...czyli czy masz ochotę na TROCHĘ ''miłości'' ? W ramach letniej kampanii walki z faszyzmem zainicjowanej na łamach reżimowego ORGANU prasowego przez tow. Waltera po obiciu ryja medialnego ubola przez krewkiego prowoka [ bo ''od tego zaczął się holocaust'' ] i ja postanowiłem dosrać swój skromny klocek do tej wielkiej kupy nawozu - precz z rasistowskimi stereotypami o czarnej seksualności i wykorzystującymi je podstępnie renegatami typu Simona Mola, dość traktowania Afroafrykanów jak kawał mięcha przez białe reakcyjne spermopijczynie, zarodniki brunatnej pleśni i fallocentryczny imperializm seksualny muszą zostać zniszczone, mikrofiutariusze wszystkich ras łączcie się, uraaa !!! :
http://blackgravy.com/albums/jack-off-in-the-backyard/
- dedykuję to też lewackiemu nazi-gejowi dr Kardaszewskiemu [ jego szczera odpowiedź na pytanie pod jednym z wpisów : ''Czemu Pan ciągle o tych penisach ? - Bo lubię'' nie pozostawia żadnych wątpliwości w tej kwestii ] fantazjującemu na swym fejzbukowym profilu o ''wielkich pulsujących baobabach muskularnych czarnoskórych obywateli Afryki'' : weź chłopie przestań oglądać ciągiem te homo-pornole i przede wszystkim ślepo wierzyć w to co widzisz na ekranie - wierz mi, zoom potrafi czynić cuda, poza tym nie tylko gwiazdki porno operują se genitalia, ''aktorzy'' również. Jeśli Mr Moszna, POrnolitolog o którym pisałem jakiś czas temu, zagląda na tego bloga zapewne także przypadnie mu to do gustu. Moją intencją bynajmniej nie jest szydzenie z sympatycznego czarnego grubasa powyżej, naprawdę cieszy, że facet zdobył się na odwagę otwartego zaprezentowania tego co mu tam ledwo spod kałduna wystaje tym bardziej iż musiał dodatkowo porać się z ciążeniem stereotypów na których żeruje sexbiznes, respect. Gwoli jasności - pink-portal skąd pochodzą te foty zawiera w 99% zdjęcia czarnych KOBIET, choć pewnie znajdą się tacy co i to poczytają mi za perwersję ale niech spierdzielają walić gruchę przy fotkach Dodopodobnych lesbowatych blondyn z chudymi tyłkami, które wyglądają jak mokry sen arabskiego żigolaka.
Niniejszy wpis w pierwotnym zamyśle miał być poważnym odniesieniem się do pewnych niejasności, pozornych sprzeczności i kontrowersji jakie mogły pojawić się podczas lektury dwóch ostatnich wpisów, ostatecznym wytłumaczeniem i dopowiedzeniem poruszanych w nich kwestii lecz niedawna fala upałów i związany z tym napad letniej melancholii pozbawiły mnie ochoty na to, inną porą. Zresztą wystarczająco zajmują mnie intelektualnie dwie prace jakie obecnie czytam, przede wszystkim Emilio Gentile '' Początki ideologii faszystowskiej [ 1918-1925 ]'' - pozycja obowiązkowa tak dla lewackich ignorantów i pałkarzy jak i narodowców mających elementarne problemy z językiem ojczystym i wymachujących prawą rączką, po ukazaniu się tej książki po polsku nie ma już wytłumaczenia dla głupoty mainstreamowych pogromców ''brunatnej pleśni'' - oraz ''Gniew i czas'' niemieckiego filozofa Petera Sloterdijka, również mocna rzecz. Poza tym mam na głowie sprawę, która żywo mnie obchodzi czyli likwidację kieleckiej psychiatrii [ opisywałem to z pół roku temu ], mimo obłudnych zapewnień władz i obietnicy pozostania placówki na miejscu przynajmniej do końca roku jak dowiedziałem się na dniach od pacjentów jak i lekarzy gdzieś na górze postanowiono gwałtownie przyspieszyć bieg rzeczy by już we wrześniu wywalić wariatów do [z]Morawicy korzystając zapewne z kanikuły tak aby po cichu przepchnąć na sejmikowej komisji odpowiednią uchwałę. Dopóki nie będzie konkretów w tej materii nie zamierzam się rozpisywać, mam tylko nadzieję, że w międzyczasie uda mi się choć trochę napsuć krwi tym chamom Świerczowi i Gieradzie seniorowi, głównym lansiarzom szkodliwego i głupiego rozwiązania o którym mowa.
I na tym bym zakończył gdyby nie to, że w ostatnie niedzielne popołudnie obaczyłem dokument o ''Miłości'' [ a właściwie o niemożności ''miłości'' ], yassowej supergrupie lat 90-ych z Tymańskim, Możdżerem, Trzaską itp. - mocna rzecz, zaczyna się po hamerykańsku, efekciarsko [ Tymon kozaczy jak to on w najgorszym Kiniorowym stylu ] potem na szczęście grawituje w niespodziewaną stronę, momentami zabawną częściej jednak przejmującą. Nie będę spoilerował, zachęcam by przejść się do kina [ ''Moskwa'' w Kielcach bo taką nieszczęsną nazwę ono nosi ] tym bardziej, iż jako bonus dostaniecie sporo pięknej muzyki, muszę jednak odnieść się do jednej rzeczy - nieprzyjemnie zaskoczył mnie Trzaska, totalnie nie trawię go jako człowieka, przynajmniej takim jaki jawi się na ekranie, jak i przede wszystkim jego wizji muzyki, sztuki ogólnie [ wiem, że jestem w tym mocno odosobniony nie tylko wobec znajomych w których gronie wybrałem się na seans ale zapewne i większości widzów wnosząc przynajmniej z dotychczasowych recenzji ]. Wiedziałem, że kapitalny perkusista grupy Jacek Olter był ciężko chory psychicznie [ powstał o nim dobrych parę lat temu równie znakomity dokument ] ale Trzaskę odbierałem dotąd tylko jako frika podobnego Tymonowi czyli pojebanego w normie, teraz jednak po obejrzeniu filmu mogę stanowczo stwierdzić i to właśnie jako wariat świadomy swego stanu, że gość ewidentnie jest ''niezdiagnozowany''. Przede wszystkim oczy, wzrok szaleńca kontrastujący z jowialnym wyrazem twarzy ale parokrotnie już miałem okazję boleśnie przekonać się, że niepozorna misiowatość może kryć psychopatę, myślę że i tu jest jakieś ''mroczne jądro''. Z lekkim przerażeniem obserwowałem go jak cierpiał podczas sceny próby zespołu, przypominał zaawansowanego schizofrenika nie mogącego zapanować nad niezbornością gestów i mimiką twarzy, myślałem że za chwilę rozpadnie się na moich oczach : żaden zarzut, zwłaszcza z mojej strony, tylko dlaczego dorabia sobie jakąś parafilozofię do własnego popierdzielenia ? - gdy po chujowej solówce, trzaśnięciu saksem i wyjściu z sali, ucieczce właściwie histerycznie niemalże tłumaczy Tymańskiemu coś w stylu ''ja tego kompletnie nie czuję, bo to znam a mnie interesuje tylko to co niespodziane, to sprawia że chce mi się żyć'' itp. górnolotne bzdety pomyślałem sobie : weź chłopie nie pierdol tylko przyznaj że jesteś kiepskim muzykiem i przytłoczył cię ten Możdżer, Sikała, nawet wynajęty młodziak za bębnami grał lepiej, zresztą facet jest tego świadomy o czym mówił otwarcie już sam przed kamerą, najwidoczniej jednak nie poradził sobie z natężeniem emocji jakie wywołała bliska obecność zwłaszcza Możdżera i Tymańskiego co w świetle jego animozji z tym pierwszym i osobliwej relacji z drugim staje się właściwie zrozumiałe, niemniej pozamuzyczne motywy odegrały tu jak widać główną rolę, więc po co tak chrzanić - niczym innym jak gorączkową i nieco żenadną powiedzmy sobie szczerze reakcją obronną nie da się tego wytłumaczyć. Zresztą nie byłoby sprawy, gdyby nie wkurwił mnie ostatecznie pod koniec kiedy zaczął jeździć po wymienionych wyżej byłych kolegach, mógł ograniczyć się do powiedzenia''to nie moja droga, wybrałem inną'' i tyle choćby przez dawny respekt dla nich ale nie, zaczęły się zgrane do zrzygu zarzuty o ''zdradę'' itp. szczególnie wobec Tymona, Trzaska normalnie zachowywał się tu wobec niego niczym rozhisteryzowana porzucona ciota [ no nie, muszę jednak to powiedzieć : chyba faktycznie obaj stanowili kiedyś gejowską parę - nie muszę mówić kto taką razą był w tym związku mężczyzną ? ]. Przebijał z tego dla mnie jakiś nieświeży, w stylu skurwiałego romantyzmu, ideał artysty, który obowiązkowo musi być pijusem, ćpunem i zbokiem a najlepiej gdyby skończył na jakimś nędznym poddaszu czy w burdelu aby różni cwaniacy mogli później nabijać sobie kabzę obracając jego dziełami czy kręcąc egzaltowane biografie. Co złego w tym, że utalentowana jednostka chce zarabiać odpowiednio do swych zdolności i z umiarem korzystać z życia ? Przypomnę tylko, że Słowacki na ten przykład inwestował w akcje spółek kolejowych całkiem dobrze na tym wychodząc, Mickiewicz na zesłaniu bynajmniej nie dogorywał w mękach na Syberii tylko romansował w najlepsze z ruskimi hrabinami, Szopen zaś trzepał niezłą kapuchę na lekcjach gry na fortepianie dla paryskiej elity - czy byli przez to kurwami, sprzedali się, zdradzili [ artystyczne powołanie, swoją klasę czy naród, obojętnie ] ? Weź nie pierdól !!! Jedynie neomesjański prowokator, zideologizowana do szczętu awangardowa pizda czy geszefciarz Marek ''beczka'' Kondrat [ ksywa ''bankier'' ] mogą kazać wybierać między osobistym szczęściem a pomyślnością narodu czy społeczności jakiej jesteście częścią lub waszą zawodową pasją. Owszem, Trzaska nie snuje się jak gruźlicze widmo z tandetnych poematów plując krwią ale to terroryzowanie swoim awangardowym męczeństwem na pluszowym krzyżu i aroganckie ustawianie innych do pionu jest zwyczajnie nieznośne tym bardziej, że nie ma on ku temu zbytnio podstaw - wyjaśnię na przykładzie Diamandy Galas, której twórczość wielbię choć nie jestem jej bezkrytycznym fanem bo to co czasami wygaduje mocno mnie w...nerwia, ale nie o tym : baba [ powiedzmy... ] potrafi zaryczeć tak, że wymiękają przy niej macho-deathmetalowcy, wydaje z siebie niesamowite dźwięki od których cierpnie czasem skóra itd. zarazem jednak jest klasycznie wykształconą śpiewaczką operową jaka może nie zaraz jak Callas ale potrafi wykonać arię z opery Mozarta czy nawet zaśpiewać zwyczajnie niczym w dobrym popie, i w tym rzecz. Chodzi o to, że fryty może sobie grać porządny muzyk, który przynajmniej podstawową technikę ma w małym palcu ale stwierdził, że zamiast melodii czy regularnych rytmów bardziej interesuje go pierdzenie w ustnik, pocieranie blachy itp. a nie facet, który z ledwością nauczył się grać proste tematy ! Kurwa, to nie punk rock gdzie przysłowiowe ''trzy akordy darcie mordy'' są właśnie zaletą, ta maksymalnie prosta konwencja pozwala niemal każdemu wyrazić swoje wkurwienie i o to chodzi, natomiast w jazzie czy ogólnie improwizacji choć możesz pozwolić sobie na więcej niż w klasycznym repertuarze [ to raczej mało prawdopodobne by zagrać koncert z utworami Rachmaninowa czy Prokofiewa będąc nawalonym jak Stańko w latach 80-ych ] to jednak jeśli nie operujesz swobodnie instrumentem możesz spierdalać, nie pomoże ci wtedy choćbyś se wsadził ustnik w tyłek. Nie jestem ignorantem, lubię sobie posłuchać czasami free, znam mniej więcej twórczość Baileya, Evana Parkera czy Schlippenbacha tylko że ci kolesie to nie są żadni naturszczycy a profesjonalni skurwiele dla których wygrywanie najbardziej połamanych kadencji nigdy nie było problemem [ Brotzmann to inna bajka ale nigdy nie przepadałem za tym skrzywionym lewoskrętnie kutasem ]. Analogicznie te wszystkie Malewicze i insze Picassy zanim zaczęli malować czarne kwadraty na białym tle czy oczy na czole mieli jednak ''akademicki'' background [ co pozwoliło wspomnianemu Kaziowi po dojściu do ściany ''białym na białym'' wrócić swobodnie do figuratywności przefiltrowanej przez jego awangardowe doświadczenia ] natomiast sytuacja gdy jakiś szemrany artycha napierdala kuby czy sra po kątach na krzyże w ramach performansu a ma kłopoty z operowaniem elementarną perspektywą i jeszcze próbuje przykryć to krzykliwą propagandą jest zwyczajnie patologią. Tu nie rozchodzi się o to, że ja chcę czegoś zakazywać lub ''arogancko reglamentować sztukę wg swojego widzimisię'' ale o zwykłą UCZCIWOŚĆ - prawo do nazywania siebie ''kompozytorem'', ''muzykiem'', ''artystą'' czy ''intelektualistą'' ma tylko ten, kto posiada pewien talent, odpowiednio wyszkolone umiejętności, zaś jeśli nie niech s...chowa się lub najlepiej zajmie czym innym [ tylko bez tekstów, że niezbyt to pokrywa się z realem, nie urodziłem się wczoraj, tym bardziej jednak należy demaskować oszustów ] i żadna gadanina o ''autentyczności'' tego nie odkręci. Zacznijmy od podstaw - ''sztuka'' jak sama jej nazwa wskazuje jest SZTUCZNA dlatego mówienie o jakiejkolwiek ''naturalności'' czy ''szczerości'' w niej jest pierdoleniem smutów za przeproszeniem, ma sens najwyżej relatywny w odniesieniu do już totalnej hucpy jak choćby ten występ Karolaka z Urbaniakiem na którymś z Jamboree jaki widziałem niedawno w tvp Kultura - niby wszystko profesjonalnie, ą ę i w ogóle ale faktycznie od tego dżezu niemal jechało nieprzetrawioną wódą, parszywą kiełbachą, przepoconą koszulą i niemytym chujem... [ cuchnęło toto jak te ziutki co łażą nawet w największe upały w tureckich swetrach ] Niemniej fetyszyzowanie ''autentyczności'' przez podnoszenie do rangi niemal absolutnego, jedynego kryterium wartości sztuki niwelującego właściwie wszystkie inne graniczy wręcz z opętaniem - najlepszym dowodem free impro, dziedzina czystej improwizacji pozbawiona najdalszych choćby, abstrakcyjnych odniesień do konwencjonalnych gatunków jak intuicyjne raczej reminiscencje bluesa we free jazzie, wychodząca z prometejskich dążeń do totalnego ''wyzwolenia'', bo zdecydowana większość jego twórców to były pierdolone komuchy - Bailey grał nawet w formacji ''Iskra 1903'', serio kurwa a Parker próbował wycinać coś na saxie dla robotników na 1 maja, he he - no i co ? Oczywiście wyłożyli się na ryj, gdyby poczytali sobie Gombrowicza [ mogli znać właściwie ] wiedzieliby, że nie ma ucieczki przed formą jedynie tutaj okazała się bardziej amorficzna, nieostra, i tu dopadły ich konwencje, skrzypy, zgrzyty, pewne nietradycyjne techniki artykulacji również w nieunikniony sposób przekształciły się w nie bowiem cokolwiek co zaistnieje jest dane zawsze w jakiejś POSTACI choćby nie wiem jak efemerycznej dlatego całkowita '''niekonwencjonalność'' to zwyczajna NIEMOŻLIWOŚĆ [ przynajmniej dla nas skończonych śmiertelników, może dla jakiegoś Boga nie ]. Skoro jak to jasno klaruje Xenakis nawet takim żywiołem jak kibolskie czy polityczne zadymy rządzą czysto matematyczne, stochastyczne REGUŁY to ta pogoń za absolutem, totalnym ''wyzwoleniem'' się z wszelkich form i ograniczeń musi prowadzić na lucyferyczne manowce, do chaosu i zniszczenia, które także nie są nam dane w krańcowej [bez]postaci, kompletnej nicości więc chyba również paradoksalnie są częścią PLANU.
Tak czy siak nie da się obejść swych defektów i niedostatku talentu krągłymi formułkami - konwencje ograniczają tylko mentalne cioty, ich znajomość daje zaś
silnym jednostkom swobodę w operowaniu nimi i porzucania gdy tylko
najdzie ich taka ochota, zapewnia poczucie własnej wartości niezbędne w
każdej rzetelnej twórczości, natomiast Trzaska w tym dokumencie wywarł na mnie raczej nieciekawe wrażenie totalnie rozpierniczonego emocjonalnie osobnika, który próbuje pokryć swe potężne kompleksy artystowską pretensjonalnością, wydał mi się bardzo nieszczery w tej swojej ''autentyczności'' [ tak to widzę i nie będę za to przepraszał ]. Nie bronię tym samym bynajmniej Możdżera, choć cenię jego profesjonalizm pokpiwałem zawsze z tej twórczości określając ją mianem ''muzyki dla klas średnich'' czy lemingów jak kto woli - ktoś wybudował se domek za kredyt do spłaty za 60 lat czyli nigdy, urządził ładnie wnętrze i potrzebuje jeszcze jakichś dźwięków dla ozdoby salonu, coś w rodzaju MUZYCZNEGO DYZAJNU i proszę - gładki Leszek wyśmienicie się do tego nadaje, jest idealny, pozbawiony kantów i pusty jak Carlo Rossi w kieliszku [ choć z dwojga złego i tak chyba to wolę niż Trzaskowe pitolenie ocierające się o hucpę ]. Dlatego bardziej odpowiada mi formuła Tymańskiego, gdzie jest miejsce na wariactwo, odjeby i totalną głupawkę zarazem jednak i twarde konsekwentne obstawanie przy swojej wizji artystycznej i materialnych interesach mocno stąpającego po ziemi skurwysyna - ''kontrolowane szaleństwo'' wydaje się najlepszą koncepcją nie tylko w sztuce. Ale żeby nie było tak słodko z tym lizaniem rowa Tymonowi muszę przyznać, że i on doprowadził mnie ostatnio do szewskiej a nawet rzeźniczej pasji tak że w końcu wyjebałem stąd link do jego bloga, choć z nieco innych powodów - wybaczyłem mu jeszcze udział w hucpie ''antyfaszystowskiej'' blokady z którym zresztą się rozliczył, poniewczasie zorientował się że to była głupota [ niesamowite iż pomógł mu to uświadomić Brylewski, tak ten sam, który wówczas był po drugiej stronie bynajmniej dlatego, że przeszedł patriotyczne nawrócenie tylko chciał sprawdzić czy faktycznie jest to marsz faszystów i oczywiście przekonał się, że nie ] ostatecznie jednak straciłem doń cierpliwość, gdy zaczął pierdzielić lemingowskie kocopoły przy okazji ciąży jego kolejnej duuuużo młodszej laski, taki mu komentarz wysmażyłem :
''O małych miastach nie wspomnę, bo i po co.''
- aż musiałem zmobilizować wszystkie siły nabyte podczas lat buddyjskiej
praktyki, by powstrzymać wściekłe joby cisnące się na usta - Tymon
zmieszczaniały, wyleniały buntownik, oświecony do stopnia zadowolonej z
siebie ignorancji nie zadającej nawet pytania skąd ten patologiczny stan
rzeczy, ''bo po co'' skoro :
''Matka Agora karmi, dogląda, hołubi i pieści''
- dzięki za szczerość - niech ci się darzy człeku, żyj sobie w tym
szklanym pałacu póki nie rozwalą go jacyś ''faszyści'' z małych miast,
dzikusy z interioru które nigdy nie dostąpią zaszczytu zamieszkania w
''stolycy'' i wylegiwania się w ciepełku u boku Hegemona, jednak za ten
tekst masz u mnie faka [ małoduszny jestem, wiem ]''
- może to dla kogoś pobrzmiewać Trzaskowymi resentymentami, które tak zjechałem powyżej tu jednak rozchodzi się o co inszego : nie mam pretensji do Tymona o kierunek jego życiowej fazy ''ustateczniania buntu'' bo domyślam się, że popierdalanie śmierdzącym busem z kapelą i granie koncertów za marne pieniądze po jakichś zadupiach dla 15 osób może być fajną przygodą jak masz 20 lat i jesteś na dorobku ale raczej nie z czterdziechą na karku i zaliczonym epizodem zespołu o niemal międzynarodowej renomie kiedy doświadczyłeś i przywykłeś do pewnych standardów, masz dorastających synów, rachunki do opłacenia itd., wtedy to już tylko ''wiek męski wiek klęski'' więc dobrze, że facet odbił się od dna i życzę powodzenia natomiast nie podoba mi się forma jaką ten proces przybrał. Może jestem naiwny ale wydaje mi się, że znalezienie w końcu dla siebie jakiegoś miejsca w systemie po latach świrowania i nieuniknione w takim wypadku kompromisy nie wymagają aż takiego kurewstwa jakie faktycznie staje się jego udziałem, to nie tylko kwestia obiektywnych wymagań ale i, myślę że nawet przede wszystkim, pewnej gotowości do przyjęcia kutasa w tyłek o której sam wspominał dobrych parę lat temu w wywiadzie dla ''Mać Pariadki'', mentalnej dyspozycji ku temu. Utwierdzają mnie w tym choćby jego niedawne wszechtolerancjonistyczne pierdoły jakie snuł na blogu, zaiste osłabiające - nie będę się pastwił bo wystarczająco opisałem sprawę w poprzednim poście, radzę mu tylko zamiast teoretyzować doświadczyć [tu]multi-kulti w realu pomieszkując jakiś czas przynajmniej w imigranckiej dzielnicy na Zachodzie, najlepiej muslimskiej : jak zaczną szykanować rasistowsko jego synów i w końcu ich pobiją jak nie gorzej, zaczną się dobierać do panienki, wreszcie sam będzie miał okazję wypróbować w nieuniknionej konfrontacji z nimi umiejętności nabyte w trenowaniu sztuk walki to może jego entuzjazm w tej kwestii nieco osłabnie. W dodatku o ile jako chrześcijanin czy żyd miałby jeszcze jakąś nikłą szansę dostąpienia z ich strony łaski pozostawienia przy życiu o tyle jako buddyjski ''bałwochwalca'' i bezbożnik jest do zarżnięcia z automatu - odsyłam choćby do historii buddyjskiego mnicha z Birmy Wirathu, przywódcy lokalnego antyislamskiego ruchu 969, któremu debilnoliberalne zachodnie media dorobiły absurdalną gębę ''buddyjskiego bin Ladena'' za to tylko, iż nazwał po imieniu jakim dobrodziejstwem jest życie w sąsiedztwie muzułmanów :
''Można być przepełnionym dobrocią i miłością, ale nie da się spać spokojnie obok wściekłego psa.''
- wprawdzie zdarzało się iż niektórzy mnisi buddyjscy poświęcali się dobrowolnie pozwalając rozszarpać się dzikim zwierzętom ale wysokie standardy etyczne prowadzące czasami do takich skrajności obowiązują jedynie wybranych natomiast zwykli ludzie mają nie tylko prawo ale wręcz obowiązek się bronić. Tam konkretnie poszło o zbiorowy gwałt muslimów na buddystce, oczywiście jeden z długiej serii nic więc dziwnego że ludzie stracili cierpliwość do tych sukinsynów i wzięli w końcu sprawiedliwość w swoje ręce - buddyzm, podobnie zresztą jak chrześcijaństwo, w swoim prawdziwym a nie ''hipsterskim'' czy ''kremówkowym'' wydaniu nie jest bynajmniej słabością i przyzwoleniem na zło.
Poważnie się zrobiło jak na ten letni, kanikułowy w zamyśle wpis więc dla rozładowania napięcia trochę muzyki na koniec - na początek Tymański bo to akurat przeważnie świetnie mu wychodzi i tylko dlatego mam słabość do tego skurwiela no ale podziw dla talentu pana artysty a podzielanie jego często błędnych, plugawych nawet osobistych czy ideowych skłonności to dwie zupełnie różne sprawy np. z faktu, że lubię ''Nóż w wodzie'' Polańskiego nie wynika zaraz, że muszę jechać małe dziewczynki w kakao, cóż nie od dziś wiadomo że piękne kwiaty wyrastają na g... Zamiast ''Kur'' czy ''Miłości'' jego mniej znany i efemeryczny projekt będący poniekąd nawiązaniem i kontynuacją tej drugiej w innym wydaniu - myślę, że skonkretyzowanie go i rozwinięcie byłoby rozsądniejsze niż beznadziejne jak widać ''wstępowanie drugi raz do tej samej rzeki'' ew. ''zawracanie kijem Wisły'' w przypadku yassu - Polish Brass Ensemble min. z Możdżerem i Ziutem Gralakiem, przykro mi ale jedyny ich klip na jaki natrafiłem pochodzi z występu na Owsiakowym Wódstoku z chopinowskimi interpretacjami [ zachrypniętego pijusa pod koniec można se darować ] :
- gdyby co cały materiał do odsłuchania we fragmentach w tym miejscu, fajne granie jak dla mnie, szkoda marnować potencjał tkwiący w niniejszym kolektywie, niestety nigdzie nie znalazłem nagrań z koncertu z Davem Douglasem a rzecz wygląda sensacyjnie.
Wyzłośliwiałem się nieco tutaj na Możdżera ale trzeba uczciwie przyznać iż nie da się go do końca zamknąć w formule picusia dostarczającego estetycznych bodźców lemingowej tłuszczy czego dowodem choćby jego wspólny projekt z Ivą Bittovą na który niespodziewanie natrafiłem zaledwie parę dni temu, oto fragment ich występu w jakiejś synagodze na Słowacji w zeszłym roku :
Skoro już o przypadkowych muzycznych odkryciach mowa oto co znalazłem szukając informacji o wojnie w Angoli [ tak, takimi min. rzeczami zajmuję się w lato ], konkretnie zaś bitwie pod Cuito Cuanavale między wojskami RPA a Kubańczykami i towarzyszącymi im sowieciarzami, gdzie ci ostatni dostali niezły wpierdol ale dzięki sprytnej dezinformacji, a to akurat zawsze mieli na wysokim poziomie, uprawianej przez takich agentów jak Kapuściński udało im się tak to odkręcić, że do dzisiaj uchodzi za ich triumf podobnie jak to się stało w przypadku ofensywy Tet w Wietnamie - upalna muzyczna melancholia z PortugAngoli : ''smutek tropików'' jednym słowem [ a nawet dwoma ] bo w takim klimacie
najlepiej widać ten beznadziejny kołowrót ''birth and copulation and
death, that's all'' - na osłodę [ o ile coś może gorycz, która zalewa
przy tym usta jak krew ] :
''...mundu vagabundu'' - ano tak. No to skoro już wpadliśmy w tropikalną rozpacz [ he he ] na wielki finał nie może zabraknąć mrocznej pani Galasowej : jej nowy elegijny muzyczny performens o mocy starożytnego rytuału w jakimś norweskim muzeum, wprawdzie już nie tak wściekły i radykalny jak te niegdyś ale dobrze widzieć ją nadal w dobrej artystycznej kondycji, przede wszystkim cieszy, że wyszła w końcu poza konwencję recitalu na głos i fortepian z ''poezją śpiewaną'' w jakiej jak na mój gust zbytnio się w ostatnich latach zapętliła - muzyka w sam raz na lato, lekka niczym czarcie rogi :
- prawda, że ''fajne'' ? [ he he ] Takie dźwięki są jak młot na lemingi, wisielczy sznur dla powierzchownych, samozadowolonych tępaków.
p.s. spotkałem się z zarzutami, że za bardzo się napinam, zresztą sam miałem wątpliwości czy aby nie zbyt ostro pojechałem, może jeszcze raz powinienem obaczyć dokument by wykluczyć iż coś mi umknęło tyle że przypomniałem sobie iż w jednym z pierwszych numerów ''Glissanda'' dobrych 10 lat temu prawie był wywiad z Trzaską więc sięgnąłem doń i znalazłem potwierdzenie moich najgorszych intuicji - już na wstępie w odpowiedzi na pytanie o yass pan artysta częstuje takim sucharem :
''Z drugiej strony nie ukrywam dumy z faktu iż dane było mi było uczestniczyć w tym ruchu. W życiu jest taki czas, że człowiek ma szansę i obowiązek bycia rewolucjonistą''
- zapewne dla większości tego typu retoryka nie jest niczym zdrożnym ale ja gdy czytam coś takiego dostaję niezłej guli, mógłbym jednak jeszcze wybaczyć jako przejaw typowego dla obecnych artystowskich kręgów ''rebelianckiego konformizmu'', niestety w następnym akapicie dostajemy już prawdziwą perłę gówna :
''Pomimo, że jestem już artystą dojrzałym, który wybrał swoją drogę i konsekwentnie nią podąża, wciąż czuję się wojownikiem. Wielka kultura tworzona jest właśnie przez wojowników, którzy krytycznie obserwują otaczającą ich rzeczywistość i próbują na nią wpływać. Przyznaję się więc, że mam niebezpieczne poczucie misji''
- !#%#!!@*$&^#(%# Dzień Sznura kurwooo !!!
Facet w dalszej części wywiadu rozpływa się nad faktycznie mocno niedocenianym u nas Louisem Sclavisem tyle że to akademik, który od 9-go roku życia odbywał naukę w konserwatorium i z równą swobodą poruszający się nie tylko we free ale i tradycyjnym jazzie, folku a nawet muzyce współczesnej i klasycznej [ ciekawym coby to było, gdyby to Trzasce dano do zagrania jakąś partyturę, idę o zakład że by się obsrał ]. Zresztą nie rozchodzi się tu nawet o samego pana Mikołaja ile pewną postawę jaką uosabia, jest postacią emblematyczną dla patologii toczącej sztukę współczesną w tym i muzyczną, która otwiera drzwi pladze kinioropodobnych ściemniaczy pokrywających niedostatki talentu i umiejętności parareligijnymi lub ideologicznymi odlotami [ nie wspominając już do jakiego nieprawdopodobnego skurwienia doprowadziła ''krytyka i próba zmiany rzeczywistości'' włoskich czy rosyjskich awangardzistów, otwartego zaprzedania się tajnej policji w przeciwieństwie do ich amerykańskich towarzyszy, którzy robili to raczej nieświadomie ]. Jasne, że Trzaska jest postacią nieco większego formatu niż Kinior o którym jedna ze znanych mi osób trafnie powiedziała, iż ''zawsze chciał być Ornette Colemanem a jest tylko Garbarkiem'' i ok, garbarkowie też są potrzebni problem jednak w tym, że jeden i drugi zamiast uznać swoje ograniczenia wyżej srają niż d... mają i jeszcze przy tym bezczelnie pouczają innych. Zaorane.