sobota, 6 stycznia 2024

Jarosław Horoszko - radziecki banderowiec.

Zamyśliłem nowy tekst traktujący o dziejowej beznadziejności ''turanofobii'' w warunkach Europy Wschodniej, jakby nie było. Wszakże ponieważ rzecz wymaga czasu, tudzież znowu będzie nadto obszerna widzę, stąd postanowiłem poprzedzić ją niejakim wstępem co do aktualiów. Bowiem znajomy podesłał neobanderowskie pitolenie jakiejś ukraińskiej bladzi z d. TT [ obecnie X-a ], znane mi aż za dobrze, bagatelizujące kolaborację Bandery i SS-Galizien z hitlerowskimi Niemcami. Nie radzę dla polemiki wchodzić w tematy a la Wołyń, gdyż to jałowy kanał i zwykle prowadzi tylko do beznadziejnej pyskówki. Gdybym lepiej władał angielskim odpisałbym więc cipci, że czy jej się to podoba lub nie większość Ukraińców po rozpadzie carskiej Rosji, albo wybrała osobną drogę na wzór stronników Machno, albo wprost poparła bolszewików. Dlatego wojska Petlury wspierane przez Polaków, spotkały się z chłodnym przyjęciem po wkroczeniu do Kijowa, co zadecydowało o klęsce ''polityki prometejskiej'' Piłsudskiego. Acz sama wyprawa zbrojna była słuszna, jako atak wyprzedzający przed szykowaną już przez bolszewików inwazją na ''polskie przepierzenie'', jak określił to wówczas Stalin. Bowiem stolicą projektowanego przez rosyjskich komunistów ''globalnego ZSRR'' miał być Berlin [ ew. Wiedeń ], stąd ustanowili niemiecki językiem Kominternu. Należy przyznać, że Lenin i jego kamanda na pozór korzystnie odróżniali się od wściekle szowinistycznej carskiej Rosji późnych Romanowych, stosując bardziej przemyślną [ i perfidną ] politykę tzw. ''korenizacji'', czyli sprzedawania komunizmu w narodowej formie. Dlatego wsparło bolszewię początkowo wielu ukraińskich intelektualistów i polityków, skończywszy przez to zazwyczaj tragicznie, takich jak Mykoła Chwylowy. Poeta i publicysta, któremu przypisuje się, mniejsza na ile zasadnie, autorstwo wymownego hasła ''Precz od Moskwy!''. Wprawdzie narodzony z ukraińskiej matki, jego ojcem był jednak rosyjski szlachcic, stąd sam wychował się na ruskich ''skazkach'' i literaturze, od której wpływu postulował wszakże żarliwie wyzwolenie się w twórczości podobnych mu literatów sowieckiej Ukrainy. Nie dziwi to aż tak biorąc pod uwagę, że jeden z czołowych ukraińskich działaczy niepodległościowych XIX w. Wołodymyr Antonowycz, był z pochodzenia... polskim szlachcicem, czy raczej spolonizowanym Rusinem, jak wynikałoby z jego rodowej genealogii. W każdym razie na pocz. trzeciej dekady XX wieku na sowieckiej Ukrainie, której stolicę stanowił wtedy ukraińskojęzyczny Charków, ukonstytuowała się cała grupa ''narodowych komunistów'', takich jak Mykoła Skrypnyk, Ołeksandr Szumski, czy Włas Czubar. Lektura ich załączonych biogramów dowodzi, jak srodze zapłacili za swe mrzonki, iż można zachować narodową odrębność w sojuszu z Moskalami. Na Ukrainie istnieje zresztą pojęcie ''rozstrzelanego odrodzenia'' na określenie takowych naiwniaków, do nich zaliczało się również wielu przedstawicieli starej ukraińskiej inteligencji, na czele z Mychajło Hruszewskim, twórcą praktycznie nowożytnej historiografii Ukrainy. Niemniej w trakcie II wojny światowej zdecydowana większość Ukraińców trwała przy sojuszu z Moskwą, gdyż hitlerowskie Niemcy nie pozostawiły im wyboru swym fanatycznym przywiązaniem do polityki ''Lebensraumu''. Czyniącej z ludności wschodniej Ukrainy bydło robocze, przeznaczone do wymordowania po bezlitosnej eksploatacji. Wprawdzie wśród nazistów istniała frakcja ''proukraińska'' Rosenberga, postulująca pewne koncesje np. uniwersytet w Kijowie itp., by wspólnie zmiażdżyć z obu stron Polskę. Na szczęście dla nas Polaków w przywództwie III Rzeszy górę wzięła strategia Himmlera, która kazała Niemcom zamiast likwidować kołchozy jak należałoby, zamieniać je tylko w bazy SS i nazistowskiej policji! Oczywistym jest, że takowa polityka nie mogła spotkać się z entuzjazmem na terenach spustoszonych przez kolektywizację, stąd o ile przez prohitlerowskie formacje na czele z SS-Galizien przewinęło się ok. ćwierć miliona Ukraińców [ przy grubo ponad 300-400 może nawet tysiącach Rosjan - ''własowcy'', tzw. RONA itp. ], to w szeregi ''krasnej armii'' wcielonych zostało, ale też często wstąpiło dobrowolnie jakieś 6-7 milionów obywateli Ukrainy. Wprawdzie z tej liczby za stricte Ukraińców oficjalnie uznaje się ''tylko'' blisko półtora miliona, ale to i tak kilkukrotnie więcej niż tych, co stanęli po stronie III Rzeszy. Na pewno etnicznymi Ukraińcami byli czołowi dowódcy ''Armii Czerwonej'' Semen Tymoszenko czy Rodion Malinowski, Ukraińcy stanowili też drugą po Rosjanach nację ''gierojów'' tzw. wojny ojczyźnianej, nagrodzonych najwyższymi sowieckimi odznaczeniami. Dość rzec, iż do dziś patronem szkoły pilotów wojskowych w Charkowie jest radziecki ''as przestworzy'', rodzony Ukrainiec Iwan Kożedub. Putin zaś napluł na pamięć owych żołnierzy, bredząc przed laty, jakoby Rosja mogła bez nich pokonać sama hitlerowskie Niemcy! Nie dziwota stąd, że nie przepadają za nim oględnie zowiąc współcześni potomkowie sowieckich Ukraińców. Przypominam zaś, iż zdecydowana większość kadry dowódczej obecnej ukraińskiej armii kończyła akademie wojskowe jeszcze w późnym ZSRR, albo nawet jeśli już po jego rozpadzie jak Załużny, to wojsko poradzieckiej Ukrainy zostało oficjalnie zdesowietyzowane dopiero... pod koniec 2015 roku, ledwie niecałą dekadę temu. Dlatego właśnie stanowi tak groźnego przeciwnika dla rosyjskiej armii, znając jej postsowiecką strategię i samo ją stosując, w kombinacji z elementami NATO-wskiej. Co tu zresztą gadać - jak niby zaklasyfikować tytułowego Jarosława Horoszkę: radzieckiego weterana wojny afgańskiej, bohatera ZSRR... oraz niepodległej Ukrainy, twórcę i patrona do dziś jej oddziałów wojskowych komandosów?! Nie dość tego, z ojca miał być zeń jeszcze banderowiec i ponoć został zamordowany przez Rosjan, w zemście jakoby, iż nie przeszedł na ich stronę po upadku Sowietów - kurwa, i bądź tu mądry:). Tak to jest, gdy modelowe wręcz kraje cywilizacyjnego pogranicza, jak Ukraina [ ale i Polska ] wpieprza się w prostackie stereotypy, w rodzaju ''Europa kontra Azja'', ''Wschód przeciw Zachodowi'' itp. - dajmyż sobie z tym pokój. Dlatego neobanderowcy, jak wspomniana na wstępie dziewoja, nie mają monopolu na ukraińskość i powinni skonfrontować się z powikłanymi biografiami swych rodaków, jak powyższe, nijak pasującymi do stosowanej przez nich wulgarnej ''schematozy'' dziejów własnego kraju.

Sami Rosjanie również pierdolą z kolei o zbrojnym ''kordonie sanitarnym'', jaki ich ''ruski mir'' ma wznosić jakoby przeciw obyczajowej ''zgniliźnie Zachodu''. Wszakże nie przeszkadza im to stawiać w Europie na współpracę np. z niemiecką AFD, której przywódczyni Alice Weidel jest otwartą lesbą, ''wychowującą'' adoptowane dzieci w parze z jakąś ''ciapatą'' ze Sri Lanki. Podobnie przychylny Rosji i antyukraiński jest Geert Wilders, lider holenderskiej ''partii wolności'', który zarzuca muzułmanom min. ''homofobię'', ciesząc się stąd wsparciem wielu miejscowych pederastów, ot takich to ''pożytecznych idiotów'' mają dziś ''konserwatywni'' na pokaz Moskale. Rzekomy ''katechon'' śle życzenia i wyrazy uznania dla ''gejopapieża'' Bergoglio, którego nie cierpi za nachalną promocję pedalstwa nawet część własnej hierarchii kościelnej, szczególnie biskupi spoza krajów Zachodu. Rosja Putina współpracuje też wojskowo z Iranem, gdzie zupełnie legalnie wykonuje się operacje ''zmiany płci'', na mocy iście ''genderowej'' fatwy samego Chomeiniego. ''Tradycjonalistycznym'' Moskalom nie wadzi prawdziwie ludobójcza skala masowych aborcji w Chinach, tudzież ''prenatalnej eugeniki'' Indii, jakie doprowadziły w obu krajach do ostrej dysproporcji w liczbie młodych mężczyzn nad kobietami. Przypominam również, że mimo propagandowej gadaniny o ''zwrocie ku Azji'' i krajom ''globalnego Południa'', rosyjska zbrojeniówka padłaby już dawno na ryj bez zachodnioeuropejskich maszyn do obróbki metali, pochodzących głównie z Niemiec i Austrii. Chińczycy nie są w stanie dostarczyć zamienników dla owej produkcji, ani nawet żywią chęć dzielenia się z Rosją dostępnymi im akurat technologiami, co przyznał otwarcie nawet mer Moskwy Sobianin. Zabawne: ''Financial Times'' publikuje na dniach artykuł, z którego wynikać ma, iż Chiny stały się jakoby głównym dostawcą sterowanych cyfrowo obrabiarek dla Rosji. Umieszczając przy tym w tekście grafikę, z której jednoznacznie wynika, iż bezwzględnie górują pod tym względem kraje UE [ a więc głównie Niemcy ], oraz Japonia:). Autorzy przyznają również, że gros rzekomo chińskiego eksportu stanowi produkcja Korei Południowej czy Tajwanu, jakby nie było sojuszników Zachodu. Wreszcie rzeczony artykuł kończy się gorzkimi uwagami ekspertów rosyjskiej zbrojeniówki, narzekających na mniejszą precyzję i krótszą żywotność chińskiej maszynerii, w porównaniu z niemiecką lub japońską. Putinowska szczujnia głosi też, iż rosnąca pozycja krajów d. ''Trzeciego świata'' podważać będzie hegemonię państw Zachodu. Tyle, że sam Okcydent ulega pod tym względem zasadniczym przemianom, zwłaszcza w USA gwałtownie przybywa Latynosów, ale i Azjatów - w tym muzułmanów - co poważnie modyfikuje amerykańską politykę, znacznie mniej przychylną Izraelowi niż jeszcze dekadę czy dwie temu. Również w Europie, szczególnie na Wyspach doszło obecnie do kuriozalnej sytuacji, gdy tradycyjnych norm płciowych i zwyczajnego rozsądku, broni przed hordami białych zazwyczaj lewaków para Hindusów i Murzynka u władzy! Dlaczego więc niby przeciwstawiać ''Globalne Południe'' takiejż Północy, skoro w krajach tej ostatniej coraz większą rolę odgrywają przedstawiciele nieeuropejskich nacji i ras? Szumnie ogłoszona krucjata Kremla przeciw LGBT, służy li tylko pozycjonowaniu Rosji w konflikcie rozjątrzającym Zachód, na czele ze Stanami Zjednoczonymi. Trudno bowiem oczekiwać od amerykańskiego protestanta z ''pasa biblijnego'' znajomości dekadencji obyczajowej samych Moskali, dla niego jako udręczonego rosnącą agresją rodzimych wyznawców ''genderu'' Putin faktycznie może jawić się ''katechonem''. Rosyjskie władze musiały też rzucić moskiewską elitarną ''tusowkę'' na pożarcie masom własnych poddanych, coraz bardziej rozeźlonych pogarszającą się sytuacją ekonomiczną i społeczną kraju. Poza tym skąd stawka Rosji na Chiny, skoro jak wszystko na to wskazuje ich dotychczasowy model rozwoju dobiegł kresu? Co skądinąd zwiększa ryzyko wojny, jako najprostszego sposobu ''utylizowania'' wspomnianej nadwyżki młodych Chińczyków, niebezpiecznej dla władz w sytuacji, kiedy nie można już liczyć na zagospodarowanie ich przez rozwijającą się dotąd ekonomię. Z kolei sojusz Moskwy z Indiami również wydaje się zagrożony, wobec antymuzułmańskich poczynań tych ostatnich, przez rosnącą w Rosji rolę wyznawców islamu. Obaczymy, jak będzie z ''Czarną Afryką'' - na pewno nie wszystkim tam odpowiada panoszenie się Moskali, stosowana przez nich rabunkowa eksploatacja bogactw naturalnych kontynentu, czy zbrodnie ''wagnerowców'' na tubylczej ludności. Czekać więc tylko, kiedy Ukraińcy będą pomagać tamtejszym Murzynom zwalczać kacapów, o ile już tak się nie dzieje. Generalnie w ''schematozie'' putinowskich strategów z bożej łaski jest tyle grubych szwów i głębokich pęknięć, że aż dziw bierze, iż przywołujący ją Marek Budzisz ostawia ów syf bez krytycznego komentarza - jaki niby k... ''odwrót od Zachodu''?!
 
Należy stąd powtarzać do skutku zwłaszcza nad Wisłą, że Rosja jest podróbką Okcydentu i nigdy niczym innym nie będzie, na samym Oriencie nikt jej nie czeka ani traktuje jako ''swojaka''. Stanowi przeto śmiertelne zagrożenie dla Polski, oraz innych krajów d. Rzeczpospolitej z Ukrainą na czele, gdyż miażdży każde państwo i nację, stojące jej na drodze do uzyskania statusu europejskiego, nie zaś azjatyckiego mocarstwa! Przyznał to niedawno były reżyser, a obecnie jeden z najbardziej jadowitych propagandzistów Rosji Karen Szachnazarow, nazywając otwarcie bełkot o ''denazyfikacji'' Ukrainy i ''biolaboratoriach NATO'' z marksistowska ''nadbudową'' ideologiczną, czyli pretekstem dla ekspansji zbrojnej Moskali ku Morzu Czarnemu. Wizjonersko przewidywał to jeszcze Maurycy Mochnacki, niespełniony geniusz polskiej myśli politycznej, pisząc blisko dwa stulecia temu: ''Wielkie masy lądu bez wielkiej masy wody, równie jak ludzie i zwierzęta bez powietrza obejść się nie mogą. Albo Moskwa zniknie z rzędu pierwszych mocarstw, albo dosięgnie tego celu. Nie masz środka w tej mierze. [...] Czyż nie masz pewnego nawet natchnienia, jakie zawsze rodzi uczucie nadzwyczajnej materialnej siły, w tym wszechwładztwie carów, które się bezprzestannie na zewnątrz wywiera, w tej szczególnej konstytucji rządu, który, żeby nie upadł, ciągle Moskalów odurzać musi grabieżami, jak narkotycznym napojem; w tym na koniec politycznym łakomstwie Rosji, która wszystko naokoło siebie pożreć usiłuje? Nazwijmy to instynktem ogromu albo przedwiecznym prawidłem dzikości; to pewna atoli, że nic bardziej, jak południowe niebo, niżeli czarodziejskie przyrodzenie Wschodu, niżeli ruiny i pomniki starej sławy, niżeli nareszcie Morze Śródziemne owej, że tak rzeknę, magnetyczno-elektrycznej imaginacji północnego absolutyzmu nie roznieca. [...] Jest to w rzeczy samej mocarstwo z dwóch tylko pierwiastków złożone: z siły fizycznej i z tego, co sile ruch nadaje. Moskwa do zbytku rządzona, nie jest narodem, ale tylko krajem; nie społecznością, ale tylko instrumentem. Wreszcie do ryzykownych przedsięwzięć pociągają albo wielkie bogactwa, albo tym przeciwne ostateczne ubóstwo. Mieszcząc Moskwę w drugiej kategorii, nie masz nic trudnego dla carów północy. Byli oni dotąd korsarzami stałego tylko lądu Europy i Azji, lecz żeby tego nie stracić, co nabyli, jeden z nich prędzej czy później zostanie morskim rozbójnikiem''. Wprawdzie dziś cele Rosji są znacznie skromniejsze niż w czasach Mochnackiego, nie obejmując jak wtedy odbicia nawet z rąk Turków Konstantynopola. Idzie zaś o poszerzenie swej domeny w rejonie Morza Czarnego, jako najbardziej perspektywicznego kierunku moskiewskiej ekspansji gospodarczej i politycznej, w obliczu wyczerpywania się dotychczasowego modelu rozwoju kraju zwróconego ku ''globalnej Północy''. Acz Bałtyk pozostaje główną arterią handlową Rosji, można więc i tu spodziewać się agresji zbrojnej, zwłaszcza jeśli uda jej się co nie daj przemóc Ukrainę na dłuższą metę. Jedną z tych pomnikowych wydawałoby się postaci naszej historii, które nie pojmowały śmiertelnego zagrożenia dla Polski, jakie stwarza parcie Rosji ku Zachodowi i statusowi pełnoprawnego europejskiego mocarstwa, był sam Stanisław Staszic. Roił jak przystało na typowego ''realistę'' swej epoki o ''pansłowiańskiej'' wspólnocie, gdzie Polacy nie będą niewolnikami Moskali, ale ich ''braćmi''. Rosja miałaby nas obdarzyć silną, autorytarną acz związaną konstytucyjnymi ograniczeniami władzą, jako remedium na rzekome ''polskie warcholstwo''. Natomiast sami Polacy, reprezentujący w jego opinii ''wyższą cywilizację'', mieli ''oświecać'' nią mniej kulturalnych Rosjan, obie zaś nacje przewodząc zjednoczonej przez carów Słowiańszczyźnie narzucić reszcie Europy swój ład polityczny i ''wieczysty pokój''. W swym dziele ''Ród ludzki'' wykładał rzecz następująco: ''Więc rozpocznienie po raz czwarty cywilizacji Europy nastąpi tą razą przez największy na tej ziemi naród Sławian. On w końcu upornych zetrze, a natura na ich prochach przez Sławian zrzeszenie Europy dopełni''. Centrum owego paneuropejskiego mocarstwa miała wedle niego zostać... Warszawa - Kajetan Koźmian w swych pamiętnikach cytuje jego uwagi: ''To miasto przez swoje położenie geograficzne i polityczne jest przeznaczone być trzecią, a może główną stolicą wielkiego w jedno ciało zrzeszonego pod jednym berłem słowiańskiego rodu''. Bodaj najważniejsze jednak, iż w myśli Staszica łącznikiem Polski i Rosji miała być ich rola ''przedmurza Europy'', broniącego ją przed ''azjatycką dziczą'', pod którym to mianem rozumiał ludy stepowe, nie zaś Chiny idealizowane przezeń na modłę innych ''oświeceniowców'' np. opisywanego już tu Leibniza. Tak więc swoisty okcydentalizm i paneuropeizm pchnęły go ku politycznej i kulturowej moskalofilii, wbrew dość powszechnemu niestety do dziś w Polsce utożsamianiu Rosji z orientalnym dziedzictwem ''turanizmu''.

Czego Staszic nie pojmował, że Rosjanie prędzej porozumieją się ponad głowami Polaków ze znienawidzonymi przezeń ''Teutonami'', niż stworzą urojoną w jego głowie ''wszechsłowiańską'' utopię. Przechodził jakoś do porządku dziennego nad germańskim pochodzeniem współczesnych mu carów Rosji, oraz znaczącej części jej elit wojskowych i administracyjnych, a także pierwszych władców samej Rusi. Upatrywanie stąd w niej przeciwwagi jakoby dla Prus i ogólnie żywiołu niemieckiego, było z jego strony objawem totalnej ślepoty politycznej, jaką nadwiślańscy ruso- co i germanofile po równi grzeszą do dziś. Naiwność Staszica, jaką żywił wobec ukochanego dlań kongresowego ''Królestwa'', tak hołubionego przez wszystkich pokrewnych mu ''niedorealistów'' i obecnie, zasadzała się na niezrozumieniu roli owego poronionego od swego zarania tworu parapaństwowego. Rzekomo zniweczonego li tylko przez szał romantycznych wichrzycieli, opętanych masońskimi ideami rewolucji, jakby w jego powstaniu nie brali udział najznamienitsi wolnomularze swej epoki, by wymienić ''wielkiego mistrza'' Stanisława Kostkę-Potockiego, czy choćby gen. Józefa Zajączka. Otóż Kongresówka stanowiła płód dość krótkotrwałej jak się okazało koniunktury politycznej, zaprojektowana jako ''ludzkie oblicze Rosji'' na użytek liberalnej opinii publicznej Zachodu, świętującej wówczas obalenie napoleońskiego ''despotyzmu''. Rychło sami Moskale musieli się zeń pożegnać, gdyż owa maska niebezpiecznie poczęła przyrastać im do twarzy, wywołując ferment polityczny rewolty ''dekabrystów''. Skądinąd jeszcze bardziej nastawionych szowinistycznie i wielkorusko, niż lojalni wobec cara czynownicy, zgodnie z wyznawanym przez rosyjskich rewolucjonistów jakobińskim nacjonalizmem. Dla jednych i drugich przyznana Polakom autonomia stanowiła jednako obcą narośl, wprost ropiejący wrzód na ciele ''wszechsłowiańskiego'' imperium, bo też i faktycznie pomiędzy kongresowym, liberalnym z ducha konstytucjonalizmem a carskim samodzierżawiem zachodziła systemowa sprzeczność nie do pogodzenia! Nade wszystko jednak Staszic mylił się sądząc, iż Polaków może pojednać z Rosją misja ujarzmienia ''turańskiej dziczy'', bowiem ekspansja ku Azji służyła Moskalom do utwierdzenia statusu ich kraju jako stricte europejskiego mocarstwa kolonialnego, na wzór tych na Zachodzie. Właśnie to zaś wykluczało możność porozumienia, gdyż powtórzmy bezwzględne parcie ku Okcydentowi narzuca Rosjanom konieczność miażdżenia wszystkiego, co stoi im na drodze, z Polską na czele. Byliśmy i jesteśmy dla nich jedynie ''przepierzeniem'', jak za Stalina, które należy pokonać albo przynajmniej obejść ''Nord Streamem'', a nie żadnym ''partnerem'' niechby w roli ''juniora''. Dokładnie tak samo rzecz ma się z Niemcami, stąd trzeba kompletnie zgłupieć, aby uważać teraz, iż oni jakoby ''zmądrzeli'' co do Rosji, wyleczywszy się definitywnie ze swego ''wandel durch handel'', akurat kiedy cisną na zbudowanie paneuropejskiego ''grossraumu'' w postaci UE! Znakomicie ów okcydentalny charakter rosyjskiego imperializmu znać po podboju przezeń Kaukazu, jakiemu ton nadawali w znaczącym stopniu tacy ''Słowianie'', co wojenny awanturnik Arnold Zisserman, czy historyk i archeolog Adolf Bergé. Niestety aktywną rolę odgrywali w nim także Polacy, acz przeważnie skundleni, by wymienić choćby Gienricha Butkiewicza - zruszczona forma Henryk Budkiewicz. Polski szlachcic rodem z Grodzieńszczyzny, katolik i zarazem wierny pies cara, nagrodzony przezeń orderem za gorliwość, jaką wykazał się podczas zdobywania Warszawy w trakcie tłumienia Powstania Listopadowego... Czyż może więc dziwić, że jest on autorem planu deportacji miliona kaukaskich muzułmanów, wykoncypowanego jeszcze w latach 70-ych XIX stulecia, a więc na długo przed tym, jak wcielił go w życie Stalin i to na ''nieco skromniejszą'' skalę? Misja niesienia ''cywilizacji białego człowieka'' islamskim ''dzikusom'', jaką w swej imaginacji pełnili Rosjanie, przybrała szczególnie kuriozalną postać, gdy udało im się z wielkim trudem stłumić powstanie Szamila. Zamiast rozstrzelać buntownika po wzięciu do niewoli, jak głośno postulowały ówczesne ''girkiny'', ku ich oburzeniu poczęto obwozić góralskiego ''barbarzyńcę'' po operach i teatrach w całym niemal kraju, z nadzieją uczynienia zeń ''Europejczyka''. Oczywiście przysłowiowe g... to dało, Szamil nie zamierzał wyrzekać się swej muzułmańskiej tożsamości jedynie dlatego, że Moskale postanowili oszołomić go widokiem ulicznych lamp gazowych czy telegrafem, najnowszymi wówczas osiągnięciami technologicznymi. Za to przez cały okres trwania swej ''aksamitnej niewoli'' zamęczał cara petycjami, by ten zezwolił mu na pielgrzymkę do Mekki i w końcu po wielu latach dopiął swego. Znamienne, iż przejrzał go Polak i również jak Budkiewicz carski lojalista, z ruska zwany Pawieł Przecławski, sprawujący funkcję policyjnego ''prystawa'' Szamila i jego rodziny. Wredny góral odpłacił mu się donosem, obsrywając sługusowi kartotekę pomówieniem tegoż o sympatię żywioną jakoby do Powstania Styczniowego, z czego musiał się on później gęsto tłumaczyć przed zwierzchnictwem:) [ chętnych po więcej informacji w owej problematyce odsyłam do tegoż opracowania ].

Na koniec, skoro zaczęliśmy od tematu ukraińskiej kolaboracji z Rosją, jak pokrętny często charakter ona przybierała prowadząc do niespodziewanych bywa rezultatów, na nim też zakończmy. Fox onegdaj, tłumacząc genezę ludobójstwa Polaków dokonanego rękoma Ukraińców w trakcie II wojny światowej, postawił na swym blogu tezę, iż ''Wołyń był terenem głęboko moskalofilskim''. Krytykując przy tym mocno politykę prowadzoną tamże przez przedwojennego wojewodę Józewskiego, wywołując mocny ból zadu w komentarzach u jego współczesnych admiratorów. Obie uwagi znajdują potwierdzenie we ''Wrotach Europy'' - pracy ukraińskiego historyka Serhija Płochija, który z zaskakującą dla patrioty swego kraju szczerością przyznaje: ''W latach poprzedzających I wojnę światową siedliskiem rosyjskiego nacjonalizmu i antysemityzmu stała się wołyńska Ławra Poczajowska. Również na Wołyniu działał najprężniejszy w całym imperium oddział Związku Narodu Rosyjskiego. Członkowie tej organizacji i jej podobnych utrzymywali, że bronią interesów Rosjan [ w przypadku Ukrainy ''Małorosjan'' ] przed obcymi, polskimi i żydowskimi wyzyskiwaczami. Ich propaganda przedstawiała ''cudzoziemców'' jako kapitalistycznych krwiopijców i rewolucyjnych radykałów''. Nie tylko ówczesny Wołyń, ale w ogóle należąca wtedy po większej części do carskiej Rosji Ukraina stanowiła bastion rosyjskiego szowinizmu w jego najbardziej jadowitym, czarnosecinnym wydaniu! Ponownie Płochij: ''W przeprowadzonych na Ukrainie w 1912 r. wyborach do IV Dumy rosyjskie partie nacjonalistyczne uzyskały 70% głosów, co było wynikiem iście oszałamiającym zważywszy, że Rosjanie stanowili niespełna 13% ludności Ukrainy. Większość nie tylko wyborców, ale i tych, którzy uzyskali mandat w wyborach głosząc [ wielkoruskie ] hasła nacjonalistyczne, stanowili etniczni Ukraińcy, tacy jak założyciel Kijowskiego Klubu Rosyjskich Nacjonalistów Anatolij Sawenko. Inny rdzenny Ukrainiec Dymitr Pichno, szefował kijowskiemu oddziałowi Związku Narodu Rosyjskiego [ największej bodaj organizacji ruchu ''Czarnej Sotni'' - przyp. mój ]. Gazeta''Kijowianin'', której był redaktorem, stała się tubą [ wszechrosyjskich ] organizacji nacjonalistycznych''. Upadek caratu i nastanie komunistycznej tyranii w Rosji, bynajmniej nie położyły kresu ochoczej z nią współpracy wielu Ukraińców, tyle że przybrała ona tym razem bolszewicką postać. Nie tylko w kraju, jak mieliśmy okazję przekonać się na wstępie niniejszego tekstu, ale również i zagranicą w czym także przodował Wołyń. Oddajmy znowu głos ukraińskiemu historykowi: ''Nacjonalistyczne i antypolskie poglądy docierały na Wołyń nie tylko z Galicji wraz z członkami OUN, ale też radzieckiej Ukrainy wraz ze zwolennikami Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy [ KPZU ]. Tych drugich było znacznie więcej, niż tych pierwszych. W poł. lat 30-ych KPZU miała ok. 1,6 tys. członków, dwa razy więcej niż OUN. Oba ugrupowania miały do zaoferowania ukraińskim chłopom produkt ideologiczny łączący idee rewolucji społecznej i narodowej. [...] Pomimo prześladowań politycznych rozpętanych przez reżim Stalina w latach 30-ych, w przededniu inwazji sowieckiej na Polskę we wrześniu '39 r. młodzież wołyńska nadal słuchała radzieckiego radia, z nadzieją wyglądając sowieckiej Ukrainy. [...] Mimo wszystkich wysiłków podejmowanych przez Józewskiego, nie udało mu się zapobiec rozprzestrzenianiu się idei nacjonalistycznych na Wołyniu. Jego tolerancyjny stosunek do ukraińskiej tożsamości narodowej i języka przyczynił się do tego, że Wołyń przed rokiem 1914 znajdujący się pod silnym wpływem rosyjskiej myśli imperialnej, stał się twierdzą ukraińskiego nacjonalizmu o silnie antypolskim zabarwieniu''. Myliłby się kto sądząc, że przynajmniej sama Galicja pozostała wolna od moskalofilskich wpływów, bynajmniej. Owszem, w trakcie tzw. ''Wiosny Ludów'' Austriacy kierując się imperialną zasadą ''dziel i rządź'', przeciwstawili zbuntowanym Polakom miejscowych Ukraińców, zwanych jeszcze wówczas Rusinami. Powołana pod ich auspicjami i przewodem grekokatolickich księży ''Główna Rada Ruska'', odpłaciła się Habsburgom deklaracjami lojalistycznej czołobitności. Wszakże kiedy wskutek reformy konstytucyjnej, do której wiedeńscy monarchowie zmuszeni zostali klęską w wojnie z Prusami, Polacy odzyskali dominującą pozycję w Galicji, miejscowi ''Ruteni'' poczuli się zdradzeni. Powszechne rozczarowanie postępowaniem Austrii przyniosło wśród nich narastanie popularności ruchu moskalofilskiego, pod przywództwem również unickiego kapłana Iwana Naumowycza. Apogeum wpływów owej tendencji w Galicji i Bukowinie przypada na trwającą blisko rok okupację przez carską Rosję tychże krain, w triumfalnym dla niej początkowo okresie I wojny światowej. Moskale narzucili swój język w nauczaniu, bezlitośnie rugując ukraiński obecny już tam w wielu szkołach, kiedy jednak przyszło im w końcu salwować się ucieczką przed nacierającymi wojskami Niemiec wilhelmińskich i Austro-Węgier, wraz z nimi zabrały się i rzesze stronników na miejscu. Płochij opisuje to następująco: '',,Wyjechały całe wsie, zabierając ze sobą konie, bydło i wszystko co dało się unieść'' - pisał dziennik ''Kijowska Myśl'' o exodusie moskalofilów. Większość uchodźców znalazła schronienie w Rostowie i dolnym biegu Donu, za etniczną granicą rosyjsko-ukraińską'', czyli dodajmy Kubaniu ogólnie zowiąc. Tłumaczyłoby to, czemuż tamtejsza ludność mimo, iż do dziś posługuje się wyraźnie ''chachłacką'' ruszczyzną, przoduje bodajże w Rosji, jeśli idzie o wsparcie dla agresji zbrojnej przeciw krajowi ich przodków, moskiewskich kolaborantów. Reprezentując wyjątkowo jadowitą miksturę czarnosecinnego, wielkoruskiego szowinizmu i bolszewickich resentymentów, w pozornej tylko kontrze do banderyzmu, gdyż o jednako polakożerczym nastawieniu...

Wobec powyższego, naprawdę trzeba było się postarać, aby nastawić powszechnie Ukraińców przeciw Rosji - i Putin wraz ze ''Z-patridiotami'' sprawili się z tym należycie! Stając się przez to godnymi następcami Ericha Kocha, hitlerowskiego gauleitera Ukrainy, biorąc oczywiście poprawkę na skalę czynionych mordów, póki co przynajmniej o znacznie skromniejszym zasięgu, niż to miało miejsce w trakcie II wojny światowej. Otóż nawet funkcjonariusze nazistowscy szydzili z owego krwawego błazna, że Stalin zarezerwował dlań najwyższe odznaczenie państwowe, gdyż swym zbrodniczym postępowaniem wobec sowieckich Ukraińców, traktowanych przezeń niczym białe ''czarnuchy'' i robocze ''bydło'', udowadniał im sens walki, jaką toczą z Niemcami ich żołnierze i partyzanci. Trudno zresztą było spodziewać się czego innego po przedstawicielu ''frakcji rewolucyjnej'' w NSDAP, sprzymierzonemu za młodu z ''narodowymi bolszewikami'' braćmi Gregorem i Otto Strasserami. Nam zaś Polakom trzeba obecnie zamiast snuć rojenia o ''regionalnej Rzeczpospolitej'' czy ''Międzymorzu'', torpedować bezlitośnie wszelkie próby sojuszu Ukraińców z Rosją, czy też Niemcami, jednako śmiertelnie dla nas groźne. Prędzej z dwojga złego niech czynią to z Anglosasami, zwłaszcza Brytyjczykami w ramach tworzonego obecnie przez nich eurazjatyckiego odpowiednika ''nieformalnego imperium'', jakim władali w Ameryce Łacińskiej XIX wieku. Mimo deklarowanej gromko niepodległości tamtejszych państw dominując wówczas nad nimi kapitałowo i technologicznie, wszakże bez sprawowania bezpośredniej kontroli poza dość incydentalnymi próbami narzucania im swego ''wolnego rynku'' siłą armii i floty. Acz dziś bez mocy, jaką wtedy dysponowali, czego mają pełną świadomość trzeźwo przewidując, iż jedyną szansą dla pozbawionej amerykańskiego wsparcia militarnego Europy na odparcie prawdopodobnej agresji wojennej Rosji, może być tylko przewaga uzyskana w powietrzu głównie za pomocą samolotów bojowych. Bowiem społeczności Zachodu nie są obecnie gotowe do ponoszenia tylu poświęceń, co w trakcie obu wojen światowych a nawet tej, jaka właśnie toczy się na Ukrainie. Nade wszystko jeśli idzie o skalę strat ludzkich i materiałowych, z setkami o ile nie tysiącami już zabitych i rannych niemal każdego dnia. Trzeba więc Europejczykom mocno kombinować w swej obronie, tym bardziej kiedy samych Amerykanów owładnął istny szał ideologiczny po obu stronach politycznej barykady. Co sądzę o stronnikach Trumpa jużem opisał, aczkolwiek na nim samym jeszcze nie kładę całkiem kreski, bo facet jest nieobliczalny i powracając na urząd prezydenta może wywinąć taki numer, że Putina i jego kamandę szlag trafi na miejscu:). Z kolei ekipa Bidena, wraz z całym ugrupowaniem Demokratów, nie są najwidoczniej zdolne do odpuszczenia swej obłędnej polityki migracyjnej, którą rujnują własny kraj. Poza tym wbrew pozorom to nadal partia ''resetu'' z Rosją, stąd dlań poświęcą Ukrainę przy pierwszej nadarzającej się okazji, bez złudzeń. Sami Ukraińcy zapewne to wyczuwają, skoro w imponującym tempie rozbudowują własną bazę zbrojeniową na miejscu. Szczególnie jeśli idzie o drony, niemal już całkiem uniezależniając się od chińskich komponentów, głównie siłami prywatnego biznesu, bo rząd w Kijowie dopiero teraz ruszył się deklarując ustami Zełeńskiego imponujące plany, obaczymy co z tego realnie wyjdzie. W ogóle Ukraina co i Rosja dysponują obecnie bezprecedensowym doświadczeniem, jeśli idzie o prowadzenie walki najnowocześniejszymi technologiami wojny radioelektronicznej, którym nie może poszczycić się bodaj żadna inna armia świata, z USA i Chinami włącznie. Acz zapewne ''specjaliści'' obu mocarstw są obecni po obu stronach konfliktu, co do tego nie można mieć raczej wątpliwości, jednakże to nie oni głównie nabywają tu umiejętności niezbędnych na współczesnym polu boju. Tak czy owak, wojna na Ukrainie jest także naszą Polaków, czy to się komu podoba lub nie, gdyż w przeciwieństwie do wewnątrzsemickiego konfliktu na Bliskim Wschodzie, czy tym bardziej tych w Afryce, toczy się ona już w sąsiedztwie naszego kraju. Poza tym, jak słusznie widzą to Brytole, w przeciwieństwie do tamtych ma potencjał przedzierzgnąć się w globalną rozpierduchę o nieprzewidywalnych konsekwencjach, gdyż zaangażowane są weń otwarcie lub pośrednio największe potęgi świata. Nie jest to bynajmniej problem tylko Putina - lewacka badacz[ka] Marta Żakowska w opracowaniu traktującym o współczesnej lewicy rosyjskiej, przywołuje jakże celną opinię kacapskiego blogera, że gdyby w Rosji panowała prawdziwa demokracja, rosyjskie czołgi już dawno stałyby pod Kijowem [ jeszcze tuż po aneksji Krymu ]! Okrutna prawda bowiem wygląda tak, iż sami Rosjanie są agresywnymi pariasami, których należy potraktować odpowiednio kijem, a jak trzeba to nawet poszczuć wściekłym banderowskim psem [ oczywiście pilnując, by i nas przy okazji nie pokąsał ]. Niestety innego wyjścia my Polacy nie mamy, dopóty przynajmniej nie dochowamy się własnych brutali, na wzór Stefana Czarnieckiego prowadzącego bezlitosną walkę podjazdową tatarskim sposobem. Bez oglądania się jednako na ''białorycerskie'', endeckie pieprzenie o ''syfilizacji judeołacińskiej'' a la Koneczny, co i demoliberalny ''prawoczłowieczyzm'', czy lewacki LGBTarianizm. Nigdy przeto nie wolno nam ulegać zabójczej dla Polski ''turanofobii'' i bredniom o ''przedmurzu Europy'', wiodącym już w przeszłości niejednokrotnie do poronionych sojuszy z Niemcami lub Rosją i w rezultacie upadku Rzeczpospolitej - o tym wszakże inną porą.