piątek, 29 stycznia 2021

Ameryka Bidena to spełnienie marzeń Hitlera.

...bowiem oznacza ona triumf zasady rasowej za oceanem i ogólnie polityki opartej o kategorie biologiczne jak płeć czy ciągoty seksualne. Przyznaję sam dałem nabrać się na lewacki  sztafaż ideologiczny i porównania z ZSRR w wydaniu 2.0, ale choć nawiązania do komunizmu nie są bezpodstawne, lecz jeśli już raczej maoistowskich Chin czasu ''rewolucji [anty]kulturalnej'', jednak analogia z hitleryzmem jest bardziej na miejscu. Celowo nie wymieniłem III Rzeszy, bowiem mamy tu do czynienia z totalitarną polityką, wszakże już bez totalitarnego państwa, które na obecnym etapie jak się okazuje jest zbędne do jej realizacji. Refleksje takowe nasunęły mi się podczas lektury tekstu politycznej filozof [ bo przecie nie ''filozofki''! ] Ágnes Heller, pomieszczonym w numerze pisma ''Kronos'' sprzed prawie siedmiu lat już będzie. W artykule tym, z którego na prawie cytatu przywołam zaraz obszerne fragmenty, roztrząsającym kwestię w jakiej mierze ''biopolityka zmieniła pojęcie samej polityczności?'' autorka, węgierska Żydówka z pochodzenia co istotne w  tym kontekście, wprost oskarża amerykańskie ruchy tożsamościowe oparte o kategorie rasy, płci czy panseksualizmu w typie LGBT, o realizację hitlerowskiej w istocie doktryny. Co ważne, bezlitosna ta krytyka prowadzona jest z pozycji socjaldemokratycznych, umiarkowanie lewicowych stąd nie sposób posądzić jej o jakiekolwiek ''reakcyjne'' konotacje - aczkolwiek nie mam złudzeń iż postmodernistyczna neokomuna może napiętnować tezy Heller jako wyraz ''homofobicznego judeocentryzmu'' dajmy na to. Przenikliwie rozpoznała ona swym żydowskim umysłem [ określenie takowe jest w pełni uprawnione dla ruchów rozpatrujących wszystko przez pryzmat rasy, płci czy seksu ], iż sam projekt upolitycznienia ludzkiej biologii jest absurdalny i niezwykle szkodliwy, bowiem niszczy podstawy zaangażowania obywatelskiego w sferę publiczną. Heller przypomina, że pojęcie polityczności ufundowane zostało na negacji porządku przyrody, gdzie ''człowiek człowiekowi wilkiem'', reminiscencje tego widoczne są choćby w Hobbesowskim ''stanie natury'' w którym ludzka jednostka pędzić miała ''życie samotne, biedne, bez Słońca, zwierzęce i krótkie'', ochronę przed tym zaś stanowił w zamierzeniu filozofa postulowany przezeń państwowy Lewiatan. Nawet Rousseau bredzący o ''dobrym dzikusie'' mówił wręcz o podwójnej denaturalizacji jako warunku ''umowy społecznej'' którą głosił, tak więc wszyscy bodaj klasycy europejskiej myśli od starożytnych Greków i Rzymian począwszy, aż po nowożytnych myślicieli zgodni byli w tym, iż ''polityka zaczyna się tam, gdzie więzy biologiczne przestają mieć znaczenie'', jak stwierdza dobitnie badaczka. Polityczność rozumiana jako praca cywilizacji oznaczała ujarzmienie naszej zwierzęcej natury, ujęcie jej w karby instytucji społecznych i państwowych, oraz normy obyczaju i praw rządzących daną społecznością. Dlatego obecne upolitycznienie kategorii biologicznych powoduje wtórnie re-naturalizację a mówiąc wprost bestializację polityki, zrobaczywienie wręcz czyniąc ją tym samym domeną działalności post-ludzkich gnid jak Marta Lempart, czy wyzbytych kręgosłupa moralnego ameb pokroju Jarosława Gówina. W istnej kloace jaką stała się wskutek tego sfera publiczna pomieniona w ''stan natury'', świetnie prosperują wszelkie jamochłony i pasożyty przyssane do funduszy państwowych jak i prywatnych synekur, by wymienić ''jenota'' Tarczyńskiego czy doliniarza Nitrasa, wciągających je niczym ''białe węgorze''. Modernistyczna tyrania większości zastąpiona zostaje tu ponowoczesną tyranią mniejszości, wszakże mechanizm biowładzy pozostaje jak widać ten sam, tym bardziej perfidny, iż zakamuflowany w swe ''zniesienie''. Tradycyjna polityczność zakładała pewien uniwersalizm, powszechność postulowanych przez nią zasad i kierowanie się przynajmniej w teorii ''dobrem wspólnym''. Natomiast omawiana tu biopolityka zaprowadza na jej miejsce iście totalitarny dyktat różnicy i separatyzmu rasowego, płciowego etc., choć zarazem traktując wszelkie partykularne tożsamości jako ''konstrukty społeczno-kulturowe'' prowadzi paradoksalnie do ich ujednolicenia, wyzuwając programowo ze swoistej, przynależnej im dotąd treści. Wszakże już nie poprzez narzucany z zewnątrz ''opresyjny system'' państwa, Kościoła, rodziny, produkcji wielkoprzemysłowej wymagającej społecznej dyscypliny itd., lecz nicestwiąc od środka poniekąd, metodami kulturowej intoksykacji za pomocą gromkich haseł ''emancypacji'' i uznania - omawiałem jak to działa na przykładzie bolszewickiej polityki ''korienizacji'', więc nie będę się powtarzał.

O czym już autorka nie wspomina, a należy na tym blogu przypomnieć po raz wtóry, iż jednym z ideologów obecnej ''nowej lewicy'' jest zdeklarowany naziol, wybitny skądinąd filozof i przez to właśnie groźny szkodnik, Martin Heidegger. Wprawdzie epizod czynnego zaangażowania myśliciela po stronie III Rzeszy trwał zaledwie niecały rok, wszakże rezygnacja z funkcji publicznych jakiej dokonał po tym czasie nie była motywowana bynajmniej deziluzją co do programu NSDAP, lecz wyrazem protestu wobec ''zdrady'' nazistowskich ideałów przez fuhrera w opinii niewczesnego rektora fryburskiej uczelni. Jako związany ideowo z ''frakcją rewolucyjną'' Ernsta Röhma nie mógł przeboleć jego mordu wskutek czystki ''nocy długich noży'' z rozkazu Hitlera, okazał się on nazbyt ''drobnomieszczański'' jak na gust radykalnego myśliciela, niemniej do końca wojny pozostał gorliwym zwolennikiem nazistowskiej doktryny, i nigdy nie rozliczył się z tym rzetelnie. W każdym razie to od niego czołowi ideolodzy ''nowej lewicy'' jak powołujący się nań otwarcie Michel Foucault, zaczerpnęli koncept totalnego zakwestionowania całej niemal dotychczasowej europejskiej tradycji intelektualnej, w imię powrotu do mitycznych źródeł myślenia i pierwocin naszej cywilizacji. On również jest odpowiedzialny za tonący w programowym bełkocie język współczesnej parafilozofii, wprawdzie to Hegel bodaj zaczął, lecz u Heideggera pojęcia ostatecznie tracą swój referencyjny charakter, przestają się odnosić do Bytu w imię niemożliwego uchwycenia procesualnej ''prawdy Bycia'', czyli stawania się samej egzystencji. W efekcie słowa oderwane od swych desygnatów w świecie rzeczywistym nie wyrażają już niczego poza ''nicościującą się nicością'', mowa celowo staje się mętna gadając samą siebie, zaś lektura dzieł ''ciemnego myśliciela'' przypomina udrękę błądzenia w mrocznym lesie po zarastających ścieżkach, z nielicznymi prześwitami stanowiącymi ślepe drogowskazy. Wreszcie rewolucyjne wprost projekty Heideggera ''reformy'' a tak naprawdę zniszczenia uniwersytetu, z czasu jego krótkiego na szczęście rektoratu, antycypują kontrkulturowe ekscesy goszystów paryskiego maja '68, bez wielkiej przesady rzec można, iż dopiero Frakcja Czerwonej Armii czy uliczni zadymiarze pokroju Joschki Fischera zrealizowali większość ze stawianych przezeń postulatów. Tak więc opisując terrorystyczną działalność ruchów w typie Black Lives Matter czy LGBT, jak i ''wściekłych wagin'' szalejących właśnie znowu na ulicach polskich miast, należałoby mówić nie tyle o marksizmie co raczej ''nazizmie kulturowym''. Powtarzana ślepo po amerykańskich neokoszerwatystach kalka językowa ''marksizmu kulturowego'' jest mocno myląca, bowiem nawet jeśli mamy tu do czynienia z takowym, to srogo złajdaczonym na postmodernistyczną modłę z nietzscheanizmem, freudyzmem i heideggeryzmem właśnie, do tego stopnia iż będąc talmudycznie precyzyjnym trzeba by określać zwolenników tejże doktryny mianem ''neomarksistów-postheideggerystów''. To samo tyczy niesławnej ideologii LGBT czy gender, które wprawdzie rzeczywiście nie istnieją jako ściśle doprecyzowany na modernistyczną modłę zestaw poglądów, natomiast owszem są typowo ponowoczesną hybrydą ideologiczną, posiadającą programowo ''otwarty'' czyt. mętny i niedookreślony charakter, pozwalający im przeto znaczyć niemal wszystko i nic zarazem - a mówiąc wprost są jak gówno, które przylepi się do wszystkiego.

Nie przeczy temu neobolszewicki sztafaż w jakim rzecz się odbywa, o ile uwzględnimy nawiązania do maoistowskiego prędzej niż sowieckiego modelu komunizmu, bowiem rewolucyjna praktyka w warunkach krajów kolonialnych Azji i Afryki musiała z konieczności przybrać formę ''walki ras'', trudno przecież tam było wówczas o wielkoprzemysłowy proletariat. Dlatego sam Przewodniczący Miao otwarcie głosił, iż ''walka narodowa jest w ostatecznym rachunku walką klasową'', zaś stop komunizmu z nacjonalizmem i rasizmem wręcz, do dziś stanowi wyróżnik ''ruchów trzecioświatowych'' z których maoizm jest największym, lecz wcale niejedynym by wymienić choćby kurdyjską Rożawę. Insza inszość, że diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach, bo to nie kto inny jak Stalin idąc w tym zresztą wiernie za Leninem, dostrzegli rewolucyjny potencjał w ''atyimperialistycznych'' siłach o ''reakcyjnej'' proweniencji, w typie sekt fundamentalistów religijnych lub ksenofobicznych ugrupowań ludów nieeuropejskich, walczących z niegdysiejszą dominacją ''cywilizacji białego człowieka''. Chińskie konotacje dostrzegalne są także w możliwości prowadzenia totalitarnej polityki już bez totalitarnego państwa, które nieomal całkiem rozpadło się pogrążając w chaosie ''rewolucji kulturalnej'', aczkolwiek Mao nie puścił do reszty cugli trzymając w odwodzie armię jako ostatnią redutę porządku. Skądinąd to wojsko właśnie było wówczas rozsadnikiem rewolty, stojący na jego czele Lin Biao dał paliwo dla przewrotu drukując bez opamiętania ''czerwoną książeczkę'' z cytatami Przewodniczącego, skandowanymi później ochoczo przez rozbestwionych przemocą i fanatyzmem hunwejbinów, być może podobnie jest z obecną amerykańską generalicją co nieraz sygnalizował na swym blogu Fox. Oznaczałoby to, iż realną władzę przejmuje w ''wolnym świecie'' tzw. ''głębokie państwo'', jakiego narzędziem i jednym z istotnych składowych jest przecież armia, podobnie jak tajne spec-służby, które je tworzą wespół ze zblatowanymi z nimi cyberkorpo i potężnymi funduszami z Wall Street. Owe ''państwo w państwie'' ma się lepiej o tyle, gdy jawne struktury administracyjne danego rządu znajdują się w upadku, wówczas pozbawieni kontroli ubecy i wszelka szumowina może hulać i kraść do woli, sterując zarazem już ręcznie niemal coraz głupszym, bezmyślnym wprost motłochem, niegdysiejszym ''demosem'' mającym osławione ''swobody obywatelskie'' głęboko w dupie, gotowym zaprzedać je za możność nieskrępowanego ćpania i wyuzdanego seksu. Rozważając kiedyś całkiem realną perspektywę ustanowienia ''rządu światowego'' doszedłem do wniosku, iż wcale nie kłóci się to z powszechnym chaosem i anarchią. Przecież rzeczywista władza finansowa i polityczna koncentrując się w rękach garstki zaledwie wobec ogromu globalnej populacji, alienuje się tym samym odrywając od potrzeb przeciętnych jednostek i całych populacji. Innymi słowy takowy rząd nie będzie już musiał udawać nawet, że mu zależy na zaspokojeniu oczekiwań jakiegoś konkretnego ''demosu'', a globalne państwo obsługiwać interesów tegoż ludu. Władza globalistów przez swą wszechobecność staje się paradoksalnie niewidoczna, trudno określić jej struktury programowo tworzące pajęczą sieć zależności, w której gmatwaninie nie sposób zorientować się zewnętrznemu obserwatorowi, o ile nie zna ich tajnego dlań porządku i dekodującej go formuły. 

Dlatego jeśli faktycznie nastanie ów osławiony New World Order, a wiele wskazuje iż może to być skoro globaliści obrali sobie prezydentem zakochanego weń Bidena, już nie tylko dzielnice największych metropolii, ale całe połacie dawnych państw narodowych a nawet kontynentów mogą zamienić się w rządzone przez gangi ''no-go zone'', skrzyżowania krwawej jatki z burdelem, gdzie rządzi brutalna siła. Jak okazała to choćby Libia, pogrążenie państwa w chaosie permanentnej wojny domowej nie wyklucza prowadzenia zyskownej dla globalistów działalności gospodarczej, wystarczy jedynie opłacić jakichś ''strażników rurociągów'' sprawujących kontrolę nad strategicznymi liniami przesyłu ropy i gazu, co i tak wychodzi taniej niżby użerać się było trzeba z lokalnym rządem, żywiącym zazwyczaj śmieszne pretensje do ''suwerenności ekonomicznej'' i tym podobne mrzonki z perspektywy światowego kapitału. Jeśli era państw narodowych rzeczywiście minęła, na co wskazywać może usunięcie Trumpa próbującego przecież mniej lub bardziej udolnie realizować politykę ''America first!'', oznacza to fatalny dla Polski obrót spraw. Nie wierzę by zjednoczona ''Rzesza Europejska'' pod przewodem Niemiec nas ocaliła, nie mają już one na to odpowiednich sił jak sądzę, i bardzo dobrze zresztą bo ostatnim sposobem na uratowanie mocarstwowego statusu Europy miała być przecież III Rzesza, dziękuję więc bardzo. Zresztą jak widać kto inny przejął pałeczkę jeśli idzie o rasizm i realizuje hitlerowską w istocie politykę, przynajmniej na niwie post-kultury i obyczaju dnia codziennego. Tak czy siak obecne ruchy tożsamościowe uprawiające biopolitykę, świadomie lub nie odwołują się do zatrutego dziedzictwa rewolucyjnego rasizmu i ''szowinizmu gatunkowego'' wedle przynależności płciowej lub danej grupy perwersów, stanowiąc przeto wyjątkowo jadowity nazi-bolszewicki ściek ideologiczny. Jako że mamy do czynienia z wzorowaną na maoistowskiej ''rewolucją kulturalną'', uznającą płeć a poniekąd i rasę za ''konstrukt społeczny'' oderwany w dużej mierze od swego biologicznego podłoża, otwiera to pole do najdziwaczniejszych, monstrualnych wręcz mutacji ideologicznych oraz ich żywych odpowiedników. Dowodem ''niebinarny płciowo'' Małgosiek [ nasz ci on! ], czy choćby pewien satanistyczny LBGTarianin, który ostał się niedawno szeryfem progresywnego miasteczka w USSRA, bo tak chyba należałoby teraz pisać nazwę mocno już zleżałego imperium położonego za oceanem - Aria DiMezzo jak się ''ono'' zwie, to prawdziwie wyemancypowany na lucyferyczną modłę ''self-made men'', a rzekłbym wręcz awomen:). Przebija go tylko transseksualny islamista w czadorze, niejaki[e] Britney Erica Austin, post-płciowy antyfiarz rodem z Portland a jakże, Mekki nomen omen amerykańskiego lewactwa. Nie wątpię jednak iżby miało to stanowić ostatnie słowo w tej materii, stąd czekać tylko jak i na ulicach naszych miast pojawi się niebinarny gatunkowo człowiek-jaszczur, zwierzotaboret czy kobietopodobny lempart - a nie, to ostatnie już mamy. Szydzę, lecz rzecz wymaga namysłu serio, stąd oddajmy w końcu głos żydowskiej socjaldemokratce, której uwagi posłużyły za asumpt dla niniejszej rozprawki. W przywoływanym wyżej eseju pisze ona co następuje:

''Pierwszą rzeczą, która może nas utwierdzić w przekonaniu, że biopolityka nie jest polityką w tradycyjnym sensie, jest fakt że nie ma w niej rozbieżności między rzeczywistością a mową. Modele biopolityczne są nie tylko naśladowane, ale również formułowane w sposób przesadny i traktowane nazbyt dosłownie [ bowiem wyrastają z szumnego ''przełomu antyesencjonalno-performatywnego'' w ch*manistyce, sprowadzającego działalność intelektualną praktycznie do retoryki i histerycznej demagogii - przyp. mój ]. Wydaje się, że biopolityka nie wymaga demaskacji, gdyż wcale nie ukrywa swego oblicza. Jest tak dlatego, że z wyjątkiem jednej tendencji w ruchu obrońców środowiska naturalnego, biopolityka opowiada się za różnicą. W normalnych warunkach rozbieżność między modelem a rzeczywistością polityczną ujawnia się w chwili, gdy model rości sobie prawo do uniwersalności, co czyni zazwyczaj w dwojaki sposób: po pierwsze, gdy ogłasza się reprezentantem całej ludzkości; po drugie, kiedy chce reprezentować każdą jednostkę jako jednostkę. Biopolityka nie rości sobie tego typu ''ideologicznych'' pretensji. Woli raczej bezwstydnie zabierać głos w imieniu grupy ukonstytuowanej w oparciu o biologiczne dominanty, lub czysto naturalistyczne dążenia jej członków. Na przykład polityka rasowa nie zajmuje się ''rodzajem ludzkim'', ani żadnym pojedynczym członkiem danej rasy. Ruchy biopolityczne same wykuwają broń, która pozwala im demaskować innego z ich wrogów. Ich modus operandi prezentuje się następująco: wrogowie mówią to co mówią, gdyż są na przykład białymi mężczyznami. Kwestia dotycząca sedna tego, co mówił dany X jest zatem rozstrzygnięta, zanim zostanie naprawdę przemyślana, rozważona i poważnie przedyskutowana, bo całą wypowiedź już z góry zdemaskowano jako słowa ''białego mężczyzny''. Ceremonia demaskacji jaką posługuje się biopolityka, wywodzi się z ogólnego wzorca totalitarnych sposobów obalania argumentacji. Dla nazistów Żyd [ lub Słowianin ], a dla bolszewików ''wróg klasowy'' przypuszczalnie nie mógłby powiedzieć prawdy o czymkolwiek. Aby dowieść fałszywości ich wypowiedzi, bez względu na to co w istocie powiedzieli, wystarczyło zdemaskować ich jako Żydów [ ew. Polaków ] lub wrogów klasowych, lub też jako osoby znajdujące się pod wpływem Żydów [ jw. ] albo elementu klasowo obcego. Ostatecznie grupy dokonujące samoidentyfikacji za pomocą kryteriów ściśle biologicznych, odrzucają wszelkie reprezentowanie ich przez innych jako niewłaściwe par excellence. Uznają jedynie samoreprezentację, a jednocześnie odrzucają i demaskują jako szalbierstwo wszelkie samoreprezentacje formułowane przez swych wrogów - osoby innej rasy, płci, ludzi ''niezdrowych'' i innych. Dopuszczają wyłącznie ich nieprzyjazne przedstawienia, które sami proponują [ choć należałoby raczej rzec: arbitralnie narzucają - przyp. mój ].

Bez wielkiej przesady można orzec, iż biopolityka jest prawowitym dziedzicem dziewiętnastowiecznego radykalizmu lub, by posłużyć się żargonem Heideggera, odwróconego platonizmu. Odwrócony platonizm stara się ugruntować inną niż duchowa istotę wszelkich przejawów człowieczeństwa, lokując ją np. w sferze ekonomicznej, biologicznej, płciowej czy też takiej, która jest domeną instynktów. Politycznie zmotywowani radykalni teoretycy wzywają ludzi do działania w zgodzie z  własną istotą - na przykład swoją rasą, pozycją klasową czy płcią. Zakładają też, że jest tylko jeden właściwy sposób takiego działania [ w zupełnej sprzeczności do swej gadaniny o ''różnicy'' i ''pluralizmie''! - przyp. mój ]. Jeżeli jednak jednostka nie działa w ten właśnie sposób lub w ogóle odrzuca tego typu działanie, to staje się zdrajcą swej rzekomej istoty: swej rasy, klasy lub płci. Dwa główne i rywalizujące ze sobą sposoby skutecznego politycznie zastosowania odwróconego platonizmu to z jednej strony pozycja klasowa, z drugiej zaś - natura biologiczna. Oczywiście możliwa jest też kombinacja kilku elementów pochodzących z obu stron np. Sorel uznał, że wszelkie głębokie motywy jak ekonomia i płeć razem wzięte, muszą zostać zmobilizowane przez mit strajku generalnego. Radykalne teorie klasowe i rasowe pojawiały się w bliskich odstępach czasu, lecz dość długo jedynie teorie klasowe okazywały się efektywne. Wiek XIX, czyli okres pomiędzy Waterloo a zakończeniem I wojny światowej, był wiekiem Karola Marksa, Johna Stuarta Milla oraz Maksa Webera. Hasłami, które wtedy głoszono, nie były rasa, płeć czy zdrowie, ale ekonomia i społeczeństwo. Zaczęło się to zmieniać wraz z pojawieniem się nazizmu. Od upadku europejskiego komunizmu większość konfliktów dotyczy już kwestii biologicznych, a nie klasowych. Właśnie dlatego amerykańskie ruchy biopolityczne przejęły obecnie pozycję ideologicznego lidera, mimo że już wcześniej, w przypadku komunizmu w Trzecim Świecie, rasa odgrywała znacznie większą rolę niż - zwykle fałszywa - teoria klasowa. Pozwolę sobie jednak wrócić do problemu demaskacji. Marksistowscy teoretycy klasowi demaskowali wszelkie tak zwane teorie idealistyczne, lecz sami również narażali się na zdemaskowanie. Zważywszy, że odwoływali się do ludzkości i mówili o jej wyzwoleniu, nadawali swemu podejściu uniwersalny charakter, co pozwalało wykorzystać przeciwko nim ich własne argumenty. Można bowiem zdemaskować partie marksistowskie jako obrońców wąskich, egoistycznych partyjnych interesów, które są realizowane pod uniwersalistycznym płaszczykiem. Jak powiedziałam, wydaje się, że polityka różnicy nie jest narażona na tego rodzaju atak. Różnica jest jednak rzeczą względną, nie ma takiej różnicy, która by nie stawałaby się czymś uniwersalnym vis-a-vis różnic objętych jej zasięgiem. Homogenizacja grupy [ jako różnicy ] jest przeciążona ideologią w najbardziej tradycyjnym sensie tego wyrażenia, ponieważ grupa homogenizuje różnice we wnętrzu siebie samej. Na przykład ci, którzy przemawiają w imieniu określonej rasy, ustanawiają tożsamość między ludźmi nie mającymi ze sobą absolutnie nic wspólnego, a przynajmniej nic co oni sami uznaliby za ważne. Ci, którzy mówią w imieniu ''kobiet'', zaczynają mówić w imieniu wszystkich kobiet, czyli połowy ludzkości, tymczasem same te kobiety mogą mieć i często naprawdę mają rozmaite aspiracje, inne sposoby samookreślenia, a być może także otwarcie odrzucają tożsamość przypisywaną im przez radykalne feministki. Rolę narzucanej tożsamości klasowej pełni tu narzucana tożsamość rasowa lub płciowa, tyle że nie mówi się o tym otwarcie, jak czynił to niegdyś Lukacs. [...]

Czy upolitycznienie płci, rasy, zdrowia i środowiska, ogólnie rzecz biorąc - biopolityka, stanowi jakiegoś rodzaju politykę kulturową? Niewątpliwie nie jest to polityka kulturowa, którą miała na myśli Hannah Arendt; ona z pewnością nie nazwałaby tego polityką. Jest to jednak faktycznie ten rodzaj polityki kulturowej, który społeczeństwo amerykańskie odbiera jako coś politycznego. ''Polityka płci'' jest przecież pojęciem rdzennie amerykańskim, a terminy: ''poprawność'' i ''niepoprawność'' polityczna wiążą się ściśle z biopolityką. Biopolityka nie wymaga jednak aktów wolności. Nie ceni [ lub nie ceni szczególnie wysoko ] wolności, chyba że chodzi o jakieś uprawnienie służące celom biopolitycznym. Wolność nie jest więc celem samym w sobie, lecz jedynie środkiem do celu, którym jest wsparcie jakiejś biologicznie określonej grupy czy sprawy przeciwko ''innym'': jej wrogom. Nigdzie dychotomia przyjaciel - wróg nie jest tak silna, jak w przypadku biopolityki. Ważniejsze jest by prowadzić walkę PRZECIWKO komuś, niż aby toczyła się ona DLA czyjejś korzyści. Co więcej, podmioty biopolityczne konstytuują się przede wszystkim przez określenie własnych wrogów [ dlatego ich ''tożsamość'' jest w gruncie rzeczy pusta, wyzuta z wszelkiej pozytywnej treści, pokrywanej za to maniakalną agresją jako funkcją wewnętrznej nicości - przyp. mój ]. Katoliccy Włosi, Żydzi, luterańscy Niemcy stają się ''biali'' o tyle, o ile postrzegają ''czarnych'' jako gorszych ''innych'', Amerykanie zaś, Południowi Afrykańczycy, Brazylijczycy, Haitańczycy, mieszkańcy wysp Pacyfiku stają się ''czarni'' dzięki temu, że istnieją perfidne ''białasy''. W świetle pojęcia polityczności Carla Smitta [ opartego na dychotomii ''przyjaciel-wróg'' ], biopolityka nabiera cech polityki jako takiej. Powiedziałam, że biopolityka domaga się praw, lecz nie ceni wolności jako takiej. Swobody traktowane są jako coś oczywistego, zwyczajnie dane. Stany Zjednoczone niewątpliwie posiadają wolne instytucje polityczne, a swego czasu, szczególnie w okresie II wojny światowej, państwo to było w zasadzie jedynym depozytariuszem tego, co pozostało z wolności nowoczesnych. Mówienie o Ameryce jako przedmurzu wolnego świata nie było więc jedynie metaforą czy też propagandowym trickiem, ale po prostu prawdą. Od tamtych czasów sytuacja jednak uległa drastycznej zmianie. Po II wojnie światowej Europa Zachodnia stała się demokratyczna, później w jej ślady poszła Europa Południowa i wiele krajów Ameryki Łacińskiej, ostatecznie zaś dołączyły do nich kraje Europy Wschodniej i niektóre państwa azjatyckie. W rezultacie Ameryka utraciła przywilej bycia krajem wolnym par excellence, i stało się to - należy przyznać - nie bez jej udziału. Jeżeli jednak kraj tak potężny jak Stany Zjednoczone traci swój przyrodzony przywilej, to należy się spodziewać, że będzie szukał sposobu, by odbudować swą uprzywilejowaną pozycję. W jaki sposób może tego dokonać? Problemem tym zajął się David Rieff w interesującym artykule zatytułowanym ''Globalna kultura?''. W czasie gdy spada amerykańska produkcja przemysłowa, a Stany Zjednoczone tracą role lidera na prawie każdym polu, twierdzi Rieff że amerykańska kultura masowa [ tak zwana sztuka popularna ] podbija świat. Prognozy Rieffa są raczej ponure. Uważa on, że jednowymiarowa kultura masowa stanie się kulturą globalną - bo nie ma w zasadzie konkurencji. Rieff ma też coś do powiedzenia naiwnym Europejczykom, którzy naprawdę wierzą, że kultura amerykańska pielęgnuje różnorodność. Różnorodność przejawia się tu wyłącznie w wyblakłych kolorach, jakimi pomalowano różne etykiety tego samego, zunifikowanego produktu.''

- i po skreśleniu powyższych uwag Heller przechodzi do miażdżąco aktualnych konstatacji, mimo iż poczynionych jeszcze w połowie lat 90-ych zeszłego już stulecia:

''Biopolityka należy do kultury masowej. Zgodnie z wcześniejszymi przewidywaniami Hannah Arendt to kultura, a nie kwestia socjalna stała się głównym problemem politycznym w Stanach Zjednoczonych, gdy utraciły one swą wyjątkową pozycję obrońcy wolnych instytucji. Arendt byłaby jednak bardzo nieszczęśliwa, gdyby przyszło jej obserwować to na własne oczy. Wszystko co potępiała jako nazbyt upolitycznione, zostało wchłonięte przez biopolitykę, politykę kultury masowej, nową rewolucję kulturalną. Rewolucja kulturalna o jakiej tu mowa jest nie mniej prymitywna, a na dłuższą metę również nie mniej groźna niż jej maoistowska wersja. I też jest totalitarna. To prawda, co należy podkreślić, że tym razem nie ma tak ścisłej zależności pomiędzy państwem totalitarnym a społeczeństwem totalitarnym. Jednakże tak jak maoistowska rewolucja kulturalna oczarowała wielu mandarynów z Europy Zachodniej, tak też nietrudno przewidzieć, że jej amerykański odpowiednik uczyni dzisiejszą Amerykę atrakcyjną dla ludzi, którzy nienawidzili jej, dopóki wspomagała ona instytucje wolnego świata. Jeżeli więc David Rieff ma rację i amerykańska kultura masowa stanie się globalna, to biopolityka również rozprzestrzeni się na całą planetę, co będzie pośmiertnym zwycięstwem Adolfa Hitlera. [ !!! ] Płeć, rasa, życie czy śmierć to zagadnienia, które budzą zainteresowanie jeśli staną się hasłami grup, mas, tłumów, to ludzie zaangażują się w te kwestie. Słowem biopolityka to demokracja w swym najbardziej problematycznym wymiarze - każdy może włączyć się do chóru. O ile polityka socjaldemokratyczna [ podobnie jak każda wspólnotowa, konserwatywna czy republikańska dajmy na to również - przyp. mój ], nawet dobra, nie jest zbyt atrakcyjna dla mediów i kultury popularnej, o tyle biopolityka jako polityczna latorośl kultury masowej, doskonale nadaje się do prezentacji w mediach elektronicznych. Jest prosta, pociągająca, prymitywna, choć może wydawać się też wyrafinowana. Stanowi pewien rodzaj rozrywki, wydarzenie niczym mecz piłki nożnej. Arendt właściwie miała rację - w ostatecznym rachunku wszystko zależeć będzie od kultury. Czy jest jakaś alternatywa dla kultury masowej? Albo czy jest przynajmniej miejsce dla jakiejś innej kultury? Reasumując: zgodnie ze standardami przyjętymi przez Hannah Arendt biopolityka nie jest właściwą polityką, natomiast wedle kryteriów Carla Schmitta biopolityka stanowi politykę sensu stricto. Jest ona polityką zwierzęcego królestwa ducha, której nie udało się włączyć w szersze polityczne ciało Sittlichkeit [ czyli ''życia etycznego'', które w filozofii Hegla tożsame było z państwowym i obywatelskim - przyp. mój ], lub też czymś co okupuje, uzurpuje sobie przestrzeń tejże Sittlichkeit. To polityka społeczeństwa totalitarnego współistniejąca z wolnymi instytucjami politycznymi, a także polityka totalitarnego państwa, chociaż tego ostatniego właściwie już nie ma [ jako będące praktycznie w zaniku ]. Biopolityka to polityka kulturalna, polityka kultury masowej, która zdominuje wszelkie przestrzenie społeczne, o ile żadne silne przekonania i wyraźny sprzeciw nie zablokują jej triumfalnego pochodu. Achtung Europa! Zamiast skupiać wzrok na niebezpieczeństwach, które groziły nam siedemdziesiąt lat temu, powinniśmy baczniej zwracać uwagę na zagrożenia, które stają dziś przed naszymi oczyma.''

- czyli jak słusznie twierdzi żydowska socjalistka, zamiast prowadzić wciąż jałową walkę z widmem przebrzmiałego dawno hitleryzmu, powinniśmy podjąć konfrontację z realnym, śmiertelnym wprost dla naszej cywilizacji zagrożeniem, jakie stanowi post-maoistowski nazizm kulturowy, którego rozsadnikiem jest amerykański pop. Wygląda więc na to, iż USA po tym jak padły ofiarą własnego sukcesu, utraciwszy przez to prymat ''latarni demokracji'', owego ''lśniącego miasta na wzgórzu'' dla ''wolnego świata'', uznały najwidoczniej, że jedynym sposobem zachowania statusu globalnego hegemona jest zafundowanie reszcie ludzkości prania mózgów za pomocą swych mediów antyspołecznościowych. Figurą takowego totalitaryzmu mogłoby być oblicze Wielkiego Sternika z hitlerowskim wąsem i charakterystycznymi uszami najsłynniejszej myszki rodem z disneyowskiej kreskówki, czyli towarzysz Miki Mao - albo ten oto uroczo postmodernistyczny obrazek:

 

- kwintesencja ChinAmeryki w jednym ujęciu:))). A propos - jeśli ktoś z czytelników [ -czek ] dziwuje się, że można było tak przenikliwie rozpoznać przyszłość, jak uczyniła to dobre ćwierć wieku temu cytowana wyżej Ágnes Heller, winien sięgnąć po jeszcze jeden tekst umieszczony w tymże samym numerze ''Kronosa'' poświęconego biopolityce. Idzie konkretnie o kreślone pod koniec lat 50-ych XX wieku w Moskwie notatki Alexandre Kojeve'a, właściwie Kożewnikowa - rosyjskiego porewolucyjnego emigranta, który zasłynął swymi wykładami o Heglu, jakie ukształtowały całe pokolenie francuskich filozofów, a także jednego z prekursorów globalizmu czynnie kładącego podwaliny dla ''wspólnoty europejskiej'' po wojnie. Co okazało się niedawno był zeń również sowiecki szpieg, stąd miał dobre rozeznanie wśród kremlowskich elit owej epoki, dlatego brzmi wiarygodnie kiedy kończąc swe rozważania rzuca niby mimochodem takową bombą tekstualną - ''Notabene: wszyscy w ZSRR są zgodni co do tego, że Amerykanie zrozumieją kiedyś groźbę, jaką stanowi dla nich [ jak i dla Rosjan ] industrializacja Chin.'' - pisane w 1957 roku!!!


sobota, 23 stycznia 2021

''Niemcy to piękny kraj...''

...rzekł rosyjski [o]pozycjonista Nawalny, tuż przed aresztowaniem go po powrocie do kraju. Nie będę zajmował się kreśleniem jego sylwetki, bo już zrobili to za mnie inni, natomiast postaram się wykazać, iż pewna rezerwa jaką żywił w sprawie próby otrucia rywala Putina do władzy, ustępujący niestety prezydent USA, jest mym zdaniem uzasadniona. Nie wiem, być może przeceniam nadto rosyjskie specsłużby i rzeczywiście znajdują się one teraz w tak opłakanym stanie, jak to przedstawia Nawalny. Wszakże nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, iż mamy tu do czynienia z czymś w rodzaju operacji Trust 2.0, czyli wykreowaniem fałszywego bohatera całkiem kontrolowanej przez reżim ''opozycji''. Na ślad takowej wskazuje osoba głównego sponsora działalności Nawalnego, Borysa Zimina co przyznaje otwarcie sam opozycjonista. Ciekawa z nim sprawa: Ziminowie to stary ród jeszcze przedrewolucyjnych rosyjskich kupców i przemysłowców, wywłaszczonych przez bolszewików i poddanych represjom za Stalina. Co zadziwiające ojciec Borysa Dmitrij Zimin, mimo iż syn zamordowanego podczas lat Wielkiego Terroru ''wroga ludu'', uzyskał jednak  jeszcze w latach 50-ych wykształcenie w dziedzinie radioelektroniki na prestiżowych sowieckich uczelniach. Pozwoliło mu to stać się uznanym w ZSRR specjalistą w tej strategicznej dziedzinie, i dochrapać w końcu stanowiska zastępcy szefa zespołu uczonych, który opracował projekt hipernowoczesnej na owe czasy naziemnej stacji radarowej umieszczonej w podmoskiewskim Sofrino, stanowiącej kluczowy element systemu obrony przeciwrakietowej chroniącego węzłowy rejon kraju. Nabyte w ten sposób doświadczenie umożliwiło panu Dmitrijowi płynnie przedzierzgnięcie się po tzw. ''upadku komuny'' w przedsiębiorcę wzorem swych przodków, konkretnie prekursora post-sowieckiej telefonii komórkowej. Założył on jeszcze na początku lat 90-ych spółkę VimpelCom oferującą takowe usługi pod marką ''Beeline'', do dziś jednego z największych rosyjskich operatorów sieciowych. Mimo iż utraciła pozycję lidera na tamtejszym rynku, nadal pełni istotną rolę choćby przez strategiczne porozumienie z Huawei ws. wdrażania technologii 5G, na mocy wprowadzonego parę lat temu prawa gromadzi także dane o użytkownikach dla kontrwywiadu FSB. Znamienne iż główny partner biznesowy ojca sponsora Nawalnego, został zginięty przez ''seryjnego samobójcę'' akurat dziwnym trafem tuż po ostrym konflikcie z nim na tle interesów firmy i podziału zysków - rzecz jasna tylko jakowyś ruski agent i wysługujący się Putinowi skończony szubrawiec mógłby dopatrywać się tu jakiegokolwiek związku, dlatego mówimy temu stanowcze nie!!! Dmitrij Zimin po długiej, pełnej sukcesów karierze - min. ''Wympiełkom'' jeszcze w połowie lat 90-ych jako pierwsze rosyjskie przedsiębiorstwo po upadku ZSRR zaliczyło debiut na nowojorskiej giełdzie - na początku nowego stulecia zrezygnował z szefowania firmie, rezerwując sobie jedynie stanowisko ''honorowego prezesa'' i obecnie realizuje się jako ''filantrop''. Założył wpierw fundację ''Dynastia'' [ he he ] celem wspierania i promocji rosyjskiej nauki, za co został oficjalnie uhonorowany nagrodą przez putinowski reżim w 2015 roku. Intrygujące, iż w zaledwie parę miesięcy później też same władze wpisały rzeczoną fundację na listę ''zagranicznych agentów'', co wywołało wściekłość filantropa i jego emigrację z Rosji. Odtąd głosi w wywiadach, że jest mu wstyd za własny kraj, co wszakże nie przeszkadzało mu jakoś wcześniej pełnić już po przejęciu władzy przez Putina, kierowniczych funkcji w organizacji rosyjskich przemysłowców i przedsiębiorców, oraz odebrać nagrody prezydenta Federacji Rosyjskiej z 2012 r. w uznaniu zasług ''za aktywną działalność charytatywną i publiczną''. Warto także nadmienić, iż cała afera poszła o granty przyznane przez ''Dynastię'' projektom organizacji o znamiennej nazwie ''Liberalna misja'', na której czele stoi tamtejszy ''znany ekonomista'' Jewgienij Jasin. Pan ten, czy raczej towarzysz za radzieckich czasów robił min. w ichnim głównym urzędzie statystycznym fałszującym dane sowieckiej gospodarki na zlecenie władz, obecnie zaś jest członkiem afiliowanej przy Putinie prezydenckiej rady ds. ''rozwoju społeczeństwa obywatelskiego i praw człowieka'' [ czyli klasyczny ''resortowy liberał'' ]. W efekcie Dmitrij Zimin porzucił finansowanie dotychczasowej fundacji, zakładając nową rodzinną wraz z synem, która sfinansowała przewiezienie otrutego ponoć nowiczokiem Nawalnego do Niemiec. Sam zaś przeprowadził się do Stanów, aczkolwiek bywa w kraju o czym świadczy choćby zdjęcie z obchodzonych w Moskwie urodzin ponad 2 lata temu, umieszczone w artykule traktującym o jego rzekomym nieślubnym synu. Nie ma co tracić czasu na podobne pierdoły, istotna natomiast jest obecność na rzeczonej fotografii Aleksieja Kudrina, a jakże ''liberała'' wyznaczonego na ministra finansów przez Putina tuż po dojściu do władzy, bowiem nigdy dość powtarzać iż kremlowski satrapa jest znanym zwolennikiem podatku liniowego i ''wolności gospodarczej'', oczywiście tylko dla ''swoich'' czyli zblatowanej z nim oligarchicznej mafii łupiącej Rosję.

Tyle o seniorze rodu Dmitriju, a teraz o jego synu Borysie, głównym sponsorze Nawalnego - także jest znacznym przedsiębiorcą, ale najciekawszy jak dla mnie fakt w jego biogramie stanowi epizod służby wojskowej w siłach zbrojnych ZSRR, odbytej pod koniec lat 80-ych w Kazachstanie, do czego sam otwarcie się przyznaje. Niestety nie udało mi się na podstawie li tylko dostępnych w otwartym obiegu informacji ustalić jakich konkretnie formacji był żołnierzem, ale wątpię aby jako ''czerwone książątko'', potomek wysoko postawionego funkcjonariusza reżimu pełniącego kierownicze stanowiska w kluczowych dla obronności kraju przedsięwzięciach, robił za zwykłego szeregowca. Biorąc więc pod uwagę pochodzenie jak i pasję do ryzyka, upodobanie rajdów samochodowych i motocyklowych, stawiałbym na Specnaz lub podobne komando. Obecnie podobnie jak papa przebywa głównie za oceanem, wszakże mimo otwartej opozycji względem Putina wpada bywa do ojczystego kraju, gdzie nadal ma dom. Nie jest również entuzjastą Trumpa oględnie zowiąc, wprost zrównując go z ''fake newsem'' w wywiadzie tłumaczącym motywy wspierania przezeń ''wywrotowej'' działalności Nawalnego. Na uwagę zasługują także osoby fundatorów leczenia opozycjonisty w niemieckim szpitalu - na czoło wysuwa się tu biznesmen Jewgienij Cziczwarkin, zwany ponoć przez młodych Rosjan ''towarzyszem Czi'', bowiem kreuje się na ''rewolucjonistę kapitalizmu''. Dorobił się na sieci sprzedaży telefonii komórkowej, i oskarża teraz putinowską kamarylę, że chciała wymusić nań ''podzielenie się'' zyskami firmy, co całkiem możliwe biorąc pod uwagę tamtejsze uwarunkowania, zmuszając go do ucieczki za granicę, konkretnie na Wyspy. Nie krzywduje sobie wprawdzie jako właściciel sklepu z luksusowymi alkoholami w Londynie, jest też z poglądów radykalnym libertarianinem i fanem ''rodaczki'' Ayn Rand, której ''Atlasa zbuntowanego'' sprezentował na urodziny samemu Miedwiediewowi:). Liberałem gospodarczym jest również drugi na liście darczyńców, którym Nawalny zawdzięczać ma ocalenie, były wicedyrektor krajowego banku centralnego Siergiej Aleksaszenko. Prowadzona przezeń polityka finansowa miała być jedną z przyczyn ostrego kryzysu gospodarczego Rosji późnych lat 90-ych wedle opinii Andrieja Iłłarionowa, byłego doradcy ekonomicznego Putina kursującego obecnie między Moskwą a Waszyngtonem, gdzie jest min. członkiem libertariańskiego Cato Institute założonego przez Rothbarda. Sam Aleksaszenko także mieszka w stolicy USA, którą sobie chwali za panującą w niej ''atmosferę spokoju, życzliwości i bezpieczeństwa'' - ciekawym czy nadal tak sądzi, gdy w mieście roi się wprost od żołnierzy i tajniaków zabezpieczających inaugurację Bidena przed inwazją ludzi-bizonów. Warto zwrócić uwagę również na fakt jego zatrudnienia w swoim czasie na moskiewskiej Wyższej Szkole Ekonomicznej, z którą to związany jest wspomniany już Jasin, zaś absolwentem nie kto inny jak Borys Zimin, bowiem wokół tej uczelni skupiło się grono liberalnych ekonomistów i przedsiębiorców niezadowolonych wydaje się z polityki gospodarczej obecnych władz Rosji [ lub co najmniej takową krytykę pozorujących ]. No i wreszcie trzeci dobrodziej leczenia Nawalnego, jeden z głównych programistów największej rosyjskiej wyszukiwarki internetowej Yandex, Roman Iwanow znany ze swego ekstrawaganckiego stylu i upodobania do strojów w krzykliwie jaskrawych barwach. W świetle powyższego istnieją solidne podstawy, by uważać aresztowanego właśnie rosyjskiego opozycjonistę albo wprost za kreaturę podległych Putinowi specsłużb, lub co bardziej jeszcze prawdopodobne element walki o władzę na Kremlu, narzędzie w rękach fakcji ''liberalnych'' czekistów [ dlatego gdy słyszę, że ktoś jest ''wolnościowcem'' w grę wchodzą zasadniczo tylko dwie możliwości: ubek lub idiota, innej opcji właściwie nie ma ]. Przeciwko tezie o pucowaniu Nawalnego na głównego przeciwnika i może nawet ''liberalnego'' następcę Putina, świadczyć może jego ciągle słaba poza internetem rozpoznawalność w samej Rosji, oraz spory elektorat negatywny. Jednakże obecny wciąż władca Kremla też był właściwie dla krajowej opinii publicznej nikim, zanim nie wykreował go na ''męża stanu'' medialny spec Siergiej Dorenko, którego sylwetkę niedawno kreśliłem. Poza tym wobec ostrego kryzysu politycznego w jaki zapadły USA i ogólnie cały Zachód, rosyjscy ''zapadnicy'' są chyba raczej w odwrocie, no chyba że tamtejsze elity obawiają się w tej sytuacji zdominowania przez Chiny? Zielonego pojęcia nie mam, niewątpliwie jednak wkrótce rzecz się okaże, obecny burzliwy bieg dziejów doprowadzi do zasadniczych rozstrzygnięć - a póki co warto zachować sceptycyzm jeśli idzie o praktyczne rezultaty ewentualnego przejęcia władzy w Rosji przez tamtejszych ''liberałów'', bowiem jak powiadają najstarsi, doświadczeni wiekiem świętokrzyscy górale: ''kurwa kurwie łba nie urwie''. 

Zwyczajnie nie chce mi się wierzyć, że ekipa sekowanego przez władze Nawalnego jeździ sobie ot tak po wsiej Rusi i lata dronami nad wypasionymi posiadłościami nastojaszczych bojarów z samym carem Putinem na czele. Aczkolwiek warto obaczyć materiały pomieszczone na tubowym kanale [o]pozycjonisty, bo świetnie ukazują one degrengoladę i hipokryzję tamtejszych elit władzy, a tylko gdy zaciekle walczące o rządy buldogi wyciągają sobie podobne kompromaty, zwykły szary obywatel ma okazję zajrzeć za kulisy, stąd chętnie obaczyłbym podobny format i u nas. Dzięki temu widać dosłownie jak na dłoni, że Putin i jego kamaryla to żadni tam ''konserwatyści'' ani tym bardziej ''homofobi'', lecz typowi neoliberalni złodzieje, którzy cynicznie przedzierzgnęli się w ''patriotów'' i rzekomych obrońców ''tradycyjnych wartości'' przed ''zgniłym Zachodem'', jakiego w rzeczywistości integralną część stanowią. Bowiem trzeba mieć odwagę to wreszcie wyrzec, globalna hegemonia amerykańskiego neoliberalizmu wyniosła Putina do władzy, jeśli nie wprost za pomocą machinacji wywiadu USA to na pewno tworząc sprzyjającą temu atmosferę. Jest on nieodrodną kreaturą epoki rozpasanego konsumeryzmu opartego na łatwym kredycie, złodziejskich geszeftów i machlojek finansowych podniesionych do rangi cnoty, pustego pieniądza i obrotu wirtualnymi aktywami nie tworzącymi niczego poza mitycznymi ''potiomkinowskimi wioskami''. Na tym właśnie zbudował swój kapitał tak finansowy jak i polityczny, stąd być może wraz z końcem neoliberalnego modelu ekonomicznego z jakim mamy obecnie do czynienia i jemu przyjdzie odejść, a materiał ekipy Nawalnego o monstrualnym, kiczowatym pałacu Putina to właśnie zwiastuje? Jest szulerem u władzy gotowym łżeć w żywe oczy patriotyczne frazesy, kreując się przy tym na ''tradycjonalistę'', dlatego nie jest przypadkiem, iż zafundował sobie kasyno w wypasionej na imperialną modłę rezydencji we włoskim stylu, godnej prawdziwego capo di tutti capi. Powtórzyć wypada cośmy już tu obszernie omawiali, iż obecny rosyjski reżim nie jest wcale zaprzeczeniem ''demokratyczno-liberalnej'' Rosji lat 90-ych jak chcieliby to jego krytycy jak i tegoż przedstawiciele, lecz właśnie kontynuacją tamtych czasów np. to za Jelcyna rodzi się tradycja corocznych obchodów ''pabiedy'', by wypełnić jakoś próżnię ideologiczną po upadku komunizmu jako oficjalnej doktryny państwowej. Putin zaczynał przecież polityczną karierę jako jeden z najbliższych współpracowników ''demokratycznego'' mera Petersburga Sobczaka, a tak naprawdę typowego dla ruskich ''najntisów'' mafiozy i złodziejskiego oligarchy. Co cenne w materiale Nawalnego uszykowanego nań, to przypomnienie iż nie kto inny jak Czubajs, jeden z nastojaszczych rosyjskich liberałów w ekipie Jelcyna, podał pomocną dłoń Putinowi, kiedy groziło mu osunięcie w polityczny niebyt po upadku bywszego pryncypała w drugiej połowie lat 90-ych, onże wprowadził go na salony Kremla. Dlatego sam Jelcyn przecież i jego mafijna familia oficjalnie namaścili Putina na następcę, stąd nikt ze skupionych w tym kręgu liberałów-aferałów uwłaszczonych na państwowym majątku, nie poniósł konsekwencji złodziejskiej prywatyzacji jakiej dopuścili się w okresie poradzieckiej ''transformacji'' ustrojowej, i nadal odgrywają dość istotną rolę w obecnie panującym reżimie, nawet jeśli drugorzędną. Bierezowski, którego zresztą medialny cyngiel Dorenko walnie przyczynił się do pierwszego triumfu wyborczego Putina, został powieszony tylko za to, iż w swej pazerności nie chciał dzielić się zyskami i władzą z nową ekipą, jaka dorwała się do rządów pod hasłem ''teraz k... my!!!'', podobnie Chodorkowskiego z tych samych powodów wyrzucono z kraju po uprzednim przykładnym przeczołganiu, co by se inni oligarchowie z konkurencyjnych frakcji nie myśleli. 

Nieszczęście bowiem Rosji polega na tym, iż państwo jest tam tworem obcym, niemiecko-mongolskim z istotnym udziałem Żydów ofkors, ''imperium knuto-germańskim'' wedle trafnego określenia Bakunina. Sęk wszakże w tym, że alternatywą nie jest na pewno zachwalana tak przezeń anarchia, bowiem stanowi ona w istocie rewers jedynie opresyjnego reżimu - przecież despota to nikt inny jak rewolucjonista u władzy. Wyjściem jest państwo jako forma samoorganizacji, uobywatelnienia dotychczasowych ''rabów'', niewolników cara-tyrana - Iwan Iljin, ulubiony ponoć filozof polityczny Putina, pomawiany bezpodstawnie przez liberalnych tumanów pokroju Snydera o bycie ideologiem ''rosyjskiego faszyzmu'', trafnie uchwycił to w eseju traktującym o prawdziwej katastrofie dziejowej jaką stanowiła rewolucja bolszewicka. Wytknął celnie zapatrzonej ślepo w Okcydent, wynarodowionej inteligencji [anty]rosyjskiej iż uwierzyła, że ''zachodnioeuropejskie formy państwowe mogą być dla Rosji przydatne, wręcz zbawcze, i jednocześnie nie zdołała sformułować ani wprowadzić w życie niezbędnego projektu nowej formy uczestnictwa narodu rosyjskiego w tworzeniu władz państwowych''. Taki to zeń był ''faszysta'' - ale oczywiście cytaty z jego pism w przemówieniach Putina robią jedynie za propagandowy ornament, służący utrzymywaniu fikcji rzekomo ''konserwatywnego'' charakteru reżimu, na co dają się nabierać tak tępi jego adwersarze jak pomieniony amerykański historyk. W rzeczywistości zaś jego sednem jest jako się rzekło neoliberalizm, rozumiany tu nie tyle nawet jako określona ideologia, co mechanizm sprawowania władzy przez rozbestwioną brakiem kontroli państwowej finansową oligarchię, łupiącą kraj w oprawie ''wolnorynkowych'' haseł ekonomicznych. Gwarancją zaś tego jest silna armia i tajna policja, stanowiące stąd nieodzowny kościec każdych rosyjskich rządów, bez względu na taki lub inny ich charakter, a niechby nie wiadomo jak ''demoliberalny'' z nazwy. Na tym też polega różnica z polską państwowością, której korzenie tkwią w handlu rodzimymi niewolnikami i patrząc na kolejne ekipy rządzące czy raczej administrujące nadwiślańskim terytorium, nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż sprawowana przez nie rola w gruncie rzeczy nadal się do tego ogranicza... Dlatego jak dosadnie a trafnie sformułował to Piłsudski, Polacy potrafią jedynie włazić w dupę Zachodowi, a jak trzeba to nawet i Murzynom i być jeszcze w tych dupach obsrywanym, gardząc przeto własnym państwem a za całą niepodległość mając frazes, nie realną siłę militarną i ekonomiczną. Inaczej Rosja, gdzie tamtejsze elity władzy posiadają żywotny interes w utrzymaniu suwerenności państwowej, choćby właśnie jako narzędzia systemowej kradzieży i kolonizacji wewnętrznej wydanej na ich pastwę rodzimej ludności, pomienionej w ''rabów''. Dlatego nawet tamtejsi ''zapadnicy'' z konieczności muszą być imperialistami, nie daj więc aby całkiem już przejęli władzę w Moskwie, bo się nie pozbieramy, są jak ci niemieccy demokraci i liberałowie z czasu ''Wiosny Ludów'', bardziej zajadli w swym pangermanizmie od najgorszych Prusaków. Jak trafnie pisał Jan Kucharzewski w kontekście ''sprawy polskiej'' podczas obrad Parlamentu Frankfurckiego, omawiając argumentację niemieckich rewolucjonistów przeczącą winie ich narodu za rozbiory Rzeczpospolitej: 

''Postęp? Ależ właśnie w imię postępu ludzkości nieuleczalnie anarchiczna, beznadziejnie arystokratyczna Polska weszła w skład bardziej postępowych ustrojów. Kultura? Właśnie w imię kultury weszli Niemcy do Poznańskiego i w imię kultury pozostaną tam, i da Bóg, pójdą dalej. Wolność? Lud? W imię wolności przecież ludu polskiego wdarli się Niemcy dobroczynnym klinem między lud a szlachtę polską, aby lud ten od ucisku szlacheckiego wyzwolić. Prawo narodowości? Ależ właśnie w imię prawa narodowości... Niemców, odwiecznych mieszkańców tych dzielnic, zagrożonych w swem istnieniu przez zachłanny żywioł polski, występują mówcy Zgromadzenia Narodowego, a oprócz tego jeszcze — oni są rzecznikami istotnymi dobra narodowości polskiej — tylko nie tej szlachecko-klerykalnej, zatrwożonej o swe przywileje i obłudnie wzywającej imienia narodu, ale tej Polski prawdziwej, Polski ludowej, Polski przyszłości, która może powstać tylko pod skrzydłami niemieckimi.''

- zwykle jako przeciwstawne do powyższego, popierające dążenia  emancypacyjne Polaków przytacza się stanowisko komunistów niemieckich na czele z duetem Marks&Engels. Tyle że nie wspomina obłudnie przy tym, iż ówczesna radykalna lewica w Niemczech także uważała, iż wraz z odrzuceniem przez nią dawnego porządku feudalnego Rzeszy nie obowiązuje jej również odpowiedzialność za rozbiory. Uznanie niepodległości Polski uzależniała zaś od charakteru odrodzonej państwowości, nie dawnej ''reakcyjno-klerykalnej'' Rzeczpospolitej, ale właśnie nowej ''ludowej'' i ''demokratycznej'' pod auspicjami niemieckimi. Dokładnie tak samo będzie, jeśli dorwą się do władzy ich obecni odpowiednicy w Rosji, bez złudzeń, toż samo tyczy libertarianizmu który podobnie jak feminizm zwiastuje militaryzację, bo nigdy dość powtarzania, iż zdeklarowani ''wolnościowcy'' to przeważnie mundurowi po ''cywilu''. I na koniec należy wspomnieć jeszcze o jednej, niesłychanie istotnej kwestii, której zrozumienie wymaga prawdziwej rewolucji mentalnej w polskiej umysłowości: Rosja, czy nam się to podoba lub nie, stanowi integralną część Okcydentu, choć peryferyjną, niemniej. Dlatego konsekwentne zwalczanie wrogich Polsce interesów moskiewskich wymaga od nas jak najdalej posuniętej rezerwy wobec Zachodu, i to nie tylko Niemiec dla czego emblematyczną jest osoba jednego z najbliższych współpracowników Putina Matthiasa Warniga - byłego funkcjonariusza Stasi, który pod pseudonimem ''Arthur'' szpiegował dla NRD zachodnioniemieckie koncerny, a następnie po tzw. ''upadku komunizmu'' bankstera nadzorującego obecnie z ramienia Rosji budowę drugiej nitki Nord Streamu, i cieszącego się względami Merkel. Problem sięga głębiej, co wymaga osobnego omówienia, tu jedynie przypomnimy, że nie przypadkiem jeden z najgorszych zaprzańców narodowych w naszej historii Adam Gurowski, dla uzasadnienia swego rusofilskiego stanowiska powoływał się min. na argumentację tzw. ''szkoły manchesterskiej'' słynącej z ''leseferyzmu'' gospodarczego. Konkretnie jej czołowy przedstawiciel Richard Cobden dowodził w swych publikacjach z arcyliberalnych, wolnorynkowych pozycji, iż konflikt z Rosją byłby sprzeczny z interesami ekonomicznymi Anglii. Uważał przy tym, iż sprawa odrodzenia Rzeczpospolitej nie ma żadnego znaczenia dla interesów brytyjskich, a wręcz byłaby szkodliwa jako państwa trawionego przez ''szlachecką anarchię'', które słusznie wedle niego upadło. Cytuję za kapitalną pracą Henryka Głębockiego traktującą o klasyku ''myśli zaprzecznej'' by tak rzec, wspomnianym Gurowskim i rekomenduję niniejszym jej lekturę, gdyż wbrew pozorom rzecz to niezwykle aktualna. Bowiem ''czerwony hrabia'' jak zwykł sam się określać działał także w USA, i przez swą niewątpliwą inteligencję i rozliczne talenty niestety uczynił wiele zła dla sprawy polskiej, w okresie zbliżenia i ścisłej współpracy zwalczającego secesjonistów rządu Stanów Zjednoczonych z carską Rosją. W każdym razie monstrualnie kiczowata rezydencja Putina utrzymana wszakże w środziemnomorskim stylu i zaprojektowana przez włoskiego architekta, wraz z otaczającymi ją gigantycznymi winnicami nawiązującymi nazwami do klimatu francuskiej Prowansji, ewidentnie świadczy gdzie tak naprawdę lokuje swe aspiracje rosyjski imperator, mimo propagandowej gadaniny o ''zwrocie ku Azji''. I tak oto kaprysem okcydentalnego autokraty-modernizatora powołano ''kawałek Europy'' na Kubaniu, gdyż Putin to w rzeczywistości typowy rosyjski ''zapadnik'' zapatrzony ślepo w Zachód i Południe Europy. Podobnie jak jego reżim począł się w trzewiach jelcynowskiej, demoliberalnej ''smuty'' będąc w większym stopniu niż zaprzeczeniem kontynuacją tejże, tak samo jego ewentualni libertariańscy następcy zafundują szczególnie nam w Polsce putinizm 2.0. Tym groźniejszy iż perfidnie zamaskowany hasłami wolności gospodarczej i swobody obyczajowej spod znaku LGBT, na które nabierze się mnóstwo pożytecznych frajerów tak z lewa jak i prawa, jak to czyni wobec nowej amerykańskiej prezydencji Bidena-Harris. Z Nawalnym i jego protektorami będzie jak z rosyjskim poetą Briusowem, jednym z naczelnych dekadentów gnijącej carskiej monarchii, radykalnym indywidualistą i skończonym ćpunem gardłującym o ''wolności słowa'' w obronie przed opresyjnym reżimem, który po bolszewickim zamachu stanu został szefem komunistycznej cenzury...

ps. 

Fox skorygował w prywatnej korespondencji podaną przeze mnie w poprzednim poście informację o Bannonie jako ''ojcu politycznego sukcesu Trumpa''. Za jego zgodą podaję tu, iż w rzeczywistości: ''Gdy Bannon dołączył do kampanii Trumpa była już rozpędzona, później przyczynił się do jego klęski wywalając do kosza plan przejęcia władzy i organizacji nowej ekipy napisany przez Chrisa Christie. A później osłabiał administrację przeciekami, gdy przyszło do dochodzenia Muellera, to podpierdolił w nim Rogera Stone'a.'' OK, moja działka to metapolityka, czyli zbrodniczy często wpływ idei na dzieje, stąd średnio przyznaję orientuję się w tym gąszczu intryg, prawdziwym gnieździe żmij jakim jest obecnie centrum władzy chylącego się z wolna ku upadkowi imperium amerykańskiego, mogło więc i tak być jak opisano w zacytowanym opisie, nie będę się spierał.


piątek, 15 stycznia 2021

Prawicowa partia proletariacka.

Nie, bynajmniej nie przejęzyczyłem się. Absurdalnym niniejszy tytuł może wydać się też jedynie ignoranckim korwinozjebom na równi z neokomuszymi kulkami dodupnymi, bowiem jednako nie pojmują, iż socjalizm nigdy w istocie nie był ruchem robotniczym, lecz ''tworem burżuazji'' jak stawiał rzecz otwarcie Lenin w swym programowym ''Co robić?''. Owszem, ideologia ta została ustanowiona w interesie wyzyskiwaczy a nie wyzyskiwanych, ''klas posiadających'' jakich przedstawiciele byli jej głównymi doktrynerami, by wymienić arystokratów Kropotkina, Saint-Simona, Bakunina czy kapitalistów Owena i Engelsa. Ten ostatni utrzymywał burżuja Marksa, pasożytującego tym samym na ''wartości dodatkowej'' wypracowanej przez robotników, Karol był więc skończonym złodziejem w świetle własnych zapatrywań [ różnicę między potocznym a marksowskim pojęciem wyzysku omawiałem tu niedawno ]. Dlatego myli się Ziemkiewicz sprowadzając wzorem liberałów sojusz między kapitalistami a neobolszewią do czysto taktycznego porozumienia, gdzie jedna strona próbuje tylko użyć drugiej w doraźnym celu, związek ten jest głębszy i bardziej organiczny. Bowiem celem jednych jak i drugich jest uformowanie planetarnej gładzi bez granic ni państw, ''ekonomiczne płaskoziemstwo'' sprzyjające idealnej niemal cyrkulacji globalnego kapitału i ludzi. Należy więc wykorzenić narody, rozbijając je na atomy wyalienowanych z wszelkiej tradycji i dotychczasowych kulturowych więzów jednostek, by z tej pulpy uformować nowy globalny porządek. Nie jest to bynajmniej żadna ''szurowska teoria spiskowa'', lecz wizja nakreślona i to z wyraźną aprobatą przez Marksa i Engelsa w ''Manifeście komunistycznym''. Dlatego podczas lektury uderza wręcz niemożność ustalenia w jakiej mierze jest on krytyką, a w jakiej apologią wręcz kapitalizmu, oczywiście nie dla niego samego, lecz ze względu na cel do jakiego wiedzie wedle autorów, czyli obejmującego już cały glob komunizmu. Wszakże to nie proletariusze, traktowani zresztą przez nich instrumentalnie, obejmą w nim władzę jak sobie to Karol z Frycem wyobrażali, obecny rozwój wypadków zdaje się potwierdzać raczej zapatrywania Saint-Simona, gdzie centralnie sterowaną gospodarką zawiadywać ma kasta technokratów. I tak zresztą robotnicy jako się rzekło byli traktowani od początku przez socjalistycznych doktrynerów czysto instrumentalnie, stąd już Lenin z ledwo maskowaną pogardą klasową typową dla obszarnika, wieszał psy na związkach zawodowych grzeszących wedle niego zbyt ugodowym wobec władzy kapitału, reformistycznym ''tradeunionizmem''. Ostatecznie proletariuszy przekreśliła kontrkulturowa ''nowa lewica'', przedkładając nad nich na mocy równie arbitralnie przyjętych założeń kobiety, Murzynów, zboczeńców seksualnych czy chłopstwo w krajach niegdysiejszego ''trzeciego świata''. Doszło już do tego, iż dla współczesnych radykalnych odmian bolszewii jak ''antyspecyści'', ''klasą uciskaną'' są zwierzęta, a przebąkuje się i o bardziej elementarnych formach życia [ za wyjątkiem, co osobliwe, ''przedludzkich'' zygot bezlitośnie dyskryminowanych aborcją ]. Wpisują się tym w ramy systemowej biopolityki i reżimu sanitarnego rodem z koszmarów Foucaulta, zaprowadzania którego jesteśmy właśnie świadkiem, toż samo rzec można o ich entuzjazmie dla sprokurowanej na kolanie szczepionki i stygmatyzowaniu każdego przeciwnika przestępczych praktyk koncernów farmaceutycznych jako ''foliarza''. Pisałem o tym uprzednio, więc tylko przypomnę pokrótce, iż lewacy są wzorcowymi konsumentami uformowanymi przez ''social[ist] media'' do konsystencji pozbawionej kręgosłupa moralnego ameby, stąd cyberkorpo mogą z nimi zrobić dosłownie wszystko i ożenić każdą, największą nawet bzdurę jak choćby tę oto, iż płeć stanowi rzekomo przedmiot ''osobistego wyboru''.

W każdym razie należy to z całą mocą podkreślić, że socjalizm nie jest i nigdy nie był w interesie robotników, dlatego utożsamianie go z walką o ''prawa pracownicze'' jest błędem, powszechnym niestety, na czym po równi pasożytuje korwinozjebstwo wraz z lewakami. Jak to już wykazaliśmy marksowski fetyszyzm pracy nie ma zgoła nic wspólnego z banalnym mozołem utrzymania się przy życiu, za to wiele z prometejską, wprost tytaniczną wizją człowieka niczym jakowyś ''bóg'' wykuwającego mocą swego rozumu i woli własny los. Przechodząc od rozważań natury ogólnej do ostatnich bezprecedensowych wypadków mających miejsce ostatnio za oceanem, paradoksalnie niosą one w ich świetle niejaką pociechę. Bowiem z perspektywy czasu jasno widać, iż fenomen prezydentury Trumpa uruchomił pewien proces społeczny, którego już nie da się powstrzymać nawet najbardziej drakońskimi metodami opresji politycznej. Zgadzam się z Markiem Cichockim, trafnie diagnozującym, iż w USA odchodzi właśnie powtórka z ponapoleońskiej ''restauracji'', tyle że teraz to paradoksalnie ''rewolucjoniści'' robią za establiszmentową ''reakcję''. Biden, Pelosi i cała ta ''oświecona czerń'' wedle określenia Dostojewskiego, reprezentują partię ''żeby było tak jak było'', są jak ci przysłowiowi Burbonowie co to ''niczego nie zapomnieli, [ ale i ] niczego się nie nauczyli''. Dlatego zaślepieni nienawiścią i nagromadzoną przez lata żółcią, chcą dokonać bezrozumnej pomsty na Trumpie i jego zwolennikach, co wszakże świadczy jedynie o słabości i desperacji. Sądzą najwidoczniej, że to był jedynie zły sen, niemożliwy wypadek przy pracy, i faktycznie dla nich epizodyczna jak się okazało kadencja ''orange mana'' to był koszmar, mimo iż wcale im w niczym specjalnie nie zaszkodził, niestety. Oczywiście zielonego pojęcia nie mam, bo i skąd, czemu Trump nie zdecydował się na zaprowadzenie republikańskiej z ducha, wolnościowej dyktatury, lecz wszystko skończyło się jedynie na QAnonowych napinkach w necie [ zapewne grzanych celowo, aby wprawić w stan kontrolowanej histerii, i ośmieszyć zwolenników ustępującego prezydenta ]. Tymczasem armia i wywiad jednoznacznie opowiedziały się po stronie jego przeciwników, czego widomym dowodem inauguracja ''prezydentury'' Bidena w otoczeniu żołnierzy i tajniaków, od jakich wprost roi się teraz w Waszyngtonie. Doprawdy trudno o lepszą ilustrację tezy o faktycznym zamachu stanu z jakim mamy obecnie do czynienia w USA, i już tylko skończony dureń będzie wyśmiewał się z tego jako paranoicznych rojeń prawaków, no chyba że chcecie mi wmówić, iż wszystkie te nadzwyczajne środki bezpieczeństwa powzięto ze względu na ''człowieka-bizona''? Rad bym się też przy okazji wywiedzieć od lewackich foliarzy, jak tam z ich szurowską teorią spiskową o Trumpie jako ''ruskim agencie'', hm? Jeśli zaś chodzi o rozważanie serio przyczyn zdumiewającej impotencji politycznej ustępującego prezydenta, stawiałbym na szkodliwy wpływ jego zięciunia zblatowanego mocno z establiszmentem, znamienne iż Trump skonfliktował się niemal z wszystkimi współpracownikami, na czele z de facto ojcem jego sukcesu politycznego Bannonem, tymczasem Dżared nigdy bodaj nie wypadł z łask - cóż wiadomo, rodzina. Dlatego Trumpowi przypadła rola katalizatora, lecz zapewne przyjdzie mu ustąpić z czasem innemu liderowi populistycznego ruchu amerykańskiego proletariatu, jaki właśnie klaruje się na naszych oczach, mającego mniej skrupułów a zarazem bardziej przemyślnego w rozprawie z przeciwnikami. Bowiem, przypomnę, to głosy amerykańskiej białej klasy robotniczej wyniosły go do władzy, stąd różni prawacy pojękiwali wtedy, iż to ''ostatnie takie wybory'', gdyż za niedługo biali za oceanem będą mniejszością. Owszem, tylko jakoś przy tym nie raczyli zauważyć, że ci biali proletariusze jeszcze w poprzednich wyborach prezydenckich gremialnie głosowali za Obamą, i stanowili dotąd żelazny elektorat Demokratów. Dopiero gdy przywódcy amerykańskiej lewicy odwrócili się od nich, ostentacyjnie gardząc wręcz w klasowo-rasistowski sposób, zwrócili się ku prawicy a raczej samemu Trumpowi, który rzucił wyzwanie nie tylko swej byłej przyjaciółce Killary, ale i może nade wszystko partyjnej oligarchii Republikanów, zblatowanej dotąd z wielkim biznesem i finansjerą. Rozbiło to wygodny dla obu stron amerykańskiej sceny politycznej niepisany układ, gdzie jedni udają troskę o ''wykluczonych'' społecznie i ekonomicznie samemu będąc częścią układu władzy, drudzy zaś ostentacyjnie tamtych olewają kreując się na ugrupowanie ludzi przedsiębiorczych, gardzących ''hołotą na zasiłkach''. Swoje zrobiła tu również sprawa nieobecna praktycznie w mediach głównego ścieku, o której info natrafiłem na nieistniejącej już stronie internetowej ''amiszów marksizmu'', idzie o znaczne podwyżki składek ubezpieczeń w ramach ''Obamacare''. Projekt ten zachwalany jest jako rzekomo ustanowiony w interesie zwykłych Amerykanów, lecz w rzeczywistości służy głównie prywatnym agencjom ubezpieczeniowym zblatowanym z agendami rządowymi, uderzając za to mocno po kieszeni najbiedniejszych a ciężko przy tym pracujących obywateli USA.

Nie możemy również zapomnieć o aspekcie etnicznym i rasowym - otóż wbrew przytoczonym wyżej jojczeniom prawaków, Trump zgarnął bezprecedensową jak na prawicowego kandydata pulę głosów wśród Latynosów, a nawet czarnych Amerykanów. To nadal mniejszość, ale na tyle już znacząca, iż roszczącym sobie dotąd arbitralnie prawo do reprezentowania ich Demokratom zaczyna się od desperacji palić zad. Bowiem co bardziej kumaci Murzyni i Latynoamerykanie poczęli pojmować, iż te umizgi służą w istocie ich ubezwłasnowolnieniu. Owszem, lewica stosuje de facto odwrócony rasizm wobec białych ludzi, potępiając ich za wszelkie możliwe zło i zarazem stawiając na piedestale ''kolorowych'' [ ciekawym tylko, co w takim razie z cierpiącymi na ''bielactwo'', blondwłosymi Murzynami - ich też dyskryminować, czy wręcz poprzerabiać na amulety, jak to mają we zwyczaju w wielu rejonach Afryki? ]. Wszakże towarzyszy temu perfidnie zamaskowana, niemniej wyraźna krytyka również mniejszościowych społeczności za rozpowszechniony w nich maczyzm, seksistowską dyskryminację kobiet i ''homofobiczną'' pedałów. Jest to bowiem nic innego jak sowiecka polityka ''korienizacji'' w amerykańskim wydaniu, tam również chodziło o dowartościowanie wszelkich możliwych mniejszości etnicznych i religijnych, kosztem rzeczywiście dyskryminującego je dotąd wielkoruskiego szowinizmu. Tyle że wedle formuły twórcy tejże polityki Józefa Stalina, kultura miała być ''narodowa w formie, lecz socjalistyczna w treści'' - o tym jak w praktyce wyglądało poszanowanie praw narodów zamieszkujących Sowiety, przekonywali się na własnej skórze Polacy zamieszkujący wydzielone im łaską bolszewików rezerwaty Marchlewszczyzny i Dzierżyńszczyzny. Nauka rodzimego języka służyła tu za narzędzie komunistycznej indoktrynacji, tak by napełnić nienawiścią do tradycyjnej polskości jako tworu ''panów i klechów'', daremnie na szczęście o czym świadczy zwinięcie projektu przez władze i przejście do jawnego terroru wobec polskiej mniejszości. O klęsce zadecydowała w dużej mierze nieudolność bolszewickiego agitpropu, prymitywizm indoktrynerów czy to zsowietyzowanych całkiem post-Polaków, lub wprost Żydów nie kryjących nawet specjalnie swej pogardy wobec ''gojów''. Dokładnie taki sam stosunek żywi biała lewica wobec niby hołubionych tak przez się grup etnicznych, rasowych czy seksualnych, i to nawet gdy dosłownie włazi im w tyłek. Nie może wszakże ukryć, że za frazesami o poszanowaniu ''odmienności kulturowej'' kryje się stary imperializm tylko w nowym wydaniu, i próba przerobienia ''innego'' na swą modłę. Pojmują to dobrze tacy czarni nacjonaliści, rasiści właściwie jak wywodzący się z frankofońskiej Afryki działacz Kemi Seba, który przejrzał manipulację BLM jako instrument władzy białych globalistów dla zniszczenia Trumpa, ale i perfidne odciągnięcie Murzynów od walki o prawdziwe samostanowienie, czyli ekonomiczne. Nazwał on wprost biały progresywizm ''najbardziej niszczącą spośród wszystkich siłą, osłabiającą tożsamość i tradycję naszej rasy'', wtórując zresztą w tym innemu czarnemu nacjonaliście Malcolmowi X. Należy przyznać, iż gość zaprezentował w kontrze sensowny program dla Murzynów, by zamiast robić z siebie wieczną ofiarę, i agresywnie domagać się tylko od białych zadośćuczynienia za rzeczywiste jak i urojone winy, zaczęli wreszcie organizować się na wzór społeczności chińskiej, muzułmańskiej czy żydowskiej, umacniając w diasporze swą odrębną pozycję i status, a nie roztopić w multikulturowym tyglu jak chcą tego od nich w istocie globalistyczne elity. Jak widać więc istnieje potencjał dla zagospodarowania przez ''nową prawicę'' i wcale niewątpliwa marginalizacja białej rasy nie przesądza bynajmniej o zwycięstwie neobolszewii, wymagać to wszakże będzie przewartościowania wielu zakamieniałych prawackich obciążeń ideologicznych, hamujących potencjał formacji po tej stronie politycznego sporu.

Niewątpliwie jednym z nich jest jak pisałem wolnorynkowe spierdolenie, czyniące konserwatystów bezbronnymi wobec rozbestwionych już całkiem medialnych i finansowych korpo, boć przecie przywołanie ich do porządku stanowiłoby tak wyklęty ''interwencjonizm państwowy'' w gospodarce. Cukera, Bezosa i reszty tej hołoty nie poskromi karłowate ''państwo minimum'' liberałów, a tym bardziej jakoweś pospolite ruszenie konsumentów, o jakim pieprzy Berkovitz czy ołysiały kuc Bożydar Wiśniewski. W jakim bagnie jeśli o to idzie tkwimy, najlepiej świadczy histeryczna reakcja lokalnych rozwolnościowców wobec propozycji narodowca Smuniewskiego, który odważył się wreszcie postawić w przestrzeni publicznej jako jedyną realną alternatywę dla cenzury stosowanej przez prywatne giganty, nie libertariańskie mrzonki ale cenzurę państwową. Normalnie cała ta czereda z Sośnierzem na czele omal zesrała się od tego, jednak rozwój wypadków ewidentnie ku temu zmierza, stąd powtórzyć wypada iż dyktatowi dążących już jawnie do globalnej władzy korporacji, przeciwstawić można jedynie dyktaturę w jej pierwotnym, to jest republikańskim sensie. Nawet do Ziemkiewicza docierać zaczyna w końcu, iż aby ocalić swobody jakie nam jeszcze pozostały, konieczny jest autorytaryzm w po-nowoczesnej formie odpowiedniej dla współczesnych wyzwań, tyle że nieprzezwyciężony korwinizm jaki wszedł mu za bardzo u początków kariery, każe upatrywać ideału jeśli o to idzie w chroniącym ''wolność gospodarczą'' pinoczetyzmie [ mimo wszystko to jednak krok w dobrą stronę, więc nie będę się nad nim pastwił ]. Oczywiście mowa tu nie o każdym państwie, lecz jedynie takim, które służy żywotnym interesom danej nacji, a nie stanowi tylko wydmuszkę banksterki i narzędzie opresji miejscowej ludności, czyli klasyczne ''predatory state'' jak to ma miejsce obecnie. Wszakże nie zaradzą temu libertariańskie farmazony, koniecznym zaś jest odwojowanie państwa jako jedynego póki co instrumentu realnej polityki, zamiast tracenia czasu na jałowe mrzonki o niemożliwym ''wolnym rynku'' czy równie utopijnej ''demokracji pracowniczej''. Nie pojmą tego wynarodowione i bezmózgie korwinozjeby, dla których głupie serduszka i lajki pod zdjęciami świecących gołym tyłkiem lasek na insta, są ważniejsze od bezpieczeństwa narodowego i racji stanu. Dlatego libertarianizm należy zeskrobać z prawicy, bowiem stanowi jej ideologiczny brud dławiący potencjał koniecznej przemiany w formację rzeczywiście, bo ekonomicznie wykluczonych proletariuszy, nie tylko pracowników ale i spauperyzowanej klasy średniej. Skończony idiota więc odbierze to jako moje rzekome poparcie dla bezprawnych działań rządu w osobie liberalnej kanalii jaką jest Gówin, powziętych przeciwko protestującym właśnie przedsiębiorcom - jak można w ogóle porównywać taką drobnicę z korporacyjnymi hegemonami?! [ zresztą między innymi przez utrzymywanie fikcji, że szlachecki gołodupiec biedniejszy często od chłopa pańszczyźnianego, jak i magnat panisko są rzekomo ''równi'', upadła I Rzeczpospolita ]. Moja opinia o Pitoniu jako niewątpliwie o niebo inteligentniejszym, ale jednak Tołajno 2.0 to osobny temat, niemniej tu akurat ma rację, że to obecny [nie]rząd szerzy anarchię a nie protestujący przeciwko niemu, wszakże dlatego właśnie remedium nie stanowią zachwalane przezeń ''liberum veto'' i sejmikokracja, przez które już raz Polacy utracili suwerenność osobistą i narodową. Nawracając do meritum naszych rozważań: nakreślony przez twórcę ''Kapitału'' scenariusz może się spełnić i to na naszych oczach, gdy zaledwie garstka bogaczy skumuluje w swym ręku wszystkie niemal światowe dobra, zaś reszta zostanie wywłaszczona z wszelkiej własności, nie mając nic poza własną ''siłą roboczą'', zamieniając się tym samym w produkt i zarazem żywe narzędzie globalnego kapitalizmu. Paradoksalnie jednak wbrew Marksowi, to nie zaprzedana już całkiem niemal władcom kapitału lewica, lecz właśnie jej polityczni adwersarze obsługiwać tu będą interes ''nie mających niczego do stracenia'' proletariuszy. Jednak by tak się stało, prawica musi wyzbyć się swych liberalnych ciągot jak i typowej dla konserwatystów zachowawczości, przesądzającej o jej klęsce wobec pozbawionych takowych skrupułów przeciwników. Dopiero wówczas przejdzie ona do re-akcji na bezlitosny terror neobolszewii, i poskromi skutecznie jej bezczelność, rozbestwienie spowodowane pizdowatością nie potrafiących stawić czoła wrogom gogusiów w durnych muszkach, sadzących wolnorynkowe farmazony.

Obezwładniający wpływ takowej gadaniny sięga głębiej niż mogłoby się to wydawać na pierwszy rzut oka - trafnie rzecz zdiagnozował Dariusz Karłowicz w niedawnej rozmowie w radiu Wnet. Otóż wskazał on na ten oto osobliwy paradoks liberalizmu, który przez swój programowy, wybujały indywidualizm hołubiony kosztem innych więzi społecznych, stawia w praktyce osamotnioną jednostkę jako bezbronną wobec potęgi znienawidzonego przezeń państwa. Zarazem jest to wygodne dla tego ostatniego również przez to, iż zwalnia je z uciążliwego obowiązku dbania o dobro wspólne, boć przecie wszystko za urzędników załatwi mityczna ''niewidzialna ręka'' wolnego rynku. W rzeczywistości zaś przestrzeń publiczną z której abdykowało państwo nie wypełnia bynajmniej oparta na dobrowolnej wymianie aktywność biernych z natury konsumentów, lecz anektują ją agresywnie prywatne podmioty finansowe dysponujące na wejściu przewagą skumulowanego kapitału, oraz szemrane organizacje oparte na sieci nieformalnych, mafijnych wprost powiązań towarzyskich. Dlatego przestępczość i deprawacja moralna są tak powszechne w liberalnej demokracji, stanowiąc jej nieodzowny rewers, wynikający z istoty systemu a nie jedynie skutek uboczny lub błąd w doskonałym rzekomo poza tym mechanizmie ustrojowym. Przypomnieć też należy omawianą już tu ścisłą więź między klasycznym liberalizmem a wyrastającym zeń marksowskim socjalizmem, pokrótce więc: twórca ''Kapitału'' z wyraźną aprobatą przytaczał weń antypaństwowe tyrady Adama Smitha pod adresem ''nieproduktywnego'' rządu. Nie wahał się przy tym sam obrzucać obelgami ''zafajdanych urzędasów'', zarzucając jednocześnie wywrotowej pierwotnie burżuazji, iż zaprzedała się jakoby państwu. Bowiem stanowiło ono dlań jedynie narzędzie ''opresji klasowej'', stąd po zaadaptowaniu go w rewolucyjnym ''okresie przejściowym'' jako ''dyktatury proletariatu'', miało następnie zaniknąć pozbawione racji bytu w utopijnym, bezklasowym komunizmie. Tak więc różniła go z głównym rywalem o prymat w ruchu socjalistycznym Bakuninem jedynie i aż metoda, lecz nie sam cel politycznej walki - nawiasem, skoro wedle korwinozjebów socjalizm równać miałby się etatyzmowi, kim w takim razie u cholery są lewicowi anarchiści?! Pomijam już, że Marks przejął od liberałów ''laborystyczną teorię wartości produktu'' mówiącą o tym, iż stanowi o niej włożona w jego wytworzenie praca [ u niego ''siła robocza'' ], oraz terrorystyczną, zamieniającą społeczeństwo w permanentne pole bitwy doktrynę ''walki klas'', co przyznają otwarcie współcześni wyznawcy ''austriackiej szkoły ekonomii''. Choćby więc z tego tytułu prawica wyzbyć się powinna wolnorynkowych miazmatów, stąd cieszy ostentacyjne odcinanie się od niej co bardziej świadomych ideologicznie współczesnych libertarian, by wymienić ''przedsiębiorcę idei'' Marcina Chmielowskiego, wzajemnie. W tym jednym przynajmniej zgadzamy się, że związek ten jest poroniony i nigdzie razem daleko nie zajdziemy, bo konserwatywny czy raczej wprost reakcyjny paradygmat wspólnotowy, to dla radykalnych wolnorynkowców wyklęty ''socjalizm'', chociaż sami są antypaństwowymi komuchami udającymi ''wolnościowców''. Dlatego nie ma sensu tu zwyczajowe narzekanie o ''podziałach na prawicy'', gdyż żadną miarą nie można klasyfikować w ten sposób libertarianizmu, o ile tylko rzetelnie doń podejdziemy, czas więc na nieunikniony i tak rozbrat polityczny, będący jedynie pochodną istniejącego już ideowego. Zresztą w świetle obecnych wypadków jasnym jest, że niemożliwa hybryda ''kąserwatywnego'' wolnorynkizmu ustąpić musi nad Wisłą ofensywie ideologicznej LGBTarianizmu, bo łożąca nań hojnie USmańska oligarchia obrała właśnie kurs wprost ku samozatracie, i poczęstuje nas ''tęczawymi'' sucharami wpychając je do opornych gardzieli na chama.

O ironio dobrze to wróży, choć w perspektywie najbliższych lat łatwo nie będzie oględnie zowiąc, niemniej wspomniana kumulacja bogactwa w rękach nielicznych, przy postępującej pauperyzacji mas nie tylko tracących pracę robotników, ale i swój stabilny dotąd status członków ''middle class'', przesądza mym zdaniem o sukcesie prawicy w nadchodzących dekadach. Rzecz jasna o ile wykorzysta ona rodzący się potencjał, czego warunki brzegowe już określiliśmy, pozostaje więc jedynie przyglądać się rozwojowi wypadków za oceanem jak i bliższych nam krajach zachodniej Europy, bowiem zachodzące tamże procesy będą wzorcowe także dla przemian politycznych i społecznych nad Wisłą. Zapaść ekonomiczna USA jest jak sądzę nieuchronna, skoro strategia Trumpa osaczania gospodarczego Chin, i dławienia ich rozwoju zesrała się wobec jawnego niemal jej sabotażu ze strony amerykańskiej finansjery i biznesu, zaślepionych swymi krótkoterminowymi korzyściami. Dlatego musiał odejść, także przez to iż stanowiący jego zaplecze, a w każdym razie jedno z wspierających go lobbies, rynek ropy łupkowej załamał się, tym sam więc osiągniętą z takim trudem suwerenność energetyczną Stanów Zjednoczonych właśnie szlag trafił, bo okazała się nazbyt kapitałochłonna. Wprawdzie ostatnie informacje wskazują ponoć szansę odbicia, nawet jeśli i tak skutki gospodarcze wywołane pandemicznym zastojem będą zapewne dla finansów amerykańskiego mocarstwa zatrważające. Pamiętajmy, że mówimy o tylko jednej kluczowej za to branży zatrudniającej miliony pracowników, a co z takim transportem dajmy na to, który zaliczył kompletną padakę dzięki obostrzeniom antycovidowym, nie wspominając już o usługach na jakich przecież głównie oparto krajową ekonomię, wskutek dezindustrializacji forsowanej przez nastawione globalistycznie tamtejsze elity? Ciekawym jak poradzi sobie w konfrontacji z cierpką rzeczywistością wprost do obłędu nastawione konsumpcyjnie amerykańskie społeczeństwo, żyjące dotąd na kredyt dosłownie, strasznym będzie mu obudzić się nagle z ryjem w brudnej kałuży, na własne poniekąd życzenie. Skorośmy zagłębili się w kwestie gospodarcze, wypada na koniec wspomnieć choć o jeszcze jednej istotnej sprawie, którą zagłuszyła pandemiczna histeria. Otóż doszło w międzyczasie do przełomowego zdarzenia: wskutek gwałtownie postępującej cyfryzacji przez narzucane okołocovidowymi obostrzeniami wymogi ''pracy zdalnej'' itp., rynek półprzewodników przebił wartością dominujący dotąd globalnie producentów źródeł energii. Co więcej, okazało się, że firma z Tajwanu zdeklasowała pod tym względem amerykański Intel, osiągając nad nim przewagę technologiczną a to stwarza niebezpieczną pokusę dla Chin żywiących imperialne ambicje, jeśli idzie o kluczowy dla zyskania hegemonii gospodarczej segment mikroprocesorów. Dlatego stał się on polem prawdziwej bitwy ekonomicznej jeszcze póki co między Pekinem a Waszyngtonem, pytanie stąd czy chińskiemu politbiuru nie przyjdzie aby wykorzystać okresu smuty w jaką zapada się właśnie USA i spróbować zagarnąć wyspę leżącą nieopodal wybrzeży kraju, wraz całym jej bogactwem strategicznych technologii? 

Rację ma więc francuski inwestor Louis Gave operujący na azjatyckich rynkach, wskazując na Tajwan jako potencjalne zarzewie nowej wojny światowej, Alzację i Lotaryngię naszych czasów wprawdzie na szczęście położoną daleko od granic Polski, na drugim krańcu Eurazji, wszakże nie łudźmy się, że gdy zacznie się rozpierducha geopolityczne wstrząsy wtórne nie pokiereszują mocno i nadwiślańskich porządków do których przywykliśmy. Radzę już teraz uzbroić się mentalnie na tę okazję po to właśnie, aby uniknąć histerii w razie jeśli dojdzie do jawnej konfrontacji między mocarstwami, która obróci przy okazji w perzynę wolnorynkowe mrzonki o globalnym ''free market''. Przywiązana do nich kurczowo prawica wyjdzie wówczas na durną, dlatego już teraz uprzedzając fakty należy je porzucić, przeformułowując swą ofertę polityczną w kierunku prospołecznym, tak by uczynić ją odpowiednią dla sproletaryzowanych mas nadchodzącego wielkimi krokami świata narastających nierówności i barier klasowych, łącząc to z agendą tradycjonalizmu obyczajowego w kontrze do grzanej przez wielki kapitał degrengolady moralnej. Ustąpić będą musiały pod naporem okoliczności brednie o ''transnarodowych'' korporacjach oraz instytucjach tworzących globalną sieć powiązań, przezwyciężającą jakoby ciążenie przestrzeni, okaże się wtedy iż cała ta ''wirtualna [nie]rzeczywistość'' możliwa jest wyłącznie dzięki osadzonej w konkretnym miejscu infrastrukturze przesyłowej, kablom biegnącym po dnie morza, stacjom nadawczym oraz gigantycznym serwerowniom znajdującym się w gestii poszczególnych rządów. Samo państwo zaś pozostaje nadal najporęczniejszym narzędziem w ręku niechby globalistycznie nastawionych elit, o czym świadczy aż nadto dobitnie prawdziwa inwazja przedstawicieli Big Techu na administrację Bidena, jak i poczęte przez nich bezprecedensowe w swej opresyjności kroki wymierzone w obmierzłego im, ustępującego właśnie prezydenta. Należy więc odbić je z rąk tychże skurwieli, a nadarzającą się okazją ku temu będzie narastająca fala społecznych protestów i otwartych rewolt, grzech byłoby nie skorzystać z tego, tym bardziej iż lewica sama poniekąd oddała tu pola, fiksując się na gładko w istocie wpisującym się w system ''gender fluid''. Wprawdzie wykonuje ona karkołomne szpagaty próbując daremnie pogodzić sprzeczne interesy bogatych pedałów, wyzyskujących ubogie lub zdemoralizowane kobiety rodzące im na zamówienie dzieci, sprowadzając je do roli odczłowieczonych ''surogatek'' czyli chodzących macic, z szarą masą robotników i pracownic często podle opłacanych i takoż traktowanych przez swych pracodawców. Wszakże gdy przychodzi co do czego, niemal cała za paroma tylko chlubnymi wyjątkami głosuje na morderców Jolanty Brzeskiej, jak to miało miejsce podczas ostatnich wyborów prezydenckich w Polszcze naszej. Prawico dasz więc dupy tradycyjnie swym zwyczajem, jeśli nie porzucisz równie konformistyczny liberalizm wraz z miałkim konserwatyzmem, na rzecz aktywnego re-akcjonizmu jedynie pozwalającego stawić czoło wyzwaniom obecnej doby. 

Tak pomyślany prawicowy ruch społeczny proletariuszy nie obali władzy kapitału w imię niemożliwej do urzeczywistnienia ''demokracji pracowniczej'', lecz podda go kontroli ze strony państwa, jak i solidnie umocowanych w systemie organizacji pracowniczych. Zarząd Agory, by daleko nie szukać, nie będzie mógł już wtedy wypłacić sobie bezkarnie gigantycznych dywidend, mimo nędznych zysków firmy i zwolnień grupowych pracowników [ i oczywiście pozbawiony zostanie jakiejkolwiek możliwości prowadzenia szkodliwej, antypolskiej działalności jak dotąd ]. Na dyżurny a durny argument rozwolnościowców, że w takim razie firmy wyprowadzą się do innych krajów, gdzie będą miały korzystniejsze warunki do prowadzenia swych geszeftów, odpowiedź jest jedna - a niech wypierdalają, najlepiej od razu wprost na Antarktydę, co to niby łaskę robią prowadząc u nas biznes? Bo ''dają nam pracę'' - a my im zapewniamy za to ogromne zyski, dostarczając pracowników jak i kupując wyprodukowane przez nich towary, więc nikt tu nie zajmuje się działalnością charytatywną. Tylko skończony libertariański debil pokroju Sommera bredzić będzie, że to dobrze jakoby, iż ''Mike Pence wywarł presję na Morawieckiego, aby nie wprowadzał podatku cyfrowego, bo przecież zapłaciliby za to konsumenci''. To tak jakby żądać od właściciela targowiska, by nie pobierał opłaty od sprzedawców za przestrzeń do handlu jakiej im udziela, gdyż wliczą ją sobie w cenę sprzedawanych towarów. Tym bardziej, iż potężna korporacja najczęściej z zagranicznym kapitałem, korzysta na zasobach surowcowych naszego kraju, oraz wyszkolonych dzięki publicznej przeważnie oświacie pracownikach i kadrze inżynierskiej, więc choćby z tego tytułu winna ponosić odpowiednie koszta na rzecz państwa. W przypadku zaś właścicieli platform antyspołecznościowych, to właśnie tacy wyrobnicy i ''cyfrowi proletariusze'' jak niżej podpisany zapewniają im ruch sieciowy, który monetyzują czerpiąc zeń monstrualne wprost zyski naszym de facto kosztem. Bowiem nic lub zgoła marnie  nam za to płacą, jakże więc pasuje do opisu przestępczych praktyk zarządców wirtualnej rzeczywistości marksowska definicja wy-zysku jako pracy nabywanej bezpośrednio w tym celu, aby ''przywłaszczyć sobie bez kupna pewną jej część, którą jednakże sprzedaje się w postaci produktu''. Spokojnie, nikt tu nie zamierza ich wywłaszczać zaraz z wszystek kasy, wystarczy jeśli zaczną wreszcie jak reszta ponosić koszta obciążeń podatkowych proporcjonalnie do osiąganych przez się zysków, na dziwki i szampana im jeszcze starczy, bez obaw. Tym bardziej, że jest to w gruncie rzeczy także w interesie najbogatszych, bowiem skumulowanie kapitału w rękach nielicznej oligarchii, przy jednoczesnym wyzuciu z wszelkiej nieomal własności mas spauperyzowanych proletariuszy, rodzi potencjalnie niebezpieczną sytuację rewolucyjną. Wprawdzie nie wierzę w żadne oddolne bunty, stąd od początku sceptycznie podchodziłem do QAnonowych teorematów, mimo iż rad bym widzieć jak wszem głoszę w pełni wolnościową, republikańską dyktaturę. Niemniej takowy stan istnienia skrajnych nierówności majątkowych, powoduje również zaciekłą rywalizację wśród władającej zasobami kasty, której frakcje nie wahają się w tym celu posługiwać zrewoltowanym motłochem, co właśnie mieliśmy okazję obserwować w upadającym Imperium Americanum. Dlatego skończy ona po okresie jałowych, wyniszczających walk zdziesiątkowana i ubezwłasnowolniona finansowo pod panowaniem nowego Cezara. Nie może być inaczej, skoro odrzuciła mocno niedoskonałą wprawdzie, lecz jedyną szansę ratunku jaką stwarzała dlań polityka prowadzona przez Trumpa. Przy czym wcale nie jest powiedziane, iż koniec globalnej hegemonii Stanów Zjednoczonych [ ale nie ich samych! ] musi oznaczać zaraz przejęcie roli przez Chiny - raczej ta ''bestia wyjdzie z morza'', zrodzi ją w bólach sam Okcydent na czele z USA, które właśnie wkroczyły w okres burzliwych przemian, po których same się nie rozpoznają. Opisem jednak głębszych przyczyn niniejszego procesu zajmiemy się inną porą, a póki co pozostało nam tylko czekać, kiedy amerykańscy staliniści rzucą się do gardeł tamtejszym trockistom, po czym pożrą się z maoistami, bo sekciarstwo i krwawe walki frakcyjne są wpisane w istotę każdego bolszewizmu.

sobota, 9 stycznia 2021

''Farewell, America''...

...chciałoby się rzec, żegnaj wraz z całym Okcydentem, bo tylko skończeni germanodebile pokroju Zychowicza, i niestety Cenkiewicza wierzyć mogą, że koniec globalnej hegemonii USA oznaczać może, iż sama Europa pod przywództwem Niemiec będzie w stanie już nawet nie tyle odrodzić się, co zachować swój status polityczny i ogólnie cywilizacyjny. Zanim jednak przejdę do rzeczy wypada poświęcić nieco uwagi pozornie błahemu, nie związanemu rzekomo z tematem problemowi, cierpliwości jednak w toku wywodu wyjaśni się czemu ma to służyć. W za-poprzednim wpisie wspomniałem na wstępie o pewnym psychopacie pozwalającym sobie na autentycznie mizoginiczne wypowiedzi, nawołującym wręcz do ostrego dominowania kobiet i to wszystkich, a nie tylko żywiących sado-masochistyczne skłonności. Tak więc teraz w kontrze i dla równowagi na drugą nóżkę, przytoczę parę zjebanych Julek jako lekcję poglądową patologii. Oto niejaka @balsamistka, studentka farmacji z Opola, występująca także pod nickiem ''rudy elfo''. Przemiła ta jakże dziewuszka, kwiat narodu normalnie prezentuje nam otóż na swym profilu możliwości wokalne, przedrzeźniając rykiem ''Barkę'' na okazję Bożego Narodzenia, świętując w towarzystwie podobnych sobie spierdolin. Wprawdzie rzeczony utwór faktycznie jest koszmarnie kiczowaty, i stanowi jak dla mnie para-religijny odpowiednik ''Białego misia'', kwintesencję wręcz ''kremówkowego'' niestety polskiego katolicyzmu, wiadomo jednak, że wulgarna głupa cipa nie z tego kpi, lecz szydzi z istoty chrześcijańskich świąt jako takich. Piździelca należałoby wziąć za rude kudły na durnym łbie, po czym zawlec na Bliski Wschód czy do Egiptu, wszędzie tam, gdzie wyznawcy Chrystusa płacą bywa życiem nawet za wierność dla Ukrzyżowanego - możesz być z siebie dumna bezmózga kanalio, właśnie nasrałaś niniejszym na groby gwałconych masowo i mordowanych przez muzułmanów tamtejszych chrześcijanek. Czego się jednak spodziewać po żeńskim zjebie, który spowiedź porównuje do srania, sama uważa się za ''boga'' - chyba ''boginię'' powinno być, bo tak jedzie seksizmem - i serio rozważa postawienie na grobie ''kaczora'' znicza z pozytywką wygrywającą ''jebać PiS''? Do tego jak każda rozhisteryzowana Julka musi oczywiście robić dramę rodzicom, szczególnie ojcu zarzucając mu, że jest ''seksistą'', bo ośmielił się polecić jej posprzątać w domu. Nie dziwota stąd, że nieszczęsna matka nazywa ją swoją ''porażką wychowawczą'' i faktycznie współczuję, szkoda że nie była taka ''wyzwolona'' obyczajowo jak córeczka i nie wyskrobała ścierwa. Na szczęście potomkini wyraża już za to chęć podwiązania sobie jajników, otwarcie gardzi ''bąbelkami'' życząc wraz ze swym Oskarkiem dziecku sąsiadki, by zrobiło sobie krzywdę, oby więc wytrwała w postanowieniu nierozmnażania się, tak trzymać ruda kurwo! Mam prawo mówić tak o chamskiej suce nazywającej Lecha Kaczyńskiego ''skurwysynem'', wprawdzie nie był to nigdy polityk z mojej bajki i wiele mógłbym mu zarzucić, choćby głupie przepraszanie Czechów za ODZYSKANIE przecież, a nie żadne tam ''zajęcie'' Zaolzia, nigdy jednak nie posunąłbym się do obrzucania go takowym łajnem, czy życzenia mu wprost najgorszego jak ona Bosakowi za poparcie dla wiadomego wyroku TK. Sama zresztą przyznaje, że jest spierdoliną życiową pisząc otwarcie: ''jestem chodzącym wkurwem'', ''gdyby nie Twitter, to chyba byłabym samotnym gównem bez jakichkolwiek znajomych'', i to najlepsze - ''Powinnam być do końca życia sama i być izolowana od ludzi bo wszyscy mnie wkurwiają a ja chcę tylko pieniążki i spokój a nie mam żadnej z tych rzeczy'', JPRDL:))). Pogratulować nieczęstej u lasek szczerości, zarazem chyba cierpi na dość typowego u bab ''bordelajna'' miotając się od deprechy do samozachwytu, na jej profilu sporo oczywiście fotek własnego tyłka, buziaczków czy nagiego prawie ciała, których jako żywo nie mam najmniejszej ochoty linkować, bo budzi we mnie wstręt przypominając wychudłą, rudą szkapę. Oto nowy gatunek nadwiślańskiego człowieka, post-Polka czy raczej typowa ''p0lka'' pisana przez zero: brzydka, chamska, agresywna, pazerna na kasę, obleśna, przepełniona nie popartymi niczym ambicjami, bezbrzeżnie głupia i zakochana przy tym w sobie, choć doprawdy nie ma w czym, rozhisteryzowana, królowa gównianej dramy nie szanująca żadnej świętości, jadowicie wredna, jednym słowem chodząca parodia kobiety. Jedyne do czego się takowe nadają, to zostać kolejną żoną przysłowiowego Araba, który już wiedziałby jak poskromić księżniczkę na ziarnku gówna, stąd nie pojmuję doprawdy czemu tylu cebulaków ma z tym problem - przecież oczyszczamy w ten sposób naród z genetycznego śmiecia. Na co nam niby takie kobietony, niech spierdalają i to najlepiej na drugi koniec świata, aż szkoda że nie można nimi handlować, jest przecie tego ścierwa tu tyle nad Wisłą, że można by je opychać masowo jakim dzikusom, starczyłoby dzięki temu nie tylko na 500+ ale nawet i jakże potrzebne nam sensowne inwestycje w infrastrukturę. Byłby wreszcie jakiś pożytek z plagi społecznej Julek i chamowatych karyn, a i Oskarków bo tych z kolei sprzedałoby się muzułmańskim pedałom z domu Saudów, od których ponoć wprost się tam roi. A tak musimy się z gównem męczyć, i po co - jeśli ktoś w świetle przytoczonych wyżej dowodów krańcowego zjebania ''balsamistki'' nazwie mnie po tym ''incelem'', znaczy iż sam jest popierdolony, i to srogo. Mówię bowiem nie o wszystkich młodych Polkach na szczęście, lecz pewnej patologii społecznej, wszakże na tyle już rozpowszechnionej, iż nie można jej ot tak zbyć machnięciem ręki. Piździelce takowe zapewniają przecież masowe wsparcie dla akcji stricte politycznych, nie mogło a jakże zbraknąć na profilu żeńskiego przegrywa wiadomych ''piorunów'', cipa strasznie cierpi z powodu ''patriarchalnej kultury'', której jako żywo nigdy bodaj w Polszcze nie było, budzącej w niej skrupuły czy wrzucić zużytą podpaskę do kosza w łazience u kolegi - jasne, najlepiej od razu wysmaruj mu flupami z pizdy cały kibel. Miarą jej spierdolenia jest, iż wkurwiła się na samego Margota i radykalną lewicę, bo nawet oni uznali, że ''srajk kobietonów'' idzie w złą stronę rozmywając się w histerycznych wulgaryzmach, i poza ''jebać PiS'' nie ma praktycznie nic do zaproponowania, zaś wsparcie ze strony takiego neoliberalnego skurwiela jak Czaskosky dla lewackiej jakby nie było inicjatywy to już przegina totalna, stąd również jemu kazali wy.... Przynajmniej byli w tym konsekwentni przyznaję, ale dla rudej jędzy to ''obrzydliwe'', bo przecie ''dzieli protestujących''. Babon popiera żarliwie protest ''osób z macicami'' kolportując przy tym kłamliwe brednie jakoby Ordo Iuris było za ''prawem do bicia kobiet'', domaga się nie wiadomo jakich praw, a sama zieje seksistowską mizoandrią bredząc, iż ''faceci do wora a wór do jeziora'', za wyjątkiem oczywiście jej Oskarka Przemusia, co się z nim rucha, i po to jej piguły żeby nie było z tego ''bejbika'', słusznie. Nawet zjebane dzieciństwo nie usprawiedliwia równej podłości i chamstwa jakim popisuje się Julka ''balsamistka'', znam przypadki jednostek o wiele bardziej poszkodowanych przez los, które nie posuwają się do tak wściekłej, jadowitej wredoty jaką ona reprezentuje. Dlatego nie jest mi jej ani odrobinę żal, gdy wyznaje: ''nie umiem nawiązywać relacji z ludźmi bo myślę z góry, że mnie nienawidzą ale teraz nauczyłam się z tym żyć ze jestem osobą której większość osób nie rozumie nie lubi i wręcz gardzi'' - słusznie jak widać. Bynajmniej nie życzę jej najgorszego jak ona Bosakowi czy Kaczyńskiemu, lecz porządnego psychiatry i skutecznej terapii nade wszystko, wszakże jako zdeklarowany a-gnostyk w cuda nie wierzę a tylko chyba takowy mógłby ją uratować. Niby tlą się wprawdzie resztki rozsądku w niej, gdy przyznaje, iż śmieszy ją jak wiele z feministek pierwszych skorych do mówienia o ''gwałcie'' i takich tam, same są oprawcami niezgorszymi od ''samców'' na jakich pomstują. Niemniej za dużo gnoju wylała ze swego zaszambionego umysłu do przestrzeni publicznej, aby można tak łatwo odpuścić kanalii, przydałaby się jej porządna szczepionka, ale nie ta co ją chce sobie zaordynować niechętnych temu nazywając oczywiście ''foliarzami'', tylko wprost duchowa na to jednak jest niestety beznadziejnie uodporniona jak większość z pokolenia ameb szkalujących JPII.

Miałem tu zarzucić co nieco o jeszcze bardziej pojechanej Julce, także farmaceutce [ rzeczywiście w tym akurat ''balsamistka'' ma rację - za studiowanie tego gówna powinna być renta, skoro biorą się za nie takie spierdoliny ], co nie może zdecydować się czy jest chłopem czy babą, zamiennie pisząc na swym profilu jako ''ona'' lub ''on''. Język w pełni odzwierciedla tu trza przyznać pomieszanie panujące w jej łbie, podobnie jak u innej o ksywie ''dżasta'', zwierzającej się z kolei jak to zdarza się jej srogo popierdywać, urocze. Mam jednak już serdecznie dość tych pospolicie wulgarnych karyn, pora więc przejść do meritum i wyjaśnić po co rozpisuję się tak o żywych trupach, młodych z wierzchu lecz martwych w środku. Po pierwsze: wszystkie te lewackie kulki analne stanowią idealne produkty współczesnego kapitalizmu, paradoks jedynie dla kompletnie go nie kumających kucerzy, bo rozpatrujących prawidła rządzące przepływem finansów przez różowe okulary swej pomylonej doktryny ''wolnorynkowej''. Prawdziwi przedsiębiorcy zawsze mieli ją głęboko w dupie, traktując co najwyżej czysto instrumentalnie, jako narzędzie duraczenia frajerów, dziś jednak bardziej do tego nadaje się ''tęczawy'' komunizm. Hojny sponsoring przez koncerny oraz banki parad LGBT i ''manif'' jak widać opłaca się wydając obfity plon skurwysynom, urabia masy gówniarzy zwłaszcza czyniąc z nich idealnych konsumentów, łykających bezmyślnie każde serwowane im przez media antyspołecznościowe łajno. Przecież są ''zbuntowani'' jako Netflix każe, potulnie zapewniają swymi pierdoletami ruch sieciowy na pejsbukach czy tiktokach, mają także pełne zaufanie do produktów Big Pharma na wyprzódki chcąc się wyszczepić, w czym jakoś nie przeszkadza niektórym przynajmniej Julciom wyrażanie zarazem pewnych wątpliwości co do skutków ubocznych piguł antykoncepcyjnych. Za to o NOP mówią wedle nich tylko ''foliarze'' od Edzi Górniak, zaś stworzona na kolanie szczepionka godna jest parareligijnego wprost zawierzenia - skądinąd wulgarne ryje mają pełne frazesów o ''demokracji'', ale jakoś nie przychodzi im do zakutego łba, że gdyby serio traktowano jej standardy, wprowadzenie antidotum na rynek poprzedziłaby debata, uczciwie przedstawiająca argumenty za i przeciw. Tymczasem bezmyślny motłoch ''jasnogrodzian'', każdego ośmielającego się wyrażać pewne wątpliwości sceptyka stygmatyzuje i wyklucza z góry jako ''antyszczepa'', bez dyskusji odsyłając do getta wyznawców inżyniera Zięby czy zomowca Czerniaka. Durnie stanowią razem pokolenie masowo wytwarzanego kolektywnego indywidualizmu, doprawdy nie trzeba podawać im specyfiku wywołującego rzekomo jakoweś mutacje genetyczne, oni już są właściwie biorobotami, frankensztajnami cyberkorporacji warunkowanymi behawioralnie przez algorytmy niczym szczury w laboratorium. Skądinąd z racji zaniku realnej jednostkowości należałoby raczej mówić tu o od-osobnieniu, fragmentacji życia społecznego przekładającego się także na rozpad poszczególnych ''ja'', czyli ich schizofrenizację, stąd plaga chorób psychicznych czemu wyraźnie sprzyja również dostępność legalnych i nie [ jeszcze ] specyfików zmieniających świadomość. Dlatego czuję odrazę do zjebów skazanych na własne poniekąd życzenie na zapierdol w jakiej gównorobocie za marne grosze, bo nie pojmują jawnie tym gardząc, że jedynym bodaj na to remedium jest własna silna państwowość i solidarna wspólnota narodowa. Pierdolcie się więc wykorzenione kurwie, pora chyba aby faktycznie biomasę zamieszkującą już tylko bezwładem dziejowym Polskę zastąpiły jakie inne, bardziej żywotne i szanujące tradycję etnosy czy cywilizacje, od srających na groby przodków wulgarnych larw pokroju wymienionych Julek i dupcących je Przemków. Po drugie zaś, i to stanowi sedno sprawy o jakiej tu mowa, plaga społeczna takowych pind trawiąca niemal cały Zachód, jest widomym dowodem upadku Okcydentu na czele z Ameryką, które to mocarstwo właśnie obrało kurs na ścianę, o ile nie wprost ku przepaści. Nie należę bynajmniej do sierot po Trumpie, ale to co robi za opozycję wobec niego jest stokroć gorsze i naprawdę mocno już spierdolone na całego, a najlepszym świadectwem entuzjazm jaki budzi u bezmózgich karyniątek. Tak, mam świadomość, iż podobnych ''końców świata'' zachodniego już żeśmy trochę przeżyli, ale tym razem jest inaczej, i naprawdę grozi mu pochłonięcie przez ''bestię ze Wschodu''. Przykro mi, ale ze spierdolinami pokroju opisanego wyżej uniwersalnego typu ''młodej farmaceutki'' nie mamy przyszłości, dosłownie i nie ma co pocieszać się żałośnie, że to jedynie takie świrowanie za młodu, które przejdzie wraz z wiekiem. Spokojnie można założyć, iż sporo z nich a może nawet większość dzieci mieć nie będzie i zresztą bardzo dobrze, bo strach pomyśleć jakie mutanty by zrodziły te transpłciowe kobietony, niech lepiej się już ''samorealizują'' do usranej śmierci. Jeśli kogoś nie przeraża perspektywa, gdzie za elitę intelektualną kraju robią ''naukawczynie'' wierzące serio, że płeć jest kwestią ''osobistego wyboru'', znaczy iż sam ma zawartość koszarowej latryny pod czaszką zamiast mózgu - kurwa mać, nie chcę jeździć po drogach i mostach zaprojektowanych przez inżynierki odrzucające programowo logikę jako męski ''fallogocentryzm''!!! Widzę już jak z takimi kadrami bierzemy górę w rywalizacji technologicznej z Azjatami, taa na pewno... I na miłość Boską nie sadźcie mi farmazonów o jakowymś ''przełomie antyesencjalnym'' w post-humanistyce, bo skutkuje to jedynie jałowym zaklinaniem rzeczywistości za pomocą szamanerki słownej, zwanej dla niepoznaki ''wypowiedziami performatywnymi''. Puste frazesy nie zastąpią nam realnych instytucji państwowych i społecznych działających w czasie rzeczywistym, zwłaszcza tu w Polsce udawanie że żyjemy gdzie indziej i zachłystywanie się każdą modną bzdurą z Zachodu znowu sprowadzi na nas katastrofę dziejową. Prawdziwą sanację intelektualną należałoby zacząć od spalenia na stosie wszystkich prac Hegla, bo to on bodaj jako pierwszy zaczął głosić w swej ''Fenomenologii ducha'', iż jakoby ''nie sposób w języku, składającym się z samych ogólnych pojęć, odtworzyć jakiegokolwiek konkretu'', stąd wedle niego tylko porzucenie nostalgii za utraconą w opisie rzeczywistością umożliwia nam pracę w słowie. Dowodem koszmarny bełkot jego dzieł, który przerósł jedynie doprowadzając do ''samoznicestwienia'' Heidegger, powtórzmy więc za najwybitniejszym polskim wieszczem: ''przekleństwo tym Niemcom, panteistom, filozofom''!

Mowa bowiem nie o patologii umysłowej trawiącej jedynie hermetyczne środowiska akademickie, lecz pospolitej już infekcji szerzonej przez media antyspołecznościowe, zarażającej swym jadem krwiobieg wspólnoty. Wszakże antidotum na plagę chamowatych, tępych bździągw nie stanowi podkreślam jeszcze raz stulejarska sekta, lecz p0lce przeciwstawić należy głównie tak postponowaną ostatnio Matkę Polkę, co w tutejszych warunkach nigdy nie oznaczało rzekomo bezwolnej klempy, lecz kobietę dumną, dzielną i aktywną także zawodowo. Baby w Polsce nigdy nie mogły pozwolić sobie na luksus leżenia na mieszczańskiej sofie, i bycia li tylko utrzymanką męża, trudne okoliczności dziejowe wprost zmuszały je do trudnej walki o byt. Feminizm taki jakim on jest obecnie stanowi obcy nam kulturowo, sztuczny całkiem przeszczep ideologiczny z Zachodu, groteskowo wręcz nieodpowiedni dla nadwiślańskiego kontekstu snobizm intelektualny, żerujący na naszym kompleksie prowincjusza, w tym wypadku ''brzydkiej panny na wydaniu'' co sobie upierdoliła, że niepotrzebny jej facet ni dzieci dorabiając tym samym gębę do żałosnego stanu w jakim tkwi. Podobny jest on w tym LGBT, ale i wolnorynkowym, libertariańskim pierdoletom mieszającym kucerzom a i niektórym karynom we łbach, stąd nie kryję liczę, że upadek globalnej hegemonii Ameryki [ lecz nie jej samej ] będzie miał przynajmniej ten oto dobry skutek, iż sprawi różnym ''prodżektom'' Arizona kłopoty finansowe, zbraknie im kasy na duraczenie rozwolnościowymi bredniami miejscowej gówniażerii podczas sponsorowanych przez  nie ''miltoniad''. Osłabnie przeto ich  szkodliwy wpływ, tak samo jak lewackich zjebów pokroju wspieranego przez Obama ''fądejszyn'' Barta Staszewskiego, kwestią otwartą jedynie pozostaje czy ekipa, która obaliła Trumpa na drodze faktycznego zamachu stanu chce znicestwić całkiem USA, by przekształcić je w totalniacki twór na podobieństwo komunokapitalistycznych Chin w imię ustanowienia jakowejś globalnej ChinAmeryki, czy też ''rozszerzonego Zachodu'' o jakim prawił Brzeziński com tu niedawno referował, mającego rozciągać się ''od Vancouver po Władywostok''. Nic wszakże może z tego nie wyjść, bowiem Chiny jak wszystko na to wskazuje wypięły się na ofertę post-amerykańskich globalistów, podejmując grę na własnych zasadach o czym świadczy choćby montowana przez nie strefa ''wolnego handlu'' obejmująca kraje Pacyfiku. Z kolei UE pod przewodem Niemiec właśnie sfinalizowały umowę inwestycyjną z CHRL, której to ratyfikowanie jawi się w obecnych warunkach czczą formalnością, skorośmy zgodzili się na mechanizm ''praworządności'' jakim Berlin może nas szantażować, wymuszając odpowiednie dlań decyzje na władzach III RP, jakimi by one nie były. Nie ma wszakże wobec tego alternatywy przez skąpstwo i krótkowzroczność Amerykanów sądzących najwidoczniej, że wykpią się marnymi groszami wobec skali wyzwań, jakie nastręczało wypełnienie realnymi inwestycjami w infrastrukturę projektu Międzymorza. Skoro tak pozostaje niestety już tylko po staremu znana nam do urzygu Mitteleuropa, ewentualnie pokombinowana z chińskim formatem 17+1 nad którym roztoczy bezpośrednio post-radziecki parasol wojskowy Rosja. Należy więc pożegnać się z marzeniami o Wyszehradzie, autonomii choćby politycznej jak i ekonomicznej krajów naszego regionu, post-amerykańscy globaliści jacy postanowili najwidoczniej pogrzebać własny kraj w imię swych mrzonek, nie udzielą temu już najmniejszego wsparcia, jeśli nie zrobiła tego ''narodowo'' nastawiona ekipa Trumpa. Zresztą może i była na to szansa za jego drugiej kadencji, no ale wyszło tak nie inaczej, stąd pora na orzeźwiający kubeł zimnej wody, zanim obudzimy się już nawet nie z ręką, co wprost twarzą w nocniku. Przewartościowanie map mentalnych, jakie nas wskutek tego czeka, sięga o wiele dalej niż tylko doraźne przeorientowanie sojuszy, zamianę słabnącego w oczach zamorskiego hegemona na bliższego nam geograficznie ''dziedzica pruskiego'', oraz ponowny ''reset'' czyli wymuszone ''pojednanie'' z Rosją. Rządzący nami - przynajmniej formalnie - kompletnie tego nie ogarniają, o czym świadczą groteskowe peany prezydenta RP na cześć ''amerykańskiej demokracji'', i to właśnie gdy sypie się ona na całego, jak i wiernopoddańcze adresy do Bidena słane przez żałosnego typa robiącego za lidera ''opozycji'' parlamentarnej. Jakże to kontrastuje z  realizmem politycznym Piłsudskiego, który nie na darmo beształ w ostrych słowach służalczość współczesnych mu rodaków wobec Zachodu, mówiąc: ''Wyzyskiwali to zagrożenie Polski wszyscy nie wyłączając (mówiąc żartem) nawet Murzynów. Ze strony Polaków znachodzono tylko jeden na to sposób: włażenie do dupy wszystkim, nawet Murzynom, i być w tych dupach obsrywanym''. Jak referując niniejsze gorzkie a trafne uwagi zauważył Andrzej Nowak:

''Przeciw takiej postawie Piłsudski protestował całą swoją polityczną wizją i praktyką. Jednoznacznie też wskazywał, gdzie leży największe ryzyko przyjęcia takiej postawy i utrwalenia jej w polityce polskiej – w relacjach z Zachodem, z mocarstwami zachodnimi, które tworzą swój ład międzynarodowy, starając się wciągnąć do niego Polskę jako jedno z jego narzędzi, narzędzi zabezpieczających ich – a nie polskie – interesy. Polska może wchodzić w relacje z Zachodem jedynie jako partner równorzędny, a to będzie możliwe tylko wtedy, kiedy ustabilizuje swą pozycję, swą siłę na wschodzie kontynentu (…).''

Dziś za to obwołany by został ''ruskim agentem'', i to przez tych właśnie co się nań powołują obecnie w Polsce, dlatego mało co mnie tak wkurwia jak porównania PiS z ''sanacją'', zaś samego Kaczyńskiego z Piłsudskim jak choćby czynią to nagminnie korwinozjeby, nic bardziej odległego od prawdy. Bowiem prawdziwemu Naczelnikowi jak widać obce całkiem było ślepe zapatrzenie w Okcydent, nie miał on złudzeń co do polityki mocarstw zachodnich, owszem korzystając dla własnej jak i swej ''kadrówki'' korzyści ze wsparcia kajzerowskich Niemiec i tajnej policji C.K monarchii, a później anglosaskiej masonerii, ale przecież i japońskiego wywiadu wojskowego, szkolącego mu w dywersyjnej robocie zbrojne bojówki, niezbędne w traktowanej serio praktyce politycznej. Zawierał także kiedy trzeba taktyczne sojusze zarówno ze Stalinem jak i Hitlerem, ani przez moment nie wątpiąc w ich tymczasowość, ni żywiąc mrzonek co do rzeczywistych motywów tychże imperialnych monstrów. Pytanie, retoryczne niestety, czy w III RP istnieją politycy zdolni do równej giętkości strategicznej, bo coś mi się widzi, że nawet pozbawieni i tak realnej siły politycznej narodowcy, odmieniający przez wszystkie przypadki, słusznie skądinąd, hasło ''polityki wielowektorowej'' nie byliby doń zdolni. Bowiem nie ma po temu obecnie woli nie tylko wśród decydentów czy tym bardziej opozycji, ale i w samym społeczeństwie, bo już nie narodzie z przetrąconym przez nie przerobioną do dziś traumę II wojny światowej kręgosłupem. Nade wszystko zaś narzędzi takich jak, nigdy dość tego powtarzać, własna silna dysponująca zaawansowanym technologicznie uzbrojeniem armia, budzące respekt u obcych tajne służby, oraz zasobna w RODZIMY kapitał ekonomia - własny powiadam, czy kuce jak i lewaki mnie słyszą?! Nawiasem polski nacjonalizm u swego zarania także był efektem ślepej fascynacji Dmowskiego i jego akolitów Zachodem, szczególnie krajami anglosaskimi, czemu towarzyszyła pogarda wobec Orientu na czele z kojarzoną z nim Rosją. Sojusz polityczny jaki zawarli z nią endecy nie był więc podyktowany jakowąś ''rusofilią'', lecz miał ścisły związek z ówczesną antygermańską orientacją Petersburga oraz porozumieniem tegoż z Francją i Anglią. Dopiero wizyta w Japonii przedsięwzięta przez Dmowskiego, by storpedować plany swego rywala Piłsudskiego, i towarzyszący temu ożywczy szok kulturowy, wymusiły na przywódcy Narodowej Demokracji przewartościowanie swych zapatrywań nad Azję jak i samą naturę nacjonalizmu, w kierunku bardziej ''organicznym'' a nie li tylko ''umowy społecznej'' na zachodnią modłę. Pogłębiły zaś ten proces refleksje poczynione przezeń już pod koniec życia, w latach 30-ych przewidujące mocarstwowy potencjał Chin, trawionych w owym czasie ''smutą''. Wróćmy jednak do chorego kolosa jakim jest Imperium Americanum obecnej doby, bowiem jako się rzekło bieg dziejów wymusza na nas konieczność zmiany zapatrywań wobec niego i ogólnie całego Okcydentu, obalenie przesądów jakie panują w tym względzie nad Wisłą. Nie roszcząc sobie pretensji do całościowego przewartościowania w pojedynkę rzecz jasna, co byłoby objawem gnostyckiej megalomanii, możemy wszakże podjąć trud dokładając skromną cegiełkę dla sprawy niezbędnego oczyszczenia z plew polskich umysłów. Chcąc nie chcąc musimy się na to zdobyć ryzykując obwołanie ''ruskim agentem'', co jest szczególnie groteskowe w kontekście rojeń Brzezińskiego, ''mentora Obamy'' jakby nie było, a więc i ekipy jaka właśnie przejęła władzę w USA, o włączeniu ''liberalnej'' Rosji do ''rozszerzonego Zachodu'', czy raczej globalnej Północy z epicentrum w Arktyce. Uprzedzam podchodzę do rzeczy metapolitycznie, ustalenie okoliczności zadymy na Kapitolu pozostawiając bardziej ode mnie kompetentnym w tej materii Foxowi czy Spiskologowi, i po to kto chętny na ich blogi odsyłam. Aczkolwiek dodam jedynie dla porządku, iż nie śmieszkowałbym z podejrzeń o ewentualnej prowokacji odrzucając je z góry jako rzekomy ''szuryzm'', wprawdzie historia ze słynnym już ''bizonem'' okazała się celowo zapewne puszczonym w obieg ''fejkiem'', jednak inny przebieraniec w skórach biorący udział w groteskowej akcji ''obywatelskiego nieposłuszeństwa'', zidentyfikowany został jako syn ''koszernego'' sędziego stanowej judykatywy z nominacji D*kratów. Jeśli zaś potwierdzą się wieści szerzone przez lewackie koreczki dodupne, jakoby w najeździe na Kapitol brali udział jacyś amerykańscy naziole i KKK, będziemy mieć już pewność, że doszło do prowokacji, bowiem wszędzie tego typu organizacje naszpikowane są wprost bezpieką. Tym bardziej, że dziwnym zbiegiem okoliczności miały akurat wtedy odbyć się przesłuchania przed Kongresem w sprawie fałszerstw wyborczych, niby więc czemu zwolennikom Trumpa zależałoby na ich storpedowaniu, nic się tu kupy nie trzyma. Przypomniało mi to podobny zajazd na mniejszą skalę sprzed ponad pół wieku temu już będzie, jakiego dokonała murzyńska bolszewia z ''Czarnych Panter'' na gmach stanowego parlamentu Kalifornii, z tą wszakże różnicą, że komuno-rasistowska tłuszcza uzbrojona była wtedy w strzelby i karabiny dostarczone jej przez prowokatora FBI jak dziś już wiadomo, Richarda Aoki. O bezczelności i monstrualnym zakłamaniu tych co sami szczuli lewacki motłoch antyfiarzy i BLM, dziś zaś potępiają gromko pro-Trumpowych demonstrantów szkoda nawet gadać, rzecz bowiem jest oczywista dla każdego nieuprzedzonego obserwatora zdarzeń. Nie na tym więc będę się skupiał, lecz opisie głębszych przyczyn żałosnego doprawdy stanu w jakim znalazła się polityka ''wiodącej światowej demokracji''. 

Trafnie jak zawsze zresztą wypunktował je Andrew Michta, wskazując przede wszystkim na zachłyśnięcie się przez elity amerykańskie triumfem odniesionym nad sowieckim komunizmem. Uwierzyły one najwidoczniej we własną propagandę, iż stało się to jakoby li tylko dzięki potędze oddziaływania ideologii liberalnej, z towarzyszącymi jej wolnościowymi frazesami o swobodzie globalnego handlu, powszechnym dobrobycie i prawach człowieka. Tymczasem, jak przypomina Michta, decydujące tu były ''twarde'' czynniki jak najpotężniejsza na świecie marynarka wojenna, takiż potencjał nuklearny, postęp technologiczny dokonany dzięki inwestycjom rządowym w potężne laboratoria naukowe, bo na bajeczki o innowatorach z piwnicy mogą nabierać się tylko beznadziejne kuce, rozwinięty jeszcze wówczas amerykański przemysł etc. Pasożytujące na własnym kraju elity finansowe ze Wschodniego Wybrzeża, bogactwo zawdzięczające głównie złodziejskiej spekulacji wirtualnymi aktywami, wraz z rodzącą się w owym czasie przełomu na drugim końcu Ameryki potęgą kalifornijskich cyberkorpo, wespół uznały jednak, iż ojczyzna przestaje im się opłacać. Zaczęły więc bezmyślnie we własnym krótkowzrocznie pojętym interesie stosować na potęgę outsourcing, faworyzując migrantów zarobkowych kosztem rodzimego pracownika oraz przenosząc produkcję do innych krajów, nade wszystko Chin. Zaślepione czerpanymi stąd ogromnymi zyskami debile nie pojmowały, iż w ten sposób na dłuższą metę kręcą sznur na własną szyję, dając do ręki ''barbarzyńcom'' niezbędne ku temu narzędzia. Sądzili w swej głupocie, że Chińczyk będzie już chyba zawsze zapierniczał dla nich za przysłowiową ''miskę ryżu'', ewentualnie wraz ze wzrostem zamożności tamtejsza klasa średnia doprowadzi nieuchronnie jakoby do ''liberalizacji'' reżimu. Nie przyszło im jakoś do zakutego łba, iż właśnie dlatego rzuci im ona wyzwanie, nie godząc się na wyznaczone przez Okcydent miejsce, poszła więc tym samym w las nauka jakiej dostarczył włoski faszyzm. Bowiem to nikt inny jak klasa średnia wyniosła do władzy w Italii marginalną lewicową sektę, jaką pierwotnie była grupa zwolenników Mussoliniego, gdyż oni dopiero wyartykułowali w pełni jej imperialne aspiracje - opisuje to znakomicie w poświęconej temu zagadnieniu pracy badacz Emilio Gentile. Obejmujący niemal cały świat ''wolny handel'' i swoboda przepływu ''ponadnarodowego'', a w praktyce głównie zachodniego kapitału stworzyła to monstrum, jakim są obecne Chiny. Na gruncie więc obowiązującego wciąż globalistycznego paradygmatu nie sposób przebić go osinowym kołkiem, i to właśnie mniej lub bardziej udolnie próbował dokonać Trump, daremnie jak widać. Tacy jak on czy Michta apelujący słusznie, lecz bezskutecznie o powrót do ducha produktywności, ale i patriotyzmu oraz solidaryzmu społecznego jakie wyniosły USA do statusu światowego mocarstwa, reprezentują współczesne stronnictwo ''popularów'', czyli tę część elit Zachodu, która pojmuje iż w ramach obecnego modelu doszliśmy do ściany. Niestety większość z nich obrała ucieczkę do przodu, co nie wątpię doprowadzi je w dłuższej perspektywie do w pełni zasłużonej zagłady, a co najmniej politycznego i ekonomicznego ubezwłasnowolnienia. Dokładnie jak to miało miejsce za późnej republiki w starożytnym Rzymie, bo choć nie sposób wejść dwa razy do tej samej rzeki jak nauczał przemądry Heraklit, niemniej istnieją w dziejach ''stałe warianty gry'' a historia bynajmniej nie powtarza się jako farsa, wbrew temu co bredził Marks. Powtarzam, nie należę do rodzimych sierotek po Trumpie, pamiętam doskonale chamstwo jakim popisał się Pompeo podczas chucpy antyirańskiej konferencji urządzonej nam w Warszawie, a i Żorżeta skończona idiotka niech spierdala. Nie o to więc idzie, by opłakiwać histerycznie upadek prezydenta USA jak i wszystko na to wskazuje samej Ameryki, lecz uświadomienie sobie, że może to również nas pociągnąć na dno, bośmy za bardzo zawierzyli w budowany przez Jankesów i ogólnie zachodnich globalistów porządek światowy. Wygląda stąd, iż przyjdzie nam srogo zapłacić kolejny raz w historii za brak solidnego dupochronu na wypadek obrócenia biegu wypadków dziejowych, w tym rzecz i po to się rozpisuję, aby chociaż mentalnie przygotować unikając przez to panikarstwa w jakie wpadną tępe Julki i Oskarki, gdy wybudzą się z narkotycznego snu globalnego LGBTarianizmu z ryjem w nocniku.

Należy więc liczyć się ze zwycięstwem prawdziwej ''bestii ze Wschodu'', bo nie mam złudzeń iż będziemy wtedy kopani przez nią po tyłkach, na własne poniekąd życzenie, dla osłody co najwyżej zaserwuje nam ona cudnego dopalacza jak w ''Nienasyceniu'' Witkacego. Zgadzam się również w tym akurat z Bartosiakiem, który przenikliwie zauważył, że jeśli do tego dojdzie ciż sami dokładnie co dotąd potępiali gromko Chiny za łamanie przez nie ''praw człowieka'', nie tylko nabiorą wody w usta, lecz wprost z równą żarliwością poczną przekonywać o nieodzowności i ''bezalternatywności'' sojuszu z Pekinem. Dokładnie jak towarzysz Balcerowicz, przeflancowany płynnie z marksizmu-leninizmu i ''wiecznego sojuszu'' ze Związkiem Radzieckim, na neoliberalizm rodem z USA, czeka nas więc zapewne w ciągu najbliższej dekady fala politycznych ''coming-out''ów [ stawiam, że jednym z pierwszych będzie Gówin, bo to wybitnie koniunkturalna ameba ]. Liberalno-lewicowy prawoczłowieczyzm skazany jest na porażkę w konfrontacji z rosnącymi w siłę komunokapitalistycznymi Chinami, o czym najlepiej świadczy nędza jego krytyki reżimu w Pekinie. Świetnie punktuje ją Dawid Goldman wskazując, że kombinacja nowych technologii z liczącą tysiące lat tradycją zarządzania ludzkimi masami może sprawić, iż Chińczycy przezwyciężą potencjalne dla ich rozwoju zagrożenia, jak choćby starzejące się gwałtownie wskutek przemian cywilizacyjnych społeczeństwo. Przypomina, że sytuacja pod tym względem sojuszników USA w regionie jak Korea Południowa, Tajwan czy zwłaszcza Japonia wygląda jeszcze gorzej, a i same Stany Zjednoczone gdyby nie latynoscy imigranci zaliczyłyby podobną padakę. Poza tym burzliwy rozwój technologiczny jaki przeżywa azjatyckie mocarstwo, i przez to automatyzacja produkcji i usług może w dużym stopniu znakomicie rekompensować ubytek pracowników, przynajmniej w kluczowych gałęziach gospodarki, gdzie i tak wiele czynności jest już mocno zmechanizowanych. CHRL jest też wprawdzie niemal równie mocno zadłużone co schyłkowe Imperium Amerykańskie, lecz za to posiada korzystniejszą tegoż długu strukturę, bowiem Jankesi pożyczają głównie jedynie po to by oddać, przelewając tym samym z pustego w próżne. Tymczasem władze Chin finansują konkretne inwestycje w infrastrukturę i zbrojenia, owszem utopiono przy tym mnóstwo kasy w różne ''miasta-widma'', niemniej większość z pieniędzy wydano sensownie. Michał Lubina, którego cenię za jego analizy polityki Birmy, ale gdy tylko wyściubi nosa za swą specjalność pierdoli jak poparzony, kontruje tym jakoby 70% chińskich lotnisk przynosiło straty - niech będzie, ale taki Nord Stream dajmy na to niby jest opłacalny finansowo?! Nawet analitycy rosyjskiego SberBanku przyznali, że inwestycja weń zwróci się może dopiero za 20 lat, i to jak dobrze pójdzie. Mimo to umiejący przecież liczyć pieniądze Niemcy prą do zakończenia budowy gazociągu już na bezczela, za pomocą jakowejś ''fundacji klimatycznej'' objawiającej w pełnej krasie cały cynizm grzanej przez Berlin ''zielonej rewolucji''. Idzie bowiem o długofalowy interes strategiczny, czego nie pojmie zarówno dążący jedynie do krótkoterminowego, egoistycznego zysku wolnorynkowy pedolibek, jak i zaślepiony ''tęczawym'' pierdololo lewak, gdyż programowo mają wyjebane na rację stanu państwa i narodu. Nawiasem Bartosiak opiera swą fałszywą tezę o możliwości rzekomego pogodzenia opcji ''atlantyckiej'' z ''kontynentalną'' opierając ją na oświadczeniu baby łżącej, iż Nord Stream jest ''zbyt zaawansowaną'' już inwestycją, aby można ją przerwać co przyznaje z obłudnym ''ubolewaniem'', pomstując w tym samym zdaniu na destabilizującą regionalny porządek Rosję. Nie dostrzega stąd najwidoczniej, iż tym sposobem reprezentowany przez nią rząd sam się do tego przyczynia, niemiecka ''praworządność'' stosuje się jednak tylko do leszczy z Mitteleuropy, nie przeszkadza zaś robić interesy z pomiatającymi ''demokracją'' i ''prawami obywatelskimi'' reżimami jak putinowski czy chiński. Wymarzony przez Bartosiaka scenariusz ziści się więc jedynie w wypadku, gdy dołączy doń Rosja jak chciał Brzeziński, a to oznacza definitywną rezygnację przez Polskę z jakiejkolwiek rywalizacji o przestrzeń Międzymorza z Moskwą, o jakiej pan Jacek prawi od prawie dekady.

Co my tam mamy jeszcze w zestawie znanych do urzygu liberalnych frazesów wymierzonych w Pekin? Ano tak, sławetna ''wolność wypowiedzi'', jak się pod tym względem rzecz ma w ''wiodącej demokracji światowej'' przekonuje się właśnie sam Trump, ''zniknięty'' arbitralnie z sieci władczą decyzją zarządów cyberkorporacji. Okazuje to wyraźnie kto naprawdę rządzi w USA, i dlatego nauczeni przykładem chińscy partyjniacy dyscyplinują w tym samym czasie swój biznes, coby mu nie przyszło wzorem amerykańskich kolegów wyczyniać podobnych numerów na własnym podwórku. Konkretnie po tym jak Jack Ma, właściciel koncernu sprzedażowego Alibaba, ośmielił się skrytykować publicznie politykę gospodarczą władz w Pekinie, zablokowały one debiut giełdowy jego firmy narażając ją tym samym na gigantyczne, idące w miliardy dolarów straty, i wszczęły przeciwko niej postępowanie ''antymonopolowe''. Sam zaś przedsiębiorca przepadł gdzieś jak kamień w wodę od dwóch miesięcy, być może gnije teraz w areszcie domowym lub wprost którymś z licznych w CHRL ''obozów reedukacyjnych'' - niestety Trump nie zrobił tego samego z amerykańską oligarchią finansową i właścicielami platform dezinformacyjnych, czego właśnie zbiera żniwo. Chińskie politbiuro jak widać nie pozwoli sobą pomiatać w równy sposób, co o tyle pocieszające, że dzięki temu me obawy przed ukonstytuowaniem globalnej ChinAmeryki okażą się zapewne płonne, na szczęście. Czy ktoś wyobraża sobie, że Weibo - chiński odpowiednik Twittera - cenzuruje w podobny sposób Xi Jinpinga, lub któregoś z tamtejszych partyjnych genseków? No właśnie, zresztą koncern Alibaba jest akurat pokaźnym udziałowcem rzeczonej platformy komunikacyjnej, i jego były właściciel nie ma szans fikać swym rządom jak Cuker, nie kryję bardzo chętnie obejrzałbym proces pokazowy tegoż skurwysyna, podobnie jak reszty właścicieli portali dezinformacyjnych i mediów antyspołecznościowych, cóż pomarzyć można. Nawiasem amerykańska i nie tylko prawica jest bezbronna wobec bezczelności BigTechu przez swe wolnorynkowe zjebanie, bo jak niby teraz uzasadni poskromienie rozbestwionych cyberkorporacji, przecie to dla niej ''socjalistyczny'' interwencjonizm państwowy w gospodarce?! I kto niby ma tego dokonać - wymarzone przez liberałów karłowate ''państwo minimum'' z paździerza i dykty? Albo może jakoweś  pospolite ruszenie konsumentów, o jakim bredzi wyłysiały kuc Bożydar Wiśniewski? Dopóki po obu stronach oceanu nie dotrze do reakcjonistów obecnej doby, że libertarianizm jest brudem, który należy zeskrobać z prawicy, aż prosić się będą o polityczne dymanie. Dlatego cieszy ewolucja amerykańskich Republikanów w kierunku prawicowej partii robotniczej, oby tamtejsi populiści wykopali ze swych szeregów oligarchię zblatowaną ze złodziejską, pasożytniczą finansjerą. No i nie zapominajmy dyżurnego ''argumentu'' wszelkich rozwolnościowców, iż jakoby tylko swoboda inicjatywy prywatnej pozbawiona wszelkiej interwencji państwa, gwarantuje ''innowacyjność'' gospodarki i rozkwit kultury, edukacji, ogólny postęp nauk etc. Cóż, póki co oświata publiczna w USA mimo ogromnych nakładów prezentuje żenujący wprost poziom, tak wiem magiczna ''niewidzialna ręka'' w pełni wolnego rynku miałaby cudownie uzdrowić sytuację pod tym względem. Tylko że jakoś dziwnie na perspektywiczne kierunki zaawansowanych technologii garną się głównie wychowani w ''zamordyzmie'' Azjaci, a nie tak przecież libertariańscy Amerykanie, ''duch swobody'' nie przekłada się więc na sukces osobisty i rzeczywisty rozwój kraju. O całej reszcie, czyli represjonowaniu przez Chiny wszelkich mniejszości z seksualnymi na czele itd. nie chce mi się już gadać, bo to właśnie przez podobne bzdury Zachód sam zapędził się w kozi róg. Aha, zapomniałbym przecież o faktycznie gigantycznej korupcji panującej na szczytach władzy w CHRL - niewątpliwie nowy prezydent Stanów Zjednoczonych a zwłaszcza jego syn stanowią chlubne przeciwieństwo takowej deprawacji, i w ogóle wzór wszystek cnót:))). Szydzę, lecz nie przemawia przeze mnie bynajmniej zawiedziona fascynacja USA, bowiem dawno wyleczyłem się z jakichkolwiek złudzeń co do realnej polityki tegoż mocarstwa. Jeśli już to raczej lekka trwoga, iż wkraczamy całkiem nieprzygotowani w niebezpieczny okres wróżący dziejowe zawirowania, do tego gdy kolejne pokolenie wynarodowionych post-Polaków i p0lek wciąż pogrążone jest w hipnozie swej wersji ''amerykańskiego snu''. Pomnę czasy zdychającej komuny, kiedy fascynacja Zachodem objawiała się u młodzieży kolekcjonowaniem pustych puszek po piwie i napojach kolorowych, a więc de facto zbieraniem śmieci i w gruncie rzeczy durne Juleczki wraz z Oskarkami czynią to samo, tyle że w cyfrowej wydaniu pakując sobie już bezpośrednio odpady do łba. Zamiast jednak narzekać wolę upatrywać w nadchodzącym niechybnie przesileniu szansę, rozwój wypadków postawi nas przed koniecznością stworzenia wreszcie jakiejś formy czysto polskiego ''eurazjatyzmu'', o czym trąbię wraz z paroma kumatymi osobami od przeszło dekady już będzie. Mowa tu nie o przerzuceniu się ze ślepej fascynacji Zachodem, na równie głupią Orientem, lecz jak sama nazwa wskazuje uparte dążenie do maksymalnej suwerenności, na ile tylko można ją zyskać w danych okolicznościach miejsca i czasu. Wątpię wprawdzie w instynkt samozachowawczy własnej nacji, obserwując tępotę nie ogarniających najwidoczniej kuwety współplemieńców, o tak zwanych rodaczkach w typie opisanej na wstępie nie wspominając, ale jeśli okażemy się niezdolni do sprostania wyzwaniu jakie rzuca nam historia, sytuacja przynajmniej będzie pod tym względem jasna, pójdziemy na dno poniekąd na własne życzenie i po sprawie. I tym oto optymistycznym akcentem kończę - głębszym, metafizycznym wręcz powodom samozaorania się Ameryki wraz z całym Okcydentem, przyjrzymy się kiedy indziej.