piątek, 31 stycznia 2020

Ruś ''biała'' czy ''czerwona'' [ oś sporu na polskiej prawicy ].

Nie, bynajmniej nie zamierzam pisać o korwinowych kucach, bo moje porachunki z nimi uznaję za zakończone, com miał powiedzieć to uczyniłem poza wyraźnym stwierdzeniem, że krytyka omnipotencji państwa i narodu może mieć sens, gdy są nazbyt potężne a nie tam, gdzie ledwo dychają w ustawicznym zagrożeniu swego bytu jak w Polsce, bo wówczas to znęcanie się nad słabszym, czysty sadyzm za który należytą karą winno być wleczenie powrozem po gościńcach. Zresztą nawet do ozjaszowych tumanów dotarło wreszcie co za ziółko z Janusza po jego nieudolnych intrygach w konfederackich prawyborach, skądinąd wzorowanych na amerykańskich co stanowi kolejną poszlakę, iż nie o ''ruskie onuce'' wcale się rozchodzi - trza też przyznać, że Kondomici całkiem sprytnie rozładowali nimi dzielące ich różnice tak, że nawet Korwin nie był w stanie tego spierdolić swoim zwyczajem, stąd jestem przekonany, iż ''ktoś'' ich prowadzi i bynajmniej nie stawiam tu na Moskwę [ w ogóle programowa niezborność tego projektu może okazać się jego atutem odpowiadając pofragmentowanej rzeczywistości społecznej i politycznej postmoderny ]. Przypomnę więc tylko, że korwinizm z jego pogardą wobec ''nierobów'' to czysty bolszewizm w ''wolnorynkowym'' przebraniu, bo to nie św. Paweł jest tu punktem odniesienia a Lenin - komunistycznym ideałem jest skoszarowane społeczeństwo harujących do upadłego biorobotów tak wytresowanych, że nie istnieje już potrzeba zaganiania ich do niewolniczej pracy państwowym batem, bowiem ''arbeit macht frei''! Kuce nie tylko przysłowiowe gie wiedzą o socjalizmie, który niby tak krytykują, ale nie znają nawet podstaw własnej doktryny - przecież Mises wyraźnie pisał, iż najważniejszy wcale nie jest przedsiębiorca, tym bardziej nie pracownik a konsument, więc nie ten kto pracuje tylko ten kto je, i jeśli dany usługodawca nie zaspokaja należycie jego potrzeb jest w takim razie biznesowym nieudacznikiem, który w opresji państwowych ''urzędasów'' szuka wymówki dla swego spierdolenia [ o tak, wiem - to wszystko dlatego, że nie ma ''wolnego rynku'': sęk w tym, iż takowy system nigdy w historii nie zaistniał i jest nieziszczalnym ideałem, utopią jedynie co uczciwsi libertarianie otwarcie przyznają ]. Dzieje się zaś tak, gdyż choć formalnie kuceria powołuje się na anglosaską myśl polityczną i ''szkołę austriacką'' w ekonomii, korwinizm jest w rzeczywistości światopoglądową intoksykacją rosyjskim liberalnym autorytaryzmem, ''jaśniejszą'' czyli bardziej zwodniczą stroną tamtejszego imperializmu łączącą płynnie zamordyzm z typowo kapitalistycznym hasłem ''bogaćmy się!'', więc kiedy kurwiniątka wzdychają do ''Pinocheta'' mają tak naprawdę na myśli ''Putina''. Samo to połączenie silnego przywództwa z duchem przedsiębiorczości nie byłoby niczym złym - na tym przecież zasadza się z grubsza ''american school of economics'' leżąca u podwalin potęgi USA - gdyby nie to, że w polskich warunkach wyradza się w swe przeciwieństwo, rodzaj ''wolnorynkowej machnowszczyzny'', warcholstwa i nienawiści do wszelkiego porządku pogłębiających i tak już znaczny chaos społeczny i ekonomiczny naszego państwa, dlatego winny być tępione jako mentalne robactwo, śmiertelne zagrożenie dla idei Rzeczpospolitej jako dobra wspólnego [ przy czym należy mieć na uwadze, iż ta zaraza nie płynie jedynie ze Wschodu niestety ]. Co tu gadać, po ostatnich deklaracjach Bartusia piromana ogłaszającego PO obrońcą ''liberalizmu'' i ''wolnego rynku'' jasnym jest, iż jeśli Konfederacja pójdzie w tą stronę da dupy i skończy jak Jobbik, która to już ''konserwatywna'' przystawka establiszmętowa, o ile rzecz jasna nie sflekują jej całkiem po zużyciu tacy jak Sienkiewicz właśnie - przypominam, że z inicjatywy tej kanalii wszczęto polowania na domniemanych ''faszystów'', których ofiarą padł min. taki ''wolnościowiec'' jak Kelthuz. Pytanie więc, czy kuce faktycznie kupiły sobie Bosaka jak głoszą niektórzy, czy też chłopcy narodoffcy przynajmniej część z nich jaka nie zatraciła całkiem instynktu państwowego i narodowego zdołają przekonać, że dla rozwoju rodzimego kapitału koniecznym jest silne państwo, a to bynajmniej nie oznacza nazbyt rozbudowanej biurokracji ni groma przepisów, bo nie da się sprawnie zarządzać machiną administracyjną kraju, gdzie prawo podatkowe potrafi zmieniać się kilka razy w ciągu roku, to patologia i nie ma co do tego nawet dyskusji. Objawem słabości a nie siły państwa, jego skrajnej dysfunkcjonalności jest, gdy urzędnik skarbówki staje się inkasentem wysyłanym by ściągać haracz z drobnego przedsiębiorcy bo nie wydał należycie paragonu i tego typu pierdoły, kiedy korporacyjne ''grube misie'' wyprowadzają miliardowe zyski bez opodatkowania - kuce, którym uda się przetłumaczyć, że ''wolnorynkowa anarchia'' nie tylko nie zaradzi różnorakim sitwom i mafiom jakimi przeżarta jest nasza państwowość, ale w praktyce doprowadziłaby wedle wszelkich znaków do jeszcze większego rozbuchania patologii są do odratowania, całą zaś resztę jako beznadziejnych przegrywów na własne życzenie należy pozostawić ich własnemu losowi, bo i tak wszelkie przejawy wspólnotowego, narodowego myślenia to dla nich ''socjaluchy'' i ''brunatne robactwo'', niech więc skończą tam, gdzie ich miejsce: u Bartusia piromana i jego bandy.

Nie o tym więc chciałem traktować - zapowiadaną tu orkę merytoryczną historycznych bredni Putina można sobie na razie darować skoro nam odpuścił póki co, tym bardziej gdy i tak zajęli się tym na krajowym podwórku profesjonaliści, aczkolwiek nie łudźmy się to jedynie chwilowa przerwa i cisza przed burzą, stąd bez dołożenia swoich skromnych pięciu groszy w tej materii jednak nie obejdzie się. Poza tym nie o żadne argumenty tu idzie, a neoimperialne chamstwo, rodzaj buty i czystą nagą siłę, gdzie Polska ma pełnić rolę kozła ofiarnego dla sojuszu Rosji z Żydami, co oficjalne czynniki kremlowskie nawet nie skrywają specjalnie, dlatego bardziej martwi mnie uległość wobec takowej polityki historycznej znacznej części opinii publicznej w kraju. Nie tyle mam tu na myśli GWno po którym czegóż się spodziewać, jak nie hołdowania typowo polaczkowatej manierze niewychylania się by schować najlepiej we własnej dupie, że jak będziemy wszystkim naokoło robić gorliwie ''łaskę'' to nas polubią, a tak cóż, rzekomo mamy za swoje, pozostaje więc tylko przypomnieć, iż nie sposób szanować tego, kto sam robi z siebie ścierkę. Natomiast bardziej zależy mi z oczywistych względów na własnym obozie politycznym z którym jakoś tam identyfikuję się, a niestety wielu jego przedstawicieli także nie wykazuje należytej odporności na rosyjską intoksykację, i to właśnie tych co wydawałoby się powinni być na nią szczególnie wyczuleni wszędzie węsząc ''ruskie onuce''. Przykładem tego jest podbicie przez tweeterowiczów ''Krzysztofa Kloca'', ''Kapitana Nomadę'' i ''Lostsona'' [ ten ostatni sra na profilu postami w takim tempie, że nie wierzę, iż stoi za tym jeden człowiek a nie cały wydział jakieś nowej bezpieki ], wszystkich zadeklarowanych neopiłsudczyków, ''międzymorzan'' i PiSowców posądzających Konfiarzy co i rusz o wiadomą agenturalność, posta niejakiego ''Zenka Sztachety'', peezelowca z kolei co już zasługuje na uwagę, z miażdżącą dla Zychowicza recenzją naukową pracy tegoż o rzekomym ''pakcie Piłsudski-Lenin''. Nie byłoby to jeszcze takie dziwne, gdyby nie fakt, iż jej autor Rafał Igielski, historyk wojskowości sam nie określał się jednoznacznie na swym tweeterowym profilu jako ''endokomuna'', bynajmniej ironicznie co będzie do okazania. Nie przeczy to wszakże, iż jego kompetencje w dziedzinie militariów jako specjalisty są niepomiernie większe od Zychowicza, który nie jest zawodowym historykiem i stąd wypisuje niewiarygodne wprost farmazony stawiając Piłsudskiemu zarzut braku wsparcia dla ofensywy Denikina na Moskwę, co mogłoby rzekomo połączonymi siłami przeważyć szalę na stronę obozu kontrrewolucji. Otóż nie tylko Igielski, ale i zdecydowanie bardziej zasługujący na zaufanie prof. Andrzej Nowak trafnie wskazują na ówczesną rażącą dysproporcję sił, która wykluczała takowy scenariusz, bowiem liczącej wtedy jakieś trzy i pół miliona żołnierzy ''armii czerwonej'' [ która rok później w okresie wojny z Polską urosła do pięciu i pół miliona! ] ''biali'' mogli przeciwstawić zaledwie nieco ponad pół miliona walczących w ich szeregach... Mowa tu o połączonych armiach Denikina, Kołczaka i Judenicza, nawet doliczywszy ok. 600 tys. żołnierza polskiej armii, w 1919 r. wciąż w stanie formowania i niewystarczająco uzbrojonej, przewaga czerwonoarmistów i tak była miażdżąca. Nie zmienia tu niczego, iż stosunkowo niewielka część z nich faktycznie nadawała się do walki i była używana w boju, samą armię bolszewicką zaś trawiły rozliczne patologie na czele z dezercją, która przybrała gigantyczne rozmiary szacowane na 2 i pół miliona żołnierzy w ciągu całego okresu ''wojny domowej'' z czego gros - jakieś 1 800 tys. - przypada właśnie na 1919 rok, bowiem problemy te tyczyły w równym stopniu o ileż mniej licznych sił ''białych''. Przechodzenie całych oddziałów i armii wręcz na stronę wroga było wówczas normą, ''obrotowość'' chłopskiego przeważnie rekruta, ruskiego mużyka niechętnego przelewać krew za nie swoją sprawę tak bolszewików jak i kojarzonych z restauracją dawnego reżimu ich przeciwników znajduje potwierdzenie w rozlicznych świadectwach z epoki wszystkich walczących stron - niektórzy spryciarze potrafili po 3-4 razy zmieniać front byle tylko nie narazić skóry, i szczególnie komuniści zmuszeni byli uciekać się do nadzwyczajnych środków z ich ulubionym rozstrzeliwaniem włącznie, aby zapobiec pladze ''szwejkizmu'' w swoich szeregach. Biorąc pod uwagę wyżej wzmiankowaną miażdżącą przewagę ''czerwonych'' trudno się dziwić, iż jak wykazują zachowane protokoły obrad Rewwojensowietu za tamten czas zasiadający w nim doświadczeni ekscarscy oficerowie Sztabu Generalnego w służbie bolszewików latem i jesienią 1919 r. pozostali niezachwiani w sądach, że armia sowiecka dość łatwo poradzi sobie z siłami ''białych'', i już teraz należy skupić się na przygotowaniach do generalnej rozprawy z silniejszym przeciwnikiem, czyli Polską. Bowiem pokonanie ''polskiego przepierzenia'' jak to określił Stalin w artykule opublikowanym jeszcze jesienią 1918 r. było kluczowe dla osiągnięcia przez komunistów ich strategicznego celu jaki stanowiło przerzucenie rewolucyjnej pożogi ku Europie Zachodniej z Niemcami na czele, do czego przygotowania poczęli niemal natychmiast po przejęciu władzy w Rosji, a pełną parą ruszyły one już na początku 1919 r. - wówczas powstaje pierwszy ''Polrewowojensowiet'' czyli przyszły rząd ''czerwonej'' Polski zaniesiony na bagnetach bolszewików na półtora roku przed tym z Marchlewskim i Dzierżyńskim z lata 1920 r. Na szczęście realizacji tych planów zapobiegła energiczna akcja ''socjalisty'' Piłsudskiego i wojsk polskich, oraz konieczność skupienia się sowieckiej władzy na rozprawie z wewnętrznym wrogiem i oczyszczenia zeń tyłów, inaczej już wtedy mielibyśmy regularną wojnę z ''czerwonymi'' - to też a propos tych co łykają niczym pelikany szit jakoby ''wyprawa kijowska'' była atakiem na ''miłującą pokój'' Rosję bolszewicką, i rzekomo samiśmy se nagrabili tym zajazdem ''bitwę warszawską'', taki ch... pani Jolu. Ktoś może oczywiście zapytać czemu w takim razie bolszewicy mimo jeszcze większej przewagi posiadanych sił nad Polską nie odnieśli zwycięstwa latem 1920 ani nade wszystko byli w stanie kontynuować rewolucyjną wojnę? Otóż pomijając już strategiczny błąd z winy Tuchaczewskiego i Kamieniewa jakim było nadmierne rozciągnięcie linii bojowych, zasadnicza przyczyna ich klęski tkwiła w wyczerpywaniu się rezerw zagrabionego carskiego złota i całkowitym rozkładzie księżycowej komunistycznej ekonomii zwanej dla niepoznaki ''wojenną'', że to niby względy militarne podyktowały takowe eksperymenta a nie ideologiczne jak było w istocie, co w końcu wywołało falę ludowych buntów z powstaniem kronsztadckich marynarzy i antonowszczyzną na czele, które wstrząsnęły podstawami reżimu i wymusiły nań ''kapitalistyczną recydywę'' NEP-u, oraz ogromne redukcje etatów ''armii czerwonej'' lat 20-ych. Ciekawym też skąd niby w wyniszczonej wojną Polsce, pozbawionej na starcie rezerw złota w czasie obowiązywania jeszcze takowego standardu i własnego przemysłu zbrojeniowego, przy katastrofalnym stanie finansów publicznych - pierwszy budżet Niepodległej uchwalony w lutym/marcu 1919 r. miał na dzień dobry 60% deficytu, który do końca 1920 urósł do monstrualnych rozmiarów przekraczając 90% !!! - znaleźć środki niezbędne na postulowaną przez Zychowicza ''antybolszewicką krucjatę''? Gdyby Francuzi nie wsparli nas zbrojnie a USA pomocą żywnościową przede wszystkim nie wiadomo czy dalibyśmy radę bolszewikom, ale bynajmniej za darmo, trzeba było to później słono opłacać głównie koncesjami na Śląsku, natomiast Brytyjczycy w owym krytycznym dla ledwo co odzyskanej niepodległości momencie przysłali nam ''dar'' w postaci statku wypełnionego deportowanymi z Wysp żydowskimi kurwami i złodziejami... - po szczegóły odsyłam do wspomnień Mieczysława Jałowieckiego, który jako pełnomocnik rządu polskiego w Gdańsku miał okazję przyjąć ten osobliwy ładunek, rzecz bardzo na czasie w dobie inwazji nachodźców. Jedynie poziom infantylnych zjebów traktujących wojnę jako zabawę ołowianymi żołnierzykami może więc tłumaczyć stawianie serio tego typu żądań jak Zychowicz w ówczesnych realiach ekonomicznych i politycznych - przy okazji pan Piotr powtarza brednie do dziś kolportowane przez takich jak Coryllus jakoby bolszewicy oferowali nam podczas pertraktacji ryskich kawał Białorusi z Mińszczyzną, choć jako żywo nigdy takowa propozycja z ich strony nie miała miejsca.

Zychowicz jest całkiem ślepy na dziejowy sens katastrofy jaka wówczas dotknęła Rosję z jej własnej winy: owszem, rewolucja dokonała się nie bez zewnętrznych inspiracji Niemiec kajzerowskich jak i Anglosasów, którym mimo iż walczyli w jednym obozie z caratem wcale nie uśmiechało się zdominowanie przezeń Eurazji po przewidywalnym zwycięstwie Ententy, to wszystko fakt co znakomicie udokumentowały prace historyków Seana McMeekina i Antony'ego Suttona, więc tylko kompletny historyczny ignorant może to jeszcze kwestionować. Niemniej najbardziej przemyślna dywersja nie odniesie skutku, jeśli nie padnie na podatny grunt a tak właśnie stało się wówczas w Rosji: cara przecież obalili dokonując zamachu stanu ludzie z jego najbliższego otoczenia na czele z jednym z późniejszych przywódców obozu ''białych'' gen. Aleksiejewem, po czym rewolucyjną inicjatywę przejęła zmiótłszy kruchą w istocie rzeczy i stąd zmuszoną uciekać się do zamordyzmu państwowość samodzierżawia fala iście rosyjskiej, ludowej anarchicznej ''pugaczowszczyzny''. Dlatego rosyjskie elity władzy od zawsze niemal żyły w głębokim strachu nie tyle przed obcą inwazją, która ze względu na nieprawdopodobnie olbrzymie rozmiary kraju nie rokowała zwykle skuteczności - nawet Mongołowie, którzy ze wszystkich najeźdźców odnotowali bodaj największe sukcesy, nie byliby w stanie trwale narzucić swego panowania, gdyby na miejscu nie znaleźli usłużnego rekietera w postaci Moskwy gotowej ściągacz haracz z pobratymców dla chana - co nade wszystko tzw. ''głubinnym narodem'', wybuchem oddolnej i przez to całkiem chaotycznej rewolty ciemnej masy, tłuszczy gotowej rezać, rabować i bezmyślnie niszczyć wszystko co nawinie się pod rękę, nie bez podstaw jak widać. Bolszewicy jedynie dosiedli tej bestii podbechtując ją jeszcze jawnie bandyckimi hasłami typu ''grab nagrabione'', sankcjonując ideologicznie bezprawie i nawołując jak Lenin do pogromów, po czym, gdy także im zaczęła wierzgać ledwo ją opanowali uciekając się do metod, które okrucieństwem przewyższały represje najdzikszych orientalnych despotii, czego wcale nie skrywali. Tak więc poza garstką zmarginalizowanych nawet w obozie ''białych'' monarchistów nikt wówczas w Rosji nie pragnął powrotu samodzierżawia włącznie z większością samych kontrrewolucjonistów, nie zmienia to jednak w niczym faktu, iż wyznawaną przez tych ostatnich ideologią był nadal wielkorosyjski imperialny szowinizm jedynie w zmodernizowanej postaci, wolno stąd mniemać, iż w przypadku ich zwycięstwa, mało prawdopodobnego jako się rzekło, doszłoby tam do powstania autorytarnego reżimu, czarnosecinnego i pre-faszystowskiego na eurazjatycką modłę, coś pomiędzy Mussolinim a Czang-kaj-szekiem. Czy muszę więc mówić, że to zmilitaryzowane państwo w najlepszym wypadku mogłoby przystać na fasadową ''niepodległość'' karłowatej Polski i tak mu podporządkowanej wespół z Berlinem, ale już żadną miarą Ukrainy i Białorusi oraz państw nadbałtyckich, kluczowych dla naszego bezpieczeństwa i wolności przed możliwą kacapską agresją jako niezbędny ku temu ''bufor''? Jakiż więc interes niby miałby Piłsudski czy ktokolwiek inny w ówczesnej Polsce by ratować tyłek Denikinowi, i to gdy w okresie największych sukcesów ofensywy tegoż od miesiąca ponad trwał pogrom wojsk Kołczaka wycofujących się w popłochu przed siłami ''czerwonych'' pod dowództwem Tuchaczewskiego i Frunze, zaś bolszewicy dysponowali wtedy tak miażdżącą przewagą, iż nie musieli nawet ściągać części tych jednostek z Syberii dla odparcia inwazji ''białych'' z południa? ''Realistyczne'' jedynie z nazwy spekulacje Zychowicza oparte są na jednym podstawowym błędzie, gruntownej ślepocie wobec zasadniczej kwestii przesądzającej właściwie z góry klęskę obozu ''białych'' w starciu z ''czerwonymi'', a co trafnie zdiagnozował nie kto inny jak sam Stalin w programowym artykule opublikowanym w bolszewickiej ''Prawdzie'' już po ostatecznym pogonieniu Denikina i podaniu przezeń tyłów. Przyszły ''wódz światowej rewolucji'' i następca Lenina przenikliwie rozpoznał paradoksalną, absurdalną wręcz sytuację ówczesnych rosyjskich kontrrewolucjonistów: otóż ci wyznawcy wielkorosyjskiego szowinizmu atakujący z peryferiów obalonego dopiero co przez nich samych carskiego imperium, byli zdani na chwiejne poparcie i zagrożeni dywersją ciemiężonych przez toż samodzierżawie, niechętnych mu ludów stanowiących mniejszości etniczne i religijne u których trudno raczej było wzbudzić entuzjazm dla haseł ''jedinoj i niedielimoj Rassiji'', w równym niemal stopniu tyczyło to żywiołów separatystycznych i tradycyjnie skłonnych do anarchicznego buntu jak kozacy. Tymczasem bolszewicy opanowawszy obszar rdzeniowy Rosji pokrywający się z grubsza z terenem dawnego Księstwa Moskiewskiego i co najważniejsze jednorodny etnicznie stali się tym samym paradoksalnie dziedzicem imperialnej wielkorosyjskiej tradycji, aczkolwiek w diametralnie zmodyfikowanej postaci na co niestety ślepa była tak większość piłsudczyków jak i endeków upatrujących w tym jedynie przejście od ''białego do czerwonego caratu'' [ sądzę, iż można by to porównać przy wszystkich istotnych różnicach rzecz jasna do relacji między Bizancjum a władztwem Osmanów - sułtanowie po zdobyciu Konstantynopola uznali, iż przez to prawa należne cesarzom rzymskim przeszły na ich rzecz i serio dążyli do odbudowy Imperium Romanum wszakże na modłę muzułmańską, a to całkowicie zmieniało przyznajmy istotę sprawy ]. Powyższe nie oznacza bynajmniej uznania i chorej admiracji dla bezwzględnego mordercy i ludojada jakim niewątpliwie był Stalin, niemniej nawet takim kanaliom jak on czy Lenin, Mao i Hitler należy oddać, że nie byli żadnymi przygłupami i świrami bez mała jak duraczą ordynarnie kucerię różne Ziemkiewicze, lecz sukces w morderczej walce o władzę zawdzięczali oprócz bezlitosnej determinacji także innym przymiotom z bystrym rozpoznaniem słabości przeciwników na czele. Na pewno wyczulenie Dżugaszwilego na kwestie etniczne korzystnie wyróżniające go na tle innych bolszewików przesądziło w dużym stopniu o jego zwycięstwie nad partyjnymi rywalami w starciu o schedę po Iljiczu w eurazjatyckim mocarstwie jakim de facto były Sowiety, aczkolwiek w żadnym razie nie oznaczało rezygnacji z marksistowskich pryncypiów co do dziś zarzucają mu neotrockiści i wszelkiego typu ''rewizjoniści'', a jedynie cynicznej przebiegłości w posługiwaniu się nimi w myśl ukutej przezeń formuły, iż wprawdzie ''kultura [ podbitych przez ZSRR ludów ] ma być narodowa w formie, lecz socjalistyczna w treści''. W tym właśnie tkwią korzenie fenomenu ''narodowego bolszewizmu'' i upatrywania w Stalinie rzekomego rosyjskiego ''państwowca'', powszechnemu w Rosji a mylnemu całkiem przeświadczeniu, któremu z koniunkturalnych względów hołduje Putin, bowiem dla ''wodza rewolucji'' wielkoruski szowinizm był jedynie narzędziem dla ''totalnej mobilizacji'' w imię rozpętania rewolucji o globalnym zasięgu, rzecz godna osobnego omówienia.

Poza tym Zychowicz cukruje nadmiernie przedrewolucyjną Rosję, która prezentuje się korzystnie jedynie na tle ideologicznego piekła bolszewii jakie nastąpiło w niej później. Pieprzy coś o ''państwie cywilizacji europejskiej, opartym na zasadach praworządności i moralności chrześcijańskiej'' - na pewno jej dowodem było rozpędzanie za pomocą knuta i nahajek przez kozaczyznę choćby pokojowych demonstracji polskich patriotów w okresie zaborów. Tego typu opinie są dowodem skandalicznej ignorancji historycznej Zychowicza, uporczywego pomijania przezeń niewygodnych dla obranej przez niego wizji historii faktów - nie będę obszernie ich tu omawiał, gdyż znalazły one wystarczający wyraz w pracach specjalistycznych po które kto chce może bez trudu sięgnąć. Przywołam więc jedynie dane jakie podaje prof. Andrzej Nowak w książce pod znamiennym tytułem ''O historii nie dla idiotów'' [ lektura konieczna zwłaszcza dla kurwinowców ] - otóż tylko podczas tzw. ''nocy paskiewiczowskiej'' władze carskie wybrały z zaboru liczącego 4 i pół miliona ludności, która w tym okresie przyrosła o milion, ponad 200 tys. rekruta z czego po ciężkiej, trwającej ćwierć wieku służbie [ ! ] powróciło zaledwie... 25 000, reszta poległa w walce za nie swoją sprawę z kaukaskimi góralami lub wskutek trudów pełnienia straży na Syberii czy inszych rubieżach carskiego imperium, i to w efekcie haniebnej uległości mu a nie powstańczych zrywów. Oczywiście zaraz różni duporealiści zaczną rezonować, iż była to należna kara za rzekomo zawinione przez nas ''warcholstwo'' Powstania Listopadowego - znowu nie wchodząc w genezę tegoż oraz samej Kongresówki, które to rozważania przerosłyby rozmiary niniejszego skromnego studium warto jedynie nadmienić, iż dla każdego trzeźwego obserwatora jasnym była od początku prowizoryczność omawianego rozwiązania, car zwyczajnie nie mógł być na dłuższą metę zarazem samodzierżcą i liberalnym konstytucyjnym monarchą, co było oczywiste dla większości ówczesnych elit rosyjskich, szczególnie dekabrystów przewyższających nie raz w polakożerstwie oficjalne czynniki rządowe carskiego imperium o czym dziś nad Wisłą zwykle wolimy nie pamiętać. Tym bardziej ten stan rzeczy był nie do utrzymania po traumie nieudolnego powstania tychże dekabrystów, które naznaczyło długie panowanie cara Mikołaja, nie ukrywał on też iż celem polityki caratu wobec Polski jest tzw. ''obrusenije'' czyli ''zruszczenie'' kraju, i to najlepiej za pomocą bagnetów i kartaczy, bowiem tylko strach wywiera skutek na Polakach jak instruował w poufnej korespondencji gen. Paskiewicza. Dlatego patrząc na obecną nędzę Niemiec i Rosji mimo ich neoimperialnych napinek należy przyznać, że mimo wszystko rację mieli insurekcyjni ''szaleńcy'' a nie wszelkiej maści polskawi ''ugodowcy'', postulowane przez tych ostatnich roztopienie się w żywiole ruskim lub germańskim rozpatrywane z dzisiejszej perspektywy wcale by nam się tak nie opłaciło jak to się w owych czasach wydawać mogło. Nie należy także żywić złudzeń, że coś pod tym względem uległoby istotnej zmianie, gdyby jakimś cudem w Rosji władzę zdobyli ''liberałowie'' co stanowi mokry sen zdurniałej polskiej inteligencji - dla otrzeźwienia znowu przywołam prof. Nowaka, który cytuje hrabiego Mikołaja Orłowa, posła carskiego w Belgii robiącego za głos ''zapadnickiej'' części elit petersburskich, który bez ogródek komunikował w korespondencji z wlk. księciem Konstantym, iż ''należy ten kraj [ Polskę ] urządzić tak, aby nie wypuścić z rąk siły'', niech więc ''większość Polaków korzysta z możliwie dużego dobrobytu''. W tym celu należy tępić szlachtę i księży jako warstwy społeczne niosące pamięć historyczną polskości i zastąpić je klasą średnią [ sriednieje sosłowije ] jaka nastawiona na bogacenie się pomoże dokonać wymiany dotychczasowych elit z historycznych i narodowych na czysto ekonomiczne pogodzone już z panowaniem rosyjskiego ''liberalnego'' imperium nad Warszawą - hej kuce, nie brzmi aby znajomo? I jakże aktualnie... na szczęście Rosja nigdy nie miała szans na ustanowienie takowego ''imperium wolności'' - nieprawdopodobne rozmiary kraju i surowe warunki życia w nim powodują, iż w najlepszym wypadku można liczyć tam na ''oświeconą autokrację'', inaczej wszystko rozpada się pogrążając w chaosie ''pugaczowszyzny'', gdyby nie to trudno przewidzieć czy aby XIX-wieczna polska kuceria faktycznie nie dałaby gremialnie tyłka ''liberalnemu samodzierżawiu'', choć skądinąd trza przyznać, że insurekcjoniści nie mieli też dla niej atrakcyjnej alternatywy co wypominał im stąpający twardo po ziemi romantyk Słowacki [ naród nie może składać się jedynie z gotowych do walki bombiarzy, konieczni są także hreczkosieje, robotnicy i kupcy budujący jego dobrobyt ]. Podsumowując wątek: Zychowicz jest ahistorycznym durniem mieszającym w głowach rodzimej publice rosyjskim agitpropem w jego ''białej'', antykomunistycznej wersji dostosowanej do potrzeb tejże, i na skandal zakrawa, iż to g... żyrują swym autorytetem tacy uznani badacze jak Cenckiewicz [ czemu? ].

Gdyby więc wspomniany wyżej historyk wojskowości Roman Igielski skupił się na punktowaniu rozlicznych byków sadzonych przez Zychowicza w dziedzinie militariów nie miałbym z tym problemu, niestety wychodzi zeń w kontrze endokomunistyczne ścierwo wedle jego własnych deklaracji. Konkretnie ze zdumieniem przeczytałem we wzmiankowanej recenzji autorstwa tegoż jakoby ''czerwony terror'' przedsiębrany przez bolszewików był ''w gruncie rzeczy jedynie odpowiedzią na tego rodzaju praktyki w obozie przeciwnika powodowanym szczególnymi okolicznościami, nie zaś organicznie wpisany w doktrynę komunizmu''... Inaczej jak wyjątkowo bezczelnym skurwysyństwem nazwać tego nie sposób, dowodzącym skandalicznej ignorancji w dziedzinie bolszewickiej i marksistowskiej ideologii z kolei Igielskiego, tak więc z przykrością należy stwierdzić, iż jeden ''prawacki'' tuman poucza drugiego podobnego mu w rzeczy samej durnia, a obaj jednako powielają powtórzę ruski agitprop kłócąc się jedynie co do jego wersji ''czerwonej'' czy ''białej''. Z dętą gwiazdą Zychowicza już uporaliśmy się, by nie być gołosłownym przejdźmy więc do merytorycznej orki kocopołów serwowanych przez jego krytyka Igielskiego - nie będzie to trudne, bowiem w tym celu wystarczy przywołać parę krótkich, lecz jakże wymownych cytatów z pism samego Lenina, chyba że pan Roman lepiej wie odeń co tenże miał na myśli. W duchu lewowiernej marksistowsko ''walki klas'' przyszły wódz bolszewizmu już w pisanym podczas rewolucji 1905 r. artykule ''Nauki powstania moskiewskiego'' klarował bezwzględnie:

''I teraz powinniśmy wreszcie otwarcie i na cały głos uznać niedostateczność strajków politycznych, powinniśmy w najszerszych masach agitować za powstaniem zbrojnym, nie przesłaniając tego zagadnienia żadnymi ''stopniami przedwstępnymi'', nie obwijając w bawełnę. Ukrywać przed masami KONIECZNOŚĆ BEZWZGLĘDNEJ, KRWAWEJ, NISZCZYCIELSKIEJ WOJNY jako bezpośredniego zadania przyszłego wystąpienia - znaczy OSZUKIWAĆ SIEBIE i lud.[...] Pamiętajmy, że zbliża się wielka walka masowa. Będzie to powstanie zbrojne. Musi ono być, w miarę możności, jednoczesne. Masy powinny wiedzieć, że IDĄ NA WALKĘ ZBROJNĄ, KRWAWĄ, BEZWZGLĘDNĄ. Pogarda śmierci powinna rozpowszechnić się w masach i zapewnić zwycięstwo. Natarcie na wroga powinno być jak najenergiczniejsze: atak, a nie obrona, powinien stać się hasłem mas, NIEUBŁAGANE WYTĘPIENIE WROGA - stanie się ich zadaniem; [...] Partia uświadomionego proletariatu winna spełnić swój obowiązek w tej wielkiej walce.'' 

- tamże ciekawe rozważania o taktyce miejskiej wojny partyzanckiej, polecam lekturę zwłaszcza Igielskiemu i podobnym mu prosowieckim prawackim debilom. Z kolei w powstałym jeszcze w czasie trwania ''imperialistycznej'' I-ej wojny światowej ''Programie wojennym rewolucji proletariackiej'' Iljicz wykładał rzecz tak, że jaśniej już nie można: 

''Socjaliści nie mogą być przeciwko wszelkiej wojnie nie przestając być socjalistami.[...] Socjaliści nigdy nie byli i nigdy nie mogą być przeciwnikami wojen rewolucyjnych.[...] Wojny domowe - to także wojny. Kto uznaje walkę klas ten nie może nie uznawać wojen domowych, które w każdym społeczeństwie klasowym stanowią NATURALNY, w pewnych warunkach NIEUNIKNIONY ciąg dalszy, rozwój i zaostrzenie walki klasowej. Wszystkie wielkie rewolucje potwierdzają to. Negować wojny domowe lub zapominać o nich - znaczyłoby to wpaść w krańcowy oportunizm i wyrzec się rewolucji socjalistycznej.'' 

- to też a propos tych co robią z Lenina pociesznego dziadzia, jakowegoś ''pacyfistę''. Nie są to bynajmniej wyrwane z kontekstu sformułowania, podobnych dobitnych twierdzeń w pismach Lenina można naleźć od groma okazujących jego prawdziwe oblicze bezlitosnego i skutecznego niestety politycznego psychopaty, tak więc Igielski może i wyznaje się na wojskowości, ale za to ch... wie o doktrynie bolszewizmu, lub co gorsza świadomie łże jeśli o to idzie niczym bura suka. Biorąc powyższe tylko skończony tuman i zakłamana kanalia może przeczyć sprawstwu komunistów w wywołaniu wojny domowej w Rosji wraz z towarzyszącymi jej masowymi represjami, które to jak widać miały solidne podbudowanie ideologiczne w deklaracjach Lenina poczynionych już na dobrych parę lat przedtem. Sekundował tym krwawym bredniom inny naczelny ideolog ''czerwonego terroru'' i co najważniejsze jego praktyk, mózg bolszewickiego zamachu stanu zwanego ''rewolucją październikową'', żydowski ludobójca Lew Bronsztejn-Trocki w programowym dziełku pod wymownym tytułem: ''Terror i komunizm''. Nie bawił się tam w żadne pokrętne ''diamaty'' z jakich słynął bardziej perfidny odeń Stalin, i bez zbędnego pierdolenia wykładał rzecz wprost:

''Kto pryncypialnie wyrzeka się terroryzmu, tj. środków tłumienia i zastraszania zatwardziałej i zbrojnej kontrrewolucji, ten powinien wyrzec się politycznego panowania klasy robotniczej, jego rewolucyjnej dyktatury. Kto wyrzeka się dyktatury proletariatu, ten wyrzeka się społecznej rewolucji i stawia krzyżyk na socjalizmie. [...] Ale że płacić przyjdzie właśnie krwią, że w walce o zdobycie władzy i jej utrzymanie proletariatowi przyjdzie nie tylko umierać, lecz także zabijać co do tego nie miał wątpliwości ani jeden poważny rewolucjonista. [...]  Wroga trzeba unieszkodliwić a w czasie wojny oznacza to likwidację. Zadanie rewolucji, jak i wojny, polega na tym, by złamać wolę wroga, zmusić go do kapitulacji i przyjęcia warunków zwycięzcy. Wola jest oczywiście kwestią psychiki, ale w odróżnieniu od wiecu, publicznej dysputy czy zjazdu, rewolucja dąży do swego celu za pomocą środków materialnych chociaż w mniejszym stopniu, niż wojna. Gdyby nawet w tym czy innym kraju dyktatura proletariatu powstała w zewnętrznych ramach demokracji, bynajmniej nie pozwoliłoby to jeszcze uniknąć wojny domowej. Problem, kto będzie panował w kraju, tj. życia lub śmierci burżuazji, będzie rozstrzygany przez obie strony nie poprzez powoływanie się na paragrafy konstytucji, lecz poprzez zastosowanie wszelkiego rodzaju przemocy. Ile by Kautski nie badał pożywienia antropopiteków (patrz str. 85 i następne jego książki) i inne bliższe i dalsze okoliczności w celu określenia przyczyn ludzkiego okrucieństwa, nie znajdzie w historii innych środków do złamania woli klasowej wroga, prócz celowego i energicznego użycia przemocy. [...] Zastraszenie jest potężnym środkiem polityki międzynarodowej i wewnętrznej. Wojna, tak jak i rewolucja, opiera się na zastraszeniu. Zwycięska armia niszczy z reguły tylko nieznaczną część armii pokonanej, pozostałych zastraszając, łamiąc ich wolę. Tak samo postępuje rewolucja: zabija jednostki, zastrasza tysiące. W tym sensie czerwony terror zasadniczo nie różni się od zbrojnego powstania, którego jest bezpośrednią kontynuacją. „Moralnie” osądzać państwowy terror rewolucyjnej klasy może jedynie ten, kto zasadniczo odrzuca (słownie) wszelką przemoc w ogóle a więc każdą wojnę i każde powstanie. Do tego trzeba być po prostu obłudnym kwakrem. „Czym więc wasza taktyka różni się w takim razie od taktyki caratu?” zapytują nas kapłani liberalizmu i kautskizmu. Nie rozumiecie tego, świętoszki? Wyjaśnimy wam. Terror caratu skierowany był przeciwko proletariatowi. Carska żandarmeria dławiła robotników, którzy walczyli o ustrój socjalistyczny. Nasze czerezwyczajki rozstrzeliwują obszarników, kapitalistów, generałów, którzy dążą do przywrócenia ustroju kapitalistycznego. Możecie dostrzec tę... odmienność? Tak? Dla nas, komunistów, jest ona wystarczająca. [...] Walczyliśmy przeciwko karze śmierci, wprowadzonej przez Kiereńskiego, dlatego że ta kara stosowana była przez polowe sądy wojskowe starej armii przeciwko żołnierzom, którzy odmawiali kontynuowania imperialistycznej wojny. Wyrwaliśmy tę broń z rąk starych sądów wojskowych, zniszczyliśmy te sądy i rozwiązaliśmy starą armię, która je stworzyła. Niszcząc w Armii Czerwonej i w ogóle w kraju kontrrewolucyjnych spiskowców, dążących poprzez powstania, zabójstwa, dezorganizację do przywrócenia dawnego systemu, działamy zgodnie z żelaznym prawem wojny, w której chcemy zapewnić sobie zwycięstwo. [...] Jeśli chodzi o nas, to nigdy nie zajmowaliśmy się kantowsko-kapłańską, wegetariańsko-kwakrowską paplaniną o „świętości ludzkiego życia”. Byliśmy rewolucjonistami w opozycji i pozostaliśmy nimi u władzy. Aby uczynić jednostkę świętą, trzeba zniszczyć ustrój społeczny, który ją rozpina na krzyżu. A to zadanie może być wykonane jedynie żelazem i krwią. [...] O ile przodujący robotnicy wiedzieli, że matką prawa jest siła, to ich polityczne myślenie pozostawało jednak przeniknięte duchem possybilizmu i przystosowawczości do burżuazyjnej legalności. Teraz klasa robotnicza w praktyce uczy się pogardzać tą legalnością i przemocą ją niszczyć. Momenty statyczne w jej psychologii ustępują miejsca dynamicznym. Ciężkie działa wbijają do jej głowy myśl, że w tych wypadkach, kiedy nie sposób obejść przeszkody, pozostaje możliwość jej zburzenia. Prawie cała męska ludność przechodzi przez tę straszną w swoim społecznym realizmie szkołę wojny, która tworzy nowy ludzki typ. [...] O zniszczeniach, o które oskarżano Komunę [ Paryską ], jak oskarża się obecnie władzę radziecką, Marks mówi, jak o „nieuchronnym i stosunkowo nieznaczącym momencie w tytanicznej walce nowego, rodzącego się społeczeństwa z niszczejącym starym”. Zniszczenia i okrucieństwa są nieuchronne w każdej wojnie. Tylko sykofanci mogą uznawać je za zbrodnię „w wojnie zniewolonych przeciwko ich ciemiężycielom, jedynej sprawiedliwej wojnie w historii” (Marks). [...] Sama zasada obowiązku pracy jest dla komunisty całkowicie bezsporna: „Kto nie pracuje, ten nie je”. A jako że jeść powinni wszyscy, to wszyscy powinni pracować. Obowiązek pracy zaznaczony jest w naszej konstytucji i w kodeksie pracy. [...]  O tym bowiem, aby przejść od burżuazyjnej anarchii do budownictwa socjalistycznego bez rewolucyjnej dyktatury i bez przymusowych form organizacji pracy nie może być nawet mowy. [...] Na podstawę militaryzacji pracy składają się te formy państwowego przymusu, bez których zastąpienie gospodarki kapitalistycznej przez socjalistyczną na zawsze pozostanie pustym dźwiękiem. Dlaczego mówimy o militaryzacji? Rzecz zrozumiała, że to tylko analogia, lecz analogia bardzo bogata w treść. Żadna inna społeczna organizacja, oprócz armii, nie rościła sobie prawa w takim stopniu podporządkowywać sobie obywateli, w takim stopniu obejmować ich swoją wolą ze wszystkich stron, jak czuje się do tego uprawnione i robi to państwo proletariackiej dyktatury. [...] O ile gospodarka planowa jest nie do pomyślenia bez obowiązku pracy, to ten jest nierealny bez likwidacji fikcji wolności pracy, bez zastąpienia jej zasadą obowiązku, który dopełniany jest realnością przymusu. [...] Ci robotnicy, którzy bardziej od innych działają na rzecz wspólnego dobra, otrzymują prawo do większej części społecznego produktu od leni, niechlujów i dezorganizatorów. W końcu, nagradzając jednych, robotnicze państwo nie może nie karać innych, to znaczy tych, kto otwarcie łamiąc solidarność pracy, podważają wspólny wysiłek wnosząc ciężki uszczerbek socjalistycznemu odrodzeniu kraju. Represje dla osiągnięcia celów gospodarczych są niezbędnym narzędziem socjalistycznej dyktatury. [...] Chodzi o to, że w socjalizmie nie będzie samego aparatu przymusu państwa: całkowicie się ono rozpuści w komunie wytwórców i spożywców. Tym nie mniej, droga do socjalizmu wiedzie poprzez najwyższe natężenie państwowości. I my wszyscy przechodzimy akurat ten okres. Jak lampa, zanim zgaśnie, wybucha jasnym płomieniem, tak też państwo, zanim zniknie, przyjmuje formę dyktatury proletariatu, tzn. najbardziej bezwzględnego państwa, które władczo ogarnia życie obywateli ze wszystkich stron.''

Pozwoliłem sobie przywołać tak obszerne fragmenty ziejących psychopatią polityczną wynurzeń tow. Trockiego, by jasnym stało się, że masowy terror jest cechą immanentną rewolucji, każdej, nie tylko bolszewickiej, i ma on swe solidne ugruntowanie w samym marksizmie, a nie jest tylko jego jakowymś ''wypaczeniem''. Przywódcy bolszewiccy jak on czy wspomniany wyżej Lenin, podobnie Dzierżyński, Stalin czy Swierdłow nie rzucali słów na wiatr, lecz głoszone przez się tezy wcielali w czyn ''żelazem i krwią'' z wszystkimi tego potwornymi konsekwencjami, więc tylko kompletny umysłowy cwel może bagatelizować znaczenie cytowanych tu wypowiedzi komunistycznych zbrodniarzy bredząc jakoby polityczna przemoc nie była integralnym elementem wyznawanej przez nich doktryny, a to właśnie czyni Igielski. Na dowód morderczego charakteru socjalistycznej ''walki klas'' można przytaczać jeszcze wypowiedzi samego Marksa kreślone przezeń w programowym ''Manifeście komunistycznym'' czy na marginesie ''Ideologii niemieckiej'', gdzie wykłada o ''despotycznych wtargnięciach w prawo własności i burżuazyjne stosunki produkcji'' za pomocą żelaznej ''dyktatury proletariatu'' ustanowionej wskutek krwawej rewolucji, sądnego dnia, którego ''jutrzenką będzie odblask płonących miast, gdy zagrzmi melodia Marsylianki z nieuniknionym towarzyszeniem huku armat, a takt wybijać będzie gilotyna, kiedy nikczemna masa zawyje ''ça ira, ça ira'' i zniesie ''samowiedzę'' przy pomocy latarni ulicznej'', czy bezwzględnym narzuceniu w wyniku tych działań ''jednakiego przymusu pracy dla wszystkich'', militaryzacji samej wytwórczości poprzez zaprowadzenie dyscypliny ''armii przemysłowych'' itd. Albo przywołać publikowane za jego aprobatą w redagowanej przezeń czerwonej szmacie ''Neue Rheinische Zeitung'' ludobójcze bez mała rojenia Engelsa zapowiadającego histerycznie wytępienie w ostatecznej ''wojnie rewolucyjnej'' nie tylko całych reakcyjnych klas, ale i ''ahistorycznych'' narodów - tego com tu przedstawił chyba jednak aż nadto, by wykazać jakim endokomunistycznym ścierwem jest Igielski powielający bezkrytycznie sowiecką propagandę. Spuszczę więc litościwie zasłonę milczenia na inne serwowane przezeń brednie jak ta jakoby łączna liczba ofiar bolszewickiego ''czerwonego terroru'' miała nie przekroczyć 20 000, i ogólnie pomniejszanie skali komunistycznego ludobójstwa, a wręcz przeczenie by Korea Północna czy Kuba były w ogóle państwami totalitarnymi, na tej ostatniej wedle niego ustrój komunistyczny ''nigdy nie panował w jej historii''! Przykro mi, ale z takimi durniami jak on czy Zychowicz nie mamy szans w starciu z machiną rosyjskiego agitpropu, a już powielanie podobnych komunikatów przez ludzi wystawiających innym opinie ''ruskich onuc'' zakrawa na krańcową bezczelność, jest dla nich zwyczajnie kompromitujące. Nie można tego określić inaczej, gdy podbija się tekst bydlaka łżącego o jakoby ''większej generalnie dyscyplinie panującej wśród czerwonoarmistów, niż wojskach kontrrewolucjonistów'' - by przekonać się jak było naprawdę odsyłam choćby do prac innego historyka wojskowości zdecydowanie rzetelniej podchodzącego do zagadnienia Aleksandra Smolińskiego, który w pracy ''O czerwoną Rosję...'' przytacza liczne przykłady gwałtów, rabunków i bestialskich pogromów dokonywanych na polskich jeńcach wojennych czy ludności żydowskiej przez tych rzekomo ''moralnych'' krasnoarmiejców, konkretnie żołnierzy konarmii jaka wszakże nie odstawała pod tym względem od reszty bolszewickiej swołoczy. Igielski posuwa się w swym chamstwie do nazywania adm. Kołczaka ''zdrajcą Rosji''! - kto w takim razie był jej patriotą wedle niego: nasłany przez Niemców, opętany zbrodniczą ideologią mieszaniec germańsko-żydowsko-kałmucki Lenin, Żydzi Trocki, Kamieniew, Zinowiew czy Swierdłow, polski szlachcic Dzierżyński, albo może kaukaski bandyta i terrorysta Stalin? Dość - powiem wprost: chromolę z całego serca taką ''prawicę'' i nie chcę mieć z nią nic wspólnego.

Jako literaturę uzupełniającą poza wymienionymi w tekście źródłami odsyłam jeszcze do pracy amerykańskiego badacza militariów Earla F. Ziemke, konkretnie jego przekrojowej książki traktującej o sowieckiej armii, która ukazała się nakładem wydawnictwa ''Napoleon V'', skąd zaczerpnąłem informacje o artykule Stalina omawiającego beznadziejną strategicznie i politycznie sytuację ''białych'' na froncie ''wojny domowej'', oraz poniższych wywiadu i tekstu naukowego prof. Andrzeja Nowaka, bo szkoda tracić czasu na głupoty obojętnie Zychowicza czy Igielskiego:

https://muzhp.pl/pl/e/1164/bitwa-warszawska 
 
http://rcin.org.pl/Content/3961/WA303_4278_KH107-r2000-R107-nr4_Kwartalnik-Historyczny%2002%20Nowak.pdf

Ostateczną zaś odtrutką na zakłamane kocopoły endokomucha jest artykuł Damiana Winczewskiego ze skrajnie lewicowej ''Praktyki Teoretycznej'' traktujący w jednoznacznie afirmatywnym tonie o ''inherentnie militarnym charakterze marksizmu'', który wedle autora znalazł ''najpełniejszy wyraz w bolszewickiej polemologii'':

http://cejsh.icm.edu.pl/cejsh/element/bwmeta1.element.desklight-099b3f64-4b7b-4d49-b982-a4204caf8c95

piątek, 17 stycznia 2020

UE jako ''zamknięte państwo handlowe'' i globalistyczne ''das Reich''.

Miała być wedle zapowiedzi merytoryczna orka putinowskich kocopałów historycznych, i będzie, ale należy poczynić wpierw suplement do poprzednich rozważań tyczących rojeń o ''europejskiej mocarstwowości'' i aktualnego kursu na centralizację jaki obrała UE zaś obecna chryja z obroną ''praworządności'' w Polsce jest tegoż przejawem, bo tu nie o żadną konstytucję ni ''wolne sądy'' się rozchodzi, tylko ostateczne wymuszenie całkowitej nadrzędności unijnych regulacji nad prawem krajowym [ nieomylna oznaka, że w Brukseli, a tak naprawdę Berlinie i Paryżu pali się już naprawdę mocno pod tyłkiem, i ktoś tam traci nerwy ]. Po zakreśleniu współczesnego kontekstu wydarzeń i historycznych przesłanek dzisiejszej mizerii politycznej Europy pora poświęcić nieco uwagi namysłowi nad głębszymi, ideowymi przyczynami tego stanu rzeczy, bo wygląda na to, iż Unia w coraz większym stopniu zaczyna przypominać wymienione w tytule ''zamknięte państwo handlowe'' rodem z filozofii Johanna Gottlieba Fichtego. Rzecz jasna nie zamierzam twierdzić, że eurokraci jak Juncker zaczytują się w dziełach klasycznych niemieckich filozofów - choć w sumie czemu by nie, powtórzę to całkiem łebski facet musi być o czym świadczy właśnie jego alkoholizm, bo nikt kumaty nie byłby w stanie na trzeźwo przewodzić czemuś takiemu jak Unia Europejska - ale ludzie z pretensjami do ilorazu bełkoczący ciągiem mantrę o ''inności'' i ''dyskursie'' nie muszą nawet wiedzieć, że mówią Derridą, Foucaultem czy Deleuzem, ni znać z kolei prac francuskich poststrukturalistów, wystarczy iż posługują się stworzonym przez tamtych językiem z jego specyficzną manierą i pojęciami, nieważne, że zwulgaryzowanym często niemiłosiernie i karykaturalnie wypaczonym bywa. Tak to jest, iż idee najsamprzód wykuwają się w zaciszach uniwersyteckich katedr, lub gorących sporach toczonych przez garstkę zacietrzewionych fanatyków po jakichś zatęchłych kawiarniach czy pubach, i dopiero potem wcielane są w czyn o ile rzecz jasna okoliczności dziejowe temu sprzyjają - gdy Lenin po przyjeździe do Rosji wygłaszał swoje ''tezy kwietniowe'' wszyscy tam z lewa jak i prawa mieli go za pojeba włącznie nawet z częścią partyjnych towarzyszy, jeszcze długie miesiące po dokonanym przez bolszewików przewrocie październikowym wróżono ich reżimowi rychły upadek i wiadomo jak to się skończyło. Podobnie co się tyczy pewnego ekscentrycznego austriackiego malarza i jego konceptów rasowych, więc radziłbym nie lekceważyć utopistów i najbardziej szalonych nawet pomysłów na uszczęśliwianie ludzkości, zwłaszcza gdy przekonaliśmy się jak apokaliptyczne wręcz konsekwencje mogą nieść przynajmniej niektóre ideo-logie. Jak widać nie tylko Marks wyrasta na duchowego patrona integracji europejskiej, aczkolwiek i on rzecz jasna ma miejsce w panteonie tychże, czego wymownym świadectwem jego świecka deifikacja przez zaprzedanego złu Junckera dokonana w byłej trewirskiej katedrze zamienionej w laicką świątynię rozumu komunikacyjnego - trudno o lepszy symbol czym w istocie jest UE. Nie mogło więc zbraknąć w tym gronie zdeklarowanego masona Fichtego, a by wykazać, iż ma to znaczenie i nie są to żadne ''teorie spiskowe'' posłużymy się nie świadectwem ignorantów i kompilatorów pokroju Krajskiego, tylko apologetycznymi wręcz w tonie obszernymi cytatami zaczerpniętymi z organu prasowego ''marksistów-ezoterystów'' pt. ''Nowa Krytyka'', konkretnie artykułem autorstwa Jerzego Kochana poświęconym osobie rzeczonego niemieckiego filozofa - uprzedzam, że lekko nie będzie, warto jednak przebrnąć przez ten bełkot bo daje on dobre pojęcie umysłowego spierdolenia znacznej części nadwiślańskiej elitki, której przedstawicielom upierdzieliło się, że mogą awansować na wszecheuropejskiego ''uniwersalistycznego Niemca'' :

''Jaka nieskończoność możliwa jest jednak do osiągnięcia dla człowieka uwolnionego od „wehikułu” moralności, jakim jest religia? Ta, użyjmy tego określenia – świecka nieskończoność wiąże się w ujęciu Fichtego z powiązaniem indywiduum z ludzkością, z aktywną działalnością dla dobra ludzkości, z przyczynianiem się do realizacji postępu, ze złączeniem egzystencji jednostki z powołaniem człowieka. „Jest przeznaczeniem i powołaniem rodu ludzkiego – twierdzi J.G. Fichte – ażby się zjednoczył i utworzył jedno ciało, we wszystkich swych częściach całkowicie ze sobą obznajomione i pod każdym względem jednakowo rozwinięte”. Sposobem osiągnięcia nieskończoności i ugruntowania tym samym możliwości szczęścia jest wtopienie się w proces doskonalenia ludności, przezwyciężania kataklizmów i zła będącego konsekwencją „złej wolności”, to znaczy klęsk, wojen i niesprawiedliwości wynikających ze złego korzystania przez ludzi z wolności. Następnym, drugim etapem konkretyzacji apelacji Fichtego jest przejście od nieskończoności i sensu życia do stopniowo uszczegóławianego programu społecznego powołania człowieka. Tradycja interpretacyjna filozofii Fichtego przekazuje nam dwa szlaki takiej konkretyzacji w jego dorobku. Pierwszy realizuje się głównie w Mowach do narodu niemieckiego i ma charakter nacjonalistyczny, szowinistyczny. Drugi, znajdujący swój wyraz najczystszy w Zamkniętym państwie handlowym, miałby stanowić prekursorską w stosunku do późniejszego ruchu politycznego fichteańską wersję socjalizmu. Wydaje się jednak, że tak rozumiana dwoistość stanowiska Fichtego może być uznana za nieporozumienie. Sądzę, że można z powodzeniem próbować rekonstrukcji w miarę jednolitego stanowiska Fichtego, a nawet broniłbym tezy o daleko idącej harmonii i konsekwencji jego wypowiedzi. Do akceptacji takiej oceny niezbędne jest przede wszystkim zniesienie podstawowej przeszkody, to znaczy oskarżeń Fichtego o nacjonalistyczne skłonności. Musimy, rzecz jasna, abstrahować w tym momencie od historycznych form recepcji myśli fichteańskiej i skupić się na samych poglądach autora Mów do narodu niemieckiego. Tak, to prawda, że Fichte, prowadząc w okupowanych Prusach, w Berlinie, wykłady zagrzewające Niemców do czynu, mówi o wybranym narodzie niemieckim, krytykuje wszystko, co zagraniczne, mobilizuje do aktywności i odrodzenia. Ale też interpelacje Fichtego nie wiążą się z nawoływaniem do jakiejś dominacji Niemców nad innymi narodami; pamiętać również trzeba, że wygłaszane są one w skrajnie niehonorowym położeniu Niemiec. A jednak i tak to, do czego namawia Fichte, mieści się całkowicie w ogólnym planie powołania człowieka. Wyróżniona pozycja Niemców jest bowiem u niego funkcją konieczności wyjścia z upodlenia narodowego i ze związanej z tym sprzyjającej okoliczności złączenia ruchu emancypacyjnego Niemców z ogólnym powołaniem człowieka. Niemcy są narodem wyróżnionym nie ze względy na więzi krwi, tradycję, historię; ich wyższość jest związana z istnieniem filozofii niemieckiej, a konkretnie – naukowej filozofii Fichtego, rozumowej, subiektywnej przesłanki wzniesienia się Niemiec ponad stan innych nacji. Lecz i tak daleko idące „osłabienie” nacjonalizmu Fichtego nie oddaje w pełni jego stanowiska. Przytoczmy dwie bardzo klarowne i wiele mówiące wypowiedzi.

Tak oto w końcu staje się w pełni jasne znaczenie, jakie w naszym dotychczasowym opisie nadaliśmy słowu Niemcy. Właściwa podstawa rozróżnienia tkwi w tym: czy wierzymy w coś absolutnie pierwszego i pierwotnego w samym człowieku, w wolność, w możliwość jego nieskończonego doskonalenia się, w wieczność postępu ludzkiego rodzaju, czy też we wszystko to nie wierzymy, sądząc, że zyskaliśmy wyraźny wgląd i zrozumieliśmy, że ma miejsce coś przeciwnego. Ludźmi pierwotnymi są wszyscy ci, którzy albo sami żyją twórczo i kreują to, co nowe, albo też ci, którzy – w przypadku, gdy im się to nie udało – zdecydowanie porzucają wszelkie błahe sprawy i z uwagą obserwują, czy rzeka pierwotnego życia kiedyś zabierze ich ze sobą. Są nimi też ci, którzy – jeśli i to ich przekracza możliwości – przynajmniej przeczuwają wolność i jej nie nienawidzą, ani też jej się nie boją, lecz ją kochają. Są oni, jeśli potraktować ich jako naród, ludem pierwotnym, narodem po prostu, Niemcami. Natomiast wszyscy, którzy godzą się z tym, że są czymś wtórnym i pochodnym i którzy tym samym mają jasną wiedzę i wyobrażenie o sobie samych, są takimi w rzeczy samej oraz będą nimi w coraz większym stopniu w wyniku tej swojej wiary. Są oni dodatkiem do życia, które toczy się przed nimi, czy też obok nich, pobudzone swą własną mocą [der Trieb]. Są oni niczym odbijające się od skały echo głosu. Są oni, wzięci jako naród, poza obrębem narodu pierwotnego, traktuje on ich jako ludzi obcych i cudzoziemców.

I nieco dalej dodaje Fichte, że:

[...] kto wierzy w duchowość i w wolność owej duchowości oraz pragnie po-stępującego wiecznie naprzód kształcenia tej duchowości przez wolność, ten jest z naszego rodu, należy do nas i będzie razem z nami, obojętnie, gdzie się urodził i czy mówi naszym językiem. Kto natomiast wierzy w martwotę, upadek i ruch w zamkniętym kole, a u steru rządzenia światem usadowił martwą przyrodę, ten, niezależnie od tego, gdzie się urodził i jakim językiem mówi, nie jest niemiecki, jest nam obcy i należałoby sobie życzyć, aby się od nas całkowicie odłączył, i to im szybciej, tym lepiej .

Wspólnota niemiecka”, „naród niemiecki” w wydaniu Fichtego to wspólnota, w której mogą się znaleźć wszyscy akceptujący powołanie człowieka niezależnie od narodowości, pochodzenia, języka i kultury, nie mogą zaś do niego być zaliczeni niemieckojęzyczni cudzoziemcy, nie akceptujący powołania człowieka. Stanowisko Fichtego trudno uznać za nacjonalizm, choć niewątpliwie cechuje je pewien elitaryzm czy ekskluzywność. Przytoczyłem tak obszerny cytat z mów Fichtego również i dlatego, by zwrócić uwagę na jego w istocie swej kosmopolityczny charakter. Jedność „narodowa” konstytuowana jest w tym przypadku na płaszczyźnie ideowej i słuszniej pewnie można by ją określić jako jedność ideową czy ideologiczną niż narodową. Wbrew pozorom kategoria narodu ma u Fichtego status całkowicie atrapowy i jest pojęciem chwilowo tylko syntetyzującym świadomość ideologiczną. Co więcej, przyjrzenie się kategorii narodu u Fichtego prowadzić nas może do uznania istnienia czegoś, co moglibyśmy określić jako wspólnotę intelektualną, polityczną, „naród filozoficzny” (bo przecież powołanie człowieka jest konstruowane w polu zreformowanej, ale wciąż chyba... filozofii), prowadzi nas w obszar kosmopolityzmu, a więc z powrotem do zagadnienia stanowiącego istotę powołania człowieka: zjednoczenia się rodu ludzkiego w „jedno ciało”.

W ten sposób powracamy znów do Zamkniętego państwa handlowego. Wydawać by się mogło, że idea zamkniętego państwa handlowego potwierdza narodowe, w potocznym sensie, skłonności Fichtego. Jeden naród, jedno państwo... nie brzmi to ładnie po doświadczeniach dwudziestego wieku... Jednakże ujawniło się nam przed chwilą, że pojęcie narodu ma w rozumieniu Fichtego bardzo szczególny sens – sens ideowy, ideologiczny. Podobnie idea zamkniętego państwa handlowego nie ma cech „zamkniętego państwa narodowego”. Opis postulowanego zorganizowania społeczeństwa nie odwołuje się w żadnym momencie do treści narodowych, niemieckich czy jakiegokolwiek narodu innego. Projekt Fichtego jest tak kosmopolityczny, jak działania matematyczne, jak 2 + 2 = 4. Racjonalna organizacja pożądanego społeczeństwa da się zastosować do każdego narodu. Ale jest w rozważaniach Fichtego jeszcze jeden moment, na który nie zwraca się zbytnio uwagi w wyniku hipnotycznego oddziaływania idei zamkniętego państwa handlowego. Myślę teraz o tym, co ma nam do powiedzenia autor fascynującego konstruktu społecznego o przyszłości owego państwa, o przyszłości ludzkości w kontekście realizacji projektu stworzenia zamkniętego państwa handlowego. Niezbyt rozbudowane stanowisko Fichtego jest jednak całkowicie jasne: państwo to, bogate i szczęśliwe w wyniku wprowadzanych reform, staje się wzorem dla innych, przedmiotem pożądania i zazdrości, inne zaś państwa, te, które, dzięki potędze zamkniętego państwa handlowego, nie mogą zrealizować się w sposób łupieżczy, muszą w związku z tym iść drogą naśladownictwa i dobrowolnego upodabniania się do zamkniętego państwa handlowego. Wszystkie więc państwa ruszają za przykładem pierwszego państwa zamkniętego. Co więc otrzymujemy w finale?

Połączony ród ludzki w ramach światowego projektu społecznego. Zamknięte państwo handlowe jest medium wprowadzania projektu społecznego dotyczącego całej ludzkości. Dokładna analiza zamkniętego państwa handlowego pozwala nam odsłonić cechy swoiste stanowiska Fichtego i zweryfikować sprzeczne opinie co do jego socjalistycznego charakteru. W każdym razie pozornie tak się wydaje. Sprawa jest jednak bardzo skomplikowana przede wszystkim dlatego, że trudno wdawać się teraz odpowiedzialnie w dyskusję na temat, co to jest socjalizm. A potem mierzyć relacje pomysłów Fichtego do jakoś wynegocjowanego modelu – nie to jest przecież w istocie przedmiotem naszego zainteresowania w tej książce. Trudno mi jednak uciec od pewnych istotnych momentów fichteańskiego projektu społecznego. Wbrew poglądom deprecjonującym utopizm i „subiektywizm” koncepcji społecznej Fichtego rozwinięta przez niego idea zamkniętego państwa handlowego jest niezwykle precyzyjna i patrząc z perspektywy współczesnej socjologii, chciałoby się często powiedzieć: „fachowa”. Nie religia, jak u Kanta, służy u Fichtego do upowszechniania zasad rozumu, lecz rzeczywiste państwo stopniowo wnoszące zasady państwa rozumu. Państwo rozumu zaś można skonstruować, kierując się przy tworzeniu pożądanego systemu społecznego rozumem i respektowaniem praw powstających „na gruncie pojęć prawnych czystego prawa państwowego, które ujmuje ludzi jako wolnych od jakichkolwiek wcześniejszych stosunków w rodzaju stosunków prawnych”. [...] Jaki jest więc sens tworzenia koncepcji zamkniętego państwa handlowego? Chodzi o stworzenie naukowego programu realizacji szczęścia na ziemi

Każdy chce żyć tak przyjemnie, jak tylko możliwe, a że każdy domaga się tego jako człowiek, a nikt nie jest bardziej lub mniej człowiekiem niż ktoś inny, to żądanie to jest równie słuszne u wszystkich. Podział należy przeprowadzić zakładając tę równość ich praw, tak by wszyscy razem i każdy z osobna mógł żyć tak przyjemnie, jak to możliwe, gdy tylu ludzi, ilu tylko ich jest, ma współistnieć w danej im życia sferze – a więc w ten sposób, by wszyscy mogli żyć mniej więcej jednakowo przyjemnie. „Mogli” powiadam, żadną miarą „musieli”. Jeśli ktoś żyje mniej przyjemnie, to powinno to zależeć tylko od niego samego, żadną miarą od kogoś innego .

Realizację tak zakreślonego celu przeprowadza Fichte, wychodząc od stosunków własnościowych, przy czym przez własność rozumie on prawo do pewnego typu zmonopolizowanej, wyłącznej formy aktywności w ramach istniejącego podziału pracy społecznej (moglibyśmy powiedzieć: „praktyki ekonomicznej”). Przedmiotem własności nie jest więc „rzecz”, lecz prawnie zagwarantowany pewien typ aktywności, w której tradycyjnie rozumiana własność rzeczy jest jej szczególną formą. Następnie Fichte przechodzi do społecznego podziału pracy dzielącego społeczeństwo na wytwórców (rolnicy, rybacy, sadownicy etc.), przetwórców (rzemiosło, robotnicy), handel (kupcy); te typy aktywności wraz z ich mnóstwem specjalizacji winny być, zdaniem Fichtego, objęte reglamentacją aktywności. Tłumacząc na język bardziej współczesny, moglibyśmy uznać, że chodzi tu o gwarantowane przez państwo prawo do wykonywania swojej działalności gospodarczej i obowiązek wymiany oraz współpracy z innymi segmentami podziału pracy. Jest więc to deklaracja obowiązku pracy i kooperacji, lecz także powszechnego dostępu do pracy i niedopuszczalności bezrobocia. Reglamentacja ta dotyczy stosunków własnościowych, ale Fichte wiąże ją również ze stosunkami podziału; ma ona sprzyjać przede wszystkim temu, aby każdy miał zapewnione godne warunki egzystencji: „Wszyscy powinni naprzód być syci i przyzwoicie mieszkać, nim ktokolwiek zacznie ozdabiać swoje mieszkanie; zanim ktokolwiek się wystroi, wszyscy powinni być wygodnie i ciepło ubrani”. Oszczędnościowych wezwań i krytyki zbytku jest tu zresztą znacznie więcej i dotyczą one nie tylko ozdabiania domu, ale i wystawnych posiłków, strojów, importu towarów rzadkich i luksusowych. Nie oznacza to jednak bezwzględnej równości. Podział dokonuje się w sumie według pracy, wszyscy są sługami całości i otrzymują za to sprawiedliwy udział w dobrach całości, nikt nie może się szczególnie wzbogacić, ale też nikt nie może zbiednieć. „Wszystkie jednostki mają zagwarantowaną trwałość swego statusu, a całość ma przez to zagwarantowane spokojne i równomierne trwanie”. Inne są jednak – zdaniem Fichtego – potrzeby urzędnika, który do swej pracy potrzebuje czystego odzienia, spokoju, ciszy i specjalnych posiłków, a inne – ludzi pracujących fizycznie, w brudzie i pocie, na świeżym powietrzu; zróżnicowanie w stosunkach podziału ma więc uzasadnienie nie tylko w wydajności pracy, ale także w odmiennych cechach wykonywanej pracy, determinującej zróżnicowanie w innych warunkach życia i pracy. Potrzeba regulacji stosunków podziału i problemy konsumpcji prowadzą Fichtego do podjęcia problematyki pieniądza i poszukiwania wspólnego miernika wartości dla różnych towarów i mimo że poprzestaje on na przyjęciu za ten miernik chleba, zboża, z uwagi na ich najbardziej potrzebny dla życia ludzkiego status, a pomysł mierzenia wartości czasem pracy uznaje za nieudany, trudno nie dostrzec dużego podobieństwa tych rozważań do początkowych analiz w Kapitale Marksa. Fichte musi jednak powrócić do stosunków międzynarodowych; możliwość budowania tak organizowanego przez państwo społeczeństwa nie jest realna w warunkach istniejącej wymiany towarowej, zależności konkretnych społeczeństw od gospodarki światowej, jej kapryśności i nieprzewidywalności. Aby uwolnić się od takiego wpływu gospodarki światowej, Fichte postuluje zamknięcie państwa pod względem handlowym, inaczej mówiąc: monopol handlu zagranicznego dla państwa, monopolizację własności pieniądza światowego w rękach państwa i wprowadzenie na rynek wewnętrzny krajowego pieniądza niewymienialnego na pieniądz światowy. Reforma ta, oprócz odcięcia od przypadkowości światowego rynku, kumuluje w rękach państwa pieniądz światowy, pozostający dotychczas w rozproszeniu w rękach obywateli, i daje tym samym państwu decydującemu się na reformę radykalnie uprzywilejowaną pozycję wobec innych państw. Spokój, ład, porządek, współpraca, silne i bogate państwo, brak biedy, łatwość zarządzania społeczeństwem, likwidacja przypadkowości w życiu społecznym, a do tego jeszcze zastąpienie stałej armii czymś na podobieństwo pospolitego ruszenia, milicji i w związku z tym bardzo tanie państwo – wszystko to sprawi, że harmonijny i bezprzykładny rozwój takiego społeczeństwa doprowadzi do jego niespotykanego rozkwitu i szczęścia obywateli, a inne państwa, zauroczone jego przykładem, chętnie pójdą przetartym już szlakiem.

Na horyzoncie pojawia się wspomniane wcześniej społeczeństwo globalne nie będące już zamkniętym państwem handlowym, ale zachowujące w sobie wszystkie jego zalety, lecz tym razem już w wymiarze światowym. Nie jest to już nawet państwo. W wielu tekstach Fichtego odnajdziemy stwierdzenia odrzucające konieczność istnienia państwa; zamknięte państwo handlowe jest więc w tym sensie także medium prowadzącym do odrzucenia państwa: „uczynić rząd zbytecznym – oto cel wszelkiego rządu” . Fichte jest jednak przekonany, że możliwość osiągnięcia celu nie jest konstytutywna dla podjęcia aktywności na rzecz zamkniętego państwa handlowego; chodzi o dążenie, o aktywność w określonym kierunku, o podporządkowanie swego działania szeroko opisanemu projektowi społecznemu, chodzi o utożsamienie się nie z utopią i jej zero-jedynkowo pojmowaną możliwością realizacji, lecz o – jakbyśmy powiedzieli, sięgając do terminologii z innej pracy – akces do narodu niemieckiego. Twórczość Fichtego w całości jest zorganizowana wobec wolnościowej interpelacji. Tym razem ogólna apelacja o uczestnictwo w powołaniu człowieka przyjmuje postać skonkretyzowaną do poziomu szczegółowego projektu społecznego. Naukowa argumentacja określa to, co naukowe, sprawiedliwe, dobre, prawdziwe, rozumne, konieczne, a jednocześnie wyklucza to, co nienaukowe, niesprawiedliwe, niedobre, przypadkowe. Jest to moment apelacji, interpelacji o uczestnictwo w projekcie społecznym formułowanym w języku nauki, a jednocześnie moment wykluczania tego, co inne, co zewnętrzne, tych, co na interpelację nie odpowiadają. Fichte wielokrotnie wypowiada się na temat zła. Jego zdaniem zło związane jest z brakiem wolności, nieużywaniem jej, bezwładem i lenistwem. Pojawia się więc ono w ramach idei Fichtego zawsze, gdy nie następuje odpowiedź na interpelację powołania człowieka. Uniwersalistyczna ideologia okazuje się partykularna. Jeśliby miała być naprawdę uniwersalistyczna, winna to, co powszechne albo to, co średnie – przyjąć za zobowiązujące. Tymczasem jest na odwrót: to, co powszechne, okazuje się nieporozumieniem, prawdziwe i rozumne jest to, co partykularne, choć ono samo siebie przedstawia w końcu jako uniwersalne, „nieskończone”, jak chce Fichte, a to, co inne – jako skończone, przeszłe i wrogie. Wolnością jest więc w wymiarze jednostkowym uczestnictwo w projekcie Powołanie Człowieka, niewolą jego kontestacja, nieodpowiedzenie na interpelację Innego, który, podkreślmy to raz jeszcze, tym razem nie jest żadnym kantowskim „wehikułem”, lecz na sposób naukowy skonstruowaną ideologią. Wolność nie ma więc charakteru powszechnego, nie przysługuje wszystkim. Jest ona dla tych, co odpowiadają na apel i pojawia się jako walor więzi ideologicznej spajającej jednostki w społeczny podmiot historyczny. Ale nie jest tylko tym, gdyż w rzeczywistości, pisząc o niej wyłącznie w ten sposób, redukujemy jej egzystencję do efektów występujących w indywidualnym podmiocie, a jest to tylko jej subiektywny i jednostkowy sposób istnienia. Wolność, która jest przedstawiana w Zamkniętym państwie handlowym, stanowi rdzeń pewnego projektu społecznego. Jednak – określmy to jeszcze precyzyjniej, uciekając od traktowania wolności jako istoty, bo przecież istotą zamkniętego państwa handlowego nie jest wolność, lecz właśnie skonstruowana idealna rzeczywistość nowego projektu społecznego – o wiele trafniejsze będzie stwierdzenie mówiące o tym, że wolność jest sama pewną koniecznością, jest pewną przestrzenią społeczną zawartą w koncepcji zamkniętego państwa handlowego, jest historycznie określonym możliwym typem praktyki społecznej. Czym jest w takim razie wolność dla tych, którzy nie odpowiadają na apel, na interpelację Fichtego wołającego: To tu, w powołaniu człowieka jest wolność! Jest to pytanie poniekąd zasadnicze. Czy nie mają oni wolności? Z perspektywy Fichtego nie mają, ale tylko z perspektywy Fichtego jako twórcy pewnego typu praktyki wolności, aspirującego do uniwersalności i jako uniwersalny się prezentującego. Odpowiedź pełniejsza, pozaideologiczna, a w każdym razie nie-fichteańska na to pytanie wykracza poza teksty Fichtego. Jeśli jednak uznamy, że jego sposób rozumienia, praktykowania wolności, jako medium interioryzacji ideologii i aktywnego opowiedzenia się za zawartą w konkretnym projekcie społecznym praktyką wolności, został trafnie przed chwilą zrekonstruowany, to musimy uznać, że wolność jest możliwa tylko w wyniku opowiedzenia się, odpowiedzi na interpelację. Oczywiście ci, którzy nie odpowiadają na apel Fichtego, odpowiadają na inne interpelacje, na inne apele innych ideologii, prezentujących się jako prawdziwe, jedyne, uniwersalne projekty społeczne, oferujące prawdziwą przestrzeń społecznej wolności, prawdziwą jednostkową wolność. Albo też nie odpowiadają na nie ani na żadne inne i nie są w takim razie obecni w obszarze kształtującego się społeczeństwa obywatelskiego, poprzestając na tych formach determinacji swego bytu, które Fichte określa jako tylko przyrodnicze. Filozofia Fichtego nie jest teorią ideologii, lecz „przyłapaną na gorącym uczynku” chwilą konstytuowania się ideologii jako nowej formy praktyki społecznej. I to przyłapaną w momencie niepowtarzalnego zjednoczenia filozofii i ideologii, znajdującego swój wspaniały wyraz w filozofii twórcy Teorii Wiedzy, w całej jego twórczości, ale przecież i w jego losach, biografii. Jakże wspaniale współgra z przedstawioną rekonstrukcja poglądów Fichtego na wolność jego, nie zaakceptowany przecież przez odpowiednie władze, pomysł towarzyszenia armii niemieckiej w roli „świeckiego mówcy państwowego”, motywującego żołnierzy do poświęceń i odwagi. [ czyli politruka mówiąc wprost - przyp. mój ] Filozofia wolności Fichtego ujawnia w najczystszej postaci istotę pojęcia „wolność”, ważną dla całej późniejszej historii, także dla historii filozofii. W najbardziej bezpośredni sposób odsłania „kuchnię” istnienia wolności w praktyce filozoficznej jednego myśliciela. To, co z biegiem lat stanie się złożoną strukturą praktyk ideologicznych rozpisanych na chór, wyłaniający się z postępującego podziału pracy społecznej i komplikujących się form egzystencji społeczeństwa obywatelskiego, tu występuje jako trud teoretyczny jednostki, interpelacja filozofa skierowana do człowieka w ogóle w celu uzmysłowienia mu jego powołania, zapewnienia wolności, szczęścia i nieśmiertelności. Wystarczy tylko odpowiedzieć na tę interpelację i włączyć się w realizację konkretnego projektu społecznego. Fichte jako filozof wolności jawi się więc wobec przemysłowych form produkcji wolności w czasach późniejszych, także tych nam współczesnym, trochę jak rzemieślnik wolności. Twórca, dla którego to, co zawodowe, jest często nieodłączne od tego, co amatorskie, a to, co wytworzone, splecione z tym, co artystyczne, twórcze, przeżyte, autentyczne i własne. Zapewne ten brak dystansu wobec wolności, człowieka i jego powołania może wydawać się praktykom wolności czasów stalinowskich i czasów multimedialnej wirtualnej rzeczywistości szczególnie nieznośny, egzaltowany, pełen przesady, „namiętny w sposób żenujący”, „groteskowy”, pozbawiony zawodowstwa. Ale to Johann Gottlieb Fichte jest Filozofem Wolności.''

http://www.nowakrytyka.pl/pl/artykuly/Nk_on-line/?id=658/__J_G_Fichte_a_wolnosc_

- gdyby ktoś śmiał jeszcze żywić jakiekolwiek wątpliwości co do masońskiej genezy wyżej zarysowanego projektu odsyłam do lektury artykułów z tejże neomarksistowskiej ''Nowej Krytyki'' pod wymownymi tytułami: ''Johanna G. Fichtego koncepcja wykształconego wolnomularza'' i zwłaszcza ''Masoneria jawna i tajna w świetle piętnastego listu J. G. Fichtego''. A jak w praktyce pan filozof widział wcielenie swego konceptu w życie:

''Fichte rozwinął myśl utworzenia wielkiego obszaru gospodarczego w swej pracy wydanej w 1800 r., a zatytułowanej ''Zamknięte państwo handlowe''. Mimo że filozof nie używa w niej ani razu terminu Grossraumwirtschaft, zawiera ona już całkiem wyraźnie skrystalizowane wszystkie główne idee, które w XX w. złożyły się na doktrynę określaną właśnie tym mianem. Znajdują się w niej więc: 1. podstawowa idea rozszerzenia wyjściowego obszaru gospodarczego. 2. idea wzajemnego uzupełniania się (komplementarności) części tego nowego obszaru gospodarczego, 3. idea planowego kierowania gospodarką i w końcu 4. idea stabilizacji koniunktury. […] 

Tak wygląda zespół idei składających się na fichteańską wizję gospodarki wielkiej przestrzeni. Jak jednak wyobrażał sobie Fichte urzeczywistnienie swego ideału? Otóż filozof uważał, że dla normalnego funkcjonowania takiej gospodarki jest konieczna jej izolacja od zagranicy. Do tego prowadzi zaś ściągnięcie z obiegu pieniądza, który ma wartość i za granicą, i zastąpienie nowym pieniądzem (ze skóry, metalu, papieru itp.), który nie posiadałby żadnej wartości samoistnej, a tylko wartość nadaną mu przez państwo. Taki bowiem pieniądz nie miałby mocy płatniczej za granicą i mógłby kursować tylko wewnątrz państwa. Szczegóły tej wymiany pieniądza zachowuje Fichte w tajemnicy, by nie podniecać w społeczeństwie ewentualnych wątpliwości i nieufności, gdyż i tak błogie skutki całej operacji wykażą ich bezzasadność. Powinna ona zostać dokonana nagle, jednym aktem, ale bez stosowania jakiejkolwiek siły. Po prostu pewnego dnia całe złoto i srebro znajdujące się w posiadaniu społeczeństwa straci swą wartość jako środek płatniczy i zostanie zastąpione przez nowy pieniądz krajowy. Drogą tej obowiązkowej wymiany pieniądza dawnego na nowy państwo nabędzie monopol posiadania pieniądza światowego, kursującego za granicą. Pozwoli mu to również na zmonopolizowanie w swych rękach w okresie przejściowym całego handlu zagranicznego, który w szczątkowych rozmiarach będzie się utrzymywać do czasu kiedy wielki obszar gospodarczy nie zacznie produkować wszystkich towarów sprowadzanych dotąd z zagranicy. Państwo przejmie również rolę likwidatora wzajemnych zobowiązań kupców krajowych i zagranicznych. Tak więc wielki obszar gospodarczy będzie dysponować podwójnym pieniądzem: jednym, krajowym znajdującym się w rękach zarówno państwa, jak i obywateli, oraz drugim, światowym, używanym tylko do handlu z zagranicą i będącym jedynie w gestii państwa. Rola tego drugiego pieniądza będzie maleć w miarę usamodzielniania się gospodarki wielkiego obszaru, ale nigdy nie zaniknie w pełni, gdyż pieniądz ten będzie używany stale, do opłacania sprowadzanych z zagranicy wybitnych fachowców spośród chemików, fizyków, mechaników, artystów i fabrykantów. Bezpośrednio przed przeprowadzeniem tej reformy pieniężnej państwo powinno wykupić wszystkie znajdujące się w kraju towary zagraniczne. Winno to nastąpić w jednym dniu utrzymywanym w tajemnicy i wiadomym tylko urzędnikowi odpowiedzialnemu za przeprowadzenie całej akcji. Celem jej jest zarówno zorientowanie się w istniejących w kraju zasobach towarów zagranicznych i w stanie ich zapotrzebowania, jak i zapewnienie skuteczności ustawowej reglamentacji ich cen. Jednocześnie państwo musi zdobywać dla siebie naturalne granice. Ponieważ rząd wejdzie w posiadanie olbrzymiego majątku pieniężnego, będzie mógł użyć go na zakup za granicą wszelkich środków potrzebnych do uzbrojenia; państwo zdobędzie szansę stania się tak wielką potęgą, że nikt nie będzie mógł mu stawić oporu. W rezultacie osiągnie ono swe naturalne granice bez rozlewu krwi i dobywania miecza. Jego operacje militarne będą raczej marszem okupacyjnym niż wyprawą wojenną. Bezpośrednio po okupacji nowych terenów państwo przeprowadzi na nich te same operacje pieniężne, których dokonało w macierzy. Celowe będzie następnie dokonanie odpowiednich przemieszczeń ludności, tak żeby się zatarły różnice między dawnymi a nowymi obywatelami państwa. Wpłynie to poza tym dodatnio na podniesienie się poziomu gospodarki. Po zakończeniu okupacji rząd wyda manifest skierowany do wszystkich państw, w którym uzasadni swe kroki koniecznością zdobycia granic naturalnych. Jednocześnie złoży solenne zapewnienie i zobowiązanie, że odtąd nie wejdzie w żaden sojusz z jakimkolwiek państwem, ani też pod żadnym pretekstem nie przekroczy swych obecnych granic. Jak znajomo brzmią te słowa, mimo że od ich napisania upłynęło 170 lat! Cały projekt utworzenia wielkiego obszaru gospodarczego wieńczy Fichte wizją błogich lat, które nastąpią po jego zrealizowaniu. Znikną wojny, gdyż państwo będzie mieć granice naturalne. Nie będzie kogo atakować, więc samo nie zostanie zaatakowane. 

"Rząd opisanego państwa rzadko będzie musiał się uciekać do karania i rzadko wszczynać wstrętne śledztwa. Ucisk prawdziwej nędzy czy lęk przed przyszłością, jako główne źródła przestępstw wśród osób prywatnych, zostały usunięte; wiele zaś wykroczeń jest całkowicie uniemożliwionych wskutek zaprowadzenia surowego porządku. Również nie należy obawiać się przestępstw przeciw państwu, buntu i rozruchów. Poddanym powodzi się dobrze, a rząd stał się ich dobroczyńcą [...] Jest jasne, że w takim zamkniętym narodzie, którego członkowie współżyją tylko ze sobą [...J, bardzo szybko wytworzy się wysoki poziom dumy narodowej i wyraźnie zarysowany charakter narodowy. Stanie się on innym, całkowicie nowym narodem." […] 

Fichte stawia tezę, naprzód bardzo ogólną i bezwzględną, że autarkia nie będzie oznaczać ograniczeń w zaspokojeniu potrzeb. Jeśli się bowiem ma odpowiednie surowce - a w państwie zamkniętym będzie to wynikiem jego granic naturalnych - nie ma przyczyny, dla której nie można by produkować wszystkiego wewnątrz kraju. Ale już na następnych stronach swego wywodu autor Zamkniętego państwa handlowego zdaje sobie sprawę, że teza taka jest zbyt absolutna i osłabia ją przez wprowadzenie rozróżnienia między "potrzebami, które rzeczywiście mogą się przyczynić do zdrowia, a potrzebami, które tylko i wyłącznie opierają się na opinii". I tylko tym pierwszym przyznaje prawo zaspokojenia w zamkniętym obszarze gospodarczym. Nie odmawia obywatelom swego państwa prawa do futra czy lekkiego ubrania, nie widzi jednak konieczności, by musiało to być futro sobolowe lub ubranie jedwabne, jeśli kraj nie ma ani soboli, ani jedwabników. A już całkiem bez żalu pozbawia Fichte swych obywateli wszelkich koronek i haftów, które nie czynią odzieży ani cieplejszą, ani trwalszą. Wyczuwając, że i ta argumentacja mogłaby się spotkać z zarzutami, Fichte dokonuje przeskoku myślowego: z terenu ekonomii przerzuca się na teren ogólnych postaw życiowych i tam, w spartańskim stosunku do życia szuka wsparcia dla racji ekonomicznych. 

"Pytać się, dlaczego nie mogę mieć towaru tej jakości, która być może jest wytwarzana w jakimś innym kraju, to znaczy pytać się: dlaczego nie jestem mieszkańcem tego kraju, i jest akuratnie tym samym, jak by dąb chciał się zapytać: dlaczego nie jestem palmą; i odwrotnie. Każdy musi być zadowolony ze sfery, w której go natura umieściła i z tego wszystkiego, co stąd wynika."

Oznacza to, że cale rozumowanie ekonomiczne Fichtego osiadło na mieliźnie. Twardej bowiem rzeczywistości ekonomicznej nie wystarczą piękne, a nawet heroiczne słowa. [...] 

I jak na ironię losu, nie długo musiał czekać filozof, by na własnej skórze odczuć, czym jest brutalne dążenie do utworzenia wielkiego obszaru gospodarczego. Już bowiem w 5 lat po wydaniu jego ''Zamkniętego państwa handlowego'' Napoleon - zapewne nie znając tej książki - rozpoczął realizację pewnych jej myśli. Dążąc do utworzenia pod egidą Francji Stanów Zjednoczonych Europy, zamknął 21 XI 1806 r. wszystkie podległe swej władzy terytoria w jeden wielki obszar gospodarczy. Jednocześnie z ogłoszeniem blokady kontynentalnej Anglii powstała pod przewodnictwem Francji wielka, autarkiczna przestrzeń gospodarcza, która pod wieloma względami była ziszczeniem idei Fichtego. I rzeczywiście, niezbadane są wyroki historii: utworzenie jego ogłoszone zostało w Berlinie. Właśnie tam, gdzie Fichte marzył o wielkim obszarze gospodarczym niemieckim. Filozofa już jednak tam nie było. Po zajęciu Prus przez Francję, uciekł wpierw do Królewca, a następnie do Kłajpedy. Do Berlina powrócił dopiero w 1807 roku. W 1813 r. wysoki mason, ongiś podejrzany o ateizm i z tego powodu wygnany z Jeny, zgłasza się Fichte na kaznodzieję do armii pruskiej, ale spotyka się z odmową. Nie pozwolono mu również wziąć udziału w wojnie przeciw Francji w szeregach czynnej armii. Poświęcił się więc pielęgnowaniu rannych i zapadłszy na zakaźną chorobę, której nabawił się w lazarecie, zmarł 29 I 1814 roku. Ostatni więc etap swego życia poświęcił walce przeciw swej własnej koncepcji wielkiego obszaru gospodarczego, tylko zrealizowanej nie przez Prusy, a Francję. W ten sposób dała znać o sobie podstawowa wada fichteańskiej Grossraumwirtschaft - jej statyczność.'' 

[ str. 23 i dalej ]: 

https://bibliotekacyfrowa.pl/dlibra/docmetadata?showContent=true&id=27013 

- owszem, tak byłoby, gdybyśmy mieli do czynienia nadal z żywiołowym rozwojem, natomiast zarysowana wyżej wizja idealnie niemal odpowiada ulegającej gwałtownemu regresowi, tracącej pozycję Europie co narzuca jej zachowawczą politykę i ratowanie resztek czego się jeszcze da. W każdym razie brzmi znajomo, czyż nie? Zwłaszcza ta ''pozbawiona samoistnej wartości waluta'', której znaczenie zapewnia jedynie ponadnarodowe państwo, wypisz wymaluj euro, albo przesiedlanie kontyngentów ludności w celu budowy nowej wspólnoty europejskiej, toż przecież nic innego jak kwoty nachodźcze! Rzecz jasna to nie jest i nie może być realizacja 1:1 w tak zmienionych obecnie warunkach, niemniej trudno pozbyć się wprost narzucających się skojarzeń w obliczu ostatnich oświadczeń Merkelowej wykładającej racje stojące za ustanowieniem Rzeszy Europejskiej już bez ogródek: 

''Postrzegam Unię Europejską jako nasze ubezpieczenie na życie. Niemcy są zbyt małe, by samodzielnie wywierać wpływ geopolityczny, i dlatego musimy wykorzystać wszystkie zalety jednolitego rynku". To dlatego - jak mówiła - UE musi kontynuować reformy, dokończyć tworzenie jednolitego rynku cyfrowego, dążyć do unii bankowej (planu scentralizowania nadzoru nad europejskimi bankami i zarządzania kryzysowego) oraz rozwijać unię rynków kapitałowych, aby zintegrować rozdrobnione rynki kapitałowe i dłużne Europy. 

https://www.gazetaprawna.pl/artykuly/1449027,merkel-brexit-unia-europejska.html 

- nie wiem czy ona zdaje sobie sprawę, że niemal dosłownie powtórzyła argumentację Hitlera z jego ''Zweites Buch'', niewydanego za życia fuhrera suplementu do ''Mein Kampf'', tyle że bez Lebensraumu oczywiście, który należało sobie odpuścić wobec mizerii demograficznej i militarnej dzisiejszych Niemiec [ na szczęście ]. Wypadałoby stąd przywołać opis formy, którą te projekty przybrały w okresie III Rzeszy i z jakim rozmachem je wówczas kreślono, bo jak się zaraz przekonamy brzmią niezwykle aktualnie, nie były więc tak szalone i pozbawione podstaw jak dziś duraczą kucerię różne Ziemkiewicze [ tym bardziej, iż posłuży nam za dobry wstęp do orania putinowskich kocopołów historycznych w następnym wpisie ]: 

''Niepowodzenia te nie powstrzymały prac nad przygotowywaniem planów włączenia obszarów Związku Radzieckiego w system gospodarczy Niemiec, tym razem w ramach zmodyfikowanej na modłę nazistowską niemieckiej doktryny gospodarki wielkiego obszaru (GrossraumWirtschaft). Nowy nadprezydent Prus Wschodnich, a zarazem gauleiter partii hitlerowskiej w tej prowincji, Erich Koch, należał do grona tych gauleiterów, którzy uznawali konieczność ścisłych związków ze Związkiem Radzie­ckim. Uważał on przy tym, iż jednym z zadań narodowosocjalistycznych Prus Wschodnich jest przywrócenie wybrzeżu Bałtyku roli, jaką spełniało ono w okresie Hanzy. Pod jego egidą, w działającym przy uniwersytecie królewieckim Instytucie Wschodniopruskim (Ostpreusseninstitut), kierowanym przez Hansa-Bernharda von Grünberga, opracowywano plany, według których wielki obszar gospodarczy Niemiec rozciągał się na całą zachodnią część Związku Radzieckiego aż po Morze Czarne i Kaukaz oraz, oczywiście, na państwa leżące między Niemcami a Związkiem Radzie­ckim. Już w 1934 r. sporządzono w instytucie mapy linii komunikacyjnych, autostrad, projektów kanałów, źródeł pozyskiwania energii i całej związanej z tym infrastruktury. W planach tych traktowano Związek Radziecki jako państwo współdziałające na prawach partnera handlowego. Warunki realizacji tych planów powstały dopiero w 1939 r., a ściślej - w drugiej połowie tego roku, po aneksji przez Niemcy obszaru Kłajpedy, kiedy to port kłajpedzki stał się znów portem niemieckim, po umowie Ribbentrop-Mołotow i wynikającym z niej podziale sfery wpływów między Niemcami a Związkiem Radzieckim, wreszcie po zakończeniu kampanii wrześniowej 1939 r. i podziale okupowanych ziem polskich na tzw. obszary wcielone i Generalne Gubernatorstwo. Okupacja Polski spowodowała bezpośredni kontakt gospodarczy Niemiec ze Związ­kiem Radzieckim, a okupacja zachodniej Europy w 1940 r. wciągnęła i tę część kontynentu w sferę wpływów gospodarki niemieckiej. Tak więc wojenne zdobycze terytorialne Niemiec rozszerzyły ich obszar gospodarczy - z wielkoniemieckiego stał się on europejski. Zmiany te pociągnęły za sobą modyfikację planów opracowywanych w Prusach Wschodnich. Pojęciu nowego porządku na niemieckim Wschodzie (Neuordnung des deutschen Ostens) nadano nową, znacznie szerszą treść. Uznawano, iż wynikiem zwycięskiego zakończenia kampanii w Polsce było utworzenie nowej niemieckiej granicy wschodniej. Dotychczasowe rozbicie wschodnioniemieckiego obszaru, który przed wojną zaznaczał się trzema skierowanymi na wschód pomostami: Prusami Wschodnimi, Śląskiem i Marchią Wschodnią, zostało zlikwidowane. Prusy Wschodnie, południowa granica Niemiec i obszar Marchii Wschodniej utworzyły wewnętrzną zamkniętą linię, a Generalne Gubernatorstwo należący do tej jedności obszar uzupełniający. Zlik­widowana została izolacja Prus Wschodnich. Zmiany te miały decydujący wpływ na sytuację pobrzeża Bałtyku. Przed wojną bowiem państwa pobrzeża Bałtyku — Litwa, Łotwa, Estonia, jak również Finlandia, Szwecja i Polska z roku na rok zacieśniały swoje związki gospodarcze z Anglią. W efekcie Bałtyk przestał być obszarem wymiany między poszczególnymi państwami jego wybrzeża, a stał się swoistą odnogą Morza Północnego, którego wymiana koncentrowała się również na Anglii. Podobnie też rola, jaką w komunikacji bałtyckiej spełniał Hamburg, wiązała się z tą tendencją. Dlatego też „nowy porządek” na obszarze bałtyckim winien był oznaczać przede wszystkim wyparcie Anglii z handlu ze Związkiem Radzieckim, Finlandią i Szwecją. Kraje te winny przystąpić do intensyfikacji wymiany towarowej z Niemcami, bo tylko to stanowi naturalną drogę do powiązania wszystkich państw bałtyckich między sobą, jak również przemieszczenia całego obrotu towarowego do portów bałtyckich. Uznawano przy tym za oczywiste, że punktem ciężkości tych obrotów będzie centrum Bałtyku, a więc obszar wyznaczony przez porty gdański, królewiecki i kłajpedzki. Tym samym więc porty wschodnio- i zachodnio-pruskie miały uzyskać zupełnie nowe znaczenie. [...] Uznawano więc, że dzięki traktatowi ze Związkiem Radzieckim, jak również dzięki pokojowi na Dalekim Wschodzie, stanowiącym jeden z owoców Paktu Trzech, wy­tworzyła się na całym kontynencie atmosfera polityczna sprzyjająca globalnemu roz­wiązaniu problemu wymiany towarowej na tym obszarze. Podkreślano, iż już teraz w czasie wojny (mowa o okresie sprzed napadu Niemiec na Związek Radziecki) droga z Dalekiego Wschodu przez Syberię do Europy ma olbrzymie znaczenie. Przyjmowano za pewnik, że znaczenie tej drogi z biegiem czasu, również i po zawarciu pokoju, nie będzie się zmniejszało, ale zwiększało. Jak też i to, że obok, czy równolegle z ruchem kolejowym i komunikacja drogowa będzie się nasilała. Zwracano przy tym uwagę, że trasa z Europy Środkowej do Europy Wschodniej i dalej na Wschód przez Moskwę prowadzi połu­dniową częścią Prus Wschodnich po linii Olsztyn — Ełk. Ta część prowincji będzie bramą wlotową z Europy Środkowej do Wschodniej. Wraz ze wzrostem znaczenia tej drogi zwiększać się będzie również znaczenie tej bramy wlotowej, a tym samym i leżącej dotychczas na peryferiach części prowincji. Jeszcze większe znaczenie dla prowincji i jej portów miało mieć w najbliższej przyszłości połączenie z obszarami nadwyżek rolnych — Rumunią, Besarabią i Ukrainą. Uznawano, iż rosyjskie obszary czarnoziemu będą z pewnością kierowały część swoich produktów do portów Morza Czarnego, a stamtąd dalej drogą morską przez Morze Śródziemne lub też śródlądową drogą wodną (Dunajem) do krajów przeznaczenia. Znaczną jednak część, głównie z obszarów północnych tych ziem, skierują względnie krótszą drogą nad Bałtyk, by przez niezamarzające porty bałtyckie przesłać je dalej do miejsc przeznaczenia. Tymczasem najbliższym centrum przetwórstwa, w którym południoworosyjskie surowce mogą być przetwarzane, są Prusy Wschodnie, a najbliższym portem bałtyckim — Królewiec. Rozbudowę połączeń komunikacyjnych na południe tak wodnych, jak i lądowych uznawano za niezmiernie ważne dla współpracy tych olbrzymich obszarów produkcji nadwyżek rolnych, a resztą obszaru europejskiego jako rynku zbytu na te produkty. Stwierdzano, że w centralnych ośrodkach Rzeszy traktuje się nowe obszary wschodnie Niemiec jako swoiste „przedłużenie” po linii Zachód — Wschód. Tak więc Śląsk i Warthegau uznaje się za przesunięcie na Wschód Niemiec środkowych. Śląski zaś okręg przemysłowy jako najdalej na wschód wysuniętą część niemieckiego centrum przemysłu ciężkiego. Byłoby oczywiście rzeczą niesłuszną zaprzeczać znaczeniu tych powiązań horyzontalnych. Uznawano to jednak za zbyt ograniczony i jednostronny punkt widzenia. A to dlatego, iż traci się z oczu fakt, że nowa niemiecka granica na Wschodzie stwarza doskonałe warunki do powiązań gospodarczych po linii wertykalnej — z Połu­dnia na Północ. Linia ta bierze swój początek we włoskich portach adriatyckich, prowadzi przez Styrię i Karyntię, krzyżuje się w okolicy Wiednia z ważną arterią komunikacyjną, jaką jest Dunaj, prowadzi dalej przez Bramę Morawską i w swoim centrum przekracza i przecina morawsko-górnośląski okręg przemysłowy. Od tego miejsca zaczyna się jej bieg północny, którego pierwszym etapem jest łódzki okręg przemysłowy. Centrum tego północnego biegu stanowi przejście przez środkowy bieg Wisły w okolicy płocka. To przejście można bez przesady porównać z jej środkowym przejściem w biegu połu­dniowym, a więc przez Dunaj w okolicy Wiednia. I jakkolwiek Dunaj stanowi jeszcze arterię o znacznie większych możliwościach komunikacyjnych niż Wisła, to jednak również i Wisła wraz ze swoim dorzeczem, a przede wszystkim systemem kanałów powiązanych z Prypecią i Dnieprem odegra w przyszłości poważną rolę jako arteria komunikacyjna. Dzięki temu miejsce przecięcia Wisły w okolicy Płocka przez tę trasę południowo-północną stanie się ważnym centrum komunikacyjnym i gospodarczym. W bezpośrednim sąsiedztwie znajdują się tereny doskonałych gleb w powiatach płockim i płońskim, należących do rejencji ciechanowskiej. Na ziemiach tych powstaną nie tylko wydajne niemieckie gospodarstwa rolne, nie tylko pracujące na potrzeby wsi zakłady rzemieślnicze, ale również stosowny przemysł przetwórczy. Zwracano przy tym uwagę, iż w okolicy Ciechanowa trasa komunikacyjna pro­wadząca wzdłuż nowej niemieckiej granicy wschodniej krzyżuje się z odgałęzieniem linii komunikacyjnej przecinającej Generalne Gubernatorstwo. Stąd wkracza ona na Mazury i południową Warmię. Tu też krzyżuje się ze wspomnianą linią Wschód — Zachód. Bieg swój kończy trasa południowo-północna w Królewcu nad Bałtykiem. Jeśli chodzi o Generalne Gubernatorstwo to miało ono stanowić przedpole nowej niemieckiej granicy wschodniej. Jego zadaniem miało być pełnienie roli łącznika obszarów między Rumunią i południową Rosją a Bałtykiem. Zwracano uwagę iż linia komunikacyjna Kraków — Warszawa oraz Rosja — Warszawa przebiega koło Ciecha­nowa w kierunku południowo-północnym. Tak jak Wisła winna kierować transport drogą wodną do morza, tak również ta linia kolejowa winna stanowić ważne połączenie z południowymi obszarami Prus Wschodnich. Zakładano, iż porty królewiecki i kłajpedzki otrzymają bezpośrednie połączenie w kierunku wschodnim dzięki budowie linii komunikacyjnej wiodącej przez Wystruć do miejsca, w którym arteria Wschód — Zachód krzyżuje się z przejściem granicznym w Suwałkach. Tę linię komunikacyjną Związek Radziecki miał przedłużyć o 600 kilometrów aż do Kijowa, by przyłączyć do niej Ukrainę. Dzięki temu również i zaniedbana dotychczas północno-wschodnia część prowincji — rejencja gąbińska — miała zostać przyłączona do trasy komunikacyjnej o olbrzymim znaczeniu gospodar­czym. Uznawano, że dzięki realizacji tych planów Prusy Wschodnie przestaną być niemiec­kim krajem, w którym biegnące z Niemiec trasy komunikacyjne wpadały w ślepą uliczkę. Prowincja miała bowiem w przyszłości otrzymać połączenia, które zamienią ją w ważne centrum komunikacji morskiej i lądowej Europy. Realizacja scharakteryzowanych wyżej planów „nowego porządku na wschodnich obszarach niemieckich”, opublikowanych w kwietniu 1941 r., zmierzała do tego samego celu, który już w lipcu 1940 roku przedstawił w odczycie dla przedstawicieli prasy krajowej i zagranicznej minister gospodarki Trzeciej Rzeszy Walter Funk stwierdzając, iż przygotowany przez niego plan gospodarki wielkiego obszaru gospodarczego „musi zagwarantować Niemcom maksimum pewności gospodarczej, a narodowi niemieckiemu maksymalną konsumpcję dóbr celem podniesienia dobrobytu narodowego. Na osiąg­nięcie tego celu musi być skierowana gospodarka europejska”. Po napaści Niemiec na Związek Radziecki scharakteryzowane wyżej plany uległy pewnej korekcie, wprawdzie nie co do głównych założeń, ale co do sposobu ich realizacji. Związek Radziecki przestał od tej chwili być państwem współdziałającym na prawach partnera handlowego, a stał się terenem eksploatacji ekonomicznej (Nutzungsgebiet). To samo tyczyło „wyzwolonych” przez Niemców republik bałtyckich.''

http://bazhum.muzhp.pl/media//files/Komunikaty_Mazursko_Warminskie/Komunikaty_Mazursko_Warminskie-r1994-t-n2_3/Komunikaty_Mazursko_Warminskie-r1994-t-n2_3-s341-345/Komunikaty_Mazursko_Warminskie-r1994-t-n2_3-s341-345.pdf
 
A propos: wcale nie jestem pewien w przeciwieństwie do wyżej cytowanego apologety Fichtego czy postulowany przez tegoż idealny ustrój jest aż tak odległy od III Rzeszy, wystarczy że za ''nieoświeconych'' żyjących na podobieństwo bydląt ''Naturmenschen'' określanym przezeń wdzięcznym mianem ''Wilde'' i ''Cannibalen'' [ dzikusów i kanibali ] uznamy jak Hitler przedstawicieli tzw. Sklavenvölker - ''narodów niewolniczych'' łamane przez ''słowiańskich'' [ ta bliskoznaczność jest tu znamienna ], no i rzecz jasna Żydów. Paradoksalnie skłonność Niemców do zatracania się w tego typu ''filozoficznym'' szowinizmie jak wymyślona przez nazistów paneuropejska ''rasa nordycka'' ma za przyczynę ich późno i nigdy w pełni nie wykształcone poczucie tożsamości narodowej, w czym zresztą bliźniaczo do nich podobni są Rosjanie, to też tłumaczy czemu tylu hitlerowców tak płynnie odnalazło się w projekcie europejskiej integracji i ponadnarodowej UE. Dobrze ukazuje to koncept Fichtego ''Totale Mobilmachung'' w imię pojmowanej absolutnie wolności jednostkowej i zbiorowej, oraz ustanowienia globalnego ''das Reich'', którym zajmuje się dr Małgorzata Kwietniewska w swym artykule naukowym, gdzie wyraźnie dystansuje się od grubej, ordynarnej wręcz manipulacji jakiej dopuścił się Kochan na siłę próbując negować ludobójcze wątki w myśli swego intelektualnego mistrza: 

"Wolność: Przede wszystkim wolność tę należy sobie zapewnić samemu w ramach życia wewnętrznego, podczas gdy w wymiarze zewnętrznym, czyli społecznym, należy ją wywalczyć wspólnie. W ten sposób wolność staje się warunkiem wyniesienia indywiduum ponad swój jednostkowy los i osiągnięcia życia wiecznego za pośrednictwem wspólnoty, którą stanowi naród. Ten ostatni zaś powołany jest do ustanowienia największej wartości doczesnej – która przechodzi już niejako na poziom wyższy i ociera się o nieśmiertelność – czyli Królestwa (das Reich). Inaczej mówiąc, Królestwo stanowi ziemski obraz Boga, który osiąga się moralnym wysiłkiem narodu. Wieczne życie czy też życie w ogóle oraz obowiązek moralny są autonomiczne, nie potrzebują one wolności do swej samorealizacji. Wolność jest jednak nieodzowna w doczesnym życiu indywiduum i tu okazuje się ona najwyższym celem, który człowiek może sobie praktycznie przedstawić do realizacji. W tym kontekście należy rozumieć orzeczenie Fichtego: „wolność jest dobrem najwyższym” (Freiheit ist das höchste Gut). Oznacza to, że życie doczesne posiada wartość jedynie w tej mierze, w jakiej jest wolne. Nie będąc wolne, nie posiada żadnej wartości, staje się złem i udręką. Krótko mówiąc, życie doczesne jest walką o wolność. Tam, gdzie życie doczesne wolnym być nie może, wyzwolicielką staje się śmierć. Oczywiście śmierć ziemska nie dotyczy życia w ogóle, jego bowiem nic nie może przerwać. O ile życie ziemskie jest tylko iluzją i pozorem, o tyle życie wieczne jest czymś absolutnym. Dopiero właściwe zrozumienie znaczenia, jakim Fichte obdarza wolność, daje nam wgląd w sedno jego koncepcji społeczno-politycznej. [...] I tak oto staje się możliwe przejście do kluczowego motywu tematycznego rozważanych tu wykładów Fichteańskich, a mianowicie do problematyki wojny prawdziwej. Ten sposób rozumienia wojny Fichte przedstawia – podobnie jak to miało miejsce przy drugim rozumieniu państwa – jako jedynie prawdziwy. Żywiołowość wypowiedzi jeszcze bardziej wzrasta, zdania stają się krótkie i przepełnione gwałtownymi uczuciami. Fichte zatraca się niejako w żywiole przeżyć. Zaczyna od słów: „Tu właśnie pojawia się prawdziwa wojna” (Da ist ein eingentlicher Krieg). Natura tej wojny polega na tym, że jest to wojna o wolność. Jako taka stanowi obowiązek indywidualny, który nie dopuszcza żadnych zastępstw ani ustępstw. To bezwzględna walka na śmierć i życie (Kampf auf Leben und Tod). Charakter wojny prawdziwej wyraża się przede wszystkim w totalności (Anstrengung aller Kräfte). Wojna nie jest sprawą indywiduów, nawet jeśli są to suwerenowie, lecz sprawą wszystkich członków narodu (nicht der Herrscherfamilien, sondern des Volkes). Wymusza ona mobilizację wszystkich sił, co już stanowi zapowiedź późniejszych koncepcji die Totale Mobilmachung, znanych m.in. z pism Ernsta Jüngera oraz generała Ericha Ludendorffa. Wojna totalna dotyka każdego i zmusza go do maksymalnego wysiłku, bez względu na to, czy jest żołnierzem, czy cywilem. Jej celem jest zwycięstwo, gdyż pokonani, tracąc wolność, tracą wszelkie prawo do życia wiecznego. Fichte w ogóle nie bierze pod rozwagę politycznego kompromisu: albo zwycięstwo, albo śmierć. Poddanie się nieprzyjacielowi stanowiłoby bowiem zgodę na stan niewolnictwa, a to zamknęłoby człowiekowi bramę do królestwa wiecznego, pozbawiając go na zawsze dostępu do absolutnego życia. Od takiej śmierci ucieczką może być jedynie śmierć doczesna, będąca najmocniejszym wyrazem sprzeciwu wobec zniewolenia. Żaden wynegocjowany pokój nie wchodzi tu w grę, gdyż wolność – czy to moja własna, czy też narodu – nie może ulec podziałowi, nie da się jej rozciąć na części, by je następnie poprzydzielać walczącym stronom. Wolność jest niepodzielna – albo jest, albo jej nie ma. Gdy umieram w imię swej wolności, zabieram ją ze sobą do wiecznego królestwa i nikt inny nią już nie zawładnie. [...] Tak też rzeczy wyglądają w przypadku wojny. Fichte wczuwa się głęboko w sytuację, którą przedstawia swoim słuchaczom. Znów mnożą się zdania o bardzo subiektywnym zabarwieniu. To ja muszę zidentyfikować wroga jako istotę niemoralną, koncentrującą w sobie zło i muszę się jej przeciwstawić. Żyję w czasach, gdy nie można pozostać bezmyślnym i bezczynnym. Jeśli wróg jest czymś w rodzaju rózgi w ręku Boga, to nie jest nim po to, byśmy naginali karku, lecz po to, byśmy tę rózgę złamali. Sedno sprawy polega bowiem na tym, czy zdajemy się na Boga, majacząc coś o jego domniemanych planach, czy też służymy mu zgodnie z jego wolą, która wyposaża nas w siłę pozwalającą nam jasno rozpoznać sytuację. Wtedy najgorsze, co może nas spotkać, to śmierć doczesna, ale o niej wiemy już, że jest tylko wyzwoleniem i wyniesieniem na wyższy poziom życia. Celem człowieka oświeconego jest królestwo wolności, w niczym zatem nie dotykają go machinacje rodów panujących ani klasy posiadaczy. Jego państwo nie bierze bowiem za punkt wyjścia pojęcia własności, lecz pojęcie wolności. Przedstawione powyżej przemyślenia Fichtego zasługują na szczególną uwagę, a w związku z tym na oddzielny, choć krótki komentarz. Otóż są one wyraźnym świadectwem wyboru aktywnej postawy człowieka wobec świata oraz powinności organizowania życia zarówno własnego, jak i kolektywu, w jakim przyszło mu żyć. Aktywizm taki (przejęty zresztą później przez Hegla i innych myślicieli niemieckich) staje się wyróżnikiem rodzącej się na początku XIX wieku kultury narodowej Niemiec. [...]  Niemcy: Chcąc dobrze scharakteryzować swoich rodaków, Fichte sięga do historii kształtowania się niemieckiej państwowości. Jego zdaniem świadomość swej jedności Niemcy zdobywali i wciąż jeszcze zdobywają na drodze negatywnej – jako ci, którzy pozostając w tyle za swoimi bardziej zjednoczonymi sąsiadami, odróżniali się od nich i nie dawali się wchłonąć w zaawansowane gdzie indziej procesy państwotwórcze: „Pojęcie jedności przyszło do nich z zewnątrz, wewnątrz pozostawali w swej niezależności jedni od drugich” (Der Einheitsbegriff kam ihnen von aussen, im Innern blieben sie in ihrer Unabhängigkeit voneinander). Nawet chrześcijaństwo nie zdołało scalić ludów niemieckich, tym bardziej że w pewnym momencie i tu zarysował się podział na katolików i protestantów. To, co u innych stawało się czynnikiem wiążącym, wśród Niemców pojawiało się w postaci treści podlegających osądowi indywidualnemu. Wprawdzie zawiązywało się wokół nich królestwo, ale w sposób niezwykle luźny. Nawet powstające wówczas domeny feudalne – jak przykładowo komitat (Comitat) – nie spełniały wystarczających warunków, by widzieć w nich zaczątkowe struktury państwowe. Co najwyżej zawierano pewne sojusze pomiędzy Saksonami, Prusakami i innymi zgrupowanymi wokół swych książąt w obronie przed najazdami Słowian, Wandali lub innych ludów ościennych. Jedność języka nie pociągnęła za sobą jedności historii i narodu. Nie powstawało państwo, lecz co najwyżej koalicja państw, a właściwie luźna federacja ksiąstewek. Jedność narodowa pozostawała w tych warunkach jedynie postulatem. Tej sytuacji Fichte nie pochwala. Uważa, że właśnie Niemcy są powołani do stworzenia królestwa prawdziwego, królestwa moralności, prawa i wolności, do jakiego nie doszli Francuzi. A te predyspozycje związane są nie tyle z jakimiś przymiotami mentalnymi jego rodaków, ile z ich dziejami, w toku których ukształtowanie osobowości poprzedziło utworzenie państwa. Powstanie królestwa, w którym panują rządy prawa, musi mieć u swych podstaw pojęcie i urzeczywistnienie wolności obywatelskiej podobnej do tej, jaką cieszyli się obywatele państw antycznych – z tym zastrzeżeniem, że w niemieckim królestwie moralności nie będzie już miejsca dla niewolnictwa, bez którego państwa antyczne nie mogły się obejść. Mając przed sobą tak wielkie zadanie, Niemcy nie mogą w żaden sposób wyrazić zgody na to, by stać się „aneksem” (Anhang) do historii Francji. Nie przystoi postawa służebna ani rola terytorium podbitego tym, którzy przewyższają najeźdźcę zarówno moralnie, jak i w zakresie rozwoju świadomości prawa oraz wolności. [...] Przedstawiona powyżej Fichteańska koncepcja państwa wraz ze sposobem, w jaki prowadzi ono wojnę, do dziś tkwi w trzonie sporu pomiędzy komunitarystami a liberałami, a także pomiędzy przedstawicielami lewej i prawej strony współczesnej sceny politycznej. Najmniej zwolenników (przynajmniej w świecie Zachodu) zyskuje sobie jego pomysł na państwo narodowe: podejmowane są nawet próby zanegowania faktu, jakoby Fichte miał być nacjonalistą - por. dostępny w wersji on-line art. J. Kochana, gdzie można przeczytać: „Przytoczyłem tak obszerny cytat z mów Fichtego również i dlatego, by zwrócić uwagę na jego w istocie swej kosmopolityczny charakter”. Nie zgadzając się na taką wykładnięźnej filozofii Fichtego na obecnym etapie badań, autorka artykułu przyznaje, iż jest to pomimo wszystko problem wart głębszego przebadania. Ale chyba nawet zwolennicy kosmopolitycznej wykładni jego filozofii muszą przyznać, że to właśnie Fichte jako jeden z pierwszych myślicieli nowożytnych ukazał, jak potężną siłę stanowi naród przystępujący do wojny totalnej. Siłę tę łatwiej zmanipulować niż przewalczyć. Odtąd pytanie nie brzmi już, czy naród dysponuje siłą, tylko, jak tę siłę skanalizować i które ze środków nadawania jej kierunku uznać za dopuszczalne, a które – nie. [...]  Wróg przestawiany przez Fichtego staje się po pierwsze bezimienny, po drugie niemoralny:
1. Choć w opisie wroga bez trudu można zidentyfikować postać Napoleona I Bonapartego, Fichte w żadnym miejscu swoich wykładów nie nazywa go wprost ani imieniem, ani nazwiskiem, ani nawet funkcją społeczną (generał, konsul, cesarz). Zawsze jest to tylko „on”. W ten sposób pozbawia realnego człowieka jego twarzy i nie pozwala, by słuchacz lub czytelnik nawiązał z nim jakąkolwiek pozytywna więź emocjonalną, wykazał się empatią lub przejawił sympatię w stosunku do jego osoby. Ponadto zabieg pozbawienia kogoś jego imienia własnego może być odebrany jako naruszenie jego godności osobistej, rozumianej jako to, co wyróżnia danego człowieka pośród innych ludzi lub rzeczy. Byłby to rodzaj uprzedmiotowienia, czyli zepchnięcie osoby z przysługującego jej miejsca w chaos rzeczy pozbawionych cech dystynktywnych. Jeszcze niedawno pytanie o nazwisko formułowano w grzecznej polszczyźnie jako pytanie o godność („Pana godność, proszę?”). To ostatnie posunięcie Fichtego wobec wroga łączy się już wyraźnie z drugim czynnikiem jego deprecjacji, tzn. z oskarżeniem o niemoralność.
2. Jeśli uzna się wroga za kogoś pozbawionego moralności, to bardzo łatwo wyzbyć się można wszelkich ludzkich skrupułów w postępowaniu z nim. Można go będzie obrażać, zabić, pozbawić podstawowych praw (jak np. prawa do ludzkiego pochówku), a wszystko to z najczystszym przekonaniem, że on sobie na to zasłużył. „Argument niemoralności” przypomina bowiem ostrą obosieczną broń, z którą nieostrożne obchodzenie się łatwo może doprowadzić do okaleczenia obu stron konfliktu. I tego chyba Fichte, obrońca moralności, nie poddał głębszej refleksji. Niesiony żarliwym patriotyzmem, budujący zręby doktryny nacjonalistycznej Johann Gottlieb Fichte pozostawił nam do przemyślenia trudną problematykę i wiele otwartych pytań, których nie wolno zlekceważyć, jeśli tylko zależy nam na zbudowaniu „wolnego państwa istot rozumnych”.''

[ str. 78-94 ]:
http://egzystencja.whus.pl/wp-content/uploads/2014/10/AiE_13.pdf 

- warto by powyższe zakodowali sobie zwłaszcza libertarianie do czego może prowadzić fetyszyzacja pojęcia ''wolności'': totalniackiej w istocie ''wojny rewolucyjnej'' i eksterminacji uznanych arbitralnie za ''niewolników''. Nie zmienia niczego w zasadzie, iż nie jest ona tu ufundowana w prawie indywidualnej własności, boć i drugiego człowieka można uznać za rzecz i przedmiot handlu, jak to już praktykowano w przeszłości na masową skalę, i nadal jest.

Powtórzę stąd: typowy dla Niemców imperializm, statolatria i skłonność do stadnego, kolektywnego myślenia jest paradoksalnie efektem ich karłowatej świadomości narodowej, co też tłumaczy dlaczego taką niechęcią, nienawiścią wręcz darzą nacjonalizm, i czemu na wrogości wobec niego ufundowano rządzoną przez nich UE. Mitem więc jest kłamstwo założycielskie'' tejże wspólnoty europejskiej jakoby to przez ''szowinizmy narodowe'' rozpętano dwie wojny światowe, szczególnie jeśli chodzi o ostatnią [ póki co ] podczas której starły się tak naprawdę zasadniczo trzy konkurencyjne globalistyczne projekty polityczne, odpowiednio nazistowski, bolszewicki oraz atlantycki [ do tego można dodać jeszcze azjatycki pod przewodem cesarskiej Japonii ]. Jak słusznie spostrzegł niedługo przed wybuchem wojny Feliks Młynarski właściwie rozumiany nacjonalizm, a raczej by trafniej rzec ''nacjokratyzm'' oznacza prymat narodu nad państwem, więc żadną miarą nie może być mylony z totalizmem nawet gdy ten posługuje się szowinistyczną retoryką na użytek propagandowy, bo w gruncie rzeczy podporządkowuje on daną nację władzy państwa spełniającego z kolei służebną rolę wobec stricte globalistycznych idei, odpowiednio światowej hegemonii Europy pod wodzą ''rasy nordyckiej'' jak w przypadku niemieckich ''narodowych'' socjalistów [ za wyjątkiem wyłączonych z tejże wspólnoty ''Sklavenvölker'' i Żydów ], uniwersalistycznej komunistycznej w wypadku stalinowskiego ZSRS aczkolwiek nabierającego coraz bardziej charakteru wielkorosyjskiego imperializmu, którego nie należy utożsamiać ze stricte słowiańską ruskością ze względu na germano-mongolską genezę rosyjskiej państwowości, wreszcie amerykańskiego euroatlantyzmu opartego o planetarny merkantylizm i abstrakcyjny ''prawoczłowieczyzm''. Nie zdejmuje to bynajmniej odpowiedzialności z Niemców za popełniane przez nich w imię swego ''uniwersalistycznego szowinizmu'' zbrodnie, wręcz przeciwnie - pokazuje jak bardzo są spierdoleni, i dlaczego pod żadnym pozorem nie można pozwolić im na rządzenie czymkolwiek poza nimi samymi.