...i to bez względu czy jest faktycznie o co, a niechby nawet, zgodzimy się chyba, że ktoś stojący po kolana w gnojówce nie ma prawa wypominać sąsiadowi zafajdanego podwórka. Nie od dziś jednak wiadomo, że ''lewusom'' wolno więcej np. Kretynyka Polityczna może wydawać ''Teorię partyzanta'' wybitnego skądinąd nazistowskiego jurysty Carla Schmitta i to nie jest bynajmniej ''propagowanie hitleryzmu'', gdzieżby tam. Podobnie jak i cała Nowa Lewica jednego ze swych ideowych patronów upatrywać bez żenady w ''duchowym naziście'' Heideggerze, którego epizod czynnego zaangażowania po stronie reżimu III Rzeszy trwał wprawdzie niecały rok, jednak nie porzucił go on dlatego, iż przejrzał na oczy, lecz fuhrer i reszta narodowosocjalistycznych oficjeli okazała się jak na jego gust zbyt ''drobnomieszczańska'' i za mało radykalna. Aczkolwiek respekt jakim darzyli filozofa goszyści - Foucault wymieniał jego nazwisko obok Nietzschego wśród swych największych ''intelektualnych odkryć'' - nie powinien dziwić, bowiem pana rektora koncepty ''reformy'' a tak naprawdę zniszczenia uniwersytetu antycypowały w tej mierze ekscesy paryskiego maja '68. Ostatnia chryja wokół upamiętnienia BŚ stanowi więc świetną okazję, by ukazać monstrualną hipokryzję i bezczelność ''obozu światłości i postępu'', bo już szlag mnie trafia, gdy widzę rozbestwione kurwie pokroju tow. Michała [ z tych Nowickich ], któremu jawne propagowanie na swym kanale YT o znamiennym tytule ''Odrodzenie komunizmu'' masowych morderców jak Lenin, Stalin, Mao itd. nie przeszkadza w kręceniu shitstormu na ten temat i miotaniu wściekłych anatem pod adresem NSZ. Weźcie się wpierw czerwone skurwysyny do rozliczenia po bolszewicku licznych wśród was nazistowskich kolaborantów o stricte marksistowskich zbrodniarzach już nie wspominając, to dopiero zyskacie niejakie prawo formułowania tego typu oskarżeń. Pisałem już o tym w kontekście wybitnych niemieckich naukowców jacy ze służby Hitlerowi i III Rzeszy płynnie przeszli do pracy na rzecz komunistów wielce za to przez nich honorowani, przypomnę więc tylko, iż chodziło o takich znamienitych niewątpliwie luminarzy świata nauki jak wynalazca mikroskopu elektronowego Manfred von Ardenne, dzięki któremu reżim narodowosocjalistyczny przeprowadził też pierwszą udaną transmisję telewizyjną w historii, czy Gustav Ludwig Hertz i chemik jądrowy Nikolaus Riehl, dwóm ostatnim ich
żydowskie pochodzenie nie
przeszkodziło pracować nad bronią jądrową dla Hitlera a później sowietów.
Emblematyczną postacią uczonego-kolaboranta jest Peter
Adolf Thiessen, ''wybitny specjalista w dziedzinie chemii fizycznej''
jak głosi jego oficjalny biogram, a zarazem zadeklarowany nazista,
członek NSDAP już od połowy lat 20-ych, który widząc jawne
bankructwo dotychczasowego ideologicznego sponsora pod koniec wojny
nawiązał kontakty z komunistami i gładko przesiadł się do obozu
z pozoru jedynie przeciwnego, dzięki czemu zakończył karierę
naukową jako uhonorowany państwowymi odznaczeniami akademik
NRD a nawet bezpartyjny członek Rady Państwa Niemiec Wschodnich na
pocz. lat 60-ych. Wszyscy wyżej wymienieni byli faktycznymi twórcami
radzieckiej bomby atomowej za co zostali odznaczeni nagrodą
stalinowską w 1951 r., początkowo pracowali nad nią w tzw.
''szaraszce'', rodzaju obozu koncentracyjnego dla uczonych, gdzie
jednak panowały wygody o których przebywający ''na wolności'' sowieccy
naukowcy mogli zwykle tylko marzyć, a później w specjalnie dla
nich wybudowanym luksusowym instytucie nieopodal kaukaskiego
Suchumi, w bliskim sąsiedztwie ekskluzywnego letniska dla partyjnej
wierchuszki, pod pieczą samego tow. Berii i Stalina
rzecz jasna. Wspominam o tym pokrótce jeszcze raz, bo w przeciwieństwie do kolaboracji z Amerykanami nazistowskich naukowców takich jak Wernher von Braun o ich znamienitych kolegach dających dupy komunistom z kolei mało kto wie i zajmuje się tym tematem, podobnie jak i decydującym wpływem jaki włoscy faszyści mieli na rozbudowę radzieckiej marynarki wojennej [ szczegółowo omawiałem rzecz onegdaj w niniejszym wpisie ].
Idźmy dalej więc tym tropem - owszem, denazifikacja
w radzieckiej strefie okupacyjnej początkowo przybrała bardziej
srogie formy niż w jej zachodnich odpowiednikach, choć trzeba pamiętać, że i tu
oskarżycielami często byli sami naziści jak późniejszy
prokurator generalny NRD Ernst Melsheimer robiący za tamtejszego Wyszyńskiego, trudno też znając integralnie bolszewickie faktyczne bezprawie ocenić na ile represje dotknęły rzeczywistych oprawców narodowosocjalistycznego reżimu, a w jakiej mierze stanowiły jedynie wygodny pretekst dla władz rozprawy z przeciwnikami politycznymi, znając typowe dla komuny do dziś jak widać szafowanie epitetem ''faszysty'' w nieuzasadniony często sposób można spokojnie założyć, iż działo się tak w nader wielu przypadkach. Rychło jednak
złagodzono represje z tych samych powodów co i po zachodniej
stronie, z racji narastającej ''zimnowojennej'' konfrontacji
należało przekonać do siebie jak największą część
niemieckiego społeczeństwa, stąd już w lutym 1948 r. sowieci
rozwiązali komisję denazyfikacyjną w swojej strefie okupacyjnej
zamrażając tym samym oficjalnie proces rozliczeń do końca NRD,
zaś w listopadzie następnego roku tzw. Izba Ludowa robiąca za
fasadowy parlament zdominowany przez komunistów uchwaliła ustawę
uchylająca kary dla byłych członków NSDAP i Wehrmachtu, wreszcie
w 1952 przez aklamację przyznano tymże prawa obywatelskie. W
międzyczasie już w maju '48 powołano koncesjonowaną przez komunistyczne władze
Narodowo-Demokratyczną Partię Niemiec, zbieżność nazw z obecnie
działającą NPD nieprzypadkowa, bowiem w zamyśle wschodnioniemieckiej partyjnej wierchuszki i jej radzieckich nadzorców miała ona robić za ugrupowanie ''rzekomo reedukowanych członków NSDAP'' i ''azyl dla wielu byłych oficerów Wehrmachtu'' takich jak jej
długoletni przewodniczący Heinrich Homann albo nazistowski
propagandzista Horst Dreßler-Andreß, ''aktor i reżyser, działacz
radiowy i polityk NSDAP a także później w NRD'', czy wreszcie
''czerwony książę'', NRD-owski dyplomata w Iranie lat 70-ych
Ferdinand Thun-Hohenstein a właściwie Ferdinand Judas Thaddäus
Graf von Thun und Hohenstein [ zbieżność nazwisk z rodziną w
którą wżeniła się znana ocipiała unioentuzjastka z PO
bynajmniej przypadkowa:) ]. Nie wspominam już o całym legionie
kapusiów Stasi rekrutujących się spośród byłych nazioli, którym
za donosicielstwo wschodnioniemieckie służby zapewniały
odpowiednią ochronę tak jak to stało się w przypadku Josefa
Settnika, SS-mana z Auschwitz, który jako TW ''Erwin Mohr'' kablował
na swoich parafian i kolegów z pracy, dzięki czemu do śmierci w
1986 r. nie poniósł kary za swoje zbrodnie. Zapewne podobnie było
w przypadku wrocławskiego gestapowca Hansa Müllera odpowiedzialnego
za deportacje miejscowych Żydów do obozów zagłady, jedna z jego
ofiar, której udało się przeżyć wojnę rozpoznała go na ulicy w
1950, gdy ten odnalazł się już w nowej rzeczywistości jako
członek partii komunistycznej a jakże, wprawdzie skazano go na
dożywocie ale już w 1956 wyszedł na wolność na mocy amnestii,
''nie za darmo'' jak sądzę. Zresztą krysza ze strony Stasi nad
swoimi nazistowskimi konfidentami przetrwała nawet upadek NRD czego
dowodem obrona byłego SS-mana z Auschwitz jakiej podjął się
ostatni minister MSW tegoż kraju Peter-Michael Diestel, później
adwokat także wschodnioniemieckich ubeków. Jak ukazują dość
niedawno ujawnione materiały partyjne z czasów NRD co najmniej 1/3
członków ichniej partii komunistycznej zamieniła tylko ''brunatną''
legitymację partyjną na ''czerwoną'',
bodaj jednak największe stężenie przedstawicieli byłego reżimu
panowało we wschodnioniemieckiej Nationale Volksarmee, która nie
przypadkiem do złudzenia wręcz przypominała umundurowaniem
hitlerowski Wehrmacht, bardziej niż armia RFN - jak ustalił parę
lat temu wojskowy historyk Michael Wolffsohn : ''co czwarty pułkownik
w Ministerstwie Obrony Narodowej NRD pochodził z Wehrmachtu, 60
proc. oficerów w Departamencie Szkolenia miało "brunatną"
przeszłość, co trzeci oficer lotnictwa był wcześniej
podkomendnym Hermanna Göringa, 75 proc. oficerów marynarki
pochodziło z Kriegsmarine, w wywiadzie wojskowym NRD 45 proc.
oficerów zostało wyszkolonych przez Abwehrę'', nie powinno to
jednak nas szokować bowiem już w 1989 polski naukowiec, nieżyjący
obecnie prof. Julian Stroynowski, wydał po angielsku słownik
biograficzny "Kto jest kim w Europie Wschodniej",
zawierający życiorysy nie tylko wyższych oficerów, ale i
polityków z NRD. Można się z niego dowiedzieć, że wiceminister
obrony NRD, Horst Stechbarth, był członkiem NSDAP od 1943 roku, a
komendant Akademii Wojskowej, Konrad Adam, członkiem SA od 1932
roku. Generalny inspektor policji NRD, Rudolf Bammler, dowodził w
1939 roku atakiem na Westerplatte, a dowódca artylerii NAL, Johannes
Zuckertort - ostrzałem Warszawy w 1939 i 1944 roku [ czyli fachowiec z imponującym doświadczeniem w swoim rzemiośle, sprawdzony w boju ]. Przytaczać podobnych przypadków można by jeszcze długo, ale i tego aż nadto na dowód, że
ZSRR wykorzystywał nazistowskich kolaborantów w nie mniejszym
stopniu co USA, gdy tylko minęła pierwsza furia odwetu zapewniając
im bezkarność tak samo jak Zachód.
Bowiem uczciwie należy przyznać, iż rzetelne rozliczenie nazistowskiej przeszłości kulało jednako po obu stronach ''zimnowojennego'' sporu i jedynie naiwnością i ignorancją można tłumaczyć podawanie jej za wzór dla ''dekomunizacji'' - owszem, osądzono i posłano na szafot ponoszących największą odpowiedzialność przywódców, tych akurat oczywiście, którzy nie uciekli przed nią w samobójstwo jak sam fuhrer, ale tylko dlatego, że wymusili to zwycięzcy, natomiast rzecz cała zaczęła buksować kiedy przyszło do wymierzenia sprawiedliwości pomniejszym oprawcom, a był ich legion. Dobrze widać to na przykładzie tzw. III procesu norymberskiego podczas którego osądzono członków nazistowskiej ''nadzwyczajnej kasty'' sędziowskiej uwikłanej w rozliczne zbrodnie popełnione w imię narodowosocjalistycznego [bez]praw[i]a, szczególnie
wstrząsający z naszej perspektywy jest przypadek niemieckiego jurysty Franza
Schlegelbergera sprawującego na przełomie lat 1941/42 urząd
komisarycznego ministra sprawiedliwości III Rzeszy, inicjatora
niesłynnego ''Dekretu o Polakach'' sankcjonującego masowe mordy
sądowe na naszych rodakach, na jego mocy dosłownie wystarczyło
krzywe spojrzenie na Niemca by skazać na karę śmierci podczas
ponurej parodii procesu. Został min. za to ukarany przez
amerykańskich sędziów trybunału w Norymberdze dożywociem, ale
jak pisze Sebastian Fikus w pracy o pozornych
rozliczeniach z nazistowską przeszłością Niemców, już na pocz.
lat 50-ych :
''Z
powodu rzekomo złego stanu zdrowia został czasowo zwolniony z
więzienia, a choroba przeciągnęła się do jego śmierci. Zmarł w
1970 roku, w wieku 94 lat. Będąc na wolności Schlegelberger
zwrócił się do niemieckiej komisji weryfikacyjnej z wnioskiem o
rehabilitację. Choć jego wyrok nigdy nie został uchylony czy
skrócony przez sąd aliancki, to komisja weryfikacyjna uznała go za
całkowicie niewinnego. Schlegelberger nigdy już nie powrócił do
więzienia, w wyniku postępowania weryfikacyjnego mógł ubiegać
się w Ministerstwie Pracy i Spraw Socjalnych o status sekretarza
stanu w stanie spoczynku. Kiedy w Niemczech w 1951 roku średni
zarobek wynosił 535 marek miesięcznie, to Ministerstwo przyznało
Schlegelbergerowi pełną pensję w wysokości 2894 marek. Oprócz
tego otrzymał wysokie odszkodowanie za każdy dzień spędzony w
więzieniu alianckim. Ta uprzywilejowana pozycja, chciałoby się
powiedzieć nestora narodowosocjalistycznego sądownictwa
niemieckiego, nie była jakimś przypadkowym zbiegiem okoliczności
czy efektem wsparcia kilku wpływowych przyjaciół. Prawnicy okazali
się solidarną grupą zawodową. I nie miało tu znaczenia, czy ktoś
pracował w tym zawodzie przed 1945 rokiem czy też nie.'' [ str
114-115 ] :
- tamże możemy wyczytać również, że ostatnie wyroki polityczne z czasów III Rzeszy unieważniono dopiero w 2009 r. ... Kurrwa, dekadę temu!!! I te skurwysyny pouczają nas o ''praworządności''?!? Znamienne też, że gdy jak podaje w jednym z wywiadów wspomniany badacz dobrych parę lat wcześniej, konkretnie :
''w 1998 roku Bundestag uchylał część politycznych wyroków III Rzeszy, to
wśród nich były również takie, które dotyczyły kilkudziesięciu tysięcy
obywateli polskich. Nikt wtedy o tym w Polsce nie powiedział i nie
napisała o tym żadna prasa. I dalej tego nikt nie zauważa. Dla mnie to
jest po prostu absurd.''
- słusznie, aczkolwiek biorąc pod uwagę jaki kapitał dominuje w naszych jedynie z nazwy mediach, szczególnie jeśli idzie o prasę właśnie, wcale nie powinno to tak dziwić. Swoisty podziw graniczący z perwersją może wzbudzać na jakie szczyty kazuistyki potrafili wznieść się niemieccy prawnicy korzystając ze swoich najlepszych tradycji by ochronić umoczonych w mordy sądowe towarzyszy, otóż posłużyli się oni w tym celu ni mniej ni więcej jak kodeksem drogowym... Tak, dokładnie, nie przejęzyczyłem się - wykorzystali lukę w prawie proponując taką interpretację paragrafu na mocy której jeżeli sprawca wypadku ze skutkiem śmiertelnym ujętego tu nie przypadkiem jako ''mord'' ofiary ''osobiście nie znał i nie miał z nią żadnych powiązań'', to jego czyn automatycznie należało potraktować jako „usiłowanie zbrodni”, w efekcie jak pisze Fikus :
''Miało to dla biurkowych zbrodniarzy hitlerowskich kluczowe znaczenie. Urzędnicy i oficerowie wydający polecenia mordów na ludziach, których nigdy nie widzieli, musieli być od tego momentu traktowani jako przestępcy, którzy swoich mordów zaledwie „usiłowali” (!). Ale co jeszcze ważniejsze, zgodnie z niemieckim systemem prawnym „usiłowanie zbrodni” przedawniało się po 15 latach, czyli w maju 1960 r.''
- dlatego w RFN skazywano, o ile w ogóle, zwykle jedynie stojących najniżej w hierarchii nazistowskiego terroru bezpośrednich oprawców, natomiast wydające im rozkazy elity III Rzeszy zapewniły sobie tym samym faktyczną bezkarność. To tyle jeśli idzie o ''samooczyszczanie się środowiska sędziowskiego'', tam jak i tutaj, bo w świetle opisanych nikczemności nie może dziwić gorące wsparcie jakie niemiecka ''nadzwyczajna kasta'' udziela swoim polskim kameraden w heroicznym oporze przed rozliczeniem się z własnym uwikłaniem, tym razem w komunistyczny reżim. Niezwykła z pozoru jedynie nazi-komunistyczna solidarność sięga zapewne głębiej, co najmniej czasów wojny a konkretnie szemranych układów w jakie wchodzili niemieccy komuniści osadzeni w obozach koncentracyjnych z ich władzami, jak podaje inny badacz Szymon Pietrzykowski w dostępnym w sieci artykule ''Złudne nieuwikłanie. III Rzesza w interpretacji antyfaszystowskiej - casus NRD'' :
''W relacjach z Buchenwaldu publikowanych w oficjalnym obiegu [ wschodnioniemieckiej propagandy ] komunistów zachwalano jako wzorowych współtowarzyszy nieobojętnych na krzywdę innych, w tym niekomunistycznych więźniów - Żydów, chrześcijan, socjaldemokratów czy świadków Jehowy. Zeznania świadków w procesach byłych członków załogi obozu, które szeroką falą poczęły się toczyć w Niemczech Zachodnich od wczesnych lat 60-ych, oraz późniejsze badania historyków podważyły ów romantyczny obraz. Jak się okazało nadreprezentatywna liczba osadzonych tam komunistów wypełniała rolę więźniów funkcyjnych, tzw. ''CZERWONI KAPO'' [ rote Kapos ] za cenę kolaboracji z SS uzyskiwali dodatkową żywność, którą niechętnie dzielili się z osobami nie będącymi komunistami, i przywileje znacząco zwiększające ich szanse na przeżycie.''
Podobnie działo się w Ravensbruck, gdzie pomagając nazistom w gnojeniu innych więźniów udało im się wejść w posiadanie broni a nawet radiostacji przez co gdy do obozu zaczęły zbliżać się oddziały Pattona i esesmani wpadli w panikę zamarkowali powstanie, mimo całego zamieszania i znakomitych warunków dla powodzenia buntu po kilku godzinach przy śladowym oporze ledwo zdobyli parę wieżyczek strażniczych tuż przed przybyciem Amerykanów, oczywiście komusza propaganda przedstawiła to później jako bohaterski akt ''samowyzwolenia'' kompletnie pomijając kluczową rolę wojsk USA. W rzeczonym artykule, do którego skądinąd mam sporo zastrzeżeń innego rodzaju ale to osobny temat, dobrze pokazano jak urzędowy ''antyfaszyzm'' służył zakłamywaniu historii w NRD, pozwalając przejść do porządku dziennego nad kłopotliwym dla każdego marksisty faktem powszechnego poparcia nazistów przez robotników a nawet akcesu licznych komunistów do NSDAP : przed 1933 r w Niemczech weimarskich istniała największa po ZSRR partia komunistyczna na świecie licząca setki tysięcy członków i miliony zwolenników, przy założeniu nieprzezwyciężalnego antagonizmu między obiema ideologiami powinna tam trwać permanentna wojna domowa po przejęciu władzy przez Hitlera, jak wiadomo nic takiego nie miało miejsca, nie tłumaczy tego terror wewnętrzny, który nigdy nie osiągnął w III Rzeszy choćby porównywalnych rozmiarów z bolszewicką Rosją, gdzieś ci ludzie musieli się więc podziać skoro zdecydowana większość nie została zamordowana ani nie siedziała po obozach czy uciekła za granicę, wyparowali? Pozwalało to również władzom NRD bagatelizować całkiem mordy na Polakach i Żydach głównej winy hitlerowskich Niemiec upatrując w konflikcie z Moskwą - lewicowa frakcja NSDAP w osobie Goebbelsa czy braci Strasserów jak i prorosyjski Haushofer mogliby jedynie przyklasnąć takiej postawie.
''Miało to dla biurkowych zbrodniarzy hitlerowskich kluczowe znaczenie. Urzędnicy i oficerowie wydający polecenia mordów na ludziach, których nigdy nie widzieli, musieli być od tego momentu traktowani jako przestępcy, którzy swoich mordów zaledwie „usiłowali” (!). Ale co jeszcze ważniejsze, zgodnie z niemieckim systemem prawnym „usiłowanie zbrodni” przedawniało się po 15 latach, czyli w maju 1960 r.''
- dlatego w RFN skazywano, o ile w ogóle, zwykle jedynie stojących najniżej w hierarchii nazistowskiego terroru bezpośrednich oprawców, natomiast wydające im rozkazy elity III Rzeszy zapewniły sobie tym samym faktyczną bezkarność. To tyle jeśli idzie o ''samooczyszczanie się środowiska sędziowskiego'', tam jak i tutaj, bo w świetle opisanych nikczemności nie może dziwić gorące wsparcie jakie niemiecka ''nadzwyczajna kasta'' udziela swoim polskim kameraden w heroicznym oporze przed rozliczeniem się z własnym uwikłaniem, tym razem w komunistyczny reżim. Niezwykła z pozoru jedynie nazi-komunistyczna solidarność sięga zapewne głębiej, co najmniej czasów wojny a konkretnie szemranych układów w jakie wchodzili niemieccy komuniści osadzeni w obozach koncentracyjnych z ich władzami, jak podaje inny badacz Szymon Pietrzykowski w dostępnym w sieci artykule ''Złudne nieuwikłanie. III Rzesza w interpretacji antyfaszystowskiej - casus NRD'' :
''W relacjach z Buchenwaldu publikowanych w oficjalnym obiegu [ wschodnioniemieckiej propagandy ] komunistów zachwalano jako wzorowych współtowarzyszy nieobojętnych na krzywdę innych, w tym niekomunistycznych więźniów - Żydów, chrześcijan, socjaldemokratów czy świadków Jehowy. Zeznania świadków w procesach byłych członków załogi obozu, które szeroką falą poczęły się toczyć w Niemczech Zachodnich od wczesnych lat 60-ych, oraz późniejsze badania historyków podważyły ów romantyczny obraz. Jak się okazało nadreprezentatywna liczba osadzonych tam komunistów wypełniała rolę więźniów funkcyjnych, tzw. ''CZERWONI KAPO'' [ rote Kapos ] za cenę kolaboracji z SS uzyskiwali dodatkową żywność, którą niechętnie dzielili się z osobami nie będącymi komunistami, i przywileje znacząco zwiększające ich szanse na przeżycie.''
Podobnie działo się w Ravensbruck, gdzie pomagając nazistom w gnojeniu innych więźniów udało im się wejść w posiadanie broni a nawet radiostacji przez co gdy do obozu zaczęły zbliżać się oddziały Pattona i esesmani wpadli w panikę zamarkowali powstanie, mimo całego zamieszania i znakomitych warunków dla powodzenia buntu po kilku godzinach przy śladowym oporze ledwo zdobyli parę wieżyczek strażniczych tuż przed przybyciem Amerykanów, oczywiście komusza propaganda przedstawiła to później jako bohaterski akt ''samowyzwolenia'' kompletnie pomijając kluczową rolę wojsk USA. W rzeczonym artykule, do którego skądinąd mam sporo zastrzeżeń innego rodzaju ale to osobny temat, dobrze pokazano jak urzędowy ''antyfaszyzm'' służył zakłamywaniu historii w NRD, pozwalając przejść do porządku dziennego nad kłopotliwym dla każdego marksisty faktem powszechnego poparcia nazistów przez robotników a nawet akcesu licznych komunistów do NSDAP : przed 1933 r w Niemczech weimarskich istniała największa po ZSRR partia komunistyczna na świecie licząca setki tysięcy członków i miliony zwolenników, przy założeniu nieprzezwyciężalnego antagonizmu między obiema ideologiami powinna tam trwać permanentna wojna domowa po przejęciu władzy przez Hitlera, jak wiadomo nic takiego nie miało miejsca, nie tłumaczy tego terror wewnętrzny, który nigdy nie osiągnął w III Rzeszy choćby porównywalnych rozmiarów z bolszewicką Rosją, gdzieś ci ludzie musieli się więc podziać skoro zdecydowana większość nie została zamordowana ani nie siedziała po obozach czy uciekła za granicę, wyparowali? Pozwalało to również władzom NRD bagatelizować całkiem mordy na Polakach i Żydach głównej winy hitlerowskich Niemiec upatrując w konflikcie z Moskwą - lewicowa frakcja NSDAP w osobie Goebbelsa czy braci Strasserów jak i prorosyjski Haushofer mogliby jedynie przyklasnąć takiej postawie.
W tym kontekście dla nas szczególnie interesującym jest jak się rzeczy miały pod tym względem na terenach Polski wcielonych do Rzeszy w czasie wojny i tuż po niej - prawdziwych
rewelacji jeśli o to idzie dostarcza znaleziona przy tej okazji praca
historyka Adama Dziuroka ''Śląskie rozrachunki. Władze
komunistyczne a byli członkowie organizacji nazistowskich na Górnym
Śląsku w latach 1945-1956.'' dostępna w całości w sieci - polecam lekturę, zwłaszcza 2-go
rozdz. IV-ej części pod wszystko mówiącym tytułem ''Przenikanie
do struktur partyjnych i aparatu bezpieczeństwa'' bo potwierdza moje
podejrzenia o kundlej genezie naszych powojennych elyt, na zachętę
przywołam parę co smakowitszych ustępów :
''Byli członkowie organizacji nazistowskich dążyli do zamazania śladów swego zaangażowania w ruchu narodowosocjalistycznym a dobrym sposobem na ukrycie swej niechlubnej okupacyjnej przeszłości było wstąpienie w szeregi partii komunistycznej. Ludziom takim tym łatwiej było dostosować się do nowych warunków bo przecież już raz znaleźli się w podobnej sytuacji, gdy w czasie okupacji, z różnych zresztą względów, często oportunistycznych, wybrali obóz zwycięzców wstępując do organizacji nazistowskich. Najkorzystniejsze dla nich było wstąpienie do partii posiadającej władzę, a nie opozycyjnego wówczas PSL. [...] Z uwagi na niedobory kadrowe PPR przyjmowała w początkowym okresie wszystkich chętnych bez szczegółowego badania ich życiorysów a zachęty do wstępowania w szeregi partyjne były zamieszczane w gazetach. Później na Górnym Śląsku miał obowiązywać okólnik I sekretarza KW PZPR Romana Nowaka o przyjmowaniu do partii chętnych Niemców, a nawet byłych hitlerowców. [...] Mieszkańcy Śląska znając wojenne losy tych ludzi reagowali z oburzeniem na taką politykę personalną PPR. Nie dziwi w tych warunkach brak zaufania i wstrzemięźliwy stosunek Ślązaków do partii - oto opinia jednego z nich : ''W PPR były menty same. Tam był komyndant SA, tukej pierwszym sekretarzem.'' [ :))) ] W Chebziu robotnicy mówili między sobą, że nie wstąpią do partii, bo tam są sami esamani. [...] Mieszkańcy Śląska stroniący zasadniczo od działalności politycznej widzieli szereg podobieństw między partią komunistyczną a NSDAP np. w powiecie niemodlińskim ludzie traktowali PPR na równi z NSDAP czy SA a członkom tych ugrupowań nazistowskich nikt nie chciał narażać się podczas okupacji. Dlatego choć sporo osób wiedziało o przeszłości jednego z mieszkańców - byłego esamana, to bało się wystąpić przeciw niemu bo był członkiem PPR i prelegentem tej partii. [...] Byli członkowie Hitlerjugend zasilali szeregi komunistycznej organizacji młodzieżowej Związek Walki Młodych [ ZWM ] przekształconej w 1948 w Związek Młodzieży Polskiej [ ZMP ]. Polityka germanizacyjna okupanta poczyniła największe spustoszenie właśnie wśród dorastającej młodzieży kształcącej się w szkołach niemieckich. [...] Takie osoby nie miały też pewnych dylematów moralnych jakie dręczyły większość młodzieży autochtonicznej a wynikające z chrześcijańskiego wychowania, lata nazistowskiej indoktrynacji zrobiły w tej kwestii spore spustoszenie. Z zapałem neofitów wielu byłych członków Hitlerjugend zabrało się do pracy w nowej organizacji, jeden z nich został nawet przewodniczącym koła ZMP w jednym z mikołowskich zakładów przemysłowych. Na to zjawisko zwróciła uwagę kuria biskupia w Katowicach zauważając, że gorliwymi aktywistami ZMP zostawali w pierwszej kolejności byli członkowie Hitlerjugend. […] Do współpracy najłatwiej było pozyskać osoby najbardziej skompromitowane okupacyjną przeszłością. Na Śląsku szczególnym zainteresowaniem władz bezpieczeństwa cieszyli się byli agenci gestapo. Jeden z mieszkańców Katowic w 1945 r. twierdził, że ''agenci i konfidenci rekrutują się z Żydów, Polaków i Niemców a wśród nich jest dużo byłych agentów gestapo''. Stąd też metody postępowania komunistycznych władz bezpieczeństwa miały być przejmowane od gestapo. [...] Jeśli idzie o liczbę agentów w 1948 r. to Katowickie znalazły się na trzecim miejscu po województwach warszawskim i olsztyńskim, wg zaś zestawienia liczby informatorów z lipca tegoż roku WUBP w Katowicach posiadał ich najwięcej [ - nic dziwnego zresztą skoro jak szacują historycy samo katowickie gestapo miało ok. 2000 konfidentów i z tego tytułu odniosło niestety liczne sukcesy w gromieniu polskiego podziemia - przyp. mój ]. Na Śląsku w atmosferze skandalu czystek w aparacie bezpieczeństwa dokonał sam A. Zawadzki po tym jak szef WUBP Jurkowski powierzył ważne stanowiska państwowe osobom związanym wcześniej z gestapo. [...] Rozwiązanie problemu byłych członków organizacji nazistowskich wywoływało wśród ludności Śląska poczucie niesprawiedliwości. Nie chodziło już tylko o ich przenikanie do struktur partyjnych i aparatu bezpieczeństwa, ale ogólną atmosferę bezkarności za otwarte opowiedzenie się podczas okupacji po stronie nazizmu. ''Czy niedostrzeganie ze strony władz miejscowych oczywistej zdrady Polski nie może do żywego poruszyć i zaboleć przyglądających się temu ludzi wiernych Polsce przez cały okres okupacji ?'' - pytał retorycznie korespondent ''Polski Zachodniej'' podając przykład komendanta SA na teren Wisły, który ''zażywa absolutnej wolności [...] jeździ, szabruje i niczego mu nie brakuje, z wyjątkiem chyba jedynie... ptasiego mleka''. Taka sytuacja nie była według niego wyjątkiem na Śląsku.''
''Byli członkowie organizacji nazistowskich dążyli do zamazania śladów swego zaangażowania w ruchu narodowosocjalistycznym a dobrym sposobem na ukrycie swej niechlubnej okupacyjnej przeszłości było wstąpienie w szeregi partii komunistycznej. Ludziom takim tym łatwiej było dostosować się do nowych warunków bo przecież już raz znaleźli się w podobnej sytuacji, gdy w czasie okupacji, z różnych zresztą względów, często oportunistycznych, wybrali obóz zwycięzców wstępując do organizacji nazistowskich. Najkorzystniejsze dla nich było wstąpienie do partii posiadającej władzę, a nie opozycyjnego wówczas PSL. [...] Z uwagi na niedobory kadrowe PPR przyjmowała w początkowym okresie wszystkich chętnych bez szczegółowego badania ich życiorysów a zachęty do wstępowania w szeregi partyjne były zamieszczane w gazetach. Później na Górnym Śląsku miał obowiązywać okólnik I sekretarza KW PZPR Romana Nowaka o przyjmowaniu do partii chętnych Niemców, a nawet byłych hitlerowców. [...] Mieszkańcy Śląska znając wojenne losy tych ludzi reagowali z oburzeniem na taką politykę personalną PPR. Nie dziwi w tych warunkach brak zaufania i wstrzemięźliwy stosunek Ślązaków do partii - oto opinia jednego z nich : ''W PPR były menty same. Tam był komyndant SA, tukej pierwszym sekretarzem.'' [ :))) ] W Chebziu robotnicy mówili między sobą, że nie wstąpią do partii, bo tam są sami esamani. [...] Mieszkańcy Śląska stroniący zasadniczo od działalności politycznej widzieli szereg podobieństw między partią komunistyczną a NSDAP np. w powiecie niemodlińskim ludzie traktowali PPR na równi z NSDAP czy SA a członkom tych ugrupowań nazistowskich nikt nie chciał narażać się podczas okupacji. Dlatego choć sporo osób wiedziało o przeszłości jednego z mieszkańców - byłego esamana, to bało się wystąpić przeciw niemu bo był członkiem PPR i prelegentem tej partii. [...] Byli członkowie Hitlerjugend zasilali szeregi komunistycznej organizacji młodzieżowej Związek Walki Młodych [ ZWM ] przekształconej w 1948 w Związek Młodzieży Polskiej [ ZMP ]. Polityka germanizacyjna okupanta poczyniła największe spustoszenie właśnie wśród dorastającej młodzieży kształcącej się w szkołach niemieckich. [...] Takie osoby nie miały też pewnych dylematów moralnych jakie dręczyły większość młodzieży autochtonicznej a wynikające z chrześcijańskiego wychowania, lata nazistowskiej indoktrynacji zrobiły w tej kwestii spore spustoszenie. Z zapałem neofitów wielu byłych członków Hitlerjugend zabrało się do pracy w nowej organizacji, jeden z nich został nawet przewodniczącym koła ZMP w jednym z mikołowskich zakładów przemysłowych. Na to zjawisko zwróciła uwagę kuria biskupia w Katowicach zauważając, że gorliwymi aktywistami ZMP zostawali w pierwszej kolejności byli członkowie Hitlerjugend. […] Do współpracy najłatwiej było pozyskać osoby najbardziej skompromitowane okupacyjną przeszłością. Na Śląsku szczególnym zainteresowaniem władz bezpieczeństwa cieszyli się byli agenci gestapo. Jeden z mieszkańców Katowic w 1945 r. twierdził, że ''agenci i konfidenci rekrutują się z Żydów, Polaków i Niemców a wśród nich jest dużo byłych agentów gestapo''. Stąd też metody postępowania komunistycznych władz bezpieczeństwa miały być przejmowane od gestapo. [...] Jeśli idzie o liczbę agentów w 1948 r. to Katowickie znalazły się na trzecim miejscu po województwach warszawskim i olsztyńskim, wg zaś zestawienia liczby informatorów z lipca tegoż roku WUBP w Katowicach posiadał ich najwięcej [ - nic dziwnego zresztą skoro jak szacują historycy samo katowickie gestapo miało ok. 2000 konfidentów i z tego tytułu odniosło niestety liczne sukcesy w gromieniu polskiego podziemia - przyp. mój ]. Na Śląsku w atmosferze skandalu czystek w aparacie bezpieczeństwa dokonał sam A. Zawadzki po tym jak szef WUBP Jurkowski powierzył ważne stanowiska państwowe osobom związanym wcześniej z gestapo. [...] Rozwiązanie problemu byłych członków organizacji nazistowskich wywoływało wśród ludności Śląska poczucie niesprawiedliwości. Nie chodziło już tylko o ich przenikanie do struktur partyjnych i aparatu bezpieczeństwa, ale ogólną atmosferę bezkarności za otwarte opowiedzenie się podczas okupacji po stronie nazizmu. ''Czy niedostrzeganie ze strony władz miejscowych oczywistej zdrady Polski nie może do żywego poruszyć i zaboleć przyglądających się temu ludzi wiernych Polsce przez cały okres okupacji ?'' - pytał retorycznie korespondent ''Polski Zachodniej'' podając przykład komendanta SA na teren Wisły, który ''zażywa absolutnej wolności [...] jeździ, szabruje i niczego mu nie brakuje, z wyjątkiem chyba jedynie... ptasiego mleka''. Taka sytuacja nie była według niego wyjątkiem na Śląsku.''
-
z tego wynika, że jak w pozostałych częściach kraju tuż po wojnie komunista nie przypadkiem był synonimem
bandyty, tak na Śląsku nazisty... Tak czy siak do partii zapisywała się zazwyczaj najgorsza ludzka szumowina, a nie żadni tam ''ideowcy''.
Na finał nie sposób pominąć uniwersytet w Greifswaldzie położonym pośrodku istnego północnoniemieckiego ''trójkąta bermudzkiego'' : pobliska Rugia
stanowi okręg wyborczy Angeli ''Stasi'' Merkel skąd zaczęła swój
triumfalny pochód po władzę, po drugiej stronie na bałtyckim
wybrzeżu leży słynne Peenemunde, były tajny ośrodek z czasów
II-ej wojny gdzie testowano rakiety V-2, nieopodal zaś wychodzi na ląd
rura Nordstreamu i to niemal tuż obok składowiska odpadów nuklearnych po
nieczynnej, gigantycznej elektrowni atomowej [ hej, a gdzie ekonielodzy? czemu Greenpeace nie bóldupi z tego powodu?! ]. Sama uczelnia, jeden z najstarszych niemieckich uniwersytetów, należała w okresie III Rzeszy do głównych
ośrodków tzw. ''deutsche Ostforschung'' - ''badań wschodnich''
mających stanowić ideologiczno-naukową podbudowę nazistowskiej
ekspansji w Europie Wschodniej i oczywiście z tego tytułu ziejących
morderczym antyslawizmem, stąd nie dziwi, że do jej wykładowców należały takowe kanalie :
''Jednocześnie
objął w 1933 funkcję Reichsleitera nazistowskiej organizacji Bund
Deutscher Osten zajmującej się germanizacją mniejszości polskiej
w przedwojennych Niemczech. Obie funkcje sprawował do 1937, gdy
został profesorem Uniwersytetu w Greifswaldzie, a następnie w roku
1938 rozpoczął pracę w Abwehrze (Wydział II) jako ekspert do
spraw Europy Wschodniej.''
- jaja
polegają na tym, że część tychże kadr profesorskich,
które pozostały w NRD z równą żarliwością zaczęła wykazywać w swych
pracach z kolei rdzenną słowiańskość niemieckich ziem:). Faktycznie,
nieciekawe typy znalazły tam sobie przystań także po wojnie np. :
''Teresa
Wróblewska dotarła do innego wybitnego na swój sposób naukowca z
poznańskiej Reichsuniversitaet. Był nim profesor Hermann Voss,
dyrektor Instytutu Anatomii. W piecu krematoryjnym jego zakładu
spalono ciała kilku tysięcy Polaków i Żydów, ofiar poznańskiego
Gestapo. Sam profesor nie był uczestnikiem, tylko świadkiem
zbrodni. Nie był świadkiem obojętnym. W pamiętniku pod datą 15
IV 1941 roku zanotował: "Gdybyż to było można to całe
polskie towarzystwo przepędzić przez takie piece. Wtedy nareszcie
naród niemiecki miałby spokój na wschodzie". Po wojnie
Hermann Voss osiadł na Uniwersytecie w Greifswaldzie (NRD), skąd
w liście do polskiej autorki datowanym 11 VII 1978 pisał : "Mam
83 lata i potrzebuję tylko spokoju". Za jaką cenę osiąga się
spokój ?'' [ str. 10 ] :
Do rangi symbolu urasta, że uczelnia zachowała przez cały okres istnienia NRD miano patrona Ernsta Moritza Arndta nadane jej po przejęciu władzy przez nazistów, z tą jedynie różnicą, iż o ile dla narodowych socjalistów był on głosicielem ''czystości'' narodu niemieckiego krytykującym mieszanie się kultur, pruskim patriotą agitującym przeciwko napoleońskiej okupacji nastawionym przy tym antyżydowsko, tak komuniści z kolei widzieli w nim wojującego z feudalnymi przywilejami bojownika o ''sprawiedliwość społeczną'' i wzór przyjaźni z Rosją - jak widać dla każdego coś miłego. Znamienne, że dopiero 2 lata temu Arndt przestał w końcu patronować greifswaldzkiemu uniwersytetowi - to tyle chyba jeśli idzie o rozliczanie się ze swoją nazistowską jak i komunistyczną przeszłością naszych zachodnich sąsiadów, nie dziwota więc, iż niezwykle imponują zarówno naszym folksdojczom jak i neobolszewickim kurwiom, jednako im serdeczne LGTB w dupę. Mnie jednak jako kielczanina szczególnie zainteresowało, że absolwentem tejże nazi-komunistycznej Alma Mater jest późniejszy SLD-owski minister edukacji ''narodowej'' Ryszard Czarny, związany z matecznikiem świętokrzyskiego z kolei ''uniwersytetu'' jakim była miejscowa WSP, gdzie był I-ym sekretarzem uczelnianej PZPR, niestety z jego biogramu na Wiki nijak wyczytać się nie da co konkretnie w Greifswaldzie studiował, bo raczej chyba nie na ''wojskowym wydziale medycznym istniejącym jako biuro Narodowej Armii Ludowej [ Nationale Volksarmee ]''... Byłżeby więc ostał się teologiem? [ w domyśle : protesranckim ] - tak czy siak szkolenie ideologiczne odchodziło tam obowiązkowo na wszystkich kierunkach na czele z instytutem marksizmu-leninizmu ofkors, coś mi więc mówi, że część przynajmniej wykładowców miała w tym zaprawę już za poprzedniego reżimu... no nic, grunt, że wszystkie Ryśki to fajne chłopaki.
Szczęść Boże!