czwartek, 28 maja 2020

Populares über alles!

Przygotowując się do wykazania, iż autorytarne formy rządów jak dyktatura są integralnym elementem łacińskiej tradycji wolnościowej republikanizmu wynikającym z jego militarnego charakteru, poczytuję sobie właśnie ''Historię Rzymu'' znakomitego starożytnika Adama Ziółkowskiego [ abstrahując całkiem od osobistych wyborów człowieka, a zwłaszcza jego córki z próbówki ]. Natrafiłem weń na fragmenta przywołujące mimo zupełnie odmiennego kontekstu dziejowego niepokojąco aktualne analogie a tyczące przyczyn ostrego konfliktu politycznego jaki rozdarł dosłownie na pół Rzeczpospolitą doprowadzając do jej upadku. Oto więc jak historyk opisuje czynniki natury społecznej i ekonomicznej, które legły u jego źródła [ umieszczone w poniższych cytatach uwagi i komentarze w nawiasach są mego autorstwa ]:

''Republikańska umowa społeczna miała rozbić się o to, że warstwy niższe, których pot i krew zdobyły dla republiki władzę nad światem, oraz warstwy wyższe w których rękach znalazły się owoce grabieży tegoż świata, potrzebowały żywotnie tegoż samego: ziemi, i to ziemi leżącej w Italii. Dla pierwszych jej asygnacje długo były praktycznie jedyną formą partycypacji w zyskach z imperium [ obok łupiestw wojennych dokonywanych podczas służby w legionach ]; dla drugich zaś była ona główną lokatą bogactw napływających w ich ręce. Zwłaszcza senatorzy - najbogatsi, prawnie odsunięci od handlu i kontraktów publicznych [ zmuszeni przez to do obchodzenia obostrzeń poprzez kompanie handlowe zakładane na ''słupów'' jak to uczynił za pomocą swego wyzwoleńca Katon, ów oficjalny wzorzec starorzymskich cnót ], a poza tym nie mogący posiadać majątku poza Italią - byli skazani na powiększanie swych majątków ziemskich. Polityka państwa zmierzała do pogodzenia interesów obu grup: po konfiskatach i aneksjach wskutek podbojów, które spowodowały olbrzymi wzrost ''ager Romanus'' [ ziemi znajdującej się w bezpośrednim władaniu Rzeczpospolitej ], Północ Italii przeznaczono na kolonizację [ dla drobnych właścicieli ], pozostawiając Południe użytkownikom ziemi publicznej. Akcja kolonizacyjna na Północy ustała w praktyce pod koniec lat 70-ych II wieku p.n.e. po wyczerpaniu tamtejszego ''ager publicus'' [ ziemi państwowej ]. W tym samym czasie inne obszary Półwyspu stały się widownią nowego zjawiska: opuszczania przez drobnych rolników ziemi, wchłanianej następnie przez wielką własność''

- znajdującą się we władaniu oligarchii dodajmy bazującej na olbrzymich majątkach opartych na pracy niewolniczej, co z jednej strony poprzez ekstensywne rolnictwo i nade wszystko hodowlę bydła i owiec pozwoliło niepomiernie zwiększyć produkcję żywności dla zaopatrzenia gwałtownie przyrastającej ludności Rzymu, którego liczba już wtedy przekroczyła dobre ponad pół miliona, a nawet eksportować wypracowane nadwyżki szczególnie w zachodniej części świata śródziemnomorskiego, na długo przed ich podbojem utwierdzając tam wpływy republiki. Zarazem jednak czyniło Południe Italii rejonem permanentnej destabilizacji społecznej, istną polityczną beczką prochu i areną okresowo wybuchających powstań niewolników z najgłośniejszym z nich Spartakusa na czele, oraz endemicznego wręcz bandytyzmu sianego tak przez grupy zbiegłych niewolników, jak i w służbie swych panów brutalnie wywłaszczających słabszych właścicieli ziemi, wreszcie ordynarnego piractwa dostarczającego na rynek ''żywego towaru'', ale i nie stroniącego okresowo od rabunków statków wiozących niezbędne dla stolicy towary jak posiadające strategiczne znaczenie zboże, czemu kres położył dopiero rywal Cezara w walce o władzę Pompejusz. Dlatego mimo iż zgromadzone wskutek tego w rękach rzymskiej oligarchii bogactwa pozwoliły sfinansować w decydującym stopniu nieprawdopodobny wysiłek zbrojny, istną ''totalen Krieg'' na starożytną skalę jaką było rozstrzygające starcie i pogrom Kartaginy, głównego rywala Rzymu w ówczesnym świecie śródziemnomorskim, przed co bardziej dalekowzrocznymi przedstawicielami elit władczych republiki stanęła konieczność radykalnych reform społecznych i politycznych dla dalszego trwania i rozwoju Rzeczpospolitej. Jak pisze Ziółkowski:

''Kryzys agrarny, którego objawem było porzucanie ziemi przez chłopów, stanowił zasadnicze przewartościowanie i zapaść systemu stworzonego przez politykę asygnowania kolonistom minimum ziemi zmuszającej ich do służby w legionach. System ten, obliczony na jedno - maksymalne zwiększanie liczby rolników-żołnierzy - pozwolił republice podbijać świat, po czym zbankrutował w obliczu nowych aspiracji konsumpcyjnych i majątkowych zrodzonych wskutek napływu bogactw z tegoż świata [ bowiem czynił atrakcyjniejszą alternatywą od uprawiania marnego spłachetka ziemi na własne potrzeby status miejskiego proletariatu w stolicy, lub otwierającą nowe możliwości poprawy bytu emigrację do świeżo podbitych przez Rzym pozaitalskich prowincji ]. Wreszcie największy problem: skoro ideologia ''Italii-ojczyzny Rzymian'' wykluczała kolonizację obszarów pozaitalskich, kontynuowanie polityki asygnowania ziemi obywatelom - istoty ''umowy społecznej'' będącej podstawą funkcjonowania średniej republiki - mogło na większą skalę odbywać się wyłącznie na Południu, kosztem tamtejszego ''ager publicus''. Ten zaś był okupowany przez warstwę rządzącą przynosząc jej wielkie zyski. Gdy więc próba akcji kolonizacyjnej została w końcu podjęta, opór nieprawnych użytkowników ziemi publicznej doprowadził do wybuchu, wobec którego zbladły wszystkie wcześniejsze konflikty i jaki po stuletnich konwulsjach doprowadził do upadku republiki. [...] Kryzys agrarny [ czyli w tamtych warunkach tak naprawdę własnościowy i tyczący stratyfikacji społecznej, narastających nierówności w tej mierze a wskutek tego rozpadu wspólnoty politycznej ], który zapoczątkował proces rozkładu republiki, narodził się wówczas, gdy państwo postanowiło odzyskać własne zasoby nad którymi przestało sprawować faktyczną kontrolę, a które aktualni użytkownicy nie posiadając do nich tytułu, przywykli od dawna traktować jako swoją własność.''

Jako się rzekło więc powodowana oliganthropią czyli obawą przed utratą ludzi, obywateli-żołnierzy stanowiących podstawę potęgi republiki wskutek opisanych wyżej procesów, grupa przedstawicieli jej elit na czele z prawdziwymi mężami stanu, braćmi Tyberiuszem i Gajuszem Grakchami, podjęła dzieło niezbędnych reform w celu zaspokojenia plebejskich rewindykacji koniecznych dla przywrócenia stabilności struktury społecznej i państwowej. Niestety spotkało się to ze wściekłym i ślepym oporem zdecydowanej większości ich stanu bojącym się utraty dotychczasowych przywilejów i bogactw w jakich posiadanie jego członkowie weszli niezgodnie z prawem [ aż chciałoby się rzec: ''żoliborskich inteligentów'' sprawujących dotąd hegemonię w sferze publicznej, oraz uwłaszczonych na państwowym majątku uboli... ], i to mimo kompromisowego w gruncie rzeczy charakteru wprowadzanych zmian, sankcjonującego w wielu wypadkach dotychczasowe złodziejstwo państwowej ziemi uprawiane przez senatorską oligarchię, a jedynie zmniejszających jego zakres na rzecz drobnych właścicieli. Dlatego odpowiedziała ona na to wpierw radykalną obstrukcją prawną republikańskiej sanacji [ wymagającej skądinąd przyznania nadzwyczajnych uprawnień dla przeprowadzających ją trybunów plebejskich ], a gdy niewiele tym wskórała posuwając się w końcu do bestialskiego linczu reformatorów. Insza inszość, że rzymscy populiści nie byli jedynie bierną stroną sporu, odpowiadając na ciosy w równie zdecydowany sposób: gdy Scypion Afrykański Młodszy, wsławiony ostatecznym pogromem Kartaginy, lecz nieodrodny syn swej ''nadzwyczajnej kasty'' senatorskiej zablokował faktycznie wspomnianą reformę agrarną, znaleziono go prędko martwego w łóżku - sprawie ukręcono po cichu łeb, mimo iż wszystko wskazywało na zabójstwo a poszlaki ewidentnie wiodły do jego małżonki Sempronii, tak się akurat składa siostry Grakchów... Zanim jednak doszło do ich mordu zdołali przeforsować wiele rozwiązań ustrojowych i w dziedzinie polityki społecznej, które mimo skrajnie odmiennego kontekstu dziejowego budzą jakże aktualne skojarzenia, np.:

''Kolejne ustawy wniesione przez Caiusa [ Gajusza Grakcha ] lub przezeń inspirowane, ukazują dokładne przeciwieństwo demagoga w przyjętym dziś znaczeniu słowa: męża stanu o niezmiernie szerokich horyzontach, którego zasadniczym celem było usprawnienie funkcjonowania republiki i jej imperium, z naciskiem na ochronę plebsu rzymskiego, sprzymierzeńców i poddanych przed wyzyskiem lub arbitralnością warstwy rządzącej, sprawowanie przez którą realnych rządów było dlań skądinąd oczywistością [ znowu chciałoby się rzec: zupełnie jak dla Kaczyńskich nie mogących niestety wyzbyć się swoich inteligenckich przesądów i uwarunkowań ]. Przykładem jest często określana przez starożytnych jak i nowożytnych jako ''otwarcie demagogiczna'' lex Sempronia frumentaria, ustanawiająca regulowaną przez ''aerarium'' [ budżet państwa ] miesięczną sprzedaż po niskiej cenie zboża ubogim obywatelom. Określenie minimalnego zapotrzebowania państwa na zboże dla mieszkańców Miasta, i stworzenie odpowiedniej infrastruktury do jego przechowywania [ ''horrea Semproniana'' czyli spichrze semproniańskie ] likwidowało największą bolączkę dotychczasowego systemu: brak zabezpieczenia przed periodycznymi niedoborami żywności, wystawiającymi ludność nie tylko na łaskę spekulantów, ale wraz z jej przyrostem do setek tysięcy zwyczajnie na głód. [...] Z późniejszej perspektywy za kluczowy element działalności Caiusa uchodziły i uchodzą leges iudiciariae czyli ''ustawy sądownicze'', które wykluczały senatorów z trybunału o zdzierstwa [ bez wątpienia lex repetundarum z 123 r. p.n.e. ] i innych stałych trybunałów [...]. Jakkolwiek dotkliwym ciosem była ta ustawa dla senatu, w chwili uchwalania nie wzbudziła kontrowersji większych, niż reszta ustawodawstwa gracchańskiego: trybunały senatorskie zanadto skompromitowały się w przeszłości skandalicznymi uwolnieniami notorycznych złodziei, nieuniknionymi zważywszy, że trybunały obsadzali ludzie, którzy albo już znaleźli się, lub mieli dopiero znaleźć w tej samej pozycji co oskarżeni. Leges iudiciariae stanowiły więc za to, iż oskarżeni nie będą sądzić się sami.''

Oczywiście na uzasadnioną śmieszność narażałoby utożsamianie braci Kaczyńskich ze starożytnymi Grakchami, a i w obozie ich przeciwników brak postaci zdolnych mierzyć się z późniejszym o prawie stulecie od opisanych tu wypadków Cyceronem, początkowo ''homo novus'' z ówczesnego ''awansu społecznego'', któremu jednak nieprzezwyciężalny a straszliwy snobizm i kompleksy kazały w końcu stanąć po stronie republikańskiej oligarchii [ aczkolwiek marszałek Grodzki przemawia tak pompatycznie jakby drapował się w togę senatora i obrońcy rzymskiej ''praworządności'' a może nawet i samego cesarza, nic tylko ozdobić mu łeb wawrzynem, choć prędzej chyba pasowałaby zwykła lebioda:) ]. Niemniej trudno doprawdy oprzeć się narzucającym wręcz podobieństwom między zaprowadzoną w interesie plebejuszy ''frumentacją'' i sprawiedliwszą nieco partycypacją w majątku publicznym wśród obywateli, a 500+ oraz szerokim programem świadczeń społecznych wprowadzonym przez PiS, czyli rzekomym ''socjalistycznym rozdawnictwem'' w nomenklaturze libertariańskich, korwinowych spierdolin umysłowych i przegranych Januszexów byznesu. Tym bardziej tyczy to reform ustrojowych z kluczową sądownictwa na czele, wywołującą tu jak i tam z dość podobnych motywów wściekły opór dotychczasowej oligarchii Rzeczpospolitej i stosującą w tym celu do złudzenia bliźniaczą wprost obstrukcję w imię rzekomo zagrożonej ''praworządności'' przez ''populistyczną'' politykę braci Grakchów, ee chciałem rzec Kaczyńskich:). Wreszcie niepokojące analogie nasuwają działania przeciwników obozu reform, którzy w obliczu klęski jawnego występowania w obronie swych zagrożonych przywilejów pod hasłem ''żeby było tak jak było'', poczęli stosować perfidną i prostacką a skuteczną niestety do czasu demagogię [ niczym pierdolenie korwinowych stulejarzy o ''MADkach'' żerujących na socjalu ], by wreszcie posunąć się otwarcie do terroru czego przykładem choćby późniejsze proskrypcje sullańskie. Dlatego porównania reżimu zaprowadzonego przez Sullę z Piłsudskim są uzasadnione jedynie o tyle, gdy upatrujemy w tym drugim dyktatora występującego w imię przywrócenia republikańskiego ładu w państwie, jego ''sanacji'' właśnie, antycypującego wszakże w metodach wbrew deklarowanym celom cezaryzm, natomiast skala represji i ich skutek jakim w przypadku Rzymianina było nadanie statusu głównej instancji starożytnemu parlamentowi czyli senatowi - zupełnie jak to chciałby ustanowić marszałek Grodzki:) - są tu i tam niewspółmierne i wykluczają się wzajem. Przede wszystkim jednak ówczesny konflikt dał początek głębokiemu rozłamowi politycznemu i społecznemu, którego kategorie jako żywo pasują do opisu i obecnego rozdzierającego naszą Rzeczpospolitą:

''Poświęcenie bogini Concordii, personifikacji consensusu co do podstawowych zasad życia obywatelskiego, świątyni wzniesionej ze skonfiskowanych majątków pomordowanych gracchańczyków, było godną proklamacją końca tegoż consensusu. Lata 133-121 [ czyli początkowego okresu starć zwolenników i przeciwników reform ] wprowadziły nieodwracalne zmiany w rzymskim życiu politycznym: strony konfliktu, które objawiły się w tych latach istniały aż do końca republiki, nieustannie podsycane tak rozpamiętywaniem przeszłych wydarzeń, jak i bieżącymi doświadczeniami. Przed uczestnikami życia politycznego były odtąd otwarte tylko dwie drogi: via popularis [ ''ludowa'' ], uprzednio oznaczająca niekonwencjonalne robienie kariery z poparciem ludu [ i naruszeniem często obowiązującego prawa i obyczaju ], oraz ta jaką szli ''boni'' czyli ''dobrzy'', optimi [ ''najlepsi'' ] lub w terminologii Cicerona ''optimates''. Zwolennicy Gracchów i ich duchowi spadkobiercy, też nobile i senatorzy, bronili koncepcji ludowej ''libertas'' [ ''wolności'' ], w tym zasady, że wola ludu wyrażona na zgromadzeniu zwołanym przez jego reprezentanta, magistrata lub trybuna, dla rozstrzygnięcia kwestii przezeń postawionej, była ostateczna i niepodważalna. [...] Mordercy Gracchów i ci, którzy się z nimi solidaryzowali, wyznawali ideologię ''salus rei publicae'' [ ''dobra rzeczpospolitej'' ], pod którym wszakże rozumieli utrzymywanie wszelkimi sposobami korporacyjnej władzy elity, z jej prawem do eliminowania tych, co tej władzy zagrażali za pomocą samosądu lub pseudo-legalną uzurpacją ''senatusconsultum ultimum'' włącznie. W codziennym życiu politycznym oznaczało to stosowanie technik paraliżowania ''libertas'' ludu drogą doprowadzania do skrajności odpowiednich procedur politycznych i religijnych. [...] Jednocześnie optymaci siłą rzeczy dążyli do poszerzania zakresu kompetencji senatu, instytucji grupującej elitę i z zasady wrogiej politycznym indywidualistom, choć na otwartą próbę poddania kontroli senatu procesu legislacyjnego przyszło czekać czterdzieści lat, do jedynowładztwa Sulli. Z obiema drogami związane były konkretne opcje programowe: przystanie do popularów było opowiedzeniem się nie tylko za ''libertas'', ale i za ''leges agrariae'' [ czyli powszechnym uwłaszczeniem obywateli ] oraz ''frumentariae'' [ sprawiedliwszym podziałem majątku narodowego i programem opieki społecznej ze strony państwa ], natomiast dobry optymata winien był przeciwstawiać się wszystkim takim inicjatywom. Ta polaryzacja programowa nie dokonała się od razu: zwłaszcza kluczowe hasło asygnacji [ przyznania ] ziemi w następnym pokoleniu nie było jeszcze wyłączną bronią popularów. W końcu jednak demokratyczna formuła eksploatacji imperium została na płaszczyźnie ideologicznej zawłaszczona przez jedną stronę; druga zaś reprezentująca większość elity władzy świadomie ją odrzuciła, podpisując w ten sposób na siebie wyrok śmierci.''

Dosłownie, bowiem populistyczne rewindykacje były nazbyt daleko posunięte, a nade wszystko uzasadnione realnymi potrzebami ludu i samego państwa, aby mógł im położyć kres nawet tak wściekły terror jak ten rozpętany przez Sullę w imię obrony interesów oligarchii, którą reprezentował. W efekcie zaślepione nienawiścią i pogardą wobec ''roszczeniowego motłochu'' stronnictwo optymatów, niezdolne do ustąpienia w porę wobec dość skromnych początkowo żądań popularów, co zagwarantowałoby mu zachowanie przynajmniej części nabytych dotąd przywilejów i majątków, zostało po blisko stuletnich konwulsjach wewnętrznych walk w końcu zmiecione przez militarną rewoltę plebejuszy jaką poniekąd w swej głupocie wywołało, która doprowadziła do ustanowienia de facto populistycznej wojskowej tyranii kolejnych cezarów. Jak ciekawie, a przenikliwie opisuje finał tych zmagań Ziółkowski:

''Wojny domowe po śmierci Cezara były nie tylko ostatecznym starciem między cezarianami a obrońcami republiki, ale też największą bitwą warstw nieposiadających o udział w zyskach z imperium. Zgodnie z tendencją sięgającą czasów Mariusa [ wybitny wódz republikański i populistyczny dyktator, choć niestety chwiejny politycznie ] i Saturninusa [ trybun plebejski znany z wprowadzenia pomysłowej metody radzenia sobie z ordynarną obstrukcją optymatów za pomocą kamieni miotanych pod ich adresem przez jego zwolenników podczas ludowych zgromadzeń - przyp. mój jak wszystkie wyżej ], jedynymi jacy odnieśli z niej korzyść byli żołnierze zwycięskiej strony, rekompensowani co prawda na modłę nie Cezara a Sulli: grabieżą współobywateli. Wobec spadkobierców Cezara, nie posiadających jego autorytetu, ich żołnierze występowali jako potężna grupa nacisku, świadoma swej wartości i każąca niezwykle drogo płacić za swe usługi. [...] Po [ decydującym boju pod ] Philippi żołnierze triumwirów występowali z solidarnością i bezwzględnością nowoczesnego związku zawodowego, z jednej strony nie pozwalając, by ambicje wodzów zmuszały ich do przelewania krwi towarzyszy broni, z drugiej zaś bez skrupułów dając się użyć do eliminacji wszystkich, którzy stanowili zagrożenie dla przyobiecanej im zdobyczy. [...] Żołnierze, z pochodzenia w ogromnej większości drobni rolnicy, pilnie baczyli przy tym, by oszczędzano ziemię ich krewnych, poległych towarzyszy, a nawet weteranów wcześniej obdzielonych nadaniami; doszło nawet do tego, że wskutek ich protestów młody Cezar zrezygnował z konfiskowania majątków mniejszych niż te, które przyznawano żołnierzom, całkowicie wyłączając tym samym poletka prawdziwie małorolnych. Za awans społeczny i ekonomiczny ogromnej rzeszy zorganizowanych w legiony nieposiadających zapłacili zamożni mieszkańcy municypiów.''

- czyżbyśmy więc obserwowali u nas początki procesu, który doprowadzi do ustanowienia ''Wielkiego Ludowego Imperium Lechickiego''?:))). Mówiąc zaś serio prędzej skończy się kolejnym dziejowym łomotem jak to zazwyczaj niestety w naszej historii najnowszej, stąd aby go uniknąć koniecznym jest przeforsowanie wielu zmian i radykalne przeformułowanie paradygmatu ustrojowego a nawet wręcz narodowego, o czym zresztą już pisałem. W każdym razie skoro w obliczu ślepego uporu dotychczasowej oligarchii Rzeczpospolitej oraz słabości i niedomagań reformatorów nie sposób dokonać tego legalnie, życzyłbym sobie ustanowienia takowego dyktatu popularów i zmilitaryzowanego związku zawodowego plebejuszy jaki byłby w stanie zgnieść na miejscu rządy rozbestwionej patointeligencji, jak i broniące je ślepo kurwinowe frajerstwo, niechby i wbrew swoim intencjom. Durnemu prawactwu pierniczącemu o rzekomo ''lewicowych'' ze swej natury związkach zawodowych zaordynowałbym przymusową lekturę programowego ''Co robić?'' Lenina, pełną jadowitych wielkopańskich połajanek tego obszarnika pod adresem leniwych w jego opinii proli, którym nie chce się w komunizm - tępe kuce nie zdają sobie nawet sprawy, że cwany Ozjasz śmieje im się w twarz powtarzając niemal słowo w słowo antyzwiązkową bolszewicką retorykę przyszłego ''wodza rewolucji'' nadając jej tylko niby ''antysocjalistyczny'' charakter, a te spierdoliny jeszcze za nim bezmyślnie klepią sądząc w swej głupocie, że jakoby zwalczają ''lewactwo'':). Bezlitośnie dobiłbym ich merytorycznie dwiema solidnymi cegłami ''Efektu domina'' Zyzaka z których jednoznacznie wynika, iż największymi orędownikami współpracy ekonomicznej i politycznej z ZSRR w USA były tamtejszy wielki kapitał i finansjera, zaś twardy pryncypialny antykomunizm reprezentowały uparcie główne amerykańskie centrale związkowe, wspierające min. ''Solidarność'' - i po to właśnie ubectwo wylansowało Kurwina z jego bredzeniem ''wszystkie związki na Powiązki'', to również tłumaczy fenomen wolnorynkowych tajniaków i resortowych hrabiów jak Jędrzej Zdzisław Stefan ''Odbyteusz'' Jabłoński wedle trafnego określenia Foxa:).

niedziela, 24 maja 2020

Dykta-tura.

Świeża gównoburza z lichym, nędznym jak skurwysyn kawałkiem Kazika obudziła stare demony pożal się dyskursu publicznego III RP, czyli zwyczajowe pierdolenie o rzekomej ''dyktaturze'' i ''autorytarnych zapędach'' PiS i samego Kaczyńskiego. Tymczasem jest ona żywym dowodem czegoś dokładnie przeciwnego: słabości i postępującego w katastrofalnym tempie niedołęstwa obecnej ekipy rządzącej zaliczającej fakap za fakapem. Doprawdy trzeba być wyjątkową spierdoliną, aby dać okazję do wykreowania się na ''męczennika wolności słowa'' byłemu funkcjonariuszowi reżimowej propagandy, który zaczynał karierę w czasie stanu wojennego, esbeckiemu kapusiowi a do tego sprzedajnej medialnej dziwce lansującej kawałki muzyczne za gruby hajs, byle nachlać się Sauvignon Blanc w nowozelandzkiej winnicy [ skądinąd szanuję za gust, serio bo to jeden z moich ulubionych szczepów ]. Przy czym nie można by mieć za to specjalnych pretensji do MC ''Bera'', gdyby robił to w prywatnym medium, choć pryncypialny moralista mógłby zżymać się, że facet wychodzi na niewiarygodnego śmiecia puszczając gówno w które nie wierzy, aby tylko się nachapać. Nu ale piniondz i to poważny był potrzebny panu redaktorowi na takowe fanaberie jak wyżej pomieniona, sęk jedynie w tym iż Niedźwiecki zawdzięczał swoją pozycję publicznemu, stąd de facto państwowemu radiu i za pracy głównie w nim miał trwać rzeczony proceder, to zaś czyni go urzędnikiem, biurokratą biorącym łapówy za załatwianie spraw na lewo, a więc zwykłą kurwą i złodziejem na etacie [ koszmarem państwowców i mokrym snem libertariańskich stuleji ]. Co się zaś tyczy sprawy samego cenzurowania to abstrahując całkiem czy faktycznie doń doszło lub nie, albo robisz to poważnie zaprowadzając ścisły zamordyzm, lub też nie posiadając odpowiedniej ku temu siły zamiast ośmieszać się żałosnymi napinkami załatwiasz przeciwnika jego własną bronią. Konkretnie należało puszczać zapętlony kawałek Kazika w reżimowym radiu aż do urzygu, tak by wszyscy mieli go dość włącznie z samym artystą-prostytutą, i przyszło mi to na myśl zanim podobny koncept zarzucił na tłiterze Otokieł, bowiem przypominało historię zasłyszaną onegdaj od Kelthuza zanim pochłonął go panmiodkowy Golem. Otóż przed laty jego kumple z kapeli zorganizowali zamkniętą imprezę na której leciał non stop jeden tylko kawałek ''Wonderful life'', skądinąd ulubiony smęt Niedźwieckiego, zaś w barze można było dostać wyłącznie czystą - nie wiem jak oni to wytrzymali, bo ja po godzinie-dwóch najdalej czegoś takiego obwiesiłbym się w knajpianej toalecie, no ale to metaluchy som, wiadomo: zakute łby:). Jedyne co więc pozostało nieudacznym PiSowskim paraautorytarystom to tweeterowe wojenki i ośmieszanie na profilu ''Dekonstrukcja mitu'' szmaciarza Jasia Pińskiego i jego kamandy cweli zabawiającej się ordynarnymi wrzutkami typu rzekome porno Dudexa, albo obleśne sugestie jakoby żona Ziobry była mafijną dziwką. W reżimie z prawdziwego zdarzenia żaden nie śmiałby pisnąć nawet, bo groziłby mu za to conocny pogrom kielecki dupska pod celą tak, że odbyt płonąłby niczym stodoła w Jedwabnem, o ile nie wprost posłużenie za kompost, przemiana w ''nekropersonę''. Nie przemawia bynajmniej przeze mnie jakowyś sadysta czy infantylny kuc masturbujący się wizją polskiego pinoczetyzmu, lub tęskniący za jaruzelskim zamordyzmem komuch, a jedynie trzeźwo rozpatrujący sprawy obserwator: niech mi która z demoliberalnych obsranych cipek wyjaśni jakim cudem uporać się ''praworządnie'' z regularną mafią w sędziowskich togach, kanaliami i pedofilami przechwalającymi wesoło w prywatnych rozmowach rżnięciem 13-letnich Tajek ''dla zdrowotności''?! Na pewno nie dokumentami ciecia Latkowskiego, dlatego obsobaczać PiS należy nie za łamanie nieporządku konstytucyjnego bezprawia, lecz że robi to nieudolnie i niekonsekwentnie uprawiając politykę ''wstawania z kolan poprzez padanie na twarz'' jak trafnie podsumował Targalski. Tak więc pan prezes wraz z ekipą mogą co najwyżej zaprowadzić tytułową dykta-turę, pierwszy bodaj w dziejach paździerzowy ''totalitaryzm'' i nawet zakatowanie kogoś na komisariacie czy co nie daj uliczna masakra przy narastającej fali społecznych protestów niczego by tu nie zmieniły, będąc objawem słabości pozbawionej autorytetu władzy, stąd skłonnej do kompensowania sobie tego nadużywaniem broni niewspółmiernie do realnego zagrożenia.

Skądinąd zastanawiająca jest ta wspomniana seria fakapów ze strony rządzących ostatnio, i ze względu na niepodmiotowy charakter III RP jej przyczyn upatrywałbym nie tylko w ambicjach polityków coraz bardziej ''rozjednoczonej'' prawicy walczących zaciekle o schedę po Kaczyńskim. Sądzę iż ma to związek z zaostrzającą się także na terytorium Polski rywalizacją między USA a Chinami, czego pokłosiem tłiterowa nawalanka między ambasadorami tych krajów jaka miała miejsce niedawno oraz wyraźna demonstracja, którą stanowił ostentacyjny, odpowiednio głośny przelot nad stolicą kraju amerykańskiego bombowca jako odpowiedź na przysłanie przez Pekin ładunku maseczek gigantycznym, posowieckim transportowcem. W tym kontekście należy też rozpatrywać publikację ''Wybiórczej'' jakoby ich dostawa była gie warta - na dwoje babka wróżyła, bo rzeczone medium to bardzo oględnie niezbyt wiarygodne źródło informacji, robiące w dodatku teraz już jawnie za tubę Sorosa, ten zaś ma doświadczenie w atakach spekulacyjnych na dalekowschodnie ekonomie, a też nienawidzi Chin z innych wszakże powodów niż Trump, reprezentując najprawdopodobniej frakcję globalistów obawiającą się utracić zainwestowane w CHRL aktywa, a nade wszystko tego, że dotychczasowy azjatycki niewolnik ma dość utrzymywania tych pasożytów zapierdalając za przysłowiową miskę ryżu. W każdym razie obecny rząd mimo oficjalnych peanów pod adresem USA prowadzi, zapewne z poduszczenia Berlina jakiego reprezentantem interesów wygląda na to jest sam premier, kunktatorską politykę wydając po cichu Huawei zgodę na finalizowaną właśnie budowę infrastruktury 5G co musi wściekle drażnić delikatnie mówiąc Amerykanów, być może więc postanowili wymienić dotychczasową ekipę na lepszy model, lub co najmniej dokooptować jej bardziej ''wolnorynkowego'' czyli spolegliwego wobec ekspansji jankeskich koncernów nad Wisłą koalicjanta. Sądzę, że wszyscy co uwierzyli w pierdolenie PiSowców o rzekomych ''ruskich onucach'' z Konfideracji, i to na plus autentycznych miłośników Putina lub przynajmniej pożytecznych idiotów Rosji może czekać przykre rozczarowanie - jeden Janusz jeżdżący na Krym i do Kadyrowa wiosny nie czyni, bo jest tam już całkiem ubezwłasnowolniony i nie był nawet w stanie spieprzyć sprawy swoim zwyczajem co dowodnie okazała chryja podczas prawyborów, stąd pozostało mu żałosne pajacowanie w hiphopowych ciuszkach ku uciesze i zachwytom korwinowych stulejarzy. Jak dodamy do tego oficera prowadzącego z JP Morgan zainstalowanego przy peezelaku Kosiniaku, co może najprawdopodobniej mieć związek z czekającymi nas gruntownymi dosłownie przekształceniami własności ziemi w kraju, wizja lewackiej lub kolibowej koalicji pobłogosławionej przez Waszyngton nie wydaje się niestety tak nieprawdopodobna - skoro towarzysze Miller i Kwachu przetarli już sobie drogę do jankeskiego tyłka czemuż by więc nie czekający w kolejce Zandberg wraz z Biedroniem? [ Czarzasty jako typowy cwany komuch umie liczyć kasę, i jeśli tylko uzna, że mu się to opłaca w każdym możliwym tego sensie pozbędzie się raz dwa dotychczasowych obiekcji ]. Wyjaśniałoby to również pielgrzymki wolnorynkowych liderów Konfederacji do saloniku pani Monisi reprezentującej zapewne konkurencyjną frakcję w zabieganiu o względy takich czy innych hegemonów światowych, w każdym razie perspektywy dla nas nie wyglądają przy takowym obrocie spraw za wesoło.

Nie trzeba doprawdy proroczych zdolności, by dostrzegać wyraźnie, że narastająca rywalizacja między Stanami a CHRL ''rozbuja'' świat, przydałaby się więc na czekający nas dziejowy sztorm jaka porządna państwowa nawa ze sprawną ekipą u steru, a nie przeciekająca, rozpadająca się krypa pełna nachlanych w sztok, okładających się zaciekle marynarzy, wraz z obłąkanym kucowskim majtkiem drącym ryja z masztu, że jedyny ratunek stanowi zatopienie całkiem łajby. Brakuje na miejscu kogoś takiego jak Walter Walker, brytyjski wojskowy, który dzięki obranej przez się rozsądnej taktyce rozgromił komunistyczną maoistowską irredentę na Borneo w latach 60-ych, unikając przy tym wszystkich błędów popełnionych przez wojska USA podczas interwencji w Wietnamie. Zdawał sobie sprawę, że użycie regularnych sił, w tym wypadku najemników spośród Gurkhów w służbie JKM, starczy jedynie do zdławienia rebelii w miastach, kluczowe jednak dla rozstrzygnięcia konfliktu było zapanowanie nad dżunglą, tego zaś nie sposób dokonać bez przekonania do siebie znających ją jak własną kieszeń lokalsów. Zamiast więc napierdalać ich napalmem jak w owym czasie czynili durni Amerykanie, co rzecz jasna tylko przysparzało poparcia Wietkongowi, sformował z miejscowych Dajaków, Malajów i dywersantów z chińskiej diaspory na której głównie opierała się komunistyczna partyzantka lotne brygady do jej zwalczania, złożone ze zdeterminowanych bojowników gotowych dosłownie tygodniami czyhać w ukrytych w ostępach leśnych i bagnach zasadzkach na tamtejszych bolszewików, by ich wymordować. W ten sposób pozbawiali komunistów głównej broni partyzantki jaką jest doskonała orientacja w terenie, atak z zaskoczenia, osaczanie regularnych wojsk w bazach i nękanie atakami terrorystycznymi w miastach, czyli tego wszystkiego co z takim powodzeniem stosował właśnie wobec Amerykanów Wietkong. Wtapiając się w tło, dosłownie dżungli jak i społeczne podcinali terroryzm u korzenia, jeśli dodamy do tego sprawną strukturę dowodzenia, z jednej zdecentralizowaną, bazującą na dużej samodzielności operujących w terenie niewielkich, mobilnych przez to zgrupowań, a zarazem kompleksową podporządkowującą sztabowi wojskowemu policję jak i administrację cywilną zgodnie współpracujące w dziele zniszczenia dywersantów w czym dużą rolę odgrywała komunikacja, przy ówczesnych poziomie technologicznym głównie drogą radiową, jasnym staje się sukces obranej przez Walkera strategii. Pozwalało to stosunkowo niewielkim kosztem przerzucać w miarę potrzeby do rozsianych w interiorze lotnisk sprzęt zaopatrując walczących na miejscu żołnierzy helikopterami czy lekkimi samolotami a nawet nękać maoistowskich komuchów w ich bazach po drugiej stronie granicy, bez efektownych lecz przeciwskutecznych w gruncie rzeczy nalotów dywanowych ciężkimi bombowcami - nauczeni przykrym doświadczeniem z walk w Wietnamie Jankesi wykorzystali dopiero później tą taktykę organizując oddziały ''contras'' do zwalczania komunistycznego reżimu sandinistów w Nikaragui czy wspierając stingerami afgańskich mudżahedinów, skutecznie tym samym przyprawiając bolszewię o potężny ból tyłka. Przydałaby się więc i u nas jaka porządna republikańska, łacińska z ducha dyktatura na opisaną tu ''sieciocentyczną'' modłę dostosowaną do obecnych czasów, czemu już dałem wyraz w ''eurazjatyckim'' wpisie, na pohybel rozwolnościowcom jak i komuchom. Co tu gadać zresztą: ewolucja globalnego systemu jednoznacznie wskazuje, że jedynym sensownym sposobem opanowania narastającego chaosu społecznego, politycznego i ekonomicznego jest jakaś forma autorytaryzmu, stąd zgadzam się z resortowym masonem Sokałą, że wyjdzie zwycięsko z obecnego zamieszania ten, kto do minimum ograniczy wpływ mas na decyzje podejmowane przez decydentów. Kwestią otwartą pozostaje jedynie czy stanie się to w interesie pozapaństwowych, ''dyskretnych'' struktur jak reprezentowany przezeń ryt mieszany nie wstrząśniety, czy też doprowadzi do ukonstytuowania regularnej dyktatury co stanowi zdecydowanie uczciwsze rozwiązanie, bowiem tu rząd jest widzialny, hierarchia jawna zaś obywatele dysponują ograniczonym wprawdzie, za to realnym zasobem swobód. Niestety obawiam się, że bardziej prawdopodobnym może okazać się pierwszy wariant, gdyż ludzie generalnie zdurnieli już ze szczętem i uwielbiają wprost być oszukiwani, stąd łykną każdy zamordyzm byle w ''wolnościowym'' opakowaniu, ot i wytłumaczenie fenomenu resortowych libertarian jak pomieniony doktor-mason.

Odkłamaniem jednak pojęcia dyktatury i przywróceniem jej pierwotnego sensu jako w istocie wolnościowej, arcyrepublikańskiej instytucji zajmiemy się następnym razem ze względu na zaprowadzone na blogspotowej platformie ograniczenia rozmiarów tekstu uniemożliwiające mi rozwinięcie wątku, może to i dobrze bo zapobiegnie płodzeniu po staremu monstrualnych elaboratów wpływając na klarowność narracji:). No więc tyle póki co z mej strony słowa na niedzielę.

niedziela, 17 maja 2020

Mises ssie.

Zanim przejdę do rzeczy tytułem wstępu należy poczynić parę uwag gwoli objaśnienia, iż moja wściekła irytacja by nie powiedzieć wprost potężny wkurw na rozwolnościowców i wolnorynkowców [ istotne rozróżnienie, bo wbrew pozorom to nie to samo co będzie jeszcze do okazania ] nie wziął się znikąd, tak aby nie powstało fałszywe wrażenie, że zakrawa to już na jakąś niezdrową obsesję, szczerze chciałbym nawet aby tak było, ale niestety ma on swe racjonalne uzasadnienie. Dłuuugo mógłbym wyliczać powody mej antylibertariańskiej abominacji, ale jeden zwłaszcza wysuwa się obecnie na czoło monstrualnej rozmiarowo listy zarzutów: przez to, że pozbawili mnie sensownej politycznej alternatywy zmuszony jestem popierać wbrew mej woli całkiem już niemal zjebany PiS!!! Fakty mają się tak, że skurwiesyny ordynarnie przywłaszczyły sobie miano radykalnej prawicy, drą ryja iż PiS to nie prawica a oni to niby co?! Powtarzam: niech mi ktoś pokaże drugi taki kraj, gdzie z zasady antypaństwowy i antynarodowy libertarianizm uchodzi za ''prawicę'' i to w wersji ''hard trU'', bardzo byłbym rad bo oznaczałoby to, iż nie jesteśmy pod tym względem kuriozum na skalę światową jakim póki co jawimy się. Będę wołał głośno ile tylko starczy mi sił, że liberałowie i socjaliści jedne polityczne kurwy po tym samym ideologicznym chuju, a nawet ci pierwsi są gorsi o tyle, iż lewactwo przynajmniej nie ukrywa, że jest bandą antypolskich gówien: otwarcie już gardzi swą narodowością, pali polskie flagi wymachując za to unijnymi czy ''tęczawymi'' lub czarno-czerwonymi sztandarami anarchii i bredzi o rzekomo ''przestarzałej wierze w państwo narodowe'' postulując głośno zastąpienie go bezpaństwową globalną komuną albo ''rządem światowym'', bo niestety tenże nie jest jakowąś ''teorią spiskową'' szurów od NWO. Natomiast libertariańskie mendy zgodnie z zalecaną jeszcze przez Rothbarda taktyką infiltrowania ruchów antysystemowych podszyły się pod radykalną prawicę w obecnej Polsce, żerując perfidnie na słusznym często wkurwie i frustracji wielu społecznych środowisk. Dlatego należy ich tępić ze szczególną zaciekłością jako zamaskowanych dla niepoznaki ukrytych wrogów we własnym obozie politycznym, dokładnie na tej samej zasadzie jak bojówki przedwojennej PPS flekowały bezlitośnie komunistów wpierdzielających im się na 1-majowe demonstracje. Na szczęście nie tylko ja tak sądzę, i świadomość ta przebija się z wolna do środowisk głównonurtowych narodowców czego świadectwem niedawny artykuł Karola Kaźmierczaka. Wprawdzie rugałem go tutaj ostatnio srogo za kocopoły o jakowymś ''powrocie do jungerowskiej sfery elementarnej'' wskutek nadchodzącego kryzysu, facet ewidentnie nie docenia konsumeryzmu jako niesłychanie użytecznego w rękach rządzących narzędzia nie tyle nawet ekonomicznej co nade wszystko politycznej kontroli mas, błędnie upatrując w kontrkulturowej rewolcie li tylko ''fanaberię dekadentów''. Pomijając to jednak trafnie przyznaję wytyka liderom Konfederacji brnięcie w jałowe rezonatorstwo i polityczną szurię, nie ukrywam cieszy mnie, iż wreszcie przebija się do opinii choćby wciąż planktonu politycznego, że wolnorynkowy ekstremizm nie ma nic wspólnego z prawicą a podszywająca się pod nią kuceria tylko ją kompromituje torując lewicy drogę do władzy bredzeniem o rzekomym ''socjalistycznym rozdawnictwie''. Piszę przecież w podobnym duchu już od jakiegoś czasu, ale na niszowym blogu o z konieczności ograniczonym zasięgu oddziaływania, zaś fakt iż wspomniany tekst lansują Wszechpolacy na swym profilu zdaje się świadczyć, że wśród narodowców dojrzewa wreszcie potrzeba zerwania zabójczego dla nich na dłuższą metę politycznego mariażu z kolibami, oby - radują mnie wielce zwłaszcza takowe uwagi Kaźmierczaka:

''Dyskurs prawicowy jest u nas całkowicie zdominowany przez koliberalizm przechodzący w libertarianizm i jako taki zupełnie dysfunkcyjny. A ponieważ partia Konfederacja opiera się na bazie społecznej uformowanej całkowicie przez ten dyskurs gra w ramach wyznaczonych przez ten anarchizm, spiskologię, ignorancję. Nie ma drogi na skróty - najpierw trzeba znaleźć i uformować bazę społeczną bez tego żadnej konstruktywnej narodowej siły politycznej nie będzie. [...] Coraz bardziej mieszczańska i stateczna Konfederacja może szybko wypalić się w warunkach ekonomicznego kryzysu i pauperyzacji mas. Głównym sprawcami dysfunkcji partii są krzykliwi, a jednocześnie całkowicie nieodnajdujący się w warunkach obecnego kryzysu koliberałowie. Duże możliwości otwierają się natomiast przed radykalnymi lewicowcami z Razem, którzy po raz pierwszy mogą wyjść z własnej bańki wielkomiejskiej inteligencji i wolnych zawodów. Po raz pierwszy radykalne postulaty ekonomiczne mają bowiem szansę na masowe poparcie. W przeciwieństwie do „antysystemowej prawicy”, w środowisku lewicowym całe programy polityki finansowej, gospodarczej czy społecznej na czas kryzysu są już gotowe. [...]''

- i konkluzja:

''Jeśli kryzys przybierze ostre formy, nałoży się na niego inny funkcjonalny podział: na konserwatystów w potocznym tego słowa znaczeniu, kurczowo trzymających się starych instytucji, stylu życia, koncepcji i dyskursów, oraz na radykałów, dla których kryzys jest lekcją, jaka musi za sobą pociągnąć gruntowne zmiany. W światku dotychczasowej polskiej „antysystemowej prawicy” zaludnionej tak licznie przez socjopatycznych liberałów, pryncypialnych anarchistów, cynicznych demagogów czy rozwijających teorie spiskowe infantylnych ignorantów trudno znaleźć na razie kogoś kto zaproponuje koncepcję zakresu takiej zmiany i środków jakie są konieczne do jej przeprowadzenia.''

- w punkt, od siebie dodam, że jak podają autorzy opracowania ''Oblicza buntu społecznego'' traktującego o protestach czasu Wielkiego Kryzysu w przedwojennej Polsce, za większość ówczesnych zadym wcale nie odpowiadała lewica jakby mogło się wydawać, ale właśnie narodowcy! Na to jednak należy pozbyć się wolnorynkowej szurii, wszystkim kolibom powiedzieć ''won!'' i przypomnieć sobie wreszcie o źródłowo nacjonalistycznym solidaryzmie narodowym także w ekonomii, który nie ma nic ale to nic wspólnego z jakowymś ''narodowym socjalizmem''. Wprawdzie jak pisałem tu niedawno sam narodowcem nie jestem, bo gdy patrzę jak prezentuje się ta nasza ''przyszłość narodu'' złożona głównie jak nie z bezmózgiego lewactwa to infantylnych kucerzy dochodzę do przykrego wniosku, iż koncept wymiany populacji nad Wisłą nie jest znowu taki zły... Niemniej popieram z powodów pragmatycznych program stricte nacjonalistyczny jako najlepszy w mojej opinii na teraz, zresztą widać jak na dłoni tak że bardziej już chyba nie można nieodzowność posiadania własnego państwa narodowego, niechby nawet tak lichego jak te które mamy i przez to zmuszonego pokrywać własną słabość groteskowym zamordyzmem i napinkami mobilizacyjnymi. I akurat właśnie teraz libertariańskie spierdoliny umysłowe uparły się drzeć głośno ryja rothbardiańskie kocopoły, że ''państwo to złodzieje, a podatki kradzież!'', ''wolny rynek uber alles!!!'' - nie mam słów ani pytań, powtórzę jedynie: zjebanie historycznej szansy ever. Gdyby rządzący obecnie faktycznie byli ''grupą rekonstrukcyjną sanacji'', a niestety nie są nawet jej parodią cokolwiek by o tym sami nie myśleli, to zamiast wsadzać tę hołotę na równi z ''tęczawą'' neobolszewią do jakowejś nowej Berezy powinni idąc z duchem czasu zapakować jednych i drugich w samoloty i posłać w diabły do Konga, gdzie miejscowi kacykowie już by wiedzieli jak za drobną opłatą zająć się nimi. Zaiste sprawiedliwością dziejową byłoby aby wszystkie białe burżuje z ''Razem'' o rączkach nieskalanych przeważnie ciężką pracą [ w żadnym bodaj innym ugrupowaniu obecnie na krajowej scenie politycznej nie ma tylu absolwentów elitarnych liceów i uczelni z towrzyszem mikroprzedsiębiorcą na czele ], jakże ubolewające nad losem murzyniątek zmuszanych do nędznie opłacanej harówki ponad siły w tamtejszych kopalniach kobaltu, co nie przeszkadza im wszakże kupować ''ajfony'' bazujące na surowcach wydartych ziemi przez tychże biednych czarnych ludków, odciążyły ich nieco w robocie. Podobnie i kuceria zaznałaby na własnej skórze co to znaczy, iż ''kto nie pracuje ten nie je'' jak lubi powtarzać ślepo za swym zjebanym guru, wykazując się przedsiębiorczością zapierdalając w afrykańskich bieda-szybach za przysłowiową miskę wodnistej brei, na pewno żadne tam ''socjalistyczne'' związki zawodowe nie stałyby im ku temu już na przeszkodzie. Pierwej jednak należy dać im szansę wytłumaczenia Murzynom, iż rasa nie ma znaczenia dla praw rządzących rozwojem ekonomicznym jak utrzymują ''austriacy'', podobnie co i inne okoliczności dziejowe oraz geopolityczne czy kontekst kulturowy itd. zaś transmisje z tego powinny iść mym zdaniem na żywo we wszelkich stacjach telewizyjnych tu na miejscu i platformach społecznościowych czy na publicznych telebimach, jestem pewien że byłaby przy tym kupa śmiechu i ubaw co niemiara. Cały ten ''preriowy libertarianizm'' a la Ceyrowsky to podobnie jak LGBT czy insze gendery rodzaj kultu cargo dla białych Papuasów, który żenią dającym się na to nabrać frajerom cwani Jankesi - jeśli już brać za wzór USA to jego realną postać z silnymi instytucjami, zwłaszcza armią i takimiż służbami oraz de facto kapitalizmem państwowym, zamiast traktować śmiertelnie serio wolnorynkowe kity jakimi Stany Zjednoczone maskują swoją hegemonię, co tak gorliwie czyni poza tym zazwyczaj nienawidząca wprost patologicznie Amerykanów kuceria.

Pieprzyć więc tych przegrywów na własne życzenie, polityczną zbrodnią byłoby poprzez związek z nimi zmarnować perspektywę stworzenia nowej siły autentycznej tym razem polskiej prawicy, niezbędnej wręcz w obliczu postępującej dekompozycji i zniedołężnienia PiS. Jakby na to nie patrzeć politycy tego ugrupowania skompromitowali się niemal całkiem popisem nieudolności w sprawie wyborów, i nic nawet nadzwyczajne okoliczności ich nie usprawiedliwiają - w Korei POŁUDNIOWEJ można było jakoś przeprowadzić wybory w obliczu pandemii czy jak kto woli ''plandemii'', a w Polsce nie [ to także ku uwadze gorących zwolenników tak rozplenionego niestety nad Wisłą ohydnego ''orientalizmu'' od prawa do lewa, dla których Azja to tylko ''turańska dzicz'', ruska kacapia i tyrania Kimów: i co, nie łyso wam tumany i ignoranci, jak my na tle tych rzekomych ''barbarzyńców'' teraz wyglądamy? ]. Będę powtarzał to do znudzenia aż w końcu dotrze: rugać PiS trzeba nie za rzekomy ''autorytaryzm'' a właśnie za niemożność jego ustanowienia - dramat Kaczyńskiego a przez to i rządzonej przezeń Polski polega na tym, że może on i by chciał być nowym Piłsudskim, niestety okrutna ironia losu sprawiła, iż bardziej przypomina znienawidzonego przezeń Dmowskiego, nie poglądami rzecz jasna, lecz charakterem bo podobnie jak tamten stary kawaler zeń, a nade wszystko polityk gabinetowy, tu zaś potrzebna jest ''skrajnie prawicowa, krwawa dyktatura, ''operacja Bielik'', rozpocznie się Dzień Sznura'' że przywołam ''klasyka'', a kto niby ją ma teraz nad Wisłą zaprowadzić - Jabłonowski?! Dlatego tak wkurwia mnie to powszechne pierdolenie o prezesie jako rzekomym ''Naczelniku'', puścił ten mem Ziemkiewicz i teraz wszyscy po nim bezmyślnie klepią - gdyby tak było leberał Gówin skończyłby jak gen. Zagórski wrzucony do wora przez grupę oficerów a wór do jeziora, co by mu się należało zresztą choćby za załatwienie wywczasów w buskim uzdrowisku na stanowisku jego prezesa skompromitowanemu byłemu włodarzowi Kielc, jakiego nie chciał już nawet miejscowy aktyw PiS i protestująca przeciwko niemu lokalna ''Solidarność''. Nie wiem jak ślepym trzeba być, aby nie dostrzegać, że jedyne co pozostało Kaczyńskiemu to lawirowanie i coraz trudniejsza mediacja między zaciekle walczącymi o władzę buldogami w jego własnej formacji, rola superarbitra co najwyżej i jeśli go zbraknie wszystko szlag trafi na miejscu. I akurat gdy w obliczu nadchodzących wyzwań spowodowanych kryzysem ekonomicznym i globalną walką mocarstw, w celu zapobieżeniu śmiertelnej dla państwa groźby destabilizacji porządku narzuca się wprost dziejowa konieczność silnego przywództwa o prerogatywach republikańskiego dyktatora nawet jeśli trzeba, obóz rządzący pogrąża się w wewnętrznych swarach zaliczając przy tym co rusz kompromitujące wpadki, zaś potencjalna konkurencja z prawa opiera głównie na psychopatycznym gówniarstwie sadzącym anarchistyczne farmazony...

Jakby tego było mało obecnie urzędujący prezydent postanowił zbłaźnić się jakimiś żenującymi rapsami zapominając najwidoczniej, iż żelazny target infantylnych zjebów jest już obstawiony pół na pół przez lewactwo i kucerię zachwyconą popisami starego pajaca Qrwę, bezkonkurencyjnego trzeba przyznać jeśli idzie o tego typu polityczne wygłupy [ znać absolwenta starej szkoły ubeckiej ''cybernetyki społecznej'' ]. Natomiast elektorat PiS to jednak zazwyczaj ludzie poważnie traktujący kategorie państwa i narodu, stąd wątpię aby podobało im się, że niechby formalny przywódca tychże zniża się do poziomu Ozjasza czy inszego Bodnara, dno! Od jakiegoś już czasu diagnozuję na blogu nieuchronną skądinąd degenerację formacji rządzącej w partię trzymającą za władzę, gnilny ten proces przyspieszył ostatnio wskutek przejęcia elektoratu i częściowo aktywu PSL z całym złodziejstwem inwentarza, co umocniło obecną tam już jak w każdym zresztą krajowym ugrupowaniu frakcję butnych a pazernych chamów i cwaniaczków pokroju myster ''jenota''. Zresztą jeszcze przed powrotem do władzy PiS utraciłem doń jakiekolwiek większe złudzenia o czym łacno przekonać się rzucając choćby okiem na post ''Praktyka małego podsrywu'' sprzed dobrych 5 lat już będzie, stanowiący sążnistą orkę merytoryczną czołowych ówczesnych propagandzistów tegoż obozu politycznego. Nie znam ani jednego zdeklarowanego, fanatycznego jego zwolennika, wszyscy popierający go włącznie z niżej podpisanym czynią to jedynie na zasadzie ''na bezrybiu i rak ryba'' obrzydzeni nędzą i kurewstwem politycznym pożal się opozycji. Gdyby więc ktoś nam zaproponował jaką sensowną alternatywę - czuję się w prawie użyć liczby mnogiej bom przegadał z nimi na ten temat wiele godzin - nie wahalibyśmy się pewnie ani sekundy, i właśnie gdy otwiera się na to szansa ugrupowanie pretendujące do tej roli stoi nawet nie choćby uładzonymi systemowo narodowcami pokroju Winnickiego, tylko wolnorynkowymi stulejarzami skazanymi na III aksjomat: ''nie zaruchasz kucu!'' wyżywającymi się w bredzeniu o ''MADkach'' i ''roszczeniowej hołocie''!!! Brawo wy, skurwysyny, tępe dzidy, frustraci seksualni i przegrywy życiowe na własne życzenie, brak mi słów patrząc na ten ludzki ściek, istną polityczną kloakę w jaką zamieniła się rzekoma ''antysystemowa prawica''. Mogę więc jedynie powtórzyć co odpowiedział mi jeden lewak, gdy szydziłem zeń jak on, pryncypialny socjalista tak ''czerwony'', że aż ''brunatny'' może popierać neoliberalnego cwela Bidronia, który chce zamykać ''nieekologiczne'' kopalnie węgla pozbawiając źródeł utrzymania tysiące polskich górników i ich rodzin, oraz wzoruje się na Baal-cerowiczu i Macronie, socjaliście z banku Rotszylda rozpierdalającym francuskie państwo opiekuńcze i każącym strzelać policji do protestujących na ulicach robotników? On zaś przygwożdżony nieodpartymi argumentami bezradnie rozkładając ręce wydukał jedynie: ''bo nie mam na kogo innego głosować''... Jestem stąd wściekły na post-korwinową hołotę, iż przez nią łykając gorzkie upokorzenie muszę teraz wyznać publicznie dokładnie to samo, dlatego ideologiczną liberalną mętownię będę tępił na ile tylko starczy mi sił i możliwości zalecając to samo wszystkim, co pojmują konieczność stworzenia realnie prawicowej alternatywy dla PiS rozdzieranego coraz bardziej zaciekłymi walkami wewnątrzpartyjnych frakcji, a to właśnie rozwolnościowcy wszelkich odcieni stanowią bodaj główną ku temu przeszkodę.

I tu należałoby po przydługim acz koniecznym wstępie przejść wreszcie do merytorycznej orki ''austriackiego gadania'' ilustrując przykładami niemożliwość jego uzgodnienia ze stricte narodowym programem politycznym, ale ponieważ jak zwykle rozrósł mi się on do rozmiarów osobnego wpisu, a też wykazanie ''błędów i wypaczeń'' misesizmu wymaga sporo zachodu, i nie da się tego załatwić w dwóch-trzech zdaniach, stąd zajmiemy się tym w następnych częściach, a na razie to tyle z mojej strony by nie przeciągać ponad miarę.