Czyżbym zmienił zdanie, ''ochłonął'' jakoby w sprawie wojny toczącej się za naszą wschodnią granicą i został duporealistą? Bynajmniej - popieram jak najbardziej walkę Ukrainy z rosyjską agresją militarną, wszakże jako osobnego bytu narodowego, upatrując w tym interes państwowy Polski. Niestety sami Ukraińcy mają takich przyjaciół swojej sprawy nad Wisłą, że nie wiadomo kto gorszy - oni, czy otwarci ich wrogowie jak żydowski propagandzista Putina Sołowjow, Urban i ćwierć-Goebbels w jednym. Mowa o Rokicie, z którego znowu wylazł beznadziejny krakowski inteligent mimo szansy, jaką dała mu przeprowadzka na wieś. Jego najnowszy bełkot zawiera niemal pełen zestaw znanych nam do mdłości kretynizmów, jako to ''kozaczyzna zdradzona przez Rzeczpospolitą'', ''złoty wiek jagiellońskiej monarchii'' itd. Brednie te mniejsza zgodnie z intencjami autora, lub wbrew nim wpisują się w podejrzany projekt unii państwowej Polski i Ukrainy. Ogłoszony niedawno przez bandę znanych bankrutów politycznych jak peezelak Kosiniak, resortowy homolewicowiec Gdula oraz Gówin - niezwykle aktywny jak na niedosamobójcę cierpiącego na depresję. Doprawdy pora skończyć wreszcie z tym wielkopańskim protekcjonizmem, z jakim traktują nas Niemcy zwłaszcza, Francuzi i ogólnie pojęty Zachód. Słusznie nas to w Polsce mierzi, a mimo to wciąż znajdują się rodzime kreatury gotowe przyjmować podobną postawę wobec najbliższych sąsiadów ze Wschodu. Ukraińcy nie potrzebują żadnej ''polskiej protekcji'' ni ''misji cywilizacyjnej'', bo sami wywalczają sobie właśnie pozycję swojego kraju, a naszym zadaniem pozostaje jedynie te wysiłki wesprzeć w miarę swych możliwości rzecz jasna. Nade wszystko pomocą zbrojną, świadczoną co istotne w ramach szerszego bloku części przynajmniej państw NATO, a nie na własną rękę co byłoby jednak nazbyt dla nas ryzykowne. Dzięki temu mamy jako naród niespotykany w naszych najnowszych dziejach komfort, bo tym razem to nie my musimy brać na klatę pierwsze uderzenie agresora. Tymczasem wielu jakże bezmyślnych rodaków zamiast radować się, że klątwa ''Poland first!'' na której żerował Zychowicz poszła się wreszcie jebać, jeszcze kurwa śmie narzekać! Ewentualnie naprasza się z poronionymi konceptami jakowejś UE-bis jak wspomniana trójka przegrywów, czy kompletnie już odjechany Rokita, który zamienił się w żywą parodię żydowskiego cadyka lub ''starca z gór'' medytującego w skalnej pieczarze. Pomijam jego historyczne brednie wymienione na wstępie, ich merytorycznemu zaoraniu trzeba będzie kiedy poświęcić osobny tekst. Przebił je wszakże swymi wylewami mentalnymi na tematy aktualne, jakie opublikował na portalu gejopolitycznego S&Fiction Bartościek, do którego sekty Jan Maria najwidoczniej dołączył. Otóż pan ''Niemce mnie bijo!'' wypisuje ni mniej ni więcej, że trza nam powołać wspólną ''niemiecko-polską tarczę zbrojną nad Mitteleuropą'', bowiem wedle niego:
''Niemcy, Polska oraz Czechy stanowią dziś w pełni zintegrowany
i jednolity obszar gospodarczy, z bardzo głębokimi pod tym względem
wzajemnymi współzależnościami. Budowa zintegrowanego i jednolitego
systemu ochrony tego obszaru, zwłaszcza przed atakami rakietowymi,
byłaby naturalną konsekwencją polityczną takiego rozwoju ekonomicznego.
Z perspektywy Berlina byłoby to symboliczne przełamanie panującego
stereotypu o katastrofalnie błędnej polityce wschodniej i polityce
obronnej, prowadzonej w ciągu ostatnich lat. Z perspektywy Warszawy –
byłaby to nie tylko szansa na szybkie uodpornienie kraju wobec
niebezpieczeństwa szantażu niszczenia miast i ludności cywilnej, jaki
dziś Moskwa stosuje wobec Ukrainy, ale przede wszystkim pierwsza okazja
po temu, aby kraj będący kluczowym partnerem politycznym i gospodarczym
Polski w Europie stał się zarazem pełnowartościowym i niezbywalnym
uczestnikiem wspólnej środkowoeuropejskiej obrony. Niemiecko-polska
tarcza ochronna nad Europą Środkową miałaby na przyszłość i tę zaletę,
że wykluczałaby ewentualność podjęcia przez Berlin dyplomatycznej gry
z Moskwą, gdyby za jakiś czas Kreml złożył Europie ofertę
dyplomatycznego uregulowania kwestii demilitaryzacji Polski, zgodnie
z deklarowanymi celami polityki rosyjskiej, niejeden raz wyrażanymi
przez prezydenta Rosji, a także w zgodzie z obietnicami złożonymi
niegdyś przez Amerykę Gorbaczowowi (ich złożenie potwierdzał m.in.
ówczesny dyrektor CIA Bob Gates).''
- i to wypisuje ten sam
autor, który już na wstępie artykułu w niezacytowanym tu fragmencie
przyznaje, iż obłaskawianie Rosji więziami gospodarczymi i politycznymi
poniosło klęskę! No ale wiadomo, Rosjanie to ''azjatycka dzicz'', Niemcy
zaś to Europa i kultura z jaką palili żywcem ludzi po stodołach, jak w
Jedwabnem czy w pobliskim dla mnie Michniowie. Pomijam bredzenie o
''demilitaryzacji'' akurat, gdy tuż obok na Ukrainie rodzi się w walce armia z prawdziwego zdarzenia, dozbrajana na gwałt przez państwa regionu i Zachód z USA na
czele. A i my wreszcie zyskujemy niezbędną nam siłę wojskową, w co piach sypią tacy fantaści gejopolityczni jak sekta Bartościeka, nie przypadkiem zapewne lansująca wysrywy Rokity. Postulowana przezeń współpraca wojskowa z Berlinem, skończyłaby się naszym ubezwłasnowolnieniem na własne poniekąd życzenie, nazwać to głupotą i frajerstwem to mało - a ten dalej swoje:
''Warto podkreślić, że w żadnym razie nie powinny to być systemy ochrony Niemiec, udostępnione czy też rozciągnięte na Polskę, ale wspólne przedsięwzięcia obu krajów, wzajemnie uzgadniane i współfinansowane. Taka niemiecko-polska tarcza nad istniejącą już dziś de facto ekonomiczną „Mitteleuropą” zwiększałaby także pewność militarnego zaangażowania Ameryki w sprawy naszego regionu, zarówno wówczas, gdyby następnym prezydentem USA został polityk alt-prawicy, skłonnej do politycznej konfrontacji z Niemcami, jak i wówczas, gdyby miała się powtórzyć sytuacja z 2021 roku, gdy przywódca Ameryki ostentacyjnie ignorował Polskę, dając do zrozumienia, że traktuje ją jako niemiecką strefę wpływów, z którą będzie się porozumiewać jedynie za pośrednictwem Berlina. Gdyby bieg europejskich zdarzeń miał być niekorzystny dla Ukrainy i w rezultacie Polska nie byłaby w stanie się ochronić przed nieszczęsną rolą „przedmurza”, to w każdym razie winno to być przynajmniej zintegrowane „przedmurze polsko-niemieckie”.''
- tak, już widzę oczętami swemi jak Niemcy, poniżające nas dotąd pod byle pretekstem za pomocą Brukseli, nagle poczną liczyć się ze zdaniem Polski, na pewno. Prędzej zastąpią dotychczasową presję polityczną i finansową środkami zbrojnymi powtórzę - jak ścisły sojusz polsko-niemiecki w praktyce ''zwiększałby pewność militarnego zaangażowania Ameryki w regionie'', znać choćby po dziurawej blokadzie morskiej stosowanej wobec Rosji przez UE, w kontraście z surowymi restrykcjami dla kacapskich statków w portach USA i Wlk. Brytanii. Nazywajmy rzeczy po imieniu: Jan Maria to mentalny folksdojcz - i pomyśleć, że Dudex chciał wystawić tego pajaca na rzecznika praw obywatelskich, nie mając jeszcze ku temu żadnych kompetencji... A reakcja Nelly Rokita na pomysł prezydenta, z którego jak widać UDecja nadal nie wyszła, wprost wyśmienita i warta przywołania niemal w całości:
''To super pomysł, prezydent dowartościował mojego męża i dziękuję mu
za to. Brakuje go w polityce. Nie ma już takich ludzi jak on. [...] Nie jest oderwany od rzeczywistości, jak niektórzy. Z drugiej strony, tacy ludzie chyba nie są dzisiaj potrzebni. [...]
Jednocześnie opowiedziała, jak ocenia drugą kandydaturę prezydenta Andrzeja Dudy: – Nie należę do bliskich przyjaciół prezydenta. Nie wiem, czy gdyby w przyszłości stworzył jakiś ruch, wstąpiłabym do niego. Jestem ekolożką, potrzebuję prawdziwej aktywności, wyrazistości. A on nie jest wyrazisty. To już druga kadencja, więc ma z górki. Widać, że jest zachowawczy, może myśli, co będzie dalej – podsumowała.
Rokita przyznaje, że niemiecka polityka funkcjonuje lepiej niż polska. Powód? – Tam widzę prawdziwe zarządzanie, lepszą organizację i zaplecze. W Sejmie też miałam takie wrażenie. Pamiętam pracę mojego męża, ale też dawnej Unii Wolności, Unii Demokratycznej i pracę niektórych polityków SLD - mówi.
Dodaje, że polska scena polityczna jest niestabilna: – Nie chcę powiedzieć, że będzie rewolucja, ale tak to się zapowiada. Widać zaostrzenie klimatu politycznego, społeczny niepokój, którego nie można lekceważyć.
Przyznaje też, że przychylnym okiem patrzy na dokonania dwóch polityków obozu rządzącego - Zbigniewa Ziobrę i Jadwigę Emilewicz.''
- admiracja ''ekolożki'' Nelly dla Zbynia nie zaskakuje tak, gdy pomnimy jak z inicjatywy obecnego Prokuratora Generalnego właśnie, NSA przyznał uprawnienia równe nieomal jakowejś ''policji sanitarnej'' różnym NGOS-om, żyjącym z ''obrony praw zwierząt''. W każdym razie winno być oczywistym dla każdego trzeźwego obserwatora obecnych dziejowych wydarzeń, że wyjściem dla Polski nie jest wchodzenie w poroniony sojusz z Niemcami, których jedynie niespodziana porażka Rosji na Ukrainie zmusiła do taktycznego odwrotu od jawnej współpracy z Kremlem. Niestety jesteśmy też za słabi jako państwo i naród, by udźwignąć samodzielnie budowę neopiłsudczykowskiego ''Międzymorza'', jak chcieliby tego PiSowcy, a też i brak entuzjazmu dla tej wizji wśród naszych sąsiadów z Europy Wschodniej, przez co odbierają takowe zamysły jako rzekomy ''polski imperializm''. Polsce więc realnie rzecz biorąc, pozostaje istotna rola logistycznego centrum regionalnego sojuszu narodów zawiązanego pod auspicjami Londynu, którego północne sklepienie stanowią państwa skandynawskie i nadbałtyckie, podstawę na Południu zaś sprzymierzona także z Brytyjczykami Turcja, natomiast wysuniętą na wschód fortecą już de facto jest Ukraina. Do pełni zestawu brak jedynie Białorusi, ale samo otoczenie jej niemal z każdego poza wschodnim kierunku przez wspomniany blok militarny, dobitnie wpływa na kluczową dla RP zbrojną neutralizację tegoż kraju. Przy okazji wychodzi na jaw czemu służył Brexit, na który nie przypadkiem tak ujada Bartościek - istotą ''resetu'' piekielnego duetu Killary/Obama [ w tej właśnie kolejności ], była zgoda USA na budowę Eurosji od Atlantyku po Pacyfik przez Berlin i Moskwę z udziałem Paryża. Ceną miało być wsparcie przez tenże blok kontynentalny amerykańskich wysiłków zdławienia rosnącej potęgi Chin, którą nawiasem mówiąc sam Waszyngton wyhodował swą bezrozumną, globalistyczną polityką kiedy nie było to już potrzebne po upadku ZSRR. Zapewne w imię tego poświęcono w Smoleńsku prezydenta Kaczyńskiego, wraz z ówczesnym dowództwem polskiej armii, o czym zdecydowanie zbyt mało się u nas pamięta, rozmieniając jałowymi sporami o zamach lub ''pancerną brzozę'' i tym podobne. W obliczu jednak przeniewierstwa i jawnego sabotażu ze strony Putina oraz sprzyjającej mu Merkel, brużdżących Amerykanom interwencją zbrojną w Syrii, a nade wszystko zacieśnianiem przez Kreml więzi gospodarczych i wojskowych z Chińczykami, większość elit politycznych USA uznała najwidoczniej, że dość tego dobrego. Dlatego wsparła wysiłki Londynu na rzecz oderwania się od kontynentu, przekształciwszy Wielką Brytanię na powrót w gigantyczny anglosaski lotniskowiec zacumowany u wybrzeży Europy, niczym w czasach II wojny światowej. Wprawdzie wraz z zamachem stanu jakim de facto był ''obiór'' na prezydenta Bidena, dokonanym przez dawną klikę clintonowsko-obamowską wydawało się, że powrócą najgorsze wzorce ''resetowe''. Tym bardziej, iż w starej-nowej ekipie rządzącej USA istniało całkiem pokaźne grono zwolenników współpracy z Niemcami, a więc de facto i Rosją. Na szczęście dla Polski nurt dziejowych wypadków okazał się na to zbyt wartki, potwierdzając starożytną heraklitejską mądrość, iż nie sposób dwa razy wleźć do tej samej rzeki. Wszystkie aż nazbyt gorliwe wysiłki Amerykanów, by udobruchać moskiewską bestię co i berlińskie monstrum, jako to warunkowa zgoda na Nord Stream II, praktyczne zniweczenie wysiłków Trumpa dla ograniczenia rosyjskiego potencjału nuklearnego, a zwłaszcza faktyczne przyzwolenie ekipy Bidena na pożywienie się przez Kreml częścią terytorium Ukrainy, spełzły na niczym z winy samych Rosjan co i stanowczo przeceniających ich jak się okazało Niemców. Tym oto szczęsnym dla nas okolicznościom Rzeczpospolita zawdzięcza nagły zwrot w kursie obranym przez Waszyngton, gdzie jedyną stałą jest zdławienie Chin jeśli nie za pomocą, to wbrew zakusom osi Paryż-Berlin-Moskwa. Zwiastował to już AUKUS, postawienie przez Amerykę na naturalny dla niej morski sojusz w anglosaskiej wspólnocie z Brytyjczykami i Australią, do którego być może dołączona zostanie także Japonia, a co wywołało tak pyszny ból dupska u Francy. Słusznie, bo ktokolwiek wygra tam obecne wybory prezydenckie będzie prorosyjski, jedyna istotna z polskiej perspektywy różnica między głównymi kandydatami polega na tym, że Macron jest przy tym jeszcze proniemiecki, zaś Le Penowa nie i tylko dlatego Kaczyński podjął z nią współpracę.
Nie robiłbym sobie stąd żadnych złudzeń co do polityki amerykańskiej względem państw naszego regionu Europy, szczególnie w wykonaniu obecnej ekipy prezydenckiej. Znać to dobrze po ich mianowańcu na ambasadora w Polsce, synalku Brzezińskiego udzielającego ostentacyjnie audiencji takim szkodnikom narodowej sprawy jak Gówin, Ochujska czy Bartościek. Najwidoczniej przełożeni nie dokonali ''resetu'' mózgu kanalii i nadal po staremu realizuje poronioną ''strategiczną wizję'' tatusia, powołania ''rozszerzonego Zachodu'' od Vancouver po Władywostok z Rosją pod ''liberalnym'' przywództwem Miedwiediewa, tego samego co właśnie wygraża Rzeczpospolitej i państwom skandynawskim wojną nuklearną! Co innego Brytyjczycy, mimo a może właśnie dzięki rozlicznym więziom gospodarczym z Rosją, o jakich wspominałem całkiem niedawno, zdaje się trzeźwiej oceniającym perspektywy szans na współpracę z Kremlem. Wprawdzie ceną za to stał się zapewne nowy ład ekonomiczny, zaprowadzony jak wszystko na to wskazuje pod dyktando londyńskiego City, ''niezbyt udany'' eufemistycznie zowiąc i ''polski'' raczej tylko z nazwy. Jednak potęga anglosaskiej finansjery pozostaje nadal tak wielka, że nie ma co przeciw niej wierzgać, skoro nawet Rosja a przez to i Niemcy dostają od niej właśnie srogie baty, co Polsce w to graj. Dlatego mimo wszystko należy ocenić jako pozytywny fakt zawarcia przez rząd RP kontraktu z Anglikami, dla rozbudowy własnej floty zbrojnej niezbędnej we współpracy z państwami morskimi jak właśnie Wlk. Brytania i USA. Zwłaszcza zaś dla zabezpieczenia strategicznej infrastruktury przesyłowej na Bałtyku, by uniezależnić możliwie Polskę w tym względzie od Rosji i Niemiec. Nie dziwota stąd, że wywołuje to wściekłość takich przegrywów jak Sikorski czy Rostowski, ale ujada przeciwko temu również Bartosiak, bełkocząc w dyspucie z polskimi komandorami o zastąpieniu fregat flotą małych statków. ''Zautomatyzowanych'' jeszcze do tego co świat dotąd nie widział, zaś nam trzeba najwidoczniej w tym wedle niego akurat przodować. Przecząc sobie, kiedy z jednej zapewnia, iż dla ochrony Baltic Pipe wystarczą li tylko rodzime ''siły specjalne'' - co, ''Grom'' ma te rurociągi zabezpieczać przed atakiem ze strony regularnych wojsk rosyjskich, a być może także zbrojnym sabotażem niemieckim? Petelicki się chyba w grobie przewraca, zresztą złotousty pan mecenas jak gdyby nic stwierdza po tym apodyktycznie, że w razie wybuchu wojny i tak nie będziemy w stanie ocalić naszej strategicznej infrastruktury na dnie Bałtyku. I to gdy wiadomym już było, że akces do NATO zadeklarowały Finlandia i Szwecja, radykalnie zwiększając swym potencjalnym wsparciem szanse Polski na zachowanie dostaw surowców dla kraju drogą morską! Nieco bardziej ogarnięty Budzisz, jedyne co był w stanie wystękać w obronie przed rzeczową argumentacją wojskowych, że jakoby ''brak czasu'' już na wdrożenie sensownej jak sam przyznał modernizacji naszej floty zbrojnej. Cóż, śmiem twierdzić, że porażka co najmniej a oby wprost klęska rosyjskiej inwazji na Ukrainę, daje RP okazję do ''pieredyszki'' niezbędnej do uszykowania jakiej kontry, nie tyle nawet wobec liżącej obecnie rany Moskwy co Berlina, który powziął ambitny program także morskich zbrojeń. Dlatego mocne usadowienie Anglosasów, szczególnie zaś Brytyjczyków nad Bałtykiem jak i Morzem Czarnym, jest w żywotnym interesie Polski i trzeba być durniem lub wprost zdrajcą, aby przeciwko temu gardłować jak uprawiający zgodnie gejopolityczne ''sajen und fykszyn'' tandem Bartosiak&Budzisz. Przy czym biorący udział w pomienionej debacie z nimi, obaj dowódcy naszej marynarki wojennej doskonale zdają sobie sprawę, iż pozostanie ona drugorzędnym i pomocniczym jedynie rodzajem sił zbrojnych RP wobec wojsk lądowych i obrony powietrznej. Wszakże niezbędnym z opisanych już przyczyn, tym bardziej, że jak trafnie zauważył komandor Ogrodniczuk obecne wypadki nadto dowodnie okazały, iż Niemcy nie zasługują na zaufanie jako pośrednik w dostarczaniu wsparcia drogą lądową, stąd konieczne jest zabezpieczenie sobie alternatywnej obok lotniczej trasy dostaw na morzu. Co jest możliwe, bo w razie ataku na polskie wybrzeże nasze fregaty operując w zachodniej części bałtyckiego akwenu, korzystając ze wsparcia sprzymierzonych Skandynawów mogłyby dzięki swej sile ogniowej i współpracy rodzimej obrony lotniczej, skutecznie blokować Rosjan a też dopowiem i Niemców. Na co Bartosiak z Budziszem nie odpowiedzieli dosłownie żadną sensowną kontrargumentacją, kompromitując się tym niemal doszczętnie, niemniej nie skreślałbym jeszcze całkiem pana mecenasa, bo przyjdzie mu powrócić triumfalnie, jeśli tylko rozpierducha na drugim krańcu Eurazji pomiędzy USA a Chinami rozkręci się już na całego. Co przecież ''przewidział'', a tak naprawdę przekazał mu amerykański wywiad wojskowy z którym współpracuje, albo przynajmniej tak się przechwala. Niemniej jako ekspert w sprawach krajowych jest on szkodnikiem, teraz dopiero widać jak groźnym, bo wyhodował sobie sektę dupowłazów zupełnie jak Korwin, z którą podobnie nie sposób tracić czasu na jałowe z zasady pyskówki. Można, a wręcz należy jedynie obnażać nicość serwowanego przez ''Tragedy und Torture'' przekazu, z jego poronionym całkiem projektem Armii Starczego Znoju, co niniejszym staram się czynić.
Powracając na koniec do kwestii Ukrainy - porzućmy wreszcie neosarmackie bredzenie względem niej, którym raczy nas choćby niejaki Jan Stalony-Dobrzański, kolejny samozwańczy ''ekspert'' ds. wschodnich jakimi niestety ostatnio nad Wisłą obrodziło. Otóż ten nie waham się rzec stary bałwan lansowany na łamach PiSowskiego ''GaPola'', roi coś o tym jak to już „bitna Białoruś, bujne Zaporoże, pod polskie ciągną sztandary” - nie kryję, strasznie wkurwia mnie tego typu bredzenie, zupełnie jak w pomienionych na wstępie historycznych kocopołach Jasia Rokity. Pomijam, że obaj ślepi są na fundamentalne zmiany, jakimi przeorały historię państw powstałych na gruzach dawnej Rzeczpospolitej dwie wojny światowe, nacjonalizmy a nade wszystko komunistyczna rewolucja. Nie uwzględnianie tego w obecnych rachubach politycznych jest objawem zbrodniczej wręcz głupoty, stąd trafnie dworuje sobie z niej Marek Wróbel i nawet dla takiego obrońcy republikańskiego dziedzictwa jak niżej podpisany, stanowi istne horrendum. Od początku zresztą stawiałem sprawę jasno, że nie interesuje mnie uprawianie jakowegoś muzealnictwa historycznego, ni pozowanie na husarza jak Komuda pajacujący skądinąd wespół z Bartosiakiem. Dorobek dawnej RP należy stąd traktować jedynie jako rodzaj ''głębokiej struktury'', coś na wzór cywilizacyjnego palimpsestu skrytego pod warstwami naniesionymi przez następujące po rozbiorach dziejowe burze, które bezpowrotnie pogrzebały dawny kształt ustrojowy i społeczny ''sarmackiej'' monarchii republikańskiej. Snucie wizji odtworzenia go jest więc znamieniem kretynizmu, lub typową dla prowokatorów metodą, aby wspomnieć choćby tylko prokrólewski pierdolec Brauna. Poza tym nie da się ukryć, iż dawna Rzeczpospolita ostatecznie zakończyła się dziejową katastrofą, nie stanowi przeto zbyt zachęcającego wzorca dla państw regionu walczących właśnie o zachowanie swego bytu narodowego, w przypadku Ukrainy nawet dosłownie. Należy się jej stąd krytyczny namysł, oczywiście nie polegający na odgrzebywaniu neostalinowskiego bełkotu o jakowymś ''obozie koncentracyjnym dla chłopów'', lub bartosiakowych anachronizmów historycznych w typie rzekomego ''dualizmu na Łabie''. Nie mylmy szacunku dla własnych korzeni i politycznego dziedzictwa, z tępym zapatrzeniem weń jakie robi za przepis na kolejnych Jabłonowskich czy resortowych hrabiów Potockich, o Komudzie i jego ''ślacheckim'' dworku z chińskiej sklejki już nie wspominając. Uwzględniając powyższe, jeśli naprawdę chcemy wiernie i nade wszystko adekwatnie nawiązać do dawnej Rzeczpospolitej, przywołajmy ideę Kijowa jako ''drugiej Jerozolimy'', w kontrze do imperialnej Moskwy - ''trzeciego Rzymu''. Uprzedzając histerię wszystkich popierdoleńców od ''żydowskiego królestwa'' na Krymie, był to koncept zrodzony gdzieś w drugiej dekadzie jeszcze XVII-ego stulecia wśród prawosławnych jak najbardziej Rusinów. Wprawdzie pierwotnie wymierzony w papieski Rzym i naznaczony łże-męczeństwem cerkwi w ówczesnej Rzeczpospolitej, a tak naprawdę zawinionym głównie przez nią samą upadkiem. Z czasem jednak nabrał triumfalnego i co najważniejszego lojalnego wobec dawnej RP charakteru, pod przewodem wybitnego metropolity kijowskiego Piotra Mohyły, który objął rząd dusz nad rusińskim prawosławiem wskutek nowej polityki religijnej króla Władysława IV, zdecydowanie bardziej rozsądnej od prowadzonej przez jego poprzednika na tronie i ojca Zygmunta III Wazy. Niestety została ona zniweczona przez fanatycznych ruskich mnichów, plebejską ''czerń'' i awanturnicze kozactwo, ale to zbyt obszerny temat, aby się tu nad nim rozwodzić. Dość więc powiedzieć, iż oparciem dla rządów Moskwy w ruskim świecie była zwykle najgorsza ciemnota, bieda umysłowa i materialna, oraz żule i bandyci. Wszystko zaś co światłe w nim ciążyło ku związkom z katolickim Południem Europy jak unici, lub protestanckim Zachodem, a nawet zachowując swą bizantyjsko-prawosławną tożsamość prezentowało poziom cywilizacyjny niedostępny Moskalom.
Jak bardzo zakłamane jest nasze obecne postrzeganie relacji panujących w ruskiej części dawnej Rzeczpospolitej, świadczy najlepiej sprowadzanie ich li tylko do konfliktu między katolikami a prawosławnymi, w ostateczności jeszcze uwzględniając najazdy na te ziemie muzułmańskich Tatarów i Turków. Tymczasem pomija się przy tym niemal kompletnie znaczącą rolę, jaką odgrywał szeroko w owym czasie rozpowszechniony wśród litewskich, ale też i ruskich elit protestantyzm. I to w jego odmianie kalwińskiej, przez swój radykalny ikonoklazm znajdującego się wprost na antypodach istotowego dla prawosławia kultu ikony, oraz rozbuchanej na bizantyjską modłę cerkiewnej obrzędowości. Dość rzec, iż jak przypomniał kościelny historyk ks. Józef Krasiński ''zarówno prawosławni jak i katolicy odczuwali [ w d. Rzeczpospolitej ] wspólne zagrożenie płynące z ekspansji protestantyzmu i arianizmu. W r. 1572 na 24 senatorów pochodzenia ruskiego, było tylko 6 prawosławnych, 1 katolik, natomiast 17 - to zwolennicy Reformacji (w r. 1606 po Unii Brzeskiej senatorów ruskich było 29, w tym 1 prawosławny, 7 protestantów i 21 katolików).'' Istnieje wprawdzie na ten temat sporo artykułów i prac dostępnych w sieci, choćby historyk Marzena Liedkie popełniła o tym godną uwagi książkę do ściągnięcia w wolnym dostępie, ale kto w ogóle to czyta? Ogół woli klepać farmazony po modnych głupkach tak lewackich jak durny Jaś Sowa, co i prawackich w typie Marii Rokity zamiast sięgnąć do źródeł opracowanych przez specjalistów w danej dziedzinie. Jedyną sensowną odpowiedzią z polskiej strony na agresję Rosji, jest wsparcie jak drzewiej dla alternatywnego wobec Moskwy ośrodka kultury rusko-prawosławnej i fakt, że nie udało się to w pełni był jednym z decydujących czynników, jaki przesądził los dawnej RP. Dziś więc nie wolno nam popełniać podobnego błędu, jeśli nie chcemy powtórki z katastrofy jakiej zaczynem stało się powstanie Chmielnickiego. Na szczęście dobra znajomość przeszłych dziejów, daje paradoksalnie wiedzę o fałszywości analogii historycznych. Wszystkim naszym ''neosarmatom'' radzę stąd zamiast roić o Rusinach ''walczących pod polskimi sztandarami'', co zapewne musi ich mocno wkurwiać i słusznie skądinąd, ożywić lepiej ideę Ukrainy jako rusko-prawosławnego Syjonu rodem z XVII jeszcze wieku w nowym, dostosowanym do obecnych realiów wydaniu. Po szczegóły odsyłając na finał naszych rozważań do lektury niezwykle ciekawego opracowania pt. ''Między królem a carem'' autorstwa Tomasza Hodana, skąd zaczerpnąłem wiedzę o niniejszym koncepcie Kijowa, jako bizantyjsko-słowiańskiego ''miasta na wzgórzu'' świecącego przykładem dla reszty ''ruskiego miru'', w kontrze do imperialnego bestialstwa Moskwy.
ps.
Pisząc niniejszy tekst nie miałem pojęcia, że takim właśnie porównaniem Kijowa do ''drugiej Jerozolimy'' posłużył się Jan Paweł II, podczas swej jedynej pielgrzymki na Ukrainie ponad dwie dekady temu. Przypomniał o tym niedawno Grzegorz Górny na łamach ''wpolityki'', aczkolwiek jak widać z powyższego metafora ta nie jest wcale tak ''niezwykła'', jak on utrzymuje. Karol Wojtyła musiał więc mieć świadomość dorobku ideowego Piotra Mohyły, podejmując na nowo jego dzieło i przeto zasłużywszy w pełni na swe miano ''słowiańskiego papieża''. Najlepszy zaś probierz politycznej rangi, jaką dziś posiada tenże koncept mimo swej pozornej anachroniczności, stanowiła ówczesna paniczna reakcja nań popów odłamu lojalnej wobec Moskwy ukraińskiej cerkwi. Otóż próbowali oni ''egzorcyzmować'' wodą święconą wszystkie miejsca ''skażone'' obecnością ''papieskiego Antychrysta'' według nich, na szczęście jak się okazało po latach daremnie, ku wściekłości hierarchów stworzonej przez Stalina iście diabelskiej parodii rosyjskiego prawosławia.