...napotkać można w sieci mnóstwo dezinformacji, i nie mam przez to bynajmniej na myśli jedynie szerzonej przez inżyniera Ziębę czy zomowca Czerniaka. Owszem, bodaj czy nie więcej najdziemy jej u co bardziej fanatycznych proszczepów, każdego krytyka z góry bez dyskusji odsyłających do getta fanów Edzi Górniak. Bowiem mimo deklarowanego tak ''racjonalizmu'' odwołują się bezrozumnie do całkiem przebrzmiałego już, pozytywistycznego modelu nauki jako wiedzy ''pewnej'', bazującej na tezach empirycznie weryfikowalnych w sterylnych, wyizolowanych laboratoriach. Jak przekonamy się niebawem, od dość dawna nie ma to już wiele wspólnego z realnym stanem badań i testowaniem nowych technologii, zanim jednak przejdziemy do rozbioru tej ''scjentycznej mitologii'', pora wspomnieć pokrótce o innej, rozpalającej ostatnio emocje nad Wisłą kwestii także z dziedziny biopolityki, jaką była sprawa uśmiercenia chorego Polaka w Anglii. Ślepotą mimo deklarowanego ''rozumnego sceptycyzmu'', popisał się tu znany pseudoprawicowy bloger i publicysta znany jako MADka Kurka. Owszem, przyznać mu należy, iż trafnie wskazuje, że propagandowa akcja PR-owców rządu na śmierci nieszczęśnika wszczęta jedynie po to, aby przykryć medialnym zgiełkiem pierwsze zgony po szczepieniach w kraju, faktycznie była ohydna i głupia, sam nie waham się nazwać ją wprost rodzajem politycznej nekrofilii. Niemniej Kurak posunął się za daleko pisząc na twitterze, iż ''rodzenie dzieci bez połowy mózgu, czy pompowanie pokarmu w ciało, a nie żadne karmienie człowieka, to BARBARZYŃSTWO, nie ochrona życia''. Zrównał się tym samym z lewackim ścierwem od ''biednego półmózga'' Przemem Witkowskim, najwidoczniej nie pojął bezduszny tuman, że dziś w dobie biopolityki linia frontu przebiega przez nasz organizm, prawdziwym polem bitwy jest każde ciało, stąd nie można ot tak odpuścić tej sprawy. Bowiem mamy do czynienia z nieustannym przesuwaniem granicy w imię ''życia niewartego życia'', hasła jakim naziści usprawiedliwiali eksterminację kalek i wariatów, a później kolejnych grup ludzi ''zbędnych'' wedle nich jak polska inteligencja, Żydzi, zwykli czerwonoarmiści nie chcący umierać za Stalina itd. Jakże postawa Kuraka czy wyrodnej żony nieszczęśnika, która przystała na zabicie w świetle prawa swego małżonka, kontrastuje z zachowaniem muzułmańskich rodziców małej Tafidy Raqeeb znajdującej się w analogicznym ''stanie wegetatywnym'', jakiej nie pozwolili uśmiercić Brytolom. Czniali ich bezduszne, antyludzkie prawo i udało im się wywalczyć przeniesienie córki do kliniki we Włoszech, by podtrzymać jej ''wegetację'' wedle słów kutafona MADki Kurki - co to w ogóle za argument z ''legalizmu'' jakim się cynicznie posłużył, znaczy ''ustawy norymberskie'' czy bolszewickie ''prawo'' sankcjonujące terror polityczny też niby mielibyśmy respektować? Dlatego do muzułmanów jak rodzice wspomnianej dziewczynki, reprezentujących tak pogardzany przez Kuraka Orient należy przyszłość, a nie do podobnych mu czy zdradzieckiej megiery pozwalającej eutanazistom zabić męża, przedstawicieli wymierającej na własne życzenie prawdziwej ''cywilizacji śmierci''.
I gdy aż prosi się, by ewakuować z gnijącej łajby jaką jest Zachód na czele z Ameryką, która właśnie obrała kurs na samozniszczenie powielając najgorsze wzorce rodem z maoistowskich Chin i wręcz III Rzeszy, Polacy z typową dla siebie straceńczą dezynwolturą rzucili się gremialnie w objęcia trupa. Uprzedzając dyżurny pożal się kontrargument, ratunkiem nie jest bynajmniej obłapianie czułych ramion ''matuszki Rassiji'', bowiem przypomnę com tu pisał uprzednio a propos Nawalnego: nowożytna Rosja co najmniej od czasów Piotra I, a tak naprawdę już Iwana Groźnego, powstała jako konstrukt stricte zachodni, niechby na warunkach dalekiej peryferii. Tym samym więc awersja do niej musi oznaczać sceptycyzm co najmniej wobec Okcydentu, i na odwrót - odrzucenie go również wrogość do Moskwy, nie ma tu sprzeczności! Nowy bolszewizm, który przyłazi do nas tym razem z Zachodu, tym różni się od dawnego, iż tyranię większości opartą na ''klasowych'' kategoriach, zastępuje tyranią mniejszości definiowanych głównie poprzez biologiczne uwarunkowania rasy, płci czy ciągot seksualnych. Zarazem towarzyszący temu sprzeczny z pozoru ''antyesencjonalno-performatywny'' przełom intelektualny, każący upatrywać w języku bynajmniej neutralny instrument opisu, lecz wprost kreatora rzeczywistości społecznej i politycznej, pozwala na kanwie wspomnianych kategorii materialnych wyczyniać najdziksze łamańce i demoniczne wprost nadużycia. O konsekwencjach upolitycznienia biologii zamieniających polityczność w hobbesowski ''stan natury'' pisaliśmy uprzednio, przejdźmyż więc do opisu skutków jakie rodzi analogiczny proces ekonomizacji biosfery. W tym celu ponownie sięgniemy do poświęconego zagadnieniu biopolityki numeru ''Kronosa'' z 2014 roku, konkretnie pomieszczonej weń recenzji pracy zbiorowej wydanej w Niemczech przed prawie dekadą będzie, jak sama nazwa wskazuje traktującej o ''Bioökonomie'', z cudnym podtytułem: ''Die Lebenswissenschaften und die Bewirtschaftung der Körper'', co się wykładać ma jako ''Nauki o życiu a zagospodarowywanie ciał'' [ Boże, jakie to niemieckie... ]. Autorem omówienia jest Wojciech Kunicki, znakomity tłumacz min. prac Jüngera co nie bez znaczenia w tym kontekście, nadał zaś on mu znamienny tytuł: ''Instrukcja dehumanizacji i uprzedmiotowienia''. Czytamy w nim co następuje:
''W artykule Melindy Cooper pt. ''Farmakologia w epoce rozdzielonego eksperymentu'' mamy do czynienia z wyobrażeniem całkowicie nowych form produkcji: nie chodzi tu już o ''powielanie'' w produkcji masowej rezultatów pozyskiwanych w efekcie eksperymentu, lecz o masową produkcję w trakcie eksperymentu. Przedmioty i podmioty tegoż eksperymentu określane są eufemistycznie mianem ''konsumentów-ekspertów''; może dosadniejsze byłoby staromodne określenie ''króliki doświadczalne'', tym razem stosowane zgodnie z ''post-fordowską logiką'' do ludzi. U podstaw tego tkwi nowe rozumienie eksperymentu naukowego: ''Realność nie jest czymś, co stanowi prawdę, lecz czymś co ma zdolność schaotyzować, zniszczyć nasze wyobrażenia'' o tym, co ''potrafi zdziałać materia''. Powstają zatem nieprzewidziane ''zdarzenia'', zawierające sporą dawkę zaskakujących, nie dających się wygenerować [ inaczej ] rezultatów. Ta permanencja eksperymentu zostaje przez autorkę artykułu zastosowana do zagadnień ''klinicznej farmakologii''. Do tej pory regułą w badaniach farmakologicznych była opierająca się na przypadkowości próba kontrolna standaryzująca ryzyko - chodziło w niej o potwierdzenie lub odrzucenie danej hipotezy, nie o stworzenie nowej niepewności. Jako że przemysł farmaceutyczny konstatuje jednak wzrost kosztów i redukcję wpływów, należało przejść do innych form eksperymentowania, co wiąże się [...] z zupełnie odmiennym podejściem do problematyki służby zdrowia, oraz istoty eksperymentu naukowego. W pierwszej części artykułu badaczka analizuje zatem nowe koncepcje eksperymentu klinicznego, zmierzające do zatarcia granicy między nauką laboratoryjną a klinicznym zastosowaniem, w drugiej natomiast - proces generowania za pomocą ''social software'' [ sieci społecznościowych ] ''farmakologicznych innowacji'', prowadzących do praktyk ''rozdzielonej kliniki i zderegulowanej konsumpcji medykamentów''. Innymi słowy autorka bada sposób w jaki pacjenci in corpore uczestniczą w koprodukcji ''farmakologicznych wartości''. Można zatem obrazowo stwierdzić, że w zakresie eksperymentu naukowego chodzi o swoistą eksplozję: nie ma on unikać ryzyka [ jak dotąd ], ale wręcz przeciwnie, stwarzać nowe ryzyka kryjące z pewnością potencjały innowacyjności. Przenosząc się z laboratoriów na pola bitew powiemy, że takim największym eksperymentem stwarzającym niewyczerpane wprost ''potencjały innowacyjności'', była i jest wojna: doświadczenie frontu, które na żywym organizmie - maksymalizując ryzyko, a zatem nieprzewidywalność - potrafiło tworzyć nowe formy bytów społecznych, politycznych, etycznych wreszcie. Natomiast kwestie zależności sieci społecznościowych od rozwoju użycia środków farmakologicznych w obrębie ''otwartej, międzynarodowej'' medycyny, zalecam politykom wszelkiej maści do rozwagi i ewentualnej dyskusji. [...]
Działo najgrubszego kalibru, bo celujące w ''biopolityczną ekonomię'' a zatem odnoszące się do przyszłości władzy biotechnologii, pozostawiono na koniec całego cyklu w artykule o tym właśnie tytule pióra Petry Schaper-Rinkel. Postawione w pierwszym akapicie pytanie jest jak najbardziej uzasadnione, potwierdza ono także silne i nurtujące recenzenta podejrzenie. Najpierw jednak absolutnie uprawnione pytanie autorki: ''Czy ekonomia przyszłości stanie się ''bioekonomią'', w obrębie której reżim regenerowalnych [ nachwachsender w oryg. - dosł. odrastających ] zasobów, zastąpi energetyczny reżim surowców organicznych?''. W świetle tego pytania stanowiącego clou ''bioekonomii'' [ i puentę omawianego tomu ], może pojawić się odpowiedź w kwestii jego [ tomu ] funkcjonalnej wartości: chodzi mianowicie o uświadomienie sobie, iż ''reżim regenerowalnych zasobów'' już zastępuje oparty na organicznych nośnikach energii, natomiast strategie ekonomiczne nie zmierzają bynajmniej do ustalania ''nowych chwytów neuronalnych'' [ jak określają to autorzy i autorki wzmiankowanej pracy - przyp. mój ], analiz genomu itp., ale do wojen, których celem będzie dominacja w obszarze bioekonomicznym: wojen nie o ropę, węgiel, Krym, Donbas czy wolność, lecz o same ciała. Mając na uwadze taką perspektywę władczą, należy zalecić omawiany tom do jak najintensywniejszej lektury. Po pierwsze ze względu na całkowicie nowe uzusy językowe w odniesieniu do człowieka i jego podmiotowości. Należy przyzwyczaić się do tego, że nie jesteśmy [ już ] ludźmi, integralnymi całościowymi osobami, ale w najlepszym wypadku ''cerebralnymi podmiotami'', o ile nie wprost substratem dostarczającym potencjalnie fabrykatów dla tych, którzy mają [ będą mieli ] władzę, a tym samym prawo do przeżycia lub - nieco dłuższego i bardziej komfortowego - życia. Po drugie, tom jest nie tylko rezerwuarem nowego języka i nowych wyobrażeń o nauce i naukowości, ale wręcz instrukcją zdehumanizowania i uprzedmiotowienia. Przygotowuje do obniżenia kolejnego progu wrażliwości: o ile w wojnach XX wieku człowiek był materiałem, o tyle w wojnach XXI będzie substratem biologicznym, surowcem [ wtórnym ], częścią zamienną, modułem. Po trzecie: niech nikt nie wyobraża sobie, że tego rodzaju badania można regulować w jakiś sposób np. za pomocą wypracowania nowych norm etycznych, albo odpowiedniego prawodawstwa. Nie - podlegają one logice postępu technicznego, który wymusza organizację społeczną podporządkowaną własnym celom. W nieparadoksalny bynajmniej sposób człowiek-maszyna, topos oświeceniowców, może stać się triumfalistycznym kresem homo sapiens. [...]
Jeszcze ciekawsze aspekty, a mianowicie [re]komodyfikacji, czyli utowarowienia ciała, porusza psychoanalityk Oliver Decker w artykule ''Organe und Waren'' [ Organy i towary ]. Punktem wyjścia jest problem etyczny: w świadomości obywateli RFN dopuszczalne jest bezinteresowne ofiarowanie organów, brak natomiast przyzwolenia na ich sprzedaż za życia bądź post mortem. Jednak w tym zakresie w obrębie ''nowoczesnej medycyny'' coś się dzieje, mianowicie dokonuje się przesunięcie granicy przedmiotowości w odniesieniu do własnego ciała: ''Połowa Niemców opowiedziałaby się za systemem zachęt, co w gruncie rzeczy odpowiadałoby zapośredniczonemu przez państwo [ póki co - przyp. mój ] handlowi organami''. Decker dostrzega tu pewną analogię do średniowiecznego handlu relikwiami, który był niczym innym jak właśnie elementem komodyfikacji ówczesnych ciał; argument ten wytrącić ma z ręki zatwardziałym reakcjonistom tezę o nietowarowym charakterze ciała ludzkiego. Cóż jednak począć z sakralnym charakterem relikwii jako pamiątki obecności Boga w życiu danej osoby? Naturalnie można Boga odcedzić, potem wrzucić do kotła relikwie jako resztki cielesności, podlać je sosem dzisiejszych procesów komodyfikacyjnych i mamy niemal gotowy bulion, uzasadniający jakże smakowicie interesującą analogię zdefiniowania naszego ciałka jako przedmiotu [ nie - broń Boże, którego nie ma - jako siedziby Ducha Świętego ]. Czyż trzeba dodawać, że ''kapitalistyczna kolonializacja ciała ludzkiego'' lub wszechwładza rynku ogarniającego wszystkie obszary, stanowi prostą drogę do wojen i konfliktów o nowe źródła zasobów naturalnych jakimi są już zapewne, a z pewnością będą organy ludzkie? Widzę już zastępy [ post-ludzkich ] hien wycinających wątroby, płuca, serca, kończyny czy nerki rannym w mniej lub bardziej lokalnych konfliktach. Decker diagnozuje skutki tego procesu jako ''prometejski wstyd'' człowieka wobec swych własnych wytworów; aby go przezwyciężyć człowiek pragnie rzekomo stać się takim samym produktem, dokonując wymiany ręki na iPoda czy nerki na motorower [?!?]. Zdumiewa przy tym u autora pogodzenie się z taką postawą, nawet jeśli psychoanalityk obrzuca ją odpowiednio rytualizującymi określeniami jak ''fetyszyzm'' itp. Desakralizujący [ ciało ] język demaskuje świadomość akceptacji bardziej, niż retoryczne odrzucenie.''
- jeśli ktoś uważa wyżej zarysowaną wizję za niemożliwe ''oszołomstwo'', odsyłam go do informacji podawanych przez głównonurtowe media jak choćby tvn24, który dekadę już będzie temu alarmował o ludobójczym bez mała procederze mordowania na organy afrykańskich migrantów przez Beduinów. Sceptyk wprawdzie może wyrazić wątpliwość jak niby mieliby oni przetransportować z pustyni Synaj pobrane w tak osobliwy sposób narządy - upakowane na wielbłądach? Wszakże tu w sukurs przychodzą nowoczesne technologie, ''ekologiczne'' w dodatku - otóż egipscy lekarze zblatowani z potężnymi mafiami handlarzy organów ze Wschodu i Zachodu, dostarczają nomadom mikrozamrażarki ładowane bateriami słonecznymi, umożliwiającymi przechowanie w odpowiednich warunkach wycięte z nieszczęśnika narządy wewnętrzne. Oto kwintesencja ''archeofuturystycznego'' neobarbarzyństwa! - postęp technologiczny w służbie regresu cywilizacyjnego, prawdziwie ''zielony, odnawialny surowiec''... Wiele wskazuje, iż proceder trwa w najlepsze, cała masa migrantów z Afryki spieszących ku Europie przepadła po drodze, a ich rodziny nie mają do dziś wieści co się z nimi stało, istnieją zaś dobrze uzasadnione podejrzenia, że ''kryzys migracyjny'' sprzed paru laty stanowił świetną okazję dla przemysłu pobierania ludzkich organów, szczególnie w Niemczech i to do tego stopnia, iż wywołał aż gwałtowną obniżkę cen na ''czarnym rynku'' narządami do transplantacji. Cóż, biorąc pod uwagę tradycyjne dla germańskiej nacji traktowanie innych niczym rzeźne bydło, oraz doświadczenie nabyte przez ichnich naukowców w zbrodniczych eksperymentach na ludziach, rzecz jest więcej niż prawdopodobna. Zresztą nie trzeba sięgać po analogiczne przykłady tak daleko, od dość dawna wiadomo, że sąsiednia niemal Mołdawia czy Kosowo robią niestety za ''tereny łowieckie'' dla post-ludzkich hien, wyłudzających ordynarnym oszustwem zgodę na pobranie nerek od niczego nieświadomych, zdesperowanych biedą ludzi. Ba, i u nas w Polsce nie brak było podszytych rozpaczą ogłoszeń w prasie, ze strony jednostek oferujących wprost sprzedanie organu wewnętrznego, by spłacić długi co stało się nawet przedmiotem interpelacji poselskiej. Można sobie dorozumieć, jakie efekty pod tym względem przyniesie obecnie prawdziwa fala zgonów wywołana rozpadem publicznej opieki zdrowotnej wskutek ''okołopandemicznych'' obostrzeń...
Powtórzmy więc powracając do wywołanego na wstępie tematu nieaktualności wizji nauki, jaką terroryzują ''koronasceptyków'' proszczepy: wbrew temu co twierdzą, rzeczywistość przestała być dla biotechnologów współczesnej doby domeną prawdy, lecz jawi się im ona jako niegraniczona niemal potencjalność ''schaotyzowania, zniweczenia naszych wyobrażeń o tym, co może zdziałać materia''. Bełkot ten stanowi legitymizację dla testowania nieprzebadanych wystarczająco w laboratoryjnych warunkach leków i szczepionek, wprost na żywym ciele danej populacji, co ma właśnie miejsce w naszym kraju jak i całej Europie, ogólnie Zachodzie przez co rozumiemy na równi USA jak i Rosję, obrazoburczo dla niektórych:). Podkreślić przy tym należy, iż tak pojmowana nauka nie ma już wcale jak dotąd dostarczać wiedzy stuprocentowo niemal pewnej, lecz wręcz przeciwnie - programowo otwiera się na jak najdalej posunięte ryzyko, w imię wydobycia kryjących się jakoby w [nie]rzeczywistości możliwości uzyskania tak upragnionej ''innowacji'' [ kolejne słowo-klucz, zaklęcie szamanów biowładzy ]. Nie przypadkiem Kunicki przywołuje w tym kontekście doświadczenie wojny, paradoksalnie odrzeczywistniającej realność poprzez ekstremum niesionych przez nią przeżyć w formy niemal deliryczne, i przeto kształtującej zupełnie nowe, niespodziewane wzory funkcjonowania systemów politycznych, państwowych, artystycznych itd. Przecież nie sposób zaprzeczyć, iż to I wszechwojna światowa zrodziła bolszewizm, faszyzm a pośrednio co najmniej i III Rzeszę, o tzw. awangardzie malarskiej czy muzycznej już nie wspominając - oto macie biotechnolodzy swój ''potencjał innowacji''! Tłumaczony przezeń Ernst Jünger w swych ''Stalowych burzach'' opisuje jak zrobiło mu się niedobrze na widok krwi płynącej z rozwalonego kciuka, gdy zanadto kręcił korbą zepsutej ciężarówki wojskowej jadącej na front walk pod Verdun. Po czym zaledwie tydzień później jak gdyby nigdy nic zajadał konserwy kuląc się w okopie pod huraganowym ostrzałem artyleryjskim, w czym nie przeszkadzał mu nawet potworny smród rozkładających się wokół zwłok pomordowanych żołnierzy, których nie sposób było pozbierać z pola bitwy wskutek wspomnianej nawałnicy ogniowej, a gdy na chwilę ustawała jak wspomina słychać było odgłos pękających dosłownie ciał zabitych od nagromadzonych w nich trupich gazów... Podobnych makabryczno-lirycznych, quasi-mistycznych wręcz scen jest w jego prozie pełno, bowiem jak pisał inny weteran wojenny James Jones w bestsellerowej ''Cienkiej czerwonej linii'', konwencjonalne narracje fałszują odbiór wojny przez uczestniczącego bezpośrednio w walkach żołnierza, ujmując je w ciąg obrazów rządzony logiką mechanizmu przyczynowo-skutkowego. Sęk zaś w tym, iż zostaje on zdruzgotany przez ekstremalność doświadczeń jakim walczący poddawany jest na placu boju, a ich jednoczesność powoduje, iż jawią się mu one w jego percepcji jako niemal symultaniczne. Można więc rzec, iż wojna wydobywa oniryczny wprost charakter rzeczywistości, i to właśnie gdy jej ciężar staje się dojmująco wręcz potworny!
Dziś jednak nie potrzeba aż uciekać się do tak drastycznych metod, aczkolwiek nie mam złudzeń, iż obejdzie się bez otwartych walk prowadzonych z dawno niespotykanym pod naszą szerokością geograficzną okrucieństwem o jakim wspomina Kunicki, konflikty jakie wkrótce nas czekają zapewne będą może toczone na mniejszą skalę, za to tym intensywniej z wszystkimi tegoż upiornymi konsekwencjami. Co jednak poraża w świetle wyżej przytoczonych świadectw i analiz, to jasne potwierdzenie, że ''pandemia'' i wywołane nią iście paramilitarne obostrzenia, wraz z towarzyszącymi im ostrymi sporami biopolitycznymi jak choćby ostatni o aborcję eugeniczną, są elementem prawdziwej choć niewypowiedzianej wojny w jaką już jesteśmy wplątani, czy nam się to podoba lub nie. Nie sposób odeń uciec, bowiem linia frontu przebiega tu bezpośrednio przez nasze ciała, sięga niemal biologicznych podstaw egzystencji, dotyczy także bezpieczeństwa żywnościowego [ patrz niesławna ''piątka dla zwierząt'' ] oraz innych elementarnych kwestii. Dzieje się zaś tak, gdyż jak trafnie wskazał Latour [ cośmy już opisywali ], gwałtowny rozwój biotechnologii obecnej doby powoduje, że nie sposób już ściśle odgraniczyć dziedziny tego co czysto ludzkie, społeczne przeto i polityczne, oraz ekonomiczne od świata natury z jednej, natomiast z drugiej samej techniki o rzekomo ''neutralnym'' charakterze. Media antyspołecznościowe radykalnie przekształciły sferę interakcji międzyludzkich jak i polityczność, nikt jednak nie poddał ich samych instytucjonalnym procedurom kontrolnym jakimi dysponują cywilizowane społeczności, w efekcie rozbestwiły się do tego stopnia, iż poważyły na cenzurę głowy państwa biorąc czynny udział w faktycznym zamachu stanu, jaki miał miejsce dopiero co w USA. No chyba, że pokładamy wiarę w czystym ''szuryzmie'' obioru bezprecedensową w dziejach liczbą oddanych głosów w wolnych wyborach kompletnego dementa, chodzącą porażkę jaką jest Biden - a jeśli nawet, oznacza to jedynie prawdziwy ''koniec demokracji'' jako takiej [ i mówiąc to nie przemawia przeze mnie bynajmniej rozżalona ''sierota po Trumpie'' zaznaczam! ]. Ponieważ popularne portale na czele z pejsem Cukera żerują na zwierzęcych wprost odruchach gawiedzi, cynicznie stosując w tym celu mechanizmy behawioralnego warunkowania swych użytkowników, podlegają logice bioekonomii. Tym bardziej tyczy to koncernów farmaceutycznych, jak wszystko na to wskazuje przerzucających bezczelnie koszta niosących potencjalnie olbrzymie ryzyko szczepionek, bezpośrednio na państwa i poddane ich testowaniu populacje. Zapewnieniu ideologicznej kryszy dla zbrodniczego bez mała procederu służą opłacane zapewne przez nie bełkotliwe peany na cześć ''potencjału schaotyzowania rzeczywistości'' w celu uzyskania ''efektu innowacji'', firmowane przez takich jak wspomniana genderówa Melinda Cooper czy psycho-anal-ityk Decker, skądinąd dyrektor ''centrum badań nad ekstremizmem prawicowym i demokracją''... I tacy to ''uczeni'' robiący za ''ekspertów'', których opinii mamy bezdyskusyjnie zawierzyć - zupełnie wbrew ich przesłaniu! - wytwarzają sztuczny szum informacyjny, zwany dla niepoznaki ''konsensusem naukowym''. Kuriozalne jak ludzie zawodowo wręcz demaskujący wzorem Foucaulta uwikłanie akademii w mechanizmy władzy, także a może zwłaszcza tej nieformalnej i obywającej się bez jawnych instytucji państwa, sami bezczelnie przywdziewają maski rzekomo ''obiektywnych'' autorytetów - szermierze postmoderny uznający realność li tylko za ''konstrukt społeczno-kulturowy'', śmią zarzucać przeciwnikom, iż hołdują jakoby ''post-prawdzie''!!!
Całe to bredzenie o ''zderegulowanej konsumpcji'' nieprzebadanych odpowiednio wcześniej medykamentów, miłe sercu każdego zdeklarowanego rozwolnościowca, stanowi paraintelektualną sankcję dla ludobójczego wprost braku kompetencji i odpowiedzialności firm wprowadzających na rynek potencjalne trucizny de facto, o niemożliwych do przewidzenia konsekwencjach dla zdrowia poddanych ich testom populacji. Za to powinno się wieszać nie waham się rzec, nie zaś podejmować żałosne próby legitymizacji takowych przestępczych bez mała działań, co obecnie czynią rządy poszczególnych państw poszerzonego o Rosję jak to chciał Brzeziński Zachodu, w tym i nasz niestety. Mamy bowiem do czynienia z totalitarną w istocie polityką, wszakże już bez totalitarnego państwa, na co wskazywała słusznie przed laty Agnes Heller, której poglądy na biopolitykę omawialiśmy w poprzednim wpisie. Mechanizm kontroli polega dziś raczej na gnojeniu niesfornych przez środowiskowo-medialne koterie, niż bezpośrednio działaniami administracyjnymi, nie trzeba więc uciekać się do ręcznego sterowania sankcjami karnymi przynajmniej w takim stopniu jak dotąd bywało. Dobrze trza przyznać ukazał to Kurak na którego wyzłośliwialiśmy się tak na początku, omawiając przypadek towrzysza Broniarza świeżo co przeczołganego przez tefałenowską szczujnię za to, iż śmiał bąknąć publicznie o testowaniu szczepionek kosztem nauczycieli. Póki co w naszej niszy internetowej możemy sobie jeszcze pozwolić na podobne rozważania, obaczymy jednak jak długo - gdyby komu przyszło do głowy wykorzystać w tym celu by nas uciszyć ''famaceutkę'', durną i wulgarną Julkę, którą obsobaczyliśmy niedawno za jej pełne jadu i nienawiści tweetterowe wpisy, jakie ukryła szmata zapewne odkrywszy krytykę w naszym wykonaniu, porobiliśmy zawczasu na wszelki wypadek odpowiednie screeny jej wypowiedzi zawierających groźby karalne, jakby co podpadających jeszcze pod parę paragrafów, tak więc śmiało. Ze swej strony nie życzymy jej niczego złego, a jedynie porządnej opieki psychiatrycznej jakiej wymagają podobne zaburzone istoty, ofiary prania mózgów hitlerowską bez mała propagandą szerzoną przez antyspołecznościowe media, wskutek czego uczyniła ona z siebie ''królika doświadczalnego'' dla ''innowacyjnej'' szczepionki niosącej poważne ryzyko ''schaotyzowania'' do reszty jej organizmu, a szczególnie i tak już mocno zwichrowanej psyche. Cieszy zarazem, iż tyle chociaż osiągnęliśmy, że ograniczyła wraz z równie jebniętą koleżanką krąg zatrutego oddziaływania serwowanego przez nie toksycznego przekazu, bowiem choć żadną winą jest spierdolenie umysłowe, to już dorabianie sobie do tego pożałowania godnego stanu ideolo - owszem, stanowi wymagające potępienia sk*ństwo. Podobne jej zwierzęta laboratoryjne na własne życzenie, stanowią widomy dowód przenikliwej obserwacji Heideggera, iż władztwo techniki zamieniło w końcu samego człowieka w ''menschenmaterial'' jak to określił, materiał ludzki zdatny jedynie do obróbki biotechnologicznej - przyznaję miał szkodnik na koncie również celne spostrzeżenia.
Wszakże nie godzę się na fatalizm z jakim podchodzi do tego zagadnienia Kunicki, jakoby iście morderczej logiki postępu biotechnologicznego nie dało się ująć w żadne karby norm prawnych i etycznych. Nie wierzę, aby stanowił on dzieło jakowychś ''onych'' z kosmosu czy pochodzących z ''innych wymiarów'' rzeczywistości ''wyższych inteligencji'' - opisany tu proces ekonomizacji samej natury, nie tylko zresztą ludzkiej, oraz jej bioekonomicznej eksploatacji jest dziełem człowieka, stąd na nim to ciąży obowiązek wręcz okiełznania tegoż mechanizmu, a przynajmniej podjęcie próby, by tak uczynić. Inaczej rzeczywiście skończymy w upiornej dystopii, gdzie robić będziemy za żywe trupy, chodzące rezerwuary organów o które toczyć będą się wojny z niewyobrażalnym wprost dla współczesnych okrucieństwem, ku przestrodze czemu służyć ma niniejszy tekst. Przed prawicą, także polską, stoi zadanie wypracowania pozytywnej formuły biopolitycznej i bioekonomicznej, nie możemy dłużej jedynie reaktywnie bronić się przed agresją ekspansywnej lewicy, i biernie tylko przyzwalać jej żerowaniu na zmianach klimatycznych, które owszem są faktem. Jednakże nie oznacza to zaraz hołdowania po-nowoczesnemu zabobonowi ludzkiego rzekomo ich sprawstwa, bowiem stoi za tym lucyferyczna w istocie pycha, typowa dla komuny. Czy nam się podoba lub nie, żyjemy w czasach, gdy samo życie i jego podstawowe procesy jak oddychanie uległy kapitalizacji - dziś największy hajs wyciska się dosłownie z powietrza, rzecz jasna wmawiać nam będą, że to gaz pochodzenia przemysłowego, ale kto tak naprawdę rzetelnie ustali który jest jaki? Należy więc ustanowić dla tego sensowną alternatywę polegającą na dostosowaniu infrastruktury do zmian klimatycznych niezależnych od woli człowieka, oraz odpowiedniej zmianie modelu gospodarowania zasobami Ziemi, a to akurat jest w naszej człowieczej mocy. Jedno jest pewne: nie podoła temu zadaniu niestety PiS, który jak okazała to wyraźnie ''pandemia'', potrafi jedynie biernie ulegać koteriom globalistów, mimo swego ''suwerennościowego'' zadęcia. Tym bardziej nie jeszcze gorliwiej przyklaskująca temu oPOzycja, Hołownie, lewaki i peezelaki przejebane niczym dupa starego cwela. Owszem, za wyjątkiem Konfy cóż z tego jednak, skoro stoi ona kucerzami jakim z zasady podobać musi się ''zderegulowana konsumpcja medykamentów'' i zwłaszcza niezapośredniczony już przez państwo handel ludzkimi organami, boć przecie tak wynika z liberalnego dogmatu ''samoposiadania'' swego ciała, który każe Rothbardowi uznawać płód za naruszającego go ''intruza''. Dopóki więc systemowi narodowcy nie odkorwinizują się gruntownie a skutecznie, nie widzę najmniejszego powodu, aby popierać niniejszą formację, tak samo jak i hardcore'owych nacjonałów a la ''Szturm'' czy ''Praca Polska'', jacy z kolei nazbyt chyba wzięli sobie do serca korwinowe utożsamianie kapitalizmu z ''wolnym rynkiem'', z którym to jako żywo nigdy nie miał on nic wspólnego, nawet w mitycznym XIX-ym stuleciu. Kochani moi ''faszyści'', dziwuję się doprawdy jak wy godzić możecie ostre tyrady i wyrzekania pod adresem globalnego kapitału, z jednoczesnym hołdowaniem szerzonym w interesie tegoż kapitału gnostycznym bzdurom o ludzkim jakoby sprawstwie w ''globalnym ocipieniu''? Nie tędy droga, fakt iż Kurwin i jego pomagierzy są przeświadczonymi o własnym ''geniuszu'' pospolitymi, zidiociałymi chamami nie znaczy, iż mamy na złość im przysłowiowo odmrażać sobie uszy - i tak zostawiam to pod rozwagę ''potencjalnego'' czytelnika.