Wpis miał być o czym innym, ale trwające obecnie upały czynią niezdolnym do długotrwałego wysiłku intelektualnego, jakiego wymagał planowany tekst. Dziś więc ograniczę się do skreślenia na szybko paru uwag, na temat bzdury rzekomej ''polityki wielowektorowej'' prowadzonej przez Orbana. Po szczegóły odsyłając do zalinkowanych artykułów innych autorów, bo nie jestem kurwa Sumliński, żeby podpisywać się pod cudzymi tekstami, okradając twórców z pracy włożonej w ich powstanie. Ów paradziennikarz ślepczy wziął zresztą ostatnio udział w obradach sanhedrynu zatroskanych losem Polski publicystów, wraz z Rolą, Warzechą i Lisickim tworząc prawacki ''dream team'' prorosyjskiej szurii politycznej w naszym kraju. Zwłaszcza naczelny ''OdRzeczy'' pieprzy farmazony, stawiając Polsce za wzór jakoby ''realistyczną'' politykę Orbana ws. Ukrainy, nas posądzając o rzekomy ''romantyzm'' i ''uczuciowe zaślepienie'' w tej kwestii, ulubiony pseudo-argument niedorealistów. Tymczasem Rzeczpospolita realizuje tym swój żywotny interes, polegający na możliwym rozerwaniu a przynajmniej osłabieniu śmiertelnie zagrażającej jej kontynentalnej ''osi zła'' Paryż-Berlin-Moskwa. Nie przeczy temu wcale ewentualny udział Niemiec w powojennej odbudowie Ukrainy, bowiem gra idzie także o to, by odciągnąć je od Rosji i ponownie wkomponować w struktury euroatlantyckie, dla Polski również korzystny scenariusz. Poza tym wcale nie jest pewne, że przy takowym obrocie spraw Berlin stanie się głównym beneficjentem owego rozwiązania, bo z faktu, iż firma jest zarejestrowana na terenie Niemiec nie wynika jeszcze, że jest ''niemiecka'' np. może należeć de facto do Turków lub kapitał weń zainwestowany pochodzić z Emiratów Arabskich itp. warto rzecz wpierw dokładnie obadać. Wszakże problem ten nie dotyczy niemieckiej branży motoryzacyjnej, kluczowej jak się przekonamy w przypadku Węgier. Tak czy siak, należy z przykrością stwierdzić, że obok diagnozowanej tu nieraz ''czechozy'' także ''madziarofilia'' stanowi chorobliwą przypadłość polskiej umysłowości, dotykając nawet inteligentne wydawałoby się osoby jak Lisicki czy prof. Chodakiewicz. W gruncie rzeczy obie te patologie robią za ''plan B'', namiastkę ''opcji proniemieckiej'' i zarazem rosyjskiej w polityce, co dalej wykażemy. Pomienieni durnie nie widzą nawet, że tym sposobem ratują tyłek PiS a osobliwie Kaczyńskiemu, którego można by z tego tytułu obwiniać o fatalny błąd współpracy ze skompromitowanym reżimem Orbana. Owszem, to czyni za to ''totalna opozycja'' cóż z tego jednak, skoro jej führer Tusk obnosi się kontaktami z Jobbikiem, do niedawna jeszcze posądzanym niebezpodstawnie o jawną prorosyjskość. Formacja ta bowiem dołączyła obecnie do przecwelonych na prounijną, de facto niemiecką modłę nacjonalistów jak szkoccy, udział zaś endekoidalnego [p]osła Kompromitacji K. Kamińskiego w niedawnej histerii medialnej wokół Odry dowodzi, że i rodzimy RN zdaje się zmierzać w podobnym kierunku. Cóż, pora stąd przejść do przypomnienia rozproszonych dotąd uwag na tym blogu, traktujących o fatalnej polityce Orbana mogącej robić raczej za antywzór dla Polski. Zbierając je przy tym w kilku punktach popartych na koniec odnośnikami do tekstów kompetentnych w ''kwestii węgierskiej'' autorów, w przeciwieństwie do Lisickiego i jemu podobnych niedorealistów.
Tak więc, po:
1. Pusty śmiech mnie ogarnia, gdy słyszę brednie prorosyjskich narodowców jak Karol Kaźmierczak, jakoby Węgry pod obecnymi rządami prowadziły rzekomą ''politykę wielowektorową'', samodzielną wedle nich w przeciwieństwie do Polski. Tymczasem rzeczy mają się tak, że Orban jest marionetką Niemców i Żydów, a zwłaszcza bez tych pierwszych nie jest w stanie niczego uczynić na własny rachunek. Dosłownie, gdyż bez udziału niemieckich przeważnie wielkich koncernów, szczególnie branży motoryzacyjnej, węgierska ekonomia praktycznie nie istnieje. Sprawują one stąd bezwzględny dyktat nad nią, wszystko jest podporządkowane na Węgrzech ich wymogom, nawet tamtejszy system edukacyjny został ukształtowany tak, by szkolić jego absolwentów do zapierdolu w niemieckich montowniach. Odbywa się to kosztem zarówno łamania praw rodzimych pracowników, jak i zarazem średniego oraz drobnego biznesu obciążanego nadmiernym opodatkowaniem, nie mogącego liczyć na ulgi ze strony rządu jak obcy wielki kapitał. Poza jedynie wąską oligarchią miejscowego chowu zblatowaną z władzą, dzięki której praktycznie zmonopolizowała ona przekaz medialny unikając zarazem sprytnie posądzeń o bezpośrednie sterowanie nim za pomocą państwa. W Polsce również dotąd PiS mimo obietnic nie dokonał należytej sanacji pod tym względem, ale doprawdy na tle tego co wyprawia się na Węgrzech pod rządami Orbana możemy robić wręcz za ''liberalny raj'' dla przedsiębiorców. Pomnę choćby rwetes, jaki wywołał nad Wisłą pomysł ekipy Morawieckiego, by zaprowadzić u sprzedawców wymóg posiadania elektronicznych kas fiskalnych. Nie przypominam jednak sobie, by wtedy nagłaśniano w polskiej debacie na temat, że prekursorem podobnych ''zamordystycznych'' rozwiązań były Węgry Orbana. Prowadzą one politykę de facto godzącą w rozwój swego kraju, przeciwstawiając się z powodu politycznego zaślepienia sprowadzaniu pracowników z Ukrainy czy Bałkanów, by zaradzić ich brakowi na rodzimym rynku. Osławiona ''polityka prorodzinna'' rządu Orbana poniosła zaś jeszcze bardziej spektakularną klęskę niż 500+ PiS w dziedzinie ożywienia demografii, mimo znacznie większych procentowo jak u nas poniesionych przez Węgry nakładów. Nie mówiąc, że obliczona była na zaradzenie długofalowym skutkom wymierania nacji w perspektywie dekad dopiero, nie rozwiązując tym samym pilnego już teraz problemu. Toż samo tyczy ogromnego, przygniatającego wprost ekonomię długu publicznego i wielu innych ważkich kwestii, o których polscy madziarofile zwykle w ogóle nie wspominają. Uzależnienie zaś od Berlina nie pozwala węgierskim władzom na zaradzenie osłabiającej żywotne siły narodu emigracji zwłaszcza młodych do Niemiec i Austrii. Nawet to, co można było poczytać za plus Orbanowi i na czym się wylansował, czyli przeciwstawienie się przezeń samobójczej dla Europy polityce Merkel, przystającej na faktyczną inwazję nachodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki, stanowiło jedynie element wewnątrzniemieckiej rozgrywki. Nie wszyscy bowiem w Berlinie a tym bardziej władzach poszczególnych landów podzielali ideologiczny fanatyzm ówczesnej kanclerzycy, zwłaszcza Bawaria stanęła wówczas okoniem dokonując wręcz jawnej frondy wobec polityki własnego rządu centralnego i udzielając wsparcia Orbanowi. Aczkolwiek należałoby raczej rzec wydając mu rozkaz, bo tak się składa niemieckie firmy sprawujące jako się rzekło dyktat nad węgierską ekonomią, wywodzą się głównie właśnie z tej podalpejskiej krainy. Zarządzający nimi wielki biznes znacznie trzeźwiej od swych władz oceniał, że pozaeuropejscy nachodźcy prędzej zasilą i tak już znaczny lumpenproletariat na miejscu, niż da się z nich uczynić wykwalifikowaną siłę roboczą napędzającą swą pracą gospodarkę. Podobnie i teraz Berlin może za pomocą Węgier sabotować wsparcie dla walczącej z Rosją Ukrainy, co nie wypada mu samemu czynić jawnie w obliczu spektakularnej klęski jego dotychczasowej polityki zblatowania z Moskwą. Tak samo rzecz ma się ze stosunkiem wobec Chin, Budapeszt pozwala Niemcom obchodzić narzucane przez Amerykanów w tym względzie obostrzenia. Jednym słowem to co zwie się w Polsce mylnie ''polityką wielowektorową'' Węgier, stanowi w rzeczywistości dowód jej fundamentalnego uzależnienia od Niemiec a pośrednio Rosji, całkowitego im podporządkowania i przeto niesamodzielności. Dlatego Orban może sobie pozwolić na znacznie więcej niż Polska, nawet wygadywanie jawnie rasistowskich kocopołów a i tak nie spotka go za to nic, poza salwami czysto retorycznego potępienia na sali plenarnej fasadowego ''parlamentu europejskiego''. Nie wiem stąd co sądził Kaczyński wchodząc w układy z takową kreaturą, zapewne liczył na podsycenie wewnątrzniemieckich sporów, które rozgorzały w trakcie nachodźczej inwazji jako się rzekło. Niemniej w obecnej sytuacji dalsze wiązanie się z bydlakiem Orbanem nie ma już większego sensu, oby więc zapowiadane zwycięstwo ''postfaszystów'' we Włoszech wypełniło tę bolesną dla Polski lukę, którą sprawiły władze Węgier swym niewolniczym wobec Berlina wsparciem rosyjskiej agresji przeciw Ukrainie.
2. Owszem, Orban pogonił swego niegdysiejszego protektora Sorosa, ale tylko dzięki wsparciu udzielonego mu przez Netanjachuja. Żydowski ''filantrop'' i szmalcownik w jednym bruździ bowiem Izraelowi, a to przez obfite wsparcie finansowe dla propalestyńskich zwykle ''prawoczłowieczych'' organizacji. Nie dziwi stąd, że to Orban był inicjatorem doproszenia państwa żydowskiego w Palestynie do Grupy Wyszehradzkiej i urządzenia jej obrad w tym kraju - z jakiej niby racji do kurwy nędzy?! Rodzime endekoidy w zwyczaju mają oskarżać Polskę o włażenie w tyłek Żydom - w takim razie Węgrzy dawno już umościli się ''koszernym'' w dupie, pobudowawszy tam całe pałace niczym Cyganie. Jak się przekonamy później, drugim po Niemcach inwestorem zagranicznym na Węgrzech są koncerny ze Stanów Zjednoczonych, warto obadać jednak, czy aby większościowy pakiet udziałów nie posiadają w nich ''Judeoamerykanie''. Nie tracąc czasu na wymienianie licznych przykładów proizraelskiego zaślepienia obecnych władz węgierskich, jakie bez większego trudu można znaleźć w sieci, wypada jedynie stwierdzić, że Orban zamienił tylko jednego żydowskiego mocodawcę na innego. Tak więc i w tym względzie dla Polski jego polityka może służyć wręcz za antywzorzec.
3. Toż samo tyczy tak wychwalanej przez Kaźmierczaka polityki obyczajowej - mimo tego węgierski biznes porno nadal ma się świetnie, jego potentat założył nawet własną partię polityczną, która odniosła niemały sukces wyborczy jak na tak groteskową formację. Demografia leży jak widać oporna na wysiłki rządu, boć też wbrew oficjalnej propagandzie reżimu Węgrom daleko do ''konserwatyzmu obyczajowego''. Naród ten jest w istocie mocno zlaicyzowany, zaś chrześcijaństwo jeśli w ogóle nadal żywo wyznawane, posiada często silne zabarwienie protestanckie, jak w przypadku samego Orbana i kilku jego ministrów. Do tego w wersji kalwińskiej, która stanowi jakby ''luteranizm na sterydach'', herezję do potęgi z katolickiej perspektywy. Nie czas tu na omawianie doktrynalnych sporów dzielących ostro poszczególne chrześcijańskie konfesje, jakich nie sposób sprowadzić do kwestii uznawania lub nie zwierzchnictwa papieża. Wspominam o tym bowiem jedynie, by zaznaczyć poważną różnicę również w tym względzie pomiędzy Polską a Węgrami, wystarczy obaczyć jak rzekomi ''bratankowie'' obchodzili niedawną rocznicę protestanckiej Reformacji. Akurat twórca dokumentu o Lutrze Grisza Braun powinien mieć tego świadomość, zamiast pieprzyć w kółko o ''koronie św. Stefana'', jak jeszcze całkiem niedawno miał we zwyczaju duracząc tym publikę.
4. Onże też nasz złotousty gwiazdor ''jedynej prawdziwej prawicy'', który dał się poznać ostatnio jako zaciekły przeciwnik zaprowadzenia ''sanitaryzmu'' nad Wisłą, winien trąbić o takowym pod rządami Orbana, skoro Węgrzy mu są mili jak widać. W oficjalnej nomenklaturze reżimu zwie się to ''stanem zagrożenia'' [ nie wyjątkowym zaś, jak często mylnie w naszych mediach jest podawane ] i przewiduje nawet karę więzienia za szerzenie ''antycowidowej propagandy''. Cóż, w tym świetle milczenie Brauna na ten temat staje się jednak poniekąd zrozumiałe... Wspominałem już o tych sprawach, więc tylko przypomnę, że Węgry Orbana są obecnie najbardziej wyszczepionym krajem w Europie i doprawdy mniejsza z tym, że głównie bodaj ruską czy chińską szprycą, liczy się sam goły fakt. Przywódca dał przykład, ostentacyjnie przyjmując trzecią dawkę Moderny, tej co to ma niby zawierać bioczipy zamieniające ludzi w cyborgi wedle prorosyjskich zazwyczaj antyszczepów. Pomińmy już spekulacje, czy naprawdę dał sobie wstrzyknąć onże preparat, istotny jest gest jaki uczynił pod adresem koncernów farmaceutycznych, naturalny u polityka budującego swą karierę na wysługiwaniu się obcym korporacjom i rządom.
5. Wreszcie Orban skompromitował się ostatnio totalnie głośnym apelem o zachowanie ''czystości rasowej'' Europejczyków. O ironio przemawiał w jego osobie daleki wprawdzie, jednak potomek azjatyckich najeźdźców, który zaledwie parę lat temu w Kirgistanie celebrował wraz z Erdoganem wspólnotę ludów turańskich. Co ciekawe Attila to wciąż dość powszechne imię męskie na Węgrzech, choć od początku obecnego stulecia można odnotować jego znaczący spadek popularności [ czyżby oznaka gwałtownej okcydentalizacji narodu? ]. Wprawdzie nowsze badania językoznawców kwestionują narzucający się tu związek z mianem wodza Hunów, jednak nawet one wskazują na jego turański źródłosłów. Natomiast ''gocka'' etymologia uznawana jest wśród badaczy za późny, XIX-wieczny objaw ''germanizującego'' rewizjonizmu filologicznego niemieckich romantyków. W każdym razie w tradycyjnej kulturze Niemiec żywy jest topos walki z ''turańską dziczą'' ze Wschodu, historycznie uzasadniony choćby walkami z koczowniczymi Węgrami toczonymi przez Ottona I. Najwidoczniej więc Orban tak się zamotał w swej ''polityce wielowektorowej'', że stracił rachubę czy daje tylko dupy Niemcom, czy też obrabia gałę Turasom.
Reasumując: Orban stanowi wprost antywzór dla Polski, realizowana przezeń rzekomo ''polityka wielowektorowa'' jest w istocie wypadkową porachunków wewnątrzniemieckich, jak i żydowskich. Jedynym usprawiedliwieniem dotychczasowego blatowania się z podobną kanalią przez rząd PiS, byłaby chęć podsycenia ostrego sporu wśród elit Niemiec na tle stosunku do nachodźczej inwazji. Kontynuacja owej strategii okazałaby się wszakże zabójcza dla Polski, w obecnych warunkach radykalnie zmienionych przez rosyjską inwazję na Ukrainę. W tym kontekście przyzwolenie na przejęcie stacji ''Lotosu'' przez węgierski MOL, wygląda na gruby błąd polityczny ze strony rządu Morawieckiego, pomijając całkiem aspekt finansowy transakcji, o którym nie mam szczerze mówiąc żadnego pojęcia. Cóż, być może taka była cena za zgodę na fuzję ze strony Brukseli czyt. Berlina, nie mam pojęcia jak powiadam i stąd nie będę trawił czasu na jałowe spekulacje, konstatując jednak pewien fakt. Tym bardziej, skoro jasności w tej materii nie posiada nawet taki znawca spraw węgierskich, jak Dominik Hejj. Tyle z mojej strony, a teraz obiecane na wstępie źródła traktujące o Węgrzech i fatalnej również dla tego kraju polityki jego obecnych władz.
Najsampierw obszerna, lecz warta lektury analiza F. Tyszki, z której przytoczę na zachętę jedynie krótki wyimek, tyczący podłego traktowania rodzimych pracowników przez rzekomo patriotyczne władze Węgier. Tymczasem reżim Orbana jest kolonialną władzą, sprawowaną nad wschodnioeuropejskimi ''hotentotami'' w imię obcych, niemieckich głównie korporacji:
''Węgierska opozycja nazwała niedawną nowelizację prawa pracy „ustawą niewolniczą”. W grudniu Węgrzy tłumnie wyszli na ulice, bo przestraszyli się, że pracodawcy przy pomocy nowych przepisów narzucą setkom tysięcy pracowników w całym kraju mordercze warunki pracy. [...] Chodziło o dwie kontrowersyjne poprawki, które zostały naniesione do prawa pracy z 2012 r. Po pierwsze, dopuszczona została możliwość zwiększenia liczby nadgodzin z 250 do 400 w ciągu roku. Do tej pory pracodawca mógł domagać się od pracownika 250 ponadstandardowych godzin w roku bez konieczności zawierania umowy zbiorowej, która wymaga udziału związku zawodowego. Możliwe było zwiększenie tej puli do 300 godzin w ciągu roku, ale tylko w ramach umowy zbiorowej. W świetle grudniowych zmian pracodawca może zwiększyć pulę o kolejne 100 godzin na podstawie umowy pisemnej z pracownikiem, a więc bez konieczności zawarcia umowy zbiorowej. Nowelizacja określa to jako „dobrowolnie podjęte nadgodziny”, co dobrze oddaje perspektywę rządu, tak różną od krytycznej oceny opozycji. Druga poprawka dotyczy okresu, po którym pracodawca może rozliczyć pracownika z nadgodzin. Dotychczas było to maksymalnie 12 miesięcy po zawarciu umowy zbiorowej. Grudniowa nowelizacja wydłuża ten okres do 36 miesięcy.''
Swoje trzy grosze dokłada pomieniony już wyżej Dominik Hejj, wskazując na zależny od Berlina charakter madziarskiej ekonomii:
''Węgierskie PKB jest bardzo silnie uzależnione od bezpośrednich inwestycji zagranicznych. W 2017 roku odpowiadały one za 67% węgierskiego PKB. Największym inwestorem na Węgrzech są Niemcy (od 2014 roku na Węgry spłynęły 63 inwestycje z tego kraju), a następnie Stany Zjednoczone i Korea Południowa [?]. Berlin jest największym partnerem gospodarczym Budapesztu. Do Niemiec trafia 27% węgierskiego eksportu. Tymczasem eksport do kolejnych dwóch krajów, Rumunii i Włoch, jest ponad pięciokrotnie niższy i wynosi kolejno 5,1%. [...] Inwestorzy są zainteresowani głównie produkcją samochodów, by wspomnieć o funkcjonujących i rozbudowywanych fabrykach Mercedesa w Kecskemét, Audi w Győr, Suzuki w Esztergom, a także, zapowiadanej nowej fabryce BMW w Debreczynie. Pierwszą fabryką była otwarta w 1991 roku fabryka Opla. Rolę inwestycji na Węgrzech Piotr Wójcik w tekście dla „Krytyki Politycznej” słusznie określa mianem „węgierskiej montowni”. [...] Innym istotnym elementem jest dostosowywanie prawa pracy głównie pod potrzeby przemysłu motoryzacyjnego. Chodzi nie tylko o de facto wykluczenie możliwości prowadzenia akcji strajkowych, ale także wydłużenie okresów rozliczeniowych czasu pracy z 12 do 36 miesięcy, a więc zgodnych z cyklem produkcji samochodów. Największe organizacje związkowe na Węgrzech wciąż informują o tym, że rząd od ośmiu lat nie prowadzi z nimi konsultacji w kwestii zmian w prawie pracy, uderzając w interesy pracownicze. Od strony inwestorów – ten stan rzeczy jest jednak korzystny.''
W innej analizie stoi zaś jak byk:
''Powszechne prawo dotyczące uelastycznienia czasu pracy, w tym możliwej do wyegzekwowania liczby nadgodzin, zostało dostosowane do cyklu produkcyjnego koncernów motoryzacyjnych (trwającego trzy lata), co w jednym z wywiadów wprost przyznał wicepremier Węgier Zsolt Semjé. [...] To fabryka niemieckiego koncernu otrzymała także największe wsparcie finansowe od rządu w ramach tarcz antykryzysowych, które mają łagodzić skutki gospodarcze pandemii. W latach 2016-2019 Audi Hungaria Zrt. otrzymało łącznie 2,3 mln EUR. W prasie branżowej można znaleźć informacje, że Audi osiągniętych zysków nie inwestuje na Węgrzech, ale wszystkie przekazuje do spółki matki – Audi AG, funkcjonującej w Ingolstadt w Niemczech. Problem ten dotyczy także innych producentów. [...] Sektor motoryzacyjny pozwala na budowanie wpływów i realizację interesów państwa niemieckiego na Węgrzech, przy czym polityka ta niejednokrotnie przypomina metodę „kija i marchewki”. Decyzje dotyczące niemieckich inwestycji na Węgrzech ogłaszane są w taki sposób, jakby miały stanowić pewnego rodzaju nagrodę za proeuropejską (ale także proniemiecką) politykę Węgier.''
Jest tak dlatego, iż jak wskazuje B. Korzeniowski w artykule dla branżowego pisma, Niemcy:
''To najbardziej zrównoważony rynek motoryzacyjny na świecie. Jakiekolwiek przejęcia firm niemieckich następowały zawsze w ramach przepływu kapitału w kraju. Jedynym przypadkiem jest sprzedaż amerykańskiemu General Motors rodzinnej firmy przez rodzinę Opel w roku 1929. Poza tym zawsze jednak następowały połączenia z innymi producentami krajowymi. [...] Największym koncernem jest Volkswagen Group, którego akcjonariuszami są: 50,74% – Porsche Automobil Holding SE, 2,37% – Porsche GmbH, 20,01% – władze Dolnej Saksonii, 17,00% – Qatar Holding, 9,87% – pozostali udziałowcy.''
Neokolonialna eksploatacja gospodarcza Węgier jest ściśle powiązana z zaprowadzonym przez Orbana ''antycovidowym'' reżimem sanitarnym - ponownie Franciszek Tyszka, tym razem na łamach OSW:
''Wprowadzanie dekretów umożliwiła rządowi Węgier kontrowersyjna ustawa z 30 marca o zapobieganiu epidemii. Na jej mocy zawieszone zostało stosowanie niektórych aktów prawnych, wprowadzono zakaz przeprowadzania wyborów uzupełniających i referendów, a także zwiększono wymiar kary pozbawienia wolności za złamanie nakazu kwarantanny i rozpowszechnianie fałszywych informacji na temat COVID-19. Ustawa ta stała się przedmiotem zmasowanej krytyki opozycji, mediów zagranicznych i instytucji europejskich za nadanie rządowi bardzo dużych kompetencji ustawodawczych bez kontroli parlamentu i de facto przez nieograniczony czas. Decyzję o odwołaniu stanu zagrożenia może podjąć tylko rząd. W założeniu rządu przyjęte dekrety mają umożliwić przyspieszenie procesu decyzyjnego w walce z gospodarczymi skutkami pandemii. Wprowadzają one jednak rozwiązania gospodarcze kontrowersyjne z punktu widzenia pracowników oraz małych i średnich przedsiębiorstw. Dekret z 10 kwietnia o przedłużeniu okresu rozliczania godzin pracy jest korzystny dla zagranicznych koncernów i wpisuje się w trwający od 2012 r. proces liberalizacji prawa pracy w interesie dużych firm produkujących na potrzeby eksportu. Z zagwarantowanych w 2012 r. możliwości zwiększania nadgodzin (z 250 do 300 rocznie) korzysta np. koncern Audi Hungaria, odpowiadający za 10% eksportu Węgier i będący jednym z czterech największych pracodawców w kraju. Z kolei ustawa z 2019 r., nazwana przez opozycję „niewolniczą”, została uchwalona z myślą o stworzeniu korzystnych warunków dla inwestycji BMW o wartości 1 mld euro. Związki zawodowe skrytykowały przyjęte 10 kwietnia rozwiązania i postulowały, by to państwo dofinansowało wynagrodzenia w okresie przymusowych przestojów, a nie tworzyło warunki, w których pracownicy będą zmuszani do pracy nawet przez 60 godzin tygodniowo w celu wyrównania strat przedsiębiorców. Działania rządu węgierskiego wynikają z przywiązania do konsekwentnie prowadzonej od lat liberalnej polityki przyciągania inwestycji dużych firm zagranicznych. Stanowią one 2–3% wszystkich przedsiębiorstw, ale zatrudniają aż 25% siły roboczej i wytwarzają blisko połowę PKB – udział samego sektora motoryzacyjnego w PKB w 2017 r. wyniósł 22%. Największe fabryki samochodów na Węgrzech (Audi, Mercedes, Suzuki i Opel) ogłosiły wznowienie produkcji jeszcze w kwietniu, zaraz po tym jak identyczną decyzję podjęły władze grupy Volkswagen w Niemczech.''
Orban w pełni zasługuje na miano pioniera sanitaryzmu w Europie, na modłę tak imponujących mu Chin, szczególnie co do szczepień dzieci. Znamienne, iż jego reżim gotów był wejść w porozumienie nawet z Ukrainą, o ile tylko szło o swobodne przemieszczanie się przed wojną po jej terytorium zaszprycowanych ruskim lub chińskim preparatem antycovidowym węgierskich obywateli. Nie mogło więc zbraknąć a jakże zaprowadzonej przezeń musem elektronicznej kenkarty:
''Certyfikat węgierski. Rozporządzeniem rządu nr 60/2021 z 12 lutego 2021 r. wprowadzono na Węgrzech dokument, jakim jest potwierdzenie przyjęcia szczepionki ochronnej przeciwko COVID-19. Przybrał on nazwę Védettségi Igazolvány (ang. Immunity Certificate). Miał to być dokument przypominający wielkością dowód osobisty, który już w ówczesnych założeniach węgierskiego rządu zagwarantowałby przywileje osobom zaszczepionym bądź ozdrowieńcom. W pierwotnej wersji certyfikatu znajdowało się na nim miejsce na wpisanie nazwy szczepionki. [...] Warto w tym miejscu wskazać, iż fakt, że mamy do czynienia z prawdziwym, plastikowym dokumentem, jest wykorzystywany przez Orbána w przekazie politycznym. W wywiadzie dla węgierskiego radia w piątek, 28 maja 2021 r. Orbán mówił: „na Zachodzie wciąż nie ma dokumentu potwierdzającego odporność. Wszelkie dokumenty są na kartce papieru, a to, co jest u nas – elektroniczny i plastikowy dowód – spotykane jest w bardzo małej liczbie państw”. Od połowy maja do plastikowej karty dodano także aplikację na telefon komórkowy.''
- jeszcze się chwali swym zamordyzmem jebaniec... Zamiast wykorzystać nowe technologie dla częściowego choćby zaradzenia narastającemu ''we Węgrzech'' problemowi z brakiem pracowników:
''Stałym problem pozostaje jednak brak rąk do pracy. Według danych BDO Magyarország, firmy specjalizującej się w doradztwie strategicznym, obecnie potrzeba do pracy 250 tys. osób i co roku liczba ta będzie wzrastać o kolejne 50 tys. Problem niedoboru pracowników dotyczy wszystkich dziedzin – od handlu przez przemysł po edukację i medycynę. Rząd Węgier kategorycznie odrzucił możliwość wypełniania luki na rynku zatrudnienia przez imigrantów, nawet z państw położonych na Bałkanach bądź z Ukrainy. Premier Orbán zapowiada, że sposobem na pokonanie trudności w tym zakresie ma być polityka prorodzinna, w efekcie której docelowo powinno urodzić się więcej dzieci – późniejszych pracowników. Jednakże na ocenę skuteczności tego planu trzeba poczekać 20-25 lat. Jednocześnie brak jest działań rządu mających na celu zapobieżenie dalszej masowej emigracji Węgrów na Zachód – głównie do Niemiec i Austrii. Malejące bezrobocie (oscylujące w granicach 4%) i odczuwalny brak rąk do pracy oznaczają, że coraz trudniej będzie znaleźć wykwalifikowanych pracowników. [...] Rozwiązaniem mogłoby być inwestowanie w automatyzację procesów produkcyjnych i stosowanie nowych technologii, jednak do tego brakuje na Węgrzech specjalistów, a system edukacyjny jest raczej nastawiony na kształcenie robotników, nie zaś wizjonerów.''
Nawet krytyczny do rządów PiS komentator ''Dziennika'' Andrzej Krajewski cierpko zauważa:
''Żyjąca podobnie jak Zjednoczona Prawica w świecie własnych imaginacji opozycja zakłada sobie, że jeśli tylko wygra wybory, unijne pieniądze znów popłyną do Polski szerokim strumieniem. Zaś Berlin i Paryż wezmą Warszawę w ramiona z okrzykiem „kochajmy się!”. Dosłownie nikt nie zadaje sobie w Polsce nadzwyczaj prostego pytania. Brzmi ono – dlaczego rządzący trzy razy mniejszymi Węgrami Viktor Orban może sobie pozwolić w UE na trzy razy więcej i ponosi przy tym trzy razy mniejsze konsekwencje. Porównajmy to sobie. Orban uczynił z węgierskiego Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego swoje marionetki. Zlikwidował wszystkie niezależne media, te prywatne są tak samo prorządowe jak publiczne. Kontrolę nad gospodarką przejęli związani z nim biznesmeni na potęgę rozkradający fundusze unijne. Minister spraw zagranicznych Węgier regularnie bywa w Moskwie i chlubi się odznaczeniami, którymi udekorował go Putin. Budapeszt blokuje sankcje energetyczne, jakie Unia zamierzała nałożyć na Rosję. Nawet, gdy w zeszłym tygodniu Orban wygłosił wykład o mieszaniu się ras i czystości węgierskiej krwi brzmiący niczym pochwała wprowadzonych przez Adolfa Hitlera w 1935 r. ustaw norymberskich, nie wydarzyło się dosłownie nic. [...] Chcąc spróbować zrozumieć paradoks Orbana należy spojrzeć na całą rzecz nieco szerzej. Węgry odgrywając w UE rolę złego chłopca, jednocześnie od lat prowadziły politykę zagraniczną analogiczną z niemiecką, zarówno w relacjach z Rosją, jak i Chinami. Tyle tylko, że Berlin się z tym nie afiszował jak Orban, nota bene bardzo dbający, żeby niemieckie koncerny czuły się nad Balatonem, niczym w domu. Na dodatek premier Węgier wręcz zerwał relacje ze Stanami Zjednoczonymi. Po najeździe Rosji na Ukrainę pozostał w UE jedynym konsekwentnie pielęgnującym swą przyjaźń z Kremlem, niczym Gerhard Schröder. Zaś Berlin, Paryż i Bruksela sekują go za to, co najwyżej słownie. Podobnie jak Schrödera wciąż będącego członkiem SPD. Źli chłopcy bywają bowiem użyteczni dla tych większych, nie mogących sobie pozwolić na psucie wizerunku w oczach nadwrażliwych mediów i kierujących się prostymi emocjami wyborców. Użyteczność złych chłopców może się okazać szczególnie pożądana, gdy po otrząśnięciu się z szoku Berlin i Paryż powrócą do swych ambicji, jakie niegdyś zainicjowały narodziny zachodnioeuropejskiej wspólnoty. Kluczowe na Starym Kontynencie stolice wymyśliły ją nie tylko w obawie przed ZSRR, ale też by wyrwać się spod dominacji Stanów Zjednoczonych. Po to, żeby być znów mocarstwowym podmiotem prowadzącym suwerenną politykę zagraniczną niezależną od woli Waszyngtonu. Coś co Francja i Niemcy utraciły za sprawą II wojny światowej.''
Za puentę niech posłuży cytat z artykułu przywoływanego już tutaj parokrotnie Dominika Hejja, zawarta w nim gorzka refleksja winna być przestrogą dla polskiej prawicy, że sama dekomunizacja nie stanowi rozwiązania wszystkich problemów kraju - owszem, może prowadzić do stworzenia nowej oligarchii w miejsce obalonej postkomuszej:
''Problem jest wtedy, kiedy państwo za pośrednictwem oligarchów tworzących media dąży do przejęcia niesprzyjających tytułów, a przejmując je, doprowadza do ich rychłego wyciszenia. „Węgierski rząd nie wpływa na prawo własności”, czytamy w oświadczeniu rzecznika rządu w Budapeszcie. Nie pozostawia jednak najmniejszej wątpliwości fakt, że uprzywilejowana i dysponująca ogromnym kapitałem grupa oligarchów została stworzona przez koalicję Fidesz-KDNP (wyparła przy tym dominujące dotychczas postkomunistyczne elity). [...] To wzajemna synergia – w interesie rządzących jest utrzymywanie oligarchów dysponujących kapitałem (np. na rynku medialnym), z kolei trwanie rządu jest w interesie oligarchów, ponieważ jest gwarancją ich dalszego trwania.''
- tak, oligarchia i nepotyzm dobrze się mają pod nierządem Orbana... W jego zaś niedawnym kumaniu się z Trumpem znać rękę Niemców, których jest sługusem, brużdżących tym sposobem obecnej administracji amerykańskiej, wspierając obalonego przez nią konkurenta. Biorąc zaś lizusostwo węgierskiego przywódcy wobec izraelskich Żydów stawiam, iż spotkanie zaaranżował koszerny zięciunio byłego prezydenta USA, chuj nołs?