niedziela, 25 grudnia 2011

Lulu uber alles.

... czyli coś zamiast kolęd - dziś mało gadania a sporo dobrej muzyki : do tego wpisu zbierałem się od jakiegoś pół roku tzn. od kiedy szukając występów francuskiej śpiewaczki operowej Patricii Petibon natrafiłem min. na jej znakomitą kreację Lulu w operze Albana Berga pod tymże tytułem i nawet dobrze się stało, iż będę miał okazję dopiero teraz to ujawnić, myślę że to będzie dobry kontrapunkt do niby-świątecznego pop-infantylizmu [ korzystając z okazji chciałbym tylko nieśmiało przypomnieć, że św. Mikołaj nie ma nic wspólnego z tym pierdolonym czerwonym krasnalem ! ]. Tytułem wstępu aby zorientować się w rzeczy samej : Lulu to ''prawdziwa femme fatale, w której zakochują się wszyscy i wszyscy źle na tym wychodzą. A to ktoś strzela sobie w łepetynę, a to ktoś podcina przez nią żyły, ktoś inny schodzi na zawał serca. Samej kobiecie także nie jest pisany happy end: Lulu to początkowo śpiewaczka, która staje się prostytutką, a w końcu ofiarą Kuby Rozpruwacza'' [ - artykuł skąd pochodzi to skrótowe a treściwe ujęcie tematu ]. W mniej dosadny i bardziej fachowy sposób zostało to opisane w tym miejscu - tyle jeśli chodzi o libretto natomiast co się tyczy kompozytora wspaniałej muzyki to Berg jest jedynym z przedstawicieli tzw. ''szkoły wiedeńskiej'' [ co by kto nie wiedział chodzi jeszcze o Schonberga i Weberna ], którego w pełni akceptuję, pewnie dlatego iż nie był tak ortodoksyjnym dodekafonistą jak oni no i najbardziej z nich osadzony w tradycji [ jeśli dla kogoś jest to mankament powinien się leczyć ]. Jego muzyka jest mroczna i powikłana ale zarazem piękna jakimś brudnym, złamanym urokiem : przy finale ''Lulu'', który poniżej wrzucam, a zwłaszcza następującej po niesamowitej scenie jej morderstwa [ te wywołujące ciarki na plecach dęciaki ! ] końcowej lirycznej partii nieszczęśliwie zakochanej w niej lesbijskiej hrabiny Geschwitz zwykle ronię rzewne ślozy [ jeśli ktoś uważa to za pedalstwo sam jest ''twardym jak stal'' mentalnym nazi-gejem ] - komu brak operowej wprawy lub ochoty radzę zacząć od ok. 5 min. :



- tenże sam finał o ciut lepszej jakości dźwięku [ a to bardzo tutaj ważne ] niestety przy tym fatalnej obrazu można usłyszeć w tym miejscu - nic ponad to nie udało mi się znaleźć. Jeszcze  dwa fragmenty dla mej przyjemności [ a co ! ] :





- mroczne, skłębione namiętności, perwersje, rozkład, neurozy, ''dziwny szept, ciemny las, dzikie sny, czarna msza i Bóg'', jednym słowem dekadencja jak ''afterparty po seksparty w Samoobronie'' wg pięknego określenia ''foxa'' vel H.Kozieła [ patrz komentarze ] - coś w sam raz na Święta i Sylwestra. Jeśli komu mało [ o ile podobny mi szaleniec jakimś cudem zabłąkał się na tego poronionego bloga ] w odnośnikach już tylko dwa jeszcze fragmenty poprzedniej opery Albana Berga, słynnego ''Wozzecka'' także dotykającego ciemnej strony ludzkiego erotyzmu - szczególnie to ważne w obecnych czasach panowania wręcz monstrualnej hipokryzji polegającej właśnie na postępowej ''otwartości'' w tym względzie a wynikającej z fałszywego mniemania jakoby wszystkie cierpienia związane NIEODŁĄCZNIE z tą sferą brały się jedynie z narzuconych naszej seksualności z zewnątrz różnych tabu społecznych i kulturowych, których całkowite obalenie zapewni nam, jak to wmawiają nam do dziś cyniczni lub obłąkani szarlatani, permanentny orgazm. Oto wspomniane sceny : morderstwa z miłości oraz knajpianej, desperackiej zabawy [ warto zwrócić uwagę na pomysłową, ascetyczną lecz wysmakowaną wizualnie inscenizację ].

Ale by nie było znowu tak ponuro, ostatecznie przecież są święta, więc wrzucę teraz dla równowagi kolejną popisową arię wspomnianej na wstępie Patricii Petibon z innego repertuaru, tym razem barokowego - opery Rameau ''Les Indes galantes'', która jak sama jej nazwa wskazuje opowiada o eleganckich, wyluzowanych i przypalających faję Indianach. Oto mój ulubiony fragment z pięknym motywem trąbki w tle :



- w tej śpiewaczce podoba mi się, poza talentem i urodą rzecz jasna, że dysponuje dość rzadkimi jednak wśród operowych wykonawców umiejętnościami aktorskimi, swobodą w poruszaniu się na scenie co przy jednoczesnym śpiewaniu skomplikowanych i forsownych często partii budzi szacunek : można się o tym przekonać w tej scenie z nowoczesnej inscenizacji ''Cosi fan tutte'' Mozarta - kontrast z innymi, pięknymi wprawdzie ale sztucznymi, typowymi primadonnami widoczny jak na dłoni. Jeśli ktoś nadal ma wątpliwości czemu tak się zachwycam tą wyglądającą jak rudy elf z Bretanii czy innej Normandii śpiewaczką niechże więc obaczy taką smaczną wielce rzecz, którą przypadkiem udało mi się wyczaić : jej kreacja w ''Opowieściach Hoffmana'' Offenbacha - mimo, że wbrew pozorom to kombinezon  dość jednak, hm, przylegający co w połączeniu z sopranową wirtuozerią daje moim zdaniem efekt niemal piorunujący a w każdym razie niezwykły :



- tu podobna scena o lepszej jakości obrazu i dźwięku [ za to mniej widać... ]. Matko z Buska, takie bezeceństwa w operze...

Na koniec gwoli wyjaśnienia aby nie powstało fałszywe wrażenie, że ze mnie jaki meloman czy inszy znawca operowy - bynajmniej, jak to już gdzieś w tym miejscu wspominałem dla mnie muzyka zaczyna się na Strawińskim, gdy dla większości ludzi słuchających muzyki ''poważnej'' z reguły właśnie kończy [ ich rzecz, nie będę potępiał takiej postawy z pozycji awangardowego bubka, tylko proszę niech nie wygłaszają dyrdymałów na temat współczesnej twórczości, w której programowo są ignorantami ], na powyższe utwory natrafiłem właśnie poprzez moje zainteresowanie ''współczechą'' a w ''Lulu'' podoba mi się także to, że mało ma jednak wspólnego z tradycyjną operą, tak tematem jak i samą oprawą muzyczną, mimo wspomnianych na wstępie związków z tradycją mocno awangardową chociaż na szczęście nie ortodoksyjnie. W zamyśle ten wpis ma być zabawną mimo wszystko i pouczającą mam nadzieję prowokacją i odreagowaniem na zalew nie tyle samych kolęd do których nic nie mam ile ich ''nowoczesnych interpretacji'' - za tą profanację naszych szansonistów czeka niechybnie kara boska czego im serdecznie z okazji Świąt życzę.

p.s. mam nadzieję, że nikt przez tytuł tego postu nie podkabluje mnie jako naziola do ''Nigdy więcej''...