sobota, 24 czerwca 2023

Rosja - dupa Zachodu.

C.d. rozważań na kanwie żywotu Drakuli, który to dał pretekst politycznej sekcie ruskich wyznawców starotestamentowej tyranii, dla stworzenia przez nią podwalin kremlowskiego ''samodzierżawia'', jako anarchii podniesionej do rangi zasady władzy. Dlatego Rosja to siewca chaosu a nie ''miru'' i masońskie ''ordo ex chao'' mogłoby stanowić dewizę jej nierządu. Przy okazji należy także rozprawić się z pieprzeniem za Konecznym o jakoby ''turańskim'' charakterze rosyjskiego despotyzmu. Szalenie niebezpiecznym w obecnej dobie, gdyż przedstawianie rosyjskiej inwazji jako rzekomego najazdu ''mongolskich hord'' pomaga Moskalom szerzyć wśród Azjatów, oraz innych nieeuropejskich ras niechęć do Ukraińców, spotwarzać ich jako ''sługusów NATO'' i ''neokolonialnego imperializmu USA''. Utwierdzając jeszcze zachodnioeuropejską lewicę w jej ledwo skrywanej pogardzie do wschodnioeuropejskich ''białych Murzynów'', acz na szczęście coraz skuteczniej rozprawiają się z ową patologią ukraińscy socjaliści, jak zwalczający czynnie rosyjskich agresorów na froncie Taras Bilous. Czemu należy jedynie przyklasnąć, niezależnie od fundamentalnych różnic ideologicznych, z czysto pragmatycznych powodów. Podobnie jak i przekonywaniu do ukraińskich racji krajów ''globalnego Południa'', ze względu na rosnącą w świecie rolę państw Azji, Afryki i Latynoameryki. Generalnie odwoływanie się w zwalczaniu Rosji do antyorientalnych haseł, gdy następnym potencjalnym obiektem moskiewskiej agresji może być środkowoazjatycki Kazachstan, zakrawa na objaw wyjątkowej ślepoty politycznej, o ile nie jawną agenturalność. Bowiem jeśli Moskwa zbrojnie najedzie ów kraj, nawet mimo porażki na Ukrainie a po lutym zeszłego roku nie można wykluczać choćby najbardziej bezsensownych scenariuszy wojennych, rodzimi ''kacapofobi'' ostaną się ze swą antymongolską retoryką tam, gdzie Słońce nie dociera. Dlatego koniecznym jest wykazanie europejskiej natury rosyjskiej tyranii, gdyż nowożytny despotyzm Kremla stanowi mroczną stronę samego Zachodu, jego cień by nie rzec wprost, iż pełni dlań rolę ''cloaca maxima''. I stąd na odwieczny dylemat czy Moskowia to Europa czy Azja odpowiedź brzmi - owszem, to część Okcydentu, ale zadnia! Do rzeczy więc:

Dopiero po nakreśleniu szerokiej panoramy historycznej, możemy wreszcie przystąpić do wyjaśnienia kimże byli owi ''żydowini'' i skąd w ogóle powzięli się wówczas na moskiewskiej Rusi. Otóż przywędrowali wpierw do Nowogrodu wraz z kniaziem Michałem Olelkowiczem, pełniącym tamże rolę namiestnika z nadania władców Litwy. Ród jego stanowi ciekawy przykład kulturowej osmozy bałto-ruskiego pogranicza, po mieczu wywodząc się od litewskich Giedyminowiczów, spokrewniony wszakże i z moskiewskimi Rurykowiczami. Dość rzec, iż matką kniazia Michała oraz jego starszego brata Semena Olelkowicza, ostatniego kijowskiego księcia skądinąd, była ciotka Iwana Srogiego i zarazem córka litewskiej księżniczki poślubionej przez władcę Moskwy. Semen wychował się stąd na moskiewskim dworze babki, będąc zarazem prawnukiem wielkiego księcia Olgierda, ojca z kolei Władysława Jagiełły - jakby tego było mało siostra Olelkowiczów została pierwszą małżonką wspomnianego na wstępie hospodara Mołdawii Stefana Wielkiego. Córka z owego związku Helena Wołoszanka poślubiła zaś najstarszego syna Iwana Srogiego i jego imiennika, zwanego przeto Młodszym, pochodzącego z poprzedniego małżeństwa władcy zanim pojął za żonę Zoe. Olelkowicze nie tylko zresztą z władcami Moskwy byli spokrewnieni, ale i konkurującego wówczas z nią ostro Tweru - małżonką kniazia tegoż grodu ostała się córka Semena Zofia, zresztą sam Władysław Jagiełło był przecież owocem związku Olgierda Giedyminowicza z twerską księżniczką Julianną. Pogubić się można w istnym ''żmucie'' dynastycznych powiązań, łączących rody rządzące późnośredniowiecznymi/wczesnonowożytnymi Litwą, Polską, Rusią i ówczesnymi ziemiami rumuńskimi. Wszakże wiedza o tym konieczna jest dla zrozumienia genezy ''żydowińskiego'' fenomenu, powstałego na styku krzyżujących się wzajem i ścierających zarazem cywilizacji, kultur i religii nie tylko Wschodu i Zachodu, lecz także Północy i Południa naszego rejonu Eurazji. Otóż znając owe więzi rodowe władców litewsko-ruskiego pogranicza nie może już dziwić, że ,,w roku 1460 prawosławni kniaziowie litewscy Semen i Michał Olelkowicze oraz Jerzy Semenowicz Holszański wydali oświadczenie, w którym uznali prymat Wasyla moskiewskiego nad prawosławną, litewską Rusią. Akt ten, wyraźnie godzący w integralność terytorialną Litwy, był kolejnym objawem istnienia opozycji wobec proponowanej przez dynastię Jagiellonów linii politycznej [ na zbliżenie z Polską ]. Było to o tyle niebezpieczne, że Moskwa, do której opozycyjnie nastawieni książęta się odwoływali, starała się wykorzystać każdą możliwość rozszerzenia swego terytorium. Interesując się terenami południowej Rusi Wielkie Księstwo Moskiewskie nie osłabiło bynajmniej swego nacisku na Nowogród Wielki.'' [ cyt. za art. nauk. Katarzyny Krupy ]. Nowogrodzianie popełnili więc fatalny błąd spraszając do siebie Michała Olelkowicza jako obieralnego księcia, pełniącego faktycznie rolę kondotiera, a rzecz miała miejsce pod koniec 1470 roku. Praktykowali bowiem wówczas ''politykę wielowektorową'', lawirując ciągle między Litwą a Moskwą, co rychło skończyło się dla nich utratą suwerenności na rzecz silniejszego. Niestety okazał się nim Iwan Srogi, zaś kniaź Michał oczywiście temu nie zapobiegł, porzuciwszy Nowogród po zaledwie czteromiesięcznym urzędowaniu, jeszcze na odchodne dopuściwszy się mnogich łupiestw. Bowiem liczył na objęcie rządów w Kijowie po zmarłym właśnie bracie Semenie, jednak pomny jego zdrad Kazimierz Jagiellończyk powierzył namiestnictwo księstwa lojalnemu wobec niego litewskiemu wielmoży Marcinowi Gasztołdowi. Rozgoryczony tym afrontem Michał jął knuć przeciwko władcy Polski i Litwy, planując zamordowanie go podstępem w trakcie wesela Fedora Bielskiego, wtajemniczonego w owe zamiary innego z rusko-litewskich kniaziów. Spisek cieszył się też cichym wsparciem Moskwy, a nawet pono krymskich Tatarów. Na szczęście rzecz w porę wyszła na jaw i zdradziecki władyka położył głowę pod katowskim toporem za próbę zamachu na Jagiellona. Intrygująco w tym kontekście wygląda fakt, iż kijowski dwór Semena Olelkowicza stał się ośrodkiem tłumaczeń hebrajskich dzieł na ruszczyznę, które to dały zaczyn działalności ''żydowinów''. Dokonać miał ich przybyły nań w poł. XV wieku z terenów Bizancjum uczony Zachariasz ben Aaron, tudzież znany jako Zachariasz Skara. W korpusie przetłumaczonych przezeń dzieł, obok pism Majmonidesa i ksiąg starotestamentowych, na czoło wybija się wspomniany już alchemiczny traktat Pseudo-Arystotelesa ''Tajne tajnych''. Bowiem w istocie łączy on magię z polityką, będąc czymś w rodzaju korporacyjnego podręcznika zarządzania zasobami ludzkimi swoich czasów. Tak pisze o tym znawczyni przedmiotu, historyk sztuki Ewa Chojecka:
 
''...wielu autorów fizjonomistów pojmowało swoją naukę jako swego rodzaju dyscyplinę „królewską", szczególnie predestynowaną do tego, aby czerpali z niej wiadomości i stosowali je panujący. Źródłem tej myśli były liczne teksty fizjonomiczne tradycyjnie łączone z autorstwem Arystotelesa. Wśród nich odnajdujemy jeden pod nazwą Tajemnica tajemnic (Secretum secretorum), będący apokryficznym listem Arystotelesa do jego ucznia, Aleksandra Wielkiego. W posłaniu tym filozof-nauczyciel poucza swego sławnego ucznia, jak korzystać z wiedzy fizjonomicznej dla dobrego sprawowania rządów. Począwszy od autorów arabskich z VII - VIII w., zaś później łacińskich, Secretum secretorum ulega rozpowszechnieniu jako poczytna lektura, czerpiąc dodatkowo swą popularność z legendy Aleksandra, uosobienia cnót rycerskich i prawzoru idealnego władcy. Zachowało się z górą dwie setki wersji rękopiśmiennych i liczne edycje drukowane tego dzieła. Wchodząca w skład Secretum secretorum teoria fizjonomiczna zostaje przedstawiona przez Arystotelesa Aleksandrowi po to, aby ów praktyczne z niej wyciągnął korzyści w sztuce panowania, aby z wyglądu zewnętrznego należycie ludzi oceniał i trafnie dobierał współpracowników i sługi. Jeszcze pod koniec wieku XVI Jan Baptysta della Porta w De humana physiognomonia powołuje się na ten wątek [...]. Nawiązując do tej tradycji Michał Scot dedykuje w XIII stuleciu swój traktat fizjonomiczny cesarzowi Fryderykowi II, stawiając niejako siebie w roli Arystotelesa, a cesarza w sytuacji Aleksandra. W połowie wieku XV Michał Savonarola (dziad Girolamo) dedykuje swoje Speculum physionomiae księciu Lionello d'Este, najpewniej tym samym wiedziony zamiarem.''

Tak więc związany z Olelkowiczami żydowski uczony przybył w orszaku kniazia Michała do Nowogrodu, skąd jął szerzyć swe herezje na inne ruskie księstwa. Zapewne dzięki możnej protekcji i omawianym już więziom rodowym, owe ''tajemne nauki'' dość szybko zdobyły silne wpływy zwłaszcza na moskiewskim dworze. Biorąc bliskie pokrewieństwo z Olelkowiczami synowej Iwana Srogiego Heleny, nie może stąd dziwić poparcie dla jej politycznych ambicji żywione przez ''żydowinów'' na czele z Kuricynem. Apogeum potęgi owej sekty przypada na okres niełaski Zoe i jej syna Wasyla, jakiego ojciec z bliżej dotąd niewyjaśnionych powodów chciał pozbawić następstwa tronu na rzecz wnuka Dymitra, potomka Heleny Wołoszanki. Rychło jednak kaprys fortuny, lub raczej samego tyrana odmienił dramatycznie losy członków najbliższej rodziny Iwana Srogiego, zlatynizowana bizantyjska księżna i jej syn niespodzianie powrócili do dawnej pozycji na dworze, natomiast wołoska rywalka wraz z efemerycznym ''delfinem'' skończyli marnie w lochu. Musiało to oczywiście pociągnąć za sobą upadek i kaźń członków ''żydowińskiego'' stronnictwa, jego przywódca Fiodor Kuricyn i tak mógł uznać się za ''szczęściarza'', kończąc żywot ledwie na przymusowym zesłaniu w klasztorze. Bowiem jego brat Iwan Wołk spłonął żywcem wraz innymi wyznawcami herezji, niemniej ich polityczne dziedzictwo przetrwało w postaci moskiewskiego samodzierżawia, tyrańskiej formy rządów w Rosji istniejącej do dziś, której sami w końcu padli ofiarą. Trudno orzec co było przyczyną takiego obrotu spraw, najprawdopodobniej miało to związek z rachubami Moskwy wobec hospodara Mołdawii, którego córką a zarazem krewną Olelkowiczów była Helena Wołoszanka. Moskiewski satrapa liczył zapewne na czynny sojusz wymierzony w Polskę i Litwę ze strony Stefana Wielkiego, kiedy jednak ten odrzucił takową zależność Iwan Srogi brutalnie zerwał z nim, wyżywając się okrutnie na synowej i jej potomku, jakiego dopiero co hołubił, oraz przedstawicielach związanej z nimi politycznej sekty. Możliwy w tym jest również jakiś udział osmańskiej Turcji, co sugerował Janusz Ekes nie wspominając wszakże nic o istotnej roli ''żydowinów'' w całej aferze. Bowiem uczony Zachariasz przybył na kijowski dwór litewsko-ruskich kniaziów akurat w momencie upadku Konstantynopola, z terenów zajmowanych właśnie przez sułtanów. Trudno zaś uznać go za zwykłego uciekiniera przed muzułmańską nawałą, skoro nie poniósł specjalnego uszczerbku wskutek straszliwego złupienia Kijowa przez Tatarów w 1482 roku, podobnie jak reszta tamtejszej diaspory odnajdując się po tym na Krymie, a w końcu trafiwszy do syryjskiego Damaszku. Wiązałbym więc jego działalność z turecką dywersją wobec Jagiellonów, szczególnie jako kontrę dla objęcia ich panowaniem Węgier, na które to od dawna zakusy czynili Osmanowie. Cieszący się wsparciem wielu sefardyjskich Żydów, prześladowanych a w końcu wygnanych naonczas z katolickiej Hiszpanii, co także zapewne miało znaczenie w omawianych tu wypadkach. Wszakże nawet gdyby potwierdził się pewien wpływ muzułmańskiej Turcji na kształtowanie się rosyjskiego despotyzmu, wcale jeszcze nie dowodziłoby to jego ''orientalnej'' natury. Ze względu na ogromny udział, jaki w tworzeniu zrębów osmańskiego imperium mieli greccy i bałkano-słowiańscy ''poturczeńcy'', czemu towarzyszyła przyświecająca jego ekspansji przedziwna fuzja rzymsko-helleńskiego dziedzictwa z wojującym islamem [ przyjdzie nam jeszcze o tym wspomnieć ]. Mylił się zaś Ekes upatrując przyczyn nieustannej agresji moskiewskiej na rusińskie ziemie Wielkiego Księstwa li tylko w knowaniach niemieckich Habsburgów, pragnących wziąć Koronę i Litwę w kleszcze. Tym bardziej zaś Koneczny w artykule traktującym o genezie owych roszczeń Iwana Srogiego, gdzie dorzucał jeszcze intrygi osmańskich sułtanów, posługujących się w tym celu podległym im Fanarem, czyli prawosławnym patriarchatem, a nawet rzekome wpływy krymskich Tatarów na Kreml! Wszystko, byle tylko nie przyznać, że władcy Rusi moskiewskiej czynili tak z konieczności poniekąd, gdyż nie mogli inaczej wyleźć ze swej peryferyjnej rubieży, by przekształcić ją w pełnoprawne europejskie mocarstwo. Najlepszym wyrazem owej nieustępliwej ambicji Moskwy w parciu na Zachód stał się wzniesiony wówczas Kreml, w postaci jaką znamy do dziś, zastępującej wcześniejszą białokamienną twierdzę ceglanym murem. Twórcami jego byli zaś sprowadzeni w tym celu aż z renesansowej Italii budowniczowie i architekci, a nie mongolska orda w jakiej niestety nadal upatruje się za Konecznym źródeł rosyjskiego despotyzmu. Nie dziwota stąd, że admiratorami owego ''uczonego'' jest zwykle w Polsce jakieś pseudointelektualne ubectwo i wszelka prorosyjska swołocz. Trzeba nam więc objaśnić wreszcie cóż takiego głosili moskiewscy ''żydowini'', którymi się tu zajmujemy - w tym celu sięgnąć wypada do opracowania Marzeny Liedke, traktującego o ekspansji protestantyzmu na terenie Wlk. Księstwa Litewskiego, gdzie tłumaczy rzecz następująco:

''W Nowogrodzie Wielkim w 1470 roku rozpoczęli działalność niezwykle groźni dla Cerkwi prawosławnej żydowini. Uwzględniali prawo Mojżeszowe i Stary Testament, odrzucali zaś Nowy. Na uwagę zasługuje ich zainteresowanie częścią Biblii i próby tłumaczenia jej na język słowiański. Żydowinom udało się opanować hierarchię Cerkwi - ich zwolennik, Zosima został w 1490 roku metropolitą. Niebawem jednak zdemaskowano ich judaizujące poglądy. Rozpoczęły się represje, a ci, którzy ocaleli, uciekli na ziemie Wielkiego Księstwa Litewskiego. Ich wpływy rozprzestrzeniły się dosyć szeroko. Tzw. latopis ostrogski, powstały w końcu lat trzydziestych XVII wieku, korzystający m.in. z informacji Marcina Bielskiego, pisał pod 1540 rokiem o spaleniu rajczyny Malcherowej, która na zidovskuju viru pristala [...], do kotoroj nemalo ljudej popristavalo bylo". Wcześniej odnotowano pojawienie się sekty nowochrzczeńców, których przywódca, Hanus krawiec mienił się być królem izraelskim. Około 1540 roku, a więc w momencie, kiedy w Europie zachodniej na dobre trwał już ferment religijny, a postulaty swe ujawnili zwolennicy radykalnych zmian nie tylko w obrzędach i dogmatach, ale też w stosunkach społecznych, np. anabaptyści i antytrynitarze, w Moskwie mieszczanin Matwiej Baszkin zaczął głosić poglądy skrajnie racjonalistyczne. Odrzucał Trójcę Świętą, sakramenty, boskość Chrystusa, grzech pierworodny, autorytet Ojców Kościoła i kult obrazów i świętych oraz krzyż jako narzędzie męki. Zezwalał na swobodne rozumienie Pisma Świętego. W kilkanaście lat później sam Baszkin i jego zwolennik ihumen Artemiusz zostali skazani na dożywotnie więzienie. Tego ostatniego spotykamy już niebawem na Litwie i Rusi litewskiej, gdzie wraz z uczniami Matwieja: Teodozym Kosym i mnichem lhnatijem głosił judaizującą naukę. Artemiusz powrócił jednak na łono Cerkwi prawosławnej i znalazł opiekę u Olelkowiczów w Słucku. Poglądy jego towarzyszy zyskały niemało zwolenników w Wielkim Księstwie Litewskim i południowo-zachodniej Rusi. Z moskiewskimi judaizantami już w czasie ich pobytu w Wilnie zetknął się przybyły tam właśnie (1557 rok) najwybitniejszy polski przedstawiciel reformacji, Jan Łaski. Rozmowa, odbywająca się przy pomocy tłumacza, zadowoliła i ucieszyła Łaskiego - zwolennika Kalwina. Nie potrafił on więc rozpoznać prawdziwych poglądów mnichów z Moskwy, którzy następnie ''zarażali" szlachtę Połocczyzny, Witebszczyzny, a w latach 70. XVI wieku - Wołynia. Ich wpływy na Rusi litewskiej spotkały się z zachodnimi ideami antytrynitarskimi, a wkrótce, zwłaszcza na Wołyniu, przygotowały grunt dla recepcji nauki Fausta Socyna. Herezje pojawiające się na wschodzie i na zachodzie Europy wykazywały wiele podobieństw, ale trzeba podkreślić, że większość sekt wywodzących się z Rusi moskiewskiej nawiązywała do judaizmu, m.in. poprzez nieuznawanie dogmatu o Trójcy Świętej. Tak więc w momencie napływu w granice Wielkiego Księstwa Litewskiego zachodnich idei reformacyjnych, znalazły tam one przygotowany grunt, m.in. dzięki uciekinierom z Moskwy, którzy na Litwie i Rusi litewskiej propagowali skrajnie racjonalistyczne podejście do religii. Towarzysz Jana Łaskiego, Jan Utenhove pisał do Henryka Bullingera o wspomnianym wcześniej spotkaniu z moskiewskimi mnichami: „Poznaliśmy tu cudowną moc Ducha Świętego w wybrańcu Bożym. Gdyż osoby te w żadnej mierze nie zawdzięczały swej wiedzy naszym przyjaciołom (gdyż nie rozumieją ich pism), ale tym, których sam Bóg powołał w Moskwie przy pomocy swego Ducha".''

- tak oto dość szeroką w swoim czasie recepcję protestantyzmu na Litwie i ruskich ziemiach Rzeczpospolitej, ułatwił napływ wcześniej na owe tereny ''judeochrześcijańskich'' Moskali wygnanych ze swej ojczyzny. Co więcej, owi sekciarze byli instrumentem realizacji politycznych ambicji rodu zruszczonych prawosławnych Litwinów, dążących na szczęście bezskutecznie do oderwania swego kraju od unii z Polską i poddania go władzy Rosji. W zamian za udzielone przez nią przywileje, a może nawet złudną jak się okazało perspektywę objęcia rządów na samym Kremlu drogą dynastycznego mariażu. Bowiem przypomnijmy, iż Helena Wołoszanka, żona pierworodnego syna Iwana Srogiego, była spokrewniona z Olelkowiczami promującymi tychże ''żydujących'' Moskali. Zaskakująca pozornie zbieżność ich poglądów z arcyzachodnimi przecież protestantami, nie jest wcale przypadkiem, obie herezje bowiem czerpały z podobnych ''judejskich'' źródeł. Wedle znawcy ustrojów politycznych Bogdana Szlachty, proces ów miał zapoczątkować na drugim krańcu Europy angielski teolog Jan Wyklif, jeszcze w XIV wieku bodaj jako pierwszy:

''...czyniący Biblię „księgą angielskiego żywota {liber vitae anglicanae), Anglików ludem wybranym, a ich kraj „nowym Jeruzalem, jak 300 lat później Cromwell. [...] W jego przekonaniu król władał ludem wybranym, a angielski Kościół-państwo był ziemią obiecaną Nowego Izraela; i on odwoływał się do czasów sprzed przyjścia Chrystusa, gdy nie było Piotra i jego następców roszczących pretensje do sprawowania jurysdykcji nad właścicielami i ich dobrami, nie pretendujących też do zwierzchnictwa nad partykularnymi Kościołami, których korzenie sięgają czasów Chrystusa i których zwierzchnicy odpowiadają starotestamentowym królom (korzystającym, jak Dawid i Salomon, z uprawnień do sprawowania liturgii i ustanawiania hierarchów we wspólnocie ludu wybranego). Nie odwołując się do prawa rzymskiego ani naturalnych uprawnień, jak Marsyliusz i Ockham, lecz zrównując Edwarda III ze starotestamentowym królem, Wyclif przekraczał ich stanowisko, czyniąc władcę panem ziemi obiecanej i landlordem królestwa, jedyną osobą, od której duchowieństwo angielskie może wywodzić swe uprawnienia właścicielskie i jurysdykcję; osobę, która na podobieństwo Salomona posiadała władzę ustanawiania i usuwania hierarchów duchownych. Skoro kapłani nie mieli uprawnień właścicielskich w Izraelu, mając jedynie Boga za dziedzictwo, a apostołowie nie potrzebowali niczego więcej ponad to, co Chrystus miał na krzyżu, tedy kapłani chrześcijańscy nie powinni pretendować do uprawnień, których nie posiadał Bóg-Człowiek, pozostając w dyspozycji władcy świeckiego. [...] Doktryna Wyclifa wpisywała się, zdaniem historyków, w tendencję obserwowaną w Anglii XIV w. Ówczesna „teologia polityczna, rozwijana pod patronatem króla, umacniała związek między Kościołem i ziemią, uzasadniając narodową wspólnotę i głosząc ideę partykularnego Kościoła jako Ecclesia terrae Angliae. Stało się to w następstwie zaadaptowania tych fragmentów Starego Testamentu, w których omawiana jest teoria królestwa ustanowionego przez Boga na rzecz narodu wybranego panującego nad ziemią obiecaną. Jak Izraelici postrzegali fizyczne zajęcie ziemi obiecanej jako gwarancję tytułu do zbawienia, tak Anglicy drugiej połowy XIV w. postrzegali siebie jako sól ziemskiego Kościoła, współpracowników Chrystusa na zielonych polach Anglii, panów jako pracowników na tych polach, stale przywołując starotestamentową symbolikę rolniczą, czyniąc to samo, co Żydzi postrzegający ziemię obiecaną jako istotną cechę ustanowionego przez Boga charakteru narodu wybranego. Owa „doktryna terytorialna, blisko związana z żydowskim ujęciem Boskiego wyboru, odnoszona z reguły przez chrześcijan do ziemi jako takiej albo do całego świata jako cesarstwa rzymskiego, wiązana z pojęciem Nieba jako prawdziwej ojczyzny, korespondująca ze słowami Chrystusa negującego doczesne królestwa jako prawdziwe ojczyzny jego wyznawców, wiązała się z ujęciem, którego charakterystyczną cechą było uznanie starotestamentowego nauczania o Kościele jako terytorialnej całości. Próby adaptacji zasady żydowskiej w odniesieniu do Kościoła pojawiły się u schyłku średniowiecza, gdy Kościół chrześcijański zaczęto rozpatrywać w kontekście zasady narodowej suwerenności, równając go z przestrzennym terytorium, z partykularnym obszarem geograficznym. W ciągu XIV i XV w. zwyczaj identyfikowania ecclesia i terra, Kościoła i ziemi, stał się oczywisty w wielu krajach europejskich, chociaż pewne jego elementy były już obecne w teoriach głoszonych we Francji Kapetyngów, głównie zaś w doktrynach gallikańskich formułowanych za czasów Filipa Pięknego, a następnie Karola V. W następstwie przyjęcia zasady terytorialnej Kościoła reformacja stała się nieunikniona, skoro Kościół zaczynał być postrzegany jako zbiór „ziem, niezależnych Izraelów. I ta nowa, albo raczej bardzo stara, koncepcja Kościoła jako terytorium, określonej geograficznej przestrzeni, wiązała niemal wszystkie ówczesne wystąpienia antypapieskie. Ponieważ papiestwo nadal trwało przy tradycyjnie rzymskim oglądzie najlepszej wspólnoty chrześcijańskiej jako uniwersalnego cesarstwa, podzielonego na prowincje będące fragmentami większej całości, konflikt był nieunikniony. Doktryna terytorialna generowała bowiem ogląd Kościoła nie jako cosmopolis, ale bardziej jako federacji królestw; nie jako jedną wielką i scentralizowaną wspólnotę, ale jako zbiór „eklezjalnych wspólnot również o politycznym wymiarze. [...] Skoro istniejący ustrój Kościoła nie ma usprawiedliwienia biblijnego i nie godzi się z ewangeliczną wizją wspólnoty wiernych, król winien był wrócić do pierwotnej wizji Kościoła, właściwej mu nauki o jurysdykcji, zakorzenionej w Starym i Nowym Testamencie, nie znających aspiracji zwierzchników duchowych do ingerencji w plan doczesny; władca Anglii winien był wrócić do stanu żydowskiego kościoła lokalnego (ecclesia terrae), będącego Kościołem królewskim (ecclesia regis), skoro nie było żadnej dziedziny nie podlegającej staraniu monarchy o trwanie pokoju w królestwie (pax regis jako pax Christi). Winien on był przeprowadzić re-formatio, wielką przebudowę kościelnej struktury, by Kościół angielski mógł zostać ponownie oczyszczony i wrócić do tożsamości Kościoła pierwotnego. [...] Wyclif natomiast powiadał, że biedni winni być ujmowani w sensie biblijnym - jako wybrańcy tworzący Kościół w Niebie, prawdziwe zaś dominium, władanie i panowanie, pozostawać ma przy tych, nad którymi panuje na ziemi król będący wikariuszem Boga, władny rozdzielać łaskę ustanawiając lub uznając prawa właścicielskie. Dominium i łaska składane były w ten sposób w ręce króla: nikt nie mógł posiadać władzy i praw właścicielskich do nieruchomości jak tylko ten, na którym spoczęła łaska władcy-właściciela. [...] Mimo zastrzeżeń związanych z eksponowaniem przez Wyclifa znaczenia indywidualnego sumienia, zasadna wydaje się teza tych historyków, którzy utrzymują, że tworzył on „angielski model cezaropapizmu lub raczej „królopapizmu.''

- starotestamentowy despotyzm głoszony przez wyspiarskiego herezjarchę nie tylko zainspirował na kontynencie krwawą rewoltę husycką, ale nade wszystko po blisko dwóch stuleciach wydał zatruty owoc w postaci tyranii Henryka VIII. Realizowała ona niemal w pełni kreślony przez Wyclifa ideał żydowskiej z ducha monarchii, na której czele stoi król-kapłan bezwzględnie władający życiem religijnym swych poddanych. B. Szlachta kontynuując rozważania ustrojowe w innym opracowaniu, tak oto przedstawia ideowe fundamenty anglosaskiej ''judeokracji'':
 
''Zaznaczając jedynie w tym miejscu istnienie apologii pozycji króla jako zwierzchnika Kościoła przygotowanej już w 1528 r. przez luteranina Williama Tyndale’a, w istocie idącego tropem analiz protestantów kontynentalnych, za­uważmy, że w najnowszej literaturze eksponuje się w pierwszej kolejności nie tyle próby zestawiania Henryka VIII z cesarzem Konstantynem, władcą doby Soboru Nicejskiego, ile próby - stwierdzane często w wypowiedziach ówczesnych publicy­stów - kojarzenia go ze starotestamentowym królem Dawidem i innymi władcami opisywanymi w księgach biblijnych, sprawującymi władztwo nad wszystkimi pod­danymi, także duchownymi. Zwraca się więc uwagę, że materiały przygotowane dla poparcia pretensji Henryka na przełomie lat 20. i 30. XVI w. zebrane w Collec­tanea saris copiosa, przypisywane Edwardowi Foxe’owi (1496-1538), od 1535 r. biskupowi Hereford), prezentują króla przy użyciu kategorii biblijnych, nieuwzględniających tezy gło­szonej w wiekach średnich przez hierarchów Kościoła, wytoczonej najpóźniej przez papieża Grzegorza VII w połowie XI w., o potrzebie zachowania niezależ­ności uniwersalnej wspólnoty duchowej uosabianej przez papieża nie tylko w ce­sarstwie, ale także w scentralizowanych, a choćby „narodowych” partykularnych całościach politycznych. [...] O ile pierwsi reformato­rzy na kontynencie mieli uważać panującego ewangelickiego przede wszystkim za dostojnego członka wspólnoty chrześcijańskiej, z uwagi na tę pozycję obarczonego szczególnymi zadaniami, obowiązanego otoczyć staranną opieką religię, przestrze­gać obu tablic Starego Zakonu, popierać reformę, czuwać nad oświeceniem wier­nych, ścigać heretyków, który staje się raczej strażnikiem niż panem w Kościele, o tyle publicyści wspierający Henryka zmierzali już w innym kierunku: kładąc na­cisk na ideę władzy i na pozostającą w związku z nią ideę posłuszeństwa ze strony duchowieństwa i ludzi świeckich, kierowali uwagę nie na powinności zwierzchnika, lecz na powinności jego poddanych, także duchownych. Dokonana w 1538 r., zatem w roku poprzedzającym Act of Proclamations, eli­minacja kultu zabitego przed wiekami z rozkazu króla Anglii św. Thomasa Becketa była symbolem rozstania się nowego Kościoła narodowego z nieaktualną tezą średniowieczną, a zarazem znakiem usuwania wszelkich „autorytetów duchowych” wiążących lub zdolnych oceniać poczynania władcy, jak i świadectwem obowiązywania tezy o bezwarunkowym posłuszeństwie jego rozkazom każdego członka wspólnoty, nawet kościelnego hierarchy pozostającego na terytorium podlegają­cym monarszej jurysdykcji. Istotnie, w pracach pisanych przez wspierających kró­la Sampsona i Cuthberta Tunstalla znajdujemy nie tylko wywody dotyczące braku jurysdykcji papieskiej wobec członków Kościoła Anglii, ale także nieobecność argumentów wytaczanych w dawnych sporach, przy jednoczesnym odwoływaniu się do racji opieranych na tekstach klasycznych, pisanych w czasach przedchrześcijań­skich, jakby humaniści dostarczali ich właśnie w związku z potrzebą znalezienia punktu oparcia dla prymatu władcy świeckiego. Wiele jest w pracach obu wymie­nionych publicystów przypadków porównywania Henryka do Dawida: jednak na wzór reformatorów kontynentalnych Sampson podkreślał w pierwszej kolejności ciążącą na władcy powin­ność „poprawiania” duchownych zaniedbujących obowiązek właściwego prowa­dzenia wyznawców Jedynego Boga. Tunstall orzeka jeszcze wyraźniej, że Henryk ma kontynuować dzieło dobrych królów Judei i Izraela, działać [we wspólnocie, która dzięki analogii zyskuje walor „ludu wybranego”] jako najważniejszy i najlep­szy król Izraela, postępując tak, jak winni postępować wszyscy dobrzy monarcho­wie chrześcijańscy.  Zestawienia Henryka i Dawida były o tyle istotne, że szersza niż dotąd pu­bliczność mogła poznać dzieje starotestamentowe dzięki ich przekładowi na język angielski, dokonanemu za zgodą monarchy i przybliżającemu jego poddanym nie tylko racje posłuszeństwa wymaganego przez Boże przykazania (na co zwraca się uwagę, analizując przekłady Biblii dokonane przez angielskich luteranów), ale tak­ że wzorzec władcy świeckiego, który wpływa na zachowania duchownych, a na­wet ma ich za wykonawców swej woli. Można nawet dowodzić, że treść tekstów Starego Testamentu (mimo stosunkowo częstego akcentowania przez krytyków tendencji absolutystycznej zastrzeżeń zawartych w Pierwszej Księdze Samuela, które przedstawiały niebezpieczne następstwa ustanowienia króla) towarzyszyła in­nym czynnikom utwierdzającym dążenie do umocnienia monarchii henrycjańskiej. Richard Morison, pobierający nauki od humanistów chrześcijańskich, uwzględniał przecież nie tylko ten element, gdy wzywał monarchę, by nie wywodził ze swego tytułu (jak niektórzy jego poprzednicy) przyzwolenia na podejmowanie dowolnych działań, lecz stawał się „pełnym królem”, działającym odpowiednio do wymagań stawianych przez Boga, by był jako dobrzy władcy starotestamentowi wsłuchują­cy się w polecenia Jedynego Prawodawcy. Morison wskazywał przy tym na szcze­gólną bliskość, wręcz intymną więź łączącą króla z Bogiem, usprawiedliwiającą jego uprawnienie do zmieniania niesłusznych lub niesprawiedliwych norm, traktu­jąc Kościół jako wspólnotę jedynie „uzupełniającą” wspólnotę polityczną, nie zaś odrębną ani od niej wyższą, w ten sposób występując tak przeciwko stanowisku papalistycznemu lub hierokratycznemu, jak i przeciwko dualizmowi jakże często podnoszonemu w XVI w. Odwołania do tekstów starotestamentowych, osobliwie do opisywanych w nich przykładów „władców bożych”, były zresztą stałym elementem retoryki także po śmierci Henryka VIII, rów­nież wówczas, gdy m.in. Thunstall popadł w niełaskę: abp Cranmer pokładał wielkie nadzie­je w następcy zmarłego króla, Edwardzie VI, nazywając go „nowym Jozjaszem, reformatorem ludu wybranego”, nakierowując jego uwagę na zwalczanie pozostałości „rzymskiego bałwo­chwalstwa” i przydając mu jako doradców Bucera i Petera Martyra Vermigliego, niechętnych duchowieństwu, przypisujących jedynie władcy świeckiemu dzieło reformowania także religii na wzór królów starotestamentowych.''
 
- szczytem ''żydujących'' tendencji władczych na Wyspach stała się ukształtowana ostatecznie w XVII stuleciu doktryna ''boskiego prawa królów''. Dojrzałą postać osiągając w dziełach i przemowach samego króla Jakuba, prawdziwego filozofa politycznego na tronie, a także w patriarchalnej myśli Roberta Filmera, głównego ideologa ''restauracji stuartowskiej''. Obaj równie fanatyczni protestanci co ich purytańscy adwersarze, wyciągali wszakże skrajnie odmienne niż tamci wnioski z lektury zwłaszcza starotestamentowych ksiąg Biblii. Znajdując w nich bowiem uzasadnienie dla całkiem arbitralnej, ''boskiej'' niemalże władzy monarszej, której żaden z poddanych nie miał prawa kwestionować pod groźbą kary zesłanej przez Niebiosa. Nina Gładziuk w swej pracy traktującej o fermencie intelektualnym i towarzyszącej jej konfrontacji postaw, jaka doprowadziła do wybuchu Rewolucji Angielskiej, tak oto wykłada ów iście morderczy spór o pryncypia ustrojowe toczony wtedy w obozie brytyjskich judaizantów:

''Jest niewątpliwe, że sam Bóg, jakiego znamy ze Starego Testamentu, panuje nad ludem [ przez siebie ] wybranym jako suweren wyłączny, paradygmatyczny monarcha absolutny. Ta elementarna konstatacja prowadzi wszelako ku dwóm, wzajemnie przeciwstawnym, teologiom politycznym. Mon-archia Boga wskazuje na szczególność ustroju królewskiego, z drugiej mon-archia samego Boga oznaczać może, iż nie jest wskazane, iżby jeden był królem nad innymi. Skoro Bóg reprezentuje monarchię absolutną, władza bezwarunkowa i niepodzielna musi być wykluczona z rejestru prawowitych ustrojów ludzkich. Monarchia jest ustrojem zastrzeżonym dla samego Boga, jak zwykł podkreślać Kalwin - jedynego i absolutnego Pana. Tak rozumowali Milton, Gerrard Winstanley i ojcowie pielgrzymi - purytańscy założyciele republiki świętych w Massachusetts. [...] Z faktu bezsprzecznej jedynowładzy Boga monarchiści [ protestanccy ] wyprowadzali dokładnie odwrotną niż purytanie teologię polityczną. Skoro Bóg jest monarchą absolutnym, najlepszy ustrój musi naśladować władzę Boga nad ludźmi. Tak rozumowali Hobbes, Filmer i jego mentor w monarszej purpurze - król Jakub I. Uznanie królestwa ziemskiego za analogon rządów Boga prowadzi do monarchicznej doktryny iure divino, wedle której król panuje nad poddanymi - jako namiestnik i zastępca Boga na ziemi. W królewskim traktacie ,,The Trve Lawe of Free Monarchies...'' [ 1598 ], dziele wyjątkowo cenionym przez Filmera i pomagającym mu sformułować pogląd o boskim prawie monarchii, Jakub nawiązuje do dramatycznego fragmentu z Księgi Jeremiasza: ,,Naród i królestwo, jakie nie chciałyby służyć Nabuchodonozorowi, i które nie poddałyby karku pod jarzmo króla babilońskiego, nawiedzę mieczem, głodem i zarazą [..] (Jr 27: 8). Ustęp ten opatruje Jakub następującym komentarzem: ,,Bóg grozi ludowi bożemu całkowitym zniszczeniem za bunt przeciw Nabuchodonozorowi, królowi Babelu. Był on bałwochwalczym prześladowcą, obcym królem, tyranem i uzurpatorem ich wolności, ale skoro raz już uznali w nim swego króla, On nakazał im być mu nie tylko posłusznymi, ale i modlić się za jego pomyślność, ponieważ na niej zasadzał się ich pokój''. Bóg czyni władzę książąt niepodważalną, są oni bowiem zastępcami jego władzy na ziemi. O ziemskich rządcach, książętach i sędziach powiada Psalmista: ,,Jesteście bogami [...]'' (Ps 82: 6) a Jakub dodaje: ,,Królowie są bogami, proroczo powiada król Dawid, ponieważ zasiadają w imieniu Boga na jego ziemskim tronie i przed Nim za swe rządzenie odpowiadają''. Tak oto Psalmy Dawidowe, a nade wszystko dramatyczne wersety z Jeremiasza, dowodzą wedle Jakuba ,,boskiego prawa królów'', jako supremalnych ziemskich suwerenów.''

- Iwan Groźny w swych epistołach, gdzie wykładał osobistą wizję władzy, również powoływał się na biblijne wzorce Noego czy Mojżesza. Swobodnie mieszając je wszakże z łacińskimi jak się później przekonamy, zresztą mitomańska dezynwoltura jego następców nie znała doprawdy granic, skoro XVII-wieczny już utwór Skazanije o wawiłonie gradie z aprobatą wywodzi ród moskiewskich regaliów, jak czapka Monomacha, od babilońskiego Nabuchodonozora!  Acz przestaje mieć to aż tak ekscentryczną wymowę w kontekście wyżej przytoczonych wywodów króla Jakuba, choć trudno orzec na ile ówcześni władcy Moskowii mogli być pod bezpośrednim wpływem owych konceptów. Na pewno jednak jakieś ideowe związki Rosji z Anglią i resztą świata Zachodu wówczas istniały, skoro A. Naumow wspomina w swym opracowaniu ''Domus Divisa'' o rozpowszechnieniu na Rusi Moskiewskiej kalwińskich co i anglikańskich paszkwili religijnych, szkalujących papieża jako ''namiestnika szatana'' i ''antychrysta''. Dlatego posłujący na dwór Iwana Groźnego jezuita Possevino stanowczo przestrzegać miał cara przed uleganiem owym kalumniom, a o związkach kremlowskiego tyrana z Kompanią Moskiewską tu nie wspominam, bo to znany dość temat, choć niestety raczej nie nad Wisłą. Później więzi takowe ulegały jedynie zacieśnieniu, o czym można przekonać się choćby sięgając po zachowany do dziś szpiegowski raport z XVII wieku, spisany przez uciekiniera z Moskowii Grigorija Kotoszychina, gdzie min. czyni wzmiankę o armatach przypływających z Hamburga i Holandii do Archangielska. Nie Piotr I bynajmniej, ale już jego ojciec car Aleksy począł sprowadzać masowo cudzoziemskich, głównie niemieckich i brytyjskich najemników. Złożone z nich oddziały wyposażone w holenderskie działa, tworzyły trzon rosyjskiej armii, jaka dokonała inwazji na Rzeczpospolitą rok przed szwedzkim ''potopem''. Jednym z owych żołdaków był szkocki rojalista sir Thomas Dalyell, który uchodząc przed zemstą purytańskich rewolucjonistów trafił aż na moskiewską Ruś. Doświadczenia nabyte w carskiej armii pozwoliły mu, po powrocie do kraju w dobie ''reakcji stuartowskiej'', wziąć srogi odwet na konkurencyjnej frakcji wyspiarskich protestantów. Zyskał przez to wśród nich miano ''moskiewskiego diabła'', gdyż hojnie szafował torturą miażdżenia palców u polityczno-religijnych przeciwników, jakiej wyuczył się w Rosji. Wszakże nie tylko do metod opresji sprowadzała się zbieżność ówczesnych monarchii z obu krańców Europy, sięgając głębiej w sferę idei. Tomasz Tulejski - ,,prawdziwy gigachad polskiego konserwatyzmu'' wedle ironicznego, lecz jakże trafnego określenia Radykalnego Pasywisty - tak oto referuje myśl wspomnianego już ideologa pocromwellowskiej restauracji absolutyzmu:
 
''Całkowicie absurdalne jest dla Filmera przede wszystkim powoływanie się purytańskich zwolenników konwencjonalnej genezy państwa na Przymierze zawarte na Górze Synaj. Określa ono bowiem szczególną relację pomiędzy Bogiem i Izraelem, jako narodem poświęconym Panu. Nie jest to umowa pomiędzy Nim i jego ludem, jak chce na przykład argumentujący w tej tradycji Hobbes. Brak tu bowiem elementu równorzędności stron. Przeciwnie, Przymierze jest aktem wzięcia Narodu Wybranego w posiadanie i udzielenia mu łaski. Za jego pomocą Bóg nie nakłada na siebie żadnych zobowiązań, nie jest na jego podstawie do niczego zobowiązany. Może tego dokonać tylko sam wobec samego siebie, tylko z własnej woli dotrzymuje danego słowa, a jedyną gwarancją jest jego stałość. Zatem Izraelici, dowodzi Sir Robert, nie zawarli kontraktu z Bogiem, na podstawie którego, jeśli da im Kanaan, będą jego poddanymi, a on ich królem. Nie było w ich mocy zdecydować, czy Bóg powinien być ich Bogiem, czy nie. Jest tak, ponieważ w sposób oczywisty panował naturalnie nad wszystkim za sprawą swej potęgi i miał królestwo i suwerenną władzę nad swymi poddanymi nie nabyte za sprawą ich przyzwolenia. Stąd, tak jak Izraelici nie mieli prawa zerwania czy unieważnienia Przymierza, tak poddani nie mogą wypowiedzieć posłuszeństwa królowi sprawującemu na ziemi władzę wprost z Boskiego nadania. [...] Patriarchalna monarchia absolutna, wywiedziona z „monarchicznej władza Adama, ojca wszelkiego ciała, będąca przez ogólnie wiążący nakaz ustanowiona w nim i jego potomstwie przez Boga na mocy ojcostwa”, jest zatem jedynym ustrojem, który podoba się Bogu, ustrojem, którego obraz zawarty jest w samym akcie Stworzenia. Sięgając po raz kolejny do starotestamentowych przykładów, dowodzi, że ustrój starożytnego Izraela zawsze miał charakter monarchiczny, a Bóg sprawował w nim niepodzielną władzę za pośrednictwem patriarchów, sędziów i królów. Władza zawsze więc spoczywała w jednej sobie i nie ma nigdzie miejsca, gdzie padałaby choć sugestia, że może być ona powierzona wielu. Wtedy zaś, gdy pomiędzy Izraelem brakło jednowładztwa, Filmer z premedytacją cytuje w tym miejscu „Księgę Sędziów, każdy czynił to, co mu się podobało w jego własnych oczach, ponieważ nie było króla w Izraelu”. Jedyną alternatywą dla monarchii jest więc anarchia, bowiem Pismo mówi, że „gdy nie było żadnego króla, nie było żadnego rządu w Izraelu”. [...] Poza tym wskazuje trafnie, że w Biblii i w ogóle języku hebrajskim nie istnieje samo pojęcie tyranii, a wymyślone zostało później „dla skompromitowania rządu monarchicznego”. Konkluduje zatem, że „nie ma takiej formy rządu, jak tyrania” [!!!].''
 
- skojarzenia owych farmazonów z ''żydowińskim'' despotyzmem Rosji narzucają się wprost same. Nie może stąd dziwić odraza, jaką sir Robert żywił do republikańskiego ładu Polaków, dzieląc ją z kremlowskimi satrapami i na bazie podobnych im pobudek:
 
''Warto w tym miejscu przytoczyć opinie Filmera na temat ustroju Rzeczypospolitej Obojga Narodów będącej egzemplifikacją odejścia od monarchii w stroną arystokracji. Szlachta – czytamy – która ma wielką władzę w sejmie, wybiera króla i ogranicza jego władzę, czyniąc z jego suwerenności królewskie poddaństwo. To zmniejszanie się roli monarchii rozpoczęło się najpierw od zobowiązania króla Ludwika i Jagiełły, którzy, by zapewnić sukcesję w królestwie wbrew prawu, jeden swojej córce, drugi synowi, oddali wiele ze swych uprawnień i prerogatyw, by kupić głosy szlachty. Oczywiście, wszystkie skutki, jakie wyniknęły z tego dla państwa, Filmer ocenia jednoznacznie. Paraliż sejmu, samowola szlachty, ubezwłasnowolnienie króla nie pozwalają uznać Rzeczypospolitej za społeczeństwo. To sytuacja bliższa anarchii niż prawdziwej wspólnocie, zjednoczonej pod silnym i opiekuńczym berłem patriarchalnego monarchy. I jeśli Polska doszła do wielkiej potęgi, to nie dzięki swemu ustrojowi, lecz pomimo, dzięki swej wierze i pobożności. Dlatego uznać należy bezwzględnie, iż „arbitralna lub absolutna władza [ponad]państwowa jest pierwszą, a zarazem najbezpieczniejszą formą rządu na świecie”.''
 
- jakoś nie przyszło na myśl wyspiarskiemu piewcy starotestamentowej tyranii, że to właśnie postulowany przezeń system stanowił w istocie czystą anarchię. Siejąc tylko zamęt i zniszczenie, zamiast gwarancji ładu, jaką rzekomo miał zapewniać. Bowiem, na co wskazuje Tulejski:
 
''...z patriarchalnej argumentacji Filmera wynikać musi koniecznie, że to królowie tworzą prawa, a nie prawa królów. [...] Wyższości króla nad prawem nie zmienia nawet w optyce Filmera przysięga koronacyjna. W jego interpretacji bowiem zobowiązuje ona monarchę nie do przestrzegania wszystkich praw, lecz stania na straży sprawiedliwości i interpretowanych przez siebie swobód poddanych. Poza tym nie ma ona z pewnością postaci kontraktu, pomiędzy królem i poddanymi, a nawet jeśli to, powołując się na słowa Jakuba I z The Trew Law of Free Monarchies, tylko Bóg mógłby osądzić monarchę za jej niedotrzymanie. Z tej boskiej legitymacji władcy wynika również obowiązek posłuszeństwa poddanych nawet wobec rozkazów niezgodnych z prawem bożym [!]. Nie mają oni żadnego prawa dokonywać oceny jego zgodności z wyższym porządkiem normatywnym, ponieważ jedyną naturalną instytucją i autorytetem, któremu są podporządkowani, jest władza ojcowska, a jedynym naturalnym przymiotem rządzących jest stanowienie prawa zgodnie ze swą [ całkowicie arbitralną ] wolą. [...] U Filmera nie istnieje zatem różnica pomiędzy społeczeństwem i państwem, która jest podstawą wyznawanych przez jego niektórych oponentów teorii kontraktualnych lub ujmując to precyzyjniej, nie ma społeczeństwa, a tylko patriarchalna rodzina, nie ma państwa, a jedynie gospodarstwo domowe władcy, jego absolutne dominium [!!!]. Wynika to również z koncepcyjnej jedności władzy i własności, która wypływa z istoty osobistego panowania Adama, będącego nie tylko władcą swych poddanych, lecz także w istocie ich właścicielem. Jedynym rodzajem własności jest bowiem dla Filmera własność prywatna, a istnienie wszelkiej innej jest niemożliwe. Nie ma więc u Filmera rozdzielenia własności monarchy i własności państwa, obecnego w argumentacji Bodina. Bóg dał Adamowi świat w posiadanie i wszystko, co stworzył, miało należeć do niego. Jest też twórcą i przyczyną wszystkich istot ludzkich, więc jako ich twórcy przysługuje mu ich własność. Podobne osobiste uprawnienie przysługuje zatem wszystkim jego następcom i potomkom. Nie ma więc u niego różnicy pomiędzy poddanym a rzeczą. Adam – pisze Filmer – był ojcem, królem i panem swej rodziny. Syn, poddany albo niewolnik byli na początku jedną i tą samą rzeczą. Ojciec miał władzę dysponowania albo nawet sprzedaży swych dzieci i niewolników. Dlatego w pierwszym spisie dóbr w Piśmie Świętym służba męska i żeńska jest zaliczona do dobytku i majątku właściciela tak, jak inne dobra. Relacje te są dla Filmera niezmienne, tak jak sama idea władzy patriarchalnej, zatem mają pełne zastosowanie do aktualnej sytuacji. Nie ma zatem własności, która może oprzeć się królewskiej suwerenności, ponieważ pierwotnie cała własność należała do Adama, a zatem i do władców na mocy ich patriarchalnej sukcesji. Co prawda, istnieje kategoria własności przysługującej poddanym, lecz jest tak jedynie za sprawą nadania monarchy, podczas gdy cały czas sami i ze wszystkim, co posiadają, pozostają przedmiotem własności króla. Jedynym i wystarczającym tytułem tych ostatnich jest dla Sir Roberta po prostu fakt sprawowania władzy.''

- toż to czysta apologia samodzierżawia, z jej ''rabami'' jako własnością cara, pod którą spokojnie mógłby podpisać się Iwan Groźny. Tyle że w Rosji brakło zaciekłej opozycji religijnej tak ze strony katolików co innych protestantów, którzy poza tym ostro skonfliktowani ze sobą, wszakże położyli wspólnie kres projektowanej przez ostatnich Tudorów i Stuartów jedności Kościoła, państwa i ''dawidowej'' władzy monarszej. Jezuiccy intelektualiści Suarez i Bellarmin uzasadnili filozoficznie tyranobójstwo, stąd nie przypadkiem Filmer polemice głównie z nimi poświęcił swe ''patriarsze'' dzieło. Natomiast purytańska konkurencja dzięki swobodnej lekturze Biblii wywiodła z niej mit kontraktualny, jako taran na równie fikcyjne ''boskie prawo królów'' Anglii.  Ostatecznie zaś szalę przeważyło wzbogacone na morskim handlu rodzime kupiectwo i część szlachty, żądając gwarancji zachowania majątku przed zakusami arbitralnej władzy ''żydujących'' despotów, niezależności od ich kapryśnej łaski. Tragiczny paradoks wszakże sprawił, że upraszczając nieco królewską tyranię w świecie anglosaskim obalali często posiadacze i handlarze niewolników, w dodatku głównie czarnych wiążąc tym samym kwestię ich własności z przekleństwem ekonomicznego i politycznego rasizmu. Zastępując despotyzm jedynowładztwa niemalże takim samym jedynie w wykonaniu Parlamentu, przeciwko czemu zbuntowały się w końcu amerykańskie kolonie. Niemniej zniszczenie przez nich napawającej grozą ''izraelskiej'' formuły wyspiarskiej monarchii, należy ocenić jednoznacznie pozytywnie, jako poszerzenie zakresu swobód niechby dla ograniczonej mocno grupy angielskiej ludności, dobre i to. Natomiast udziałem moskiewskich judaizantów stał się los antycypujący o parę stuleci wyznawców sekty Trockiego, gdy po jego obaleniu Stalin przejął odeń program radykalnej industrializacji i kolektywizacji wsi, wcielając je w życie z całą konieczną do tego bezwzględnością. Dlatego żydowski fanatyk nigdy nie zdobył się na potępienie towarzyszących owym procesom masowych zbrodni, krytykę ogniskując jedynie na partyjnej biurokracji, usprawiedliwiając wręcz do końca bolszewickie ludobójstwo. Nie dziwota, skoro dał mu jeszcze za swych rządów ideologiczne uzasadnienie, w rozprawce pod wymownym tytułem ''Terror i komunizm'', współtworząc również aktywnie sowiecką machinę represji, jakiej w końcu sam padł ofiarą wraz z niemal całą rodziną - stąd nie żal mi Trockiego-Bronsztejna wcale, dostał bowiem na co zasłużył. Ciągłości ideowej do dziś rosyjskiej tyranii przeczyłby wszakże ostry konflikt na moskiewskim dworze Iwana Srogiego, między ''żydowinami'' skupionymi wokół Heleny Wołoszanki, a stronnictwem greko-latyńskich humanistów Zoe Paleolog. Pozornie jednak, gdyż spór ów tyczył dwóch równie okcydentalnych fakcji, tyle że rosyjscy ''judejczycy'' uosabiali tendencje pre-protestanckie, natomiast zwolennikom bizantyjskiej władczyni bliższa zapewne była tradycja politycznego neoplatonizmu, jaki legł u podstaw ''Renesansu'' starożytnej gnozy w świecie romańskim. Dlatego wychodząc zwycięsko ze starcia z ''żydującymi'', w tym oto duchu zmodyfikowali stworzony przez konkurentów model nowożytnego despotyzmu Moskwy. Kreując dlań równie mityczne co u starotestamentowców korzenie ideowe, wszakże już czysto ''rzymskie'' sięgając po nie aż do łacińskiego antyku. Acz i tu mogło nie obyć się bez pośrednictwa Kuricyna, sprowadzającego jak pamiętamy włoskich fachowców do Moskwy drogą przez Węgry, na co pozwalałby wyznawany przez twórcę rosyjskiej dyplomacji okultystyczny synkretyzm, typowy tak dla kabały co i helleńskich ''nauk tajemnych''. O czym świadczyłaby jego cześć żywiona dla Secretum secretorum, podręcznika alchemii władzy tłumaczonego przez na poły mitycznego proroka sekty ''żydowinów'', księgi popularnej jednako wśród czcicieli nieortodoksyjnego judaizmu, islamu i herezjarchów łacińskiej Europy.  Rumuński biograf Drakuli wskazuje bowiem, iż:

''Maciej Korwin próbował stworzyć na Węgrzech rodzaj scentralizowanej monarchii stanowej, która czyniła z króla ,,żywe prawo'', będące w stanie zneutralizować wpływy zakonów i wielkiej arystokracji ziemskiej. System opierał się na armii i biurokracji, która zarządzała majątkiem królestwa. Taka koncepcja nowoczesnego państwa, którą odnajdujemy we Francji Ludwika XI, Anglii Henryka VII Tudora, Mediolanie Sforzów i Florencji Medyceuszy, potrzebowała spójnej ideologii zdolnej uzasadnić koncentrację władzy w rękach suwerena. By to osiągnąć, Maciej Korwin odwołał się do włoskich i węgierskich humanistów, robiąc użytek z historiografii, mecenatu poezji [ łacińskiej i ludowej ], a nawet drukowanych pamfletów. W tym duchu król patronował wydaniu dzieła Chronica Hungarorum [ Kronika Węgrów ], stworzonego przez dziejopisa Janosa Thuroczego, które ukazało się w 1488 roku w dwóch wydaniach - w Brnie i Augsburgu i opiewało zalety monarchii stanowej Korwinów, krytykując zarazem pretensje Habsburgów [ do władztwa nad Madziarami ]. W tym samym czasie Maciej Korwin zamówił u włoskiego humanisty Antonia Bolfiniego [ 1434-1503 ] inną historię Węgier, w której wykazywał, że to z Bożego nadania wskrzeszona została rzymska familia Korwinów, jakiej powołaniem być miało rządzenie Węgrami. Owa próba związania pochodzenia rodu Macieja z gens Corvina była pierwszym tego typu przedsięwzięciem w Europie i znalazła naśladowców w Polsce, na Litwie, w Prusach, Niemczech Maksymiliana I, a nawet Rosji, gdzie wielki książę Wasyl III wywodził swoje pochodzenie, poprzez skandynawską dynastię Rurykowiczów, od krewnego Oktawiana Augusta.''

- konkretnie zaś jego całkiem mitycznego brata Prusa, jakiemu rzymski cesarz nadać miał lenno w dorzeczu Wisły, skąd dopiero ''przyzwani'' zostali pono przez wschodnich Słowian władcy Rusi. Oficjalnie też jako pierwszy ową zmyśloną genealogią jął posługiwać się dopiero syn Wasyla III, zaś wnuk Srogiego Iwan IV Groźny, zarówno w swych połajankach kniazia Kurbskiego, co i dyplomatycznej korespondencji z innymi monarchami, w tym również władcami Rzeczpospolitej. Nie odwiodły go od tego nawet ostre szyderstwa króla Batorego, który dla wykazania fałszerstw moskiewskiego despoty uruchomił całą machinę propagandową, obnażając głupoty szerzone przez Kreml w szeregu drukowanych pamfletów. Owszem, uczciwie rzec należy, iż Rosja nie stanowiła pod tym względem szczególnego kuriozum w ówczesnej Europie. Choćby - by trzymać się tylko wyspiarskich przykładów - angielscy uczeni skupieni w Towarzystwie Antykwarystów działającym za panowania Elżbiety I i króla Jakuba, toczyli spór czy ród ostatniego wywodzi się od króla Artura, legendarnego władcy Brytanii Brutusa Trojańskiego, a może nawet wnuka biblijnego Noego Samotesa. Monarsze najwidoczniej jednak nie przypadło do gustu takowe dorabianie mu zmyślonych przodków, skoro rychło położył kres obradom narodowych mitomanów posyłając ich w diabły. Szczególnie, że sam miał spore osiągnięcia w rozpętaniu polowań na czarownice jeszcze w rodzinnej Szkocji, wykorzystując je do rozprawy z politycznymi przeciwnikami i umacniania swej władzy, a nawet popełniwszy na ów temat ''demonologiczny'' traktat filozoficzny. Przede wszystkim zaś wolał poprzestawać na biblijnym uzasadnieniu panowania, czerpanym z lektury ksiąg zwłaszcza Starego Testamentu zawierających opis żydowskiej monarchii, jak wykazaliśmy za T. Tulejskim. Badacz tenże w szkicu o myśli politycznej XV-wiecznego angielskiego prawnika Johna Fortescue, orędownika praw do tronu rodu Lancasterów w trakcie wojny Dwóch Róż, przytacza jego wywody na temat mitycznych ''trojańskich'' korzeni wyspiarskiego królestwa. Powoływał się on w tym na świadectwo kronikarza z XII wieku Geoffrey'a z Monmouth, również twórcy żywego do dziś kanonu legend arturiańskich. Władcza mitomania sięgająca europejskiego antyku, nie ograniczała się bynajmniej do świata łacińskiego co i greckiego chrześcijaństwa, lecz opętała także muzułmańskich Osmanów [ skądinąd uznawanych przez Groźnego za jedynych równych mu panujących jego epoki ]. Zdobycie Konstantynopola pozwoliło sułtanom rościć sobie pretensje nie tylko do dziedzictwa Bizancjum, a przez to i rzymskich cezarów, ale nawet helleńskiego imperium Aleksandra Wielkiego! Zresztą jeszcze pod koniec XIV wieku osmański Bajazyt I przybrał tytuł sultanu'r-Rum, czyli władcy wschodniego Rzymu/Azji Mniejszej, zaś chrześcijańscy brańcy tworzący korpus janczarów z fanatyczną pasją muzułmańskich neofitów jęli podbijać ziemie własnych przodków. Postępując wedle sadomasochistycznego, iście patologicznego wzorca, który legł u podstaw ottomańskiej potęgi, czego wyrazem na płaszczyźnie religijnej był ''swego rodzaju synkretyczny islam euro-bałkański, charakteryzujący się wspólnymi [z chrześcijanami] miejscami kultu, świętymi, świątyniami, składaniem ofiar ze zwierząt, oraz chrztem powszechnym w obu społecznościach religijnych, a także ogólnym szacunkiem dla świętych fontann z  czasów seldżuckich etc.'' [ przytaczam za opracowaniem ''Nadludzki ciężar imperium'' autorstwa węgierskiego historyka Pála Fodora, skąd zaczerpnąłem powyższe informacje ]. Tyle że ''cezariańska'' mitomania Osmanów miała przynajmniej realne podstawy w zawojowaniu przez nich dawnego Bizancjum na czele z jego stolicą, a także części terenów helleńskiego mocarstwa Aleksandra Macedońskiego. Tymczasem władcom Moskwy, pogranicznej fortecy na rubieży wschodniej Słowiańszczyzny i samej Europy, upierdoliło się jakoby pochodzili od imperatorów łacińskiego świata, mimo iż na ich ziemi nigdy nie postała nawet stopa rzymskiego legionisty:). Podobnie jak i w dorzeczu Wisły, skąd rzekomo przywędrować na Ruś mieli przodkowie Rurykowiczów, bowiem docierający tamże kupcy poszukujący bursztynu niegodni byli uznania ich za carskich antenatów. Dla zaznaczenia zaś swych proeuropejskich ambicji, jako siedzibę wznieśli na moskiewskich bagnach kopię renesansowego zamku rodem z Italii, sprowadzając stamtąd w tym celu włoskich budowniczych i rzemieślników. Wszakże w owym szaleństwie była jednak metoda i nie dziwi, że Groźny czepiał się uparcie legend o swym pochodzeniu, mimo szyderstw i licznych zniewag, jakie z tego tytułu cierpiał słusznie od Batorego. Bowiem stanowiły one dlań użyteczną propagandowo fikcję, służąc za pretekst do uzasadnienia ekspansji ku Bałtykowi. Poza tym rosyjski car odwołując się do dziedzictwa pogańskiego Rzymu przeciwstawiał go papieskiemu, odżegnując tym samym od prób wciągnięcia go do antytureckiej krucjaty, jakie czynili duchowi zwierzchnicy łacińskiego chrześcijaństwa. Wreszcie, na co trafnie zwróciła uwagę K. Chojnicka kreśląc genezę cerkiewnej ''dereformy'' Piotra I:

''Z tej opowieści [ o ''rzymskich'' korzeniach moskiewskiej autokracji ] bierze początek przez wieki funkcjonująca w Rosji, choć wyrażana raczej nie wprost, teoria o ,,przyzwaniu'' jako źródle pochodzenia władzy, które czyniło ją niezależną, nieodpowiedzialną, panującą nad narodem, lecz przerastającą go, niezwiązaną z nim organicznie. [...] Koncepcja sformułowana pierwotnie przez Spiridona Sawwę, głosząca pozostawanie władzy rosyjskiej w genetycznym związku z imperium, które nadało kształt cywilizacji Zachodu, mogła dobrze służyć tworzącemu się mocarstwu rosyjskiemu do wykazania prawa do bycia równorzędnym partnerem wobec europejskich potęg.''

- pozostaje więc tylko objaśnić pokrótce kimże był ów Sawwa, który jako pierwszy na moskiewskiej Rusi jął głosić cezariańskie farmazony na temat pochodzenia władców Kremla. Otóż równie podejrzaną kreaturą co twórca sekty ''żydowinów'' i najprawdopodobniej takimże samym osmańskim szpiegiem, bowiem jako prawosławny duchowny rodem z Tweru, uzyskał od greckiego patriarchy zaakceptowaną przez sułtana nominację na kijowskiego metropolitę. Kazimierz Jagiellończyk za którego panowania miał miejsce ów incydent, posłał wprawdzie nasłanego przez Turków prowokatora do lochu, jednak Sawwa po kilku latach odsiadki został uwolniony i w 1482 roku przybył do Moskwy, gdzie również postanowiono zatrzymać go prewencyjnie w klasztornym areszcie. Wszakże rychło zyskał tam dość znaczną pozycję, wiążąc się ze wspomnianymi w poprzedniej części naszych rozważań ''niezachłannymi'', czyli zwolennikami rabunku cerkiewnej własności przez świecką władzę książąt. Na jej zlecenie też popełnił dziełko, stanowiące pierwowzór legendy o rzymskich jakoby protoplastach Wasyla III, którą tak ochoczo podjął jego następca Iwan Groźny, podnosząc do rangi oficjalnej doktryny państwowej. Posłanije Spiridona Sawwy dało początek serii tekstów powstałych na przestrzeni pierwszej ćwierci XVI wieku, jakim nadano wymowny w omawianym kontekście tytuł: ''O potomkach Augusta i darach Monomacha''. W nich to wszystkie fikcje o moskiewskich ''cezarach'' zyskały dojrzały już kształt, gotowe do propagandowego użycia przez pierwszego z carów, ''żywego boga'' na kremlowskim tronie, kończąc tym samym proces deifikacji rosyjskiej władzy. Spoiwem jej niejednorodnej doktryny, składających się nań heterogenicznych elementów kłamliwej pseudołacińskiej mitologii, żydowskiej z ducha starotestamentowej tyranii, wreszcie bizantyjskiej gnozy neoplatońskiej zapośredniczonej przez zachodnioeuropejskich humanistów, stała się najprawdopodobniej rzymska maksyma Quod principi placuit, legis habet vigorem, czyli: ,,Cokolwiek spodoba się cesarzowi, zyskuje moc prawa''. Ów despotyczny woluntaryzm, nawet jeśli nie wprost wyrażony, legł u podstaw rosyjskiego bezprawia i aż do dziś przebija z wszystkich poczynań tamtejszych ''nierządców'', bo tak należałoby ich zwać. Wspomniany już John Fortescue słusznie nazywał takową zasadę ''obrzydliwie barbarzyńską'' i pozbawioną ''nawet pozorów prawa'', z dumą podkreślając, iż w przeciwieństwie do kontynentalnych królestw jak francuskie, nie ma ona racji bytu w angielskim ''common law''. Co zresztą nie do końca okazało się prawdą, bowiem trzeba było aż rewolucyjnej wojny domowej i obalenia wskutek niej króla, wreszcie zaś jego egzekucji, by po dekadach dziejowych wstrząsów powstrzymać tyrańskie zapędy wyspiarskich monarchów, nadając ich władzy obecny mocno ograniczony status, zgodnie z którym ''panują, lecz nie rządzą''. Nie widać zaś realnych perspektyw, by podobne procesy zajść miały dziś w Rosji, a co więcej wszelkie próby uczynienia jej bardziej prozachodnią mogą jedynie pogorszyć ów stan rzeczy. Bowiem od swego zarania despotyzm moskiewski był narzędziem okcydentalizacji kraju i zrzucenia przezeń mongolskiego jarzma, co starałem się niniejszym wykazać. Pewne światło na dziwną zbieżność w formie rosyjskiego ''samodzierżawia'' tradycji żydowskiej tyranii i rzymskiego cezaryzmu, wzajem przecież ostro skonfliktowanych, rzuca polski badacz Marcin Tomasiewicz w swym opracowaniu traktującym o ,,antycznej filozofii dziejów''. Przypomina bowiem o korzeniach ideowych monarszego absolutyzmu, tkwiących w zhellenizowanym judaizmie reprezentowanym przez starożytną myśl Filona Aleksandryjskiego:

''Monoteizm, za pomocą którego tłumaczono świat, w sferze polityki konsekwentnie będzie się przejawiał jako monarchia – jedna zasada politycznego bytu. Słowo „monarchia” pada dopiero u Filona z Aleksandrii. W De specialius legibus mówi on o tym, że należy się zwrócić ku prawom, które zostały wydane przez monarchię. Jak zauważa Peterson, znamienne jest stanowisko Filona, który nie mówi o boskiej monarchii, nie dodaje też żadnego innego dookreślenia. Mówi po prostu o monarchii, z czego można wnosić, że monarchia dla Filona miała w pierwszej kolejności znaczenie religijne. Jest to konsekwencja przyjętej przez Żydów teokracji, gdzie Bóg był panem swojego ludu. Filon interpretował władzę w kategoriach nie tylko politycznych, ale i kosmicznych, czy nawet szerzej, w religijnych. Dobrze to ukazuje fragment z dzieła O dekalogu, gdzie autor porządkuje przykazania w dwie grupy. W pierwszej, tej doskonalszej, umieszcza zasady odnoszące się bezpośrednio do relacji z Bogiem, w drugiej – normy życia wspólnoty Izraela. Pierwszym przykazaniem z tej lepszej kategorii jest: „jedynowładztwo w rządzeniu wszechświatem. Widać zatem, że w ujęciu Filona Bóg Izraela nie da się sprowadzić do roli bóstw opiekuńczych, czczonych przez inne ludy. [...] Filon starał się łączyć tradycję żydowską z nurtami filozoficznymi ówczesnej Aleksandrii. Odnajdujemy u niego motyw obecny u proroków. Jeden lud, najbardziej umiłowany przez Boga, otrzymuje posłannictwo bycia prorokiem i pasterzem ogółu rodzaju ludzkiego. Święte prawa i ofiary Izraela są błogosławieństwem nie tylko dla tego ludu, ale dotyczą całego kosmosu. [...] Swoje wywody Filon przekłada na rzeczywistość epoki. W Legatio ad Gaium pojawia się postać Oktawiana Augusta, który podobny jest do platońskiego demiurga, ponieważ rola zarówno jednego, jak i drugiego polegała na tym, aby doprowadzili „nieporządek do porządku”. Przypomnienia w tym miejscu wymaga to, co już powiedzieliśmy o terminologii, której używa Filon. Aby opisać ład, wprowadzony przez Augusta, sięgnął on po termin τάξις, którego zakres semantyczny obejmuje także „ukonstytuowanie” państwa. Przy czym, chodzi tutaj nie o założenie lub urządzenie jakiegoś dowolnego państwa w dziejach, np. Asyrii czy Babilonu. Termin użyty przez Filona opisuje raczej ład w sensie kosmicznym, ten który leży u podstaw stworzenia. Według Filona żadne inne państwo, jakie dotąd powstało na przestrzeni dziejów, nie może równać się z monarchią Augusta. Państwo rzymskie reprezentuje bowiem nową jakość w historii, jako odbicie kosmicznego ładu jest państwem wręcz modelowym – monarchią uniwersalną. [...] Tak też, na skutek fuzji elementów żydowskich wraz z dziedzictwem myślicieli greckich, stało się możliwe, aby panowaniu Augusta nadać cech historiozoficznych, sam zaś Oktawian mógł rzeczywiście być postrzegany jako mąż opatrznościowy – ten, który wyłania ład z chaosu.''

- koncept ów podjęli teologowie wczesnochrześcijańscy, Orygenes i zwłaszcza Euzebiusz z Cezarei. Ostatniego bowiem uznać można za twórcę idei ''cezaropapizmu'', kojarzonego głównie z Bizancjum, acz nieobcy był on również łacińskiemu chrystianizmowi, czyniącemu Jezusa... rzymskim obywatelem!:  

''Pośród zachodnich kontynuatorów myśli Euzebiusza na pierwsze miejsce wybija się Paweł Orozjusz. Od swojego greckiego antenata różni się on właściwie tylko tym, że o ile Euzebiusz napisał teologię Konstantyna, o tyle w szóstej księdze swojego dzieła Historia przeciw poganom Orozjusz stworzył teologię Oktawiana Augusta. Ów hiszpański kapłan rozwija wątek zbieżności narodzin Chrystusa i panowania Augusta, wzbogacając go o nowe spostrzeżenia. Prowidencjalną koincydencję zauważa Orozjusz w dacie przybycia Augusta do Rzymu po zwycięskiej kampanii w krajach Orientu. Dzień ów był też dniem, gdy zamknięto wrota świątyni Janusa i po raz pierwszy przyznano władcy honory, jako Oktawianowi Augustowi. Powiada Orozjusz, że ,,ten sam dzień, dzień szóstego stycznia, stał się dniem, w którym obchodzimy Epifanię, to znaczy ukazanie się lub objawienie tajemnicy Pańskiej [...] jest to właśnie ów dzień, obok którego ani my, chrześcijanie, ani też nasi przeciwnicy w wierze, nie mogą przejść obojętnie''. [...] Następnie Orozjusz rozwija teologię cesarstwa, ukazując je jako mocarstwo bezprecedensowe w dziejach, obdarzone specjalną historyczną misją i znaczeniem:

,,Ten władca, którego Bóg dopuścił do tak wielkiej tajemnicy, rozkazał po raz pierwszy dokonać spisu poszczególnych prowincji i wszystkich ludzi i to właśnie w tym samym roku, w którym Bóg zechciał objawić się w ludzkiej postaci. Tak więc narodził się Chrystus i zaraz po narodzeniu został wpisany na rzymską listę. Jest to pierwsze i oczywiste wyzwanie, które ukazało Augusta, jako władcę wszystkich ludzi i Rzymian jako władców świata. Do tego powszechnego spisu wszystkich ludzi, jednego po drugim, przyłączył się, jako jeden z nich, także Ten, który tych wszystkich ludzi stworzył. Do tej pory nie wydarzyło się to na tym świecie, od samego jego początku i od początku rodzaju ludzkiego, nie było takiego wydarzenia ani w królestwie babilońskim, ani w macedońskim, nie mówiąc już o jakimś małym księstwie. Bez żadnej wątpliwości jawi się naszemu doświadczeniu, naszej wierze i naszemu rozumowi to, że nasz Pan, Jezus Chrystus przyczynił się do wzrostu tego miasta, które umocowane i chronione Jego łaską, doszło do szczytu swojej potęgi. Do tego miasta chciał należeć, kiedy przyszedł na świat; [ sam Bóg ] chciał nazwać siebie rzymskim obywatelem przez poświadczenie tego w spisie, na rzymskiej liście'' [!!!].

Właściwie trudno jest znaleźć w literaturze patrystycznej śmielszą i bardziej dogłębną próbę wkomponowania historii Rzymu w dzieje zbawienia. Analizując teologię polityczną tego fragmentu, można odnieść wrażenie, że dla Orozjusza państwo rzymskie pełni w dziejach zbawienia rolę podobną do tej, jaką otrzymał Izrael, który u Łukasza jest reprezentowany poprzez figurę Maryi. Zatem cały ładunek teologiczny, w szczególności zaś eschatologiczny, soteriologiczny i historiozoficzny, który posiadał Izrael, został przeniesiony na Rzym. Rola dziejowa Izraela stała się udziałem państwa rzymskiego, Rzymianie, tak jak Żydzi, byli narodem wybranym przez Boga i predestynowanym do władzy nad światem. U Orozjusza dochodzi do fuzji świeckiej i patrystycznej tradycji myślenia o roli dziejowej Rzymu z profetyczną wizją Izraela. Można zaryzykować stwierdzenie, że w Historii przeciw poganom mamy do czynienia ze szczytowym punktem refleksji mającej na celu sakralizację państwa rzymskiego. Aureliusz Augustyn prezentował już całkiem inne podejście do imperium.''

- dokonał bowiem jego ''odbóstwienia'' w swym głównym dziele Państwie Bożym, co było poniekąd koniecznością w obliczu katastrofalnego upadku zachodniorzymskiego cesarstwa. Łacińskie chrześcijaństwo by przetrwać musiało więc zyskać niejaką autonomię od świeckich rządów, wypracowując niezależnie formy duchownej władzy, w rezultacie prowadząc do ukonstytuowania się fenomenu instytucji papiestwa. Niemniej zwalczał je zaciekle okcydentalny imperializm niemieckich cesarzy, ku żalowi odnosząc na koniec triumf niesławnym sacco di Roma, a też pomniejszych władców Anglii i Francji ze wspieranym przez nich ''gallikanizmem''. Wszakże przyznać należy wobec powyższego, iż moskiewski ''cezaryzm'' miał pozory chrześcijaństwa, nawet jeśli wyrastając na judeo-gnostycznej glebie ideowej. Ostatecznie to jednak ''żydowińskie'' i neoplatońskie wpływy ukształtowały jego postać, nadając mu istniejący do dziś kształt totalnie samowolnej, anarchicznej i w istocie bezbożnej władzy, trwający w zmiennych historycznie formach przez całe dzieje nowożytnej Rosji. Tak więc dowiedliśmy żywię nadzieję, iż współczesna Rosja jak przystało na peryferium Europy stanowi złomowisko dawno zmarginalizowanych na Zachodzie ideologii: patriarchalnego absolutyzmu a la ''boskie prawo królów'' Anglii w postaci reliktów samodzierżawia, bez mała nazistowskiego politycznego okultyzmu, wreszcie archaicznego radzieckiego wciąż marksizmu, nieodpowiadającego obecnemu zaawansowaniu technologicznemu produkcji przemysłowej, zawodząc także jako krytyka post-industrialnego już w dużej mierze kapitalizmu. Na wszystko to nakłada się jeszcze globalne bankructwo neoliberalizmu jako zakłamanej ''nieideologicznej ideologii'' rosyjskich elit władzy, z jej hasłami ''nie róbmy polityki'' i ''ciepłej wody w kranie'', które wraz z niskimi podatkami ''jak za Hitlera'' miały umożliwić powszechny dobrobyt. Dlatego Rosja nie dysponuje żadną alternatywną odpowiedzią na obecny kryzys Zachodu, sama jest jego częścią i to bodaj najbardziej schorzałą, gdzie kremlowskim złomiarzom pozostało już tylko spawać szczątki zeszłowiecznych europejskich ideologii w coraz bardziej groteskowe postmodernistyczne hybrydy, nazi-bolszewicko-prawosławne lub pseudo-eurazjatyckie monstra. Póty więc nie zmieni się sama tyrańska istota rosyjskiej władzy, taka lub inna forma ustrojowa jaką ona przybierze nie ma większego znaczenia. Tym bardziej, że tyran może być i zbiorowy, występując jako despotyzm bezrozumnego motłochu w przebraniu demokracji, lub liberalnej oligarchii ''wybranych''.  Tylko więc ujęcie owej samowoli w karby praw i instytucji może ją okiełznać, pozbawić nadrzędności wobec państwa anarchizującej to ostatnie - ale czy takowy postulat jest możliwy do spełnienia i nade wszystko korzystny z perspektywy żywotnych interesów krajów d. Rzeczpospolitej? Niechże już prędzej Rosja pozostanie ''chorym człowiekiem Europy'', zamieniając się pod nierządem putinowskiego reżimu w gigantyczną trupiarnię, pełną zwęglonych zwłok swych sołdatów poległych na poronionej całkiem wojnie z Ukrainą! Co też i ma właśnie miejsce... acz mając przy tym na uwadze jakże celną rozkminę Deborda, iż specsłużby pełnią dziś rolę inscenizatorów politycznego widowiska, zwłaszcza w takim kraju jak Rosja dodajmy. Wszakże nie przeczy to, iż trupy i krew są w owym spektaklu na serio, nie tylko zresztą tam - Marek Wróbel trafnie zauważył, że ''przewodniczący Mao nie takie numery robił swej partii, by zachować władzę'', otóż to. ''Azjatyckość'' niczego tu jednak nie przesądza, wpływając co najwyżej na formę brutalnych rozgrywek na szczytach władzy, sedno bowiem w tym, iż Rosja jest czystym chaosem i przeto jedynie taki lub inny zamordyzm może zapewnić jej polityczną spoistość. Tyle że jako tyrania sam generuje odgórnie narzucaną anarchię, skrytą perfidnie za rozbudowaną do groteskowych rozmiarów fasadą urzędów i procedur. W efekcie otrzymujemy błędne koło w jakim Rosja od wieków tkwi, którego formułą jest ''naprzód! po okręgu'', na co wskazywałem onegdaj. Wyjściem zeń jak sądzę byłaby realna, a nie duginowska ''eurazjatyzacja'' kraju tj. przeniesienie centrów władzy i gospodarki za Ural i na Powołże, tak by uczynić z Moskowii Tartarię, ośrodek równowagi nie zaś destabilizacji kontynentu. Na to jednak póki co wiarygodnych perspektyw nie widać, pozostaje stąd tylko maksymalnie jak się da odizolować ów dziki rezerwat, czy raczej zsyp na ideowe śmieci Okcydentu, co żywię nadzieję przekonująco wykazałem.

ps.

Letnia pora i towarzyszące jej upały nie sprzyjają raczej długim lekturom, wymagającym do tego wysiłku intelektualnego. Dlatego pozwolę sobie na wakacyjną przerwę, acz może za miesiąc-dwa umieszczę jeszcze zaległą krytykę janopawłowego ''personalizmu'', obaczymy. Na razie zaś odsyłam gdyby co na drugi [anty]blog, ''papierowego tygrysa'' jakiego postanowiłem ożywić po długiej hibernacji, gdzie umieszczam refleksje na bardziej aktualne tematy.