piątek, 3 maja 2024

Judeokrzyżackie gejsudarstwo niby ''ruskiego miru''.

 
''Wielka gra historii dotyczy tych, którzy posiadają prawidła, którzy zajmą miejsce tych, co się nimi posługują, którzy będą w ukryciu je deprawować, korzystać z nich na opak i odwracać przeciw tym, którzy je narzucili; którzy przenikając w złożony układ, każą mu funkcjonować tak, że dominujący zostaną zdominowani przez własne prawidła.''

M. Foucault, „Nietzsche, genealogia, historia”.
 

Niniejszy tekst poświęcony będzie uzasadnieniu następujących tez: 

1. coś mało ruski ten ''ruski mir'', stanowiąc w istocie synkretyczny zlep obcych przeważnie ruskości elementów, głównie zachodnich mimo jego wrogiej Okcydentowi retoryki.

2. choć za naczelnego wroga obiera liberalizm, podobnie jak on ''ruski mir'' jest objawem postpolitycznej nierzeczywistości, całkiem oderwanym od realiów ponowoczesnym symulakrum wyzutym z wszelkiej racjonalnej treści.

3. wbrew religijnej otoczce, ''ruski mir'' to fenomen czysto sekularny i nihilistyczny, nie podporządkowując bynajmniej absolutowi wartości doczesnych, ale na odwrót - dokonując fałszywej ''sakralizacji'' tego co historyczne, nade wszystko samowolnej i arbitralnej moskiewskiej władzy.

4. dlatego posłuszna jej woli rosyjska cerkiew jest źródłem ''raskołu'', czyli schizmy w prawosławiu a nie pełni jakoby rolę ''strażnika tradycji patrystycznej'', co sobie tylko bezzasadnie przypisuje.

5. służąc w istocie głównie Żydom i pederastom, jacy w znaczącym stopniu opanowali Kreml, pozwalając im sprawować hegemonię nad bezwolnymi masami słowiano-turańskich ''gojów''. Faktyczną okupację Rosji pod obcym panowaniem perfidnie ubranym w swojską formę rzekomo ''ruskiego miru'', podejrzanie przypominającym koncepty ''Wielkiego Izraela''. Nadając przeto moskiewskiemu parapaństwu charakter ''gejsudarstwa'', lub też prawdziwie [anty]rosyjskiej ''pederacji''. 

6. albowiem Rosja pogrąża się w ''ruskim mirze'', dosłownie tonie pod ciężarem swych mocarstwowych rojeń i zaszłości. Biorąc przedagonalne halucynacje za realność przepoczwarza w ''sieciowe'', globalistyczne w istocie monstrum. Nie będzie już ono państwem ani nawet imperium, gdyż globalizacja to światowy nierząd, planetarny chaos w którym zanika wszelka suwerenność, nawet przynależna korporacjom i ''ponadnarodowej'' finansjerze. Remedium jawi się odnowiona formuła państwa narodowego i jego fundamentu, który stanowi armia co znać po Ukrainie, z jakiej daremno próbuje się uczynić forpocztę postliberalnej nierzeczywistości, opór bowiem temu stawiają surowe realia wojny. Prędzej więc to putinowska Rosja jest narzędziem globalizacji, co najwyżej jej alternatywną postacią reprezentującą wczesną fazę ekspansywnego liberalizmu, przeciwstawiającą się jego późnej formie obecnego Zachodu. Zgodnie z wsobną dialektyką owej doktryny karmiącej się własnymi sprzecznościami, niczym gnostycki Uroboros. Tłumaczyłoby to również czemu USA i reszta Okcydentu tak cacka się z Rosją, bowiem wedle sensacyjnego artykułu ''Newsweeka'' sprzed roku, Ukraińcy sprawili przykrą niespodziankę Amerykanom nie pozwalając Moskalom wziąć Kijowa, do dziś bidulki nie wiedzą co z tym począć.

7. natomiast sfałszowane religia i kultura pełnią fundamentalną rolę w globalistycznej agresji zbrojnej Rosji. Pozwalają jej bowiem na unicestwianie granic państwowych i narodowych, kładąc za to akcent na język i wyznanie, czemu służy zawłaszczenie przez Moskwę dziedzictwa Rusi. Wszakże stawką w grze jest dalszy udział Rosji w upadającym jak ona Zachodzie, przepustką doń zaś jak przed wiekami zagarnięcie Ukrainy, po to są Kremlowi ''wszechruskie'' gadki wbrew czynionym przezeń buńczucznym deklaracjom o ''zwrocie ku Azji''.

8. dopiero biorąc powyższe jasnym staje się, czemuż to nie propaganda Zachodu, ani tym bardziej ''żydobanderowskiego reżimu'' w Kijowie, ale właśnie ''ruski mir'' i jego praktyczna realizacja nastawiły rosyjskojęzyczną większość mieszkańców Ukrainy przeciw Rosji, czyniąc z nich jej ''bratnich wrogów''.

Sceptyk rzekłby po jaką cholerę trawić czas na owe brednie, bo też i faktycznie ''ruski mir'' to kompletna intelektualna nędza co jeszcze wykażemy, skoro Rosją włada ordynarny gang czekistów? Natomiast zdecydowana większość Rosjan nie idzie wojować na Ukrainę za jakąkolwiek ideę, a banalnie dla pieniędzy czy z przymusu, ewentualnie by oddawać się bezkarnie grabieży i mordom-? Odpowiedzieć można pytaniem, czemuż w takim razie kremlowscy cynicy inwestują tyle pieniędzy i wysiłku w szerzenie tychże głupot? Najwidoczniej więc do czegoś im one służą, skoro odwołuje się do nich w publicznych wystąpieniach dawny agent KGB ps. ''Michajłow'' a obecnie patriarcha Cyryl, oraz sam Putin. Nie ma przy tym znaczenia, iż ''ruski mir'' nie odpowiada prawdzie, gdyż po to właśnie obmyślono ów konstrukt propagandowy - aby przeczyć faktom! Wszakże wbrew kłamliwemu twierdzeniu Tiutczewa, skądinąd carskiego szpiega i propagandzisty, którego łgarstwa legły u podstaw omawianego tu mitu, Rosję da się zrozumieć. ''Trzeba tylko odłożyć na bok utopijne wyobrażenia o niej'', jak trafnie zauważyła Jolanta Darczewska w opracowaniu traktującym o ''kodach kulturowych'' toczonej przez Kacapię wojny, z jakiego fragmenty przyjdzie nam jeszcze przywołać. Po to zaś właśnie koniecznym jest obnażenie fałszu ''ruskiego miru'' i rzeczywistych motywów jego szerzenia przez władze rosyjskiej ''pederacji''. Dalejże więc, bierzmy się do roboty dla porządku zaczynając od końcowej tezy,  o uczynieniu przez samą Rosję z większości Ukraińców swych ''bratnich wrogów'':

Znakomitym tegoż dowodem ukraiński dziennikarz rodem z Donbasu Denis Kazański. W niedawno opublikowanym wywiadzie szczerze przyznaje, że dla takich jak on rzeczywiście granica między Ukrainą a Rosją było czysto umowna. Nie miał bowiem krewnych w zachodniej części kraju, za to po rosyjskiej stronie owszem, regularnie jeżdżąc do nich na wakacje w okolice Rostowa n. Donem. Ukraiński był dlań wymarłym egzotycznym językiem niczym łacina, kwestia ''banderowców'' zaś w ogóle nie istniała, gdyż historii uczył się jeszcze w latach 90-ych z radzieckich podręczników, gdzie ów temat był całkiem tabuizowany. Ukraińskie państwo stanowiło bowiem istną nędzę w tamtych czasach, nie stać go było nawet na wydrukowanie nowych podręczników, kontentując się jedynie dołączeniem do nich aneksu z uaktualnioną min. o Hołodomor wersją ojczystych dziejów. O ''banderowcach'' usłyszał więc dopiero, kiedy do jego szkoły przylazł z pogadanką jakiś posowiecki ubek, rzekomy ''weteran wojny ojczyźnianej'' ględzący ukraińskim nastolatkom, jak to za młodu zwalczał ''leśne bandy'' rodzimych faszystów. Kazański i jego rówieśnicy z Donbasu byli odporni na wpływy Zachodu, jego popkulturę poznając głównie w rosyjskiej wersji rocka czy tzw. ''popsy'' typu ''nas nie dogoniat''. Nie Soros więc ni liberalne media nastawiły takich jak on przeciw Rosji, lecz ona sama właśnie przez nachalne wciskanie im swego ''ruskiego miru'' i nade wszystko praktyczną jego realizację. Oznaczała ona bowiem prawdziwą katastrofę dla regionu, niegdyś wiodącego dla Ukrainy, teraz zaś obruszonego w ruinę władaną przez lokalne gangi i bezpieczniackie sitwy, odpalające ''działkę'' swym kuratorom z Moskwy. Nie będę rozpisywał się na ów temat, gdyż omawiałem go już szeroko, nam więc wystarczy tylko wiedzieć, że to kwestia Donbasu i poczynania tam Rosji odegrały kluczową rolę w nastawieniu przeciw niej rosyjskojęzycznej większości mieszkańców Ukrainy, jacy dotąd zwykle jej sprzyjali z racji kulturowych i często dosłownie rodzinnych więzi z nią. Dlatego ukraińscy nacjonaliści pokroju Dmytro Korczyńskiego czy Jewhena Karasia szyderczo deklarują wystawienie pomnika Putinowi, bo też i faktycznie nikt jak on nie przyczynił się krwawym kosztem do pojednania samych Ukraińców i uczynienia z nich właściwie zupełnie nowej nacji. Bez tego nie pojmiemy takich radykałów co niejaki Sternenko, vloger z Odessy jeszcze kilkanaście lat temu nagrywający rosyjskojęzyczny rap, fotografując się przy tym w mundurze radzieckiego sołdata na ''dzień pabiedy'', a dziś paradujący w koszulce z napisem ''nasza rusofobia nie jest dostateczna'' i niemal każdego dnia cisnący zbiórkę funduszy na drony dla ukraińskiej armii, gdyż ''choroszy ruski to martwy ruski''. Rzeczywiście jedynym sposobem na dogadanie się z Rosją jest okaz siły, innego bowiem języka jak przemoc ona nie pojmuje, nie mając absolutnie żadnych racjonalnych argumentów po swej stronie, a jedynie czysto irracjonalny bełt ''ruskiego miru''. Posyłającego rakiety nawet na zakute łby swych stronników, jak Siergiej Kiwałow z Odessy, skorumpowany całkiem miejscowy polityk, któremu Rosjanie zbombardowali jego nowobogacki ''zameczek''. Nie dziwota stąd, że odwracają się gwałtownie odeń, by wymienić choćby zmarłego niedawno ukraińskiego historyka Piotra Tołoczko, jaki posuwał się wręcz do negacji ludobójstwa ''Hołodomoru'', ale pod koniec żywota ostro potępił zbrojną agresję przeciw Ukrainie, na znak protestu rezygnując z członkostwa w rosyjskiej akademii nauk. Radykalnie zmieniła swą postawę również niegdysiejsza fanatyczna wyznawczyni ''ruskiego miru'' Serafina Szewczyk - ihumenia, czyli prawosławna przeorysza żeńskiego klasztoru w Odessie, która była onegdaj nawet radną miejską z ramienia partii ''regionałów'' Janukowycza. Teraz żarliwie wspiera ukraińską armię walczącą z Moskalami, bo też i trudno dłużej trzymać z pozbawionymi rozumu opętańcami, jak Siergiej Mironow. Lider partii noszącej chyba tylko na urągowisko miano ''Sprawiedliwej Rosji'', który po ''wyzwoleniu'' Mariupola z ''ukrofaszyzmu'' nawołuje do ''oczyszczenia'' miasta z zasiedlających go w miejsce Ruskich migrantów! Takie jak on bezmyślne kanalie sprokurowały ''ruski mir'' za który walczą murzyńscy ''afro-Rusowie'', a gdzie Czeczeniec leje batem po dupie ruskiego sołdata za chlanie na froncie, nic tylko pogratulować.

Wszakże w tym szaleństwie jest metoda, o ile tylko przestaniemy brać je serio, przyglądając się za to jego ukrytym motywom. Bowiem ''ruski mir'' podejrzanie przypomina koncept ''Wielkiego Izraela'', podobnie nad granice państwowe przedkładając ''suwerenność przestrzeni znaczeń, symboli duchowych, rozwoju społeczno-kulturalnego'', jak głosi deklaracja ''ruskiego soboru'' z 2012 roku, zebranego pod patronatem Kiryłła-Gundiajewa. Tłumaczyłoby to czynny udział w owej chucpie czołowych kremlowskich Żydów o przybranych słowiańskich nazwiskach, tych wszystkich Kirijenków, Surkowów, Kowalczuków... albo czemu występujący otwarcie pod rodzimym mianem bracia Rotenberg wznieśli krymski most. Tak więc jeśli ktoś tu faktycznie dąży do odbudowy ''chazarskiego kaganatu'' i ustanowienia ''nowej Jerozolimy'' na czarnomorskim brzegu, to w pierwszej kolejności jest nim sama Rosja władana w znaczącym stopniu przez Żydów - i pedałów. Jednym i drugim jest choćby niejaki Chinsztein, wieloletni deputowany do Dumy i jeden z czołowych działaczy putinowskiej partii ''oszustów i złodziei''. Orędownik a jakże wojny z Ukrainą, składający gorliwie publiczne donosy na jej przeciwników w kraju, a przy tym inicjator zakazu propagandy LGBT na terenie Rosji. W uprawianiu pedalstwa nie przeszkadza mu posiadanie żony i dzieci, bowiem taki Iwaszkiewicz przypominam także je miał, zaś jak wiadomo obecnie pokładał się zdrożnie z Szymanowskim czy Cześkiem Miłoszem. Znany z urządzania w swym pałacu wystawnych gejowskich orgii, gdzie króluje przebrany za babę, jest Igor Szuwałow - należący do ścisłego kręgu czynowników Putina, jego zaufany człowiek do specjalnych poruczeń. Tajemnicę rosyjskiego poliszynela stanowi pederastia Wołodina, obecnego przewodniczącego Dumy i bodaj czołowego putinowskiego lizydupa, oraz dyrektora ''Sberbanku'' Germana Grefa, ów pono lubuje się w twardych ''pacanach'', czyli ichnich dresiarzach. Mimo głośnych deklaracji o przywiązaniu do ''tradycyjnych rodzinnych wartości'' pedziem ma być także Sergiej Nowikow, jeden z najbliższych współpracowników Kirijenki-Izraitela korumpujący w imieniu pryncypała rosyjskich artystów, by służyli oni propagandzie ''specoperacji wojskowej''. Rolę gejowskiego alfonsa dostarczającego kremlowskim elitom męskie prostytutki na zamknięte imprezy, pełni z kolei  Aleksandr Barannikow - prawdziwy ''młody wilk'' rosyjskich lat 90-ych, który zaczynał karierę od pokątnej dilerki i zakładania pierwszych ciotowskich klubów w Moskwie. Znajomi dobrze ustosunkowani [ he he ] pederaści z otoczenia Putina wprowadzili go do krajowego parlamentu, gdzie na urągowisko ostał się wiceprzewodniczącym ''komisji ds. kobiet, rodziny i młodzieży''. Lobbował tam we własnym interesie za dopuszczeniem w Rosji do legalnego obrotu ''niewielkich ilości'' twardych narkotyków, gdyż jego biznes bez ''chemsexu'' by się nie kręcił. Oczywiście władający w jego imieniu oficjalnie moskiewskimi gej-klubami Ilja Abaturow poparł publicznie zakaz homo-propagandy w kraju, gdyż jak słusznie w zasadzie stwierdził takich jak on nie obowiązuje. Bowiem po to właśnie pedały u rządów w Rosji zaprowadziły prawo przeciw LGBT, by móc je samemu łamać! Dlatego, że kacapska władza nigdy nie stała na czele państwa, ale zawsze PONAD nim i samym prawem, anarchizując przeto jedno i drugie, stąd każdy wysoko postawiony w moskiewskiej hierarchii czynownik swą pozycję zawdzięcza temu, iż nie obejmują go przepisy narzucane przezeń reszcie podległych mu ''rabów''. Kto tego nie pojmie, będzie nadal pierniczył jakoby reżim Putina był ''konserwatywny obyczajowo'', tudzież ''homofobiczny'' a jednako przy tym durnie.

Zresztą po co Rosji LGBT, skoro ma LDPR - byłą formację Żydrinowskiego, który otaczał się półnagimi ochroniarzami, gdyż wielbił brutalną męską siłę obleczoną w umięśnione ciało. Acz dziedzictwo owego żydopedała profanowane jest przez beznadziejny heteroseksualizm jego następcy Słuckiego, jaki starczy mu jeno do molestowania jakichś dziennikarek-szparek. Eh, były czasy wesołych igraszek w basenie przewodniczącego z partyjną młodzieżówką, oraz ich wspólnych kąpieli w saunie, gdzie duszno i [homo]porno... Nic w powyższym zaskakującego, o ile tylko przypomnimy sobie, iż bodaj pierwszym kto użył na rosyjskim gruncie pojęcia ''samodzierżawie'' jeszcze na przełomie XV i XVI-ego stulecia, był judaizant i pederasta a zarazem ówczesny prawosławny metropolita moskiewski Zosima Brodaty. Ideowe i ustrojowe fundamenty rosyjskiego despotyzmu kładli u progu nowożytności wyznawcy sekty ''żydowinów'', wzorując się na tyranii starotestamentowego jahwizmu com opisywał już dokładnie, nie ma stąd potrzeby roztrząsać szczegółowo ów temat w tym miejscu. Co więcej, pierwszym kto jeszcze w połowie XIV-ego stulecia poczynił stawkę na Moskwę jako religijno-polityczne centrum ruskiego prawosławia, był judeo-bizantyjski patriarcha Konstantynopola Filoteusz Kokkin, Żyd rodem z greckich Salonik. O czym jego polski biogram na Wiki dziwnie milczy, natomiast rosyjski jest zdecydowanie mniej pod tym względem powściągliwy i słusznie, bo czegóż się tu wstydzić? Torpedował on konsekwentnie wysiłki ówczesnych władców Litwy uczynienia na powrót z Kijowa żywego centrum ruskiego prawosławia, czemu nie przeczyło nawet mianowanie przezeń jego zwierzchnikiem bardziej ugodowo nastawionego metropolity Cypriana [ przyjdzie nam jeszcze o tym pogadać ]. Bez wielkiej przesady można więc rzec, iż ''ruski mir'' a już na pewno sama rosyjska autokracja stanowią judeo-pederastię od swego zarania niemalże. W owym kontekście intrygująco wygląda niedawne ogłoszenie ''świętą wojną'' agresji zbrojnej na Ukrainę przez wspomniany już ''ruski sobór''. Wprawdzie formalnie nie jest to oficjalne stanowisko moskiewskiej Cerkwi, ale ponieważ publikowane jest ono na jej stronach internetowych, rzecz zaś firmuje sam patriarcha Cyryl, faktycznie taki posiada charakter. Ewidentnie widać tu wpływ islamu, acz owa deklaracja zawiera również uwagi niedwuznacznie wymierzone w migrantów zwykle muzułmańskiego wyznania, jacy tworzą w co większych miastach Rosji błyskawicznie rozrastające się, pół-autonomiczne już enklawy. Zresztą pomijając wątpliwości towarzyszące ''krokusowemu'' zamachowi należy uczciwie przyznać, że islamiści mają realne powody atakować reżim Putina. Wspiera on bowiem zbrojnie afrykańskie junty z Sahelu, zmagające się z miejscową partyzantką mającą często powiązania z Al-Kaidą czy tzw. Państwem Islamskim. Nade wszystko zaś Moskwa otwarcie kolaboruje z talibami, mimo iż wciąż znajdują się oni na jej liście terrorystów, a zwalcza ich przecież min. afgański oddział ISIS. Skądinąd putinowska Rosja posiada bogate doświadczenie współpracy z rodzimymi islamistami - ojciec Kadyrowa jako naczelny mufti czeczeńskiej Iczkerii ogłaszał dżihad przeciw Rosjanom, nawołując do zabijania ich jak najwięcej a chrześcijan wyzywając od ''psów Allaha''. Nie przeszkodziło mu to wszakże w zaoferowaniu samemu swych usług Putinowi, synalek odziedziczył jedynie po nim serwilizm wobec moskiewskiej despocji. Okazuje się również, że system korupcji bab zaczerpnęła ona z muzułmańskiej północnej Afryki, konkretnie zaś Libii - znająca dobrze tamtejsze realia Madzia El-Ghamari przyznaje bez ogródek, że dla wielu kobiet z owych stron związek z islamskim bojownikiem stał się wielce pożądaną opcją. Bowiem jest przysłowiowym ''samcem alfa'', ma dużo pieniędzy i zwykle krótko żyje - idealna kombinacja, jakże przypominająca sytuację mnóstwa żon rosyjskich żołnierzy, przynajmniej tych jakim reżim faktycznie wypłaca gigantyczne dla nich sumy, bo różnie z tym często bywa. Mimo to Putin i jego kamanda po pierwszych wahaniach postanowili jednak rżnąc głupa udając jakoby islamiści nie mieli nic do tego, przerabiając ich na ''biodrony'' sterowane przez zachodnie, tudzież ukraińskie służby za pomocą wszczepionych im rzekomo w mózgi czipów itp. bredni. Albowiem przyznanie, iż mają rzeczywiście problem z częścią przynajmniej świata muzułmańskiego, burzyło im nazbyt wygodny dla nich propagandowy schemat rzekomego wsparcia Rosji przez dawny III świat, zwany dziś ''globalnym południem''. Tymczasem wyszło niedawno na jaw, iż ukraińscy komandosi pomagają władzom Sudanu Północnego zwalczać lokalną rebelię wspieraną z kolei przez Rosjan, tak więc jak pisałem już onegdaj nie wszystkim w Afryce leży panoszenie się tam Moskali i zapewne jesteśmy dopiero na progu całej serii podobnych akcji co pomieniona. Wreszcie jako były [?] islamista, stronnik wahhabizmu objawił się dopiero co gorący ''raszysta'' Daniłł Tulenkow, twórca hardkorowej relacji z frontu walk na Ukrainie, w których uczestniczył wraz z innymi kanibalami broniącymi ''tradycyjnych wartości'' Kacapii przed ''zgniłym Zachodem''.

Szczerze powiedziawszy mnie jednak od bardziej oczywistych wpływów islamu na deklaracje ''świętej wojny'' w imię niby ''ruskiego miru'' interesuje, jak ów koncept jest zakorzeniony i czy w ogóle na gruncie chrześcijaństwa. Bowiem owszem dopracowało się ono swego ''dżihadu'', ale mowa tu o łacińskim i krucjatowym dopiero, wcześniej hołdując wywiedzionej jeszcze od św. Augustyna ''wojnie sprawiedliwej'', pojmowanej tu jako ''zło konieczne'' nie zaś ''boży obowiązek'', co bodaj najdoskonalszy wyraz znalazło w myśli Akwinaty. Znamienne, iż konfrontacja z islamem o Ziemię Świętą natchnęła takich charyzmatycznych duchownych co Bernard z Clairvaux do stworzenia chrześcijańskich odpowiedników ''świętej wojny'', jakie legły u podstaw idei rycerskich zakonów templariuszy itp. Natomiast bizantyjskim duchownym, oraz intelektualistom podobne teologiczne ''ekscesy'' pozostały obce i wstrętne niemalże - jak dosadnie ową różnicę ujęła Anna Komnena w swej ''Aleksjadzie'': ''Mamy zupełnie inne wyobrażenie o księżach niż Latyni. My kierujemy się kanonami, prawami i dogmatem ewangelicznym: Nie dotykaj, nie krzycz, nie napadaj, albowiem jesteś wyświęcony. Natomiast barbarzyńca latyński odprawia nabożeństwo, jednocześnie trzyma tarczę w lewej ręce, prawą potrząsa włócznią i udziela Ciała i Krwi Pańskiej oraz patrzy na rzeź''. Wprawdzie i Bizancjum znało próby czynienia z żołnierzy poległych na walce z islamem męczenników na wzór muzułmańskich ''szahidów'', konkretnie takowe podjął cesarz Nicefor Fokas reprezentujący pograniczną wówczas małoazjatycką arystokrację wojskową i jej etos. Spotkały się one jednak ze stanowczym odporem wschodniego duchowieństwa, które owszem błogosławiło wyprawy zbrojne chrześcijańskich cesarzy, niemniej samą wojnę traktowało zgodnie z tradycją swej religii jako utrapienie, co najwyżej ''zło konieczne''. Przeciwnicy takowego podejścia wskazują na sakralny charakter władzy bizantyjskiego imperatora, oraz wszechobecność religijnej symboliki stosowanej w jego armii, nawet oni muszą jednak przyznać, że wojna była sprawą cesarza a nie cerkwi, wschodnie chrześcijaństwo zaś odgrywało rolę służebną wobec polityki zbrojnej dbając o morale żołnierzy etc. Obok teologicznych przyczyn, na przeszkodzie czynnemu zaangażowaniu się prawosławnych duchownych w walkę, jak to miało miejsce w świecie łacińskim, stało też zachowanie ciągłości istnienia Cesarstwa, mimo wszystkich jego dramatycznych przemian, jakie przechodziło pod wpływem dziejowych wstrząsów. Unicestwienie takowego na Zachodzie wymusiło na katolikach nabranie pewnej samodzielności dla swego przetrwania, stąd biskupi na czele z papieżem poczęli sprawować funkcje zarezerwowane dotąd dla polityków, z wszystkimi tego konsekwencjami. Nic podobnego na taką skalę nie miało miejsca w Bizancjum, nawet kiedy wobec upadku władzy cesarskiej w XIV stuleciu rolę ośrodka dyplomacji przejęło wówczas odeń przywództwo konstantynopolitańskiej Cerkwi. Szczególnie za wspomnianego judeo-patriarchy Filoteusza, który początkowo wspierał gorąco moskiewskiego metropolitę Aleksego - bojara w szacie duchownego i faktycznego rządcę Kremla za małoletności księcia Dymitra Dońskiego. Ów prawosławny władyka nie wzdragał się przed krzywoprzysięstwem i zdradą, sprowadzając podstępem do Moskwy władcę rywalizującego wówczas z nią Tweru, po czym wbrew udzielonym mu ''gwarancjom bezpieczeństwa'' dokonując jego uwięzienia. Promoskiewski kurs przechrzty Filoteusza wbrew pozorom nie uległ zmianie, gdy ten w miejsce nazbyt już bezczelnie sobie poczynającego Aleksego, zamianował ''wszechruskim'' metropolitą bardziej ugodowo nastawionego Cypriana, bowiem kontynuował on politykę poprzednika tylko w znacznie odeń zręczniejszy sposób. Judeopatriarsze z Konstantynopola trzeba było pójść na jaki kompromis z księciem litewskim Olgierdem, z obawy przed jego nawróceniem na katolicyzm, tudzież zagrożenia ekspansją łacińskiego chrześcijaństwa na Rusi Halickiej [ po więcej na ów temat odsyłam do opracowania Marcina Grali ]. Moskiewskie prawosławie jak widać od początku było jeszcze ściślej bodaj związane z polityką swych książąt, a później carów co bizantyjski pierwowzór - otoczony do dziś kultem mnich Sergiusz z Radoneża wykorzystując swój autorytet głośno napominał innych ruskich władców, aby podporządkowali się Kremlowi. Pobłogosławił księcia Dymitra, przydzielając mu nawet do pomocy dwóch wojowniczych ascetów Osłaba i Pierieswieta przed Bitwą na Kulikowym Polu, gdzie Moskale w interesie Złotej Ordy pokonali mongolskiego renegata Mamaja. Niemniej choć postać radoneżskiego świętego jest do dziś wykorzystywana w rosyjskiej propagandzie militarnej, on sam nie był apologetą ''sakralnego'' charakteru wojny, toczona przez moskiewskiego władcę służyć miała dlań tradycyjnie ''obronie chrześcijan''. Skądinąd jest to jeden z ulubionych patronów Hujowni, co jakoś tłumaczyłoby jego komitywę z gejnerałem Różańskim...

Niczego pod tym względem istotnie nie zmieniła postępująca ekspansja Rosji na Wschód, konfrontacja z islamem i zhołdowanie nadwołżańskich chanatów, oraz podbój Syberii zamieszkiwanej przez ludy wyznające pogański szamanizm. Odziedziczone po Bizancjum teologiczne przesłanki, tudzież podporządkowanie interesom moskiewskich władców skutecznie zapobiegało nabraniu przez ruskie prawosławie krucjatowego charakteru. Nawet mordercze starcie z ''bezbożnym'' Napoleonem nie dokonało tu przełomu, mimo wojowniczej retoryki Aleksandra I utwierdzającego się w roli rzekomego obrońcy chrześcijańskiego ładu. Bowiem ''dziwny car'' czynił tak pod wpływem pietyzmu, mistycznego ruchu w niemieckim protestantyzmie, a zarazem masońskiej i antyoświeceniowej sekty martynistów, bazującej na ''tajemnych naukach'' pewnego Żyda kabalisty [ onegdaj w jednym z numerów ''Kronosa'' poświęcił owemu tematowi esej Michał Otorowski ]. Doprawdy trudno stąd upatrywać w tym prawosławnej ortodoksji, choć ówczesny metropolita moskiewski Filaret Drozdow głosił, iż Rosjan poległych za wiarę i w obronie ojczyzny przed napoleońską inwazją czeka chwała w niebiosach, wszakże nie oznaczało to jeszcze uznania samej wojny za ''świętą''. Takowe koncepty jęły więc pojawiać się poza cerkiewną hierarchią, ulegał im choćby Dostojewski opisując w swym ''dzienniku'' konflikt między Rosją a Turcją z lat 1877-78 jako ''zbawienny''. Wedle niego miał on nie tylko wyzwolić bałkańskich Słowian z tureckiego jarzma, a nawet doprowadzić do odzyskania przez wschodnie chrześcijaństwo Konstantynopola, nade wszystko jednak ocalić samych Rosjan od gnuśności i ''zepsucia'', w jakich kraj pogrążył się po klęsce w wojnie krymskiej. Natomiast w prawosławiu krucjatowe hasła ''świętej wojny z islamem'' zyskały oficjalną rangę wpierw na Bałkanach, konkretnie w Czarnogórze, gdzie jeszcze na pocz. XVI-ego stulecia powstało coś w rodzaju cerkiewnej teokracji, czyli tzw. Władykat. Nade wszystko jednak u serbskiego ''świętosawia'', rodzaju ekstremalnego mesjanizmu przy którym polski wygląda nader łagodnie, którego przywódcą jawił się charyzmatyczny duchowny i teolog Mikołaj Velimirović. Dokonał on radykalnego przewartościowania obowiązującego dotąd we wschodnim chrześcijaństwie podejścia do wojny, upatrując w niej wręcz podstawy ludzkich cnót i zdolności, oraz wszelkich sztuk. Walki narodowowyzwoleńcze bałkańskich etnosów spod tureckiego panowania przedstawiał jako zwieńczenie historycznych krucjat przeciw islamowi, triumfujące wbrew ''faryzeizmowi'' zachodnioeuropejskich potęg wspierających Osmanów. Przełamując tym dotychczasową odrazę prawosławnych do krzyżowców, jaką sami poniekąd spotęgowali łupiąc bezlitośnie Konstantynopol w trakcie IV krucjaty. Wszakże wzorowanie się na ''łacinnikach'' nie przeszkadzało ''świetosawskiemu'' teologowi miotać gromy na ''zgniliznę obyczajową'' współczesnego mu Zachodu, który miłosiernie udzielił schronienia władyce po przejęciu rządów w Jugosławii przez komunistów Tity. Dopiero po upadku ich władzy i rozpadzie bałkańskiej federacji, doszło w Serbii do wielkiego come backu idei Velimirovicia, co znalazło wyraz w ogłoszeniu przez tamtejszych popów ''świętą'' wojny, jaką kraj toczył na pocz. lat 90-ych z katolickimi Chorwatami, a nade wszystko bośniackimi muzułmanami. W ogóle wiele z tego co wyczynia obecnie rosyjska cerkiew znajduje swe antycypacje w ówczesnym konflikcie, bowiem wedle trafnego sformułowania Doroty Gil specjalizującej się w badaniu kultur Słowian Południowych, owo ''świętosawie'' nie jest częścią starej - jakim samo się jawi - lecz nowej, skonstruowanej wyłącznie na użytek chwili i potrzeby dzisiejszych ideologów atrapy ''tradycji'' prawosławnej. Upiornym tegoż przykładem stał się serbski pop Filaret Micević, który zasłynął paradując na froncie z karabinem w ręku i makabrycznego przedstawienia, gdzie przed kamerami tv potrząsał czaszką dziecka, jakoby zarżniętego siekierą przez bośniackich islamistów. Ustanie bojów na Bałkanach bynajmniej nie położyło kresu tak spektakularnie poczętej działalności wojowniczego władyki, jął bowiem wspierać finansowo serbskie nacjonalistyczne ugrupowanie ''Dveri'', znane z ostrego zwalczania parad LGBT w Belgradzie. Wszakże nie przeszkodziło to samemu Miceviciowi w uhonorowaniu cerkiewnym orderem ''białego anioła'' homoseksualnych pedofilów - biskupów Pachomiusza [ Gacicia ] i Bazylego [ Kacavendy ]. Ostatni zyskał miano ''diabelskiego władyki'' przez swe zaangażowanie w czystki etniczne na terenie Bośni, oraz był jakże inaczej kapusiem jugolskiej bezpieki o ksywie ''Pablo'', takie to z nich ''katehuny''. Wszyscy pomienieni oczywiście chronili się wzajem przed ponoszeniem odpowiedzialności za swe występki, tworząc prawdziwą ''gej mafię'' w serbskiej hierarchii prawosławnej, na szczęście do czasu acz rzecz skończyła się niestety tylko na ich dymisjach, przydałoby się zaś co najmniej solidne więzienie. Czyż może stąd dziwić, że Micević z wielką rewerencją podejmował oficjalnie ambasadora rosyjskiej ''pederacji''?

Natomiast w samej Rosji przełomem w podejściu Cerkwi do wojny stał się dopiero upadek caratu wskutek rewolucji i wojny domowej, oraz towarzyszący im bolszewicki terror wobec prawosławnych duchownych. Sprzyjając wybitnie radykalizacji postaw, co znalazło wyraz w myśli teologicznej metropolity Antoniego [ Chrapowickiego ], pierwszego przywódcy emigracyjnej Cerkwi rosyjskiej. Bowiem ów wołyński czarnoseciniec jął głosić ''świętość wysiłku zbrojnego'' kontrrewolucyjnego ruchu ''białych'', określanego przezeń mianem ''armii miłującej Chrystusa'' i broniącej jego wyznawców mieczem przed komunistycznymi bezbożnikami. Wszakże jego ostre poglądy spotykały się z oporem innych prawosławnych teologów na wychodźstwie, którzy wprost oskarżali go o szerzenie ''herezji'' na gruncie wschodniego chrześcijaństwa. Można też żywić podobne wątpliwości do obecnej ''nauki społecznej'' cerkwi moskiewskiej, która ewidentnie powstała pod wpływem katolickiej, czego jej twórcy nawet specjalnie nie skrywają. Mowa o dokumencie, nad którym prace pod kierownictwem i z inicjatywy samego Gundiajewa/''Michajłowa'' rozpoczęto jeszcze z początkiem ostatniej dekady zeszłego stulecia, przyjęto zaś oficjalnie na soborze w roku 2000. Wojna jest tam wprawdzie traktowana jako zło, wszakże dopuszczalne dla chrześcijanina o ile służy ustanowieniu ''pokoju i sprawiedliwości'', zgodnie z tradycyjnym nauczaniem rzymsko-katolickim wyrażonym w myśli Akwinaty. Co istotne, autorzy owego dokumentu programowego, a więc obecny patriarcha Cyryl w pierwszej kolejności, wprost odwołują się do średniowiecznej ''tradycji zachodniego chrześcijaństwa'' [ западной христианской традиции ] sięgającej św. Augustyna i jego ''wojny sprawiedliwej''! Bodaj najważniejsze jednak, iż w nim bierze źródło ścisły związek między moskiewską cerkwią a rosyjską armią, co znalazło wyraz w sformułowaniach o ''specjalnej pieczy'' sprawowanej przez duchownych kapelanów nad wojskowymi i funkcjonariuszami ''organów ścigania''. Podsumowując: o ile służalczość wobec interesów władzy i błogosławienie jej agresji zbrojnej najzupełniej leżą w tradycji prawosławia, o tyle już hasła ''świętej wojny'' czy choćby ''sprawiedliwej'' stanowią w nim modernistyczną herezję, pod wpływem nie tyle nawet islamu co nade wszystko przedsoborowego katolicyzmu epoki krucjat. Acz o ironio, opakowane w nienawiść do Zachodu, czy raczej jego ponowoczesnej postaci, której Rosja przeciwstawia obecnie archaiczną, co tłumaczyłoby użycie łacińskich liter dla firmowania zbrojnej agresji w imię rzekomo ''ruskiego miru''... Zrozumiałym też stawałaby się admiracja dla łże-''katechona'' Putina, żywiona przez wielu tradycjonalistycznie nastawionych katolików, gdyby nie fakt, iż jak niemal wszystko w Rosji jest to jedynie atrapa. Sztuczna niczym sam Kreml - groteskowo przerośnięta imitacja włoskiej fortecy renesansowej wzniesiona wśród bagiennej głuszy na peryferiach Europy, pomnik ''okcydentalnej'' megalomanii władców Moskwy. Hołdował jej również ''ulubieniec'' Putina, filozof i publicysta Iwan Iljin w swych rozważaniach o ''rosyjskim faszyzmie'' wobec którego italski miał być, jak twierdził, jeno bladym naśladownictwem, a to ze względu na swą zbytnią dlań świeckość. Niedościgły wzorzec w jego wizji stanowili pod tym względem ''biali'' kontrrewolucjoniści, kreowani przezeń na odpowiednik dawnych zakonów bojowych chrześcijańskiego rycerstwa. Dla Ijlina sam faszyzm to ''zbawczy nadmiar patriotycznej tyranii'', mylnie utożsamianej tu z dyktaturą w jej pierwotnym, republikańskim sensie, gdy ład wolnościowy musi uciekać się do przemocy w sytuacji nadzwyczajnego zagrożenia siłami chaosu. Brak zrozumienia tejże różnicy pchnął go do wsparcia inwazji III Rzeszy na ZSRR jako ''wojny wyzwoleńczej'' od bezbożnego reżimu, choć teatrzyk dla gojów sprokurowany przez kremlowskich Żydów pokroju Sołowjowa/Szapiro próbuje uczynić zeń teraz wroga nazizmu.

Owej mitomanii nie mającej zgoła wiele wspólnego z historycznymi realiami Iljin oddawał się jeszcze w trakcie I wojny światowej - już wtedy zarażony heglizmem, wykorzystując jego przewrotną dialektykę brnął w mętne rozważania o zabijaniu wrogów jako formie ''samopoświęcenia się'' ze strony żołnierzy, czyniących świadomie zło w imię ''wyższego dobra''. Nade wszystko zaś wojna miała być dlań ''ćwiczeniem duchowym'' człowieka, sprzyjającym jego doskonaleniu i nabraniu ofiarności, wyzbycia się egoizmu itd. - jak owe farmazony mają się do realiów starć zbrojnych, mało ''romantycznych'' bardzo oględnie zowiąc, można ocenić trzeźwo samemu. O ironio, uwagi Iljina o sprawiedliwej walce, jaką naród toczy w swej obronie przed obcym zniewoleniem i ''samolubnym uciskiem'' doskonale pasują do zbrojnego oporu Ukrainy przeciw rosyjskiej agresji. Natomiast spostrzeżenia o ''publicznej ideologii'' wojny, jaka może efektywnie spełniać swe zadanie, nawet jeśli sama jest całkiem sztuczna i fałszywa, stąd filozof nie waha się uznać ją za ''ideową truciznę'' i narkotyk, określają ''ruski mir'' po imieniu. Rychło jednak wychodzi na jaw po co rosyjskiemu myślicielowi farmazony o ''metafizycznym'' wymiarze wojny, pozwalają one bowiem przechodzić do porządku nad jej materialnymi obostrzeniami, takimi jak fakt kto zainicjował agresję zbrojną, lub narodowe granice. Iljin wprost pisze, iż owa ''duchowa obrona może przybrać charakter jawnego ataku'' [ cyt. Эта духовная оборона может даже при случае получить характер явного нападения ], bowiem przedmiotem jej pieczy staje się coś tak nieokreślonego jak ''dziedzictwo kulturowe'' czy ''tradycyjne wartości'', nie zaś konkretne terytorium danego państwa, a nawet sam naród. Walka zbrojna nabiera przeto abstrakcyjnego charakteru, gdzie ''chronić'' własny kraj znaczy najeżdżać cudzy, nie dziwi stąd atencja jaką Putin darzy ideologa ruchu ''białych''. Nie tylko jemu przychodzi w sukurs perfidia heglowskiej dialektyki, posługuje się nią również Dugin w swych domysłach o ''apokaliptycznym'' wymiarze globalnej [post]polityki, co nie dziwi u gnostyka. Kojarzoną z systemem niemieckiego filozofa triadę teza-antyteza-synteza, mniejsza na ile zasadnie, stosuje do obecnych relacji międzynarodowych, gdzie pierwszy z członów stanowi każde godne tego miana państwo [ der Staat ], jako ''uosobienie Ducha'' dziejów. Wszakże istnienie podobnych mu ogranicza jego suwerenność, oznaczając przeto moment negatywności, stąd wymaga przezwyciężenia w wyższym porządku ponadpaństwowej Rzeszy, światowego imperium [ das Reich ], gdzie dopiero znajduje swe spełnienie Absolut i następuje sławetny ''koniec historii''. Dla Dugina ów scenariusz jest jak najbardziej pożądany, wedle niego zaś wiedzie doń oczywiście Rosja wespół z Chinami, naprzeciw liberalnemu Zachodowi. Rzeczywiście liberalizm, podobnie zresztą jak marksizm, jest doktryną otwarcie antypaństwową, dlatego z definicji nie może ustanowić żadnego ''rządu światowego'', acz nie ustaje w próbach zgodnie ze swą samosprzeczną naturą. Wszakże Rosja nie tworzy żadnego państwa, a jedynie jego ''symulakrum'' tradycyjnie wydane na pastwę całkiem arbitralnej władzy, stojącej ponad nim i prawem własnego kraju, rozpirzającej przeto jedno i drugie. Chiny zaś opanowała postkomunistyczna mafia i sekta zarazem, której przyświeca antypaństwowa ideologia jako się rzekło, traktująca więc oficjalne instytucje biurokratyczne czysto instrumentalnie, jako fasadę wygodną dla uprawiania politycznej dywersji. Trudno stąd uznać je obie za podstawę wymarzonego przez Dugina światowego ''imperium filozoficznego'', natomiast widać dzięki temu jasno, iż ''ruski mir'' to co najwyżej nieliberalny alter-globalizm, nie zaś jego zaprzeczenie, albo raczej bunt korzeni liberalizmu przeciw jego ponowoczesnym skutkom. Uosobieniem tegoż absurdu jest Jekaterina Mizulina - nowy Pawlik Morozow w wydaniu kacapskiej Barbie, która odziana w ciuchy najdroższych zachodnich marek wyśpiewuje peany na cześć Rosji do słów wokalisty ''Queen'', pedzia zmarłego na AIDS. Bodaj jeszcze lepszym przykładem był Limonow: antyradziecki dysydent, jaki po ucieczce do USA dał się wyruchać murzyńską knagą, co opisał z detalami w autobiograficznej powieści ''To ja, Ediczka'', po czym znienawidził Amerykę wraz z całym Zachodem i jął go zwalczać wielbiąc ZSRR już po jego rozpadzie. Figurą owej groteskowej hybrydy ustanawianej przez Rosję staje się więc żydopedalski Krzyżak faszysta walczący za niby ''ruski mir'' przeciw Ruskim - istna ''syfilizacja judeołacińska'' z pism Niekoniecznego!

Ostawmy jednak Dugina skurwysyna jankeskim farmazoniarzom pokroju Suckera Carlsona, osobiście mam już dość jego pierdolenia, że Ukraińcy są jakoby gorsi od hitlerowców, bo w tegoż opętanym łbie reprezentują Lucypera [ klasyczny ''mechanizm projekcji'' ]. Przy czym jak sam zauważa nie jest w ludzkiej mocy pokonać Antychrysta, co tak jakby wedle jego wizji skazuje Rosjan na pewną porażkę. Nie będę jednak więcej już roztrząsał wysrywów gnoja piejącego peany na cześć takiej łachudry jak Wladlen Tatarski, nazywając wręcz ''prorokiem'' i ''świętym'' zwykłego bandytę, a w końcu zbrodniarza wojennego z Donbasu! Dwa obszerne teksty poświęciłem Duginowi, więc dość - natomiast mą ciekawość budzi mniej znany odeń, a kto wie czy nie bardziej znaczący ideolog ''ruskiego miru'', jakim jest niejaki Aleksandr Szczipkow. Pono też ''antysowiecki dysydent'', jak głosi oficjalny biogram, prześladowany ostro przez reżim wraz matką, acz jak dla mnie wygląda to jeno na typowe ''legendowanie'' agenta. Bowiem jego skłonność do składania publicznych donosów, nagrywania prywatnych rozmów po czym upubliczniania pochodzących z nich ''kompromatów'', wreszcie terroryzowania wykładowców i studentów macierzystej uczelni, wszystko to świadczy mym zdaniem, iż był zeń taki ''antykomunista'' co z Bolęsy. Zresztą określanie typa mianem ''ideologa'' a tym bardziej ''filozofa'' jest zdecydowanie na wyrost, to zwyczajnie ordynarny politruk wojskowy w ''prawosławnym'' przebraniu, niemniej właśnie dlatego reprezentacyjny dla reżimu, stąd warto poznać cóż on takiego bredzi. Na szczęście nie muszę sam w to brnąć, ów ciężar wzięła bowiem na siebie ukraińska stypendystka uniwersytetu papieskiego w Krakowie Jana Lewinskaja, przy okazji też relacjonując chore płody ''Światowego Rosyjskiego Soboru Narodowego'' [ dalej jako ŚRSN ], dość regularnie obradującego pod agenturalną pieczą patriarchy Cyryla, TW ''Michajłow'':

''Odwoływanie się do idei panslawizmu to stała tendencja Soboru, zgodnie z którą „świat rosyjski” (русский мир) służy jako centrum wschodniosłowiańskiej ekumeny chrześcijańskiej. Centrum konsolidującym, zdaniem ideologów, powinien być Patriarchat Moskwy (Московский патриархат). Czynnik religijny pełni tu funkcję symbolicznego mechanizmu, niwelującego narodowe tożsamości poprzez odwołania do koncepcji „jedności narodów” (единство народов) opartej na idei rosyjskiej. Pojęcie świata rosyjskiego staje się kluczowe w procesie wytwarzania ideologii. 28 października 2022 roku, podczas XXIV ŚRSN, podkreślono: Świat rosyjski to Rosja historyczna, obejmująca współczesne ziemie rosyjskie, ukraińskie i białoruskie, których mieszkańcy są zakorzenieni w kulturze i etyce prawosławnej. Świat rosyjski to przede wszystkim nie administracyjna, ale duchowa wspólnota, zjednoczona historycznymi i moralnymi więzami Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. Wszyscy my – Rosjanie, Ukraińcy i Białorusini – jesteśmy jednym prawosławnym narodem, dążącym do ideałów Świętej Rusi. „Jedność bratnich narodów” (единство братских народов) jest w zasadzie rozmytą ideologiczną kliszą bez jasnych i wyraźnych definicji, a jednocześnie demonstruje polityczne ambicje Rosji do bycia dominującą siłą w świecie wschodniosłowiańskim. [...] Tendencje te nie są nowe w poradzieckiej Rosji. W ramach centrum dynamicznego konserwatyzmu została przyjęta tzw. doktryna rosyjska (русская доктрина), która była zatwierdzona przez metropolitę (obecnie – patriarchę) Cyryla w 2007 roku na przesłuchaniach ŚRSN. W doktrynie szczególną uwagę zwraca się na zasadę negatywnej konsolidacji i konstrukcję obrazu wroga, przy czym „ostatecznym celem projektu Doktryny Rosyjskiej jest transformacja Federacji Rosyjskiej do «sieciowej Świętej Rusi»” [!!!]. [...] W 2013 roku podczas XVII ŚRSN patriarcha Cyryl zaproponował następującą definicję Rosji: Pozwólcie na początku mi powiedzieć, że Rosję należy rozumieć jako wielonarodową jednostkę kulturową w bardzo konkretnych wymiarach historycznych i geograficznych, która jest związana z dawną Rusią. W pewnym sensie Rosja jest synonimem Rusi. Dzisiaj mamy inną rzeczywistość geopolityczną, kiedy na terenach tej historycznej Rosji pojawiły się niepodległe państwa, z których wiele jest również spadkobiercami tej historycznej Rusi. Dlatego, gdy mówię o Rosji, zawsze mam na myśli tę wielką przestrzeń cywilizacyjną. Wypowiedź patriarchy można interpretować jako próbę utożsamienia niezależnych państw powstałych na terenach dawnej Rusi z „przestrzenią cywilizacyjną współczesnej Rosji. W tym miejscu należy podkreślić, że takiego rodzaju wniosek budowany jest na podstawie przedstawienia teorii cywilizacji jako modelu aksjomatycznego. Chociaż tendencja ta nie jest nowa, a samo pojęcie „świata rosyjskiego” doczekało się obszernego omówienia w historiografii. Symbolicznym wydarzeniem legitymizującym retorykę ideologiczną był artykuł Putina z 2021 roku „O historycznej jedności Rosjan i Ukraińców”. [...] Podczas XVI ŚRSN w 2012 roku zauważono: „Dzisiaj wypada mówić nie tylko o suwerenności granic państwowych, ale także o suwerenności przestrzeni humanitarnej – przestrzeni znaczeń, symboli duchowych, rozwoju społeczno-kulturowego. [...] 

„Uprowadzenie rosyjskiej tożsamości” (похищение российской идентичности) to koncepcja aktywnie rozwijana przez Szczipkowa. Szczipkow to jeden ze współczesnych ideologów rosyjskich. Jest również zastępcą dyrektora ŚRSN, profesorem, a także pierwszym zastępcą przewodniczącego Synodalnego Wydziału Patriarchatu Moskiewskiego ds. Kontaktów Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego z mediami (Синодальный отдел по взаимоотношениям Церкви с обществом и СМИ), prowadzającym własny program telewizyjny na kanale religijnym Spas (Спас). W 2021 roku Szczipkow wydał książkę zatytułowaną „Dyskurs ortodoksji. Opis przestrzeni ideologicznej współczesnego prawosławia rosyjskiego” (Дискурс ортодоксии. Описание идейного пространства современного пространства православия). Przedstawił w niej skomplikowany schemat dotyczący tożsamości ukraińskiej, wykorzystując „chwyty” sofistyczne. Trzeba zaznaczyć, że książka ta zdobyła nagrodę jako Najlepsza Książka Roku 2020 w opinii Ministerstwa Kultury Federacji Rosyjskiej, a sam autor otrzymał podziękowania od prezydenta Rosji w lipcu 2021 roku. [...] Zdaniem Szczipkowa Ukraińcy „porywają rosyjską tożsamość”, a proces ten dzieli na trzy etapy: pierwszy krok: Ukraina to nie Rosja. drugi krok: Ukraina jest Antyrosją. trzeci krok: Ukraina to Rosja, prawdziwa Rosja. W rezultacie: Ukraińcy to Rosjanie, a Rosjanie mieszkający na terytorium Rosji to historyczni samozwańcy. Koło się zamyka. [...] Trzeci krok jest scharakteryzowany przez Szczipkowa w następujący sposób: Aby uniknąć wiecznego dręczenia ducha, Ukraińcy wcześniej czy później będą zmuszeni do powrotu do rosyjskiej tożsamości. Aby jednak powrócić jako pełnoprawny podmiot historyczny, będą musieli sami wypchnąć Rosjan z tej historycznej matrycy, czyli nas derusyfikować. (...) Ukraińcy w gruncie rzeczy są lustrzanymi Rosjanami i nie mają innej drogi niż uprowadzenie. Wcześniej czy później Ukraińcy będą musieli uznać swoją rosyjskość, aby uzyskać prawowite miejsce w historii. [...] Argumentacja Szczipkowa polega na odwróceniu pojęć. Podobnie jak wielu innych ideologów autor utożsamia Rosję z Rusią. Innymi słowy, chodzi tu o dążenie do zbudowania równowagi między pojęciami Rosja i Ruś. Są one postrzegane jako pojęcia tożsame, których zakres jest identyczny. Jednak takie podejście jest sprzeczne z faktami historycznymi. Z punktu widzenia logiki pojęcie Rusi mogłoby być postrzegane jako wspólny element dla Ukrainy i Rosji, niemniej jednak ideolodzy uzurpują sobie prawo do tworzenia aparatu pojęciowego. Retorycznie dotyczy to pojęć z rdzeniem Rus – Ruś, Ruska Prawda, język staroruski itp. Innymi słowy, dyskurs jest zbudowany na kształtowaniu się skojarzeń, według których wszystko, co ma rdzeń Rus, należy do Rosji. Taka argumentacja wydaje się brzmieć przekonująco, jednak ma niewiele wspólnego z faktami historycznymi bądź jest sprzeczna z dyskursem akademickim. [...] Nie można pominąć tendencji we współczesnej propagandzie rosyjskiej, przedstawiającej władze w Kijowie jako nazistowski reżim. Kreowanie takiego wizerunku działa jak manipulacja, zgodnie z którą obywatelowi Rosji proponuje się misję ratowania „bratniego narodu”. Z drugiej strony, badania opinii publicznej przeprowadzone przez Centrum Lewady w 2022 roku pokazują pogorszenie nastawienia Rosjan do Ukrainy. Razem jednak daje to efekt stopniowego przekształcania obrazu „bratnich ludzi” (братские народы) w obraz bratniego wroga.''

- dureń Szczipkow jakoś nie pojmuje, iż na mocy jego pożal się ''heglowskiej'' triady Rosja pozycjonując się jako ''anty-Zachód'', wchłonąwszy co nie daj Ukrainę, która przecież wedle Moskwy pełni rolę ''przedmurza Zachodu'', sama przez to nim się stanie! I o to idzie wojna, bowiem nie może być dwóch jednako ruskich ''bastionów Okcydentu'' w Eurazji... Czegoż się jednak spodziewać po jełopie, który postuluje ''wychowanie patriotyczne'', czyli w realiach obecnej Rosji przymus ordynarnej propagandy, jako remedium na emigrację z kraju specjalistów od wysokich technologii. Bowiem nie przyjdzie mu do kapuścianego łba, aby stworzyć im warunki rozwoju i swobodnej działalności, tak finansowe co i polityczne, gdzieżby. Będzie za to pierdolił jak to było fajnie za sowieckiej komuny, bo ludzie w potrzebie dzielili się masłem czy cukrem, jakby to nie był dowód materialnej nędzy w jakiej wówczas żyli! Chuj z nim, wspominam o nim jedynie po to, by dowodnie okazać jakim syfem jest ów ''ruski mir'', skoro ma takowych ''ideologów'' co imć Szczipkow. W końcu przyszło mi przywołać fragmenty anonsowanego na wstępie opracowania Jolanty Darczewskiej, niestety rozdział poświęcony Tiutczewowi - twórcy do dziś używanych klisz propagandowych ''ruskiego miru'' - jest zbyt obszerny, by zamieścić go tu w całości, stąd zachęcam do jego lektury w oryginale. Natomiast pozwolę sobie zacytować passus o ''wychowawczej'' roli carskiej tajnej policji, której agentami wpływu byli najwięksi rosyjscy poeci z Puszkinem na czele. Nie jest to żadna ''rusofobiczna konspirologia'', gdyż same kacapy wręcz chełpią się owym faktem:

''Pomysłodawca i szef policji politycznej, zakamuflowanej jako III Oddział, Aleksander von Benckendorff, który wcześniej zasłużył się śledztwem w sprawie powstania dekabrystów (1825), jej powołanie uargumentował potrzebą kompleksowego nadzoru nad oficerami, literatami, cudzoziemcami i wyższymi urzędnikami, a także koniecznością stworzenia systemu wychowania i edukacji elit rosyjskich w duchu patriotycznym, prawosławnym i monarchicznym. [...] Nastawione na inwigilację, cenzurę, korumpowanie za pomocą przekupstwa i zastraszenia metody działań Benckendorffa i jego III Oddziału, budzące krytyczną reakcję przeciętnego mieszkańca Zachodu, stanowią przedmiot dumy w programach rosyjskiej propagandy i edukacji społecznej. Potwierdza to film dokumentalny Jakie sekrety skrywali rosyjscy pisarze? Tajemnice Puszkina, Lermontowa, Gogola i Turgieniewa, który w kwietniu 2022 r. wyemitowano w rosyjskiej telewizji państwowej, a następnie umieszczono na YouTube. Znani rosyjscy pisarze, „zdekonspirowani” w filmie jako agenci III Oddziału, stawiani są tu za godny naśladowania wzór patriotyzmu. [...] Obdarzeni lekkim piórem, pociągający oryginalnością, inteligencją i wdziękiem osobistym, niewątpliwie świetnie sprawdzali się oni w tej roli. Dobrze nadawali się do realizacji przypisanych III Oddziałowi celów lobbingu prorosyjskiego: jako wykształconych przedstawicieli arystokracji car często obsadzał ich w służbie dyplomatycznej. Ponadto Rosja w tym czasie walczyła z cudzoziemszczyzną, oni zaś przekonywali, że język rosyjski jest równie elegancki jak język francuski czy niemiecki. Działali dwutorowo: z jednej strony przemycali w swej twórczości pożądany obraz Rosji za granicą, a z drugiej aktywnie uczestniczyli w europejskim dyskursie politycznym i upowszechniali treści korzystne z punktu widzenia władz. [...] Nie bez kozery pomniki Puszkina stały się symbolem „rosyjskiego świata”. Znajdują się nie tylko w Ukrainie i Białorusi, ale w wielu stolicach na całym świecie. Jeśli bowiem można było mieć wątpliwości co do historycznej roli Lenina, to Puszkin wydawał się niegroźny. To „tylko” kultura, a kultura – zgodnie z naiwnym przekonaniem – nie ma nic wspólnego z polityką. Nic bardziej błędnego. W Rosji kultura uprawia propagandę, daje się wykorzystywać do realizacji strategicznych celów polityki, aktywnie uczestniczy w wojnach kulturowych. A Puszkin... był cynicznie wykorzystywanym narzędziem opresyjnego państwa i pozostaje nim do dziś. W 2010 r. Putin ogłosił, że 6 czerwca, dzień urodzin poety, będzie obchodzony jako Dzień Języka Rosyjskiego. Zgodnie z ideologią „rosyjskiego świata” Rosja sięga tam, gdzie jest język rosyjski. W rosyjskiej geografii mentalnej pomniki Puszkina stanowią niejako symboliczne słupy graniczne.''
 
- tak więc może i ''poezji to nikt nie zji'', wszakże użyta przez tajne służby może stać się wcale nie mniej niszczącą bronią co armatnie pociski, bowiem rujnującą podstępnie ludzkie umysły. Tyle z mej strony w temacie fikcji ''ruskiego miru'', niestety całkiem użytecznej propagandowo a co gorsza i militarnie. Kończę tym samym z ''kwestią rosyjską'', przynajmniej na jakiś czas, bowiem mam jej serdecznie dość - obcowanie z kremlowską propagandą jest mocno rakogenne, jakby ''promień śmierci'' wypalał płaty czołowe. Nawet kacapscy czynownicy jak Rogozin nie kryją obrzydzenia nią, tak jest chujowa, ale zdatna przynajmniej dla tumanów, a tych niestety nigdy nie brakuje. Bynajmniej nie przemawia przeze mnie poczucie ''wyższości cywilizacyjnej'' wobec Rosjan, przeciwnie: raczej mym udziałem jest gorzkie poczucie, że Polska to ''miękka wersja'' Rosji. O czym świadczą nierozwikłane do dziś morderstwa gen. Papały, Leppera czy Jolanty Brzeskiej, które dowodzą istnienia nad Wisłą jakowegoś ''głębokiego państwa'', niezależnie czy III RP nominalnie władają komuchy lub solidaruchy, PiS albo PO. Kaczyński zwie to ''układem'', ale choć byli funkcjonariusze PRL-owskiej bezpieki, oraz ich agenci do dziś nadają mu ton, rzecz sięga głębiej aż do mrocznych pokładów na dnie ''polskiej duszy''. Przecież choćby partia francuskiego absolutyzmu za Michała Korybuta poczynała sobie równie podle co współczesna Targowica, unijna czy moskiewska, a reprezentowały ją nie tylko przekupne miernoty, ale i wybitne postacie tej miary co Jan Sobieski, do czego więc tu sowieci? Rosja wydawałoby się też, gdyby nie poparcie znacznej części szlachty Rzeczpospolitej, jaką cieszyła się kandydatura na polski tron Iwana Groźnego, nie będę wszakże wyrzekał na polityczną ślepotę herbowych, bo i obieranym przez nich królom zdarzało się nie raz korzystać z ''liberum veto'', a nikt jakoś z tego tytułu nie nazywa onych ''warchołami''. Drugą zaś niewesołą refleksją, jaka mi się w związku z tym narzuca, jest przypuszczenie na grani narodowego bluźnierstwa, że nie sposób skutecznie zwalczać niby ''ruskiego miru'' bez należytego dystansu do USA. Zwłaszcza krajowa prawica powinna wreszcie skonfrontować się z faktem, iż MAGA jest tak samo zjebana jak BLM, jednako żywiąc fioła na punkcie Izraela co lewacy Palestyńczyków. Sam Trump to nieco inna para chodaków, z nim na dwoje babka wróżyła, stąd Duda słusznie podjął z nim rozmowy, bo tacy jak ''Moscow Marjorie'' nie mogą panoszyć się w otoczeniu byłego przywódcy Ameryki bez odpowiedniej kontry. Wszakże nie spodziewałbym się tu za wiele, polegając możliwie na własnych siłach, zamiast rzucać się w objęcia brukselskiej mafii, co czyni niemiecki knyp Tusk i jego ''bratwa''. Nie postuluję zaraz pożegnać NATO czy wygnać amerykańskie wojska z Polski, jeno przypominam kto nam tu nad Wisłą zainstalował Hujownię i Czaskosky'ego, oraz bronił TVN jak niepodległości. Powinniśmy za to lepiej rozumieć Amerykanów, ich sposób myślenia i działania, w tym filozofię jaką owszem posiadają i tym postaram zająć się następnym razem. Wszakże pewnie dopiero z końcem lata, gdyż przez ''prozę życia'', czyli banalny wzrost rachunków za prąd, nie będę mógł poświęcić już tyle czasu jak dotąd na zgłębienie tematu. Póty co zaś odsyłam na ''paprowego tygra'', gdzie być może zamieszczę w międzyczasie komentarze bardziej doraźne i lakoniczne od niniejszego tekstu, który z konieczności i tak miał charakter ''przekrojowy''.
 
ps.

Na dniach gruchnęła wieść, że Czubajs powołuje ''instytut'' na uniwersytecie w Tel Awiwie, poświęcony badaniu ''najnowszej historii ekonomicznej Rosji''. Facet, który czego się tknął to spierdolił, na czele z reformami gospodarczymi kraju po rozpadzie ZSRR, ma teraz czelność roztrząsać co poszło z nimi nie tak! Publiczne kajanie za cudze pieniądze, no no - żydowska chucpa co się zowie... Na wspomnianym uniwersytecie dzięki szczodrej donacji Abramowicza powstało też centrum ''onanonauki'' czy jakoś tak, rektor zaś nie brzydził się wziąć kasy od rosyjskiego oligarchy, broniąc go nawet przed amerykańskimi sankcjami. Mowa o ludziach, którzy wprowadzili Putina na Kreml, nadal utrzymując ożywione kontakty jeśli nie z samym reżimem w Moskwie, to na pewno tamtejszymi elitami intelektualnymi i finansowymi. Dość rzec, iż w prace czubajsowego instytutu zaangażowany będzie Dmitrij Butrin, wiceszef ''Kommiersanta'' - największego i ''niezależnego'', jak głosi polski biogram, dziennika ekonomicznego w Rosji, kolportującego ordynarną kremlowską propagandę. Cóż się dziwić, skoro owa gazeta jest formalnie własnością jednego z głównych putinowskich oligarchów Aliszera Usmanowa, Uzbeka skądinąd ożenionego z Żydówką Iriną Winer, która naraiła Putinowi swą wychowanicę Kabajewą, pół-Tatarkę z pochodzenia, jednym słowem istny ''ruski'' mir. Biorąc powyższe niepojętym jest jak można jeszcze bronić IZSRRaela władanego przez prorosyjskiego aferzystę, a zarazem Ukrainy przed moskiewską agresją? Trudno też o lepszy dowód, iż Rosja pogrążając się w sobie rozpełzła na niemal cały świat, przekształcając w diasporyczną ''sieciową'' Ruś. Zgodnie z zamysłem twórcy ''ruskiego miru'' Piotra Szczedrowickiego, Żyda i syna pomysłodawcy rosyjskiej ''metodologii'', której wyznawcą jest Kirijenko-Izraitiel, jeden z głównych obecnie kremlowskich czynowników zaangażowanych bezpośrednio w rosyjskie zbrodnie wojenne na Ukrainie. Wprawdzie Szczedrowicki junior tłumaczył się, że chodziło mu o kontrę wobec agresywnego militaryzmu własnego kraju, wszakże owa sprzeczność może wieść do ''wyższej syntezy'' o ile podejdzie się doń ''dialektycznie''. Tym bardziej, iż roił o ''imperializmie kulturowym'' niwelującym tym samym granice państwowe, zaś inny z fundatorów idei ''ruskiego miru'' Gleb Pawłowski, w swoim czasie bodaj główny kremlowski polittechnolog, wprost mówił o nim jako ''projekcie rosyjskiego syjonizmu''! Moskwa jako centrum globalnej Chazarii...

Tymczasem w komentarzu na blogu Foxa zarzucono mi, jakoby ma krytyka Rosji była ''niekonsekwentna'' - bynajmniej, gdyż wspólnym mianownikiem wszystkich jej mutacji ustrojowych jest nienawiść do państwa jako takiego, obojętnie czy stanowiło ono przedmiot władzy cara, bolszewickiego politbiura czy neoliberałów z KGB. Jednako traktowała ona je instrumentalnie, podobnie co i stanowione przez się prawo, które notorycznie łamała prowadząc do anarchii terroru w kraju. Owa nienawiść jest przejawem rosyjskiej g[ów]nozy, ''magii chaosu'' wrogiej wszelkiemu ładowi, porządkowi świata. To właśnie mam na myśli przez ''wewnętrzną Rosję'' samej Polski: istnienie nad Wisłą nieformalnej władzy, niezależnie od tego kto ją oficjalnie sprawuje w państwie, czyniąc ostatnie w dużej mierze fasadowym. Póty więc nie zwalczymy tego w sobie, nadal będziemy podatni na wpływy zewnętrzne, nie tylko ze wschodu, zżerani autodestrukcyjnymi ciągotami. Natomiast z ''ruskim mirem'' musi być coś głęboko nie tak w samej Rosji, skoro Ruscy tam muszą organizować samoobronę przed coraz bardziej agresywnymi mniejszościami etnicznymi i religijnymi w kraju. Tępe dzidy żalą się, że władze prześladują ich zamiast chronić, nie przestają jednakże wspierać zabójczą także dla nich wojnę przeciw Ukrainie, mimo iż dostrzegają jasno, że przyszło im wojować z takimi samymi Słowianami co oni. Rosyjscy czynownicy i posłuszna im policja aresztują weteranów ''specoperacji'' za nasilające się w ich wykonaniu nacjonalistyczne ''ekscesy'', bezpieka zaś usiłuje nawet fanatykom Girkina dorobić gębę ''neowłasowców'', wspierających RDK walczące przecież po stronie Ukraińców! Czegoż się jednak dziwić, skoro wedle kacapskich władz za konflikty między Ruskimi a Cyganami po jakichś zadupiach odpowiada ''praklatyj Zapad'' na czele z USA:). Wszystko to zaś jest efektem chaotycznej, pełnej sprzeczności polityki migracyjnej samej Rosji, z jednej ułatwiającej niesłychanie w ostatnich latach migrantom uzyskanie obywatelstwa kraju, zarazem jednak zwiększając wydatnie możliwości pozbycia ich go za ''ekstremizm'' i ''dyskredytację rosyjskiej armii'', cokolwiek to znaczy. Szczególnie dotknięci represjami zostali Tadżycy i to jeszcze na długo przed ''krokusowym'' zamachem, a to ze względu na przeciwstawne interesy różnych grup u władzy na Kremlu. Z jednej bowiem wielki biznes i armia pożąda pracowników oraz rekruta wobec ich dotkliwego braku na miejscu, zarazem jednak dla bezpieki i rosnących w siłę nacjonalistów migrant, do tego przeważnie muzułmanin, to potencjalny terrorysta i forpoczta niepożądanych zmian cywilizacyjnych. Wszystko to jednak stanowi wyraz głębszej sprzeczności rozrywającej Rosję jako taką, hołubiącej wciąż wizję siebie jako wielonarodowego imperium, a nawet światowego mocarstwa jakim był ZSRR, nabierając zarazem gwałtownie coraz bardziej nacjonalistycznego charakteru, paradoksalnie wraz z kurczeniem się w niej samej ''ruskości''. Nie tyle więc grozi jej rozpad, którym tak lubi straszyć Putin, co raczej wsobna zapaść, stąd coraz więcej regionów kraju odmawia migrantom wykonywania określonych zawodów, w Petersburgu zaś w ogóle zawieszono dla nich egzaminy językowe wymagane dla uzyskania zatrudnienia i obywatelstwa. Wraz z pogarszającą się sytuacją ekonomiczną rynek kurczy się, a sama Rosja zamyka coraz bardziej w sobie, przestając być w perspektywie równie atrakcyjnym jak dotąd miejscem zarobkowej migracji. Mieszkańcy Azji Centralnej zyskują też zachęcające wobec niej alternatywy, choćby ''anglosaska ośmiornica'' poczyna sięgać swymi mackami w region, co wywołuje u Moskali niekłamaną histerię. Dlatego zdychający na raka jeden z byłych morderców Litwinienki, kręci na zlecenie Kremla agitkę wymierzoną w Kazachstan, jako rzekome ''dominium'' Wlk. Brytanii. O szczególny ból zżartej nowotworem dupy przyprawia go współpraca tureckiej armii i wywiadu z ich środkowoazjatyckimi odpowiednikami, w czym znać wedle niego rękę ''perfidnego Albionu'', bowiem Turcję postrzega jako zaledwie narzędzie Londynu. Powinien jednakże prędzej winić Putina za ów stan rzeczy, gdyż bodaj jedyne co udało mu się zwojować w Eurazji to ''wyrupić'' na kasę Hindusom, tudzież doprowadzić do bezprecedensowej w dziejach ''Gazpromu'' straty finansowej, ze względu na sprzedawany za pół ceny surowiec Chinom. Za wątpliwy zaś sukces może poczytywać sobie, iż najbogatsi Rosjanie lokują kapitały w arabskich ''jurysdykcjach'' wobec trudności czynionych im na Zachodzie, mimo gestów ze strony Kremla, by transferowali je z powrotem do kraju. Nie przynosi to wszakże spodziewanych rezultatów, bowiem państwo i prawo nie stanowią w Rosji gwarancji zachowania własności, zależne od kaprysów arbitralnej władzy i jej nieformalnych powiązań z biznesem. W każdej chwili posiadany majątek może być przez nią nie tyle nawet ''znacjonalizowany'', co raczej ''redystrybuowany'' tj. przekazany w inne ręce zależnie od aktualnej koniunktury politycznej. Cholera, miałem skończyć z babraniem się w fikcji niby ''ruskiego miru'', a wciąż nie mogę przestać, więc dość.