sobota, 9 lipca 2022

Ruś czy Rosja?!

Znowu wbrew zapowiedziom jestem zmuszony porzucić na chwilę temat genezy imperializmu Rosji, tak jest mi ten kraj obmierzły im bardziej go poznaję. A już szczególnie to, co rzekomo w nim najlepsze i stąd używane jako obuch propagandowy, tj. tak zwana ''wielka rosyjska kultura''. W istocie narzędzie moskiewskiego imperializmu i militaryzmu, co przyznaje sam naczelny kustosz Ermitażu Michaił Piotrowski, niekwestionowany autorytet w dziedzinie tamtejszej sztuki. Wszakże nie powinno to oznaczać odrzucenia ruszczyzny jako takiej, bowiem dogodnym jest właśnie psychopatom z Kremla, aby dzierżyć nań monopol ideowy. Niczego bowiem nie obawia się bodaj bardziej rosyjska despocja, jak konkurencji w obrębie ''ruskiego świata'', stąd moskiewscy władcy tępili ją bezwzględnie z niesłychanym często okrucieństwem, obojętnie czy to był Nowogród, Twer, Wilno a teraz Kijów. W rzeczy samej obecna wojna między Rosją a Ukrainą to walka o prymat wśród samych Rusinów, co zdaję sobie sprawę może brzmieć prowokacyjnie i wręcz bluźnierczo. Od początku jednak zwracałem uwagę, że najbardziej zażarty opór moskiewskiej agresji nie stawiają żadni ''banderowcy'' jak bredzi Putin, a w każdym razie nie głównie oni, lecz rosyjskojęzyczni zazwyczaj Ukraińcy ze wschodnich, południowych i centralnych rejonów kraju. Oczywiście nadal nie brak tam ''pożytecznych idiotów'' sławiących ''katechona'' nawet, gdy spadają im na durny łeb posyłane przezeń rakiety. Niemniej coraz więcej rosyjskojęzycznych obywateli Ukrainy zdaje sobie sprawę z oczywistego bankructwa moskiewskiego imperializmu, nie tylko gospodarczego co nade wszystko politycznego i wręcz cywilizacyjnego. Co więcej, sami władcy Kremla mają tego świadomość i zapewne właśnie w tym celu min. dokonali agresji na sąsiedni, bratni ruski naród, bo nic im już jako totalnym przegrywom innego nie pozostało. Przywoływałem tutaj niedawno choćby raport ichniego wicepremiera A. Biełousowa, kreślący ponure raczej prognozy dla swego kraju. Można więc się z tego śmiać, ale naprawdę jeśli Rosja co nie daj nawet wygra militarnie ten konflikt, i tak de facto przegra, a właściwie już poniosła klęskę wszczynając go i w ten sposób nastawiając przeciw sobie ludzi, którzy jeszcze całkiem niedawno związani byli z nią duchem, jak i konkretnymi interesami. Oczywiście pokusa, by odrzucić w tej sytuacji rosyjskość jako taką, kojarzącą się z obmierzłym agresorem i okupantem kraju, jest nader zrozumiała. Sęk jednak w tym, iż o to właśnie chodzi Putinowi i jego bandzie, w ich interesie jest bowiem Ukraina ograniczona do chłopskiej, ludowej ''galicyjskości'' z jej - proszę wybaczyć, ale ''chachłackim'' folklorem, wyszywanymi koszulami i melodyjnymi zaśpiewami etc. A także kultem Bandery rzecz jasna, jakże miłym dla rosyjskiej propagandy narzędziem antagonizowania Ukraińców i Polaków. Nic z tego nie może być atrakcyjne dla rosyjskojęzycznych obywateli Ukrainy, którzy czy to się komu podoba lub nie, stanowią większość mieszkańców kraju, stąd jak dotąd odrzucało ich pchając w łapy Moskwy. Dziś jednak w obliczu jej nie tylko ekonomicznego, co nade wszystko polityczno-ideowego bankructwa otwiera się niepowtarzalna szansa na ustanowienie konkurencyjnego wobec niej ośrodka ruskiej władzy - i gospodarze Kremla doskonale to wiedzą, stąd postanowili zapewne zdusić niebezpieczeństwo w zarodku. Wszakże i sami Ukraińcy nie powinni w tej sytuacji niweczyć historycznej okazji, jaką nadarzył im los zasklepiając się w banderowskim szowinizmie wykluczającym de facto większość rodaków nawet, a cóż dopiero mówić o Rosjanach, dla których Kijów mógłby stać się potencjalnie atrakcyjną alternatywą dla moskiewskiego despotyzmu. Bez złudzeń, iż od razu masowo chętnie skorzystają z jego oferty, no chyba, że nie będą mieć już innego wyboru, nawet jednak niewielki procent z nich uczyniłby istotny wyłom z perspektywy Kremla. Zresztą kacapski imperializm stanowi zmorę nie tylko dla ościennych krajów, ale i kolonizowanych przezeń nacji i ras, a nawet samej Rosji. Gówno bowiem może tam płynąć ulicami, a jeszcze bardziej wylewać się z rządowej propagandy, za to jaka ''wielika dierżawa''! Rosja przez to była zmuszona do życia ponad stan, zbrodniczego trwonienia własnych zasobów na czele z życiem zamieszkującej ją nacji, byle dogodzić mocarstwowym i europejskim ambicjom swej władzy. Imperializm jej rodzi się dopiero kiedy zrzuca zależność od mongolskiej ordy, usiłując wejść do rodziny państw Europy, czego symbolicznym wyrazem staje się ożenek moskiewskiego władcy ze zlatynizowaną bizantyńską arystokratką, jakiego domniemanym konsekwencjom poświęciliśmy zeszły tekst. Dziś jednak projekt ten zdaje się dogorywać ostatecznie, wszystko bowiem wskazuje, że Rosji nań zwyczajnie już nie stać. Sami władcy Kremla świadomie lub nie grzebią go odwołując do nacjonalistycznej retoryki ''ruskiego'' -  a nie rosyjskiego - ''miru'', jawnie przeczącej imperialnemu dziedzictwu kraju i nawet kocopoły Putina o Piotrze I nie są w stanie wiele tu zmienić. Głównym celem obecnej wojny było więc wzmocnienie żywiołu słowiańskiego w narodowym państwie rosyjskim powstałym na gruzach sowieckiego imperium. W takim razie jednak Kreml zabrał się do sprawy fatalnie przegapiając na szczęście kluczowy moment, bo gdyby dokonał pełnoskalowej inwazji w 2014 r., pewnie niestety odniósłby sukces. Wystarczyła jednak niecała dekada, by nawet wśród rosyjskojęzycznych Ukraińców nastąpiła radykalna zmiana nastawienia wobec Moskwy, gdyż na przykładzie Donbasu i Krymu przekonali się, że jej rządy oznaczają upadek gospodarczy i dezurbanizację. Jednym słowem regres cywilizacyjny pod władzą nasłanych przez Rosję bandytów i złomiarzy, jak psychopata Zacharczenko. Watażkowie ci byli tak nieudolni, że niemal wszystkich pomordowały później same kremlowskie specsłużby, pomnę choćby jaki ból dupy z powodu pokazowej egzekucji jednego z nich, niejakiego ''Batmana'', mieli nazi-geje z xxxportalu. Nawet oni nie kryli, iż dokonała jej grupa profesjonalnych zabójców z FSB, działając z rozkazu Surkowa-Dudajewa, pół-Czeczena nadzorującego wówczas marionetkowe republiki w Donbasie [ obecnie czynownik ten wypadł z łask Putina i ponoć przebywa w areszcie ]. I tak oto stworzona przez prokremlowskich Żydów jak Piotr Szczedrowicki idea ''ruskiego świata'', deklarująca oficjalnie narodowe pojednanie wschodnich Słowian, zaprowadziła między nimi nieodwracalne poróżnienie pchając do bratobójczej rzezi, być może zgodnie z ukrytymi zamiarami jej twórców...

Dlatego jeśli ktoś sądzi, że obecna wojna na Ukrainie to konflikt między Wschodem a Zachodem, jak Napierała dajmy na to, ten dureń. Nie tylko dlatego, iż po jej stronie stoją w niej azjatyckie państwa, jak Korea Płd., Japonia zwłaszcza, Tajwan żywotnie tym zainteresowany w obliczu potencjalnej agresji Chin, czy wreszcie Singapur. Ba, nawet obecny przywódca Kazachstanu, mimo że stary moskiewski agent szkolony do szpiegowania Chińczyków, rzucił dopiero co w twarz Putinowi jak czekista czekiście, że jego kraj nie uznaje marionetkowych rosyjskich państewek w Donbasie, ani zaboru przez Rosję Ukrainy. Zdaje sobie bowiem sprawę, iż następnym celem moskiewskiej agresji jest Azja Środkowa, co uruchomiłoby katastrofalny ''efekt domina'' w regionie, a wówczas egzotyczne dotąd dla Polski problemy tamtejszych nacji stałyby się wkrótce i naszymi, osobny temat. Nade wszystko jednak trzeba być kompletnie ślepym mentalnie tumanem, by nie dostrzegać kluczowego dla obecnej wojny aspektu rusko-rosyjskiej rywalizacji pomiędzy bratnimi, słowiańskimi narodami. Nigdy zresztą ''ruski świat'' nie był takim monolitem, jak to się zdaje wyznawcom Moskwy, nawet u szczytu jej hegemonii roiło się wprost w nim od rozmaitych separatyzmów. Niestety zwykle o lokalnym charakterze, stąd nie mogących trwale obalić wielkorosyjskiego despotyzmu, dziś jednak jest zgoła inaczej i stąd cała ta wojna. W rzeczy samej bitwa idzie o ocalenie samych rusińskich nacji, bowiem jeśli nie zdołają uwolnić się spod moskiewskiej opresji, pójdą na dno wraz z nią. Od samego początku zresztą rosyjski imperializm nosił beznadziejnie pasożytniczy charakter, przypomnijmy nawet to co stanowi jego niezaprzeczalne dziejowe osiągnięcie tj. scalenie niestepowej części Eurazji z obszarem Wielkiego Stepu, było możliwe jedynie dzięki zaadaptowaniu przezeń militarnych technologii Zachodu. Podbicie chanatów Kazania i Atrachania nie dokonałoby się, gdyby nie specjaliści sprowadzani przez Iwana Groźnego min. z renesansowych Włoch, co każe widzieć w tym możliwą inicjatywę obejścia przez potężne jeszcze wtedy Wenecję i Genuę osmańskiej ''blokady'' rynków w Azji centralnej i na Dalekim Wschodzie. Z kolei przekierowanie ekspansji przez cara-''boskiego tyrana'' ku Bałtykowi kosztem Rzeczpospolitej, było zapewne związane z jego ścisłymi w owym czasie relacjami z angielską Kompanią Moskiewską, budząc uzasadnione wątpliwości na ile samodzielną rzeczywiście politykę prowadzili kolejni rosyjscy władcy [ i ''gosudarynie'' ]. W obliczu totalnego bankructwa samodzierżawia w jego dotychczasowej postaci, wielkorosyjskie elity na czele ze szlachcicem Leninem dokonały brutalnej adaptacji zachodnioeuropejskiego marksizmu do lokalnych realiów, nadając swemu imperializmowi globalny już wymiar. Obcego charakteru bolszewicki reżim nie wyzbył się do końca, nawet kiedy za Stalina począł przybierać pozornie ''swojską'' postać, bowiem sławetna industrializacja za jego rządów stanowiła tak naprawdę dzieło amerykańskich technologów. Modernizację tę zaś opłacano głównie rabunkowym wyzyskiem miejscowej ludności, co skończyło się ludobójczym dla niej ''Hołodomorem''. Z kolei odbudowa przemysłu ZSRR zrujnowanego wojną, była możliwa dzięki wywożeniu całej infrastruktury pokonanych Niemiec, nie tylko właściwych, ale i z terenów przez nią okupowanych czy tzw. Ziem Odzyskanych, przyznanych Polsce jako należna rekompensata. Wreszcie ostatnia fala sowieckiej industrializacji lat 60/70-ych także nie mogła obyć się bez technologii i kapitałów sprowadzanych zazwyczaj z zachodniej Europy, a także USA i Japonii. Dowodem flagowa radziecka inwestycja tamtego okresu, zakłady ''Kamaz'', gdzie całkiem nowoczesne na owe czasy i w dużym stopniu zautomatyzowane linie produkcyjne, obsługiwały komputery produkcji IBM. Kiedy za Reagana USA nałożyły na Związek Radziecki sankcje, to głównie RFN zapewniła sowietom niezbędną ''substytucję'' importu technologicznego. Do dziś zresztą rosyjska zbrojeniówka nie istnieje praktycznie bez niemieckich zaawansowanych obrabiarek, bo z dawnej potęgi radzieckiego przemysłu nie ostało się zgoła nic, poza resztkami. Tak więc komunistyczny reżim nigdy nie był w tym stopniu odizolowany od świata kapitalistycznego, jak wskazywać by mogła zimnowojenna rywalizacja z nim tocząca się dosłownie na całym globie. Od zawsze zresztą kacapska swołocz nie potrafiła bodaj niczego innego, jak brutalnie eksploatować poddany swej władzy kraj, stosując do dziś wobec niego rabunkową gospodarkę. Trudno oprzeć się wrażeniu rozpatrując trzeźwo historię Rosji, iż zarządzający nią na przestrzeni wieków postępowali zwykle niczym brytyjska Kompania Indyjska pustosząca na potęgę swą kolonię. Co bardziej kumaci Rosjanie, jak przywoływany choćby ostatnio przez Budzisza ekspert Klubu Wałdajskiego Andriej Cygankow, w pełni zdają sobie sprawę ze ścisłego związku rosyjskiego imperializmu z Zachodem. Moskwa swą mocarstwową pozycję budowała nie od Piotra I, jak zwykle się to przyjmuje, a jeszcze za czasów Iwana III Srogiego w drugiej połowie XV stulecia, na relacjach z Europą a więc jej deimperializacja musi konsekwentnie oznaczać także deokcydentalizację. Jednak tylko sami Rusini mogą tego dokonać, dokładnie jak upadek ZSRR przeprowadzony przez Rosję, zrzucającą już niepotrzebny jej sowiecki, mocarstwowy balast. Powielając tym gest Brytyjczyków, przekształcających swe imperium w do dziś istniejący Commonwealth, na ile udanie osobny temat, ale i to dobiega właśnie kresu, nie tylko w krwawych bojach na polach Ukrainy, bo rzecz czeka również Azję Centralną. Jednym słowem Rosja to jedynie krzywe, groteskowo spaczone zwierciadło Zachodu, a nie żadna dlań ''alternatywa'' i nigdy taką w dziejach nie była już od swego zarania. Nieuchronnie więc upadek hegemonii Okcydentu z jakim obecnie mamy do czynienia, wywołuje zgon rosyjskiego imperializmu, jakiego konwulsje właśnie obserwujemy na Ukrainie. Bowiem znakiem przynależności Rosji do Europy jest jej despotyzm, czego widomym symbolem mury Kremla, dzieło włoskich architektów i rzemieślników wczesnorenesansowej Italii. Nie zaś demokracje i liberalizmy, nieudolnie i bezskutecznie aplikowane temu krajowi przez Zachód, co bredzenie o ''mongolskich korzeniach moskiewskiej autokracji'' pozwala wygodnie nie dostrzegać rosyjskim ''zapadnikom''. Koniec zaś okcydentalnej cywilizacji w znanej nam formie wcale nie oznacza kresu USA, kraj ten bowiem ulega na naszych oczach gwałtownej deeuropeizacji, biała rasa nadal będzie odgrywać za oceanem istotną rolę, ale już nie dominującą jak dotąd. Trudno stąd, by Rosja jakiej imperialny status stanowił przepustkę do europejskiego koncertu mocarstw, mogła oprzeć się tymże procesom trawiącym Zachód. Imitatorski wobec niego charakter jej despotyzmu widoczny jest również tam, gdzie z pozoru radykalnie staje przeciw niemu okoniem.

Nawet to bowiem, co rzekomo ją wyróżnia obecnie, czyli deklarowany oficjalnie ''konserwatyzm obyczajowy'' i ''homofobia'', jest często dziełem pederastów jak ''sodomski i gomorski'' władyka Cyryl, czy lesba Skabiejewa - naczelna obok Simonian sucz propagandowa kremlowskiego reżimu. Rosji brak rozpaczliwie czegokolwiek, co zapewniłoby jej szanse na dalszy rozwój, ten kraj zwyczajnie nie ma perspektyw i stąd grzęźnie w coraz bardziej paranoidalnym, nienawistnym resentymencie. Dlatego trzeba ewakuować się jak najszybciej z tonącej gwałtownie krypy moskiewskiej despocji, bezwzględnie odcinając od idących wraz z nim na dno tamtejszych ''zombifikowanych orków''. Ocaleją jedynie ci z Ukraińców i ogólnie samych Ruskich, którzy pojmą to na czas, jak by to brutalnie nie zabrzmiało, ale Moskwa swą desperacką i całkiem obłąkaną już agresją zbrojną nie dała im innego wyboru. Na fakt ten próbował ostatnio zwrócić uwagę Arestowycz, powodując prawdziwą g*burzę na Ukrainie przestrogą przed zamykaniem się w obrębie ''małej kultury'' na ''rosyjski świat''. Niefortunne to sformułowanie wywołało powszechne oburzenie ukraińskiej opinii publicznej, kojarząc jej jak najgorzej z kolonialnym, sowieckim i wielkoruskim podejściem gardzącym pomniejszymi narodami, ich język i dokonania sprowadzając najwyżej do rangi ludowego folkloru. Takowe stanowisko co znamienne charakteryzuje zarówno rosyjskich, jak i banderowskich szowinistów, umyka w ten sposób choćby humanistyczny wymiar również ukraińskiej kultury. Na co zwraca uwagę sam Arestowycz przypominając, że nauczył się biegle władać jakoby ''chachłacką gwarą'' dla studiowania filozofii na stołecznym uniwersytecie w Kijowie. Nie o rzekomą pogardę wobec ukraińskości więc mu idzie, lecz zasklepianie się przez nią we wspomnianej prowincjonalnej ''galicyjskości'', oddając tym samym pola Moskwie w morderczej wprost rywalizacji o prymat w ''ruskim świecie''. Tym bardziej, że ledwie skrywanym celem agresji Rosji przeciw Ukrainie, jest zniszczenie jej przemysłu i zamiana w kraj rolniczy. Czy to się komu podoba lub nie, Ukraińcy i Moskale to bratnie słowiańskie narody, splątane losem na dobre co i złe, pytanie tylko kto z nich weźmie teraz górę, bo że nie dogadają się inaczej jak zbrojnie, to już oczywiste. Owszem, to z czym mamy teraz do czynienia za wschodnią granicą Polski to nic innego, jak wewnątrzruski dialog polityczny, toczony adekwatnymi doń militarnymi środkami. Bowiem my Słowianie nie tylko ''lubimy sielanki'', ale też w naszej tradycji leży rozsądzanie bratnich sporów za pomocą siekiery i topora - dziś rolę tę pełnią ich współczesne, o ileż potężniejsze odpowiedniki w postaci ciężkiej artylerii, czołgów, dronów, sił powietrznych etc., niemniej istota pozostała taż sama. W każdym razie wypada zgodzić się z Arestowyczem, że Kijów nigdy nie odniesie realnego triumfu, jeśli nie zdoła wojny Rosji z Ukrainą przekształcić w cywilizacyjne starcie, bój o wolną Ruś z moskiewskim despotyzmem. Znamienne zresztą, iż dla ukraińskich intelektualistów jak on polszczyzna stanowi język swobód obywatelskich - oczywiście nie idzie o żadne urojone ''imperium wielkolechickie'', jakowyś słowiański odpowiednik ''Lebensraumu'' na Wschodzie, tylko ''zarażenie ideowe'' politycznym republikanizmem Rusinów, oraz innych nacji pod kontrolą tyranii Moskwy i zdruzgotanie jej tym sposobem. Niestety sami Ukraińcy w kontrze zdają się nie tyle brnąć w koleiny banderowskiego szowinizmu, dla którego paliwo dała uzasadniona nienawiść do rosyjskiego agresora, co nade wszystko ślepe zauroczenie wyidealizowaną ''europejskością''. Arestowycz miejscowych prounijnych hunwejbinów porównuje ironicznie do komsomolców, bo też i jak radzieccy pionierzy kontentują się prowadzeniem ich za rękę przez ''starszych i mądrzejszych'', w miejsce Moskwy podmieniając jedynie Brukselę, a tak naprawdę Berlin. Tym razem to nie ZSRR a Eurosojuz będzie za pomocą swych komisarzy nomen omen wydawał im dyrektywy, a ponieważ wielu z nich to neomarksiści, sporo Ukraińców poczuje się przez to swojsko, jak za młodych lat. Alternatywy nie stanowi także ślepy zachwyt Anglosasami, bowiem im również bez złudzeń nie zależy na zwycięstwie Ukrainy, lecz jedynie osłabieniu Rosji a to nie to samo, nawet jeśli nie ma jednego bez drugiego. Do ostatecznego triumfu Kijowa potrzeba czegoś więcej i tym właśnie jest walka o prymat w ''rosyjskim świecie'' z Moskwą, obalenie jej monopolu ideowego i politycznego, jaki dotąd w nim dzierżyła. Sekunduje tu Arestowyczowi inny ukraiński intelektualista, filozof i bankowiec [!] w jednym, Serhij Daciuk. Postuluje on groteskowej i zbrodniczej ''denazyfikacji'' w wydaniu Moskwy, rzucenie w kontrze przez Kijów hasła ''deimperializacji'' całej przestrzeni posowieckiej i to w interesie samych Rosjan, oraz innych zhołdowanych przez nich nacji i ras. Co ważne, takowy prawdziwie wolnościowy program nie powinien stanowić jedynie ślepego powielania zachodniej ''demokratyzacji'', dziś wprost LGBT-yzacji, by nie powtórzyć błędów lat 90-ych. Czerpać za to z rodzimych tradycji republikańskich, jakie Ruś posiada wbrew temu, co zdołała wmówić światu sama Rosja. W tym kierunku zdaje się też zmierzać myśl omawianego już na tych łamach Adrija Baumeistera, chociaż jego niemieckie korzenie wpływają zapewne szkodliwie na idealizowanie przezeń jakoby ''konserwatywnych'' i ''chrześcijańskich'' źródeł integracji europejskiej. O ileż trzeźwiejszy pod tym względem jest ''resortowy okultysta'' Arestowycz, upatrując w tym słusznie od początku projektu neomarksistów-postheideggerystów spod znaku ''szkoły frankfurckiej''. Dodajmy z niemałym udziałem paneuropejskiego naziolstwa i filożydowskich rasistów od Kalergiego.

Dopiero bowiem teraz, trzy dekady ponad po kontrolowanym przez post-komunistyczne elity władzy ''upadku ZSRR'', mamy do czynienia z faktycznym rozpadem posowieckiej zony. Trudno doprawdy o lepszy tegoż procesu dziejowego symbol, jak stawiane przez durnych Moskali pomniki babci Ani, zgrzybiałej staruszki dzierżącej sowiecką flagę. Oto widomy dowód, że komunizm nie ma przyszłości, nadchodzi jego nieubłagany kres, stąd nie da się już budować wspólnoty państw i narodów powstałych po rozpadzie ZSRR na poradzieckich resentymentach. Otwiera to powtórzmy niepowtarzalną szansę przed Ukraińcami, przejęcia inicjatywy od zbankrutowanej politycznie Rosji w całym niemalże ''ruskim świecie'', a w każdym razie na pewno jego pokaźnej części jaka wyłoni się na gruzach moskiewskiego imperializmu [ oby ]. Dlatego Arestowycz ma rację, być może zamierzenie ''dorzucając do pieca'' swym prowokacyjnym dla innych współobywateli wypominaniem im prowincjonalnej ''małości'', lub ślepego zapatrzenia w idealizowany przez nich Zachód, co do zasady równie głupiego jak prokacapskie. Aczkolwiek zrozumiałym jest oburzenie na jego słowa, wśród takich krytyków jak ukraińska dziennikarka Janina Sokołowa. Kobieta skądinąd piękna i dzielna, towarzysząca z kamerą obrońcom swego kraju na froncie, jak i dokumentując spustoszenia dokonane przez rosyjskie żołdactwo. Trafnie z pozoru wytyka Arestowyczowi, iż kultura zarówno ''wysoka'' jak i popularna stanowi istotne narzędzie moskiewskiego imperializmu. Nawet błahe wydawałoby się telenowele i programy rozrywkowe oglądane przez nią, gdy dorastała w rodzinnym Zaporożu, czyniły z niej mentalną ''kacapkę'', jak sama teraz przyznaje. Tyle że dziś pryncypialny sprzeciw wobec agresji Rosjan na jej ojczyznę, oraz popełnianych przez nich zbrodni celowo wyraża zazwyczaj w zrozumiałym dla Moskali języku, potwierdzając tym samym nieświadomie słuszność intuicji Arestowycza! Sama też stanowi dowód, jako pochodząca z Zadnieprza i pierwotnie rosyjskojęzyczna Ukrainka, że właśnie tacy jak ona stanowią prawdziwą nadzieję na przyszłość dla ''ruskiego świata'', wyrwania go ze szponów Moskwy. Podobnie jak Amerykanie nie zdołają pokonać kontynentalnych Chin bez współdziałania z niekomunistycznymi Chińczykami z Tajwanu i Singapuru, oraz innymi krajami Azji, tak również trudno w ogóle myśleć o realnym obaleniu despotyzmu Rosji bez udziału w tym samych Rusinów. Prawosławnych czy nie, mniejsza z tym, bowiem przeciwnika najskuteczniej zwalcza się jego własną bronią, a w tym wypadku rodakami - Moskale coś o tym wiedzą, podsycając gdzie tylko mogą wewnętrzne konflikty wśród wrogów, należy stąd dowalić im tym samym i to w dwójnasób. Nie zaś brnąć w wygodny dla nich tak banderowski szowinizm narodowy o wręcz rasistowskim charakterze, co i nade wszystko wydumaną niestety przez większość Ukraińców obecnie ''proeuropejskość'', co musi skończyć się strasznym rozczarowaniem na którym żerować będzie Moskwa. Czy więc elity w Kijowie stać na samodzielność i podjęcie wyzwania na polu walki już ideowej z rosyjską despocją, okaże się wkrótce a tacy zaangażowani politycznie ukraińscy intelektualiści, jak wspomniani Daciuk, Arestowycz czy nawet z pewnym zastrzeżeniem Baumeister, dają realną nadzieję na to, iż tak się stanie. Wbrew wszystkim zdiagnozowanym tu przeszkodom, inaczej Rosja nie tyle zatriumfuje, co pogrzebie wraz z sobą resztę wschodniej Słowiańszczyzny. Wcale nie jest to w interesie Polski, mając cały czas od tej strony za sąsiadów jak nie ciągły chaos, to okrutną i złodziejską tyranię na Kremlu czy w inszym Petersburgu. Ładu więc tutaj nam trzeba opartego na po republikańsku pojmowanej wolności, nie zaś anarchicznej swawoli jako faktycznego źródła, co i rezultatu tyranii. Bat'ko Machno bowiem to żadna alternatywa dla bolszewickiego na równi carskim zamordyzmu, choć sami anarchiści będą się zarzekać, iż tu idzie właśnie o samorządność, tyle że najlepszym jej gwarantem jest własne państwo narodowe, nie zaś te wszystkie utopijne kolektywy, skłoty czy insze falanstery. Wszakże naród w realiach Ukrainy nie może ograniczyć się powtórzmy tylko do d. Galicji, lecz objąć także rosyjskojęzycznych współobywateli stanowiących tak naprawdę większość wśród samych Ukraińców. Inaczej kraj zafunduje sobie powtórkę z separatyzmu Donbasu i Krymu, o ile wprost nie nową wojnę, choć tym razem już domową jaką straszy rodaków Arestowycz. Oby na wyrost, niemniej i tego zagrożenia należy być świadomym, aby go w niedalekiej przyszłości uniknąć. W należycie pojętym interesie Polski życzę stąd Ukraińcom zwycięstwa w konfrontacji z Rosją, nie tylko militarnej ale może nade wszystko ideowo-politycznej, o wywalczenie jak największej części ''rosyjskiego świata'' spod niewoli Moskwy. Na tym winna polegać wielka strategia Ukrainy wobec rosyjskiego zagrożenia, oby więc Kijów okazał się zdolny do jej podjęcia z pomocą innych krajów regionu Europy Wschodniej, w tym również Rzeczpospolitej ma się rozumieć. Wszystkim zaś, co na miejscu w tym zbożnym dziele mieszają, jak choćby poseł Braun otwarcie już kumający się z Jabłonowskim, czy inszy Kurwin albo Warzecha, pies mordę lizał. Jak rzekła Sokołowa, rzucając obelgę po polsku pod adresem Patruszewa, straszącego Ukraińców rzekomym zaborem przez Polskę zachodniej Ukrainy: ''chuj ci w oko kurwo, stara pizdo !''. Czyż stąd nie miałem racji twierdząc, że polszczyzna jest dla naszych sąsiadów ze Wschodu językiem wolności?:). Tak więc - Ruscy przeciw Rosjanom, samorządna republikańska Ruś kontra tyrania Moskali: tak zasadniczo przebiega obecnie linia podziału w wojnie na Ukrainie, a nie jak pierdoli zdychający Putin czy Girkin/Striełkin, że ''banderowcy'' i ''naziole'' walczą tam jakoby z kacapskimi ''wyzwolicielami''.

Zaznaczyć przy tym wypada stanowczo, iż nie idzie tu o upadek samej Rosji, lecz jej imperializmu! Niestety czy nam się to podoba w Polsce lub nie, ona przetrwa i nawet osłabiona pozostanie wciąż liczącym się graczem w Europie, walka toczy się jedynie o to na ile. Zachodowi z USA na czele nie zależy na upadku Rosji powtórzmy, stąd jedynie kompletne tumany biorą serio brednie Putina o rzekomym ''osaczaniu'' jego kraju przez NATO. A najlepszym dowodem, iż świadomie łże, jest ostentacyjne lekceważenie przezeń akcesu państw skandynawskich do Paktu, gotowego już niemal po zgodzie Turcji. Świetnie też, że na Zachodzie lewactwo dokonuje swoistego ''odkrycia Ameryki'', iż Rosja podobnie jak Chiny to ostatnie mocarstwa kolonialne na świecie. Sam tu pisałem niedawno, jak pożądanym dla Polski scenariuszem byłoby przekształcenie Moskwy w kraj rzeczywiście azjatycki, zdominowany przez żywioł muzułmańsko-buddyjski, Rosja bowiem może stanowić część Europy jedynie Rzeczpospolitej, oraz innych państw regionu kosztem. Nie mam wszakże złudzeń, aby taż wizja rodem z piłsudczykowskiego ''prometeizmu'' mogła się w najbliższej przyszłości spełnić. Skupieni na problemach Rosji z rosnącymi w siłę mniejszościami narodowymi, religijnymi i rasowymi, oraz wymieraniu samych Rosjan, zapominamy o mimo wszystko jednorodności etnicznej panującej dziś w tym kraju na tę skalę po raz pierwszy od początku XVI wieku. Zwraca na to uwagę historyk młodego pokolenia Bartłomiej Gajos pisząc, że obecnie Rosjanie stanowią nadal blisko 2/3 ludności państwa, kiedy w Związku Radzieckim była ich ledwie połowa, a za czasów carskiego imperium nawet mniej. Dlatego Putin może odwoływać się wprost do szowinistycznej retoryki, w gestii Kremla pozostają też narzędzia osłabiania separatyzmów przez choćby podsycanie antagonizmu muzułmańsko-buddyjskiego wśród mniejszości itp. imperialne praktyki ''dziel i rządź''. Na ich niechętne poparcie dla niego wpływa także fakt na który zwraca uwagę Galijew jako Tatar, że rosyjska opozycja jest nastawiona jeszcze bardziej nacjonalistycznie od ''katechona'', nie tylko kreatury pokroju Girkina i Kwaczkowa, lecz również hołubieni przez Zachód liberałowie. Wreszcie ubytek rosyjskiej ludności zostanie przynajmniej częściowo zrekompensowany na krótką metę masowym porywaniem Ukraińców z terenów okupowanych, z których większość poddana zostanie niestety skutecznej zapewne rusyfikacji. Insza inszość, że kto jeszcze tam żyw ten wieje na potęgę z rejonów zajętych przez Rosję, jak i marionetkowych państewek w Donbasie do ''zgniłej Gejropy'' i to zwykle przez zachodnią Ukrainę o ironio. Obaczymy więc jak Kremlowi pójdzie z zawłaszczaniem ''ruskiego miru'', bo póki co wygląda, iż świetnie mu wychodzi głównie jego rozproszenie w nie tyle rosyjską, co rusińską diasporę [ po czym znać żydowskie korzenie tejże idei ]. W każdym razie dekolonizacja będąc użytecznym narzędziem osłabiania wpływów Moskwy wśród zachodnioeuropejskiego lewactwa, jak i pozaeuropejskich nacji i ras, na gruncie samej Rosji i szeroko pojętego ''ruskiego świata'' jest zasadniczo mało perspektywicznym programem. Rosyjski imperializm mogą stąd obalić jedynie sami Rusini powtórzmy, i ten proces właśnie się na naszych oczach począł, choć droga do spełnienia celu jeszcze długa. Kreml doskonale zdaje sobie sprawę z zagrożenia, jakie stanowi to dla jego władzy, stąd tłumi nawet inicjatywy własnych nacjonalistów, bywa gdy trzeba bezwzględnie ich eliminując, jak niemal wszystkich donbaskich watażków. Rosja więc póki co raczej nie rozpadnie się, jak sobie to wielu także w Polsce roi, natomiast realnym jest scenariusz jej decentralizacji, większego znaczenia separatyzmów nie tyle etnicznych, co regionalnych nade wszystko wśród Rosjan. Inaczej wymiana jednego ''cara'' Putina na innego, dajmy na to Nawalnego, niczego nie zmieni a będzie wręcz jeszcze gorzej, obaleniu musi ulec sam system ''samodzierżawia'' panujący dotąd w Moskowii. Trzeba o tym mówić, inaczej złudne nadzieje na upadek Rosji stanowią tylko powód do drwin, bo jedynie debile co naczytały się o rzekomej wszechwładzy Gatesa lub Schwaba serio wierzą, iż ekonomię wciąż znacznego kraju można ot tak wyłączyć od razu sankcjami. One są w stanie jedynie pozbawić go perspektyw rozwoju, i to w istocie czynią, ale wątpić należy, by udało się Moskali zmóc li tylko restrykcjami natury gospodarczej i finansowej. Sami Amerykanie mimo deklarowanego głośno liberalizmu w to nie wierzą, stąd udzielają Ukrainie pomocy zbrojnej, skądinąd i tak nieznacznej co do skali ich potencjału militarnego. 

Deimperializacja poradzieckiej ''przestrzeni życiowej'', dokonana nade wszystko rękoma Rusinów, stanowi więc dla zamieszkującej ją ludności jedyne wyjście z moskiewskiej matni. Niestety głoszący owe hasła, wspomniany już ukraiński intelektualista Serhij Daciuk, nazbyt wielką wagę przyznaje w tym zbożnym dziele ''oddolnej samoorganizacji'' obywateli, z wyraźną niechęcią odnosząc się do kluczowej tu roli państwa. Z drugiej patrząc na jego stan tak w Rosji, jak i samej Ukrainie trudno mu się dziwić - Arestowycz w dyskusji z nim potwierdza, iż głównym wrogiem wewnętrznym Ukraińców jest nie tyle prorosyjska ''V kolumna'', którą skądinąd Putin swą agresją skutecznie dość zajebał, co inercja i opór ich własnego aparatu urzędniczego. Wedle niego sile lokalnych układów nie dali rady nawet bolszewicy, przypomina jak to miejscowe sitwy partyjno-bezpieczniackie mordowały po wojnie nasyłanych przez Chruszczowa ''rewizorów'', zwalając winę na karb mitycznych ''banderowców''. Onże też ''resortowy okultysta'' bez ogródek przyznaje, że znaczna część obecnej pomocy humanitarnej z Zachodu została rozkradziona wśród urzędasów na miejscu, zaś administracja Zełeńskiego jakiego jest doradcą, nie ma nawet za bardzo co z tym począć ani jak powstrzymać w obecnej sytuacji. Czystka bowiem i pokazowe procesy niewiele zmienią, dopóty nie zwalczone pozostaną zastarzałe przesądy, stojące za powszechną korupcją i kumoterstwem. Źródłem ich zaś jest diagnozowana tu niedawno permanentna niestabilność polityczna panująca w Europie Wschodniej, ów brak godnego zaufania państwa powoduje stąd pokładanie większej wiary w nieformalne układy o sitwowym charakterze, przeżerające struktury tak lokalnej jak i centralnej administracji. Wszystko to składa się na znaną nam aż za dobrze z własnego podwórka, wspomnianą wyżej ''małą kulturę'' mentalnych karłów, nie dorastających do wyzwań jakie narzuca im epoka. Przekleństwo postawy tchórzliwego ''niezaangażowania'', ''moja chata z kraja'' i pozornej ''bezpaństwowości'', które skazywać będą Ukraińców na porażkę w konfrontacji z Moskalami, zupełnie niezależnie od zmiennych losów zmagań militarnych na froncie. Jednym słowem, choć niewątpliwie konflikt ten stanowi odsłonę globalnego antagonizmu Chin i USA, jedynie skończony tuman pokroju Roli sprowadzać go będzie do ''rywalizacji juana z dolarem''. Żadna bowiem ''proxy war'' nie doszłaby do skutku, gdyby na miejscu nie istniała realna wrogość, którą mocarstwa mogą jedynie podsycać obracając na swą korzyść. Podkreślić stąd wypada jeszcze raz, iż agresja Rosji na Ukrainę jest nade wszystko wojną domową wśród samych Rusinów, ich zażartą walką o prymat w ''ruskim świecie''. Przez to zaś świadectwem ostatecznego bankructwa komunizmu i stąd poradzieckich resentymentów, na których już nie sposób budować wspólnoty państw i narodów d. ZSRR, a także końcem moskiewskiego imperializmu. Co wyłoni się z tego chaosu - nowy despotyzm, czy wolna i samorządna Ruś [ lecz nie na modłę Zachodu! ], rozstrzygnie starcie militarne, ale też ideowe dokonujące się właśnie na dawnych kresach wschodnich Rzeczpospolitej. Nam zaś Polakom pozostaje nie przeszkadzać w tym bratobójczym boju posowieckich mafii politycznych, a wręcz czynnie pomagać tej z nich, która jest dla nas mniej groźna, gdyż słabsza. Nie pojmują tego niestety obecni polscy narodowcy, kierujący się zastarzałą wrogością dla ukraińskich pobratymców ideowych, która pchnęła Dmowskiego jeszcze w 1908 roku do zawarcia wymierzonego w tamtych porozumienia z moskalofilami. Uważał bowiem galicyjskich Rusinów za ''agenturę niemieckiego imperializmu'', jaką poniekąd faktycznie wtedy byli, tyle że patrzenie tak na nich dziś jest równie nonsensowne, jak bredzenie o ''neonazistach'' rządzących jakoby teraz w Kijowie tylko dlatego, że Alfred Rosenberg postulował niemiecko-ukraiński sojusz wymierzony w Polaków. Na szczęście dla nas to nie jemu podlegała bezpośrednio okupowana przez III Rzeszę Ukraina, lecz skonfliktowanym z nim Himmlerowi i Erichowi Kochowi, jednako wrogim fanatycznie wszystkim Słowianom, bez względu na ich etniczną przynależność. Dziś Niemcy równie skutecznie pracują nad zniweczeniem germanofilskiego stronnictwa na Ukrainie, co Putin swą inwazją uczynił z tamtejszym prorosyjskim. Pogrzebanie się stąd w zeszłowiecznych resentymentach narodowych, jak Bosak czy Tuduj, dowodzi jedynie ich politycznej impotencji. Mają tego świadomość także czołowi ukraińscy intelektualiści, wspominani tutaj wielokrotnie Baumeister, Arestowycz i Daciuk, którzy niezależnie od toczonych przez nich poważnych sporów ideowych zgodni są w jednym: iż dawna galicyjska formuła rusińskiego ruchu niepodległościowego, nie może już odpowiadać wyzwaniom przed jakimi stoi obecnie Ukraina. Zarazem alternatywą nie jest uprawiane dotąd przez Kijów nieudolne imitowanie Zachodu, ani upatrywanie przezeń w nim z kolei atrapy swego ''demoliberalizmu'', zdychającego na równi z niechcianym ideowym krewniakiem, moskiewskim despotyzmem. Arestowycz w dyskusji z Baumeistrem sprzed 3 lat będzie, ilustrują to na przykładzie intelektualnej jałowości propozycji Macrona, sprowadzających się do ględzenia zleżałych już, typowo francuskich ''oświeceniowych'' dyrdymałów. Dochodzą do wniosku, że główny błąd stojący za tym wątpliwym rozumowaniem zasadza się na przeświadczeniu o swoistym ''automatyzmie'' zaprowadzanych zmian, którym dotąd w swej pysze grzeszył Zachód. Przyświecała mu infantylna wiara, że ''wolny rynek'' zrodzi dobrą ekonomię, a demoliberalne porządki narzucone z góry uzdrowią sytuację panującą w poddanym takowej ''terapii szokowej'' kraju. Czym to się kończy w praktyce, widzieliśmy choćby niedawno na przykładzie Afganistanu, szkoda gadać. Zarazem jednak tym bardziej dostrzegalny jest na tym tle kontrast z Ukrainą, gdzie wojsko i popierająca je miejscowa ludność rzeczywiście chce walczyć z podanych wyżej powodów. Nikt stąd z nich poza kompletnymi już durniami i przegrywami, nie zamierza poddawać się kacapskim talibom, choć bez złudzeń mamy tam do czynienia z konfliktem bratnich nacji. Aczkolwiek ostro poróżnionych co do formuły nowych porządków na gruzach radzieckiego, jak i stricte rosyjskiego imperializmu.

Dlatego właśnie Ukraińcy tak sobie dobrze radzą w starciu z Moskalami, bo trafił tu swój na swego, autentyczne prorosyjskie kurwy i debile perorujący ciągle o ''banderowcach'' nie pojmują również, że tym bardziej należy sprzyjać, aby zamiast ''Lachiw'' rżnęli kacapów, a tamci ich z kolei. Rosji w tym celu nie musimy przekazywać czołgów, ma aż nadto własnych, co innego Ukraina, wątpliwym zaś jest by obróciła się przeciwko nam mając za plecami wciąż niepokonaną i ziejącą żądzą odwetu Moskwę. Prędzej już stoczy się w bagno wojny domowej, czego rzecz jasna jej nie życzę. Jak dodamy do tego jeszcze niepowtarzalną okazję wypróbowania polskich ''Krabów'' w realnej walce, czego najlepszy choćby poligon nie jest w stanie nam dać, Polska jest wygrana w tym konflikcie jak bodaj nigdy w swych najnowszych dziejach. Skoro zaś nie pojmują tegoż faktu narodowcy, przeto raczej nie rodzimi, są taką samą gangreną polityczną co kurwinoza i stąd jednako *uj z nimi. Niestety pomoc okazują im tacy jak ambasador Melnyk swą skandaliczną wypowiedzią o Banderze. W ten sposób nie tylko dopuścił się negacjonizmu ludobójstwa Polaków na Wołyniu, ale i przy okazji podał de facto na tacy Niemcom, grzebiąc tym swą dotychczasową politykę słusznego ich obsobaczania za niewystarczające wsparcie, a wręcz pogardę dla Ukrainy. Nazwać to głupotą z jego strony to jak nic nie rzec, trudno o lepsze poparcie tezy Arestowycza, że na banderowszyźnie Kijów daleko nie zajedzie zrażając nią sąsiadów na czele z Polską, a nade wszystko przegrywając bitwę o całą Ruś. W pełni zdaję sobie przy tym sprawę z jego uwikłań, choćby powiązań z prorosyjskim oligarchą Jermakiem, a i jego okultystyczne ciągoty nie budzą raczej mej sympatii oględnie zowiąc. Niemniej właśnie dlatego jest on świetnym przykładem realnego konfliktu i rywalizacji wśród posowieckich resortowych elit, które dobrze pojmują, iż bój toczy się o całą Ruś, a nie tylko jej galicyjską prowincję. Ze względu na taki nie inny kształt wschodnich granic obecnej Rzeczpospolitej, na szczęście to już nie nasz ból głowy, ale też bliskość walk nie pozwala na uprawianie przez Polskę ''splendyd izolejszyn'' o jakim ględzi Warzecha. Na plus należy też poczytać Arestowyczowi wyraźną odrazę do zabobonów LGBTarianizmu, no i znać po nim zdeklarowanego państwowca, stąd jeśli Polacy mają z kim dogadywać się w Kijowie, to właśnie takimi Rusinami jak on. Tym bardziej, iż nie kryje się ze swą admiracją dla prozy Lema, przez którą nauczył polskiego, przypomnę języka dlań wolności. Oczywiście nie sposób budować trwałych związków politycznych na czymś tak kruchym, jak osobiste sympatie, niemniej jest to jakiś punkt zaczepienia dla nawiązania bliższych relacji na szczytach władzy. W każdym razie Polska zmuszona jest, obojętnie czy się to jej obywatelom podoba lub nie, do wzięcia udziału w rywalizacji o prymat wśród krajów d. ZSRR i rosyjskiego imperium. Na szczęście dla niej już nie na pierwszej linii frontu, o ile rzecz jasna Ukraina spektakularnie obecnej wojny nie przegra, stąd nasz żywotny interes narodowy leży w tym, aby tak się nie stało, oby. Wbrew pozorom nie świadczy o tym niedawny odwrót wojsk ukraińskich z Donbasu, wręcz przeciwnie: Arestowycz zwraca uwagę, iż stanowi to dowód korzystnej zmiany mentalnej wśród dowództwa w Kijowie. Wyzwoliło się ono bowiem od wbijanej mu na sowieckich jeszcze akademiach wojskowych fatalnej zasady, głoszącej ''ni szaga nazad!''. Radzieccy, jak i carscy generałowie mogli bezkarnie wygubić nawet całe armie, ale w żadnym wypadku nie wolno im było porzucić zajmowanych pozycji, stąd rzeczone ''ani kroku w tył!''. Pomnę jak na xxxportalu jakiś francuski ''ochotnik'' walczący po stronie rosyjskich ''separów'' z Donbasu, mimo to narzekał na ich przestarzałą, sowiecką jeszcze taktykę wojskową, która kazała im niepotrzebnie marnować siły na beznadziejne utrzymywanie straconych i tak punktów oporu. Tymczasem on i podobni mu wyszkoleni już na zachodnią modłę europejscy zwolennicy Rosji, wycofywali się w takiej sytuacji nie z tchórzostwa bynajmniej, a w celu tym skuteczniejszego zadawania strat przeciwnikowi w innym miejscu. Porzucenie Siewierodoniecka i Lisiczańska dowodem więc, że ukraińska armia nauczyła się w końcu manewrować, wyswabadzając z topornej i ludobójczej strategii bolszewickiego, czy ogólnie rosyjskiego chowu. A ponieważ jak słusznie twierdzi Daciuk, wojna na Ukrainie to nie tylko rzecz bezpośrednich zmagań militarnych, lecz obejmuje także całokształt życia społecznego i politycznego poza linią frontu, tocząc się również w sferze propagandowej i może nade wszystko idei perspektywicznie sprawę rozpatrując, zachęcam stąd do zapoznania się z serią debat Arestowycza z Baumeistrem, gdzie diagnozują krótkowzroczną głupotę Macrona i nędzę [demo]liberalizmu, jaką uosabia przywódca Francji. A w końcu upadek hegemonii Zachodu, jak i pustkę ideową oraz brak alternatywy w wydaniu Rosji i Chin, co rodzi razem chaos w jakim pogrążony jest dziś świat, skazując nas na samodzielne poszukiwanie dróg zeń wyjścia, zamiast histerycznego czepiania się atrap dawno zdezaktualizowanych rozwiązań ideowych. Przed Ukrainą na teraz stoi wyzwanie ufundowanie wreszcie godnej tego miana państwowości, z jej podstawą jaką stanowi armia na czele, inaczej przegra ostatecznie bój, a wiele wskazuje na to, iż najgorsze ze strony moskiewskiego agresora dopiero przed nią. Jeśli niezbędnym, acz doraźnym działaniom na froncie i mobilizacyjnemu wysiłkowi całego społeczeństwa, nie będzie jednak towarzyszyć głębsza refleksja co do dalekosiężnej strategii kraju w konfrontacji z rosyjskim wrogiem, Kijów straci historyczną szansę jaką nadarzyła mu durna polityka samego Kremla, jak i wspierających go przywódców Niemiec i Francji. Ukraińcy stąd muszą wydobyć się ze swej ślepej fascynacji ''Eurosojuzem'' jako namiastką d. ZSRR, co i miazmatów galicyjskiej banderowszczyzny, skazującej ich na los pogardzanych przez Moskali ''chachłów'', a dla reszty świata czyniącej ''neonazistami''. Jest to również przestroga dla nas w Polsce przed podobnymi błędami politycznymi narodu, niestety jakoś nie dostrzegam specjalnie, by toczyła się na ten temat nad Wisłą równie istotna debata i spory ideowe tej rangi, do jakich zdolni są ukraińscy intelektualiści pokroju Baumeistra, Daciuka i Arestowycza. Naszym elytom reprezentowanym przez takie wynarodowione kanalie jak Bodnar czy Lis, brak niezbędnej ku temu dojrzałości intelektualnej, pod tym więc jak i wieloma innymi względami ustępujemy nacjom ze Wschodu, czas to zmienić a niniejszy tekst był tego jedynie skromną próbą i żywię nadzieję pobudką do dyskusji, choćby w nielicznym i dość wyjątkowym śmiem twierdzić gronie czytelników tegoż ''antybloga''. Mało kto bowiem zadaje sobie w Polszcze naszej podobne pytania, mimo że narzucają się z brutalną wprost siłą, więc ich nie unikniemy i żadne chowanie się do własnego tyłka, jakie proponuje nam kurwinoza czy inne Warzechy, przed tym nie uchronią. Ani jak dotąd zdawanie się na żałosną imitację rozwiązań narzucanych przez ''starszych i mądrzejszych'', obojętnie skąd by tam swój ród cywilizacyjny nie wywodzili, czego uświadomieniu służył niniejszy tekst.