sobota, 7 sierpnia 2021

GroßraumKartell Europa.

Miałem pisać o biopolityce, która stanowi główne obecnie zagrożenie dla istnienia Rzeczpospolitej. Zanim jednak podejmiemy opis jej współczesnej postaci, należy wpierw przyjrzeć się źródłom tegoż konceptu i jego konkretnej realizacji w naszym rejonie świata podczas II wojny światowej. Szczególnie teraz, gdy Niemcy ponownie tworzyć tu będą ''nowy ład etniczny'' i rasowy, czyli dewastować polityką przesiedleń całych grup ludności wschód Europy, przy czynnym udziale Rosji i z błogosławieństwem obecnej administracji USA [ o tem szerzej potem ]. Za kanwę posłuży nam wydana przed paru laty nakładem UJ praca zbiorowa, traktująca o Sekcji Rasowo-Ludoznawczej Instytutu Niemieckich Prac na Wschodzie [ w oryg. Sektion Rassen- und Volkstumsforschung Institut für Deutsche Ostarbeit - dalej odpowiednio SRV i IDO ], działającego za okupacji niemieckiej w Krakowie. Rzecz bardzo na czasie akurat, kiedy terroryzuje się opinię publiczną rzekomym ''konsensusem naukowym'' w sprawie globalnego ocieplenia czy produktów medycznopodobnych. Bowiem ukazuje ostro uwikłanie niemieckiej nauki w czynne poparcie działań zbrodniczego reżimu, powszechną kolaborację uczonych z nazistami, przedsięwziętą zazwyczaj z oportunizmu ale i nader często autentycznego przekonania. Powinno stanowić więc sole trzeźwiące dla wierzących ślepo w jakoby ''obiektywną'' naukę - owszem, nie podzielamy postmodernistycznych guseł i zabobonów językowych, aby przeczyć istnieniu faktów oraz prawideł niezależnych od ludzkiej woli. Wszakże ich interpretacja może podlegać manipulacji i nacechowanej ideologicznie ocenie przez jednostki, wykorzystujące swą niewątpliwą inteligencję i talenty w złych celach, co będzie zaraz do okazania, należy o tym zawsze pamiętać. Nie będę rozpisywał się o samym instytucie ''rasoznawczym'' i historii jego powstania, bo w sieci można bez trudu znaleźć odpowiednie informacje o nim, podobnie pominę wywołującą duże emocje kwestię współpracy z tąż placówką wielu znamienitych polskich uczonych i artystów - dość rzec, iż rysownikiem wspomnianej Sekcji Rasowo-Ludoznawczej na przełomie lat 1942/43 był nie kto inny jak Tadeusz Kantor... Z tychże powodów nie mam również ochoty grzać i tak już gorącego ostatnio tematu Goralenvolku, oraz badań antropologicznych przeprowadzanych na Podhalu w czasie okupacji. Natomiast na uwagę zasługują ziejące nienawiścią i pogardą deklaracje niemieckich pracowników IDO, stwierdzające znaczącą przewagę ''ras wschodnich'' wśród ludności Polski. Oczywiście to, co w oczach nazistowskich, okcydentalnych rasistów było rażącą wadą, dla mnie jako rodzimego eurazjaty stanowi wybitną zaletę! Jestem głęboko przekonany, iż rzetelnie wykonane badania rasowe Polaków potwierdziłyby ich generalnie wschodnie pochodzenie, zwłaszcza wśród najlepszych przedstawicieli narodu, wbrew twierdzeniom niemieckich gnid kreujących się na obrońców Zachodu przed ''turańską dziczą''. Ciekawy jest też wątek ''nazifeministyczny'' tj. pomiarów żydowskiej ludności dokonywanych przez dwie niemieckie ''antropolożki'' w tarnowskim getcie, tuż przed jego likwidacją i wymordowaniem mieszkańców - dzięki wsparciu funkcjonariuszy hitlerowskiego aparatu terroru, którzy zyskali w ten sposób dostęp do ich ustaleń. Konkretnie były to pochodzące z Wiednia ''naukowczynie'': dr Dora Kahlich-Koenner oraz również szczycąca się tytułem doktorskim Elfriede Flietchmann - ta ostatnia na tyle zangażowana ideologicznie, iż prowadziła nawet szkolenia z ''polityki rasowej'' dla Frauenschaft, czyli nazistowskiej ''siostrzanej'' Wspólnoty Kobiet. Przytoczę więc na prawie cytatu fragmenty z obszernego, 50-stronicowego aż studium Zbigniewa Libery w pomienionym tomie, o przejawach antropologii biologiczno-kulturowej i polityki rasowej III Rzeszy w działalności SRV IDO:

''Zdecydowana większość niemieckich uczonych, którzy ponosili w różnym stopniu odpowiedzialność za ideologię „rasy germańskiej” i narodowo-socjalistycznego nacjonalizmu, imperializmu i kolonializmu, którzy korzystali z materiałów zdobytych w okupowanych Polsce, Czechach, Rumunii, Jugosławii czy Francji – jak Eugen Fischer, Otto Reche, Hans F.K. Günther, Walter Krickenberg, Richard Thurwald, Wilhelm E. Mühlmann, Hermann Baumann, Walter Hirschberg, Richard Wolfram i wielu innych – utrzymali swe pozycje albo awansowali w instytucjach naukowych (uniwersytetach, akademiach nauk, towarzystwach naukowych), rządowych i administracyjnych Republiki Federalnej Niemiec i Niemieckiej Republiki Demokratycznej oraz Austrii i Szwajcarii, zachowali bądź zdobywali międzynarodowe uznanie, oficjalne kontakty z czołowymi antropologami i instytucjami brytyjskimi, francuskimi, amerykańskimi. Zdecydowana większość z nich zachowała poglądy rasistowskie, nacjonalistyczne i rewizjonistyczne, jak Riemann, były kierownik SRV, który publikował o dialektach i folklorze Prus Wschodnich, czym zajmował się do 1942 roku w Elblągu i Królewcu (stąd rekrutowała się kadra naukowa w Göttingen – centralnym miejscu Ostforschung po 1945 roku), został w 1964 roku profesorem etnologii i językoznawstwa w Kilonii oraz przewodniczącym Komisji Etnologii Wschodnioniemieckiej. [...] O większości pracowników naukowych SRV słuch zaginął po II wojnie światowej. Publikacje tej sekcji zostały scharakteryzowane w dokumentach Armii Krajowej jako „najzjadliwsze geopolityczne teorie o irracjonalności bytu naszego państwa na podstawie danych geograficznych, klimatu itp.”. Działalność tej sekcji była tylko częścią ogólnego programu „niemieckiej pracy na Wschodzie”; według Graula Niemcy skolonizują Wschód jeszcze w XX wieku. [...] Niemiecką naukę, która tak bardzo imponowała do niedawna polskim, w ogóle europejskim, uczonym, wyróżniał wybitny scjentyzm antropologów, jak najsłynniejszego spośród nich Fischera, oraz etnologów, jak Thurnwalda – najbardziej uznanego na świecie antropologa społeczno-kulturowego z Niemiec. Cechowało ich rygorystyczne przestrzeganie reguł naukowych, a także niechęć do sądów wartościujących, dążenie do absolutnej obiektywności i sprawdzalności, dążenie do uwolnienia się od ograniczeń moralnych, niezwykłe poświęcenie dla nauki („z niemiecką systematycznością i dokładnością”), łączenie jej z „czynem” (tym, co nazywało się kiedyś „etyką”), zaangażowanie w sprawy narodu, chęć bycia użytecznym dla państwa, głębokie przekonania, że zdobycze nauki służą dobru ludzkości. [...] Niemiecki personel naukowy SRV tworzyli młodzi ludzie (dwudziesto- i trzydziestokilkuletni), jak się o nich powszechnie pisze, zainteresowani karierą akademicką i polityczną. Trudno jest wskazać niewątpliwe powody podjęcia pracy w IDO przez poszczególne osoby, na przykład Fliethmann i Kahlich. W ich przypadku oraz Sydow czy Hildebrandt (ta z przyjściem do Sektion Landeskunde przerwała pracę nad doktoratem) wyjaśnienie tkwi najpewniej w następujących okolicznościach. W latach 1937–1947 na 88 dysertacji z antropologii, etnologii i prehistorii na Uniwersytecie w Wiedniu 38 należało do kobiet, ale w okresie 1943–1946 więcej rozpraw doktorskich napisały kobiety. [...] 

Kadra naukowa SRV wywodziła się głównie z Wiednia. Badania tej sekcji były praktykowaniem teorii i metod „wiedeńskiej szkoły antropologicznej”. Jej powstanie ogłosił Weninger po zrealizowaniu „projektu Marienfeld” w latach 1933–1934. Ten, przygotowany przez Weningera, pod widocznym wpływem głównych nurtów badań niemieckiej antropologii i etnologii z ostatnich kilku i kilkunastu lat, dotyczył badań wiejskiej społeczności pochodzenia niemieckiego w okręgu Banat w Rumunii, problemów: w jakim stopniu ci osadnicy ulegli zewnętrznym wpływom pod względem biologicznym i psychologicznym, oraz czy możliwe jest pod wpływem miejscowych warunków przyrodniczo-geograficznych, narodowościowych, językowych i kulturowych zdefiniowanie „finalnego produktu” – wyniku mieszania się ras, grup etnicznych i kultur. Wtedy to „wiedeńska szkoła antropologiczna” wypracowała swój warsztat: badanie dystrybucji i dziedziczenia cech rasowych przez badanie jednostek w różnym wieku, rodzin i całych społeczności lokalnych. [...] Zespół Weningera wytworzył przygniatającą ilość danych – hipertrofia była symptomatyczną cechą „wiedeńskiej szkoły antropologicznej”. Wówczas nie miała ona związków z ideologią nazistowską, lecz w następnych latach coraz silniej zmierzała w stronę antropologii rasowej, zacieśniała związki z higieną rasową, wywarła pewien wpływ na rasoznawstwo Günthera. Ten szczególnie nawiązywał do „wiedeńskich” charakterystyk i ocen rasy wschodniobałtyckiej (m.in. do publikacji Schürer i jej badań ludności na Wołyniu) i alpeńskiej, ich fizycznych i duchowych właściwości, które służyły legitymizacji imperialnych planów na Wschodzie, a które później powtarzali w swych pracach: Gottong, Plügel, Fliethmann, Riemann. Badania w Marienfeld stanowiły przez wiele lat wzorzec badań antropologiczno-etnologicznych w Wiedniu, dla wielu uczonych związanych z tamtejszymi instytutami i oddziałami antropologii. Były one wzorcowe dla SRV. Mogły być powtórzone w wyjątkowych okolicznościach, „w jednostkach organizacyjnych, które są do dyspozycji IDO”. A były nimi: tarnowskie getto, gdzie według Plügla istniały „najlepsze warunki do pracy”, obozy jenieckie i koncentracyjne (te wymienia w swych korespondencjach Fliethmann, lecz nie ma potwierdzeń tego w zbiorach po SRV; wiadomo, że takie badania planował Plügel; obóz w Płaszowie był „do dyspozycji” sekcji chemicznej IDO, więzienia, krakowskie odwszalnie, polscy i ukraińscy pracownicy Baudienstu, starający się o kenkarty, a następnie przede wszystkim wsie wywodzące się z kolonizacji niemieckich na Podhalu i Podkarpaciu. „Grupy robocze” SRV prowadziły badania w tarnowskim getcie pod eskortą i przy pomocy SS oraz SD, musiał je wspierać Judenrat i żydowska policja, policja i straż graniczna, jak w Haczowie. Następnie SS i SD dostarczały brakujących danych, a później miały dostęp do wyników tych badań. W takich warunkach „grupy robocze” pobierały dane „z materiału ludzkiego” „na niespotykaną dotąd skalę”. W maju 1940 roku Gottong zbadał 8000 Polaków i Ukraińców z Baudienstu. Od wiosny do września 1942 roku 15 pracowników SRV poddało badaniom antropologicznym około 1000 mieszkańców Szaflar i 300 Witowa; wykonali oni około 40 pomiarów antropometrycznych na każdej jednostce, przeprowadzili badania medyczne i psychologiczne, ankiety socjologiczno-etnograficzne, wykonali tysiące fotografii i rysunków, pobrali próbki włosów, dane antropologiczno-medyczne z intymnych części ciała. Ci, którzy pamiętają te badania, łączą je dzisiaj z uczuciem strachu i wstydu. Takie badania nie były możliwe wśród „niemieckiej” ludności Marienfeldu. Te były dobrowolne, z pominięciem krępujących pomiarów całego ciała, bo takie, uważał Weninger, są możliwe tylko wśród ludów prymitywnych, w cywilizowanej Europie jedynie w warunkach klinicznych. Przynależność rasową i cywilizacyjną wskazywało wymuszanie bądź pomijanie pomiarów nagich ludzi. Takich oglądali i mierzyli uczniowie Pöcha na Wołyniu podczas I wojny światowej. Nagich Żydów fotografowała Fliethmann w tarnowskim getcie. Trudności mierzenia i fotografowania nagich ciał żołnierzy z Anglii i Australii w obozach jenieckich III Rzeszy były problemem naukowym i politycznym – na przeszkodzie takich badań stała konwencja haska. [...] Niemieccy uczeni nie wchodzili w bliskie kontakty z „materiałem badawczym” w tarnowskim getcie ani nawet z badaną ludnością Podhala i Podkarpacia. Fliethmann, charakteryzowana w dokumentach AK, podobnie jak Plügel i Riemann, jako szowinistka, która zachowuje duży dystans, choć grzeczność, w kontaktach z Polakami w SRV, nie dopuszczała „w terenie” do bliższych kontaktów z badaną ludnością. Tak też wspominała Sauer: jej zbytnie spoufalanie się z mieszkańcami Haczowa, poza koniecznością przeprowadzenia badań etnograficznych, było niemile widziane przez jej przełożonych (Lorenzen, który miał wtedy z sobą trzcinę do jazdy konnej, uderzał nią o cholewki, gdy pojawiali się Polacy, co wzbudzało ich strach, a wesołość uczestników naukowej wycieczki). Wyniosłe zachowania niemieckich uczonych i urzędników, z pozycji wyższości rasowej i kulturalnej oraz władzy, z zachowywaniem dystansu i separacji, są znane z okresu I i II wojny światowej, są zaskakująco podobne w GG, w okupowanych krajach Europy i pozaeuropejskich koloniach Niemiec. [...]

Wcześniej takie projekty, chociaż wzbudzały zainteresowanie, były odrzucane ze względu na ogromne koszty. W pierwszych latach XX wieku powstał tylko projekt badań antropologiczno-etnogaficznych całej ludności Rzeszy – to wówczas zostały opracowane tabele koloru skóry przez Luschana, koloru oczu przez Martina i Schurtza oraz włosów przez Fischera i Sallera. Okazję do realizacji takich projektów dała II wojna światowa. Miejscem badań antropologicznych stały się kraje okupowane i sama III Rzesza. Getta, więzienia, obozy jenieckie i koncentracyjne zostały miejscami „antropologicznych badań terenowych”. Tym określeniem posłużył się Thurnwald w recenzji pracy doktorskiej napisanej przez Ewę Justin na podstawie jej antropologicznych badań Romów w obozie koncentracyjnym.  Był to czas niezwykłego zapracowania naukowców, zaangażowania w wielkie zadania, jakie przed nimi stawiała III Rzesza, korzystania z okazji prowadzenia badań w warunkach wręcz „klinicznych” czy „laboratoryjnych”. Niemal natychmiast po Anschlussie wiedeńscy antropolodzy, na przykład Geyer, zajęli się badaniem „materiału” po likwidowanych cmentarzach żydowskich. W 1939 roku komisja pod kierownictwem Josefa Wastla (wtedy kustosza, później dyrektora oddziału antropologicznego w Muzeum Przyrodniczym) pobrała szczegółowe dane antropometryczne, próbki włosów, odlewy gipsowe, fotografie i rysunki około 7000 Żydów internowanych na stadionie w Wiedniu, przed ich wywiezieniem do Buchenwaldu. Zostały zorganizowane komisje antropologów z udziałem Routila i dr. Herberta Kahlicha (męża Dory) do zbadania pod względem antropologiczno-etnograficznym „kriegsgefangenmaterials” w obozach jenieckich i koncentracyjnych. Wtedy nawet badania ludoznawcze (mitologizujące Volk na potrzeby ideologii nazizmu) „wiejskiego życia”, „biologicznej i kulturowej siły niemieckich chłopów” – „źródła krwi narodu” – były prowadzone bez większych przeszkód, we współpracy z policją, jak w Tyrolu w latach 1940–1941 przez etnografów i folklorystów z Uniwersytetu Wiedeńskiego, pod kierownictwem Wolframa. Tamtejsze Volkskunde stało się wtedy silniejsze instytucjonalnie i kadrowo; lata 1939–1945 to „Sechs Jahre Arbeit für Volk, Reich und Führer” („sześć lat pracy dla ludu, Rzeszy i Führera). Uczeni zaangażowani w politykę rasową III Rzeszy dobrze wiedzieli, że wojna daje wielką szansę na przeprowadzenie badań antropologicznych i etnologicznych, jakie nie były możliwe w Austrii i Niemczech po 1918 roku i przed rokiem 1939na tak wielką skalę i bez oporu badanych, jak pisał Reche do Rudolfa Hessa: bez konieczności organizowania drogich i długich wypraw naukowych w obce kraje. Badania z wielkim rozmachem, takie jak SRV IDO w GG, miały dobrze znane i pamiętane wzory: w krajach kolonialnych (Fischera czy Reche), w okupowanych krajach Europy – począwszy od wojny prusko-francuskiej w 1870 roku, okupacji Bośni przez Austro-Węgry (w latach 1884–1885 prowadził tam badania Friedrich S. Krauss – wielki wiedeński znawca Bałkanów), na dużo większą skalę w obozach jenieckich podczas I wojny światowej. Zdobyte wtedy materiały wykorzystywali wiedeńscy antropolodzy jeszcze w latach 40. Wiedział o nich Plügel: prosił Kahlich o wypożyczenie zdjęć wykonanych przez jej opiekuna naukowego Routila podczas I wojny światowej. W latach 1915–1918 austriaccy i niemieccy antropolodzy, z podobnymi koncepcjami rasy, instrumentami pomiarowymi, tabelami koloru oczu, włosów i skóry, prowadzili badania w obozach jenieckich. Pöche i jego współpracownicy oraz uczniowie (wśród nich Weninger, Routil) w obozach, między innymi w Krakowie i na okupowanym Wołyniu (gdzie badania całych rodzin prowadziła Helene Schürer von Waldheim, wtedy uczennica Pöcha, potem jego żona), poddali pomiarom antropometrycznym około 7000 indywiduów, zrobili około 5000 fotografii, wykonali około 300 odlewów gipsowych, pobrali próbki włosów, filmowali i nagrywali badanych na fonografach, spisywali dane etnograficzne, językoznawcze, muzykologiczne. Felix R. von Luschan i jego student Eickstedt, którzy za teren badań antropologiczno-etnologicznych obrali 16 obozów jenieckich (m.in. pod Szczecinem) z 66 grupami etnicznymi, zbadali 1784 jednostki. Wielu innych jeszcze antropologów i etnologów prowadziło swe badania w obozach jenieckich, nie rezygnowało z pobierania „wojennego materiału” nawet na liniach frontu, podążało ze sprawnie zorganizowanymi ekspedycjami za armiami do okupowanych krajów: do Rosji, Rumunii, Albanii (tu badania prowadził Arthur Haberlandt). Były to badania antropologiczno-etnologiczne – z pozycji wyższości rasowej i cywilizacyjnej, jednocześnie naukowo-polityczne, bo ważne dla gospodarczej i „kulturowej misji” oraz „konkwisty”Austro-Węgier i Niemiec, organizacyjnie i finansowo wspierane przez instytucje rządowe i pozarządowe, przemysł i banki. [...]

Wiedeńska etnografia po badaniach „w cieniu armii” na Bałkanach w ostatnich dekadach XIX wieku i pierwszych XX wieku zasłużyła na określenie Kriegs-Volkskunde. Niemieckojęzyczna etnografia i etnologia oraz antropologia związane z militaryzmem, nacjonalizmem i kolonializmem, oparte na darwinizmie społecznym i mendelizmie, złączone z eugeniką szczególnie po 1933 roku, wykorzystywały terminy walki i wojny do opisu działalności naukowej, teorię walki klas zastępowały, według Stojanowskiego, teorią walki ras – właściwie: tę walkę ras łączyły one z „walką” czy „wojną” między grupami społecznymi, narodami, kulturami i państwami. Dla Mühlmanna w latach 30. i 40. etnologia była nauką polityczną (politische Ethnologie), jednoczącą „sferę duchowo-kulturową” (kulturelle-geistige) i „polityczno-bojową” (politisch-kämpferische), na której podstawach (i antropologii, bo te nauki nie mogą istnieć bez siebie) można odbudować naród (jednolity rasowo, kulturowo i politycznie). Rewizjonistyczno-nacjonalistyczne strategie Ostforschung w latach 20., zradykalizowane w latach 30. i 40., posługiwały się frazeologią wojny i kolonializmu: Ostfrage, Ostfront – „front od Bukaresztu do Rygi”, jako „przedpole walki”, cel Ostmision, „konkwisty”, „kolonizacji” „Wielkich Niemiec”. Badania narodowościowe czy kulturowe były formą walki – „Volkstumskampf ” dla centralnego ośrodka Ostforschung w Berlinie pod kierownictwem Alberta Brackmanna, który miał pewien wpływ na powstawanie nowych ośrodków naukowych dla Ostpolitik, także IDO w Krakowie. IDO według własnych dokumentów było „wojskiem referentów naukowych”, „fabryką zbrojeniową”, działalność SRV miała „kriegswichtige Aufgaben”, zabezpieczanie materiałów (kriegsgefangenmaterials) SRV po ewakuacji z Krakowa było „ważne dla prowadzonej wojny”. Badania naukowe w warunkach wojennych były „walką” „szermierzy idei narodowosocjalistycznych”, którzy musieli zmierzyć się „z obcymi i wrogimi siłami” rasowo-narodowościowymi i ideologiczno-politycznymi. „Wiedza jest potęgą” – napisał Luschan w 1904 roku – odnośnie do wzajemnych korzyści Völkerkunde i niemieckich kolonii w Afryce. „Wiedza o innych” oznacza często „władzę nad innymi” [!!!]. Badania antropologów, etnologów oraz etnografów austriackich i niemieckich były szczególnie od I wojny światowej, bardziej jeszcze w okresie III Rzeszy, badaniami stosowanymi, finansowanymi i wspieranymi przez instytucje państwowe i pozarządowe. „Kto płaci, ten żąda”. Gdy instytucje naukowe uzależniały się finansowo od tak potężnego protektora jak hitlerowskie Niemcy, żeby istnieć, musiały udowadniać zgodność działalności naukowej i politycznej. To było jedno ze źródeł oportunizmu niemieckich antropologów i etnologów. Wykorzystywane przeze mnie publikacje o historii antropologii i etnologii do 1933 roku w Niemczech, do 1938 roku w Austrii, przedstawiają detalicznie złożone procesy „eliminacji”, to jest marginalizacji idei i osób z dominujących ich nurtów (tradycji liberalnych Virchova, Luschana, Martina), oraz „dziedziczenia”, czyli ciągłości instytucjonalnej, intelektualnej i kadrowej. Świadczą one, że ogólnie rzecz ujmując, antropologia i etnologia były zdolne i gotowe do wcielania w czyn wielkich niemieckich idei narodowych na długo przed 1933 rokiem, gdy w oficjalnym liście do Hitlera deklarowali to E. Fischer i O. Reche oraz Bernhard Ankermann (współtwórca teorii kręgów kulturowych) i Frizt Krause (przewodniczący niemieckiego towarzystwa etnologii), stwierdzając w nim „że antropologia jest nieodzowna w dziele umacniania hitlerowskich idei Volk (ludu) i höheren Menschentums (wyższego typu ludzkiego), ponieważ łączy badania nad rasami z badaniami nad kulturą”. 

Pierwsze publikacje o niemieckiej nauce na służbie III Rzeszy dotyczyły lat 1933–1945. Ostatnie, coraz liczniejsze, skupiają się na historii nauki (antropologii, etnologii, historii, historii sztuki itd.) przed 1933 rokiem, na ich kontynuacjach po 1945 roku. Gdy czyta się je łącznie, z pominięciem licznych i istotnych niuansów, ze zwracaniem uwagi na ich „marginesy”, więc tendencyjnie, wytwarza się wrażenie, że uwzględniają one „nadmierne miłosierdzie kontekstowe”, prowadzą (mimowolnie?) do relatywizacji „historycznej odpowiedzialności” niemieckich uczonych. Niektóre z nich są przykładami zabiegów homogenizacji różnych historii („Historia nie może być rekonstruowana na bazie homologii”), żeby następnie na tej podstawie, na przykład z perspektywy „europejskiej nowoczesności”, „nowoczesnej nauki” i „nowoczesnego państwa” oraz „biopolityki”, objaśniać udział uczonych w imperialnej i kolonialnej polityce Niemiec przed i po 1933 roku. Według różnych autorów historia niemieckiej antropologii i etnologii (oraz pozostałych nauk) jest częścią historii europejskich nacjonalizmów i kolonializmu, niemiecka higiena rasowa – częścią historii eugeniki w Europie i USA, biopolityki nowoczesnych państw. Badania w czasie wojny, wspierane przez armie i inne instytucje wojenne, nie były „wynalazkiem” niemieckim – znamy je z brytyjskiej czy amerykańskiej antropologii (etnologii), związki tych dyscyplin z polityką były rozpowszechnione, zacieśniały się w okresie zimnej wojny, w państwach totalitarnych. Te interpretacje omawia Andrew Evans, dokłada do nich własne wyjaśnienia. Zwraca uwagę na to, że w czasie I wojny światowej, którą traktuje jako punkt zwrotny w historii niemieckojęzycznej antropologii, badania były prowadzone (na dużo mniejszą skalę, bez większego związku z problemem „rasy”) także w Wielkiej Brytanii czy Rosji, lecz nie miały one przecież żadnego wpływu na tradycję tych dyscyplin w owych krajach. Ponadto teorie o nierówności i degeneracji ras, eugenika były bardziej lub mniej popularne i stosowane praktycznie w poszczególnych państwach, lecz nigdzie nie były tak bardzo wpływowe i wykorzystywane jak w niemieckiej nauce i państwie – zwłaszcza po 1933 roku. Te teorie antropologii i związanej z nią etnologii zyskiwały na znaczeniu od końca XIX wieku, które współtworzyły niemiecki nacjonalizm, dostarczały ideologicznych legitymizacji dla imperializmu i kolonializmu, które tym samym wchłaniały i przetwarzały na gruncie scjentyzmu ideologie polityczne i mity społeczne, część ówczesnej kultury popularnej. Niemiecka antropologia przechodziła drogę od rozpatrywania ogólnych idei ewolucji i opisów biologicznego zróżnicowania ludzi, od problemów systematyki do hierarchii ras, do obsesji „czystości rasy niemieckiej” w III Rzeszy. Stare i silnie zakorzenione idee europejskie o nierówności ras, „mit aryjski” (stworzony na podstawach językoznawczych pod koniec XVIII wieku) zostały przetworzone w „mit nordycki” – o wyjątkowej wartości biologicznej i duchowej „rasy germańskiej”, której misją jest przewodzenie narodom. Stało się tak dzięki niezwykle popularnych w Niemczech teorii ewolucji Darwina, darwinizmowi społecznemu (mieszczącemu w sobie idee Thomasa Hobbesa, Thomasa Malthusa, Adama Smitha) rozwijanego przez biologa Ernsta H. Haeckla, łączeniu darwinizmu z ewolucjonizmem społecznym (i organicyzmem), zasilanym przez rasistowskie teorie Josepha A. de Gobineau i Houstona S. Chamberlaina. „Mit nordycki”, przetwarzany przez mendelizm od pierwszych dekad XX wieku, należał do rozpowszechnionych w publikacjach naukowych oraz popularnych Niemiec. Wszedł w skład podręcznika „Baur/Fischer/Lenz”, publikacji Fischera, Rechego, Günthera, dostarczających naukowych uzasadnień idei narodowego socjalizmu, Alfreda Rosenberga Mythos des 20. Jahrhunderts, kluczowego dzieła dla ideologii nazimu, twórczości pisarzy i publicystów związanych z ruchem Blut und Boden – stał się opinio communio

Niemiecka antropologia od swych naukowych początków była, jawnie lub niejawnie, w różnym stopniu rasistowska, z czasem coraz bardziej antyżydowska. Rasizm i antysemityzm mają odrębne historie, aż do czasów ich złączenia przez „mit germański”, nabycia przez antysemityzm znaczenia politycznego (ten wcześniej miał racje religijne i ekonomiczne). „Problem żydowski” od XIX wieku stał się elementem Weltanschauung, programów partii politycznych, związków chłopskich, organizacji gospodarczych, nauki, w której od dawna dyskutowano „rozwiązanie kwestii żydowskiej”. Rassentheorie niemal od swych początków wiązała się z Rassenhygiene. Nim konsekwencje tego związku weszły w skład ustaw norymberskich, rasizm i eugenika były propagowane najpierw przez Francisa Galtona, następnie Alfreda Ploetzla, wreszcie dzięki niezwykłej aktywności w tej dziedzinie przez takich antropologów, jak Reche. Ten mówił na posiedzeniu Towarzystwa Higieny Rasowej w 1925 roku, że skuteczna polityka rasowa jest ważniejsza dla istnienia narodu od wygranej czy przegranej wojny, „lud i rasa uratują naszą epokę”, antropologia i higiena ras powinny być podstawą polityki wewnętrznej, co najmniej częścią polityki zagranicznej. W opracowaniach historii niemieckojęzycznej antropologii (i związanych z nią etnologii, historii itd.) tworzy się teleologiczne narracje od końca XIX wieku lub „wielkiej wojny” do II wojny światowej. Między około 1870 rokiem a początkiem XX wieku – bardziej antropologia niż etnologia – były słabe kadrowo i instytucjonalnie, dopiero podlegały profesjonalizacji. Ich szybki wzrost znaczenia następował wskutek tak zwanej drugiej rewolucji przemysłowej pod koniec XIX i na początku XX wieku, reorganizacji uniwersyteckiego systemu i wielkim wzrostem nakładów na naukę. Niemcy stały się centrum europejskiej nauki, potęgą imperialną i kolonialną. Etnologia i antropologia zyskały znaczenie polityczne, użyteczne w Europie i w krajach pozaeuropejskich (należały do Kollonialwissenschaften) dla administracji, wojska, przemysłu. Naukowo-polityczna praca na rzecz nowych Niemiec po 1918 roku owocowała wzrostem kadrowym i instytucjonalnym antropologii, zacieśnianiem związków z instytucjami rządowymi i pozarządowymi. Przyczyniła się do zmian obszarów badawczych, zmian teoretycznych. Od drugiej połowy XIX wieku do początków XX stulecia antropologia (pojmowana jako „trzecia biologia”, obok botaniki i zoologii) definiowała typy rasowe na podstawie ocen pomiarów i opisów cech morfologicznych, utożsamiała je z grupami etnicznymi. [...] Utrata kolonii przez Niemcy zmusiła Rechego, jak wielu innych antropologów, do zajęcia się głównie problemami antropologii Europy, zagadnieniami germańskiej rasy, ras Serbołużyczan, Ślązaków, Słowian. Od 1917 roku opracowywał w Hamburgu materiały z obozów jenieckich. W późniejszych latach przekształcał antropologię fizyczną w antropologię rasowo-kulturową na podstawach genetyki i eugeniki, pod wpływem publikacji Fischera, z pewnym udziałem teorii Gobineau i Chamberlaina, uczestniczył w tworzeniu koncepcji rasy jako stałego składu dziedziczonych cech morfologicznych, fizjologicznych i psychicznych, determinujących „duszę” ludu. Wyznaczał naukowo-polityczne zadania antropologii: jej celem jest ustalenie składu genetycznego charakteryzującego jednostki i populacje, rekonstrukcja procesów i skutków mieszania się ras i narodów, rozwiązywanie problemów degeneracji ras i konfliktów narodowych, które mają źródła biologiczne (był twórcą towarzystw eugenicznych w Wiedniu i następnie w Lipsku). Na podstawach naukowych należało, według Reche, przeprowadzić rewizję granic niemieckiego narodu zgodnie z „naturalnymi prawami”. Reche był jednym z głównych autorytetów w SRV. Plügel i Gottong parafrazowali jego zdanie, pisząc, że praktyczno-polityczne działania SRV są „zgodne z boskim porządkiem”, który odkrywają badania naukowe; wykorzystywali jego frazy: „rasa jest przeznaczeniem” (Rasse ist Schicksal), Polska jest „nieszczęśliwą mieszanką ras”. 

Nim antropologia, a przy niej etnologia, stała się kluczową dyscypliną III Rzeszy, pokolenie Fischera, Rechego, Weningera, Eickstedta i Thurnwalda, Mühlmanna, Baumanna doprowadziło do tego, że łączne badania rasoznawcze (Rassenkunde) i narodowościowe (Volkstumsforschung) jako badania stosowane stały się dominujące, paradygmatyczne po rozpadzie Cesarstwa Niemieckiego i Austro-Węgier, utracie ziem i wpływów w Europie, niemieckich kolonii, po kryzysach politycznych i gospodarczych, wzroście rewizjonizmu i nacjonalizmu. Od lat 20. Kaiser-Wilhelm-Gesellschaft (KWG) i Deutsche Forschungsgemeinschaft (DFG) oraz wiele innych instytucji (kadrowo opanowanych przez nacjonalistyczno-rewizjonistycznych profesorów) wspierały organizacyjnie i finansowo „patriotyczne” badania, wzmacniające siłę i zdrowie narodu, ratujące go przed degeneracją (obawy o to wzmacniały się z gwałtowną industrializacją): „czystości rasy nordyckiej”, oczyszczenie puli genetycznej Niemiec z obcych i szkodliwych ras i mieszanek, prymitywnych ras wschodnioeuropejskich (te były małowartościowe także według ustaw amerykańskich z lat 20.), eliminacji prymitywnych i zdegenerowanych jednostek i grup społecznych, ochrony „źródła krwi narodu” – niemieckich chłopów. [...] Kontynuacją wskazywanych badań była działalność SRV IDO. Kadra naukowa tej sekcji, jak Plügel czy Riemann, posługiwała się starym słownictwem Ostforschung i Ostpolitik, włączonym w język nazimu do przedstawiania swych zdań naukowo-politycznych: „surowe i twarde” plany wobec „substancji rasowej” GG służą budowie „nowego porządku” wyznaczonego przez III Rzeszę – na podstawach „zgodnych z faktami”, ochronie przed „małowartościową krwią”, prymitywnymi rasami na tym „przedpolu”, tym samym wzmocnieniu Niemiec, „pracą na rzecz wzmocnienia niemieckiego nacjonalizmu”, prowadzeniu działań naukowych i propagandowych na „wyspach niemieckich kolonii”, równocześnie wkładem w wykluczenie germanizacji Polaków (ze względów rasowych i politycznych), zwalczaniem polskiego nacjonalizmu, „demoralizującego wpływu żydowstwa”. [...] „Wiedeńska szkoła antropologiczna” była w pełni przygotowana do zadań wyznaczonych przez państwo. Szansę na realizację możliwości naukowo-politycznych dał Anschluss. Po tym wystarczyło integrować wypowiedzi antropologów z ideologią i językiem III Rzeszy – służyło to „legitymizacji publikacji naukowych”. W okresie „pracy dla ludu, Rzeszy i Führera” pisma uczonych, jak Wolframa z Uniwersytetu Wiedeńskiego, Plügla z SRV IDO, zawierają odwołania do Hitlera i Heil Hitler!; artykuł Plügla kończy przytoczenie zdania z przemówienia Hitlera na zjeździe NSDAP w 1933 roku: „Jakkolwiek zmieniałby się zewnętrzny obraz świata, wewnętrzne uwarunkowania rasowe pozostaną niezmienne”. Antropologia, etnologia i etnografia czy prehistoria przyswoiły sobie język i ideologie nazizmu, lecz te wpływy nie ograniczały się do warstw retorycznych. Związanie nauki z interesami hitlerowskich Niemiec prowadziło do adoptowania języka nazizmu, a z tym do ujednolicenia i radykalizacji teorii antropologii i etnologii (ale bez pełnej zgody na przykład co do genezy, historii i charakterystyki ras). Wiele wypowiedzi i działań Rechego, Fischera, Günthera czy Mühlmanna było wręcz tożsamych z wypowiedziami Hitlera dlatego, że niemiecka antropologia i ściśle z nią związana etnologia współtworzyły ideologię i politykę rasową III Rzeszy. Hitleryzm miał uzasadnienie w niemieckiej nauce. Uczeni, którzy poparli nazizm, dostarczali naukowych uzasadnień narodowosocjalistycznej ideologii [!!!]. Częścią tej ideologii stała się wiedza potoczna. Do języka potocznego przeszedł „fatalny Schlachtwort” nauki i państwa: Lebensraum, Rassenkunde, arische Rasse, Volkstum, völklich, Blut und Boden, Volksboden, Volksseele. 

W latach 1933–1945 prawie wszyscy antropolodzy i etnolodzy (oraz historycy, lingwiści, demografowie, geografowie, teolodzy) działali na rzecz odzyskania byłych kolonii, powrotu utraconych ziem do Rzeszy, kolonizacji Wschodu. Szkoły w niemieckiej etnologii: morfologii kultury, dyfuzjonizmu, głównie kręgów kulturowych i funkcjonalizmu rywalizowały o względy reżimu, o naukowe i polityczne wpływy. Thurnwald, zainteresowany badaniami w koloniach, wykazał się wybitnym oportunizmem, dostosowywał język etnologii do języka nazizmu, upodabniał teorie i zadania własnej dyscypliny do ideologii i celów narodowosocjalistycznego państwa. Wiedeński instytut Völkerkude stał się po 1938 roku „ośrodkiem opieki nad kolonialno-etnologicznymi badaniami” – w tym największa była zasługa Mühlmanna, według którego etnologiczne interesy w Afryce, podkreślające kolonialne aspiracje Niemiec, mają paralele w Europie, szczególnie w Europie Wschodniej, w szerszym zakresie w Eurazji; celem „Ost-Ethnologie” jest „Volkstumspolitik”: problemy narodów oraz „pozornych ludów” (Scheinvölker – niespełniających kryteriów ani Volkstum, ani Volk) – Żydów, Cyganów, Bośniaków, Serbów, Albańczyków, Polaków itd. – problemy asymilacji i desymilacji, przenarodowienia (Umvölkung), kształtowania się tożsamości narodowych (Volkwerdung), Volkstumsforschung (badań nad związkiem narodu i kultury na podstawach biologicystycznych). Uczeni zaangażowani w Ostpolitik domagali się „nowych kolonii” w Europie Wschodniej. [...] IDO było największą placówką naukowo-polityczną w GG, z ambicjami przekształcenia w przyszłości w uniwersytet. Był to jeden z wielu instytutów zajmujących się Ostforschung i Ostpolitik. Jedne z nich działały przed 1939 rokiem, inne zostały powołane zaraz po wybuchu wojny: w Wiedniu, Grazu, Pradze, Berlinie, Lipsku, Wrocławiu, Poznaniu, Stuttgarcie, Poznaniu, Elblągu, Gdańsku, Królewcu, Rydze, Dorpacie, Tallinie. Około 50 niemieckich instytutów naukowych zajmowało się Wschodem, w tym dziewięć powołanych na ziemiach okupowanej Polski (m.in. w Poznaniu). Rosenberg dążył w 1943 roku do stworzenia Reichzentrale für Ostforschung, która miała skupiać 400 instytutów antropologicznych i 38 grup badawczych, koordynować działania na rzecz niemieckiej pracy na Wschodzie. „Późnym latem 1942 roku IDO z filiami w Warszawie i Lwowie oraz pokaźną liczbą 195 placówek planowanych stał się już największym ze wszystkich instytutów wschodnich”. IDO podlegało bezpośrednio rządowi GG. Było przez niego wspierane organizacyjnie, kadrowo i finansowo. Miało status urzędu państwowego (niemieckie uniwersytety zostały założone przez państwo, więc urzędnikami byli zatrudnieni w nich naukowcy). Jego pracownicy byli członkami NSDAP, urzędnikami IDO, wcześniej (np. Gottong) lub równocześnie (Riemann) zatrudnionymi w urzędach rządu GG, a jeszcze niektórzy z nich (Riemann) pełnili funkcję pełnomocników Himmlera bądź aparatu Rosenberga (Gottong i Radig). „Polecenia badawcze” wydał Frank. Na działania naukowo-praktyczne mieli wpływ: Himmler (Frank był administratorem GG, Himmler, dobrze zorientowany w sprawach antropologii rasowej, komisarzem Rzeszy ds. wzmacniania ludności niemieckiej na Wschodzie) oraz Rosenberg (ten rywal Himmlera zapewniał koordynację działań badawczych oraz związki z partią i wojskiem). Frank w przemówieniu na pierwszym posiedzeniu roboczym IDO (21 czerwca 1940 roku) mówił, że ze względu na specyfikę stosunków rasowo-narodowosciowych w GG, SRV „czekały szczególnie ważne zadania”. W celu wyjaśnienia tych kwestii sekcja była związana z departamentem Bevölkerungswesen und Fürsorge (Ludności i Opieki Społecznej) Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w rządzie GG (z tego departamentu przeszli do SRV Gottong i Plügel), który ścisle współpracował z Reichskomissar für die Festigung deutschen Volkstums (RFKDV – Komisarzem Rzeszy dla Umacniania Niemczyzny) – ich celem było organizowanie, we współpracy z policją i służbą bezpieczeństwa, masowych przesiedleń i mordów Polaków, Żydów, Cyganów. [...]

Gottong, Plügel, Fliethmann, Sydow i Riemann, jak wszyscy uczeni pracujący na rzecz III Rzeszy, przekonywali, że dostarczają naukowych podstaw dla polityki państwa, że zadania naukowe są w swej istocie zadaniami praktyczno-politycznymi, bo przecież ich celem jest zapanować nad sytuacją rasowo-narodowościową w GG, tą mieszanką prymitywnych i obcych ras, które są zagrożeniem dla zdrowia niemieckiego narodu. Żeby zmierzyć się z tymi siłami i zadaniami, trzeba było sprawdzić każdego osobnika i każdą grupę pod wględem rasowym, psychologicznym, medycznym, etnograficznym, historycznym, językowym, narodowościowym – ostatecznie po to, aby „skatalogować” („posortować” – według Himmlera) ludność na potrzeby „nowego ładu etnicznego”. Tak pisali od samego początku istnienia SRV Coblitz, Gottong, Plügel, w nawiązaniu przede wszystkim do Rechego, zgodnie z teoriami Günthera, Fischera, Schulza, Richarda W. Darré i innych: należy wyznaczyć przy uwzględnieniu kryteriów antropologii i higieny rasowej właściwe zadania, odpowiednie do predyspozycji rasowo-psychicznych, zaplanować przesiedlenia populacji prymitywnych rasowo, określić możliwości „przenarodowienia”, wybrać właściwe typy rasowe Niemiec do zasiedlania odpowiednich terenów polskich, bo „za niemieckim mieczem powinien podążać niemiecki pług”. [...] Działalność SRV była opisywana przez Plügla  w kategoriach materiałoznawstwa – badania antropologiczne, jak działania techniczne, polegają na znajomości „półproduktów”, żeby z tych niejednorodnych „materiałów”, „surowca” (tymi terminami posługiwał się m.in. Himmler), po odpowiedniej selekcji i eliminacji zbudować „sprawnie działającą maszynę” – nowy porządek według Blut und Boden. Ten słownik SRV jest przetworzeniem metaforyki uprawy (Auslese) i hodowli (Ausmerzen), którą przesiąknięte były pisma antropologa Rechego, biologa Bauera, etnologa Mühlmanna, ministra rolnictwa Darré. Owe metafory należały do kluczowych w języku III Rzeszy, lecz wywodziły się z darwinizmu społecznego, rasizmu i eugeniki, wizji „społeczeństwa biologicznie czystego”. Były one kontynuacją pospolitych i silnie zakorzenionych w nowoczesnej Europie [...] wizerunków „państwa-ogrodnika”, „państwa-hodowcy”, stosującego „chirurgię” czy „inżynierię” – „biopolitykę” (według określenia szwedzkiego politologa Rudolfa Kjellena z 1920 roku). Język antropologii i eugeniki – „walki”, „selekcji”, „eliminacji”, „czystości”, „nieporządku” ras i charakterów – wszedł w skład języka polityki, został przejęty przez nauki humanistyczne, stał się składnikiem wiedzy i praktyk potocznych. Metafory są jedną z dróg naszego rozumowania i podstaw działania, więc Holocaust można było pojmować jako „wielki zabieg medyczny”, badania SRV jako wkład w dzieło wprowadzania „porządku” w miejsce „nieszczęsnej mieszanki ras” w GG, „uzdrowienia” czy też „oczyszczania” stosunków rasowo-narodowościowych, po usunięciu Żydów, których miejsce zajmie „polski proletariat wiejski”. „Czystość rasy” była obsesją nazistowskich antropologów. „Czystość rasy” dawała zdrowie i siłę ciała i umysłu jednostce, narodowi i państwu. Akcje wysiedlania, likwidacje „zdegenerowanych ras”, likwidacje gett były zabiegiem higienicznym – „czyszczeniem”. „Obecnie znów się solidnie czyści” – pisała Fliethmann do Kahlich o likwidacji tarnowskiego getta. [...] Nowy porządek można budować tylko – jak pisali Fischer czy Reche – na podstawie wnikliwych i bezstronnych badań naukowych. SRV to jedna z licznych placówek naukowo-politycznych, których zadaniem było współuczestnictwo w budowie „nowego świata” i „nowego człowieka” dzięki „gruntownym i całościowym badaniom”, „badaniom bezstronnym”, „pozbawionym uprzedzeń”, „metodom czysto naukowym”, „zgodnie z faktami, które nie zostały stworzone przez nas, lecz wynikają z boskiego porządku w świecie”, bo tylko takie postępowanie „daje pewne postawy właściwej polityki”. Gottong nie tworzył „teorii życzeniowych”, nie uznawał domysłów i spekulacji, ale tylko to, co zostało udowodnione naukowo – pisała Hildebrandt w listach do Tejchmy. Autorzy sprawozdań i publikacji przedstawiali wykonywane prace w kategoriach „produkcji” – wielkiej, szybkiej i skutecznej (mimo obiektywnych trudności, na przykład z powodu powołania do wojska Gottonga i Plügla), odpowiadącej „normom” niemieckiej nauki i pilnym potrzebom państwa. Pisali oni o wyjątkowości swych działań, w kategoriach „misji” – ze względu na zakresy i ważność tych badań dla nauki i III Rzeszy – a nawet o ich nowatorstwie. Tymczasem uczeni tej sekcji nie wymyślali niczego nowego. Korzystali z teorii i metod niemieckiej antropologii z lat 30. i 40., a te były, według Schafft, „odgrzebywaniem wcześniejszych badań zależności między rasą a kulturą”. W „nowoczesnych” badaniach SRV można wskazywać nawet sporo takich elementów, które były charakterystyczne dla antropologii i ludoznawstwa z drugiej połowy XIX i początku XX wieku. [...]

Wbrew zapewnieniom Plügla i pozostałych niemieckich uczonych SRV nie odkrywali oni ziem zupełnie nieznanych dla niemieckiej nauki, lecz przyjmowali i stosowali w terenie twierdzenia antropologii rasowej i dorobek Ostforschung. Plügel i Gottong przed przystąpieniem do badań wiedzieli z prac Rechego, Günthera czy Schultza, że ziemie polskie należą do wyjątkowych obszarów w Europie pod względem wielkiej liczby mieszanek ras i narodowości, że podstawą rasową ludności na tym „przedpolu” jest rasa wschodniobałtycka, z dużym udziałem elementów bardziej jeszcze prostackich i prymitywnych, form o niskiej wartości: prasłowiańskich, spokrewnionych z lapońskimi, mongolskich, przednioazjatyckich itd. Potwierdzały to badania Gottonga w maju 1940 roku (opublikowane w lutym 1941 roku) polskich i ukraińskich robotników Baudienstu, u których stwierdzał niewielką na ogół liczbę elementów nordyckich i dynarskich. [...] Ustalenia Gottonga, Plügla, Fliethmann i Sydow przestawiał Riemannn w referatach i sprawozdaniach. W 1943 roku pisał, że z syntezy szczegółowych i licznych w badań SRV da w przyszłości obraz struktury rasowej ludności GG, podczas gdy Plügel na podstawie badań w maju 1940 roku, opublikowanych w lutym 1941 roku, charakteryzował rasy i narodowości GG po stwierdzeniu, że dopiero szczegółowe badania pozwolą przejść od ogólnych obrazów ras do lokalnych rozwarstwień rasowych – orzekł, że można zaryzykować, iż dwie trzecie ludności, może więcej, to rasy wschodnie, a z pozostałej jednej trzeciej – jedna ósma to rasa nordycka, na resztę składają się elementy dynarskie, przednioazjatyckie i śródziemnomorskie – „dalsze badania nie zmienią tego obrazu”. [...] Po osiągnięciu pierwszego celu: zbudowania ogólnego obrazu rasowo-narodowościowego GG, następnym, dużo ważniejszym zadaniem było wskazanie – pisała Fliethmann, powtarzał za nią Riemann – zależności między dziedziczonymi cechami fizycznymi i psychicznymi a wpływami środowiskowymi, geograficznymi, społecznymi i historyczno-kulturowymi, żeby uchwycić przyczyny oraz procesy selekcji i eliminacji cech rasowo-narodowościowych. [...] Riemann planował zintensyfikowanie tych badań, rozszerzenie ich na całe GG. Ich naukowym celem było dostarczenie danych do map ras, następnie do map etnograficznych (na wzór Atlas der deutschen Volkskunde) i językowych (jak te opracowywane w Marburgu). Domyślać się można, że owe mapy miały odpowiadać sobie, że pokrywałyby się z granicami nowego porządku etnicznego. Tego oczekiwał Hitler: w przemówieniu w Reichstagu 6 października 1939 roku zapowiadał masowe przesiedlenia w Polsce, w całej Europie Wschodniej i Południowo-Wschodniej, które ostatecznie dadzą nowe granice narodów i państw. Na zamkniętym posiedzeniu IDO 20 kwietnia 1940 roku, z udziałem Franka i Coblitza, omawiano te „szczególne potrzeby GG”, które miała realizować SRV „metodami naukowymi” na użytek odpowiednich instytucji. Plügel wyróżniał „przestrzeń życiową właściwych górali” na Podhalu, różnych rasowo i kulturowo od innych „górali”: Lachów, Łemków, Bojków itd., zgodnie – sam to zapewniał – z działaniami niemieckiej administracji w GG. Z pewnością owe mapy rozbiłyby obszar GG na pomniejsze terytoria rasowo-narodościowe. To zapowiadały badania i publikacje Plügla (od 1941 roku pracował nad stworzeniem map korelujących obszary rasowe z terytoriami etnicznymi) czy Gottonga, opracowania Riemanna z powoływaniem się m.in. na Maxa H. Boehme, według którego lud jest narodem, gdy posiada zdolności państwowotwórcze), które udowadniały brak praw do istnienia państwa polskiego, bo miejscowa ludność nie stanowi narodu (wbrew propagandzie nacjonalizmu poskiego), jest złożona z wielu różnych ras i grup społecznych. Wspólnej krwi i wspólnego pochodzenia nie miała polska szlachta – pisał Plügel – więc była ona pozbawiona wspólnych ideałów i celów, nie była zdolna do zbudowania trwałego państwa. Tę warstwę przywódczą wyróżniał skład rasowy (elementy nordyczne, dynarskie i śródziemnomorskie), związana z tym odrębna psychika i kultura – uleganie silnym wpływom kultury niemieckiej i romańskiej. Polska była krajem rozdartym rasowo, targanym sprzecznościami i nierównościami grup społecznych, w którym istniał wielki rozziew między szlachtą i inteligencją a chłopstwem, między wsią a miastem, między poszczególnymi miejscowościami i okolicami czy nawet regionami: polskimi i „niemieckimi”, to jest wywodzącymi się z kolonizacji niemieckich. Warstwy przywódcze, wobec braku zdolności kulturotwórczych miejscowej ludności (Słowian w ogóle), przyjmowały cywilizację i kulturę z zewnątrz. Te wywodzą się – udowadniał dalej Plügel – z obszarów nordycznych od prehistorii po czasy historyczne (z Niemiec styl romański i gotycki, z Włoch – renesans i barok, z Francji – rokoko, ze współczesnego Paryża – dekadentym; inteligencja, która studiowała w Wiedniu czy Berlinie, nie miała zrozumienia w polskim otoczeniu). Historia Polski jest historią zapożyczeń i „śmiesznego naśladownictwa”, pasmem klęsk państwa i nieudolności w gospodarce (polnische Wirtschafft), niewolnictwa. Polscy chłopi „zbudowani” z ras wschodnich, więc cechujący się tępotą i biernością, wychowani w poddaństwie i nędzy, „aby być zwierzęciem roboczym bez własnego zdania”, „opanowani kompleksem niższości i uniżoności”, gdy będą „kierowani twardą i zdecywaną ręką” – zapowiadał Plügel – staną się wytrwałymi i pożytecznymi pracownikami w „nowym porządku”. [...]

Badania pracowników służb budowlanych przeprowadzone przez Gottonga przeczyły twierdzeniom Talko-Hryncewicza, jakoby Krakowiacy (z okolic Krakowa, powiatów: olkuskiego, dąbrowskiego, bocheńskiego i limanowskiego) są ludem rasowo jednolitym. Dowodził, że im bliżej Krakowa, tym bardziej zwiększa się udział ras nordyckich i śródziemnomorskich, nie ma tu dominacji ras wschodnich (to uznawała polska antropologia); ludność z najbliższych okolic Krakowa jest stosunkowo wysoka, smukła, charakteryzuje ją pracowitość, gościnność, dobroduszność, ma „pociąg do niemieckości”. Diagnozy antropologiczne potwierdza historia, bo przecież – pisał Gottong – Kraków jest miastem założonym przez Niemców, był miastem niemieckim przez 300 lat, mieszkańcy wsi podkrakowskich są spolonizowanymi potomkami niemieckich kolonistów. Szczegółowe badania SRV prowadziły do rozdrobnienia „rzekomo jednolitego narodu”, budowania klasyfikacji antropologicznych i etnograficznych zgodnych ze „szczególnymi potrzebami” GG, III Rzeszy. [...] Zrozumienie obecnej sytuacji rasowo-narodowościowej w GG – pisał Plügel – od razu daje „ziemia” (Boden). Polska nie tworzyła zwartego i jednorodnego terenu, z wyraźnymi naturalnymi granicami (przeciwnie niż Niemcy i Europa Zachodnia, co jest podstawą, z odpowiednią substancją rasową, zbudowania trwałej formy państwowej), więc była od tysięcy lat drogą migracji, miejscem mieszania się ras, ludów i kultur, istnienia krótkotrwałych form państwowych. [...] Rasa i ziemia (Blut und Boden) oraz historia mają zasadnicze znaczenie – pisał Plügel – „dla nas, którzy musimy przyjąć zadanie przewodzenia ludzkości”. Wyjaśnienie współczesnej sytuacji rasowo-narodowościowej, w tym określenie miejsca i zadań dla poszczególnych „substancji”, tkwiło w historii i prehistorii. Genetyczno-historyczne dociekania służyły uwiarygadnianiu badań rasoznawczych. Antropologię praktykowaną w SRV cechowały: antropogeografizm, etnografizm, genetyzm i historyzm. Kontynuowała ona historyczne ujmowanie zjawisk antropologicznych i społecznych dominujących w nauce niemieckiej, w ogóle europejskiej od XIX wieku. [...] Obecne stosunki rasowe i społeczne są skutkiem historii i prehistorii. Owe stosunki inaczej rozpoznawała i przedstawiała polska antropologia, a co za tym idzie, wskazywała odmienne historie i geografie „ras”. Do całkiem różnych klasyfikacji ras i odpowiednio do tego ich genezy i historii dochodziła niemiecka antropologia. Zastaną sytuację rasowo-narodościową GG – na tym „przedpolu niemieckości” – Plügel wywodził (tak samo jak sekcje prehistorii i historii IDO) od paleolitu i neolitu. Grupy zbieraczy i myśliwych, następnie rolników – niejednorodne rasowo, ale z olbrzymią przewagą prymitywnych ras wschodnich, językowo spokrewnione z plemionami ugrofińskimi – były kolonizowane przez ludy indogermańskie napływające ze swych rdzennych terenów na Północy – to wydarzenie zmieniło na trwałe stosunki rasowe Europy i Azji, a jego skutki są odczuwane do teraz – następnie przez Nordyków z ich pierwotnych siedzib pomiędzy Wisłą i Odrą. Nadwiślańska ziemia była drogą przemarszów i osiedleń wielu ras i ludów wschodnich, przenikania na te „tereny germańskie” plemion słowiańskich dopiero od VII wieku p.n.e. Decydujące znaczenie miały kolejne ekspansje ludów germańskich znad Bałtyku, ze Skandynawii – plemion Gotów i wikingów, które zakładały państwa nad Morzem Czarnym, na Rusi w IX wieku, w Polsce w wieku X. Kolejnym wielkim wydarzeniem historycznym był napływ niemieckich osadników w średniowieczu i późniejsze kolonizacje niemieckie. Fale przypływów obcej krwi, ras i ludów wschodnich: Mongołów, Tatarów i Turków, śródziemnorskich z Wołochami, ras całkowicie obcych: Żydów i Cyganów, doprowadziły do powstania chaotycznego składu prymitywnych i małowartościowych mieszanek rasowo-narodowościowych. Rezultatem tego było zmaganie się ras i kultur w „nieszczęśliwej historii Polski”, ostatecznie jej upadek.''

- w świetle powyższego moja niechęć do mieszkańców Krakowa nabiera ''podstaw naukowych'':). Mówiąc zaś serio: zdumienie budzi, dlaczego Niemcy hitlerowskie uznając oficjalnie ''rasowe pokrewieństwo'' w pewnej przynajmniej mierze elit Polski, przypisując wręcz kulturtregerskie osiągnięcia na jej terenie głównie ''spolonizowanym Nordykom'', z taką zaciekłością masowo je tępiły? Mam na myśli nie tylko przeprowadzane na początku niemieckiej okupacji ''Intelligenzaktion'' i ''Akcję A-B'', ale i masakry dokonane pod pretekstem tłumienia Powstania Warszawskiego, w tym samo zniszczenie stolicy kraju, która przecież winna być traktowana przez nazioli jako dzieło ''germańskiego geniuszu'', skoro ''zazjatyzowani'' Polacy nie byli rzekomo zdolni do stworzenia podobnego ośrodka cywilizacji. Nie mówiąc już, iż w ten sposób powiększali i tak znaczną przewagę ''ras wschodnich'' wśród miejscowej ludności, sami wyzbywając się brutalnie obecnego w jej elitach przywódczych ''pierwiastka nordycznego'', torując tym drogę do hegemonii polskich warstw ludowych. W tym sensie PRL faktycznie była dziełem nie tylko Stalina ale i Hitlera, przez swój kształt niemal jednorodny etnicznie i - co tu kryć - rasowy, który właśnie dobiega na naszych oczach kresu. Być może jakieś wyjaśnienie niniejszych paradoksów nazistowskiej polityki wschodniej stanowią wynurzenia pomienionego czołowego badacza IDO, austriackiego etnologa Antona Plügla, jakim dał wyraz na łamach gadzinówki ''Das Vorfeld'', czyli [ polskie ] ''Przedpole'', w 1941 r. - cytuję za omawianą pracą zbiorową:

''W Polsce obecna jest baza rasy wschodniej, w narodzie niemieckim zawarta jest baza rasy północnej. Z jednej strony niejasność, bezkształtność, tępota - w drugim przypadku wydajność, postęp, czyny i wola do zachowania formy, zjednoczona z najwyższą mocą formowania. Do tego w Polsce różniąca się mocno pod względem rasowym od mas klasa wyższa, która co prawda w swojej substancji rasowej byłaby inteligentna i jako jednostka zdolna do przewodzenia, jednakże ze swojej róznorodności niespoista i niestała, gdzie przez stulecia nieprawidłowo przebiegał rozwój gatunku, w swej istocie niemęska, nieheroiczna, nastawiona na korzystanie z uciechy, w końcu, w rozstrzygającym momencie akcji sparaliżowana przez wejście ras wschodnich zabierające niezbędną wielkość - po drugiej zaś stronie przywództwo wywodzące się z całego narodu, gdzie najlepsze siły są zespolone w jednoczącej cały naród nordyckiej bazie rasowej. Do tego niemieckiemu narodowi brakuje całkowicie ciążących wpływów ras prymitywnych, jak też wolny jest on od obcej Europie krwi.'' 

- stąd jak wykładał dalej:

''Byłby to policzek dla naszych najświętszych zasad o istocie rasy i krwi, gdybyśmy  chcieli polską ludność, przesiąkniętą przez wiele obcych Europie i prymitywnych elementów, uczynić Niemcami mówiącymi po niemiecku. Nie tylko dlatego, że nie możemy z nich zrobić prawdziwych Niemców, ponieważ z uwagi na ich rodzaj rasy nie jest to możliwe, ale także otrzymalibyśmy taką ilość niepożądanej i niskowartościowej obcej krwi do naszego ciała narodowego, że po niewielu pokoleniach, poprzez zwiększenie liczby ludzi rozerwanych pod względem rasowym i duchowym, wartość naszego narodu zostałaby negatywnie zmieniona, a przez to nasze osiągnięcia państwowe i kulturalne zostałyby zredukowane.''

- tak więc na nic wasze starania unijni folksdojcze i szabesgoje przecweleni na ''Europejczyków'', ślepo zapatrzeni w urojony jedynie Zachód. W świetle tego co bredził Plügel i podobni mu naziolscy oficjele, masowe egzekucje polskich elit byłyby ze strony hitlerowskich Niemiec pozbywaniem się ''zdrajców rasy'', jej chorych ''zeslawizowanych'' narośli. Przeczy to jednak bełkotowi o ''narodzie panów'', bowiem jasno z powyższego wynika, iż status takowy powoduje jego nieuchronną degenerację, choćby nie wiem jak drakońskie środki zaradcze przedsięwziął wobec obcego mu i wrogiego przeto otoczenia rasowego. Jedynym więc wyjściem staje się ''germanizacja ziemi a nie krwi'' jasno wyłożona w Mein Kampf, oznaczająca w praktyce wypędzenie i w końcu eksterminację miejscowej polskiej ludności, zapewniając jednorodność niemieckich elit i ludu wedle słów Plügla. Tyle że Niemcom sił ledwie starczyło na zasiedlenie w ten sposób ''przedpola'' ówczesnych polskich ziem zachodnich, ale już żadną miarą ogromnych terytoriów zdobycznego ''Lebensraumu'' na wschodzie. Mogliby więc osiągnąć rzecz jedynie swą przewagą kapitałową i technologiczną, skazując wszakże przez to na los ''rasy panów'' i ''narodu wybranego'' wobec podbitej ludności, z wszystkimi opisanymi wyżej opłakanymi dla się skutkami. Koło więc się zamyka, nazistowska polityka w tym świetle jawi się jako poroniona od swego zarania i przynosząca skutki odwrotne zupełnie do zamierzonych - na szczęście! Mimo eksterminacji Żydów wzmocniła w gruncie rzeczy element orientalny na miejscu, ułatwiając przejęcie schedy po nich, jak i przetrzebionej niemal równie ''nordyckiej'' jakoby inteligencji, przez ludową ''turańską dzicz'' w Polsce. Aczkolwiek tej ostatniej również zadano do dziś niezabliźnione i znaczące rany, stąd na wielkie uznanie zasługuje fakt niedawnego otwarcia wreszcie mauzoleum w Michniowie, poświęconego martyrologii wsi polskich. Rzadko ostatnio zdarza mi się chwalić rządzącą obecnie ekipę PiS, bo i nie ma specjalnie za co, powodów za to do uzasadnionej krytyki owszem bez liku, tu jednak naprawdę mamy do czynienia z aktem prawdziwej sprawiedliwości dziejowej, co należy poczytać im za duży plus. Tylko skończony frajer i dureń narzekał będzie z tego tytułu na rzekome polskie ''cierpiętnictwo'' - mówiąc brutalnie pragmatyczni i cwani Żydzi potrafią ''monetyzować'' rzeczywiste i domniemane zwłaszcza krzywdy swego ludu, Rosjanie takoż, o Murzynach czy Arabach już nie wspominając. Ba - nawet Niemcy już uznają się za ''ofiary hitleryzmu'', tylko Polakom odmawia się prawa dostępu do martyrologicznego interesu, aby nie dzielić z nimi zyskami i kapitałem nie tylko politycznym, jaki pozostali wyżej pomienieni na tym zbijają.

W każdym razie jasnym winno być, że czołowi przedstawiciele cieszącej się zasłużoną renomą w świecie niemieckiej nauki, hołdowali powszechnie zbrodniczym, rasistowskim teoriom głoszącym rzekomą ''niższość cywilizacyjną'' Polaków, o Żydach, Cyganach czy Rosjanach oraz innych ludach Wschodu Europy nie wspomniawszy. Dokonane przez nich ustalenia, których wartości poznawczej nie sposób już dziś kwestionować będąc obiektywnym, podlegały ideologicznej obróbce nazistowskiego aparatu terroru, stanowiąc legitymizację podejmowanej przezeń eksterminacji jakoby ''niższych ras'' i etnosów. Z polskim na czele tuż po Żydach, bo znajdującym się dosłownie na pierwszej linii niemieckiego ''Ostfrontu'', czyli ekspansji barbarzyńskiego, neopogańskiego Zachodu w kierunku Azji. Aczkolwiek tak pomyślana biopolityka, czyli program eugenicznej selekcji ''materiału ludzkiego'', nie była wyłączną specjalnością Niemców, oni jedynie doprowadzili go z właściwym sobie fanatyzmem do ekstremum. Choćby brytyjski eugenik i badacz insektów Leonard Doncaster ubolewał głośno, że hodowla ludzi na wzór zwierząt nie jest póki co sprawą praktycznej polityki, przynajmniej we współczesnych mu ''społeczeństwach mieszczańskich'' i demokratycznych, jednak pewien był, iż ''naród, który pierwszy zdoła zastosować takowe rozwiązania, szybko zdobędzie światową dominację''! Powołuje się nań wybitny radziecki genetyk Aleksander Serebrowski, w swym artykule traktującym o ''socjalistycznej eugenice'', któremu to zagadnieniu podobnie jak i zbrodniczym eksperymentom medycznym w ZSRR co i USA, należałoby poświęcić osobny wpis. Uwagi i postulaty anglosaskiego naukowca i jemu podobnych wziął sobie jak widać do serca Hitler, co referowałem już obszernie w tekście traktującym o jego ''pankosmizmie'' i nazistowskiej hodowli ''gwiezdnej rasy panów'', tamże więc odsyłam po szczegóły. Dla nas zaś, skoro uznani niemieccy antropologowie i ''etnolożki'' dobitnie stwierdzali znaczącą przewagę ''ras wschodnich'' wśród ludności Polski, [ jakie wnioski z tego wysnuwali to całkiem osobny temat, nie mający już wagi naukowej, lecz czysto ideologiczne znaczenie ], płynie stąd nieodparta konieczność zyskania właściwej ''świadomości rasowej'' przez miejscową ludność. Mówiąc wprost idzie o coś w rodzaju zdecydowanie antynazistowskiego, eurazjatyckiego rasizmu w najlepszym słowa znaczeniu, ośmielam się rzec:))). Nie należy więc przez to rozumieć hitleryzm o jedynie odwróconym znaku głoszący ''wyższość rasową Słowian nad Germanami'', aczkolwiek wedle najnowszych ustaleń genetycznych prędzej już pierwsi zasługują na miano ''Ariów'', niemniej takowa ''turbolechicka'' interpretacja byłaby nadużyciem. Chodzi zaś o pozytywne dowartościowanie tego, w czym zapatrzone w Zachód nazistowskie yetisyny upatrywały fundamentalnej wady narodowej Polaków tj. ich generalnie wschodniego pochodzenia etnicznego i rasowego, co akurat jest faktem. Na to jednak wpierw musi szlag trafić na miejscu całą tę hołotę post-polskich ''Europejczyków'', stanowiących odpowiednik wybielonych ''czarnuchów'', co to ponieważ nie stać ich zwykle na oryginalne specyfiki modyfikujące kolor skóry, stosujących powszechnie tańsze i przeto gorsze zamienniki rujnujące im zdrowie. Jeśli o mnie idzie, jestem dumnym wschodnioeuropejskim białym Murzynem i całe to ścierwo nienawidzące własnej rasy serdecznie chromolę życząc mu, by je piekło pochłonęło żywcem, co i wkrótce nastanie poniekąd na własne życzenie.

Bowiem nie ma co kogo bronić przed nim samym, ani losem jaki sobie zgotował, skoro obrał kurs na zapadający się właśnie w niebyt Okcydent. Udział zaś w całym procederze Rosji, oraz współpracujących z Niemcami Chin dowodnie okazują, że nie stanowią one sensownej alternatywy, stąd albo zdobędziemy się w końcu na jakąś samodzielność na miarę naszych możliwości wraz z resztą krajów regionu Europy Wschodniej, albo też czeka nas wespół całkowity rozpad i w konsekwencji rozpisana na etapy, nie tak znów powolna zagłada. Nie histeryzuję bynajmniej, co niestety jest obecnie dość popularne, a jedynie rozważam realistyczne śmiem twierdzić scenariusze wydarzeń, zyskanie świadomości naszej eurazjatyckiej odrębności rasowej stanowi zwyczajnie konieczność powtarzam, szczególnie w obliczu rychłego napływu migrantów z drugiego krańca Eurazji. O czym wprost mówi Jacek Kubrak w rozmowie z Marcinem Tuszkiewiczem, obaj są doświadczonymi inwestorami giełdowymi, zwłaszcza pierwszy z nich, stąpającymi przeto twardo po ziemi, więc nie posądzam żadnego o marnowanie cennego czasu na pierdoły. Przyczyn obecnej bańki finansowej na polskim rynku nieruchomości upatrują w masowym wykupywaniu ich przez zagraniczne, osobliwie głównie niemieckie i austriackie fundusze, które szykują sobie tym grunt pod wynajem dla prekariuszy. Kubrak bez ogródek twierdzi, że w obliczu wyczerpywania się z wolna rezerw taniego pracownika tuż za naszą wschodnią granicą, będą to w znaczącej liczbie migranci aż z drugiego krańca Eurazji, głównie Indii czy Nepalu. Nie budziłoby to specjalnych obaw powiadam, gdyby towarzyszyła temu powszechna świadomość pozytywnie wartościowanej rodzimej ''wschodniości'' wśród miejscowej populacji. Tymczasem jak na złość uparła się ona czepiać kurczowo obumierającej właśnie postaci Okcydentu, co konstatują już nawet oficjalnie tacy przenikliwi obserwatorzy wypadków dziejowych, jak Marek Cichocki. W godnym polecenia tekście umieszczonym na stronach ''Teologii Politycznej'' nie pozostawia on złudzeń, iż pora w końcu pożegnać ''ideę powojennego, liberalnego Zachodu, który pod wodzą Ameryki – jedynego światowego mocarstwa – ustanawia globalny porządek w świecie''. Nie oznacza to bynajmniej zmierzchu jej samej, lecz radykalne ''przekształcenie w stronę nowego cywilizacyjnego modelu'', gdzie ''zachowując witalność jako państwo-cywilizacja, oparte wciąż na ogromnych zasobach własnych, podejmie z pewnością rywalizację o przyszłość z innymi cywilizacyjnymi potęgami, ale już nie jako „europejska”, „zachodnia” potęga'' - czy mniemani ''Europejczycy-nie-Polacy'' słyszą?! Cichocki powołuje się tu na ustalenia portugalskiego uczonego Bruno Maçãesa, znamienne wszakże, iż jak konstatuje jego praca traktująca o narodzinach nowej Ameryki ''w Polsce praktycznie przeszła bez echa''... Jak inaczej to nazwać, jak nie skandaliczną wprost ignorancją, oraz uporczywym niedopuszczaniem do siebie niewygodnej prawdy?! Badacz ten opublikował też wcześniej książkę omawiającą zanikanie różnic między Europą a Azją, jak więc z tego widać świadomość konieczności zaistnienia eurazjatyzmu staje się oczywistością wśród globalnych elit opiniotwórczych. Niestety nie dla naszych tkwiących w błogim mentalnym zaścianku ''Europejczyków'' pokroju Bartusia ''piromana'' Sienkiewicza, którym wszystko to kojarzy się z jednym tj. Duginem, w istocie przecież także radykalnym okcydentalistą zgrywającym jedynie ''eurazjatę'', cośmy już udowodnili.

Sądzić zaś, że w obliczu ''osierocenia'' przez USA ''zjednoczona Europa'' pod butem przewodem Niemiec, jest w stanie samodzielnie wywalczyć obecnie mocarstwową pozycję w świecie, znaczy powielać błąd Hitlera w nowym tylko wydaniu. Bowiem nigdy dość powtarzania aż do skutku, że ten bazując oczywiście na wszechniemieckim szowinizmie, był jednak nade wszystko paneuropejskim globalistą o totalnie prozachodnim nastawieniu. Dlatego głoszone przezeń hasło ''Neue Europa'' przyciągnęło pod swe sztandary licznych ochotników z innych krajów Okcydentu, entuzjastów nazistowskiej integracji europejskiej. Nie tylko prawicowych powtórzmy jak Leon Degrelle, ale i lewicowych pokroju eurokomunisty Jacquesa Doriota, który dosłużył się wysokich stopni w Waffen SS walcząc na ''Ostfroncie'', w obronie Zachodu przed inwazją ''turańskiej dziczy''. Faktem jest więc, iż ostatnią szansą dla Europy na odgrywanie mocarstwowej roli w świecie była III Rzesza, stąd cieszyć się wypada tu w kraju, że definitywnie pogrzebaną. Naszym żywotnym interesem bowiem jest stawać okoniem przeciwko jakimkolwiek projektom integracji europejskiej z przyczyn jakie już tu wyłożono, gdyż Polska stanowi eurazjatycką zadrę na ciele Europy, szczególnie jej Zachodu i niczym innym nigdy nie będzie, choćby miejscowi ''zdrajcy rasy'' nawet się zesrali. Na szczęście sami kręcą sznur na własną szyję, bo jak niby mniemany ''Europejczyk a nie Polak'' i modelowy ateista w pierwszym pokoleniu z Wilanowa znajdzie wspólny język z Hindusem, a tym bardziej muzułmaninem z drugiego krańca Eurazji, jacy wkrótce tu masowo już zaczną napływać? Jedynie silna tożsamość narodowa oparta na w pełni rodzimym eurazjatyzmie, oraz sprawnie uorganizowana własna państwowość, mogłyby uchronić nas przed widmem wstrząsów społecznych i szokiem kulturowym, jakie na pewno będą temu procesowi towarzyszyć. Sęk w tym, że obu ani widu obecnie na miejscu, bez tego zaś nie ma co nawet marzyć o asymilacji części choć przybyszów, bo z czym niby? Wynarodowieni post-Polacy płci wszelakich skazują się więc tym samym na los Francji i tego typu krajów, które z własnej winy nie są w stanie poradzić sobie z coraz liczniejszą na swym terenie populacją obcych, i przeto wrogich im etnosów, wyznań i ras. Na tym polega liberalno-lewicowe zjebanie obecnego Zachodu, szczególnie europejskiego, programowo bowiem ignoruje te jakże istotne tożsamościowo czynniki, przedkładając nad nie wyalienowaną z nich niemal całkiem jednostkę, dlatego model ten musi w końcu sczeznąć z racji swej dysfunkcyjności. Fundamentalnym błędem powojennej integracji europejskiej, który legł u jej podstaw i towarzyszył od samego początku, a nie jest li tylko współczesną aberracją jak to co poniektórzy do dziś mylnie przedstawiają, było upatrywanie przyczyn wybuchu niszczącej kontynent wojny światowej w samym istnieniu państw narodowych. Tymczasem III Rzesza była ponadnarodowym w rzeczywistości projektem imperialnym, opartym o wyimaginowaną przez niemieckich nazistów ''rasę nordycką'', mającą zjednoczyć Zachód Europy w obronie przed azjatyckim ''żydobolszewizmem'', jak i bodaj jeszcze groźniejszym dlań jankeskim ''atlantyzmem''. Dlatego tak dobrze wpisali się już po wojnie w przedsięwzięcia integracyjne Europy tacy jej nazistowscy entuzjaści, jak pierwszy przewodniczący Komisji Europejskiej Walter Hallstein, o którym to w oficjalnym unijnym biogramie możemy przeczytać jedynie, iż w latach ''sturm und drang nach Osten'':

''...został profesorem na Uniwersytecie we Frankfurcie, gdzie w 1942 r. został wcielony do niemieckiej armii mimo swojej niechęci do nazizmu. Po inwazji aliantów w 1944 r. Hallstein trafił do obozu dla jeńców wojennych w Stanach Zjednoczonych, gdzie otworzył swoisty obozowy uniwersytet, aby przybliżać współwięźniom wiedzę prawniczą i wiedzę o ich prawach.''

- wzruszające doprawdy, kolejny Niemiec co to w czasie wojny tylko ''grał w orkiestrze pułkowej'', a tak w ogóle to zawsze ''był za, a nawet przeciw'' Hitlerowi. Nic, najmniejszej bodaj wzmianki o czynnym zaangażowaniu młodego prawnika w projekt nazistowskiej jeszcze integracji europejskiej pod przewodem III Rzeszy, dlatego trzeba uzupełnić ten dalece niepełny obraz o niniejsze istotne informacje:

''Nie mam wątpliwości, że Europa jest jednoczona wedle niemieckiego, pangermańskiego wzorca prawno-ustrojowego, ćwiczonego w czasach hitlerowskich przez Waltera Hallsteina – i przez tegoż geniusza poprawionego w postaci tzw. Traktatów Rzymskich. [...] Sensem kontynentalizacji – takiej jak NAFTA czy wcześniej ZSRR, a na naszych oczach UE – jest przeistoczenie kolonizacji imperialnej w kolonizację wewnętrzną. Wystarczy granice dzielące imperialną metropolię od prowincji rozmiękczyć, a „właściwą granicą” objąć terytorium „anschluß-owane” – i już niczym za sprawą magicznej różdżki „wolno’ć tomku w swoim domku”, a ludziom nic do tego. Kluczem do każdego Imperium – jest ideologicznie spreparowane przekonanie „metropolii”, że jej kulturowe, cywilizacyjne, ekonomiczne „DNA” jest „lepszej próby” niż prowincjonalne, co daje historyczne prawo do „anschluß-owania” prowincji. [...] Kilku ojców-założycieli UE i kilka „przedwojennych” niemieckich marek mega-biznesowych związanych z chemią oraz z fizyką kwantową – to fundatorzy „ustroju” europejskiego, w którym organy wybieralne stanowią fasadę, a olbrzymim budżetem dysponują stosunkowo nieliczne grona niewybieralne. A ci wspomniani ojcowie-założyciele to takie nazwiska jak przede wszystkim Walter Hallstein, ale też Hermann Josef Abs, Hans Globke, Carls Fridrich Ophüls, Fritz Ter Meer, Arno Sölter, Kurt Georg Kiesinger, Aldo Moro, Jean Monnet. Warto poznać życiorysy szóstki przygotowującej traktaty rzymskie (poza Hallsteinem: Martino, Pinay, Bech, Beyen, Spaak). Można o nich wiele powiedzieć, np. że nasączyli swoją młodość ideą Wielkiej Europy, ale nie da się o nich powiedzieć, że stanowią wzorce demokratów. A mieli decydujące słowo przy powstawaniu wspólnot europejskich. Oczywiście, w „pamięci” mamy Roberta Schumanna, pełniącego wobec Europy tę samą rolę maskotki, co wobec „sportu” Pierre de Coubertin. [...]

Spośród osób wymienionych w tabeli najciekawsza wydaje się postać Waltera Hallsteina. Prawnika, specjalisty od analizy porównawczej systemów prawnych. Jego kariera zawodowa i życiowa stoi pod znakiem nazizmu: z dumą przystąpiwszy do „drużyny” hitlerowskiej, nie tylko błyskawicznie piął się w awansach uniwersyteckich, ale stał się znaczącą postacią, zwłaszcza kiedy powierzono mu (i wykonał) wygłoszenie „Przemówienia mobilizacyjnego” (pt. „Wielkie Niemcy jako podmiot prawny”) 23 stycznia 1939 roku w Rostocku, pełnego nazistowskiej nowomowy, sztafażu prawniczo-socjalistycznego, za którym ukryto przygotowania do wojny „dla zjednoczenia Europy”. Hallstein był też członkiem włosko-niemieckiej (faszystowsko-nazistowskiej) Grupy Roboczej, powołanej w maju 1938 roku przez Hitlera i Mussoliniego, która opracowywała m. in. metody „oczyszczania rasy”, sposoby przeistaczania prawa na „sprawniejsze” w zarządzaniu i podobne zbrodnicze pomysły.

Po wojnie udało mu się – zapewne nie bez „ślepoty” władz okupacyjnych – ukryć zaangażowanie w nazizm, po czym, jak wielu niemieckich top-menedżerów z okresu hitlerowskiego – powrócił do kontynuowania prac nad konceptem Wielkiej Europy. Po czym został jednym z Ojców Europy, pierwszym szefem Komisji Europejskiej, a wcześniej – najlepiej przygotowanym spośród szóstki przygotowującej na Sycylii (sic!) powstanie EWG (patrz: Gaetano Martino, Antoine Pinay, Joseph Bech, Willem Beyen, Paul-Henri Spaak). Brał aktywny udział w przygotowywaniu wszystkich europejskich organizacji wspólnotowych po wojnie, najczęściej w roli najbardziej kompetentnego prawnika koordynującego tworzenie formalnych dokumentów założycielskich i regulacyjnych.

Jest autorem „Die europäische Gemeinschaft”, gdzie znajdujemy samochwalcze akapity obrazujące, jak można: "Wszelkie działania inicjuje Komisja [Europejska]. Komisja [Europejska] jest najbardziej oryginalnym ogniwem w organizacji Wspólnoty [Europejskiej], które nie ma żadnych pierwowzorów w dziejach. Funkcja reprezentowania Wspólnoty [Europejskiej] wewnątrz i na zewnątrz. (…) Komisja [Europejska] jest organem niezależnym w stosunku do rządów państw członkowskich. Państwa członkowskie nie mogą wydawać Komisji [Europejskiej] żadnych wytycznych, a Komisja [Europejska] nie może ich przyjmować. (…) Komisja ma monopol na inicjatywę ustawodawczą (…)."

We wspominanym wyżej „przemówieniu motywacyjnym” ze stycznia 1939 roku Hallstein zasygnalizował praktykę pozademokratycznego, komisarycznego kształtowania prawa i – za jego pomocą – rzeczywistości. Zamienny jest cytat z przemówienia:

"Istnieją takie prawa, które należy najpierw obmyślić (…). Prawa te na terytoriach wschodnich muszą być obmyślone przy udziale obrońców prawa [chodzi o konkretną organizację nazistowską – JH], którzy mogliby wnieść pewien [!] wkład ku oczyszczeniu [niem. läutern] naszego ustroju prawnego i uczynieniu z niego prawdziwego [nazistowskiego] prawa Narodu Niemieckiego. Prawny program ratunkowy oraz postulaty do natychmiastowego wdrożenia stanowią właściwie wprowadzenie praw stosowanych już dziś w starej Rzeszy (Altreich - JH). Proces prawny służący wprowadzeniu tych [nazistowskich] praw ma charakter dyrektywny [czyli dyrektywami, a nie uchwałami kolektywów wybieralnych – JH]. Kompetencje do wydania takich dyrektyw posiadają oficjalni urzędnicy [nazistowskiej, europejskiej] Rzeszy [niem. Reichsminister] oraz [nazistowskie] Ministerstwo Spraw Wewnętrznych."

Czyż nie tak funkcjonuje dziś prawodawstwo UE? Hallstein jest doprawdy bardzo konsekwentny, niezależnie od tego, jaką sprawuje funkcję i gdzie. [...]

Hallstein w ewidentny sposób pracował dla nazizmu w środowisku naukowo-eksperckim, korzystając ze wsparcia finansowego niemieckiego przemysłu (przede wszystkim IG Farben, konglomeratu takich firm jak Agfa, Bayer, BASF, Hoechst, choćby poprzez Kaiser-Wilhelm-Institut i Kaiser-Wilhelm Gesselschaft (mający wiele „twarzy” odpowiednio do różnych dziedzin poszukiwań naukowych, np. fizyka (jądrowa), antropologia (eugenika), chemia (gazy bojowe), itd., itp.)

Walter Hallstein w żadnym razie nie był jedynym „ponazistowskim” twórcą świata po II wojnie światowej. Od 1941 r. nazistowski reżim utrzymywał niektóre oficjalne „instytuty”, a przyświecał mu tylko jeden cel: ukształtowanie przyszłości gospodarczej i politycznej świata, jaki miał nadejść po wygranej II wojnie światowej przez koalicję kartelowo-nazistowską. Jednym z tych, utrzymywanych na potrzeby podboju, instytutów był Centralny Instytut Badań nad Narodowym Ładem Gospodarczym i Gospodarką Makroregionalną w Dreźnie. Szefem tego urzędu do spraw planowania był Arno Sölter. W roku 1941 Sölter pokrótce opisał planowany przez kartel i nazistów wygląd Europy po II wojnie światowej pod ich własną kontrolą w książce pod tytułem „Kartel makroregionalny – narzędzie ładu gospodarczego w nowej Europie”. Oryginalny, niemiecki tytuł tej publikacji brzmiał: „Das GroßraumKartell – Ein Instrument der industriellen Marktordnung in einem neuen Europa”.''

- wprawdzie autor tych słów Jan Herman nawet nie ukrywa specjalnie, że stare komuchy pokroju tow. Czaorzastego są jego dobrymi znajomymi, ale ''nie trzeba być masonem, aby słuchać Mozarta'' powiadam, ni pedofilem oglądając filmy Polańskiego czy Zanudziego. Na tej samej zasadzie nie muszę podzielać jego lewicowo-ludackich zapatrywań, grunt że facet trafnie rozpoznaje odrębną tożsamość krajów tworzących ''Europa Orientalis'', i potrzebę ich emancypacji, aczkolwiek zwie ją błędnie ''środkową'' co nasuwa niestety skojarzenia z germańską i kolonialną ''mitteleuropą''. Poza tym sądzę, iż region posiada bardziej rozwinięte państwowotwórcze tradycje niż podawana przezeń za przykład kozacka Sicz, choćby omawiana tu dopiero co szlachecka Rzeczpospolita - no chyba że uznamy ją wzorem nazistów za twór ''zeslawizowanych Nordyków'':). A ponieważ jak to wykazał cytowany na wstępie Zbigniew Libera, nauka była ściśle wprzęgnięta w dzieło podboju przez Niemcy i przemysłowej integracji kontynentu, zorganizowana stąd na wzór zmilitaryzowanej fabrycznej produkcji, przytoczmy jeszcze uwagi Hermana jak takowy ''GroßraumKartell Europa'' może wyglądać obecnie, jeśli unijny ''zielony ład'' w postaci ogłoszonego dopiero co ''Fit for 55'' dojdzie do skutku. Pisze on na temat co następuje:

''...z globalizacją (poszerzaniem społecznego i przestrzennego horyzontu ludzkich działań) mamy jako Ludzkość do czynienia od zawsze, od zarania, a to czego doświadczamy współcześnie – osiągnęło etap kontynentalizacji. Powstały regionalne (w skali ziemskiej) przestrzenie (można powiedzieć: środowiska), w pełni samowystarczalne ekonomicznie i społecznie (politycznie), które na dobrą sprawę mogłyby żyć we wzajemnej izolacji od siebie. Takie kontynenty (subkontynenty) jak Europa, Europa Środkowa, Rosja, Arabia , Chiny, Indie, Ameryka, Karaiby, Afryka (interior), Latinum (uniknijmy jakiejś „ostatecznej” systematyzacji) – traktują siebie nawzajem nad wyraz politycznie, czyli poddają własną ludność obróbce mentalnej wskazującej na własne powody do dumy i „tamtejsze” niedoskonałości. A zarazem wewnątrz takich kontynentów dokonują się procesy godne uwagi wszystkich, ale pozostawione na pastwę specjalistów. Najważniejszy z tych procesów, w każdym kontynencie przebiegający inaczej – to przechodzenie z modelu inter-struktury do modelu hiper-struktury, co wiąże się ze skalą i głębią urbanizacji. To oznacza, że o ile mamy świeżo w pamięci, a nawet w bieżącym doświadczeniu, wiecznie zakorkowane i wciąż awaryjne aglomeracje (już dawno zwykłe wioski i miasta z lokalną infrastrukturą pojmujemy jako folklor i siedlisko ciemnogrodu) – o tyle kontynenty stają się nad-ludzkimi (władczymi wobec człowieka) sieciami-strukturami-systemami, pośród których osiedla ludzkie co najwyżej znajdują sobie miejsce, by przycupnąć, a i to w warunkach totalnego „obywatelstwa rejestrowego”, czyli pełnej ewidencji i w konsekwencji – poddania militarno-policyjnym reżimom anonimowego zarządzania (algorytmy, standardy, procedury) wszystkiego co żywe. Nie człowiek i jego egzystencja cokolwiek znaczą – tylko linie przesyłowe (energetyczne, paliwowe, transportowe, światłowodowe) oraz nanizane na owe linie – karawan-seraje wielkości Rzeszowa, gdzie odbywa się wytwarzanie, odsysanie odpisów i dystrybucja funduszy, projektów, czasem „survive” (wsparcia przetrwaniowego). Metro-seksualność czy metro-kulturowość – w tych warunkach dokonują się niejako „przy okazji”, dlatego są tak miażdżąco skuteczne.''

- oby tak zarysowana wizja nie urzeczywistniła się, paradoksalnie nadzieję pokładam właśnie w czekającej nas nieuchronnie zapewne inwazji ''barbarzyńców'' ze Wschodu. Wymusi ona bowiem na oczadziałych wydawałoby się całkiem już miejscowych ''ojropejczykach'' otrzeźwienie, albo też zmiecie ich ze szczętem - jak widać każdy wariant przyszłych wydarzeń z punktu widzenia rodzimych eurazjatów jest dobry:). Oczywiście tego typu ''kartel makroregionalny'' to nic innego, jak opisywana uprzednio korporacja imperialna na skalę Europy. Jestem też świadomy faktu, iż naziści nie mieli w międzywojniu monopolu na plany jej integracji, konkurencję stanowił choćby ruch paneuropejski pod przywództwem Kalergiego, o którym ponownie zrobiło się głośno podczas niedawnej inwazji nachodźców. Na dobrych parę lat przed ''Mein Kampf'', w wydanej na początku lat 20-ych zeszłego stulecia pracy pt. ''Adel'' użył sformułowania ''Führernation'', tyle że ową ''uduchowioną rasą panów'' w przyszłej ''zjednoczonej Europie'', mieli stać się dlań akurat Żydzi... [ dosł. ''das geistige Herrenvolk der Juden'' ]. Tak więc za genezę powojennej ''integracji europejskiej'' odpowiadały zasadniczo konkurencyjne frakcje zadeklarowanych rasistów.

Podsumowując: dynamicznej przemianie ulega struktura etniczna ludności Polski, a zapewne wkrótce to samo zacznie się dziać i z rasową. Towarzyszyć temu będą głębokie przeobrażenia polityczne, ekonomiczne, kulturowe a wręcz i cywilizacyjne. Udając, że problemu nie ma, gdyż banda niemieckich ''yetisynów'' posługiwała się antropogenetyką do usprawiedliwiania czystek etnicznych na naszych przodkach, skazujemy na los Francji, gdzie wszystko bodaj kręci się wokół podziałów narodowych, religijnych i rasowych, ale stanowią one tabu w tamtejszej przestrzeni publicznej, bo godzą w sztucznie narzuconą, masońską ''laickość'' państwa. W dobie biopolityki i bioekonomii pora wreszcie pojąć, że pula genów danej nacji stanowi jej podstawowy kapitał, którym musi ona nauczyć się świadomie zarządzać. Inaczej zrobi to za nią biopolityczny kartel przemysłowy działający pod marką UE, w ramach gospodarki wielkiego obszaru obejmującej już niemal całą kontynentalną Europę. Miejmyż więc odwagę to rzec: przed nami zadanie wypracowania nowej formuły ''higieny rasowej'' unikającej koszmarów przeszłości, czyli przymusowych sterylizacji a w końcu eksterminacji wariatów i kalek, oraz innych ''niepożądanych'' grup społecznych, nie wspominając o rzekomo ''małowartościowych'' narodach i rasach. Zdaję sobie sprawę z ryzyka jakie się w tym zawiera, gdyż sama istota medycyny społecznej polega na oddzielaniu tego co zdrowe i pożądane wśród ludności od choroby, a stąd do masowych zbrodni tylko krok, niemniej burzliwy obecnie rozwój biotechnologii wymusza na nas podjęcie odpowiednich działań. Dlatego takie znaczenie ma otwarcie miejsca upamiętnienia polskich ofiar hitlerowskiej okupacji w Michniowie, jako przestroga do czego prowadzić może źle pojmowana biopolityka. Tak pomyślana ''higiena rasowa'' służyłaby więc zapobieganiu podobnym patologiom np. zamiast przymusu szczepień należałoby zaprowadzić takowy w dziedzinie badań genotypowych. Pozwoliłoby to ustalić profil biologiczny danej populacji i jej odporność na poszczególne choroby, co z kolei umożliwiałoby tworzenie wiarygodnych strategii ich zwalczania poprzez odpowiedni dobór leków itp. W ten sposób można by też wydzielić spośród ludności niemałą grupę osób, wobec których istnieją poważne przeciwwskazania wobec szczepień, stąd przymuszanie ich do tego, czy choćby nakłanianie jest de facto zbrodnią, narażaniem na śmierć czy niepotrzebne cierpienia wskutek powikłań. Oczywiście jestem świadomy niebezpieczeństw, jakie takowa wiedza stwarzałaby w ręku rządów a tym bardziej podmiotów niepaństwowych, niemniej powtarzam: dynamiczny rozwój przemysłu biotechnologicznego nie pozostawia nam innego wyboru, jak poszukać tu prawnych oraz instytucjonalnych zabezpieczeń, zamiast uprawiać jałowe antytechnologiczne rezonerstwo. Dlatego np. firma BioCina pretenduje do stworzenia ''narodowej szczepionki'' Australii ze wsparciem tamtejszego rządu, aby uniezależnić kraj od polityki obcych koncernów farmaceutycznych, i zapewnić kontrolę nad procesem produkcji strategicznych dla bezpieczeństwa miejscowej populacji medykamentów. Brana serio niepodległość kraju powinna więc dziś obejmować także rozwiązania w dziedzinie biopolityki np. stworzenie własnego ośrodka zajmującego się archeogenetyką tj. mówiąc wprost polskim dziedzictwem etniczno-rasowym, jak słusznie postuluje to Magdalena Kawalec-Segond, biolog molekularny i popularyzatorka nauki. Takie działania zresztą są podejmowane, tyle że jak zwykle u nas przez amatorów, oddolnie i w sposób nieskoordynowany a to ustawia nas na z góry straconych pozycjach wobec Niemców, dysponujących własną bazą badawczą wspieraną przez państwo i rodzimy przemysł, na czele z instytutem antropogenetycznym w Lipsku. Mapowanie całych populacji pod kątem pochodzenia etniczno-rasowego i tak zachodzi, wystarczy wspomnieć tzw. Projekt Genograficzny obejmujący już cały glob, będący wspólnym dziełem amerykańskiego National Geographic Society i IBM, a więc fuzją nauki i przemysłu co do zasady taką samą, jak omawiana na wstępie w III Rzeszy [ za to na szczęście przeprowadzany za pomocą innych metod i oby bez analogicznych rezultatów ]. Nieobecność polskiego ośrodka naukowego czyniącego pokrewne badania skazuje nas na hegemonię obcych narracji o naszej zamierzchłej przeszłości, co ma jak najbardziej teraźniejsze reperkusje, szczególnie ze strony sąsiadów z najbliższego Zachodu. Wspomniana badaczka i popularyzatorka nauki trafnie zauważa, iż ''brak własnego centrum specjalizującego się w archaicznym DNA, a jednocześnie istnienie najstarszego takiego i najbardziej nadal prestiżowego ośrodka nomen omen w Lipsku być może nie ma takich skutków dla naszej suwerenności, no powiedzmy narracyjnej, jak parcie Marchii Wschodniej nach Osten 1000 lat temu, ale …''. Po czym ilustruje żywe nadal u niemieckich uczonych stereotypy o rzekomej ''niższości rasowej'' Polaków, przytaczając historię skandalicznej w formie wystawy sprokurowanej pod egidą uniwersytetu w Greifswaldzie, gdzie ''w dziale historii starożytnej regionu stoi napisane, że okres dominacji germańskiej zakończyła wędrówka ludów i przybycie plemion słowiańskich, znacznie od Germanów prymitywniejszych, zaś późniejsza ekspansja Marchii Wschodniej to nic innego, jak odzyskiwanie przez prawowitych właścicieli ziem zagrabionych przez dzikich najeźdźców''. O tej uczelni pisałem już zresztą jako jednym z czołowych w okresie III Rzeszy ośrodków tzw.  Ostforschung, czyli ''badań wschodnich'' mających dostarczać naukowej oprawy hitlerowskiej ''Drang nach Osten''. Co do zasady takim samym jak omawiany na wstępie instytut ''rasoznawczy'', powołany w okupowanym Krakowie pod egidą Hansa Franka i Himmlera. Uniwersytet w dawnej pomorskiej Gryfii prosperował bez większych zmian w komunistycznej NRD, cały czas mając tego samego patrona co za władzy nazistów, i jak widać niemieccy badacze mimo tylu burzliwych przemian dziejowych, nadal czynni są na uczonym Ostfroncie!

Pora by więc w końcu dać temu jaki systemowy odpór, a nie kontentować jedynie anarchiczną partyzantką jak zazwyczaj niestety w Polsce, tym bardziej, że wyniki najnowszych badań antropogenetycznych są z naszej perspektywy więcej niż obiecujące. Okazuje się bowiem, że dzielimy ze starożytnymi Ariami wspólnego, stepowego praprzodka, z czego jednak nie wynika zaraz, iż sami zasługujemy na miano ''rasy aryjskiej'' jak roją sobie co poniektórzy turbolechici. Pamiętajmy też, że jeśli zaczną nad Wisłę masowo napływać migranci z Indii, będą zapewne wywodzić się głównie z biedniejszych, a więc ''niższych'' kast o ''niearyjskim'', drawidyjskim przeważnie pochodzeniu. Zdaję sobie też sprawę z przemian, jakie przeszła antropologia pod wpływem odkryć genetycznych od czasów nazistowskich uczonych i ''naukowczyń'' - moje serce raduje zwłaszcza pojawienie się w ostatnich latach na pohybel tamtym nowej kategorii: ''starożytnych północnych Eurazjatów'', zwanych tudzież ''rasą hiperborejską'' i w szczególnej obfitości pono występującej na naszych ziemiach! Po szczegóły odsyłam do obszernego artykułu wspomnianej p. Magdaleny, omawiającego drobiazgowo obecny stan badań ''rasoznawczych'' - oto więc potwierdzenie, że rodzimy eurazjatyzm nie jest mrzonką ni ekstrawagancją ideologiczną, lecz faktem i pytanie jedynie, czy nadal będziemy go jako nacja ignorować żyjąc w pseudo-okcydentalnym matrixie. Problem zaś w tym, iż dziś oznacza to wykupienie za ciężką kasę miejscówki na ''Titanicu'', czyli straceńcze wprost frajerstwo, dlatego co do mnie wolę już teraz ewakuować się na eurazjatycką szalupę, póki nie będzie za późno. Przydałaby się jednak cholera jaka porządna nawa państwowa do tego, a nie znowu mozolne wyskrobywanie na boku i w pojedynkę skromnej łódeczki, by spierdalać z tonącego okrętu o nazwie ''Zachód'', cóż... A jest to koniecznością, bowiem Europa stała się zsypem na śmieciowe ideologie z Ameryki jako to LGBT czy libertarianizm, wszakże służące tej ostatniej tylko by zrzucić starą skórę i zyskać nowy, już nie-europejski i post-zachodni kształt. Dowodem urastającym do rangi symbolu, o wadze śmiem twierdzić znaczniejszej niż upadek wież WTC, było obalenie przez działaczy BLM pomnika Alberta Pike'a - wydarzenie, którego reperkusjom trzeba będzie kiedy poświęcić osobny wpis. Natomiast sama Europa znowu pod przewodem Niemiec, i do tego jeszcze wespół z Rosją nie może skończyć się niczym innym, jak kolejną historyczną katastrofą i gruzowiskiem: jedni i drudzy zwyczajnie inaczej nie potrafią. Niestety przyszło nam żyć między tymi wiecznymi pojebami, jakim w ich dobrze pojętym interesie przydałoby się, aby kto trzymał za pysk a najlepiej pod kluczem i w kaftanie bezpieczeństwa. Oto najnowsza historia Polski w jednej formule, czyli egzystencja między imperialnymi psychopatami, job waszu mać! Co prawda sami nie potrafimy ogarnąć własnego ''lebensraumu'', tkwiąc wiecznie w przysłowiowym ''polnische wirtschaft'', sęk wszakże w tym, iż niemiecki ''ordnug'' niesie zwykle stokroć większy chaos, o ruskim ''bardaku'' już nie wspominając. Dobra, pora wreszcie kończyć - sądzę, że dobrze ukazałem ścisły związek nauki z polityką i przemysłem biotechnologicznym, kluczowy dla perspektyw rozwoju gospodarczego w najbliższych latach. A także, iż ustalenia badaczy i renomowanych instytutów finansowanych przez rządy czy przemysł nie są bynajmniej niewinne, służyć bowiem mogą zbrodniczym wprost celom, aczkolwiek niemieccy naziści nie dzierżyli tu monopolu. Podobne praktyki choć na znacznie mniejszą skalę miały bowiem miejsce także w komunistycznym ZSRR, czy nawet ''wolnym świecie'' z USA na czele, czemu jak zapowiedziano należy przyjrzeć się osobno. Nie żywię też złudzeń, iż moja pisanina jest wołaniem na puszczy, stąd robię to głównie dla spokojności sumienia - jakby co nie byłem przynajmniej post-polskim ''unijczykiem'', czyli skończonym idiotą i przegrywem na własne życzenie, bo trzymającym się kurczowo idącego na dno Zachodu. I to w sytuacji, gdy jego czołowa potęga USA zwija interes porzucając zbankrutowaną i stąd nie kojarzącą się dobrze markę, by zainwestować w nowy projekt, który z Europą nie będzie miał już wiele wspólnego. Rację ma Cichocki powtarzając za Gawinem, że czekają nas wojny współczesnych panhelleńskich diadochów i to na światową skalę, nadchodzi więc koniunktura dla synkretycznych, prawdziwie eurazjatyckich fuzji cywilizacyjnych jak grecko-buddyjska Baktria, obejmująca tereny mniej więcej dzisiejszego Afganistanu i po części Pakistanu oraz Azji środkowej aż po Morze Kaspijskie. Wprawdzie przepadła ona w pomroce dziejów, niemniej jej dziedzictwo nadal trwa, gdyż udatnie zapłodniła cywilizacje Wschodu jak i Zachodu - ale omawialiśmy rzeczony fenomen historyczny nadto obszernie w rozważaniach o możliwym kształcie polskiego eurazjatyzmu, więc na dziś już dość.