Motto:
''Aryjczycy nie wywodzą się od małp jak reszta ludzkości, lecz są bogami, którzy zstąpili bezpośrednio z Niebios na Ziemię, rozwiniętymi z żywych istot zakonserwowanych w wiecznym lodzie kosmosu.''
Heinrich Himmler, szef SS [ za: Eric Kurlander ''Demony Hitlera: ezoteryczne korzenie III Rzeszy'' str. 234. ]
Zanim przejdziemy do opisu genezy rosyjskiego imperializmu, wypada wpierw umieścić go w kontekście obecnej rasZystowskiej agresji na Ukrainę. Galijew zastanawiał się ostatnio nad dziwacznym wyborem łacińskiej litery ''Z'', zamiast swojskiej cyrylicy na symbol ''patriotycznej'' jakoby wojny, toczonej przez moskiewskie władze w imię ustanowienia ''ruskiego miru''. Jak dla mnie jest to wyraźne nawiązanie do faktu, że rosyjski imperializm tkwi korzeniami na Zachodzie i posiada ''mityczno-rzymską'' genealogię, nie zaś bizantyjską lub mongolską jak to się powszechnie nadal sądzi. Wszakże nie wyjaśnieniem tego dziś się zajmiemy, a próbą uzasadnienia absurdalnej z pozoru tezy, czemu uważam za przyczynę wszczęcia przez Rosję wojny z Zachodem de facto, chęć potwierdzenia przez nią swojej doń przynależności. Ukażemy to zaś poprzez pomysłodawcę nadania moskiewskiej agresji enigmatycznej ''Z'' symboliki, jakim wedle Galijewa jest najprawdopodobniej Siergiej Kirijenko, jeden z głównych obecnie putinowskich czynowników i szef prezydenckiej administracji. Może być, bowiem nie tylko odpowiada on za kształtowanie polityki wewnętrznej Rosji, nadzorując bezpośrednio lokalnych gubernatorów, ale i Putin powierzył mu sprawowanie kontroli nad marionetkowymi republikami w Donbasie, oraz innymi terenami Ukrainy okupowanymi przez Moskali. Niepoślednią rolę odgrywa w tym również mocne zaangażowanie Kirijenki w okultyzm, po kolei jednak, wpierw nakreślmy pokrótce jego sylwetkę. Tym bardziej, że sprawowanie przezeń tak ważnej funkcji u boku Putina zadaje kłam zarówno bredniom, jakoby reżim ostatniego był zaprzeczeniem ''jelcynowskiej smuty'', co i ''liberalnej wolności'' w Rosji lat 90-ych. Otóż Kirijenko winien zwać się po swym żydowskim ojcu Izraitel [ czy raczej teraz I-''Z''-raitel właśnie ]. Jednak po rozwodzie rodziców ostał się z matką - jedne źródła mówią o jej ukraińskim a drugie zaś rosyjskim pochodzeniu, w każdym razie na pewno słowiańskim - która powróciła do swego panieńskiego nazwiska i takie również nadała synowi. Przypomina to nieco przypadek Surkowa, innego z ''gławnych'' putinowskich czynowników ponoć aresztowanego ostatnio, który także odpowiadał w przeszłości za kontrolę przez Moskwę donbaskich ''separów''. Tyle że tamten jest synem Czeczena i po nim winien nosić nazwisko Dudajew, jednak podobnie jak u Kirijenki ''międzyrasowe'' małżeństwo rodziców zakończyło się rozstaniem i powrotem rosyjskiej matki do pierwotnego nazwiska, które również nadała wychowywanemu przez nią samotnie dziecku. Jak się zaraz przekonamy, łączy obu nie tylko, iż są ''mieszańcami rasowymi'' o przybranych słowiańskich imionach, ale nade wszystko powiązania z po-sowieckimi tajnymi służbami, oraz przynależność do pewnej ezoterycznej sekty skupiającej wielu czołowych urzędników Putina. A także cechująca ich jednako duża inteligencja, wykorzystywana wszakże w wybitnie złych celach, jak widać to po sterowanej przez Surkowa rebelii w Donbasie, czy udziale Kirijenki w ''Z''-wojnie. Ojciec ostatniego nosił kuriozalne, bolszewickie imię ''Wladilen'', złożenie ''Władimir'' i ''Lenin'', nadane mu przez fanatycznego żydowskiego czekistę, którego był potomkiem. Jakow Izraitel, bo o nim mowa, dostał ponoć pistolet od samego ''wodza rewolucji'' na cześć którego nazwał syna, a to za wierną służbę ''czerwonemu Syjonowi'' na pogranicznych terenach kaukaskich, zagarniętych przez Moskwę. Można więc rzec, iż wnuk kontynuuje rodzinną tradycję sowieckiej ''żydokomuny'', tylko w innym już nieco wydaniu, bowiem jak wiele ''resortowych dzieci'' radzieckich czynowników, jeszcze tuż przed rozpadem ZSRR przechrzcił się na neoliberalizm, z podobnie żarliwym co przodkowie ideologicznym zacietrzewieniem.
Nie przeszkodziło mu to wszakże równie jak tamtym dobrze ustawić się w nowej, choć tym razem już pokomunistycznej rzeczywistości. Pod tym względem jego dalszy życiorys nie odbiega od typowej kariery ''młodego wilka'' poradzieckiej ''transformacji ustrojowej'' - podobnie jak Chodorkowski, przyszły naczelny ''diermokrata'' i oligarcha finansowy jelcynowskiej Rosji, zaczynał w Komsomole. Terminował w tej bolszewickiej młodzieżówce jako ''biznesmen'', uwłaszczając się na państwowym majątku drobnymi początkowo geszeftami w ramach ''studenckich spółdzielni'', czyli pierwocinach ''prywatnej inicjatywy'' hodowanej pod czułą opieką KGB. Następnie ostał się szefem banku, defraudując prowincjonalne fundusze emerytalne, oraz zajął handlem ropą oczywiście wraz z rosyjskimi mafiozami, którzy też poginęli później akurat dziwnym trafem, kiedy ich dawny współpracownik począł robić karierę w państwowej już administracji. Doświadczenie bowiem nabyte podczas pracy w sektorze paliw, uczyniło zeń w końcu wiceministra odpowiedzialnego za tę strategiczną dla Rosji dziedzinę krajowej gospodarki, a wreszcie samego premiera rządu. Nominację Jelcyna zyskał wprawdzie w fatalnym momencie totalnej niemal zapaści finansowej i gospodarczej państwa, dlatego został zdymisjonowany zaledwie po kilku miesiącach odchodząc w niesławie, powszechnie obwiniany za ogromne wtedy bezrobocie, nędzę ludności i brak wypłat etc. Powinien być więc kompletnie ''spalony'' politycznie po dojściu ''katehuna'' do władzy, zwłaszcza kiedy wespół z podobnymi sobie ''liberałami-aferałami'' o żydowskich korzeniach Czubajsem i Niemcowem [ zamordowanym później ''na życzenie'' Putina ], założył ''diermokratyczne'' ugrupowanie z list którego dostał się do Dumy. Nic takiego się nie stało, jego kariera nabrała jeszcze większego rozpędu jak widać, być może dlatego, iż dobrze kojarzył się nowemu władcy Kremla, bo to on właśnie nominował go osobiście na szefa FSB w imieniu Jelcyna. Kirijenko zyskał też w oczach Putina dodatkowo jako jego namiestnik Powołża, przywołując do porządku krnąbrnych wówczas miejscowych Tatarów i Baszkirów, podporządkowując ich władzy centrum w Moskwie. W nagrodę ''katehun'' zamianował go szefem Rosatomu, państwowej korporacji odpowiedzialnej za energetykę jądrową jak wskazuje nazwa, a w końcu jako się rzekło powierzył mu kierownictwo swej administracji prezydenckiej. Stanowi to oznakę najwyższego zaufania z jego strony, bowiem taka funkcja czyni kimś w rodzaju wice-cara można bez przesady rzec, lub ''oberdiaka'' jak to woli. Błyskotliwa kariera pod rządami Putina Kirijenki-Izraitela, wnuka żydowskiego czekisty i zdeklarowanego neoliberała, kreatury uosabiającej wprost ''jelcynowską smutę'', stanowi najlepsze podsumowanie bredni o ''katechonicznej Rosji''. Nie poświęcałbym mu jednak tyle uwagi szczerze powiedziawszy, gdyby nie jego okultystyczne ciągoty, ściśle powiązane z gospodarczą i polityczną działalnością jaką prowadzi. Jeszcze kierując firmą z branży paliwowej w latach 90-ych, Kirijenko miał zatrudnić ''astralną brygadę'' wróżbitów i czarownic do zwalczania biznesowej konkurencji. Magiczne obrzędy ponoć odpędzały też ''złą aurę'', przyciągając zarazem ''energię kosmiczną'' zwiększającą jakoby wydajność produkcji, a przez to i zyski przedsiębiorstwa. Jako żywo przypomina to ezoteryczne opętanie szefa SS Himmlera [ wystarczy wspomnieć jego ''czarowskie komando'' ], czy nazistowski Instytut Pendulum w ramach którego tacy radiesteci jak Ludwig Straniak zajmowali się lokalizacją alianckich okrętów... za pomocą wahadełek i różdżek, oraz ''nakładania rąk'' nad mapą obrazującą działania wojenne na morzu. Kirijenko-Izraitel był też wiązany ze scjentologami, posyłając na urządzane przez nich ''misyjno-biznesowe'' kursy w Niżnym Nowogrodzie swych pracowników, i sam rzekomo biorąc w nich udział, od czego potem stanowczo się odżegnywał, zapewne ze względu na niejasne koneksje sekty z amerykańskim wywiadem. Natomiast pewnym są jego bliskie relacje z rodzimego już chowu ezoterycznym ruchem ''metodologów'', tudzież zwanym ''szczedrowitami'' od swego założyciela i ''guru'', radzieckiego uczonego i filozofa Georgija Szczedrowickiego. Jego syn i następca Piotr został zaufanym doradcą Izraitela jeszcze, gdy ten rządził Powołżem, a następnie zatrudniony przezeń jako dyrektor w ''Rosatomie'' [!], podczas szefowania Kirijenki państwowej agencji energetyki jądrowej. Cóż, pewnie na tym odpowiedzialnym stanowisku potomek ''wielkiego mistrza metodologii'' zajmował się ''magicznym promieniowaniem'' z kosmosu, więc nie co się wyzłośliwiać, człowiek na właściwym miejscu. W sumie byłoby to groteskowe jedynie, gdyby nie ponury fakt, iż to w ezoterycznym kręgu ''szczedrowitów'' narodziła się zbrodnicza idea ''ruskiego miru''! Intrygująco na tle ''koszernego'' pochodzenia Kirijenki brzmi opinia jednego z komentatorów, że poroniony koncept ten jest ''żydowskim wynalazkiem dla Rosjan''. Bowiem stworzyli go jeszcze pod koniec zeszłego stulecia tacy ''metodolodzy'' jak wspomniany syn guru sekty, wraz z kremlowskim czynownikiem Siergiejem Gradirowskim, oraz ''doradcą strategicznym'' [ czyli chucpiarzem ] Jefimem Ostrowskim. Zdeklarowanym zwolennikiem ruchu ''metodologicznego'' jest Timofiej Sergiejcew, bydlak jaki popisał się niedawno ogłoszonym manifestem, nawołującym otwarcie do ludobójczej ''denazyfikacji'' Ukraińców. Źródła ideowe tegoż politycznego opętania tak oto opisuje dwóch dziennikarzy z niemieckiego ''Die Welt'', Michael Marder i Anton Tarasiuk, w artykule ''przedrukowanym'' na łamach Onetu:
''Szczedrowicki rozwijał i propagował odmianę hiperkonstruktywistycznego, technokratycznego światopoglądu, który opierał się na wierze w nieograniczone możliwości człowieka w tworzeniu własnego świata. Zdaniem "metodologów" każdy rodzaj zmiany porządku świata jest możliwy, również narodowy, kulturowy i społeczny, ponieważ ostatecznie nie istnieje rzeczywistość, którą należałoby uznać za jedyną możliwą i z którą należałoby się liczyć. Od początku swego istnienia w późnym okresie radzieckim "ruch metodologiczny" nie miał być czysto teoretyczny. Szczedrowicki wyraźnie zaznaczał, że celem "metodologów" jest dotrzeć jak najbliżej miejsc, w których zapadają ważne decyzje. A zapotrzebowanie na takie usługi rosło i rosło. Niezorientowane w teorii rosyjskie elity potrzebowały mądrze brzmiącego uzasadnienia, aby wytłumaczyć swoje działania — nawet przed samymi sobą. Wielu ludzi mediów, doradców politycznych, biurokratów i polityków działających we współczesnej Rosji w taki czy inny sposób są pod wpływem światopoglądu Szczedrowickiego. A nawet jeśli nie są (a większość z nich jest), to podobna logika, której kulminacją jest przekonanie, że wszystko, co robią, można "metodologizować", służy im jako ideologiczne ramy działania. W rezultacie na każde działanie Putina i każdy krok armii rosyjskiej ludzie tacy jak Siergiejcew wynajdują argumenty. A potem, w swoistej pętli pozytywnego sprzężenia zwrotnego, reżim wykorzystuje te argumenty przy planowaniu kolejnych działań. Byłoby niesprawiedliwe obwiniać nauczanie Szczedrowickiego za wszystko, co wiąże się z wojną wywołaną przez Rosję, jak również za wszystko, co napisał Siergiejcew. Ale pouczające jest zrozumienie nihilistycznego impulsu, wspólnego dla doktryny Szczedrowickiego i praktyk przedstawicieli rosyjskich elit, którzy teraz stają się zbrodniarzami wojennymi. Z tego nihilistycznego impulsu wywodzi się przekonanie, że projekt unicestwienia suwerennego narodu i jego mieszkańców jest uzasadniony i może być postrzegany jedynie jako kwestia opracowania odpowiedniej metodologii i planu działania. I to właśnie ten nihilistyczny impuls, nieskażony żadnymi ograniczeniami wynikającymi z obowiązujących wartości, wytwarza ludobójczą logikę, która leży u podstaw strategii Putina w Ukrainie.''
- dodajmy, iż ze ''szczedrowitami'' obok wspomnianych już Surkowa, Izraitela czy szczura Siergiejcewa, łączony jest również taki piewca rosyjskiej agresji na Donbas, a później przeciwko całej Ukrainie, jak Dmitrij Kisielow. Rywalizuje on z żydowskim goebbelsem Putina Sołowjowem o miano czołowego propagandzisty Kremla, i to na tyle, iż od dawna krążą o nim dowcipy, że swą ''żopę'' [ dupę ] może nazywać ''kormilica'' [ mamka ]. Co się tyczy samego Szczedrowickiego seniora, nie natrafiłem na informacje o jego bezpośrednich związkach z radziecką tajną policją, byłoby jednak doprawdy czymś niezwykłym, gdyby jego quasi-masoński ''tajny zakon uczonych'' mógł ot tak sobie działać przez lata 70- i 80-te w ZSRR bez ''czułego nadzoru'' ze strony KGB. W sieci można spotkać tylko durne historyjki, jak to udawało mu się ogrywać tępych jakoby sowieckich tajniaków, wszakże zadawał się otwarcie z takowymi, a nawet bywali oni jego wychowankami. Jeden z nich to Władimir Lefewr, twórca ''zarządzania refleksyjnego'' o którym tak oto mówi w wywiadzie dla ''KP'' rosyjski reporter Peter Pomerancew:
''...ludzie Kremla mają obsesję związaną z ideą „zarządzania refleksyjnego”. Wywodzi się ona z teorii lingwistycznych jeszcze z lat 50. W ZSRR badania na temat wpływu na ludzkie zachowanie i myślenie tak, by osoba nie była świadoma manipulacji i presji z zewnątrz prowadził wówczas Władimir Lefewr – później wybitny psycholog społeczny pracujący na Stanfordzie. To była taka radziecka wersja teorii gier, analogicznie jak u Amerykanów rozwijana pod kątem zastosowań militarnych. Krótko mówiąc – faceci z Kremla bardzo wielką wagę przykładają do wojny informacyjnej. Tak naprawdę trudno się rozeznać, czy stawiając taką czy inną diagnozę, nie wpadamy z zastawioną przez nich pułapkę „zarządzania refleksyjnego”…
- zaś Michał Wojnowski na marginesie artykułu omawiającego niniejszą technologię duraczenia ludzi, kreśli w ten sposób sylwetkę Lefewra:
''Po ukończeniu studiów na Państwowym Uniwersytecie Moskiewskim w 1963 r. podjął pracę w Centrum Komputerowym nr 1 Ministerstwa Obrony ZSRR. W 1974 r. w niewyjaśnionych okolicznościach wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. [...] na Uniwersytecie Kalifornijskim w Irvine wspólnie z amerykańskim matematykiem Jonathanem D. Farleyem zajmował się tworzeniem refleksyjnych modeli sprawców przestępstw, struktur przestępczości zorganizowanej, sekt i organizacji terrorystycznych, co jest pomocne zwłaszcza w określeniu ich metod działania oraz w ocenie prawdopodobieństwa popełnienia określonego czynu przez poszczególne osoby. Prowadził także badania nad etyką i motywacjami ludzkich zachowań.''
Szczedrowicki nie krył wcale, iż Lefewr był jego uczniem, korzystał też chętnie z możliwości publicznych wypowiedzi na scenie ''eksperymentalnego teatru politycznego'' Siergieja Kurginiana, przedziwnej kreatury: radzieckiego naukowca, ''awangardowego'' reżysera teatralnego i agenta KGB w jednym. Typ słynie z radykalnych performensów, gdzie kreśli zawiłe ''diagramy'' obrazujące rzekomy ''antyradziecki spisek'', jakiego kluczową postacią ma być wedle niego... Dugin. Oficjalnie wyznawany przezeń żarliwy kult ZSRR i żałoba po nim z jaką się obnosi, nie przeszkodziły mu zmontować sojuszu żydoruskich oligarchów lat 90-ych takich jak Bierezowski i Chodorkowski, dla poratowania upadłej prezydentury Jelcyna. Bydlak ciągnie zyski z wynajmowania korporacjom na biura pomieszczeń swego ''ośrodka kreatywności'' w centrum Moskwy, ale oczywiście wszystkiemu winny jest dlań ''zachodni kapitalizm''. Zasłynął również z wystawienia trwającego aż 8 godzin ''awangardowego'' spektaklu teatralnego, gdzie aby nie pouciekała publika kazał pozamykać wszystkie drzwi wejściowe i nie wypuszczać nikogo z nieszczęsnych widzów. Ponoć do dzisiaj po ulicach rosyjskiej stolicy błąkają się ofiary ''artystycznych eksperymentów'' tego geofizyka i kagiebisty, z pretensjami do tworzenia sztuki... W każdym razie to na deskach jego ''awant-politycznego'' teatru w okresie schyłkowego ZSRR, Szczedrowicki oświadczył twardo, iż ''totalitaryzm stanowi jedyną możliwą organizację każdego ludzkiego społeczeństwa przyszłości''. Wedle niego ''Niemcy [ w znaczeniu: III Rzesza ] i ZSRR jedynie zbytnio ''zapędziły się'', niemniej ''wszystkich i tak to czeka łącznie z Wielką Brytanią'', bowiem zamordyzm jest konieczny dla ''rozwoju ludzkości''! Jasnym więc staje się admiracja dlań wyżej pomienionych kreatur, dodajmy tylko kończąc wątek, iż wraz z jego synem i następcą Piotrem, oraz wspominanym tu niedawno obecnym rosyjskim wicepremierem Biełousowem, Kurginian był członkiem zawiązanej na pocz. lat 90-ych tzw. ''grupy nieśmiertelnych''. Elitarnego grona, zwanego tak na cześć Aleksandra Bessmiertnycha, sowieckiego dyplomaty i bodaj ostatniego ministra spraw zagranicznych ZSRR. Nadmienię jedynie, że w tym towarzystwie przewinęły się inne ważne dla rosyjskiej sceny politycznej i kulturalnej postacie, jak Wadim Cymburski czy Dmitrij Gałkowski - faktyczny, a mało komu znany poza Rosją ideolog moskiewskiego agresywnego imperializmu, w przeciwieństwo do stanowczo przereklamowanego Dugina, którego skądinąd także nie mogło zabraknąć wśród ''nieśmiertelników''.
Co się tyczy korzeni Georgija Szczedrowickiego, podobnie jak Kirijenko-Izraitel był on synem żydowskiego bolszewika, tyle że nie czekisty a wysoko postawionego dowódcy komuszej armii z czasu wojny domowej w Rosji, a następnie inżyniera i jednego z głównych fundatorów przemysłu lotniczego ZSRR. Początkowo studiował fizykę i dopiero potem zajął się akademicką filozofią, przenosząc na jej grunt matematyczne modele zaczerpnięte z ''teorii gier''. Stał się jedną z centralnych postaci postalinowskiego ożywienia intelektualnego w Związku Radzieckim, obok omawianego już na tych łamach niedawno ''komunistycznego apokaliptyka'' Ewalda Iljenkowa, oraz Aleksandra Zinowjewa - logika i politycznego dysydenta, który po rozpadzie sowieckiej ojczyzny przeobraził się w ''technostalinistę'' i zaciekłego krytyka Zachodu. Podobnie jak ich ''towarzysze'' zza ''żelaznej kurtyny'', czerpali inspirację z dalekiego od ówczesnej partyjnej ortodoksji neomarksizmu, jednak w zupełnie od tamtych odmienny sposób. Bowiem zachodnioeuropejskie i amerykańskie lewactwo w swej maniakalnej afirmacji wszelkiej ''różnicy'' [ płciowej, rasowej etc. ], doszło paradoksalnie do jej politycznego zanegowania, z granicami samego człowieczeństwa włącznie. Natomiast celem radzieckich ''heretyków komuny'', a szczególnie kręgu Szczedrowickiego, było wytworzenie kolektywnego ''podmiotu myślącego'', gdzie jednostka jest zaledwie wyrazicielem opinii pewnej zbiorowości, nawet jeśli o wysoce elitarnym charakterze. Cechował ich więc programowy nacisk kładziony na zapewnienie tożsamości, a nie rozbicie jej poprzez radykalną indywiduację posuniętą do absurdu, jak w przypadku zachodnich lewaków do dziś. Przy czym zgodnie z uproszczoną na modłę marksistowsko-leninowskiego ''diamatu'' heglowską dialektyką, gdzie przeciwstawienie tezy i antytezy daje w rezultacie syntezę, tutaj paradoksalnie jedność rodzi się w walce, ostrym sporze wykluczających się wzajem racji. Dlatego w myśl ''szkoły Szczedrowickiego'', dla scementowania zbiorowości koniecznym jest bycie maksymalnie obcesowym w dochodzeniu do pospólnej zgody, uparte obstawanie przy swoim aby zapewnić sobie solidarność z innymi członkami własnej wspólnoty. Konkretnym tego wyrazem stały się opracowywane przez sowieckiego myśliciela jeszcze w latach 60-ych, a wdrażane przezeń na szerszą skalę od następnej dekady tzw. ''gry organizacyjno-aktywnościowe'', w skrócie ODI z rosyjskiego. Zgodnie ze swym programowo elitarnym nastawieniem, wpierw począł praktykować je w środowisku radzieckich akademików ze szczególnym uwzględnieniem nauk ''ścisłych'' jak fizyka, ale również kręgach artystycznych. Prawdziwą eksplozję popularności ODI przyniosła jednak dopiero ''pierestrojka'', gdy poddano im wedle niektórych szacunków co najmniej kilkusettysięczną rzeszę kadr zarządzających przemysłem, członków partii i urzędników państwowych, wreszcie nauczycieli. Polegało to z grubsza na postawieniu ich w sytuacji sztucznie wytworzonej presji dla wywołania ''burzy mózgów'', aby zbiorowym wysiłkiem myśli przezwyciężyć arbitralnie postawione przed nimi problemy. Mimo deklarowanych początkowo skromnie ''technicznych'' celów np. zaradzenia trudnościom nieefektywnej soc-ekonomii, rychło te ''gry operacyjne'' zaczęły przeradzać się w seanse kolektywnej histerii, wielu ich uczestników po latach wspominało płynący stąd entuzjastyczny przypływ własnej mocy, jakiego nie dawało im chlanie wódy ni seks. W opinii sporej grupy świadków epoki, takowe ''pranie mózgów'' miało wydatniej przyczynić się do upadku ZSRR, niż narzucona odgórnie gorbaczowowska ''pierestrojka'', choć trudno serio wierzyć, iż proces na taką skalę i do tego obejmujący ówczesne elity radzieckie, mógł dokonać się bez co najmniej przyzwolenia oficjalnie komunistycznych jeszcze wtedy władz państwowych. Znamienne, iż wyłączone ponoć zeń były bezpieka i wojsko, zapewne dlatego, iż za ich wiedzą i inspiracją emisariusze sekty Szczedrowickiego mogli urządzać swe zamknięte dla ogółu, przeznaczone waskim kręgom decyzyjnym seanse zbiorowej hipnozy po całym kraju [ masom sowieckich ''rabów'' zaś musiał wystarczyć Kaszpirowski ].
Atrakcyjne dla kadr zarządzających, a w niedalekiej przyszłości menadżerskich Rosji, było ''techniczno-inżynieryjne'' podejście Szczedrowickiego, znane im z praktyki w wielkim przemyśle, lub państwowo-partyjnej biurokracji, dziś zaś typowe dla struktur korporacyjnych. Wymogom tym odpowiadał także formalnie bezosobowy sposób pracy ''metodologów'', nastawiony na zdobywanie wiedzy zespołowym wysiłkiem, gdzie jednostka pełnić miała jedynie funkcję trybika w ''kognitywnej megamaszynie'' elitarnego kolektywu ''wtajemniczonych''. W praktyce jednak to sam Szczedrowicki, jako najlepiej operujący programowo hermetycznym językiem i praktycznymi formami swej filozofii, wyrastał na niekwestionowanego lidera i wręcz ''guru'' otoczonego kręgiem wyznawców. Czynił tak zresztą celowo i powodowany bynajmniej tylko obawą przed ewentualnymi represjami ze strony sowieckiego reżimu, który inaczej mógłby zorientować się, iż prezentuje on konkurencyjny wobec nadal obowiązującego jeszcze wtedy marksizmu-leninizmu światopogląd, aczkolwiek równie totalistyczny co do zasady. Bowiem podobnie jak u Misesa, doktryna Szczedrowickiego nie wyczerpywała się w zastosowaniu jej do szczegółowych zagadnień z dziedziny ekonomii czy zarządzania, lecz rościła sobie prawo opisu a nawet formowania ''ludzkiego działania'', ''całej aktywności życiowej człowieka'', jak głosi patetyczny slogan na stronie fundacji upamiętniającej dorobek ''wielkiego mistrza metodologii''. Nie dziwota stąd, że poświęcone roztrząsaniu jej zagadnień seminaria ''naukowe'', rychło przerodziły się w ezoteryczne rytuały niemalże godne jakiejś loży masońskiej czy sekty, z użyciem właściwego im ezopowego języka, przysłowiowych już ''farmazonów''. Budowało to jednak wśród ich uczestników poczucie elitarności, wtajemniczenia w niedostępne ''profanom'' sekrety i solidarność grupową ''wybranych'', utwierdzane świadomie przez samego Szczedrowickiego, który w pełni aprobował takie ''odgradzanie się palisadą specjalistycznej terminologii od byle gaduł i dyletantów''. Wyraźnie dystansował się jeszcze w okresie rozpadu ZSRR do ''populistycznych'' haseł Lenina, iż nawet ''kucharka może kierować państwem'', głosząc w zamian kult profesjonalizmu w ramach wąskiej dziedziny wiedzy, jakby nie dostrzegając, iż przeczy tym holistycznemu charakterowi swej doktryny, nastawionej na objęcie całości ludzkiego myślenia i działalności. Stanowiły one bowiem dlań dwie strony jednego medalu, co niezwykle istotne dla idei zespołowych ''gier operacyjnych'' i stojącego za nimi założenia, że przemiana umysłowa wiedzie do radykalnych zmian w samej rzeczywistości. Młody rosyjski historyk technologii Roman Khandozhko, tak opisuje fundamentalne intuicje, jakie legły u podstaw szczedrowickiej ''wszechmetodologii'':
''Program badawczy Szczedrowickiego zakładał poprzez analizę różnych historycznych form myślenia „znaleźć skończoną i stosunkowo niewielką liczbę operacji myślowych, tak aby wszystkie istniejące empiryczne procesy myślenia można było przedstawić jako ich kombinacje”. [...] Oferując uniwersalną metodologię dla wszystkich poszczególnych gałęzi wiedzy, teoria Szczedrowickiego konkurowała z metateorią marksistowską, przyjmując w dużej mierze jej praktyczny patos. Ontologizacja myślenia i krytyczne podejście do psychologii doprowadziły go do stworzenia filozofii antysubiektywnej i socjocentrycznej („ludzie są przypadkowymi epifenomenami myślenia”; „myślenia nie da się opisać w kategoriach psychologicznych, jest atrybutem zbiorowości”), a poszerzenie teorii myślenia o teorię aktywności umysłowej umożliwiło uzasadnienie możliwości instrumentalnego wpływu na myślenie poprzez celową organizację działalności człowieka, a także odwrotnie – zapewnienie skuteczności działania poprzez prawidłową organizację myślenia („myśl jest splotem, wewnętrznym planem działania”).''
- nie dziwota więc, że jeden z cytowanych w powyższym artykule uczestników ''ezoterycznych seminariów'' Szczedrowickiego, dostrzegał w jego i zwolenników ideach ''globalnego projektowania obejmującego całokształt życia społecznego'' coś wysoce niepokojącego. Wyczuwało się w tym niemal żar religijny i faktycznie, jak konstatuje Khandozhko: ''filozofia wspólnoty, przyjęta jako podstawa do konstruowania własnej wersji podmiotowości – w dużej mierze antysubiektywnej – w naturalny sposób zbliżyła „szczedrowitów” do szeregu ruchów religijnych New Age''. Podsumowując: nie twierdzę bynajmniej, że tajny paramasoński zakon ufundowany przez radzieckiego uczonego odpowiada za obecną inwazję Rosji na Ukrainę. Natomiast niewątpliwie jego zwolennicy stoją w pierwszym szeregu popierających barbarzyński akt agresji przeciwko niepodległemu państwu tuż u granic Polski. Co więcej, śmiem twierdzić, iż poddane przez nich w znaczącym stopniu ''praniu mózgów'' rosyjskie elity władzy, skłonne są wskutek tego do podejmowania działań ryzykownych co najmniej i opartych o arbitralne, wątpliwe nader przesłanki. Rygor ''metodologii'' jest bowiem pozorny i prowadzi do chaosu, nieuniknionego przy tak absurdalnie rozdętych ambicjach doktrynalnych, zamiarujących objęcie wszelkiej niemalże ludzkiej aktywności tak w dziedzinie umysłu, jak i empirii. W rzeczy samej, jest w tym coś z alchemii i ''dyzajnu społecznego'', niż rzetelnej nauki świadomej swych ograniczeń, zakresu wiedzy jaką realnie człowiek może zdobyć. Natomiast jej ''dialektyczny'' modus ustanawiany w kolektywnym sporze rozdzierającym zbiorowość, odpowiada charakterowi Rosjan, którzy uwielbiają zdaje się zadawać ból innym, jak i samemu cierpieć. ''Bije bo kocha'' jest tu naczelną zasadą władającą niepodzielnie niemal kacapskim życiem intelektualnym i społecznym, źródłem perwersyjnej satysfakcji uwieńczonej urojoną aureolą samoudręczenia. Wielka rosyjska kultura to jedno wielkie sado-maso, wystarczy sięgnąć po pierwsze z brzegu dzieło ''Tołstojewskiego'', aby się o tym przekonać - perwersje seksualne i wódczane majaki zwie się tam ''głębią rosyjskiej duszy'', jak samokrytycznie rzecz podsumował w swych antybolszewickich zapiskach jeden z najwybitniejszych rosyjskich pisarzy Iwan Bunin. Nawet taki raszysta jak Zachar Prilepin, walczący obecnie z Ukraińcami w Donbasie, przyznaje na kartach swej powieści ''Klasztor'', że Mongołowie ani Niemcy nie mogą równać się w okrucieństwach, do jakich zdolni są Rosjanie wobec samych siebie. Dotyczy to jednak także bratniego jeszcze do niedawna, ruskiego narodu czego resortowy pisarz niestety już nie zauważa, czynnie biorąc udział w torturowaniu swych słowiańskich krajan. Znamienne, że Szczedrowicki w przywoływanym już parokrotnie wywiadzie z niesmakiem wspomina, jak przekonał się na jednej z zachodnioeuropejskich konferencji naukowych ku swemu zdumieniu, iż bolszewicka propaganda nie kłamała utrzymując, że Okcydent chce odgrodzić się od Rosji jakowymś ''kordonem sanitarnym''. Tymczasem jest to wedle niego niemożliwe i absurdalne, bowiem rosyjska kultura, podobnie jak i nauka jakiej dumnym reprezentantem sam się czuł, są integralną częścią świata zachodniego i to jest akurat prawda. Podejrzewam stąd, że tacy zokcydentalizowani Rosjanie, jak ''adept'' metodologicznych ''arkanów wtajemniczeń'' Kirijenko-Izraitel, wszczęli wojnę aby zburzyć wspomniany ''kordon sanitarny'' dla ustanowienia Wielkiej Gejropy od Lizbony po Władywostok. Bowiem Rosja jest skurwiałym Zachodem i nigdy niczym innym nie będzie, dlatego w naszym Polski oraz innych nacji Europy Wschodniej interesie jest, aby wreszcie stała się krajem w pełni azjatyckim, zdominowanym przez żywioł muzułmańsko-buddyjski, inaczej nigdy się od nas nie odpierdoli! Żywione najwidoczniej przez rosyjskie elity przeświadczenie o dialektycznej, konfliktowej istocie rzeczywistości i postępie ludzkości wykuwającym się w ciągłej walce, przez mord, wojnę a nawet totalitaryzm, wyklucza jakąkolwiek możliwość pokojowej koegzystencji między nami. Zacząłem niniejsze rozważania krótkim cytatem, więc i nim skończę, tyle że tym razem zaczerpniętym z ''Metodologii nauk'' Adama Groblera, bowiem dobrze on jak sądzę diagnozuje zasadniczy błąd ''szczedrowiczan'' [ ze str. 293 rzeczonego opracowania ]:
''Wydaje mi się, że można zaryzykować tezę, iż to jednostronność wzorców metodologicznych jest źródłem skrajnych stanowisk w sprawie wartości, albo granic poznania. W czasach nowożytnych absolutyzacja metody matematycznej doprowadziła Kartezjusza do realizmu transcendentalnego, zwrot brytyjskiego empiryzmu zaś ku psychologii poznania zaowocował idealizmem Berkeleya i agnostycyzmem Hume'a. W XX wieku fascynacja Koła Wiedeńskiego fizyką stała się źródłem ''prawicowego'' arcyracjonalizmu, późniejszy zaś tak zwany przewrót socjologiczny [ the sociological turn ] dał początek dzisiejszej lewicy akademickiej.''
- z jej pierdolcem na punkcie płci albo rasy jako li tylko ''konstruktu społecznego'' dodajmy. Jednym słowem zwykłym bredzeniem ''niedorealistów'', na które onegdaj sam dałem się nabrać przyznaję, jest gadanina jakoby ''liczyły się interesy, a nie emocje a tym bardziej ideały''. Właśnie, że nie kurwa - nadrzędne wobec dupy i kasy są idee, i to często najbardziej ''odjechane'' metafizycznie jak tylko można sobie wyobrazić, o nie właśnie toczy się tak mordercza gra. Jak podsumował ''szczedrowiczan'' strasznie na nich cięty lewicowy rosyjski publicysta Paweł Prianikow: ''metodolodzy to rosyjska wersja trockizmu (radykalnego marksizmu), który na tle rozczarowania autochtonami przekształcił się w neokonizm. Ale jeśli amerykańscy neokoni wierzą w Stary Testament, to Rosjanie wierzą w alchemię i metafizykę [ oraz ] silną rękę Progresorów [ niosących postęp tyranów ], przekształcanie tubylców z ich półzwierzęcego stanu w cywilizowane istoty za pomocą magii'' politycznej. Jestem więc pewien, że nastąpiłby powszechny szok i konsternacja, gdyby wyszło na jaw ilu spośród rządzących zarówno w ''wolnym świecie'', co Rosji i Chinach, serio uważa się za ''istoty pozaziemskie''. Pozostawiam zupełnie na boku kwestię, czy takowe mniemanie jakie mają o sobie, w jakimkolwiek stopniu jest w ogóle zasadne...
ps.
Dopiero teraz przypadkiem i zupełnie poniewczasie dowiedziałem się, że doradca prezydenta Zełeńskiego Ołeksiej Arestowycz, w rozmowie z ukraińskim dziennikarzem Romanem Cymbalukiem przeprowadzonej latem zeszłego roku, wysunął ideę bliźniaczo podobną tej, jaką sformułowałem tutaj niedawno idąc nieświadomie jego śladem. Otóż kluczowe wedle niego w starciu z Moskwą, ważniejsze nawet niż czołgi i wszelka broń, jest odebranie Rosji dziedzictwa Rusi Kijowskiej, zawłaszczonego przez nią Ukrainie. Jakkolwiek pierwsi władcy Kremla rzeczywiście stamtąd wywiedli swój ród, sama Rosja od dawna już jest zupełnie odrębnym krajem, stąd Arestowycz słusznie postuluje, by konflikt w Donbasie jak i tym bardziej obecny dodajmy, rozpatrywać jako wojnę rusko-rosyjską. W każdym razie trudno o lepszy dowód na potwierdzenie tezy o pierwotności idei wobec materii, również w polityce z całą jej brutalnością i niesłychanym cynizmem, ale kto powiedział, że ideały mają być z zasady szlachetne? Owszem, na przykładzie wielkorosyjskich ''metodologów'' widać jak na dłoni, iż mogą prowadzić do masowych zbrodni, służąc uzasadnieniu działań najgorszych kanalii. Polecam też onetową rozmowę z Arestowyczem, gdzie pod koniec wspomina okres, kiedy jako oficer ukraińskiego wywiadu wojskowego infiltrował ''wewnętrzny krąg moskiewskich ezoteryków'' skupiony wokół ''Awiessałoma Podwodnego'' - legendy ponoć rosyjskiego okultyzmu. Dzięki temu miał okazję zapoznać osobiście takich jego adeptów ''głębokich wtajemniczeń'', jak pomienieni tu już Dugin czy Surkow, których ''metodologia'' wedle niego faktycznie ''przeniknęła do reżimu rządzącego współczesną Rosją, narzucając mu swoją logikę i obraz świata''. Właśnie dlatego jednak Rosjanie cały czas mylą się w ocenie działań Ukraińców i to nawet przy pełnej wiedzy wywiadowczej o nich, jak sam przyznaje. Nie są bowiem w stanie wyjść poza zaklęty krąg własnych ''archetypów'' i ''głębinowej'' symboliki, rzutując je na ''bratni'' jak im się wydawało ''subnaród'' ruski, bo nie pozwala im na to typowa dla gnostyków pycha poznawcza. Skoro posiedli jakoby ''kamień wiedzy tajemnej'', stając się przeto ''ziemskimi bogami'' w swym mniemaniu, jakże niby mieliby pojąć, iż rzeczywistość może im jednak wymykać się z rąk?