sobota, 29 sierpnia 2020

Globalna ChinAmeryka.

Fox od jakiegoś czasu lansuje na swym blogu nieprawdopodobną wydawałoby się tezę o możliwej ''konwergencji systemowej'' między częścią nastawionych proglobalistycznie amerykańskich elit, a chińskimi komunokapitalistami, co niestety wbrew pozorom jest całkiem możliwe, gdyż maoistowski reżim posiada już doświadczenie w podobnej polityce anarchizacji własnego kraju, jak to ma miejsce podczas obecnej ''rewolucji kulturalnej'' w USA, a za czym również stoją hunwejbini, tyle że tu z Black Lives Matter i pokrewnych terrorystycznych organizacji. Prosi się aż, by przypomnieć po raz wtóry już w tym miejscu historię Richarda Aoki, prowokatora FBI, który mimo iż Azjata z pochodzenia skutecznie zinfiltrował ''Czarne Pantery'', dostarczając jej bojownikom rządową broń do zwalczania władz USA, pod kontrolą tychże:). Nadał on terrorystycznej organizacji wojskowy sznyt, w czym niepoślednią rolę odegrała jego przeszłość służby w amerykańskiej armii, gdzie też został zwerbowany. Nade wszystko zaś zaraził murzyńską bolszewię niezdrową fascynacją maoizmem, który robił w okresie kontrkultury prawdziwą furorę wśród zachodnich lewaków, wobec tracącego w owym czasie rewolucyjny wigor, pogrążającego się w breżniewowskiej demencji sowieckiego komunizmu, jaki przestał być dla nich ''sexy''. Jeden z przywódców ''Czarnych Panter'' Eldridge Cleaver, ten sam co to szeroko praktykował swoją teorię ''insurekcyjnych'' gwałtów na białych kobietach, w imię ''rasowego odwetu'' za wieki niewolniczej opresji amerykańskich Murzynów, obdarzył z uznaniem Mao mianem ''a bad ass motherfucker''. W każdym razie ''maoistowski ślad'' w zamieszkach wywoływanych przez Antifę i Black Lives Matter, ruch o wyrażnie marksistowskich konotacjach co otwarcie potwierdziła jedna z jego fundatorek, wskazuje na wspólną akcję dywersyjną wywiadu Chin, jak i nade wszystko tej części amerykańskiego ''deep state'', która czynnie przeciwstawia się konfrontacyjnej wobec Pekinu polityce Trumpa. Tym bardziej, że na ''oddolny ruch obywatelski'' wymierzony w rzekomą systemową przemoc wobec czarnych w USA spłynęła prawdziwa ulewa grantów od Open Society Sorosa, ale i fundacji Forda oraz Borealis Philanthropy, organizacji programowo finansującej wszelkie lewackie ekscesy - oficjalnie podaje się, że poszło na to z wymienionych źródeł ponad 100 mln dolarów, ale zapewne suma ta jest wyższa, i to grubo. Czująca pismo nosem inna z założycielek BLM ''afroafrykanka'' Opal Tometi, by uprzedzić ewentualne zarzuty na tym tle ściemnia frajerom, że biała korpo-Ameryka może ''ulec pokusie'' finansowania czarnych aktywistów, zastrzegając wszakże, iż ''that is not the solution'':). 
 
[ Konieczna dygresja: jeśli ktoś sądzi, że zajmujemy się tu oderwanymi od krajowych realiów, nieistotnymi dla nas w Polsce kwestiami, radzę mu rzucić okiem na tę oto relację z niedawnej demonstracji pod lokalnym biurem poselskim Ziobry w proteście przeciwko aresztowaniu ''niebinarnego'' Małgorzatka. Jak widać nawet w Kielcach można wyciągnąć całkiem spory tłum na ulice pod najgłupszym choćby pretekstem, kadry wystarczające do urządzania zadym i publicznych linczów na mniemanych ''faszystach'' są uszykowane także w prowincjonalnych ośrodkach. Nie radziłbym lekceważyć tej zbieraniny rozhisteryzowanych feministek, antifiarzy, elgiebetów, zwykłej gówniarzerii, resortowych emerytów z KOD, ba - nawet trafiła się jakaś afroafrykanka ze świętokrzyskiego oddziału Black Lives Matter. Wiele bowiem z tych wyglądających niepoważnie ''osobopostaci'' szkolonych jest przez zawodowych prowokatorów jak Kamil Siemaszko, kilkukrotny mistrz boksu tajskiego w Polsce. Zwłaszcza narodowcom więc radziłbym spuścić z tonu, i skończyć z napinkami, że lewacką hołotę rozpirzą jedną ręką, aby nie było potem wstydu, iż zebrało się srogi łomot od grubej lesby z fioletowym czubem czy co gorsza niebinarnego homoniewiadomo:). Nie ma też co łudzić się, że nadchodzące wielkimi krokami przesilenie przywoła ludzi do porządku urealniając ich problemy, i czyniąc podobne kwestie jak ból dupy ''kochających inaczej'' nieistotnymi. Raz, że mamy do czynienia z fanatykami kompletnie odpornymi na rzeczywistość, czego dowodzą biorąc udział bez wstydu w podobnych błazeństwach jak wyżej przytoczona demonstracja. Czasy społecznego zamętu stanowią zawsze okres złotych żniw dla wszelkich żerujących na nim terrorystów, doprawdy mniejsza o pretekst niechby i z doopy wyciągnięty, aby tylko mieć okazję do urządzenia krwawej jatki. Tam gdzie porządek publiczny ulega rozpadowi, bo gwarantujące go instytucje państwa zawodzą, a ''milcząca większość'' zajmuje właśnie bierną postawę, choćby niewielka grupa zdeterminowanych rebeliantów jest w stanie narzucić swoje reguły całej reszcie społeczeństwa, czego klasycznym już przykładem pucz bolszewicki. Nade wszystko jednak kasy na takie pajacowanie nie zbraknie nawet w okresie największej zapaści gospodarczej, gdyż płynie ona głównie ze spekulacji oderwanej od realiów ekonomicznych przeciętnego konsumenta, którą trudni się światowa finansjera ''zbyt potężna by zbankrutować''. Koniec dygresji. ]
 
Tak oto wyciągnięci z politycznej zamrażarki amerykańscy maoiści z ''Freedom Road'', wespół z anarchokomunistyczną Antifą sieją terror na ulicach jankeskich miast za pieniądze globalistycznych korporacji zblatowanych z Pekinem, wspierani w tym przez skurwysynów i zdrajców z miejscowego wywiadu i wojska. Do tych ostatnich należy były szef NATO za Obamy adm. James Stavridis, zajmujący całkowicie kapitulanckie stanowisko wobec faktycznej, choć niewypowiedzianej wojny domowej z jaką mamy do czynienia obecnie w USA, bredząc publicznie iż ''[Peaceful] Protests Aren't 'A Battlespace To Be Dominated'' [ przyjdzie nam jeszcze przeczołgać merytorycznie przyjemniaczka w osobnym wpisie, na okazję nadchodzących wyborów prezydenckich za oceanem ]. Zresztą idę o zakład, że wielu z zadymiarzy to zwyczajni prowokatorzy i funkcjonariusze ''po cywilu'', trudno doprawdy aby koordynacja działań na taką skalę mogła obyć się bez korzystania z mającej wprawę w podobnych operacjach infrastruktury tajnej policji, bowiem nie ma gorszej rewolucyjnej kanalii jak anarchista na służbie!!! Stavridis to niejedyny bynajmniej wysoko postawiony wojskowy amerykański czynnie sabotujący wszelkie wysiłki powstrzymania fali ulicznego terroru szerzącej się obecnie za oceanem, do tej grupy należy także związany z US Navy John Kirby, regularnie szkalujący Trumpa w lewackiej szczujni CNN jako jej ''komentator''. Hipokryta zarzuca mu ''upolitycznienie'' armii, sam zaś pieje peany na cześć Black Lives Matter, czegóż się jednak spodziewać po tumanie, który pełniąc wysokie stanowiska w marynarce wojennej za Obamy, gorąco zapewniał o swej żarliwej wierze, iż ''peaceful, prosperous rise of China is a good thing for the region, for the world''. Odcinał się w ten sposób od Jamesa Fanella, ówczesnego szefa wywiadu Floty Pacyfiku, który już wtedy, dobrych sześć lat temu ostrzegał przed agresją Chin i możliwością wojny z nimi, za co został zdymisjonowany. Jak kończą się próby ugłaskiwania azjatyckiego smoka Amerykanie przekonują się teraz na własnej skórze, w ich ówczesnych rojeniach ChRL miała pełnić wraz z USA rolę ''odpowiedzialnego lidera'' w systemie światowym, stąd i lansowany przez Killary ''reset'' oraz jej sztandarowy program ''civilian power''. W praktyce oczadziałe globalizmem lewicowo-liberalne elity amerykańskie dały się przecwelić chińskim komunokapitalistom, i to nawet jeśli rozpatrując realne działania tej zołzy Clintonowej nie sposób oprzeć się wrażeniu, iż miała być to w zamyśle takich jak ona ściema jedynie dla ''pieredyszki'' przed ostateczną rozprawą z Pekinem, czego doświadczyli choćby mieszkańcy Libii i Syrii. Oto pytanie, na które nie uzyskamy ostatecznej odpowiedzi z braku możliwości antyszambrowania w korytarzach tamtejszej władzy widzialnej i nieformalnej, zupełnie jak z kremlowskimi gensekami: czy oni naprawdę tak wściekle żrą się między sobą, czy udają jedynie odstawiając ''dobrego i złego policjanta''? Co do mnie stawiam jednak tezę, iż trudno o lepszy dowód klarującej się na naszych oczach globalistycznej ChinAmeryki, wszakże przyczyny dziwnej z pozoru tylko symbiozy między wydawałoby się tak nie przystającymi do siebie systemami tkwią głębiej.

Wspominałem na tym blogu onegdaj o znakomitej pracy Franka Dikottera traktującej o ''rewolucji kulturalnej'' w Chinach na przełomie lat 60/70 zeszłego już stulecia, wśród wielu zaskoczeń jakie zafundowała mi jej lektura było i te oto, iż w owym czasie totalitarny rząd ichnich bolszewików w ramach cięcia budżetowych kosztów wszczął masowe deportacje zbędnych wedle jego decydentów mieszkańców miast na wieś. Bowiem w rzekomo ludowych Chinach chłopi byli - i są zresztą nadal, choć już nie w tak drastycznym wymiarze - obywatelami nawet nie drugiej, a dziesiątej kategorii pozbawionymi szans nawet tak marnej opieki społecznej ze strony państwa i nędznych świadczeń emerytalnych, zasiłków itd. na jakie mógł liczyć jedynie miejski proletariat, urzędnicy etc. [ i to może tyle co do rzekomo ''ludowego'', ''oddolnego'' charakteru maoistowskiego komunizmu ]. Wszystko to zaś działo się przypominam za czasu maksymalnego przykręcenia bolszewickiej śruby, gdy zdławiono niemal całkiem tradycyjnie rozwinięty tam ''czarny rynek'', ogół popieprzał w jednakowych mundurkach a la Mao i przybliżono się do spełnienia komunistycznej utopii jak to tylko było możliwe. Podobny zresztą numer mniej więcej w tym samym czasie wycięli sami Amerykanie - otóż na fali kontrkultury narodził się ideologiczny zajob tzw. ''antypsychiatrii'', głoszący zupełnie jak i powstały wtedy ''elgiebetyzm'', iż tak jak rzekomo nie ma żadnych zboczeń seksualnych, nie istnieją również choroby psychiczne. Wariaci stąd to jedynie ludzie prowadzący ''alternatywny tryb życia'', represjonowani przez narzucane im ''faszystowskie'' i ''burżuazyjne'' normy społecznych zachowań. Uznano więc szpitale psychiatryczne za więzienia, w których niesłusznie przetrzymuje się ''normalnych inaczej'', dlatego zadecydowano wówczas o ich zamknięciu i darowaniu nieszczęsnym obłąkańcom ''wolności'', porzucając ich praktycznie na pastwę losu. W efekcie gdy parę lat później tamtejsi decydenci sytemu zdrowia publicznego poszli po rozum do głowy, dochodząc do wniosku, że jednak nie był to dobry pomysł, i przywrócono wariatkowa nie można było doliczyć się kilkudziesięciu tysięcy pacjentów. W międzyczasie bowiem przepadli oni pozbawieni opieki zamarzając na ulicach i dworcach, czy stając się bezbronnymi ofiarami bandytów z racji swego upośledzenia, rzadziej sami dokonując mordów, gdyż zbrakło im leczenia patologicznych rojeń na które cierpieli oraz izolacji niezbędnej dla ochrony społeczeństwa przed co gorszymi psychopatami. Tak więc libertariańskimi metodami dokonano tego samego co naziści podczas niesłynnej ''akcji T-4'', bez angażowania do eksterminacji wariatów jak tamci aparatu biurokratycznej opresji, bowiem zimno, głód, narkomania, choroby i pospolita uliczna przestępczość wystarczały ku temu dostatecznie. Czołowe państwo ''wolnego świata'' w imię pojebanej całkiem ideologii zwolniło się z opieki nad chorymi psychicznie wykańczając ich przez to, wszakże uczciwie należy przyznać, iż Hitler również nie tyle nakazał mordy obłąkanych, co pozwolił ''lekarzom gazującym'' na ludobójstwo ''niewartych życia'' wedle nich jednostek. Okazuje się więc, że totalitaryzm wcale nie kłóci się z libertariańską postawą, by rząd ostawił cię samemu na pastwę losu, nie musisz już czuć się przezeń ''zaopiekowany'' - owszem możesz nawet zdechnąć a władzy to nie obchodzi, gdyż i tak sama się wyżywi wedle słów pewnego cynicznego skurwysyna, który dawno powinien wisieć. Powtarzam: anarchistyczne pierdolenie, mniejsza prorynkowe czy na odwrót, jest bardzo wygodne dla rządzących, bowiem zwalnia ich z dbania o jako takie choćby dobro ogółu i utrzymanie społecznego i państwowego ładu. ''Rewolucja kulturalna'' żywym dowodem, że skrajny zamordyzm wcale nie kłóci się z anarchizacją życia publicznego i powszechnym chaosem - wręcz przeciwnie, umożliwia on ''kołysanie opinią publiczną'' wedle słów Edka Bernaysa przez ''niewidzialny rząd''. 

Anglosasi mają w tym akurat wprawę już od dawna, jako dobrze obznajmieni ze stanem permanentnego społecznego zamętu co najmniej od XVII stulecia - Nina Gładziuk w pracy ''Druga Babel'' traktującej o fermencie politycznym towarzyszącym Rewolucji Angielskiej, i narodzinom doktryny liberalnej jasno wykazuje do jakiego przełomu wówczas doszło. Otóż wyspiarzom towarzyszyło jeszcze kiedy wchodzili w okres burzliwych walk i obalenia na krótko jak się okazało tamtejszej monarchii przeświadczenie, o możliwości zaprowadzenia upragnionej jedności społecznej, politycznej i religijnej Anglików, byle pozbyć się znienawidzonych ''papistów'' i ''jezuickich agentów''. Rychło jednak okazało się to niemożliwym ze względu na istotowe dla protestantyzmu sekciarstwo, oraz konflikty między poszczególnymi fakcjami parlamentarnymi i ugrupowaniami typu independenci, lewelersi, czy zwolennicy tak egzotycznych już całkiem formacji jak ruch Piątych Monarchistów etc. W ten sposób Anglicy narodzili się wskutek rewolucji jako pierwsze nowoczesne społeczeństwo i naród, gdzie to permanentny chaos walk wewnętrznych paradoksalnie wytwarza ład, kruchy z konieczności, niemniej. Proces ten zachodzi poprzez trzymające się wzajem w szachu sekciarskie konfesje religijne lub polityczne, czy skonfliktowane warstwy klasowe, tak by żadna z nich nie wzięła górę nad innymi, bo wówczas pozostałe padłyby ofiarą prześladowań ze strony dominującej, są one zresztą na to za słabe w obliczu całkowitego rozpadu wspólnoty. Takowy stan rzeczy dla swego utrzymania wymaga ustanowienia jakowegoś superarbitra, i jest nim rzecz jasna rząd w postaci liberalnego ''państwa minimum'', mającego na wszystko baczenie jako ''nocny stróż''. Metafora ta posiada głębszy wymiar niż to zdawałoby się na pierwszy rzut oka, bowiem symbolizuje pozorną nieobecność rządu i jego nieingerencję w życie przeciętnego obywatela, w gruncie rzeczy poddanego wszechobecnej a niedostrzegalnej kontroli przez tejże bezforemność i ahierarchiczność, gdyż władza nieformalna jest dzięki temu właśnie nieograniczona. Tak jest przynajmniej na Wyspach, gdzie do dziś przypominam nie ma właściwie spisanej konstytucji rozumianej jako jeden zasadniczy akt prawny, zaś to co za nią uchodzi jest interpretacją szeregu ustaw i orzeczeń panującą w danym momencie, stąd podlegającą nieustannym fluktuacjom i okazjonalną. Niby inna sytuacja ma miejsce w USA, ale i tam nawet tak przejrzysty w porównaniu z obecną polską pożal się ''konstytucją'' tekst jak amerykańska, może na równi stanowić uzasadnienie dla silnych rządów prezydenta i władzy centralnej, jak i daleko posuniętego federalizmu stanowego, a nawet secesji - dlatego w praktyce spór ten musiał zostać rozstrzygnięty zbrojnie, nie zaś na drodze niekończących się dysput konstytucjonalistów, i zdaje się, że ponownie niestety ku temu zmierza, choć już w zupełnie innym kontekście politycznym i społecznym. 

A właśnie - Fox na którego ponownie się powołam, wskazuje też na możliwość przewrotu wojskowego w Stanach, co wcale nie musi doprowadzić do ustanowienia ''skrajnie prawicowej, krwawej dyktatury'' a la Pinochet, wręcz przeciwnie. Nie trzeba nam zresztą szukać daleko na to przykładów, wystarczy wspomnieć komunistyczną, prosowiecką juntę Jaruzelskiego, ale jakby to fantastycznie brzmiało zwłaszcza dla pamiętających jeszcze czasy Reagana, podobny scenariusz może zrealizować się obecnie w Waszyngtonie. Fox trafnie wykazał rozliczne związki komucha Sandersa z ichnim kompleksem militarno-przemysłowym, a i ja pozwoliłem sobie w komentarzu doń przytoczyć obszerne fragmenty z prac amerykańskiego marksisty Frederica Jamesona, postulującego niby to żartobliwie powszechną militaryzację Stanów Zjednoczonych, pod pozorem zapewnienia ich mieszkańcom opieki zdrowotnej i świadczeń socjalnych na jakie mogą liczyć jedynie żołnierze i członkowie ich rodzin, zaś przeciętnemu Amerykaninowi niedostępnych. Jak daleko proces ten już zaszedł wskazują mimowiednie wynurzenia Ceyrowskiego o jego ''domku na prerii'' - z jednej sadzi typowe libertariańskie kocopoły na które nabierają się od lat kolejne pokolenia kucerzy i karyn, kreśląc sielską wizję samorządnej społeczności kałbojów, co to przegonili urzędasów próbujących wymierzyć dokładne granice ich działek ziemi, ustalonych dotąd na oko. Zarazem jednak nie dostrzega sprzeczności w tym, iż jak sam zauważa wśród mieszkańców jakowegoś shitholu w Arizonie, gdzie ma ranczo praktycznie w każdej rodzinie jest przynajmniej jedna osoba po przejściu służby wojskowej, i to czynnej przeważnie podczas jednej z licznych toczonych przez Stany Zjednoczone wojen, a nie spędzonej na pucowaniu butów w koszarach. Dotyczy to zarówno mężczyzn jak i kobiet, dzieje się zaś tak min. dlatego, że armia zapewnia im właśnie świadczenia socjalne i opiekę zdrowotną na jaką przeciętny Amerykanin w cywilu nie ma nawet szans. Nasz szołmen w hawajskiej koszuli w celu zilustrowania tego opowiada zabawną historię miejscowej byłej żołnierki, która straciła oko w walce, i wojsko z tego tytułu zafundowało jej kilka sztucznych gałek ocznych, do złudzenia imitujących prawdziwe bo wyprodukowanych wedle najnowocześniejszych technologii medycznych. Pani ta jak na kobietę przystało dobiera swe fejkowe oczęta pod kolor torebki i ubrania, lubi też zabawiać się straszeniem przyjezdnych niby przypadkowym wypadaniem jej oka do kufla z piwem przy barze:) - ot takie rozrywki dla rozerwania nieco preriowej nudy. Ba, Ceyrowskiego nie tylko nie oburza, ale wręcz zdaje się usprawiedliwiać pasożytnictwo na ''socjalistycznym rozdawnictwie'' uprawianym przez amerykańską armię pewnej lokalnej rodzinki, złożonej z trzech identycznie wyglądających braci o takich samych imionach i nazwiskach, odróżnialnych jedynie po numeracji wg kolejności narodzin, bowiem ich tatuś miał takową fantazję. Umożliwiło im to zastępowanie się wzajem podczas misji na wojnie w Iraku czy inszym Afganistanie, niepostrzeżenie zupełnie dla przełożonych, dzięki czemu wszyscy zyskali osobno uprawnienia do pobierania hojnego uposażenia należnego weteranom i socjalnych ulg, mimo iż formalnie służbę odbył tylko jeden z nich:). Dupa jednak z tego tytułu nie boli naszego libertariańskiego ultrasa co to by chciał, aby było u nas nad Wisłą jak w jego Arizonie, dziwne - a może i nie, bo to objaw typowej dla jego środowiska hipokryzji, jak to miało miejsce w przypadku Aynd Rand, żeńskiego przegrywa jaki zanim jej nędzna grafomania niestety zaczęła się sprzedawać żyła pizda z zasiłku, i nie widziała w tym nic złego jak na psychopatkę przystało.

W każdym razie jeśli wyżej zarysowany scenariusz okaże się realnym, doprowadzi to albo do ustanowienia jakowegoś ''koszarowego sexkomunizmu'' vel ''tęczawego faszyzmu'', lub też liberalnego ''bezobjawowego totalitaryzmu'' globalistów z anonimowym, i przez to wszechwładnym rządem światowym. Ewentualnie może skończyć się systemową mutacją obydwu na modłę zdychającej właśnie liberalnej demokracji, w gruncie rzeczy poronionego od zarania koszmaru ustrojowego, bo albo cenzus majątkowy, albo powszechność praw i realne sprawowanie władzy przez lud, a nie za pomocą sprzedajnych parlamentariuszy. Nadmienić przy tym należy, iż powszechna militaryzacja wcale nie wyklucza rozpanoszonego pedalstwa, niesłusznie równanego ze słabością, owszem dopiero teraz ''tęczyzm'' może przybrać szczególnie bestialskie i terrorystyczne formy. Naiwnością bowiem jest utożsamianie skoszarowania społeczeństwa z jakowymś ascetyzmem obyczajowym, i nie idzie o to jedynie przypomnę, że ''za mundurem kurwy sznurem'', ale również ten oto niemiły - jak dla kogo - fakt, iż szkoły kadetów zawsze były wylęgarnią homoseksualnej pedofilii niestety. Toż samo tyczy władzy tajnej, dwu- i transpłciowej, wspominałem tu zresztą onegdaj o ''tęczawej'' fakcji CIA, w tym szaleństwie być może jednak jest metoda. Wytłumaczenia upatruję w terrorze zboczeńców, który służy ustanowieniu politycznej tyranii, przebranej perfidnie w ''wolnościowe'' i ''równościowe'' hasła, poprzez przyznanie im de facto statusu seksualnych Übermenschów. Pozwala im to np. uprawiać bezkarnie wyzysk macicy biednej Ukrainki, sprowadzając ją do roli ''surogatki'' i dostarczyciela seksualnej zabawki dla pary bogatych homoseksualnych pedofilów. Dlatego niestety militaryzm jest do pogodzenia z twardym pedalstwem a la Ernst Röhm, nazi-geje z SA i Freikorpsów najlepszym, choć niejedynym przecież na to dowodem. Należy więc pamiętać, że kiedy apeluję o przywrócenie właściwego pojmowania i nadania odpowiedniej rangi instytucji dyktatury, mam na myśli jej prawdziwe, republikańskie znaczenie jako narzędzia niezbędnego do zachowania wolności i ochrony przed podobnymi zwyrolami. Inaczej ''rządy silnej ręki'' wprawionego onanisty u władzy, mogą skończyć się upiornym seksualnym dyktatem, i prawdziwym ''homoterrorem'' już na pełnej kurtyzanie - nie radziłbym z tego śmieszkować, bo rzeczywistość nie tak obłąkane scenariusze wciela w życie, by wymienić choćby ''świecką kanonizację'' takiej flei jak Dżordżu. Pochowanego do tego w kapiącej złotem trumnie, niczym jakowyś afrykański kacyk, spróbuj zaś to prawilnie obśmiać człeku, to cię zlinczują, nie tylko medialnie. W perspektywie majaczy realna niestety wizja triumfu libertariańskiego bolszewizmu, anarchistycznego totalitaryzmu rodem z ''Państwa i rewolucji'' Lenina, gdzie niepotrzebne jest utrzymywanie rozbudowanego i kosztownego przy tym aparatu terroru kontrolującego poszczególnego obywatela, gdyż każdy robi tu za własnego osobistego ubeka. Wszystkich bowiem jednako trzymają w ryzach rozhulałe, pozbawione już wszelkich hamulców żądze, sprowadzając tym samym do statusu łatwo sterowalnej biomasy.

Możliwość z pozoru jedynie absurdalnego mariażu systemowego między liberalizmem a socjalizmem ma swe źródło w antagonizującym programowo społeczeństwo, w istocie terrorystycznym charakterze obu doktryn. Ich wyznawcy jednako mają usta pełne pokojowych frazesów, czy to wolnorynkowych lub też socjalnych, pomstując na imperialistyczną i agresywną politykę rządów. Tymczasem przenoszą jedynie wojnę na grunt stosunków społecznych, zastępując konflikty między państwami i narodami permanentnym zamętem i chaosem walk wewnętrznych. Antagonizują poszczególne warstwy i grupy żerując na sprzecznych interesach tychże, judząc czy to przedsiębiorców przeciw pracownikom jakoby ''pasożytującym'' na ''krwawicy'' tamtych, tudzież napuszczając  robotników na kapitalistycznych ''wyzyskiwaczy''. Nikt nie przeczy realności konfliktów społecznych, istnieje jednak zasadnicza różnica między doktryną zajmującą koncyliacyjną postawę, dążącą do mediacji w imię solidaryzmu narodowego i społecznego, a ideologiami powszechnego terroru w istocie, jakimi na równi są socjalizm i liberalizm czy libertarianizm, programowo podsycającymi wszelkie antagonizmy. Ma to swe uzasadnienie w militarystycznej zasadzie ''walki klas'', fundamentalnej dla marksizmu, wszakże przejętej od liberałów, gdzie pierwotnie oznaczała bój emancypującej się burżuazji z feudalnymi przywilejami arystokratów. Wyznawców obu doktryn, tak poza tym wściekle skonfliktowanych jak to w ideologicznej rodzinie bywa, łączy wspólna ''nienawiść klasowa'' do państwowych biurokratów, bowiem wbrew temu co pieprzy kuceria socjaliści również dążą do anarchii, gdyż państwo dla Marksa jest narzędziem ''opresji klasowej'', stąd w postulowanym przezeń, bezklasowym komunizmie nie ma ono racji bytu. Przyswojona na własny użytek dialektyka heglowska pozwala Karolowi twierdzić przy tym, iż droga do zniesienia państwa wiedzie przez zaprowadzenie skrajnego zamordyzmu ''dyktatury proletariatu'', a w praktyce tyranii ''zawodowych rewolucjonistów''. Oczywiście nienawiść do ''urzędasów'' przechodzi zwykle liberałom jak i socjaluchom, gdy tylko sami dorwą się do władzy, wówczas ''państwo minimum'' magicznie zamienia się w ''rząd maksimum'', lub pojawia się nowy Stalin, który wytłumaczy już panom towarzyszom, że nie lzia likwidować państwa, gdyż ''walka klasowa zaostrza się w miarę postępów socjalizmu'', stąd ''kadry są najważniejsze''.
 
Dlatego przywoływany już tutaj Donoso Cortes przenikliwie rozpoznał hipokryzję i pokrewieństwo tych doktryn, twierdząc iż socjalizm to jedynie schizma liberalizmu - świadomy tego był również znakomity amerykański konserwatysta Russel Kirk, a co najważniejsze potwierdził bezpośrednio sam wszechcadyk libertarianizmu Murray Rothbard, bredzący o Marksie i Leninie jako ''wolnościowcach'' zwalczających imperialistyczną ''opresję państwową''! Pisze o tym wprost w swym traktującym o liberalno-socjalistycznym powinowactwie artykule pod wymownym tytułem: ''Dlaczego konserwatyści kochają wojnę i państwo?'' - lektura zalecana zwłaszcza kucerzom jako odtrutka na kurwinozę: aż nie mogę oprzeć się przywołaniu zeń krótkiego cytatu, jakże pasującego do kontekstu niniejszego wpisu:

''Odkąd Lenin skupił się bardziej na państwowym monopolu i imperializmie niż na leseferystycznym kapitalizmie, jego działalność stała się bliższa wolnościowcom od tej Karola Marxa. W ostatnich latach podziały w leninizmie stworzyły jeszcze bardziej lewicową tendencję: chińską. W ich niemal wyłącznym parciu na rewolucję w krajach III świata, pogardzając dodatkowo kompromisami prawicowych marksistów z państwem, trafnie skupili swoją wrogość na feudalnych i quasi-feudalnych stosunkach ziemskich, na koncesjach monopolistycznych, które połączyły kapitał z quasi-feudalnym systemem ziemskim, oraz na zachodnim imperializmie. Porzucając klasyczne dla marksistów skupienie uwagi na klasie pracującej, maoiści skupili leninowskie wysiłki bardziej na zniszczeniu największych reliktów Starego Porządku we współczesnym świecie.''

Mao jako libertarianin - chińscy komuniści lubią to:))) I czyż nie mam racji twierdząc, podobnie zresztą jak Fox, że ich tyranię da się uzgodnić z liberalnym ''bezobjawowym totalitaryzmem'' globalistów, gdzie realna władza skupia się w rękach anonimowej oligarchii finansowej? Tak że człek musi łamać sobie głowę domysłami kto tam wszystkim steruje zza kulis, pogrążając się z bezradności wobec ustalenia protagonistów w odmętach najbardziej fantastycznych teorii o wszechpotężnych jakoby Gatesach, Sorosach, iluminatach, reptilach, parchach ofkors, czy cholera wi kim. Nieprzejrzystość rzeczywistych struktur rządów globalnej elity bowiem powoduje, iż pozostaje nam zwykłym ludziom zaledwie trwanie w akognitywnym stuporze, lub histerii pozornej wiedzy budowanej z jej strzępów jakie do nas docierają. Jedyne więc co możemy orzec, iż takowa władza zdaje się rzeczywiście istnieć, lub raczej dążą do jej ustanowienia jakoweś potężne środowiska, o czym wnioskować można ze zmierzających ku temu działań jakim niestety jesteśmy poddani, typu inwazja nachodźców lub nachalne wciskanie elgiebetów. Tym bardziej jawnych wręcz deklaracji o rzekomej konieczności zaprowadzenia ''global goverment'' czynionych choćby na okazję koronawirusowej pandemii, mającego zaradzić bezhołowiu szerzonemu rzekomo przez sam fakt istnienia państw narodowych, z których każde sobie rzepkę skrobie. W każdym razie nikt trzeźwo myślący nie będzie twierdził, iż rządem światowym są realnie takie globalistyczne wydmuszki jak ONZ czy Unia Europejska, i zblatowane z nimi pajace do wynajęcia pokroju Czaskosky'ego, aczkolwiek nie sposób ich lekceważyć jako groźnego narzędzia wcielania totalitarnych konceptów w życie - stąd i waga niedawnych wyborów prezydenckich, gdzie można było powiedzieć temu ''nie'', choćby symbolicznie.
 
Na tym zresztą jak sądzę polega główny błąd wszelkich ''teorii spiskowych'', zapewne celowo szerzony w ramach dezinformacji, co do natury globalizmu pojmowanego w sposób wysoce sformalizowany, jako tajemny sanhedryn czy loża masońska obradujące w jakowejś krypcie, super-rząd koordynujący doskonale wszelkie swoje działania zaplanowane na dekady, jeśli nie wieki całe naprzód. Tymczasem wygląda na to, iż posiada on raczej sieciowy, rozproszony, ''multicentryczny'' charakter, tworząc pajęczynę nieformalnych powiązań i układów, stąd jego przedstawiciele najlepiej czują się w szarej strefie ''miękkiego prawa'', czy raczej bezprawia jak należałoby nazwać preferowaną przez nich formę pozornie tylko niezobowiązujących deklaracji i konwencji, w typie omawianej tu niedawno stambulskiej. Mówiąc wprost mamy do czynienia z międzynarodową mafią, wszakże działającą na sposób pozornie legalistyczny, ubierającą swój przestępczy proceder we wzniosłe hasła, i w tym faktycznie budzącą zasadne skojarzenia z ''żydomasonerią'' stanowiącą zapewne co tu kryć jej istotny aspekt, jednakowoż nie na tak toporną modłę, jak to zazwyczaj się przedstawia, aby duraczyć ''gojów'' i ''profanów''. Dlatego struktura władzy omawianego tu potencjalnego ameroazjatyckiego monstrum, wcale nie musi przybrać postaci planetarnego komitetu centralnego komunokapitalistów z obu stron oceanu. Zresztą amerykański analityk Andrew Michta trafnie jak sądzę zdiagnozował problem, wskazując iż nie tyle tkwi on w ''pułapce Tukidydesa'' o której prawią geopolitycy pokroju Sykulskiego czy Bartosiaka, ile w globalistycznym zaczadzeniu elit świata Zachodu, szczególnie USA, perfidnie wykorzystywanym przez Chińczyków. Okcydent jest przez to praktycznie rozbrojony w konfrontacji z nimi, zwłaszcza niechętne perspektywie wojny gospodarczej z Pekinem są wiodące koncerny nowych technologii, bazujące na rynku rzadkich metali kontrolowanym głównie przez azjatyckiego smoka. Wbrew wolnorynkowym, handlarskim dogmatom to właśnie ścisłe powiązania gospodarcze między oboma dążącymi do globalnej hegemonii mocarstwami, czynią tak groźnym dla Stanów Zjednoczonych Chiny, bodaj czy nie w dużo większym stopniu, niż kiedykolwiek ZSRR. Bowiem ten nigdy nie posiadał choćby potencjału ekonomicznego, by rzucić wyzwanie i zagrozić w jakimkolwiek istotnym pod tym względem stopniu USA, musiał więc poprzestać na rozwiązaniach czysto siłowych, mało atrakcyjnym dla większości systemowym zamordyzmie, tym bardziej gdy zaczął wietrzeć z biegiem czasu jadowity urok stojącej za nim ideologii klasowego terroru. Obecne Chiny zaś i owszem są w mocy wykorzystać dotychczasową przewagę świata kapitalistycznego obracając ją przeciwko niemu samemu, mogą też przez swe zaawansowanie technologiczne zaradzić wielu czekającym je w najbliższych dekadach problemom związanym z zapaścią demograficzną, rozpadem przeżartego korupcją i zachłannym dorobkiewiczostwem społeczeństwa, czy zniszczeniem środowiska naturalnego, w tym zdatnych do uprawy żywności gleb. Nie mam pojęcia czy tak się w istocie stanie, gdyż żaden ze mnie wróż Jackowski, sygnalizuję jedynie, że to całkiem realna perspektywa, z której konsekwencjami należy się liczyć, również dla nas tutaj w Polsce.

Zaradzić temu ma wedle Michty powrót do idei państwa narodowego, słusznie pytanie tylko czy to możliwe w obliczu tak głębokiego obecnie zblatowania globalistycznych elit po obu stronach oceanu [ mam tu na myśli rzecz jasna głównie Pacyfik ]. Wprawdzie obrana za rządów tandemu Obama-Killary taktyka wciągnięcia Chin w multilateralne, planetarne struktury, i w ten sposób spacyfikowania ich zagrażającego hegemonii Stanów rozwoju, spełzła na niczym. Należało więc pójść na otwartą konfrontację, stąd fenomen Trumpa, tyle że jak widzimy część nastawionych globalistycznie elit amerykańskich wszczęła jednak przeciwko temu jawną już frondę, podjudzając w tym celu uliczny motłoch. Nie mam pojęcia czym się kierują, czy racjonalnymi przesłankami mówiącymi, że już za późno na utrzymanie dotychczasowej hegemonii USA drogą zbrojną, czy też utraciwszy całkiem ducha skapitulowali przed chińskimi komunokapitalistami, dbając jedynie o to, by sprzedać się jak najdrożej? Być może nie ma innego wyjścia, skoro stojący na czele jankeskiej krucjaty przeciwko Pekinowi Bannon, w którym pokładałem pewne nadzieje, teraz pierdoli brednie kolportowane u nas przez psychopastora Chujeckiego, jakoby za globalną ekspansją kontynentalnych Chin stał Watykan - jeśli tak ma wyglądać walka o globalny prymat Stanów Zjednoczonych, to faktycznie słabo to widzę. Czas wkrótce okaże jak się sprawy mają - my zaś jesteśmy w przededniu zasadniczych zmian, które wywrócą dotychczasowy porządek rzeczy nad Wisłą. Czego się obawiam, to ''konwergencji katastrof'' w lokalnym wydaniu, wedle trafnego określenia Guillaume Faye'a, o tym jednak może już inną [dias]porą...

ps. gdyby kto chciał zapoznać się z prehistorią ruchów w typie omawianego tu na wstępie BLM, bowiem to nie pierwsze takie ameryko-azjatyckie ''joint-venture'', odsyłam do lektury artykułu trockisty Kowalewskiego o ''Nation of Islam'', organizacji czarnych rasistów założonej wszakże przez muzułmańskiego Azjatę:) [ więc i Aoki miał godnego siebie poprzednika! ]. Jak dla mnie jednoznacznie zeń wynika, iż było to wspólne przedsięwzięcie japońskiego wywiadu wojskowego i FBI, a na pewno obie te tajne policje czarnych nacjonalistów ostro ''monitorowały''. Obszerna rzecz uprzedzam, lecz warto poświęcić czas na jej lekturę ze względu na szczegółowy opis popierdolonej całkiem doktryny ''Nation of Islam'' stanowiącej żywy dowód, iż nie ma takiej durnoty, która nie znalazłaby rzeszy zwolenników gotowych w jej imię nawet mordować, co murzyńscy rasiści niejednokrotnie dowiedli. Mnie szczególnie rozpirzyły koncepty ''czarnego człowieka azjatyckiego'' i ''Samolotu Macierzystego'', o tym iż biały człowiek jest wyhodowanym w laboratorium tworem szalonego naukowca już nie wspominając.

sobota, 22 sierpnia 2020

Świat schodzi na lesby [ rzecz o anarchii totalnej ].

Zaczynamy tam, gdzieśmy skończyli poprzednio, kontynuując biopolityczne rozważania, przy czym uprzedzam z góry, aby nie spodziewać się żadnych rewelacyj bom nie odkrył jakowejś ''superstruktury rzeczywistości'', ni jestem wtajemniczonym w arkana [od]bytu wyznawcą Gurdżijewa. Ot jedynie próbuję jakoś ułożyć sobie we łbie otaczający mnie chaos, jeśli ktoś coś z tego wyniesie dla się przy okazji, lub pobudzi go to w kontrze do polemiki, byle zasadnej, mój cel zostanie osiągnięty. Jak zwykle u mnie od Sasa do Lasa, czyli ''forma sylwiczna'' czy jak kto woli pieprzenie trzy po trzy, aczkolwiek trudno aby było inaczej, skoro przedmiotem rozważań ma być tytułowa anarchia totalna. Krążenie wokół tematyki globalnego rozstroju powinno jednak pospinać rozproszone z pozoru wątki w spiralę narracyjną, nadając im jako taką przynajmniej spójność. To tyle tytułem wstępu, a tera do ad remu jako ocowie powiedali - z obecnych wydarzeń w świecie szerokim, jak i na lokalnym podwórzu płyną wedle mnie następujące wnioski:

Przykro mi, ale nie mam dobrych wieści: lada moment znany świat może runąć nam na głowę, jakkolwiek by rzeczy miały przybrać obrót pewnym jest, iż koronawirusowe tsunami wywróci dotychczasowy porządek na nice, więc nie ma co się łudzić, że nastąpi po nim powrót do innej jak ''nowej normalności''. Do tego trwający już właściwie konflikt między globalnymi mocarstwami USA i Chin lada moment przerodzić się może w gorącą fazę otwartych walk na morzu, a jeśli po stronie Pekinu stanie Rosja nie muszę chyba mówić co i nas tu nad Wisłą może w związku z tym czekać. Tymczasem krajową opinię publiczną rozpala grzany z doopy shitstorm wokół jakiegoś niebinarnego ''homoniewiadomo'', co to nie może zdecydować się jakiej ma być płci. Nawiasem podejrzewam, że Małgorzatek to cwany incel, który skumał, że zamiast kisić ogóra w piwnicy najlepszym sposobem na wyrwanie nienawidzącej mężczyzn alternatywki jest udawanie samemu lesbija:) [ bierzta przykład stulejarze! ]. Typowy PiSowiec rzekłby pewnie, że Putin śmieje się i zawija w sreberka, gdyby nie to, iż zaraza libertynizmu obyczajowego trawi również Rosję, o czym przekonać się można choćby obserwując niesłychanie popularny tam kanał tubowy вДудь, i wywiady ze skądinąd dobrym muzycznie, lecz dekadenckim mocno duetem IC3PEAK, czy ichnią gwiazdą merdiów antyspołecznościowych, i godną następczynią Kseni Sobczak Nastią Iwliejewą, opowiadającą otwarcie jakich to rozmiarów kutasy preferuje. Wspominam o tym jako przestrodze, iż nie wystarczy zwalczanie plagi metodami administracyjnej opresji, zwykłe napierdalanie zboczeńców pałą czy nahajem, trzeba mieć jeszcze atrakcyjną alternatywę medialną, i mowa tu o elektronicznych środkach przekazu, a nie rządowej tv, inaczej nawet zamordystyczny reżim jak putinowski sobie nie radzi z ''tęczyzmem''. Wszystkim co dali się nabrać na rzekomy ''konserwatyzm'' obecnej Rosji obojętnie pro- czy kontra przypomnę jedynie, że w XIX wieku także uchodziła wręcz za ostoję ''reakcji'', jak to się skończyło wiadomo. Próby mordu politycznego na Nawalnym nie będę komentował, bo i cóż tu strzępić ozór, skoro sprawa jasna, polecę więc tylko jego tubowy kanał, doprawdy nie trzeba znać dobrze rosyjski, aby zrozumieć serwowane przezeń treści, wystarczy wiedzieć, że ''parazyty'' to pasożyty, ''wory'' złodzieje itd. Mnóstwo smakowitych historyi o ruskiej mafijnej oligarchii rozdającej pałace i jachty członkom rodziny, kochankom i zwykłym dziwkom jak ta syrenka-kurewka Żyda Deripaski, o którym nieoceniona polska wikipedia pisze, że jest z pochodzenia Białorusem, choć nawet się tam nie urodził, w tle afery jeden z ''gławnych'' putinowskich czynowników zblatowany z czołowymi dyplomatami administracji Obamy,  albo o tym jak rzekomo Putin wziął za twarz ''czornożopców'', bo wygląda raczej na to, iż panuje tam ichni kaukaski libertarianizm, już nawet nie rodziny a całe klany na cudzym, przy których rodzime peezelaki to pryszcz, czy wreszcie jak to żydowski oligarcha zblatowany z Kremlem najął familię ormiańskich ściemniaczy i pasożytów, by nakręcili nędzny film reklamujący jego inwestycję w krymski most, a wszystko po to jedynie, aby przewalić gigantyczny budżet.
 
Wracając do spraw krajowych: niestety opisywany przeze mnie już od jakiegoś czasu proces degeneracji obozu rządzącego gwałtownie przyspieszył - PiS odpierdala z braku sensownej konkurencji politycznej, i mowa tu nie tylko o beznadziejnym ''ruchu ośmiu gwiazdek'', lecz i Kondomitach zgrywających teraz cnotki w kwestii podwyżek uposażeń poselskich, choć jeszcze parę miesięcy temu sami za nimi gremialnie optowali, nie wspominając już o skompromitowanych przejebywaniem publicznej kasy ''razemkowych'' burżujach, więc mogą sobie pozwolić na luksus ich kontestowania. Poziom wynagrodzeń najwyższych urzędników w państwie jest faktycznie żenująco niski, i to z winy samego prezesa, który zamiast wykorzystać czas prosperity do ich urealnienia na godnym pełnionych funkcji progu, wybrał ku temu bodaj najgorszy czas powodując prawdziwą katastrofę wizerunkową rządu. Nie do tego więc piję, lecz dla mnie jako polskiego państwowca szczególnie oburzającym jest odgórna anarchizacja porządku publicznego, poprzez próbę usankcjonowania urzędniczej samowoli - owszem, postuluję od dość dawna przywrócenie ustawodawstwa stanu nadzwyczajnego, i związanej z tym dyktatury, wszak w jej pierwotnym sensie jako instytucji republikańskiej niezbędnej dla zachowania wolności i ładu w obliczu zagrożenia chaosem walk wewnętrznych i obcą agresją, nie zaś ku ustanowieniu biurokratycznej tyranii! ''Nie ma wolności bez odpowiedzialności'' - zasada ta leżąca u podstaw republikańskiego ładu ustrojowego Rzeczpospolitej tyczy każdego jej obywatela, a stojących na jej czele przywódców w pierwszej nawet kolejności. Tymczasem wygląda na to, iż formacja rządząca postanowiła w samobójczym szale nadać owsiakowemu ''róbta co chceta'' [bez]prawną sankcję, czego żaden ''ważny interes społeczny'', ''wyższe dobro'' i tego typu groteskowe wymysły nie usprawiedliwiają. Podkreślam z całym naciskiem, iż nie idzie mi o spisaną na kolanie przez alkoholika wespół z pedałem konstytucję, jak i nadający się jedynie do wymiany pożal się gmach ustrojowy III RP,  jeśli mamy zapewnić mu sprawność funkcjonowania, lecz fundamentalne zasady republikanizmu, który pojmuje w przeciwieństwie do rozwydrzonych libertarian, iż nie można cieszyć się wolnościami obywatelskimi bez własnego, suwerennego możliwie państwa. Wzorem ''ojców założycieli'' Stanów Zjednoczonych nie żywię też najmniejszych złudzeń, iż kiedykolwiek zdecydowana większość ludzi dorośnie do postaw obywatelskich, doprawdy aby trwała republika wystarczy 10-15% góra populacji, która stara się przynajmniej spełniać pewne standardy pojmując, że w jej dobrze pojętym egoistycznym interesie jest zachowanie jako takiego choćby porządku wspólnotowego, cała reszta zaś stanowić będzie zawsze w dużej mierze zdemoralizowany motłoch skłonny do gwałtu i grabieży, który jedyne co ma na uwadze to użycie [ już Baudelaire trafnie zauważył, że ''tylko cham rżnie się dobrze, a chędożenie jest liryką ludu'' ], w najlepszym razie pospolite głuptaki jakim można wcisnąć dosłownie wszystko np. że kwestie dosłownie życia i śmierci jak aborcja czy eutanazja to rzekome ''tematy zastępcze''. Stwierdzenie powyższego tym różni się od pogardy żywionej przez ''ruch ośmiu gwiazdek'' dla ''gorzej wykształconych z małych ośrodków'', iż nie stoi za nim pycha lecz gorzka za to trzeźwa refleksja, oraz świadomość konieczności dokonania przez elity rządzące pragmatycznego wyboru, poczynienia pewnych koncesji na rzecz ludu, jeśli nie chcą one nieustannie trząść tyłkiem w obawie przed buntem ''głubinnego narodu'', jak to ma miejsce w wiecznie niestabilnej, zagrożonej chaosem i rozpadem Rosji. Dlatego jestem republikaninem, a nie demokratą czy tfu!liberałem, boć kryterium majątkowe nie jest wystarczające dla odsiania anarchicznych plew od ziarna porządku, owszem można dorobić się pieniędzy dzięki własnemu pomyślunkowi i autentycznym talentom, ale równie dobrze i na oszustwie czy nieuczciwym zwalczaniu konkurencji, i doprawdy kwestia istnienia lub nie wydumanego i tak całkiem ''wolnego rynku'' nie ma tu nic do rzeczy. Podobnie co się tyczy wykształcenia, które nic lub niewiele dziś mówi, bo tytuł naukowy może równie dobrze nosić uczony z dorobkiem, jak i absolwent ''europeistyki'', antropologii kulturowej czy inszego gender, i jak niby takie coś pozbawione jakichkolwiek pożytecznych umiejętności, miałoby decydować za spawacza z wieloletnim doświadczeniem w swoim fachu dajmy na to.

Przypomnę, że nawet w monarchii ''absolutnej'' władca podlegał tzw. prawom kardynalnym [ stąd cudzysłów ] np. gdy Ludwik XIV ''państwo to ja'' zniósł arbitralnie pod koniec panowania jedno z nich wykluczające bastardów z następstwa tronu, parlament paryski jak gdyby nigdy nic przywrócił je po jego śmierci. Monarchia tym właśnie różniła się od tyranii, że poddani byli w niej zobowiązani do posłuszeństwa królowi tylko w takiej mierze, jak on z kolei posłuszny był prawom boskim i ludzkim - łamiąc je stawał się bezbożnym tyranem, jakiego mieli nie tylko prawo, co wręcz obowiązek obalić, rzecz jasna nie w imię utopii ''ludowładztwa'', lecz osadzenia na tronie spełniającego powyższe kryteria władcy [ jak z tym bywało w praktyce to osobny temat, grunt że takowa zasada obowiązywała ]. W gruncie rzeczy despotyzm to nic innego jak anarchia u władzy, uzależnienie ogółu od samowoli jednostki, czego najdobitniejszym bodaj przykładem w dziejach nowożytnych opricznina Iwana Groźnego - omawiałem tu onegdaj specyfikę rosyjskiego samodzierżawia w wydaniu tego psychopaty, wcielającego się w rolę zarazem tyrana jak i czołowego buntownika, rewolucjonisty przeciwko własnemu systemowi rządów. Znamienne zresztą, że faszyzm i anarchizm zgodnie upatrują w państwie ''tyranii'', pierwsi jedynie oddając jej cześć, drudzy zaś kontestując radykalnie w imię utopii, komunistycznej czy to wolnorynkowej. Dowodem jednostkowej tyranii pasożytującej z kolei na rozstroju państwowym jest niesłynne ''liberum veto'', które zgubiło Rzeczpospolitą, przyznające indywiduum prerogatywy iście despotyczne, stawiając jej wolę ponad dobro ogółu. Wszakże należy dodać gwoli uczciwości, iż po prawdzie uprawnienia pojedynczego posła były w praktyce nieuznawane, dopiero wsparcie parlamentarnej fakcji pozwalało zerwać Sejm, prerogatywa ta poza tym przysługiwała jednako wszystkim obradującym stanom, a więc także senatorom i samemu monarsze, z czego ten ostatni korzystał nader często np. z inicjatywy Jana Kazimierza zerwano sejm w 1654 roku, do tego w krytycznym dla losów Rzeczpospolitej momencie dziejowym, a mimo to nikt go jakoś z tego tytułu nie obwołał ''warchołem'' i ''zdrajcą'', ciekawe czemu. Również złowrogie pojęcie ''jurgieltu'' pojawia się po raz pierwszy w naszych dziejach wskutek korupcyjnej działalności tegoż władcy, kupującego sobie tym sposobem za pieniądze francuskich ambasadorów poparcie wśród szlachty i możnowładztwa dla programu zaprowadzenia rządów absolutystycznych - jak już tu kiedyś wykazywaliśmy, nie gwarantowałoby nam to w żaden sposób uzdrowienia kraju i zachowania niepodległości, czego dowodem żałosny los samej Francji, niegdyś ''pierwszej córy Kościoła'', a dziś ostatniej masońskiej kurwy skazanej na zagładę.

Przyznać uczciwie należy, iż nie tylko skory do buntu i zwady gmin szlachecki, ale i sami monarchowie pełnili rolę czynnika anarchizującego życie publiczne ówczesnej RzPlitej - nie kto inny jak Batory wszczął siejącą zamęt praktykę ''sejmikokracji'', odwołując się bezpośrednio do regionalnych zgromadzeń szlachty pomijając Sejm, by uzyskać potrzebne mu na prowadzenie wojen podatki, on też poważnie uszczuplił prerogatywy królewskie przyznając pierwszą dożywotnią buławę hetmańską Zamojskiemu. Wspominając to bynajmniej tym samym usprawiedliwiam tak haniebne epizody z naszych dziejów jak zdrada pospolitego ruszenia szlachty pod Ujściem, warcholska działalność Zborowskich, czy rokosz Lubomirskiego - ten ostatni zresztą także brał hajs od obcych, tyle że Habsburgów i stał się bodaj pierwszym polskim politykiem, który wziął łapówkę z Moskwy, konkretnie cara Aleksego. Zwracam na to uwagę jedynie po to, by wykazać, iż ówczesnych konfliktów rozsadzających dawną Rzeczpospolitą nie da się ująć w proste formuły typu: ''państwowcy kontra warchoły'', jak i ''obrońcy praw i swobód republikańskich przeciwko sprzedajnym despotom''. Pomnijmy również, że obok ''czerwonych'' istnieli także ''biali'' rewolucjoniści na tronie, wprowadzający odgórnie wywrotowe zmiany, czego dowodem choćby bismarckowski ''kulturkampf'', czy austriacki ''józefinizm'' rzekomo ''katolickich'' Habsburgów - wszystkim idiotom tęskniącym za czasami C.K. monarchii i Franzem Josefem radzę zapoznać się z historią rabunków klasztorów pod zaborem austriackim, czy wznieconą z inspiracji władz tegoż ''rabacją galicyjską''. Nie od dziś wiadomo, iż wszelkie tajne policje specjalizują się w wywoływaniu ''oddolnych rewolucji'' i ''spontanicznych buntów'', bywają więc czynnikiem anarchizującym życie publiczne na równi ze zrewoltowanym motłochem, a wręcz nawet bardziej jako faktyczne źródło tumultów. Świetnym tego przykładem carska Rosja w swych ostatnich dekadach istnienia, posiadająca najbardziej rozbudowany na owe czasy aparat szpiegostwa wewnętrznego i represji, a zarazem w największym stopniu doświadczająca wtedy plagi terroryzmu i pospolitej bandyterki na świecie, stąd powstaje podejrzenie, iż sami policmajstrzy prokurowali zamachy i przeprowadzające je organizacje, by wykazać się przed zwierzchnością [ a może byli zbyt skorumpowani i głupi, aby się temu przeciwstawić - pewnie jedno i drugie ]. W każdym razie anarchia może przybierać zarówno formę chaotycznej oddolnej rebelii rozpasanego motłochu, jak i biurokratyczną jak najbardziej, zaprowadzanej odgórnie despocji pojedynczego tyrana lub władczyni, czy samowoli poszczególnych urzędników. Nikczemne więc, iż PiS ucieka się do próby usankcjonowania tegoż ostatniego, w imię tak mętnych kategorii jak wyimaginowany na poczekaniu ''interes społeczny'', tym bardziej gdy drapuje się w szaty obrońców rodzimego republikanizmu - to karygodne!

Pomijam już groteskowe i często wzajem sprzeczne obostrzenia antypandemiczne obecnego rządu, podważające tym samym autorytet państwa i zmuszonych je egzekwować funkcjonariuszy publicznych. Trudno doprawdy szanować władzę, która łamie własne reguły, jakich zachowania domaga się surowo od innych [ vide łażący ostentacyjnie bez maseczek w miejscach publicznych, podczas tłumnych zgromadzeń czołowi politycy z prezesem i premierem na czele ] i daje terroryzować jednemu ministrowi usiłującemu zaprowadzić jakowyś ''despotyzm sanitarny'', na szczęście nieskutecznie. Inaczej jak anarchizowaniem państwa i odgórnym nierządem nazwać tego nie sposób, tym gorzej, iż daje to wyśmienitą okazję żerowania na patologii pospolitym ulicznikom i warchołom pokroju Pawła Tołajno, czy odstawiać wiecowy monodram znakomitemu przyznajmy performerowi politycznemu jakim jest Grzegorz Braun. Mimo to cała ta rozwolnościowa swołocz spod znaku ''antycovidowego'' pospolitego ruszenia, nie jest w stanie zdyskontować głupoty rządzących na dłuższą metę z przyczyn poniekąd obiektywnych, fundamentalnej słabości jaka legła u podstaw libertariańskiego zjebania jej fanatycznych wyznawców. Bowiem konsekwentny wolnorynkizm wyklucza uznanie jakiejkolwiek roli państwa, choćby i w wersji ''minimum'', skazując idących po władzę liberałów na polityczny przegrywizm, lub sprzedajność o ile chcą ją faktycznie sprawować. Zwyczajnie nie możesz być konsekwentnym wrogiem wszelkich monopoli i zwalczając je w dziedzinie ekonomii, godzić się zarazem na takowy w sferze usług bezpieczeństwa dla ochrony własności, a to właśnie czynią liberałowie, co robi z nich hipokrytów uznających najwidoczniej, iż ''raz w dupę to nie pedał''. Zmuszeni są więc, by uzasadnić jakoś istnienie państwa na gruncie własnej doktryny ''umowy społecznej'', do kuriozalnej woltyżerki ideologicznej, typu zasada jakoby ''milczącej zgody'' obywateli na istnienie władzy, o której uznanie jako żywo nikt ich nie pytał. W każdym razie każdy zwolennik istnienia państwa narodowego jak choćby niżej podpisany, który to pojmuje w duchu republikanizmu fundamentalną zależność między osobistą wolnością, a zachowaniem własnego, niepodległego możliwie kraju, musi wolnorynkowców uznawać za najgorsze zdradzieckie z zasady ścierwo, na równi z także antypaństwowymi komuchami, nie czyniąc między nimi żadnej różnicy - i vice versa rzecz jasna. 
 
Tak jak Hoppe, który w swym fundamentalnym ''Demokracja...'' otwarcie deklaruje ''rozebranie państwa narodowego na poszczególne części składowe'', w imię anarchii własności i prawa prywatnego - czym to w praktyce grozi możemy właśnie obserwować w USA, ale to rzecz jasna tępej doktrynerskiej kucerii nie otrzeźwi. Zamiast będą bełkotać o ''błędach i wypaczeniach'' niczym bolszewicy, jakimi są w istocie, tyle że prokapitalistycznymi dla niepoznaki, aczkolwiek ich wydumana ''wolnorynkowa'' wersja tejże ekonomii czyni ich niemniej od socjalistów zażartymi krytykami obecnych porządków gospodarczych i finansowych, znamienne. Tak czy siak przed liberałami i wszelką rozwolnościową swołoczą wybór stoi prosty: biorąc udział w życiu politycznym i idąc po władzę w państwie, przystają tym samym na jego istnienie z wszystkimi tego konsekwencjami, jak rozbudowany aparat biurokratyczny bez którego nie sposób sprawować władzę, podatki i skarbówka oraz inne opresyjne struktury typu policja, wojsko i służby specjalne, polityka społeczna i interwencjonizm w gospodarce etc. dyskutując co najwyżej zakres uprawnień powyższych instytucji, wyrzekając się jednak przez to własnych doktrynalnych zasad, bo żaden wolnorynkowiec nie może efektywnie sprawować rządów dochowując im wierności. Inaczej jedynie trują dupę niepotrzebnie i jak złośliwie a trafnie zauważa Hoppe, wychodzą na rozhisteryzowanych bezrozumnych mazgajów, którzy godząc się na reguły porządku państwowego, zarazem pomstują głośno nad antyliberalnymi, logicznymi jak najbardziej konsekwencjami jego funkcjonowania. Natomiast pryncypialnie obstając przy wolnorynkowym programie, powinni kontestować udział w tak skonstruowanym porządku publicznym z jego rytuałem wyborczym itd. skazując się tym samym na polityczną impotencję i przegrywizm, bo nikt kto głosi antypaństwowe poglądy nie ma prawa narzekać, iż to państwo traktuje go jak swojego wroga, którym w istocie jest. Dlatego libertariańskie i wolnorynkowe frazesy należałoby tępić na równi z komunistycznymi, każdy zaś kto poważyłby się je publicznie wygłaszać musiałby liczyć się z poważnymi za to konsekwencjami. I nie ma to nic wspólnego z jakowymś ''zamordyzmem'', lecz mieści się jak najbardziej w regułach porządnej wspólnoty republikańskiej, która jak starożytny Rzym gotowa była wszcząć surowe prześladowania kultów bachicznych zagrażających porządkowi publicznemu. Co więcej, konsekwentny ''wolnościowiec'' powinien się wręcz tego domagać dla siebie, bowiem jeśli państwo jakiego mieni się przeciwnikiem toleruje go pozwalając na niesłychany skandal otwartego kontestowania swej władzy i samej zasadności istnienia, znaczy to, że albo jest niepoważne co czyni walkę z nim groteską, lub też nie stanowi to dlań żadnego istotnego zagrożenia. Bo też i kucerze zwykle są jedynie mocni w gębie, wyżywając się w internetowych pyskówkach, aczkolwiek przez rosnącą gwałtownie wirtualizację polityki nie można ich toksycznego wpływu całkiem lekceważyć. Nade wszystko jednak wpisują się oni swym anarchicznym rozstrojem w upiorną strategię globalizmu, równającego planetarną gładź bez granic ni państw, ani jakichkolwiek określonych na stałe tożsamości.
 
Z tych samych powodów żałośnie nieprzekonująco wypadają korwinowi koliberałowie jak i przecweleni wolnorynkowo narodowcy w roli przeciwników ofensywy ''elgiebetyzmu'' i ''homokomuny'' jakiej właśnie doświadczamy, bowiem gender który robi tu za podstawę ideologiczną ww. patologii, to nic innego jak posunięta do skrajności radykalizacja dążeń indywidualistycznych, a więc stricte liberalnych, czy wręcz libertariańskich. ''Konkretnie oznacza to nową praktykę i tworzenie anty-norm: homoseksualizm, a nawet stosunki kazirodcze [ wg Butler ], proponowane są jako środki polityczne, aby zmusić państwowe prawodawstwo do uchylenia dotychczasowych norm i aby umożliwić indywidualny wybór zmiennych aktywności płciowych. Państwo i prawo w odniesieniu do płci są niepotrzebne: państwo zostaje zatomizowane w indywiduach, o których płeć czyli [ poprzednią ] orientację płciową nie wolno dłużej stawiać pytań'' [ koniec cytatu ]. Zamierzonym efektem ma tu być ''poliamoryczna anarchia relacyjna'', czyli rozpad wszelkiej wspólnoty, skrajnie indywidualistyczna jak w psychopatycznych rojeniach Ayn Rand czy Rothbarda, otwierając tym samym wrota piekła arbitralnej uznaniowości, boć w świecie ''płynnej tożsamości'' zakwestionowaniu ulegają nie tylko płeć, ale i rasa, wiek i w końcu przypisane na stałe poszczególnym jednostkom imiona i nazwiska. Umożliwi to bezkarne dokonywanie wszelkich najgorszych występków z mordami i gwałtami włącznie, o pospolitym już złodziejstwie nie wspominając, gdyż przestępca będzie mógł rżnąć głupa, że jest całkiem inną osobą niż w momencie popełniania zbrodni. Zresztą jakiś brazylijski gangol próbował wyciąć podobny numer zmieniając na pokaz swą ''płeć kulturową'', by uniknąć odpowiedzialności karnej, póki co daremnie na szczęście, ale czekać tylko jak stanie się to powszechną praktyką jeśli tylko genderowa kategoria ''tożsamości urojonej'' zyska status oficjalnie uznawanej sankcji w prawodawstwie, o ile w ogóle będzie ono jeszcze wtedy możliwe, co wątpliwe w świetle omawianych tu konsekwencji fundamentalistycznego ''wolnościowizmu''.  Rzeczywiście pryncypialny liberalizm musi prowadzić do prawa dokonania secesji przysługującego nie tylko jakiejkolwiek grupie społecznej, która tego zapragnie [ np. Ślązakowców ], ale nawet każdemu poszczególnemu obywatelowi, o czym otwarcie pisał Mises. Dziadzio tylko nie przewidział, iż ostateczną tego konsekwencją jest możność wypisania się z wszelkiej ludzkiej wspólnoty, post-humanistyczna rezygnacja ze statusu człowieka jako takiego, w tym fundamentalnych dla jego kondycji ograniczeń związanych z płcią, rasą czy ograniczonością śmiertelnej egzystencji - jak widać libertarianizm swoim rozwolnościowym radykalizmem może również mieścić się w formule omawianej tu biopolityki, nawet jeśli zdecydowana większość jego wyznawców w swej tępocie nie zdaje sobie z tego sprawy.   
 
Rozpad struktur społecznych i politycznych zachodzący w świecie szeroko pojętego Okcydentu, tamtejsza anarchizacja życia publicznego stanowi rewers procesu globalizacji, bowiem realna władza skupiając się w rękach wąskiej grupy światowej oligarchii alienuje się, odrywa od egzystencji zwykłego obywatela danego kraju. Nie szkodzi więc tejże plutokracji, że całe połacie metropolii a nawet państw podlegających jej nie-rządowi, zaczynają przypominać upiorne skrzyżowanie dystopijnej gry komputerowej z ordynarnym [anty]politycznym pornosem. Starczy wymienić choćby administrowane przez nastawionych globalistycznie Demokratów Chicago, które z racji ogromnej przestępczości i liczby ofiar przekraczającej znacznie straty wojenne wojsk USA zyskało slangowe miano ''Chiraq'', od połączenia nazwy miasta i Iraku w brzmieniu angielszczyzny. Nie może też dziwić, iż przy takim obrocie spraw aktor porno Dżordżu wyrasta na bohatera i męczennika naszych czasów, to jedynie symptom powszechnego nierządu, obsceny i chamstwa w jakim nurza się od dłuższego już czasu nasze życie publiczne niczym burdel, oznaka jego deprawacji. Od dawna też zakazane dzielnice amerykańskich i zachodnioeuropejskich aglomeracji prezentują się niczym miejskie dżungle zamieszkiwane przez neoplemienne hordy gangów sprawujących na ulicach faktyczne rządy, z własnymi rytuałami jak porywanie kobiet członków konkurencyjnej bandy i zbiorowy gwałt na nich, aby tamtych upokorzyć. Jak powiedziano globalnej mafii nijakiej szkody to nie czyni, bowiem nikt z tych dzikusów nie przedrze się przez zasieki jakimi otoczone są wille i osiedla najbogatszych [ póki co... ], za to stanowią oni wygodne narzędzie w ich rękach co właśnie możemy obserwować na ulicach amerykańskich miast. Nawiasem powszechna kryminalizacja i rządy ulicznych gangów są nie tylko dowodem upadku państwa, ale paradoksalnie i jego nieodzowności, bowiem mafia zastępuje państwo stanowiąc odpowiedź na zapotrzebowanie społeczne jakim jest naturalna konieczność zaprowadzenia jako takiego choćby ładu, o ironio ochrony przed chaosem niekontrolowanych walk każdego z każdym. Bandyci pobierają za to opłatę w postaci haraczu, tak jak rząd za pomocą opodatkowania obywateli, zapewniając przy tym członkom gangu jak i solidaryzującym się z nimi mieszkańcom poddanych ich władzy dzielnic elementarne poczucie wspólnoty. Oczywiście realizują to w zwyrodniałej, groteskowej postaci okazując przy tym dobitnie, jak w praktyce wygląda anarchistyczny, libertariański ''ład bezpaństwowy'' utworzony całkiem ''oddolnie'' i ''spontanicznie'' jak Rothbard przykazał, gdy nie znajduje wyrazu w dojrzałych, rozwiniętych instytucjach państwa [ no chyba, że twierdzimy jak wyłysiały kuc Bożydar Wiśniewski, iż istnienie karteli jest li tylko wynikiem rządowego interwencjonizmu, i bezeń patologia zaniknie ]. Oto wymarzona przez rozwolnościowców ''prywatyzacja'' przestrzeni publicznej w realu, spełniony sen anarchokapitalistów, gdzie ochronę zapewniają prywatne agencje zastępujące policję, i inne instytucje ''opresyjnego państwa'' abdykującego już na całej linii ze swej porządkującej roli i monopolu na przemoc. Otwiera to pole dla uwolnionej z wszelkich rygorów ''wolnorynkowej'' gry sił, nieustannie w sytuacji rozproszenia władzy na ''tymczasowe strefy autonomiczne'' toczącej się między nimi walki ulicznych gangów o podział zysków z handlu narkotykami i prostytucji, wprawdzie brutalnie łamiącej zasadę nieagresji błędnie zwanej ''aksjomatem'', ale kto by się takimi pierdołami przejmował, gdy wokół trwa gorąca ''debata'' za pomocą kul ołowiu [ jak powiedział Przewodniczący Mao: ''wy macie rację, lecz my mamy karabiny'' ].
 
Globalny rozstrój następuje jako się rzekło także odgórnie: weteran amerykańskiego wywiadu elektronicznego William Binney zwrócił uwagę na mało eksponowany publicznie fakt, iż NSA powierza nadzór nad swymi bazami danych zewnętrznym kontraktorom, oznacza to ni mniej ni więcej, iż prywatne firmy pasożytują na państwowej infrastrukturze wywiadowczej, co pozwala im uprawiać szpiegostwo przemysłowe na niespotykaną dotąd skalę. Facet jak mało kto wyznaje się na kwestiach technologicznych, więc chyba wie co mówi, gdy  powiada, że nawet stosunkowo nieskomplikowane algorytmy pozwalają odsiewać ogromne liczby danych z którymi nigdy nie poradziłby sobie nawet cały sztab ludzi, dzięki temu więc globalne koncerny mając dostęp do prywatnych kont poszczególnych obywateli mogą pod tym kątem z dużą dokładnością profilować swoje strategie marketingowe. Na tym właśnie polegała afera z ''Cambridge Analytica'', aczkolwiek jest to powszechną praktyką jak widać, której w tym wypadku nadano rozgłos jedynie dlatego, iż opisaną technologią posłużył się ''nie ten kto trzeba'', spoza wewnętrznego kręgu zblatowanej oligarchii globalistów. Upada tym samym jeden z mitów ''szkoły austriackiej'' w ekonomii o niemożności ''centralnego planowania'', z racji niemożności rzekomo ustalenia preferencji poszczególnych konsumentów, kapryśnych do tego w swych potrzebach. Jak widać obecnie kapitalistyczne jak najbardziej koncerny mają już ku temu niezbędne narzędzia, zresztą nie znając tego nawet i tak mogą kształtować dowolnie upodobania i nawyki klienteli, co opisałem już dość obszernie w poście traktującym o konsumeryzmie jako wyśmienitym instrumencie ekonomicznej, i nade wszystko politycznej kontroli mas. Skądinąd zabawne, iż o ironio to nikt inny jak sam Rothbard przekonująco wykazuje w swym ''Wall Street, banki i amerykańska polityka zagraniczna'', którego polski przekład ukazał się niedawno, że to czołowi tamtejsi finansiści i przemysłowcy stali za jankeskim imperializmem, ustanowieniem bankowości centralnej i ''wielkiego rządu''. Nawet wynajdywali w tym celu specjalne instrumenty finansowe, ustawiając niemal cały system ekonomiczny pod potrzeby amerykańskiego militaryzmu np. cytuję

''Centralizując rezerwy, stając się uprzywilejowanym przez rząd pożyczkodawcą ostatniej szansy dla banków, Fed umożliwił systemowi bankowemu zwiększanie ilości pieniądza i kredytu, finansowanie pożyczek dla aliantów oraz utrzymywanie wielkiego deficytu budżetowego po przystąpieniu przez USA do wojny. Ponadto, pozornie dziwna polityka Fedu polegająca na stworzeniu od podstaw rynku akceptów, a następnie poprzez zgłaszanie gotowości zakupu akceptów według stawki subsydiowanej, umożliwiła Fedowi redyskontowanie akceptów przy eksporcie amunicji.''
 
Z kolei Sutton, który także był libertarianinem, w swojej biografii Roosevelta eksponującej jego związki z wielką amerykańską finansjerą, nie pozostawia złudzeń, iż to jej dziełem był New Deal, który stanowił jedynie powielenie rozwiązań faszystowskiego korporacjonizmu w ówczesnych realiach USA, podobnie jak nierozłącznie z tym związane ustawodawstwo socjalne dla robotników, i szeroki program ubezpieczeń społecznych. Lobbowali za ich wprowadzeniem jeszcze od końca lat 20-ych czołowi finansiści i spekulanci giełdowi jak Bernard Baruch [ ''szara eminencja'' rooseveltowskiej administracji, odpowiednik wilsonowskiego płk. House dekadę-dwie wcześniej ], czy prezes General Electric Gerald Swope. Z powtórką New Dealu już na skalę planetarną mamy z grubsza do czynienia pod postacią ''zielonego ładu'', i planowanego przez globalny kapitał ''Wielkiego Resetu'' dotychczasowej ekonomii, nie pojmuję więc doprawdy jak wiedząc to wszystko nadal można utrzymywać jeszcze, że kapitalizm może mieć cośkolwiek wspólnego z ''wolnym rynkiem''. Najwidoczniej wszyscy ci obrzydliwie bogaci ludzie stojący na czele globalnej gospodarki nie znają się na ekonomii, skoro tak uporczywie lansują etatyzm, nie to co austriaccy gołodupcy:). Mówiąc zaś serio powtórzyć mogę jedynie, iż kuceria przypomina żałosnych białorycerzy, którzy uparli się bronić urojonej cnoty swej kapitalistycznej księżniczki, która wcale tego nie potrzebuje, gdyż zwykłą k*wą jest. No dobrze, ale jak ma się to do obranej tu tematyki rozstroju rządowego? Otóż rozrastając się, paradoksalnie państwo ulega odgórnej anarchizacji, jego poszczególne agendy prowadzić zaczynają samodzielną i często konfliktową wzajem politykę. Widać to szczególnie jeśli idzie o tajne policje, wszędzie właściwie stanowiące ''państwo w państwie'', jak zauważył Binney nie ma obecnie chyba takiego rządu, który w pełni kontrolowałby własny nominalnie jedynie wywiad, i ogólnie służby. Chaos pogłębia jeszcze to, iż w każdym niemal państwie takichże służb, cywilnych jak i wojskowych, jest po kilka co najmniej, z własnym ogromnym budżetem i personelem, zaciekle rywalizujących nie tylko z analogicznymi wywiadami obcych rządów, ale i może nade wszystko ze sobą w obrębie kraju. Obrazu nędzy dopełnia wspomniane wyżej pasożytowanie prywatnych korpo, oraz wynajmowanych przez nich agencji wywiadowczych na państwowej infrastrukturze szpiegowskiej, co pozwala im nie tylko na manipulację konsumentami, ale i utrącanie na własną już rękę niewygodnych polityków czy przedsiębiorców. Tak więc obrazowi rozpasanego motłochu na ulicy odpowiada co gorsza anarchia panująca jak wszystko na to wskazuje w obrębie tzw. ''głębokiego państwa'', niestety wygląda na to, iż spiskowe teorie przedstawiające go jako sterujący wszystkim zza kulis, zgodnie i w sposób zorganizowany działający ''rząd światowy'', lożę masońską czy inszy ukryty sanhedryn, okazują się zbyt optymistyczne i bardzo ale to bardzo naiwne...
 
Z faktu, iż obecnie to społeczeństwo stało się polem permanentnej wojny, a teren walk przeniósł się do jego wnętrza, doskonale zdaje sobie sprawę reżim Łukaszenki, który już 2 lata temu przeorientował pod tym kątem swą doktrynę militarną. W praktyce przełożyło się to na większą rolę nadaną w konflikcie siłom specjalnym, tak działającym jako zamaskowani w tłumie prowokatorzy, jak i otwarcie w pełnym umundurowaniu i pod bronią, widać to też w ich wyposażeniu, gdzie sprowadzane z Chin, a produkowane na amerykańskiej licencji opancerzone wozy bojowe zastąpiły o wiele mniej mobilne, i nieprzystosowane do walk miejskich oraz starć ulicznych transportery opancerzone czy czołgi. Militaryzacja policji jest zresztą procesem globalnym i powszechnym, od dekady co najmniej jak nie dwóch już obserwowanym także w USA jak i państwach zachodniej Europy, coraz częściej też zastępowanej tam przez formacje jawnie wojskowe, w obliczu abdykacji dotychczasowych służb mundurowych z pełnienia straży porządku publicznego. Wyliczanie konkretnych uwarunkowań niepokojów społecznych zarówno w Stanach jak na Białorusi wykracza poza ramy niniejszego wpisu, pozwolę sobie więc jedynie na złośliwą nieco uwagę, iż ''baćka'' mimo swej cwanej przebiegłości i podjętych na wypadek buntu przygotowań, okazał się pospolitym idiotą olewając programowo covidową pandemię. Sytuacja najwidoczniej przerosła horyzonty umysłowe dyrektora kołchozu, pozbawił się przecież w ten sposób wyśmienitego narzędzia biopolitycznej pacyfikacji rewolty w zarodku, wszystkim buntownikom mógłby wtedy zafundować przymusową kwarantannę dla ich zdrowia rzecz jasna:). Nawiasem entuzjastom prawoczłowieczych protestacji tak za oceanem, jak i tuż za naszą wschodnią granicą dziwnie jakoś nie przeszkadza brak zachowania podczas nich ''dystansu społecznego'', toż każdy tłumny wiec zwolenników BLM czy białoruskiej opozycji stanowi potencjalny rozsadnik epidemii w nieporównanie większym stopniu, niż byle pogrzeb lub wesele na 150 osób + jedna! Zarazem ciż sami osobnicy skłonni są traktować równie masowe protesty przeciwników antykoronawirusowych obostrzeń jako ''pospolitą szurię'', z pozoru absurdalna niekonsekwencja, lecz typowa dla zdeklarowanych kontestatorów opresyjnego ''fallogocentryzmu'', czyli zwykłej logiki. Nie przesądzam tym samym o słuszności lub nie jednych i drugich, a tylko konstatuję ten oto fakt, iż pandemia wywołuje w praktyce konieczność zaprowadzenia stanu militarnej mobilizacji społecznej, i powoduje zarazem chaos walk wewnętrznych, wszakże bez oficjalnego wypowiadania wojny [ co wcale nie oznacza zaraz, iż ktoś w tym celu to właśnie zaplanował, niczego takiego nie twierdzę z braku dowodów i by nie ulec pokusie siania dezinformacji ]. Jeśli zaś stawiamy już kwestię ''interioryzacji'' wojny, przeradzającej się w permanentny konflikt wewnątrzspołeczny, nie sposób poczynić krótkiej choć wzmianki o Antifie, działającej na zasadzie ''ideologicznej franczyzy'', luźnej konfederacji bojówek powiązanych wszakże siatką nieformalnych relacji i zespolonych jednym szyldem i polityczną marką, toż samo można rzec o ich konkurencji w postaci nacjonalistycznych ''autonomistów''. Hybrydą takowych organizacji z bardziej sformalizowanymi strukturami, są formacje islamistyczne jak choćby somalijski Asz-Szabab, trafnie nazwany przez polskiego badacza ''terrokorporacją''. Zapewne antycypują one efemeryczne parapaństwa przyszłości o nieustalonych, ''płynnych'' granicach i programowo mętnym zakresie kompetencji, lokując się po całości w ''szarej strefie''. Widoczne to jest w ich finansowaniu opartym o tzw. ''hawalę'' czyli pozapaństwowy system transferu kapitałów na międzynarodową skalę, obywający się w dużej mierze bez sformalizowanego obiegu pieniądza w postaci banków, i kosztownych często procedur. Nawiasem, ciekawostka taka, islamiści też chcą być ''eko'' - wspomniany Asz-Szabab na rządzonych przez się terenach zakazał bezwzględnie stosowania jednorazowych foliówek, od teraz są one tam ''haram''!

Insza inszość, że duch UE i globalne trendy również sprzyjają total[itar]nej anarchii - w niniejszym krótkim wykładzie budyniowaty radca prawny gładko prawi o obecnej ''multicentryczności'' źródeł prawa powołując się w tym, a jakże, na prof. Łętowską. Bełkot jakich mało bo albo centrum jest jedno lub nie ma go w ogóle, oznacza to w praktyce że państwa narodowe tracą monopol na stanowienie prawa, coraz częściej zastępowane w tym przez supranarodowe struktury jak UE, które w dodatku preferują tryb tzw. ''soft law'' operując w quasiprawnej ''szarej strefie''. Tłumaczy to istnienie takich [po]tworów jak tzw. Eurogrupa, czyli zgromadzenie ministrów finansów strefy euro, gdzie rzecz jasna rozstawia wszystkich po kątach przedstawiciel Rzeszy, a o której to na oficjalnej stronie stoi iż stanowi jedynie ''nieformalne gremium''. I mimo to ''ściśle koordynuje politykę gospodarczą'' państw tejże strefy, podejmując wiążące decyzje w tak żywotnej dla egzystencji dziesiątek milionów ludzi dziedzinie jak kondycja ekonomiczna ich państw, choć nie ma ku temu żadnej podstawy prawnej ! [ tak oto rzekome ''soft'' nabiera ciężaru jak najbardziej ''hard law'' ]. Dobrze, że ''budyń'' nie zapędza się w swej radykalnej koncepcji ''procesualnego'' prawa aż do zanegowania potrzeby istnienia jego sformalizowanych podstaw w postaci kodeksów itp. jedynie-aż mocno je relatywizując, bo inaczej stąd tylko krok do totalnej niemal arbitralności ''rewolucyjnego sumienia'' bolszewickich komisarzy, oraz radosnej twórczości teoretykopraktyków sowieckiego ''wymiaru niesprawiedliwości'' jak Wyszyński. Niemniej mimo deklarowanego ''praktycyzmu'' nader idealistycznie podchodzi do sprawy, wymieniając wśród czynników decydujących o ostatecznym, realnym kształcie prawa klarującym się w jego stosowaniu przez sędziów, a więc oddziałujących na nich bezpośrednio, jedynie ich wykształcenie, uznawane wartości itp. Być może polityczna poprawność, bo nie chcę powiedzieć zwykła głupota, nie pozwala mu wspomnieć choćby o zasadniczej kwestii jaką jest charakter danego prawnika, jego podatność lub nie na korupcję polityczną lub finansową, bo cóż z tego, że dysponujemy niemal doskonałym systemem przepisów i sankcji, jeśli za ich wymierzanie biorą się miernoty czy wręcz kanalie ? W dodatku nawet gdybyśmy mieli do czynienia z prawym sędzią lub prokuratorem może on wpaść w bagno systemu ustawionego pod potrzeby rządzących, obojętnie czy tyczy to władz na szczeblu centralnym, międzynarodowych struktur w typie UE i korporacji, lub lokalnych sitw, które go zgnoją jeśli nie będzie im posłuszny wydając niesprawiedliwe w ich poczuciu wyroki, kolejny fundamentalny dla realnego, praktycznego wymiaru prawa aspekt całkiem tu pominięty.  Zmroziła mnie też informacja podana przez panią prawnik na wstępie powykładowej dyskusji, że w dziedzinie badań nad ciałem ludzkim obowiązuje powszechnie wspomniane wyżej ''soft law'' - jak niby umowy o których fachowa analiza powiada wprost iż ''pozostają usytuowane wręcz na granicy pojęcia prawa'', a więc właśnie jego ''szarej strefy'', mogą regulować tak delikatną i fundamentalną dla człowieczej egzystencji materię ?!
 
Na finał próbka jedynie omawianego tu rozstroju prawnego globalistycznej anarchii, nieformalnego totalitaryzmu jakiego widmo nad nami ciąży, służącemu rozparcelowaniu wszelkiej stałej wspólnoty i tożsamości, w imię podniesionej do rangi absolutu prywaty.  Oto upiorny bełkot usiłujący jakoś pogodzić dialektycznymi łamańcami tą ''potworność g... i ognia'', że przywołam jednego z faktycznych patronów ''europejskiej integracji'', swoistą kazuistyczną psychoanalizą pokazując nieświadomie z jakim chaosem i kuriozum mamy tu do czynienia :

''W ramach argumentacji walidacyjnej dochodzi do rozstrzygnięcia, co stanowi normatywną podstawę decyzji. W omawianym przypadku podstawą tą jest art. 55 Konstytucji RP, stanowiący w swej treści zakaz ekstradycji obywatela polskiego. W modelowym przebiegu fazy, wybór ścieżki walidacyjnej poprzedza argumentacja tzw. pre-interpretacyjna. Jest ona wynikiem pewnych odczuć i skojarzeń, jakich doświadcza podmiot dokonujący wykładni przy pierwszym zetknięciu z materiałem normatywnym. Uważam, że już w tym miejscu otwiera się pole dla działania koncepcji multicentryczności. W swym założeniu ma ona wypracować w podmiotach stosujących prawo poczucie funkcjonowania w porządku prawnym, gdzie istnieje kilka „centrów” (w tym wspólnotowe) tworzących i interpretują­cych prawo, niepowiązanych ze sobą hierarchicznie. Mając takie poczucie, podmioty te już na etapie intuicji , będą w stanie odpowiedzieć na pytanie, czy cień regulacji wspólnotowych na dany problem prawny pada. Burzy to dotychczasowy sposób myślenia o prawie. W rzeczywisto­ści unijnej stanowi jednak konieczność. Patrząc w ten sposób możliwe jest uznanie, że oprócz regulacji krajowych w postaci art.55 Konstytucji, normatywną podstawę decyzji stanowią także regulacje wspólnotowe. Regulacjami tymi może być przepis prawny np. decyzja ramowa w sprawie europejskiego nakazu aresztowania, przepis traktatowy (art. 10 TWE) lub najczęściej stosowane w Unii - orzeczenie ETS.''
 
- uczucia, intuicje, cienie... Istny ''romantyzm systemowego bezprawia''!

sobota, 8 sierpnia 2020

Biomasa z wielkich miast.

W poprzednim wpisie traktującym o ''psychopłciowym'' zajobie, zapomniałem wspomnieć o bodaj najważniejszym: biopolityka, czyli zafiksowanie na kwestiach rasy i płci, mniejsza że często urojonej przy tym, jest ściśle skorelowana z biokapitalizmem, postacią jaką przybrała obecna ekonomia światowa. Wobec tego fenomenu bezradne są wszelkie Mysesy jak Marksy, doskonale to widać po stosunku obecnej prawicy jak i lewicy wobec przemysłu pornograficznego. Konserwatyści, bo nie mówię o ''porno prawicy'', poprzestają zwykle na głośnym, lecz jałowym raczej pomstowaniu na upadek obyczajów. Owszem, o tyle jest to dobre, że dzięki temu zachowano jeszcze w ogóle jakieś tabu, boć przecież z pozycji czysto wolnorynkowych nie ma właściwie żadnych przeciwwskazań wobec używania dzieci do kręcenia pornoli. ''Żelazne prawa ekonomii'' mówią wyraźnie, iż skoro istnieje popyt, tu na pedofilską pornografię, powinna więc temu odpowiadać podaż takowej - tym bardziej iż cadyk libertarianizmu Rothbard wykładał, że dogmat ''samowłasności'' nie obowiązuje dziecka, które jako zależne od rodziców należy przez to całkiem do nich, stąd mogą poczynać sobie z nim dowolnie np. sprzedać jakiemuś oblechowi, by je ruchał [ ostatnie to już mój dopisek, niemniej naprawdę uzasadniał on w ten sposób handel dziećmi, czy aborcję ]. Bolszewia niewolnorynkowa także apelowała jeszcze w latach 70-ch XX w. o legalizację pedofilii, by wymienić Foucaulta, Deleuza czy feminazistowską fuhrerzycę Simone de Beauvoir, przecież ''miłość nie wyklucza'', czemu niby więc i dzieci miały być pod tym względem ''dyskryminowane''. Dobrze stąd powiadam, iż autentyczni konserwatyści a nie żadne tam kolibowe ich podróbki, stosują nacisk by wprowadzić przynajmniej pewne obostrzenia w tej mierze, niemniej w niczym to nie zmienia rozmiarów patologii, ani też uderza w sedno. Z kolei lewica, przynajmniej jej główny nurt, pieprzy coś nadal o ''rewolucji seksualnej'' - jak niby można o niej prawić w przypadku przemysłowej eksploatacji ludzkiej seksualności, bo z tym właśnie mamy tu do czynienia?! To zaś jest częścią szerszego procesu, jaki stanowi biokapitalizm, dokonujący zamiany człowieka w ''Menschenmaterial'' - człowieka-rzecz lub produkt, ''homo ferramentum'' [ w zamyśle trans-humanistycznych opętańców ma to być wstęp do przekształcenia go w ''homo apparatus'', czyli cyborga ]. Sługusami ''organicznego'' kapitału są fanatyczni zwolennicy ''tęczawej'' anarcho-komuny, znamię jej biopolityczności nosi widoczne zezwierzęcenie jakie właśnie prezentują na dniach, zachowując się niczym agresywne małpy wypuszczone z klatek zaśmierdłych skłotów i kloacznych darkroomów, by terroryzować ludzi na ulicach. Wszystkich włącznie z Małgorzatkiem przebił ten pajac co to smerał się po jajach niczym szympans w klatce na oczach manifestantów ku czci Powstania Warszawskiego, i dla takich jest miejsce w post-człowieczym zoo, typ już się transhumanistycznie przepoczwarzył w ''nieludzkie zwierzę''.

Ilustracją powyższego stanowi również przemysł aborcyjny, przecież jego ekonomicznym uzasadnieniem są gigantyczne zyski osiągane na handlu organami zamordowanych w łonie MADek ''przedludzi'', pamiętamy chyba jeszcze upiorny śmiech nagranych potajemnie wiedźm z ''Planned Parenthood'', gdy przechwalały się jakie Bentleye czy insze wypasione samochody sobie za to sprawią. Dlatego każda pożyteczna idiotka jaka dała sobie wmówić, że to ''jej brzuch i sprawa'' jest potencjalną dostarczycielką surowca do obróbki biotechnologicznej. Proces jaki przed paru laty wygrała antyaborcyjna działaczka z Nowicką jasno jak na dłoni ukazał, iż ta ostatnia jest typową lewacką dziwką ''tęczawego'' kapitału, ordynarną lobbystką koncernów farmaceutycznych produkujących piguły na sztuczne poronienie itp. - wyrok zawiera skrupulatne wyliczenie takowych firm, stąd żadną miarą nie jest to jakowaś ''teoria spiskowa'', wystarczy zajrzeć doń by zweryfikować fakty. Na tym min. polega skrajny idiotyzm kucerii uznającej kwestie dosłownie życia i śmierci jak aborcja za ‘’tematykę zastępczą’’, mimo iż mają one jak widać konkretny wymiar ekonomicznej eksploatacji już człowieka jako takiego. Pora to sobie wreszcie uświadomić, iż przyszło nam żyć w czasach, gdy samo życie i jego podstawowe procesy jak oddychanie uległy kapitalizacji, stąd dziś najlepsze pieniądze zarabia się na handlu wydychanym w powietrze dwutlenkiem węgla. Każdy z nas czy tego chce lub nie, staje się tym samym generatorem wartości wymiennej, przeliczalnej na konkretne sumy, przez sam nagi fakt biologicznej egzystencji, choćby żrąc i pierdząc przy tym, bo nie zapominajmy o wpływie metanu na globalne ocieplenie klimatu:))). Szydzę, ale naprawdę w nomenklaturze ''zielonego ładu'' Słońce, które nas oświetla darząc życiodajną energią, wiatr działający orzeźwiająco podczas upału, samo powietrze, którym oddychamy, a nawet piękny krajobraz otaczający nas jeśli udało nam się w takowe miejsce utrafić, wszystko to stanowi ''usługi ekosystemowe'' świadczone nam przez przyrodę. Po to więc grzana jest histeria klimatyczna, wykorzystująca cynicznie upośledzone dziewczynki z zapałkami do podpalenia świata pokroju Grety, bo jeśli wszystkie te dane nam przez naturę rzeczy staną się dobrem rzadkim jakoby z winy człowieka, należy je tym samym wycenić i dostęp doń odpowiednio reglamentować.

Jeśli ktoś uważa to za niemożliwą szurię przypomnę, że już dziś właściwie wnosimy opłatę z tytułu samego faktu życia, bo do tego w gruncie rzeczy sprowadza się ''opłata klimatyczna'', a będzie tylko ''lepiej'' czyli gorzej. Z drugiej nie ma co szarpać się z koniem, zbyt poważne siły globalnego kapitału czerpią niepomierne zyski z opisanego tu procederu, byśmy w pojedynkę byli w stanie z nimi wygrać. Prędzej należy znaleźć jakiś alternatywny, ''ekologiczny'' sposób wyzyskania rodzimych pokładów węgla, walcząc oczywiście przy tym o zachowanie jak największego polskiego stanu posiadania w tej mierze. Wreszcie najdobitniejszym ostatnio objawem biopolityki jest rzecz jasna pandemia koronawirusa, i powstały wskutek tego stan chaosu, wymuszający zasadnicze przewartościowanie dotychczasowego porządku gospodarczego, oraz ustrojowego poszczególnych państw. Doprawdy mniejsza z tym, czy przyczyną była tu zaraza jaka zalęgła się ponoć w trzewiach pancernego szczura na drugim końcu Eurazji, czy też jest to atak bronią biologiczną sprokurowaną w tajnych laboratoriach Chin lub USA, jak twierdzą niektórzy. Tym bardziej tyczy to ''szurowskiej'' na pierwszy rzut oka ''teorii spiskowej'', głoszącej jakobyśmy mieli do czynienia z masową histerią rozpętaną w interesie koncernów farmaceutycznych, by nabić kabzę producentom szczepionek. Przyznam szczerze, iż wszystkie te i podobne tłumaczenia mało mnie obchodzą, ze względu na niemożność ich osobistej weryfikacji, stąd nie zamierzam niepotrzebnie zaprzątać sobie nimi głowy. Dla ''szarego obywatela'' jak ja, pozbawionego istotnego wpływu na bieg wydarzeń dziejowych, interesujące są jedynie doświadczane przezeń mniej lub bardziej bezpośrednio skutki ''koronarskiej'' pandemii, te zaś rozpatrując je na chłodno, możliwie trzeźwo sprowadzają się do zaprowadzenia stanu quasi-militarnej mobilizacji, wszakże bez otwartego wypowiadania wojny. W związku z tym przewiduję powstanie Ruchu Wyzwolenia Bakterii i Wirusów walczącego o ich ''emancypację'' atakując farmaceutów i podpalając apteki, na wzór już istniejącego biopolitycznego ''antyspecyzmu'', który uznaje zwierzęta za ''uciskany proletariat'', co każe jego zwolennikom przeprowadzać zamachy terrorystyczne na rzeźników i masarnie. Niestety wróży to również koniunkturę dla rozwolnościowców, żerujących na oporze wobec drakońskich i chaotycznych często obostrzeń ''antypandemicznych'' wprowadzanych przez poszczególne państwa, jak choćby te zarządzone na dniach w Australii. I trzeba przyznać, że niezależnie jak szurowskie formy partyzantka ta przyjmuje, groteskowa przesada sankcji i mnogość wzajemnie sprzecznych rozwiązań panujących w tej materii, stwarza okazję dla szerzenia się najgorszego rodzaju anarchii, bo biurokratycznej, samowoli urzędników i funkcjonariuszy podważającej w rezultacie autorytet państwa.

Niemniej cóż z tego pojmuje przeciętny kuc z jego januszowym, straganiarskim kapitalizmem, co to niby jak ten Atlas z grafomańskich powieścideł Ayn Rand dźwiga na sobie ciężar całej gospodarki? Tym bardziej marksista obecnej doby, którego co najwyżej stać na bełkot o wyzysku ''sexworkerek'', czyli zwyczajnego kurewstwa - jedni i drudzy ze swoimi zdezaktualizowanymi jeszcze w XIX wieku ideologicznymi bzdetami, stoją jednako bezradni wobec opisanych tu biokapitalizmu, jak i towarzyszącej mu biopolityki, czy to idzie o ruch Black Lives Matter, czy też wszelkie postacie ''transpłciowizmu'', ze zmaskulinizowanym, agresywnym [anty]feminizmem włącznie. Co najwyżej koliby sprowadzają to do ''lewackiej szurii'' i efemerycznego ekscentryzmu, a niestety jak widać w tym obłędzie jest metoda. Żaden wolnorynkowiec powtarzam, programowo przywiązany do swej wizji kapitalizmu jakiego świat nie widział, nie ogarnie tematu bełkocząc za to jak Hans-Hermann Hoppe, którego lekturę niedawno sobie odświeżyłem, że wszystkiemu winne a jakże państwo, zwłaszcza stosowane przezeń ''socjalistyczne rozdawnictwo'', które rzekomo rozbiło tradycyjne struktury społeczne, w tym rodzinę. Jest dokładnie na odwrót: rozwój cywilizacyjny, nade wszystko przemiany technologiczne, i stąd przejście z fazy produkcyjnej w konsumpcyjną kapitalizmu, a w końcu obecną biologiczną i zarazem wręcz psychotyczną, spowodowały konieczność przywrócenia przez państwo narodowe ładu, polepienie na powrót w sztuczny sposób wspólnoty, zanikłej wskutek wspomnianych wyżej procesów. Do tego umożliwiły one stosowanie inżynierii społecznej na bezprecedensową w dotychczasowych dziejach ludzkości skalę, bo nigdy dość powtarzania, iż wymiar ekonomiczny konsumeryzmu jest wtórny wobec jego przydatności jako narzędzia politycznej kontroli mas [ omawiałem to we wpisie poświęconym Edziowi Bernaysowi, i tam odsyłam kto chce po szczegóły ]. Nie mam pojęcia co nas wskutek tego czeka, ani nawet jaki nadać temu możliwie adekwatny opis, wiem tylko iż na pewno nie nadaje się do tego zarówno misesowski jak i marksowski talmudyzm, cokolwiek by sobie nie roili fanatyczni wyznawcy obu doktryn, jednako w tym bezradni i to żenująco wręcz, bo niezdolni na gruncie własnych systemów do postawienia choćby samego problemu, nie mówiąc już o jego pojęciowym ujęciu.

Dziś bowiem zapewnienie podstawowych środków do życia wymaga minimalnych w porównaniu z jeszcze nie tak odległymi czasy nakładów sił i pracy, oraz angażuje znikomą w stosunku do ogółu populacji liczbę producentów żywności, czy odzieży itp. Dlatego jak wszystko na to wskazuje kryzys, którego skutki dopiero odczujemy, zwiększy jeszcze zapotrzebowanie na ''gównopracę'', i nie nastąpi żadne ''urealnienie'' gospodarki wydumane przez kucerzy jak i socjalistów, na równi hołdujących podobnie co i Karoń anachronicznym kategoriom ekonomicznym, stąd próbują zawracać kijem Wisłę. I wcale przeczyć temu nie będzie, że najprawdopodobniej idą takie czasy, iż pogardzane tak obecnie buraki mogą stać się nawet na wagę złota dosłownie, bo mieścić się to będzie w opisanej logice biokapitalizmu, podobnie jak lukratywny wielce handel gazem wychodzącym odruchowo z naszych ust, czy wyczarowywanie już wprost z powietrza wirtualnej całkiem waluty. Obecnie kupczy się nie tyle realnym towarem, co przedmiotem sprzedaży jest status, najczęściej urojony - nowobogaccy obnoszą się z wypaśnymi brykami z leasingu, żyjąc w luksusowych apartamentowcach i domach na kredyt, nawet markowe ciuchy na nich bywa są wypożyczone. Jeśli i pieniądze z kont cwelebrytów i januszexów byznesu staną się już całkiem wirtualne, co zresztą byłoby jedynie usankcjonowaniem stanu faktycznego, wyjdzie na to, że te pajace nic tak naprawdę nie posiadają. Poza swym nadętym do niemożliwości ego, i wydumanym statusem rzecz jasna, stąd bronią go tak zaciekle niczym ostatniej urojonej reduty, żywiąc przy tym jadowitą pogardę do stojących od nich niżej w swej opinii, całkiem arbitralnej. Bowiem tam, gdzie zaczyna brakować realnych wyznaczników hierarchii społecznej, w tym majątkowej, niesłychanego znaczenia nabierają jego niematerialne, wyobrażone symulakry jak prestiż płynący z wykształcenia [ coraz bardziej wątpliwy wobec jego dewaluacji ], medialna popularność czy jedyne słuszne poglądy ''lepszego towarzystwa'', tylko w swoim mniemaniu oczywiście. Jednym słowem decyduje to co się akurat dobrze nosi w danym sezonie, ot i cała tajemnica ''konformistycznego buntu'' LGBT czy BLM, ściśle powiązana z psychotycznym charakterem obecnej ekonomii, gdzie biologiczne kategorie płci, seksu i rasy nabierają politycznego, jak i urojeniowego wymiaru, stając się przez to chodliwym towarem na rynku. Zwyczajnie aby uczynić to co do niedawna jeszcze intymne przedmiotem kupna i sprzedaży, należało dokonać na nim takowej operacji reklamiarskiej ideologizacji, nadawszy tym sposobem chwytliwą medialnie markę, w rodzaju fejkowej ''tęczy'' jako rozpoznawalnego w przestrzeni publicznej znaku handlowego.

Państwo w jego narodowej postaci jawi się na tym tle jako bodaj jedyne ''realne'', i kontra wobec procesu niszczenia wszelkiej wspólnotowości, stąd taką nienawiścią i pogardą obdarzają je globaliści wszystkich opcji, tak wolnorynkowych jak i komunistycznych, niezależnie od zaciekłych poza tym sporów między nimi o kształt przyszłego światowego ładu, do ustanowienia jakiego otwarcie już dążą. Przymiotnik ''narodowe'' jest tu kluczowy, gdyż państwo może pełnić też rolę służebną wobec globalizmu, rozbijając wspólnotę na neoplemienne hordy, czyniąc z niej zezwierzęcone ludzkie stado, o to więc jaki będzie mieć ono charakter idzie zasadniczy dla naszej epoki spór. Groteskowo w tym kontekście jawią się archaiczne resentymenty Hoppego, jego postulaty przywrócenia prywatnej jurysdykcji sprawowanej niegdyś przez ''pater familias'', patriarchalnych tyranów jako panów życia i śmierci członków swych rodzin. Owszem, ''archeofuturystyczne'' neo-barbarzyństwo biopolityki pozornie temu sprzyja, tyle że przedrostek ''neo-'' odgrywa tu kluczową rolę. Bowiem nie idzie o prosty regres do prehistorycznych form, lecz odtworzenie ich w zupełnie nowych warunkach, poniekąd stworzenie na nowo, jak by to paradoksalnie nie zabrzmiało. Na tym jednak zasadza się postmodernizm, jako epoka ''po-przyszłości'' i przez to re-konstruowanej tradycji - jeśli komuś brzmi to w wydumany i abstrakcyjny sposób, niechże spojrzy na putinowską Rosję jako żywy dowód tegoż procesu: kraj gdzie kagiebista zgrywa ''katechona'' rewolucji konserwatywnej, zaś Stalin robi za ikonę ''żywej cerkwi''. Wątpię stąd, by restytucja klanowego systemu sprywatyzowanej na powrót [nie]sprawiedliwości jaka marzy się Hoppemu, była akurat możliwa, i nade wszystko pożądana w obecnych warunkach. Śmieszy mnie okrutnie jak kuceria broni kapitalizmu przed nim samym, paradoks polega na tym, że są oni nie mniej żarliwymi krytykami jego obecnej postaci co lewactwo, tyle że czynią to w imię swej ''wolnorynkowej'' utopii, która jako żywo nigdy nie miała nic z nim wspólnego, nawet w mitycznym XIX-ym stuleciu. Konkretnie idzie o ich ból dupy z powodu szykowanego przez globalny kapitał ''wielkiego resetu'' światowej ekonomii, wszystko zaś pod szyldem ''zielonego ładu'', nie będzie więc to oznaczało żadnego ''urealnienia'' ekonomii wymarzonego przez rozwolnościowców, czyli powrotu do wyidealizowanych przez nich zaprzeszłych uwarunkowań gospodarczych, raczej wręcz przeciwnie, takim kierunku o jakim tu mowa: wirtualizacji waluty, automatyzacji produkcji, kapitalizacji podstawowych zasobów jak ziemia, woda, powietrze, wiatr, samo życie wreszcie. Nic z tego nie kumają poza nielicznymi doprawdy wyjątkami, o czym najlepiej świadczą ich brednie utożsamiające etatyzm państwowy z komunizmem nieledwie, gdy ten ostatni ma oznaczać właśnie ich upragniony ''ład bezpaństwowy'', tyle że kucerze roją o nim jako wolnym rynku już na pełnej kurtyzanie [ pisałem o tym obszernie w poprzednim wpisie, i tamże kto chce odsyłam po szczegóły ].
 
Poświęcam im jednak tyle miejsca w kontekście rozważań o biokapitalizmie, gdyż wpisują się weń na równi z ''tęczystami'' czy murzyńskimi rasistami - patrz choćby Zoltan Istvan i jego ''Partia Transhumanistyczna'', choć on przynajmniej stanowi niesłychanie rzadki przykład libertarianina ''wrażliwego społecznie''. Otóż zwraca uwagę na realny problem, jakim już teraz jest rosnąca automatyzacja usług i produkcji, co wcale nie przekłada się automatycznie nomen omen na faktyczny wzrost dobrobytu w świecie Okcydentu, a raczej wydaje się powodować wręcz jego zastój gospodarczy i pauperyzację szerokich mas, zwłaszcza starych ludzi zmuszonych przez brak osłon socjalnych do pracy w podeszłym już wieku. Stawia to pod znakiem zapytania dotychczasową formułę systemu ubezpieczeń społecznych, czemu nie zaradzi podwyższanie wieku emerytalnego noszące wszelkie znamiona ucieczki do przodu, i ma też swe granice - chyba że serio roimy o żwawo zapierniczających w fabrykach 90-latkach. Tak więc w cieniu darcia ryja o rzekomo zagrożonych ''prawach'' wszelkich możliwych dewiantów i grup rasowych, etnicznych czy religijnych, narasta realny problem biopolityczny o którym prawie w ogóle nie prawi się w przestrzeni publicznej, może dlatego, iż stanowi prawdziwą tym razem tykającą bombę zegarową. Otwarcie przyznał to Ralf Fücks, niemiecki eko-bolszewik w swej pracy traktującej o ''zielonej rewolucji'' - między rytualnymi frazesami o ludzkim rzekomo sprawstwie zmian klimatycznych, zawarł jednak sporą dawkę trzeźwego oglądu spraw, zaskakującą jak na lewackiego oszołoma. Otóż napisał on wyraźnie co następuje, cytuję z setnej strony:

''Wobec wykazującej tendencję spadkową liczby ludzi prowadzących działalność zarobkową finansowanie zadań publicznych nie może już odbywać się poprzez podatki i obciążenia nakładane na dochody z pracy. Będzie ono w przyszłości przesuwać się w kierunku podatków za zużywanie i wykorzystywanie zasobów. Musi również zwiększyć się wkład dochodów z majątku. W wyniku zmiany demograficznej zdolność państwa socjalnego do świadczeń będzie się ostatecznie wyczerpywać. Tym ważniejsza staje się zdolność społeczeństwa do samopomocy. Zaangażowanie obywatelskie, działalność honorowa, inicjatywy sąsiedzkie i projekty spółdzielcze staną się ważniejsze niż dotąd.''

- ot, i całe wyjaśnienie takiego parcia na zaprowadzenie ''eko-porządku'' w gwałtownie starzejącej się Europie, stanowiącej jak sam przyznaje ''przypadek szczególny'', gdzie ''po raz pierwszy w historii ludzkości rozpoczął się długotrwały spadek liczby ludności w czasach znacznego dobrobytu i trwałego pokoju'', co ''odwraca całkowicie dotychczasowy wzorzec ewolucji'', bowiem ''dotąd wzrost ludności szedł równolegle z rozwojem sił wytwórczych''. Niestety, zdaje się, że ofiarą tego pada właśnie polskie górnictwo, przynajmniej węglowe bo jakoś dziwnie zaraza omija póki co kopalnie miedzi:). Szydzę, ale nie jest mi do śmiechu, sądzę zresztą, iż nie przypadkiem do jakże niewdzięcznego zadania PiS wyznaczył nieudacznika Sasina, o którym już parę lat temu pisałem w komentarzach na blogu Foxa, iż powinień siedzieć na równi z Tuskiem i Komorowskim za to, co wyprawiał w Smoleńsku, i to podtrzymuję. Nie ujmą się jednak za górnikami kucerze, dla których wszystkie pracownicze związki należałoby posłać na Powiązki, zaś same kopalnie ''sprywatyzować'' czyli porosprzedawać obcemu kapitałowi, boć przecież wszystko co państwowe i narodowe przy tym im cuchnie, jest ''nieefektywne''. Tym bardziej autentycznym rzecznikiem rodzimych proletariuszy nie będą ''razemkowe'' burżuje na czele z towarzyszem-mikroprzedsiębiorcą Zandbergiem, skompromitowane w dodatku niedawną aferą z przepierdalaniem publicznej kasy - mają zresztą ''poważniejsze'' problemy, jak uczczenie z ich inicjatywy Róży Luksemburg, fanatycznie wrogiej polskiej niepodległości żydowskiej komunistki, więc samo wniesienie takowego kuriozum pod obrady Sejmu stanowi przykład wyjątkowo bezczelnej głupoty, bo to niemal jakby domagać się od Knesetu upamiętnienia Hitlera. Ostawmy to, realnym problemem biopolitycznym jest nieuchronna ''konwergencja katastrof'' w lokalnym wydaniu jaka nas czeka w najbliższych latach, czyli kumulacja kryzysu demograficznego, ''koronawirusowego'' i wskutek tego potrzeby radykalnej przebudowy dotychczasowego porządku ekonomicznego i społecznego, w tym edukacji a nade wszystko strategicznej wręcz w tej perspektywie służby zdrowia.

Stanowi to konieczność, bowiem i nasze społeczeństwo trawi plaga niemal całego współczesnego świata [ za wyjątkiem bodaj Afryki ] radykalnego zerwania ciągłości pokoleń, masowej już samotności, by dać obraz skali zjawiska szacuje się, że w samej tylko Wielkiej niegdyś Brytanii dotyczy to bezprecedensowej w dotychczasowych dziejach liczby ponad 7 i pół miliona osób. W tym szczególnie przykry los czeka starzejące się ''singielki'', które wesoło balując do 40-tki budzą się nagle z twarzą w nocniku bez męża i dzieci, ani szans na założenie rodziny, bo też i z cudem graniczy znalezienie godnego zaufania małżonka w świecie przygodnych związków, tym bardziej gdy samemu ochoczo praktykowało się ''poliamorię'' czyli pokątne dawanie dupska, o biologicznych ograniczeniach możliwości rodzicielstwa już nie wspominając. Czeka więc je los wspominanej już tu żony Macrona, tak zdesperowanej i przerażonej wizją samotnej starości, że gotowej przykleić się do byle pedała, który będzie traktował jak ścierkę stare pudło i zdradzał notorycznie z homo-Chadami. Żadne operacje plastyczne i tony botoksu nie uchronią je przed samotnym końcem w przytułku, ze zrytym przez setki Enrique'ów i Mokebe tyłkiem podczas sexturystycznych wypadów, gdzie czarna lub ciapata rasistowska pielęgniarka będzie napierdalała wściekle ich siwym łbem o ścianę, wyzywając je przy tym od ''białych suk''. Zresztą pacjentki domów starości mogą zdechnąć z głodu nawet bez złej woli personelu, bo ten zwyczajnie nie będzie znał ich języka, stąd i rozumiał poleceń, jak to ma miejsce choćby coraz częściej w Szwecji. Dlatego zgłaszane są już jawnie postulaty zaprowadzenia przymusowej eutanazji po 75-ym roku życia, jak niedawno w Holandii a jakże, oraz praktyki ''kompostowania'' zwłok, zamiany człowieka w ''nekropersonę'', czyli ludzki obornik, i związanej z tym likwidacji ''nieekologicznych'' praktyk pochówku jak drewniane trumny z metalowymi okuciami i solidne, wykonane z trwałych materiałów nagrobki, zastąpienie ich ''biodegradowalnymi'' mogiłami z sadzonkami drzew coby trup posłużył za nawóz dla nich, ''dając życie'' nowym formom istnienia przyrody. Żadne to ''lewackie szaleństwo'' jak pierniczą kuce, a perspektywiczny biznes w świetle opisanych wyżej trendów masowej samotnej starości i śmierci, oraz logiczne poniekąd wyście, skoro i tak nie będzie komu z braku potomków dbać o groby i cmentarze na których spoczną zmarli bezdzietnie ludzie - a ponieważ patologia trawi również nasz naród, więc zapewne stanowimy ostatnie pokolenia celebrujące Wszystkich Świętych, przynajmniej na taką skalę. I tak oto konsument i -tka sami zostaną skonsumowani, zutylizowani po zużyciu się na własne poniekąd życzenie - aby osłodzić nieco grozę nieuchronnego użyźnienia swym ścierwem gleby, już otwarcie bez łudzenia się co do jakichkolwiek form upamiętnienia na tym padole wyjałowionej ze szczętem egzystencji, dotychczasowe antropocentryczne religie, w tym szczególnie chrześcijaństwo polegające na wierze w Boga Żywego i Wcielonego w konkretną osobę, ustąpią powszechnie panteistycznej tech-gnozie, doktrynom post-natury sankcjonującym biotechnologiczne praktyki manipulacji życiem, włącznie z wspomnianym czynieniem z ludzi obornika. 
 
Powtórzę więc, com już pisał a propos ''nekropersonalizmu'' Ewy Domańskiej, iż bolszewicy i naziole byli skończonymi durniami tak brutalnie i mechanicznie przyspieszając procesy ''humifikacji'' całych społeczności - macherzy ''zielonego ładu'' mają od nich zdecydowanie więcej rozumu, i działają przemyślniej, dzięki temu masy współczesnych pożytecznych idiotów a kretynek zwłaszcza same ochoczo dają się zamykać w auszwicach naszych powszednich, gotowe dobrowolnie ubrać ''tęczawy'' elgiebetowy pasiak i żreć wegańską breję z lebiody, by na koniec poddać się utylizacji, oczywiście ''dla dobra planety''. ''Zielony'' eko-bolszewizm nieuchronnie więc wypiera związany z industrializacją ''czerwony'', i niestety ma on wszelkie szanse dalszej ekspansji w świetle opisanych wyżej procesów, podobnie jak ''transpłciowe'' i post-rasowe formy biopolityki. W takim świecie na szaleństwo wręcz zakrawa zakładanie rodziny, i to nie z powodów ekonomicznych, co nade wszystko obyczajowej i cywilizacyjnej wręcz natury, aczkolwiek ma to swój wymiar gospodarczy, wszakże tyczący współczesnego ''biopsychokapitalizmu'', stąd nie zaradzą temu anachroniczne metody rodem z XIX stulecia, typu postulowane przez post-korwinowych stulejarzy niskie podatki ''jak za Hitlera''. Ryzykujemy bowiem w ten sposób, że skończymy u boku pomiatającej nami i zdradzającej notorycznie ''poliamorystki'' ze zrytym serialami łbem, bachory zaś nam się spedalą, lub ostaną pospolitymi degeneratami nie szanującymi rodziców. Z drugiej ''niezależne'' od nikogo życie na kredyt skazuje nieuchronnie na jałową, samotniczą egzystencję, choćby nie wiem jak desperacko wypełniać powstałą w ten sposób próżnię wszelkimi używkami i wyuzdanym seksem, by w końcu przepaść całkiem bez śladu jako post-ludzki kompost. Dlatego mimo wszystko ten a zwłaszcza ta kto podejmuje choć próbę wyjścia z matni, zakładając rodzinę w możliwe młodym wieku, i rodząc dzieci ma jednak większe szanse chociaż uniknięcia strasznego losu starego ''singla'' i szczególnie ''singielki'' - rodzina dziś to wielce ryzykowna, szalenie niebezpieczna wręcz, wszakże opłacalna summa summarum inwestycja, nawet przy uwzględnieniu ponoszonych na jej rzecz kosztów i wyrzeczeń [ rzecz jasna za wyjątkiem tych, co z przyczyn od się niezależnych np. bezpłodności lub obłędu, pozbawieni zostali ku temu możności ]. Ku przestrodze powinien zostać nakręcony serial ''Śmierć w wielkim mieście: Carry Bradshaw 40 lat później'': byłby to ponury dramat w najgorszym bergmanowskim stylu, przedstawiający ją jako starą, spłukaną ćpunkę ze spauperyzowanej klasy średniej uzależnioną od opiatów, a niechby i obrzydliwie bogatą, lecz przeraźliwie samotną, zmuszoną przez to opłacać żigolaków i Chadów, by ją pieprzyli, bo nikt inny dobrowolnie nie chce już ruchać starego próchna, cuchnącego jak mokry pies.

Nieciekawie w świetle powyższego jawią się perspektywy tytułowej wielkomiejskiej biomasy, najczęściej przyjezdnych ćwoków z kompleksem prowincjusza, stąd dumnych wielce ze świeżo zyskanego statusu ''światowca''. Jak trafnie spostrzegł ostatnio Marek Cichocki, ich egzystencja przestanie być już tak wesołkowata jak dotąd, wskutek obostrzeń zaprowadzanych w ramach zwalczania koroniarskiej pandemii. Abstrahując całkiem, czy faktycznie mamy z takową do czynienia, lub też grzaną celowo masowo histerią, skutkiem tego możliwe jest zaprowadzenie stanu wyjątkowego i jako się rzekło niemalże militarnej mobilizacji społecznej, bez otwartego wypowiadania wojny. Dzięki temu nastąpiło min. faktyczne urealnienie ekonomii np. okazało się, iż większość korporacyjnej ''gie-roboty'' można spokojnie wykonywać zdalnie, i ludzie nie muszą przesiadywać w niej po 12 godzin, dusząc się wzajem niczym stadne szczury w biurowcach, te ostatnie więc będą najprawdopodobniej pustoszeć, a na pewno użytkowana przez znajdujące się w nich firmy przestrzeń gwałtownie skurczy się. Toż samo jednak tyczyć będzie swobody poruszania się, i rosnącej samoalienacji w wielkim mieście człowieka, wskutek konieczności zachowania ''dystansu społecznego'', oraz innych obostrzeń szczególnie ostro odczuwalnych właśnie w metropoliach. Rzecz jasna wielu nie podporządkuje się ograniczeniom, a skala wykroczeń zależeć będzie od czynników dwojakiej natury, tak siły oporu ze strony mieszkańców, jak i na ile samej władzy starczy mocy niezbędnej do wyegzekwowania własnych rozporządzeń. Nawet jednak jej przewidywalna niestety nieudolność, i pospolitość ''antypandemicznej'' przestępczości będzie związana z ryzykiem płynącym z łamania prawa, nie mówiąc już jakie demoralizujące skutki przyniesie to przy takowym obrocie spraw. Zresztą znając podatność ludzi na oddziaływanie zbiorowej histerii grzanej przez media antyspołecznościowe zwłaszcza, spokojnie można przewidzieć, iż zdecydowana większość jednak ulegnie, i sama będzie trzymać się za twarz własnym strachem, obawą o życie, oraz pilnować sąsiadów a nawet członków sypiącej się i tak szczególnie w metropoliach rodziny. W tle zaś następuje fenomen znacznie poważniejszy, jaki już od pewnego czasu możemy obserwować w Stanach i Europie Zach., ale zapewne stanie się on wkrótce i naszym udziałem, w odpowiednio tylko mniejszej skali [ bo na szczęście dla nas samych jesteśmy ''zachodnią peryferią Azji'' ] - o tym jednak następną razą...