piątek, 3 maja 2024

Judeokrzyżackie gejsudarstwo niby ''ruskiego miru''.

 
''Wielka gra historii dotyczy tych, którzy posiadają prawidła, którzy zajmą miejsce tych, co się nimi posługują, którzy będą w ukryciu je deprawować, korzystać z nich na opak i odwracać przeciw tym, którzy je narzucili; którzy przenikając w złożony układ, każą mu funkcjonować tak, że dominujący zostaną zdominowani przez własne prawidła.''

M. Foucault, „Nietzsche, genealogia, historia”.
 

Niniejszy tekst poświęcony będzie uzasadnieniu następujących tez: 

1. coś mało ruski ten ''ruski mir'', stanowiąc w istocie synkretyczny zlep obcych przeważnie ruskości elementów, głównie zachodnich mimo jego wrogiej Okcydentowi retoryki.

2. choć za naczelnego wroga obiera liberalizm, podobnie jak on ''ruski mir'' jest objawem postpolitycznej nierzeczywistości, całkiem oderwanym od realiów ponowoczesnym symulakrum wyzutym z wszelkiej racjonalnej treści.

3. wbrew religijnej otoczce, ''ruski mir'' to fenomen czysto sekularny i nihilistyczny, nie podporządkowując bynajmniej absolutowi wartości doczesnych, ale na odwrót - dokonując fałszywej ''sakralizacji'' tego co historyczne, nade wszystko samowolnej i arbitralnej moskiewskiej władzy.

4. dlatego posłuszna jej woli rosyjska cerkiew jest źródłem ''raskołu'', czyli schizmy w prawosławiu a nie pełni jakoby rolę ''strażnika tradycji patrystycznej'', co sobie tylko bezzasadnie przypisuje.

5. służąc w istocie głównie Żydom i pederastom, jacy w znaczącym stopniu opanowali Kreml, pozwalając im sprawować hegemonię nad bezwolnymi masami słowiano-turańskich ''gojów''. Faktyczną okupację Rosji pod obcym panowaniem perfidnie ubranym w swojską formę rzekomo ''ruskiego miru'', podejrzanie przypominającym koncepty ''Wielkiego Izraela''. Nadając przeto moskiewskiemu parapaństwu charakter ''gejsudarstwa'', lub też prawdziwie [anty]rosyjskiej ''pederacji''. 

6. albowiem Rosja pogrąża się w ''ruskim mirze'', dosłownie tonie pod ciężarem swych mocarstwowych rojeń i zaszłości. Biorąc przedagonalne halucynacje za realność przepoczwarza w ''sieciowe'', globalistyczne w istocie monstrum. Nie będzie już ono państwem ani nawet imperium, gdyż globalizacja to światowy nierząd, planetarny chaos w którym zanika wszelka suwerenność, nawet przynależna korporacjom i ''ponadnarodowej'' finansjerze. Remedium jawi się odnowiona formuła państwa narodowego i jego fundamentu, który stanowi armia co znać po Ukrainie, z jakiej daremno próbuje się uczynić forpocztę postliberalnej nierzeczywistości, opór bowiem temu stawiają surowe realia wojny. Prędzej więc to putinowska Rosja jest narzędziem globalizacji, co najwyżej jej alternatywną postacią reprezentującą wczesną fazę ekspansywnego liberalizmu, przeciwstawiającą się jego późnej formie obecnego Zachodu. Zgodnie z wsobną dialektyką owej doktryny karmiącej się własnymi sprzecznościami, niczym gnostycki Uroboros. Tłumaczyłoby to również czemu USA i reszta Okcydentu tak cacka się z Rosją, bowiem wedle sensacyjnego artykułu ''Newsweeka'' sprzed roku, Ukraińcy sprawili przykrą niespodziankę Amerykanom nie pozwalając Moskalom wziąć Kijowa, do dziś bidulki nie wiedzą co z tym począć.

7. natomiast sfałszowane religia i kultura pełnią fundamentalną rolę w globalistycznej agresji zbrojnej Rosji. Pozwalają jej bowiem na unicestwianie granic państwowych i narodowych, kładąc za to akcent na język i wyznanie, czemu służy zawłaszczenie przez Moskwę dziedzictwa Rusi. Wszakże stawką w grze jest dalszy udział Rosji w upadającym jak ona Zachodzie, przepustką doń zaś jak przed wiekami zagarnięcie Ukrainy, po to są Kremlowi ''wszechruskie'' gadki wbrew czynionym przezeń buńczucznym deklaracjom o ''zwrocie ku Azji''.

8. dopiero biorąc powyższe jasnym staje się, czemuż to nie propaganda Zachodu, ani tym bardziej ''żydobanderowskiego reżimu'' w Kijowie, ale właśnie ''ruski mir'' i jego praktyczna realizacja nastawiły rosyjskojęzyczną większość mieszkańców Ukrainy przeciw Rosji, czyniąc z nich jej ''bratnich wrogów''.

Sceptyk rzekłby po jaką cholerę trawić czas na owe brednie, bo też i faktycznie ''ruski mir'' to kompletna intelektualna nędza co jeszcze wykażemy, skoro Rosją włada ordynarny gang czekistów? Natomiast zdecydowana większość Rosjan nie idzie wojować na Ukrainę za jakąkolwiek ideę, a banalnie dla pieniędzy czy z przymusu, ewentualnie by oddawać się bezkarnie grabieży i mordom-? Odpowiedzieć można pytaniem, czemuż w takim razie kremlowscy cynicy inwestują tyle pieniędzy i wysiłku w szerzenie tychże głupot? Najwidoczniej więc do czegoś im one służą, skoro odwołuje się do nich w publicznych wystąpieniach dawny agent KGB ps. ''Michajłow'' a obecnie patriarcha Cyryl, oraz sam Putin. Nie ma przy tym znaczenia, iż ''ruski mir'' nie odpowiada prawdzie, gdyż po to właśnie obmyślono ów konstrukt propagandowy - aby przeczyć faktom! Wszakże wbrew kłamliwemu twierdzeniu Tiutczewa, skądinąd carskiego szpiega i propagandzisty, którego łgarstwa legły u podstaw omawianego tu mitu, Rosję da się zrozumieć. ''Trzeba tylko odłożyć na bok utopijne wyobrażenia o niej'', jak trafnie zauważyła Jolanta Darczewska w opracowaniu traktującym o ''kodach kulturowych'' toczonej przez Kacapię wojny, z jakiego fragmenty przyjdzie nam jeszcze przywołać. Po to zaś właśnie koniecznym jest obnażenie fałszu ''ruskiego miru'' i rzeczywistych motywów jego szerzenia przez władze rosyjskiej ''pederacji''. Dalejże więc, bierzmy się do roboty dla porządku zaczynając od końcowej tezy,  o uczynieniu przez samą Rosję z większości Ukraińców swych ''bratnich wrogów'':

Znakomitym tegoż dowodem ukraiński dziennikarz rodem z Donbasu Denis Kazański. W niedawno opublikowanym wywiadzie szczerze przyznaje, że dla takich jak on rzeczywiście granica między Ukrainą a Rosją było czysto umowna. Nie miał bowiem krewnych w zachodniej części kraju, za to po rosyjskiej stronie owszem, regularnie jeżdżąc do nich na wakacje w okolice Rostowa n. Donem. Ukraiński był dlań wymarłym egzotycznym językiem niczym łacina, kwestia ''banderowców'' zaś w ogóle nie istniała, gdyż historii uczył się jeszcze w latach 90-ych z radzieckich podręczników, gdzie ów temat był całkiem tabuizowany. Ukraińskie państwo stanowiło bowiem istną nędzę w tamtych czasach, nie stać go było nawet na wydrukowanie nowych podręczników, kontentując się jedynie dołączeniem do nich aneksu z uaktualnioną min. o Hołodomor wersją ojczystych dziejów. O ''banderowcach'' usłyszał więc dopiero, kiedy do jego szkoły przylazł z pogadanką jakiś posowiecki ubek, rzekomy ''weteran wojny ojczyźnianej'' ględzący ukraińskim nastolatkom, jak to za młodu zwalczał ''leśne bandy'' rodzimych faszystów. Kazański i jego rówieśnicy z Donbasu byli odporni na wpływy Zachodu, jego popkulturę poznając głównie w rosyjskiej wersji rocka czy tzw. ''popsy'' typu ''nas nie dogoniat''. Nie Soros więc ni liberalne media nastawiły takich jak on przeciw Rosji, lecz ona sama właśnie przez nachalne wciskanie im swego ''ruskiego miru'' i nade wszystko praktyczną jego realizację. Oznaczała ona bowiem prawdziwą katastrofę dla regionu, niegdyś wiodącego dla Ukrainy, teraz zaś obruszonego w ruinę władaną przez lokalne gangi i bezpieczniackie sitwy, odpalające ''działkę'' swym kuratorom z Moskwy. Nie będę rozpisywał się na ów temat, gdyż omawiałem go już szeroko, nam więc wystarczy tylko wiedzieć, że to kwestia Donbasu i poczynania tam Rosji odegrały kluczową rolę w nastawieniu przeciw niej rosyjskojęzycznej większości mieszkańców Ukrainy, jacy dotąd zwykle jej sprzyjali z racji kulturowych i często dosłownie rodzinnych więzi z nią. Dlatego ukraińscy nacjonaliści pokroju Dmytro Korczyńskiego czy Jewhena Karasia szyderczo deklarują wystawienie pomnika Putinowi, bo też i faktycznie nikt jak on nie przyczynił się krwawym kosztem do pojednania samych Ukraińców i uczynienia z nich właściwie zupełnie nowej nacji. Bez tego nie pojmiemy takich radykałów co niejaki Sternenko, vloger z Odessy jeszcze kilkanaście lat temu nagrywający rosyjskojęzyczny rap, fotografując się przy tym w mundurze radzieckiego sołdata na ''dzień pabiedy'', a dziś paradujący w koszulce z napisem ''nasza rusofobia nie jest dostateczna'' i niemal każdego dnia cisnący zbiórkę funduszy na drony dla ukraińskiej armii, gdyż ''choroszy ruski to martwy ruski''. Rzeczywiście jedynym sposobem na dogadanie się z Rosją jest okaz siły, innego bowiem języka jak przemoc ona nie pojmuje, nie mając absolutnie żadnych racjonalnych argumentów po swej stronie, a jedynie czysto irracjonalny bełt ''ruskiego miru''. Posyłającego rakiety nawet na zakute łby swych stronników, jak Siergiej Kiwałow z Odessy, skorumpowany całkiem miejscowy polityk, któremu Rosjanie zbombardowali jego nowobogacki ''zameczek''. Nie dziwota stąd, że odwracają się gwałtownie odeń, by wymienić choćby zmarłego niedawno ukraińskiego historyka Piotra Tołoczko, jaki posuwał się wręcz do negacji ludobójstwa ''Hołodomoru'', ale pod koniec żywota ostro potępił zbrojną agresję przeciw Ukrainie, na znak protestu rezygnując z członkostwa w rosyjskiej akademii nauk. Radykalnie zmieniła swą postawę również niegdysiejsza fanatyczna wyznawczyni ''ruskiego miru'' Serafina Szewczyk - ihumenia, czyli prawosławna przeorysza żeńskiego klasztoru w Odessie, która była onegdaj nawet radną miejską z ramienia partii ''regionałów'' Janukowycza. Teraz żarliwie wspiera ukraińską armię walczącą z Moskalami, bo też i trudno dłużej trzymać z pozbawionymi rozumu opętańcami, jak Siergiej Mironow. Lider partii noszącej chyba tylko na urągowisko miano ''Sprawiedliwej Rosji'', który po ''wyzwoleniu'' Mariupola z ''ukrofaszyzmu'' nawołuje do ''oczyszczenia'' miasta z zasiedlających go w miejsce Ruskich migrantów! Takie jak on bezmyślne kanalie sprokurowały ''ruski mir'' za który walczą murzyńscy ''afro-Rusowie'', a gdzie Czeczeniec leje batem po dupie ruskiego sołdata za chlanie na froncie, nic tylko pogratulować.

Wszakże w tym szaleństwie jest metoda, o ile tylko przestaniemy brać je serio, przyglądając się za to jego ukrytym motywom. Bowiem ''ruski mir'' podejrzanie przypomina koncept ''Wielkiego Izraela'', podobnie nad granice państwowe przedkładając ''suwerenność przestrzeni znaczeń, symboli duchowych, rozwoju społeczno-kulturalnego'', jak głosi deklaracja ''ruskiego soboru'' z 2012 roku, zebranego pod patronatem Kiryłła-Gundiajewa. Tłumaczyłoby to czynny udział w owej chucpie czołowych kremlowskich Żydów o przybranych słowiańskich nazwiskach, tych wszystkich Kirijenków, Surkowów, Kowalczuków... albo czemu występujący otwarcie pod rodzimym mianem bracia Rotenberg wznieśli krymski most. Tak więc jeśli ktoś tu faktycznie dąży do odbudowy ''chazarskiego kaganatu'' i ustanowienia ''nowej Jerozolimy'' na czarnomorskim brzegu, to w pierwszej kolejności jest nim sama Rosja władana w znaczącym stopniu przez Żydów - i pedałów. Jednym i drugim jest choćby niejaki Chinsztein, wieloletni deputowany do Dumy i jeden z czołowych działaczy putinowskiej partii ''oszustów i złodziei''. Orędownik a jakże wojny z Ukrainą, składający gorliwie publiczne donosy na jej przeciwników w kraju, a przy tym inicjator zakazu propagandy LGBT na terenie Rosji. W uprawianiu pedalstwa nie przeszkadza mu posiadanie żony i dzieci, bowiem taki Iwaszkiewicz przypominam także je miał, zaś jak wiadomo obecnie pokładał się zdrożnie z Szymanowskim czy Cześkiem Miłoszem. Znany z urządzania w swym pałacu wystawnych gejowskich orgii, gdzie króluje przebrany za babę, jest Igor Szuwałow - należący do ścisłego kręgu czynowników Putina, jego zaufany człowiek do specjalnych poruczeń. Tajemnicę rosyjskiego poliszynela stanowi pederastia Wołodina, obecnego przewodniczącego Dumy i bodaj czołowego putinowskiego lizydupa, oraz dyrektora ''Sberbanku'' Germana Grefa, ów pono lubuje się w twardych ''pacanach'', czyli ichnich dresiarzach. Mimo głośnych deklaracji o przywiązaniu do ''tradycyjnych rodzinnych wartości'' pedziem ma być także Sergiej Nowikow, jeden z najbliższych współpracowników Kirijenki-Izraitela korumpujący w imieniu pryncypała rosyjskich artystów, by służyli oni propagandzie ''specoperacji wojskowej''. Rolę gejowskiego alfonsa dostarczającego kremlowskim elitom męskie prostytutki na zamknięte imprezy, pełni z kolei  Aleksandr Barannikow - prawdziwy ''młody wilk'' rosyjskich lat 90-ych, który zaczynał karierę od pokątnej dilerki i zakładania pierwszych ciotowskich klubów w Moskwie. Znajomi dobrze ustosunkowani [ he he ] pederaści z otoczenia Putina wprowadzili go do krajowego parlamentu, gdzie na urągowisko ostał się wiceprzewodniczącym ''komisji ds. kobiet, rodziny i młodzieży''. Lobbował tam we własnym interesie za dopuszczeniem w Rosji do legalnego obrotu ''niewielkich ilości'' twardych narkotyków, gdyż jego biznes bez ''chemsexu'' by się nie kręcił. Oczywiście władający w jego imieniu oficjalnie moskiewskimi gej-klubami Ilja Abaturow poparł publicznie zakaz homo-propagandy w kraju, gdyż jak słusznie w zasadzie stwierdził takich jak on nie obowiązuje. Bowiem po to właśnie pedały u rządów w Rosji zaprowadziły prawo przeciw LGBT, by móc je samemu łamać! Dlatego, że kacapska władza nigdy nie stała na czele państwa, ale zawsze PONAD nim i samym prawem, anarchizując przeto jedno i drugie, stąd każdy wysoko postawiony w moskiewskiej hierarchii czynownik swą pozycję zawdzięcza temu, iż nie obejmują go przepisy narzucane przezeń reszcie podległych mu ''rabów''. Kto tego nie pojmie, będzie nadal pierniczył jakoby reżim Putina był ''konserwatywny obyczajowo'', tudzież ''homofobiczny'' a jednako przy tym durnie.

Zresztą po co Rosji LGBT, skoro ma LDPR - byłą formację Żydrinowskiego, który otaczał się półnagimi ochroniarzami, gdyż wielbił brutalną męską siłę obleczoną w umięśnione ciało. Acz dziedzictwo owego żydopedała profanowane jest przez beznadziejny heteroseksualizm jego następcy Słuckiego, jaki starczy mu jeno do molestowania jakichś dziennikarek-szparek. Eh, były czasy wesołych igraszek w basenie przewodniczącego z partyjną młodzieżówką, oraz ich wspólnych kąpieli w saunie, gdzie duszno i [homo]porno... Nic w powyższym zaskakującego, o ile tylko przypomnimy sobie, iż bodaj pierwszym kto użył na rosyjskim gruncie pojęcia ''samodzierżawie'' jeszcze na przełomie XV i XVI-ego stulecia, był judaizant i pederasta a zarazem ówczesny prawosławny metropolita moskiewski Zosima Brodaty. Ideowe i ustrojowe fundamenty rosyjskiego despotyzmu kładli u progu nowożytności wyznawcy sekty ''żydowinów'', wzorując się na tyranii starotestamentowego jahwizmu com opisywał już dokładnie, nie ma stąd potrzeby roztrząsać szczegółowo ów temat w tym miejscu. Co więcej, pierwszym kto jeszcze w połowie XIV-ego stulecia poczynił stawkę na Moskwę jako religijno-polityczne centrum ruskiego prawosławia, był judeo-bizantyjski patriarcha Konstantynopola Filoteusz Kokkin, Żyd rodem z greckich Salonik. O czym jego polski biogram na Wiki dziwnie milczy, natomiast rosyjski jest zdecydowanie mniej pod tym względem powściągliwy i słusznie, bo czegóż się tu wstydzić? Torpedował on konsekwentnie wysiłki ówczesnych władców Litwy uczynienia na powrót z Kijowa żywego centrum ruskiego prawosławia, czemu nie przeczyło nawet mianowanie przezeń jego zwierzchnikiem bardziej ugodowo nastawionego metropolity Cypriana [ przyjdzie nam jeszcze o tym pogadać ]. Bez wielkiej przesady można więc rzec, iż ''ruski mir'' a już na pewno sama rosyjska autokracja stanowią judeo-pederastię od swego zarania niemalże. W owym kontekście intrygująco wygląda niedawne ogłoszenie ''świętą wojną'' agresji zbrojnej na Ukrainę przez wspomniany już ''ruski sobór''. Wprawdzie formalnie nie jest to oficjalne stanowisko moskiewskiej Cerkwi, ale ponieważ publikowane jest ono na jej stronach internetowych, rzecz zaś firmuje sam patriarcha Cyryl, faktycznie taki posiada charakter. Ewidentnie widać tu wpływ islamu, acz owa deklaracja zawiera również uwagi niedwuznacznie wymierzone w migrantów zwykle muzułmańskiego wyznania, jacy tworzą w co większych miastach Rosji błyskawicznie rozrastające się, pół-autonomiczne już enklawy. Zresztą pomijając wątpliwości towarzyszące ''krokusowemu'' zamachowi należy uczciwie przyznać, że islamiści mają realne powody atakować reżim Putina. Wspiera on bowiem zbrojnie afrykańskie junty z Sahelu, zmagające się z miejscową partyzantką mającą często powiązania z Al-Kaidą czy tzw. Państwem Islamskim. Nade wszystko zaś Moskwa otwarcie kolaboruje z talibami, mimo iż wciąż znajdują się oni na jej liście terrorystów, a zwalcza ich przecież min. afgański oddział ISIS. Skądinąd putinowska Rosja posiada bogate doświadczenie współpracy z rodzimymi islamistami - ojciec Kadyrowa jako naczelny mufti czeczeńskiej Iczkerii ogłaszał dżihad przeciw Rosjanom, nawołując do zabijania ich jak najwięcej a chrześcijan wyzywając od ''psów Allaha''. Nie przeszkodziło mu to wszakże w zaoferowaniu samemu swych usług Putinowi, synalek odziedziczył jedynie po nim serwilizm wobec moskiewskiej despocji. Okazuje się również, że system korupcji bab zaczerpnęła ona z muzułmańskiej północnej Afryki, konkretnie zaś Libii - znająca dobrze tamtejsze realia Madzia El-Ghamari przyznaje bez ogródek, że dla wielu kobiet z owych stron związek z islamskim bojownikiem stał się wielce pożądaną opcją. Bowiem jest przysłowiowym ''samcem alfa'', ma dużo pieniędzy i zwykle krótko żyje - idealna kombinacja, jakże przypominająca sytuację mnóstwa żon rosyjskich żołnierzy, przynajmniej tych jakim reżim faktycznie wypłaca gigantyczne dla nich sumy, bo różnie z tym często bywa. Mimo to Putin i jego kamanda po pierwszych wahaniach postanowili jednak rżnąc głupa udając jakoby islamiści nie mieli nic do tego, przerabiając ich na ''biodrony'' sterowane przez zachodnie, tudzież ukraińskie służby za pomocą wszczepionych im rzekomo w mózgi czipów itp. bredni. Albowiem przyznanie, iż mają rzeczywiście problem z częścią przynajmniej świata muzułmańskiego, burzyło im nazbyt wygodny dla nich propagandowy schemat rzekomego wsparcia Rosji przez dawny III świat, zwany dziś ''globalnym południem''. Tymczasem wyszło niedawno na jaw, iż ukraińscy komandosi pomagają władzom Sudanu Północnego zwalczać lokalną rebelię wspieraną z kolei przez Rosjan, tak więc jak pisałem już onegdaj nie wszystkim w Afryce leży panoszenie się tam Moskali i zapewne jesteśmy dopiero na progu całej serii podobnych akcji co pomieniona. Wreszcie jako były [?] islamista, stronnik wahhabizmu objawił się dopiero co gorący ''raszysta'' Daniłł Tulenkow, twórca hardkorowej relacji z frontu walk na Ukrainie, w których uczestniczył wraz z innymi kanibalami broniącymi ''tradycyjnych wartości'' Kacapii przed ''zgniłym Zachodem''.

Szczerze powiedziawszy mnie jednak od bardziej oczywistych wpływów islamu na deklaracje ''świętej wojny'' w imię niby ''ruskiego miru'' interesuje, jak ów koncept jest zakorzeniony i czy w ogóle na gruncie chrześcijaństwa. Bowiem owszem dopracowało się ono swego ''dżihadu'', ale mowa tu o łacińskim i krucjatowym dopiero, wcześniej hołdując wywiedzionej jeszcze od św. Augustyna ''wojnie sprawiedliwej'', pojmowanej tu jako ''zło konieczne'' nie zaś ''boży obowiązek'', co bodaj najdoskonalszy wyraz znalazło w myśli Akwinaty. Znamienne, iż konfrontacja z islamem o Ziemię Świętą natchnęła takich charyzmatycznych duchownych co Bernard z Clairvaux do stworzenia chrześcijańskich odpowiedników ''świętej wojny'', jakie legły u podstaw idei rycerskich zakonów templariuszy itp. Natomiast bizantyjskim duchownym, oraz intelektualistom podobne teologiczne ''ekscesy'' pozostały obce i wstrętne niemalże - jak dosadnie ową różnicę ujęła Anna Komnena w swej ''Aleksjadzie'': ''Mamy zupełnie inne wyobrażenie o księżach niż Latyni. My kierujemy się kanonami, prawami i dogmatem ewangelicznym: Nie dotykaj, nie krzycz, nie napadaj, albowiem jesteś wyświęcony. Natomiast barbarzyńca latyński odprawia nabożeństwo, jednocześnie trzyma tarczę w lewej ręce, prawą potrząsa włócznią i udziela Ciała i Krwi Pańskiej oraz patrzy na rzeź''. Wprawdzie i Bizancjum znało próby czynienia z żołnierzy poległych na walce z islamem męczenników na wzór muzułmańskich ''szahidów'', konkretnie takowe podjął cesarz Nicefor Fokas reprezentujący pograniczną wówczas małoazjatycką arystokrację wojskową i jej etos. Spotkały się one jednak ze stanowczym odporem wschodniego duchowieństwa, które owszem błogosławiło wyprawy zbrojne chrześcijańskich cesarzy, niemniej samą wojnę traktowało zgodnie z tradycją swej religii jako utrapienie, co najwyżej ''zło konieczne''. Przeciwnicy takowego podejścia wskazują na sakralny charakter władzy bizantyjskiego imperatora, oraz wszechobecność religijnej symboliki stosowanej w jego armii, nawet oni muszą jednak przyznać, że wojna była sprawą cesarza a nie cerkwi, wschodnie chrześcijaństwo zaś odgrywało rolę służebną wobec polityki zbrojnej dbając o morale żołnierzy etc. Obok teologicznych przyczyn, na przeszkodzie czynnemu zaangażowaniu się prawosławnych duchownych w walkę, jak to miało miejsce w świecie łacińskim, stało też zachowanie ciągłości istnienia Cesarstwa, mimo wszystkich jego dramatycznych przemian, jakie przechodziło pod wpływem dziejowych wstrząsów. Unicestwienie takowego na Zachodzie wymusiło na katolikach nabranie pewnej samodzielności dla swego przetrwania, stąd biskupi na czele z papieżem poczęli sprawować funkcje zarezerwowane dotąd dla polityków, z wszystkimi tego konsekwencjami. Nic podobnego na taką skalę nie miało miejsca w Bizancjum, nawet kiedy wobec upadku władzy cesarskiej w XIV stuleciu rolę ośrodka dyplomacji przejęło wówczas odeń przywództwo konstantynopolitańskiej Cerkwi. Szczególnie za wspomnianego judeo-patriarchy Filoteusza, który początkowo wspierał gorąco moskiewskiego metropolitę Aleksego - bojara w szacie duchownego i faktycznego rządcę Kremla za małoletności księcia Dymitra Dońskiego. Ów prawosławny władyka nie wzdragał się przed krzywoprzysięstwem i zdradą, sprowadzając podstępem do Moskwy władcę rywalizującego wówczas z nią Tweru, po czym wbrew udzielonym mu ''gwarancjom bezpieczeństwa'' dokonując jego uwięzienia. Promoskiewski kurs przechrzty Filoteusza wbrew pozorom nie uległ zmianie, gdy ten w miejsce nazbyt już bezczelnie sobie poczynającego Aleksego, zamianował ''wszechruskim'' metropolitą bardziej ugodowo nastawionego Cypriana, bowiem kontynuował on politykę poprzednika tylko w znacznie odeń zręczniejszy sposób. Judeopatriarsze z Konstantynopola trzeba było pójść na jaki kompromis z księciem litewskim Olgierdem, z obawy przed jego nawróceniem na katolicyzm, tudzież zagrożenia ekspansją łacińskiego chrześcijaństwa na Rusi Halickiej [ po więcej na ów temat odsyłam do opracowania Marcina Grali ]. Moskiewskie prawosławie jak widać od początku było jeszcze ściślej bodaj związane z polityką swych książąt, a później carów co bizantyjski pierwowzór - otoczony do dziś kultem mnich Sergiusz z Radoneża wykorzystując swój autorytet głośno napominał innych ruskich władców, aby podporządkowali się Kremlowi. Pobłogosławił księcia Dymitra, przydzielając mu nawet do pomocy dwóch wojowniczych ascetów Osłaba i Pierieswieta przed Bitwą na Kulikowym Polu, gdzie Moskale w interesie Złotej Ordy pokonali mongolskiego renegata Mamaja. Niemniej choć postać radoneżskiego świętego jest do dziś wykorzystywana w rosyjskiej propagandzie militarnej, on sam nie był apologetą ''sakralnego'' charakteru wojny, toczona przez moskiewskiego władcę służyć miała dlań tradycyjnie ''obronie chrześcijan''. Skądinąd jest to jeden z ulubionych patronów Hujowni, co jakoś tłumaczyłoby jego komitywę z gejnerałem Różańskim...

Niczego pod tym względem istotnie nie zmieniła postępująca ekspansja Rosji na Wschód, konfrontacja z islamem i zhołdowanie nadwołżańskich chanatów, oraz podbój Syberii zamieszkiwanej przez ludy wyznające pogański szamanizm. Odziedziczone po Bizancjum teologiczne przesłanki, tudzież podporządkowanie interesom moskiewskich władców skutecznie zapobiegało nabraniu przez ruskie prawosławie krucjatowego charakteru. Nawet mordercze starcie z ''bezbożnym'' Napoleonem nie dokonało tu przełomu, mimo wojowniczej retoryki Aleksandra I utwierdzającego się w roli rzekomego obrońcy chrześcijańskiego ładu. Bowiem ''dziwny car'' czynił tak pod wpływem pietyzmu, mistycznego ruchu w niemieckim protestantyzmie, a zarazem masońskiej i antyoświeceniowej sekty martynistów, bazującej na ''tajemnych naukach'' pewnego Żyda kabalisty [ onegdaj w jednym z numerów ''Kronosa'' poświęcił owemu tematowi esej Michał Otorowski ]. Doprawdy trudno stąd upatrywać w tym prawosławnej ortodoksji, choć ówczesny metropolita moskiewski Filaret Drozdow głosił, iż Rosjan poległych za wiarę i w obronie ojczyzny przed napoleońską inwazją czeka chwała w niebiosach, wszakże nie oznaczało to jeszcze uznania samej wojny za ''świętą''. Takowe koncepty jęły więc pojawiać się poza cerkiewną hierarchią, ulegał im choćby Dostojewski opisując w swym ''dzienniku'' konflikt między Rosją a Turcją z lat 1877-78 jako ''zbawienny''. Wedle niego miał on nie tylko wyzwolić bałkańskich Słowian z tureckiego jarzma, a nawet doprowadzić do odzyskania przez wschodnie chrześcijaństwo Konstantynopola, nade wszystko jednak ocalić samych Rosjan od gnuśności i ''zepsucia'', w jakich kraj pogrążył się po klęsce w wojnie krymskiej. Natomiast w prawosławiu krucjatowe hasła ''świętej wojny z islamem'' zyskały oficjalną rangę wpierw na Bałkanach, konkretnie w Czarnogórze, gdzie jeszcze na pocz. XVI-ego stulecia powstało coś w rodzaju cerkiewnej teokracji, czyli tzw. Władykat. Nade wszystko jednak u serbskiego ''świętosawia'', rodzaju ekstremalnego mesjanizmu przy którym polski wygląda nader łagodnie, którego przywódcą jawił się charyzmatyczny duchowny i teolog Mikołaj Velimirović. Dokonał on radykalnego przewartościowania obowiązującego dotąd we wschodnim chrześcijaństwie podejścia do wojny, upatrując w niej wręcz podstawy ludzkich cnót i zdolności, oraz wszelkich sztuk. Walki narodowowyzwoleńcze bałkańskich etnosów spod tureckiego panowania przedstawiał jako zwieńczenie historycznych krucjat przeciw islamowi, triumfujące wbrew ''faryzeizmowi'' zachodnioeuropejskich potęg wspierających Osmanów. Przełamując tym dotychczasową odrazę prawosławnych do krzyżowców, jaką sami poniekąd spotęgowali łupiąc bezlitośnie Konstantynopol w trakcie IV krucjaty. Wszakże wzorowanie się na ''łacinnikach'' nie przeszkadzało ''świetosawskiemu'' teologowi miotać gromy na ''zgniliznę obyczajową'' współczesnego mu Zachodu, który miłosiernie udzielił schronienia władyce po przejęciu rządów w Jugosławii przez komunistów Tity. Dopiero po upadku ich władzy i rozpadzie bałkańskiej federacji, doszło w Serbii do wielkiego come backu idei Velimirovicia, co znalazło wyraz w ogłoszeniu przez tamtejszych popów ''świętą'' wojny, jaką kraj toczył na pocz. lat 90-ych z katolickimi Chorwatami, a nade wszystko bośniackimi muzułmanami. W ogóle wiele z tego co wyczynia obecnie rosyjska cerkiew znajduje swe antycypacje w ówczesnym konflikcie, bowiem wedle trafnego sformułowania Doroty Gil specjalizującej się w badaniu kultur Słowian Południowych, owo ''świętosawie'' nie jest częścią starej - jakim samo się jawi - lecz nowej, skonstruowanej wyłącznie na użytek chwili i potrzeby dzisiejszych ideologów atrapy ''tradycji'' prawosławnej. Upiornym tegoż przykładem stał się serbski pop Filaret Micević, który zasłynął paradując na froncie z karabinem w ręku i makabrycznego przedstawienia, gdzie przed kamerami tv potrząsał czaszką dziecka, jakoby zarżniętego siekierą przez bośniackich islamistów. Ustanie bojów na Bałkanach bynajmniej nie położyło kresu tak spektakularnie poczętej działalności wojowniczego władyki, jął bowiem wspierać finansowo serbskie nacjonalistyczne ugrupowanie ''Dveri'', znane z ostrego zwalczania parad LGBT w Belgradzie. Wszakże nie przeszkodziło to samemu Miceviciowi w uhonorowaniu cerkiewnym orderem ''białego anioła'' homoseksualnych pedofilów - biskupów Pachomiusza [ Gacicia ] i Bazylego [ Kacavendy ]. Ostatni zyskał miano ''diabelskiego władyki'' przez swe zaangażowanie w czystki etniczne na terenie Bośni, oraz był jakże inaczej kapusiem jugolskiej bezpieki o ksywie ''Pablo'', takie to z nich ''katehuny''. Wszyscy pomienieni oczywiście chronili się wzajem przed ponoszeniem odpowiedzialności za swe występki, tworząc prawdziwą ''gej mafię'' w serbskiej hierarchii prawosławnej, na szczęście do czasu acz rzecz skończyła się niestety tylko na ich dymisjach, przydałoby się zaś co najmniej solidne więzienie. Czyż może stąd dziwić, że Micević z wielką rewerencją podejmował oficjalnie ambasadora rosyjskiej ''pederacji''?

Natomiast w samej Rosji przełomem w podejściu Cerkwi do wojny stał się dopiero upadek caratu wskutek rewolucji i wojny domowej, oraz towarzyszący im bolszewicki terror wobec prawosławnych duchownych. Sprzyjając wybitnie radykalizacji postaw, co znalazło wyraz w myśli teologicznej metropolity Antoniego [ Chrapowickiego ], pierwszego przywódcy emigracyjnej Cerkwi rosyjskiej. Bowiem ów wołyński czarnoseciniec jął głosić ''świętość wysiłku zbrojnego'' kontrrewolucyjnego ruchu ''białych'', określanego przezeń mianem ''armii miłującej Chrystusa'' i broniącej jego wyznawców mieczem przed komunistycznymi bezbożnikami. Wszakże jego ostre poglądy spotykały się z oporem innych prawosławnych teologów na wychodźstwie, którzy wprost oskarżali go o szerzenie ''herezji'' na gruncie wschodniego chrześcijaństwa. Można też żywić podobne wątpliwości do obecnej ''nauki społecznej'' cerkwi moskiewskiej, która ewidentnie powstała pod wpływem katolickiej, czego jej twórcy nawet specjalnie nie skrywają. Mowa o dokumencie, nad którym prace pod kierownictwem i z inicjatywy samego Gundiajewa/''Michajłowa'' rozpoczęto jeszcze z początkiem ostatniej dekady zeszłego stulecia, przyjęto zaś oficjalnie na soborze w roku 2000. Wojna jest tam wprawdzie traktowana jako zło, wszakże dopuszczalne dla chrześcijanina o ile służy ustanowieniu ''pokoju i sprawiedliwości'', zgodnie z tradycyjnym nauczaniem rzymsko-katolickim wyrażonym w myśli Akwinaty. Co istotne, autorzy owego dokumentu programowego, a więc obecny patriarcha Cyryl w pierwszej kolejności, wprost odwołują się do średniowiecznej ''tradycji zachodniego chrześcijaństwa'' [ западной христианской традиции ] sięgającej św. Augustyna i jego ''wojny sprawiedliwej''! Bodaj najważniejsze jednak, iż w nim bierze źródło ścisły związek między moskiewską cerkwią a rosyjską armią, co znalazło wyraz w sformułowaniach o ''specjalnej pieczy'' sprawowanej przez duchownych kapelanów nad wojskowymi i funkcjonariuszami ''organów ścigania''. Podsumowując: o ile służalczość wobec interesów władzy i błogosławienie jej agresji zbrojnej najzupełniej leżą w tradycji prawosławia, o tyle już hasła ''świętej wojny'' czy choćby ''sprawiedliwej'' stanowią w nim modernistyczną herezję, pod wpływem nie tyle nawet islamu co nade wszystko przedsoborowego katolicyzmu epoki krucjat. Acz o ironio, opakowane w nienawiść do Zachodu, czy raczej jego ponowoczesnej postaci, której Rosja przeciwstawia obecnie archaiczną, co tłumaczyłoby użycie łacińskich liter dla firmowania zbrojnej agresji w imię rzekomo ''ruskiego miru''... Zrozumiałym też stawałaby się admiracja dla łże-''katechona'' Putina, żywiona przez wielu tradycjonalistycznie nastawionych katolików, gdyby nie fakt, iż jak niemal wszystko w Rosji jest to jedynie atrapa. Sztuczna niczym sam Kreml - groteskowo przerośnięta imitacja włoskiej fortecy renesansowej wzniesiona wśród bagiennej głuszy na peryferiach Europy, pomnik ''okcydentalnej'' megalomanii władców Moskwy. Hołdował jej również ''ulubieniec'' Putina, filozof i publicysta Iwan Iljin w swych rozważaniach o ''rosyjskim faszyzmie'' wobec którego italski miał być, jak twierdził, jeno bladym naśladownictwem, a to ze względu na swą zbytnią dlań świeckość. Niedościgły wzorzec w jego wizji stanowili pod tym względem ''biali'' kontrrewolucjoniści, kreowani przezeń na odpowiednik dawnych zakonów bojowych chrześcijańskiego rycerstwa. Dla Ijlina sam faszyzm to ''zbawczy nadmiar patriotycznej tyranii'', mylnie utożsamianej tu z dyktaturą w jej pierwotnym, republikańskim sensie, gdy ład wolnościowy musi uciekać się do przemocy w sytuacji nadzwyczajnego zagrożenia siłami chaosu. Brak zrozumienia tejże różnicy pchnął go do wsparcia inwazji III Rzeszy na ZSRR jako ''wojny wyzwoleńczej'' od bezbożnego reżimu, choć teatrzyk dla gojów sprokurowany przez kremlowskich Żydów pokroju Sołowjowa/Szapiro próbuje uczynić zeń teraz wroga nazizmu.

Owej mitomanii nie mającej zgoła wiele wspólnego z historycznymi realiami Iljin oddawał się jeszcze w trakcie I wojny światowej - już wtedy zarażony heglizmem, wykorzystując jego przewrotną dialektykę brnął w mętne rozważania o zabijaniu wrogów jako formie ''samopoświęcenia się'' ze strony żołnierzy, czyniących świadomie zło w imię ''wyższego dobra''. Nade wszystko zaś wojna miała być dlań ''ćwiczeniem duchowym'' człowieka, sprzyjającym jego doskonaleniu i nabraniu ofiarności, wyzbycia się egoizmu itd. - jak owe farmazony mają się do realiów starć zbrojnych, mało ''romantycznych'' bardzo oględnie zowiąc, można ocenić trzeźwo samemu. O ironio, uwagi Iljina o sprawiedliwej walce, jaką naród toczy w swej obronie przed obcym zniewoleniem i ''samolubnym uciskiem'' doskonale pasują do zbrojnego oporu Ukrainy przeciw rosyjskiej agresji. Natomiast spostrzeżenia o ''publicznej ideologii'' wojny, jaka może efektywnie spełniać swe zadanie, nawet jeśli sama jest całkiem sztuczna i fałszywa, stąd filozof nie waha się uznać ją za ''ideową truciznę'' i narkotyk, określają ''ruski mir'' po imieniu. Rychło jednak wychodzi na jaw po co rosyjskiemu myślicielowi farmazony o ''metafizycznym'' wymiarze wojny, pozwalają one bowiem przechodzić do porządku nad jej materialnymi obostrzeniami, takimi jak fakt kto zainicjował agresję zbrojną, lub narodowe granice. Iljin wprost pisze, iż owa ''duchowa obrona może przybrać charakter jawnego ataku'' [ cyt. Эта духовная оборона может даже при случае получить характер явного нападения ], bowiem przedmiotem jej pieczy staje się coś tak nieokreślonego jak ''dziedzictwo kulturowe'' czy ''tradycyjne wartości'', nie zaś konkretne terytorium danego państwa, a nawet sam naród. Walka zbrojna nabiera przeto abstrakcyjnego charakteru, gdzie ''chronić'' własny kraj znaczy najeżdżać cudzy, nie dziwi stąd atencja jaką Putin darzy ideologa ruchu ''białych''. Nie tylko jemu przychodzi w sukurs perfidia heglowskiej dialektyki, posługuje się nią również Dugin w swych domysłach o ''apokaliptycznym'' wymiarze globalnej [post]polityki, co nie dziwi u gnostyka. Kojarzoną z systemem niemieckiego filozofa triadę teza-antyteza-synteza, mniejsza na ile zasadnie, stosuje do obecnych relacji międzynarodowych, gdzie pierwszy z członów stanowi każde godne tego miana państwo [ der Staat ], jako ''uosobienie Ducha'' dziejów. Wszakże istnienie podobnych mu ogranicza jego suwerenność, oznaczając przeto moment negatywności, stąd wymaga przezwyciężenia w wyższym porządku ponadpaństwowej Rzeszy, światowego imperium [ das Reich ], gdzie dopiero znajduje swe spełnienie Absolut i następuje sławetny ''koniec historii''. Dla Dugina ów scenariusz jest jak najbardziej pożądany, wedle niego zaś wiedzie doń oczywiście Rosja wespół z Chinami, naprzeciw liberalnemu Zachodowi. Rzeczywiście liberalizm, podobnie zresztą jak marksizm, jest doktryną otwarcie antypaństwową, dlatego z definicji nie może ustanowić żadnego ''rządu światowego'', acz nie ustaje w próbach zgodnie ze swą samosprzeczną naturą. Wszakże Rosja nie tworzy żadnego państwa, a jedynie jego ''symulakrum'' tradycyjnie wydane na pastwę całkiem arbitralnej władzy, stojącej ponad nim i prawem własnego kraju, rozpirzającej przeto jedno i drugie. Chiny zaś opanowała postkomunistyczna mafia i sekta zarazem, której przyświeca antypaństwowa ideologia jako się rzekło, traktująca więc oficjalne instytucje biurokratyczne czysto instrumentalnie, jako fasadę wygodną dla uprawiania politycznej dywersji. Trudno stąd uznać je obie za podstawę wymarzonego przez Dugina światowego ''imperium filozoficznego'', natomiast widać dzięki temu jasno, iż ''ruski mir'' to co najwyżej nieliberalny alter-globalizm, nie zaś jego zaprzeczenie, albo raczej bunt korzeni liberalizmu przeciw jego ponowoczesnym skutkom. Uosobieniem tegoż absurdu jest Jekaterina Mizulina - nowy Pawlik Morozow w wydaniu kacapskiej Barbie, która odziana w ciuchy najdroższych zachodnich marek wyśpiewuje peany na cześć Rosji do słów wokalisty ''Queen'', pedzia zmarłego na AIDS. Bodaj jeszcze lepszym przykładem był Limonow: antyradziecki dysydent, jaki po ucieczce do USA dał się wyruchać murzyńską knagą, co opisał z detalami w autobiograficznej powieści ''To ja, Ediczka'', po czym znienawidził Amerykę wraz z całym Zachodem i jął go zwalczać wielbiąc ZSRR już po jego rozpadzie. Figurą owej groteskowej hybrydy ustanawianej przez Rosję staje się więc żydopedalski Krzyżak faszysta walczący za niby ''ruski mir'' przeciw Ruskim - istna ''syfilizacja judeołacińska'' z pism Niekoniecznego!

Ostawmy jednak Dugina skurwysyna jankeskim farmazoniarzom pokroju Suckera Carlsona, osobiście mam już dość jego pierdolenia, że Ukraińcy są jakoby gorsi od hitlerowców, bo w tegoż opętanym łbie reprezentują Lucypera [ klasyczny ''mechanizm projekcji'' ]. Przy czym jak sam zauważa nie jest w ludzkiej mocy pokonać Antychrysta, co tak jakby wedle jego wizji skazuje Rosjan na pewną porażkę. Nie będę jednak więcej już roztrząsał wysrywów gnoja piejącego peany na cześć takiej łachudry jak Wladlen Tatarski, nazywając wręcz ''prorokiem'' i ''świętym'' zwykłego bandytę, a w końcu zbrodniarza wojennego z Donbasu! Dwa obszerne teksty poświęciłem Duginowi, więc dość - natomiast mą ciekawość budzi mniej znany odeń, a kto wie czy nie bardziej znaczący ideolog ''ruskiego miru'', jakim jest niejaki Aleksandr Szczipkow. Pono też ''antysowiecki dysydent'', jak głosi oficjalny biogram, prześladowany ostro przez reżim wraz matką, acz jak dla mnie wygląda to jeno na typowe ''legendowanie'' agenta. Bowiem jego skłonność do składania publicznych donosów, nagrywania prywatnych rozmów po czym upubliczniania pochodzących z nich ''kompromatów'', wreszcie terroryzowania wykładowców i studentów macierzystej uczelni, wszystko to świadczy mym zdaniem, iż był zeń taki ''antykomunista'' co z Bolęsy. Zresztą określanie typa mianem ''ideologa'' a tym bardziej ''filozofa'' jest zdecydowanie na wyrost, to zwyczajnie ordynarny politruk wojskowy w ''prawosławnym'' przebraniu, niemniej właśnie dlatego reprezentacyjny dla reżimu, stąd warto poznać cóż on takiego bredzi. Na szczęście nie muszę sam w to brnąć, ów ciężar wzięła bowiem na siebie ukraińska stypendystka uniwersytetu papieskiego w Krakowie Jana Lewinskaja, przy okazji też relacjonując chore płody ''Światowego Rosyjskiego Soboru Narodowego'' [ dalej jako ŚRSN ], dość regularnie obradującego pod agenturalną pieczą patriarchy Cyryla, TW ''Michajłow'':

''Odwoływanie się do idei panslawizmu to stała tendencja Soboru, zgodnie z którą „świat rosyjski” (русский мир) służy jako centrum wschodniosłowiańskiej ekumeny chrześcijańskiej. Centrum konsolidującym, zdaniem ideologów, powinien być Patriarchat Moskwy (Московский патриархат). Czynnik religijny pełni tu funkcję symbolicznego mechanizmu, niwelującego narodowe tożsamości poprzez odwołania do koncepcji „jedności narodów” (единство народов) opartej na idei rosyjskiej. Pojęcie świata rosyjskiego staje się kluczowe w procesie wytwarzania ideologii. 28 października 2022 roku, podczas XXIV ŚRSN, podkreślono: Świat rosyjski to Rosja historyczna, obejmująca współczesne ziemie rosyjskie, ukraińskie i białoruskie, których mieszkańcy są zakorzenieni w kulturze i etyce prawosławnej. Świat rosyjski to przede wszystkim nie administracyjna, ale duchowa wspólnota, zjednoczona historycznymi i moralnymi więzami Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. Wszyscy my – Rosjanie, Ukraińcy i Białorusini – jesteśmy jednym prawosławnym narodem, dążącym do ideałów Świętej Rusi. „Jedność bratnich narodów” (единство братских народов) jest w zasadzie rozmytą ideologiczną kliszą bez jasnych i wyraźnych definicji, a jednocześnie demonstruje polityczne ambicje Rosji do bycia dominującą siłą w świecie wschodniosłowiańskim. [...] Tendencje te nie są nowe w poradzieckiej Rosji. W ramach centrum dynamicznego konserwatyzmu została przyjęta tzw. doktryna rosyjska (русская доктрина), która była zatwierdzona przez metropolitę (obecnie – patriarchę) Cyryla w 2007 roku na przesłuchaniach ŚRSN. W doktrynie szczególną uwagę zwraca się na zasadę negatywnej konsolidacji i konstrukcję obrazu wroga, przy czym „ostatecznym celem projektu Doktryny Rosyjskiej jest transformacja Federacji Rosyjskiej do «sieciowej Świętej Rusi»” [!!!]. [...] W 2013 roku podczas XVII ŚRSN patriarcha Cyryl zaproponował następującą definicję Rosji: Pozwólcie na początku mi powiedzieć, że Rosję należy rozumieć jako wielonarodową jednostkę kulturową w bardzo konkretnych wymiarach historycznych i geograficznych, która jest związana z dawną Rusią. W pewnym sensie Rosja jest synonimem Rusi. Dzisiaj mamy inną rzeczywistość geopolityczną, kiedy na terenach tej historycznej Rosji pojawiły się niepodległe państwa, z których wiele jest również spadkobiercami tej historycznej Rusi. Dlatego, gdy mówię o Rosji, zawsze mam na myśli tę wielką przestrzeń cywilizacyjną. Wypowiedź patriarchy można interpretować jako próbę utożsamienia niezależnych państw powstałych na terenach dawnej Rusi z „przestrzenią cywilizacyjną współczesnej Rosji. W tym miejscu należy podkreślić, że takiego rodzaju wniosek budowany jest na podstawie przedstawienia teorii cywilizacji jako modelu aksjomatycznego. Chociaż tendencja ta nie jest nowa, a samo pojęcie „świata rosyjskiego” doczekało się obszernego omówienia w historiografii. Symbolicznym wydarzeniem legitymizującym retorykę ideologiczną był artykuł Putina z 2021 roku „O historycznej jedności Rosjan i Ukraińców”. [...] Podczas XVI ŚRSN w 2012 roku zauważono: „Dzisiaj wypada mówić nie tylko o suwerenności granic państwowych, ale także o suwerenności przestrzeni humanitarnej – przestrzeni znaczeń, symboli duchowych, rozwoju społeczno-kulturowego. [...] 

„Uprowadzenie rosyjskiej tożsamości” (похищение российской идентичности) to koncepcja aktywnie rozwijana przez Szczipkowa. Szczipkow to jeden ze współczesnych ideologów rosyjskich. Jest również zastępcą dyrektora ŚRSN, profesorem, a także pierwszym zastępcą przewodniczącego Synodalnego Wydziału Patriarchatu Moskiewskiego ds. Kontaktów Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego z mediami (Синодальный отдел по взаимоотношениям Церкви с обществом и СМИ), prowadzającym własny program telewizyjny na kanale religijnym Spas (Спас). W 2021 roku Szczipkow wydał książkę zatytułowaną „Dyskurs ortodoksji. Opis przestrzeni ideologicznej współczesnego prawosławia rosyjskiego” (Дискурс ортодоксии. Описание идейного пространства современного пространства православия). Przedstawił w niej skomplikowany schemat dotyczący tożsamości ukraińskiej, wykorzystując „chwyty” sofistyczne. Trzeba zaznaczyć, że książka ta zdobyła nagrodę jako Najlepsza Książka Roku 2020 w opinii Ministerstwa Kultury Federacji Rosyjskiej, a sam autor otrzymał podziękowania od prezydenta Rosji w lipcu 2021 roku. [...] Zdaniem Szczipkowa Ukraińcy „porywają rosyjską tożsamość”, a proces ten dzieli na trzy etapy: pierwszy krok: Ukraina to nie Rosja. drugi krok: Ukraina jest Antyrosją. trzeci krok: Ukraina to Rosja, prawdziwa Rosja. W rezultacie: Ukraińcy to Rosjanie, a Rosjanie mieszkający na terytorium Rosji to historyczni samozwańcy. Koło się zamyka. [...] Trzeci krok jest scharakteryzowany przez Szczipkowa w następujący sposób: Aby uniknąć wiecznego dręczenia ducha, Ukraińcy wcześniej czy później będą zmuszeni do powrotu do rosyjskiej tożsamości. Aby jednak powrócić jako pełnoprawny podmiot historyczny, będą musieli sami wypchnąć Rosjan z tej historycznej matrycy, czyli nas derusyfikować. (...) Ukraińcy w gruncie rzeczy są lustrzanymi Rosjanami i nie mają innej drogi niż uprowadzenie. Wcześniej czy później Ukraińcy będą musieli uznać swoją rosyjskość, aby uzyskać prawowite miejsce w historii. [...] Argumentacja Szczipkowa polega na odwróceniu pojęć. Podobnie jak wielu innych ideologów autor utożsamia Rosję z Rusią. Innymi słowy, chodzi tu o dążenie do zbudowania równowagi między pojęciami Rosja i Ruś. Są one postrzegane jako pojęcia tożsame, których zakres jest identyczny. Jednak takie podejście jest sprzeczne z faktami historycznymi. Z punktu widzenia logiki pojęcie Rusi mogłoby być postrzegane jako wspólny element dla Ukrainy i Rosji, niemniej jednak ideolodzy uzurpują sobie prawo do tworzenia aparatu pojęciowego. Retorycznie dotyczy to pojęć z rdzeniem Rus – Ruś, Ruska Prawda, język staroruski itp. Innymi słowy, dyskurs jest zbudowany na kształtowaniu się skojarzeń, według których wszystko, co ma rdzeń Rus, należy do Rosji. Taka argumentacja wydaje się brzmieć przekonująco, jednak ma niewiele wspólnego z faktami historycznymi bądź jest sprzeczna z dyskursem akademickim. [...] Nie można pominąć tendencji we współczesnej propagandzie rosyjskiej, przedstawiającej władze w Kijowie jako nazistowski reżim. Kreowanie takiego wizerunku działa jak manipulacja, zgodnie z którą obywatelowi Rosji proponuje się misję ratowania „bratniego narodu”. Z drugiej strony, badania opinii publicznej przeprowadzone przez Centrum Lewady w 2022 roku pokazują pogorszenie nastawienia Rosjan do Ukrainy. Razem jednak daje to efekt stopniowego przekształcania obrazu „bratnich ludzi” (братские народы) w obraz bratniego wroga.''

- dureń Szczipkow jakoś nie pojmuje, iż na mocy jego pożal się ''heglowskiej'' triady Rosja pozycjonując się jako ''anty-Zachód'', wchłonąwszy co nie daj Ukrainę, która przecież wedle Moskwy pełni rolę ''przedmurza Zachodu'', sama przez to nim się stanie! I o to idzie wojna, bowiem nie może być dwóch jednako ruskich ''bastionów Okcydentu'' w Eurazji... Czegoż się jednak spodziewać po jełopie, który postuluje ''wychowanie patriotyczne'', czyli w realiach obecnej Rosji przymus ordynarnej propagandy, jako remedium na emigrację z kraju specjalistów od wysokich technologii. Bowiem nie przyjdzie mu do kapuścianego łba, aby stworzyć im warunki rozwoju i swobodnej działalności, tak finansowe co i polityczne, gdzieżby. Będzie za to pierdolił jak to było fajnie za sowieckiej komuny, bo ludzie w potrzebie dzielili się masłem czy cukrem, jakby to nie był dowód materialnej nędzy w jakiej wówczas żyli! Chuj z nim, wspominam o nim jedynie po to, by dowodnie okazać jakim syfem jest ów ''ruski mir'', skoro ma takowych ''ideologów'' co imć Szczipkow. W końcu przyszło mi przywołać fragmenty anonsowanego na wstępie opracowania Jolanty Darczewskiej, niestety rozdział poświęcony Tiutczewowi - twórcy do dziś używanych klisz propagandowych ''ruskiego miru'' - jest zbyt obszerny, by zamieścić go tu w całości, stąd zachęcam do jego lektury w oryginale. Natomiast pozwolę sobie zacytować passus o ''wychowawczej'' roli carskiej tajnej policji, której agentami wpływu byli najwięksi rosyjscy poeci z Puszkinem na czele. Nie jest to żadna ''rusofobiczna konspirologia'', gdyż same kacapy wręcz chełpią się owym faktem:

''Pomysłodawca i szef policji politycznej, zakamuflowanej jako III Oddział, Aleksander von Benckendorff, który wcześniej zasłużył się śledztwem w sprawie powstania dekabrystów (1825), jej powołanie uargumentował potrzebą kompleksowego nadzoru nad oficerami, literatami, cudzoziemcami i wyższymi urzędnikami, a także koniecznością stworzenia systemu wychowania i edukacji elit rosyjskich w duchu patriotycznym, prawosławnym i monarchicznym. [...] Nastawione na inwigilację, cenzurę, korumpowanie za pomocą przekupstwa i zastraszenia metody działań Benckendorffa i jego III Oddziału, budzące krytyczną reakcję przeciętnego mieszkańca Zachodu, stanowią przedmiot dumy w programach rosyjskiej propagandy i edukacji społecznej. Potwierdza to film dokumentalny Jakie sekrety skrywali rosyjscy pisarze? Tajemnice Puszkina, Lermontowa, Gogola i Turgieniewa, który w kwietniu 2022 r. wyemitowano w rosyjskiej telewizji państwowej, a następnie umieszczono na YouTube. Znani rosyjscy pisarze, „zdekonspirowani” w filmie jako agenci III Oddziału, stawiani są tu za godny naśladowania wzór patriotyzmu. [...] Obdarzeni lekkim piórem, pociągający oryginalnością, inteligencją i wdziękiem osobistym, niewątpliwie świetnie sprawdzali się oni w tej roli. Dobrze nadawali się do realizacji przypisanych III Oddziałowi celów lobbingu prorosyjskiego: jako wykształconych przedstawicieli arystokracji car często obsadzał ich w służbie dyplomatycznej. Ponadto Rosja w tym czasie walczyła z cudzoziemszczyzną, oni zaś przekonywali, że język rosyjski jest równie elegancki jak język francuski czy niemiecki. Działali dwutorowo: z jednej strony przemycali w swej twórczości pożądany obraz Rosji za granicą, a z drugiej aktywnie uczestniczyli w europejskim dyskursie politycznym i upowszechniali treści korzystne z punktu widzenia władz. [...] Nie bez kozery pomniki Puszkina stały się symbolem „rosyjskiego świata”. Znajdują się nie tylko w Ukrainie i Białorusi, ale w wielu stolicach na całym świecie. Jeśli bowiem można było mieć wątpliwości co do historycznej roli Lenina, to Puszkin wydawał się niegroźny. To „tylko” kultura, a kultura – zgodnie z naiwnym przekonaniem – nie ma nic wspólnego z polityką. Nic bardziej błędnego. W Rosji kultura uprawia propagandę, daje się wykorzystywać do realizacji strategicznych celów polityki, aktywnie uczestniczy w wojnach kulturowych. A Puszkin... był cynicznie wykorzystywanym narzędziem opresyjnego państwa i pozostaje nim do dziś. W 2010 r. Putin ogłosił, że 6 czerwca, dzień urodzin poety, będzie obchodzony jako Dzień Języka Rosyjskiego. Zgodnie z ideologią „rosyjskiego świata” Rosja sięga tam, gdzie jest język rosyjski. W rosyjskiej geografii mentalnej pomniki Puszkina stanowią niejako symboliczne słupy graniczne.''
 
- tak więc może i ''poezji to nikt nie zji'', wszakże użyta przez tajne służby może stać się wcale nie mniej niszczącą bronią co armatnie pociski, bowiem rujnującą podstępnie ludzkie umysły. Tyle z mej strony w temacie fikcji ''ruskiego miru'', niestety całkiem użytecznej propagandowo a co gorsza i militarnie. Kończę tym samym z ''kwestią rosyjską'', przynajmniej na jakiś czas, bowiem mam jej serdecznie dość - obcowanie z kremlowską propagandą jest mocno rakogenne, jakby ''promień śmierci'' wypalał płaty czołowe. Nawet kacapscy czynownicy jak Rogozin nie kryją obrzydzenia nią, tak jest chujowa, ale zdatna przynajmniej dla tumanów, a tych niestety nigdy nie brakuje. Bynajmniej nie przemawia przeze mnie poczucie ''wyższości cywilizacyjnej'' wobec Rosjan, przeciwnie: raczej mym udziałem jest gorzkie poczucie, że Polska to ''miękka wersja'' Rosji. O czym świadczą nierozwikłane do dziś morderstwa gen. Papały, Leppera czy Jolanty Brzeskiej, które dowodzą istnienia nad Wisłą jakowegoś ''głębokiego państwa'', niezależnie czy III RP nominalnie władają komuchy lub solidaruchy, PiS albo PO. Kaczyński zwie to ''układem'', ale choć byli funkcjonariusze PRL-owskiej bezpieki, oraz ich agenci do dziś nadają mu ton, rzecz sięga głębiej aż do mrocznych pokładów na dnie ''polskiej duszy''. Przecież choćby partia francuskiego absolutyzmu za Michała Korybuta poczynała sobie równie podle co współczesna Targowica, unijna czy moskiewska, a reprezentowały ją nie tylko przekupne miernoty, ale i wybitne postacie tej miary co Jan Sobieski, do czego więc tu sowieci? Rosja wydawałoby się też, gdyby nie poparcie znacznej części szlachty Rzeczpospolitej, jaką cieszyła się kandydatura na polski tron Iwana Groźnego, nie będę wszakże wyrzekał na polityczną ślepotę herbowych, bo i obieranym przez nich królom zdarzało się nie raz korzystać z ''liberum veto'', a nikt jakoś z tego tytułu nie nazywa onych ''warchołami''. Drugą zaś niewesołą refleksją, jaka mi się w związku z tym narzuca, jest przypuszczenie na grani narodowego bluźnierstwa, że nie sposób skutecznie zwalczać niby ''ruskiego miru'' bez należytego dystansu do USA. Zwłaszcza krajowa prawica powinna wreszcie skonfrontować się z faktem, iż MAGA jest tak samo zjebana jak BLM, jednako żywiąc fioła na punkcie Izraela co lewacy Palestyńczyków. Sam Trump to nieco inna para chodaków, z nim na dwoje babka wróżyła, stąd Duda słusznie podjął z nim rozmowy, bo tacy jak ''Moscow Marjorie'' nie mogą panoszyć się w otoczeniu byłego przywódcy Ameryki bez odpowiedniej kontry. Wszakże nie spodziewałbym się tu za wiele, polegając możliwie na własnych siłach, zamiast rzucać się w objęcia brukselskiej mafii, co czyni niemiecki knyp Tusk i jego ''bratwa''. Nie postuluję zaraz pożegnać NATO czy wygnać amerykańskie wojska z Polski, jeno przypominam kto nam tu nad Wisłą zainstalował Hujownię i Czaskosky'ego, oraz bronił TVN jak niepodległości. Powinniśmy za to lepiej rozumieć Amerykanów, ich sposób myślenia i działania, w tym filozofię jaką owszem posiadają i tym postaram zająć się następnym razem. Wszakże pewnie dopiero z końcem lata, gdyż przez ''prozę życia'', czyli banalny wzrost rachunków za prąd, nie będę mógł poświęcić już tyle czasu jak dotąd na zgłębienie tematu. Póty co zaś odsyłam na ''paprowego tygra'', gdzie być może zamieszczę w międzyczasie komentarze bardziej doraźne i lakoniczne od niniejszego tekstu, który z konieczności i tak miał charakter ''przekrojowy''.
 
ps.

Na dniach gruchnęła wieść, że Czubajs powołuje ''instytut'' na uniwersytecie w Tel Awiwie, poświęcony badaniu ''najnowszej historii ekonomicznej Rosji''. Facet, który czego się tknął to spierdolił, na czele z reformami gospodarczymi kraju po rozpadzie ZSRR, ma teraz czelność roztrząsać co poszło z nimi nie tak! Publiczne kajanie za cudze pieniądze, no no - żydowska chucpa co się zowie... Na wspomnianym uniwersytecie dzięki szczodrej donacji Abramowicza powstało też centrum ''onanonauki'' czy jakoś tak, rektor zaś nie brzydził się wziąć kasy od rosyjskiego oligarchy, broniąc go nawet przed amerykańskimi sankcjami. Mowa o ludziach, którzy wprowadzili Putina na Kreml, nadal utrzymując ożywione kontakty jeśli nie z samym reżimem w Moskwie, to na pewno tamtejszymi elitami intelektualnymi i finansowymi. Dość rzec, iż w prace czubajsowego instytutu zaangażowany będzie Dmitrij Butrin, wiceszef ''Kommiersanta'' - największego i ''niezależnego'', jak głosi polski biogram, dziennika ekonomicznego w Rosji, kolportującego ordynarną kremlowską propagandę. Cóż się dziwić, skoro owa gazeta jest formalnie własnością jednego z głównych putinowskich oligarchów Aliszera Usmanowa, Uzbeka skądinąd ożenionego z Żydówką Iriną Winer, która naraiła Putinowi swą wychowanicę Kabajewą, pół-Tatarkę z pochodzenia, jednym słowem istny ''ruski'' mir. Biorąc powyższe niepojętym jest jak można jeszcze bronić IZSRRaela władanego przez prorosyjskiego aferzystę, a zarazem Ukrainy przed moskiewską agresją? Trudno też o lepszy dowód, iż Rosja pogrążając się w sobie rozpełzła na niemal cały świat, przekształcając w diasporyczną ''sieciową'' Ruś. Zgodnie z zamysłem twórcy ''ruskiego miru'' Piotra Szczedrowickiego, Żyda i syna pomysłodawcy rosyjskiej ''metodologii'', której wyznawcą jest Kirijenko-Izraitiel, jeden z głównych obecnie kremlowskich czynowników zaangażowanych bezpośrednio w rosyjskie zbrodnie wojenne na Ukrainie. Wprawdzie Szczedrowicki junior tłumaczył się, że chodziło mu o kontrę wobec agresywnego militaryzmu własnego kraju, wszakże owa sprzeczność może wieść do ''wyższej syntezy'' o ile podejdzie się doń ''dialektycznie''. Tym bardziej, iż roił o ''imperializmie kulturowym'' niwelującym tym samym granice państwowe, zaś inny z fundatorów idei ''ruskiego miru'' Gleb Pawłowski, w swoim czasie bodaj główny kremlowski polittechnolog, wprost mówił o nim jako ''projekcie rosyjskiego syjonizmu''! Moskwa jako centrum globalnej Chazarii...

Tymczasem w komentarzu na blogu Foxa zarzucono mi, jakoby ma krytyka Rosji była ''niekonsekwentna'' - bynajmniej, gdyż wspólnym mianownikiem wszystkich jej mutacji ustrojowych jest nienawiść do państwa jako takiego, obojętnie czy stanowiło ono przedmiot władzy cara, bolszewickiego politbiura czy neoliberałów z KGB. Jednako traktowała ona je instrumentalnie, podobnie co i stanowione przez się prawo, które notorycznie łamała prowadząc do anarchii terroru w kraju. Owa nienawiść jest przejawem rosyjskiej g[ów]nozy, ''magii chaosu'' wrogiej wszelkiemu ładowi, porządkowi świata. To właśnie mam na myśli przez ''wewnętrzną Rosję'' samej Polski: istnienie nad Wisłą nieformalnej władzy, niezależnie od tego kto ją oficjalnie sprawuje w państwie, czyniąc ostatnie w dużej mierze fasadowym. Póty więc nie zwalczymy tego w sobie, nadal będziemy podatni na wpływy zewnętrzne, nie tylko ze wschodu, zżerani autodestrukcyjnymi ciągotami. Natomiast z ''ruskim mirem'' musi być coś głęboko nie tak w samej Rosji, skoro Ruscy tam muszą organizować samoobronę przed coraz bardziej agresywnymi mniejszościami etnicznymi i religijnymi w kraju. Tępe dzidy żalą się, że władze prześladują ich zamiast chronić, nie przestają jednakże wspierać zabójczą także dla nich wojnę przeciw Ukrainie, mimo iż dostrzegają jasno, że przyszło im wojować z takimi samymi Słowianami co oni. Rosyjscy czynownicy i posłuszna im policja aresztują weteranów ''specoperacji'' za nasilające się w ich wykonaniu nacjonalistyczne ''ekscesy'', bezpieka zaś usiłuje nawet fanatykom Girkina dorobić gębę ''neowłasowców'', wspierających RDK walczące przecież po stronie Ukraińców! Czegoż się jednak dziwić, skoro wedle kacapskich władz za konflikty między Ruskimi a Cyganami po jakichś zadupiach odpowiada ''praklatyj Zapad'' na czele z USA:). Wszystko to zaś jest efektem chaotycznej, pełnej sprzeczności polityki migracyjnej samej Rosji, z jednej ułatwiającej niesłychanie w ostatnich latach migrantom uzyskanie obywatelstwa kraju, zarazem jednak zwiększając wydatnie możliwości pozbycia ich go za ''ekstremizm'' i ''dyskredytację rosyjskiej armii'', cokolwiek to znaczy. Szczególnie dotknięci represjami zostali Tadżycy i to jeszcze na długo przed ''krokusowym'' zamachem, a to ze względu na przeciwstawne interesy różnych grup u władzy na Kremlu. Z jednej bowiem wielki biznes i armia pożąda pracowników oraz rekruta wobec ich dotkliwego braku na miejscu, zarazem jednak dla bezpieki i rosnących w siłę nacjonalistów migrant, do tego przeważnie muzułmanin, to potencjalny terrorysta i forpoczta niepożądanych zmian cywilizacyjnych. Wszystko to jednak stanowi wyraz głębszej sprzeczności rozrywającej Rosję jako taką, hołubiącej wciąż wizję siebie jako wielonarodowego imperium, a nawet światowego mocarstwa jakim był ZSRR, nabierając zarazem gwałtownie coraz bardziej nacjonalistycznego charakteru, paradoksalnie wraz z kurczeniem się w niej samej ''ruskości''. Nie tyle więc grozi jej rozpad, którym tak lubi straszyć Putin, co raczej wsobna zapaść, stąd coraz więcej regionów kraju odmawia migrantom wykonywania określonych zawodów, w Petersburgu zaś w ogóle zawieszono dla nich egzaminy językowe wymagane dla uzyskania zatrudnienia i obywatelstwa. Wraz z pogarszającą się sytuacją ekonomiczną rynek kurczy się, a sama Rosja zamyka coraz bardziej w sobie, przestając być w perspektywie równie atrakcyjnym jak dotąd miejscem zarobkowej migracji. Mieszkańcy Azji Centralnej zyskują też zachęcające wobec niej alternatywy, choćby ''anglosaska ośmiornica'' poczyna sięgać swymi mackami w region, co wywołuje u Moskali niekłamaną histerię. Dlatego zdychający na raka jeden z byłych morderców Litwinienki, kręci na zlecenie Kremla agitkę wymierzoną w Kazachstan, jako rzekome ''dominium'' Wlk. Brytanii. O szczególny ból zżartej nowotworem dupy przyprawia go współpraca tureckiej armii i wywiadu z ich środkowoazjatyckimi odpowiednikami, w czym znać wedle niego rękę ''perfidnego Albionu'', bowiem Turcję postrzega jako zaledwie narzędzie Londynu. Powinien jednakże prędzej winić Putina za ów stan rzeczy, gdyż bodaj jedyne co udało mu się zwojować w Eurazji to ''wyrupić'' na kasę Hindusom, tudzież doprowadzić do bezprecedensowej w dziejach ''Gazpromu'' straty finansowej, ze względu na sprzedawany za pół ceny surowiec Chinom. Za wątpliwy zaś sukces może poczytywać sobie, iż najbogatsi Rosjanie lokują kapitały w arabskich ''jurysdykcjach'' wobec trudności czynionych im na Zachodzie, mimo gestów ze strony Kremla, by transferowali je z powrotem do kraju. Nie przynosi to wszakże spodziewanych rezultatów, bowiem państwo i prawo nie stanowią w Rosji gwarancji zachowania własności, zależne od kaprysów arbitralnej władzy i jej nieformalnych powiązań z biznesem. W każdej chwili posiadany majątek może być przez nią nie tyle nawet ''znacjonalizowany'', co raczej ''redystrybuowany'' tj. przekazany w inne ręce zależnie od aktualnej koniunktury politycznej. Cholera, miałem skończyć z babraniem się w fikcji niby ''ruskiego miru'', a wciąż nie mogę przestać, więc dość.

sobota, 16 marca 2024

Putin - liberalny tyran i zabójca.

...ów tytuł i zawarte w nim porównanie oburzać mogą jedynie siwego kuca, jaki nadal bezmyślnie powtarza korwinowe farmazony, jakoby rząd Rakowskiego był ''najmniej socjalistyczny'' na tle wszystkich kolejnych już w III RP. Hołdującego wciąż pociesznej wizji liberalizmu, jako ideologii bazarowych straganiarzy, z całym należnym im szacunkiem. Tymczasem jest to doktryna wojownicza i zaborcza, wyrosła z otchłani walk rozdzierających przeszło stulecie Wyspy Brytyjskie u progu nowożytności. Wystarczy wspomnieć prawdziwe bestialstwo z jakim angielscy wolnościowcy rozprawiali się z rodzimymi i szkockimi monarchistami, ale i kontynentalni nie ustępowali im, jeśli idzie o bezwzględność wobec przeciwników. Przecież to francuscy liberałowie zmasakrowali ''komunę paryską'', a nieco wcześniej meksykańscy obalili siłą i rozstrzelali swego habsburskiego ''cesarza''. Tak więc Putin jak widać jest ich godnym następcą, przynajmniej co do metod, jedynie z racji rosyjskiego zapóźnienia reprezentując jeszcze wczesną, zaborczą i ekspansywną wersję liberalizmu. Opartą na socjaldarwinizmie i bezlitosnej ''walce o byt'', gdzie wygrywa silniejszy, natomiast UE - dopowiem już od siebie - to przejrzały liberalizm, pogrążony w dekadencji i zjadający własny ogon. W każdym razie Putin to nieodrodne dziecko rosyjskiej ''transformacji ustrojowej'' lat 90-ych, co już onegdaj tu opisano, kontynuujący obrany jeszcze przez Jelcyna kurs w o wiele większym stopniu, niż pragnęłaby to przyznać moskiewska liberalna opozycja. Acz dodać należy, że akurat Nawalny o tym mówił, podobnie i teraz wspomina choćby tamtejszy socjolog i takoż opozycjonista Grigorij Judin. Trafnie wskazując, że mentalność Putina uformowała nie tylko KGB, gdzie służbowo terminował, ale może nade wszystko ''neoliberalna bolszewia'' od Czubajsa, tyle że spod znaku Miltona Friedmana a nie już Marksa, podobnie jednak jak leninowcy ''wiedząca lepiej'' od samych Rosjan co będzie dla nich dobre. Po rozpadzie ZSRR w miejsce ''awangardy proletariatu'' rządy nad krajem objęła takaż formacja byłych aparatczyków komunistycznych i czekistów, która poczęła odgrywać rolę ''nowej burżuazji''. Przy czym sam Czubajs nie ukrywał, iż głównym celem przeprowadzonej przezeń ''prywatyzacji'', czyli rozdawnictwa posowieckich fabryk i całych gałęzi przemysłu wydobywczego, było wytworzenie kasty właścicieli lojalnej wobec reżimu Jelcyna. Uczciwie też należy przyznać, iż w ówczesnych realiach politycznych Rosji innego wyjścia za bardzo nie było, aby zapobiec powrotowi komunistów Ziuganowa do władzy w najzupełniej demokratycznych wyborach [ tak więc kucerze ze swymi wolnorynkowymi dyrdymałami mogą się czochrać ]. W efekcie jednakże powstał system oligarchicznego kapitalizmu i fasadowej ''diermokracji'', jaki wydał w końcu liberalną jak najbardziej tyranię Putina, kierującą się socjaldarwinowską dyrektywą ''walki o byt'' tak w polityce zagranicznej, co i wewnątrz kraju. Przekształcając Rosję w rodzaj korpo-państwa stojącego kompleksem militarno-przemysłowym, władanym przez biurokrację i resorty siłowe, jednako traktujące kraj jako swą własność. Obecnie w imię egoistycznych interesów kanibalizując ją, pozbawiwszy innych możliwości rozwoju, jakie potencjalnie choćby jeszcze kilka lat temu wydaje się posiadała. Przy okazji oczywiście stwarzając egzystencjalne zagrożenie dla swych najbliższych sąsiadów z Ukrainą na czele, acz i Polska nie może czuć się całkiem odeń bezpieczna.

Dlatego ''antywojenne'' apele jakichś trzęsących się od trwogi starców niczego tu nie zmogą, owi idioci nie pojmują bowiem wewnętrznej logiki putinowskiego reżimu, dla jakiej inwazja na Kijów była najwidoczniej jedynie pretekstem do radykalnej transformacji samej Rosji w militarystyczne państwo-zombie i tyranię socjaldarwinowskiego liberalizmu. Podkreślmy więc: Putin reprezentuje ''stary dobry liberalizm'' na modłę XIX wieku, kiedy rząd w Londynie posyłał okręty wojenne np. przeciw polityce protekcyjnej argentyńskiego despoty Juana Manuela de Rosasa, by nań wymusić zbrojnie wolnorynkowe rozwiązania gospodarcze. Owa arcyliberalna ''specoperacja wojskowa'' nie powiodła się w dużej mierze przez opór, jaki stawiła jej całkiem już wtedy znaczna diaspora brytyjskich kupców w Buenos Aires. Otóż jeden z nich, niejaki kpt. Gore w liście wystosowanym do lorda Palmerstona, tak oto wykładał racje mu podobnych: ''Nie lubię i potępiam system Rosasa, jak powinien czynić każdy liberał, ale wyobrażam sobie, że byłoby wielkim złem, gdyby został pokonany, gdyż [...] reżim [ ten ] prezentuje się jako sprawna alternatywa nie dla dobrego rządu, ale dla braku jakiejkolwiek władzy'' [ cyt. za opracowaniem traktującym o ''nieformalnym brytyjskim imperium'' tj. dominacji kapitałowej londyńskiego City nad większością krajów Ameryki Łacińskiej w XIX-ym stuleciu ]. Paradoks owej prowolnorynkowej polityki legł w tym, iż jedynym sposobem jej realizacji w warunkach Latynoameryki były junty wojskowe i autorytarni caudillo, gwarantujący stabilność wewnętrzną i bezpieczeństwo majątku, niezbędne dla rozwoju gospodarczego i napływu brytyjskich, z czasem zaś i amerykańskich inwestycji. Putin również prowadzi interwencję zbrojną w tym duchu, kwestionując w swym prywatnym interesie ukraiński ''etatyzm'', a przy tym utrzymując jakoby Rosja ''nie miała granic'', pozbawiając ją tym samym cech niezbędnych państwu. Rzecz jasna libkostwo desperacko zaprzeczy przytoczonym tu faktom, biorąc za dobrą monetę wolnościowe farmazony o pokojowym jakoby ''leseferyzmie''. Ot choćby niejaki Rafał Trzeciakowski pierniczy, że przywódcy ''szkoły manchesterskiej'' Richard Cobden i John Bright ''występowali przeciwko brytyjskiemu imperializmowi, w którym widzieli formę państwa opiekuńczego dla arystokracji korzystającej ze stanowisk w administracji kolonialnej'' i ''której podboje reszta społeczeństwa była zmuszona finansować'', a zorganizowany przez pierwszego z wymienionych sprzeciw brytyjskiego parlamentu wobec drugiej wojny opiumowej nawet ''kosztować miał karierę polityczną''. Doprawdy wzruszające, tyle że ani słowem przy tym nie zająknął się, iż Cobdenowi nie wadził za to rosyjski imperializm caratu, wręcz przeciwnie! ''Sam handlujący z Rosją przędzą bawełnianą, w wydanej w 1836 r. pracy dowodził, że konflikt z Rosją sprzeczny byłby z ekonomicznymi interesami Anglii'' [ najwidoczniej tu utożsamianymi z własnymi ]. Uważał, iż sprawa odrodzenia Polski i wspierania Turcji nie ma żadnego znaczenia dla interesów brytyjskich. Używał argumentów o misji cywilizacyjnej Rosji wobec Turcji, oraz szkodliwości odbudowy Polski jako państwa rządzonego przez oligarchię arystokratyczną i szlachecką anarchię, które słusznie upadło. Cobden opowiadał się za motywowaną interesami ekonomicznymi współpracą z Rosją'' - cytuję za pracą Henryka Głębockiego o niesłynnym zaprzańcu narodowym i carskim szpiegu Adamie Gurowskim. Istny ''wróg imperializmu'' był z tegoż leseferysty gospodarczego, tylko jakisik taki mocno ''wybiórczy''... Oczywiście ów liberalny pajac gorąco przeciwstawiał się zaangażowaniu Brytyjczyków w ''wojnę krymską'', argumentując z typową dla socjaldarwinistów pogardą dla słabszych, iż małe państwa bywają często ''zanadto swarliwe'' i ''nadużywają wyrozumiałości'' wobec nich, jaką żywią nazbyt pochopnie w jego ocenie mocniejsi gracze. Idealnie pasuje do sytuacji Ukrainy, która bezczelnie śmiała przeciwstawić się pożarciu przez silniejszą odeń Rosję, a pewnie też i krajów bałtyckich czy Polski, jakie może spotkać to samo. Po tym co przytoczyłem, jeśli ktoś nadal ma wątpliwości, iż liberalizm nad Wisłą jest partią zdrady narodowej, to nic innego na to poradzić mu nie mogę. Pomijam już, że dla wspomnianego Trzeciakowskiego nawet John Stuart Mill nie zasługuje na miano liberała, bowiem wykracza zanadto dlań poza format ''jedynie słusznej'' austriackiej szkoły ekonomii, lub też neoliberalnej ortodoksji FOR Baal-cerowicza, skąd Rafałkowi wyrastają nogi. Uwielbiam, kiedy wolnościowcy żarliwie spierają się kto z nich dzierży monopol na liberalizm....

Owszem, sam tutaj odwołuję się do grubo ciosanej korwinową siekierą, socjaldarwinowskiej wersji liberalizmu, poza obrębem której pozostaje nie tylko pomieniony przed chwilą Mill, ale również bardziej nam współcześni Ronald Dworkin i John Rawls. Ostatni reprezentują liberalizm egalitarny i społeczny, co stanowi prawdziwe horrendum dla nadwiślańskiego kucerstwa, raczej wyklęty przezeń ''socjalizm'' i ''lewactwo''. Bo też i faktycznie hołdując ideałowi sprawiedliwości, stoi za polityką sztucznego wyrównywania szans ''akcjami afirmatywnymi'', tudzież przywilejami wszelkich uciskanych dotąd mniejszości rasowych i seksualnych. Nie stanowi więc żadnej istotnej alternatywy dla ohydy klasycznego liberalizmu, a jedynie jego drugą i nie mniej obrzydliwą postać. Liberalizm bowiem jest doktryną nihilistyczną i samosprzeczną: głosząc wolność prowadzi do rosnącego zniewolenia tyranią, gardząc słabszymi wynosi praktycznie wszelką szumowinę na piedestał, ględząc o ''wolnym rynku'' zapewnia realnie władzę kapitalistycznej oligarchii i rządy oligopolu. Długo można by wymieniać absurdy ''myśli wolnościowej'', jednak tego com tu przytoczył sądzę aż nadto. Co gorsza, na gruncie liberalnej postpolityki nie sposób skutecznie przeciwstawić się Rosji a tym bardziej Chinom, gdyż działa ona demobilizująco traktując wewnętrznych rywali jako agentów wroga, owa ''gęba'' zaś poczyna im wskutek tego przyrastać do twarzy! Całkiem spora grupa trumpistów niestety tegoż dowodem, podobnie jak wielu przedstawicieli europejskiej ''antysystemowej prawicy'', żywiona przez nich cześć dla Putina nie pozostawia tu najmniejszych złudzeń. Dzieje się zaś tak, gdyż liberalizm [ szczególnie w jego skrajnie libertariańskim wydaniu ] sam jest postpolityką w stanie czystym, od swego zarania dążąc ku wyrugowaniu całkiem sfery polityczności na rzecz ekonomiki, objęciu właściwą jej ''transakcyjnością'' możliwie wszystkich relacji międzyludzkich. Prowadzi to do hołdowania utopii ''bezdziejowości'', liberalnego ''końca historii'', gdzie jakoby nawet płeć ma być przedmiotem ''osobistego wyboru'' itp. bzdur. Dekadencja w jakiej pogrąża się UE powtórzmy, stanowi jedynie przejrzałą postać tej samej hydry, której ekspansywne i militarystyczne oblicze reprezentuje z kolei putinowska Rosja. Ma to nawet swój konkretny ekonomiczny wymiar, przecież bez sterowanych cyfrowo maszyn do obróbki metali głównie z Niemiec i Austrii rosyjska zbrojeniówka padłaby na ryj, zaś francuską awioniką nafaszerowano z kolei samoloty bojowe MIG. Nie dziwi stąd, iż Rosja nadal posłusznie spełnia wszelkie standardy narzucane jej przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy, zaś postulat wystąpienia zeń przedstawiony przez ichnich komunistów został odrzucony przez sam Kreml. Bo też i czemu miałoby to służyć, skoro na czele MFW stoi bułgarska postkomunistka, jaka z macierzystej dla niej stołecznej uczelni ekonomicznej im. Marksa, przeniosła się gładko na staż w London School of Economics... Dlatego żyruje teraz wszelkie propagandowe brednie Rosji co i Chin na temat stanu ich gospodarek, a wszystkie skandale wybuchające na owym tle nijakiej szkody jej do dziś nie czynią. Łatwość z jaką byłe towarzyszki pokroju wspomnianej Kristaliny Georgiewej, czy towarzysze Baal-cerowicz i Czubajs stali się żarliwymi orędownikami liberalnej ekonomii, każe poważnie zadumać nad głębszym jej pokrewieństwem z marksizmem. Faktycznie, Marks przecież bazował na kategoriach klasycznej myśli liberalnej Adama Smitha i Davida Ricardo, od ''rozwolnościowców'' też zaczerpnął ideał ''walki klas'', oczywiście przerabiając go na swą modłę. Czyżby więc uprawnioną była teza, iż każdy liberał podszyty jest bolszewickim jakobinem? [ i na odwrót, rzecz jasna takoż samo ].

W każdym razie nie powinno ulegać wątpliwości, że Putin nie jest żadnym ''faszystą'' ni tym bardziej ''dyktatorem'', lecz skończonym liberałem a do tego zadeklarowanym okcydentalistą. Inaczej nie poświęcałby tylu Ruskich dla walki o status europejskiego mocarstwa dla Rosji. Przecież gdyby tylko uznał prawo Ukraińców do własnego państwa i języka, miałby z nich takich wielkoruskich szowinistów, jakich nie ma w samej Rosji! Tak właśnie z nimi było tuż przed wybuchem I wojny, gdy Wołyń stanowił największy w carskim imperium bastion ''czarnej sotni'', zaś mówiący po ukraińsku galicyjscy chłopi wyznawali fanatyczne moskalofilstwo [ co już w tym miejscu szerzej opisywałem ]. Putin jednak ma to w dupie, jego interesuje Europa i ogólnie cały Zachód, oraz miejsce w nich samej Moskwy, stąd rosyjskie elity władzy są takimi jedynie z nazwy. Poczuwają się bowiem prędzej do wspólnoty z ''praklatym Zapadem'' a szczególnie ''gejropą'', niż rzeszami rosyjskich poddanych - ''słowiańskim bydłem'' i ''azjatycką dziczą'' w ich opinii. Zdatnym jedynie pełnić rolę ''armatniego mięsa'' w celu zyskania upragnionego przez Kreml statusu mocarstwa Okcydentu. Wszystkie gadki bowiem o jego rzekomym ''zwrocie ku Azji'' i takich tam, są wyłącznie propagandowym picem bez pokrycia w realiach. Nie przestanę stąd uporczywie powtarzać, iż Rosja jest śmiertelnym zagrożeniem dla Polski, oraz innych krajów na bazie d. Rzeczpospolitej z Ukrainą na czele właśnie dlatego, że stanowi część Europy a nie Azji! Miażdży bowiem wszystko co stoi jej na drodze, by stać się częścią Zachodu, czyli niestety nasze kraje Europy Wschodniej w pierwszej kolejności... a wielu okcydentalnych skurwieli, w tym liberalnych wzorem Cobdena, temu gorąco sprzyja. Prędzej więc Rosja rakiem Rusi, nie zaś spadkobierczynią mongolskiej Ordy, tak jakby dziełem tejże nie było również powołanie buddyjskiej teokracji w Tybecie. Acz owe ''państwo-mandala'' nie miało zbyt pokojowego nastawienia do świata, jak zwykle utrzymują to zachodni konwertyci lamaizmu, tocząc choćby boje z pokrewnym Bhutanem, trudno wszakże uznać w którymkolwiek z dalajlamów godnego następcę Czyngiz-chana. Tymczasem sama Kacapia wyrąbała sobie ''okno na Europę'' za cenę militarnej i policyjnej tyranii Piotra I, co trafnie zauważył moskiewski akademik, specjalista od historii rosyjskiej nowożytności Sergiej Mironenko. Onże też poczynił celną, acz szokującą dla okcydentalisty uwagę, iż na przestrzeni dziejów w Rosji liberalna była jedynie biurokracja, pełniąc rolę w zastępstwie ''trzeciego stanu'', burżuazji czy też kupiectwa, jakie nigdy nie posiadały tam znaczącej i autonomicznej siły. Źródłem owej niemożliwej z pozoru fuzji była liberalna niechęć ku państwu, sprzyjająca samodzierżawnej władzy cara lub carycy, nieskrępowanej przeto żadnym wędzidłem praw ni rządzących instytucjami reguł administracyjnych. Dając tym samym wybranej jednostce pełną swobodę czynienia co jej się tylko żywnie podoba z własnymi poddanymi, przemienionymi w stanowiących prywatną własność ''rabów''. Również współcześnie liberalna odraza do polityki i stąd brak zaangażowania weń samych Rosjan, tudzież ich skupienie na socjaldarwinowskiej wręcz ekonomicznej ''walce o byt'', sprzyjały wydatnie ukonstytuowaniu putinowskiej autokracji. W Rosji tzw. ''państwo'' poczyna sobie niczym kapitalistyczne cyber-korpo, urządzając wirtualne ''wybory prezydęta'' kraju wyłącznie dla generalnego testu systemu, a przy okazji rzecz jasna zasysania mnóstwa danych elektronicznym ''głosowaniem''. Tak więc póty Rosjanie nie wyzbędą się realnie straszliwego ''kompleksu Zachodu'', który ich od przeszło stuleci już trawi, będą stanowić wieczne zagrożenie nie tylko dla sąsiednich nacji, ale i może nade wszystko siebie samych. Niczego dobrego stąd owo ''zapadniczestwo'' rosyjskich liberałów także Polsce nie przyniesie, poza kolejnymi dilami zawieranymi przez nich ponad naszymi głowami z Niemcami, Francą czy też Anglosasami. Realną zmianą mógłby skutkować jedynie prawdziwy przewrót u korzeni ideowych moskiewskiej tyranii, wyjścia jej z mrocznego ''cienia Okcydentu'', na to jednak szans póki co nie widać. Trudno więc upatrywać przełomu pod owym względem w śmierci Nawalnego, a właściwie jego egzekucji najprawdopodobniej dokonanej z woli Putina. 

Wszystkim co głupio pytają, jaki to interes miałby w tym kremlowski satrapa, należy zadedykować niniejsze uwagi z diariusza Albrychta Radziwiłła: ''Kiedy zdarzy się monarsze dłużej żyć, pociąga go pragnienie wieczystego trwania, sprzeczne z przemijaniem; [...] Takie jest bowiem nieszczęście tego wieku, że panujący niekiedy zmuszają swymi westchnieniami do wydania ostatniego tchnienia innych; a wtedy dopiero oddychają sami, kiedy inny przestaje oddychać''. Poza ową celną definicją swoistego ''wampiryzmu'' starczej władzy, przyczyny mordu Nawalnego były też zapewne bardziej prozaiczne. Na zewnątrz jawi się on jako wyraźny sygnał ze strony Putina, że ''królowa jest tylko jedna'' i jeśli reszta przywódców Zachodu chce negocjacji, to może je podjąć wyłącznie z nim samym. Natomiast w kraju ów ''mesydż'' szczególnie tyczy elit, by nie przyszły im jakie głupie pomysły do głowy wymiany go na ''lepszy model'', gdyż zabity ''nadopozycjonista'' stanowił ewidentnie ich plan B i kartę przetargową w możliwym porozumieniu z USA i zwłaszcza UE. Albowiem wraz ze śmiercią Nawalnego brakło orędownika i gwaranta ''Eurosji'', a może nawet ''rozszerzonego Zachodu'' od Vancouver po Władywostok z pism Brzezińskiego seniora, zaś ów geopolityczny lądolód niechybnie zmiażdżyłby Polskę, stąd jakby to cynicznie nie zabrzmiało zgon imć Aleksieja był korzystny dla naszego kraju. Niwecząc mrzonki o ''pięknej Rosji przyszłości'', gdy prędzej czeka ją kolejna ''oprycznina'' do jakiej ustanowienia najwidoczniej dąży sam Putin. Konieczna mu bowiem jest nowa lojalna wobec niego kasta czynowników, złączona wraz z nim współsprawstwem w zbrodniach wojennych na Ukrainie, w tym celu więc trzeba będzie zaspokoić ich apetyty kosztem starej oligarchii jelcynowskiego chowu. Dokonując ''reprywatyzacji'' jej majątku powtórzyłby jedynie opisany na wstępie gest Czubajsa, acz tym razem zapewne ów proces nabierze znacznie brutalniejszego charakteru, odpowiednio do skali walk, jakie obecnie mają miejsce przekraczając mocno starcia zbrojne radzieckich wojsk w Afganistanie i rosyjską pacyfikację Czeczenii. Liczyć się stąd należy z perspektywą nakreśloną przez rosyjskiego ekonomistę Igora Lipszyca, iż przez najbliższe lata a może i dekady w sąsiedztwie Polski istnieć będą dwa - gdyż Białoruś w owym układzie sił ulegnie nieuchronnej marginalizacji na rzecz Rosji - ubogie, za to zmilitaryzowane kraje zwarte w permanentnym niemal klinczu wojennym. W tej sytuacji kurs na pogrążanie się w liberalnej postpolityce UE, jaki obrała właśnie teraz Rzeczpospolita, to przepis na państwowe i narodowe samobójstwo, o ile będzie on trwale postępował. Przyznaje to mimowolnie nawet taka znawczyni myśli ''rozwolnościowej'' co Katarzyna Haremska, jakiej tom studiów pod znamiennym tytułem ''Po pierwsze, przeżyć'' zawiera następujące uwagi:

''Państwo to również odpowiedź na ludzkie namiętności - zbyt wyniszczające, by pozwolić im się swobodnie ujawnić: pychę, zawiść, agresję. Tak reagują ludzie na obecność drugiego człowieka. Nie mieli co do tego żadnych wątpliwości Niccolo Machiavelli, Tomasz Hobbes, Joseph de Maistre czy Georg Wilhelm Friedrich Hegel - myśliciele uznawani za prawdziwie politycznych. Ze względu na swój pesymizm antropologiczny wszyscy oni byli uczniami Platona. Wiedzieli, że dziedziną polityki jest „jaskinia” i że nie należy oczekiwać, iż zastaniemy w niej mędrców oraz świętych. Bohatera polityki porywa „gra cieni i echa”, oddaje jej cały swój czas i pasję. Poruszany nieokiełznaną ambicją, kuszony nadzieją nieśmiertelnej sławy, goni za mirażami. Polityka to żywioł Platońskiej „duszy gniewliwej”. Liberałowie zdają się tych zakamarków ludzkiej psychiki nie rozumieć, a nawet ich nie dostrzegać. Sprowadzają tajemnicę naszych wielorakich potrzeb do jednej: pożądliwości. Bogactwo uczuć redukują do lęku przed biedą, zachłanności dóbr materialnych i pragnienia luksusu. Motywacje ekonomiczne, jak twierdzą, towarzyszą wszystkim naszym wyborom. Centralną postać filozofii liberalnej stanowi opisany przez Adama Smitha homo oeconomicus. Bogactwo narodów Smitha jest, ich zdaniem, nieocenionym źródłem wiedzy o zachowaniu każdego człowieka. Poruszenia „duszy pożądliwej” nie generują sfery politycznej. Potencjał konfliktowości w nich zawarty i implikowane antagonizmy okazują się tylko pozorne. W ramach gospodarki opartej na wolnym rynku i własności prywatnej da się je łatwo wzajemnie zharmonizować. Konkurencja, w odróżnieniu od współzawodnictwa politycznego, nie jest grą o sumie zerowej. Zamiast walki mamy tu do czynienia z rywalizacją, na której w ostatecznym rozrachunku obie strony dobrze wychodzą. Nie ma zwycięzców i przegranych. Wszyscy wygrywają. Ten ekonomiczny sposób myślenia, te wywiedzione z gospodarki kapitalistycznej metody eliminowania napięć powinny stanowić, zdaniem liberałów, wzorzec rozwiązywania konfliktów w pozostałych dziedzinach. Również w polityce. Wrogowie nie istnieją. Wróg to przyjaciel, któremu nie daliśmy równej szansy. Po cóż nam zatem potężny „Lewiatan”? - pytają. Nie znajdując odpowiedzi, kierują swój wysiłek na to, aby możliwie skutecznie skrępować instytucje państwa. Autorytarnego i demokratycznego, zwyrodniałego i dobrego - każdego państwa. Geneza rządu ani jego cel nie mają na gruncie tej filozofii większego znaczenia. Istotne staje się inne pytanie - o zakres władzy. To władza budzi największą nieufność. Jest największym zagrożeniem dla wartości, która została uznana za najcenniejszą - dla ludzkiej wolności. [...] Liberalny schemat argumentacji przedstawia się zatem następująco: niekonfliktowe jednostki organizują się we wspólnotę, sprawnie rozwiązującą ich podstawowe problemy. W szczególnych, bardzo nietypowych okolicznościach pojawiają się jednak pewne kłopoty. Aby je usunąć, powołuje się do istnienia państwo. Spełnia ono rolę agencji usługowej, poddawanej regularnej, krytycznej ocenie, a w momencie pojawienia się najmniejszych wątpliwości - kwestionowanej. Taka diagnoza sytuacji społecznej przesądza, w jakim kierunku będzie skierowany intelektualny wysiłek zwolenników liberalizmu. Cała ich twórcza inwencja, nowatorstwo i oryginalność myśli wprzężone zostają w służbę jednej idei: ograniczenia mocy państwa. Mają jeden cel: destrukcję sfery politycznej. Taka jest intencja wszystkich wielkich liberalnych pomysłów: teorii podziału władz, osiemnastowiecznej idei państwa „nocnego stróża”, obywatelskiego prawa do buntu przeciwko władcy, walki o wolność słowa i tolerancję, apeli o instytucje zdolne przeciwstawić się władzy centralnej - wolną prasę, niezależne sądy, ciała pośrednie i oddolne stowarzyszenia. Za każdą z tych koncepcji stoi nazwisko klasyka: Monteskiusz, Smith, Locke, Mill, Tocqueville.. [...] Nie wszyscy liberałowie śnią sen o idyllicznej wspólnocie istot wyzbytych gwałtownych pożądań i niszczycielskiej pychy. Nie każdemu wizja uładzonych emocji oraz trzeźwego egoizmu wydaje się opisem świata, jaki zna z własnych obserwacji. Pełnia człowieczeństwa opisana przez Platona ma swoje konsekwencje. Najważniejszą z nich jest konieczność myślenia politycznego. Realizm antropologiczny, koncepcja silnego państwa - to idee wypływające z głębi życia. A mimo to wypierane. Zbyt gorzkie, by czuć się z nimi dobrze. Pokusie romantycznego fałszerstwa obrazu rzeczywistości ulegają nie tylko liberałowie. Jest to potrzeba pięknych duchów obecnych w każdej tradycji ideowej. Każda szkoła myślenia ma też swoje trzeźwe oblicze: realistów, nieodwracających oczu od smutnych prawd i kłopotliwych pytań. Liberalizm jest ideowym schronieniem dla jednych i drugich. To bowiem, co ich łączy, nie zależy od wykazywanego stopnia wrażliwości czy poziomu idealizmu, ale od wyznawanych wartości. Indywidualizm, prymat wolności jednostkowej, państwo minimalne - to zasady, których można bronić na różne sposoby. Kontestując państwo bądź przyznając, że istnieje dziedzina spraw ludzkich, w której musimy uznać niezbywalność jego mocy. Odrzucając sferę polityczną lub rozumiejąc, że jesteśmy na nią po prostu skazani.''

- zaskakująco trzeźwe refleksje, jak na zadeklarowaną stronniczkę liberalizmu. Acz nie podzielam jej optymizmu, rozwolnościowcy bowiem to z zasady duże dzieci, czy wręcz rozbestwione bachory odrzucające agresywnie realia dla własnego widzimisię, stąd konstruujące alternatywną nierzeczywistość, gdzie mogą już czynić co im się żywnie podoba [ w swej imaginacji ]. Zresztą sama Haremska przytacza dowody na niemożliwość liberalnej polityki, wykazując fundamentalne sprzeczności filozofii politycznej Kanta, jaki przecież miał być wedle niej jednym z nielicznych ''realistów'' wśród czołowych myślicieli liberalizmu:

''Porównajmy na koniec dwie wizje państwa obecne w filozofii Kanta. W państwie historycznym władza ma charakter suwerenny. Władca stoi ponad prawem; przestrzeganie przepisów jest z jego strony dobrowolne. Poddani winni są mu bezwzględne posłuszeństwo. Jedyna dopuszczalna forma protestu to krytyka słowna. Na forum publicznym jako pisarz czy myśliciel możemy swobodnie wypowiedzieć swoje odmienne zdanie, lecz jako podwładny musimy posłusznie wypełnić kontrowersyjne polecenie przełożonego. W warunkach ziemskich wolność może się realizować wyłącznie w zakresie życia intelektualnego. Polityka jest sferą obowiązku i żelaznej dyscypliny. Najlepsza postać rządów to silna monarchia. Wzorcem dla Kanta było biurokratyczne państwo pruskie pod władzą Fryderyka II. W państwie, które jest postulatem rozumu praktycznego, wola władcy przestaje być suwerenna. Dopuszczalne są z jego strony tylko takie regulacje, które mogłyby być wyrazem woli ludu. „O czym naród nie może rozstrzygnąć w odniesieniu do samego siebie, o tym i prawodawca nie może rozstrzygać w odniesieniu do narodu”. Ta swoista umowa społeczna zobowiązuje również w drugą stronę: poddani mają obowiązek moralny słuchać takiego prawa, które pozytywnie zdało powyższy test uniwersalizacji. Normy prawne mają charakter ogólny i abstrakcyjny, a więc w jednakowym stopniu dotyczą wszystkich i odnoszą się do spraw najważniejszych. Nie ma ani przywilejów, ani ingerencji w życie jednostek. Wśród reguł najważniejsza jest zasada wolności. Dzięki niej „panuje największa wolność, [...] przy jednoczesnym najdokładniejszym określeniu i zapewnieniu granic tej wolności, tak aby mogła ona współistnieć z wolnością innych ludzi”. Regułą drugiego rzędu jest własność prywatna. Ustrojową odpowiedź na powyższy system prawny można określić jako liberalnie zarządzaną republikę. Opisany przez Kanta dualizm świata empirycznego oraz świata wartości jest charakterystyczny dla Platońskiego nurtu w filozofii prawa. Zauważmy jednak, że o ile według Platona umysł ludzki odkrywał obiektywnie istniejący porządek idei, o tyle Kantowski rozum praktyczny postradał moc docierania na drugą stronę zjawisk, do ich bytowej przyczyny. Rzeczywistość inteliigibilna jest, zdaniem królewieckiego filozofa, niepoznawalna, a metafizyka badająca prawdziwą naturę rzeczy traci status nauki. Na czym zatem w filozofii transcendentalnej polega funkcja rozumu? Nie będąc narzędziem poznania reguł praktycznych, staje się ich prawodawcą. Nie mogąc odkryć prawa natury, zaczyna je stanowić. Nie znajdując oparcia w postaci obiektywnego systemu norm, tworzy system fikcyjny. Podstawowe idee Kantowskiej filozofii praktycznej, takie jak rozumność człowieka, wolność woli, umowa społeczna, postęp historyczny, kres dziejów oraz wieczny pokój, to tylko postulaty, za którymi nie stoi żaden byt. Nie ma ontycznego fundamentu, na którym mogłyby się oprzeć; nie istnieje absolut, który byłby ich źródłem. Co gorsza, owe idee - dezyderaty uniwersalnego w zamyśle rozumu praktycznego - po bliższym przyjrzeniu się odsłaniają swe prawdziwe oblicze. Okazują się wówczas zaledwie postulatami rozumu indywidualnego, szlachetnymi życzeniami samego Kanta. Czysty rozum praktyczny, skoro jest bezradny poznawczo, pozostaje bezradny i w sferze decyzji. Racjonalne wskazówki mogą być formułowane wyłącznie na podstawie wcześniejszego materiału w postaci określonej wizji celu. Jeśli nie można poznać celu obiektywnego, trzeba założyć subiektywny. I tak właśnie postępuje Kant. Jego fundamentalna teza, głosząca etyczną odpowiedzialność podmiotu, przyjęta została na podstawie pozaracjonalnych, osobistych przekonań. Odrzucenie tej idei pociągałoby za sobą dalekosiężne skutki praktyczne, których filozof pragnął uniknąć. Niemożliwa okazałaby się wszelka etyka (rozumiana jako źródło powinności prywatnych) i polityka (w znaczeniu dziedziny, w której realizują się obowiązki publiczne). [...] Czym staje się filozofia, gdy przestaje szukać prawdy w sensie klasycznym i zadowala się zdolnością do spełniania czyichś oczekiwań? Co dzieje się z etyką, gdy formułuje postulaty oparte na wyimaginowanej, sprzecznej z rzeczywistością wizji ludzkiego charakteru? Czy można zaufać filozofii politycznej, która opiera się na założeniach nie do przyjęcia w świecie empirycznym? Niepewne hipotezy co do opisu świata „rzeczy samych w sobie” stają się później źródłem powinności, którym - co już wiemy z pewnością - w świecie zjawiskowym nie sposób podołać. Z dobrych życzeń Kanta płyną wnioski dla ludzi, którzy dobrzy nie są. Rodzi się rygoryzm moralny, surowe prawodawstwo i bezkompromisowa pedagogika. [...]''

- w tej oto patologii ma swe źródło nieznośne doktrynerstwo liberałów, tudzież ich amoralna pycha każąca im zwalczać ''mowę nienawiści'', oraz antypolityczna nierzeczywistość staczająca UE nieuchronnie ku autokracji, bezgranicznej zupełnie jak putinowska. Nie mówiąc już o pozaprawnej, iście ''carskiej'' samowoli uniokratów, a także ich krajowego pomiotu typu Bodnar czy Sienkiewicz. Wszystkie one znalazły swój wyraz w pewnej ''osobopostaci'' kandydującej na ''prezydentyszcze'' Kielc, com opisał niedawno na drugim już ''antyblogu'' i tamże odsyłam kto chętny do zaznajomienia się z ową małą Agatką uwięzioną w ciele dużego chłopca...