Przygotowując się do wykazania, iż autorytarne formy rządów jak dyktatura są integralnym elementem łacińskiej tradycji wolnościowej republikanizmu wynikającym z jego militarnego charakteru, poczytuję sobie właśnie ''Historię Rzymu'' znakomitego starożytnika Adama Ziółkowskiego [ abstrahując całkiem od osobistych wyborów człowieka, a zwłaszcza jego córki z próbówki ]. Natrafiłem weń na fragmenta przywołujące mimo zupełnie odmiennego kontekstu dziejowego niepokojąco aktualne analogie a tyczące przyczyn ostrego konfliktu politycznego jaki rozdarł dosłownie na pół Rzeczpospolitą doprowadzając do jej upadku. Oto więc jak historyk opisuje czynniki natury społecznej i ekonomicznej, które legły u jego źródła [ umieszczone w poniższych cytatach uwagi i komentarze w nawiasach są mego autorstwa ]:
''Republikańska umowa społeczna miała rozbić się o to, że warstwy niższe, których pot i krew zdobyły dla republiki władzę nad światem, oraz warstwy wyższe w których rękach znalazły się owoce grabieży tegoż świata, potrzebowały żywotnie tegoż samego: ziemi, i to ziemi leżącej w Italii. Dla pierwszych jej asygnacje długo były praktycznie jedyną formą partycypacji w zyskach z imperium [ obok łupiestw wojennych dokonywanych podczas służby w legionach ]; dla drugich zaś była ona główną lokatą bogactw napływających w ich ręce. Zwłaszcza senatorzy - najbogatsi, prawnie odsunięci od handlu i kontraktów publicznych [ zmuszeni przez to do obchodzenia obostrzeń poprzez kompanie handlowe zakładane na ''słupów'' jak to uczynił za pomocą swego wyzwoleńca Katon, ów oficjalny wzorzec starorzymskich cnót ], a poza tym nie mogący posiadać majątku poza Italią - byli skazani na powiększanie swych majątków ziemskich. Polityka państwa zmierzała do pogodzenia interesów obu grup: po konfiskatach i aneksjach wskutek podbojów, które spowodowały olbrzymi wzrost ''ager Romanus'' [ ziemi znajdującej się w bezpośrednim władaniu Rzeczpospolitej ], Północ Italii przeznaczono na kolonizację [ dla drobnych właścicieli ], pozostawiając Południe użytkownikom ziemi publicznej. Akcja kolonizacyjna na Północy ustała w praktyce pod koniec lat 70-ych II wieku p.n.e. po wyczerpaniu tamtejszego ''ager publicus'' [ ziemi państwowej ]. W tym samym czasie inne obszary Półwyspu stały się widownią nowego zjawiska: opuszczania przez drobnych rolników ziemi, wchłanianej następnie przez wielką własność''
- znajdującą się we władaniu oligarchii dodajmy bazującej na olbrzymich majątkach opartych na pracy niewolniczej, co z jednej strony poprzez ekstensywne rolnictwo i nade wszystko hodowlę bydła i owiec pozwoliło niepomiernie zwiększyć produkcję żywności dla zaopatrzenia gwałtownie przyrastającej ludności Rzymu, którego liczba już wtedy przekroczyła dobre ponad pół miliona, a nawet eksportować wypracowane nadwyżki szczególnie w zachodniej części świata śródziemnomorskiego, na długo przed ich podbojem utwierdzając tam wpływy republiki. Zarazem jednak czyniło Południe Italii rejonem permanentnej destabilizacji społecznej, istną polityczną beczką prochu i areną okresowo wybuchających powstań niewolników z najgłośniejszym z nich Spartakusa na czele, oraz endemicznego wręcz bandytyzmu sianego tak przez grupy zbiegłych niewolników, jak i w służbie swych panów brutalnie wywłaszczających słabszych właścicieli ziemi, wreszcie ordynarnego piractwa dostarczającego na rynek ''żywego towaru'', ale i nie stroniącego okresowo od rabunków statków wiozących niezbędne dla stolicy towary jak posiadające strategiczne znaczenie zboże, czemu kres położył dopiero rywal Cezara w walce o władzę Pompejusz. Dlatego mimo iż zgromadzone wskutek tego w rękach rzymskiej oligarchii bogactwa pozwoliły sfinansować w decydującym stopniu nieprawdopodobny wysiłek zbrojny, istną ''totalen Krieg'' na starożytną skalę jaką było rozstrzygające starcie i pogrom Kartaginy, głównego rywala Rzymu w ówczesnym świecie śródziemnomorskim, przed co bardziej dalekowzrocznymi przedstawicielami elit władczych republiki stanęła konieczność radykalnych reform społecznych i politycznych dla dalszego trwania i rozwoju Rzeczpospolitej. Jak pisze Ziółkowski:
''Kryzys agrarny, którego objawem było porzucanie ziemi przez chłopów, stanowił zasadnicze przewartościowanie i zapaść systemu stworzonego przez politykę asygnowania kolonistom minimum ziemi zmuszającej ich do służby w legionach. System ten, obliczony na jedno - maksymalne zwiększanie liczby rolników-żołnierzy - pozwolił republice podbijać świat, po czym zbankrutował w obliczu nowych aspiracji konsumpcyjnych i majątkowych zrodzonych wskutek napływu bogactw z tegoż świata [ bowiem czynił atrakcyjniejszą alternatywą od uprawiania marnego spłachetka ziemi na własne potrzeby status miejskiego proletariatu w stolicy, lub otwierającą nowe możliwości poprawy bytu emigrację do świeżo podbitych przez Rzym pozaitalskich prowincji ]. Wreszcie największy problem: skoro ideologia ''Italii-ojczyzny Rzymian'' wykluczała kolonizację obszarów pozaitalskich, kontynuowanie polityki asygnowania ziemi obywatelom - istoty ''umowy społecznej'' będącej podstawą funkcjonowania średniej republiki - mogło na większą skalę odbywać się wyłącznie na Południu, kosztem tamtejszego ''ager publicus''. Ten zaś był okupowany przez warstwę rządzącą przynosząc jej wielkie zyski. Gdy więc próba akcji kolonizacyjnej została w końcu podjęta, opór nieprawnych użytkowników ziemi publicznej doprowadził do wybuchu, wobec którego zbladły wszystkie wcześniejsze konflikty i jaki po stuletnich konwulsjach doprowadził do upadku republiki. [...] Kryzys agrarny [ czyli w tamtych warunkach tak naprawdę własnościowy i tyczący stratyfikacji społecznej, narastających nierówności w tej mierze a wskutek tego rozpadu wspólnoty politycznej ], który zapoczątkował proces rozkładu republiki, narodził się wówczas, gdy państwo postanowiło odzyskać własne zasoby nad którymi przestało sprawować faktyczną kontrolę, a które aktualni użytkownicy nie posiadając do nich tytułu, przywykli od dawna traktować jako swoją własność.''
Jako się rzekło więc powodowana oliganthropią czyli obawą przed utratą ludzi, obywateli-żołnierzy stanowiących podstawę potęgi republiki wskutek opisanych wyżej procesów, grupa przedstawicieli jej elit na czele z prawdziwymi mężami stanu, braćmi Tyberiuszem i Gajuszem Grakchami, podjęła dzieło niezbędnych reform w celu zaspokojenia plebejskich rewindykacji koniecznych dla przywrócenia stabilności struktury społecznej i państwowej. Niestety spotkało się to ze wściekłym i ślepym oporem zdecydowanej większości ich stanu bojącym się utraty dotychczasowych przywilejów i bogactw w jakich posiadanie jego członkowie weszli niezgodnie z prawem [ aż chciałoby się rzec: ''żoliborskich inteligentów'' sprawujących dotąd hegemonię w sferze publicznej, oraz uwłaszczonych na państwowym majątku uboli... ], i to mimo kompromisowego w gruncie rzeczy charakteru wprowadzanych zmian, sankcjonującego w wielu wypadkach dotychczasowe złodziejstwo państwowej ziemi uprawiane przez senatorską oligarchię, a jedynie zmniejszających jego zakres na rzecz drobnych właścicieli. Dlatego odpowiedziała ona na to wpierw radykalną obstrukcją prawną republikańskiej sanacji [ wymagającej skądinąd przyznania nadzwyczajnych uprawnień dla przeprowadzających ją trybunów plebejskich ], a gdy niewiele tym wskórała posuwając się w końcu do bestialskiego linczu reformatorów. Insza inszość, że rzymscy populiści nie byli jedynie bierną stroną sporu, odpowiadając na ciosy w równie zdecydowany sposób: gdy Scypion Afrykański Młodszy, wsławiony ostatecznym pogromem Kartaginy, lecz nieodrodny syn swej ''nadzwyczajnej kasty'' senatorskiej zablokował faktycznie wspomnianą reformę agrarną, znaleziono go prędko martwego w łóżku - sprawie ukręcono po cichu łeb, mimo iż wszystko wskazywało na zabójstwo a poszlaki ewidentnie wiodły do jego małżonki Sempronii, tak się akurat składa siostry Grakchów... Zanim jednak doszło do ich mordu zdołali przeforsować wiele rozwiązań ustrojowych i w dziedzinie polityki społecznej, które mimo skrajnie odmiennego kontekstu dziejowego budzą jakże aktualne skojarzenia, np.:
''Kolejne ustawy wniesione przez Caiusa [ Gajusza Grakcha ] lub przezeń inspirowane, ukazują dokładne przeciwieństwo demagoga w przyjętym dziś znaczeniu słowa: męża stanu o niezmiernie szerokich horyzontach, którego zasadniczym celem było usprawnienie funkcjonowania republiki i jej imperium, z naciskiem na ochronę plebsu rzymskiego, sprzymierzeńców i poddanych przed wyzyskiem lub arbitralnością warstwy rządzącej, sprawowanie przez którą realnych rządów było dlań skądinąd oczywistością [ znowu chciałoby się rzec: zupełnie jak dla Kaczyńskich nie mogących niestety wyzbyć się swoich inteligenckich przesądów i uwarunkowań ]. Przykładem jest często określana przez starożytnych jak i nowożytnych jako ''otwarcie demagogiczna'' lex Sempronia frumentaria, ustanawiająca regulowaną przez ''aerarium'' [ budżet państwa ] miesięczną sprzedaż po niskiej cenie zboża ubogim obywatelom. Określenie minimalnego zapotrzebowania państwa na zboże dla mieszkańców Miasta, i stworzenie odpowiedniej infrastruktury do jego przechowywania [ ''horrea Semproniana'' czyli spichrze semproniańskie ] likwidowało największą bolączkę dotychczasowego systemu: brak zabezpieczenia przed periodycznymi niedoborami żywności, wystawiającymi ludność nie tylko na łaskę spekulantów, ale wraz z jej przyrostem do setek tysięcy zwyczajnie na głód. [...] Z późniejszej perspektywy za kluczowy element działalności Caiusa uchodziły i uchodzą leges iudiciariae czyli ''ustawy sądownicze'', które wykluczały senatorów z trybunału o zdzierstwa [ bez wątpienia lex repetundarum z 123 r. p.n.e. ] i innych stałych trybunałów [...]. Jakkolwiek dotkliwym ciosem była ta ustawa dla senatu, w chwili uchwalania nie wzbudziła kontrowersji większych, niż reszta ustawodawstwa gracchańskiego: trybunały senatorskie zanadto skompromitowały się w przeszłości skandalicznymi uwolnieniami notorycznych złodziei, nieuniknionymi zważywszy, że trybunały obsadzali ludzie, którzy albo już znaleźli się, lub mieli dopiero znaleźć w tej samej pozycji co oskarżeni. Leges iudiciariae stanowiły więc za to, iż oskarżeni nie będą sądzić się sami.''
Oczywiście na uzasadnioną śmieszność narażałoby utożsamianie braci Kaczyńskich ze starożytnymi Grakchami, a i w obozie ich przeciwników brak postaci zdolnych mierzyć się z późniejszym o prawie stulecie od opisanych tu wypadków Cyceronem, początkowo ''homo novus'' z ówczesnego ''awansu społecznego'', któremu jednak nieprzezwyciężalny a straszliwy snobizm i kompleksy kazały w końcu stanąć po stronie republikańskiej oligarchii [ aczkolwiek marszałek Grodzki przemawia tak pompatycznie jakby drapował się w togę senatora i obrońcy rzymskiej ''praworządności'' a może nawet i samego cesarza, nic tylko ozdobić mu łeb wawrzynem, choć prędzej chyba pasowałaby zwykła lebioda:) ]. Niemniej trudno doprawdy oprzeć się narzucającym wręcz podobieństwom między zaprowadzoną w interesie plebejuszy ''frumentacją'' i sprawiedliwszą nieco partycypacją w majątku publicznym wśród obywateli, a 500+ oraz szerokim programem świadczeń społecznych wprowadzonym przez PiS, czyli rzekomym ''socjalistycznym rozdawnictwem'' w nomenklaturze libertariańskich, korwinowych spierdolin umysłowych i przegranych Januszexów byznesu. Tym bardziej tyczy to reform ustrojowych z kluczową sądownictwa na czele, wywołującą tu jak i tam z dość podobnych motywów wściekły opór dotychczasowej oligarchii Rzeczpospolitej i stosującą w tym celu do złudzenia bliźniaczą wprost obstrukcję w imię rzekomo zagrożonej ''praworządności'' przez ''populistyczną'' politykę braci Grakchów, ee chciałem rzec Kaczyńskich:). Wreszcie niepokojące analogie nasuwają działania przeciwników obozu reform, którzy w obliczu klęski jawnego występowania w obronie swych zagrożonych przywilejów pod hasłem ''żeby było tak jak było'', poczęli stosować perfidną i prostacką a skuteczną niestety do czasu demagogię [ niczym pierdolenie korwinowych stulejarzy o ''MADkach'' żerujących na socjalu ], by wreszcie posunąć się otwarcie do terroru czego przykładem choćby późniejsze proskrypcje sullańskie. Dlatego porównania reżimu zaprowadzonego przez Sullę z Piłsudskim są uzasadnione jedynie o tyle, gdy upatrujemy w tym drugim dyktatora występującego w imię przywrócenia republikańskiego ładu w państwie, jego ''sanacji'' właśnie, antycypującego wszakże w metodach wbrew deklarowanym celom cezaryzm, natomiast skala represji i ich skutek jakim w przypadku Rzymianina było nadanie statusu głównej instancji starożytnemu parlamentowi czyli senatowi - zupełnie jak to chciałby ustanowić marszałek Grodzki:) - są tu i tam niewspółmierne i wykluczają się wzajem. Przede wszystkim jednak ówczesny konflikt dał początek głębokiemu rozłamowi politycznemu i społecznemu, którego kategorie jako żywo pasują do opisu i obecnego rozdzierającego naszą Rzeczpospolitą:
''Poświęcenie bogini Concordii, personifikacji consensusu co do podstawowych zasad życia obywatelskiego, świątyni wzniesionej ze skonfiskowanych majątków pomordowanych gracchańczyków, było godną proklamacją końca tegoż consensusu. Lata 133-121 [ czyli początkowego okresu starć zwolenników i przeciwników reform ] wprowadziły nieodwracalne zmiany w rzymskim życiu politycznym: strony konfliktu, które objawiły się w tych latach istniały aż do końca republiki, nieustannie podsycane tak rozpamiętywaniem przeszłych wydarzeń, jak i bieżącymi doświadczeniami. Przed uczestnikami życia politycznego były odtąd otwarte tylko dwie drogi: via popularis [ ''ludowa'' ], uprzednio oznaczająca niekonwencjonalne robienie kariery z poparciem ludu [ i naruszeniem często obowiązującego prawa i obyczaju ], oraz ta jaką szli ''boni'' czyli ''dobrzy'', optimi [ ''najlepsi'' ] lub w terminologii Cicerona ''optimates''. Zwolennicy Gracchów i ich duchowi spadkobiercy, też nobile i senatorzy, bronili koncepcji ludowej ''libertas'' [ ''wolności'' ], w tym zasady, że wola ludu wyrażona na zgromadzeniu zwołanym przez jego reprezentanta, magistrata lub trybuna, dla rozstrzygnięcia kwestii przezeń postawionej, była ostateczna i niepodważalna. [...] Mordercy Gracchów i ci, którzy się z nimi solidaryzowali, wyznawali ideologię ''salus rei publicae'' [ ''dobra rzeczpospolitej'' ], pod którym wszakże rozumieli utrzymywanie wszelkimi sposobami korporacyjnej władzy elity, z jej prawem do eliminowania tych, co tej władzy zagrażali za pomocą samosądu lub pseudo-legalną uzurpacją ''senatusconsultum ultimum'' włącznie. W codziennym życiu politycznym oznaczało to stosowanie technik paraliżowania ''libertas'' ludu drogą doprowadzania do skrajności odpowiednich procedur politycznych i religijnych. [...] Jednocześnie optymaci siłą rzeczy dążyli do poszerzania zakresu kompetencji senatu, instytucji grupującej elitę i z zasady wrogiej politycznym indywidualistom, choć na otwartą próbę poddania kontroli senatu procesu legislacyjnego przyszło czekać czterdzieści lat, do jedynowładztwa Sulli. Z obiema drogami związane były konkretne opcje programowe: przystanie do popularów było opowiedzeniem się nie tylko za ''libertas'', ale i za ''leges agrariae'' [ czyli powszechnym uwłaszczeniem obywateli ] oraz ''frumentariae'' [ sprawiedliwszym podziałem majątku narodowego i programem opieki społecznej ze strony państwa ], natomiast dobry optymata winien był przeciwstawiać się wszystkim takim inicjatywom. Ta polaryzacja programowa nie dokonała się od razu: zwłaszcza kluczowe hasło asygnacji [ przyznania ] ziemi w następnym pokoleniu nie było jeszcze wyłączną bronią popularów. W końcu jednak demokratyczna formuła eksploatacji imperium została na płaszczyźnie ideologicznej zawłaszczona przez jedną stronę; druga zaś reprezentująca większość elity władzy świadomie ją odrzuciła, podpisując w ten sposób na siebie wyrok śmierci.''
Dosłownie, bowiem populistyczne rewindykacje były nazbyt daleko posunięte, a nade wszystko uzasadnione realnymi potrzebami ludu i samego państwa, aby mógł im położyć kres nawet tak wściekły terror jak ten rozpętany przez Sullę w imię obrony interesów oligarchii, którą reprezentował. W efekcie zaślepione nienawiścią i pogardą wobec ''roszczeniowego motłochu'' stronnictwo optymatów, niezdolne do ustąpienia w porę wobec dość skromnych początkowo żądań popularów, co zagwarantowałoby mu zachowanie przynajmniej części nabytych dotąd przywilejów i majątków, zostało po blisko stuletnich konwulsjach wewnętrznych walk w końcu zmiecione przez militarną rewoltę plebejuszy jaką poniekąd w swej głupocie wywołało, która doprowadziła do ustanowienia de facto populistycznej wojskowej tyranii kolejnych cezarów. Jak ciekawie, a przenikliwie opisuje finał tych zmagań Ziółkowski:
''Wojny domowe po śmierci Cezara były nie tylko ostatecznym starciem między cezarianami a obrońcami republiki, ale też największą bitwą warstw nieposiadających o udział w zyskach z imperium. Zgodnie z tendencją sięgającą czasów Mariusa [ wybitny wódz republikański i populistyczny dyktator, choć niestety chwiejny politycznie ] i Saturninusa [ trybun plebejski znany z wprowadzenia pomysłowej metody radzenia sobie z ordynarną obstrukcją optymatów za pomocą kamieni miotanych pod ich adresem przez jego zwolenników podczas ludowych zgromadzeń - przyp. mój jak wszystkie wyżej ], jedynymi jacy odnieśli z niej korzyść byli żołnierze zwycięskiej strony, rekompensowani co prawda na modłę nie Cezara a Sulli: grabieżą współobywateli. Wobec spadkobierców Cezara, nie posiadających jego autorytetu, ich żołnierze występowali jako potężna grupa nacisku, świadoma swej wartości i każąca niezwykle drogo płacić za swe usługi. [...] Po [ decydującym boju pod ] Philippi żołnierze triumwirów występowali z solidarnością i bezwzględnością nowoczesnego związku zawodowego, z jednej strony nie pozwalając, by ambicje wodzów zmuszały ich do przelewania krwi towarzyszy broni, z drugiej zaś bez skrupułów dając się użyć do eliminacji wszystkich, którzy stanowili zagrożenie dla przyobiecanej im zdobyczy. [...] Żołnierze, z pochodzenia w ogromnej większości drobni rolnicy, pilnie baczyli przy tym, by oszczędzano ziemię ich krewnych, poległych towarzyszy, a nawet weteranów wcześniej obdzielonych nadaniami; doszło nawet do tego, że wskutek ich protestów młody Cezar zrezygnował z konfiskowania majątków mniejszych niż te, które przyznawano żołnierzom, całkowicie wyłączając tym samym poletka prawdziwie małorolnych. Za awans społeczny i ekonomiczny ogromnej rzeszy zorganizowanych w legiony nieposiadających zapłacili zamożni mieszkańcy municypiów.''
- czyżbyśmy więc obserwowali u nas początki procesu, który doprowadzi do ustanowienia ''Wielkiego Ludowego Imperium Lechickiego''?:))). Mówiąc zaś serio prędzej skończy się kolejnym dziejowym łomotem jak to zazwyczaj niestety w naszej historii najnowszej, stąd aby go uniknąć koniecznym jest przeforsowanie wielu zmian i radykalne przeformułowanie paradygmatu ustrojowego a nawet wręcz narodowego, o czym zresztą już pisałem. W każdym razie skoro w obliczu ślepego uporu dotychczasowej oligarchii Rzeczpospolitej oraz słabości i niedomagań reformatorów nie sposób dokonać tego legalnie, życzyłbym sobie ustanowienia takowego dyktatu popularów i zmilitaryzowanego związku zawodowego plebejuszy jaki byłby w stanie zgnieść na miejscu rządy rozbestwionej patointeligencji, jak i broniące je ślepo kurwinowe frajerstwo, niechby i wbrew swoim intencjom. Durnemu prawactwu pierniczącemu o rzekomo ''lewicowych'' ze swej natury związkach zawodowych zaordynowałbym przymusową lekturę programowego ''Co robić?'' Lenina, pełną jadowitych wielkopańskich połajanek tego obszarnika pod adresem leniwych w jego opinii proli, którym nie chce się w komunizm - tępe kuce nie zdają sobie nawet sprawy, że cwany Ozjasz śmieje im się w twarz powtarzając niemal słowo w słowo antyzwiązkową bolszewicką retorykę przyszłego ''wodza rewolucji'' nadając jej tylko niby ''antysocjalistyczny'' charakter, a te spierdoliny jeszcze za nim bezmyślnie klepią sądząc w swej głupocie, że jakoby zwalczają ''lewactwo'':). Bezlitośnie dobiłbym ich merytorycznie dwiema solidnymi cegłami ''Efektu domina'' Zyzaka z których jednoznacznie wynika, iż największymi orędownikami współpracy ekonomicznej i politycznej z ZSRR w USA były tamtejszy wielki kapitał i finansjera, zaś twardy pryncypialny antykomunizm reprezentowały uparcie główne amerykańskie centrale związkowe, wspierające min. ''Solidarność'' - i po to właśnie ubectwo wylansowało Kurwina z jego bredzeniem ''wszystkie związki na Powiązki'', to również tłumaczy fenomen wolnorynkowych tajniaków i resortowych hrabiów jak Jędrzej Zdzisław Stefan ''Odbyteusz'' Jabłoński wedle trafnego określenia Foxa:).