sobota, 26 marca 2022

Rosyjska Armia Starczego Znoju.

Wirująca gwiazda śmierci

w mym sercu

budzi prze-strach

 

Swastyka

[ Autor zaginiony ]

Proszę wybaczyć porcję mocno grafomańskiej ''poezji'' na wstępie, ale przez swą groteskowość będzie ona dobrze pasować do tematyki niniejszego wpisu. Obecne dramatyczne wydarzenia jakie przeżywamy jako naród, postawiły przed nami pewien zasadniczy dylemat, wspomniany w poprzednim tekście. Jest on tym bardziej  palący, kiedy bezpieczeństwo Polski i całej Europy Wschodniej zawisło praktycznie od woli Anglosasów, bo NATO jako całość to zwykła kaszana - gdyby to zależało od Francji a zwłaszcza Niemiec, na Ukrainie dawno byłoby już pozamiatane. Idzie o następującą kwestię: z jednej liberalizm, a właściwie już LGBTarianizm to domena obecnej hegemonii ideologicznej Anglosasów, czy nam się to podoba lub nie. Z drugiej jednak, liberalna fikcja marginalizacji polityki na rzecz jakoby ''obiektywnych praw ekonomii'', pozwoliła rosyjskim czekistom oraz ich resortowym ''poputczykom'' w krajach sowieckiej zony jak Polska, zrzucić ciążący im gorset ideologiczny komunizmu. Przecież w Rosji obalali go tacy kagiebiści jak Zołotow, który wtedy stał po ''słusznej stronie'' jako ochroniarz Jelcyna, a dziś szefuje bandyckiej Rosgwardii odpowiedzialnej za terror polityczny i czystki etniczne na Ukrainie. Problem jest tym bardziej aktualny, że nie łudźmy się - ewentualne obalenie Łukaszenki a zwłaszcza Putina, nie będzie możliwe bez udziału części przynajmniej tamtejszych ''siłowików'', w tym również tych co odpowiadają za zbrodnie wojenne podczas trwającego właśnie konfliktu. Tym ludziom trzeba będzie coś za to dać, dokładnie jak na przeł. lat 80/90-ych, bez koncesji i gwarancji zachowania głowy nie przejdą na drugą stronę, broniąc za to reżimu do upadłego. Galejew słusznie przypomina, że rewolucji nigdy tak naprawdę nie wywoływały ''uciśnione masy'', lecz jak on to określa ''kontrelity''. Innymi słowy kluczowe jest pęknięcie w samej oligarchii rządzącej, konkretnie zaś wśród władających Moskwą resortów siłowych, bowiem innej opozycji jak mundurowa realnie w Rosji nie ma. No chyba, że wierzymy serio, iż Nawalny może nawalać tweetami w Putina siedząc w kolonii karnej, zaś weteran walk w Donbasie Girkin vel Striełkin przeżył ''duchową przemianę'' i teraz odkupuje dawne grzechy, stojąc twardo po stronie Ukraińców, do których jeszcze niecałą dekadę temu strzelał. Wspomniane poprzednio doły partyjne rosyjskich komunistów, mogą stąd w ewentualnej antyputinowskiej rewolcie odegrać co najwyżej rolę niezbędnego tła społecznego, ale tak naprawdę liczyć się będą zbuntowani ''siłowicy'', jeśli zamach stanu ma posiadać widoki powodzenia. Galijew nie pozostawia złudzeń, że skoro Rosją rządzi mafia to jedynym sposobem na nią, obok pokazu siły, jest korupcja - złodziei trzeba przekupić, oto starożytne prawo z którym nie ma co się kłócić. Mowa rzecz jasna nie o Putinie i jego kamaryli, bo to by ich tylko rozzuchwaliło, lecz konkurencji w obecnym obozie władzy na Kremlu. Tatarzyn zaś stawia w tym, obok zmarginalizowanej przez obecny kremlowski reżim prowincjonalnej oligarchii, głównie na zmilitaryzowaną rosyjską policję. Taką jak jednostki przeznaczone do zwalczania zorganizowanej przestępczości i tym podobni ''nieetatowcy'', posłani do boju z oddziałami regularnej ukraińskiej armii jakie właśnie urządzają im rzeź, bo są kompletnie nieprzystosowani do starć z takowym przeciwnikiem. W tym - i jedynie w tym! - sensie faktycznie ''to nie jest prawdziwa wojna'', reżim Putina najwidoczniej uwierzył we własną propagandę ''operacji denaZyfikacyjnej'', albo co bardziej prawdopodobne obawiając się porażki nie zdecydował na pełnoskalowy konflikt, stąd pajacowanie z literką ''Z''. W razie kompromitacji będzie można zwinąć powołane ad hoc sztandary ''Z-ielonych ludzików'', a wszystko zbyć jako PR-owską ustawkę i akcję policyjną właśnie. Czego nie pojmuje dureń Warzecha, straszący nas wojną nuklearną, bo jak przystało na zakochanego w sobie dupka, trzęsie się strasznie i biada nad losem własnego tyłka, podobnie co i ujadający za niemiecki jurgielt Radziejewski i jego nowokonfederacka trzódka. 

Nie dociera bowiem do niedorealistycznych tumanów, iż wbrew ''wielkoojczyźnianej'' propagandzie kremlowskiego reżimu, armia w Rosji ma niesłychanie niski status w hierarchii władzy jak i odbiorze społecznym, przeżywając ogromny strukturalny kryzys, co agresja wobec Ukrainy doskonale okazała. Przyznaję sam dałem się na to onegdaj nabrać, że najlepsi wśród Rosjan marzą o tym, by nosić mundur - i owszem, tyle że zapomniałem, iż mowa zwykle o uniformie cywilnej najczęściej, lub niechby wojskowej ale bezpieki... Regularne wojsko zaś jest w Rosji tylko dla pogardzanych przez ogół frajerów - prowincjonalnej i zazwyczaj pozbawionej wykształcenia biedoty, oraz rozlicznych w tym kraju mniejszości etnicznych, religijnych i rasowych nawet. Szczególnie ostatni aspekt jest nadzwyczaj groteskowy - napędzana szowinistycznym wielkoruskim resentymentem rosyjska inwaZja na Ukrainę, jest dziełem głównie nie-Rosjan zmuszonych do walki za nie swoją sprawę przez putinowski reżim. Stwarza to potencjalnie rewolucyjną sytuację, z czego włodarze Kremla rzecz jasna doskonale zdają sobie sprawę. Dlatego posłali w ślad za własnymi oddziałami czeczeńskich kadyrowców jako współczesne ''oddziały zaporowe'' NKWD, mające strzelać w plecy tym z ''rosyjskich'' w dużej mierze tylko z nazwy żołnierzy, którzy chcieliby uciec z pola walki nie w swym imieniu. Nawet niektórzy z donbaskich ''separatystów-terrorystów'' ostro ten fakt krytykują, jak choćby niejaki komandir Chodakowski, z którym dopiero musiał ''pogadać'' odpowiednio czekistowski ''czornożopiec'', aby publicznie wszystko odszczekał. Gwoli uczciwości, są tam Czeczeńcy walczący dzielnie na pierwszej linii frontu, ale ci akurat stoją po stronie Ukrainy... nie wolno też mylić tych od Kadyrowa z resztą mniejszości kaukaskich jak Ingusze dajmy na to, wcielonych do niby-''rosyjskiej'' armii. Obecna Czeczenia bowiem stanowi coś w rodzaju islamskiego emiratu, pozostającego w unii personalnej jej przywódcy z Putinem ale nie samą Rosją, o sporym zakresie samodzielności zwłaszcza jeśli  idzie o własną bezpiekę i wojsko. Co ciekawe, mniej znanym faktem jest, iż podobnie rzecz ma się z Tuwą, rodzinnymi stronami Szojgu o największej obok kaukaskich rejonów kraju liczbie młodych mężczyzn, stąd i dostarczając głównie rekruta dla ''rosyjskiej'' armii. Pewnie dlatego postawiono na jej czele tegoż ''generała pożarnictwa'', aby w razie czego gasił bunt swych ziomków, niezadowolonych że każe im się umierać za wielkoruskie fantazje imperialne. Demografia bowiem stanowi prawdziwe ''wąskie gardło'' moskiewskiej wojskowości obecnych czasów, prawdziwy ewenement w jej dziejach - od Piotra I stała ona zawsze wsiowym rekrutem, zmuszonym do wieloletniej, w praktyce dożywotniej służby w prawdziwie barbarzyńskich warunkach. Dziś jednak rosyjska prowincja nie może już dostarczyć tyle mięsa armatniego co dawniej, stąd reżim musi w desperacji sięgać po obce rasowo etnosy - Galijew podaje jako przykład Kazachów z obwodu astrachańskiego w delcie Wołgi, pogardzanych nawet przez resztę lokalnej muzułmańskiej ludności, nadreprezentowanych mocno wśród ''rosyjskich'' ofiar obecnych walk na Ukrainie. Toż samo tyczy kaukaskich ''czornożopców'' jak wspomniani już Ingusze, bowiem powtórzmy wojsko jest dziś w Rosji domeną zwykłych frajerów - kto ma głowę na karku i nade wszystko pieniądze, ten unika ''walki za rodinu'' jak tylko może. Dla władz to również w sumie wygodne o tyle, że taki synalek moskiewskiego oligarchy czy inszego korposzczura może liczyć na stosunki tatusia lub zatroskanej mamusi, a stąd tylko są kłopoty i ból głowy resortowych urzędników, zaś biedna i pozbawiona znajomości kobita z ruskiej wiochy najwyżej może se popłakać po stracie dziecka na froncie i tyle. Nikt się za nią nie ujmie ani na pomoc kogokolwiek liczyć ona specjalnie nie może, a nieliczne w sumie wyjątki ''wojennych matek'' wytrwale i z powodzeniem walczących o prawa synów, tylko smutną prawdę potwierdzają. W efekcie jednak przekłada się to na zwykle porażająco kiepski stan rosyjskich kadr dowódczych, przysłowiowo już tępych i okrutnych wobec podwładnych ''trepów'' - póki jeszcze ludzi było tam ''mnogo'' jakoś masowość ich ratowała, ale na to obecnie nie mają co liczyć. Dlatego na miano zbrodniarzy wojennych nie tylko wobec Ukraińców, ale i własnego narodu zasługuje rosyjskie przywództwo, jakie w obliczu jego wymierania rzuca do boju nieobeznanych zeń gówniarzy. Kiedy zaś wychodzi na jaw, że wbrew wcześniejszym deklaracjom Kremla w walkach uczestniczą jednak poborowi, uprawia typową dla się durną ''spychologię'' zrzucając winę na niższych rangą czynowników, ośmieszając się tym samym skoro nie kontroluje jakoby, kto bierze udział w obecnej wojnie po własnej stronie.

Bowiem anachronizm naszych politycznych niedorealistów, jak pomienieni już Warzecha czy Radziejewski polega na tym, iż nie dostrzegają, że obecny rosyjski imperializm cierpi na starczy uwiąd. Owszem, jak pisaliśmy uprzednio nie brak wcale młodych Rosjan popierających swój prawdziwie naZistowski reżim, tyle że będą tak czynić tylko do czasu, póki także im samym nie przyjdzie ginąć ''za rodinu''. Wtedy jestem pewien, że zdecydowanej większości nagle ''się odmieni'', dotychczasowe powodzenie propagandowej ''akcji Z'' wśród nich Putin zawdzięcza temu, że nie zarządził masowej mobilizacji sięgając w zastępstwie po rezerwy spośród etnicznych i rasowych ''spadów'', tudzież żuli rodzimego chowu i alimenciarzy nawet, wreszcie resortowe złogi jak wspomniani policjanci do ''zadań specjalnych''. Wszakże jeśli konflikt będzie się przedłużał, rychło obnaży całą nędzę obecnej władzy na Kremlu, czego ta panicznie się boi i właśnie dlatego jest tak agresywna. Bowiem w przeciwieństwie do zakompleksionych w swej masie Polaków, którzy najchętniej schowaliby się we własnym tyłku jak Warzecha, Rosjanie atakują zwykle gdy są właśnie słabi, rzucając w desperacji z pazurami niczym osaczony niedźwiedź na nagonkę. Zresztą już teraz wszyscy łebscy ludzie w Rosji biorą nogi za pas, kilkadziesiąt tysięcy specjalistów z branży IT dotąd opuściło kraj, a byłoby ich znacznie więcej, gdyby nie to, że na Zachodzie nikt tam specjalnie na nich nie czeka a też obawiają się deklasacji, utraty dotychczasowych przywilejów finansowych, stąd dekują póki co głównie w pobliskiej Gruzji. Dlatego spanikowany Putin zwolnił rosyjskich informatyków z poboru, obdarzając do tego nadzwyczajnymi ulgami podatkowymi, co świadczy o prawdziwym pożarze w tyłku władz na Kremlu, z powodu utraty najcenniejszych ''zasobów ludzkich''. A także okazuje dowodnie ohydny cynizm reżimu, za co w praktyce ma tych ''gierojów'' niby, co muszą teraz ginąć na Ukrainie w idiotycznej ''akcji Z'', sprokurowanej przez czekistowskich cywilów bawiących się w wojnę. Nie mówiąc już o najechanej przez nich, zwykle prorosyjsko nastawionej dotąd ludności, o czem potem. W każdym razie nam wiedzieć wypada nade wszystko, aby nie histeryzować niczym dwa mentalne pedały Warzecha i Bartuś konfederata z plastikową szabelką, że ludową podporą władzy Putina są wkurwione stare baby, pamiętające jeszcze czasy ''małej stabilizacji'' późnego ZSRR Breżniewa. Dla nich okres nierządu Jelcyna kojarzy się, nie bez racji przyznajmy, z totalnym rozstrojem państwa i chaosem społecznym, a nade wszystko utratą i tak nędznych płac oraz emerytur. Putin zaś jest ''katechonem'' jaki im je przywrócił, stąd w sumie nie dziwota, że gotowe są wydrapać oczy każdemu, co ośmieli się wyrazić brzydko o ich ''ojczulku'' i ''zbawcy'' na Kremlu. Dopóty więc kryzys ekonomiczny wywołany wojną nie uderzy je boleśnie po kieszeni, nie ma co liczyć na utratę poparcia dla władz wśród ''czerwonych moherów'', a nawet wtedy sporo z nich będzie wściekle ujadać przeciw Zachodowi, obarczając go winą za własne problemy póki nie wymrą same - taka brutalna prawda. Na szczęście to nie one przesądzą losy reżimu, ani robiące za rosyjski odpowiednik pierwszej ''Solidarności'' tamtejsze komuchy, lecz wspomniane ''klasy kreatywne'' jak branża IT. Nade wszystko zaś ewentualny wyłom wśród rządzących Rosją ''resortowców'', z konkurencyjnych służb wobec dominującego dotąd resztę FSB. Dokładnie jak to uczynił sam ''katechon'' z KGB, faworyzując ową bezpiekę kosztem cywilnego wywiadu SVR czy wojska, innej drogi dla realnej ''zmiany'' w Rosji nie ma, bez złudzeń. Zawsze tak było zresztą: Galijew przypomina, iż za dwoma największymi powstaniami ''ludowymi'' w Rosji, stali tak naprawdę kozacy jak dowodzący nimi Stieńka Razin czy Pugaczow, oraz elity plemienne zbuntowanych mniejszości religijnych i rasowych, by wymienić Baszkirów dajmy na to. Rosyjskie chłopstwo przez swój brak organizacji oraz nawyku do regularnej wojaczki, nadawało się co najwyżej do siania zamętu na tyłach wroga i partyzantki, z którą regularne siły dałyby sobie radę na dłuższą metę, no chyba iż reżim sam rozpadłby się przez konflikt wewnątrz elit.

Cieszy więc, że Galijew wskazuje na fundamentalną dla genezy rewolucyjnego fermentu w Rosji rolę ''raskoła'', bom sam pisał o tym onegdaj w tym miejscu, posiłkując się ustaleniami Cezarego Wodzińskiego. Mowa o rozłamie w rosyjskim prawosławiu jaki miał miejsce w drugiej poł. XVII wieku, który podzielił totalnie jego wyznawców, tak elity duchowne i polityczne co i sam lud. Odtąd znaczna część Rosjan uznała w oficjalnej cerkwi jak i caracie ''narzędzie panowania Antychrysta'', które należy obalić wszelkimi sposobami, a przynajmniej nie uznawać jego władzy nad sobą. Spośród tzw. ''starowierców'' pochodzili najbardziej przedsiębiorczy przedstawiciele rosyjskiego ludu, dając później początek rodzimej warstwie kupieckiej a w końcu przemysłowej, oddziałując też na sfery intelektualne. Bez zrozumienia tych faktów nie pojmiemy nigdy tego oto fenomenu, że:

''ruch rewolucyjny pod rządami caratu narodził się w środowisku rosyjskim. Wśród najwybitniejszych przedstawicieli pierwszego pokolenia rewolucjonistów znaleźli się syn lekarza Wissarion Bielinskij, dzieci duchownych prawosławnych - Nikołaj Czernyszewski i Aleksandr Dobroliubow, oraz urodzony w szlacheckiej rodzinie Dmitrij Pisariew. Rosyjskie było również drugie pokolenie radykałów: Piotr Tkaczew, Nikołaj Michajłowski, Piotr Ławrow, Michaił Bakunin. Dopiero w trzecim pokoleniu powstałej w 1876 roku organizacji Ziemia i Wola, obok Rosjan Nikołaja Czajkowskiego, Sofii Perowskiej, Andrieja Żeliabowa, Piotra Kropotkina - pojawiają się nie-Rosjanie: Iwan Dżabadabari, a wraz z nim grupa Kaukazczyków, oraz Mark Natanson, jeden z pierwszych Żydów, którzy w nieodległej przyszłości mieli odegrać w rosyjskim ruchu rewolucyjnym olbrzymią rolę''

- jak pisze w przywoływanej ostatnio tu wielokrotnie pracy ''Rosja i narody'' W. Zajączkowski. Tak więc niewątpliwa dominacja Żydów, ale i spory udział innych mniejszości etnicznych jak Polacy choćby, wśród wywrotowych spiskowców carskiej Rosji były fenomenem dość późnym, wtórnym wobec zaangażowania w konspirację samych Rosjan. Teraz dopiero jasnym staje się, czemu przywódcą rewolucji bolszewickiej został rosyjski szlachcic Lenin, bowiem był to w istocie bunt elit, zrewoltowanych przeciwko zaskorupiałej w ich opinii formie władzy swego kraju. Nie stanowiło to zresztą specjalnie rosyjskiej specyfiki, podobny proces leżał u źródeł rewolucji angielskiej a później francuskiej, wszędzie mieliśmy tam do czynienia z rewoltą rodzimych ''kontrelit'', zbuntowanych przeciwko dominacji panującej dotąd oligarchii, którym ludowa rabacja jedynie towarzyszyła, wszakże bez decydującego znaczenia dla biegu zdarzeń. Zajączkowski rzuca też światło na tak znaczny udział polskiej szlachty w antycarskiej konspiracji, z czasem o coraz radykalniej socjalistycznym charakterze. Wskazuje bowiem na specyfikę ziem polskich pod rosyjskim zaborem, które wyróżniały od reszty carskiego imperium:

''nie tylko osobliwości etniczne i wyznaniowe, ale również struktura społeczna, co miało z punktu widzenia państwa oraz jego ustroju bardzo daleko idące konsekwencje. Chodziło tu przede wszystkim o liczbę szlachty, której w Imperium przysługiwała uprzywilejowana pozycja. W latach 1858-59 liczebność stanu szlacheckiego w Rosji wynosiła 610 tysięcy osób, z czego 323 tysiące, a więc ponad połowę stanowiła szlachta polska [!]. Przed powstaniem listopadowym i wielką weryfikacją szlachectwa, która doprowadziła do deklasacji znacznej liczby polskich rodzin szlacheckich, dysproporcje te były jeszcze większe.''

- to niesłychanie ważne, bo dowodnie okazuje, że ''czerwonemu'' rewolucjonizmowi w XIX-wiecznej Rosji towarzyszył ''biały'', zaprowadzany odgórnie przez carat. Wyrzekł się on swej ''klasowej'' podpory w postaci ponadetnicznej solidarności stanu szlacheckiego, na rzecz szowinizmu narodowego o teoretycznie przynajmniej egalitarnym charakterze - to tak a propos tych wszystkich ''konserwatywnych realistów politycznych'', upatrujących często do dziś w ówczesnym rosyjskim imperium rzekomą ''reakcję'', zupełnie zresztą tak samo co socjaliści. Dla ponadnarodowego z zasady imperium była to prosta droga do samobójstwa, nastawiając przeciwko niemu nie tylko ''bliskie klasowo elementy społeczne'' co polska szlachta, ale i  nawet lojalistyczne dotąd nacje jak Finowie czy Ormianie. Przeczuwali to nieliczni - na szczęście dla sprawy niepodległości Polski - inteligentni carscy czynownicy, jak choćby Sergiusz Witte pisząc zaniepokojony perspektywami swego państwa:

''Państwowość rosyjska nie posiada jednolitej tj. spoisto-jednorodnej podstawy etnograficznej. Pod względem ilościowym przeważa ludność rosyjska, w skali całego terytorium jest ona jednak tylko głównym plemieniem, nie zaś wyłącznym narodem państwowym. Ciągłemu powiększaniu obszaru państwa towarzyszy takie samo bezustanne powiększanie ludności kraju o  elementy obcoplemienne. Chodzi tu przede wszystkim o elementy kultury niższej czy nawet niższych ras - mongolskie, fińskie, tureckie, które nie rozstały się jeszcze z ziemiankami, kibitkami, wojłokowymi jurtami. Z tego punktu widzenia Rosja zalicza się do państw etnograficznie niespełnionych. W braku etnograficznej niezakończoności tkwi źródło wielu osobliwości państwa i społeczeństwa rosyjskiego. Ów bezustanny napływ obcych elementów, przede wszystkim niższej rasy i kultury zmusza państwo do utrzymywania w mocy wszystkich zwykłych form życia kolektywnego ''stosownie do ich obyczajów i praw stepowych,,.''

- przebija z tych słów niepokój typowego dla swej epoki okcydentalisty, jego obawa przed zatrutym wpływem jaki na europejską rasę mogą mieć stepowi koczownicy ze swymi barbarzyńskimi zwyczajami. Do tego rosyjski ''naród panów'' nie był w stanie zasymilować ich nie tylko ze względu na obcość rasową i religijną, muzułmańską co i buddyjską, lecz może nade wszystko przez trawiący go od środka wspomniany ''raskoł'', zarówno religijny jak również światopoglądowy i społeczny. Mimo to carscy biurokraci tępo brnęli dalej w zabójczy dla siebie proces unifikacji narodowej imperium - jak wskazuje Zajączkowski:

''W systematyczny sposób podchodziła do tego problemu armia rosyjska, analizując przesłanki bezpieczeństwa granic Imperium. Pod koniec XIX stulecia statystycy wojskowi A. Makszejew, N. Obruczew i W. Zołotariow opracowali doktrynę, którą nazwano z czasem ''geografią nieprawomyślności''. Podstawą jej stał się podział poszczególnych grup etnicznych na dwie kategorie: ''prawomyślne'' [ przede wszystkim prawosławni Rosjanie ] i ''nieprawomyślne'' [ Żydzi, Polacy, Niemcy, ludy kaukaskie i azjatyckie ]. Za bezpieczne i prawomyślne uznano te regiony Cesarstwa, gdzie ludność słowiańska [ rosyjska ] stanowiła co najmniej 50% ogółu mieszkańców. Jednocześnie uczeni w mundurach odnotowali prawidłowość, zgodne z którą współczynnik prawomyślności malał w miarę przesuwania się od centrum ku peryferiom państwa. Za panowania Aleksandra I takie pomysły były niemożliwe jako sprzeczne z filozofią konserwatywnego konsensusu społecznego, na którym opierał się ład polityczny Cesarstwa. Za Aleksandra II idee te zaczęto głośno dyskutować na salonach, w instytucjach państwowych i akademickich. Za Aleksandra III były one już czymś oczywistym, obowiązującą doktryną państwową.''

- do czego to doprowadziło imperium rosyjskie wiadomo, a obecna ''operacja denaZyfikacyjna'' na Ukrainie żywym dowodem, iż nikt na Kremlu nie wyciągnął żadnej z tego nauki. Cóż więc się dziwić, że ''bratni słowiański naród'' stawia tak zażarty opór wielkorosyjskim najeźdźcom, bowiem to żadne bohaterstwo ze strony Zełeńskiego i jego towarzyszy, a trzeźwa do bólu kalkulacja. Moskwa niczego tak naprawdę nie jest im już w stanie zaoferować, stąd wiązanie się z nią byłoby dla Kijowa pozbawionym perspektyw frajerstwem. Znać to po syfie, jaki rosyjscy żule urządzili w Donbasie, tylko skończony idiota stawiałby więc na tak nieudaczną i zdeprawowaną mafię. Dlatego niegdysiejsi ruscy i posowieccy pobratymcy będą się przed tym bronić do upadłego, tu jak sądzę tkwią prawdziwe źródła ich zażartego oporu wobec rosyjskiej inwazji, na które trafnie wskazuje Galijew. Nie mam złudzeń powtórzę, iż biją się tam dwie poradzieckie w istocie mafie, jednak cokolwiek by nie powiedzieć o ukraińskiej, zło jakie jest nam ona w stanie wyrządzić o czym nie wątpię, blednie przy wyczynach rosyjskiej. Skurwysyny są w stanie posunąć się nawet do ataku bronią biologiczną i chemiczną, stąd całe to pieprzenie o ''biolabach'' NATO ma zapewne przykryć akt ludobójstwa w wykonaniu kacapskiej armii. Dlatego na konflikt tuż za naszą wschodnią granicą należy patrzeć trzeźwo, a nie jak rozhisteryzowani niedorealiści pokroju Warzechy, bowiem nie sposób opierać rzeczywiście realistycznej polityki na emocjach - tych negatywnych, jak strach przed rosyjską agresją lub odraza do Ukraińców także! Szczególnie, że wojna na Ukrainie ujawniła tak na Zachodzie, w Polsce jak i samej Rosji faktyczną linię podziału, przebiegającą w poprzek dotychczasowych opartych na ideologii - nagle okazuje się, że nie wszyscy bynajmniej ''siłowicy'' i nawet rosyjscy czarnosecińcy popierają agresję na ''bratni, słowiański naród'', za to wielu tamtejszych ''liberalnych opozycjonistów'' i owszem. Być może tu jest jakieś wyjście z impasu o jakim wspomniałem na wstępie: dostrzeżenie faktu, iż realne konflikty dotyczą starcia konkretnych interesów państwowych i narodowych, a nie doktrynalnej słuszności takiej czy innej ideologii. Prawicowej i konserwatywnej również, jeśli nie chcemy skończyć jak część trumpistów i alt-prawicy w Stanach, która wzięła stronę Rosji, choć na szczęście nie cała uległa temu amokowi. Nie trzeba zresztą sięgać aż za ocean po jego przykłady, oto rodzime feminazistki już pospieszyły z ''pomocą'' Ukrainkom w skrobankach. Zarazem jednak i jakiś tuman prowadzący profil klasztoru na Jasnej Górze, bo przykro mi ale inaczej tego określić nie sposób, nie omieszkał przypomnieć z okazji pielgrzymki ''proliferów'' akurat w takiej chwili, iż więcej dzieci ginie wskutek aborcji niż podczas wojny na Ukrainie... Dając tym samym wyśmienity powód dla ataku wścieklizny eutanazistowskiej hołocie rodzimego chowu, nazwać to grubym nietaktem to jak nic nie powiedzieć.

Dogmatyczna ślepota czyni z ludzi Warzechę - żywe pośmiewisko i chodzący mem, który jak przystało na maniaka uważa się za obrońcę ''zdrowego rozsądku'', zliczając Ukraińcom samochody i odkrywając przy tym, że mają duże co i małe. Wcale nie lepsze są odeń takie proukraińskie niby libki jak Gwiazdorski czy Ziemkiewicz, bo już przebierają nogami z radości na perspektywę napływu ''taniego pracownika'' ze wschodu. Nie dotarło więc do nich nadal, iż januszowe chamstwo typowe dla ''polskiej szkoły byznesu'', to proszenie się wkrótce o nową ''rzeź humańską'' tym razem nad Wisłą. Nie przystaną bowiem na to Ukraińcy, którzy właśnie odbierają surową lekcję walki w zdyscyplinowany sposób o swe prawa z kacapami, ale i na ''Lachów'' przyjdzie pora, o ile państwowa Inspekcja Pracy nie zacznie wreszcie rzetelnie wykonywać swych obowiązków! Inaczej znajdzie się wśród ''tanich pracowników'' wystarczająca liczba obytych już z wojną bojowników, którzy zadbają o zorganizowanie należytego oporu, egzekwując siłą dla swoich rodaków ''prawa pracownicze''. Dlatego powtarzam, nie należy obawiać się widma ''neobanderyzmu'' nad Wisłą w związku z napływem masy migrantów ze Wschodu, lecz nowej KPZU i to w wydaniu hardkorowym, jeśli w końcu nie pozbędziemy się neoliberalnych miazmatów, szerzonych przez takie posowieckie złogi jak Baal-cerowicz. Wolnorynkowe sofizmaty misesologów także są częścią problemu rzecz jasna, stąd wierny im Warzecha i popierana przezeń Kucfederacja z Mentzenem na czele, nie stanowi żadnej alternatywy dla radykalnego lewactwa. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że niecała wina za barbarzyńskie stosunki pracy w Polsce leży po stronie pracodawców, złodziejstwo i nieuczciwość występują tak naprawdę po obu stronach, robotniczej także. Tym bardziej jednak zachodzi potrzeba w miarę neutralnego arbitra w postaci agend państwa jak rzeczona inspekcja, które wprowadziłyby jakiś porządek w ten nieład, tudzież zadbały o mediację w nieuniknionych konfliktach społecznych, na które wkrótce nałożą się narodowe a w perspektywie może i rasowe oraz religijne, jeśli proces napływu migrantów z głębi Eurazji nad Wisłę będzie nadal postępował. Najwyższy więc czas zacząć myśleć, jak podołamy wynikłym stąd kwasom póki nie będzie na to za późno, zamiast oszukiwać się jak dotąd, iż wszystkiemu zaradzi ''dobrobyt ekonomiczny'' gwarantowany przez niskie podatki ''jak za Hitlera'' i tym podobne liberalne bzdury. Do czego to prowadzi znać po takich maniakach jak Gwiazdorski, którego nawet wojna u naszych granic nie powstrzymała przed bredzeniem libertariańskich farmazonów o ''szkodliwości istnienia państwa'' - akurat kiedy Ukraińcy walczą o zachowanie własnego! Inaczej jak skurwysyństwem nazwać tego nie sposób i niechybnie czeka go za to, oraz jemu podobnych w końcu nowy Batoh, na własne poniekąd życzenie. Nie płakałbym po takich szczerze powiedziawszy, niestety ci idioci mogą sprowadzić pomstę rezunów na resztę naszej nacji, dlatego należałoby już teraz prewencyjnie zamknąć ich w jakiejś Berezie. Żałować stąd wypada, iż póki co nie widać nowego Kostka-Biernackiego, jakże daje się nam we znaki brak dziś tego wybitnego polskiego państwowca. Prowadzona zaś przezeń polityka jako wojewody poleskiego na podległym mu terenie, może stanowić wzorzec radzenia sobie tak z polityczną dywersją, co i separatyzmami etnicznymi oraz religijnymi - po szczegóły odsyłam do biografii ''Droga ku anatemie'' autorstwa Piotra Cichorackiego, wydanej przez IPN. Tym bardziej, że wielu ma z tego tytułu nawet teraz pyszny ból dupy, bo wyczuwają w Kostku realistycznego państwowca, który od pierwszych lat swej służby doskonale pojmował, iż nie ma niepodległości bez wieszania zdrajców. Zamiast o tym gadać tylko jak Braun, rzecz z powodzeniem praktykował jeszcze w trakcie I wojny światowej, gdy walczył pod komendą Piłsudskiego - tego do dziś wszelka tuziemcza swołocz i kanalia nie może mu wybaczyć. Niestety podobne libertariańskie zboczenie dostrzegam także u Galijewa - pojmuję, iż w Rosji można w państwie upatrywać tworu diabelskiego, ale w Polsce czy na Ukrainie jego istnienie to kwestia życia i śmierci jak widać.

Co się zaś tyczy faktu, że oto nad Wisłę zjechał Triki Diki Potężny Władca Ameryki, uważny czytelnik tegoż bloga zdaje sobie doskonale sprawę, iż trudno posądzić mnie o projankeski amok - szczególnie wobec TEJ akurat prezydentury. Wszakże nie padło mi jednak zaraz aż tak na łeb, by w pozornej kontrze upatrywać w byłym sowieckim tajniaku jakowegoś ''katechona'' i serio brać jego rzekome ''nawrócenie''. Tak jak niestety przywoływany w tym miejscu nie raz abp. Vigano, który przecież nie kłamał wskazując na poważny problem, jaki ma kościelna hierarchia z trawiącą ją homoseksualną ''efebofilią''. Dziś widać jednak, iż ''legendował'' się w ten sposób jako de facto ruski agent wpływu, bowiem dezinformacja aby uchodzić za wiarygodną musi zawierać sporą dozę prawdy. Jest to szczególnie obrzydliwe i zwyczajnie głupie w wykonaniu katolickiego duchownego, który przewodził swoistej ''krucjacie moralnej'', że upatruje ratunku dla skądinąd rzeczywiście zgniłego obyczajowo Zachodu, w tak zdeprawowanym reżimie jak putinowski. Cokolwiek bowiem złego by nie rzec o Jankesach, a mógłbym doprawdy sporo, nie posunęli się oni do czegoś równie ohydnego, jak nekrofilski w istocie kult ''wielikoj pabiedy'', angażując jeszcze weń dzieci! Gdyby ktoś śmiał porównywać to z Małym Powstańcem, a nawet cynicznie argumentować, że w przeciwieństwie do Powstania Warszawskiego ''wojna ojczyźniana'' zakończyła się dla Ruskich zwycięstwem, przypomnę w takim razie, iż nigdy poza paroma okrągłymi rocznicami nie była ona czczona w ten sposób za czasów ZSRR. Świętem państwowym Dzień Zwycięstwa i parada wojskowa na jego cześć, stały się dopiero za Jelcyna w połowie lat 90-ych zeszłego już stulecia, a to by zapewnić jakiś ersatz niechby tożsamości narodowej dla Rosjan, osieroconych ideologicznie po upadku sowieckiego imperium. Bolszewickie przywództwo bowiem zdawało sobie w pełni sprawę, iż z perspektywy globalnego komunizmu była to straszliwa klęska, skoro szykowali się na zajęcie z połowy świata a ledwo doczłapali do Berlina i to kosztem nieprawdopodobnych strat ludzkich i materiałowych. Sami Rosjanie mają na to adekwatną nazwę: ''победобесие'' - dosł. ''opętanie pabiedą'', jej w rzeczy samej lucyferycznym kultem, który każe projektować parki rozrywki dla dzieci w formie okopów i stanowisk artylerii, by wychowywać je od małego do roli armatniego mięsa. Matki zaś prowadzące swe pociechy na paramilitarne festyny z tej okazji, niczym nie różnią się od popierdolonych dżihadystek robiących foty bombelkom w ''pasach szahida''. Nie wiem, czy Putin jest pedofilem jak twierdzą niektórzy, ale na pewno dał oficjalny glejt satanistycznej bez mała i potwornie kiczowatej przy tym religii, sankcjonującej składanie ofiar z ludzi i to również tych najmłodszych, czego dowodem wspomniana w zapoprzednim tekście ''wojenna cerkiew''. Jest to szczególnie zbrodnicze w sytuacji zapaści demograficznej zarówno w Rosji jak i na Ukrainie, całej ogólnie posowieckiej zonie z Polską włącznie. Tym sposobem przez bandę infantylnych skurwieli bawiących się w wojnę jak Putin czy Szojgu, wymierające w zastraszającym tempie nacje tracą ludzi. Nazwać to skrajną, ludobójczą wprost nieodpowiedzialnością, to jakby niczego nie rzec...

...i w postscriptum wypada mi odnieść się pokrótce choćby do świeżej ''wojny memowej'' przeciwko Bartosiakowi, jaka przetoczyła się ostatnio w polskiej sieci. Nie kryję, na początku było to nawet momentami zabawne, kiedy jednak do nagonki na mecenasa dołączyły jakieś pato-kołcze, influenserzy i tego typu podludzie, chcąc nie chcąc trza było wziąć go w obronę przed atakiem hołoty. Należy bowiem oddać człowiekowi, iż wprowadził nieco trzeźwego oglądu spraw w zatęchły dyskurs publiczny w Polsce, który jeszcze niecałą dekadę temu wprost tonął we frazesach o ''demokracji'' i ''prawach człowieka'', na których do dziś jedzie KOD i jebana antypolska yntelygencja skupiona wokół GWna. Z perspektywy jednak widać także coraz bardziej mielizny przekazu samego Bartosiaka - pomijam już, że powołuje się na parahistorycznych szarlatanów, zarówno lewackich jak durny Jaś Sowa, co i prawackich [ Zychowicz ], posługując za nimi pojęciami dawno zdezaktualizowanych ''map mentalnych'' np. ''dualizmu na Łabie'', com mu nie raz w tym miejscu wytykał. Nade wszystko w stanowisku jego zespołu skupionego wokół S&F tkwi osobliwa sprzeczność, by nie rzec wprost bezczelna hipokryzja na którą to ślepi są fanatyczni zwolennicy pana mecenasa. Otóż bartosiakowi ''strategolodzy'' prezentują się jako ''oddolna'' niby i ''niezależna'' od wszelkich polityczno-biznesowych uwikłań grupa patriotów, finansowana z dobrowolnych wpłat sympatyków a zarazem odwołują nieustannie jako ostatecznego argumentu, do bliskich kontaktów z przedstawicielami amerykańskiego kompleksu militarno-przemysłowego. Zgrywają ''reformatorów'' polskiego wojska, gotowych wyczyścić je z pokomunistycznego jeszcze ''paździerza'', korzystając z poparcia PRL-owskich złogów mundurowych jak gen. Koziej czy Komornicki. Podobnych sprzeczności można by znaleźć w bartosiakowym ''strategizmie'' więcej - wystarczy sięgnąć do występu pana mecenasa jeszcze z czasu poprzedniej wojny na Ukrainie, gdzie wyraźnie wskazywał na kluczową rolę ciężkiej artylerii oraz wojsk pancernych, w uzyskaniu przewagi na polu walki przez Rosjan. Bez ogródek stwierdzał, iż w Donbasie mieliśmy do czynienia z konwencjonalnym starciem zbrojnym, w którym brały udział regularne siły militarne, w dodatku jeszcze popierając swym zwyczajem uwagi autorytetem amerykańskich ekspertów wojskowych. Wreszcie biadolił nad losem ówczesnych ukraińskich ochotników, pozbawionych osłony własnej broni pancernej, masakrowanych przeto ogniem rosyjskich dział i czołgów. Dalibóg stąd nie wiem, jak to się ma do lansowanej przezeń ''Armii Nowego Wzoru'', opartej na koncepcie użycia głównie mobilnych oddziałów lekkiej piechoty, uzbrojonej w zaawansowaną technologicznie broń jak drony, a niechby i ze wsparciem artyleryjskim-? Wprawdzie Bartosiak zmieniał wiele razy zdanie na temat kluczowych spraw jak WOT, podobnie zresztą jak Wolski co sami obaj przyznają, tu jednak idzie o rzecz zasadniczą dotyczącą podstaw formacji wojskowej oraz właśnie strategii. 

Niniejsze wątpliwości nie czynią mnie w kontrze równie ślepym co fani mecenasa zwolennikiem Wojczala czy Wolskiego - ten ostatni choćby mocno mnie w...nerwił swym entuzjazmem dla militaryzacji Niemiec, czemu dałem tu dopiero co wyraz, z nich dwóch pan Krzysztof wykazuje pod tym względem zdecydowanie więcej rozsądnego sceptycyzmu. Nie wypowiadam się na temat samego uzbrojenia, bo nie mam o tym zielonego pojęcia, odnoszę zaś jedynie do głębokich sprzeczności i absurdów wręcz w narracji bartosiakowego ''strategizmu''. Zwracam też uwagę na fakt, zwykle umykający jakoś zwolennikom obu zwaśnionych obozów, iż zarówno pan Jacek jak i Wojczal są adwokatami, stąd prawdopodobnie wynajęto ich aby reprezentowali jakieś bliżej nieznane mi ''kompleksy militarno-przemysłowe'', walczące zażarcie o podział gigantycznej kasy, jaka ma pójść na dozbrojenie polskiej armii. Tłumaczyłoby to temperaturę sporu, który wbrew pozorom nie ma charakteru bitwy w piaskownicy czy przechwałek kto ma większego, ale rzecz tyczy naprawdę poważnych sum a nade wszystko kluczowej dla istnienia polskiej państwowości formy, jaką przybierze nasza armia. Dlatego nie ma co z tego śmieszkować, za to należy patrzeć uważnie władzy na ręce bez względu jaka ekipa rządząca by ją sprawowała, w jaki sposób będą wydatkowane publiczne środki, aby nie powtórzyła się historia z korwetą ''Gawron'' i to na znacznie większą skalę. Pytanie wszak kto ma to niby zrobić, bo gros społeczeństwa stanowią tacy militarni ignoranci co niżej podpisany, zaś ''eksperci'' wojskowi jako się rzekło zwykle reprezentują te lub owe grupy interesów spośród służb mundurowych, co i współpracującego z nimi ściśle przemysłu oraz polityków. Gadaninę libertariańską, że wszystkiemu zaradzi ''wolny rynek'' i przekształcenie armii w całkiem ''prywatne agencje ochrony'', można sobie zaś darować jako godny jedynie dużych dzieci bełkot. Sami Amerykanie nie traktują tych bzdur poważnie, używając jedynie do rozsiewania ''informacyjnej mgły'', skrywającej głębokie powiązania swego wojska i wywiadu z rodzimym biznesem, co będzie do okazania w następnym wpisie na przykładzie genezy Doliny Krzemowej. W każdym razie dobrze byłoby, aby Bartosiak wraz z zespołem współpracowników przestali wreszcie zgrywać ''niezależnych'' i wręcz ''antysystemowych'' reformatorów polskiej armii, tylko otwarcie wyłożyli kogo tak naprawdę reprezentują. Na pewno nie ''rosyjską agenturę'', w przeciwnym razie należałoby uznać, iż w amerykańskim wywiadzie wojskowym jaki nadał mu swój glejt pracują sami idioci. Pod tym względem jego adwersarze jak Wolski są uczciwsi, nawet jeśli objawia się to u tego ostatniego serwilizmem wobec przedstawicieli MON lub niektórych dowódców armii RP, abstrahując całkiem kto ma z nich rację co do strategicznego kształtu polskiej wojskowości, czego nie mnie rozstrzygać z wyłuszczonych wyżej powodów.

PS. tym razem definitywnie - już po opublikowaniu niniejszego tekstu dowiedziałem się, że z Rosji wybył do Turcji prawdziwy ''ojciec chrzestny'' kremlowskiej mafii Anatolij Czubajs. Oto na naszych oczach dogorywa resortowy liberalizm w posowieckiej zonie... Jestem przeszczęśliwy, że dane mi było tego doczekać, nawet jeśli radość psuje cierpka świadomość, iż to bydlę nie zostanie najprawdopodobniej ukarane za swe przestępstwa. Przypomnę tylko, że jest on bezpośrednio odpowiedzialny za stworzenie postkomunistycznej oligarchii biznesowej, wskutek zaprojektowanej przezeń złodziejskiej ''prywatyzacji'' lat 90-ych, następnie powołanie do życia rosyjskiej odmiany pinoczetyzmu jaką w istocie jest putinizm, wreszcie podsycanie w ostatniej dekadzie czarnosecinnego amoku Moskwy, który pchnął ją do spektakularnej klęski ''denaZyfikacji'' Ukrainy. Tymczasem skurwielowi już moszczone jest na Zachodzie miękkie lądowanie przez usłużne ''wolne mendia'', przedstawiające gnidę jako ''apostoła'' niemalże nowej ''świeckiej tradycji'' klimatyzmu, któremu rzucał kłody pod nogi ''negacjonista antropocenu'' Putin. Dziw aż bierze, jakim to cudem uchował się przez cały ten czas na Kremlu, pewnie ''infiltrował PZPR od środka'' jak Targalski - niechże mi Fox wybaczy złośliwość pod adresem jego mistrza, alem nie mógł się powstrzymać. Zaiste nadeszła bowiem epokowa chwila i kres pewnej formacji, której przedstawicielami na naszym gruncie były takie kreatury jak Baal-cerowicz, Tusk czy Janusz Lewandowski, ale i Korwin oraz jego pomiot w postaci Kucfederacji. Oby pomienionych szlag trafił wreszcie przez to, a przynajmniej mieli mocno pod górkę, to wasz koniec przegrywy! Putin zaś albo skończy jak Chruszczow w domowym areszcie do kresu swych dni, lub zostanie ''zzawałowany'' przez swoich, a nie obalony żadnym tam ''oddolnym buntem mas''. Wątpię jednak, by ryzykowano postawienie go za popełnione przezeń zbrodnie przed międzynarodowym trybunałem, bowiem zbyt wiele znaczących person w ''wolnym świecie'' łączyły z nim brudne interesy, mimo to jednak - wspaniałe wieści. Doprawdy nie sądziłem w najśmielszych marzeniach, że czołowy rosyjski liberał-aferał będzie jak ten szczur spierdalał w popłochu z kraju, wypłacając dziengi z tureckiego bankomatu niczym bazarowy cinkciarz, coś pięknego!


sobota, 19 marca 2022

Grzegorz Braun - agent czy pożyteczny idiota Anglosasów?

 
Z góry uprzedzam, że tekst będzie obszerny nawet jak na mnie, ale bieg dziejów tak przyspieszył, że brak zwyczajnie czasu, aby rozwlekać opowieść na 10 wpisów. Można jednak przecież dawkować sobie lekturę, tudzież wydrukować treść jeśli ktoś ma taką możliwość - daję prawo kolportażu niniejszych informacji i to bez powoływania się na źródło. Dla mnie nawet lepiej, byle tylko bez wypaczania sensu i przypisywania sobie autorstwa moich słów. Zaznaczam też, że nie będę poświęcał zbytnio uwagi demaskowaniu wymienionego w tytule osobnika, bom już to onegdaj uczynił, a czemuż w takim razie o nim wspominam, to wyjaśni się w toku dalszego wywodu. Najsampierw drobna korekta do poprzedniego tekstu - Fox zwrócił mi uwagę, że Wolski może mieć jednak rację, iż Rosjanie użyli zbyt małych, ledwie 200 tysięcznych sił. Nie spieram się, zresztą zastrzegłem tam, że nie to jest mój główny zarzut wobec pana eksperta. Wskazał zarazem, iż Moskale posiłkowali się obficie paramilitarnymi formacjami jak Rossgwardia. Znaczyłoby to jednak, że kacapy oprócz regularnych wojsk skoncentrowali na granicy dorównujące im liczebnością oddziały, będące współczesnym odpowiednikiem ''wojsk wewnętrznych'' NKWD. Zapewne miałyby one czyścić tyły ze ''zdrajców'' i to również mogło wpłynąć na determinację poradzieckich kadr na Ukrainie, by stawić im  zaciekły opór. I tak jest w istocie, Kamil Galijew, który faktycznie wygrał ostatnio internety jak trafnie wskazuje Zelig, na swym profilu TT wspomina o jakowychś ''milicjach ludowych'', czyli miejscowych kolaborantach rosyjskiego agresora, szykowanych do mordowania ukraińskich patriotów wraz z rodzinami. Promoskiewska chujnia zbiera i przekazuje poprzez profile na Telegramie, czyli rosyjskim fejsie dane wszystkich wrogów Rassiji, to tak jakby ktoś miał złudzenia co do ''dialogu'' z Moskwą, tudzież młodych i obytych w najnowszych mediach, jakoby innych od pamiętającej jeszcze czasy ZSRR swołoczy. To samo tyczy durniów bredzących, iż to rzekomo ''wojna Putina a nie Rosjan'' - owszem, nie ma już takiej euforii i zgody narodowej jak podczas inwazji na Krym i Donbas, ale nadal większość zwykłych Rosjan popiera agresję na bratni słowiański i do tego ruski naród. Zwykle idzie o starszych i osoby w średnim wieku, nie brak jednak wśród nich i młodych, nie wszyscy z nich są opłaceni i wielu zapewne ochoczo uczestniczy w propagandowych ustawkach, pajacując z naZistowskim symbolem. Skądinąd to również jest ciekawe, Galijew wiarygodnie jak sądzę domniemywa, iż PR-owcy Putina celowo skojarzyli w powszechnej opinii rosyjską napaść na Ukrainę z enigmatycznym ''Z'', aby nie utożsamiano jej z rosyjską flagą w razie niepowodzenia i wojskowej klęski. Przy okazji wychodzi na jaw, czemuż to doszło do tak spektakularnego pogromu kacapskich wojsk desantowych na kijowskim lotnisku - bo to w istocie żadna armia, lecz siły policyjne służące zastraszaniu cywilów, coś w rodzaju ichniego ZOMO zatrudniającego tępych osiłków i napinaczy, ruskich Chadów, którymi prawdziwi komandosi w Rosji szczerze gardzą. Sowieci nigdy w czasie realnej wojny nie zrzucali ich na spadochronach, jak to pokazują jedynie podczas efektownych ćwiczeń, w rzeczywistości spektakli propagandowych dla gawiedzi, bo obrona przeciwlotnicza i zwykła artyleria na miejscu urządziłaby im rzeź, co właśnie stało się na Ukrainie. Przed tym Rosjanie dwa razy jedynie zdecydowali się na podobne użycie tychże ''wojsk'' - podczas antykomunistycznego powstania na Węgrzech w '56 oraz inwazji na Czechosłowację w '68, czyli kiedy mieli pewność, że nie stawią im oporu siły regularnej armii. Tym razem jednak trafił swój na swego - po drugiej stronie mieli bowiem za przeciwników nie żadnych leszczy ani ''banderowców'' jak pierdoli Putin, lecz sowieckich jeszcze sztabowców, którym kremlowski liberał z KGB napluł w twarz, nazywając ich poradzieckie państwo ''sztucznym tworem Lenina''. Na ich miejscu ziałbym chęcią wzięcia nań za to srogiego odwetu i ten oto właśnie się dokonał w jakże widowiskowy sposób, na nasze Polaków szczęście!

Wygląda na to, iż rosyjskie kierownictwo faktycznie zaplanowało agresję na Ukrainę jako ''operację specjalną'', nie zaś militarną inwazję z prawdziwego zdarzenia. Nie mogło być jednak inaczej, skoro Rosją włada obecnie czekistowska mafia cosplayerów bawiących się w wojnę, przebierańców strojących w mundury gierojów ''wojny ojczyźnianej'', na co przyznaję sam dałem się nabrać. Szojgu dowodzący rosyjską armią w stopniu generała wojsk, zaczynał jako inżynier i kierownik na sowieckich dalekowschodnich budowach, a całe jego doświadczenie militarne sprowadza się do udziału... w obronie cywilnej. Podczas defilad na Placu Czerwonym paraduje w mundurze, dumnie wypinając pierś sowieckim zwyczajem obsypaną medalami, ale ordery ma chyba za walkę z żywiołami. Chwali mu się, jeśli skutecznie obronił kraj przed powodziami, czy trawiącym cyklicznie całe połacie tajgi ogniem, tyle że do prowadzenia wojny z prawdziwego zdarzenia są chyba potrzebne nieco inne umiejętności. Wprawdzie ma od tego sztabowców, ale po co zgrywa ''jenerała'' regularnej armii?! Zupełnie jak gdyby na czele polskich wojsk stanął ''generał pożarnictwa'' Waldemar Pawlak. Zresztą Szojgu i tak prezentuje się korzystniej od swego poprzednika Sierdiukowa, bo okazuje się, że za reformę rosyjskiej armii odpowiadał były kapral, a w cywilu spec od marketingu w branży meblarskiej, który później zrobił karierę w ichniej skarbówce. Cały jego udział sprowadzał się pewnie do cięcia kosztów, co mogło przełożyć się na fatalny stan kacapskiego wojska, widoczny po jego krwawym pogromie na Ukrainie. Sierdiukow zmienił na stanowisku szefa rosyjskiego MON Iwanowa, ten z kolei był z kagiebistą po filologii angielskiej... i oczywiście dobrym kolesiem Putina. Ktoś może słusznie rzec, iż z polskimi ministrami od szeroko pojętej obronności w III RP, też różnie oględnie zowiąc bywało. Owszem, mieliśmy na ten przykład klinicznego psychiatrę, czyli Klicha jaki omal całkiem nie rozjebał naszych sił zbrojnych, tu jednak kluczowa jest nie tyle ilość wojsk zaangażowanych w agresję wobec Ukrainy, co stan rosyjskiej armii a ten jest wprost porażający. Wbrew moskiewskiej propagandzie ma ona tak niski status w obecnej Rosji, że mafia ściąga tam haracze z całych jednostek i terroryzuje żołnierzy, szczególnie tych co zarobili na kontraktach wojskowych w Syrii. Rosyjscy dowódcy zaś bywają alfonsami własnych żołnierzy, zamieniając koszary w pedalskie burdele, to tak a propos ''homofobii'' panującej rzekomo pod nierządem Putina. Czego się bowiem najbardziej obawia władza na Kremlu, to właśnie silnej armii i stojących na jej czele, cieszących się powszechnym autorytetem dowódców wojskowych. Przykładem ofiary stalinowskiej czystki militarnej jak Tuchaczewski, czy los generałów Lebiedzia i Rochlina z okresu jelcynowskiej ''smuty''. Ostatni z pomienionych żołnierzy, syn żydowskiego weterana walk z Niemcami po wojnie zesłanego do łagrów na śmierć, zyskał doświadczenie bojowe podczas inwazji ZSRR na Afganistan. Po rozpadzie sowieckiego imperium dowodził min. zwycięskim atakiem na Grozny, nie przyjął jednak za to orderu od Jelcyna, bowiem uważał konflikt w Czeczenii za ''wojnę domową'', o tyle słusznie, że po drugiej stronie także walczyli byli wysoko postawieni sowieccy wojskowi jak Dudajew czy Maschadow. Głęboki kryzys państwowy i ekonomiczny w jakim pogrążyła się Rosja pod koniec lat 90-ych spowodował, że z grupą podobnych sobie ''siłowików'' na serio począł dążyć do przeprowadzenia zamachu stanu. Zanim jednak doń doszło, zginął w dziwnych okolicznościach, zastrzelony we własnym łóżku jakoby przez żonę, a najprawdopodobniej własnych ochroniarzy, lub grupę nasłanych w tym celu żuli, których też zwłoki rychło odkryto nieopodal miejsca zbrodni. Ponoć w mord na Rochlinie miał być zaangażowany sam Putin, dziwnym zbiegiem okoliczności w tym czasie niemal błyskawicznie mianowany przez Jelcyna szefem bezpieki, rzekomo ''w nagrodę''. Jak było naprawdę tego prędko nie dowiemy się, jedno wszakże jest pewne: generał w Rosji to zawód wysokiego ryzyka i mowa bynajmniej o warunkach panujących na froncie podczas walki...

Bowiem na Kremlu nie rządzą obecnie wojskowi, lecz byli sowieccy tajniacy i to z cywilnych raczej służb, a to naprawdę zmienia postać rzeczy. Wyszkolono ich do ''operacji specjalnych'', czyli zastraszania przeciwników a nie otwartej konfrontacji z regularną armią, jak ukraińska dowodzona podkreślmy to jeszcze raz z całym naciskiem przez poradzieckie w większości kadry. Nie może więc dziwić, że wielu wojskowych w samej Rosji zapewne po cichu sprzyja kolegom z przeciwnej strony, do tego stopnia, że pojawiają się nawet podejrzenia, czy aby nie mamy do czynienia z sabotażem z ich strony, a może wręcz pełzającym zamachem stanu-? Czas rychło okaże jak jest w rzeczy samej, póki co wygląda, że kremlowskie elity są w ciężkim szoku, podobnie jak i politrucy nasłani przez nie na Ukrainę [ a nie ''w'' politpoprawne debile! ]. Jeden z nich, niejaki Igor Dimitriew musiał spierdalać w popłochu z Odessy, kiedy takich jak on miejscowych prowokatorów Ukraińcy słusznie spalili żywcem. W międzyczasie brał ponoć udział w operacjach wojsk rosyjskich w Syrii, prawie dekadę szykował się jednak do wzięcia odwetu na ''banderowcach'', o czym pisał otwarcie w rosyjskich społecznościówkach. I kiedy wreszcie nadeszła upragniona chwila zemsty zdębiał, porażony skalą nienawiści do najeźdźców ze strony swych rosyjskojęzycznych pobratymców na Ukrainie! Oczywiście bez złudzeń, Moskwa zapewne spacyfikuje terrorem i  propagandą zajęte terytoria, znajdując sporo zdatnych do tego pożytecznych idiotów na miejscu. Niemniej coś się skończyło i to definitywnie, zbyt wielu zrusyfikowanych dotąd Ukraińców przekonało się dosłownie na własnej skórze, ile warta jest gadanina o ''słowiańskim braterstwie'' ze strony zaczadzonych imperialnym szowinizmem ich krewnych w samej Rosji. Cieszy mnie, że Galijew podkreśla wagę epokowego wprost wydarzenia, jakim jest upadek na naszych oczach idei ''ruskiego miru'', bo sam na to dopiero co wskazywałem. Podzielam też jego zdanie, iż zdecydowanie zbyt mało mówi się o tym, że właściwie większość Ukraińców jest rosyjskojęzyczna, nie tylko ci ze wschodnich i południowych rejonów kraju, ale i centralnych wokół Kijowa także. I to oni właśnie cierpią obecnie ataki swych ''braci Moskali'', którzy dość powszechnie radują się ich tragedią podjudzeni oficjalną propagandą reżimu! A dzieje się tak, bowiem Moskwa nie może dopuścić za wszelką cenę, aby w obrębie ''ruskiego świata'' i ogólnie Słowiańszczyzny, powstał jakikolwiek konkurencyjny wobec niej ośrodek władzy czy model społeczeństwa. Będzie go stąd bezlitośnie niszczyła, aż całkiem wytępi jak Nowogród, chyba że sama zostanie rzucona na kolana, co daj Boże bo my w Polsce jesteśmy dla niej następnym celem ataku, bez złudzeń. Przy czym nie chodzi jej wcale jak wielu dziś mylnie sądzi o zajęcie całej Ukrainy, lecz pogrążenie jej w totalnym chaosie, tak aby robiła za przestrogę dla poddanych moskiewskiej władzy ludów z Rosjanami na czele. Dopiero w tym świetle nabiera sensu z pozoru poroniony pomysł Putina, aby osadzić w Kijowie znienawidzonego powszechnie wśród Ukraińców Janukowycza, nawet tych prorosyjskich skądinąd uważających go za zdrajcę. O to właśnie Moskwie chodzi, aby w ''bratnim ruskim kraju'' zapanowała słaba, pozbawiona kompletnie poważania władza, tak by trwał w nim permanentny stan chaosu społecznego, gospodarczego i politycznego z powyższych powodów. 
 
Rosyjska inwazja ma za przyczynę jeszcze jeden, niesłychanie istotny fakt a kompletnie niemal pomijany w debacie publicznej. Przyznam sam nie zwróciłbym nań uwagę, gdyby nie Galijew - mowa o przenoszeniu na Południe ośrodka władzy w Rosji, w kierunku właśnie basenu Morza Czarnego i Powołża, które stają się w ostatnich latach centrum gospodarczym kraju. Kubań i stolica regionu Krasnodar, przeżywa obecnie gwałtowny wzrost liczby mieszkańców, stając się już trzecią po tradycyjnie Moskwie i Petersburgu rosyjską metropolią, przyciągającą największą liczbę wewnątrzkrajowych migrantów. Przez pobliski port w Noworosyjsku przechodzi gros handlu Rosji z resztą świata, tamże również i pobliskim Rostowie znajdują się najżyźniejsze gleby, oraz centra produkcji żywności. Jeśli dodamy do tego, że umiejscowiona podobnie w południowych rejonach kraju Samara, wyrasta na główny bodaj dziś rosyjski ośrodek przemysłowy, widać stąd wyraźnie, iż Kubań i Powołże dystansują tradycyjne centra władzy z Północy Rosji, takie jak Moskwa czy Petersburg. Dla Polski to fakt o fundamentalnym znaczeniu, bo oznacza marginalizację a co najmniej zrównoważenie Bałtyku na rzecz Morza Czarnego, jako głównego celu rosyjskiej ekspansji strategicznej, gospodarczej nade wszystko i przeto militarnej [ bo wbrew temu co bredził debil Mises, ekonomia jest sprawą wojny a nie pokoju ]. Wprawdzie nadal łączny tonaż wymiany towarowej Rosji ze światem idący przez nadbałtyckie porty przewyższa czarnomorski handel, ale to ostatni jest bardziej perspektywiczny i do czasu wybuchu wojny zaliczał największe wzrosty. Inaczej nie miejmy złudzeń Kreml zacząłby od nas, podejmując próbę przebicia korytarza lądowego do enklawy królewieckiej i odcięcia Polski od Bałtyku, we współpracy z Berlinem rzecz jasna. Jeśli trend marginalizacji Północy Rosji utrzyma się, wskutek postępującego wyczerpywania dotychczasowych ulokowanych tam zasobów i nieopłacalności eksploatacji nowych, polarnych złóż, będzie to dla nas bardzo korzystne. Bowiem rozluźnieniu ulegną wtedy tradycyjne więzi Moskwy z Europą Zachodnią, szczególnie Berlinem a więc i zelżeje ucisk na gardle ze strony obu stolic, jaki cierpimy. Nie spełni się więc koszmarna wizja zarysowana w poprzednim tekście, czyli paneuropejskiej IV Rzeszy: dwugłowy, niemiecko-rosyjski orzeł czy raczej hydra przestanie nas wreszcie tak dusić, zaś wszyscy niedorealiści polityczni, cała ta zychowszyzna wraz z unijczykami i kacapofilami okażą się tkwić tam, gdzie w sumie zawsze byli - otóż w dupie. Rzecz jasna Niemcy nadal pozostaną istotnym graczem, zwłaszcza pod względem ekonomicznym, a to przez swą konsekwentną politykę ''Drang nach Osten'', która od początku miała znacznie szerszy zakres, niż zwykliśmy to nad Wisłą przyjmować, sięgając aż na drugi kraniec Eurazji. Tym bardziej, że dysponują tradycyjnym przyczółkiem w postaci resztek Niemców nadwołżańskich pozostałych w regionie, niemniej będzie to prawdziwy przewrót kiedy z perspektywy Moskwy, czy raczej już Krasnodaru co najmniej równym jak Niemcy i Francja, jeśli nie znaczniejszym partnerem co i rywalem stanie się Turcja, Iran a może nawet i Indie. Chiny także, ale nie tyle ze względu na coraz bardziej marginalny syberyjski Daleki Wschód, lecz kontrolę nad krajami Azji Centralnej czyli dawnym Turkiestanem, stanowiącym strategiczne ''miękkie podbrzusze'' kluczowego teraz dla Rosji Powołża. Niezwykłe w rosyjskich dziejach bliskie sąsiedztwo centrów władzy kraju z silnymi, azjatyckimi organizmami państwowymi i cywilizacyjnymi, pozwoliłoby zrównoważyć co najmniej dominujące dotąd w Moskwie czy Petersburgu wpływy zachodnioeuropejskie. Rosja dzięki temu dopiero zyskałaby w pełni eurazjatycki charakter, a Orient może wreszcie przestałby kojarzyć się jej li tylko z najazdami stepowych hord i ''mongolską niewolą'', wypieranym do dziś mimo szumnych deklaracji o ''zwrocie na Wschód'' dziedzictwem. Piękna wizja, lecz obawiam się a wręcz jestem pewien, iż Moskale nie okażą się zdolni do takowej korzystnej dla nich transformacji, w każdym razie nie z obecną ekipą u władzy, pozostając jak dotąd w swej masie rabami uzależnionymi od pomocy krajów Zachodu, obaczymy.
 
Jeśli zaś basen Morza Czarnego nabierze prymarnego dla rozwoju Europy znaczenia, a to się już właściwie dokonało czego dowodem tocząca się obecnie wojna na Ukrainie, strategicznie ważną arterią rzeczną zostanie Dunaj i wszystkie położone nad jego biegiem kraje. Dlatego powtórzę com tu już pisał onegdaj: tylko podludzie gardzą Rumunami i kto ma głowę na karku w Polsce, już powinien mościć sobie miejsce w Bukareszcie i okolicach. Węgry są zajęte przez Niemców a Orban to ich marionetka, kto tego jeszcze nie dostrzega ten tuman, z kolei Serbia jest oczywiście domeną Rosji, podobnie Bułgaria acz tam z pokaźnym udziałem Turcji, albańskie Kosowo robi za lądową bazę i przyczółek Amerykanów itd. Nam więc pozostaje tylko Rumunia jako kraj o narodzie romańskim, lecz zesłowiańszczonym czyli odwrotnie jak Polacy: zromanizowani Słowianie. Jest więc jakaś wspólnota kulturowa między nami i dzięki temu punkt zaczepienia, do tego poprzez swe prawosławie Rumuni mogą być w pewnym stopniu alternatywnym wobec Moskwy ośrodkiem ''cywilizacji bizantyjskiej'' dla Ukraińców i Białorusów, stając się naszą z nimi platformą współpracy. Wreszcie wieki podległości Osmanom obok mnóstwa cierpień, przyniosły też Rumunom do dziś żywe zwłaszcza w kulturze związki z Turcją i ogólnie światem islamu, stąd Bukareszt jest również z tego powodu dla Polski kluczowy, więc kto ma to za fantastykę ten kiep. Bowiem wygląda na to, iż z szumnej rywalizacji Wschodu z Zachodem zwycięsko może wyjść Południe, choć zdaję sobie sprawę, iż trudno w to uwierzyć patrząc na żałosny stan takich krajów jak Włochy, Hiszpania czy Grecja. Sytuacja jednak jest dynamiczna jak widzimy, zaskakując kompletnie niemal wszystkich ''ekspertów'', ''gejopolityków'' i tego typu mądrali, więc kto wie - ? Byłoby to naprawdę epokowym wydarzeniem, gdyby centra finansowe i polityczne Europy na powrót przemieściły się z protestanckiej Północy na katolickie Południe, w basen Morza Środziemnego z istotną odnogą w Czarnym. Mniejsza z tym, że w obu wypadkach już ''post-'', bo przewiduję falę iście ''neokontrreformacyjnego'' przebudzenia religijnego nad Wisłą, o ile tylko wzrośnie niebotycznie rola Banku Watykańskiego:))). W każdym razie skończonym przegrywizmem życiowym i głupotą z naszej strony, byłoby akurat teraz zrywać tradycyjne więzi Polski z Rzymem i ogólnie światem łacińskim, poprzez wpływ Kościoła Katolickiego cokolwiek byśmy o nim nie sądzili, a żywię doń spory dystans jak to wielokrotnie tu okazywałem. Coś mi się widzi, że ksiądz Jankowski odnalazłby się kapitalnie w nadchodzących czasach jako przedsiębiorczy klecha, sybaryta i pederasta niczym ''handlarz odpustami'' z purytańskich koszmarów [ he he ]. Galijew otwartym tekstem potwierdza co od dawna na krajowym gruncie głosił Coryllus, że oprycznina była fenomenem ściśle związanym z działalnością angielskiej Kompanii Moskiewskiej na północy Rosji w XVI jeszcze wieku. Ciekawym więc, kiedy zyska uznanie w naszej debacie publicznej inna jego ''szurowska'' rzekomo teoria, iż w genezie dawnej Rzeczpospolitej kluczową rolę odegrała kontrola północnej odnogi szlaków czarnomorskich, sprawowana przez włoskie miasta takie jak Wenecja czy Genua. Prawdziwe potęgi gospodarcze i finansowe późnośredniowiecznej Europy, których kres nastąpił dopiero w czasach nowożytnych, konkretnie drugiej połowie XVII wieku o czym zbyt często zapominamy, gdy uległy protestanckim krajom Północy jak Holandia i Anglia, później zaś Niemcy - aż do dziś? Oczywiście mowa o perspektywie najbliższych dekad, o ile w ogóle więc nie ma co się podniecać, że lada moment ustanowimy ''imperium lechickie'' od morza do morza. Co się zaś tyczy samej Rosji, jeśli żywotne centra jej gospodarczego rozwoju i polityki przemieszczą się wgłąb Eurazji, będzie to z korzyścią dla niej jak i dla Polski, kto wie może nawet wtedy rzeczywiście stanie się możliwą między nami autentycznie ''braterska'' współpraca? Wprawdzie nie zaraz w tak mistycznie natchnionym wydaniu, jak zarysowana przez Mickiewicza w ''Prelekcjach paryskich'', ale przynajmniej nie przypominająca obecnych relacji w patologicznej rodzinie, gdzie moskiewski psychopata terroryzuje słowiańskich krewnych siekierą. Tym bardziej, że dla Rosjan nie będzie to wcale taka łatwa operacja z przeniesieniem się do nowej stolicy, i nie mówię tylko o potężnym bólu tyłka, jaki to niechybnie wywoła wśród przyzwyczajonych do dotychczasowego statusu mieszkańców metropolii z Północy kraju.
 
Na to bowiem nakłada się lokalna specyfika etniczna: rosyjskie ''czarnomorie'' było zasiedlane przez ukraińskich najczęściej kozaków i mimo iż obecnie ich potomkowie są mocno zrusyfikowani, zachowali jednak wiele ze swej specyfiki tudzież więzi z ojczyzną przodków. W tych rejonach Rosjanin z Północy to zwykle nadal ''kacap'' jak nad Dnieprem, za co Moskale odpłacają się miejscowym typową dla nich pogardą, przezywając mieszkańców Krasnodaru i okolic ''kubanoidami'', szydząc ze specyficznej gwary i zwyczajów. Traktują ich jednym słowem jak rosyjski odpowiednik amerykańskiego ''rednecka'', czyli ''białej nędzy'' głosującej jakoby wyłącznie na Trumpa, albo naszej ''hołoty od pińscet'', dzięki którym to wyzwiskom byle swołocz, ale stołeczna może się dowartościować we własnych oczach. A ponieważ mowa o Rosji, nie można pominąć roli tradycyjnie rozwiniętych w tym kraju mafii - w latach 90-ych nie szanujący żadnych zasad bandyci wytępili praktycznie ''worów w zakonie'', sprawujących dotąd prawdziwą hegemonię w rosyjskim świecie przestępczym. Zwłaszcza Petersburg skąd wywodzi swój ród Putin, zyskał sobie miano stolicy gangsterów uosabiających etos ''nowych Ruskich'', od dawna wiadomo o bliskich związkach z tymi kanaliami Zołotowa, dowodzącego obecnie prezydencką Rosgwardią. Wszakże w dwóch rejonach kraju zachowały się tradycyjne ''dominia złodziejskie'' - dalekowschodnia Syberia i właśnie Kubań. Wszystko to wpływa na niepopularność raczej putinowskiego reżimu w tych okolicach, kojarzonego nie bez podstaw z bandyterką Moskali i panoszeniem się Wielkorusów. Zarazem wspomniane wyżej procesy gospodarcze i społeczne powodują, że to tam ''katechon'' przeniósł swą siedzibę władzy, czyli słynny już okazały pałac, gdzie ponoć przebywa częściej niż na Kremlu. Tłumaczy to również, co nie znaczy że usprawiedliwia, zabór Krymu i brutalne dążenie przywództwa Rosji do odcięcia Ukrainy od czarnomorskiego wybrzeża. Jedyne bowiem, co ta kacapska swołocz od wieków rzeczywiście potrafi, to sprawnie zarządzać eksploatacją poddanych swej władzy ziem i zasobów. Tak było, gdy jeszcze ruscy kniaziowie handlowali futrami i niewolnikami, drugim ich towarem eksportowym, tak samo kiedy za Sowieta wydobywali masowo złoto, węgiel czy rąbali tajgę zatrudniając w tym celu przymusowo miliony łagierników. Nie jest też przypadkiem, że nawet w okresie największej zapaści ekonomicznej po rozpadzie ZSRR, jedyną w miarę sprawnie działającą tam służbą państwową były koleje, jakich skądinąd moglibyśmy Rosjanom pozazdrościć - zwłaszcza korwinowy debil Sośnierz od ''prywatnych pociążków'', których mu kurwa nie zapomnę! Reszta kraju może dosłownie zdychać, ale transport surowej rudy i jej wywóz to krwiobieg samej Rosji, pozbawiona czego traci kompletnie sens jako przedziwna imperio-kolonia w jednym. Tajniacy i wszelka oprycznina wyśmienicie się do zarządzania takową eksploatacją nadają, stąd nie dziwota, iż wiecznym niemal przeznaczeniem Moskwy są rządy kolejnych mafii, wyrzynających się z monotonną regularnością w dziejach. Zastanawiające tylko jest toż wspomniane przenoszenie pól eksploatacji dostępnych złóż, a stąd i pasożytujących na nich ośrodków miejscowej władzy z Północy kraju na jego Południe. Jeszcze Nowogród zapuszczał się po futra i niewolników aż po Jamał, później car Iwan Groźny ustanowił w mroźnym Поморье swą domenę, skupioną wokół portu w Archangielsku, gdzie prowadził brudne interesy z angielską Kompanią Moskiewską, w międzyczasie bezwzględnie eliminując za pomocą opryczników konkurencję ze strony tegoż Nowogrodu. Jego dynastyczni poprzednicy dali mu przykład konsekwentnego przejmowania istotnych aktywów jak położona nad ważnym szlakiem rzecznym Wołogda, nie wzięta bynajmniej podbojem co za pomocą strategii przypominającej ''wrogie przejęcie'', realizowanej na przestrzeni dekad a wręcz stuleci. Stanowi to jak widać tradycyjny dla Moskwy model postępowania z przeciwnikami: długotrwałego osłabiania wewnętrznym rozstrojem i dopiero, gdy chwieją się na nogach bezlitosnego ich dobijania, stąd tylko wytrwały i przemyślny opór może zmóc jej podstępną agresję.

Jedyne bowiem co potrafi to pasożytować na innych, stąd Rosja bez Europy jest niczym, całkiem uzależniona od dopływu zachodnich technologii i takichże kapitałów. Pozbawiona tego stoczy się na powrót do czasów ''mongolskiej niewoli'' w nowym tylko wydaniu, tym razem zmuszona do upokarzających hołdów wobec chińskiego ''czerwonego'' cesarza a nie chanów ordy. Paradoksalnie najlepiej świadczy o tym szumnie tak określany przez putinowski reżim jego ''zwrot ku Azji''. Będący formalnie własnością Gazpromu, stanowiący kluczową część gazociągu ''Siła Syberii'' wielki zakład przeróbki gazu ''Amur'', został wprawdzie skredytowany przez chińskie banki, lecz większość jego infrastruktury i technologii dostarczyła niemiecka firma Linde Group - co ciekawe, z istotnym udziałem amerykańskiego kapitału i siedzibą w Wlk. Brytanii. Rosji kończą się z wolna tradycyjne złoża gazu i ropy z których eksportu dotąd głównie żyła, nowe zaś położone są w ekstremalnie trudnych dla wydobycia, polarnych rejonach kraju jak choćby tzw. formacja geologiczna Bażenow obejmująca szmat Zachodniej Syberii. Moskwa zwyczajnie nie posiada technologii niezbędnych dla zyskownej eksploracji tamtejszych, szacowanych na olbrzymie zasobów, sankcje zaś co najmniej wydatnie utrudniły ich pozyskiwanie z zagranicy. Przedsięwzięta w kontrze przez Kreml polityka ''substytucji'' tj. zastępowania importu krajowymi wynalazkami, jest tylko propagandowym picem i PR-ową wydmuszką, dokładnie taką samą jak zdecydowana większość rosyjsko-chińskich programów kooperacji. Nie może być zresztą inaczej, skoro podejmowanie wydobycia w coraz bardziej niedostępnych, podbiegunowych już obszarach, uzależnia Rosję od zagranicznych i zazwyczaj zachodnioeuropejskich koncernów jak holenderski Vitol, czy francuski Total, o chińskim CNPC lub singapurskim Trafigura już nie wspomniawszy. Jak praktycznie wygląda ''substytucja'' obcych maszyn i urządzeń, doskonale ilustruje kuriozalna afera byłej gubernator obwodu włodzimierskiego Swietłany Orłowej. Do złudzenia przypomina historię ''zawodowego dyrektora-racjonalizatora'' z filmu Barei, tylko że wydarzyła się naprawdę. ''Polityczka'' putinowskiej ''Jednej Rosji'' zainspirowała jakoby swym świetlanym przykładem miejscowe zakłady, do wytworzenia ciągnika rzekomo czysto rodzimej produkcji, za co spłynął na nią deszcz pochwał i rządowych nagród. Tymczasem babsko zakupiło czeski traktor, nawet nie licencję nań, ale wprost całe podzespoły składane tylko w Rosji i na bezczela przedstawiło rzecz jako wyrób krajowej produkcji. Kiedy sprawa stała się głośna ukarano leszcza, zaś główna winowajczyni dostała... awans i to na audytora rosyjskiej Izby Obrachunkowej, czyli oszustka dba teraz o uczciwość państwowych przetargów i wydatków publicznych. Przestaje to dziwić, gdy poznamy jej biogram tępej komunistycznej bździągwy przeflancowanej na ''przedsiębiorczynię'', gotowej bić głośno brawo i włazić w tyłek każdemu tumanowi postawionemu od niej wyżej w hierarchii władzy. Nieodrodny syn zaś Orłowej, rozpieszczony przywilejami matki jedynak, jako funkcjonariusz milicyjnej skarbówki założył resortową mafię ściągającą haracze z lokalnych biznesmenów, wdał się też w handel narkotykami. Patologia takowa to żaden wyjątek, lecz norma w obecnej Rosji, dowodem historia jedynej kobiety w męskim gronie członków tamtejszej Rady Bezpieczeństwa, firmującej oficjalnie agresję przeciw Ukrainie. Mowa o Walentynie Matwijenko, która jeszcze za czasów Komsomołu zyskała uznanie wśród swych towarzyszy, z racji ilości chlanej przez nią wódy i stąd dumny przydomek ''Wala szklanka''. Jak przystało na postępową obyczajowo kobietę zrobiła zawrotną karierę dając dupy, wiedząc cwaniara z którym to ustosunkowanym partyjniakiem iść do ruskiej bani. System promuje takowe miernoty, gdyż rządzi nim zwykła mafia, która nie potrafi niczego innego jak kraść i zarządzać eksploatacją cudzych zasobów. Dlatego krąg znajomków Putina obsiadł najbardziej lukratywny biznes wydobywczy, bo to nie wymaga od nich żadnej pomysłowości ni modernizacyjnego wysiłku, skoro i tak branża uzależniona jest od cudzoziemskich technologii, bezczelnie przedstawianych jako swoje. Wprawdzie oficjalnie nie wolno im ciągnąć kasy z budżetu państwa, ale od czegóż cwaniackie sposoby gangsterów takich co Żydorus Rotenberg czy Timczenko z otoczenia ''katechona''. Wystarczy metodą na przysłowiowego ''Misia'' zawyżyć ogromnie koszty budowanych rurociągów jak wspomniana ''Siła Syberii'', by zarabiać na tym krocie a że wskutek tego Rosja traci ogromne kwoty, co czyni żywotne dla niej wydobycie ropy i gazu coraz mniej opłacalnym, to już chuj - grunt, iż rządowa ferajna się pożywi, jak oznajmił kiedyś Urban z właściwym mu cynizmem.

Na samym dole mafijnej drabiny zarządzania są frajerzy do skubania, którzy w ogóle coś produktywnego i zaawansowanego technicznie wytwarzają, jak choćby Копейский машзавод z siedzibą w okolicach Czelabińska. Nie jest bowiem prawdą, że obecna Rosja stoi jedynie ropą i gazem, w ostateczności przetwórstwem surowej rudy, jak żyjący z niklu Norylsk. Znajdują się w niej również liczne zakłady przemysłowe, jak pomieniony producent maszyn górniczych 1ГПКС, potentat na krajowym rynku pokrywający zapotrzebowanie kopalni potasu i węgla. Rzecz jest wytworem rodzimej myśli technicznej, jednak dla jej wyprodukowania niezbędny jest sprzęt dostarczany przez niemiecki oddział japońskiej firmy. Sankcje zaś nałożone na Rosję po zajęciu Krymu i jej agresji w Donbasie, niesłychanie podrożyły koszta produkcji na miejscu takowych machin. Uderzyło to bezpośrednio w interesy prawdziwie innowacyjnych przedsiębiorców jak inżynier Anatolij Skurow, którego dziełem jest wspomniany sprzęt wydobywczy, szefuje on również wytwarzającym go zakładom. Posiada także udziały w firmie Uralkali, producencie nawozów potasowych bazującym na maszynach Skurowa, jej prezesem z kolei jest Siergiej Czemiezow, stary kumpel Putina jeszcze z czasów wspólnej pracy w KGB. Jako ''z zawodu dyrektor'' również postanowił zabawić się w ''racjonalizatora'' i zbyt kosztowną produkcję rodzimego sprzętu górniczego przeniósł w praktyce do krajów UE, a konkretnie Czech pod pozorem jego ''naprawy''. Ot i taka to ''substytucja'' importu odchodzi dziś w Rosji, kto zaś ośmieli się powiedzieć publicznie jak jest naprawdę, ten kończy w areszcie pod sfingowanymi zarzutami, choćby Diana Kaledina zatrzymana pod koniec zeszłego roku. Bowiem jako szefowa dużego dostawcy zbrojeniowego dla rosyjskiej armii przyznała otwarcie, iż nie sposób kontynuować produkcji broni na miejscu bez sprowadzanych z zagranicy komponentów. Co znamienne, oskarżono ją o dostarczenie rodzimemu wojsku sprzętu pochodzącego jakoby... z Chin! - ciekawy zarzut prokuratorski, dużo mówiący o rzeczywistym stanie współpracy militarnej i ekonomicznej między Moskwą a Pekinem. Dlatego spokojnie można domniemywać, że wiele z czołgów czy wyrzutni rakiet, które ''gieroje'' porzucili właśnie na Ukrainie, całe tony zniszczonego w walce żelastwa są w dużej mierze rosyjskie tylko z nazwy. Wymalowane na nich ''Z'' w sumie więc im pasuje, skoro pochodzą z Zachodu, a przynajmniej kupa zawartych w nich elementów zbrojnych na pewno. Jedyne co faktycznie hula w putinowskiej Rosji to eksport, nie tylko ropy i gazu ale i węgla oraz metali jak nikiel lub złoto, tyle że wzmaga to rabunkową eksploatację dostępnych złóż i wyczerpywanie zasobów. Krajowi grozi stąd bankructwo i zapaść ekonomiczna a w perspektywie i cywilizacyjna, z powodu niemożności uruchomienia nowych trudno dostępnych, polarnych pól wydobywczych oraz braku niezbędnych ku temu zachodnich technologii i kapitałów. Nie dziwota więc, że putinowska orda przenosi swe żerowisko na południe Rosji, gdzie wciąż zachowały się jakieś zasoby, sam ''kate-chan'' zaś odtworzył dla własnej wygody na Kubaniu replikę Lazurowego Wybrzeża, ulubionego dlań miejsca wywczasów jeszcze z lat 90-ych. Tak trzeba żyć a frajerzy niech zdychają, cała ta bieda materialna i umysłowa co dała się nabrać na ściemę ''denaZyfikacji Ukrainy''! Bowiem Rosja to wielkie zmyślenie jak trafnie głosił tytuł recenzowanej w tym miejscu onegdaj pracy, postmodernistyczny ''symulakr'' w którym postkomunistyczni tajniacy są liberałami ekonomicznymi, tworzącymi faszystowski bez mała reżim odwołujący się do komunistycznej, jak i prawosławno-chrześcijańskiej symboliki. Kraj, gdzie za czołowego ''opozycjonistę'' robi rosyjski faszysta Nawalny, który jeszcze z dekadę ponad temu podczas wojny z Gruzją porównywał jej obywateli do ''szczurów'', postulując przy tym deportację wszystkich Gruzinów z kraju. Tylko w Rosji bodaj na czele jawnie czarnosecinnej i antysemickiej formacji politycznej, może stać Żyd i pedał do tego Żyrinowski, tamże również czołowy ''wolnościowy'' portal informacyjny ''Meduza'', jest w stanie krytykować ostro jako ''separatystów'' deputowanych do Dumy z Tatarstanu, za ich sprzeciw wobec zamordystycznych praktyk obecnej władzy centralnej, zabierającej im resztki autonomii. ''Opozycyjni'' rosyjscy dziennikarze nie widzą w tym sprzeczności, że na mocy podobnej polityki uznano ich za ''obcą agenturę'', bowiem sami chcieliby dzierżyć równy monopol na władzę i przekaz propagandowy co putiniści, wścieka ich jedynie brak dostępu do płynących stąd apanaży.

W gruncie rzeczy dzisiejsza Rosja jest jak Jabłonowski - potrafi jedynie agresywnie pozorować siłę, ale gdy dostanie w zęby sra w portki. Bynajmniej nie należy lekceważyć z tego tytułu kacapów, bo jak przystało na psychopatycznych przegrywów gotowi są bestialsko znęcać się nad ofiarą, jeśli tylko okaże im się słabość, przed silnym oporem jednak zwykle ustępują, robiąc się wówczas zadziwiająco sflaczali, zupełnie jak Niemcy. Nie może stąd dziwić, że przywódcy takiego kraju to banda pajaców: zakompleksiony neurotyk Putin pozujący na ''silnego przywódcę'' i ''macho'', dowódca obrony cywilnej Szojgu paradujący w galowym mundurze generała prawdziwej armii, patriarcha ''Wszechrusi'' Cyryl sowiecki kapuś i pederasta, nawet przez rosyjskich czarnosecińców nazywany ''Metropolitą Sodomskim i Gomorskim''. Rosjanie to naród przebiegłych oszustów jakich próżno szukać w reszcie świata, dlatego w kacapii niemal każdy coś udaje i bodaj nikt nie jest sobą, pozór i blichtr rządzi wszystkim. Dlatego tak znakomicie przyjął się tam postmodernizm - kto jeszcze tego nie zdołał, niechże przeczyta wreszcie powieść Pielewina ''Generacja P'', a później obaczy nakręcony na jej podstawie film, w tej właśnie kolejności, bo kapitalnie ujęto tam rosyjskie demoniczne opętanie [ gdyż ''obłęd'' to zdecydowanie zbyt łagodna tu nazwa ]. Nie dziwota stąd, iż w rzeczonym obrazie znakomicie wypadli skurwiały propagandowo Sznurow z ''Leningradu'', odtwórca głównej roli Władimir Jepifancew, opisywany tu już pedofil i ''seksualny faszysta'', czy w epizodzie Michaił Jefriemow aktualnie odbywający wyrok w kolonii karnej za morderstwo kierowcy, zabitego przezeń kiedy pruł na pełnej po pijaku i naćpany głównymi arteriami Moskwy - wszyscy oni bowiem grali siebie. W realu też działają nieźli performerzy: oto choćby żywe ''sumienie liberalnej Rosji'', dziennikarz ''niezależnej'' stacji radiowej ''Echo Moskwy'' [ nieważne, iż kontrolowanej przez Gazprom ] Aleksiej Wieniediktow, fałszuje wybory w stolicy na rzecz putinowskiej partii rządzącej. Tymczasem jego polscy przyjaciele ze szmatławca Michnika, boleją strasznie nad losem skurwiela i upadkiem ostatnich jakoby ''wolnych mediów'', zamykanych przez ''homofobiczny'' reżim ''katechona'' - wiadomo, diaspora zawsze trzyma ze sobą ponad granicami krajów. Czy może stąd dziwić, że ''opozycjoniści'' z liberalnego ''Jabłoka'' są praktycznie niewybieralni, sam liberalizm zaś powszechnie znienawidzony w opinii przeciętnych Rosjan, słusznie utożsamiany przez nich ze złodziejstwem, politycznym zamordyzmem i pogardą wobec mas wyborców? Patologiczna sytuacja panująca pod tym względem w kraju powoduje, że współczesnym rosyjskim odpowiednikiem polskiej ''Solidarności'' sprzed stanu wojennego są... komuniści! Z podobnie ubezwłasnowolnionym przez reżim przywództwem - Ziuganow to taki Bolęsa, co biega ciągiem do cerkwi na liturgie sprawowane przez resortowych popów - lecz autentycznie wkurwionymi na system dołami partyjnymi. ''Czerwoni'' jako jedyne bodaj ugrupowanie w Rosji mieli odwagę być ''antyszczepowymi szurami'', bo Moskwa wprawdzie za granicą sprzyja takowym [ u nas choćby Socha, Braun czy Kurak robią co najmniej za pożytecznych idiotów Putina, jeśli o to idzie ], ale u siebie bezwzględnie tępi jako ''obcą dywersję'', zupełnie jak kiedyś hipisowską kontrkulturę, pedalstwo czy ruchy pacyfistyczno-ekologiczne. Nie jest też przypadkiem, że to wśród komunistów znalazła się trójca ''sprawiedliwych w Sodomie'' deputowanych do Dumy, którzy odważyli głośno zaprotestować przeciwko agresji na ''bratnią'' Ukrainę. Zdaję sobie sprawę, iż mówię straszne herezje również dla siebie, bo to upiorne, że główną bodaj nadzieją na prawdziwie wolnościowy zryw w putinowskiej Rosji jest postbolszewicka swołocz, jawnie czcząca komunistycznych ludobójców jak Lenin czy Stalin, ale fakty są nieubłagane.

Pojmiemy to dopiero, kiedy dotrze do nas, że to rosyjscy liberałowie powołali do życia autorytarny reżim Putina - na Kreml wprowadził go nie kto inny jak Anatolij Czubajs, syn wojskowego politruka i autor konceptu ''liberalnoj imperii'', czyli gospodarczej hegemonii Rosji nad krajami d. ZSRR, nie zaś jak dotąd sprawowanej siłowo. ''Katechona'' zaś ulepił zeń wspominany już na tych łamach nie raz Siergiej Dorienko, dziennikarski cyngiel żydowskiego oligarchy Bierezowskiego, on też napisał praktycznie na kolanie program partii władzy jaką jest ''Jedna Rosja''. Putinizm w gruncie rzeczy stanowi kontynuację jelcynizmu w o wiele większym stopniu, niż jego zaprzeczenie - skupiony wokół ówczesnego prezydenta Rosji krąg neoliberałów, z racji braku poparcia dla ich programu kontrrewolucyjnych przemian ekonomicznych i społecznych kraju, postanowił odwołać się do zamordystycznych praktyk rządzenia, by zmóc silną opozycję ze strony miejscowych komunistów co i resortowych złogów na czele z Primakowem. W efekcie powstało coś w rodzaju rosyjskiej odmiany pinoczetyzmu o podobnie neoliberalnym programie gospodarczym, z ''silnym człowiekiem'' jako przywódcą czy raczej na takowego wykreowanym przez kremlowskich ''polittechnologów'', w typie wspomnianego tu niegdyś Surkowa, ''szarej eminencji'' reżimu na której punkcie niekłamaną obsesję żywi Dugin, bo sam pragnąłby znaleźć się na jego miejscu. Galijew trafnie przypomina, iż neoliberalne reformy ekonomiczne były dziełem KGB, nie tylko w Rosji i reszcie krajów d. ZSRR, lecz i ''demoludach'' takich jak PRL-owska Polska. Jedynie skończony tuman będzie miał to za ''teorię spiskową'', wystarczy przypomnieć biogram ''rosyjskiego Balcerowicza'', czyli Jegora Gajdara pochodzącego z resortowej wybitnie rodziny - jego ojciec jako oficjalny rezydent sowieckiego wywiadu na Kubie, biesiadował wspólnie z Fidelem i Che Guevarą. Żadnego przypadku nie ma w tym również, iż wokół ''katechona wstrząsowej terapii'' ekonomicznej lat 90-ych, czyli samego pana Leszka kręcili się współpracownicy komunistycznej bezpieki jak Jerzy Milewski czy Jacek Merkel. Po jednych bowiem oni pieniądzach, gdyż liberalna fikcja rozdziału jakoby polityki od ekonomii, stała się wygodnym narzędziem emancypacji czekistów spod ciążącej im ideologicznej kurateli partii komunistycznej. Galijew celnie punktuje zachowawczy w istocie charakter zaprowadzonego przez nich reżimu, mimo postsowieckiej genezy skupionego na czysto reaktywnym zarządzaniu dostępnymi już zasobami, oraz niepohamowanej konsupcji płynących stąd zysków, wydawanych na wypasione rezydencje i samochody, a nie inwestycje w nowe elektrownie czy zapory wodne na ten przykład. W zupełnej kontrze do fanatycznych bolszewików żywiących prawdziwą obsesję na puncie ''postępu'' i rewolucyjnej zmiany, ich resortowym synalkom upierdoliło się, że są ''nową szlachtą'' [ dosł. Неодворяне ] jak bredzi jeden z najbliższych współpracowników Putina, były szef FSB i oczywiście kagiebista Nikołaj Patruszew. Faktycznie obecna Rosja poczyna przez to przypominać jakowyś ''thermidoriański'' reżim, z niegdysiejszymi jakobinami strojącymi się w szaty arystokratów, których sami posłali na gilotynę. Przejęli też od nich nepotyzm, czego przejawem choćby usankcjonowana przez rosyjskie państwo grabież lokalnych przewoźników, zmuszonych odgórnym nakazem do opłacania haraczu prywatnej firmie bękarta żydowskiego złodzieja Rotenberga, wspomnianego już wyżej dobrego przyjaciela Putina. Podległa jemu samemu Rosgwardia również nie tylko dzierży monopol na przyznawanie licencji ochronarskich w kraju, ale też sama świadczy takowe usługi, jeśli więc chcesz mieć posłuch na Kremlu musisz opłacić ''usługi bezpieczeństwa'' ze strony przedsiębiorczego ''katechona''. Czyż może istnieć lepszy przykład prywatyzacji rosyjskiego państwa, rozparcelowanego przez pasożytujące na nim rozliczne sitwy, koterie i mafie z prezydencką na czele? Dlatego jak słusznie podnosi Galijew, w przeciwieństwie do dawnych komunistów sami czekiści nie chcą niczego zmieniać, ale wolą aby wszystko zostało po staremu, bo szkolono ich właśnie do zwalczania wszelkiej rewolucji! Chociaż w imię obrony totalitarnego reżimu, oficjalnie hołubiącego wręcz do amoku wywrotową retorykę, ot paradoks.

Dylemat ten dotyczy także i nas tu w Polsce jako się rzekło, a wygląda on następująco: z jednej liberalizm tak na terenie d. ZSRR jak i w byłych ''demoludach'' typu III RP, w praktyce równa się wpływom postsowieckiej bezpieki i jej ''poputczyków'', do dziś obsiadających lukratywne stanowiska w zarządach kluczowych przedsiębiorstw i funduszy. Zarazem jednak liberalna ekonomia jest domeną hegemonii Anglosasów, sprawowanej raczej za pomocą instytucji finansowych i gospodarczych jak banki czy największe korporacje światowe, niż agend samego państwa typu armia dajmy na to. Przykładem tegoż splątania jest Korwin-Mikke: rosyjski agent wpływu otoczony amerykańskimi szpiegami w postaci mormonów, takich jak jego b. asystent Karol Wilkosz. Wprawdzie nie mam żadnych dowodów na związki ostatniego z CIA czy FBI, wiadomo jednak, że jego współwyznawcy wprost szczycą się swą służbą na rzecz USA w jego agencjach wywiadowczych, jak i bezpieczeństwa wewnętrznego. W każdym razie ile by Korwin nie właził w tyłek Putinowi, Grigorij Braun zaś pomstował na ''perfidny Albion'', póty jeden i drugi chwalą liberalne rozwiązania gospodarcze robią faktycznie ''łaskę'' Anglosasom, cokolwiek by o tym nie sądzili ich wyznawcy. Sommer, Gwiazdorski czy Warzecha i cała reszta wolnorynkowych frajerów robi tu za pożytecznych idiotów USA i londyńskiego City, niezależnie jak wiele by nie wygadywali na rzekomą ''zdradę liberalnych prycypiów'' przez globalistyczną banksterkę z Wall Street. Doskonale okazała to konfuzja sanhedrynu liderów Kucfederacji, wywołana jej banem na Pejs-zbuku przez ludzi Cukera i żałosna, pokrętna reakcja nań z ich strony. Wprawdzie można rzecz odwrócić powiadając, że w takim razie sam wychodzę na ''ruskiego agenta'', skoro jadę po liberałach jak burej suce, jednak to fałszywa symetria dopóki Rosja nie przedstawi sensownej alternatywy dla anglosaskich porządków, a jak widać z powyższego niczym takim nie dysponuje poza czysto propagandowymi projekcjami. Przyznaję wszakże, iż problem istnieje, mimo że teoretycznie można by go obejść odwracając liberalną zasadę oddzielenia ekonomii od państwa, godząc tym współpracę z Anglosasami na niwie politycznej i militarnej z odrzuceniem serwowanych przez nich rozwiązań gospodarczych, tudzież antykulturowej opresji w postaci LGBTarianizmu itp. Sęk jednak w tym, że podział ten jest umowny i nikt poza zdurniałymi kompletnie, infantylnymi misesologami nie traktuje go poważnie a już na pewno sami Amerykanie czy Brytole, pomysłodawcy tej propagandowej ściemy. Stany Zjednoczone powstały bowiem jako luźna federacja angielskich kompanii handlowych, kapitalistycznych korporacji swych czasów jakie stały się państwami, najpierw quasi-suwerennymi a w końcu niepodległymi realnie, zaś ich statuty handlowe posłużyły im za wzorzec politycznych konstytucji. Dlatego w USA generał może być bankierem, funkcjonariusz wywiadu giełdowym spekulantem, zaś religijna sekta zarazem przedsiębiorstwem i prywatną agencją szpiegowską w jednym, jak scjentolodzy dajmy na to czy wspomniani już mormoni. Nie dziwota, iż takowy model bardzo odpowiada rosyjskim czekistom i stąd postanowili go powielić u siebie, na szczęście z marnym raczej skutkiem... 

...i na koniec nie mogę wspomnieć choćby o jeszcze jednej, bardzo ważnej dla mnie kwestii poruszonej przez Galijewa - otóż raduje mnie wielce, że rozprawia się on z bredniami o rzekomo ''azjatyckim despotyzmie'' Moskwy. Jakby tego było mało, powołuje w tym na polską badaczkę Natalię Królikowską-Jedlińską, która niedwuznacznie sugeruje, iż system władzy panujący w chanacie przypominał... republikańską monarchię dawnej Rzeczpospolitej! Wreszcie doczekaliśmy czasu, kiedy zaczyna przebijać się w końcu do powszechnej świadomości ta oto prawda, iż wraz ze zdobyciem Księstwa Halickiego, a później przejęciem od Litwy podbitych przez nią ziem dawnej Rusi Kijowskiej, Polska znalazła się w polu oddziaływania cywilizacji Wielkiego Stepu. Niestety do pełni sukcesu daleka jeszcze droga, a najlepszym tegoż dowodem, iż zdecydowana większość naukowych artykułów pomienionej badaczki jest napisana po angielsku. Z jednej o tyle dobrze, że dzięki temu przekaz rezonuje poza granicami naszego kraju u obcych jego odbiorców jak Galijew, zarazem jednak przez to w polskim obiegu nadal krążą idiotyczne stereotypy na temat ''turańskiej dziczy'' i nawet uznani historycy traktują serio takie zero co Koneczny. Tymczasem zakres realnej władzy tatarskiego chana w czasie pokoju był nader ograniczony i przypominał pozycję króla w szlacheckiej Rzeczpospolitej, kontrolowanego mocno przez oligarchię rządzącą i zwykłych wojowników. Dopiero w trakcie wojny nabierał iście dyktatorskich uprawnień, zupełnie jak to miało miejsce w starożytnym Rzymie za czasów republiki, z bezwzględnie podporządkowaną mu na okres jej trwania resztą plemienia. Mongołowie nie stworzyli więc rosyjskiego despotyzmu, ten osiągnął najbardziej brutalną postać dopiero w apogeum wpływów zachodnioeuropejskich w Rosji, wraz ze wstąpieniem na tron Piotra I i jego następców, szczególnie carycy Katarzyny. Towarzyszyło mu ustanowienie systemu prawdziwie niewolniczej eksploatacji rosyjskiego chłopstwa, przy którym bledną najdziksze patologie pańszczyzny w dawnej Rzeczpospolitej. Lud został pozbawiony przez ''oświecone'' elity ostatnich praw, nałożono zaś nań nie tylko ogromne podatki co nade wszystko barbarzyński wymóg dożywotniej służby wojskowej, zamieniony później na ograniczony do kilkudziesięciu lat okres, co wszakże nie przyniosło plebejskim rekrutom żadnej ulgi. Bowiem bestialska tresura musztry wzorowanej na pruskiej, której byli poddawani powodowała śmierć wielu z nich a reszty dopełniały podłe warunki jakie musieli cierpieć, tudzież bezmyślne szafowanie krwią żołnierzy przez carskich dowódców często obcego, zwykle niemieckiego pochodzenia. Tak więc ustanowiony w Rosji despotyzm był rodzajem wewnętrznej kolonizacji samych Rosjan, podbitych przez zachodnioeuropejskie raczej a nie azjatyckie elity władzy. Co nie  znaczy, że Tatarzy nie mieli w nich udziału, jednak wpływ tychże polegał na czym innym - poza narzuconym za panowania chanów systemem podatkowym, wiele z mongolskich rodów przechodziło na służbę rosyjskich książąt. Na długo przed opryczniną władcy Moskwy poczęli tworzyć z nich swą gwardię przyboczną, wykorzystywaną nie tylko do walki z konkurentami takimi jak Nowogród, ale nade wszystko pacyfikowania własnej ludności. Bowiem jako obcy jej rasą jak i wyznawaną przez nich muzułmańską religią, byli całkiem uzależnieni od swych patronów na Kremlu i wskutek tego ślepo lojalni. W zamian książęta moskiewscy a później carowie obdarzali ich rozlicznymi łaskami, w tym nade wszystko poddaństwem prawosławnych, chrześcijańskich chłopów w powierzanych im majątkach. Dopiero Piotr I jako zapatrzony w ''oświeconą'' Europę despota, położył temu kres stawiając szlachtę tatarskiego pochodzenia przed wyborem: porzucenie islamu i chrzest w cerkwi, albo utrata dotychczasowych przywilejów. Wierni muzułmaństwu pozostali jednak wolnymi, choć zubożałymi teraz ludźmi, schrystianizowana reszta zaś stała się integralną częścią zeuropeizowanej rosyjskiej oligarchii. 
 
Zdumienie może budzić, jak wielu przedstawicieli budzącej słuszne uznanie na Zachodzie rosyjskiej kultury, iluż to tamtejszych intelektualistów, pisarzy i kompozytorów miało orientalne korzenie! Wymieńmy choćby poetkę Annę Achmatową, której tatarscy przodkowie z rodu Ahmetów zostali uszlachceni przez carów jeszcze pod koniec XVI wieku. Mniej więcej w tym samym czasie podobny tytuł zyskali antenaci pisarza Iwana Bunina, wychodźcy z ordy jakich daleki potomek zdobył za swą twórczość literackiego Nobla [ w czasach, kiedy jeszcze on coś znaczył ]. Nazwisko jednego z najważniejszych pisarzy wielkiej literatury rosyjskiej XIX wieku Iwana Turgieniewa, wywodzi się od tatarskiego protoplasty jego rodu Lwa Turgena, na służbie moskiewskiej jeszcze w poł. XV wieku, nazwisko rzec można honorowe bo od tureckiego ''turgen'' co znaczy: ''odważny'', ''szybki''. Wreszcie w tej galerii literatów nie mogło zabraknąć samego Michaiła Bułhakowa z rodu Bułgakowów, który przywędrował do Moskwy ze Złotej Ordy także w XV-ym stuleciu, ''dumnych ludzi'' jak głosi ich tureckie nazwisko ''bułgak''. Mongolskie ludy dały Rosji również całą plejadę jej wybitnych kompozytorów jak Rachmaninow [ od arab. ''rahman'' znaczy ''miłosierny'', jego przodkami byli prawdopodobnie wychodźcy z Chanatu Kazańskiego ], Skriabin [ od Sokur-beja, ''ślepego księcia'' ] czy Rimski-Korsakow - tur. ''koń stepowy'', tak zwał się jego przodek Korsak, który jeszcze na przeł. XIV i XV wieku poszedł na służbę książąt litewskich, zaś jego potomkowie w końcu XVII stulecia przeszli na stronę moskiewską. Szczególnie zabawne, iż czołowi rosyjscy słowianofile i nacjonaliści mieli azjatyckie pochodzenie, by wymienić braci Iwana i Konstantego Aksakowów [ od tatarskiego ''aksak'' czyli ''kulawy'', tak zwali się ich przodkowie, wychodźcy z Ordy w XV wieku ], czy jeden z głównych ideologów panslawizmu Konstanty Leontiew - jego antenat Leontij był dalekim potomkiem murzy Batura, który poszedł na służbę ruskich władców Riazania jeszcze w 1408 roku. Z nich wszystkich tradycję stepowych wojowników, kontynuował bodaj tylko pomieniony już wyżej Tuchaczewski - carski oficer a później marszałek Armii Czerwonej, zamordowany w czasie stalinowskich czystek, cóż: tureckie nazwisko ''tuchaczi'' czyli ''chorąży'' zobowiązuje. Niemniej zdarzali się i wcześniej wierni rosyjskim władzom służbiści mongolskiego pochodzenia, gotowi w tym celu rzezać nawet własnych pobratymców. Dowodem choćby Kutlu-Muhammad Tewkielew, tatarski murza i bezwzględny eksterminator plemion baszkirskich, z pogardą traktujący koczownicze ludy jako ''stepowe bestie'' wedle własnych słów. Czyż może więc dziwić, że dla niego najbardziej proeuropejski z władców Rosji car Piotr I raczył uczynić wyjątek, łamiąc swój nakaz pozbawiania majątków tatarskiej szlachty wiernej muzułmańskiemu wyznaniu przodków, jak właśnie pomieniony czynownik. Przyznał mu otóż mimo to za wierną służbę 3 tysiące prawosławnych ruskich chłopów, de facto chrześcijańskich niewolników, mógł jednak to uczynić, bowiem jako despotę nie wiązały go jego własne prawa narzucane brutalnie innym. Wszystkie dane na temat europejskich elit intelektualnych Rosji o azjatyckim pochodzeniu, przytaczam za pomienioną już w jednym z ostatnich wpisów pracą Wojciecha Zajączkowskiego ''Rosja i narody''. Zachęcam więc niniejszym jeszcze raz do jej lektury, tudzież profilu TT Kamila Galijewa - co prawda podejrzewam tu projekt bliżej nierozpoznanych tajnych służb, niemniej a może właśnie dlatego warto doń sięgnąć dla zasięgnięcia wielu istotnych informacji, jakie w tym i tak nadto obszernym wpisie pominąłem. Szczególnie polecam wątek o genezie Rusi jako domenie panowania wikingów i samego miana ''Rusów'' nadanego przez Słowian germańskim Waregom, więc powinniśmy wreszcie  zacząć te pojęcia oddzielać. Galijew słusznie też zwraca uwagę na źródła moskiewskiej autokracji w monarchicznym systemie władzy panującym w Księstwie Włodzimierskim, zniszczonym później przez Mongołów a więc to nie oni odpowiadają za rosyjski zamordyzm, mylnie do dziś zwykle utożsamiany z ''orientalnym despotyzmem''. Jest też w nim trochę o genezie konfliktu Moskwy z pogańską Litwą, a po jej nawróceniu i Unii z Koroną Polską także Rzeczpospolitą, jako narzędziem ''papieskiego Antychrysta'', stąd konflikt ten nabrał jak dziś charakteru religijnej krucjaty prawosławia... Na której czele stoi liberalny ''katechon'' z KGB, błogosławiony przez ''Metropolitę Sodomskiego i Gomorskiego'' Wszech Rusi:))).