środa, 25 marca 2009

Jak nie polityk...

Na początek krótki cytat z artykułu Krzysztofa Kłopotowskiego z niedawnej ''Rzepy'' :

''Madoff pasował do Wall Street jak ręka złodzieja do cudzej kieszeni, lecz zwykły obywatel jest niewiele lepszy. Raczej głupszy i bardziej zakłamany. Nie dopuszcza do siebie myśli, że bierze udział w gigantycznym oszustwie dla swego interesu. Bowiem rząd federalny tworzy teraz własną piramidę Ponziego, aby utrzymać system. Odsuwa ruinę gospodarczą na czas, gdy w dorosłe życie wejdą dzieci, wnuki i prawnuki obecnych wyborców; same sobie winne, bo jeszcze nie głosują. One zapłacą za niespłacalne pożyczki naszego pokolenia. Zapłacą również inwestorzy zagraniczni, którzy kupują obligacje rządu amerykańskiego. To oni zostaną z diabelską flaszką w ręku. A jeśli odmówią kupna coraz mniej wartościowych papierów wartościowych rządu Stanów Zjednoczonych, to z diabelskiej flaszki wypłynie na świat hiperinflacja i załamie porządek społeczny. Nastanie globalna Republika Weimarska. Jakie aktywa pozostaną zrujnowanemu supermocarstwu? Jakie desperackie ruchy może wykonać dla przeżycia?

Są tacy w Ameryce, którzy już opuszczają miasta. Jeśli będą zakłócenia w dostawie energii elektrycznej, to wieżowce staną się niemieszkalne. Jeśli poważnie wzrośnie bezrobocie, ulice opanują bandyci. Ludzie przezorni gromadzą suchy prowiant, wodę, broń i amunicję. Pozbyli się akcji, obligacji skarbowych i gotówki. Oprócz tego, co im potrzeba na bieżące wydatki, nie mają pieniędzy, majątek trzymają w złocie, lokacie wypróbowanej przez milenia katastrof.

Tylko jeden z kandydatów na prezydenta w ostatnich wyborach sprzeciwiał się wykupowi złych aktywów przez rząd. Mówił, że trzeba płacić rachunki zamiast ciągle przesuwać termin. Ostrzegał rodaków przed finansowym dniem sądu. Wszelako Ron Paul przegrał z kretesem. Jego kazania na Kapitolu padły na głuche uszy. Brzmiał jak oszołom. Jak prorok apokalipsy. ''

By się o tym przekonać, najlepiej zobaczyć w całości wywiad z wspomnianym wyżej Ronem Paulem, który zamieszczam poniżej - to wręcz niewiarygodne, że ten gość kandydował w wyborach prezydenckich, tak szczerze i klarownie mówi nie tylko o prawdziwych źródłach obecnego kryzysu finansowego, ale też np. wojnie w Iraku czy Afganistanie ! Zupełnie jak nie polityk... Nic więc dziwnego, że nie miał żadnych szans [ chociaż jego wynik nie był też chyba aż tak beznadziejny ] : nie pieprzył o ''zmianie, która wszystko zmieni'', nie był ''cool'', nie mówił ludziom tego, co chcą usłyszeć... Polecam, warto zadać sobie ten minimalny trud uwagi, by wysłuchać tego, co ma do powiedzenia - naprawdę świetna odtrutka na ten cały etatystyczny szajs i bełkot samozwańczych ''ekonomistów'', którym obecnie karmią nas media głównego nurtu !









... a na koniec krótkie porównanie : coś dla ''obamooszołomów'' :

Klaun w kontuszu .

Uwaga, uwaga !!! Ogłaszam uroczyście, że w dziale ''Ludzie'' [ choć bardziej pasowałoby ''Osobliwości''... szkoda, że nie pomyślałem wcześniej nad takowym - muszę go wkrótce uruchomić ! ] zamieszczam link do oficjalnej strony Wojtka Jaruzelskiego ! Nie będę się tu rozpisywał szerzej o tej ''postaci'' [ ''posiedzieć raczej, niż postać'' jak mawiał Kisiel ], uczyniłem to już w poście ''Mrożek vs Jaruzelski'' - jak ktoś ciekawy, odsyłam do całkiem smacznego [ ''owszem, i z grzybkami można by je podać'' ] hasełka na Wikipedii poświęconego ślepemu generałowi, gdzie znaleźć można wiele cymesów, jak choćby to zdjęcie poniżej, które nazwałem sobie na własny użytek [ jakże niegodnie !] ''dwóch chujów''... [ ten trzeci między nimi to znany w półświatku diler prezerwatyw Czesiek Kiszczak - już wkrótce zamienią się z Wojtkiem okularami : podaruje mu je - muje? - podczas romantycznej kolacji w ''Centralnym'' by przypieczętować ich związek i jako symboliczny wyraz ich dozgonnej miłości... - k..., a co na to kpt. Żbik ?! zadumał się Fidel i zaciągnął cygarem wyciągniętym z d... Breżniewa... ]


Mitomańscy demitologizatorzy .

Niedawno natrafiłem na stronie ''Teologii Politycznej'' na wielce smaczny tekst, aż nie mogłem się oprzeć by nie zamieścić tu jego obszernego fragmentu : chodzi o artykuł Mateusza Wernera [ czy to aby nie syn tego krytyka filmowego ? a może to tylko przypadkowa zbieżność nazwisk -? ] pt. ''Racjonalista w krainie czarów'' [ piękny, co ?!] opublikowany w odpowiedzi Piotrowi Graczykowi w ramach debaty w czasopiśmie ''Kronos'' [ linki do obu periodyków umieściłem w dziale ''Idee'' obok ] pod hasłem ''Co zrobić z ruinami PRL-u ?''. Polecam go do namysłu tym zwłaszcza, z lewa jak i prawa, którzy wciąż pieprzą o ''wymachiwaniu szabelką'' czy ''polskim genetycznym antysemityźmie'' i nie dostrzegają, że będąc w swym mniemaniu ''oświeconymi'' i rozumnymi jednostkami wyniesionymi dzięki temu ponad otaczający ich motłoch, są tak naprawdę tylko żałosnymi don Kichotami toczącymi wirtualne boje z wiatrakami :


''Piotr Graczyk czuje się nieswojo w kraju, którego kulturę zdominował paradygmat pojęciowo-fantasmagoryczny narzucony ponoć przez „antyliberalną prawicę”. Nawet zupełnie roztargniony obserwator polskiego rynku idei i tzw. „życia kulturalnego” mógłby być zaskoczony samopoczuciem Graczyka, bo przecież gołym okiem widać, kto tu kogo rozstawia po kątach. [...]

Graczyk twierdzi, że zastał złudę, marzenia, fantastykę. „Czucie i wiara”, romantyczne bredzenie. Mieszkańcy Polski to obezwładnieni sennymi rojeniami szaleńcy, do dziś odczytujący swoje historyczne przeznaczenie w samobójczych szarżach i estetycznie udrapowanej hekatombie. By ich ocucić i nadać ich zbiorowym losom uniwersalnego sensu, trzeba potraktować Polaków jak pacjentów szpitala psychiatrycznego: najpierw łagodnie nałożyć kaftan bezpieczeństwa, a potem kuracją elektrowstrząsową „wyleczyć ze złudzeń”, tej choroby umysłów i toksycznych emocji. Zdumiewające: żyję w tym samym kraju, a wokół siebie dostrzegam coś zupełnie innego. Otóż, według mnie Polska jest dzisiaj cmentarzyskiem idei, wyobrażeniową próżnią, mitologiczną pustynią oczyszczoną do nicości. Krainą zamieszkiwaną przez ludzi, którzy w nic i w nikogo nie wierzą, a przede wszystkim nie wierzą już w siebie samych. Rzecz jasna, aktywność politycznych szarlatanów, budujących swą popularność na łatwych hasłach „narodowej dumy”, stanowi potwierdzenie tej tezy a nie jej zaprzeczenie; podobnie zresztą jak samo zapotrzebowanie na owe hasła. Cyniczna instrumentalizacja sfery mitologicznej jest warunkiem możliwości skutecznego socjotechnicznie fabrykowania takich sezonowych programów, a gorączkowy popyt na nie wśród wyborców stanowi rewers zbiorowego horror vacui, którego powszechność wystarcza dziś za kryterium pewności.

To nie stało się nagle, ta próżnia ma swoją historię i lewicowi tytani deziluzoryzacji pokroju Jana Kotta, Adama Schaffa czy Tadeusza Krońskiego odegrali w tym procesie znaczącą rolę, choć mniej być może widoczną niż krzykliwe kampanie przeciw „bohaterszczyźnie” i wiecznie wczorajszym „Bęcwalskim”, wciąż czekającym na generała Andersa. Jednakże palmę pierwszeństwa w wybijaniu z polskich głów romantycznego marzycielstwa dzierżą niemieccy lotnicy, którzy jako surowi kapłani deziluzji bombardowali we wrześniu 39 polskie szpitale oznaczone czerwonym krzyżem, i z pruską elegancją w oficerskich mundurach noszący się Kulturträgerzy z równą zręcznością podpalający kościoły i biblioteki, jak polujący na ludzi. To była pierwsza lekcja wielkiego odczarowania, którą Polacy zbiorowo odebrali w XX wieku i która Polaków odmieniła. Jej literackie świadectwo znajdziemy w Dziecięciu Europy Miłosza i opowiadaniach Borowskiego, ale myliłby się ten, kto sądziłby, że gorycz tej lekcji poczuć mogły tylko wybredne umysły naszych wielkich pisarzy. Niewypowiedziane zostało doświadczenie maluczkich, ale ono w nich pozostało. I uległo wzmocnieniu, gdy stało się jasne, że w nowej komunistycznej Polsce najdzielniejsi bohaterowie tej wojny skończą na śmietniku historii jako szpiedzy, agenci i faszystowscy kolaboranci.

Kto wie jednak, czy od tamtych dramatycznych wydarzeń ważniejsze w pozbawianiu Polaków złudzeń nie miały się okazać długie lata peerelowskiej stabilizacji. Kto wie, czy beznadziejna nuda nie zabija ducha skuteczniej niż śmiertelna groza. Mam takie podejrzenia, kiedy oglądam wspaniały dokument „Jeden dzień w PRL” Macieja Drygasa, w którym przypadkowy, zwykły dzień 27 września 1962 roku – jaka szkoda, że nie 1964! – został zrekonstruowany godzina po godzinie z zegarmistrzowską pieczołowitością i przy pomocy archiwalnych okruchów realności (a nie sentymentalizującej pamięci). [...] – rekonstruują obraz gomułkowskiej Polski jako kraju „całkowicie normalnego” i „całkowicie wyleczonego ze złudzeń”, zamieszkanego przez społeczeństwo złamane, poddane permanentnej kontroli i pogodzone ze swym losem. Zewnętrzne objawy tej „stabilizacji” z jej „życiem kulturalnym”, sportem, a także rachityczną namiastką konsumpcji i rozrywki – cała ta siermiężna fasada skrywała rutynową przemoc. Obezwładniającą skuteczność nudy i banału symbolizuje samospalenie Ryszarda Siwca w proteście przeciw inwazji na Czechosłowację, kiedy to dożynkowy korowód i orkiestra dęta, fetując dorodne plony i towarzysza „Wiesława” na trybunie honorowej, skutecznie odwróciły uwagę publiczności od człowieka-pochodni. Przemoc, która zwyciężyła, nie musi już manifestować swojej przewagi. Wystarczą – dosłownie – chleb i igrzyska.

Te procesy są nieodwracalne. Ględzenie o ułańskich kompleksach i machaniu szabelką jako rzekomej polskiej obsesji, to nic innego niż natręctwo konwersacyjne, któremu oddają się publicyści walczący z „narodowym samodurstwem” za pomocą formuł ukutych mniej więcej wtedy, gdy najsilniejszą opozycję do sanacyjnych „rządów pułkowników” stanowiła Narodowa Demokracja. Nie ma to żadnego związku z rzeczywistością, o czym przekonują badania socjologiczne: Polacy żyją dziś w głębokiej pogardzie do samych siebie jako zbiorowości, pogardzają własną historią i Polską jako miejscem do życia.

I nie chodzi tu wyłącznie o sceptyczne elity, które przez dwadzieścia lat od upadku komunizmu pracując nad wizerunkiem wolnej Polski, nie potrafiły wymyślić nic lepszego niż przystojny hydraulik deklarujący francuskim gospodyniom domowym, że „zostaje w ojczyźnie”. Nie chodzi też o przestraszoną i ogłupiałą młodzież, której pełne rezygnacji ankietowe hasło „wyjeżdżam z tego kraju” stało się frazą przysłowiową, przywoływaną przez media z pełnym hipokryzji zatroskaniem. W równym stopniu o pogardzie Polaków do samych siebie, tej konstytutywnej właściwości „ostatnich ludzi”, świadczą mizerne formy autoafirmacji, które stały się dziś żerowiskiem tabloidów i elektronicznej popkultury: zbiorowa histeria towarzysząca poczynaniom pewnego skoczka narciarskiego, a także pewnego rajdowego kierowcy, będących jedynymi powszechnie akceptowanymi depozytariuszami dumy narodowej, szermierzami zbiorowej megalopsychii. Tylko wewnętrznym sponiewieraniem i kompleksem niższości można tłumaczyć karykaturalne rozmiary, jakie w Polsce przybiera psychoza „klęski” i „tryumfu” na wieść o perypetiach tych zawodników. Niepohamowana potrzeba bycia mistrzem, choćby w ringo czy cymbergaja, wynika z biologicznego przymusu kompensacji klęski. Jesteśmy „nieudacznikami” i nienawidzimy się za to.

Dlaczego Graczyk upiera się przy swej diagnozie Polski jako kraju zaczadzonego romantycznym marzycielstwem? „Fantasmagoria została porwana na strzępy; Lotna zdechła” – w tych słowach słychać podskórną emocję. Odnoszą się do filmu Wajdy, ale czuć, że fantasmagoryczna zmora (Lotna) nie jest dla Graczyka abstrakcyjną igraszką, ona go rzeczywiście gniecie. Czy dlatego dokonuje swych symbolicznych egzorcyzmów na fantomatycznym wrogu? Podobnych metod używano niegdyś w „Kuźnicy” i „Przekroju”: stalinowcy podbijali Polskę, obrzydzając Polakom – ich samych. Ta strategia okazała się skuteczna, stosuje ją do dzisiaj z powodzeniem Jerzy Urban. Stąd być może podskórna fascynacja Graczyka postacią Jana Kotta. W jakimś sensie Graczyk chciałby zrobić z nami to samo, co Jan Kott robił z Polakami w latach 40. i 50. – tak zniewolić „polskiego pana”, aby ten wyzwolił się ze swej „pańskiej” roli (ze snu, koszmaru sennego, tanatycznej fantasmagorii). „Wolność to uświadomiona konieczność”, znajomością tej zapomnianej sentencji popisywał się niedawno przed Teresą Torańską syn polskiego pana „wyzwolonego” i pochowanego na Syberii – generał Wojciech Jaruzelski. Niechże Graczyk przyjrzy się Jaruzelskiemu, temu szkolnemu koledze Tadeusza Gajcego z bielańskiego gimnazjum ojców marianów. Tak właśnie wygląda jego „clown w kontuszu” – „polski pan”, który nad trupem Lotnej (klaczka generała z ich majątku w Trzecinach nazywała się Kucka) uznaje nieodpartość historycznej konieczności i wybiera w końcu ironiczny dystans do własnej tożsamości.''

[ całość można przeczytać > tutaj ]


Taak... warto to jeszcze raz powtórzyć : ''Polska jest [...] cmentarzyskiem idei, wyobrażeniową próżnią, mitologiczną pustynią oczyszczoną do nicości'' - nikt lepiej nie mógłby wyrazić mojego odczucia życia w tym kraju tu i teraz... [ nawet zastanawiałem się, czy nie zatytułować ten post : ''Mitologiczna pustynia'', bo to wg mnie bardzo dobra nazwa na określenie tej ontologicznej dziury ziejącej między Odrą a Bugiem ]. A jak już jesteśmy przy różnych naszych domorosłych ''odczarowywaczach'', to na stronie tejże ''Teologii...'' też całkiem niedawno znalazłem zabawny, ironiczny tekst Wojciecha Tomczyka ''Moraliści'' z miesięcznika ''Teatr'' - chodzi o to, że nasi niedoszli nihiliści i artystyczni obrazoburcy obecnie przedzierzgnęli się w, jak to zwykle z nihilistami bywa, moralistów i jęli nas z wyżyn swych łajać srodze a okrutnie za winy nasze i nie-nasze w imię haseł swych nieśmiertelnych : ''precz z Sienkiewiczem ! niech żyje Gombrowicz !'' itp. [ Gombro chyba przewraca się w grobie - wyobrażacie go sobie na ''paradzie równości'' ?! Chyba tylko jak krzyczy - stojąc wśród WszechPolaków ! - w twarz dziarsko maszerującym pod tęczowymi sztandarami Młodziakom : ''Mamusia... mamusia...'' ]. A już na zupełny koniec [ he he ] równie dowcipny komentarz do ostatniej wtopy Frasyniuka, tego ''yntelektualysty'' z nadania salonu, będącej przejawem opisanej na początku patologii, > tutaj , patrz też > felieton Ziemkiewicza dotyczący tej sprawy, i trafny a zjadliwy Michalkiewicza również - zwłaszcza ten ostatni polecam bardzo ! [ biedny Frasyniuk ! Jak on przetrzyma ten zmasowany atak na swą szlachetną osobę ? Myślę jednak, że typowa dla intelektualistów-tirowców gruba skóra mu w tym pomoże... ].

wtorek, 17 marca 2009

H. ...


udręczony ojciec rodziny...



nad-człowiek z SS...



tatuś i córeczka... [ jakie śliczne nazistowskie dziecko ! ]

Parę słów wyjaśnienia skąd w ogóle taki post i o co tu chodzi : na początku chciałem dla zrównoważenia opisanego przeze mnie w poście ''Radziecka komedia romantyczna'' romansu sowieckiej gwiazdy Walentyny Sierowej i marszałka Rokossowskiego [ he he ] umieścić tutaj i skonfrontować go ze szczegółami analogicznego, jaki nawiązał się między stojącym wtedy jako szef nazistowskiej propagandy na czele niemieckiej kinematografii Goebbelsem [ skądinąd trzeba przyznać, że Józek miał, w przeciwieństwie do swego pryncypała-Fuhrera, całkiem niezły gust : najbardziej cenił spośród filmowych twórców min. Fritza Langa i... Eisensteina - ! ], a młodziutką i robiącą wtedy błyskotliwą karierę w Niemczech czeską aktorką Lidą Baarovą, na które natrafiłem podczas lektury jego znakomitej biografii pióra Ralfa Georga Reutha wydanej przez ''Iskry'', którą właśnie ostatnio sobie czytam, ale szczerze powiedziawszy sam temat mnie już znudził [ co to ja jestem, jakieś historyczne ''Życie na g.'', nomen omen ?! ], natomiast postanowiłem wrzucicić tu za to parę zdjęć na które przy tej okazji natrafiłem - myślę, że warto, co ? [ he he ]. Kilka zdań komentarza do fotografii, na początku Goebbels wraz z dziećmi - licząc od prawej : Helmut, Hilde, Heide, Holde, Hedda i - jakże by inaczej ! - Helga ... Nie, wbrew oczywistym wydawałoby się skojarzeniom państwo Goebbelsowie nie nadawali swoim dzieciom imion na cześć ich ukochanego Adolfa H. - taka tradycja istniała już wcześniej w rodzinie Magdy Goebbels, ale proszę, jak to się wszystko ślicznie zgrało ! [ może to jakieś tajemnicze przeznaczenie ? - na pewno tak ulubiona przez A.H. ''Opatrzność'' ! ]. Reszty nie będę dopowiadał, wszyscy chyba wiedzą, że rodzice zamordowali je tuż po śmierci Hitlera, a następnie sami popełnili samobójstwo bo ''świat jaki nastanie po Fuhrerze i narodowym socjaliźmie, nie zasługuje, aby w nim żyć''... Co do drugiej foty, to najbardziej rozpierniczył mnie w niej uderzający kontrast między szwabskim hełmem i ukrywającymi się tuż pod nim okularami - Himmler wygląda tu jak archetypowa wręcz lebiega, niestety humor psuje mi świadomość, że ten pajac był jednym z największych [ obok ''naszego'' wyglądającego zresztą też jak don Kichot ''żelaznego Feliksa'' ] zbrodniarzy w historii... [ stąd wniosek : nie lekceważmy błaznów... ]. Natomiast ostatnie zdjęcie przedstawia szefa SS wraz z córką Gudrun, rzeczywiście ''modelowym nazistowskim dzieckiem'' z którego tato mógł być naprawdę dumny... Himmler był czułym ojcem : nazywał ją swoją ''laleczką'' [ po niemiecku brzmi to lepiej - ''Puppi'' ] a nawet zabierał ze sobą na inspekcje obozów koncentracyjnych np. w Dachau... [ taka miła przejażdżka żeby dziecko zobaczyło, gdzie i jak ciężko tatuś pracuje, może się przy okazji czegoś nauczy ? ] Nic więc dziwnego, że córka nie okazała się bynajmniej wyrodnym dzieckiem, nigdy nie wyrzekła ojca i jak jeszcze parę lat temu oświadczyła : ''Cokolwiek mówi się o moim ''Papi'', cokolwiek pisze lub będzie pisać o nim w przyszłości - on był moim ojcem, najlepszym ojcem jakiego mogłam mieć, którego kochałam i kocham nadal'' ... [ ponieważ mój angielski jest właściwie żaden, i nie wiem czy dobrze przetłumaczyłem, więc umieszczam tą wypowiedź w ''oryginale'' : ''Whatever is said about my Papi, whatever is written or shall be written in the future about him - he was my father, the best father I could have and I loved him and still love him'' Gudrun Himmler ]. O powikłanych przeszłych jak i teraźniejszych losach familii Himmlerów, a także nieprzezwyciężonych bynajmniej w Niemczech nazistowskich, o komunistycznych już nie wspominając, resentymentach można poczytać w bardzo ciekawym tekście > tutaj - gorąco polecam ! Cała ta historia z córką szefa SS nasuwa mi niestety skojarzenia, oczywiście przy zachowaniu pewnych proporcji, z kwestią, o której wspomniałem w poprzednim poście tzn. koneksjami rodzinnymi, genetycznymi i środowiskowymi ''generacji marca '68'' tworzącej później KOR i mającej decydujący wpływ na ustalenia Okrągłego Stołu i kształt przemian jakie zachodziły w Polsce przez ostatnie 20 lat . Niezależnie od tego jak bardzo będzie się temu zaprzeczać, widać coraz wyraźniej, że np. fakt iż tatuś pani Łuczywo był ubekiem i cenzorem, ona zaś sama jako dziecko wychowywała się w środowisku ''czerwonej burżuazji'' [ - o tym b. ciekawy artykuł > ''Pani na Agorze'' ] miał niestety decydujący wpływ na jej dalszą życiową drogę i wybory ideowe, którym jest wierna do dziś, czemu się zresztą trudno dziwić : choćby nie wiem jak bardzo wiele z nas nienawidzi często swoich rodziców, to więź z nimi jest najtrudniejszą do zerwania [ coś o tym wiem... ], cóż zaś dopiero, gdy łaczą nas serdeczne więzy, są dla nas dobrymi rodzicami, chociaż kanaliami dla innych... Można to też prześledzić na przykładzie innej blisko związanej ze środowiskiem ''GW'' postaci, szefowej ''Zeszytów Literackich'' [ można by je w pewnym sensie nazwać literacką przybudówką ''Wyborczej'' ] Barbary Toruńczyk, która była główną inicjatorką listu otwartego w obronie przywilejów żołnierzy Brygad Międzynarodowych, bowiem walczył w nich jej ojciec [ razem z zamordowanym w czasie wojny w wewnątrzpartyjnych porachunkach wśród członków PPR Bolesławem Mołojcem ], skądinąd niezły sukinsyn, skoro był pierwszym dowódcą jednostek KBW, czyli polskiego odpowiednika wewnętrznych wojsk NKWD, oddziałów siejących komunistyczny terror, używanych do pacyfikowania ludności i niszczenia anty-komunistycznej partyzantki, w których też nawiasem mówiąc ''naukową'' zapewne karierę zaczynał wybitny współczesny filozof i światowej sławy socjolog Zygmunt Bauman... Zastanawiająca jest także argumentacja samego Michnika we wspomnianym przeze mnie w poprzednim poście procesie, który wytoczył IPN-owi by bronić dobrego imienia swego ojca Ozjasza Szechtera znieważonego jego zdaniem przez Instytut posądzeniem o zdradę : ''Mój ojciec nie był sowieckim szpiegiem. W latach II RP był członkiem nielegalnej partii komunistycznej. Z tego tytułu był wielokrotnie więziony'' - każdy, kto choć trochę zna ówczesną historię i zdaje sobie sprawę z prawdziwej natury komunistycznego ruchu wie, że to wierutne brednie nie wytrzymujące konfrontacji z faktami : KPP, tak samo zresztą jak wszelkie wówczas komunistyczne partie na całym świecie, nie była samodzielną organizacją a jedynie przybudówką Kominternu od początku stworzoną po to, by wykonywać działania szpiegowskie i dywersyjne na rzecz ZSRR, bez którego pomocy ani wsparcia w ogóle by się nie utrzymała ani wtedy, ani później, tak nikłe było jej oddziaływanie wśród ''ludu''. Zresztą najlepiej przywołać tu świadectwo jednego z głównych architektów tego systemu - Trockiego [ wprawdzie do końca pozostał zaślepionym doktrynerem, ale ze wszystkich bolszewickich przywódców to on chyba jako jedyny zasługiwał na miano ''intelektualisty'' obdarzony co prawda dość jednostronną, ale błyskotliwą inteligencją, stąd jego pisma obok niewiarygodnych ideologicznych bredni zawierają też wiele przenikliwych obserwacji np. zupełnie niezależnie przewidział na parę lat wcześniej sojusz Hitlera ze Stalinem, co wcale wtedy - w poł. lat 30-ych - nie było takie oczywiste, lub to, że to właśnie sami komuniści, biurokracja partyjna i służby bezpieczeństwa, doprowadzą do restytucji kapitalizmu w Związku Radzieckim, i tak się przecież stało, tylko dopiero kilkadziesiąt lat później...], który w napisanym zaledwie trzy dni przed śmiercią zadaną mu przez agenta NKWD artykule pod wielce wymownym tytułem ''Komintern a GPU'' [ dla tych, którzy nie wiedzą : GPU to jedna z kolejnych nazw wciąż transformujących się sowieckich służb bezpieczeństwa w następującej kolejności - CzeKa > GPU > NKWD > MGB > KGB > FSB ...] pisał : ''Są podporządkowane sobie nawzajem, lecz to nie Komintern wydaje dyspozycje GPU, ale odwrotnie - to GPU dominuje całkowicie nad Kominternem. Wielu komunistów z różnych krajów, będąc całkowicie zależni politycznie i finansowo, wykonuje haniebne i zbrodnicze polecenia GPU'' [ dodam tylko, że szkoda iż nie przeszkadzały mu wcześniej ''haniebne i zbrodnicze'' działania CzeK-i pod wodzą Dzierżyńskiego, no ale wtedy to było słuszne, bo w imię rewolucji... ]. Czy się to komuś podoba czy nie komuniści odgrywali w przedwojennej Polsce [ i nie tylko rzecz jasna ] rolę ''piątej kolumny'', nie byli żadnymi niewinnymi ''ideowcami'' [ chociaż motywacje ich w większości rzeczywiście miały taki charakter ], ale szpiegami, zdrajcami i terrorystami dążącymi do zbrojnego przewrotu i rozbioru Rzeczpospolitej - dla nich od początku był to ''bękart Traktatu Wersalskiego'' obciążony w dodatku strasznym z komunistycznej perspektywy ''grzechem pierworodnym'' zatrzymania w 1920 r. ''postępu rewolucji światowej'' czyli bolszewickiej nawały pod Warszawą. Poza tym przyjmując argumenty Michnika o represjonowaniu z ''powodów politycznych'' jego ojca, trzeba by w takim razie uznać za ''więźniów sumienia'' również i nazistów z Hitlerem na czele - ostatecznie po tym nieudanym puczu odsiedział te parę lat, zresztą w niemal luksusowych warunkach, wraz z towarzyszami... Jak widać jednak dla Adasia niewzruszone przekonanie o ''ideowości'' papy, i sam fakt, że siedział w więzieniu z powodów ''politycznych'' [ nic to, że wraz ze współtowarzyszami przygotowywał zbrojny zamach stanu, na zlecenie Moskwy oczywiście ] przesądza o wszystkim - na szczęście sąd miał inne zdanie na ten temat i oddalił pozew. Ale o zbrodniczym idealiźmie i fatalnych skutkach przeświadczenia, że ''idea usprawiedliwia wszystko'' [ tzn. nawet największą podłość i zbrodnię ] już kiedy indziej...

Syndrom braci Kurskich .

Całkiem niedawno wspominałem o tym w poście ''Cała prawda o GW'' - otóż rzecz doczekała się kontynuacji : na początku potraktowałem to w kategoriach humorystycznych [ podobnie jak Szczepan Twardoch w swoim komentarzu ], ale kiedy bliżej zapoznałem się z całą sprawą niestety, przestało mi być do śmiechu [ żałuję, ale z pewnych oczywistych względów nie mogę zbytnio pozwolić sobie na dystans w tej kwestii, o czym za chwilę ]. Chodzi o histeryczny komentarz Kurskiego, obecnego red. naczelnego ''Wybiórczej'', zatytułowany - a jakże ! - ''Podłość'' : śmieszne, bo choć ma to odnosić się do tego, że ktoś ośmielił się w końcu wypowiedzieć głośno ten oczywisty fakt, iż zdecydowana większość ludzi związanych z ''Agorą'' i ''GW'' to dzieci żydowskich komunistów, co niestety ma wpływ na ''linię programową'' tej gazety [ i nie muszę tu chyba dodawać, że nie oznacza to tym samym uznania dla rzeczywiście antysemickich bzdetów o ''żydowskiej gazecie dla Polaków'', bo to właśnie woda na młyn środowiska skupionego wokół ''GW'' - tu chodzi o zrozumienie postawy tych ludzi, ich irracjonalnego, choć z ich punktu widzenia nie pozbawionego podstaw, strachu przed lustracją i wściekłego jej zwalczania, wyolbrzymiania zjawiska antysemityzmu w tym kraju, uprawiania ''polityki historycznej na opak'' na długo przed tym, zanim to zjawisko zyskało nazwę poprzez deprecjonowanie niemal wszystkiego tego, z czego ten naród mógłby być w swoich dotychczasowych dziejach dumny, i przede wszystkim dlaczego to marzec '68, a nie np. Poznań '56 czy grudzień '70, albo ''Solidarność'' był dla nich podstawowym doświadczeniem formacyjnym, jak to się ładnie mówi ], to jednak o wiele bardziej pasuje do samej treści tego artykułu... [ jak ktoś chce się o tym przekonać niech kliknie na powyższy tytuł, umieściłem w nim odnośnik do tekstu ]. Nie będę się teraz rozpisywał na temat tego, co mnie tak wzburzyło - ba! wkurwiło w rzeczonym komentarzu : wszystkie szczegóły znajdują się w moim proteście, który wysłałem do ''GW'' [ na co oczywiście do dzisiaj nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, mimo że minął już od tego czasu dobrze ponad tydzień ] i zamieszczam też w związku z tym tutaj poniżej, natomiast chciałbym tylko krótko zasygnalizować coś co mi się przy tej okazji nasunęło, a raczej zwróciło moją uwagę - czy nie zauważyliście pewnej dziwnej rodzinnej przypadłości braci Kurskich ? [ bo nazwisko obecnego naczelnego ''Wyborczej'' nie jest bynajmniej, jak też sądziłem kiedyś, przypadkową zbieżnością - tak, to brat tego Kurskiego ! ]. Chodzi o to, że jeden jest bulterierem Michnika, a drugi - Kaczyńskiego ! Zastanawiające, skąd ta wręcz masochistyczna skłonność do płaszczenia się i służenia do najpodlejszej nawet roboty pogardzającym nimi ich panom [ najlepszym dowodem tego lekceważącego stosunku jest właśnie to, że posyłają ich do takich zadań ], a oni nic ! Jakby w ogóle nie mieli choćby resztek godności własnej... Jeszcze bardziej utwierdzają się w poddaństwie i tym gorliwiej merdają ogonkiem ! [ niczym bita żona alkoholika... albo upokarzany przez swą megierę mąż - pantoflarz ] - jeśli ktoś zna wiarygodne wytłumaczenie tego fenomenu, niech mi da znać . Tak więc być może to Jarek K. zamiast wypominać Cichemu chorobę psychiczną, co de facto czyni w swoim podłym - jak to w ''GW'' - tekście, sam powinien poddać się wraz z bratem [ ksywa ''dziadek z Wermahtu'' ] jakiejś ostrej terapii, która wyleczyłaby ich z tej jakże wstydliwej i dokuczliwej dla innych przypadłości...
A oto mój protest :

Witam.
Piszę, bo jestem zbulwersowany komentarzem red. nacz. ''Gazety Wyborczej'' Jarosława Kurskiego pt. ''Podłość'' dotyczącego niedawnego wywiadu w ''Dzienniku'' jaki gazeta ta przeprowadziła z byłym już dziennikarzem ''GW'' Michałem Cichym, a to dlatego, że p. Kurski pozwolił sobie w tymże komentarzu w podły właśnie sposób zdeprecjonować p. Cichego za pomocą następującej insynuacji, cytuję : ''Perwersja tego wywiadu polega na tym, że został przeprowadzony z osobą, której - co w środowisku dziennikarskim nie jest tajemnicą - nie można obciążać odpowiedzialnością za słowa i czyny.'' i ''Polemika z opiniami tej osoby byłaby CZYMŚ NIESTOSOWNYM'' - jest to niedwuznaczna sugestia, że Cichy jest wariatem, z którym nie warto nawet dyskutować ! Jak inaczej to nazwać, jak nie językiem wykluczenia, który tak zaciekle zwalcza wasza gazeta -?! Szczególnie oburzające w tym jest, że na coś takiego pozwala sobie szef pisma ''od zawsze'' uzurpującego sobie prawo do wydawania certyfikatów ''tolerancyjności'' - wyobraźmy sobie, że ktoś w ten sposób zaatakował homoseksualistów, czyniąc komuś z faktu takich a nie innych jego skłonności zarzut czyniący go niegodnym nawet polemiki i dyskredytujący go : natychmiast podniosłaby się wrzawa, tymczasem tu jak dotąd NIKT nawet nie zwrócił na to uwagi ! [ przynajmniej ja nic o czymś takim nie słyszałem ] . To pokazuje, jak w tym kraju traktuje się osoby chore psychicznie i podchodzi do należnych im praw ! Przypomnę też, że to nie pierwszy przypadek szkalowania kogoś w ten sposób przez waszą gazetę - wystarczy wspomnieć przypadek Herberta . Chciałbym zwrócić uwagę, że fakt bycia chorym psychicznie nie oznacza zaraz upośledzenia umysłowego, a nawet zaburzeń w postrzeganiu rzeczywistości - ''super-tolerancyjny'' p. Kurski nie zdaje sobie sprawy w swej ignorancji, że są różne rodzaje chorób psychicznych, a nawet samej schizofrenii, w których nie występują tzw. objawy ''pozytywne'' - zwykle niestety wciąż z nimi kojarzone - takie jak omamy, halucynacje, urojenia, paranoja itp. a ''tylko'' objawy ''negatywne'' [ za to w niezwykłym natężeniu ] tzn. lęki i depresja przede wszystkim [ to właśnie mój przypadek ] - ba! śmiem twierdzić, że mogą one nawet wyostrzać nasze zdolności poznawcze! - życie w ciągłym strachu może sprzyjać przenikliwości myśli, uwrażliwia na pewne aspekty rzeczywistości niedostrzegalne zwykle dla zdrowego, normalnego człowieka. Tak czy siak deprecjonowanie kogokolwiek z powodu jego choroby, zwłaszcza niezawinionej, jest podłością właśnie, bo to przykład bezczelnej stygmatyzacji osób chorych psychicznie - gdyby było mnie stać na takich prawników co Michnik, wytoczyłbym proces jego gazecie - niestety, wątpię by to było możliwe z ZUS-owskiej renty, którą pobieram... pozostaje mi więc niestety zaprotestować tylko w ten sposób !


p.s. na koniec dodam na pocieszenie, że jednak coś się ostatnio w tym względzie zmienia, np. kryzys spowodował, że Michnikowi zaczyna brakować forsy na liczne procesy, które wytoczył i w związku z tym coraz częściej idzie na niekorzystne dla niego ugody, jak choćby ostatnio ta z ''Gazetą Polską'', a dzisiejszy dzień właśnie przyniósł informację o jego przegranym procesie z IPN , z czego widać jasno, że Adasiowi coraz trudniej na szczęście przychodzi kneblowanie ust swym przeciwnikom, i przestaje on w końcu być ''panem Nietykalnym'', ulubieńcem salonu nad którym unosi się rozpięty przez media i wymiar ''sprawiedliwości'' ochronny parasol, chociaż nie mam złudzeń - i tak w końcu spadnie na cztery łapy [ byleby tylko już nie warczał... ]