środa, 25 lutego 2009

contra Harvey Milk .

Dzisiejszy post będzie poświęcony ''kultowemu'' japońskiemu pisarzowi, dramaturgowi i aktorowi Yukio Mishimie, a to dlatego, że jestem wciąż pod wrażeniem jego jedynego autorskiego filmu ''Yukoku'' [ pol. tłum. ''Umiłowanie ojczyzny'' ] z 1966 r. na podstawie jego opowiadania pod tym samym tytułem [ pomieszczonego zresztą w wydanym parę miesięcy temu przez ''Świat Książki'' znakomitym wyborze jego opowiadań pt. ''Zimny płomień'' - polecam! ], który dwa dni temu dopiero udało mi się zobaczyć na Youtube'ie. Nie chcę tu zagłębiać się i roztrząsać szczegółowo meandry, skądinąd bardzo ciekawej, biografii Mishimy - kto chce, znajdzie w internecie wiele interesujących rzeczy na ten temat, choćby tutaj - natomiast wolę skupić się na ostatnim okresie jego życia, gdy przeszedł on zaskakującą dla wielu, chociaż konsekwentną i naturalną, jeśli patrzy się z perspektywy na jego biografię jako zamkniętą już całość, metamorfozę, gdy z estety, miłośnika zachodniej cywilizacji, starożytnej Grecji i francuskiej literatury, ale też idola młodzieży, prawdziwej ''ikony'', do dziś chyba, nie tylko tamtejszej popkultury, przedzierzgnął się na pocz. lat 60-ych w demagoga wygłaszającego tyrady przeciwko konsumpcjonizmowi i wpływom Zachodu niszczącym tradycyjną kulturę Japonii, związał z imperialną, skrajną prawicą i założył paramilitarne ''Stowarzyszenie Tarcz'' złożone z nacjonalistycznie nastawionych studentów sam stając na jego czele. Chociaż rzecz miała lekko operetkowy posmak [ dość wspomnieć, że mundury dla ''Stowarzyszenia'' zaprojektował zafascynowany Mishimą sam Pierre Cardin ], to jednak zakończyła się prawdziwą tragedią [ wszakże też nie pozbawioną pewnych kuriozalnych akcentów ] : pisarz wraz z przyboczną gwardią złożoną z jego czterech akolitów, uzbrojony tylko w jeden samurajski miecz, udał się wczesnym przedpołudniem 25 listopada 1970 r. do siedziby dowództwa Sił Samoobrony [ namiastki armii, którą po przegranej wojnie pozostawili Japończykom Amerykanie ] w Tokio, tam podstępem wziął jako zakładnika stojącego na ich czele generała [ dodać też trzeba, że bez trudu sam jeden odparł dwa szturmy próbujących go odbić zdezorientowanych wojskowych ], po czym zażądał, by zwołano wszystkich znajdujących się w bazie żołnierzy, bowiem zamierza wygłosić do nich przemówienie. Ta groteskowa próba puczu została udaremniona w dużym stopniu przez telewizyjne i policyjne helikoptery, których warkot zagłuszał słowa przemawiającego z tarasu do zgromadzonych w dole Mishimy, zresztą sami żołnierze, gdy zwolna zaczęli uświadamiać sobie z docierających do nich strzępów sens jego przesłania do nich [ powinni zbrojnie obalić narzuconą przez Amerykanów konstytucję zabraniającą de facto istnienia sił zbrojnych i przywrócić realną władzę cesarza ] wzburzeni odpowiedzieli wyzwiskami : ''Idiota!'', ''Złaź stamtąd!'', ''Odstrzelić go!'' itp. Po paru zaledwie minutach tej komedii, widząc daremność swoich wysiłków, nie kończąc nawet przemówienia pisarz wycofał się wgłąb budynku [ zresztą był na tyle inteligentnym człowiekiem, a też wiele świadectw przemawia za tym, że od początku zdawał sobie sprawę z możliwości takiego obrotu i fiaska sprawy - wszystko wskazuje, że miał to być tylko pretekst, rodzaj efektownej oprawy własnej śmierci, krwawego happeningu - Mishima pozostał estetą i artystą do końca ], po czym popełnił rytualne samobójstwo - seppuku - wraz ze znajdującym się wśród jego towarzyszy kochankiem... [ i stąd tytuł posta : wprawdzie umieściłem jako motto tego bloga cytat z Gorkiego tylko jako swoiste absurdalne kuriosum, i jestem oczywiście jak najdalszy od głoszenia na poważnie tego typu, zbrodniczych w istocie, twierdzeń, ale jak człowiek zaczyna się temu bliżej przyglądać, może z niepokojem zauważyć, że homoseksualiści posiadają liczną ''nadreprezentację'' - podobnie jak nasi ''starsi bracia w wierze'' wśród komunistów - w szeregach faszystów... Jasne, że nie upoważnia to zaraz do zbyt daleko idących twierdzeń takich jak te właśnie o ''żydokomunie'' ( klucz ''semicki'', rasistowski nie nadaje się do deszyfracji fenomenu jakim był komunizm, bo przecież nie był Żydem Mao tse tung, który wygubił chyba więcej ludzi, niż Stalin i Hitler razem wzięci, ani Kim ir sen, czy Fidel Castro, o samym Józku S. już nie wspomniawszy ), czy ta głupota Gorkiego, które nieodpowiedzialnie identyfikują, utożsamiają te zjawiska ze sobą, ale niestety, coś jest tu na rzeczy... ]. Mówię o tym wszystkim dlatego, że wspomniany na początku film antycypował te zdarzenia, o czym pewnie nikt z jego ówczesnych widzów nie mógł mieć pojęcia : Mishima obrał za jego kanwę [ i powstałego wcześniej opowiadania ] autentyczną historię - pucz wojskowy, który miał tam miejsce w 1936 r. i seppuku, które wówczas popełnił wraz ze swą żoną porucznik Takeyama Shinji na znak protestu przeciwko bratobójczym walkom jakie rozgorzały wtedy między żołnierzami Cesarskiej Armii. Tak naprawdę jednak widać wyraźnie, że cała ta sprawa posłużyła tylko za pretekst do stworzenia niezwykle pięknego wizualnie [ do dziś robi wrażenie, przynajmniej na mnie ], ale perwersyjnego filmowego obrazu, z którego wręcz przebija chorobliwa fascynacja śmiercią jako najwyższym spełnieniem życia, ''ekstazą'', ''wyższym momentem egzystencji'' wg określenia samego Mishimy [ obsesja towarzysząca mu przez całe życie, aż do tragicznego finału ]. Tyle tytułem wstępu, zanim jednak przystąpię do prezentacji, na początek coś lżejszego :

- zajawka japońskiego filmu z 1960 r. [ ang. tyt. ''Afraid to die'' ], gdzie z tego co można zobaczyć, Mishima kreuje japoński odpowiednik ''buntownika bez powodu'' [ to zresztą ciekawy wątek : warto jeszcze raz zaznaczyć, że umiejętnie łaczył on w swej postaci wątki kultury ''wysokiej'' z popularną jak najbardziej, z równą swobodą poruszając się w rejonach wysublimowanej, hermetycznej wręcz sztuki, jak i tej ''niskiej'', kiczowatej nawet - pod tym względem nie do przebicia jest chyba obraz ''Kurotokage'' [ Black lizard ] z '68 r. , gdzie występuje w epizodycznej roli wraz ze słynnym nie tylko w Japonii chyba piosenkarzem-tranwestytą, a też pewnie i jego ''przyjacielem'', Akihiro Miwa : przynajmniej z tego co można zorientować się po jego fragmentach zamieszczonych na youtube'ie, które zresztą kiedyś tu pewnie wrzucę, to 100% camp! ]



... tu zaś opowiedziana obrazami historia jego życia [ i śmierci ] : ostrzegam, że pod koniec będzie można zobaczyć zdekapitowane, leżące obok siebie głowy Mishimy i... jego baaardzo bliskiego przyjaciela - czyż to nie romantyczne ? he he...



... teraz możemy wreszcie przejść do clou programu - ''Yukoku'' [ francuski tytuł, pod jakim został po raz pierwszy pokazany na festiwalu filmowym w Tours w '66 r. robiąc tam zresztą ogromne wrażenie, brzmi lepiej : ''Les rites de l'amour et la mort'' czyli ''Rytuał miłości i śmierci'' ] ; zaczynam niemal od środka, od części 2-iej, bo otwiera ją naprawdę piękna, znakomicie fotografowana scena miłosna, gdy porucznik i jego małżonka kochają się ostatni raz wiedząc, co za chwilę się stanie [ przyjemność jej oglądania psuje mi tylko świadomość, że tak naprawdę nie miał tu pewnie na myśli kobiety... ] - ich namiętne uściski niemal niepostrzeżenie przechodzą w odtworzoną z detalicznym okrucieństwem scenę seppuku, gdzie Mishima nie oszczędza bynajmniej towarzyszących popełnianiu go fizjologicznych szczegółów [ wiadomo : krew, flaczki, piana z ust etc. ], więc co wrażliwsi mogą sobie ten fragment darować, choć pewnie będą i tacy, którzy od tego zaczną... Całą tą scenę, i film w ogóle, najlepiej chyba definiują słowa : ''estetyczne okrucieństwo'' zderzając i łącząc zarazem w sobie niezwykłą sensualną wrażliwość, wyrafinowany smak choćby w komponowaniu kadrów, z potwornością, ohydą, brutalnym bezsensem nagiej przemocy i śmierci [ np. krew tryskająca na lśniący czystością jedwab kimona, błysk ostrza przebijającego ciało, łzy cieknące po pięknej twarzy żony ze wzruszeniem patrzącej na skurczone w wyrazie straszliwej udręki oblicze męża etc. ] - perwersyjne wrażenie powiększa jeszcze towarzysząca obrazom pompatyczna, niezwykle egzaltowana muzyka. Pomijając ideologiczną otoczkę tego wszystkiego, niedopuszczalną dla mnie, myślę że Mishimie udało się tu pokazać z przerażającą jasnością i ostro niczym cięcie samurajskiej katany całą otchłań, szaleństwo naszej egzystencji, fatalny, nierozerwalny splot życia i śmierci, rozkoszy i cierpienia, miłości i nienawiści, czułości i okrucieństwa, itd...



... spełnia się tragiczny finał : małżonek umiera, wierna żona zaś czyni jeszcze tylko krótką toaletę [ bo umrzeć trzeba pięknie! ], po czym składa pocałunek na zakrwawionych ustach męża i sama odbiera sobie życie wbijając sztylet w szyję [ uprzednio jeszcze smakując - tak! - jego ostrze... ], czyli co każda dobra żona wiedzieć winna - pomóc zabić się mężowi i samej zginąć wraz z nim [ ewentualnie... ]




p.s. dorzucę tu jeszcze tylko swoiste dziwactwo na jakie natrafiłem przy okazji kompilowania materiałów do tego postu : zapis dyskusji Mishimy ze zbuntowanymi studentami w '69 r. - ciekawy dokument niemal kompletnie nieznanej, w przeciwieństwie do tej w Ameryce i Europie, japońskiej kontr-kultury [ której zresztą sam Mishima też przecież był częścią ] ; całkiem zgrabnie i wyczerpująco ten okres, a także motywy ''zamachu'' dokonanego przez artystę, opisano > tuuutaj - gorąco polecam, wiele niezwykłych, z naszej przynajmniej perspektywy, historii ! Co zaś tyczy się rzeczonego zapisu, to uprzedzam, że rzecz jest niestety w całości po japońsku, więc ni cholery nie wiem o co tam dokładnie chodzi [ jak ktoś zna język, lub ma znajomego japonistę, niech da znać ! ], ale i bez tego można coś z tego uszczknąć : zwróćcie uwagę zwłaszcza na japońskiego hipa w szarym, obdartym swetrze - co za koleś !

wtorek, 24 lutego 2009

Radzieccy marynarze są tacy sexy...




... a tu fragmenty tekstu o powyższym zjebie pt. ''Iwo Groźny'' [ już mam mokro w majtach - z podniecenia oczywiście... ] :

Na zdjęciu Iwo







„Należy zniszczyć przyczynę zła – kapitalizm – to jest zadanie lewicy rewolucyjnej, skrajnej i nie cofającej się przed niczym” – mówi Iwo Czerniawski w filmiku prawdopodobnie nagranym przez niego lub członków jego Walczącej Grupy Rewolucyjnej.
„Polska jest państwem, które jest wyniszczane przez środki masowego przekazu, kulturę masową przez patriotyzm, nacjonalizm – czyli faszyzm. Naszym zadaniem jest zwalczanie polskiej świadomości narodowej. Najlepszymi środkami dla nas są te środki, które przybliżają nas do rewolucji. Nie będziemy występować przeciwko kapitalizmowi pokojowo, będziemy walczyć chwytając za broń, będziemy mordować, ranić, niszczyć palić, deptać aż zniszczymy kapitalizm dławiący strajki robotnicze.(…)”.

Dążenie do „wolności”

Iwo mieszka w Warszawie. Wyglądem przypomina radzieckiego marynarza. Na głowie beret sowieckiego „matriosa”, czarny pas z sierpem i młotem. Koszulka w biało-granatowe paski. Jest szefem WGR (Walczącej Grupy Rewolucyjnej), która przy okazji zajmuje się sprayowaniem komunistycznych symboli na stołecznych murach. Iwo nawołuje do walki z kapitalizmem, a jego marzeniem jest „globalna wieś” złożona z samego proletariatu

Idole to Marks, Engels i Lenin, choć często przynudzał – twierdzi Iwo w internetowym radiu „Aktywnym”.
- Flaga z sierpem i młotem wisiała w moim pokoju, od kiedy miałem 10 lat. Gdy wstawałem codziennie rano, przyglądałem się jej i wiedziałem, że jest to coś dobrego – wyznaje Iwo. Uważa, że nie dotyczą go problemy ekonomiczne i polityczne. Społeczeństwo, nowe lepsze jest również dla niego czymś „odległym”. Jego zdaniem komunizm jako system ekonomiczny i filozoficzny jest czymś, do czego za wszelką cenę ludzkość powinna dążyć.
- Nie interesuje mnie państwo, nie interesuje mnie naród. Terroryzm lewacki? – Nie miałbym oporów, aby się do niego przyłączyć. Kiedyś widziałem sens w znacznie drastyczniejszych środkach, ale uważam, że jeżeli będziemy w stanie pomóc ludziom odbudować świadomość społeczną, to i anarchia, i socjalizm przyjdą do nas z dnia na dzień – twierdził wyraźnie zadowolony Iwo Czerniawski w internetowym radiu „Aktywnym”

Nic dodać nic ująć… Czyli Iwo w Moskwie

Internetowa strona WGR na swych podstronach zamieściła między radziecką poezją i prozą opisy wyjazdów, w jakich uczestniczyli członkowie organizacji. Relacjonują na nich spotkaniami z komunistami i bolszewikami rosyjskimi, którzy - jak widać - bardzo imponują polskim kolegom.

„Siedzę w celi o niewielkiej powierzchni razem z moimi Towarzyszami wśród, których jak już mówiłem są przedstawiciele różnych grup” – wyznaje Iwo, opisując jeden ze swoich wyjazdów do Moskwy. „Są trockiści z RRP (Partia Rewolucyjna Rosji - przyp. PRAWY.PL), z którymi najbardziej się utożsamiam. RRP nie jest liczna, ma około 50 osób w całej Rosji. Co miesiąc wydaje gazetę „Pracownicza Demokracja” o dwutysięcznym nakładzie. RRP prowadzi również jedną z najbardziej popularnych komunistycznych stron internetowych www.1917.com. Redaktor strony i gazety – Sergej jest z nami w celi. Śpiewa właśnie jakąś pieśń rewolucyjną. U niego w mieszkaniu zawsze RRP ma zebrania, jest to miejsce znane przez większość młodych komunistów, taka właściwie trockistowska kwatera główna.

Są wśród nas Towarzysze z AKM – Awangarda Krasnoj Mołodioży (Awangarda Czerwonej Młodzieży). Jest to organizacja młodzieżowa stosunkowo dużej partii TR (Trudawoj Rosiji – blok stalinowski na rzecz ZSRR, który startował nawet w wyborach do Dumy). TR liczy około 10 000 członków w całej Rosji natomiast AKM około 2000 członków. Niemalże każdy działacz AKM-u jest w stanie poświęcić się dla rewolucji, nie ma tu osób niezdecydowanych, można powiedzieć, że jest to organizacja o profilu bojowym. Dojeżdżamy do metra – stacja Kropotkinskaja. Zjeżdżamy schodami, wpadamy do wagonu. Pewną tradycją już się stało, że gdy jesteśmy w nieco większej grupie, to zawsze w metrze ogłaszamy władzę radziecką. Tak jest i teraz. Jeden z naszych oznajmia, że wagon ten stał się wolną od okupacyjnego reżimu strefą objętą przez władzę radziecką. Po krótkim przemówieniu wzniesione zostaje hasło: „Naszą ojczyzną Związek Radziecki”. Właściwie nikt nie przyjął tego jako jakiś żart. U ludzi starszych dostrzegam łezkę w oku, ludzie młodzi są jakby zdezorientowani, nie wiedzą za bardzo, o co chodzi, ale też właściwie popierają. Przechodzimy przez wagon, zrywając wszystkie burżuazyjne reklamy i zalepiamy je naszymi materiałami propagandowymi”.

Działają za aprobatą szkoły?!

„Nowoczesny” komunizm, jaki propaguje wraz ze swoją grupą Iwo Czerniawski, polega na docieraniu do młodych ludzi ze zbrodniczą ideologią poprzez „piękno sztuki czasów radzieckich” jak ujmuje to Iwo. Cokolwiek ów młody człowiek miał na myśli, piękno w cenzurowanej poezji, muzyce i prozie trudno dostrzec. Nie miała z tym problemów najprawdopodobniej dyrekcja państwowej szkoły muzycznej w Warszawie, do której uczęszcza ów młody rewolucjonista. Na XI Uczniowskim Forum Muzycznym, w ramach bloku "Słowo i dźwięk", a dokładnie na jego zakończenie, będzie miał miejsce występ Iwa Czerniawskiego oraz Walczącej Grupy Rewolucyjnej pt. „Wyzerować umysł” [ - zgadzam się ! trzeba mieć zamiast mózgu kompletne ''tabula rasa'', żeby łykać takie g... ! dop. mój ]

Tolerancja dla wybranych

Mimo że głoszenie jakiejkolwiek ideologii totalitarnej w Polsce jest zakazane prawem, przedstawiciele owych zbrodniczych ideologii traktowani są różnie. Przechadzka po centrum Warszawy, co sprawdziliśmy już wcześniej przy publikacji artykułu Zakazane (?) symbole. Lenin lepszy od Hitlera? z wizerunkiem Trockiego czy Che Guevary nie spotyka się z reakcją ze strony przechodniów, a nawet policji. Zupełnie inaczej sprawa się ma, gdy na koszulce jest swastyka czy podobizna Hitlera, a przecież to zupełnie to samo.

Marek Miśko

[ całość > tuuuu ]

Cała prawda o ''GW'' .

Miało być co innego, ale nie mogłem się powstrzymać, by nie wrzucić tu fragmentów wywiadu w jednym z ostatnich numerów ''Dziennika'' z byłym już [- kolejnym? ] pieszczochem ''Wybiórczej'' jakie parę dni temu przypadkiem odkryłem, tak są smakowite ! Przypomnę tylko, że ''GW'' jakieś z dziesięć lat temu ''uczciła'' rocznicę Powstania Warszawskiego tekstem tego pana o AK-owcach mordujących w czasie jego trwania Żydów... [ rzeczywiście, nie mieli wtedy nic innego do roboty ! ] :

Michał Cichy o tym kto rządził w „Gazecie Wyborczej": „Adama poznałem stosunkowo późno. Oczywiście obserwowałem go na kolegiach. Na początku zachwyciłem się jednak Heleną Łuczywo. Pierwszy raz zetknąłem się z nią po 2 - 3 dniach od rozpoczęcia pracy. Wówczas redakcja mieściła się w sławnym żłobku na Iwickiej, który miał strukturę amfilady. Najbardziej cenione były więc te dwa krańcowe pokoje, które w amfiladzie nie były. Można się tam było zebrać wokół dużego stołu i knuć w pewnej izolacji. W jednym z tych pokojów był sekretariat redakcji, a w drugim archiwum. Większość najważniejszych kolegiów na pierwszym etapie istnienia "Gazety" odbywała się w archiwum. Mnie tam strasznie ciągnęło. Pewnego dnia drzwi do pokoju były uchylone. Wetknąłem głowę i nagle koło mnie pojawiła się jakaś kobieta, której nigdy wcześniej nie widziałem i która powiedziała krótko "Nie wchodź tu". Tak po raz pierwszy spotkałem Helenę Łuczywo i od razu poczułem, że jest to ktoś wielki, od kogo nauczę się wszystkiego. Adam Michnik nigdy nie był redaktorem naczelnym "Gazety". Należy to wydrukować wersalikami. On był ideologiem "Gazety", jednak jego wpływ zarówno na pracę redakcji, jak i na kształt gazety ograniczał się wyłącznie do stron publicystycznych, do komentarzy i działu politycznego. Całością "Gazety" zawsze zarządzała Helena."

O „młodej prawicy" lat 90-tych i „cynglach Michnika": „Młoda prawica - także pańskie ówczesne środowisko - uważaliście "Gazetą Wyborczą" za taki obóz warowny, więc wystawialiście naprzeciwko niej własne obozy. Na przykład telewizję Walendziaka. Napisałem kiedyś tekst o środowisku pampersów, ale nie został puszczony do druku jako nazbyt koncyliacyjny. Do napisania tego tekstu w wersji, która już została w "Gazecie" opublikowana, wyznaczono więc "cyngla" Michnika, czyli Pawła Smoleńskiego, który zawsze potrafił w lot odgadnąć, jaki tekst ma napisać, by podobał się szefowi. Drugim z tych "cyngli" jest Agnieszka Kublik, która dysponuje podobną zdolnością jak Smoleński. Paradoks sposobu redagowania "Gazety" przez Michnika polegał na tym, że ludzie atakujący nas uważali, że Michnik wydaje swoim "cynglom" określone polecenia. Nawet pan, gdy pisał swój artykuł "Zniewolony umysł III RP", napisał, że "Alfa otrzymał od redaktora polecenie napisania artykułu o Żydach mordowanych przez żołnierzy AK podczas Powstania Warszawskiego". Nikt mi nigdy nie wydał żadnego polecenia, bym napisał jakiś tekst."

O Adamie Michniku, polskim Don Giovannim: "Michnik jest uwodzicielem. Zawsze lubił uwodzić kobiety i intelektualistów. W obu wypadkach był bardzo skuteczny, chyba nawet bardziej skuteczny niż Don Giovanni. Bardzo lubił także używać ludzi. Mówiło się o nim często "manipulator". Owszem, manipulowanie nie jest specjalnie przyjemną cechą charakteru, ale ta historia ma dwie strony. Do tego, żeby kogoś uwieść, potrzeba jego zgody. Michnik niesłychanie twardo testował odporność duchową i psychiczną wszystkich polskich inteligentów, którzy dusze mają miękkie jak kisiel. Kto najbardziej nienawidził Michnika? Porzucone przez niego kochanki płci męskiej: Herbert, Burek, Rymkiewicz..."

O Michniku - hipokrycie i fałszywym proroku: "Jeśli chodzi o moralizm, Michnik naprawdę uważa się za moralistę. To jest wielowymiarowa postać, którą da się opisać tylko przy użyciu wyrafinowanych oksymoronów. On jest wyjątkowo oksymoroniczny, bo jest skrajnie amoralnym moralistą. Moim zdaniem źródłem największej nienawiści do Michnika jest to, że uważa się go za kogoś w rodzaju fałszywego proroka, za faceta, który zachowuje się jak kaznodzieja, mówi innym, jak należy się zachowywać, co jest moralne, a co nikczemne. Najpiękniejszy oksymoron opisujący to, o czym mówimy, na który natknąłem się w swoim życiu, brzmi: "otyły dietetyk". Michnik jest otyłym dietetykiem. Wszyscy to widzą poza nim samym. Michnik wygłosił kiedyś zdanie, które mi się bardzo mocno wryło w pamięć: "Nie jest bez znaczenia, kogo udajesz; nawet jeżeli jesteś hipokrytą, to jeżeli udajesz świętego, a masz naturę węża i lubisz tylko syczeć uwodzicielsko, a później dusić albo gryźć, to jeżeli udajesz świętego, mając taką naturę, to i tak jesteś troszkę lepszy, niż gdybyś nie udawał". Istnieją pewne pożytki nawet z hipokryzji. Adam potrafił ją wykorzystywać także do dobrych celów. Na przykład do ucywilizowania SLD."

O Helenie Łuczywo, stuprocentowej Żydówce i mistrzyni: "Ale w "Gazecie Wyborczej" miałem zupełnie innego mistrza, płci żeńskiej, czyli Helenę Łuczywo. Dla mnie Helena jest postacią rangi historycznej, nie można jej porównywać ze współczesnymi postaciami. Ze znanych mi ludzi, którzy w XX wieku żyli w Polsce, mogę ją porównać tylko do Celiny Lubetkin, która była żoną Antka Zukiermana, dowódcy ŻOB. I faktyczną dowódczynią powstania w getcie. Misja Heleny, która jest stuprocentową Żydówką, polegała zawsze na chronieniu polskich Żydów przed jakimkolwiek złym losem. To zadanie wykonała w stu procentach. Była komendantką ŻOB w latach 90. Nie można się dziwić, że ona ze swoim zapleczem kulturowym i genetycznym nie była specjalnie wrażliwa na to, że mordowano księży po 1981, czy że generał Fieldorf był ofiarą mordu sądowego, w którym brała udział sędzia Wolińska. Misją Łuczywo było ratowanie sędzi Wolińskiej i wszystkich, obojętnie jak zapisanych w historii Polaków żydowskiego pochodzenia przed jakimkolwiek nieszczęściem. Także przed naprawdę istniejącym tutaj antysemityzmem."

[ cały wywiad do przeczytania tutaj ]

Eh... , zwłaszcza ostatni fragment to już totalny hardcore, i boję się nawet to komentować i cytować... Natomiast warto jeszcze raz powtórzyć : Michnik jest uwodzicielem i manipulatorem, i jako taki zawsze był niezwykle skuteczny, nie tylko wobec kobiet, ale przede wszystkim nawet ''polskich inteligentów, którzy mają dusze miękkie jak kisiel'' [ ktoś to wreszcie powiedział ! ], ale też, trzeba to wyraźnie podkreślić, ''ta historia ma dwie strony - do tego, żeby kogoś uwieść, potrzeba jego zgody'' [!]. Ano... Nie jest łatwo przyznać się przed samym sobą, że zostało się oszukanym, albo wręcz mówiąc wprost ordynarnie wydymanym, a cóż dopiero, że nie doszłoby nigdy do tego, gdybyśmy sami tego w gruncie rzeczy nie chcieli... - bycie wykorzystanym na własne życzenie to naprawdę nic przyjemnego ! Ale też nie zdejmuje to odpowiedzialności z tego, kto cynicznie i podle wykorzystuje ludzkie słabości, zwłaszcza gdy jest takim hipokrytą, że już nawet tego nie zauważa - ba! : przedstawia to jako swoją ''misję'' ! Niestety, gwoli sprawiedliwości trzeba napisać, że i niżej podpisany należy do tego żałosnego legionu ''zdradzonych kochanek Michnika'' : przez prawie całe lata 90-te ''GW'' wyznaczała w dużym stopniu moje ówczesne, pożal się boże, ''horyzonty umysłowe'' - jak bardzo byłem wówczas zaślepiony najlepiej niech świadczy, że podczas lektury anarchistycznych zine'ów od moich znajomych zdumiewało mnie zawsze, iż tak zajadle często krytykuje się tam ''Wybiórczą'', a przecież oczywistym było dla mnie wtedy, że krytykować ''GW'' mogą tylko jakieś ''prawicowe oszołomy'' - bo każdy prawicowiec mógł być jedynie ''oszołomem'' rzecz jasna ! Na swoje usprawiedliwienie mam tylko, że dość szybko się ocknąłem : pomógł mi ''zimny prysznic'' jakim była ohydna, podła nagonka na Herberta, jaką urządziło salonowe towarzystwo, tuż zwłaszcza po jego śmierci - obnażyła całą nicość moralną tych ludzi, którzy nie wiedzieć czemu mianują się ''inteligencją'' i ''autorytetami'', a dla których nie ma takiej chyba nikczemności, do której byliby zdolni się posunąć, żeby zgnoić i zaszczuć człowieka, który nadepnął im na odcisk ! Niestety, wielu całkiem zdolnych, inteligentnych [ wydawałoby się ] ludzi wciąż mentalnie tkwi w latach 90-ych myśląc kategoriami - dosłownie i w przenośni - zeszłowiecznymi, i klepiąc frazesy zaczerpnięte z ''GW'' i ''Wysokich Obcasów'' ich świadomość pozostaje w więzieniu tej gazety. Tym chciałbym dedykować tekst Ziemkiewicza, który jakiś już czas temu ukazał się w jednym z numerów ''Rzepy'' pod wymownym tytułem ''List o salonowych frajerach'' - nie mogę się powstrzymać, by nie zacytować tu jego obszernych fragmentów, ku ich namysłowi :

[...] ''Najpierw Rafał Kalukin opublikował pompatyczny „List do starszych kolegów”, poświęcony w trzech czwartych zapewnieniom, że autor nie ma wątpliwości co do generalnej słuszności, że jest oczywiście przeciwko lustracji i za III RP, a w jednej czwartej stwierdzeniu, że słowa Michnika nie porywają już młodzieży, i że przy różnych prywatnych okazjach autor spotyka się z lekceważącym stosunkiem młodej inteligencji do autorytetów. Pyta w związku z tym, czy nie czas uznać, że popełniono pewne błędy, nie dotrzymano kroku duchowi czasów, i jakoś się w tym duchu zmienić.

Odpowiedział Kalukinowi tekstem jeszcze obszerniejszym sam Michnik, mniej więcej w tym sensie, że formacja, którą obaj reprezentują, dobrze się przysłużyła Polsce i demokracji, że może Unia Wolności popełniła pewne błędy, ale straciła wyborców nie przez te błędy, ale dlatego, że była partią ludzi bezinteresownych, uczciwych, po prostu za dobrych na takie społeczeństwo. Przypomniał, że zagrożenia dla demokracji nie minęły, i trzeba się nadal przeciwstawiać, a z duchem czasów to bez przesady. Słowem, że troska Kalukina jest bezpodstawna, bo jest dobrze. Niemniej, choć jest dobrze, to dobrze, że Kalukin ma odwagę pytać, czy aby nie jest nie tak dobrze.

Może mniej bym boki zrywał, gdyby była to pierwsza taka dyskusja. Ale nie jest. Przypominam sobie – zwróciłem uwagę, bo rzecz mnie dotyczyła – w jaki sposób zareagował na moją „Michnikowszczyznę” młody salonowiec z „Tygodnika Powszechnego”. Oczywiście, zjechał mnie pryncypialnie, wykazał, że książka napisana jest z wrogich pozycji, i w ogóle odrobił lekcję jak należy – ale z jakichś powodów wykazał przy tym zatroskanie, że ta niesłuszna i wroga książka trafia jednak do przekonania młodym ludziom, ci bowiem Michnika nie rozumieją, nie cenią, żyją w innym świecie, i może należy się tu zastanowić, czy nie popełnia on jakiegoś błędu. I tu miał mniej szczęścia niż Kalukin, prawdopodobnie po prostu dlatego, że za wcześnie wyskoczył przed szereg. W kilku kolejnych numerach oburzeni tygodnikowi geronci, z panią Hennelową na czele, dosłownie wgnietli młodego redaktora i jego wątpliwości w glebę za pomocą sprawdzonych argumentów, iż Michnik jest wielki, nieomylny i siedział w więzieniu.

Koniec bezprzymiotnikowej inteligencji

Coś się jednak od tego czasu zmieniło. Zarówno Kalukin, jak i odpowiadający mu Michnik, używają nazwy na określenie swego kręgu: „liberalna inteligencja”. Jeszcze niedawno byłoby to nie do pomyślenia. Warszawsko-krakowskie towarzystwo wzajemnej adoracji było, we własnym przekonaniu, inteligencją po prostu. Jedyną i bezprzymiotnikową. Nazwa „liberalna inteligencja” sugeruje, że inteligencja – jakaś inna, dajmy na to konserwatywna – istnieje także poza salonem.

Pada więc oto niepostrzeżenie jedno z fundamentalnych dla fenomenu michnikowszczyzny uroszczeń. Już nie czuje się ona jedyną elitą, do której przynależność jest po prostu „kwestią smaku” (przy podmienieniu herbertowskiej pogardy dla „szpiclów, katów, tchórzy” michnikową pogardą dla mających odmienne poglądy) i z osobnikami poza którą pozostającymi nie tylko się nie dyskutuje, ale wręcz nie podaje się im ręki. Teraz widzi się już ona tylko jako część szeroko rozumianej polskiej inteligencji. To milowy krok do znormalnienia. Jeszcze parę lat i może dojdzie do tego, że z niektórymi przedstawicielami – przyjmijmy to określenie – „liberalnej inteligencji” zacznie być możliwy merytoryczny, pożyteczny dla debaty publicznej spór.

Czy kimś takim stanie się nękany wątpliwościami (zakładam, że szczerymi) redaktor Kalukin? Oczywiście, życzyłbym mu. Choć, mówiąc bez żadnej ironii, szczerze współczuję i jemu, i wielu podobnym, którzy w michnikowszczyznę zainwestowali swą energię, zdolności oraz dobre imię nie z przyczyn życiorysowo-towarzyskich, ale po prostu z naiwnej wiary. Problem ich bowiem, o czym jeszcze nie wiedzą, nie polega na tym, co zaczęło Kalukina uwierać. Czyli nie na tym, mówiąc najogólniej, że nie mają wiele do powiedzenia swoim rówieśnikom, którzy na przykład rozbijają sobie nosy o bariery strzegące atrakcyjnych zawodów przed napływem niespokrewnionych i nieprotegowanych potencjalnych konkurentów do łatwych pieniędzy, jakie się tam dzięki owym barierom zarabia. Że kiedy ludzie młodzi uświadamiają sobie rygory kraju sitw i reglamentowanego sukcesu, gdy są blokowani w karierach przez feudalne układy nauki, kiedy jako przedsiębiorcy padają ofiarami wymuszeń urzędniczych, kiedy jako prości obywatele zmuszeni są okupywać łapówkami uzyskiwanie zgód czy pozwoleń budowlanych, słowem, kiedy zaczynają rozumieć niedogodności życia w państwie urządzonym według gwarantującego grupowe przywileje dilu w Magdalence – to co im może powiedzieć Kalukin? Że jego środowisko potępia morderców Narutowicza i twardo broni demokracji oraz agentów SB?

Pułapka mniejszego zła

Nie, wbrew pozorom nie w tym problem Kalukina, że nie ma w takiej sytuacji do powiedzenia nic. Jest gorzej. On właśnie musi mówić, że tak jest dobrze. Że samowola sitw to godziwa cena za powstrzymanie największego z zagrożeń, jakim były rządy nienawiści. Nienawiści, która chciała dekomunizować, rozbijać układy i która biła w uświęcone środowiskowe hierarchie. Niechby nawet rządzili złodzieje i gangsterzy, to i tak lepsze, niż miałaby dojść do władzy „czarnosecinna” prawica.

Taka bowiem jest pułapka, którą na siebie zastawiła „liberalna inteligencja” – pułapka, w której „starszym kolegom” Kalukina wygodnie, ale ludziom w jego wieku uniemożliwiająca rozwój, oznaczająca po prostu konieczność wyłączenia najpierw mózgu, a potem sumienia, co wielu przychodzi łatwo, ale może nie wszystkim.

Ta pułapka nie jest zresztą niczym nowym. Nie przypadkiem szydzę tu sobie z potępienia dla morderców Narutowicza, które tyle miejsca zajęło w telewizyjnej audiencji udzielonej swego czasu przez Michnika Lisowi. Michnikowszczyzna wpędziła się w podobny ślepy zaułek jak przedwojenna formacja, do której tak lubi się odwoływać. Formacja, która pięknie mówiła o wolności, sprawiedliwości i innych wartościach, ale w praktyce wspierała Kostka Biernackiego i nieprawości Berezy Kartuskiej. Gadanie gadaniem, ale trzeba było popierać władzę, nawet w największych jej świństwach, bo ta władza cenzurowała i trzymała w więzieniach „demony nacjonalizmu”. W gębie Woltery i Żeromskie, a przy stoliku Prystory i „Blocie Pierackie”. (Osobna sprawa, jak się potem ta szkoła nieprzesadnie poważnego traktowania wyznawanych wartości przydała „liberalnej inteligencji” w kolaboracji ze stalinizmem, by wspomnieć Tuwima czy Słonimskiego).'' [...]

całość > tutaj

Tak więc moi drodzy, być może ten blog należałoby przemianować na np. ''wyznania byłego gazetowybiórczego frajera'' lub może nawet dziwki - ? rzecz jest do rozważenia...

piątek, 20 lutego 2009

Radziecka komedia romantyczna .

Dzisiejszy post będzie tym z serii mniej poważnych, chociaż bynajmniej idiotyczny [ mam nadzieję ] - poświęcę go radzieckiej komedii romantycznej z 1940/41 r. pt. ''Cztery serca'' [''Serdtsa czietyrioch''], którą jakiś już czas temu przypadkiem odkryłem. Już samo to określenie brzmi jak oksymoron, jakby było sprzeczne samo w sobie i sugeruje jakąś toporną, komunistyczną propagandową szmirę, tymczasem nie! - z niejakim zdziwieniem zauważyłem przy oglądaniu fragmentów umieszczonych na youtub'ie, że film się broni, jest całkiem niezły i prawie pozbawiony akcentów propagandowych [ być może dlatego miał później kłopoty, ale o tym za chwilę ]. Jeszcze bardziej zdumiewające, przynajmniej dla mnie, jest, że rzecz cała opiera się na typowych dla tego gatunku schematach [ a więc od dobrych kilkudziesięciu lat nic się w tym względzie nie zmieniło, i te wszystkie ''cztery wesela'' i ''kopulacje w wielkim mieście'' to tylko kolejne mutacje tłuczonych od ponad pół wieku ''gotowców'' - porażające...], takich jak ''rozważna i romantyczna'', komedia pomyłek, wojna ''pci'', itp. Wprawdzie ponieważ nie znam rosyjskiego, więc wiele zawartego tam ''humoru sytuacyjnego'' mi umyka, ale nawet bez tego można zauważyć, że obraz cechuje pewna lekkość korzystnie wyróżniająca go na tle ówczesnych filmów produkowanych w ZSRR pełnych charakterystycznego dla stalinizmu chamstwa, łopatologii i ciężkich, przaśnych żartów. Oczywiście trzeba pamiętać, że ten i jemu podobne filmy reprezentują typowy dla tamtego okresu nurt eskapizmu w kinematografii radzieckiej, i nie mają one nic, lub prawie nic wspólnego z życiem przeciętnego mieszkańca tego kraju, takim jak ono wyglądało naprawdę : to już nawet nie chodzi o to, że z oczywistych względów nie ma tam nic o obozach koncentracyjnych, skali represji, powszechnym zniewoleniu itp., bo przecież egzystencja zwykłego człowieka wtedy nie tylko z tego się składała, nawet w czasie największego nasilenia komunistycznego terroru, chociaż niewątpliwie kładł się on nań straszliwym cieniem, ale brak tu choćby obrazu powszechnej nędzy w jakiej żyła ogromna większość mieszkańców ZSRR, codziennych uciążliwości związanych z funkcjonowaniem w rzeczywistości totalitarnego, omnipotentnego państwa i co za tym idzie wszechwładnej, ogromnej i pomiatającej poddanymi jej władzy ludźmi biurokracji, gospodarki nakazowo-rozdzielczej a więc kolejek, prawdziwej przepaści między poziomem życia klas uprzywilejowanych - a jakże! - w tym systemie [ partyjnych, biurokratów, sprzedajnych inteligentów, czekistów itp.] a całej reszty, o wiele większej niż w krajach kapitalistycznych potępianych gromko i obłudnie za ''wyzysk'', gdy to właśnie bolszewickie państwo było największym wyzyskiwaczem, stokroć gorszym od najokropniejszego kapitalistycznego ''krwiopijcy'' ! Jasne, że nie oczekuje się od filmów tego gatunku szczególnego realizmu, ale rozziew między nimi a rzeczywistością stalinowskiej Rosji był już posunięty do absurdu - warto o tym pamiętać, by nie patrzeć przez pryzmat kreowanego przez nie obrazu świata na tamte czasy. Najlepiej to widać na przykładzie innego, szalenie wówczas popularnego, sowieckiego musicalu [- ? można chyba tak powiedzieć ] ''Wołga, wołga'' z '38 r., który wylansował prawdziwy wtedy ''przebój'' : ''Szyraka strana maja radnaja'' z refrenem ''ja drugiej takoj strany nie znaju, gd-zie tak wolno dysziet czełowiek'' czy jakoś tak, czyli w wolnym [ bardzo, bo moim ] tłumaczeniu : ''nie znam takiego drugiego kraju, gdzie tak swobodnie się żyje[-oddycha ?]'', a przecież było to apogeum tzw. Wielkiej Czystki, gdzie rok wcześniej, w samym tylko '37-ym rozstrzelano blisko 700 tysięcy ludzi, nie licząc tych, którzy zmarli w łagrach i na zsyłce, a dobrych kilka milionów wpakowano do więzień i obozów koncentracyjnych ! Fala takich filmów, która zaczęła się właśnie ok. połowy lat trzydziestych, miała min. zakryć tą monstrualną zbrodnię i utwierdzić w społeczeństwie sowiecki, komunistyczny imperializm, przygotować je odpowiednio do przewidywanej już wojny i planowanej ekspansji, wszystko zaś zgodnie z zasadą, którą proroczo wyłożył w zakończeniu ''Pożegnania jesieni'' Witkacy parę lat wcześniej [ pewnie dlatego, że miał okazję poznać to gówno u jego zarania przebywając podczas rewolucji w Rosji ] : ''a jednak dobrze jest, wszystko jest dobrze - co, może nie?!? dobrze jest psiakrew, a kto powie, że nie to go w mordę !!!'', no . Wracając do samego filmu : grająca tu główną właściwie rolę jedna z największych ówczesnych ''gwiazd'' radzieckiego kina - Walentyna Sierowa [ o niej szerzej jeszcze za moment ] wciela się tu w postać do bólu racjonalnej, sowieckiej feministki skupionej całkowicie na karierze naukowej, której utrapieniem jest młodsza, bardzo muzykalna siostra, bezustannie w kimś zakochana i lekkomyślna. Tymczasem jej ani w głowie amory, oczywiście do czasu aż pozna przystojnego oficera Armii Czerwonej... Brzmi to wszystko strasznie idiotycznie, ale naprawdę zostało umiejętnie, nienachalnie rozegrane, całkiem fajnie pokazano jak początkowy konflikt między parą głównych bohaterów zwolna przeradza się w miłość - na napięciu między nimi jest zresztą zbudowana cała fabuła i większość zabawnych sytuacji w filmie - , ciekawie przedstawiono uczuciowy czworokąt [ bo dochodzi tu jeszcze beznadziejnie zakochany w postaci Sierowej safandułowaty naukowiec Gleb ] jaki się w pewnym momencie na skutek splotu przypadków tam tworzy, no i sami aktorzy grają, i to dobrze, ludzi z krwi i kości a nie jakieś schematyczne, socrealistyczne typy, w ramach oczywiście ograniczeń narzucanych przez ówczesną propagandę. I być może to właśnie zaważyło, a nie wojna między ZSRR a III Rzeszą, bo film miał wejść na ekrany jeszcze wiosną '41, na wspomnianych na początku kłopotach, jakie miał ten obraz : podobno decyzję o jego wstrzymaniu - pokazano go dopiero po zakończeniu wojny - podjęto dlatego, że uznano iż czerwonoarmista nie może być postacią w wodewilu...
Na koniec, zanim zaprezentuję kilka fragmentów filmu, jeszcze parę słów o Sierowej, bo życie tej artystki, jej tragiczne w dużym stopniu losy mówią coś o tamtych czasach : nazwisko Sierowa nie było jej rodzonym, nosiła je po pierwszym mężu, znanym wtedy, słynnym w ZSRR dzięki propagandzie lotniku - podobno była to miłość ''od pierwszego wejrzenia'' [ takie romantyczne szczegóły ], zaledwie parę dni od spotkania miał się jej oświadczyć i wkrótce też, błyskawicznie można by rzec [ jeśli nie wręcz odrzutowo...] wyszła za niego ; niestety, małżonkowie nie nacieszyli się zbyt długo sobą - Sierow zginął jakiś rok-dwa później w wypadku podczas rutynowego lotu, od razu jednak zaczęto wtedy szeptać, że nie był to zwykły wypadek, lecz został umyślnie spowodowany, gdyż jego popularność zaczęła zagrażać sławie samego tow. Stalina... wiadomo, że w tym kraju tylko ON mógł być Pierwszym, i nikt poza tym! Jak było naprawdę - nie wiem, aczkolwiek biorąc pod uwagę paranoiczne stosunki panujące, zwłaszcza w tamtym czasie, w Sojuzie jest to bardzo prawdopodobne : tak czy siak Sierow pozostał, jak głosi biografia, jedyną prawdziwą miłością jej życia, odtąd wchodziła już tylko w mniej lub bardziej przelotne związki, najczęściej z przedstawicielami [ chociaż może bardziej pasowałoby tu : członkami... he he ] ówczesnej elity ZSRR, min. ze znanym wtedy dziennikarzem i poetą Konstantym Simonowem - Simonow już po wybuchu wojny między niedawnymi jeszcze sojusznikami Hitlerem i Stalinem napisał z frontu list, a właściwie wiersz dedykowany Sierowej pod wymownym tytułem ''Czekaj na mnie'', który niemal natychmiast został gigantycznie nagłośniony przez propagandę sowiecką, do tego stopnia, że stał się jednym z niewielu powszechnie znanych utworów literackich często wśród ludzi, którzy nie mieli żadnej właściwie styczności z poezją! I wszystko pięknie układałoby się w łzawy schemat, gdyby nie jeden drobny, brzydki szczegół : Sierowa w tym czasie nawiązała romans z marszałkiem Rokossowskim[ tak, tym samym!]... [ he he, sorry nie mogłem się powstrzymać, ale czyż to nie wspaniale brzmi?! ] Powstrzymajcie jednak, drodzy bracia i siostry, pochopne wyroki : Walentyna bynajmniej nie była szmatą, z tego co zrozumiałem z jej biografii nigdy nie dawała Simonowowi nadziei na coś więcej, niż przelotny związek, nie bawiła się więc jego uczuciami ani oszukiwała go, to raczej on coś sobie wkręcił, jak każdy niemal artysta, a już zwłaszcza poeta, dla którego twory jego wyobraźni są bardziej realne niż rzeczywistość - utwór ten był poniekąd projekcją jego czysto życzeniowego myślenia, i niczym więcej. Niestety, ponieważ jako się rzekło został on już nagłośniony i rozpropagowany wśród żołnierzy, by podnieść ich morale, więc władza, nawet sowiecka, nie mogła sobie pozwolić na groźbę defetyzmu, jaka w wyniku tej sytuacji przed nią stanęła : kto wie, gdyby plotki o romansie popularnej aktorki i niemniej znanego wojskowego, które już zaczęły się szerzyć, dotarły do przebywających na froncie żołnierzy i w związku z tym sami zaczęliby się zastanawiać, co też to porabiają pozostawione przez nich żony czy dziewczyny, to być może wtedy nawet idące na tyłach i strzelające do wycofujących się czerwonoarmistów bataliony NKWD by nie pomogły... [ dopisek : znajomy słusznie mi wytknął, że nie była to znowu taka enigmatyczna kwestia, bo rzeczą powszechnie wówczas wiadomą było, że pracują w zmilitaryzowanych fabrykach przy produkcji broni - owszem, ale skoro nawet w łagrach ludzie się pieprzyli - a pieprzyli się, i to na potęgę ! - a nawet zdarzała się tam, chociaż niezmiernie rzadko, w tak nie sprzyjających jej warunkach miłość, to co dopiero na ''wolności'' ! tak więc, myślę, radzieccy faceci - a tym samym i władza! - mieli się jednak czego obawiać... inna sprawa, że sami wcale też sobie radzili gwałcąc na potęgę wszystko co im wpadło pod rękę! ]. Gdzieś przeczytałem związaną z tym anegdotę : podobno Stalin wezwał na Kreml Rokossowskiego niby w celu, by złożył mu rutynowy wojskowy raport i podczas gdy ten referował stojąc przed nim na baczność, nagle zapytał go jak gdyby niby nic : ''- a nie wiecie przypadkiem towarzyszu Rokossowski, kto jest mężem Sierowej?'', Rokossowski przerażony ledwo zdołał wydusić : ''- chyba pisarz Simonow?'' [ fakt, byli już od jakiegoś czasu małżeństwem ], ''- też tak myślałem'' pykając w fajeczkę odpowiedział Stalin - i następnego dnia specjalny samolot zabrał przebywającą u marszałka Sierową z powrotem do Moskwy, tak zakończył się ich romans. Jednak samego małżeństwa z Simonowem to nie uratowało, nie było udane nosząc wszelkie cechy podtrzymywanej jedynie na użytek zewnętrzny, propagandowej fikcji [ rozstali się w końcu gdzieś w latach 60-ych, gdy było to już możliwe], również kariera filmowa Sierowej załamała się, wprawdzie gdzieś przeczytałem, że z powodu jej pogłębiającego się alkoholizmu [ nie ma co się dziwić ; zresztą był to problem też innej, większej jeszcze sowieckiej gwiazdy, odtwórczyni min. głównej roli w wyżej wspomnianym przeboju kinowym tamtych lat ''Wołga, wołga'' - Lubow Orłowej, którą wpędził w alkoholizm sam Stalin... tak bardzo przypadła mu do gustu jej gra, skądinąd wiadomo, że miał na punkcie filmów bzika, tak samo zresztą jak Adolf [-?], że zaczął ją zapraszać na całonocne popijawy, a właściwie pijackie orgie, które regularnie urządzał wespół ze swymi przydupasami, a wiadomo, że Słońcu Ludzkości się nie odmawia, tak więc... ], możliwe, myślę jednak, że w o wiele większym stopniu zadecydował o tym ten ''incydent'' - Józek zapewne nie wybaczył go jej i postanowił ukarać przynajmniej artystycznym niebytem [ na natychmiastową egzekucję czy zsyłkę do łagru nie zdecydował się prawdopodobnie tylko ze względów propagandowych : trudno było zaraz uśmiercać kogoś, z kogo dopiero niedawno uczyniło się - nie pytając oczywiście o zdanie - ''sowiecką Penelopę'' czekającą wiernie na powrót z frontu swego zwycięskiego bohatera, chociaż gdyby pożył jeszcze trochę, to kto wie...]. Cała jej kariera na ekranie zawiera się więc zaledwie w okresie paru lat, końca lat 30-ych od filmu pod wielce wymownym tytułem ''Diewuszka s charakterom'' [ do kogo to pasuje, my wiemy...] do '43 r. po film ''Czekaj na mnie'' - skąd taki tytuł i o co chodzi już wiadomo ; potem długo długo nic, i dopiero gdzieś w latach 60- i 70-ych parę epizodycznych ról niemal tuż przed śmiercią [ chociaż w międzyczasie grała regularnie w jakimś moskiewskim teatrze, ale nic bliższego o tym nie wiem], tyle - jednym słowem pęknięte życie i niespełniony talent, o czym można się choćby przekonać oglądając poniższe epizody :

- grana przez Walentynę postać apodyktycznej siostry-racjonalistki wpada przypadkiem na przystojnego czerwonoarmistę [ a raczej on na nią ], po czym zawiązuje się między nimi ''walka pci''



...tu zaś kolejna odsłona rzeczonego konfliktu, ale widać wyraźnie, że napięcie między nimi nieuchronnie zmierza do wiadomego finału, zgodnie z zasadą ''kto się czubi...'' - idiotyzm wprawdzie, ale na filmie takie rzeczy wyglądają wiarygodnie [ tylko wyglądają właśnie ]



- na koniec coś innego : zaaranżowany w formie chwytającej za serce, typowo rosyjskiej ballady wspomniany wyżej wiersz Simonowa, wykonywany przez Walentynę Sierową - wprawdzie to nieco dziwne, że laska wykonuje sama poświęcony sobie utwór, ale może to ja czegoś nie zrozumiałem? k..., zawsze byłem słaby z dialektyki, nie to co np. taki Lenin - ten to miał łeb, zakuty że ho ho !!




p.s. dla tych, którzy uważają, że odjebało mi już do reszty skoro tracę czas na oglądanie takich rzeczy dorzucam jeszcze link do strony przedstawiającej wizerunek Moskwy w filmach z lat 30- i 40-ych, gdzie również można zobaczyć epizody z ''Czterech serc'' i to lepszej jakości, chociaż osobiście polecam zajrzeć na stronę 10, i oblukać scenę z powstałego tuż po wojnie filmu, gdzie radziecka dupa-krasawica spaceruje po basenie na szpilkach - i mówi się jeszcze, że Związek Radziecki był pruderyjny ! Tego typu perwery przeczą tej ohydnej burżuazyjnej, imperialistycznej propagandzie! Można też przejść na stronę 9, by ujrzeć szeroko rozwartymi ze zdumienia oczętami swymi fragmenty dzieła o jakże wdzięcznym tytule : ''Świniarka i pastuch'' [ coś dla komunistycznych zoofili ] - wszystko to tuuuuuuuuuu

miłego oglądania życzy

Wasia Lubieżnow

piątek, 13 lutego 2009

Mrożek vs. Jaruzelski .

Tak się złożyło, że znalazłem ostatnio dwa ciekawe wywiady z dwiema zupełnie różnymi postaciami stojącymi na przeciwstawnych biegunach w mojej osobistej hierarchii wartości : pierwszy to ''wywiad'' z Mrożkiem, jaki z tydzień temu opublikował ''Dziennik'' - cudzysłów dlatego, że p. Miecznicka, która go przeprowadziła niestety upstrzyła go wstawiając pomiędzy wypowiedzi Mrożka swoje ''przemyślenia'', które brzmią jak cytaty z wypracowania ambitnej gimnazjalistki, która wprawdzie dużo się naczytała, ale tak naprawdę g... wie o sprawach które porusza [ o ile się orientuję dobija już co najmniej do trzydziestki i w związku z tym można by się spodziewać po niej trochę głębszych refleksji, widocznie jednak należy do tego typu niesłychanie asertywnych tzn. w ogóle pozbawionych samokrytycyzmu, ''wyzwolonych'' - z czego? chyba z mózgu! - kobiet, które sprawiają, że coraz częściej zastanawiam się czemu ''dupek'' jest rodzaju męskiego... ]. Ale dość o tej dziennikarce, i tak za dużo poświęciłem tu jej przypadkowi miejsca - ponieważ jako się rzekło p.... jak poparzona, więc postanowiłem ''wydestylować'' z tego wywiadu to co najważniejsze, czyli wypowiedzi samego Mrożka, i oddać mu głos umieszczając z nich tu co smakowitsze fragmenty [ mam tylko nadzieję, że nie jest to ''nielegalne'', a zresztą blog ten nie jest - na szczęście! - ''popularny'', więc prawdopodobieństwo, że dopadną mnie prawnicy ''Dziennika'' jest znikome - oby! ] :

[...] - Widzi pan dzisiaj jakieś wielkie tematy, które pana interesują?

- Na pewno kwestie SB, tego wszystkiego, co dzisiaj wychodzi, a co przecież widziałem, żyjąc wtedy w Polsce, i co było straszne. To są tematy na niejedną powieść. Swoją drogą ja miałem szczęście, że mnie to nie dotknęło. Gdybym został dłużej, to kto wie, co by było. W ogóle miałem w życiu dużo szczęścia. W pewnym momencie zrozumiałem, jak to jest ważne: mieć dużo szczęścia. - mówi. I zaraz dodaje: - Na pewno kryzys ekonomiczny to ciekawy temat. Z tym kryzysem jest zresztą jakoś dziwnie. Bo on jest, a zarazem go nie ma. Zresztą oczywiście tutaj, w Nicei, ludzie podchodzą do kryzysu znacznie spokojniej niż w Paryżu, bo na południu nigdy nie było tej atmosfery "kariera przede wszystkim". Ale we Francji dużo się o tym mówi. Moim zdaniem kryzys, jeśli istnieje, zmienia ludzi na lepsze. Na pewno odbywa się jakaś globalna zmiana duchowa. Ludzie zaczynają inaczej żyć. [...]

- Ja mam wrażenie, że wszystko jest coraz gorsze.

- Gorsze niż była Polska w latach 50.?

- Polska w latach 50. była szczególnie okropna. Ale wszystko i tak staje się coraz gorsze.

- Dlaczego pan jest takim pesymistą?

- Nie jestem. Tak jest po prostu - i uśmiecha się szatańsko. [...]

- Napisał pan, że dążył do takiej absolutnej szczerości, bo pana ojciec był mitomanem.

- Tak napisałem? Coś trzeba pisać, kiedy człowiek pisze codziennie przez 40 lat. Nie, ja nie miałem kompleksu ojca. Ani w tym sensie, żebym chciał go naśladować, ani żebym chciał się od niego odróżnić. Zresztą to wybrzydzanie potem mi przeszło. Na szczęście. Przestałem się tak analizować, bo przychodzi moment, kiedy człowiek nie może już nic więcej powiedzieć o sobie. Jest czas, żeby inni o nim mówili. I o mnie mówili: źle i dobrze.

- Zaczął pan być zadowolony z siebie?

- Tak. Nie tak bardzo jak Paulo Coelho, ale tak.

[...] - No dobrze, ale cały czas nie rozumiem, dlaczego pan tak marudził w tym Chiavari?

- To było pierwsze miejsce na stałe poza Polską, a Polska była wtedy marudna, mówiąc delikatnie. Inaczej rzecz ujmując, to było moje otworzenie na Zachód. Ale jest jeszcze coś. Ja przez te kilka lat do wyjazdu w 1963 r. byłem genialny. Widziałem wszystko, miałem wszystko. Śniło mi się wiele snów, które były jak gotowe opowiadania. To niesamowite, ale miałem masę pomysłów, które brały się nie wiadomo skąd. Spływały na mnie z nieba. To były czasy mojej genialności. Każdy ma w życiu swoje chwile genialności, zanim zacznie się starzeć. Potem to się zaczęło kończyć.

- Dlaczego? Z powodu wyjazdu?

- Nie wiem. To prawda, że jako pisarz straciłem Polskę, rzeczywistość polską, ale zyskałem wolność. To jest cena, którą zapłaciłem. [...]

- Natomiast nie straciłem języka polskiego i z tego jestem zadowolony i dumny. Język polski nigdy nie stał się dla mnie martwy. [...]

''Wyzwolenie dzięki Jaruzelskiemu''.

- Przestałem się bić z polskością dzięki Jaruzelskiemu. Zresztą nienawidzę go za to. Bo zmusił mnie do tych pozytywnych uczuć wobec Polaków, do tego zespolenia się z Polską. Ja wtedy musiałem się zaangażować przeciw Jaruzelskiemu. Wtedy, w 1982 r., nie można było nie być Polakiem, nie czuć się częścią wspólnoty. Przestałem walczyć i pogodziłem się z tym, że jestem Polakiem.

- Czy kiedy umarł papież, poczuł pan to samo?

- Nie. Do tego czasu Polacy się zmienili i ja się zmieniłem. A po drugie już wtedy skończył się komunizm. Nie trzeba było być z narodem.

[...] - Tak, to było bardzo odważne! - Mrożek się ożywia. - Ale ja musiałem wyjechać. Proszę zrozumieć. Dla mnie już wyjazd z Krakowa do Warszawy to był awans. A jednak bardzo szybko się zmieniłem, rozwinąłem i coś się tam dla mnie popsuło. Ta warszawska atmosfera Spatifu była nie do wytrzymania. Pisała pani kiedyś artykuł o pięciu autorach, których wstyd czytać. No więc teraz jest Coelho, za moich czasów był Robbe-Grillet. Dziękuję pani w imieniu tych wszystkich dziewcząt, które zaczytywały się w Robbe-Grillecie. Wtedy dzwoniła Marysia do Zdzisia i mówiła: przeczytaj koniecznie, och! Nie znosiłem tej dusznej atmosfery i musiałem wyjechać. Zdawałem sobie sprawę, że to jest bardzo trudne, ale wyjechałem. Oczywiście, to się mogło skończyć katastrofą. Nie było przecież innych przykładów ludzi, którym się to udało - wyjechać i żyć z pisania. Bobkowski już wtedy dawno nie żył, zresztą on pracował. Gombrowicz nie utrzymywał się z pisania - a poza tym, jak on żył, w jakiej biedzie! Ale mnie się udało.

- Jak pan żył w Chiavari?

- W Chiavari żyłem tak jak Włosi z Chiavari.

- Znał pan włoski?

- Nauczyłem się tam. Nie brałem lekcji. Sam się nauczyłem. Z podręcznika. Jak to się mówi, uczyłem się słówek. Jeszcze w Polsce poznałem francuski i angielski.

- To chyba nietypowe. Wtedy pisarze polscy nie byli takimi poliglotami.

- Oczywiście, że nie. Oni się nie uczyli języków, po co im to? Pamiętam z Polski tę niechęć do uczenia się języków obcych! E, my się nie będziemy uczyli, po co? I picie alkoholu. A ja się uczyłem. Uczyłem się angielskiego i francuskiego. Potem w Chiavari włoskiego. W Meksyku mówiłem po hiszpańsku.

- Nie bał się pan tej eskapady?

- Bardzo się bałem. Ale ogrom tego strachu sprawiał, że właściwie było to nieco abstrakcyjne. Coś jeszcze pani opowiem. Kiedy później mieszkaliśmy w Paryżu, moja sytuacja finansowa była nadal słaba. W związku z tym pewnego dnia poszedłem na plac Vendome do Cartiera i kupiłem sobie bardzo drogi zegarek. Przyniosłem go do domu i pokazałem żonie. To był bunt przeciw temu stanowi niedostatku.

- I co, musiał go pan potem sprzedać?

- Nie. Mam go do dzisiaj. Udało mi się. Dla mnie sprawa kompleksu Polaka to bardzo długo była po prostu sprawa pieniędzy. Ponadto są sprawy niewymierne. Ja na przykład nigdy nie musiałem pracować. Poza trzema latami w "Dzienniku Polskim" w zeszłym wieku. Potem poszedłem i powiedziałem tamtejszemu urzędnikowi, że już więcej nie będę pracował. On pyta: a może jednak? Ja odpowiadam, że jednak nie. Na to on: aha, to w porządku. I tak się skończyło. Nigdy więcej nie musiałem pracować. To jednak jest coś. Tak, ja miałem w życiu szczęście.

[...] - Wie pani, ja nie kocham prostego człowieka, jak to się mówi, przy czym takie mówienie zakłada spojrzenie z góry. Nie kocham - bo go znam. Myślę zresztą, że dlatego ludzie lubili mnie czytać. Bo ich znałem. Ja pochodzę z małej wsi. Borzęcin przed wojną miał pięć tysięcy mieszkańców. Przed gimnazjum była szkoła powszechna, ale rozwinęło mnie dopiero gimnazjum w Krakowie. Gdyby nie gimnazjum, nie zostałbym tym, kim zostałem. Dopiero tam nauczyłem się czytać. Co prawda moja matka, która była przy mężu, też bardzo dużo czytała. Kiedy już zrobiła wszystko przy mężu i dzieciach - była nas trójka - czytała. Także moja ciotka własną wielką siłą woli wykształciła się i została nauczycielką najpierw łaciny, a potem niemieckiego. Był też brat mojego ojca, który został jezuitą. Tak, można powiedzieć, że wiele w moim życiu to był awans społeczny. Wyjazd z Krakowa do Warszawy i potem z Warszawy za granicę to też był awans, ucieczka.

Zamyśla się, patrzy w okno, na ulicę, palmy i morze.

- Czy to mieszkanie w Nicei to jest dalej awans?

Uśmiecha się.

- Owszem. Dla mojego zdrowia.

- Nie nudzi się pan tutaj?

- Okropnie się nudzę. Ale to nie zależy od miasta. Z wiekiem człowiek coraz bardziej się nudzi. Zobaczy pani. Zresztą nie chciałbym mieszkać w Paryżu. Tam, podobnie jak i w Warszawie, prawie wszyscy już umarli.

- W każdym z tych krajów jednego dnia czułem się nieszczęśliwy, a drugiego szczęśliwy. Ale jednak uważam, że dla każdego człowieka najważniejszy jest jego własny kraj. W moim wypadku więc Polska, wraz ze wszystkimi jej problemami. Wyjeżdżałem i wracałem - ale jednak to w Polsce czułem się u siebie.

- To dlaczego pan teraz znowu wyjechał?

- Bo człowiek się zmienia. Wiem, że prawdopodobnie zostanę w Nicei już do końca. Sprzedałem mieszkanie w Krakowie, kupiłem tutaj. Po pierwsze, ja mam paszport francuski, więc łatwiej mi tu mieszkać, niż na przykład we Włoszech. Poza tym jest tu słońce i styl życia, którego nie ma w Polsce. Proszę spojrzeć na ludzi siedzących w restauracjach, na słońcu. W Polsce tego nie ma. Nawet w Krakowie życie kawiarniane to tylko rynek. Poza rynkiem nie ma nic. Od początku uważałem, że mam wspaniały zawód, i teraz uważam tak jeszcze bardziej. Mogę mianowicie mieszkać wszędzie. Nie muszę się ruszać. Mogę siedzieć i świat się rusza w mojej głowie. - Ale zaraz dodaje: - No ale teraz także nie mogę się ruszać.

- Dlaczego?

- Wiek.

[...] - Dzielenie się z samym sobą nie jest bolesne. Byłoby bolesne, gdybym znajdował się na początku życia. Ale jestem na końcu. Zaskakuje mnie tylko czasem, jak pewne sprawy, które wówczas wydawały mi się trudne, są w istocie proste.


Piękna puenta. Jak ktoś chce więcej, i przy okazji sprawdzić czy aby nie szkaluję p. Miecznickiej z powodu swojej ''nieuleczalnej mizoginii'' na przykład, niech zajrzy tutaj.

Mrożek poczynił znamienną uwagę a propos Jaruzela i Polski w tamtym czasie, a tak się właśnie złożyło, że zupełnie niezależnie znalazłem przypadkiem wywiad z generałem przeprowadzony też niedawno i opublikowany przez gazetę o wdzięcznym mianie ''Myśl Polska'' [ - ach, jak ja kocham takie nazwy typu ''Ruch Przełomu Narodowego'', ''Frakcja Czerwonej Armii'', ''Czarny wrzesień'' - a czemu nie listopad?! - itp., gdzie właśnie pojawiają się takie strzeliste słowa jak ''Przełom'', ''Rewolucja'', ''Naród'', ''Równość'' czy ''Tolerancja'', a już zwłaszcza ich zbitka wprawia mnie wprost w ekstazę! ] - jeszcze lepszy jest tytuł samej rozmowy : ''Ja też nosiłem mieczyk Chrobrego'' [ he he he !!! ]. Czyż muszę coś jeszcze dodawać ? Tym razem oszczędzę cytatów, polecam przeczytać cały wywiad, bo pełen jest zaiste miodów! Jaruzelski patriota, szlachcic [ notabene podobno herbu ślepowron - he he, nie mogę! ], wychowanek jezuitów, wojskowy, który uratował kraj przed anarchią [ czyt. ''Solidarnością''... ] - ?!?! Ta kretyńska argumentacja mnie nie dziwi, bo już miałem okazję wielokrotnie się z nią zetknąć, i to nie tylko w ''Trybunie'' czy ''Nie'', ale też w publicystyce różnych prawicowych autorów, choćby Jana Engelgarda czy Adama Wielomskiego, którzy tenże wywiad przeprowadzili. Tak, tak - podobnie jak w przypadku lustracji na przykład, gdzie ''Nasz Dziennik'' i ''Gazeta Wyborcza'' mówią jednym głosem, również jeśli chodzi o ocenę stanu wojennego i jego autorów podziały na ''prawicę'' i ''lewicę'' zawodzą kompletnie! Można więc, wbrew też temu, co wmawia swym czytelnikom ''Wybiórcza'', być prawicowcem i popierać Jaruzelskiego! Dowodzi tego w klinicznej wręcz postaci przykład ww. Jana [ nieprzypadkiem zwanego ''Wanią''...] Engelgarda, ale nie możemy przecież też zapomnieć o tak wiekopomnej postaci, jak tatuś Romana G. ... Skądinąd nie można im przynajmniej zarzucić niekonsekwencji, tak jak ''Wyborczej'' [ a też oczywiście niektórym ''frondystom''], no bo rzeczywiście - skoro już popiera się Pinocheta, to i tym samym Jaruzelskiego, no nie?! A nie jak ''Wyborcza'' właśnie, która potrafi w tym samym numerze umieścić duży artykuł poświęcony rozliczeniom zbrodni, rzeczywistych i wydumanych, reżimu gen. Franco i cieszyć się w innym komentarzu z osądzenia i wpakowania do więzienia w Chile wysoko postawionego wojskowego związanego z juntą Pinocheta, mającego na sumieniu ok. 100 ofiar [ zrobiono tak, mimo że teraz jest tylko drżącym starcem na wózku z rurką w nosie, i pewnie nie tylko ], by parę stron dalej opublikować sążnistą apologię odpowiedzialnego za śmierć co najmniej takiej samej liczby ludzi Jaruzelskiego! ba, organizować w jego ''obronie'' całą akcję - jak widać dla ''faszystów'' nie ma amnestii, z komunistami to już inna sprawa... [ jeszcze nie zapomniałem też, że ''GW'' wypominała staremu Giertychowi udział we WRON-ie bodajże, więc może teraz w takim razie powinni go zacząć za to wychwalać? no, ale to zależy od tego kto do jakiej sitwy należy - czy jest ''nasz'', czy nie ]. Na marginesie drobny wtręt historyczny a propos Chile, ku rozjaśnieniu umysłów hipokrytów czytających i powtarzających bezkrytycznie opinie z ''Wyborczej'', a też i ''Frondy'' np. : otóż zwykle dyskusję o mających tam miejsce kilkadziesiąt już lat temu wydarzeniach ustawia się z góry tak, jakby cały wybór sprowadzał się do kwestii ''Allende czy Pinochet'' i nic poza tym, tymczasem ''wybór'' taki przypomina mi ten między Hitlerem a Stalinem - to, co najbardziej przeszkadza mi w tych ''dyskusjach'', to to, że w ogóle nie wspomina się przy tej okazji, iż niewątpliwy terror pinochet'owski poprzedził terror lewacki samego Allende i związanych z jego reżimem bojówek! [ wyszkolonych i uzbrojonych przez Kubańczyków i KGB ]. Prawda wygląda tak, że tamtejszy Sąd Najwyższy wszczął procedurę impeachment'u wobec prezydenta z powodu jego dyktatorskich, terrorystycznych wręcz metod rządzenia, które sprowadziły kraj na skraj przepaści, i parlament - głosami nie tylko umiarkowanej prawicy, chadeków, ale też socjalistów a więc i lewicy! - uchwalił rezolucję, w której zwracał się do wojska o przywrócenie porządku [ że coś było na rzeczy najlepiej świadczy choćby fakt, że podczas walk w samych tylko pierwszych dniach zginęło co najmniej ok. 300 żołnierzy, i gros z nich wcale nie o Pałac Prezydencki, gdzie bronił się i popełnił w końcu samobójstwo sam Allende, ale w zdobyciu ambasady kubańskiej przekształconej przez ich komandosów i przeszkolonych przez nich miejscowych bojowników w prawdziwą fortecę - widać, że szykowali się już do przejęcia władzy wg sprawdzonego czy to w samej Rosji podczas bolszewickiego przewrotu, czy w Hiszpanii podczas wojny domowej, czy też tu w Europie Środkowej, scenariusza opanowując najpierw kluczowe resorty ''siłowe'' i infiltrując swoimi ludźmi [ czyt. agentami ] struktury władzy, by gdy rozpętane przez nich chaos i przemoc osłabią w sterroryzowanym przez nie społeczeństwie wolę walki, ustanowić już swą jawną dyktaturę! ]. Dopiero gdy okazało się, że walka z dyktaturą Allende okazała się dla generałów prawdopodobnie pretekstem do ustanowienia własnej, tyle że ''prawackiej'', wtedy nie tylko socjaldemokraci, ale też wyżej wspomniani chadecy, czyli umiarkowana prawica, a też i część samego kościoła katolickiego, gremialnie przeszli do opozycji wobec junty. Tak więc to Allende i komuniści są odpowiedzialni za ustanowienie reżimu Pinocheta w Chile! To oni swym terrorem wepchnęli ten kraj w łapy generałów doprowadzając do sytuacji, w której demokratycznie wybranemu parlamentowi nie pozostało już nic innego, jak zwrócić się do armii o pomoc w przywróceniu ładu - warto o tym pamiętać! Dlatego dla mnie Allende i Pinochet są takimi samymi chujami, są siebie warci i opowiadanie się po stronie któregokolwiek przypomina mi wybór między komunizmem a nazizmem, albo rakiem mózgu i odbytu np. - od czego wolisz się psuć chłopczyku-dziewczynko : od głowy, czy od dupy, no?! Przy okazji, jak już jesteśmy w tym rejonie, pytanie ''za tysiąc zł'' - jaka jest największa w całej historii Ameryki Łaciń. junta wojskowa, gdzie też najwięcej jest-było więźniów politycznych? może to któryś z ohydnych, prawicowych - a jakże!, reżimów wojskowych, jak choćby ww.?! skądże - to Kuba Fidela Castro... Czy nie zauważyliście, że ta banda chujów z samym Fidelem na czele paraduje ciągle w mundurach wojskowych, i odbierała w latach swojej świetności, a pewnie robi to nadal tylko już nie tak spektakularnie, militarne parady na wzór tych pamiętnych z Placu Czerwonego, które zresztą Putin ostatnio tak pięknie zaiste reaktywował?! Dlaczego więc w takim razie nie mówi się o nich, i o innym skurwielu Chavez'ie, per ''junta wojskowa'' ?!? Zgadnij koteczku... [ pomijam już, że szkaluje się opozycję antycastrowską wypominając jej min. związki z CIA, gdy tymczasem jest to opozycja demokratyczna i anty-batistowska, ale to jest już temat na może zupełnie inny wpis kiedyś ]. Wracając do Jaruzela na koniec chciałbym polecić dwa dotyczące go jakoś [ i blisko z nim związany temat ''okrągłego stołu'' a propos odbywających się właśnie obchodów jego rocznicy ] artykuły, które też, tak się jakoś złożyło, ostatnio przypadkiem znalazłem : pierwszy to zamieszczony parę dni temu w ''Rzeczpospolitej'' tekst Ziemkiewicza pt. ''Sterta bzdur o okrągłym stole'' - znakomita odtrutka na ten cały propagandowy szajs, którego inwazję ostatnio przeżywaliśmy, drugi zaś to zabawny komentarz Z. Krasnodębskiego pod wielce wymownym tytułem ''Kiszczak rozjaśnia w głowach'', z jej ostatniego wydania : tak, warto przeżyć taką ''SB-ecką nirwanę'', żeby np. nie pieprzyć jak Frasyniuk - czy to prawda, że chce postawić pomnik Jaruzelskiemu? Miło w takim razie wiedzieć, że ktoś jest bardziej pojebany ode mnie...

p.s. anonsowałem ostatnio ciekawie zapowiadający się cykl dokumentalny ''System 09'' na tvp 2, oglądałem pierwszy odcinek i owszem, wprawdzie nie powiedzieli właściwie niczego, czego bym już nie wiedział wcześniej [ chociaż jeszcze parę lat temu, gdy czerpałem wiadomości głównie z ''GW''...], ale sam fakt, ze coś takiego ''puszczono'' i to o całkiem przyzwoitej porze [ 21.30 w czwartek ] był już sam w sobie wystarczająco ''szokujący'', tym bardziej że i forma tego była całkiem przyzwoita, nowocześnie zrobiona i bez zadęcia. Jednak iluzja jakiejś zapowiedzi przynajmniej rzeczywistego pluralizmu w mediach trwała krótko, wspomniany system zadziałał sprawnie [ nikt przecież nie będzie nam psuł atmosfery uroczystych obchodów rocznicy ''okrągłego stołka'' jakimiś wątpliwościami ! ] i program zdjęto zaledwie po emisji jednego odcinka! W dodatku zrobiono to w wyjątkowo bezczelny sposób - w ostatniej chwili i powiadamiając o tym nie spodziewających się takiego obrotu sprawy autorów mejlem ; kto chce szczegółów, znajdzie je tutaj
oraz tu , natomiast jeśli ktoś ciekaw, skoro publiczna jak wiadomy dom telewizja zrezygnowała z nadawania ''Systemu...'', niech sobie chociaż poczyta artykuły, których serię przy tej okazji publikuje nieoceniona ''Rzepa'', choćby całkiem interesujący tekst Macieja Gduli ze znajdującej się na moich ideowych antypodach ''Krytyki Politycznej'' [ tym lepiej! oto rzeczywisty pluralizm, a nie salonowy, gdzie w imię ''polityki miłości'' wszyscy mówią jednym głosem, tylko inaczej rozkładając akcenty i nie ma nawet szans na zaistnienie jakiegokolwiek ożywczego sporu ] z dzisiejszego wydania, szczegóły tutaj, jeśli zaś ktoś chce się przekonać, czy rzeczony program naprawdę jest taki dobry, niech sam więc zobaczy wspomniany pierwszy odcinek ''Systemu 09'' [ i ostatni jak dotąd ] - gorąco polecam!

p.s. 2 nie mogłem się powstrzymać, żeby tu jeszcze nie dorzucić dwóch wielce smakowitych szczegółów z biografii Wojtka J., których dowiedziałem się niedawno dopiero z książki P. Gontarczyka ''Nowe kłopoty z historią'', otóż 1. Wojtek został zwerbowany jako kapuś przez Informację Wojskową, czyli bezpiekę w mundurach, już na początku '46 r., no i jaki jako taki nosił pseudonim? - ''Wolski''... pamiętacie? : ''natenczas Wolski...'' - czasami patrząc na pseudonimy donosicieli myślę sobie, że oni tam w tych służbach musieli się nieźle bawić! a 2. któż go wtedy zwerbował? No, jak myślicie koteczkowie moi? - Kiszczak... To on jak cień towarzyszył mu przez kilkadziesiąt lat roztaczając nad nim parasol ochronny, najpierw gdy w latach 50-ych dopierdolili się do niego za niewłaściwe pochodzenie - nie, nie rasowe, w tym akurat systemie chodziło o klasowe - potem ''prowadził'' go dyskretnie, gdy zaczął robić karierę jako wice- i wreszcie minister MON i jako taki przeprowadzał antysemicką czystkę w armii, następnie kierował inwazją ''polskich'' wojsk na Czechosłowację i ich ''wtórną stalinizacją'' w lat. 70-ych, aż w końcu... Co za piękne zwieńczenie trwającej tak długo współpracy! A może to coś więcej?! Aż boję się przypuszczać nawet, ale może... zamiast Raczka i jego ''partnera'', to Czesiek i Wojtek J. powinni zostać ''parą roku''?!? Już to widzę ''oczyma wyobraźni'' : oni na trybunie odbierający tym razem ''paradę równości''... albo na czele samego pochodu trzymając się za ręce... biorący ślub w Holandii i adoptujący Urbana [ dzieciątko Urban, osesek - czyż to nie piękne? ]... eh, rozmarzyłem się! W każdym razie, gdyby to okazało się prawdą i ''ujawnili'' by się nareszcie, byłby to najsłynniejszy ''coming out'' w historii Polski!

sobota, 7 lutego 2009

SB-ecka Maj-ówka czyli życie na g.

Kolejny z serii idiotycznych wpisów chciałbym poświęcić PRL-owskiemu serialowi ''Życie na gorąco'' z którym kilka nocnych maratonów zafundowało parę dni temu swym widzom ''Kino polska''. Generalnie opowiada on przygody dzielnego redaktora [-?] Maja [ chyba nie spokrewnionego w żadnym stopniu ze słynną pszczółką, choć kto wie...], który tropi po całym świecie tajemniczą ''organizację W'' złożoną z ex-nazistów [ albo jak to nazywam na własny użytek, organizację ''CHUJ'' czyli esesmańską międzynarodówkę dilerów zużytych przez Kim Ir Sena kondonów, ew. ekologicznych wibratorów z pszczelego wosku - a więc jednak jakiś związek z Mają! - > dzięki ''małe a''! ] - rzecz sprawia wrażenie powstałej ewidentnie z inspiracji i na zamówienie SB [ które zresztą o ile pamiętam naprawdę maczało w tym paluchy, chociaż nie potrafię teraz podać szczegółów ], stąd tytuł posta. W każdym razie oglądałem toto parę dni, a właściwie nocy, temu i jestem ZACHWYCONY ! - każdy miłośnik filmowego campu [ a do nich zalicza się niżej podpisany ] po prostu musi to obejrzeć! Cóż takiego wzbudza w nim mój zachwyt? Przede wszystkim ''dyzajn'' : Maj chyba jeszcze w większym stopniu niż PRL-owskim odpowiednikiem Bonda miał być konkurencją dla Hansa Klossa, i rzeczywiście, przynajmniej jeśli chodzi o ''estetykę'' bije ''Stawkę...'' na głowę - Klossa czuć zgrzebnością Polski Gomuły, tymczasem Maj to już wypas ''epoki'' Gierka [ nic, że późnego, gnijącej już, ale jednak! tak na marginesie : warto wspomnieć, że cały ten ''dobrobyt'' - pomijam, że sztuczny stąd cudzysłów - był fasadą mającą tak naprawdę ukryć rozbudowę tajnych służb i sieci posłusznych im agentów i donosicieli, rosnącej militaryzacji kraju i re-stalinizacji samego wojska przeprowadzanej przez Wojtka J., któremu notabene zamierzam min. poświęcić najbliższy wpis ]. Nie dość, że sam w sobie ten czas - lata 70-te - był ''mega-campowy'' [ te krawaty, kolorowe koszule, fryzury, garnitury! szerokie wózki i spodnie, ''syndrom sikawki'' czyli fiut w nogawce, etc. - generalnie przesada i obciach we wszystkim, i to jest w tym właśnie ''piękne''! ], to jeszcze powiększa to wyłażąca z każdego niemal kadru przaśność jednak rodem z PRL-u - mimo wymowy, jaką chcieli nadać serialowi jego twórcy [ i mocodawcy ] ewidentnie czuć, że to wszystko podszyte jest typowo perelowskim właśnie, bardzo prowincjonalnym i śmiesznym z dzisiejszej perspektywy zakompleksieniem i podziwem dla wszystkiego co ''imperialistyczne'', choćby nie wiem jakim nawet było gównem - czy ktoś jeszcze pamięta, że prowadziło to do tak kuriozalnych sytuacji, a nie jest to wcale najjaskrawszy przykład, jak kolekcjonowanie puszek po piwie, co kończyło się często prawdziwymi bitwami np. wycieczek szkolnych pod śmietnikami hoteli dla ''zagranicznych'' gości, gdzie ci rzeczone puszki wyrzucali -?! Do tego dochodzi ogólna nieudolność twórców jak i wykonawców [ dość dziwna, bo zaangażowano tam sporo naprawdę dobrych aktorów np. Bista, Kobuszewski czy Englert - być może celowo tak chujowo grali? albo po prostu nie mieli czego grać ], fuszerka widoczna niemal w każdej scenie, no i naciągany ewidentnie scenariusz : można odnieść wrażenie, że wg autorów ''Życia na gorąco'' [ już sam tytuł piękny, nie? ] w krajach ''imperialistycznych'' gdzie się człowiek nie ruszy, spod każdego kamienia czy krzaka wyskakuje zaraz nazista [ ciekawe skąd oni tak dobrze o tym wiedzą i tak łatwo ich rozpoznają? może to przez (nie tak) dawną dobrą znajomość, hę? - podpisywało się przecież te traktaty, urządzało wspólne defilady i konferencje w Zakopcu i przekazywało tych żydków na mostach, a i samemu Józkowi wyrwało się w tym dramatycznym przemówieniu radiowym po ataku Trzeciej Rzeszy, gdy nazwał Adolfa zdrajcą, a jak ktoś przytomnie zauważył, nazwać w ten sposób można tylko kogoś, kto wcześniej był przyjacielem, no nie? słusznie skądinąd, bo kto był największym sojusznikiem Hitlera, jak nie ZSRR ?! i stąd konflikt między nimi był tak zaciekły i krwawy - nie od dziś wiadomo, że najgorsze są wojny bratobójcze ]. Nachalność, łopatologiczne podanie tezy czasami wręcz rozbraja, pełno jest tam takich miodów, jak np. gdy w Wiedniu bodajże Maj szukając kogoś podchodzi na ulicy do jakiejś laski i pyta ją : ''czy jest pani znajomą - dajmy na to - Gerdy von Krupke?'', ona zaś odpowiada twierdząco i nagle, zupełnie niepytana,wali : ''jej ojciec był nazistowskim zbrodniarzem'' - ?!?! Albo gdy w odcinku pt. ''Saloniki'' dziejącym się w Grecji pod panowaniem strasznego [ skądinąd ] wojskowego reżymu, adwokat represjonowanego przezeń artysty [ o słusznych tzn. ''czerwonych'' poglądach ] mówi w rozmowie z Majem : ''niech pana nie dziwi moja ostrożność - żyjemy w kraju, w którym prowokacja jest normą'' - cha cha! Dla kogoś, kto żył w tamtym czasie, pod koniec lat 70-ych, gdy walka z coraz bardziej prężną opozycją w kraju przyjmowała też coraz bardziej brutalne i ohydne formy, choćby przypomnianym niedawno morderstwem Pyjasa, ale też napuszczaniem bojówek z pałkami i kastetami na ''nielegalne'' spotkania, a przede wszystkim wspomnianą wyżej rosnącą rolą SB, musiał być to niezły dowcip [ nie mówiąc już, że także przykładem wyjątkowej bezczelności i hipokryzji ]. Są też smaczki całkiem apolityczne, takie jak np. w mojej ulubionej scenie z odcinka ''Rzym'', gdy podczas bójki na nadmorskiej skale jeden z walczących gości spada i ewidentnie, jak najbardziej ''po chamsku'' widać, że to manekin - normalnie jakoś to tak maskują w filmach, żeby maksymalnie to uwiarygodnić, ale tu nie : można wyraźnie zobaczyć, że kukła wygina się podczas obijania o skały tak, a ręce latają jej bezwładnie pod takimi niemożliwymi kątami, że można by uwierzyć iż to człowiek tylko przyjmując, że to jakaś ''kobieta-guma'' albo palant, który sam sobie obciągał, i to co najmniej od 20 lat! Albo kompletnie odjechane postsynchrony [ np. gość w tle skacze do basenu, i słychać ''Łeee!!!'', jakby Toranaga właśnie uciął komuś łeb ], które zagłuszają wszystko - to chyba pierwszy przypadek z jakim się zetknąłem obrazu, gdzie to co dzieje się w tle np. rozmowy, zagłusza to, co rozgrywa się na głównym planie! Nie dziwi już w takim razie, że szpiedzy wyglądają tu jak... szpiedzy, i to z krainy deszczowców : chodzą w długich, szarych lub czarnych płaszczach i noszą kapelusze, mimo że nikt tak się już wtedy nie ubierał przynajmniej od dwóch dekad! [ wyobraźcie to sobie : lata 70-te, dwóch tak ubranych gości i to jeszcze w przyciemnionych okularach, wchodzi do restauracji czy hotelu trzymając ręce w kieszeni - nikt ich nie zauważy, ni chuja! i w ogóle nie rzucają się w oczy, w ogóle! ]. No i ta cipka z fryzurą a la ''golonka sobotniej nocy'', która wciąż maślanymi oczami wpatruje się w [nad?]redaktora i potrafi tylko wybełkotać : ''ach, Maj...'' Można by jeszcze długo wymieniać, zamiast tego na zachętę postanowiłem wrzucić tu coś z youtube'a, niestety niewiele tego jest, a z tego co znalazłem wg mnie nadaje się do prezentacji tylko to :

- scena z wyżej wspomnianego odcinka ''rozgrywającego się'' [ w przypadku tego serialu cudzysłów jak najbardziej uzasadniony, bo wskutek nieudolnie poprowadzonej fabuły i mielizn, zamotania scenariusza czasami chuj wi o co tam chodzi ] w Grecji : red. Maj wkradł się w szeregi ''organizacji W'' [ nie mogę! ] i uczynił to tak wiarygodnie, że teraz członkowie jej lokalnego oddziału prężą przed nim muskuły prezentując mu swe możliwości [ jest to też wyśmienity przykład jednej z bardzo wielu tam totalnie przejebanych scen walki ] : ''... to Dimitrios... a to Kostas... a tu o Johnie mowa'' - he he. Generalnie rzecz wygląda jak preludium do gejowskiej orgii [ to zresztą ciekawy wątek, sporo scen można by pod to podciągnąć, np. ewidentnie widać, że między Majem a jego szefem, granym przez Englerta, coś iskrzy - kto wie, może oni tam w SB dobierali się wg tego samego klucza, co towarzysze z SA w swoim czasie - ? no i sam Maj taki ładny... ], przekonajcie się sami :

wtorek, 3 lutego 2009

''Parę tekstów''.

Postanowiłem zebrać w tym poście i zarekomendować parę ciekawych tekstów, które ostatnimi czasy znalazłem w internecie.

Najsampierw artykuł z ostatniego ''łykendowego'' wydania ''Rzepy'' autorstwa Andrzeja Horubały i Wojtka Klaty pt. ''System 09'' zapowiadający cykl dokumentalny pod tym samym tytułem [ emisja pierwszego odcinka już w ten czwartek o godz. 21.30 w tvp 2! ], gdzie ten ostatni będzie, z tego co zrozumiałem, przeprowadzał wywiady z ludźmi, często znamienitymi postaciami, wykluczonymi i zmarginalizowanymi przez to, co oni nazywają właśnie ''systemem 09'' [ w nawiązaniu do daty '89 r. jak się domyślam ], a co zwykło się nazywać ''okrągłostołowym układem'' lub establishmentem - sam tekst wprawdzie dla mnie trochę od sasa do lasa [ być może to wina podwójnego autorstwa ], ale mimo to projekt zapowiada się interesująco, jako oddanie wreszcie głosu tym wszystkim, zarówno z prawa jak i lewa i skądinąd w ogóle, krytykom panującego od 20 lat w tym kraju systemu, który ukonstytuował się właśnie w tamtym czasie, a którego patologiczności najwymowniejszym symbolem była ''afera Rywina''. Jeśli nie będzie to zaraz przełamanie monopolu informacji, to chociaż drobny w nim wyłom, być może taka i podobne inicjatywy obalą w końcu dogmat ''bezalternatywności'' modelu przemian po '89 r. i opowiadania o nich, jaki panował przez całe lata 90-te, i wciąż straszy na łamach, a jakże, ''Gazety Wyborczej'' [w mniejszym stopniu w TVN-ie], aczkolwiek chyba coraz bardziej murszejący [ o tym jeszcze za chwilę ] - oby nie wróciły już nigdy czasy mentalnego gułagu, bo jako takie zapamiętałem i tak z dzisiejszej perspektywy widzę dekadę po okrągłym stole, gdy redaktor naczelny pewnej gazety decydował o tym, jak ma wyglądać życie umysłowe w tym kraju! [ dziś używa do tego narzędzi mniej subtelnych grożąc procesami sądowymi komu się da, powołując się przy tym na prawo z czasu stanu wojennego - obowiązujące nadal w 20 lat po odzyskaniu ''niepodległości''! - co bynajmniej nie szokuje biorąc pod uwagę, z kim teraz pije wódkę, i kogo nazywa ''człowiekami'' honoru ; smutne w tym jest tylko, że ktoś taki jak on, kto walczył min. o wolność słowa knebluje teraz usta swym adwersarzom posługując się metodami tych, z którymi kiedyś prowadził o to właśnie walkę! ]. Tak więc, powtarzam, emisja pierwszego odcinka w najbliższy czwartek - MOŻE być ciekawie.
A jak już jesteśmy przy ''Rzepie'', to polecam także tekst Dariusza Gawina [ min. wice-dyr. Muzeum Powstania Warsz. ] pt. ''Przekleństwo 1709 r.'', który ukazał się tam już jakiś czas temu, gdzie odnosi się do daty przełomowej, a zapoznanej bitwy pod Połtawą, która stanowiła początek imperialnej hegemonii Rosji, a dla Rzeczpospolitej jak przytomnie zauważa Gawin oznaczała de facto utratę suwerenności, której rozbiory stanowiły tylko ukoronowanie, zamknięcie procesu trwającego blisko sto lat, a nie nagłą katastrofę jak to wmawiano nam do tej pory. W największym skrócie, główną tezą artykułu jest, że my Polacy nie potrafimy wg sformułowania Gawina ''przytrzymać mocy'' tj. brakuje nam konsekwencji [ w przeciwieństwie np. do takich Niemców, niestety ], umiemy wywalczyć sobie niepodległość, ale nie wiemy co z nią począć dalej, stąd tracimy suwerenność, a to są dwie zupełnie różne sprawy, czego najlepszym przykładem jest właśnie los dogniwającej prawie 100 lat Rzplitej, która była wprawdzie wtedy jeszcze państwem niepodległym formalnie, ale tak naprawdę niesuwerennym, w którym stacjonowały ciągle obce wojska [ i to na jego koszt! ], a ambasadorzy ościennych mocarstw ingerowali w jego politykę w stopniu nie do pomyślenia w żadnym normalnym kraju. Może i nie jest to teza zbyt nowa, ale wyrażona w sposób świeży i ciekawy, warto więc zajrzeć i przeczytać [ jak ktoś jest ciekaw, może też sobie przeczytać polemikę autorstwa niejakiego Waldemara Kuczyńskiego pt. ''Błogosławieństwo roku 2004'' - he he - , gdzie prof. Pimko-Kuczyński strofuje Gawina jak niesfornego uczniaka, który nie odrobił ''europejskiej'' lekcji, i nie pojmuje bałwan jeden, że wraz z wstąpieniem do Unii - hosanna!! - historia, a więc i wspomniane ''przekleństwo'', się skończyła i teraz już będziemy tylko przeżywać permanentny orgazm we ''wspólnym europejskim domu'' - błee! Skądinąd tekst ten stanowi kliniczny wręcz przykład strupieszałości intelektualnej wyżej wspomnianych okrągłostołowych elit, pożal się boże, martwoty i degrengolady umysłowej ''opiniotwórczych salonów'', które nie są zdolne już do żadnej głębszej aktywności w tej dziedzinie poza mantrą tych samych, międlonych od tylu lat frazesów, która ją im jak widać skutecznie zastępuje - straszne! Rzuca się też w nim, coraz bardziej widoczna z perspektywy czasu, miałkość argumentów za przystąpieniem do Unii Europejskiej, i błahość - żeby nie powiedzieć dosadniej! - intelektualnych podstaw tego całego projektu : przy okazji mam pytanie do wszystkich gazetowybiórczych ''liberałów'' - jak można uważać się za liberała i zarazem popierać Unię Europejską ?! Bo ja w swoim tępym, reakcyjnym łbie sądziłem, że liberalizm oznacza jak najmniej państwa, przejrzyste prawo, indywidualizm, oddolność, niechęć do biurokracji i odgórnego sterowania, pochwałę niezależności, swobodnej inicjatywy i wolnego rynku etc. a więc wszystko to, czego Unia Europejska jest zaprzeczeniem, przynajmniej w jej obecnym kształcie - ?!?! I pomyśleć, że ja frajer głosowałem, przyznaję ze wstydem, za przystąpieniem do tego szajsu min. dlatego, że sądziłem - uwaga, poznajcie głupka! - iż dzięki temu ''awansujemy kulturalnie'' tzn. np. płyty z wartościową muzyką staną się bardziej dostępne i za mniejsze pieniądze, albo takie same, ale i zarobki poszybują w górę adekwatnie do tego ( jak ''na Zachodzie'') ... świetny komentarz do tego można znaleźć na muzycznych blogach Bartka Chacińskiego > tutaj i Jarka Szubrychta > tu - gdybym miał brodę, to bym sobie w nią pluł, z drugiej strony dobrze, że mam rzadki zarost, bo wówczas chodziłbym cały we flegmie... Wracając do tekstu p.Kuczyńskiego : po agresywnym tonie jego, jak i np. p.Kunerta z tego samego wydania ''plusa-minusa'', ''przywołującego do porządku'' Gontarczyka, widać wyraźnie, że ludzie związani z panującym od 20 lat systemem wyraźnie tracą grunt pod nogami, stąd puszczają im nerwy - nie chcę zapeszać, ale mam nadzieję że jest to symptom jakiejś głębszej zmiany i może w końcu po dwóch dekadach zastoju wybijemy się na niepodległość, przede wszystkim w myśleniu ! ]
Pozostając jeszcze przy ''Rzepie'' chciałbym gorąco polecić dwa teksty Ziemkiewicza : pierwszy ''Powrót grupy trzymającej władzę'' chciałbym zadedykować tym zwłaszcza, którzy wciąż pierdolą o ''prawicowym monopolu'' w mediach lub w ogóle o jakichkolwiek ''wolnych'' i ''niezależnych'' w tym kraju [ przynajmniej w głównym obiegu ] - tekst generalnie o tym, kto naprawdę rządzi ''publiczną'' tv [ skądinąd to dobre określenie na tą, żywcem przeniesioną z PRL-u, instytucję bo adekwatnie opisujące panujące w niej porządki jako żywo przypominające te w burdelu - kto nie wierzy, niech przeczyta, żeby się o tym przekonać ]. Nawiasem mówiąc takie, i podobne artykuły utwierdzają mnie w przeświadczeniu, że IV RP nie była potrzebna bo nie ma w ogóle żadnej III-ej ! To co nazywa się tym mianem jest tak naprawdę jakimś ''post-PRL-em'' - niedługo będziemy świętować 20-tą rocznicę odzyskania niepodległości - jakiej k... ''niepodległości''?!? Zamiast na fasadę trzeba spojrzeć na to, co się za nią ukrywa, a wtedy zobaczy się wyraźnie wyłażące spoza niej to samo zastarzałe, jakże znajome czerwone g.... To trochę tak, jak teraz z Obamą : strasznie świętuje się obranie ''pierwszego czarnego prezydenta'' - pomijam już fakt, że jest mulatem a nie murzynem, niech ta, ale wystarczy spojrzeć na to, kto go otacza, by zrozumieć kto naprawdę teraz tam rządzi : ''Billary'' czyli ciocia Hillary i wujek Bill z Rahm'em Emanuel'em, izraelskim patriotą, na dokładkę czyli po staremu biali protestanci i żydowskie lobby - ''change'' ?! Tak, analogie tej ''zmiany'' z tą, która dokonała się u nas 20 lat temu nasuwają się same [ skądinąd ciekaw jestem, czy gdy będzie się świętować rocznicę okrągłego stołu - a czemu nie wyborów 4 czerwca np.? - do opinii publicznej przebije się, że te wybory właśnie były tak naprawdę obaleniem poczynionych przy nim, i w Magdalence, ustaleń, gdzie Polacy pokazali wtedy jasno i przede wszystkim sami przez wrzucenie kartek do urn, ''gdzie'' mają komunistów ] - z perspektywy widać coraz wyraźniej, że był to w dużym stopniu proces pozorny, odgórnie zadekretowany i sterowany, jednym słowem nieautentyczny, a ''Solidarność'' ówczesna [ niestety, dopiero teraz to wiem ] zupełnie inna od tej z lat '80-'81 z którą tak naprawdę łączył ją tylko szyld, bo ta ze swojego ''heroicznego'' okresu była przede wszystkim ruchem oddolnym, spontanicznym [ nawet jeśli na jego czele stało, jak dzisiaj widać, wielu byłych-? '''tw'' ], żywiołowym wybuchem stłamszonej przez komunę aktywności tego narodu, jak najbardziej pokojowym odwetem społeczeństwa na narzucających mu swą władzę uzurpatorach, gdy ta z końca lat 80-ych już tylko efektem koniunkturalnej i cynicznej gry odpowiednio przez komunistów wyselekcjonowanych i dobranych opozycyjnych polityków, żeby nie powiedzieć politykierów, a więc czymś jako się rzekło odgórnym i wykreowanym przy dużym udziale wiadomych służb. Wracając do Ziemkiewicza, jego drugi tekst który polecam, to ''Lwy pod wodzą baranów'' z którego poniżej przytaczam wielce smaczny fragment, aby dać o nim jakieś pojęcie :

Kraj ludzi znikąd

Ale można mówić o „polityce historycznej” znacznie ważniejszej i głębszej niż historyczny pijar – o pracy nad polską świadomością i tożsamością. Takiej pracy Polska potrzebuje dzisiaj szczególnie, ponieważ, mówiąc najkrócej, nie jest to ta sama Polska i nie jest to ten sam naród polski co przed II wojną światową. Hekatomba tej wojny, utrata elit, symbolizowana przez Palmiry i Katyń, masowe migracje i przepędzenia, emigracja, fizyczne zniszczenie różnego rodzaju pamiątek, zabytków, wreszcie półwiecze komunistycznej socjotechniki, opartej na konsekwentnym promowaniu wszelkiej mętowni, chamstwa i demoralizacji przeciwko tradycji i wartościom – wszystko to każe mówić o zerwaniu historycznej ciągłości istnienia narodu polskiego.

Jesteśmy dziś krajem zamieszkanym przez ludzi znikąd, potomków chłopskich niedobitków, którzy przetrwali zagładę po lasach i potem zajęli ruiny dworków po wymordowanych i przegnanych panach. Jesteśmy społeczeństwem ludzi, z których prawie żaden nie potrafi wymienić imion swych pradziadków ani wskazać miejsc ich pochówku, ludzi, którym rodzice na wszelki wypadek nie opowiadali o losach rodziny, żeby dziecięce gadulstwo nie ściągnęło nieszczęścia, i ludzi, w domach których nie ma żadnych pamiątek, starych mebli, fotografii, obrazów ani szabel, bo wszystko to diabli wzięli. [podkr. moje ]

Chcąc nie chcąc, musimy więc powtórzyć całą tę pracę, którą polska inteligencja wykonała w wieku XIX, kiedy to po zagładzie szlacheckiego społeczeństwa Rzeczypospolitej Obojga Narodów zdołano ocalić poczucie ciągłości pomiędzy zamierzchłą Sarmacją a rodzącym się nowoczesnym narodem, budując mit, wyznaczając historyczne punkty przytwierdzenia dla nowej tożsamości – pracę, którą uwieńczyli Sienkiewicz i Żeromski, a ukończył bodaj dopiero Gombrowicz. Pracę, która zresztą się dokona tak czy owak, bo społeczność bez tożsamości istnieć nie może. Od tego jednak, w jaki sposób zostanie dziś wykonana, zależy przyszłość Polski w stopniu dużo większym niż od – skądinąd niezmiernie ważnych – inwestycji infrastrukturalnych i dywersyfikacji dostaw energii. ''


Na koniec tego monstrualnie rozrośniętego postu [ a proszę mi wierzyć, że i tak dokonałem ostrej selekcji ! ] chciałbym jeszcze tylko polecić parę tekstów z ''niezależna.pl'' [ do której link umieściłem w dziale ''polityka'' ] : na początek coś z naszego kieleckiego podwórka - artykuł o lokalnej czerwonej sitwie, którego ''bohaterem'' jest znany z afery starachowickiej ''baron'' Heniu Długosz, wracający do łask, o czym przekonać się można tutaj ; nie wchodząc w szczegóły rzecz jest dowodem na realność istnienia tak wyśmiewanego niedawno ''układu'', który przypomina opisane przez Gombrowicza w ''Transantlatyku'' upiorne bractwo ostrogi, bowiem jego spoiwem jest nie tyle, jak to zwykle się mniema, ''kolesiostwo'', wzajemne interesiki i przewały, chociaż oczywiście to też, ile to, że każdy w tym towarzystwie ma na każdego haka o najczęściej esbeckim rodowodzie, jak np. w przytoczonej w artykule sytuacji, gdzie dobry znajomy Heńka, rządzący kielecką skarbówką niemal nieprzerwanie od czasu stanu wojennego, gdy został tam zainstalowany, Tadeusz Daszkiewicz zatrudnia w swym [ jak najbardziej ] urzędzie byłego ''tw'' [ i dlatego ] posłuszną mu kanalię. Piszę o tym dlatego, że całkiem niedawno sprawa doczekała się kontynuacji - Tadeusz D. poczuł się urażony zawartymi w tekście na jego temat ''insynuacjami'' [ czyt. ujawnioną prawdą ] i raczył odpowiedzieć [-?] kuriozalnym zaiste listem-donosem-pogróżką - sam nie wiem, jak ''toto'' nazwać > tutaj : proszę przeczytać koniecznie, aby dowiedzieć się KTO tak naprawdę nami rządzi - lektura porażająca! Nigdy nie miałem najlepszego zdania o sprawujących nad nami władzę, ale nie sądziłem w swojej naiwności, że jest AŻ tak źle - że tak kluczową instytucją jak skarbowość [ która w dzisiejszych czasach coraz częściej z powodzeniem wyręcza policję polityczną i jej dawne funkcje jako instrument wykańczania niewygodnych ludzi, czemu sprzyja celowo chyba nieprzejrzyste prawo i bezkarność egzekwujących je urzędasów ] może trząść kretyn, który nie potrafi nawet sklecić poprawnie paru zdań ! Najgorsze zaś w tym wszystkim jest, że to g... się odtwarza : dorasta nowe pokolenie rzeczywistych i wirtualnych dzieci Jaskierni i Kwaśniaka, klonów, mutantów tych czerwonych sk...., ćwierć-debili z ''awansu społecznego'', wyedukowanych na ''kursach partyjnych'', o poczuciu smaku ukształtowanym przez ''krótki kurs historii WKPB'' tow. Stalina, która jak szarańcza oblepiła wszystkie urzędy i dławi w swoim smrodliwym uścisku wszelkie przejawy życia, jakiejkolwiek swobodniejszej inicjatywy w tym kraju [ nie dziw więc, że co zdolniejsze jednostki przeważnie spierdalają stąd gdzie tylko mogą! ]. Wracając do inkryminowanego przez pana D. tekstu, oto odpowiedź jego autora Przemka Harczuka na jego zarzuty > tutaj [ poza tym jak ktoś chce wiedzieć, dlaczego Konstanty - k..., kto nadaje dziecku takie imię?! - Miodowicz z PO umożliwił ww. panu Daszkiewiczowi powrót po krótkiej zaledwie przerwie na stanowisko głównego poborcy podatków w naszym regionie, może zajrzeć tutaj - pouczające, jak działa ''mechanizm władzy''...]

Poza tym b.ciekawy felieton Tomka Sakiewicza na temat kryzysu gospodarczego, jego rzeczywistych źródeł i przewidywalnych reperkusji w kraju-raju : pod rozwagę zwłaszcza teraz, gdy ''rząd miłości'' w końcu przyznał, że jest w ogóle jakiś kryzys [ oczywiście znając mechanizm działania tej władzy oparty wyłącznie na PR prawdopodobnie tylko po to, by wznieconym wokół tego medialnym szumem ''przykryć'' odbywający się w tym czasie kongres PiS - jezu, co za pojeby! ], aby się odpowiednio, przynajmniej mentalnie, przygotować i nastawić - sam tytuł już wymowny : ''Depresja bez dna'', ano.

Natomiast na sam koniec [uf!] zostawiłem tekst o tym, jak naprawdę przedstawia się sytuacja w Europie i jak wyglądają wewnętrzne stosunki w samej Unii Europejskiej - o tym jakie mam zdanie na temat tej instytucji pisałem już wyżej, więc nie będę się powtarzał ; dodam tylko że wg mnie Europa jest de facto politycznym, i nie tylko, trupem, z którym gwałtownie rosnące w siłę, azjatyckie głównie, mocarstwa [ i Ameryka ] będą w przyszłości coraz mniej się liczyć - trudno być prorokiem, ale myślę, że przy tym tempie zmian jeszcze jakieś 10, 20, góra 30 lat i módlmy się tylko, żeby nie czekała nas ''bałkanizacja'', niech to raczej będzie zadupie świata, gdzie nic się wprawdzie nie dzieje, ale za to nie ma przynajmniej krwawych wojen ni rewolucji... Nie trzeba być żadnym mędrcem, żeby widzieć, iż mamy do czynienia z powrotem do epoki imperialnej i kolonialnej, ale na zupełnie innych zasadach tzn. to dawne kolonie będą teraz kolonizować niegdysiejszych kolonizatorów, i to się już dzieje! - urlop od historii, jaki zdały się wziąć bogate zachodnie społeczeństwa kończy się, obecny kryzys jest najprawdopodobniej sygnałem, że czas zapłacić rachunek, a trwająca od kilkudziesięciu lat przyjemna europejska drzemka zwolna zamienia się w koszmar... Tymczasem urządza się tu ''parady równości & miłości'' jako żywo przypominające orkiestrę na ''Titanicu'' a jedynym co z siebie jest w stanie wygenerować ten kontynent, by zaradzić swojej powiększającej się w katastrofalnym tempie marginalizacji gospodarczej, kulturowej i, może nawet przede wszystkim, demograficznej, jest kompletnie nieefektywna i utopijna struktura, która dławiąc ciężarem swojej monstrualnej biurokracji resztki tego, co jeszcze jest w nim żywotne i tym samym stwarza szansę jakiegokolwiek ratunku, wciąga go jeszcze głębiej w przepaść - ''eurokraci'' przypominają szamanów, którzy mniemają, że można jednym magicznym dekretem unieważnić kryzys, zagadać-zamawiać go frazesami. Ludzie, ''król jest nagi'', ten okręt tonie - trza się ratować! Nie mówię tego, by siać panikę, ale właśnie aby uniknąć maksymalnie histerii, gdy nie da się już tego sztukować nawet najlepszym pijarem i cały ''szklany pałac'', europejska menażeria zacznie się trząść w posadach i rozpadać, zachować wtedy trzeźwość i rozsądek o ile to możliwe. Kogo nie przekonują moje argumenty niech więc w takim razie przeczyta tekst pod wymownym tytułem ''Sny o europejskim superpaństwie'' - może to przemówi do niego bardziej.