sobota, 20 sierpnia 2022

Węgry Orbana to jedna wielka niemiecka montownia.

Wpis miał być o czym innym, ale trwające obecnie upały czynią niezdolnym do długotrwałego wysiłku intelektualnego, jakiego wymagał planowany tekst. Dziś więc ograniczę się do skreślenia na szybko paru uwag, na temat bzdury rzekomej ''polityki wielowektorowej'' prowadzonej przez Orbana. Po szczegóły odsyłając do zalinkowanych artykułów innych autorów, bo nie jestem kurwa Sumliński, żeby podpisywać się pod cudzymi tekstami, okradając twórców z pracy włożonej w ich powstanie. Ów paradziennikarz ślepczy wziął zresztą ostatnio udział w obradach sanhedrynu zatroskanych losem Polski publicystów, wraz z Rolą, Warzechą i Lisickim tworząc prawacki ''dream team'' prorosyjskiej szurii politycznej w naszym kraju. Zwłaszcza naczelny ''OdRzeczy'' pieprzy farmazony, stawiając Polsce za wzór jakoby ''realistyczną'' politykę Orbana ws. Ukrainy, nas posądzając o rzekomy ''romantyzm'' i ''uczuciowe zaślepienie'' w tej kwestii, ulubiony pseudo-argument niedorealistów. Tymczasem Rzeczpospolita realizuje tym swój żywotny interes, polegający na możliwym rozerwaniu a przynajmniej osłabieniu śmiertelnie zagrażającej jej kontynentalnej ''osi zła'' Paryż-Berlin-Moskwa. Nie przeczy temu wcale ewentualny udział Niemiec w powojennej odbudowie Ukrainy, bowiem gra idzie także o to, by odciągnąć je od Rosji i ponownie wkomponować w struktury euroatlantyckie, dla Polski również korzystny scenariusz. Poza tym wcale nie jest pewne, że przy takowym obrocie spraw Berlin stanie się głównym beneficjentem owego rozwiązania, bo z faktu, iż firma jest zarejestrowana na terenie Niemiec nie wynika jeszcze, że jest ''niemiecka'' np. może należeć de facto do Turków lub kapitał weń zainwestowany pochodzić z Emiratów Arabskich itp. warto rzecz wpierw dokładnie obadać. Wszakże problem ten nie dotyczy niemieckiej branży motoryzacyjnej, kluczowej jak się przekonamy w przypadku Węgier. Tak czy siak, należy z przykrością stwierdzić, że obok diagnozowanej tu nieraz ''czechozy'' także ''madziarofilia'' stanowi chorobliwą przypadłość polskiej umysłowości, dotykając nawet inteligentne wydawałoby się osoby jak Lisicki czy prof. Chodakiewicz. W gruncie rzeczy obie te patologie robią za ''plan B'', namiastkę ''opcji proniemieckiej'' i zarazem rosyjskiej w polityce, co dalej wykażemy. Pomienieni durnie nie widzą nawet, że tym sposobem ratują tyłek PiS a osobliwie Kaczyńskiemu, którego można by z tego tytułu obwiniać o fatalny błąd współpracy ze skompromitowanym reżimem Orbana. Owszem, to czyni za to ''totalna opozycja'' cóż z tego jednak, skoro jej führer Tusk obnosi się kontaktami z Jobbikiem, do niedawna jeszcze posądzanym niebezpodstawnie o jawną prorosyjskość. Formacja ta bowiem dołączyła obecnie do przecwelonych na prounijną, de facto niemiecką modłę nacjonalistów jak szkoccy, udział zaś endekoidalnego [p]osła Kompromitacji K. Kamińskiego w niedawnej histerii medialnej wokół Odry dowodzi, że i rodzimy RN zdaje się zmierzać w podobnym kierunku. Cóż, pora stąd przejść do przypomnienia rozproszonych dotąd uwag na tym blogu, traktujących o fatalnej polityce Orbana mogącej robić raczej za antywzór dla Polski. Zbierając je przy tym w kilku punktach popartych na koniec odnośnikami do tekstów kompetentnych w ''kwestii węgierskiej'' autorów, w przeciwieństwie do Lisickiego i jemu podobnych niedorealistów.

Tak więc, po:

1. Pusty śmiech mnie ogarnia, gdy słyszę brednie prorosyjskich narodowców jak Karol Kaźmierczak, jakoby Węgry pod obecnymi rządami prowadziły rzekomą ''politykę wielowektorową'', samodzielną wedle nich w przeciwieństwie do Polski. Tymczasem rzeczy mają się tak, że Orban jest marionetką Niemców i Żydów, a zwłaszcza bez tych pierwszych nie jest w stanie niczego uczynić na własny rachunek. Dosłownie, gdyż bez udziału niemieckich przeważnie wielkich koncernów, szczególnie branży motoryzacyjnej, węgierska ekonomia praktycznie nie istnieje. Sprawują one stąd bezwzględny dyktat nad nią, wszystko jest podporządkowane na Węgrzech ich wymogom, nawet tamtejszy system edukacyjny został ukształtowany tak, by szkolić jego absolwentów do zapierdolu w niemieckich montowniach. Odbywa się to kosztem zarówno łamania praw rodzimych pracowników, jak i zarazem średniego oraz drobnego biznesu obciążanego nadmiernym opodatkowaniem, nie mogącego liczyć na ulgi ze strony rządu jak obcy wielki kapitał. Poza jedynie wąską oligarchią miejscowego chowu zblatowaną z władzą, dzięki której praktycznie zmonopolizowała ona przekaz medialny unikając zarazem sprytnie posądzeń o bezpośrednie sterowanie nim za pomocą państwa. W Polsce również dotąd PiS mimo obietnic nie dokonał należytej sanacji pod tym względem, ale doprawdy na tle tego co wyprawia się na Węgrzech pod rządami Orbana możemy robić wręcz za ''liberalny raj'' dla przedsiębiorców. Pomnę choćby rwetes, jaki wywołał nad Wisłą pomysł ekipy Morawieckiego, by zaprowadzić u sprzedawców wymóg posiadania elektronicznych kas fiskalnych. Nie przypominam jednak sobie, by wtedy nagłaśniano w polskiej debacie na temat, że prekursorem podobnych ''zamordystycznych'' rozwiązań były Węgry Orbana. Prowadzą one politykę de facto godzącą w rozwój swego kraju, przeciwstawiając się z powodu politycznego zaślepienia sprowadzaniu pracowników z Ukrainy czy Bałkanów, by zaradzić ich brakowi na rodzimym rynku. Osławiona ''polityka prorodzinna'' rządu Orbana poniosła zaś jeszcze bardziej spektakularną klęskę niż 500+ PiS w dziedzinie ożywienia demografii, mimo znacznie większych procentowo jak u nas poniesionych przez Węgry nakładów. Nie mówiąc, że obliczona była na zaradzenie długofalowym skutkom wymierania nacji w perspektywie dekad dopiero, nie rozwiązując tym samym pilnego już teraz problemu. Toż samo tyczy ogromnego, przygniatającego wprost ekonomię długu publicznego i wielu innych ważkich kwestii, o których polscy madziarofile zwykle w ogóle nie wspominają. Uzależnienie zaś od Berlina nie pozwala węgierskim władzom na zaradzenie osłabiającej żywotne siły narodu emigracji zwłaszcza młodych do Niemiec i Austrii. Nawet to, co można było poczytać za plus Orbanowi i na czym się wylansował, czyli przeciwstawienie się przezeń samobójczej dla Europy polityce Merkel, przystającej na faktyczną inwazję nachodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki, stanowiło jedynie element wewnątrzniemieckiej rozgrywki. Nie wszyscy bowiem w Berlinie a tym bardziej władzach poszczególnych landów podzielali ideologiczny fanatyzm ówczesnej kanclerzycy, zwłaszcza Bawaria stanęła wówczas okoniem dokonując wręcz jawnej frondy wobec polityki własnego rządu centralnego i udzielając wsparcia Orbanowi. Aczkolwiek należałoby raczej rzec wydając mu rozkaz, bo tak się składa niemieckie firmy sprawujące jako się rzekło dyktat nad węgierską ekonomią, wywodzą się głównie właśnie z tej podalpejskiej krainy. Zarządzający nimi wielki biznes znacznie trzeźwiej od swych władz oceniał, że pozaeuropejscy nachodźcy prędzej zasilą i tak już znaczny lumpenproletariat na miejscu, niż da się z nich uczynić wykwalifikowaną siłę roboczą napędzającą swą pracą gospodarkę. Podobnie i teraz Berlin może za pomocą Węgier sabotować wsparcie dla walczącej z Rosją Ukrainy, co nie wypada mu samemu czynić jawnie w obliczu spektakularnej klęski jego dotychczasowej polityki zblatowania z Moskwą. Tak samo rzecz ma się ze stosunkiem wobec Chin, Budapeszt pozwala Niemcom obchodzić narzucane przez Amerykanów w tym względzie obostrzenia. Jednym słowem to co zwie się w Polsce mylnie ''polityką wielowektorową'' Węgier, stanowi w rzeczywistości dowód jej fundamentalnego uzależnienia od Niemiec a pośrednio Rosji, całkowitego im podporządkowania i przeto niesamodzielności. Dlatego Orban może sobie pozwolić na znacznie więcej niż Polska, nawet wygadywanie jawnie rasistowskich kocopołów a i tak nie spotka go za to nic, poza salwami czysto retorycznego potępienia na sali plenarnej fasadowego ''parlamentu europejskiego''. Nie wiem stąd co sądził Kaczyński wchodząc w układy z takową kreaturą, zapewne liczył na podsycenie wewnątrzniemieckich sporów, które rozgorzały w trakcie nachodźczej inwazji jako się rzekło. Niemniej w obecnej sytuacji dalsze wiązanie się z bydlakiem Orbanem nie ma już większego sensu, oby więc zapowiadane zwycięstwo ''postfaszystów'' we Włoszech wypełniło tę bolesną dla Polski lukę, którą sprawiły władze Węgier swym niewolniczym wobec Berlina wsparciem rosyjskiej agresji przeciw Ukrainie.

2. Owszem, Orban pogonił swego niegdysiejszego protektora Sorosa, ale tylko dzięki wsparciu udzielonego mu przez Netanjachuja. Żydowski ''filantrop'' i szmalcownik w jednym bruździ bowiem Izraelowi, a to przez obfite wsparcie finansowe dla propalestyńskich zwykle ''prawoczłowieczych'' organizacji. Nie dziwi stąd, że to Orban był inicjatorem doproszenia państwa żydowskiego w Palestynie do Grupy Wyszehradzkiej i urządzenia jej obrad w tym kraju - z jakiej niby racji do kurwy nędzy?! Rodzime endekoidy w zwyczaju mają oskarżać Polskę o włażenie w tyłek Żydom - w takim razie Węgrzy dawno już umościli się ''koszernym'' w dupie, pobudowawszy tam całe pałace niczym Cyganie. Jak się przekonamy później, drugim po Niemcach inwestorem zagranicznym na Węgrzech są koncerny ze Stanów Zjednoczonych, warto obadać jednak, czy aby większościowy pakiet udziałów nie posiadają w nich ''Judeoamerykanie''. Nie tracąc czasu na wymienianie licznych przykładów proizraelskiego zaślepienia obecnych władz węgierskich, jakie bez większego trudu można znaleźć w sieci, wypada jedynie stwierdzić, że Orban zamienił tylko jednego żydowskiego mocodawcę na innego. Tak więc i w tym względzie dla Polski jego polityka może służyć wręcz za antywzorzec.

3. Toż samo tyczy tak wychwalanej przez Kaźmierczaka polityki obyczajowej - mimo tego węgierski biznes porno nadal ma się świetnie, jego potentat założył nawet własną partię polityczną, która odniosła niemały sukces wyborczy jak na tak groteskową formację. Demografia leży jak widać oporna na wysiłki rządu, boć też wbrew oficjalnej propagandzie reżimu Węgrom daleko do ''konserwatyzmu obyczajowego''. Naród ten jest w istocie mocno zlaicyzowany, zaś chrześcijaństwo jeśli w ogóle nadal żywo wyznawane, posiada często silne zabarwienie protestanckie, jak w przypadku samego Orbana i kilku jego ministrów. Do tego w wersji kalwińskiej, która stanowi jakby ''luteranizm na sterydach'', herezję do potęgi z katolickiej perspektywy. Nie czas tu na omawianie doktrynalnych sporów dzielących ostro poszczególne chrześcijańskie konfesje, jakich nie sposób sprowadzić do kwestii uznawania lub nie zwierzchnictwa papieża. Wspominam o tym bowiem jedynie, by zaznaczyć poważną różnicę również w tym względzie pomiędzy Polską a Węgrami, wystarczy obaczyć jak rzekomi ''bratankowie'' obchodzili niedawną rocznicę protestanckiej Reformacji. Akurat twórca dokumentu o Lutrze Grisza Braun powinien mieć tego świadomość, zamiast pieprzyć w kółko o ''koronie św. Stefana'', jak jeszcze całkiem niedawno miał we zwyczaju duracząc tym publikę.

4. Onże też nasz złotousty gwiazdor ''jedynej prawdziwej prawicy'', który dał się poznać ostatnio jako zaciekły przeciwnik zaprowadzenia ''sanitaryzmu'' nad Wisłą, winien trąbić o takowym pod rządami Orbana, skoro Węgrzy mu są mili jak widać. W oficjalnej nomenklaturze reżimu zwie się to ''stanem zagrożenia'' [ nie wyjątkowym zaś, jak często mylnie w naszych mediach jest podawane ] i przewiduje nawet karę więzienia za szerzenie ''antycowidowej propagandy''. Cóż, w tym świetle milczenie Brauna na ten temat staje się jednak poniekąd zrozumiałe... Wspominałem już o tych sprawach, więc tylko przypomnę, że Węgry Orbana są obecnie najbardziej wyszczepionym krajem w Europie i doprawdy mniejsza z tym, że głównie bodaj ruską czy chińską szprycą, liczy się sam goły fakt. Przywódca dał przykład, ostentacyjnie przyjmując trzecią dawkę Moderny, tej co to ma niby zawierać bioczipy zamieniające ludzi w cyborgi wedle prorosyjskich zazwyczaj antyszczepów. Pomińmy już spekulacje, czy naprawdę dał sobie wstrzyknąć onże preparat, istotny jest gest jaki uczynił pod adresem koncernów farmaceutycznych, naturalny u polityka budującego swą karierę na wysługiwaniu się obcym korporacjom i rządom.

5. Wreszcie Orban skompromitował się ostatnio totalnie głośnym apelem o zachowanie ''czystości rasowej'' Europejczyków. O ironio przemawiał w jego osobie daleki wprawdzie, jednak potomek azjatyckich najeźdźców, który zaledwie parę lat temu w Kirgistanie celebrował wraz z Erdoganem wspólnotę ludów turańskich. Co ciekawe Attila to wciąż dość powszechne imię męskie na Węgrzech, choć od początku obecnego stulecia można odnotować jego znaczący spadek popularności [ czyżby oznaka gwałtownej okcydentalizacji narodu? ]. Wprawdzie nowsze badania językoznawców kwestionują narzucający się tu związek z mianem wodza Hunów, jednak nawet one wskazują na jego turański źródłosłów. Natomiast ''gocka'' etymologia uznawana jest wśród badaczy za późny, XIX-wieczny objaw ''germanizującego'' rewizjonizmu filologicznego niemieckich romantyków. W każdym razie w tradycyjnej kulturze Niemiec żywy jest topos walki z ''turańską dziczą'' ze Wschodu, historycznie uzasadniony choćby walkami z koczowniczymi Węgrami toczonymi przez Ottona I. Najwidoczniej więc Orban tak się zamotał w swej ''polityce wielowektorowej'', że stracił rachubę czy daje tylko dupy Niemcom, czy też obrabia gałę Turasom.

Reasumując: Orban stanowi wprost antywzór dla Polski, realizowana przezeń rzekomo ''polityka wielowektorowa'' jest w istocie wypadkową porachunków wewnątrzniemieckich, jak i żydowskich. Jedynym usprawiedliwieniem dotychczasowego blatowania się z podobną kanalią przez rząd PiS, byłaby chęć podsycenia ostrego sporu wśród elit Niemiec na tle stosunku do nachodźczej inwazji. Kontynuacja owej strategii okazałaby się wszakże zabójcza dla Polski, w obecnych warunkach radykalnie zmienionych przez rosyjską inwazję na Ukrainę. W tym kontekście przyzwolenie na przejęcie stacji ''Lotosu'' przez węgierski MOL, wygląda na gruby błąd polityczny ze strony rządu Morawieckiego, pomijając całkiem aspekt finansowy transakcji, o którym nie mam szczerze mówiąc żadnego pojęcia. Cóż, być może taka była cena za zgodę na fuzję ze strony Brukseli czyt. Berlina, nie mam pojęcia jak powiadam i stąd nie będę trawił czasu na jałowe spekulacje, konstatując jednak pewien fakt. Tym bardziej, skoro jasności w tej materii nie posiada nawet taki znawca spraw węgierskich, jak Dominik Hejj. Tyle z mojej strony, a teraz obiecane na wstępie źródła traktujące o Węgrzech i fatalnej również dla tego kraju polityki jego obecnych władz.

Najsampierw obszerna, lecz warta lektury analiza F. Tyszki, z której przytoczę na zachętę jedynie krótki wyimek, tyczący podłego traktowania rodzimych pracowników przez rzekomo patriotyczne władze Węgier. Tymczasem reżim Orbana jest kolonialną władzą, sprawowaną nad wschodnioeuropejskimi ''hotentotami'' w imię obcych, niemieckich głównie korporacji:

''Węgierska opozycja nazwała niedawną nowelizację prawa pracy „ustawą niewolniczą”. W grudniu Węgrzy tłumnie wyszli na ulice, bo przestraszyli się, że pracodawcy przy pomocy nowych przepisów narzucą setkom tysięcy pracowników w całym kraju mordercze warunki pracy. [...] Chodziło o dwie kontrowersyjne poprawki, które zostały naniesione do prawa pracy z 2012 r. Po pierwsze, dopuszczona została możliwość zwiększenia liczby nadgodzin z 250 do 400 w ciągu roku. Do tej pory pracodawca mógł domagać się od pracownika 250 ponadstandardowych godzin w roku bez konieczności zawierania umowy zbiorowej, która wymaga udziału związku zawodowego. Możliwe było zwiększenie tej puli do 300 godzin w ciągu roku, ale tylko w ramach umowy zbiorowej. W świetle grudniowych zmian pracodawca może zwiększyć pulę o kolejne 100 godzin na podstawie umowy pisemnej z pracownikiem, a więc bez konieczności zawarcia umowy zbiorowej. Nowelizacja określa to jako „dobrowolnie podjęte nadgodziny”, co dobrze oddaje perspektywę rządu, tak różną od krytycznej oceny opozycji. Druga poprawka dotyczy okresu, po którym pracodawca może rozliczyć pracownika z nadgodzin. Dotychczas było to maksymalnie 12 miesięcy po zawarciu umowy zbiorowej. Grudniowa nowelizacja wydłuża ten okres do 36 miesięcy.''

Swoje trzy grosze dokłada pomieniony już wyżej Dominik Hejj, wskazując na zależny od Berlina charakter madziarskiej ekonomii:

''Węgierskie PKB jest bardzo silnie uzależnione od bezpośrednich inwestycji zagranicznych. W 2017 roku odpowiadały one za 67% węgierskiego PKB. Największym inwestorem na Węgrzech są Niemcy (od 2014 roku na Węgry spłynęły 63 inwestycje z tego kraju), a następnie Stany Zjednoczone i Korea Południowa [?]. Berlin jest największym partnerem gospodarczym Budapesztu. Do Niemiec trafia 27% węgierskiego eksportu. Tymczasem eksport do kolejnych dwóch krajów, Rumunii i Włoch, jest ponad pięciokrotnie niższy i wynosi kolejno 5,1%. [...] Inwestorzy są zainteresowani głównie produkcją samochodów, by wspomnieć o funkcjonujących i rozbudowywanych fabrykach Mercedesa w Kecskemét, Audi w Győr, Suzuki w Esztergom, a także, zapowiadanej nowej fabryce BMW w Debreczynie. Pierwszą fabryką była otwarta w 1991 roku fabryka Opla. Rolę inwestycji na Węgrzech Piotr Wójcik w tekście dla „Krytyki Politycznej” słusznie określa mianem „węgierskiej montowni”. [...] Innym istotnym elementem jest dostosowywanie prawa pracy głównie pod potrzeby przemysłu motoryzacyjnego. Chodzi nie tylko o de facto wykluczenie możliwości prowadzenia akcji strajkowych, ale także wydłużenie okresów rozliczeniowych czasu pracy z 12 do 36 miesięcy, a więc zgodnych z cyklem produkcji samochodów. Największe organizacje związkowe na Węgrzech wciąż informują o tym, że rząd od ośmiu lat nie prowadzi z nimi konsultacji w kwestii zmian w prawie pracy, uderzając w interesy pracownicze. Od strony inwestorów – ten stan rzeczy jest jednak korzystny.''

W innej analizie stoi zaś jak byk:

''Powszechne prawo dotyczące uelastycznienia czasu pracy, w tym możliwej do wyegzekwowania liczby nadgodzin, zostało dostosowane do cyklu produkcyjnego koncernów motoryzacyjnych (trwającego trzy lata), co w jednym z wywiadów wprost przyznał wicepremier Węgier Zsolt Semjé. [...]  To fabryka niemieckiego koncernu otrzymała także największe wsparcie finansowe od rządu w ramach tarcz antykryzysowych, które mają łagodzić skutki gospodarcze pandemii. W latach 2016-2019 Audi Hungaria Zrt. otrzymało łącznie 2,3 mln EUR. W prasie branżowej można znaleźć informacje, że Audi osiągniętych zysków nie inwestuje na Węgrzech, ale wszystkie przekazuje do spółki matki – Audi AG, funkcjonującej w Ingolstadt w Niemczech. Problem ten dotyczy także innych producentów. [...] Sektor motoryzacyjny pozwala na budowanie wpływów i realizację interesów państwa niemieckiego na Węgrzech, przy czym polityka ta niejednokrotnie przypomina metodę „kija i marchewki”. Decyzje dotyczące niemieckich inwestycji na Węgrzech ogłaszane są w taki sposób, jakby miały stanowić pewnego rodzaju nagrodę za proeuropejską (ale także proniemiecką) politykę Węgier.''

Jest tak dlatego, iż jak wskazuje B. Korzeniowski w artykule dla branżowego pisma, Niemcy:

''To najbardziej zrównoważony rynek motoryzacyjny na świecie. Jakiekolwiek przejęcia firm niemieckich następowały zawsze w ramach przepływu kapitału w kraju. Jedynym przypadkiem jest sprzedaż amerykańskiemu General Motors rodzinnej firmy przez rodzinę Opel w roku 1929. Poza tym zawsze jednak następowały połączenia z innymi producentami krajowymi. [...] Największym koncernem jest Volkswagen Group, którego akcjonariuszami są: 50,74% – Porsche Automobil Holding SE, 2,37% – Porsche GmbH, 20,01% – władze Dolnej Saksonii, 17,00% – Qatar Holding, 9,87% – pozostali udziałowcy.''

Neokolonialna eksploatacja gospodarcza Węgier jest ściśle powiązana z zaprowadzonym przez Orbana ''antycovidowym'' reżimem sanitarnym - ponownie Franciszek Tyszka, tym razem na łamach OSW:

''Wprowadzanie dekretów umożliwiła rządowi Węgier kontrowersyjna ustawa z 30 marca o zapobieganiu epidemii. Na jej mocy zawieszone zostało stosowanie niektórych aktów prawnych, wprowadzono zakaz przeprowadzania wyborów uzupełniających i referendów, a także zwiększono wymiar kary pozbawienia wolności za złamanie nakazu kwarantanny i rozpowszechnianie fałszywych informacji na temat COVID-19. Ustawa ta stała się przedmiotem zmasowanej krytyki opozycji, mediów zagranicznych i instytucji europejskich za nadanie rządowi bardzo dużych kompetencji ustawodawczych bez kontroli parlamentu i de facto przez nieograniczony czas. Decyzję o odwołaniu stanu zagrożenia może podjąć tylko rząd. W założeniu rządu przyjęte dekrety mają umożliwić przyspieszenie procesu decyzyjnego w walce z gospodarczymi skutkami pandemii. Wprowadzają one jednak rozwiązania gospodarcze kontrowersyjne z punktu widzenia pracowników oraz małych i średnich przedsiębiorstw. Dekret z 10 kwietnia o przedłużeniu okresu rozliczania godzin pracy jest korzystny dla zagranicznych koncernów i wpisuje się w trwający od 2012 r. proces liberalizacji prawa pracy w interesie dużych firm produkujących na potrzeby eksportu. Z zagwarantowanych w 2012 r. możliwości zwiększania nadgodzin (z 250 do 300 rocznie) korzysta np. koncern Audi Hungaria, odpowiadający za 10% eksportu Węgier i będący jednym z czterech największych pracodawców w kraju. Z kolei ustawa z 2019 r., nazwana przez opozycję „niewolniczą”, została uchwalona z myślą o stworzeniu korzystnych warunków dla inwestycji BMW o wartości 1 mld euro. Związki zawodowe skrytykowały przyjęte 10 kwietnia rozwiązania i postulowały, by to państwo dofinansowało wynagrodzenia w okresie przymusowych przestojów, a nie tworzyło warunki, w których pracownicy będą zmuszani do pracy nawet przez 60 godzin tygodniowo w celu wyrównania strat przedsiębiorców. Działania rządu węgierskiego wynikają z przywiązania do konsekwentnie prowadzonej od lat liberalnej polityki przyciągania inwestycji dużych firm zagranicznych. Stanowią one 2–3% wszystkich przedsiębiorstw, ale zatrudniają aż 25% siły roboczej i wytwarzają blisko poło­wę PKB – udział samego sektora motoryzacyjnego w PKB w 2017 r. wyniósł 22%. Największe fabryki samochodów na Węgrzech (Audi, Mercedes, Suzuki i Opel) ogłosiły wznowienie produkcji jeszcze w kwietniu, zaraz po tym jak identyczną decyzję podjęły władze grupy Volkswagen w Niemczech.'' 

Orban w pełni zasługuje na miano pioniera sanitaryzmu w Europie, na modłę tak imponujących mu Chin, szczególnie co do szczepień dzieci. Znamienne, iż jego reżim gotów był wejść w porozumienie nawet z Ukrainą, o ile tylko szło o swobodne przemieszczanie się przed wojną po jej terytorium zaszprycowanych ruskim lub chińskim preparatem antycovidowym węgierskich obywateli. Nie mogło więc zbraknąć a jakże zaprowadzonej przezeń musem elektronicznej kenkarty:

''Certyfikat węgierski. Rozporządzeniem rządu nr 60/2021 z 12 lutego 2021 r. wprowadzono na Węgrzech dokument, jakim jest potwierdzenie przyjęcia szczepionki ochronnej przeciwko COVID-19. Przybrał on nazwę Védettségi Igazolvány (ang. Immunity Certificate). Miał to być dokument przypominający wielkością dowód osobisty, który już w ówczesnych założeniach węgierskiego rządu zagwarantowałby przywileje osobom zaszczepionym bądź ozdrowieńcom. W pierwotnej wersji certyfikatu znajdowało się na nim miejsce na wpisanie nazwy szczepionki. [...] Warto w tym miejscu wskazać, iż fakt, że mamy do czynienia z prawdziwym, plastikowym dokumentem, jest wykorzystywany przez Orbána w przekazie politycznym. W wywiadzie dla węgierskiego radia w piątek, 28 maja 2021 r. Orbán mówił: „na Zachodzie wciąż nie ma dokumentu potwierdzającego odporność. Wszelkie dokumenty są na kartce papieru, a to, co jest u nas – elektroniczny i plastikowy dowód – spotykane jest w bardzo małej liczbie państw”. Od połowy maja do plastikowej karty dodano także aplikację na telefon komórkowy.''

- jeszcze się chwali swym zamordyzmem jebaniec... Zamiast wykorzystać nowe technologie dla częściowego choćby zaradzenia narastającemu ''we Węgrzech'' problemowi z brakiem pracowników:

''Stałym problem pozostaje jednak brak rąk do pracy. Według danych BDO Magyarország, firmy specjalizującej się w doradztwie strategicznym, obecnie potrzeba do pracy 250 tys. osób i co roku liczba ta będzie wzrastać o kolejne 50 tys. Problem niedoboru pracowników dotyczy wszystkich dziedzin – od handlu przez przemysł po edukację i medycynę. Rząd Węgier kategorycznie odrzucił możliwość wypełniania luki na rynku zatrudnienia przez imigrantów, nawet z państw położonych na Bałkanach bądź z Ukrainy. Premier Orbán zapowiada, że sposobem na pokonanie trudności w tym zakresie ma być polityka prorodzinna, w efekcie której docelowo powinno urodzić się więcej dzieci – późniejszych pracowników. Jednakże na ocenę skuteczności tego planu trzeba poczekać 20-25 lat. Jednocześnie brak jest działań rządu mających na celu zapobieżenie dalszej masowej emigracji Węgrów na Zachód – głównie do Niemiec i Austrii. Malejące bezrobocie (oscylujące w granicach 4%) i odczuwalny brak rąk do pracy oznaczają, że coraz trudniej będzie znaleźć wykwalifikowanych pracowników. [...] Rozwiązaniem mogłoby być inwestowanie w automatyzację procesów produkcyjnych i stosowanie nowych technologii, jednak do tego brakuje na Węgrzech specjalistów, a system edukacyjny jest raczej nastawiony na kształcenie robotników, nie zaś wizjonerów.''

Nawet krytyczny do rządów PiS komentator ''Dziennika'' Andrzej Krajewski cierpko zauważa:

''Żyjąca podobnie jak Zjednoczona Prawica w świecie własnych imaginacji opozycja zakłada sobie, że jeśli tylko wygra wybory, unijne pieniądze znów popłyną do Polski szerokim strumieniem. Zaś Berlin i Paryż wezmą Warszawę w ramiona z okrzykiem „kochajmy się!”. Dosłownie nikt nie zadaje sobie w Polsce nadzwyczaj prostego pytania. Brzmi ono – dlaczego rządzący trzy razy mniejszymi Węgrami Viktor Orban może sobie pozwolić w UE na trzy razy więcej i ponosi przy tym trzy razy mniejsze konsekwencje. Porównajmy to sobie. Orban uczynił z węgierskiego Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego swoje marionetki. Zlikwidował wszystkie niezależne media, te prywatne są tak samo prorządowe jak publiczne. Kontrolę nad gospodarką przejęli związani z nim biznesmeni na potęgę rozkradający fundusze unijne. Minister spraw zagranicznych Węgier regularnie bywa w Moskwie i chlubi się odznaczeniami, którymi udekorował go Putin. Budapeszt blokuje sankcje energetyczne, jakie Unia zamierzała nałożyć na Rosję. Nawet, gdy w zeszłym tygodniu Orban wygłosił wykład o mieszaniu się ras i czystości węgierskiej krwi brzmiący niczym pochwała wprowadzonych przez Adolfa Hitlera w 1935 r. ustaw norymberskich, nie wydarzyło się dosłownie nic. [...] Chcąc spróbować zrozumieć paradoks Orbana należy spojrzeć na całą rzecz nieco szerzej. Węgry odgrywając w UE rolę złego chłopca, jednocześnie od lat prowadziły politykę zagraniczną analogiczną z niemiecką, zarówno w relacjach z Rosją, jak i Chinami. Tyle tylko, że Berlin się z tym nie afiszował jak Orban, nota bene bardzo dbający, żeby niemieckie koncerny czuły się nad Balatonem, niczym w domu. Na dodatek premier Węgier wręcz zerwał relacje ze Stanami Zjednoczonymi. Po najeździe Rosji na Ukrainę pozostał w UE jedynym konsekwentnie pielęgnującym swą przyjaźń z Kremlem, niczym Gerhard Schröder. Zaś Berlin, Paryż i Bruksela sekują go za to, co najwyżej słownie. Podobnie jak Schrödera wciąż będącego członkiem SPD. Źli chłopcy bywają bowiem użyteczni dla tych większych, nie mogących sobie pozwolić na psucie wizerunku w oczach nadwrażliwych mediów i kierujących się prostymi emocjami wyborców. Użyteczność złych chłopców może się okazać szczególnie pożądana, gdy po otrząśnięciu się z szoku Berlin i Paryż powrócą do swych ambicji, jakie niegdyś zainicjowały narodziny zachodnioeuropejskiej wspólnoty. Kluczowe na Starym Kontynencie stolice wymyśliły ją nie tylko w obawie przed ZSRR, ale też by wyrwać się spod dominacji Stanów Zjednoczonych. Po to, żeby być znów mocarstwowym podmiotem prowadzącym suwerenną politykę zagraniczną niezależną od woli Waszyngtonu. Coś co Francja i Niemcy utraciły za sprawą II wojny światowej.''

Za puentę niech posłuży cytat z artykułu przywoływanego już tutaj parokrotnie Dominika Hejja, zawarta w nim gorzka refleksja winna być przestrogą dla polskiej prawicy, że sama dekomunizacja nie stanowi rozwiązania wszystkich problemów kraju - owszem, może prowadzić do stworzenia nowej oligarchii w miejsce obalonej postkomuszej:

''Problem jest wtedy, kiedy państwo za pośrednictwem oligarchów tworzących media dąży do przejęcia niesprzyjających tytułów, a przejmując je, doprowadza do ich rychłego wyciszenia. „Węgierski rząd nie wpływa na prawo własności”, czytamy w oświadczeniu rzecznika rządu w Budapeszcie. Nie pozostawia jednak najmniejszej wątpliwości fakt, że uprzywilejowana i dysponująca ogromnym kapitałem grupa oligarchów została stworzona przez koalicję Fidesz-KDNP (wyparła przy tym dominujące dotychczas postkomunistyczne elity). [...] To wzajemna synergia – w interesie rządzących jest utrzymywanie oligarchów dysponujących kapitałem (np. na rynku medialnym), z kolei trwanie rządu jest w interesie oligarchów, ponieważ jest gwarancją ich dalszego trwania.'' 

- tak, oligarchia i nepotyzm dobrze się mają pod nierządem Orbana... W jego zaś niedawnym kumaniu się z Trumpem znać rękę Niemców, których jest sługusem, brużdżących tym sposobem obecnej administracji amerykańskiej, wspierając obalonego przez nią konkurenta. Biorąc zaś lizusostwo węgierskiego przywódcy wobec izraelskich Żydów stawiam, iż spotkanie zaaranżował koszerny zięciunio byłego prezydenta USA, chuj nołs?

 

sobota, 6 sierpnia 2022

Napierdała musi się leczyć, a Orban to zdrajca eurazjatyzmu.

...albo o tym, iż trzeźwa antyrosyjskość to nie ślepe zauroczenie Okcydentem. Do czego bowiem prowadzi takowe spierdolenie umysłowe, klinicznym okazem dohtor Napierdala. Jest bowiem zeń dość typowy niestety w Polsce stulejarz mentalny, który swe kompleksy leczy pozowaniem na jakowegoś ''liberalnego ojropejczyka''. Przy czym Zachód do jakiego aspiruje istnieje wyłącznie w jego tępym łbie, stąd nie dziwota, iż rozważa głosowanie na PO, gdyż to formacja stworzona dla takich jak on. Kiedyś podobnych mu przezywano na wsiach ''gulonami'', bo choć mieszkali w kurnych chatach z klepiskiem zamiast podłogi, zgrywali dziedziców i wielkich ''ponów''. Przychodzili stąd ''oguleni'' właśnie na wsiowe targowiska, zwracając się z wyższością do handlujących tamże chłopów: ''a cóż to tam macie, panie gospodarzu?''. Takowym pozerskim śmieciem jest Napierała i podobne mu pretensjonalne osobniki, jak Tokarczukowa obnosząca się ze swą ''klasistowską'' pogardą dla ''gorzej urodzonych'', choć sama jest zwykłym g... Napierdała wypominał Bartosiakowi, skądinąd słusznie, postkolonialną pogardę do Polaków, gdy ten odgrażał się, że zwróci bezpośrednio do amerykańskiego hegemona, by przeforsować swe poronione faktycznie militarne koncepty. Cóż z tego jednak, skoro sam buńczucznie deklaruje, iż założył swój kanał na YT, aby ''nauczyć Polaków rozumować jak na Zachodzie''. Przy czym przysłowiowego **uja on tam wie, czymże ten Okcydent faktycznie jest, bowiem jego tzw. prace historyczne na ten temat roją się wprost od kardynalnych błędów. Napierdała pozuje na ''świeckiego patriotę'' co to nie ''odda Polski gówniarzom'', jakim wedle niego jest Bartosiak, sam zaś popełnił panegiryk na cześć głównego inicjatora rozbiorów Rzeczpospolitej, starego Fryca. Do tego opierając swe proprusackie wysrywy na wywodach Wolfganga Venohra, postnazistowskiego propagandysty i byłego żołnierza Waffen SS! Wytknął mu to w fachowej recenzji Rafał Chwedoruk, do czego Napierdala oczywiście nie odniósł się merytorycznie, rzecz sprowadzając infantylnie do osobistych animozji i nieledwie akademickich ''spisków'' przeciwko niemu. Sprawa zaś jest istotna, biorąc pod uwagę rolę, jaką władcy Prus z Fryderykiem Wielkim na czele odgrywali w propagandzie III Rzeszy, czemu dohtor poświęcił ledwie pół stronicy swego parahistorycznego opracowania. Kreowanie przezeń despoty i wzorca pruskiego militaryzmu na ''liberalnego monarchę'', dowodzi jedynie wyjątkowego wprost spierdolenia umysłowego Napierdały. W tym właśnie problem, że Pietrek nie leczy się psychiatrycznie, ale o tem potem. Cham posuwa się do obleśnych insynuacji pod adresem Bartosiaka, że ten rozkręcił swój ''strategiczny'' biznes, by spłacić srogie alimenty. Owszem, dopiero co ''wyjaśniałem'' tu Girkina, bo wypomina publicznie Ukraińcom jakoby ''sprzedanie się'' zgniłemu obyczajowo Zachodowi, a sam gnój porzucił żonę z upośledzonymi dziećmi bez środków do życia, dla jakiejś kurwy z Donbasu. Postępując podle tak samo jak Filip Kirkorow, ''car'' rosyjskiego popu i tamtejszy Liberace, arcyciota wyspiewująca peany na cześć Putina. Zboczeniec seksualny dopiero co pojechał dawać dupy na Krymie, obściskując się bezwstydnie z raszystowskimi zbrodniarZami wojennymi pedał jebany. Ku rozpaczy Zachara Prilepina, bo frajer ubrdał sobie, że kacapska napaść na Ukrainę wywoła ''renesans'' i uzdrowienie rosyjskiej kultury, oczyszczając ją z degeneratów podobnych Kirkorowowi. Trzeba o tym przypominać nie tylko idiotom wierzącym jak Peterson w rzekomy ''konserwatyzm'' Putina, ale i niestety jednostkom robiącym dobrą robotę ws. Ukrainy. Pokroju choćby Marcina Strzyżewskiego sadzącego farmazony o ''prześladowanych gejach'' przez obecny reżim w Rosji. Jak widać jednemu z nich nie przeszkadzało to zostać naczelną gwiazdą tamtejszego popu i włazić w tyłek ''katehunowi'', wychwalając przy okazji mordy popełniane w jego imieniu, od czego rzygać się chce. Natomiast złotousty pan Jacek, cokolwiek by o nim nie rzec, nigdy nie kreował się na tradycjonalistę. Raz jeden tylko, czy dwa bąknął coś o ''Polsce prymasa Wyszyńskiego'', jako ofierze neoliberalnej ''transformacji ustrojowej'', słusznie skądinąd. Co ma więc do tego, że rozstał się z żoną-prawniczką, która zgoliła go ponoć srogo na alimentach, jak twierdzi Napierdała - nie masz głupi cwelu o co bardziej się doń przypierdolić?!

Proszę wybaczyć knajacki język, ale innymi słowy bezczelnego chamstwa dohtora nauk parahistorycznych określić nie sposób. W ogóle nie poświęcałbym uwagi temu pozbawionemu większego znaczenia bałwanowi, gdyby nie to, iż jako się rzekło stanowi kliniczny wprost okaz dwóch patologii polskiego życia umysłowego. Po pierwsze więc ślepego zauroczenia fantazmatem Zachodu, który z jego realiami nie ma zgoła nic wspólnego. Stanowi bowiem zwykle nędzną kompensację kompleksów prowincjusza, pozwalającą mu poczuć się lepszym od otaczającego dupka ''motłochu''. Patrz choćby tępa pretensjonalna cipa Tokarczukowa i zjebani KODeraści, jej wielbiciele. Napierała wbrew pozorom operuje na podobnie nikczemnym poziomie, jak ktoś z ''wykopczan'' trafnie to ujął, gość czerpie wiedzę o Zachodzie chyba z popularnego w latach 90-ych serialu ''Przyjaciele''. Wszyscy tam dlań to sympatyczni i serdeczni ludzie, co nie przeszkadza mu postępować obcesowo z innymi jak najgorszy buc, maskując swe chamstwo rzekomo okcydentalną ''bezpośredniością''. Przeciwstawiwszy ją także urojonemu przezeń Orientowi, gdzie za przewodniczkę wziął feminazistkę Joannę Bator, skompromitowaną już przed laty wysrywami o Japonii. Nie znając bowiem nawet języka i miejscowych realiów, obsmarowała ją jako kraj zamkniętych w domach kobiet, wyczekujących na wiecznie przepracowanych mężów. Co jest równie ''prawdziwe'', jak wizja Polski jako krainy ''Matek-Polek'' katoliczek, biernie znoszących razy nieustannie pijanych małżonków. Nawet lewicowo-liberalna krytyka literacka jej pisarstwa przyznaje, iż obojętnie czy traktuje ona o Japonii czy też Polsce, więcej w tym projekcji chorej wyobraźni autorki, niż opisu rzeczywistości. Trudno byłoby stawiać takowy zarzut zawodowej twórczyni fikcji, gdyby nie uprawiana przez nią tzw. ''literatura zaangażowana'' politycznie, zgodnie z jej deklaracjami ideologicznymi. Podobne zaślepienie cechuje też elukubracje Napierdały, o nieco innym tylko charakterze, ale mechanizm jest zasadniczo ten sam. Pozwala to rzekomemu przeciwnikowi zamordyzmu korzystać obficie z wątpliwego ''dorobku'' radzieckich, czy wręcz nazistowskich propagandzistów. Jak bardzo jego postrzeganie Zachodu jest infantylne dowodem choćby, iż za jedną z tegoż konstytutywnych cech, których tak brakuje mu w Polsce, uznał... ''kulturę śniadań'' jedzonych w knajpach i restauracjach, a nie w domu. Co ma się wedle niego przekładać rzekomo na bardziej wspólnotowy charakter tamtejszej przestrzeni publicznej, oraz tolerancję dla ''odmienności'' także seksualnej oczywiście i traktowanie innych z większą wyrozumiałością, a nie od razu z mordą - i kto to kurwa mówi?! Napierdala wg przyjętych przez się kryteriów jest więc ''barbarzyńcą ze Wschodu'' i ''ruskim chamem'', żadną miarą nie przynależy stąd do urojonej przezeń ''cywilizacji NATO-wskiej''. Serio, użył tak groteskowego pojęcia i nawet jeśli żartem, był to okaz wyjątkowo czerstwego humoru, typowego dlań skądinąd, bo trudno inaczej podsumować jego nieudolne wygłupy i pajacowanie w historycznych kostiumach. Pal licho zresztą żenadę dohtora, każdemu człowiekowi acz w różnym stopniu można by coś podobnego wytknąć, włącznie z autorem niniejszych słów. Problem z Napierdałą jest wszakże poważniejszy, bo podobne mu liberalne tumany, tak samo zresztą co lewicowe przygłupy pokroju Tomasza Walczaka, jednako nie pojmują, że wojna Rosji przeciw Ukrainie to żadne tam starcie ''wschodniej satrapii z demokratycznym Zachodem'' itp. głoszone przez nich bzdury. W Kijowie bowiem doskonale zdają sobie sprawę, iż tak rzecz stawiając nie wygrają z Moskwą i nie idzie tylko o bezmyślne i samobójcze w warunkach wojennych kopiowanie ideologiczne pierdolca obecnego Okcydentu, jak zajob na punkcie ''samoidentyfikacji płciowej'' o jakim wspominałem poprzednio. Zasadnicza trudność dotyka strategii, jaką obrał Zachód wobec Rosji a tej wbrew pierdoleniu Putina wcale nie zamierza zniszczyć ni ''osaczyć'', a jedynie co najwyżej mocno osłabić, co też i ma miejsce dzięki bezmyślnej agresji ''katehuna''. O Niemczech szkoda w ogóle gadać, tak wydawałoby się przezorny naród okazał się bandą idiotów spanikowanych wizją zapaści ekonomicznej i wręcz cywilizacyjnej kraju, gdy wredny kacap zakręci im kurek z gazem. Andrzej Krajewski trafnie porównał ich do gejowskiego kochanka trwającego w toksycznym związku z nieobliczalnym partnerem, który nieustannie bije go i gwałci a on i tak ślepo wierzy, że tamten jednak w końcu się zmieni. Skoro mowa o pedałach - Macron z kolei nie robi łachy posyłając ''cezary'' na Ukrainę, bo w ten sposób odgryza się tylko Putinowi za to, iż bruździ mu on w Afryce, kluczowej dla obecnej Francji ze względu na jej ''negryzację''. Wiadomo jednak kto o mały włos nie sprzedał kacapom ''Mistrali'', z którymi pewnie na wyposażeniu Rosjanie zdołaliby opanować Odessę, odcinając Kijów już całkiem od dostępu do morza. Wreszcie sami Amerykanie udzielają pomocy wojskowej Ukraińcom grubo poniżej swych możliwości, a za oceanem coraz częściej słychać głosy o konieczności ugadania się jakoś z Kremlem na nowych warunkach. Sygnałem do tego jest zdjęcie de facto przez Waszyngton embarga na rosyjskie nawozy i zapewne to nie koniec niestety ustępstw z jego strony na rzecz Moskwy. Dlatego czujący pismo nosem Ukraińcy tak spieszą, by chociaż do tego czasu odbić Chersoń, czego rzecz jasna im serdecznie życzę, ale na powrót do granic kraju sprzed zimowej rosyjskiej inwazji raczej szans nie mają, a cóż dopiero odzyskania całego Donbasu i Krymu. Odnieśli niemały sukces i bez tego, upokorzywszy butnych Moskali zadając im poważne straty, ogólnego jednak obrazu wojny na Ukrainie to nie zmieni. Dlatego co bardziej kumaci ludzie tamtejszej władzy są świadomi, iż ślepe zafiksowanie się na Europie i całym Zachodzie z USA na czele, musi skończyć się strasznym rozczarowaniem. Kijów stąd jest poniekąd skazany wręcz na wypracowanie samodzielnej strategii radzenia sobie z nieustannym zagrożeniem ze strony Rosji. Polska takoż dodajmy, dlatego każdy paraokcydentalny głupek pokroju Napierdały winien być bezwzględnie tępiony nad Wisłą, jako polityczny szkodnik i to nawet gdy jest poważnie sfiksowany.

Tak oto dotykamy drugiej kwestii serio, jaką afera nieopacznie rozpętana przez dohtora ukazała tj. fatalnego stanu zbiorowej psychiki polskiego narodu. Nie jesteśmy pod tym względem żadnym wyjątkiem skądinąd, niedawno przywoływałem na tych łamach fragmenty raportu sprzed kilkunasty laty rosyjskiego wicepremiera Andrieja Biełousowa, gdzie ten alarmował o trzykrotnym od rozpadu ZSRR wzroście liczby wariatów wśród Rosjan. Znamienne przy tym, iż dla jednego z głównych putinowskich czynowników kondycja psychiczna narodu stanowiła kwestię bezpieczeństwa państwowego, przesądzając o szansach rozwojowych kraju w nie mniejszym stopniu, co jego zasoby surowcowe itp. Czas więc, by i w Polsce zaczęto podchodzić do tego problemu równie poważnie, gdyż liczba samobójstw u nas przybrała rozmiary bez mała ludobójcze, bodaj dwukrotnie przekraczając i tak monstrualną ofiar wypadków samochodowych. Ponieważ zabijają się głównie mężczyźni, stąd jedynymi do niedawna mówiącymi o tym głośno w przestrzeni publicznej byli incele. Stulejarska mizoginia nie pozwalała im jednak dostrzec, że to Polki częściej zapadają na choroby psychiczne i to z tendencją narastającą, jakim to więc cudem wraz z niby postępami ''emancypacji'' nad Wisłą gwałtownie przybywa popierdolonych bab? W każdym razie Napierała ewidentnie ma coś nie tak z głową, aczkolwiek diagnozy zostawiam psychiatrom, ale że jest srogo pojebany to pewne. Żaden zarzut, takowy wypominając mu co tu kryć jego kalectwo stawiać mogliby jedynie podludzie i przegrywy, gdyż tylko tacy wyszydzają słabszych i chromych. Natomiast że nie ma świadomości własnej choroby, ani ją leczy to już owszem, należy stąd bezwzględnie tego odeń wymagać, gdy zaś stawia opór nawet kiedy trzeba zabrać musem na oddział zamknięty. Nie jest bowiem tylko gadającym do siebie wariatem, ale dzięki nowym mediom liczyć może na całkiem sporą publikę, choć oczywiście znikomą liczebnie w porównaniu z jakimiś tam Frizami, nie w tym jednak rzecz. Typ zatruwa przestrzeń publiczną szerząc szkodliwe treści i zawodzi nawet tam, gdzie z pozoru ma rację, choćby punktując Bartosiaka. Faktycznie patologiczny narcyzm kazał mu przekształcić swój profil na TT w ołtarzyk, gdzie jego wyznawcy palą nieustannie kadzidła na cześć ego pana Jacka. Trudno również patrząc trzeźwo nie zgodzić się z Napierałą, że Zychowicz to skompromitowany licznymi wpadkami historyczny mitoman, szkoda jedynie przy tym, iż dohtor nie stosuje takowej miary także do siebie. Za samo tylko stawianie przez autora ''Obłędu '44'' rzekomo ''realistycznej'' alternatywy przed Polską, iż pozostał nam jakoby wyłącznie ''sojusz'' z Niemcami lub Rosją, typ powinien zniknąć z debaty publicznej. Tymczasem jego kariera medialna nabrała jeszcze rozpędu, bo nie da się ukryć jest cwany i obrotny trza mu przyznać, inaczej zupełnie niż Warzecha, kompletny pojeb wyliczający Ukraińcom samochody zdając z tego relację na bieżąco w mediach społecznościowych, a przecież to nie jedyny taki wyczyn ''kierownika jeziora''. Piszę o nim w ten sposób bynajmniej dlatego, że się z nim nie zgadzam, gdyż Ziemkiewicz i Otoka także mnie wkurwiają a o szajbę wcale ich nie posądzam. Wręcz przeciwnie - to normalni polscy alkoholicy, jak na zawodowych publicystów przystało, do tego Frąckiewicz lubi popalać zioło z czym nigdy się nie krył. Co innego Jasio Piński, paranoik level hard i medialna dziwka Giertycha, który to z kolei jedynie cynicznie symuluje chorobę, by uniknąć odpowiedzialności karnej. Podobnie jak Gówin, w którego ''depresję'' nie wierzyłem ani przez moment, bo gnida schowała się w psychiatryku przed jadącymi ponoć już po niego śledczymi od afer finansowych. Jak widać obłędem na który rzekomo się cierpi, można z korzyścią dla siebie pogrywać, nie jest to jednak przypadek nieudacznego dohtora Napierdały. W tym świetle mam zgryz z reakcją Wolskiego, o którego urojoną przez Pietrka ''zdradę'' mu rzekomo poszło: z jednej dobrze, iż nie dopuścił do linczu na ''Wykopie'' jakby nie było mentalnego uchyła. Ohydnym bowiem jest znęcanie się nad kaleką, co innego niewydarzony aktorzyna Olszański kreujący tylko na żywo postać prorosyjskiego ''patridioty'', który winien za to być flekowany medialnie do spodu. Z drugiej wszakże odpuszczając świrowi w imię źle pojętej tolerancji czy świętego spokoju, jak na to wygląda uczynił pan Jarek, robimy zaburzonemu osobnikowi krzywdę utwierdzając go tym samym w jego szajbie. Reakcja Napierdały na rozpętaną przezeń inbę dowodzi, że nie wyciągnął z niej absolutnie żadnych wniosków, to niestety ''normalne'' dla psychotyków, iż po wybuchu irracjonalnych emocji następuje u nich pozorne uspokojenie, aż do następnej kumulacji. Jeśli więc teraz nie przerwie cyklofrenicznej karuzeli, na jakiej nieustannie zapieprza jego umysł, za niedługo znowu dojebie się do Wolskiego, albo znajdzie sobie kolejną ofiarę. Maska ''liberalnego ojropejczyka'' służy mu bowiem tylko do ukrycia przed samym sobą faktu własnej choroby. Dlatego powtarzam: Napierała nie tyle powinien, co wprost musi leczyć się psychiatrycznie, gdyż rzeczy z nim zaszły już za daleko. Publiczne napastowanie przezeń znanych osób spowodowało, że dysfunkcje na jakie cierpi przestały być jego prywatną sprawą do cholery! Tym bardziej stać go na konfrontację ze swą słabością, bowiem nie sposób odmówić mu jednak pewnej inteligencji. Nie jest więc wsiowym głupkiem jak Wiesiek Miernik, który mimo swego ograniczenia znalazł jednak sposób na twórcze ujście dla osobistej szajby. Suchedniowski schizofrenik prześladowany przez głosy we własnej głowie, jest autorem wybitnie kwasowej muzy, jaką na swój użytek ochrzciłem mianem ''acid-polo''. Wystarczy sięgnąć po takie jego klasyczne już utwory jak ''Budowa atomu'', bezpretensjonalne ''Tir ra rirra'' czy kultową ''Ścieżkę'', za którą w podzięce Aphex Twin powinien wykupić od pana Wiesława cały wagon leczniczych wisiorków z Buddą. Tak więc Pietrek, weź się za siebie chłopie, zamiast pieprzyć farmazony na jutubie i przypierdalać tylko do ludzi, już dosyć.

Nie zamierzam jak widać odpuszczać Napierdale ze względu na jego chorobę umysłową, bo naprawdę rozsierdził mnie do białości swą agresywną bufonadą, nie ustępująca wiele tak krytykowanemu przezeń Bartosiakowi. Przede wszystkim jednak politycznym spierdoleniem, pozowaniem na ''liberalnego Europejczyka'' i ''człowieka Zachodu'' urojonego jedynie w jego łbie. Dołączył tym samym do grona hiperokcydentalnych wykolejeńców pokroju Orbana, co to właśnie postanowił skompromitować się do reszty bredniami o zachowaniu ''rasowej czystości'' Europy. Sam będąc jako Węgier dalekim potomkiem koczowniczych najeźdźców z głębi Azji, ostentacyjnie przy tym celebrującym przecież związki swego narodu z ''Wielkim Turanem''. Nazwać więc Orbana debilem to obraza takim porównaniem dla upośledzonych umysłowo, ale to bardzo dobrze, iż nieformalnym przywódcą opcji prorosyjskiej w UE został podobny tuman. Z madziarskim führerem łączy Napierdałę również niewątpliwe zapatrzenie w Niemcy, stąd wyrzuca Zychowiczowi jedynie ''przesadną'' germanofilię. Naturalna uwaga dla skundlonego mentalnie folksdojcza, przypominam autora peanu na cześć pruskiego liberalnego zamordysty i głównego inicjatora rozbiorów Rzeczpospolitej. Węgry posądzane przez naszych kucfederatów o prowadzenie rzekomo ''polityki wielowektorowej'', to w rzeczywistości jedna wielka niemiecka montownia i polityczna kolonia Berlina. Za jej pomocą załatwia on zarówno swe wewnętrzne porachunki, jak to miało miejsce podczas ''kryzysu migracyjnego'' dobrych parę lat temu, tudzież pozwala mu na kontynuację dalekosiężnej strategii włażenia w dupę Rosji, co na razie czynić otwarcie jak dotąd Niemcom samym nie wypada. Wprawdzie madziarofilii akurat zarzucić Napierale nie sposób przyznaję, ale już progermańskie zboczenie jak najbardziej, o ile zostanie potraktowane szeroko wliczając doń nie tylko Prusy Fryca, ale i dalekich potomków Franków, a w końcu i Anglosasów. Dobrze więc będzie przypomnieć pokrótce omawianą szeroko onegdaj na tych łamach kwestię murzyńskiego niewolnictwa w Ameryce, bo godzi ona w kardynalne zasady tak hołubionego przez Napierdałę liberalizmu i stąd fundamenty ustrojowe USA. Idzie nade wszystko o popularny niestety dotąd przesąd głoszący, iż warunkiem wolności osobistych jest posiadanie własnego kapitału. Doprowadził on bowiem do zniewolenia określonej rasowo grupy ludzi, gdyż czarni niewolnicy stanowili właśnie prywatną własność swych białych, a często i żydowskich panów. Podlegali jako tacy niemal w pełni wolnorynkowej wymianie, będąc towarem o określonej cenie co do którego statusu toczył się jedynie spór między ich amerykańskimi posiadaczami a brytyjską monarchią, czy ''sprywatyzowanych Murzynów'' traktować należy jako ruchomość lub też nieruchomość, jak chciał tego Londyn. W efekcie od samego zarania Stanów Zjednoczonych rasa stała się tam kwestią ekonomiczną i biopolityczną, a tym samym antagonizm rasowy zastąpił w USA walkę klas. Plantatorzy bowiem świadomie sprowadzali niewolników z Afryki, aby zaradzić pierwszym buntom na nowej ziemi białych proletariuszy. Zdarzało się strajkujących zastępując swymi Murzynami wynajmowanymi do pracy w fabrykach, przy budowie dróg i kolei etc. Dość skutecznie zneutralizowało to w Ameryce rewolucyjny potencjał socjalizmu, dokładnie tak samo jak liberalizm ślepego na uwarunkowania etniczne i rasowe. Przecie kapitał co i robotnicy wedle Marksa ponoć narodowości nie mają, o rasie już nie wspomniawszy, choć sam pisał, że po likwidacji ''materialnej podstawy'' żydostwa, jaką wedle niego był pieniądz i handel, skazane jest ono na zagładę. Oczywiście wyznawcy austriackiego przedszkola dla ekonomicznych uchyłów mogą dalej pomstować za Misesem na ''polilogizm rasowy'', niechże jednak spróbują wytłumaczyć to potomkom czarnych niewolników za oceanem, którzy byli czyjąś rzeczą, prywatną własnością i przedmiotem handlu, towarem podlegającym rynkowej wycenie. Na tym oto polega skandal murzyńskiego zniewolenia w Ameryce, a nie tych wszystkich łzawych historiach o biednych, ciemiężonych strasznie ''czarnuszkach'', tudzież wizjach krwawej i bestialskiej pomsty za to na białych ludziach. Murzyństwa nie ma co żałować, gdyż nikt jak ono nie potrafi tak gnoić siebie wzajem - przypomnę tylko, że większość czarnych trafiła za ocean wskutek morderczych wojen plemiennych, jakie toczyli ze sobą w Afryce. Do dziś tam niewolnictwo jest szeroko praktykowane np. w Nigerii, gdzie ludzie masowo sprzedają się z biedy, lub brani są przemocą zgodnie ze starą rodzimą tradycją. Bez żadnej przesady można stąd rzec, iż brutalne walki czarnych gangów w Ameryce stanowią kontynuację zadawnionych konfliktów jeszcze ich dalekich przodków z rodzimego kontynentu, żadną miarą nie dając sprowadzić się do przyczyn ekonomicznych w takim znaczeniu, jakie nadaje im biała lewica co i liberałowie. Dlatego przedsięwzięta jako środek zaradczy dla murzyńskiego ubóstwa ''akcja afirmatywna'', skazana była na klęskę błędnie diagnozując problem. Aczkolwiek wychodziła ze słusznej obserwacji, iż skoro zniewolenie czarnych w USA oparte było na kolektywnym, biologicznym kryterium rasy niezależnej od ludzkiej woli, również zadośćuczynienie za to musi nosić takowy charakter. Weszło to jednak w zasadniczy konflikt ze źródłowo amerykańskim i arcyliberalnym indywidualizmem, stąd by uzgodnić z nim jakże kłopotliwą dlań kwestię rasy, jankeskie elity wpadły na desperacki koncept uczynienia z niej przedmiotu ''osobistego wyboru'', podobnie jak i płci, ''preferencji seksualnych'' jednostki, tudzież nawet samego człowieczeństwa! Tak więc to co nieprecyzyjnie zwie się ''marksizmem kulturowym'', jest w rzeczywistości posuniętym do absurdu liberalizmem przybierającym już otwarcie antycywilizacyjny charakter. Dopiero na tym tle widać całą głupotę wolnorynkowego kucerstwa, broniącego się przed rzekomym lewactwem w imię tego co właśnie zwalcza. Innymi słowy atakują skutki w obronie ich przyczyn, nazwać to monstrualnym wprost debilizmem byłoby nazbyt oględne. Tak oto triumfujący liberalizm doprowadzony do swych ostatecznych konsekwencji, przepoczwarzył się ''dialektycznie'' w neomarksistowsko-postnazistowskie biopolityczne monstrum. Co żeśmy już tu onegdaj zdiagnozowali wskazując z zamierzoną przesadą, by wyostrzyć problem, iż ''Ameryka Bidena stanowi spełnienie marzeń Hitlera''. Oznacza bowiem triumf zasady rasowej za oceanem, rzecz jasna tej jedynie słusznej wedle obecnej ''mądrości etapu'', czyli czarnej niemniej zasada pozostaje taż sama. Nie przeczy temu, iż rasa traktowana jest tu jako ''konstrukt społeczno-polityczny'', boć i podobnie podchodziło do niej wielu czołowych nazistów jak Himmler czy zwłaszcza Rosenberg, otwarcie piszący o niej jako pewnym ''micie XX wieku''. Rzecz jasna nie stawiam znaku równości między dzisiejszymi USA i Trzecią Rzeszą, a jedynie pokazuję niepokojącą łączność w upolitycznieniu rasy, płci czy ludzkiej seksualności. Cóż z tego, że tym razem w imię totalnej, by nie rzec totalistycznej właśnie ''emancypacji'' człowieka od wszelkich form ''opresji'', co paradoksalnie prowadzi do jego samozniewolenia. Boć tym razem to ludzie sami czynią siebie przedmiotem, rzeczą i towarem, czemu rzecz jasna nie zaradzi przeżarta do cna zgnilizną Rosja, ani tym bardziej pogrążone w jeszcze większym cyber-zniewoleniu Chiny. Narzucającym się przeto wnioskiem jest nieprzystawalność dotychczasowych formuł ideologicznych do opisu rzeczywistości bio-polityki i eko-nomii, w jakich przyszło nam żyć, tak liberalnych i socjalistycznych, co konserwatywnych. Z racji ich jałowości poznawczej wypada je stąd porzucić, pozostawiając brandzlowanie się nimi nieudacznikom pokroju Napierdały. Przed nami więc zadanie wypracowania nowych pojęć adekwatnych do wyzwań epoki, unikając zarazem intelektualnej pustoty metapolitycznej heidegerowszczyzny, jaką grzeszy właśnie zideologizowany biologicznie LGBTarianizm i jemu podobne. Nie zamierzamy bowiem popaść w pułapkę ''tęczawego führeryzmu'' i źródłowej dlań zasady niemieckiej gnozy uprawianej przez nazistowskiego filozofa, głoszącej że jakoby bycie to samo zło...

I w końcu jeszcze jedna, kluczowa za to obok ekonomizacji i upolitycznienia ludzkiej rasowości kwestia, na jaką wskazuje fenomen liberalnego utowarowienia człowieka w Ameryce. Otóż dowodnie okazuje on wbrew anarcholibertariańskim zjebom, że ludzka opresja może istnieć niezależnie od państwowości i władzy politycznej, kiedy to one podporządkowane są wymogom wolnorynkowej wymiany handlowej. Obrońcy liberalizmu zwykli zrzucać winę za murzyńskie niewolnictwo na angielską monarchię, jaka faktycznie była jego inicjatorem. Tyle że obłudnie przy tym pomijają, iż główny zrąb proniewolniczego ustawodawstwa stanowi dzieło już amerykańskich kolonialistów, nade wszystko lokalnych zgromadzeń Wirginii począwszy od drugiej połowy XVII stulecia, ostateczny kształt osiągając tamże na początku następnego. Tak więc decyzja o zniewoleniu czarnych miała raczej charakter oddolny, a na pewno nie została narzucona z góry przez państwo wbrew ogółowi ówczesnej opinii publicznej za oceanem. Warto o tym pamiętać, że ta haniebna praktyka była wtedy tam powszechnie akceptowana, a jej późniejsze radykalne odrzucenie miało bardziej przyczyny ekonomiczne i polityczne, niż humanitarne. W dodatku zaprowadzono je właśnie środkami brutalnego interwencjonizmu państwowego, wywłaszczeniem przez niepodległy już rząd przymusem wojennym klasy plantatorów, kapitalistycznych w rzeczy samej właścicieli z posiadanych przez nich murzyńskich niewolników. Cóż z tego, że za symbolicznym odszkodowaniem, dla pryncypialnego obrońcy nienaruszalności prywatnej własności, oraz zwolennika jak najdalej posuniętej deregulacji i urynkowienia, stanowić winno to niesłychany skandal. Nade wszystko nie pojmiemy jednak istoty Stanów Zjednoczonych, co i roli w ich genezie czarnego niewolnictwa, dopóty jasnym nie stanie się dla nas, że angielskie kolonie w Ameryce powstały jako przedsięwzięcia komercyjne. Od początku więc całość życia społecznego i politycznego w nich, jak i religijnego nawet była podporządkowana wymogom ekonomicznym fundujących je kompanii handlowych. Kapitalistycznych korporacji swych czasów, obdarzonych przez rząd w Londynie szeroką autonomią prawną i administracyjną, posiadających własne siły zbrojne dla ochrony interesów prowadzonych na miejscu. Tudzież ustanowione do zarządzania nimi bezpośrednio instytucje, lokalne zgromadzenia akcjonariuszy i obywateli zarazem tychże państw-przedsiębiorstw w jednym. Trudno więc o lepszy dowód ścisłego związku między ekonomią i polityką [ oraz religią, ale to osobny temat ], jak USA od ich pierwocin jeszcze jako kolonii brytyjskiej monarchii parlamentarnej. Zadaje stąd kłam liberalnej fikcji rozdziału tychże sfer ''ludzkiego działania'', jaka legła u podstaw trwającej do dziś ''fałszywej świadomości'' Ameryki, co do jej rzeczywistych źródeł ustrojowych. Oczywiście zdaję sobie sprawę, iż stwierdzenie tegoż faktu czyni mnie ''ruskim agentem'' w oczach mniemanych okcydentalistów pokroju Napierdały, zaślepionych urojonym przez nich Zachodem. Nie pojmują oni bowiem, że Moskwa doń przynależy, stanowiąc integralną część Europy właśnie przez swój despotyzm. Widomym tegoż symbolem mury Kremla, wyraz mocarstwowych ambicji władców Rosji i dzieło sprowadzonych przez nich z renesansowej Italii włoskich budowniczych. Znamienne przy tym, że gdy Moskwa wkracza na imperialną i proeuropejską drogę zrzucając ostatecznie mongolskie jarzmo w drugiej poł. XV stulecia, obiera od razu antypolski kurs wymierzonymi wówczas w Jagiellonów sojuszami wpierw z Węgrami, a potem niemieckimi Habsburgami. Jakież to aktualne można rzec, otóż są owe ''stałe warianty gry'' o jakich prawił Grisza Braun, kiedy legendował się wciąż jako ''polski patriota''. Wejściu Rosji na jeszcze nie salony, lecz pałacowe komnaty Europy służyć miał także omawiany już tutaj szeroko dynastyczny ożenek moskiewskiego władcy z bizantyjską wprawdzie, lecz zlatynizowaną arystokratką, pobłogosławiony przez rzymskiego papieża i skorumpowanego polityka zarazem. W tym samym celu Iwan Groźny wywodził swój carski tytuł i uzurpował prawo do zaboru ziem Rzeczpospolitej z całkiem fantastycznej genezy własnego rodu od Oktawiana Augusta i jego mitycznego brata Prusa, któremu rzymski cesarz miał nadać jakoby lenno w dorzeczu Wisły, co wyśmiewał otwarcie w korespondencji z nim król Stefan Batory. Imperialna mitomania od początku jak widać cechowała władców Kremla, polegając zresztą na adaptacji przez nich do własnych politycznych zamiarów szeroko rozpowszechnionych w ówczesnej Europie praktyk. Groźny miał zerżnąć koncept Prusa z kronik Długosza, podobnie jak parę innych jeszcze barwnych wymysłów, ale to już temat na inną okazję. Powtórzmy więc na pohybel wszelkim Napierdałom, iż Rosja stanowi śmiertelne zagrożenie dla Polski właśnie dlatego, że jest częścią Europy a nie Azji i przez wieki pełniła rolę faktycznego przedmurza Zachodu. Dążąc za wszelką cenę do udziału w europejskim koncercie mocarstw na pełnoprawnych warunkach, siłą rzeczy mogła dokonać tego jedynie kosztem Rzeczpospolitej oraz innych krajów stojących jej na drodze. 

Póty nie pojmiemy, że obecna wojna stanowi współczesną odsłonę odwiecznego konfliktu w obrębie tej samej politycznej rodziny państw Okcydentu, będziemy żywić nierealne co do niej oczekiwania niczym pan dohtor. Nie idzie przy tym o pełne zwycięstwo Ukrainy, bo co do tego Napierdała nie ma złudzeń przyznajmy, ale jego pro-NATO-wski ślepy triumfalizm, oraz rozpatrywanie przezeń wszystkiego jako starcia między ''liberalnym Zachodem'', a ''autorytarnym Wschodem''. Przypomnijmy więc, że po pierwsze Chiny to nie cała Azja, a nawet nie wszyscy Chińczycy, boć i Tajwan oraz Singapur także nimi stoją, wspierając twardo we własnym interesie Kijów w jego konfrontacji z Moskwą. Nade wszystko jednak główna dotychczas potęga Zachodu, jaką były USA przestaje właśnie nią być, przy czym nie idzie wcale o mityczny ''upadek Ameryki'', tylko jej formuły do której zdążyliśmy przywyknąć. A to przez utratę hegemonii rządzących dotąd tym krajem Anglosasów i ogólnie białych Europejczyków, wprawdzie z niemałym udziałem Żydów, lecz aszkenazyjskich a więc zokcydentalizowanych. W efekcie Stany Zjednoczone przekształcają się na naszych oczach w coś, na co nie mamy jeszcze nadto precyzyjnego określenia, ale na pewno nie będzie to już państwo tak integralnie ''zachodnie'' jak dotąd. Element rodzimy, stricte amerykański ulega w nim wzmocnieniu przez masowy napływ Latynosów, podobnie jak orientalny licznymi emigrantami azjatyckimi, wprawdzie i wcześniej odgrywali oni za oceanem ważką rolę, byli jednak dotąd raczej marginalizowani. Teraz dobiega to kresu, anglosasko-żydowski monolit amerykańskich elit pęka pod naporem nieeuropejskich ''nuworyszy'' politycznych i finansowych. Nawet jeśli akceptują oni liberalne jankeskie wartości, co wcale nie jest dziś takie oczywiste, przez swój radykalnie odmienny bagaż kulturowy, bywa często religijny a także nie bójmy się tego rzec rasowy, siłą rzeczy zmieniają ten kraj nie do poznania. Biorąc powyższe mocno sceptyczne uwagi co do genezy USA, nikt trzeźwo patrząc nie może posądzić mnie o apokaliptyczne histerie z tego tytułu. Wcale to nie przesądza również o szansach, lub ich braku na utrzymanie mocarstwowej pozycji Stanów Zjednoczonych, jedynie wskazując na anachroniczność opozycji Orient-Okcydent i samej kategorii szeroko pojętego Zachodu, do której niewolniczo nomen omen przywiązany jest Napierała i jemu podobni. Dlatego nie pojmą nigdy w swej tępocie, iż deimperializacja Rosji musi oznaczać także jej deokcydentalizację, co doskonale znać po dekabrystach, całkiem opacznie rozumianych przez polskich romantyków. Przecież jeden z głównych przywódców antycarskiego spisku, Paweł Pestel był wściekłym rosyjskim szowinistą, w czym nie przeszkadzało mu jego niemieckie pochodzenie. W jego wzorowanej na rewolucyjnej jakobińskiej Francji wizji nowej, demokratycznej Rosji nie było miejsca na odrębne słowiańskie etnosy, wszystkie one miały zlać się w jeden wielkoruski naród, zaś pozostałe ludy np. kaukaskie deportowane wgłąb kraju. Spokojnie więc można założyć, iż w przypadku powodzenia swych planów, urządziłby Polakom ludobójczą ''rzeź wandejską'', rozmiarami i bestialstwem przewyższającą brutalne represje ''krwawego Mikołaja'' wobec uczestników Powstania Listopadowego. Dziś także ''liberalna rosyjska opozycja'' to generalnie zwykłe g..., w czym zgadzam się ze wspominaną na tych łamach parokrotnie ostatnio ukraińską dziennikarką Janiną Sokołową. Acz w przeciwieństwie do niej od dawna nie żywiłem co do tego złudzeń, pisząc choćby o Nawalnym jako ''planie B'' reżimowych kremlowskich elit. Trudno doprawdy mieć co do tego jakiekolwiek wątpliwości patrząc na ostatnią inicjatywę czołowego ''antyputinowskiego przeciwnika'', który siedząc w rosyjskiej kolonii karnej... miał założyć ''międzynarodową antykorupcyjną fundację'' wraz Fukuyamą, Verhofstadtem i Applebaum, koszerną ''żoną prowadzącą'' Zdradzia Sikorskiego. Inny zaś moskiewski ''systemowy liberał'' Miedwiediew, okazał się godnym następcą Żyrinowskiego, wygrażając dopiero co Gruzji i Kazachstanowi wojną na swym profilu VK. Żałośnie później tłumacząc, iż został on jakoby ''zhakowany'' przez wraże siły, co jedynie dowodziłoby jakimi to pizdami okazali się w takim razie rosyjscy tajniacy, skoro dają niby sobą tak pogrywać. Omawiany tu dohtorek w niczym mu pod tym względem nie ustępuje, skoro najwidoczniej sądzi, że można kogoś obsobaczyć publicznie, a nawet posunąć się do stawiania zarzutów ''zdrady narodowej'' bez najmniejszych konsekwencji. Uciekając się przy tym do nędznych wybiegów, tłumacząc swe chamstwo i niezrównoważenie psychiczne rzekomo istotową dla Zachodu ''bezpośredniością wyrazu''. A ja w swej naiwności sądziłem, iż ''nie ma wolności bez odpowiedzialności'', cóż jednak mogę tam wiedzieć, skoro żaden ze mnie ''leberał''. O permanentnym lekceważeniu przez Napierdałę zagrożenia ze strony Chin  nie chce mi się już gadać - najwidoczniej Amerykanie sądzą inaczej, rozważając zaostrzenie sankcji i blokady eksportu kolejnych strategicznych technologii. W kontrze odsyłam do ekspertyzy Michała Bogusza, analityka OSW, traktującej o propagandowej histerii rozpętanej przez Pekin wokół wizyty Pelosi w Tajpej, która to nagonka skądinąd poniosła spektakularną porażkę nawet wśród samych Chińczyków. Wyraźnie mowa tam, że Tajwan szykując się do odparcia inwazji Chin pilnie studiuje taktykę obrony Ukrainy przed agresją Rosji. Nie jest w tym odosobniony, gdyż Australijczycy czynią podobnie zdając sobie sprawę, iż gra toczy się o wyparcie amerykańskich wpływów z całego rejonu zachodniego Pacyfiku, a nie tylko zagarnięcie przez Pekin strategicznej dlań wyspy u wybrzeży kraju. Trudno o lepszy dowód, iż eurazjatyzm to nie ekstrawagancka mrzonka, lecz twarda rzeczywistość geopolityczna [ akurat w tym kontekście to skompromitowane już pojęcie wciąż zachowuje sens ]. Nawet zaś jeśli rację ma Wojczal i lada moment Chiny czeka totalna zapaść, będzie mieć ona przyczyny raczej wewnętrzne i strukturalne, niż nastąpi wskutek aktywnej kontrakcji ze strony Zachodu. Co więcej, gros z nich jak katastrofa demograficzna, dewastacja środowiska naturalnego wskutek niepohamowanego rozwoju industrii, barbarzyńskie stosunki pracy i destabilizacja społeczna etc., jest pośrednio efektem ślepego podporządkowania się przez władze w Pekinie wytycznym agend globalizmu, zdominowanych przez Okcydent i jego kapitał. Tak więc choć bez dwóch zdań główna odpowiedzialność za to spada na reżim chińskich komunistów, Zachód również nie ma tu czystego sumienia, co może wywołać potężny resentyment przeciw niemu u Chińczyków, w obliczu katastrofy ich kraju. Czego Wojczal w swej analizie kompletnie nie uwzględnia, ale nawet on dostrzega realną możliwość poważnego konfliktu zbrojnego na drugim krańcu Eurazji, aczkolwiek na bardziej ograniczoną skalę, czyli ponowne rozpalenie wojny koreańskiej...

Podsumowując: zamiast trawić czas na wysrywy Napierdały, jak i tak krytykowanych przezeń gejopolityków, lepiej już sięgnąć po równie ''głębokie'' anal-izy obecnej sytuacji dziejowej, dokonywane przez pomienionego wyżej Wiesia Miernika. Ubaw z nich przedni, wprawdzie nie przystoi zbytnio naigrywać się z wynurzeń schizofrenika, ale suchedniowskiemu wizjonerowi i tak krzywdy to nijakiej nie czyni. Jest zaś niegroźny bo w przeciwieństwie do Napierały nie może poszczycić się tytułem ni dorobkiem naukowym, stąd nikt go nie traktuje poważnie, poza ''magiczną mocą'' w jego głowie. Na boku zaś pozostawiam spiskowe teorie niektórych kuców z ''Wykopu'', jakoby pan dohtor był ''PiSowskim agentem'' sprokurowanym celem ''skompromitowania liberalizmu'', bo dowodzi to jedynie mej dawno postawionej tezy, że korwinizm to stan umysłu - wybitnie chorobowy. Mówiąc natomiast serio, znakomitą odtrutką na filoprusactwo Pietrka będzie zapewniam lektura ''Długiego Kulturkampfu'', historycznego opracowania autorstwa Grzegorza Kucharczyka. Tudzież seria jego krótkich prelekcji na YT, nagranych w ramach serii ''Kanon21''; o ironio był on autorem pochlebnej recenzji naukowej książki Napierdały sprzed dekady już będzie, biografii politycznej czołowego holenderskiego przywódcy I-ej poł. XVIII stulecia Simona van Slingelandta. Nie dopuszczam myśli, by uczony tej klasy mógł aż tak mylić się w ocenie zawartości tego dzieła, pozostaje mi stąd jedynie widzieć w tym dowód na gwałtowny spadek formy intelektualnej od tego czasu u dohtora. Rzeczywiście, z dostępnych w internecie fragmentów wyłania się całkiem klarownie nakreślony przezeń obraz upadku republiki Zjednoczonych Prowincji w owej epoce, oligarchicznych i zanarchizowanych do tego stopnia, że nawet Rzeczpospolita pod rządami Sasów jawi się na ich tle niemal autorytarnym państwem. Pozostaje więc życzyć Napierale, by powrócił do tego co mu wychodziło bodaj najlepiej, czyli badania wciąż zbyt mało znanych w Polsce dziejów Anglii, Holandii i Niemiec przełomu XVII i XVIII wieku. Zamiast trwonić czas na pierdolenie przez pół godziny prawie o zawartości kinder-niespodzianki... nie śmieszne to bowiem, a straszne lub co najmniej bardzo niepokojące. W ramach antynapierałowej terapii rekomenduję też krótkie omówienie refleksji Michaela Sandela, czołowego bodaj dziś przedstawiciela amerykańskiej myśli wspólnotowej, w wykonaniu Przemysława Wewióra. Dobrze to bowiem okazuje, jak bardzo wolnorynkowe spierdolenie umysłowe zryło nam w Polsce łby, zamieniając w bandę egoistów i słabeuszy. Wewiór celnie diagnozuje fundamentalną słabość zachodniej, a szczególnie amerykańskiej ''lewicy'' trafnie nazywanej liberałami, bo co to za socjaliści co wyjebane mają na wszelkie normy społeczne, w imię totalnej afirmacji swego psychopatycznego narcyzmu? Nigdy bowiem dość przypominać, że mylony u nas ze statecznym ''konserwatyzmem'' liberalizm jest bękartem ideowym zamętu społecznego, politycznego i religijnego towarzyszącego Rewolucji Angielskiej. Przeto afirmuje patologię rozpadu jakiejkolwiek wspólnoty, jako rzekomo zbędnego ''balastu'' obciążającego niepotrzebnie jednostkę krępującymi ją w w ten sposób więzami społecznych zobowiązań. Owszem, marksiści takoż poprzez przejętą od liberałów ''walkę klas'' antagonizowali robotników i kapitalistów, ich dalecy epigoni zaś czynili to samo nastawiając kobiety przeciwko mężczyznom. Wciąż jednak chodziło im o duże i zwarte grupy społeczne, teraz jednak w imię tępej afirmacji wszelkiej ''inności'' staczają się na kompletny margines, a im bardziej dewiacyjny i kryminalny wręcz, tym lepiej. Cóż to więc za lewica, która odwołuje się ''wyłącznie do etyki autonomii, w której nadrzędną zasadą jest poszanowanie jednostki, niezgoda na zadawanie jej cierpienia i ograniczania jej wolności''?! Toż to czysto libertariańskie ścierwo, a odróżnianie go jak chce tego Napierała od klasycznego liberalizmu w imię potępiania tylko ''błędów i wypaczeń'', jest zasadniczo błędne, gdyż i on ma swoje za uszami, co już wyżej okazano. Remedium na jedno i drugie jest republikanizm, widzący w państwie nie zło, jak chcą tego obie te szkoły rozwolnościowego niemyślenia, lecz dobro wspólne a choćby i mocno niedoskonałe, bowiem inne na tym padole nie jest nam śmiertelnym dane. Polska znowu przepadnie marnie w obecnych dziejowych burzach, jeśli nie przestanie w końcu być Rzeczpospolitą tylko z nazwy, to więc nie sprawa dętych frazesów okolicznościowych, lecz przysłowiowej ''walki o byt''. Bez sprawnych instytucji państwowych z armią na czele, ale też odpowiedniej polityki społecznej i elementarnego choćby solidaryzmu narodowego, jesteśmy pozbawieni jakichkolwiek szans nie tyle nawet rozwojowych, co zwyczajnie perspektyw na przetrwanie. A tacy jak Napierała maskujący swym urojeniowym liberalizmem własne wyobcowanie ze społecznym norm, czy tym bardziej libertariańscy psychopaci pokroju Jacka Wilka, przesądzają o nich na naszą niekorzyść. 

ps.

Akurat publikacja niniejszego tekstu zbiegła się z wybuchem afery wokół skandalicznego raportu Amnesty International o Ukrainie. Potwierdza on znakomicie opisaną wyżej patologię wskazując przy tym, iż nie sposób stawić opór Rosji naśladując bezmyślnie ''prawoczłowieczy'' pierdolec ideologiczny obecnego Zachodu. Co do zasady liberalny dodajmy, bazujący na posuniętym do absurdu indywidualizmie, głoszący aborcję czy nawet ''wybór płci'' jako ''uprawnienie jednostki'', w myśl totalniackiej już zasady: ''ja ponad wszystko!''. Sekretarz Generalna nomen omen AI może się zarzekać, ale sfabrykowany przez jej organizację przestępczą raport de facto usprawiedliwia rosyjskie mordy na ukraińskich cywilach. Takie choćby, jak niedawny ostrzał rakietowy Winnicy, który nawet terrorysta Girkin wraz z jemu podobnymi raszystami uznali za zbrodnię wojenną, oraz kompletną głupotę z czysto militarnego punktu widzenia. Bowiem innego celu, jak zastraszenie napastowanych i złamanie ich woli oporu tego typu akty terroru nie mają, ale prawoczłowieczym spierdolinom jest to najwidoczniej obce podejście, taka empatia do zwykłych ludzi a nie abstrakcyjnych, wydumanych przez nich jednostek. Jeśli ktoś nie pojmuje, że ukraińska armia chroni w miastach cywilów przed masakrami bezbronnej poza tym ludności, powinien resztę życia spędzić trzymając durny łeb w wiadrze z zimną wodą. Nie zaś pierdolić bezczelnie farmazony, czyniąc ofiary współwinnym co najmniej przeprowadzanych na nich ataków! Pozostawiam na boku wyjaśnienie ewentualnych uwikłań kartelu pod nazwą Amnesty International, które tłumaczyły takie nie inne jej stanowisko ws. Ukrainy. Przypomnę stąd jedynie, iż organizacja rzekomo broniąca ''praw człowieka'' sama ma z tym poważny problem. Do tego stopnia, że jeden z jej najznaczniejszych działaczy na znak protestu popełnił parę lat temu samobójstwo. Okoliczności w jakich doszło do tragedii ujawniły skalę patologii i wykroczeń przeciw ludzkiej godności w Amnesty International, jako żywo przypominając niedawną aferę z Tomaszem Lisem. Szczególnie pod względem monstrualnej hipokryzji - gęba pełna napuszonych frazesów o ''wolności'' i ''demokracji'', a zarazem ordynarne poniewieranie pracownikami oraz ich wyzysk. O ironio, organizacja tak dbała u innych o ''transparentność'', zawarła poufną ugodę z wdową po samobójcy, płacąc jej prawie milion funtów nie wiadomo skąd właściwie, bo ponoć ''nie z darowizn ni składek członkowskich''. Co budzi także uzasadnione wątpliwości, jeśli idzie o przejrzystość finansów AI, czy aby nie mamy tu do czynienia z jaką ''pralnią brudnych pieniędzy'', a w każdym razie na pewno zwykłą korporacją obsadzoną cynicznymi kurwiszonami do wynajęcia, pół na pół ze sfanatyzowanymi doktrynerami. Jednako wysługującymi się jak widać najgorszym tyranom i doprawdy mniejsza już, za kasę czy ze zwykłej głupoty lub ideologicznego zaślepienia arcyliberalnym ''prawoczłowieczyzmem'', skutek ten sam. Tymczasem barbarzyństwo Rosjan na Ukrainie wprost domaga się należytego odwetu: bestialska kastracja ukraińskiego jeńca i podobne, coraz liczniejsze zbrodnie okupantów winny być pomszczone i to najlepiej ze zwielokrotnioną siłą. Nie sposób bowiem walczyć honorowo z kanibalem, nie respektującym żadnych ludzkich reguł, tylko więc naga siła może doń przemówić. Metody Włada Palownika są sprawdzonym sposobem wzbudzenia respektu wśród dziczy, a brużdżącym temu pedolibkom z Zachodu życzyć stąd należy rosyjskiej niewoli, z wszystkimi jej okrucieństwami. Żadne bowiem względy prawoczłowieczego chujmanitaryzmu nie powinny krępować obrońców w zbożnym dziele bezlitosnego tępienia psychopatycznego agresora, który posuwa się do tortur i zabijania bezbronnych jeńców. Bawiąc się zaś w przedstawicieli rzekomo wyższej syfilizacji judeołacińskiej, NATO-wskiej lub pedoliberalnej jak kto woli, stajemy na z góry straconych pozycjach i po to właśnie takowymi konceptami infekowana jest sfera publiczna.