sobota, 23 lipca 2022

Girkin/Striełkin - judeoraszysta.

 
Pisałem już o tym w komentarzu u Foxa, uznałem jednak za rzecz godną osobnego tekstu. Stanowi bowiem znakomity pretekst dla ukazania nędzy ''ruskiego miru''. Idea ta, nigdy dość o tym przypominać, jest dziełem rosyjskich Żydów jak Piotr Szczedrowicki, stąd nie dziwi, iż za jej realizację odpowiadają tacy, jak omawiany już na tych łamach szeroko Kirijenko-Izraitiel, ale też Girkin zwany Striełkinem - jak się okazuje żydowski mitoman pozujący na carskiego oficera i ''białego'' kontrrewolucjonistę. Rewelacje te pochodzą z obszernego wywiadu, jakiego udzielił jego były ''towarzysz broni'', taka sama kacapska swołocz co on, Aleksander Borodaj. Obaj pokłócili się z czasem ostro wypominając wzajem złodziejstwo, bandytyzm i kurewstwo uprawiane przez nich podczas zdobywania Donbasu, potwierdzając mimowiednie jak podłe stanowią kanalie. Wedle Borodaja Girkin w trakcie walk na Ukrainie zostawił bez środków do życia swą drugą żonę, również funkcjonariuszkę FSB zapoznaną przezeń podczas wojny w Czeczenii, porzucając ją z upośledzonymi dziećmi dla młodej kurewki z nocnego klubu w Doniecku. Skądinąd jego potomek z pierwszego małżeństwa też ponoć jest niedorozwinięty, więc gość wygląda na genetycznego zjeba, co tłumaczyłoby jego psychopatyczne okrucieństwo i terror, jaki siał w Słowiańsku pod swymi rządami. Wprawdzie córka z ostatniego małżeństwa prezentuje się zdrowo, ale uwzględniając różnicę wieku między małżonkami i ehm przeszłość zawodową ''najnowszego modelu'' połowicy, nie wiadomo czy to faktycznie jego dziecko:). Borodaj zarzuca mu wprost maniakalną megalomanię, Girkina ma wedle niego wręcz zżerać zazdrość o sukcesy innych i pragnienie sławy dosłownie za wszelką cenę. Zdradza ponadto, iż jego matka omal ponoć nie emigrowała do Izraela... W sumie by pasowało do profilu psychologicznego tego zabójcy: niepewny siebie ''mieszaniec rasowy'' o wybujałym ego, pokrywający to mitomanią i bohaterszczyzną na pokaz, skłonny do awanturnictwa etc. jednym słowem gotowy ''materiał ludzki'' na terrorystę i konkwistadora naszych czasów. Dla wszystkich trzeźwo myślących obserwatorów jasnym jest, iż Striełkin dostał glejt na ''koncesjonowaną opozycję'' wobec Kremla - ponoć stoi za nim jeden z najbliższych współpracowników Putina, ''prawosławny'' oligarcha Konstantin Małofiejew. Typa niedawno postawiła w stan oskarżenia administracja Bidena za łamanie amerykańskich sankcji min. korumpowaniem dziennikarzy stacji Fox, co tłumaczyłoby prorosyjskie i antyukraińskie agitki na jej antenie. W każdym razie bez złudzeń: Girkin reprezentuje jedną tylko z frakcji - jak to mawiają w Rosji ''baszt Kremla'' - tej samej mafii łupieżców, która liczyła na obłowienie się tanio kosztem Ukrainy. Kiedy zaś okazało się ku ich zdumieniu, że nie pójdzie wcale tak łatwo spanikowali i jedni obstają za w miarę bezbolesnym wyjściem z kabały, inni zaś cisną jeszcze bardziej stawiając na ''ostateczne rozwiązanie kwestii ukraińskiej'', trudno stąd dziwić się, że głosem ostatnich jest psychopatyczny morderca Striełkin. Aczkolwiek należy pamiętać, iż powyższe rewelacje na jego temat ze strony Borodaja dyktuje konflikt między nimi, trudno orzec na ile to jakieś ichnie wewnątrzresortowe porachunki i jak dużą dozę prawdy zachowują. Znamienne, że były wspólnik zbrodni Girkina zaprzecza ''pomówieniom'' jak twierdzi o swe żydowskie pochodzenie z kolei, rewanżując tym samym przeciwnikowi. Z jego słów wynika, iż rzekomy ''Striełkin'' to samonienawidzący się Żyd, wypierający swą rasę przywdziewając białogwardyjski kostium i zgrywający faszyzującego rosyjskiego imperialistę, byłby więc zeń dość częsty w dziejach przypadek ''judeoraszysty''. Skądinąd skłonność Girkina do przybierania teatralnych póz jest faktem, typ lubi przebieranki jako znana w kręgach rosyjskich rekonstruktorów wojennych postać, ciekawe jednak czy ma to również związek z jego perwersjami seksualnymi, jak sugeruje Borodaj. Naczelny szowinista współczesnej Rosji, jako lubiący ostre batożenie transwestyta - przedstawcie to sobie... 
 
Byłbyż stąd z mniemanego Striełkina kolejny rosyjski zboczeniec i maniakalny imperialista o ''koszernym'' pochodzeniu rasowym, jak proszczepowy szur Żyrinowski, wybitny skądinąd poeta Josif Brodski, patriarcha moskiewskiej Sodomy i Gomory Cyryl, lesba Skabiejewa czy wreszcie naczelny propagandzista Kremla i zdeklarowany ''homofob'' Dmitrij Kisielow, którego syn ożenił się z liżącą cipy gwiazdką lesbijskich pornoli? Przestanie to dziwić, kiedy przypomnimy sobie, że twórcą idei Moskwy jako ''Trzeciego Rzymu'' był judaizujący pedał Zosima Brodaty, stołeczny metropolita z końca XV-ego stulecia. Posługiwanie się zboczeńcami seksualnymi stanowi więc typowe dla ''konserwatywnej'' Rosji modus operandi, choćby na Ukrainie rolę jej agenta pełni niejaki Ołeh Laszko - polityk o którym wszyscy tam wiedzą, że ''lubi w dupala''. Poza wszczynaniem burd w ukraińskim parlamencie, typ zajmuje się a jakże negacjonizmem rzezi wołyńskich, ku nieskrywanej satysfakcji neoliberalnego komucha Millera. Warto stąd na poważnie pochylić się nad tym co mówi jeszcze Borodaj w rzeczonym wywiadzie sprzed 3 lat już będzie. Otóż bez ogródek wyraża tam nadzieję na rychłe przechwycenie władzy w Kijowie przez neobanderowców, co miałoby wywołać upragniony przezeń rozpad kraju i wojnę domową na Ukrainie. Trudno o lepszy dowód, iż na kulcie ''krwawego Stepana'' państwo to daleko nie zajedzie, bo jest on jak najbardziej w interesie Kremla. Niestety zdaje się nie pojmować tego chwalona tu przeze mnie niedawno ukraińska dziennikarka i jak mniemam szczera patriotka Janina Sokołowa, umieszczając na swym fejsowym profilu wizerunek patrona ludobójstwa Polaków na Wołyniu, wraz z wyrazami uznania dlań. Nie posądzam jej, żywię nadzieję nienaiwnie, o świadomą pochwałę tychże zbrodni, widząc w tym raczej zrozumiałe u pół-Rosjanki po ojcu, przesadne zbyt podkreślanie przez nią swej ukraińskiej tożsamości wyssanej wraz z mlekiem matki. Trudno się dziwić, iż ojcowskie dziedzictwo ''zepsuło jej krew'' jak sama twierdzi, skoro dopiero co musiała kryć się z dorastającymi synami, dziećmi jeszcze w kijowskich podziemiach przed ostrzałem Rosjan. Nienawiść do nich stąd jest u niej w pełni uzasadniona, każda normalna matka zamienia się w drapieżną bestię w obronie swego potomstwa przed podobnie zdeprawowanymi napastnikami. Niemniej ukraiński patriotyzm zamykając się w getcie nacjonalizmu o co tu kryć mocno faszyzującym charakterze, nie znajdzie nigdy uznania u bodaj większości rosyjskojęzycznych obywateli kraju, dla których punktem odniesienia jest udział ich przodków w ''wojnie ojczyźnianej'' po stronie sowieckiej, co dotąd wygrywała na swą korzyść Moskwa. Dziś jednak na szczęście nie da się już budować tożsamości poradzieckiego ''Lebensraumu'' na postkomunistycznych [re]sentymentach. Sam Kreml skutecznie to uniemożliwia swą agresją na Ukrainę, by ''uczynić z niej suwerenny kraj'' jak głupio i bezczelnie oświadczył Wołodin, przewodniczący rosyjskiej Dumy i jeden z najbliższych przydupasów Putina. W efekcie Moskale unicestwili praktycznie mocne dotąd własne stronnictwo w bratnim ruskim narodzie, a niszcząc tamtejszy przemysł pozbawili podstaw ekonomicznych potęgę ukraińskich oligarchów, do niedawna jeszcze zwykle prorosyjskich. Dali tym samym władzom w Kijowie okazję do ustanowienia potencjalnie bardziej sprawiedliwych stosunków własnościowych w kraju, zwłaszcza iż spore straty wskutek wojny poniosły także działające na Ukrainie monstrualne koncerny rolne z przewagą kapitału zagranicznego min. Niemiec i Francji. Berlina to rzecz jasna nie otrzeźwi, bo ci durnie bez reszty uzależnili się od rosyjskiego gazu i węgla, nie dbając nawet o zabezpieczenie rzeczywiście alternatywnych źródeł energii, gdyż okazuje się wiatraki i panele słoneczne im tego nie zapewnią [ no popacz pan ]. Ukraińcy to wiedzą, dlatego kierują swą ofertę niedwuznacznie pod adresem Anglosasów, a szczególnie Brytoli postulując skrojoną na ich gust liberalnie ekonomiczną ''filozofię Wolnego Stepu'', wedle słów tamtejszej wicepremier i minister gospodarki Julii Swiridienko. Co oznaczać ma danie wolnej ręki przedsiębiorcom we wszystkim, ''co nie narusza wolności innych ludzi, ani zagraża społeczeństwu''. Nie żartuję, w oryginale manifestu stoi jak byk:

''Мы предлагаем философию Свободной степи, когда предприниматель может делать все, что не нарушает свободы других людей и не подвергает общество опасности.''
 
- być może to niesłychane skojarzenie anglosaskiej idei ''swobodnego handlu'' z Wielkim Stepem, swoisty libertariański eurazjatyzm ''Dzikich Pól'' wolnego rynku, powziął się u p. Swiridienko z jej współpracy ekonomicznej z Chinami, gdy odpowiadała za nią zasiadając we władzach ukraińskiego Czernichowa. Jednak to Brytyjczycy i ogólnie Anglosasi pozostają głównymi adresatami jej apelu, o przyciągnięcie kapitałów do zrujnowanego wojną kraju korzystnymi warunkami. Czego wcale nie skrywa pisząc, iż wzorem Kazachstanu na Ukrainie mogliby działać na znanych im zasadach swego systemu prawnego. Na dowód znowu cytat z oryginalnego tekstu:

''Есть еще один путь, более короткий – использовать опыт Казахстана и позволить украинским предпринимателям использовать британское право в отношениях между собой и с государством Украина. Для этого нужны изменения в Конституцию, но они того стоят. У противников инвестиций в Украину станет на один весомый аргумент меньше, также придадим больше уверенности бизнесам, которые здесь уже работают. Британцы – наши друзья и, думаю, с удовольствием нам помогли бы.''
 
- co potwierdza Marek Budzisz, niekwestionowany chyba autorytet od spraw wschodnich w kraju. Na tym tle prorosyjscy kurwiniarze wyglądają niczym zmasakrowana, okrwawiona gęba Jasia Fasoli Kapeli po ostatniej walce:). Jednak libki, którym na tyle stało rozumu, by nie iść śladem Janusza w jego ślepym zapatrzeniu na Kreml, nie powinny wpadać w euforię, że oto tuż obok polskich granic wyrośnie im zaraz libertariański ekonomicznie raj. Bowiem władze w Kijowie korzystając z okazji wyzbywają się głównie masy upadłościowej i firm zniszczonych przez Rosjan, zachowując wedle deklaracji pani minister kontrolę nad strategicznymi gałęziami ekonomii jak porty, czy ważnymi dla stabilności społecznej, typu poczta dostarczająca świadczeń emerytom:

''В конце мы должны получить небольшое количество мощных государственных предприятий большого размера, которые либо являются монополиями (как Администрация морских портов Украины, владеющая причальными стенками, "Укрзализныця"), либо выполняют социальную функцию (как "Укрпочта", доставляющая пенсии во всех уголках Украины).''
 
- tak więc w istocie oznacza to koncentrację własności w rękach państwa ukraińskiego, dzierżenie przez nie monopolu tylko nad przedsiębiorstwami niezbędnymi dla zachowania bezpieczeństwa narodowego. Reszta gospodarki zaś z tych samych względów powinna ulec rozproszeniu własnościowemu, bowiem większa liczba średnich i małych podmiotów ekonomicznych utrudnia sparaliżowanie kraju atakiem na skupione w nielicznych centrach ośrodki przemysłowe, jak to się właśnie teraz dzieje na Ukrainie. Innymi słowy militaryzacja państwa wcale nie wyklucza, a wymaga wręcz możliwie powszechnego uwłaszczenia obywateli, zupełnie inaczej jak dotąd było w nazizmie czy ''komunizmie wojennym''. Nie oznacza to bynajmniej wycofania się rządu z gospodarki, jak chcieliby tego fanatyczni wolnorynkowcy, lecz skupienie jego uwagi  na perspektywicznych dla narodu celach. Dlatego Swiridienko powołuje się na przykład Izraela, gdzie państwo czynnie wspiera rozwój technologiczny, nie żałując pieniędzy na badania naukowe we współpracy z prywatnymi firmami sektora zbrojeniowego, porównując doń obecną sytuację Ukrainy jako ''kraju frontowego'':

''Нужно признать, что дата завершения войны нам пока неизвестна. Мы все рассчитываем на победу как можно быстрее, однако враг не сбавляет темпы и продолжает нас атаковать. Итак, возможно, ситуация в Украине в течение определенного времени будет напоминать Израиль. Для самозащиты необходимо позаимствовать израильский опыт развития милитаристских технологий и военных стартапов. Израиль имеет самый высокий в мире уровень затрат на R&D (Research and Development) – 4,5% ВВП. И именно такие венчурные инвестиции являются залогом его силы. Небольшой по размерам Израиль стал военной силой №1 на Ближнем Востоке. К факторам его успеха, кроме инвестиций в R&D, входит ставка на частные оборонные компании, работающие в тесном сотрудничестве с государственными оборонными гигантами, трансфер оборонных технологий от мощных иностранных партнеров, ставка на товары двойного назначения, которые также можно экспортировать.''

Bo i tak faktycznie rzeczy się mają w ''państwie położonym w Palestynie''. Jak stoi w obszernej analizie PISM autorstwa Michała Wojnarowicza, z której pozwolę sobie przywołać tylko parę istotnych w tym kontekście informacji:

''Rozwój izraelskiego sektora zaawansowanych technologii jest efektem reform zainicjowanych w latach 80. XX w., które miały zaktywizować gospodarkę pogrążoną w kryzysie i dysponującą ograniczonymi zasobami. Fundament reform stanowiła ustawa z 1984 r. o zachętach dla przemysłowych prac badawczo-rozwojowych, ułatwiająca zatrudnienie i wykorzystanie wiedzy byłych pracowników przemysłu obronnego – dotychczas głównego źródła innowacji technicznych w Izraelu. W 1991 r. władze rozpoczęły tworzenie klastrów nowoczesnych technologii połączone z realizacją programu inkubatorów dla nowych firm. W 1993 r. uruchomiono rządowy program Yozma (hebr. inicjatywa), którego cel stanowiło przyciągnięcie zagranicznych inwestorów i zabezpieczenie finansowania inwestycji wysokiego ryzyka, ale o dużym potencjale wzrostu (venture capital, VC). [...] Izrael aktywnie wspiera sektor high-tech i pozostaje liderem wśród państw OECD, wydając na badania i rozwój (B+R) procentowo najwięcej – 4,9% PKB w 2021 r. Na poziomie instytucjonalnym najważniejszą rolę odgrywa Izraelski Urząd ds. Innowacji, zajmujący się obsługą programów i funduszy dla przedsiębiorców i badaczy, doradztwem oraz wparciem organów państwa. [...] Elementem systemu zachęt dla kapitału zagranicznego są instrumenty fiskalne (np. zwolnienia i ulgi podatkowe), wsparcie finansowe oraz doradcze dla inwestorów indywidualnych i firm nawiązujących współpracę z izraelskimi odpowiednikami. Jeśli firma korzystała na jakimkolwiek etapie z państwowych grantów, obowiązują ją ograniczenia w zakresie transferu wiedzy i praw produkcji, a także wymagania licencyjne i sprawozdawcze, co ma zabezpieczać interesy Izraela i jego know-how. [...] Integralną częścią izraelskiego systemu wspierania innowacji są wysokie nakłady na naukę i edukację. [...] Uniwersytety odgrywają też bardzo ważną rolę przy wdrażaniu prowadzonych badań i wspieraniu absolwentów, m.in. dzięki zaawansowanemu systemowi inkubatorów i akceleratorów akademickich. Według Światowej Organizacji Własności Intelektualnej (WIPO) izraelski model współpracy świata akademickiego z biznesem w obszarze B+R jest najwyżej oceniany na świecie. [...] Bardzo ważną funkcję pełni powszechna służba wojskowa, która jest miejscem budowania sieci kontaktów społecznych i szkolenia kadr w zakresie nowoczesnych technologii wykorzystywanych potem przez biznes (np. systemów autonomicznych w motoryzacji bazujących na rozwiązaniach dla dronów). Najważniejszą rolę w tym procesie odgrywa Jednostka 8200 – sekcja wywiadu wojskowego odpowiedzialna za rozpoznanie elektromagnetyczne (SIGINT), zajmująca się również operacjami ofensywnymi i defensywnymi w cyberprzestrzeni.''
 
- i tak oto powróciliśmy do Żydów, jakby kto żywił wątpliwości, iż nadto odbiegliśmy od obranej w tytule tematyki. Nie może być zresztą inaczej, w świetle podanej w powyższym artykule wieści, iż:

''W 2018 r. ok. 25% izraelskich przedsiębiorstw zatrudniało zagranicznych podwykonawców, większość z nich działała na Ukrainie – według danych z br. było to do 20 tys. miejsc pracy. Ukraina odpowiadała za 45% zagranicznych izraelskich ośrodków B+R, zaś Rosja za 10%. W okresie poprzedzającym rosyjską inwazję i tuż po niej część firm i pracowników została relokowana (np. do Polski i Rumunii), zaś dla osób zatrudnionych w izraelskich przedsiębiorstwach high-tech znajdujących się w Rosji i na Ukrainie wprowadzono ułatwienia przy migracji do Izraela.''
 
- hmm, normalnie jakoweś cyber ''UkroPolin'' się nam przez to kroi:). Mówiąc zaś na poważnie: w wystąpieniu ukraińskiej minister pominąłem istotny wątek, traktujący o intensywnej rozbudowie infrastruktury kolejowej i ogólnie transportu lądowego, jako koniecznej ze względów bezpieczeństwa alternatywnej trasie przesyłu towarów wobec drogi morskiej, łatwej do zablokowania czy wręcz przejęcia przez Rosjan. Jest oczywiste, że takowe strategiczne ''korytarze'' muszą z konieczności przechodzić głównie przez Polskę, choć i Słowacja czy Rumunia także na tym skorzystają, zwraca na to uwagę sam Budzisz. Oby więc nie pokrzyżowali tych planów ''koszerni'' rosyjscy neoimperialiści pokroju Girkina, czy Izraitela juniora wznoszący swą ''Nową Jerozolimę'' na kościach Ukraińców... Jedyne co razi w manifeście ukraińskiej minister ekonomii, to niestety typowe dla liberałów pitolenie o jakoby ''socjalistycznym etatyzmie'' i ''nadmiernej ingerencji rządu w gospodarkę'', jaką miała cechować się władza w ZSRR. Nigdy dość stąd przypominać, że dla świadomego reguł swej doktryny socjalisty państwo jest z zasady kapitalistyczne, stanowiąc ''komitet zarządzający wspólnymi interesami burżuazji'', jak pisał sam Marks. Dlatego w tzw. ''realnym socjalizmie'' państwo miało czysto fasadowy charakter, podlegając swoistej ''prywatyzacji'' przez stojącą całkiem ponad i poza nim sitwę komunistów, programowo nie dbających nawet o pozory prawnego umocowania swej władzy, opartej na ''niczym nieskrępowanej przemocy'' wedle formuły Lenina. Takoż ich brutalne ingerencje w gospodarkę, prowadzące często do nędzy, powszechnego głodu i w końcu ludobójstwa, nie miały bynajmniej ''etatystycznego'' charakteru, bowiem instytucje rządowe pełniły w nich służebną rolę wobec pozaprawnego terroru partii bolszewickiej i wyznawanej przez nią ideologii. Dlatego istotą komunizmu jest anarchia, stąd oksymoroniczne brednie o ''socjalistycznym etatyzmie'' godne są tylko skretyniałych korwinowców i skończonych libków, żałować więc tylko wypada, że p. Swiridienko musiała zapewne posługiwać się nimi, aby zachęcić łasych na te bzdury Angoli. W tym ''patchworkowatym'' nieco, ale nieustannie krążącym wokół ''judeoraszystowskiej'' tematyki wpisie, nie może zbraknąć jeszcze innego ''bohatera'' uosabiającego całą nędzę kacapii. Mowa o niejakim Aleksandrze Nowikowie, który zasłynął spektakularnym skokiem po pijaku z 5-ego piętra w bloku przeżywając go cudem, bo upadek zamortyzowało stojące opodal okna drzewo. Zapis dokumentujący ten zaiste epokowy wyczyn zrobił prawdziwą furorę w Rosji już dobrych parę lat temu, niestety jego ''gwiazda'' nie cieszyła się długo zasłużoną sławą, zapijając w młodym wieku na śmierć. W wywiadzie Nowikow szczerze wyznawał, iż nie lubi trudzić się myśleniem ni pracą, nawet ruchanie przestało go już kręcić i jedyną pasją, której dosłownie poświęcił życie było dlań chlanie na umór. Nie tylko wódy, bowiem na pozostałym szczęśliwie po nim profilu na rosyjskim odpowiedniku fejk-zbuka, można obaczyć degustację przezeń tak wyrafinowanych trunków, jak woda kolońska. Smakował mu stąd koncert Behemota, skoro fotkę zeń umieścił tamże jako fan ''mocnej muzy'', ot i pojawił się więc polski akcent, jeśli tak w ogóle można rzec o Nergeju i jego bandzie. Wspominam o tym jednak głównie dlatego, że z Nowikowa był rosyjski naziol, represjonowany nawet przez władze za portret Adiego przechowywany niczym relikwia w domu i hajlowanie wraz z kolegami na zdjęciach. Pytanie stąd, czy gdyby dożył raszystowskiej inwazji na Ukrainę, wziąłby w niej udział wyruszając nań z rodzinnej Apatyty, zapadłej dziury na Półwyspie Kolskim? Czy też może jednak stanąłby po stronie ''judeonazistowskich'' władz w Kijowie, skoro imponujący mu Hitler miał żydowskie korzenie wedle Ławrowa [ najwidoczniej był to z jego strony przytyk wobec Girkina... ]. Cóż, tego się już nie dowiemy, bo umarł młodo ten iście rosyjski bohater, honorową śmiercią kacapskiego alkoholika. Niewątpliwie odcisnął ślad jako źródło rozlicznych memów i wraz z nim przeminęła cała epoka w dziejach jego kraju. W sumie zabawowy był zeń gość, lubił nie tylko wypić ale i zakąsić czasem muchomorkiem, czy inszymi psylobicytami, co zapewne tłumaczy enigmatyczny pseudonim ''ptaka-gnoma'', jaki przybrał na swym profilu ''w kontaktie'' pełnym satanistycznej symboliki. Zwyczajnie miał zwidy od wódy i dragów, a i toksyny z gnijącej w nim wątroby zatruwające mózg niewątpliwie robiły swoje. Błyskotliwa i przez to krótka sława dała mu też niejakie powodzenie wśród miejscowych ''dam'', czego krótką serię fot na dowód umieszczam ku opamiętaniu stulejarzy, co dali sobie wmówić, że jedynie stumetrowe ''Chady'' mają szansę na zaruchanie. Na przykładzie Fabjańskiego jasno widać, iż niekoniecznie kobiet... chyba, że z jajami. Najważniejsze bowiem dla powodzenia są talent i autentyczna pasja, zwłaszcza tak ekstremalne jakich posiadaczem był imć Nowikow:





 
Król życia normalnie - oszczędzę sobie widoku jego zapijaczonej mordy, oraz kumpli - całą tego długą serię obaczyć można na pozostałym po nim profilu VK. Natomiast przywołam parę zaledwie, wymownych za to fot z ''deklaracją ideową'' na bluzie kolegi i dyskretnym ''celtykiem'' na przedramieniu, nie pozostawiających złudzeń z kim mieliśmy tu do czynienia: 


Żeby nie powstało jednak fałszywe wrażenie, iż w obecnej Rosji pozostali tylko alkoholicy, mafiozi i psychopaci podobni Girkinowi, odsyłam w kontrze do artykułu o tamtejszej prezes Banku Centralnego Elwirze Nabiullinie, skądinąd Tatarce z pochodzenia. Dzięki tej kompetentnej finansistce niestety kremlowski reżim póki co radzi sobie całkiem nieźle z sankcjami nałożonymi nań przez Zachód, choć rzecz jasna i Niemcy robią wiele, aby się z nich wyłamać. Należy o tym pamiętać, bo śmieszkowanie ze spleśniałych bułek w rosyjskim zastępniku MacDonalda przesłania nam, iż nadal wśród moskiewskich czynowników nie brak urzędników państwowych najwyższej próby, dzięki którym Rosja wciąż się jakoś trzyma. Na szczęście dla nas przewagę zyskują jednak wśród nich beztalencia i łachudry, a nawet groźne szury pokroju Striełkina czy Borodaja, który w swej głupocie nie dostrzega, iż trudno pogodzić wiarę w wysławiany przezeń ''ruski mir'', z fenomenem sławy psychopatycznego mitomana, jaką zyskał dzięki niemu jego niegdysiejszy kompan i wspólnik zbrodni. Aczkolwiek w finale przytoczonego na wstępie wywiadu przyznaje, iż negatywem despotycznego systemu panującego w Rosji jest, iż bazuje na bezwolnie posłusznym elemencie społecznym. Tym samym spychając wszystkie twórcze, dynamiczne siły mogące potencjalnie go ożywić w bagno ekstremizmu, mniejsza już prawicowego czy też lewicowego. W kontrze za to władze w Kijowie mogą coraz częściej poszczycić się doborowymi kadrami urzędniczymi, czego dowodem choćby ukraińska negocjatorka międzynarodowych umów i dyplomata, Ołena Zerkał. Pozostaje stąd gorzko przyznać rację Markowi Wróblowi, iż gdyby Rosjanie tak nie chleli i kradli, Rzeczpospolita nie miałaby większych szans w konfrontacji z nimi. Szczęsnym trafem losu naród ten przejawia jednak autodestrukcyjne skłonności w wyjątkowym wprost natężeniu, co ratuje nam Polakom tyłek i żywię nadzieję dobitnie tom okazał na powyższych przykładach. Zarzucającym mi zaś, iż taplam się w obyczajowych brudach odpowiem - owszem, inaczej bowiem nie sposób dowieść miary zdurnienia tych zachodnich konserwatystów, co jak Jordan Peterson upatrują wybawienia od dławiącej ich zachodniej zgnilizny obyczajowej w rosyjskich kurwiarzach, złodziejach, psychopatycznych mordercach, alkoholikach, ćpunach i jawnych satanistach. Tudzież inteligentnych i utalentowanych, lecz do szpiku cynicznych technokratach, którzy jak pomieniona wyżej Nabiullina służą wybitnie złej sprawie. Insza inszość, że Ukraina nie obroni się przed Rosją ślepo naśladując Zachód i jego obecne ideologiczne spierdolenie. Na dowód przytoczę w finale serię zdjęć, które umieściła na swym fejsowym profilu Sokołowa, przedstawiających sceny czułych pożegnań wyruszających na front ukraińskich żołnierzy przez ich kobiety. Wyziera bowiem z nich zdrowy, tradycyjny ''cis-płciowizm'' w nomenklaturze lewackich zjebów z Zachodu, czyli tradycyjny podział ról płciowych. Wszyscy ''niebinarnościowcy'' dojebali by się do nich jak nic za brak par mężczyzn identyfikujących się jako kobiety, żegnających we łzach kobiety poczuwające się do roli mężczyzn, idące do walki za swą ojczyznę. Pomijam już, że to w ogóle straszny nacjonalizm jest, takie stawianie sprawy, bo terrorystów pokroju Girkina ''lewicowa wrażliwość'' pozwala zwalczać jedynie kredkami i ''tęczawizmem'', no chyba iż mamy do czynienia z tymi okropnymi ''faszystami'', wtedy wszystkie chwyty dozwolone. Hołdując takim gównom rodem z Zachodu Ukraińcy dawno by już przegrali, na szczęście władze w Kijowie dobitnie okazały jeszcze w pierwszych tygodniach wojny, że nie dozwolą pogrywać ze sobą bezczelnym dezerterom podszywającym się pod kobiety i gdzieś mają ich płciową ''samoidentyfikację''. Bowiem kiedy na łeb zaczynają spadać bomby kończy się głupia ironia i szyderstwa inteligentów z ''synczyzny'', najtępszy lewak czy inszy ''monarchista-uniwersalista'' poczyna kumać, o ile nie jest skończoną kanalią i zdrajcą, że aby się uratować musi walczyć. Niekoniecznie z bronią w ręku, bo ktoś powinien też organizować zaopatrzenie wojsk toczących boje na pierwszej linii frontu, czy pilnować porządku na jego zapleczu zwalczając dywersantów i wrogą propagandę etc. Kobiety również w ramach realnego równouprawnienia powinny wziąć udział w wysiłku zbrojnym, gdyż za prawami mężczyzn mają iść także ich obowiązki, jak służba wojskowa właśnie. Szczególnie feminazistkom przydałoby się wziąć je w kamasze i nie oszczędzać w bezpośrednich walkach tak, aby poczuły na własnej skórze jakimiż to ''przywilejami'' cieszyli się rzekomo w ''patriarchacie'' mężczyźni, traktowani masowo wtedy jako przysłowiowe ''mięso armatnie''. Doświadczenie losu rekruta w dawnej pruskiej armii, a zwłaszcza carskiej porównywalnego tylko z piekłem za życia, skutecznie wyleczyłoby te głupie pizdy z pierdolenia podobnych farmazonów. Nie mówiąc już, że dla tych psychopatycznych szmat baba zamiast płakać za mężem czy synem ginącym na froncie, powinna się z tego jeszcze cieszyć, a najlepiej wyskrobać takiego już w łonie, niech więc kurwa giną! Zresztą wszystko zdaje się zmierzać ku zaprzągnięciu kobiet do ''wojennego rydwanu'', na Ukrainie nie brak już czołgistek, snajperek i tym podobnych dzielnych dziewuch a i w Polsce idzie na to, co nie kryję bardzo mię cieszy, bo nie jestem korwinowym stulejarzem bredzącym za Januszem, jak to baby rzekomo ''opóźniają postęp''. Dobra, tyle mojego, obiecana więc seria zdjęć, także jako kontra do rosyjskich degeneratów zgrywających ''konserwę obyczajową'' dla ''pożytecznych idiotów'' z Zachodu jak Peterson. Kolejna zblakła gwiazda ''koszernej'' prawicy, skądinąd mówiąca w sprawie Rosji jednym głosem, z czołowymi przedstawicielami niby tak krytykowanej przezeń postmodernistycznej lewicy: Chomskym i Habermasem - znamienne...:






Niech żyje Ukraina! Na pohybel Moskali i ich przeklętych ''jewriejów'', ku Polski po-żyd-kowi.

sobota, 9 lipca 2022

Ruś czy Rosja?!

Znowu wbrew zapowiedziom jestem zmuszony porzucić na chwilę temat genezy imperializmu Rosji, tak jest mi ten kraj obmierzły im bardziej go poznaję. A już szczególnie to, co rzekomo w nim najlepsze i stąd używane jako obuch propagandowy, tj. tak zwana ''wielka rosyjska kultura''. W istocie narzędzie moskiewskiego imperializmu i militaryzmu, co przyznaje sam naczelny kustosz Ermitażu Michaił Piotrowski, niekwestionowany autorytet w dziedzinie tamtejszej sztuki. Wszakże nie powinno to oznaczać odrzucenia ruszczyzny jako takiej, bowiem dogodnym jest właśnie psychopatom z Kremla, aby dzierżyć nań monopol ideowy. Niczego bowiem nie obawia się bodaj bardziej rosyjska despocja, jak konkurencji w obrębie ''ruskiego świata'', stąd moskiewscy władcy tępili ją bezwzględnie z niesłychanym często okrucieństwem, obojętnie czy to był Nowogród, Twer, Wilno a teraz Kijów. W rzeczy samej obecna wojna między Rosją a Ukrainą to walka o prymat wśród samych Rusinów, co zdaję sobie sprawę może brzmieć prowokacyjnie i wręcz bluźnierczo. Od początku jednak zwracałem uwagę, że najbardziej zażarty opór moskiewskiej agresji nie stawiają żadni ''banderowcy'' jak bredzi Putin, a w każdym razie nie głównie oni, lecz rosyjskojęzyczni zazwyczaj Ukraińcy ze wschodnich, południowych i centralnych rejonów kraju. Oczywiście nadal nie brak tam ''pożytecznych idiotów'' sławiących ''katechona'' nawet, gdy spadają im na durny łeb posyłane przezeń rakiety. Niemniej coraz więcej rosyjskojęzycznych obywateli Ukrainy zdaje sobie sprawę z oczywistego bankructwa moskiewskiego imperializmu, nie tylko gospodarczego co nade wszystko politycznego i wręcz cywilizacyjnego. Co więcej, sami władcy Kremla mają tego świadomość i zapewne właśnie w tym celu min. dokonali agresji na sąsiedni, bratni ruski naród, bo nic im już jako totalnym przegrywom innego nie pozostało. Przywoływałem tutaj niedawno choćby raport ichniego wicepremiera A. Biełousowa, kreślący ponure raczej prognozy dla swego kraju. Można więc się z tego śmiać, ale naprawdę jeśli Rosja co nie daj nawet wygra militarnie ten konflikt, i tak de facto przegra, a właściwie już poniosła klęskę wszczynając go i w ten sposób nastawiając przeciw sobie ludzi, którzy jeszcze całkiem niedawno związani byli z nią duchem, jak i konkretnymi interesami. Oczywiście pokusa, by odrzucić w tej sytuacji rosyjskość jako taką, kojarzącą się z obmierzłym agresorem i okupantem kraju, jest nader zrozumiała. Sęk jednak w tym, iż o to właśnie chodzi Putinowi i jego bandzie, w ich interesie jest bowiem Ukraina ograniczona do chłopskiej, ludowej ''galicyjskości'' z jej - proszę wybaczyć, ale ''chachłackim'' folklorem, wyszywanymi koszulami i melodyjnymi zaśpiewami etc. A także kultem Bandery rzecz jasna, jakże miłym dla rosyjskiej propagandy narzędziem antagonizowania Ukraińców i Polaków. Nic z tego nie może być atrakcyjne dla rosyjskojęzycznych obywateli Ukrainy, którzy czy to się komu podoba lub nie, stanowią większość mieszkańców kraju, stąd jak dotąd odrzucało ich pchając w łapy Moskwy. Dziś jednak w obliczu jej nie tylko ekonomicznego, co nade wszystko polityczno-ideowego bankructwa otwiera się niepowtarzalna szansa na ustanowienie konkurencyjnego wobec niej ośrodka ruskiej władzy - i gospodarze Kremla doskonale to wiedzą, stąd postanowili zapewne zdusić niebezpieczeństwo w zarodku. Wszakże i sami Ukraińcy nie powinni w tej sytuacji niweczyć historycznej okazji, jaką nadarzył im los zasklepiając się w banderowskim szowinizmie wykluczającym de facto większość rodaków nawet, a cóż dopiero mówić o Rosjanach, dla których Kijów mógłby stać się potencjalnie atrakcyjną alternatywą dla moskiewskiego despotyzmu. Bez złudzeń, iż od razu masowo chętnie skorzystają z jego oferty, no chyba, że nie będą mieć już innego wyboru, nawet jednak niewielki procent z nich uczyniłby istotny wyłom z perspektywy Kremla. Zresztą kacapski imperializm stanowi zmorę nie tylko dla ościennych krajów, ale i kolonizowanych przezeń nacji i ras, a nawet samej Rosji. Gówno bowiem może tam płynąć ulicami, a jeszcze bardziej wylewać się z rządowej propagandy, za to jaka ''wielika dierżawa''! Rosja przez to była zmuszona do życia ponad stan, zbrodniczego trwonienia własnych zasobów na czele z życiem zamieszkującej ją nacji, byle dogodzić mocarstwowym i europejskim ambicjom swej władzy. Imperializm jej rodzi się dopiero kiedy zrzuca zależność od mongolskiej ordy, usiłując wejść do rodziny państw Europy, czego symbolicznym wyrazem staje się ożenek moskiewskiego władcy ze zlatynizowaną bizantyńską arystokratką, jakiego domniemanym konsekwencjom poświęciliśmy zeszły tekst. Dziś jednak projekt ten zdaje się dogorywać ostatecznie, wszystko bowiem wskazuje, że Rosji nań zwyczajnie już nie stać. Sami władcy Kremla świadomie lub nie grzebią go odwołując do nacjonalistycznej retoryki ''ruskiego'' -  a nie rosyjskiego - ''miru'', jawnie przeczącej imperialnemu dziedzictwu kraju i nawet kocopoły Putina o Piotrze I nie są w stanie wiele tu zmienić. Głównym celem obecnej wojny było więc wzmocnienie żywiołu słowiańskiego w narodowym państwie rosyjskim powstałym na gruzach sowieckiego imperium. W takim razie jednak Kreml zabrał się do sprawy fatalnie przegapiając na szczęście kluczowy moment, bo gdyby dokonał pełnoskalowej inwazji w 2014 r., pewnie niestety odniósłby sukces. Wystarczyła jednak niecała dekada, by nawet wśród rosyjskojęzycznych Ukraińców nastąpiła radykalna zmiana nastawienia wobec Moskwy, gdyż na przykładzie Donbasu i Krymu przekonali się, że jej rządy oznaczają upadek gospodarczy i dezurbanizację. Jednym słowem regres cywilizacyjny pod władzą nasłanych przez Rosję bandytów i złomiarzy, jak psychopata Zacharczenko. Watażkowie ci byli tak nieudolni, że niemal wszystkich pomordowały później same kremlowskie specsłużby, pomnę choćby jaki ból dupy z powodu pokazowej egzekucji jednego z nich, niejakiego ''Batmana'', mieli nazi-geje z xxxportalu. Nawet oni nie kryli, iż dokonała jej grupa profesjonalnych zabójców z FSB, działając z rozkazu Surkowa-Dudajewa, pół-Czeczena nadzorującego wówczas marionetkowe republiki w Donbasie [ obecnie czynownik ten wypadł z łask Putina i ponoć przebywa w areszcie ]. I tak oto stworzona przez prokremlowskich Żydów jak Piotr Szczedrowicki idea ''ruskiego świata'', deklarująca oficjalnie narodowe pojednanie wschodnich Słowian, zaprowadziła między nimi nieodwracalne poróżnienie pchając do bratobójczej rzezi, być może zgodnie z ukrytymi zamiarami jej twórców...

Dlatego jeśli ktoś sądzi, że obecna wojna na Ukrainie to konflikt między Wschodem a Zachodem, jak Napierała dajmy na to, ten dureń. Nie tylko dlatego, iż po jej stronie stoją w niej azjatyckie państwa, jak Korea Płd., Japonia zwłaszcza, Tajwan żywotnie tym zainteresowany w obliczu potencjalnej agresji Chin, czy wreszcie Singapur. Ba, nawet obecny przywódca Kazachstanu, mimo że stary moskiewski agent szkolony do szpiegowania Chińczyków, rzucił dopiero co w twarz Putinowi jak czekista czekiście, że jego kraj nie uznaje marionetkowych rosyjskich państewek w Donbasie, ani zaboru przez Rosję Ukrainy. Zdaje sobie bowiem sprawę, iż następnym celem moskiewskiej agresji jest Azja Środkowa, co uruchomiłoby katastrofalny ''efekt domina'' w regionie, a wówczas egzotyczne dotąd dla Polski problemy tamtejszych nacji stałyby się wkrótce i naszymi, osobny temat. Nade wszystko jednak trzeba być kompletnie ślepym mentalnie tumanem, by nie dostrzegać kluczowego dla obecnej wojny aspektu rusko-rosyjskiej rywalizacji pomiędzy bratnimi, słowiańskimi narodami. Nigdy zresztą ''ruski świat'' nie był takim monolitem, jak to się zdaje wyznawcom Moskwy, nawet u szczytu jej hegemonii roiło się wprost w nim od rozmaitych separatyzmów. Niestety zwykle o lokalnym charakterze, stąd nie mogących trwale obalić wielkorosyjskiego despotyzmu, dziś jednak jest zgoła inaczej i stąd cała ta wojna. W rzeczy samej bitwa idzie o ocalenie samych rusińskich nacji, bowiem jeśli nie zdołają uwolnić się spod moskiewskiej opresji, pójdą na dno wraz z nią. Od samego początku zresztą rosyjski imperializm nosił beznadziejnie pasożytniczy charakter, przypomnijmy nawet to co stanowi jego niezaprzeczalne dziejowe osiągnięcie tj. scalenie niestepowej części Eurazji z obszarem Wielkiego Stepu, było możliwe jedynie dzięki zaadaptowaniu przezeń militarnych technologii Zachodu. Podbicie chanatów Kazania i Atrachania nie dokonałoby się, gdyby nie specjaliści sprowadzani przez Iwana Groźnego min. z renesansowych Włoch, co każe widzieć w tym możliwą inicjatywę obejścia przez potężne jeszcze wtedy Wenecję i Genuę osmańskiej ''blokady'' rynków w Azji centralnej i na Dalekim Wschodzie. Z kolei przekierowanie ekspansji przez cara-''boskiego tyrana'' ku Bałtykowi kosztem Rzeczpospolitej, było zapewne związane z jego ścisłymi w owym czasie relacjami z angielską Kompanią Moskiewską, budząc uzasadnione wątpliwości na ile samodzielną rzeczywiście politykę prowadzili kolejni rosyjscy władcy [ i ''gosudarynie'' ]. W obliczu totalnego bankructwa samodzierżawia w jego dotychczasowej postaci, wielkorosyjskie elity na czele ze szlachcicem Leninem dokonały brutalnej adaptacji zachodnioeuropejskiego marksizmu do lokalnych realiów, nadając swemu imperializmowi globalny już wymiar. Obcego charakteru bolszewicki reżim nie wyzbył się do końca, nawet kiedy za Stalina począł przybierać pozornie ''swojską'' postać, bowiem sławetna industrializacja za jego rządów stanowiła tak naprawdę dzieło amerykańskich technologów. Modernizację tę zaś opłacano głównie rabunkowym wyzyskiem miejscowej ludności, co skończyło się ludobójczym dla niej ''Hołodomorem''. Z kolei odbudowa przemysłu ZSRR zrujnowanego wojną, była możliwa dzięki wywożeniu całej infrastruktury pokonanych Niemiec, nie tylko właściwych, ale i z terenów przez nią okupowanych czy tzw. Ziem Odzyskanych, przyznanych Polsce jako należna rekompensata. Wreszcie ostatnia fala sowieckiej industrializacji lat 60/70-ych także nie mogła obyć się bez technologii i kapitałów sprowadzanych zazwyczaj z zachodniej Europy, a także USA i Japonii. Dowodem flagowa radziecka inwestycja tamtego okresu, zakłady ''Kamaz'', gdzie całkiem nowoczesne na owe czasy i w dużym stopniu zautomatyzowane linie produkcyjne, obsługiwały komputery produkcji IBM. Kiedy za Reagana USA nałożyły na Związek Radziecki sankcje, to głównie RFN zapewniła sowietom niezbędną ''substytucję'' importu technologicznego. Do dziś zresztą rosyjska zbrojeniówka nie istnieje praktycznie bez niemieckich zaawansowanych obrabiarek, bo z dawnej potęgi radzieckiego przemysłu nie ostało się zgoła nic, poza resztkami. Tak więc komunistyczny reżim nigdy nie był w tym stopniu odizolowany od świata kapitalistycznego, jak wskazywać by mogła zimnowojenna rywalizacja z nim tocząca się dosłownie na całym globie. Od zawsze zresztą kacapska swołocz nie potrafiła bodaj niczego innego, jak brutalnie eksploatować poddany swej władzy kraj, stosując do dziś wobec niego rabunkową gospodarkę. Trudno oprzeć się wrażeniu rozpatrując trzeźwo historię Rosji, iż zarządzający nią na przestrzeni wieków postępowali zwykle niczym brytyjska Kompania Indyjska pustosząca na potęgę swą kolonię. Co bardziej kumaci Rosjanie, jak przywoływany choćby ostatnio przez Budzisza ekspert Klubu Wałdajskiego Andriej Cygankow, w pełni zdają sobie sprawę ze ścisłego związku rosyjskiego imperializmu z Zachodem. Moskwa swą mocarstwową pozycję budowała nie od Piotra I, jak zwykle się to przyjmuje, a jeszcze za czasów Iwana III Srogiego w drugiej połowie XV stulecia, na relacjach z Europą a więc jej deimperializacja musi konsekwentnie oznaczać także deokcydentalizację. Jednak tylko sami Rusini mogą tego dokonać, dokładnie jak upadek ZSRR przeprowadzony przez Rosję, zrzucającą już niepotrzebny jej sowiecki, mocarstwowy balast. Powielając tym gest Brytyjczyków, przekształcających swe imperium w do dziś istniejący Commonwealth, na ile udanie osobny temat, ale i to dobiega właśnie kresu, nie tylko w krwawych bojach na polach Ukrainy, bo rzecz czeka również Azję Centralną. Jednym słowem Rosja to jedynie krzywe, groteskowo spaczone zwierciadło Zachodu, a nie żadna dlań ''alternatywa'' i nigdy taką w dziejach nie była już od swego zarania. Nieuchronnie więc upadek hegemonii Okcydentu z jakim obecnie mamy do czynienia, wywołuje zgon rosyjskiego imperializmu, jakiego konwulsje właśnie obserwujemy na Ukrainie. Bowiem znakiem przynależności Rosji do Europy jest jej despotyzm, czego widomym symbolem mury Kremla, dzieło włoskich architektów i rzemieślników wczesnorenesansowej Italii. Nie zaś demokracje i liberalizmy, nieudolnie i bezskutecznie aplikowane temu krajowi przez Zachód, co bredzenie o ''mongolskich korzeniach moskiewskiej autokracji'' pozwala wygodnie nie dostrzegać rosyjskim ''zapadnikom''. Koniec zaś okcydentalnej cywilizacji w znanej nam formie wcale nie oznacza kresu USA, kraj ten bowiem ulega na naszych oczach gwałtownej deeuropeizacji, biała rasa nadal będzie odgrywać za oceanem istotną rolę, ale już nie dominującą jak dotąd. Trudno stąd, by Rosja jakiej imperialny status stanowił przepustkę do europejskiego koncertu mocarstw, mogła oprzeć się tymże procesom trawiącym Zachód. Imitatorski wobec niego charakter jej despotyzmu widoczny jest również tam, gdzie z pozoru radykalnie staje przeciw niemu okoniem.

Nawet to bowiem, co rzekomo ją wyróżnia obecnie, czyli deklarowany oficjalnie ''konserwatyzm obyczajowy'' i ''homofobia'', jest często dziełem pederastów jak ''sodomski i gomorski'' władyka Cyryl, czy lesba Skabiejewa - naczelna obok Simonian sucz propagandowa kremlowskiego reżimu. Rosji brak rozpaczliwie czegokolwiek, co zapewniłoby jej szanse na dalszy rozwój, ten kraj zwyczajnie nie ma perspektyw i stąd grzęźnie w coraz bardziej paranoidalnym, nienawistnym resentymencie. Dlatego trzeba ewakuować się jak najszybciej z tonącej gwałtownie krypy moskiewskiej despocji, bezwzględnie odcinając od idących wraz z nim na dno tamtejszych ''zombifikowanych orków''. Ocaleją jedynie ci z Ukraińców i ogólnie samych Ruskich, którzy pojmą to na czas, jak by to brutalnie nie zabrzmiało, ale Moskwa swą desperacką i całkiem obłąkaną już agresją zbrojną nie dała im innego wyboru. Na fakt ten próbował ostatnio zwrócić uwagę Arestowycz, powodując prawdziwą g*burzę na Ukrainie przestrogą przed zamykaniem się w obrębie ''małej kultury'' na ''rosyjski świat''. Niefortunne to sformułowanie wywołało powszechne oburzenie ukraińskiej opinii publicznej, kojarząc jej jak najgorzej z kolonialnym, sowieckim i wielkoruskim podejściem gardzącym pomniejszymi narodami, ich język i dokonania sprowadzając najwyżej do rangi ludowego folkloru. Takowe stanowisko co znamienne charakteryzuje zarówno rosyjskich, jak i banderowskich szowinistów, umyka w ten sposób choćby humanistyczny wymiar również ukraińskiej kultury. Na co zwraca uwagę sam Arestowycz przypominając, że nauczył się biegle władać jakoby ''chachłacką gwarą'' dla studiowania filozofii na stołecznym uniwersytecie w Kijowie. Nie o rzekomą pogardę wobec ukraińskości więc mu idzie, lecz zasklepianie się przez nią we wspomnianej prowincjonalnej ''galicyjskości'', oddając tym samym pola Moskwie w morderczej wprost rywalizacji o prymat w ''ruskim świecie''. Tym bardziej, że ledwie skrywanym celem agresji Rosji przeciw Ukrainie, jest zniszczenie jej przemysłu i zamiana w kraj rolniczy. Czy to się komu podoba lub nie, Ukraińcy i Moskale to bratnie słowiańskie narody, splątane losem na dobre co i złe, pytanie tylko kto z nich weźmie teraz górę, bo że nie dogadają się inaczej jak zbrojnie, to już oczywiste. Owszem, to z czym mamy teraz do czynienia za wschodnią granicą Polski to nic innego, jak wewnątrzruski dialog polityczny, toczony adekwatnymi doń militarnymi środkami. Bowiem my Słowianie nie tylko ''lubimy sielanki'', ale też w naszej tradycji leży rozsądzanie bratnich sporów za pomocą siekiery i topora - dziś rolę tę pełnią ich współczesne, o ileż potężniejsze odpowiedniki w postaci ciężkiej artylerii, czołgów, dronów, sił powietrznych etc., niemniej istota pozostała taż sama. W każdym razie wypada zgodzić się z Arestowyczem, że Kijów nigdy nie odniesie realnego triumfu, jeśli nie zdoła wojny Rosji z Ukrainą przekształcić w cywilizacyjne starcie, bój o wolną Ruś z moskiewskim despotyzmem. Znamienne zresztą, iż dla ukraińskich intelektualistów jak on polszczyzna stanowi język swobód obywatelskich - oczywiście nie idzie o żadne urojone ''imperium wielkolechickie'', jakowyś słowiański odpowiednik ''Lebensraumu'' na Wschodzie, tylko ''zarażenie ideowe'' politycznym republikanizmem Rusinów, oraz innych nacji pod kontrolą tyranii Moskwy i zdruzgotanie jej tym sposobem. Niestety sami Ukraińcy w kontrze zdają się nie tyle brnąć w koleiny banderowskiego szowinizmu, dla którego paliwo dała uzasadniona nienawiść do rosyjskiego agresora, co nade wszystko ślepe zauroczenie wyidealizowaną ''europejskością''. Arestowycz miejscowych prounijnych hunwejbinów porównuje ironicznie do komsomolców, bo też i jak radzieccy pionierzy kontentują się prowadzeniem ich za rękę przez ''starszych i mądrzejszych'', w miejsce Moskwy podmieniając jedynie Brukselę, a tak naprawdę Berlin. Tym razem to nie ZSRR a Eurosojuz będzie za pomocą swych komisarzy nomen omen wydawał im dyrektywy, a ponieważ wielu z nich to neomarksiści, sporo Ukraińców poczuje się przez to swojsko, jak za młodych lat. Alternatywy nie stanowi także ślepy zachwyt Anglosasami, bowiem im również bez złudzeń nie zależy na zwycięstwie Ukrainy, lecz jedynie osłabieniu Rosji a to nie to samo, nawet jeśli nie ma jednego bez drugiego. Do ostatecznego triumfu Kijowa potrzeba czegoś więcej i tym właśnie jest walka o prymat w ''rosyjskim świecie'' z Moskwą, obalenie jej monopolu ideowego i politycznego, jaki dotąd w nim dzierżyła. Sekunduje tu Arestowyczowi inny ukraiński intelektualista, filozof i bankowiec [!] w jednym, Serhij Daciuk. Postuluje on groteskowej i zbrodniczej ''denazyfikacji'' w wydaniu Moskwy, rzucenie w kontrze przez Kijów hasła ''deimperializacji'' całej przestrzeni posowieckiej i to w interesie samych Rosjan, oraz innych zhołdowanych przez nich nacji i ras. Co ważne, takowy prawdziwie wolnościowy program nie powinien stanowić jedynie ślepego powielania zachodniej ''demokratyzacji'', dziś wprost LGBT-yzacji, by nie powtórzyć błędów lat 90-ych. Czerpać za to z rodzimych tradycji republikańskich, jakie Ruś posiada wbrew temu, co zdołała wmówić światu sama Rosja. W tym kierunku zdaje się też zmierzać myśl omawianego już na tych łamach Adrija Baumeistera, chociaż jego niemieckie korzenie wpływają zapewne szkodliwie na idealizowanie przezeń jakoby ''konserwatywnych'' i ''chrześcijańskich'' źródeł integracji europejskiej. O ileż trzeźwiejszy pod tym względem jest ''resortowy okultysta'' Arestowycz, upatrując w tym słusznie od początku projektu neomarksistów-postheideggerystów spod znaku ''szkoły frankfurckiej''. Dodajmy z niemałym udziałem paneuropejskiego naziolstwa i filożydowskich rasistów od Kalergiego.

Dopiero bowiem teraz, trzy dekady ponad po kontrolowanym przez post-komunistyczne elity władzy ''upadku ZSRR'', mamy do czynienia z faktycznym rozpadem posowieckiej zony. Trudno doprawdy o lepszy tegoż procesu dziejowego symbol, jak stawiane przez durnych Moskali pomniki babci Ani, zgrzybiałej staruszki dzierżącej sowiecką flagę. Oto widomy dowód, że komunizm nie ma przyszłości, nadchodzi jego nieubłagany kres, stąd nie da się już budować wspólnoty państw i narodów powstałych po rozpadzie ZSRR na poradzieckich resentymentach. Otwiera to powtórzmy niepowtarzalną szansę przed Ukraińcami, przejęcia inicjatywy od zbankrutowanej politycznie Rosji w całym niemalże ''ruskim świecie'', a w każdym razie na pewno jego pokaźnej części jaka wyłoni się na gruzach moskiewskiego imperializmu [ oby ]. Dlatego Arestowycz ma rację, być może zamierzenie ''dorzucając do pieca'' swym prowokacyjnym dla innych współobywateli wypominaniem im prowincjonalnej ''małości'', lub ślepego zapatrzenia w idealizowany przez nich Zachód, co do zasady równie głupiego jak prokacapskie. Aczkolwiek zrozumiałym jest oburzenie na jego słowa, wśród takich krytyków jak ukraińska dziennikarka Janina Sokołowa. Kobieta skądinąd piękna i dzielna, towarzysząca z kamerą obrońcom swego kraju na froncie, jak i dokumentując spustoszenia dokonane przez rosyjskie żołdactwo. Trafnie z pozoru wytyka Arestowyczowi, iż kultura zarówno ''wysoka'' jak i popularna stanowi istotne narzędzie moskiewskiego imperializmu. Nawet błahe wydawałoby się telenowele i programy rozrywkowe oglądane przez nią, gdy dorastała w rodzinnym Zaporożu, czyniły z niej mentalną ''kacapkę'', jak sama teraz przyznaje. Tyle że dziś pryncypialny sprzeciw wobec agresji Rosjan na jej ojczyznę, oraz popełnianych przez nich zbrodni celowo wyraża zazwyczaj w zrozumiałym dla Moskali języku, potwierdzając tym samym nieświadomie słuszność intuicji Arestowycza! Sama też stanowi dowód, jako pochodząca z Zadnieprza i pierwotnie rosyjskojęzyczna Ukrainka, że właśnie tacy jak ona stanowią prawdziwą nadzieję na przyszłość dla ''ruskiego świata'', wyrwania go ze szponów Moskwy. Podobnie jak Amerykanie nie zdołają pokonać kontynentalnych Chin bez współdziałania z niekomunistycznymi Chińczykami z Tajwanu i Singapuru, oraz innymi krajami Azji, tak również trudno w ogóle myśleć o realnym obaleniu despotyzmu Rosji bez udziału w tym samych Rusinów. Prawosławnych czy nie, mniejsza z tym, bowiem przeciwnika najskuteczniej zwalcza się jego własną bronią, a w tym wypadku rodakami - Moskale coś o tym wiedzą, podsycając gdzie tylko mogą wewnętrzne konflikty wśród wrogów, należy stąd dowalić im tym samym i to w dwójnasób. Nie zaś brnąć w wygodny dla nich tak banderowski szowinizm narodowy o wręcz rasistowskim charakterze, co i nade wszystko wydumaną niestety przez większość Ukraińców obecnie ''proeuropejskość'', co musi skończyć się strasznym rozczarowaniem na którym żerować będzie Moskwa. Czy więc elity w Kijowie stać na samodzielność i podjęcie wyzwania na polu walki już ideowej z rosyjską despocją, okaże się wkrótce a tacy zaangażowani politycznie ukraińscy intelektualiści, jak wspomniani Daciuk, Arestowycz czy nawet z pewnym zastrzeżeniem Baumeister, dają realną nadzieję na to, iż tak się stanie. Wbrew wszystkim zdiagnozowanym tu przeszkodom, inaczej Rosja nie tyle zatriumfuje, co pogrzebie wraz z sobą resztę wschodniej Słowiańszczyzny. Wcale nie jest to w interesie Polski, mając cały czas od tej strony za sąsiadów jak nie ciągły chaos, to okrutną i złodziejską tyranię na Kremlu czy w inszym Petersburgu. Ładu więc tutaj nam trzeba opartego na po republikańsku pojmowanej wolności, nie zaś anarchicznej swawoli jako faktycznego źródła, co i rezultatu tyranii. Bat'ko Machno bowiem to żadna alternatywa dla bolszewickiego na równi carskim zamordyzmu, choć sami anarchiści będą się zarzekać, iż tu idzie właśnie o samorządność, tyle że najlepszym jej gwarantem jest własne państwo narodowe, nie zaś te wszystkie utopijne kolektywy, skłoty czy insze falanstery. Wszakże naród w realiach Ukrainy nie może ograniczyć się powtórzmy tylko do d. Galicji, lecz objąć także rosyjskojęzycznych współobywateli stanowiących tak naprawdę większość wśród samych Ukraińców. Inaczej kraj zafunduje sobie powtórkę z separatyzmu Donbasu i Krymu, o ile wprost nie nową wojnę, choć tym razem już domową jaką straszy rodaków Arestowycz. Oby na wyrost, niemniej i tego zagrożenia należy być świadomym, aby go w niedalekiej przyszłości uniknąć. W należycie pojętym interesie Polski życzę stąd Ukraińcom zwycięstwa w konfrontacji z Rosją, nie tylko militarnej ale może nade wszystko ideowo-politycznej, o wywalczenie jak największej części ''rosyjskiego świata'' spod niewoli Moskwy. Na tym winna polegać wielka strategia Ukrainy wobec rosyjskiego zagrożenia, oby więc Kijów okazał się zdolny do jej podjęcia z pomocą innych krajów regionu Europy Wschodniej, w tym również Rzeczpospolitej ma się rozumieć. Wszystkim zaś, co na miejscu w tym zbożnym dziele mieszają, jak choćby poseł Braun otwarcie już kumający się z Jabłonowskim, czy inszy Kurwin albo Warzecha, pies mordę lizał. Jak rzekła Sokołowa, rzucając obelgę po polsku pod adresem Patruszewa, straszącego Ukraińców rzekomym zaborem przez Polskę zachodniej Ukrainy: ''chuj ci w oko kurwo, stara pizdo !''. Czyż stąd nie miałem racji twierdząc, że polszczyzna jest dla naszych sąsiadów ze Wschodu językiem wolności?:). Tak więc - Ruscy przeciw Rosjanom, samorządna republikańska Ruś kontra tyrania Moskali: tak zasadniczo przebiega obecnie linia podziału w wojnie na Ukrainie, a nie jak pierdoli zdychający Putin czy Girkin/Striełkin, że ''banderowcy'' i ''naziole'' walczą tam jakoby z kacapskimi ''wyzwolicielami''.

Zaznaczyć przy tym wypada stanowczo, iż nie idzie tu o upadek samej Rosji, lecz jej imperializmu! Niestety czy nam się to podoba w Polsce lub nie, ona przetrwa i nawet osłabiona pozostanie wciąż liczącym się graczem w Europie, walka toczy się jedynie o to na ile. Zachodowi z USA na czele nie zależy na upadku Rosji powtórzmy, stąd jedynie kompletne tumany biorą serio brednie Putina o rzekomym ''osaczaniu'' jego kraju przez NATO. A najlepszym dowodem, iż świadomie łże, jest ostentacyjne lekceważenie przezeń akcesu państw skandynawskich do Paktu, gotowego już niemal po zgodzie Turcji. Świetnie też, że na Zachodzie lewactwo dokonuje swoistego ''odkrycia Ameryki'', iż Rosja podobnie jak Chiny to ostatnie mocarstwa kolonialne na świecie. Sam tu pisałem niedawno, jak pożądanym dla Polski scenariuszem byłoby przekształcenie Moskwy w kraj rzeczywiście azjatycki, zdominowany przez żywioł muzułmańsko-buddyjski, Rosja bowiem może stanowić część Europy jedynie Rzeczpospolitej, oraz innych państw regionu kosztem. Nie mam wszakże złudzeń, aby taż wizja rodem z piłsudczykowskiego ''prometeizmu'' mogła się w najbliższej przyszłości spełnić. Skupieni na problemach Rosji z rosnącymi w siłę mniejszościami narodowymi, religijnymi i rasowymi, oraz wymieraniu samych Rosjan, zapominamy o mimo wszystko jednorodności etnicznej panującej dziś w tym kraju na tę skalę po raz pierwszy od początku XVI wieku. Zwraca na to uwagę historyk młodego pokolenia Bartłomiej Gajos pisząc, że obecnie Rosjanie stanowią nadal blisko 2/3 ludności państwa, kiedy w Związku Radzieckim była ich ledwie połowa, a za czasów carskiego imperium nawet mniej. Dlatego Putin może odwoływać się wprost do szowinistycznej retoryki, w gestii Kremla pozostają też narzędzia osłabiania separatyzmów przez choćby podsycanie antagonizmu muzułmańsko-buddyjskiego wśród mniejszości itp. imperialne praktyki ''dziel i rządź''. Na ich niechętne poparcie dla niego wpływa także fakt na który zwraca uwagę Galijew jako Tatar, że rosyjska opozycja jest nastawiona jeszcze bardziej nacjonalistycznie od ''katechona'', nie tylko kreatury pokroju Girkina i Kwaczkowa, lecz również hołubieni przez Zachód liberałowie. Wreszcie ubytek rosyjskiej ludności zostanie przynajmniej częściowo zrekompensowany na krótką metę masowym porywaniem Ukraińców z terenów okupowanych, z których większość poddana zostanie niestety skutecznej zapewne rusyfikacji. Insza inszość, że kto jeszcze tam żyw ten wieje na potęgę z rejonów zajętych przez Rosję, jak i marionetkowych państewek w Donbasie do ''zgniłej Gejropy'' i to zwykle przez zachodnią Ukrainę o ironio. Obaczymy więc jak Kremlowi pójdzie z zawłaszczaniem ''ruskiego miru'', bo póki co wygląda, iż świetnie mu wychodzi głównie jego rozproszenie w nie tyle rosyjską, co rusińską diasporę [ po czym znać żydowskie korzenie tejże idei ]. W każdym razie dekolonizacja będąc użytecznym narzędziem osłabiania wpływów Moskwy wśród zachodnioeuropejskiego lewactwa, jak i pozaeuropejskich nacji i ras, na gruncie samej Rosji i szeroko pojętego ''ruskiego świata'' jest zasadniczo mało perspektywicznym programem. Rosyjski imperializm mogą stąd obalić jedynie sami Rusini powtórzmy, i ten proces właśnie się na naszych oczach począł, choć droga do spełnienia celu jeszcze długa. Kreml doskonale zdaje sobie sprawę z zagrożenia, jakie stanowi to dla jego władzy, stąd tłumi nawet inicjatywy własnych nacjonalistów, bywa gdy trzeba bezwzględnie ich eliminując, jak niemal wszystkich donbaskich watażków. Rosja więc póki co raczej nie rozpadnie się, jak sobie to wielu także w Polsce roi, natomiast realnym jest scenariusz jej decentralizacji, większego znaczenia separatyzmów nie tyle etnicznych, co regionalnych nade wszystko wśród Rosjan. Inaczej wymiana jednego ''cara'' Putina na innego, dajmy na to Nawalnego, niczego nie zmieni a będzie wręcz jeszcze gorzej, obaleniu musi ulec sam system ''samodzierżawia'' panujący dotąd w Moskowii. Trzeba o tym mówić, inaczej złudne nadzieje na upadek Rosji stanowią tylko powód do drwin, bo jedynie debile co naczytały się o rzekomej wszechwładzy Gatesa lub Schwaba serio wierzą, iż ekonomię wciąż znacznego kraju można ot tak wyłączyć od razu sankcjami. One są w stanie jedynie pozbawić go perspektyw rozwoju, i to w istocie czynią, ale wątpić należy, by udało się Moskali zmóc li tylko restrykcjami natury gospodarczej i finansowej. Sami Amerykanie mimo deklarowanego głośno liberalizmu w to nie wierzą, stąd udzielają Ukrainie pomocy zbrojnej, skądinąd i tak nieznacznej co do skali ich potencjału militarnego. 

Deimperializacja poradzieckiej ''przestrzeni życiowej'', dokonana nade wszystko rękoma Rusinów, stanowi więc dla zamieszkującej ją ludności jedyne wyjście z moskiewskiej matni. Niestety głoszący owe hasła, wspomniany już ukraiński intelektualista Serhij Daciuk, nazbyt wielką wagę przyznaje w tym zbożnym dziele ''oddolnej samoorganizacji'' obywateli, z wyraźną niechęcią odnosząc się do kluczowej tu roli państwa. Z drugiej patrząc na jego stan tak w Rosji, jak i samej Ukrainie trudno mu się dziwić - Arestowycz w dyskusji z nim potwierdza, iż głównym wrogiem wewnętrznym Ukraińców jest nie tyle prorosyjska ''V kolumna'', którą skądinąd Putin swą agresją skutecznie dość zajebał, co inercja i opór ich własnego aparatu urzędniczego. Wedle niego sile lokalnych układów nie dali rady nawet bolszewicy, przypomina jak to miejscowe sitwy partyjno-bezpieczniackie mordowały po wojnie nasyłanych przez Chruszczowa ''rewizorów'', zwalając winę na karb mitycznych ''banderowców''. Onże też ''resortowy okultysta'' bez ogródek przyznaje, że znaczna część obecnej pomocy humanitarnej z Zachodu została rozkradziona wśród urzędasów na miejscu, zaś administracja Zełeńskiego jakiego jest doradcą, nie ma nawet za bardzo co z tym począć ani jak powstrzymać w obecnej sytuacji. Czystka bowiem i pokazowe procesy niewiele zmienią, dopóty nie zwalczone pozostaną zastarzałe przesądy, stojące za powszechną korupcją i kumoterstwem. Źródłem ich zaś jest diagnozowana tu niedawno permanentna niestabilność polityczna panująca w Europie Wschodniej, ów brak godnego zaufania państwa powoduje stąd pokładanie większej wiary w nieformalne układy o sitwowym charakterze, przeżerające struktury tak lokalnej jak i centralnej administracji. Wszystko to składa się na znaną nam aż za dobrze z własnego podwórka, wspomnianą wyżej ''małą kulturę'' mentalnych karłów, nie dorastających do wyzwań jakie narzuca im epoka. Przekleństwo postawy tchórzliwego ''niezaangażowania'', ''moja chata z kraja'' i pozornej ''bezpaństwowości'', które skazywać będą Ukraińców na porażkę w konfrontacji z Moskalami, zupełnie niezależnie od zmiennych losów zmagań militarnych na froncie. Jednym słowem, choć niewątpliwie konflikt ten stanowi odsłonę globalnego antagonizmu Chin i USA, jedynie skończony tuman pokroju Roli sprowadzać go będzie do ''rywalizacji juana z dolarem''. Żadna bowiem ''proxy war'' nie doszłaby do skutku, gdyby na miejscu nie istniała realna wrogość, którą mocarstwa mogą jedynie podsycać obracając na swą korzyść. Podkreślić stąd wypada jeszcze raz, iż agresja Rosji na Ukrainę jest nade wszystko wojną domową wśród samych Rusinów, ich zażartą walką o prymat w ''ruskim świecie''. Przez to zaś świadectwem ostatecznego bankructwa komunizmu i stąd poradzieckich resentymentów, na których już nie sposób budować wspólnoty państw i narodów d. ZSRR, a także końcem moskiewskiego imperializmu. Co wyłoni się z tego chaosu - nowy despotyzm, czy wolna i samorządna Ruś [ lecz nie na modłę Zachodu! ], rozstrzygnie starcie militarne, ale też ideowe dokonujące się właśnie na dawnych kresach wschodnich Rzeczpospolitej. Nam zaś Polakom pozostaje nie przeszkadzać w tym bratobójczym boju posowieckich mafii politycznych, a wręcz czynnie pomagać tej z nich, która jest dla nas mniej groźna, gdyż słabsza. Nie pojmują tego niestety obecni polscy narodowcy, kierujący się zastarzałą wrogością dla ukraińskich pobratymców ideowych, która pchnęła Dmowskiego jeszcze w 1908 roku do zawarcia wymierzonego w tamtych porozumienia z moskalofilami. Uważał bowiem galicyjskich Rusinów za ''agenturę niemieckiego imperializmu'', jaką poniekąd faktycznie wtedy byli, tyle że patrzenie tak na nich dziś jest równie nonsensowne, jak bredzenie o ''neonazistach'' rządzących jakoby teraz w Kijowie tylko dlatego, że Alfred Rosenberg postulował niemiecko-ukraiński sojusz wymierzony w Polaków. Na szczęście dla nas to nie jemu podlegała bezpośrednio okupowana przez III Rzeszę Ukraina, lecz skonfliktowanym z nim Himmlerowi i Erichowi Kochowi, jednako wrogim fanatycznie wszystkim Słowianom, bez względu na ich etniczną przynależność. Dziś Niemcy równie skutecznie pracują nad zniweczeniem germanofilskiego stronnictwa na Ukrainie, co Putin swą inwazją uczynił z tamtejszym prorosyjskim. Pogrzebanie się stąd w zeszłowiecznych resentymentach narodowych, jak Bosak czy Tuduj, dowodzi jedynie ich politycznej impotencji. Mają tego świadomość także czołowi ukraińscy intelektualiści, wspominani tutaj wielokrotnie Baumeister, Arestowycz i Daciuk, którzy niezależnie od toczonych przez nich poważnych sporów ideowych zgodni są w jednym: iż dawna galicyjska formuła rusińskiego ruchu niepodległościowego, nie może już odpowiadać wyzwaniom przed jakimi stoi obecnie Ukraina. Zarazem alternatywą nie jest uprawiane dotąd przez Kijów nieudolne imitowanie Zachodu, ani upatrywanie przezeń w nim z kolei atrapy swego ''demoliberalizmu'', zdychającego na równi z niechcianym ideowym krewniakiem, moskiewskim despotyzmem. Arestowycz w dyskusji z Baumeistrem sprzed 3 lat będzie, ilustrują to na przykładzie intelektualnej jałowości propozycji Macrona, sprowadzających się do ględzenia zleżałych już, typowo francuskich ''oświeceniowych'' dyrdymałów. Dochodzą do wniosku, że główny błąd stojący za tym wątpliwym rozumowaniem zasadza się na przeświadczeniu o swoistym ''automatyzmie'' zaprowadzanych zmian, którym dotąd w swej pysze grzeszył Zachód. Przyświecała mu infantylna wiara, że ''wolny rynek'' zrodzi dobrą ekonomię, a demoliberalne porządki narzucone z góry uzdrowią sytuację panującą w poddanym takowej ''terapii szokowej'' kraju. Czym to się kończy w praktyce, widzieliśmy choćby niedawno na przykładzie Afganistanu, szkoda gadać. Zarazem jednak tym bardziej dostrzegalny jest na tym tle kontrast z Ukrainą, gdzie wojsko i popierająca je miejscowa ludność rzeczywiście chce walczyć z podanych wyżej powodów. Nikt stąd z nich poza kompletnymi już durniami i przegrywami, nie zamierza poddawać się kacapskim talibom, choć bez złudzeń mamy tam do czynienia z konfliktem bratnich nacji. Aczkolwiek ostro poróżnionych co do formuły nowych porządków na gruzach radzieckiego, jak i stricte rosyjskiego imperializmu.

Dlatego właśnie Ukraińcy tak sobie dobrze radzą w starciu z Moskalami, bo trafił tu swój na swego, autentyczne prorosyjskie kurwy i debile perorujący ciągle o ''banderowcach'' nie pojmują również, że tym bardziej należy sprzyjać, aby zamiast ''Lachiw'' rżnęli kacapów, a tamci ich z kolei. Rosji w tym celu nie musimy przekazywać czołgów, ma aż nadto własnych, co innego Ukraina, wątpliwym zaś jest by obróciła się przeciwko nam mając za plecami wciąż niepokonaną i ziejącą żądzą odwetu Moskwę. Prędzej już stoczy się w bagno wojny domowej, czego rzecz jasna jej nie życzę. Jak dodamy do tego jeszcze niepowtarzalną okazję wypróbowania polskich ''Krabów'' w realnej walce, czego najlepszy choćby poligon nie jest w stanie nam dać, Polska jest wygrana w tym konflikcie jak bodaj nigdy w swych najnowszych dziejach. Skoro zaś nie pojmują tegoż faktu narodowcy, przeto raczej nie rodzimi, są taką samą gangreną polityczną co kurwinoza i stąd jednako *uj z nimi. Niestety pomoc okazują im tacy jak ambasador Melnyk swą skandaliczną wypowiedzią o Banderze. W ten sposób nie tylko dopuścił się negacjonizmu ludobójstwa Polaków na Wołyniu, ale i przy okazji podał de facto na tacy Niemcom, grzebiąc tym swą dotychczasową politykę słusznego ich obsobaczania za niewystarczające wsparcie, a wręcz pogardę dla Ukrainy. Nazwać to głupotą z jego strony to jak nic nie rzec, trudno o lepsze poparcie tezy Arestowycza, że na banderowszyźnie Kijów daleko nie zajedzie zrażając nią sąsiadów na czele z Polską, a nade wszystko przegrywając bitwę o całą Ruś. W pełni zdaję sobie przy tym sprawę z jego uwikłań, choćby powiązań z prorosyjskim oligarchą Jermakiem, a i jego okultystyczne ciągoty nie budzą raczej mej sympatii oględnie zowiąc. Niemniej właśnie dlatego jest on świetnym przykładem realnego konfliktu i rywalizacji wśród posowieckich resortowych elit, które dobrze pojmują, iż bój toczy się o całą Ruś, a nie tylko jej galicyjską prowincję. Ze względu na taki nie inny kształt wschodnich granic obecnej Rzeczpospolitej, na szczęście to już nie nasz ból głowy, ale też bliskość walk nie pozwala na uprawianie przez Polskę ''splendyd izolejszyn'' o jakim ględzi Warzecha. Na plus należy też poczytać Arestowyczowi wyraźną odrazę do zabobonów LGBTarianizmu, no i znać po nim zdeklarowanego państwowca, stąd jeśli Polacy mają z kim dogadywać się w Kijowie, to właśnie takimi Rusinami jak on. Tym bardziej, iż nie kryje się ze swą admiracją dla prozy Lema, przez którą nauczył polskiego, przypomnę języka dlań wolności. Oczywiście nie sposób budować trwałych związków politycznych na czymś tak kruchym, jak osobiste sympatie, niemniej jest to jakiś punkt zaczepienia dla nawiązania bliższych relacji na szczytach władzy. W każdym razie Polska zmuszona jest, obojętnie czy się to jej obywatelom podoba lub nie, do wzięcia udziału w rywalizacji o prymat wśród krajów d. ZSRR i rosyjskiego imperium. Na szczęście dla niej już nie na pierwszej linii frontu, o ile rzecz jasna Ukraina spektakularnie obecnej wojny nie przegra, stąd nasz żywotny interes narodowy leży w tym, aby tak się nie stało, oby. Wbrew pozorom nie świadczy o tym niedawny odwrót wojsk ukraińskich z Donbasu, wręcz przeciwnie: Arestowycz zwraca uwagę, iż stanowi to dowód korzystnej zmiany mentalnej wśród dowództwa w Kijowie. Wyzwoliło się ono bowiem od wbijanej mu na sowieckich jeszcze akademiach wojskowych fatalnej zasady, głoszącej ''ni szaga nazad!''. Radzieccy, jak i carscy generałowie mogli bezkarnie wygubić nawet całe armie, ale w żadnym wypadku nie wolno im było porzucić zajmowanych pozycji, stąd rzeczone ''ani kroku w tył!''. Pomnę jak na xxxportalu jakiś francuski ''ochotnik'' walczący po stronie rosyjskich ''separów'' z Donbasu, mimo to narzekał na ich przestarzałą, sowiecką jeszcze taktykę wojskową, która kazała im niepotrzebnie marnować siły na beznadziejne utrzymywanie straconych i tak punktów oporu. Tymczasem on i podobni mu wyszkoleni już na zachodnią modłę europejscy zwolennicy Rosji, wycofywali się w takiej sytuacji nie z tchórzostwa bynajmniej, a w celu tym skuteczniejszego zadawania strat przeciwnikowi w innym miejscu. Porzucenie Siewierodoniecka i Lisiczańska dowodem więc, że ukraińska armia nauczyła się w końcu manewrować, wyswabadzając z topornej i ludobójczej strategii bolszewickiego, czy ogólnie rosyjskiego chowu. A ponieważ jak słusznie twierdzi Daciuk, wojna na Ukrainie to nie tylko rzecz bezpośrednich zmagań militarnych, lecz obejmuje także całokształt życia społecznego i politycznego poza linią frontu, tocząc się również w sferze propagandowej i może nade wszystko idei perspektywicznie sprawę rozpatrując, zachęcam stąd do zapoznania się z serią debat Arestowycza z Baumeistrem, gdzie diagnozują krótkowzroczną głupotę Macrona i nędzę [demo]liberalizmu, jaką uosabia przywódca Francji. A w końcu upadek hegemonii Zachodu, jak i pustkę ideową oraz brak alternatywy w wydaniu Rosji i Chin, co rodzi razem chaos w jakim pogrążony jest dziś świat, skazując nas na samodzielne poszukiwanie dróg zeń wyjścia, zamiast histerycznego czepiania się atrap dawno zdezaktualizowanych rozwiązań ideowych. Przed Ukrainą na teraz stoi wyzwanie ufundowanie wreszcie godnej tego miana państwowości, z jej podstawą jaką stanowi armia na czele, inaczej przegra ostatecznie bój, a wiele wskazuje na to, iż najgorsze ze strony moskiewskiego agresora dopiero przed nią. Jeśli niezbędnym, acz doraźnym działaniom na froncie i mobilizacyjnemu wysiłkowi całego społeczeństwa, nie będzie jednak towarzyszyć głębsza refleksja co do dalekosiężnej strategii kraju w konfrontacji z rosyjskim wrogiem, Kijów straci historyczną szansę jaką nadarzyła mu durna polityka samego Kremla, jak i wspierających go przywódców Niemiec i Francji. Ukraińcy stąd muszą wydobyć się ze swej ślepej fascynacji ''Eurosojuzem'' jako namiastką d. ZSRR, co i miazmatów galicyjskiej banderowszczyzny, skazującej ich na los pogardzanych przez Moskali ''chachłów'', a dla reszty świata czyniącej ''neonazistami''. Jest to również przestroga dla nas w Polsce przed podobnymi błędami politycznymi narodu, niestety jakoś nie dostrzegam specjalnie, by toczyła się na ten temat nad Wisłą równie istotna debata i spory ideowe tej rangi, do jakich zdolni są ukraińscy intelektualiści pokroju Baumeistra, Daciuka i Arestowycza. Naszym elytom reprezentowanym przez takie wynarodowione kanalie jak Bodnar czy Lis, brak niezbędnej ku temu dojrzałości intelektualnej, pod tym więc jak i wieloma innymi względami ustępujemy nacjom ze Wschodu, czas to zmienić a niniejszy tekst był tego jedynie skromną próbą i żywię nadzieję pobudką do dyskusji, choćby w nielicznym i dość wyjątkowym śmiem twierdzić gronie czytelników tegoż ''antybloga''. Mało kto bowiem zadaje sobie w Polszcze naszej podobne pytania, mimo że narzucają się z brutalną wprost siłą, więc ich nie unikniemy i żadne chowanie się do własnego tyłka, jakie proponuje nam kurwinoza czy inne Warzechy, przed tym nie uchronią. Ani jak dotąd zdawanie się na żałosną imitację rozwiązań narzucanych przez ''starszych i mądrzejszych'', obojętnie skąd by tam swój ród cywilizacyjny nie wywodzili, czego uświadomieniu służył niniejszy tekst.