piątek, 11 grudnia 2015

Lesbijskie kino familijne.

Ostatnio miałem okazję oglądać trochę więcej niż zwykle tv [ a zwykle mało na szczęście ją oglądam i niczego specjalnie przez to nie tracę co będzie właśnie do okazania ] i zabawny film w niej widziałem wbrew intencjom twórców a takie lubię bodaj najbardziej, gdy ktoś tak się nadyma aż efektem jest jedynie głośny, wilgotny i mocno ''zgęszczający atmosferę'' pierd. Nosi toto tytuł ''Wszystko w porządku'' [ a właściwie ''The Kids Are All Right'' - polskie tłumaczenie jak zwykle niezbyt zachwyca ale niech tam ] i dotąd znałem je z frondelkowej recenzji, gdzie we właściwym portalowi ''chrześcijańskich syjonistów'' grubo ciosanym siekierą stylu określono to paradzieło ''gadzinówką homoseksualnego lobby'' - niby w sumie owszem, tyle że w myśl ulubionej przeze mnie techniki subwersji, patrząc z perspektywy politpoprawnego agitpropu zarzucić by można mu raczej paradoksalnie pewien swoisty... konserwatyzm [ a tak tak homobracia i lessiostry w tęczę zdupczeni ]. W skrócie bo nie ma tu nad czym się rozwodzić [ ani z kim ] : rzecz traktuje o parze lesbijek prowadzących pozornie sielankowy żywot w Kalafiornii z dwójką dzieci, bratem i siostrą, pochodzących, jakże by inaczej, z zapłodnienia in vitro. Jednak na tym idealnym wydawałoby się wizerunku nowoczesnego homomałżeństwa pojawiają się rysy [ he he ] : jak wiele tego typu par powiela ono i to w groteskowo karykaturalnym wydaniu wszystkie najgorsze przywary patriarchalnych związków - mężożon [ mężyna ? ] jest tutaj typowym wiecznie naburmuszonym tyranem tłamszącym żonynę, dzieci zaś w sekrecie przed matkami [ nawiasem co za koszmar mieć dwie matki, ja nawet z jedną ledwie wytrzymuję z całym dla niej szacunkiem, i wzajemnie gwoli sprawiedliwości ] postanawiają odnaleźć swego biologicznego ojca. W końcu im się to udaje jednak choć to chłopak wystąpił z inicjatywą zaś dziewczyna jest początkowo sceptyczna po spotkaniu ze swym spermodawcą następuje odwrócenie ról, temu pierwszemu przynosi ono rozczarowanie bowiem wyraźnie brak mu ojcowskiego wzorca, mimo starań nie za bardzo może odnaleźć się w tej nietypowej pararodzinnej relacji z dwiema mamusiami z których jedna jest w dodatku tatusiem stąd szuka potwierdzenia swej męskości [ rozkwitającej rzekłbym by zabrzmieć pedofilsko ] trenując rozliczne sporty zaś biologiczny ojciec okazuje się typowym kalifornijskim luzakiem, który odrzuca je dla właściwej im wg niego ''szczurzej rywalizacji'', prowadzi knajpę serwującą własnoręcznie hodowane ekologiczne warzywka przy okazji dmuchając na zapleczu zachodzące do niej panienki i kelnerki jak ponętna skądinąd czekolada [ mniam ] natomiast hipsterski styl życia probówkowego papy przypada do gustu wrażliwej córce [ jedyna wyrazista, godna tego miana rola w tym propagandowym gniocie Mia Wasikowski - Mii Wasikowskiej ? k..., jak się to odmienia ? ] gdyż boleśnie odczuwa emocjonalny chłód u neurotycznego babochłopa pełniącego dziwaczną rolę jej apodyktycznego lesbo-ojca [ widzicie jak wdzięczne pole dla leksykalnych łamańców stanowi opis scenariusza bo też i niemal wszystko stoi tu na głowie a to dopiero początek ]. Mama i mama w końcu odkrywają szczeniacką konspirę początkowo błędnie rozpoznając jej powód [ aby było śmieszniej lesby martwią się, że syn jest pedałem i to ukrywa choć same ruchają się przy gejowskim pornolu ] i mimo niechętnej postawy zazdrosnego o swą pozycję mężyna z inicjatywy bardziej empatycznej żonyny spraszają przyszywanego tatuśka na rodzinne spotkanie - by nie przeciągać już zanadto bo sam zaczynam gubić się w zawiłościach tego pokręconego badziewu, ponieważ lepsza połowa homozwiązku czuje się ''niekochana, niezrozumiana, niedoceniana'' puszcza się z nowo zapoznanym spermodawcą desperacko go ujeżdżając jakby chciała nadrobić wszystkie te lata gdy zbrakło jej kutasa. I tu wreszcie mogłoby zrobić się ciekawie gdyby tylko tfurczyni tego paradziełka starczyło odwagi aby wykonać ironiczną woltę wobec współczesnego politpoprawnego agitpropu czyli lesbijka dokonując ''alternatywnego coming-outu'' odkryłaby w tym wypadku swoją prawdziwą, heteroseksualną tożsamość zaczynając życie u boku mężczyzny wyzwoliwszy się uprzednio z okowów duszącego, tłamszącego jej ''kreatywność'' itp. nowomodne bzdury homomałżeństwa etc. etc. Niestety, ponieważ reżyserka reprezentuje jedynie słuszną na obecnym etapie orientację seksualno-polityczną rzecz przybrała postać schematycznego, nudnego do nudności tęczowego moralitetu, gdzie reakcyjne zło musi zostać przykładnie ukarane, paradoksalnie konserwatywnego peanu na cześć postępowej homorodziny, która przetrwa każdy kryzys, nawet największą zdradę : heteryk wychodzi na dupka, który z egoistycznych pobudek burzy spokój niemal idealnego lesbijskiego związku bowiem koło 50-tki a więc rychło w czas doszło doń w końcu, że nawet przygodne pieprzenie panienek może się znudzić i najbardziej godna w tym wieku dla mężczyzny jest rola męża i ojca, jego syn z kubka poczęty w momencie próby staje ostatecznie po stronie swej zagrożonej przez intruza ''neheteronormatywnej'' rodziny, natomiast przeżywająca dramat najbardziej córka choć ma zamiar na złość wszystkim puścić się klasycznie na imprezie kończy jedynie na namiętnym obcałowaniu chłopaka jak na filmie z lat 50-ych dla ''zbuntowanej'' młodzieży po czym grzecznie wraca do mamuś, i tyle, nuda powiadam. Skruszona les-żona zaś choć jeszcze niedawno gziła się z kochankiem na boku, że omal dupa jej nie odpadła dochodzi prawilnie niczym jakowaś kura domowa do wniosku iż wprawdzie wagina waginą ale jednak ''najważniejszy w życiu kobiety jest mąż i rodzina'' nawet jeśli w tym wypadku małżonek jest babą zaś dzieci z próbówki [ przesłanie godne serialu ''M jak mineta'' ], czy muszę więc jeszcze dodawać, że w finale obie lesby odjeżdżają pogodzone trzymając się za ręce ku słonecznemu horyzontowi ? Właściwie gdyby nie sceny obłapek byłby to jakowyś Disney a la homo a i to nie jestem pewien czy aby postępy obyczajowego postępu zaszły obecnie tak daleko, że i w kinie familijnym dla normalsów nie obędzie się bez ostrego dupcenia [ zapewne ta lalkowata niczym z mokrych snów Polańskiego kurewka z ''Hannah Montana'' już wtedy nie była wcale taka grzeczna, widząc jak kończą zwykle gwiazdeczki lansowane przez tą wytwórnię dochodzę do wniosku, że to jakieś upiorne przedszkole, miejsce terminowania mocno nieletnich dziwek obojga płci sprokurowane dla potrzeb hollywoodzkich pedofilów i przede wszystkim narzędzie masowego deprawowania dzieci a poniekąd i ich rodziców ]. W każdym razie podczas seansu, zażerając się przy tym własnoręcznie upichconym i odpowiednio doprawionym czubricą zasmażanym na oliwie bakłażanem z cukinią i papryką oraz ryżem basmati [ a co ] oraz popijając to wszystko obficie winem czerwonym gronowym 13-stoprocentowym [ parafrazując Adolfa K. ], miałem ubaw co nie miara - oczywiście zawsze można bronić autorkę, że celowo mieszała wątki w ramach dżenderowej ''subwersji'' tyle, że nawet jeśli i tak chujowo jej to wyszło : nie ma chyba gorszej zniewagi dla lesbijki...

W tv leciał też ''Skyfall'' z Danielem Craigiem nad którym to - filmem, nie aktorem - nie będę się pastwił bo to bodaj najbardziej udany ze współczesnych Bondów [ jak dla mnie przede wszystkim dla kapitalnych wizualnie scen w Chinach no i finalnej rozpierduchy w szkockim kasztelu wśród surowych, majestatycznych plenerów ] oraz z tymże ekranizacja lewackiego bestselleru Stiega Larssona, którego to fenomenu jak pisałem w poprzednim poście nie pojmuję bo jest jakowąś współczesną politgramotą w popowym wydaniu [ może właśnie stąd ten sukces ] a zwało się toto ''Dziewczyna z tatuażem'' - owszem, trza przyznać iż rzecz sprawnie zrealizowana i dobrze się ogląda te niezwykle sugestywnie kreujące mroczną atmosferę obrazy, nie dziwota zresztą bo odpowiada za to fachura od ''Fight Clubu'', cóż z tego jednak skoro przesłanie całości razi totalnym eskapizmem, podłą hipokryzją, jest zwyczajnie piramidalną bzdurą : nie wiem w jak bardzo oderwanym od rzeczywistości, zafiksowanym na schematach neokomuszej propagandy łbie mógł zrodzić się kosmicznie wręcz durny koncept, że głównym problemem współczesnej Szwecji jest spisek nazistowskich pedofilów i seksistów ?! Gdyby obraz ten miał choć trochę tyczyć realiów pogromczyni mizoginów, demoniczna lesbijka Lisbeth Salander powinna bezwzględnie rozprawiać się z gangami imigrantów poniewierających białe jak i swoje kobiety - ooo, już to widzę i słyszę ten klangor jaki podniósłby się, gdyby ktoś spróbował coś takiego nakręcić, przeca to ''faszyzm'' w czystym wydaniu, prędzej te wykastrowane mentalnie a coraz częściej bywa, że i dosłownie psierkwie dadzą się zarżnąć tępym nożem niż przyznają, że dziś twarz gwałciciela jest zazwyczaj kolorowa ! [ to oczywiście nie zarzut wobec reżysera, który mógł jedynie operować na niezwykle miernym materiale a i tak wycisnął zeń realizatorski majstersztyk, więc powinno się go oglądać niczym współczesny ''Triumf woli'' czy ''Pancernik Potiomkin'' - dla samych budzących respekt obrazów i kunsztu twórcy dystansując się od plugawego, totalitarnego przesłania : to trudne przyznaję i tylko świadomy, wyrobiony widz temu podoła ale możliwe ]. Zabawne, że nawet jedyna bodaj pozytywna męska postać lewicowego dziennikarza kreowanego tutaj niemal na herosa walki z bezwzględnymi korporacyjnymi gangsterami okazuje się w finale pozbawioną empatii typową szowinistyczną świnką, heh.

Na szczęście nie wszystkim jeszcze zlasował się od powyższej propagandy mózg i w masie współczesnego agitpropu wciąż zdarzają się dzieła nie obrażające inteligencji widza [ o ile rzecz jasna tenże ją w ogóle posiada a to coraz rzadsza przypadłość ] opowiadaniem wydumanych, przekombinowanych historii, starających się jak najlepiej ująć realne ludzkie dramaty, do takich właśnie należy ''Dheepan'' francuskiego twórcy, którego ''Proroka'' kiedyś tutaj także pozytywnie recenzowałem [ jak widać francuskie kino nie musi oznaczać głupawej farsy z wydymającymi usta zblazowanymi dupkami czy dekadenckich, perfekcyjnych wizualnie acz pozbawionych totalnie treści orgii zaludnionych snującymi się po ekranie chodzącymi karykaturami bez pomysłu, gdzie by jeszcze wsadzić kutasa ]. Rzecz tym razem widziałem w kinie, do krajowej dystrybucji weszła pod odstręczającym tytułem ''Imigranci'' jednak swym ciężarem gatunkowym, wagą opowiedzianej historii miażdży bezlitośnie schematy medialnej propagandy jaką się nas ostatnio w tym względzie katuje. Nie będę tym razem relacjonował filmu bo bez problemu najdziecie w sieci jego polskich recenzji, żaden jednak z ich autorów, politpoprawnych cipek z powiązanymi drutem jajami nie wspomniał o najważniejszym w omawianym obrazie : imigrant ze Sri Lanki, były bojownik Tamilskich Tygrysów rozpierdala aż miło gang arabusów i czarnuchów z francuskiego przedmieścia [ powierzenie tej roli białemu Europejczykowi znowu wywołałoby medialny lincz, zresztą przyznaję powyższe rozwiązanie ma w obecnych warunkach znacznie bardziej wywrotowy potencjał wobec współczesnego establiszmętu, zamyka mu niemal totalnie gębę wprawiając w osłupienie stąd brawa dla reżysera za koncept ]. Jakiś tuman napisał, że koncertowo pokazana scena rozjebundo niby to przypomina finalną rzeźnię z ''Django'' : kompletny bullshit ! Nie ma w tym za grosz tarantinowskiego, typowo hollywoodzkiego efekciarstwa, żadnej perwersyjnej niemal celebracji flaków i krwi chlapiącej na ekran przez które właśnie odpuściłem sobie końcówkę ''dzieła'' hamerykańskiego pojeba zachwytów nad którym nie pojmuję, Audiard zaś [ zapamiętaj to nazwisko, dziwko ! ] obrazuje przemoc nieomal na sposób oniryczny co nie oznacza bynajmniej jakiegoś jej zbędnego estetyzowania, zapewne adekwatnie do percepcji pogrążonej w krwawym amoku ludzkiej bestii. Inny głup dojebał o rzekomym ''egoiźmie'' przyszywanej żony tytułowego Dheepana - doprawdy nie wiem co trzeba mieć we łbie by posądzać o to kobietę, która desperacko chce uniknąć powtórki morderczego piekła przed którym uciekła z drugiego końca świata jaką serwuje jej banda kolorowej żulii, tym bardziej że w tym momencie nie łączy jej jeszcze żadna istotna więź z naprędce skleconą na potrzeby europejskich służb imigracyjnych ''rodziną'', niby ''mężem'' i ''córką'', w rzeczywistości tamilską sierotą, której rodziców zamordowali syngalezcy żołdacy [ w tej roli przejmująco urocza - wiem jak to brzmi, ale nie znajduję lepszego określenia - Claudine Vinasithamby ]. Egoistyczne to są tępe dzidy ze ''Śmierci w wielkim mieście'', który to serial także przyznaję bez bicia poglądałem, gdy już obżarty i opity zalegając na wyrze nie miałem siły na nic innego aczkolwiek nawet w tym stanie nie mogłem tego gówna zdzierżyć na dłuższą metę bo wkurwiały mnie te wysuszone kościste dziwki z ich wydumanymi problemami, którym od dobrobytu w dupach się poprzewracało, aż prosiły się o solidny oklep przez jakiegoś baszę, wzięcie pod but muslimskiego maczo stąd nie pojmuję bólu rzyci jaki mają polaczki z powodu nadstawiania ochoczo przez Polki zadu ciapakom i murzynom, przecież tym samym potwierdzają one powszechną chyba opinię o nich jako zasadniczo pustakach predestynowanych wręcz by stanowić nawóz dla Hunów więc w czym problem ? Przypomnę, że gdy jeszcze żył Muchomor Kaczafi wystąpiłem z postulatem wymiany barterowej Dody na parę śniadych dupencji z jego haremu, i tak to wulgarne ścierwo przypomina chodzący mokry sen Araba i o ile mi wiadomo z takowym żyje, więc wszystko jest jak należy aczkolwiek ponoć ''ukochany'' chleje i trudno mu się dziwić, jak widać to bydlę nawet ''beduina'' potrafi doprowadzić do alkoholizmu, ale widziały gały co brały więc pies go... Oczywiście biorę poprawkę na to, że wyrabiać sobie opinię o kobietach na podstawie tego typu medialnych wysrywów to jak oceniać mężczyzn przez pryzmat gniotów z van Dammem czy Seagalem bo już taki ''Rambo'' to mimo wszystko jak dla mnie ciut wyższa półka, przynajmniej bodaj najlepsza jedynka z serii, ''Pierwsza krew'' jaką również ostatnio jedna ze stacji przypomniała, obraz także mimowiednie zabawny w niektórych scenach np. wesołość budzi obserwowanie jak stallowy wojownik twardo śmiga jedynie w wojskowym podkoszulku z miąchami na wierzchu podczas rozpieprzania wrogiego miasteczka, gdy jego przeciwnicy kulą się od zimna i deszczu w puchowych kurtkach a już finałowy monolog to bodajże najlepsze samozaoranie jakie dane było mi kiedykolwiek oglądać, jedyny chyba przypadek autoparodii wykonanej na serio, ale i tak obraz jako całość się broni. Niemniej faktem jest iż przygody nowojorskich szlaufów cieszą się niesłabnącą popularnością wśród kobiet i pederastów, czemu trudno się dziwić skoro babska te przypominają, zwłaszcza główna bohaterka, drag queen, z kolei głupawe naparzanki fanboya Putina również podobają się wielu facetom więc niestety coś jednak jest na rzeczy... Gdzie te czasy, gdy ''męskie kino'' nie oznaczało nazi-gejowskich napinek w typie ''300'' ? A propos nieco : na jednej ze stacji o kosmicznej porze 4- 5-ej nad ranem widziałem stary, slapstickowy western z lat 30-ych ''The Lucky Texan'', patrzę ja z niedowierzaniem a tam sam młody John Wayne chyżo biegający po ekranie, gdy jeszcze nie był zmanierowanym, przepitym dupkiem, jednakże film ten nie tyle oglądałem co słuchałem zaintrygowała mnie bowiem jego nietypowa dla takich obrazów muzyka, mimo pewnych klasycznych dla ''dzikiego zachodu'' motywów często niemal modernistyczna tak jakby skomponował ją Schönberg z czasu ''Fünf Orchesterstücke'', Varese czy późny Strawiński, niestety nigdzie nie znalazłem info kto był autorem ścieżki dźwiękowej, być może jeden z przedstawicieli ''Entartete Kunst'' jacy wyemigrowali w owym czasie z III Rzeszy do Hollywood i dostał akurat przy tym fuchę [ rzecz pochodzi z 1934 r. więc całkiem możliwe ] lub dopisana została później ? 

Tak czy siak prawdziwą perłą w tej kolekcji pozostaje ''Dheepan'' vel ''Imigranci'', każdy zaczadzony współczesnym agitpropem dureń powinien go obejrzeć, zwłaszcza bezmyślni, krótkowzroczni politycy, którzy sprokurowali nam obecne nieszczęście jednak niestety żadna z tych kanalii nie będzie miała okazji zweryfikować na własnej skórze bezczelnych kłamstw jakimi nas karmią zamieszkawszy na jednym z upiornych osiedli jak to pokazane w obrazie Audiarda, ale i tak przemoc rozlewająca się stamtąd na całą Europę niczym cuchnąca ropa z pękniętego wrzodu w końcu zaleje także ich strzeżone domy, wille i pałace, nie będzie już gdzie się skryć przed przymusową ''integracją'' z Innym tak hołubionym póki nie pokazał swego prawdziwego oblicza czyli bandyckiego ryja butnego chama, może nawet sama ciocia Makrela zostanie wreszcie zbiorowo wzbogacona kulturowo by doświadczyć piekła jakie zgotowała wielu kobietom i dzieciom na naszym kontynencie choć kto chciałby ruchać taką raszplę ? [ z drugiej skoro sołdaci nie gardzili nawet starymi Niemrami to w sumie czemu by i nie... Oby. ] Na koniec dodam, że film oglądaliśmy we dwójkę ze znajomym w salce studyjnej, gdy obok na dużej sali leciał przy sporej liczbie widzów jakiś niemiecki politpoprawny gniot o imigrantach, znamienne, podobnie jak fakt, że w lokalnym kinie germański festiwal w ramach którego miało to miejsce zastąpił rosyjskiego ''Sputnika'' nad czym ubolewam, bo moskale obok tłuczonych masowo produkcyjniaków o gierojach ''wojny ojczyźnianej'' itp. tworzą także wiele świetnych obrazów jak choćby kapitalnie cierpka komedia ''Geograf przepił globus'', którą miałem okazję oglądać wraz ze znajomą podczas poprzedniej i jak widać niestety chyba ostatniej edycji w Kielcach czy znakomity, przejmujący ''Жила-была одна баба'' przypomniany również dopiero co przez TVP Kultura, tymczasem jedyny bodaj dobry niemiecki film jaki w życiu widziałem to ''Kolberg'' - he he, no nie, idzie o dramat toczący się w upadającej III Rzeszy o grupce sfanatyzowanych młodych chłopców, dzieci jeszcze z Hitlerjugend podejmujących straceńczą misję obrony mostu przed nacierającymi wojskami aliantów, ni cholery nie mogę teraz przypomnieć sobie tytułu, pamiętam jedynie, że obraz był produkcji zachodnioniemieckiej i pochodził albo jeszcze z późnych lat 40-ych lub najdalej 50-ych - ?

ps. znajomy podpowiedział mi, że rzecz nosi nazwę ''Die Brücke'', dzięki, i naprawdę warto obejrzeć.