wtorek, 25 października 2011

Nie cierpię Wódy Alena [ rzecz o filmach ].

- w poprzednim poście zajmowałem się tzw. ''wyborami'' więc nie będę się już rozwodził nad politycznymi sensacyiami regionalnymi, jakie się w międzyczasie wydarzyły takimi jak przejście p-osła Kopycińskiego do Ruchu Palikota zapewniającego przy tym, że nie dla własnej korzyści to uczynił bowiem w nowym ugrupowaniu czeka go ''ciężka praca a czasem pot i łzy'' [ czy to ma znaczyć, że w ramach inicjacji zapinają go tam w dupala ?! ] ani pomstującym nań za ''zdradę'' i ''antykościelność'' rozmodlonym Janem [ oby nie natrafił na pana dyrektora, gdy ten będzie w nastroju ''refleksyjnym'' bo skończy jako jedno z jego trofeów na ścianie ] czy też marszałkiem Jarubasem nie mogącym oderwać się od lukratywnej posady, oczywiście ''dla dobra regionu''...

Nie, tym razem dla zaczerpnięcia oddechu coś znacznie przyjemniejszego czyli rzeczone filmy bo ostatnio widziałem parę naprawdę dobrych, które chciałem w tym miejscu polecić jak i niestety kilka kiepskich wartych żeby je solidnie zjechać co też uczynię, ale zacznijmy od tych lepszych :

- na pierwszy ogień  idzie obraz na który od pewnego czasu ostrzyłem sobie pazury i nie zawiodłem się : amerykański dramat obyczajowy ''Do szpiku kości'' [ Winter's bone ] - taka ''inna Ameryka'', wiejska ale bynajmniej sielska, oj k... nie ! Dla chcących zorientować się w czym rzecz recenzja a na zachętę trailer :



- spotkałem się z zarzutem, że film jest pewną stylizacją : owszem, to zresztą w ogóle cecha kina kręconego przez Amerykanów, którzy najbardziej banalnej historii potrafią nadać ramy wręcz biblijnej przypowieści czy antycznego dramatu [ choć i tak wolę to od typowego dla Europejczyków nihilizmu ], ale najlepszą nań odpowiedzią będą takie oto zdania z wyżej przytoczonej recenzji :

''Nagromadzenie postaci tajemniczych, o których lepiej nie mówić, których twarzy nie widać, o których słychać tylko legendy, sprawia, że okoliczne pola i lasy wypełniają się niepokojem niczym zagadkowe lasy miasteczka Twin Peaks. Tylko, że mniej w tym czarów i luzu, więcej prawdziwego życia i kopa w dupę. [ ... ] Są nawet sceny wyrwane z konwencji filmów Eli Rotha lub Roba Zombie. I mi się to podoba. Pasuje. Wszystko zresztą pasuje, „Winter’s Bone” jest bardzo spójny i przez to wiarygodny.''

- dokładnie ! Warto też docenić, że obraz ten zdecydowanie wyróżnia się na tle masowej amerykańskiej i ogólnie zachodniej produkcji filmowej, gdzie jak to słusznie zauważył Jacek Bartyzel króluje ''potworna monotonia tysięcy tych samych klisz i schematów, jeden w gruncie rzeczy zawsze i straszliwie ogołocony duchowo typ człowieczka, który tylko żre, ćpa (albo wypruwa z siebie żyły dla jakiejś korporacji), kopuluje i „samorealizuje się”, na przykład „zaczynając życie od nowa” po piątym rozwodzie, albo pytluje o pierwszej lub piątej poprawce, gdy tylko jakaś niegodziwość, której się dopuścił, grozi mu przykrymi konsekwencjami'', dlatego mimo wszystko tchnie jakąś autentycznością, ja w każdym razie miałem podczas oglądania wrażenie wręcz swojskości. Dodatkowym atutem jest też towarzysząca obrazom ścieżka dźwiękowa wypełniona muzyką country, ale tą korzenną a nie a la Dolly Parton [ choć i tak wolałbym ją niż taką Lady Gaga bo to wprawdzie perfekcyjne ale perwersyjne ścierwo ], jednym słowem prawdziwa wiocha, oczywiście w najlepszym tego słowa znaczeniu !

Teraz coś lżejszego - fenomenalna parodia kina ''blaxploitation'' z lat '70-ych czyli ''Black Dynamite'' : czarny odpowiednik Rambo i Bruce'a Lee w jednym [ brzmi ciekawie, nie ? ]. Nie będę się produkował, kto chce zaczerpnąć więcej informacji niech sięgnie po recenzję, natomiast poniżej wrzucam [ prawie ] finałową scenę w której ''dynamit'' dokonuje desantu na Białasowy Dom, gdzie siedzibę ma demoniczny ''Tricky Dicky potężny władca Ameryki'' [ czyli Richard Nixon ], który uknuł perfidny i jakże okrutny plan skurczenia Afroamerykańskich fiutów za pomocą środka ukrytego w piwie rozprowadzanym wśród czarnych - taka zniewaga wymaga oczywiście solidnej odpowiedzi i nasz bohater daje Ryśkowi należyty wycisk, choć nie jest łatwo :



- warto wsłuchać się w dźwięki towarzyszące samej scenie lądowania jak i początkowej walki z ochroniarzami przed Gabinetem Owalnym czy raczej po Clintonie już Oralnym choćby po to aby przekonać się dlaczego lata 70-te to najlepszy okres muzyki filmowej, w ogóle ścieżka dźwiękowa to podobnie jak w przypadku poprzedniego obrazu kolejny mocny atut tego filmu, pełna soulu i funky oraz odniesień do Jamesa Browna jak i Quincy Jonesa. Do tego trzeba jeszcze dodać perfekcyjnie odtworzony ''styl epoki'' czyli specyficzny alfonsi sznyt, papuzie stroje, afro i wąchale etc. - co tu dużo gadać : bodaj najlepszy ''zły'' film jaki przyszło mi oglądać !

Jak już jesteśmy przy panach, którzy strzelają do wszystkiego co się rusza i ten tego to warto przypomnieć, że i nasi ''bracia'' Słowianie zza wschodniej za-granicy w niczym pod tym względem ''czarnuchom'' nie ustępują o czym min. traktuje znakomity obraz Bałabanowa ''Palacz'' - wspominałem o nim kiedyś w tym miejscu tamże umieszczając w odnośnikach omówienie oraz fragmenty filmu, więc teraz kiedy w końcu dane mi było go obaczyć ograniczę się do mocnej rekomendacji, naprawdę warto zobaczyć, jak zresztą i inne filmy tego reżysera.

Mniej więcej w tej samej konwencji mieści się o dziwo francuski ''Wróg publiczny nr.1'', któremu poświęciłem kiedyś cały, za to krótki wpis - Vincent Cassel był wręcz stworzony do tej roli nic więc dziwnego, że zagrał chyba rolę życia ; rzecz w dwóch częściach, łącznie ponad trzy godziny ale nie miałem wrażenia straconego czasu.

I w tym miejscu kończą się niestety miody a przychodzi pora na nieuniknioną w takich sytuacjach łyżkę dziegciu [ ta pierd... ''druga strona medalu'' ! ] a żeby było ''zabawniej'' rzecz tyczy się głównie ''komedii'' - litościwie spuszczę zasłonę milczenia na słynny ponoć [ kompletnie nie wiem dlaczego ] ''Kac Vegas'' : na swoje usprawiedliwienie mam, że był sobotni wieczór a ja ''nie do końca trzeźwy'' i chciałem zobaczyć coś relaksującego i nieangażującego zbytnio umysłowo ale nie zdzierżyłem po półgodzinie - relaks nie oznacza skretynienia ! Sięgnąłem więc po filmy Woody'ego Allena i tu wbrew oczekiwaniom dopiero zaczęły się schody... Na pierwszy ogień poszła jego najnowsza produkcja czyli ''O północy w Paryżu'' : muszę przyznać iż Woody to spryciarz - nakręcił kolejny po ''Vicky, Cristina coś tam'' ponad godzinny klip reklamowy o następnej europejskiej metropolii zapewne jak w tamtym przypadku ze ''wsparciem finansowym'' ichnich władz municypalnych [ odpadają koszty kręcenia a magistrat się cieszy bo zwabiona wizją ''slow life, slow food'' ludożera przyjeżdża zostawiając swoją kasę, super nie ? ]. Pewnie zaraz usłyszę, że czepiam się lekkiej i bezpretensjonalnej komedii, sęk jednak w tym że nawet taka rozrywkowa konwencja nie usprawiedliwia aż takiego fałszowania rzeczywistości - jasne, nigdy tam nie byłem i najprawdopodobniej już nie pojadę, więc można powiedzieć że co ja tam wiem, ale podczas seansu nie mogłem oprzeć się wrażeniu iż obcuję z wizją Paryża lewicowo-liberalnego mieszczucha, ''burżua'', jego karykaturalną wersją gdzie tylko je się pyszne rogaliki w bistro czy gdzie tam, popija wino w restauracjach, spaceruje po bulwarach, buszuje wśród straganów bukinistów i generalnie ''obcuje z wielką sztuką'' : to wszystko porażało sztucznością, za dużo elementów  tutaj pasowało do siebie aby być ŻYWE, podobnie w alternatywnej rzeczywistości lat 20-ych i nawet fakt iż mogło się to rozgrywać jedynie w umyśle bohatera tego nie tłumaczył. Może najlepszym komentarzem do tego będzie, że na tych słynnych, jakże romantycznych bulwarach ponoć wali niemożebnie szczynami i kałem bo nadsekwańska ''wrażliwość socjalna'' nie pozwala wypierdolić koczujących tam gromadnie bezdomnych... Muszę przyznać, że to kokietowanie Europejczyków przez Allena czy to w takich właśnie filmach czy też poprzez rozsiane w wywiadach uwagi strasznie mnie irytuje a nawet wkurwia - najlepiej chyba w czym rzecz zilustruję na przykładzie znakomitego francuskiego kompozytora awangardowego, jednego z moich ulubionych, Edgara Varese'a, który w latach I wojny światowej przeniósł się do Stanów Zjednoczonych [ znamienne, że mniej więcej w tym samym czasie, gdy tak uwielbiani przez głównego bohatera ''O północy...'' amerykańscy artyści podążali do Paryża niemal jak do Mekki on udał się w przeciwnym kierunku ]. Mimo że nowy kraj nie powitał go raczej z otwartymi ramionami a jego twórczość doczekała się tam uznania właściwie dopiero już po jego śmierci to jednak związał z nim resztę swojego życia [ z małym tylko epizodem na przełomie lat 20/30-ych, gdy wrócił do Francji, nie licząc incydentalnych odwiedzin w Europie w tamtym okresie ] - mógł przecież być kimś w rodzaju muzycznego surrealisty tak jak działkę poezji obstawiał w tym zakresie Breton a Man Ray fotografii, ale najwidoczniej wolał być nikim w Ameryce niż kimś tam w Europie, bo ta ostatnia z artystycznego punktu widzenia to pierdolony k... grajdół ! Każdy, kto miał okazję choćby pobieżnie obcować z dziełami Varese'a właśnie, Revueltasa, Cage'a czy Harry Partcha i porównać je z beznadziejnie jałową i nudną przeważnie twórczością europejskich awangardzistów muzycznych takich jak Schoenberg czy Webern [ jedynie Alban Berg wybija się na tym tle, ale był z nich najbardziej utalentowany i najmniej sekciarski zarazem ] wie, że nie przesadzam : uderzającą cechą amerykańskiej awangardy korzystnie odróżniającą ją od jej europejskiej odpowiedniczki jest jej antysekciarskość właśnie, ogromna energia, otwarcie na wpływy innych, pozaeuropejskich kultur a nawet ówczesnej pop music np. użycie stałego, pulsującego rytmu i instrumentów perkusyjnych właściwych dla tańców indiańskich przez Revueltasa w jego orkiestrowych ''La noche de los Mayas'' byłoby wtedy w Europie niemożliwe i nadal jest trudno akceptowalne - zaraz chór ciotek rewolucji i postępowych bigotów okrzyczałby to jako ''reakcyjne'' i schlebiające ''najniższym gustom mas'', zresztą gdy Schoenberg komponował w swej operze ''Mojżesz i Aaron'' scenę orgiastycznego tańca wokół Złotego Cielca stać go było tylko na coś w rodzaju demonicznego walca... Tak więc wracając do Woody'ego : obserwując jego ckliwą, wypraną z wszelkich kantów paryską wirtualną ''rzeczywistość'' aż miało się ochotę aby zdemolowały ją hordy arabskich i czarnych emigrantów, barbarzyńców w dresach, dlatego wymiękłem w jakiejś 50 minucie aby nie życzyć całkiem sympatycznemu głównemu bohaterowi [ to zresztą bodaj jedyny plus tego filmu jaki potrafię znaleźć, bo grający go Owen Wilson nie uległ na szczęście manierze aktorów naśladujących neurotyczny styl Allena, gdyby jeszcze nie wypowiadał typowych dlań grepsów i oszczędził jakże ''głębokich'' uwag na tematy polityczne byłoby już nawet znośnie ] żeby zrobili z nim to co z odbytem Kadafiego przed śmiercią...

Trochę lepiej, ale tylko trochę było z jego wcześniejszym obrazem ''Co nas kręci, co nas podnieca'' [ skądinąd ''niezłe'' tłumaczenie oryginalnego ''Whatever Works'' ] - w tym wypadku wytrzymałem ponad godzinę dopóty nie zadałem sobie pytania : ''dlaczego ja to sobie robię ?'' i przerwałem seans. Być może z tych samych powodów dla których od młodego Ciorana miotającego się ''na szczytach rozpaczy'' wolę starzejącego się, coraz bardziej kostycznego, który przedkłada Marka Aureliusza nad ''tego histeryka Rousseau'' i przestającego pisać na kilkanaście lat przed swoją śmiercią bynajmniej z braku weny a jedynie dlatego, iż przestało mu to być potrzebne jako forma autoterapii, gdy litościwy czas wygasił nareszcie popędy, źródło wszelkiej udręki... Inaczej mówiąc dojrzały człowiek wprawdzie nie otumania się tanim optymizmem, ale też nie podsyca swej mizantropii i wstrętu do życia ani nie epatuje nimi innych i to jeszcze w tak obcesowy sposób jak antypatyczny główny bohater w tym filmie. Sztuką raczej jest nie mieć żadnych większych złudzeń co do siebie i innych ludzi a MIMO TO spotykać się z nimi, jakoś żyć i wytrzymywać samemu ze sobą a przede wszystkim szukać wyjścia poza tą pieprzoną euforyczno-depresyjną ''dialektykę'', jakiegoś constansu, wzniesienia się ponad przyjemność i ból. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że bliżej mi do tego neurotycznego bubka, który snuje się tam czy raczej utyka po ekranie niż powyższych wzniosłych postulatów, ale dlatego właśnie tym bardziej je cenię a on tym większą wzbudza we mnie odrazę. I jeszcze te jego złośliwe, ostre, niby to celne i głębokie uwagi... - najlepiej pasuje tu niemieckie pojęcie ''fachidioten'' : może i facet jest geniuszem w swojej profesji, ale to co ma do powiedzenia na inne tematy jest w gruncie rzeczy równie płytkie i prymitywne jak te komunały amerykańskiej cipci z którą się zadaje i w końcu poślubia. To zresztą alter ego samego Allena, jak to zwykle w jego filmach, i cały on : człowiek o żywej ale powierzchownej inteligencji, niezdolny do zakorzenienia ani jakiegokolwiek głębszego wglądu w cokolwiek, ślizgający się po powierzchni rzeczy i zdarzeń, nieznośny pozer, który zatrzymał się chyba na etapie emocjonalnym 10-latka, sentymentalny i wulgarny zarazem, pielęgnujący swoje fobie, szukający rozpaczliwie ucieczki przed śmiercią i absurdem w tanich grepsach i seksie, który jest tylko funkcją jego neurozy itd. Myślę, że słowem, które najlepiej definiuje go i całą jego twórczość jest właśnie POWIERZCHOWNOŚĆ : nawet w swoim szczytowym osiągnięciu jakim jest ''Annie Hall'' [ inni pewnie wymieniliby w tym miejscu ''Manhattan'' ] jest jakiś próg, którego nie przekracza woląc pozostać przy banalnych raczej konstatacjach. Nie wiem z czego to wynika - może z odrzucenia przezeń sfery metafizycznej, która jest dla niego fikcją [ stąd poczucie absurdu, którym podszyte są w jego obrazach relacje między ludźmi, miłość, seks a nawet humor, przede wszystkim on ] a która stanowi tak naprawdę podstawowy wymiar rzeczywistości wobec którego biologiczny, społeczny czy psychiczny są wtórne będąc w nim zanurzone : więc stąd ''nierzeczywistość'' wyżej wspomnianych filmów ? Tak czy siak, nie chciałbym aby zabrzmiało to megalomańsko ale sorry Wódy - jestem już gdzie indziej, śmiem twierdzić dalej i już mnie nie kręcisz...

No.

niedziela, 9 października 2011

Dlaczego NIE poszedłem na wybory ?

- bo PO to partia POlaczków, pierdolonych nieudaczników, Mirów Zbychów i Sobiesiaków, dukających aroganckich kretynów nie potrafiących nawet porządnie przeczytać tekstu z kartki, drobnych krętaczy i dupków, cwaniaczków mających innych za frajerskie bydło a samych dymanych po stokroć przez większych skurwieli, którym na wyprzódki biegną lizać tyłki. Ktoś powie : ''to dlaczego w takim razie nie poszedłeś cioto głosować na PiS ?!'' - dobre sobie. Startujący z tutejszej listy ''agent Tomek'' symbolizuje ile rzeczywiście są warte pohukiwania tej partii o ''walce z układem'', korupcją, przestępczością itp. - dużo hałasu a jak przychodzi co do czego wyłapywanie płotek, lub co najwyżej średnia liga, która i tak w ostateczności spada na cztery łapy [ a nie wszystko da się zwalić na ''układ'', część odpowiedzialności ponoszą też nieudolni i uwikłani ''nieprzekupni'' ]. Skandalem jest, że ta pizda za tych parę marnych i sztucznie rozdmuchanych akcji wylądowała w tak młodym wieku na sutej emeryturze - miałem okazję obserwować go na kilku spotkaniach tu u siebie w Kielcach i jest żałosny : ta pacynka potrafi się tylko uśmiechać i bez Kempy nie wydusi z siebie niemal ani słowa a w każdym razie coś sensownego, tak że... I co ten PiS tak się czepia marychy czy picia ''pod chmurką'' ?! Nasze państwo strasznie się sroży i puszy, że jego funkcjonariuszom udało się złapać paru gnojków z sadzonkami, gdy w tym czasie na lotniskach przechodzą tony ciężkich dragów za wiedzą bossów z Komendy Głównej czy bezpieki [ u nas właściwie to chyba to samo... ] A mnie szlag trafia, że nie mogę się napić wina na świeżym powietrzu bez syndromu ściśniętej d... jak cywilizowany człowiek, tylko muszę się bać jakiś niedojebanych współczesnych ormowców ze SStraży Miejskiej, którym zapewne robi się mokro jak wlepiają 50 zł za samo ''usiłowanie'' [ co to k... jest ?! ]. Natomiast lustracja w wykonaniu PiS nie mogła się udać i nie może ponieważ część ubecji i komuchów przewerbowała się wysługując się Amerykanom, szczególnie opcji pro-izraelskiej, a PiS jest przecież w dużym stopniu emanacją neokoństwa na naszym gruncie : uważam, że Kwaśniak i Miller za te więzienia CIA powinni stanąć przed Trybunałem Stanu za narażenie naszego bezpieczeństwa i wplątanie w bezsensowny konflikt z którego kompletnie nic k... nie mamy bo co ? W imię czego narażamy tam tyłki ?! Tylko proszę bez głodnych kawałków o obronie ''cywilizacji zachodniej'' bo to raczej już post-cywilizacja zniszczona w dodatku przez samych jej spadkobierców. Tak że sorry, ale nie dam się nabrać, że PiS jest rzeczywiście jakąś antysystemową siłą - dla mnie Tusk i jego banda nieudolnych, prowincjonalnych gangsterów i brzydkich kurew to łabędzi śpiew III RP, pozwólmy mu zbankrutować wraz z nią, niech zginą pod jej gruzami [ mam nadzieję ]. Głosowanie na PiS to łatanie tego szajsu jakim jest Republika Okrągłego Stołu, która i tak wg wszelkich znaków jest skazana na utonięcie.

Co się zaś tyczy pozostałych dwóch kartelowych partyi to jeśli chodzi o LSD każdy czytelnik tego bloga chyba wie, jakie mam na ich temat zdanie więc nie będę się rozpisywał poza konstatacją, że w zdrowym kraju miejsce tych czerwonych kurwiszonów byłoby na szubienicy a nie w parlamencie [ bolszewickie metody dla bolszewików ! ], choć przyznam, wzbudza mą wesołość fakt iż na ich liście znalazło się miejsce dla Jaskierni bo to oznacza, że jednak utrzymali parytety dla mniejszości mimo ''coming-outu'' Biedronia [ a przecież jeden Legierski Afryki nie czyni ] oraz doceniam krwistoczerwoną, buraczaną gębę Milcarza z plakatów bo przynajmniej jest szczery, choćby nawet mimowolnie... I to mimo tego, że podpadł mi ''polityczną pedofilią'', że użyję wdzięcznego sformułowania prezydenckiego doradcy z profesorskim tytułem, wykorzystując dzieci piejące peany na jego cześć w swoich spotach, podobnie zresztą jak Miodowicz jr czy Paligłup [ jeśli chodzi o Konstantego to nawet sprytne zasłaniać się śliczną dziewczynką zamiast świecić swoją skompromitowaną gębą na plakatach a w przypadku tego ostatniego opłacalne jak widać po wynikach wyborów ]. Natomiast tym, którzy dali się nabrać na szemraną gadkę PSL jako partii ''normalnych ludzi'' [ a spotykałem takich przygłupów ] polecam obaczenie jak wdzięcznie pan Jarubas zaczyna się pocić i jąkać tłumacząc się z przyznawania grantów swojej żonie oraz żonom kolegów czy lekturę artykułu znajomej o tym, jak dba o przyszłość swego brata, mam też nadzieję że po wyborach ujrzą światło dzienne wyniki audytu przeprowadzonego w lokalnym oddziale TVP kierowanego twardą ręką przez pochodzącego z wiadomej nominacji niejakiego K. Heroda z którego ma wynikać min. iż ten zatrudniał na niejasnych warunkach swego synalka oraz wyprowadzał kasę z firmy na ''prywatne'' konta. Skądinąd w dzisiejszych czasach atomizacji społecznej taka dbałość o los krewnych i solidarność rodzinna wzbudzają pewien respekt - być może niedługo wartości rodzinne będą kultywowane już tylko w mafii lub PSL-u ? Zresztą co to za różnica... Szkoda tylko, że nie czynią tego z WŁASNEJ kasy, ale z drugiej ''moje-twoje'' to jakieś burżuazyjne przesądy, czyż nie ? W tym miejscu przypomina mi się historia usłyszana od znajomego należącego do Korwinowskiego jeszcze wówczas UPR-u o reakcji na ten fakt jednego z jego krewniaków : ''ale żeś se k... partię znalazł - trza się było zapisać do PSL-u !'' To prawda, im kryzys nawet nie straszny, ponoć chodzi już fama, że nawet pięty achillesowej nie mają...

No dobrze, a co w takim razie z partiami ''antysystemowymi'', spoza ''bandy czworga'' ? Głosowanie na PPP było w moim przypadku z wiadomych przyczyn wykluczone, tą egzotyczną menażerię trockistów, faszystów i zwykłych cwaniaków jak przewodniczący ''Wziętek'' - aby zasięgnąć więcej informacji polecam blog Zenona niejakiego : niech nikogo nie odstraszy jego lewacko-faktoidalny z deka charakter - można znaleźć nań całkiem sporo miodów np. jak w praktyce dba przewodniczący, podobnie jak zjeby z ''KP'', o los pracowników [ ale nie swoich ], o jego mocno szemranej przeszłości oraz wypasionych furach, którymi bojownik o ''sprawę robotniczą'' się rozbija, wreszcie o tym jak się robi d... karierę w lewicowych organizacjach - niewątpliwie atrakcyjna propozycja dla ambitnych i wyzwolonych a zagrożonych bezrobociem pań na czas nadchodzącego jak tajfun kryzysu. To samo tym bardziej tyczy się ''Ruchu Poparcia  Samego Siebie'' [ nawiasem mówiąc to, że ugrupowanie o tak głupiej nazwie jednoznacznie wskazującej na jej hucpiarski i szemrany charakter odnosi niestety dość znaczący sukces w tych wyborach świadczy o ich poziomie oraz, za przeproszeniem, elektoratu ] - najprawdopodobniej jest to wydmuszka sprokurowana przez wiadome służby oraz Tuska aby przejąć wyborców SLD co jak widać w dużym stopniu udało się : właściwie powinienem się cieszyć, ale...

Natomiast co do kolejnej mutacji korwinowskich ugrupowań czyli Kongresu Nowej Prawicy to najlepiej świadczy o niej, by daleko nie sięgać, sytuacja w regionalnym, świętokrzyskim oddziale - fakt, że odpowiedzialną funkcję szefa powierzono w niej tak infantylnej, histerycznej i paranoidalnej jednostce jak ''pan Cytrynka'' kompromituje wystarczająco wg mnie całą inicjatywę, jest probierzem ile rzeczywiście jest ona warta. Jeśli ktoś uważa iż przesadzam i jestem niesprawiedliwy niechże w takim razie obaczy sobie jego popis jaki dał pod wpisem na blogu Korwina po konwencji w Kielcach pod nickiem ''sagiter'' - ok, miał prawo czuć się zawiedziony, lecz swoją przesadną reakcją właściwie nasrał sobie głównie oraz zwolennikom i sympatykom Nowej Prawicy tutaj na głowę : gdyby był dorosłym człowiekiem i rasowym politykiem pomyślałby ''o ty ch... !'', ale zagryzłby zęby i poczekał do nieuniknionej klęski wyborczej i dopiero wtedy wylał kubeł pomyj a tak strzelił sobie w stopę a nawet oba kolana bowiem po co inwestować w ruch polityczny w którym podwładny pluje publicznie na swojego szefa i podważa w ogóle sens przede wszystkim swojego zaangażowania - ? Nie mówiąc już o tym, że idiota obudził się dopiero teraz - mówi tam rzeczy za które jeszcze z tydzień wcześniej wyzwałby innych od ''pisowskich zdrajców'' i ''szkodników'' a które ludzie czy to będący ''wewnątrz'' lub też obserwujący z pewnego dystansu jak ja dostrzegają i głoszą od dawna : że tam jest burdel a Wielkiemu Cybernetykowi już dziękujemy - sorry, ale ruch libertariański z Korwinem i bandą nieudaczników w rodzaju ''Cytrynki'' właśnie jacy się wokół niego zwykle kręcą nie ma szans [ inna sprawa czy miałby nawet ze zdolnymi i rzutkimi ludźmi skoro ich działanie byłoby nie po myśli rządzących Polską bezpieczniackich mafii oraz zbydlęconego motłochu, który za nędzne ochłapy da się napuścić na każdego... ]. Korzystając z okazji chciałbym w tym miejscu wystąpić z osobistym przesłaniem pod jego adresem : tak, JESTEM W DIASPORZE a także ''szpiegiem K.'' i wszystkim co jeszcze twój chory, przeżarty paranoją mózg jest w stanie wygenerować i jeśli będziesz próbował wrabiać mnie lub kogoś z mych znajomych w ''tworzenie propisowskich frakcji'' naślę na ciebie pejsoheadów żeby zrobili ci z d... Holocaust, twój odbyt zapłonie jak stodoła w Jedwabnem a jajca same zaśpiewają arię z kurantem ze ''Strasznego dworu'' Moniuszki [ a boż i kogo innego, hę ? ] - pozostanie ci po tym już tylko kariera  fałszującej falsetem cioty w którymś z klubów Legierskiego malowany żołnierzyku [ a tak w ogóle czy ta cała ''Kompania Reprezentacyjna'' WP to aby nie ulubiona jednostka stołecznych pedałów dość często, jak głosi fama, korzystających z ''usług'' jej żołnierzy ? ], pamiętaj k... : Jahwe czasem wybacza - Mosad nigdy !!!

... no i czy cytrynka jest koszerna ?!