sobota, 28 marca 2020

Singapuryzm jako eurazjatyzm realny.

Ociągam się wciąż z formułowaniem wniosków i przewidywań co do naszej obecnej sytuacji, choć zarysy nowego porządku światowego wyłaniającego się właśnie na naszych oczach stają się coraz bardziej wyraźne pozwalając z grubsza przynajmniej je nakreślić. Nie mam zamiaru jednak dołączać do chóru proroków czy raczej pomroków pomniejszych jakimi nam ostatnio obrodziło, najczęściej zwykłych panikarzy albo cynicznych psychopatów chcących ugrać coś na powszechnej histerii i zamieszaniu, a niestety wszelkie dziejowe wstrząsy jak ten, którego doświadczamy oznaczają dla takich złote żniwa. Tym bardziej więc należy bronić się przed podobnymi kanaliami i typiarami leczącymi w ten sposób cudzym kosztem własne deficyty, stąd powtórzę najbardziej nie obawiam się wcale epidemii, co długofalowych skutków społecznych i politycznych jakie może nam to przynieść. Każda jednak okazja, a zwłaszcza taka jak obecna jest dobra do szkalowania infantylizmu kucerzy, to nie obsesja boć sami się o to proszą, skoro właśnie teraz gdy widać jak na dłoni ostro tak że bardziej już nie można nieodzowność posiadania własnego państwa narodowego, ci debile uparli się akurat tym głośniej wrzeszczeć: ''państwo złodzieje a podatki to kradzież!''. Widać, że dupa im się pali, co znać też po kwaśnych pyskach rozwolnościowców, ich bardziej niż zazwyczaj histerycznym rezonatorstwie uprawianym na popularnych tubowych kanałach, i pogrążaniu się w najbardziej odjechanych teoriach spiskowych - przeczuwają już zapewne, iż nadchodząca fala kryzysu zmiecie ich na równi ze znienawidzonymi ''urzędasami'', bo nie da się zarządzać państwem w czasie radykalnego przesilenia ekonomicznego i politycznego z tak rozbudowaną a zarazem niesprawną machiną biurokratyczną jak obecna. Nie sposób jednak przejść w miarę suchą stopą i ograniczyć przynajmniej skutki nadchodzących wstrząsów bez jakiejś formy sensownego interwencjonizmu, tak jak to miało miejsce podczas poprzedniego Wielkiego Kryzysu, gdy właśnie dlatego, że nie zdecydowały się nań w odpowiednim ku temu momencie rządy sanatorów przedwojenna Polska pogrążyła się w wieloletniej strukturalnej zapaści - sanację należy więc napierdalać za zbytni liberalizm gospodarczy a nie jakowyś ''socjalizm'' w ekonomii z którym jako żywo nigdy nie miała nic wspólnego. Wszakże nie żywię złudzeń, że uda mi się kogokolwiek z wolnorynkowych kretynów przekonać, niniejszy wpis ma raczej na celu wykazanie właśnie czemu wchodzenie z takowymi w dyskusje nie ma najmniejszego sensu, bo to podobnie jak socjaliści świecka odmiana sekty millenarystów - normalny człowiek, gdy oczekiwana data Apokalipsy okazała się kłamstwem dałby sobie spokój, ale nie tacy jak oni, bowiem tak naprawdę nie interesuje ich sam Armageddon co niezdrowo podnieca życie w oczekiwaniu nań, ich zawołaniem mogłoby być hasło paryskiego maja '68: ''żądajmy niemożliwego!''. Beznadziejne utopijne zjeby z nich jednym słowem, mamy tu do czynienia w istocie z myśleniem magicznym opornym na jakiekolwiek racjonalne argumenty, co nie znaczy jednak, iż należy im folgować, wręcz przeciwnie - gdzie tylko się da atakować doprowadzając do szału, bo nic tak nie rozdrażnia tych agresywnych idiotów jak podważenie ich urojonej wielkości i zadufania, a im prędzej szlag trafi takowych od własnej wścieklizny tym lepiej dla reszty społeczeństwa, która zachowała zdrowy rozsądek i trzeźwy ogląd spraw. Najzabawniejsze, iż w swym zacietrzewieniu i wściekliźnie ideologicznej kucerze przypominają do złudzenia PiSowców wyzywających mnie od ''ruskich k...'' i ''agentów'' na nieistniejącym już forum ''rebelya'' bom od początku był ''majdanosceptykiem'' trafnie jak się okazało przewidując fatalne tegoż skutki ekonomiczne i polityczne dla samej Ukrainy, a i nas poniekąd także rozpatrując rzecz długofalowo, toż samo przeświadczenie o posiadaniu jedynie słusznej racji i przewagi ''mojszej'' nad ''twojszą'' nie zmącone jakąkolwiek wątpliwością, oporne na wszelką racjonalną argumentację, a więc powiadam tylko solidny merytoryczny kopniak może takowych przywołać do porządku, nic inszego. Zaczynam podejrzewać zresztą - skoro nastał sezon na ''teorie spiskowe'' to i ja zapodam swoją, a co - że PiS być może z premedytacją tak niemrawo zwalcza Kondomitów wystawiając na front tego ciecia Małpiana i serwując zużyte pitolenie o ''ruskiej agenturze'', które kupują już chyba tylko twarde ''mohery'', bo przecież typowe kucowskie pierdolenie, iż ''państwo to złodzieje a podatki kradzież'' i nie potrzebujemy nawisu administracyjnego ''bestii'', sami sobie poradzimy jako społeczeństwo i jednostki, gdyż każdy jest ''kowalem własnego losu'' itd. jest bardzo wygodne dla rządzących zwalniając ich z odpowiedzialności za dbanie o dobro ogółu i zapewnienie jako takiego choćby porządku publicznego. Tymczasem jesteśmy żałośnie niegotowi jak widać to dziś ostro na czekające nas wyzwania, i to niezależnie gdyby nawet obecne zamieszanie okazało się globalistyczną ściemą, bowiem zagrożenie atakiem bronią biologiczną czy chemiczną i bez tego jest realne, pusty śmiech mnie więc ogarnia gdy obserwuję wokół wzmożenie mobilizacyjne w kraju, gdzie Obrona Cywilna praktycznie leży, a w magazynach zalegają maski gazowe jeszcze z czasów stalinizmu. Rzeczpospolita nr 3 zachowuje się jak obsrany histeryk podejmujący w krytycznej chwili przesadne i przez to przynoszące odwrotny od zamierzonego, zabójczy wręcz skutek działania, stąd módlmy się wierzący czy nie aby nie doszło do jakiej rozpierduchy na serio, bo wtedy nie będzie nawet gdzie spierdalać, a spanikowani ludziska nieprzeszkoleni na taką okazję pozabijają się tratując nawzajem. Znowu który to już raz w dziejach odbija nam się czkawką brak porządnego państwa jakiego nie zastąpią żadne ''oddolne inicjatywy'' i poroniony z zasady ''antysystem'', jak zwykle nad Wisłą nieudolna władza bez względu na jej szyld partyjny i profil ideologiczny przerzuca na naród i poszczególnych obywateli koszta własnych zaniechań każąc radzić sobie samemu na własną rękę, a rozwolnościowi debile jeszcze uważają iż tak właśnie powinno być i to już na pełnej anarchokapitalistycznej kurwie, szkoda gadać.

Konkretnie postkorwinowa kuceria odgrzała dawny numer Ozjasza i jemu podobnych starych wyjadaczy UPR z lat 90-ych duracząc Singapurem jako rzekomym wolnorynkowym rajem, gdzie panują niskie podatki jak za Hitlera a ludzie sami mogą decydować na jakie usługi medyczne przeznaczą pieniądze z ubezpieczenia zdrowotnego. Faktycznie to dalekowschodnie polis cechuje ''najwyższy wśród krajów rozwiniętych odsetek finansowania służby zdrowia ze środków prywatnych a najmniejszy z publicznych'', tyle że już rodzimi rozwolnościowcy nie wspomną, że to tamtejsze państwo wymusza wpierw na obywatelach w tym celu obowiązkowe gromadzenie środków na medycznych kontach oszczędnościowych jak i odprowadzanie składek do centralnego funduszu emerytalnego CPF [ czyli ichniego urealnionego ZUSu ]. Nie ma więc warcholenia z nieopłacaniem wspólnej kasy, tamtejsza autorytarna władza rozporządza metodami radzenia sobie z opornymi, nie myślącymi o własnej przyszłości i aspołecznymi tumanami, a więc libertarianie nie mają tam czego szukać. Poza tym żaden kucerz nie zająknie się, iż rynek usług medycznych jest ściśle regulowany przez singapurski rząd jaki dba o to, by bogaci płacili za nie odpowiednio więcej dotując zarazem opiekę uboższym tak by zapewnić im choćby podstawowy poziom tejże, bo tego wymaga zachowanie ładu państwowego i elementarny solidaryzm społeczny - normalnie skandaliczny ''socjalizm'' i ''faszyzm'' w jednym dla korwinojeba ze zrytym od socjaldarwinizmu Ozjasza łbem, którego dziadyga oczywiście do siebie nie stosuje, inaczej dawno by już dał nam spokój eutanazując się. Nic o tym, że to państwo położyło podwaliny pod potęgę nie tylko finansową ale i przemysłową Singapuru oraz nadal kontroluje strategiczne działy gospodarki jak telekomunikacja, finanse bankowe czy reeksport i przetwórstwo paliw - w tym celu ''niewidzialna ręka'' rządu wybudowała olbrzymi kompleks industrialny Jurong łącząc poprzez rekultywację ziemi kilka wysp a nawet ryjąc w skale gigantyczne podziemne zbiorniki, by stworzyć dla działających tam przedsiębiorstw z branży petrochemicznej sprzyjające synergii ekonomicznej środowisko: podjęcie przedsięwzięć infrastrukturalnych na taką skalę wymaga obok rzecz jasna ogromnej koncentracji kapitału nade wszystko silnego poczucia u tamtejszych elit długofalowego interesu strategicznego państwa i patriotyzmu gospodarczego, kategorie kompletnie obce żyjącym w anarchokapitalistycznej nibylandii spierdolinom. Okazuje się, że wbrew temu co bredzi Dobromir ''cycu'' Sośnierz spółki skarbu państwa mogą być rentowne i dobrze zarządzane czego funkcjonujące w ''mieście lwa'' żywym dowodem, rzecz jasna i tam przydarza się nepotyzm i korupcja, ale nie wolne są od tego typu patologii również prywatne firmy, stąd forma właścicielska nie ma tu wielkiego wpływu na skalę ich natężenia dopóki przedsiębiorstwom nie przyszło działać na w pełni wolnym rynku co to niby ma ''zweryfikować'', a ten nigdy nie powstanie, gdyż jest beznadziejną utopią, dokładnie taką samą co do istoty bajką dla dorosłych jak ''społeczna własność środków produkcji'' socjalistów. Jakby tego było mało ponad 80% Singapurczyków mieszka w budownictwie komunalnym, a więc to ichni rząd zapewnił zdecydowanej większości obywateli dach nad głową o zgrozo - toż mówię, czysty ''socjalizm'' jak za PRL:))) -, i można by wymienić jeszcze sporo innych rzeczy jak obowiązkowa tam, powszechna służba wojskowa z powodu których strasznie bóldupią wolnościowcy. Dziwnie jakoś tamtejsze władze nie zdały się w zwalczaniu potencjalnej epidemii koronawirusa na ''niewidzialną rękę'' skazanego na III aksjomat onanisty, stosując za to rozwiązania bez mała ''faszystowskie'' z libertariańskiego punktu widzenia jak zarządzenie policyjnej mobilizacji i powszechna inwigilacja za pomocą aplikacji w telefonie oraz mediach społecznościowych, śledzenie ruchu mieszkańców przez kamery przemysłowe by zidentyfikować przemieszczanie się ognisk choroby, wreszcie bezwzględnie egzekwowany nakaz kwarantanny wobec zarażonych. A przecież zakładając, iż mamy do czynienia z faktyczną zarazą pozostawienie spraw własnemu losowi pozwoliłoby mieszkańcom Singapuru zweryfikować kto spośród nich godny jest tego by żyć, gdyż przetrwają najsilniejsi, ostatecznie jak głosi Ozjasz ludobójstwo przeprowadzone przez nazistowskie Niemcy na Żydach umożliwiło tym ostatnim pozbycie się słabszych czyniąc ich przez to potężniejszymi, tym bardziej więc tyczy to w pełni wolnorynkowego doboru naturalnego i postawienia na czysty żywioł. Niestety singapurscy ''socjaliści'' zaburzyli swoją ingerencją równowagę korwinowego ''homeostatu'' nie korzystając tym samym z proroctw Janusza Koran-Mekki, brutalnie naruszając jak na ''faszystów'' przystało wolność osobistą obywateli rządzonego przez nich miasta-państwa - głupcy nie wiedzą, że prywatną sprawą każdego z osobna jest odpowiedzialność za własne zdrowie i nikomu nic do tego, tako rzecze typowy wolnościowy debil, stąd nie przyjdzie mu do głowy, iż żyjąc w zatłoczonym megalopolis jesteś coś winny także innym, tym setkom tysięcy, milionom bodaj nawet jakie niechcący możesz zakazić, gdyż byłby to przejaw wyklętego ''kolektywizmu''. Ideologia psychopatów i wyobcowanych z wszelkiej ludzkiej wspólnoty aspergerów w całej okazałości - powiedzmy to wprost: fakt, iż tyle aż spierdolin tutaj szczególnie wśród młodych żywi entuzjastycznie podobne przekonania stanowi widomy dowód gnicia naszego społeczeństwa i narodu, oraz każe myśleć jak najgorzej o perspektywach przetrwania Polski. Powtórzę więc: przy tym stopniu anomii czyli rozpierdolu jakiegokolwiek poczucia tożsamości i wspólnoty post-Polaków tylko jakiś rodzaj republikańskiej dyktatury i narzuconego odgórnie siłą ładu może nas ocalić.

W tym sensie przykład Singapuru jest niesłychanie aktualny i interesujący jako autorytarne państwo dobrobytu na eurazjatycką modłę, które powinno z tego tytułu stanowić dla nas wzorzec. Oczywiście nie mam złudzeń, aby dało się przeszczepić co do joty tamtejsze rozwiązania ustrojowe na nasz grunt, choćby z powodu obecnej globalnej dekoniunktury, z drugiej właśnie dlatego należałoby potraktować kryzys jako okazję do zbudowania w przyszłości czegoś podobnego nad Wisłą. Sprzyjać temu będzie oczyszczenie miejscowego środowiska z libertariańskiego warcholstwa jakie mam nadzieję wyginie na własne życzenie przez swój ideologiczny autyzm i kompletny brak poczucia odpowiedzialności za wspólnotę narodową, której wrzód stanowi - tak po socjaldarwinowsku na Ozjaszową modłę tego sobie życzę, bo wolnościowcy to ''społeczeństwa cierń'', stąd powinien być zeń wyrwany. Inną przeszkodą jest przysłowiowo już ''teoretyczne'', zawodne często państwo, ale i brak niezbędnej ku temu samodyscypliny i zaufania do władz w społeczeństwie, w czym objawiają się zasadnicze różnice kulturowe i cywilizacyjne. Otóż nie jest przypadkiem, iż w językach Dalekiego Wschodu rozpowszechniona jest tzw. konstrukcja ergatywna zdania, która polega na przeniesieniu punktu ciężkości na samą czynność, podmiot zaś gramatyczny stoi w narzędniku pełniąc niejako rolę ''atrybutu'' jedynie czy wtórnej ''modalności'' opisanego słowem procesu [ tak przynajmniej twierdzi Ireneusz Kania, multilingwista tłumaczący sutry buddyjskie bezpośrednio z pali, sanskrytu i tybetańskiego na polski, więc facet chyba wie co mówi ]. W tej perspektywie nie tyle więc ty żyjesz ''swoim'' życiem, co życie żyje tobą, wizja dla nas kompletnie niepojęta, stąd groteskowe omyłki w postrzeganiu idei reinkarnacji jako rzekomo ''wcielania'' się po śmierci w żabę, kanarka itp., bo nie sposób wyobrazić nam sobie egzystencji jako ciągu aktów bez agensa, tak mamy nabite indywiduacją łby. Trudno się dziwić, skoro nasz język samym swym ustawieniem indukuje w nas poczucie osobności od dziecka, mówimy: ''poszedłem, zrobiłem, pomyślałem'' itd., ''ja'' zawsze stoi za daną czynnością jako jego sprawca, co jeszcze monstrualnie wzmacnia dziś rozpowszechniona znajomość angielskiego, a nie ma bodaj drugiej takiej mowy, gdzie ''I'' czyli ''ja'' właśnie grało tak olbrzymią rolę. Sprawia to, iż mamy głębokie, nieuświadamiane wręcz przeświadczenie posiadania indywidualności, aż wydaje nam się ono czymś tak realnym jakbyśmy nosili je za skórą, tymczasem jak widać wcale tak nie jest, oczywiście typowo orientalna ''nieobecność ego'' nie oznacza bynajmniej jego nieistnienia w ogóle, bo to byłby rzecz jasna absurd, lecz tylko i aż jego nie-absolutność, relatywny i procesualny charakter. Mówiąc prościej ludzie tam uczeni są postrzegać siebie jako istniejących jedynie w odniesieniu do innych, jako integralną część pewnej większej całości o charakterze społecznym, środowiskowym, religijnym w końcu, a nie byt sam w sobie i dla siebie - na tym polega z grubsza buddyjska doktryna ''współzależnego powstawania'', która wolnościowemu okcydentalnemu zjebowi musi jawić się jako prawdziwy horror, ''metafizyczny kolektywizm''. Powoduje to bowiem, iż na gruncie tamtejszej kultury nie sposób sformułować typowego dla libertarianizmu ostrego przeciwstawienia jednostki społeczeństwu, tegoż zaś państwu! 

Oczywiście zaraz wyskoczy z mordą jakiś rozwolnościowiec, że czyni to tamtejsze wspólnoty podatnymi na totalitarną indoktrynację itd. przypomnę więc, że najohydniejsze kolektywne ideologie jak komunizm czy nazizm powstały na Zachodzie, są przejawem może i gnicia Okcydentu jednak, i zalęgły się w jego łonie. Poza tym indywidualizm miał sens, gdy był jeszcze zakorzeniony w chrześcijańskim personalizmie z którego w istocie wyrasta, wierze w osobowego Boga w Trójcy Jedynego będąc jego pochodną, ale dziś pozbawiony metafizycznych podstaw w tak zeświecczonych społeczeństwach jak obecne wyrodził się już tylko w groteskową, monstrualną wręcz próżność. Przyznaję, że jeszcze z dekadę temu sam łudziłem się, iż liberalny indywidualizm może stanowić jakąś przeciwwagę dla socjalistycznego kolektywizmu, dziś jednak dostrzegam ostro, że to dwie strony tego samego kolektywnego indywidualizmu w jakim przyszło nam żyć, typowego dla ponowoczesnych post-narodów. Rzygać mi się chce na widok kolejnego ''zmiennopłciowego'' Papuasa, neobarbarzyńcy z miejskiej dżungli wytatuowanego na całym ciele z ryjem często włącznie, okolczykowanego jak świnia na górnych jak i dolnych warach i z obowiązkowym różowym albo fioletowym czubem na zakutym łbie pierdolącego przy tym jak poparzony, że w ten sposób wyraża ''siebie'', swą ''niepowtarzalną osobowość'' dokładnie tak samo jak setki tysięcy, miliony wręcz identycznych idiotów i kretynek na całym świecie, gdziekolwiek tylko zaraza ta zapełzła. Nie mam pojęcia z jakiej linii produkcyjnej pochodzą te bioroboty, żywe mutanty postludzkie o śmieciowej mentalności napełnionej bzdurami z mediów społecznościowych, zanim otworzy toto gębę już wiem co powie, jaki frazes pochodzący stamtąd mi zaserwuje. A jakie to wszystko przy tym przeświadczone o własnej doskonałości, butne agresywne i zadufane tak jakby jego parszywe ego stanowiło epicentrum wszechświata! Serdecznie chromolę więc takowy ''indywidualizm'', gdzie każdy niemal uważa się za nie wiadomo co, a w gruncie rzeczy jest taki sam co inni, równie płaski tępy i pusty jak oni - dziś ''osobowość'' to jedynie synonim protezy i funkcja próżni. Patologia ta wydała zatruty owoc w postaci anomii społecznej w jakiej jesteśmy pogrążeni i masy post-ludzkich spierdolin zarówno korwinowych jak i lewackich przedkładających własny interes czy perwersje nad dobro ogółu i publiczny porządek. Tymczasem bez samodyscypliny i zdolności do organizacji zwyczajnie nie przetrwamy czekających nas dziejowych wyzwań, i to niezależnie od tego czy wiadoma epidemia jest fejkiem, bowiem w jej cieniu narasta przecież bodaj groźniejszy kryzys o potencjalnie ogromnych kosztach ekonomicznych i społecznych, wolę nie myśleć jakie przyniesie to u nas skutki - pewnie znowu anarchiczne Polactwo rzuci się jeden przez drugiego garnąć wszystko pod siebie w efekcie zostając z przysłowiowym g... w ręku, i da ograć jak dzieci bo niezdolne do solidarnego zawalczenia o własny interes. Wybór jest prosty: albo zorganizujemy jakoś sami przestrzeń w której przyszło nam żyć, albo ktoś inny zrobi to za nas z wiadomymi już z przeszłości konsekwencjami - czego tu kurwa nie rozumieć?! Po to właśnie potrzebne jest solidne państwo, najlepiej w autorytarnej postaci odpowiedniej na czas kryzysów i historycznych przesileń, do tego zaawansowanej technologicznie jak w Singapurze właśnie - Mentzen bóldupił niedawno po libertariańsku, że ''protekcjonizm przeniesie nas na Wschód'', i bardzo dobrze, nie ma problemu o ile będzie naśladował rozwiązania rodem z dalekowschodniego polis, którym tak jarają się kuce kompletnie bez zrozumienia istoty tamtejszego modelu ustrojowego. Przyznam szczerze, iż patrząc na tę rozbestwioną niczym dziadowski bicz hołotę, która nie potrafi się rządzić, bo dla niej każdy przejaw silnej i sprawnej władzy to ''faszyzm'', zaś nieśmiała choć próba wspólnotowego myślenia stanowi wyklęty ''kolektywizm'' zaczynam mieć wątpliwości, czy aby realna całkiem perspektywa wymiany populacji nad Wisłą nie jest znowu taka zła... Ostatecznie jeśli jakaś nacja zwija się poniekąd na własne życzenie nie należy jej tego bronić zbawiając na siłę, tym bardziej jeszcze z takim nie innym doświadczeniem historycznym z którego najwidoczniej nie jest w stanie wyciągnąć żadnej nauki, doprawdy po katastrofie rozbiorów i okupacji tylko skończona spierdolina umysłowa może bredzić, że ''państwo to złodzieje, a podatki kradzież'', lub pochwalać obcą agresję jak głupi Jaś Sowa, do tego trzeba być dosłownie ludzkim gównem. Dlatego narodowcem nie jestem, a popieram stricte nacjonalistyczny program gospodarczy i społeczny jedynie z powodów pragmatycznych, bo na teraz nie ma lepszego co narastający właśnie kryzys dowodnie okazuje, i już niedługo establiszmentowi narodowcy przekonają się boleśnie na własnej skórze w jakie szambo wdepnęli wchodząc w mariaż z wolnorynkową kucerią, stąd oenerowcy i reszta polskich nacjonałów broniących puryzmu ideologicznego słusznie postąpiła nie chcąc mieć z tym nic wspólnego, czas pracuje na ich korzyść i to w krótkiej dość perspektywie. Poza tym nie ma tu póki co miejsca na reprezentowaną przeze mnie ''egzotyczną'' dosłownie i w głębszym tego słowa znaczeniu opcję ideologiczną, to nadal rzecz politycznej ''szurii'' dla ogółu co tu kryć, choć pod naciskiem narastających lawinowo wypadków dotychczasowy beton światopoglądowy poczyna gwałtownie pękać, i widać już pierwsze zwiastujące nadzieję prześwity ''nowego'', obaczymy czy nie okaże się płonna, mimo wszystko jestem dobrej myśli, bo nie ulega wątpliwości, iż z liberalno-lewicowego miału nie ostanie się kamień na kamieniu.

W każdym razie przykład Singapuru stanowi żywy dowód na to, że lansowana tutaj rodzima wersja eurazjatyzmu wcale nie musi oznaczać niezdrowej fascynacji moskiewską kacapią, a tym bardziej chińskim komunizmem jak to ma miejsce w przypadku korwinowej gimbazy, która pierdoli, że w CHRL panuje ''wolny rynek'', widać istnieje alternatywa nie tylko w opisanej formie, ale i Tajwanu czy Korei Płd., Japonii może również. Wiadomo, że z racji wspomnianych różnic kulturowych, cywilizacyjnych i co tu kryć rasowych także o geopolitycznych już nie wspominając wierne przeniesienie tamtejszych rozwiązań jest powtarzam niemożliwe ani nawet potrzebne, wystarczy jedynie potraktowanie ich jako ogólnego wzorca do którego powinniśmy dążyć pod względem ułożenia stosunków państwowych, społecznych i gospodarczych. Żywię nadzieję, iż napływ migrantów ze wschodu, szczególnie coraz liczniejszych z drugiego krańca Eurazji przyniesie obok wielu negatywnych niewątpliwie konsekwencji przynajmniej ten dobry skutek, że uczyni nad Wisłą klimat bardziej sprzyjający dla autorytaryzmu jako typowej dla Orientu formy sprawowania władzy, co wbrew bredniom obrońców ''syfilizacji judeołacińskiej'' spod znaku Konecznego da się pogodzić z właściwymi europejskiej tradycji politycznej formami republikańskiej dyktatury czy rodzimej szlacheckiej konfederacji z jej sądami kapturowymi itp. Nie sądzę aby strumień migracji ustał wskutek gwałtownego rwania łańcuchów dostaw z którym mamy obecnie do czynienia, a kto wie może on nawet znacząco wzrosnąć dzięki zaburzeniom i utracie dotychczasowych miejsc pracy oraz pauperyzacji przez to tamtejszych społeczeństw, tym bardziej że nikt w Europie włącznie z Polską nie ma przy tym sposobie sprawowania władzy jaki tu panuje wystarczających sił jak widać, by radykalnie powstrzymać kolejne fale nachodźców, zaś Unia okazuje się skrajnie nieudolną strukturą pod tym względem, co kryzys właśnie bezlitośnie obnaża. Na koniec tej wyliczanki wypada wymienić jeszcze jedną istotną cechę realnego, a nie tego z kucowskich mokrych snów modelu singapurskiego - otóż stanowi on widome potwierdzenie, że liberałowie i socjaliści jedne durnie, bo na równi nie są oni w stanie sobie z nim poradzić bredząc, iż to ''połączenie wolnego rynku z socjalizmem'' co rzecz jasna jest bzdurą, gdyż wzajem się wyklucza. W zakutych łbach jednych jak i drugich nie mieści się jakim ''cudem'' można pogodzić niskie podatki i rozwój ekonomiczny z interwencjonizmem państwowym, sprawowaniem kontroli przez rząd nad strategicznymi działami gospodarki narodowej i szerokim kształtowaniem przezeń polityki społecznej niesprowadzalnym bynajmniej do ''socjalnego rozdawnictwa''. Bowiem alternatywa między wolnym rynkiem istniejącym jedynie na kartach pism Misesa a jednako odrealnionym socjalizmem jest fałszywa, wyjściem zaś kapitalizm państwowy, jedyny jaki naprawdę w historii istniał i istnieć ze swej natury może, natomiast odpowiednikiem dlań na płaszczyźnie politycznej autorytaryzm, najlepiej na eurazjatycką modłę łączący wysoki stopień dyscypliny społecznej i sprawnego zarządzania z dużą swobodą ekonomiczną i osobistą obywateli. W rozsądnym wyważeniu elementów etatystycznych i rynkowych tkwi istota sukcesu oraz uniknięcia pułapki zarówno zamordystycznego totalitaryzmu, jak i równie totalnego, a przez to anarchicznego demokratyzmu i swawoli rozbestwionej hołoty, która potrafi tylko drzeć ryja: ''ja, ja, mnie, moje!'' - czas pokaże czy będzie nam dane nad Wisłą urzeczywistnić takowy ustrój, oby. 

Liberał jak i lewak może mnie nazwać ''eurazjatyckim faszystą'', proszę bardzo nie mam z tym problemu, bo właściwie rozumiany faszyzm wcale nie musi źle kojarzyć się w Polsce - przypominam, że główną faszystowską organizację przed wojną tworzyli tutaj radykalni żydowscy narodowcy z Betaru maszerujący w brunatnych mundurach i pozdrawiający się wiadomym gestem prawej ręki, to oni de facto wywołali powstanie w getcie ginąc co do jednego w nierównej walce z okupantem, z kolei utworzona przez polskich faszystów z RNR Falanga konspiracyjna Konfederacja Narodu i jej zbrojne ramię Uderzeniowe Bataliony Kadrowe odniosły największe procentowo straty spośród wszystkich formacji polskiego podziemia w walkach zarówno z Niemcami jak i Sowietami, jak widać można było więc być polskim jak i żydowskim antynazistowskim faszystą. Z drugiej strony nie jestem nim, bo faszyzm stricte oznacza statolatrię, ubóstwienie państwa jako ''ziemskiego boga'', natomiast mi daleko bliższa jest rodzima idea republikańska państwa jako dobra wspólnego, czyli rzeczpospolitej właśnie. Niemniej dla Grzegorza Brauna jestem ''mussolinistą'', bo takim mianem określił będzie już prawie dekadę temu Winnickiego tylko za to, iż ten ośmielił się zadeklarować jako zwolennik państwowej kontroli nad strategicznymi gałęziami gospodarki narodowej i utrzymania publicznej edukacji, a nie zostawienia wszystkiemu wolnemu rynkowi - ''Szczęść Boże'' jest beznadziejnym korwinoidem z jedynie bardziej tradsowskim pokostem niż Ozjasz, co do zasady jednak takie samo zeń rozwolnościowe łajno ideologiczne [ głosowałem na niego dla politycznej beki w I-ej turze poprzednich wyborów prezydenckich, także dlatego, że już wtedy nie wzbudzał we mnie entuzjazmu Duda jako młodsza i przede wszystkim inteligentniejsza wersja Komorowskiego o podobnie jak tamten korzeniach w Unii Wolności i ze względu na swe koszerne ''szwagrostwo'', wszakże nie mając złudzeń, że niewątpliwie inteligentny i utalentowany pan dokumentalista jest podejrzanym typem, w czym z biegiem czasu tylko utwierdziłem się ]. Polska niestety pod tym względem stanowi chyba ewenement na skalę światową, nie wiem czy jest drugi taki kraj, gdzie z zasady antypaństwowy i antynarodowy libertarianizm uchodzi za ''prawicę'' i do tego taką ''hard true'', a przy tym jego ślepi wyznawcy bezczelnie śmią wyzywać PiS od ''socjalistów''!!! Dlatego wolnorynkowcy są nawet gorszym ścierwem od lewactwa, bo neobolszewia przynajmniej nigdy nie udawała, że jest czymś innym jak bandą antypolskich gówien, natomiast libertarianie ukradli szyld rodzimej prawicy podszywając się podeń, stąd należy ich tępić ze szczególną zaciekłością jako ideologicznych dywersantów, i to też staram się na ile tylko siły mi pozwalają czynić. PiS więc co do zasady słusznie flekuje te mendy, niestety robi to na swój sposób czyli nieudolnie wysługując się choćby tym cwaniaczkiem Małpianem K., typowym post-korwinowym pasożytem, który jeśli juz powinien być użyty do kompromitowania narodowcuff, że wystawili takiego ordynusa, agresywnego idiotę na prezydenta. Nawet za oceanem, skąd przywleczono tę ideologiczną zarazę rozwolnościowcy to ugrupowanie marginalnych przegrywów, ignorantów i politycznych stulejarzy, którzy od blisko pół wieku nie są w stanie przebić się ponad poziom stanowej legislatury i w jakimkolwiek stopniu zagrozić tamtejszemu duopolowi partyjnemu. Dość powiedzieć, że o nominację kandydata na prezydenta amerykańskiej Partii Libertariańskiej ubiega się facet łażący z kaloszem na głowie, a niewiele ustępuje mu inny pajacujący z kolei w groteskowym cylindrze z napisem, a jakże: ''podatki to kradzież'' [ widać więc, iż resortowe szury pokroju Podleckiego nie są tylko wynalazkiem postkomunistycznej bezpieki ]. Ciekawe jednak, iż największe szanse w prawyborach ma absolwent Virginia Military Institute i szkoły piechoty w Fort Benning, oraz wieloletni żołnierz U.S. Army Reserve jak głosi jego oficjalny biogram, co bynajmniej nie przeszkadza mu głośno wyrzekać na agresywny imperializm rządu Stanów Zjednoczonych jak przystało na rasowego mundurowego wolnościowca. Nie on jeden bynajmniej w gronie libertariańskich kandydatów wywodzi się z wojska, by wymienić odpowiednio byłego ''NATO base commander'' czy weterana wojny w Iraku ''nawróconego'' na pacyfizm, jak nie szury więc to ubecy a najpewniej jedno i drugie, chyba że ktoś jest tak durny, iż po tym nadal nie dociera doń, że cały ten ruch libertariański w USA to kreacja ichniego ''głębokiego państwa'' [ skądinąd takie zagęszczenie resortowych wolnościowców może świadczyć o tym, iż jakaś jego frakcja postanowiła dzięki temu coś ugrać na zamieszaniu związanym z narastającym kryzysem, i przez to kaprale anarchokapitaliści mają wreszcie szansę przebić się niestety do amerykańskiego ''mejnstrimu'', obaczymy ].

Nie strzępiłbym tak ozora na tych zjebów, gdyby nie to, że zawłaszczając bezczelnie rodzimą prawicę pozbawili ją praktycznie perspektyw stworzenia sensownej alternatywy dla ulegającego nieuchronnej dekompozycji obecnego obozu władzy i to właśnie te skurwysyny torują drogę do władzy lewactwu swoim bełkotem o ''socjalistycznym rozdawnictwie'' utwierdzając w masach przesąd, iż lewica nic tylko chce rozdawać wszystkim pieniądze za darmo, zaś prawica jakoby pragnęła jedynie wyzyskiwać pracownika itd. Teraz, gdy w obliczu nadchodzących dziejowych wyzwań trzeba myśleć o jakimś rzeczywiście propaństwowym ''planie B'' utrzymanym w duchu solidaryzmu narodowego rzekomo prawicowa opozycja wobec PiS stacza się w bagno libertariańskiego nihilizmu przekształcając w formację nędznych stulejarzy bredzących o ''MADkach''!!! Bo tu nie rozchodzi się o to jakoby ''słuszną linię nasza władza ma'', więc maul halten, gdyż niestety obecny obóz rządzący jest póki co jedyną namiastką zaledwie myślenia państwowego jaką dysponujemy i żadną miarą nie sposób oczekiwać po nim realizacji opisanego tu singapurskiego modelu ustrojowego w nadwiślańskich realiach. Nie pozwoli na to beznadziejny demoliberalizm jego przywódców, bardzo chciałbym by w bełkocie kodziarzy o rzekomym ''autorytaryzmie'' i ''dyktatorskich'' zapędach PiS kryło się choć ziarno prawdy, ale powtórzę jeszcze raz: Kaczyński może i chciałby być nowym Piłsudskim, wszakże ironia losu sprawiła, że bliżej mu do Dmowskiego nie poglądami rzecz jasna, ale sposobem bycia jako stary kawaler, a nade wszystko to podobnie jak tamten polityk gabinetowy, tu zaś potrzebna jest ''skrajnie prawicowa, krwawa dyktatura/ operacja Bielik, rozpocznie się Dzień Sznura'', że zacytuję ''klasyka''. Bynajmniej rozchodzi się o typowe dla mentalnych gówniarzy pałowanie rządami ''silnej ręki'', boć pewna doza przemocy jest nieodzowna w porządku realnie wolnościowym czyli republikańskim, a nawet demokratycznym - do jasnej cholery czas najwyższy przypomnieć sobie wreszcie, że nie ma wolności bez odpowiedzialności z karą śmierci włącznie! Naprawdę jeśli nie wrócimy do rodzimej tradycji publicznego wieszania zdrajców polityczny burdel i sobiepaństwo będą trwały w najlepsze, a przecież nastawiano tyle pięknych nowiutkich latarni rzekomo za ''unijne pieniądze'', w rzeczywistości zaś na kredyt, które aż proszą się o nadzwyczajne ich użycie. Cóż, nie myląc jak typowy inteligent własnych ideałów z realiami, stąd kontentując trzeźwo tym co jest z braku alternatywy w obliczu gównianej opozycji z niby-prawicową włącznie, pozostaje nam stwierdzenie, iż Singapur stanowi żywy dowód pozorności prostackich ''alternatyw'' totalnego wolnego rynku i równie totalitarnej reglamentacji dosłownie wszystkiego, ekstremy demokratyzmu jak i nowożytnej satrapii, gdzie los milionów zależy od kaprysu byle tyrana, wreszcie przeciwstawiania tego co prywatne temu co publiczne. Bowiem wyjściem jest polityczny autorytaryzm, zaś w ekonomii kapitalizm państwowy i burżuazja narodowa mająca świadomość, że dla własnej prosperity konieczna jest otoczka instytucjonalna zapewniana przez własne silne państwo, co nie oznacza bynajmniej rozbudowanego aparatu biurokratycznego, wystarczy niewielka za to elitarna kadra urzędnicza dysponująca dużymi kompetencjami w kształtowaniu sfery stosunków społecznych i gospodarczych kraju. Singapur nie jest pod tym względem aż tak wyjątkowym fenomenem, inny podobny dość stanowi formalnie demoliberalna na okcydentalną modłę Korea Południowa, o której ekspert od tamtejszych realiów Oscar Pietrewicz pisze, iż to ''zarówno przykład sprawnego zaplecza, jak i ograniczania swobód i wolności obywatelskich w sytuacji kryzysowej'' bóldupiąc przy tym, że podobne obostrzenia ''mogą być trudne do zaakceptowania w liberalnych demokracjach Zachodu''. Jak z tego widać eurazjatyzm nie musi oznaczać admiracji dla Rosjan [ których szanuję, ale bez złudzeń jako wrogów ], czy tym bardziej rządzonych przez bolszewicką mafię Chin, rozbijając kolejną fałszywą alternatywę ślepego zapatrzenia w świat gnijącego Okcydentu z jego regresem ''cywilizacji białego człowieka'' na własne życzenie a równie niezdrową fascynacją orientalnymi despocjami, także przeżartymi patologiami tyle że umiejętniej skrywanymi, bez ostentacji typowej dla Zachodu. 

Na finał przytoczę fragment artykułu rozprawiającego się z mitem ''wolnościowego'' Singapuru kreślący sylwetkę ''ojca założyciela'' jego politycznego i ekonomicznego sukcesu, prawdziwego patriarchalnego przywódcy jakiego życzyłbym sobie nad Wisłą, a którego rządy nie miały nic wspólnego z ekscesami populistycznych fuhrerów: 

''Lee Kuan Yew jako jednostka miał olbrzymi wpływ na reformy w Singapurze. Był on swego rodzaju liderem instytucjonalistą – uznającym, że warunkiem rozwoju gospodarczego jest stabilne politycznie, prawnie i efektywne administracyjnie państwo. Dopiero spełniając te warunki ludność może czynić wzrost gospodarczy w swojej ojczyźnie.

Lee był też swego rodzaju hybrydą: wykształconym w duchu Common Law prawnikiem, który szanował Rule of law, z drugiej zaś strony ukazywał on cechy behawiorysty, może nawet radykalnego konserwatysty w kwestii statusu państwa, twierdząc, że władza musi czasem okazać siłę w celu zdyscyplinowania społeczeństwa. Sam LKY twierdzi, że ten dychotomiczny układ ukształtowały w nim zarówno rządy pod brytyjskim berłem – które dały mu szacunek dla prawa, akceptację wolnego rynku, dozę indywidualizmu, jak i japońska okupacja, która była dla niego szkołą życia. Dzięki niej, jak twierdzi, zrozumiał w/w dychotomię, gdzie państwo musi zawszę pozostawać Lewiatanem.

To wszystko dało Singapurowi korzyści także w dziedzinie gospodarki. Jak? Poprzez twarde, ale sprawiedliwe przywództwo w multikulturalnym Singapurze zapanował porządek – Chińczycy, Tamilowie oraz Malajowie żyli i pracowali ramię w ramię. Dzięki temu od czasów rządów Lee Kuan Yew i jego kontynuatorów nie dochodzi do zamieszek politycznych czy etnicznych, tak jak to miało miejsce pod koniec istnienia Kolonii. Przekłada się to na stabilność tej konfucjańskiej demokracji, dzięki której możliwy jest rozwój gospodarczy. Dodatkowo Lee miał niebywałe zdolności w dziedzinie strategii politycznej – rozumiał on, że położenie Singapuru obok cieśniny Malakka oraz dawne związki z metropolią mogą pozwolić na uczynienie z tego państwa swego rodzaju łącznika między wschodem i zachodem. Dlatego m.in. opuszczoną bazę Royal Navy zamieniono w port handlowy, który stał się jednym z największych miejsc przeładunkowych na świecie, a kapitał zagraniczny został dopuszczony do inwestycji na terenie państwa. Tymi działaniami Lee Kuan Yew utworzył ramy surowego, choć sprawiedliwego państwa, z otwartym rynkiem, ale ingerującym w gospodarkę rządem.''


''Głównym architektem sukcesu Singapuru był Lee Kuan Yew. Przez ponad trzy dekady pełnił funkcję premiera kraju, a następnie, aż do swej śmierci, był „ministrem mentorem” w rządzie swojego syna Lee Hsien Loonga. U źródeł ideologii wyznawanej przez Lee Kuan Yewa leżało przekonanie o decydującym wpływie czynnika kulturowego na rozwój gospodarczy. [...] Według Lee Kuan Yewa, bezrefleksyjne implementowanie demokracji nie przyniosło niczego dobrego państwom postkolonialnym. Prawdziwą podstawą sprawnej państwowości powinien być uczciwy i efektywny rząd. Premier podkreślał również, że reformy polityczne nie muszą iść w parze z liberalizacją gospodarczą, a rywalizacja i konkurencja nie sprzyjają dobrobytowi. Ekspansję europejskiej idei praw jednostkowych oceniał negatywnie, gdyż – jego zdaniem – wolność nie sprzyja harmonii społecznej. Konsekwentnie podkreślał niebezpieczeństwa płynące z amerykanizacji i westernizacji, konieczność balansowania pomiędzy interesami agresywnych supermocarstw oraz zalety rozwoju gospodarczo-społecznego w „azjatyckim stylu”. O sukcesie Singapuru przesądzić miały idee konfucjańskie: rygoryzm etyczny, silne przywództwo (kojarzące się Europejczykom z platońską ideą rządów merytokratycznych), poszanowanie hierarchii, dyscyplina, lojalność, przywiązanie do wartości rodzinnych, dbanie o dobro społeczne, a także cnoty ekonomiczne – wydajność i profesjonalizm. Społeczny porządek i stabilność polityczna są, jak twierdził Lee Kuan Yew, ważniejsze niż prawa indywidualne i demokracja. [...] W Singapurze nie wybuchnie rewolucja, na ulice nie wyjdą demonstranci z żądaniami zmiany ustrojowej. Dlaczego? Zdaniem większości Singapurczyków, wieloletnia ciągłość reżimu stanowi ważny element stabilności państwa i jest podstawą niczym niezakłóconego rozwoju gospodarczego. W całej metropolii singapurskiej, a na pewno w jej okazałym centrum, trudno spotkać osobę bezdomną. Większość społeczeństwa żyje w schludnych, czystych blokowiskach. O pracę też nietrudno. Singapur jest obecnie jednym z najważniejszych na świecie węzłów komunikacyjnych, posiada supernowoczesne lotnisko i port. To także główny ośrodek finansowy i bankowy Azji oraz największa na świecie giełda kauczuku i przypraw korzennych. Kraj, który nie posiada bogactw naturalnych i musi importować nawet wodę pitną, buduje swój stały wzrost PKB w oparciu o: stały napływ kapitału zagranicznego, który związany jest z przywilejami podatkowymi dla inwestorów; nieustanną modernizację przemysłu, zwłaszcza elektrotechnicznego i rafineryjnego; świetnie rozwiniętą infrastrukturę; wysoko wykwalifikowaną siłę roboczą. To właśnie sukces gospodarczy stanowi doskonałą zaporę dla wszelkich pomysłów liberalizacji państwa.''

https://kulturaliberalna.pl/2015/03/24/anna-grzywacz-nieliberalna-demokracja-singapur/ 

Co prawda na tym autorytarnym monolicie pojawiły się w ostatnich latach pewne rysy, ale to właśnie wskutek zbyt liberalnej polityki społecznej rządzących, która doprowadziła do znacznych nierówności wśród mieszkańców burząc dotychczasowy ład publiczny i porządek instytucjonalny państwa, miejmy nadzieję, że obecny kryzys ekonomiczny wymusi na nich otrzeźwienie by przywrócić je bardziej egalitarnymi działaniami w duchu solidaryzmu narodowego, oby.

W każdym razie nie ulega dla mnie wątpliwości, że eurazjatyzm jest naszym ''archeofuturystycznym'' przeznaczeniem, natomiast kwestią otwartą pozostaje jaką formę on przybierze, bo jeśli rządność nie stanie się nad Wisłą prawem zamiast namiastki choć Singapuru będziemy mieć tu realnie drugi Bangladesz...
 

poniedziałek, 23 marca 2020

Ciemna roztyrkność.

Dziwne to słowo w staropolszczyźnie oznaczało ekstazę, oszołomienie, stan upojenia - wahałem się czy publikować niniejszy wpis aby nie zostało to odczytane wbrew moim intencjom jako wpisanie się w rozpętaną apokaliptyczną histerię. Bynajmniej, tak jak poprzedni karnawałowy nie był ucieczką od widma grozy, bowiem już starożytni wiedzieli, że bachanalia są czasem objawienia chtonicznych mocy, które jeśli nie zostaną w odpowiednim momencie przerwane okresem postu pogrążą świat w orgii krwawego chaosu. Również to co przywołuję niżej powinno służyć za sole trzeźwiące i mentalne przygotowanie się na wszelki wypadek, tak aby uniknąć ewentualnego szoku i histerii, bo jeśli płynie jaki pożytek z kryzysowych sytuacji jak ta, której właśnie doświadczamy to iż boleśnie weryfikują osobiste i powszechne złudzenia co do nas samych i natury ludzkiej jaka wtedy objawia się w pełni, i zazwyczaj nie jest to miły widok oględnie zowiąc. Powtarzam nie straszę ni sieję panikę, a jedynie upominam się o rozwagę, tak potrzebną właśnie gdy reszta pogrąża się w paranoi czy zwyczajnym kurewstwie. Nikt nie każe ci biedny człowieku być ''ostatnim sprawiedliwym w Sodomie'', po co te napinki, wystarczy jeśli zachowasz zimne nerwy i nie dasz się zwariować, a to wcale nie jest takie proste jak mogłoby się wydawać co czas jeszcze okaże [ przy czym przez mądrość nie rozumiemy tu bynajmniej bredzenia byłych ubeków o ''wirusowej mistyfikacji'' ]. Bardziej niż rozmiarów ewentualnej epidemii obawiam się szczerze mówiąc skutków jakie przyniesie zatarcie silnika globalnej ekonomii i rozpad dotychczasowej sieci powiązań handlowych dla porządku publicznego panującego we względnie sytych społeczeństwach Zachodu, którego jesteśmy peryferią - dopiero wtedy zaczną z ludzi wyłazić najgorsze brudy jeśli obecny stan potrwa dłużej przy tym stopniu powszechnej deprawacji i zdziczenia jakiego doświadczamy już dziś, to nie histeria a trzeźwe widzenie rzeczy jakimi są. Zwłaszcza w Polsce, gdzie nie tylko mamy paździerzowe państwo, ale co gorsza sami jesteśmy jeszcze bardziej teoretycznym społeczeństwem rozpanoszona tu anomia przyniesie najprawdopodobniej tragiczne żniwo, pożytek z tego przynajmniej taki, iż pod naciskiem faktów wyparują liberalne bzdety jakoby człowiek był ''kowalem własnego losu'', zaś państwo oraz naród ''fikcjami'' i zbędnym balastem przeszkadzającym konkurować na ''wolnym rynku'' indywidualistom. Obaczymy co z tego ostanie, gdy zanikną lub przynajmniej znajdą się w poważnym kryzysie wszelkie zorganizowane formy życia publicznego, czy nadal będziesz jeden z drugim ''liczyć tylko na siebie'', kiedy pod wpływem ogólnej paniki i zamieszania odmówią ci posłuszeństwa własne bebechy, o psyche już nie mówiąc. Człowiek powinien nade wszystko obawiać się samego siebie, czy raczej tego czym naprawdę jest, bo żyjąc we względnym dobrobycie i porządku zapewnianym mu przez otoczkę instytucjonalną państwa i rozwiniętej gospodarczo cywilizacji zapomina zwykle jakie bydlę w nim tkwi, smok nie przypadkiem symbolizujący w naszej archaicznej tradycji chaos i zniszczenie siane przez chtoniczne moce, które wypełzają na powierzchnię w momencie dziejowych przesileń, a zarazem wiedzę tajemną jako strażnik tejże, gorzką trudną i bolesną, przeto nie dla każdego. Tylko radykalne cięcie mieczem archanioła, pojawienie się chrześcijańskiego osobowego Boga albo kryształ buddyjskiej nibbany przerywa horror Wiecznie Tego Samego ucieleśniony przez Uroborosa, gnostyckiego węża pochłaniającego samego siebie. Polecam więc już teraz profilaktycznie pierdolnąć się czymś mocno w łeb, przynajmniej będzie mniej bolało, gdy nadejdzie nieuchronne zderzenie z realnością. Dobra, nie czas na morały i nie o to idzie - życzmyż sobie, aby to co nas czeka nie przybrało tak odrażającej postaci jak to miało miejsce podczas zarazy jaka dotknęła starożytne Ateny na początku Wojny Peloponeskiej, czego przejmujące świadectwo dał Tukidydes w swym pomnikowym dziele z którego rzeczony fragment niżej przywołuję. Lektura jak znalazł na obecne czasy, zwłaszcza dla kucerii podniecającej się wizją ''tysiąca Liechtensteinów'' czy inszych ''trzystu Rzeczpospolitych'', bowiem płynie zeń wyraźna nauka, iż najazd perski nie poczynił takich spustoszeń w Helladzie co morderczy konflikt wśród samych Greków toczony między blokami luźnych konfederacji i siecią drobnych ''polis'', nie tyle mikropaństewek co samorządnych ''społeczności obywatelskich'' w pełnym tego słowa znaczeniu, popełniających na sobie wszelkie możliwe zbrodnie wojenne, gwałty i okrucieństwa z ludobójstwem włącznie, sankcjonowanym bywało nader często w powszechnym głosowaniu przez ''demokracje oddolne'' równych i wolnych obywateli [ wiadomo, że historia nigdy nie powtarza się 1/1, niemniej reguły rządzące ludzkimi społecznościami są niezmienne, nie ma żadnego postępu w dziejach a jedynie rozwój, stąd nie da się wyrugować polityki ekonomią jak majaczą rozwolnościowcy pokroju wyłysiałego kuca Bożydara Wiśniewskiego ]. A więc do dzieła:

''Tymczasem w drugim roku wojny spadł na Ateny nieoczekiwany cios. Gdy latem 430 roku ponownie wkroczyły do Attyki wojska Archidamosa, w mieście zaczęła się szerzyć epidemia tajemniczej choroby. Podejrzewano Spartan o zatrucie studni, ale w rzeczywistości zaraza została przywleczona z Etiopii i z Egiptu". Tukidydes, który jak wielu innych zachorował, ale szczęśliwie uniknął śmierci, pozostawił dokładny opis zarazy, jaka przez trzy lata szalała w mieście, zbierając w nim straszliwy plon: „Ludzie w pełni zdrowia zapadali na nią nagle i bez żadnej przyczyny. Pierwszym objawem była silnie rozpalona głowa, oczy zaczerwienione i piekące: jama ustna i język nabiegały krwią, oddech stawał się nieregularny i miał przykry zapach: następnie pojawiał się katar i chrypka, a po niedługim czasie choroba atakowała płuca i pojawiał się silny kaszel: kiedy zaś zaatakowała żołądek, występowały nudności i wszelkiego rodzaju wymioty żółcią [...]: to wszystko połączone było z wielkimi bólami. Wielu chwytała czkawka z silnymi skurczami, które u jednych przechodziły szybko, u innych trwały znacznie dłużej. Ciało chorego przy dotknięciu nie wydawało się zbyt rozpalone: nie było także blade, lecz zaczerwienione, sine i pokryte pęcherzykami i wrzodami: wewnątrz zaś chory był tak rozpalony, że nie mógł znieść nawet najlżejszego odzienia ani najdelikatniejszego okrycia, lecz chciał leżeć nago, a najchętniej rzuciłby się do zimnej wody. Wielu pozostawionych bez opieki, a dręczonych nie dającym się ugasić pragnieniem, rzucało się istotnie do cystern: zresztą na jedno wychodziło, czy ktoś pił więcej, czy mniej. Również niepokój i bezsenność dręczyły chorych ustawicznie. Ciało w czasie największego nasilenia choroby nie marniało, lecz wykazywało wśród tych bólów zadziwiającą odporność, tak że przeważnie umierali w siódmym albo dziewiątym dniu ulegając wewnętrznej gorączce, chociaż mieli jeszcze trochę sił: jeśli zaś ten dzień przetrzymali, umierali później z osłabienia, kiedy choroba zaatakowała podbrzusze, wywołując silne ropienie i nieustanną biegunkę. Choroba bowiem, zaczynając od głowy przechodziła przez całe ciało w dół. Jeśli komuś udało się przetrzymać najgorsze, to jednak pozostawały ślady; choroba rzucała się bowiem na genitalia, na palce rąk i nóg i powodowała utratę tych części ciała, u niektórych także i oczu. Zdarzało się, że ludzie natychmiast po wyzdrowieniu tracili pamięć, nie zdawali sobie sprawy, kim są, i nie poznawali swoich krewnych" (Thuc. II, 49). Szerzeniu się zarazy sprzyjało stłoczenie wielkiej liczby ludzi w mieście. „Z braku mieszkań ludzie tłoczyli się w dusznych barakach - a było to lato - i umierali w zupełnym chaosie: trupy leżały stosami, chorzy tarzali się po ulicach i wokół źródeł na pół żywi z pragnienia. Także świątynie, gdzie mieszkali, pełne były trupów: ludzie umierali tam na miejscu" (Thuc. II, 52). Jak powiada Tukidydes, ginęli przede wszystkim najbardziej ofiarni, ci, którzy nie odwracali się w potrzebie od swoich przyjaciół i bliskich, lecz spieszyli im z pomocą. Większość, zajęta jednak sobą, nie zważała na przyzwoitość. W Atenach zaczęły rządzić wilcze prawa. „Kiedy zaś zło szalało z ogromną siłą, a nikt nie wiedział, co będzie dalej, zaczęto lekceważyć na równi prawa boskie i ludzkie. Odrzucono wszystkie zwyczaje pogrzebowe, których się dawniej trzymano: każdy grzebał trupy, jak mógł. Wielu z powodu licznych wypadków śmierci w rodzinie nie miało środków do palenia zmarłych i wpadło po prostu w bezwstyd: kiedy bowiem kto inny zbudował stos, uprzedzali go i położywszy na nim swego zmarłego podpalali: inni zaś, kiedy cudzy stos się palił, dorzucali zwłoki swego bliskiego i odchodzili. Zaraza była pierwszym hasłem do szerzenia w mieście także innego rodzaju bezprawia. Dawniej oddawano się użyciu po kryjomu, teraz jawnie korzystano z chwili, widząc, jak szybko umierają bogacze, a ich majątki przejmują biedni. Każdy chciał prędko i przyjemnie użyć życia, uważając zarówno życie, jak pieniądze za coś krótkotrwałego. Nikt nie miał ochoty trudzić się dla cnoty: uważał bowiem, że nie wiadomo, czy nie umrze wcześniej, niż ją osiągnie: uchodziło za piękne i pożyteczne to, co było przyjemne i służyło rozkoszy. Ani obawa przed bogami, ani żadne prawa ludzkie nie krępowały nikogo. Jeśli idzie o bogów, ludzie uważali, że pobożność tak samo nie ma żadnego znaczenia, jak i obojętność religijna: widzieli bowiem, że wszyscy na równi giną. Z pogwałcenia zaś praw ludzkich nikt sobie nic nie robił, bo nikt nie był pewien, czy doczeka wymiaru sprawiedliwości: o wiele cięższy wyrok wisiał nad nim już teraz w postaci zarazy, dlatego każdy chciał przynajmniej użyć życia, zanim go choroba dosięgnie" (Thuc. H, 52-53). Wielu ludzi gotowych jednak było widzieć w zarazie palec boży, przypominając sobie teraz zapowiedź pomocy, jaką uzyskali przed wojną Spartanie w wyroczni Apollona w Delfach. Czy można się zresztą temu dziwić, jeśli zaraza zupełnie ominęła Peloponez? Same niebiosa zdawały się wskazywać, po której stronie opowiedzieli się bogowie. [...]

Po niedługim czasie Perykles wrócił do łask. Znowu został obrany strategiem, ale jego kres był już bliski. Padł ofiarą szalejącej w Atenach choroby, która w jego wypadku miała przebieg mniej gwałtowny, powoli jednak niszczyła siły fizyczne i umysłowe Peryklesa. Świadczy o tym anegdota, którą za Teofrastem przytacza Plutarch. Gdy w czasie choroby zjawił się u niego jeden z przyjaciół, Perykles pokazał mu amulet, który zawiesiły mu na szyi kobiety. Miało to świadczyć o tym, jak bardzo cierpi, skoro zaakceptował coś aż tak bardzo pozbawionego sensu (Plut. Per. 38). Perykles, uczeń Anaksagorasa, przyjaciel Sokratesa, był racjonalistą, który świadomie odrzucał wszystko, co kłóciło się z rozumem. Kiedy w 430 roku zgromadzeni na wyprawę żołnierze wpadli w przerażenie, widząc jak w środku dnia w wyniku zaćmienia Słońca zrobiło się ciemno, Perykles miał zasłonić płaszczem twarz osłupiałemu sternikowi swojego statku, pytając: „A czy to wydaje ci się również czymś strasznym albo jakąś złą wróżbą?" Gdy zaś sternik odrzekł, że nie, Perykles ciągnął dalej: „Czymże więc różni się tamto zjawisko od tego, co ja zrobiłem? Na pewno niczym, prócz tego jednego, że przedmiot powodujący owo zaćmienie Słońca musi być jakiś większy niż mój płaszcz" (Plut. Per. 35). Śmierć Peryklesa na jesieni 429 roku była wielkim ciosem dla Aten.''

[ str. 94-99 ]

Gwoli uczciwości należy nadmienić, iż jak widać przywołałem fragmenty pracy znakomitego starożytnika Ryszarda Kuleszy zawierające jedynie cytaty z Tukidydesa, aczkolwiek i dzieło klasyka jest dostępne w sieci [ czytajmy póki nie wyłączą nam internet ]. Zachęcając do lektury artykułów i książek autorstwa tegoż historyka na koniec zaprezentuję jego trzeźwe uwagi na kanwie rozważań o zjawisku korupcji w starożytnych Atenach, bo jakże to współczesne i bardzo na czasie:

''W praktyce Ateńczyków, jak i generalnie Greków, cechował realizm w oce­nie natury ludzkiej. Całkowicie obca im była myśl, że człowiek jest z natury dobry, które to wygodne dla polityków założenie, co zaskakujące, przyjmuje w praktyce w odniesieniu do obszaru polityki świat nam współczesny. Ateńczycy zdawali się sądzić, że każdy, o ile będzie miał ku temu okazję, zanurzy ręce w kasie publicznej tak głęboko, jak się tylko da. Z drugiej strony zakładali, że wszystkim należy dać równą szansę (stąd też wyłaniali więk­szość swych urzędników za pomocą losowania), nagrodę zaś uzależnili od zasług. Stale też w związku z tym mieli baczenie na wszystkich tych, którym powierzyli choćby najmniejszą cząstkę spraw publicznych.''
 

czwartek, 19 marca 2020

Królowa jest tylko negra.

Widmo śmierci zawisło nad globem-grobem, co paradoksalnie pobudza do życia i trwożliwej zapobiegliwości o nie niczym w alchemicznym ''nigredo'', bowiem czy to się komu podoba lub nie to dwie strony tego samego, cóż byt nie tylko prowadzi do zgnilizny, ale i nią się karmi, to mało higieniczny proces oględnie zowiąc, figurą tego związku w naszej tradycji jest ''danse macabre'' i pora jak znalazł by ją sobie przypomnieć. Niniejszego nie należy więc traktować jako durnego śmieszkowania z tego co się wokół teraz wyprawia, bo niezależnie czy mamy do czynienia z faktyczną pandemią, czy też jedynie teatrzykiem globalistów konsekwencje będą poważne. Nic z tego jednak poza tym, iż czeka nas zasadnicze przewartościowanie dotychczasowego systemu wywnioskować póki co nie można, zbyt dużo informacji i to sprzecznych w dodatku zatruło naszą atmosferę przyprawiając tylko o zbędny ból głowy i kompletny ''majndfak''. Wcale przy tym nie jest powiedziane, że mamy zaraz przez to zmierzać w kierunku nowego totalitaryzmu jakim niektórzy nas straszą, czy orientalnych despotii - od jakiegoś już czasu sygnalizuję konieczność powrotu do form stanu nadzwyczajnego właściwych naszej europejskiej tradycji jak ustanowiona przez republikański Rzym dyktatura, czy drastyczne decyzje podejmowane przez ateńskie zgromadzenie ludowe w drodze demokracji bezpośredniej jak najbardziej, wreszcie rodzima szlachecka konfederacja zawiązywana na czas bezkrólewia, co oznaczało zawieszenie podstawowych praw i wolności w tym i ''liberum veto'' jakich gwarantem był monarcha, zastąpionych sądami kapturowymi rozpatrującymi sprawy w trybie doraźnym [ taka to panowała ''anarchia'' w RzPlitej ]. Zamiast więc karmić swoją paniką ludzkie kanalie pasożytujące na zbiorowej histerii, wolę obaczyć jak ludzie w obliczu grozy tańczą niechby do upadłego:





W tamtejszej wszechkarnawałowej pstrokaciźnie objawia się ''kanibalizm kulturowy'' właściwy Brazylii, i ogólnie całej Latynoameryce:



https://www.purepeople.com.br/midia/iza_m2477544

Zapustna walkiria to brazylijska gwiazda pop IZA obdarzona także dojmująco głęboką barwą głosu - zalecają teraz wprawdzie odkażać się spirytem, sądzę jednak iż zdrowiej będzie zaordynować sobie solidną dawkę czarnego soulu, i to w nietypowym afro-latynoskim wydaniu:





...choć świetnie też zabrzmiała w coverach Amy Winehouse [ skoro już mówimy o trupach ]:





- jak dla mnie wyszło lepiej niż w przećpanym i zachlanym oryginale. Czarna fuhrerka z niej, posągowa afro-Hitleryni biorąca w posiadanie tłumy na koncertowym parteitagu, nie rażą nawet, śmieszą bardziej agitpropowe wstawki ze znanym komuchem i dziwkarzem M. L. Kingiem, grunt to wibrujące murzyńskie hajlowanie:



Aby nie być posądzonym żem jakowyś ''negrofil'', Boże uchowaj, dla kontrastu parę kawałków tropikalnego słowika, skośnookiej Brazylijki Jade Baraldo - Azjaci w Latynoameryce i Karaibach oraz wpływ wywierany przez nich na tamtejszą kulturę i politykę to temat godny uwagi, bo kompletnie jesteśmy nań ślepi odnoszę wrażenie, choć pełno ich tam, i stąd później zdziwienie, że taki Fujimori ostaje się faktycznym dyktatorem Peru. Celowo nie umieszczam jej klipów, gdzie ukazuje swe także zgrabne ciało o rzecz jasna bardziej delikatnej budowie niż afrykańska, bo oszpeciła je tatuażem co budzi we mnie odrazę - autodestrukcyjny pęd u współczesnych kobit jest zatrważający, i starczy go by wyleczyć się z feministycznych jak i stulejarskich rojeń o rzekomej ''żeńskiej dominacji'' :







Melancholijnie się nieco zrobiło, więc porzucamy brazylijskie klimaty przypierdzielając ostro by przypomnieć, że nadchodzą czasy ''żelazne'' - dwa instrumentalne covery Meshuggah pozbawione ''rzygulcowatego'' wokalu stanowią niemal taneczną muzę:





- toż to mocarne funky wprost stworzone dla techno-wikinga!:) Aż prosi się, by przypomnieć starego dobrego Kobonga, dla mnie najlepszą formację polskich najntisów przy której pretensjonalni sataniści czy tam thelemici z Behemotha to banda lichych czaszkojebców jakimi są w istocie:







Nie wrzucam więcej, bo trzeba by tu umieścić cały album, doprawdy kapitalna rzecz i nie wiem jakim cudem miała miejsce w erze Kwaśniewskiego epoki golenia ruchomego, musi jaki impuls pasjonarny z kosmosu uderzył w ziemie imperium lechickiego, że takowy fenomen muzyczny się wtedy tutaj objawił. Pomyślałem przez chwilę, że przyszedł więc czas na ''Mgłę'', jedyną death-metalową kapelę jakiej mogę słuchać, ale stwierdziłem, że nie ma co brnąć w mrok, miało być wprawdzie upiornie lecz tanecznie, a więc wracamy do Murzynowa - duet piekielnie zdolnych sióstr Chloe x Halle, ta druga wywołała prawdziwy shitstorm w mediach społecznościowych, gdy wygrała casting na rolę w nowej wersji ''Małej syrenki'' zasypanych z tego tytułu lawiną hasztagów: ''notmyAriel''. Niestety pokazuje to, iż wielu przydałoby się najwidoczniej przywołanie do porządku widmem śmiertelnej zarazy, oczywiście nie zaraz konaniem w mękach bo tego nikomu nie życzymy, ale napędzeniem solidnego stracha skoro ludziom tak się od dobrobytu w dupach poprzewracało, że sobie wynajdują tego typu gówniane problemy. O ile sprzeciw wobec politpoprawnego wciskania na siłę ''kolorowych'' i ''zmiennopłciowych'' do serialowego ''Wiedźmina'' jest zrozumiały, bo choć to fantasy wszakże jego imaginarium jest osadzone w europejskim średniowieczu, jednak w powyższym wypadku to już czysty debilizm - gdzie jest powiedziane do chuja Wacława, że filmowa syrena ma być ''Aryjką'', i do tego rudą?! Problemem byłoby, gdyby obsadzono w tej roli hożą dziewoję w typie okazanej na wstępie Izy, czy drugiej części duetu Chloe, i tyczyłoby to tak samo białej kobity lub Azjatki o takowych gabarytach, a wbrew pozorom całkiem sporo z nich także posiada krągłe kształty. Natomiast filigranowa Halle niczym afro wersja Audrey Hepburn wyśmienicie się do tego nadaje, i należy to uznać za fakt pozytywny, bo jedno to podciąganie kogoś za uszy i przyznawanie przywilejów tylko za to, że jest Murzynem albo pedałem, czym innym zaś danie mu szansy rozwoju swego talentu o ile rzecz jasna faktycznie go posiada, a tak właśnie jest w przypadku sióstr tworzących wspomniany duet - w czasach rozbestwionej i zdeprawowanej gówniażerii ilu młodych ludzi byłoby w stanie zaśpiewać ''Strange Fruit'', że aż ciary przechodzą po plecach, albo wyciąć podobną wokalizę i to na dwa głosy! [ jak wiele ciężkiej pracy i prób stoi za tym by je tak mistrzowsko zsynchronizować wolę nawet nie myśleć ]:





...czy zrobić eksperymentalny film i nagrać doń muzykę:



Cokolwiek by o tym rzec jasnym jest, iż to nie kolejne tępe dzidy atencjuszki, które poza świeceniem tyłkiem na insta pod fapujące przy ich fotkach stuleje nic innego nie potrafią, czy tym bardziej knajpiane spermoholiczki jakich we wszelkich nacjach dziś naroiło się aż nadto, więc stulić dziób tumany i odpieprzyć się od czarnej syrenki! Nie idzie o żaden przymus miłowania ludzi innych ras i kultur, chodzi raczej o to byśmy nieodwołalnie tak różniąc się nie powyrzynali nawzajem, ale napisałem się o tym wystarczająco uprzednio, więc starczy. Na koniec cięższy, awangardowy nieco towar - Esperanza Spalding, afro-latynoska kontrabasistka o olśniewającym uśmiechu, także zdolna jak diabli, która nie ukrywam urzekła mnie swoją muzą tak, że zdecydowałem się zakupić jej dwa ostatnie albumy co już nie pomnę kiedym ostatnio uczynił z jakimś wykonawcą. Babka zagrała w Polsce parę lat temu na jazz festiwalu ''Solidarności'' min. z Możdżerem i Voo Voo, niestety typowe lewackie ścierwo z niej splamione graniem dla Obamy, ale co ja poradzę, że większość moich ulubionych artystów to jakieś pierdolone komuchy, a z mistrzów intelektualnych przeważnie pojebani faszyści i naziole? [ by wymienić Ciorana, Gottfrieda Benna czy Carla Schmitta na ten przykład ]. Cóż, nie trzeba być masonem aby słuchać Mozarta, no. Ostawiam więc z przedziwnym dźwiękowym koktajlem sporządzonym przez Esperanzę na który składa się obok czarnej muzyki soulowej, jazzu, funky i rocka tradycja białej europejskiej awangardy muzycznej, niezwykle powabnym jak dla mnie, przyznam że co najmniej od czasu albumów znanej czarnej rasistki Eryki Badu dawno nic mnie tak nie walnęło pozytywnie po uszach. Na teraz będzie jak znalazł, bo zwłaszcza jej ostatnia płyta ''12 little spells'' jest peanem na cześć mrocznej metafizyki ludzkiej fizjologii, aczkolwiek zajeżdża mi od tego nieco kalifornijską tech-gnozą a la ''współstawanie się z bakterią'', ale na dziś odpuszczę ze względu na nadzwyczajne okoliczności dociekanie czy tak jest w istocie. Grunt abyśmy zdrowi byli, a odpowiednio dobrana muza i przede wszystkim nie nakręcanie się zbiorową psychozą jak i odrzucenie durnowatej niefrasobliwości stwarzają szansę uchronienia się jakoś, bez względu powtarzam czy mamy do czynienia z rzeczywistym zagrożeniem, czy tylko niemal równie rujnującym zdrowie powszechnym pierdolcem grzanym w interesie bliżej nierozpoznanych ''onych'' [ choć nic by nam to nie pomogło rzecz jasna, gdyby faktycznie najszła jaka zaraza, albo zbrakło żarcia w sklepach, i to również należy mieć na uwadze, że cały ten nasz ludzki teatrzyk do którego zdążyliśmy się przyzwyczaić może być pozamiatany ot tak ].


















piątek, 6 marca 2020

Eurazjatyzm albo śmierć!

Ponieważ ostatnio wyzłośliwiałem się nieco na szlachecką respublikę panów braci, że wbrew swemu starorzymskiemu pierwowzorowi nie wykształciła odpowiednio dyktatorskich form rządów co fatalnie miało zaciążyć na jej dziejach, wypadałoby teraz gwoli uczciwości przytoczyć przykłady pewnych niedoskonałych form autorytaryzmu jakie w niej jednak występowały na dowód, że idea ta nie była jej tak całkiem znowu obca. Ponieważ jednak wypadki przyspieszyły z intensywnością huraganowego wiatru piżdzącego właśnie za oknem gdy piszę te słowa, więc gwałcąc elementarne wymogi chronologii wywodu pora odnieść się jakoś do tego choćby wpisem na niszowym blogu, i przejść od razu do rzeczy. Przy czym zastrzegam dla porządku, iż nie zamierzam pajacować pozując na proroka, nie dane mi stąd było odkryć ''superstrukturę rzeczywistości'' ni dysponować magiczną ''szklaną kulą'', staram się jedynie widzieć rzeczy jakimi są na ile rzecz jasna pozwalają mi ograniczone władze poznawcze śmiertelnika. I otóż nie sposób nie dostrzec, że Polska orientalizuje się gwałtownie na naszych oczach wskutek masowego napływu migrantów zwłaszcza z najbliższego wschodu, Ukraińców ale i coraz częściej Białorusinów, jak i przyrastającej w ekspresowym tempie choć wciąż jeszcze dość nielicznej populacji przybyszy z drugiego krańca Eurazji. Proces ten będzie postępował niezależnie od wojny handlowej między dwiema największymi obecnie potęgami gospodarczymi świata i rwania łańcuchów dostaw, nawet jeśli Chiny pierdolną wskutek załamania się produkcji przez wiadomą epidemię, zaś USA utrzymają swój prymat, bo i tak one jak i cały Zachód doświadczają nieuchronnego regresu ''cywilizacji białego człowieka'' [ gdzie jak gdzie, ale w Polsce akurat nie powinniśmy nad tym specjalnie boleć mimo naszej rasy wiedząc, że to sami mniemani ''Aryjczycy'' pogrzebali swoją cywilizację - nigdy dość przypominania tej oto smutnej prawdy, iż ostatnią deską ratunku dla Europy, która okazała się jej kamieniem nagrobnym, miała być III Rzesza... ]. Nie stanowi to dla mnie żadnego zaskoczenia bom już na dobre parę lat wcześniej snuł na blogu Foxa wraz z kilkoma innymi komentatorami rozważania o ''neosarmackim'', rodzimym a nie duginowskim ''eurazjatyzmie'' o turano-łacińskim obliczu zaprzeczającym bredniom Konecznego [ dokładnie niemal osiem minęło niby-zim od tego - Boże jak ten czas leci! ], znam także gościa poruszającego podobną tematykę od dość dawna. Nie to abym był entuzjastą niniejszego procesu ślepym całkiem na zagrożenia jakie ze sobą niesie którym to postaram się poświęcić jeden z najbliższych wpisów, nie zamierzam jednak stulejarsko fochować się na rzeczywistość umierając na szańcach wyimaginowanej przez pana Feliksa ''cywilizacji łacińskiej'', temu również należałyby się osobne rozważania, tu jedynie nadmienimy, iż różnica między rzymskim dyktatorem a mongolskim chanem była znacznie mniejsza niż mogłoby się to wydawać rodzimym ''cyberłacinnikom'' pokroju Wielomskich. 

Tak więc historyczne wywody odłóżmy na bok póki co, i zajmijmy się aktualnymi skutkami jakie nieść może wspomniana orientalizacja obecnej RzPlitej - otóż jednym z nich będzie zapewne powrót do łask nad Wisłą autorytaryzmu jako właściwej dla Azji formy sprawowania rządów [ co powtórzę jeszcze raz z naciskiem wcale nie kłóci się z osadzoną w istocie Europy rzymską formą, wbrew temu co głoszą wyznawcy Konecznego czy kąserwatyści z ''Teologii Politycznej'' ]. Przy czym zastrzec należy, iż nie wymaga to zaraz gwałtownych przewrotów politycznych i usuwania fasady parlamentaryzmu czego dowodem choćby Japonia, gdzie od zakończenia wojny rządzi z kilkuletnią zaledwie przerwą ta sama partia, aby było śmieszniej ''liberalna'' z nazwy. Jawnymi niemal autokracjami za to są Singapur czy zwłaszcza Dubaj, którymi tak entuzjazmuje się kuceria kompletnie bez zrozumienia istoty ich fenomenu, bowiem stanowią one przykład udanego interwencjonizmu państwowego w gospodarce i szerokiego kształtowania przez nie swej polityki społecznej. Paradoksalnie dynamiczny rozwój globalnej ekonomii opartej na wysokich technologiach sprzyja tej wydawałoby się anachronicznej całkiem formie sprawowania władzy. Bowiem wbrew pieprzeniu o ''infoanarchizmie'' i ''cyberdemokracji'' najlepiej nadaje się do premiowanej przez tenże system optymalizacji, synchronizacji działań, stanowi najmniej ''energochłonną'' strukturę zarządzania zdatną do osiągnięcia tak pożądanego tu ''efektu synergii''. Dobrze widać to na współczesnym polu walki opartym na ''sieciocentrycznej'' strategii, którą wymusiło zastosowanie nowych technologii - owszem, wymaga ona wręcz większej samodzielności żołnierza w boju dynamizując zarazem jego relacje z dowództwem, nie są one już tak jednostronne jak to było jeszcze w niedawnym modelu toczenia wojen. Pomnę czytałem onegdaj na xportalu wywiad z jakimś francuskim ''ochotnikiem'' - cudzysłów, bo nie wierzę w spontaniczność zaciągu takowych osobników, podejrzewam, iż w ogromnej większości przypadków mamy do czynienia z komandosami i regularnymi agentami zalegendowanymi w ten sposób, tyczy to również coraz liczniejszych wśród nich kobiet-żołnierzy - walczącym w Donbasie po stronie Rosjan, a mimo to wyrzekającym na ich anachroniczny już całkiem, sowiecki sposób walki polegający na ślepym posłuszeństwie wobec najbardziej nawet idiotycznych rozkazów. Nadal jak za Stalina jeśli mają prikaz by bronić jakiegoś przyczółka będą to robić nawet jeśli sytuacja stanie się całkiem beznadziejna ginąc do ostatniego żołnierza. Zupełnie niepotrzebnie, dlatego prorosyjski ''ochotnik'' wyszkolony jednak wraz ze swymi współtowarzyszami już na nowoczesną, zachodnią modłę premiującą mobilność wycofywał się w takiej sytuacji, oczywiście nie po to by spierdalać tchórzliwie z pola walki, tylko dzięki metodom ''mapowania przestrzeni'' za pomocą zwiadu satelitarnego, dronów, noktowizorów itp. wyszukać bardziej korzystne miejsce dla obrony, a nawet jeśli istnieje taka możliwość obejść linie przeciwnika by dokonać nań ataku z zaskoczenia. Oczywiście to co mówiłem o zapóźnieniu wojennym Rosjan tyczyło jedynie jednostek rekrutujących się spośród mieszkańców Donbasu, a nie regularnych oddziałów rosyjskiej armii, która przeszła gruntowne reformy w duchu wspomnianego ''sieciocentryzmu''. Jak jednak sama nazwa wskazuje zasada przywództwa i centralnego dowodzenia jest tu utrzymana, nawet jeśli sztab nie tylko wydaje rozkazy, ale i modyfikuje strategię w zależności od informacji napływających od walczących w terenie żołnierzy, tak by nadać całej strukturze maksymalnej mobilności i zdolności do samoorganizacji, przystosowania się do zmiennych warunków pola walki. 

Analogiczny jak sądzę proces zachodzi obecnie w przekształceniach innych struktur zarządzania i władzy z państwami na czele, akurat Polski póki co tyczy to najmniej, bo gadanina o ''e-government'' służy u nas zwykle biciu piany, ale ciekawie pod tym względem prezentuje się pobliska Estonia z pozoru tylko nie związana z poruszaną tu tematyką. Wśród rodzimych rozwolnościowców nie ma końca zachwytów nad tamtejszą ''cyber-administracją'' rządową i wskutek tego sprawnością procedur także zakładania własnego biznesu bez zbędnych obciążeń podatkowych - nie mówi się już tylko, że ceną za to jest odpowiednio większa ''transparentność'' transakcji, czyli ich inwigilacja przez tamtejsze służby, które mają prawo zażądać od ''kryptowaluciarzy'' pełnego raportu z przeprowadzanych operacji finansowych za pomocą bitcoinów jeśli tylko powezmą podejrzenie, że służą one upłynnieniu kasy z handlu narkotykami czy bronią na ten przykład. Całe to pieprzenie o zdecentralizowanym ''państwie w chmurze'' ma przykryć fakt, iż jego status potencjalnego kraju frontowego i daleko wysuniętego przyczółka na rubieżach NATO wymusił zmiany i dostosowanie aparatu administracyjnego do wymogów zachowania bezpieczeństwa narodowego. Czynniki dowódcze Paktu doskonale zdają sobie sprawę, że jak głosi raport związanego z amerykańskim wywiadem wojskowym think tanku Rand Corporation wystarczy uderzenie ruskich oddziałów wyprowadzone z rejonu Pskowa, by zająć wszystkie ''nadbałtyckie tygrysy'' w ciągu zaledwie 3 dni, i wątpliwym niestety jest by nasze wojska mogły przynieść im wsparcie przez wąskie gardło łatwego do zablokowania Przesmyku Suwalskiego, pomijając już czy posiadamy w ogóle zdatne ku temu siły. Dlatego zapewne mieszczące się w estońskiej stolicy NATO-wskie Centrum Doskonalenia Cyberobrony stało za przeniesieniem zaczerpniętego z korporacyjnej praktyki konceptu ''ambasady danych'' na grunt strategii działań tamtejszego rządu, tak by umieszczona w Luksemburgu ''kopia zapasowa'' zdigitalizowanego e-państwa pozwoliła na jego odtworzenie w razie rosyjskiej inwazji. Skądinąd warto by zastanowić się nad statusem takowego ''elektronicznego rządu na wychodźstwie'', czy potrzebuje on jeszcze dla utrzymania swej egzystencji zajmowania określonego terytorium - kwestia niebagatelna w czasach, gdy największe korporacyjne potęgi zaczynają przypominać parapaństwowe twory z własną administracją, dysponującymi ogromnym kapitałem przewyższającym połączone budżety wielu oficjalnych państw, tajnymi służbami i siłami zbrojnymi a jeśli Pejsbukowi uda się wprowadzić Librę także swoją walutą. Spokojnie można więc założyć, iż nawet gdyby jakimś cudem spełniły się onanistyczne rojenia jebawczan o tym jak to będzie w akapie, i tak cała zabawa zaczęłaby się na nowo bo tylko święty dysponując takową potęgą i gotową właściwie strukturą rządu mógłby oprzeć się pokusie ustanowienia swojego imperium, a jak wiadomo władcy kapitału do nich nie należą [ nie zaradzi zaś temu ''oddolna demokracja'' bezmyślnych przeważnie i biernych konsumentów, nie mamy więc też zamiaru majaczyć z kolei o ''anarchokomunizmie'' fetyszyzując ślepe, podatne na manipulację masy ]. W każdym razie jest dla mnie oczywiste, iż w zglobalizowanym świecie państwo nie zaniknie lecz zmutuje niczym peezel w bliżej nie rozpoznaną jeszcze, wykuwającą się dopiero na naszych oczach postać, coś w rodzaju ''sieciocentrycznego autorytaryzmu'' jak wszystko na to wskazuje [ podobnie co się tyczy narodu, rasy etc. ]. Wcale nie kłóci się to z formalną ''decentralizacją'' i hasłami ''oddolnej demokracji'', ''samorządności'' etc., gdyż ukryty za ich parawanem i nie ujęty już w karby jawnej hierarchii nowy e-rząd może przez to dysponować znacznie większym zakresem władzy, o środkach inwigilacji i manipulacji opinią społeczną już nie mówiąc.

Potrzeba zaś zapewnienia sprawnej struktury zarządzania jawi się jako warunek dalszego istnienia wręcz polskiego państwa i narodu wobec czekających nas wyzwań, choćby w związku z globalną histerią wokół koronawirusa, i to niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z faktyczną pandemią, czy też jedynie gigantyczną ściemą pod której to pretekstem zarządzono generalny test zdolności mobilizacyjnych poszczególnych państw na wypadek jakiejś rzeczywistej rozpierduchy [ nie przesądzając sprawy z braku miarodajnych danych, a nie chcąc ulegać panice jak i lekceważyć ewentualnego zagrożenia zwrócę jedynie uwagę jakim to cudem, gdy to piszę otoczona zewsząd ogniskami zarazy Turcja pozostaje ''oazą'' wolną od choroby mimo jej obozów przepełnionych nachodźcami szturmującymi właśnie Grecję, podobnie powiązane ściśle więzami gospodarczymi z Chinami kraje Azji środkowej o w większości pokrewnej im rasowo ludności - ?! ]. Żywię mimo wszystko skromną nadzieję, że to fejk, bo inaczej nasze państwo z paździerza rozpadnie się od tego okazując całą swoją niekompetencję i systemowy burdel - jego dowodem choćby nadchodzące wybory prezydenckie: po jaką cholerę urządzać powszechne wybory strażnika żyrandola? Mają one sens tam gdzie panuje silna władza prezydencka jak w USA, gdzie przywódca jest de facto monarchą elekcyjnym, tyle że kadencyjnym a nie dożywotnim, lecz o prerogatywach właściwie tych samych jak nie większych nawet co król, a jaki niby ustrój posiada obecnie Polska? No właśnie, chuj wi jaki, w efekcie formalna jedynie ''głowa państwa'' napierdala się z premierem o dwa kluczowe resorty obronności i dyplomacji, szef rządu z kolei nie panuje ponoć nad własnymi ministrami z których każdy jest udzielnym księciem na swojej grzędzie, ci znowuż nie władają tylko nominalnie podległymi sobie aparatami administracyjnymi poszczególnych ministerstw, przerośnięta i przez to nieruchawa biurokracja państwowa nie kontroluje samorządów stanowiących faktyczne sobiepaństwo, rządy lokalnych sitw itd. Cud, że to wszystko w ogóle jakoś funkcjonuje, patologia dublujących się urzędów o niejasnych kompetencjach jest tu normą, generalnie dominuje kompletny systemowy rozpierdol, rezultatem zaś gigantyczne marnotrawstwo środków, czasu i energii potrzebnej do załatwienia spraw oraz paraliż decyzyjny od góry do dołu machiny administracyjnej kraju, grzech niewybaczalny z punktu widzenia sprawnego zarządzania państwem. Tworzy się przez to błędne koło: ponieważ państwo nie działa, więc nie idzie żyć bez kombinowania ''na lewo'', ale dlatego że każdy cwaniakuje garnąc wszystko pod siebie i traktując państwowe urzędy jak prywatną synekurę mamy państwo do dupy. Analogicznie - nieudolna biurokracja owocuje pogardliwym statusem ''urzędasów'' na czym żeruje korwinizm pospolity, rak toczący życie społeczne kraju, przez to jednak, iż nie ma prestiżu służby publicznej urzędnikami zostają zazwyczaj jakieś niekompetentne miernoty, więc... i tak w kółko. Dlatego zazdroszczę Rosjanom ich elit władzy, niechby i mafijnych: to wprawdzie kraj ogromnych kontrastów, pełno w nim swawolnej, rozbestwionej hołoty zwanej ''głubinnym narodem'', może jednak właśnie dlatego mają oni silnie rozwinięty instynkt państwowy, i stąd najlepsi ludzie spośród nich idą do armii i służb, zazwyczaj terminowali tam nawet jeśli później sprawdzają się w wielkim biznesie. W gruncie rzeczy tak samo jest z Amerykanami, którzy reszcie świata wciskają kity o ''wolnym rynku'' i ''prawoczłowieczyzmie'' łykane literalnie przez kucerię i jej podobne frajerstwo, lecz frazesy te nikt trzeźwo myślący nie traktowałby serio, gdyby nie stała za nimi potęga militarna USA, przede wszystkim floty kontrolującej główne szlaki handlowe oraz aktywnych na całym globie agencji jankeskiego wywiadu, tak wojskowych jak cywilnych. Owszem, finansjerę mają o niebo lepiej rozwiniętą niż Moskwa, ale do normy należy tam, iż po praktyce przy obsłudze prawnej Wall Street idzie się na służbę do CIA, a z drugiej jankeski generał nader często bywa inwestorem - i tak powinno być niezależnie od tego jaki ból rzyci odczuwają z tego tytułu ''rozwolnorynkowcy'', bo wielki biznes i wielki rząd zawsze szły pod rękę, czy to się komu podoba lub nie [ ponownie: nigdy dość przypominania, że choć w amerykańskiej retoryce politycznej króluje piewca ''decentralizacji'' i ''ograniczonego rządu'' Jefferson, faktycznym twórcą Stanów Zjednoczonych jest jego rywal Alexander Hamilton, zwolennik silnego rządu federalnego, stałej armii, imperialnej polityki zagranicznej oraz interwencjonizmu państwowego w gospodarce, który cieszył się przez to wsparciem rodzimego kapitału ]. Niby u nas jest podobnie, tyle że dawne jak i nowe ubectwo, podobnie co i zblatowana z nim lokalna pożal się finansjera to zazwyczaj zwykłe sługusy, nie dość, że dziwki dające na prawo i lewo obcym, to jeszcze o hańbo przy tym tanie, nawet kurwić się ta banda cwaniaczków nie potrafi, za to gorliwie zeżre każdy serwowany im przez takiego czy inszego hegemona szit niczym modelka kasztany w Dubaju.

Nieco światła na panujący w Polsce antysystemowy rozgardiasz i przyczyny powszechnego niestety nad Wisłą antypaństwowego nihilizmu rzucają rozważania o ''totemizmie inteligenckim'' autorstwa Tomasza Zaryckiego i byłego ''frondysty'' Rafała Smoczyńskiego. W skrócie: patologiczna egzystencja w ''strefie zgniotu'' między permanentnie wrogimi nam potęgami Niemiec i Rosji uniemożliwiała w formatywnych dla państwa narodowego czasach nowożytnych zapewnienie nad Wisłą trwałej w perspektywie pokoleń stabilności instytucjonalnej jak i majątkowej. Nie możemy więc poszczycić się tradycją ciągłości aparatu władzy, a nawet do pewnego stopnia i personalną rządzących jak na Wschodzie, i to mimo wszystkich tamtejszych wstrząsów rewolucyjnych i krwawych czystek - bolszewicy choć z powodów ideologicznych wykraczali daleko poza wymogi imperialnej rosyjskiej geopolityki musieli jednak na niej bazować, by zapewnić swemu reżimowi jako taką niechby stabilność, i realizować serio przyświecający im zamysł wywołania globalnej wojny rewolucyjnej z jakim ustanowili Sowdepię. Zarazem nie było tu też szans na rodzime rody finansowe o korzeniach sięgających często początków ''rewolucji przemysłowej'' a bywa nawet, że i późnego ''średniowiecza'' jak to ma miejsce na Zachodzie. W efekcie jedynym kapitałem jaki można było zgromadzić na tych ruchomych dziejowych piaskach nie doraźnie, a tak by przekazać go następnym pokoleniom była wiedza, stąd i hegemoniczna rola inteligencji jako warstwy społecznej dzierżącej nań w tych warunkach monopol niemalże - nie byłoby to złe gdyby nie nabywano jej w zwyrodniałych i przez to wypaczających ją okolicznościach narodowej niewoli. Do dziś niestety stanowi to przekleństwo krajowej polityki, gdyż wskutek tego typowy inteligent nie nabrał państwowej ani finansowej praktyki, stąd nie interesuje go rzeczywistość jaką ona jest, lecz którą powinna być wedle tego co mu się uroiło we łbie, chodzi więc wiecznie sfochowany, iż świat nie dorasta do jego durnych zazwyczaj i wydumanych wymogów, a też i daje sobie ożenić każdy najbardziej nawet ordynarny kit, byle w odpowiednio wygładzonej ''yntelektualnie'' oprawie np. pierdolenia o ''wartościach europejskich'', ''prawoczłowieczyzmie'', ''wolnym rynku'' etc. wedle uznania. Dlatego ludzie uchodzący tu za elitę roją o jakowychś ''szklanych domach'' jako pożądanej wizji ojczyzny, ale żaden z tych nadętych skurwysynów nie pomyśli, iż pierwej należałoby położyć fundament i zapewnić budowli państwa niezbędną kanalizację, o nie - takowe przyziemne, prozaiczne zajęcia są poniżej ich godności, bo to zajęcie dla ''chamów''. O ile przyznajmy przedwojenna inteligencja posiadała pewien etos służby państwowej i patriotyzmu [ choć nie było pod tym względem aż tak cukrowo jak to dziś się zazwyczaj mniema ], to po wymordowaniu większości najlepszych z nich przez obu okupantów, i sprostytuowaniu się oraz wynarodowieniu gremialnie reszty w PRL dziś to w swej masie już tylko rakowata banda patusów gorszych od byle chlora na mieście, bogatych jak na miejscowe warunki mentalnych sebixów takich jak sędzia Mataczak i jego synalek. Przy czym bynajmniej nie idealizuję obecnego ''plebsu'' także przeżartego w dużym stopniu tumiwisizmem i pospolitą samowolą, dowodem choćby tłumy debili na seansach filmideł Patryka Vegety czy SSmarzowskiego, albo posuniętych zazwyczaj mocno nie tylko w latach entuzjastek srogiego batożenia przez śniadych południowców a la ''365 dni''. Daleko mi więc do typowej dla komunistów ''nienawiści klasowej'', bowiem granica między antypaństwową hołotą a państwowcami przebiega dziś w poprzek podziałów społecznych i majątkowych, hierarchia i nierówność byle umiarkowana jest czymś zdrowym i pożądanym wręcz. Jedynie żywię skromną nadzieję, że tych ostatnich pobudzi do działania i zapewni im w końcu realne przywództwo wspomniany napływ przybyszów z Azji, i to właśnie z racji zagrożeń jakie niesie on ze sobą ze względu na stabilność wewnętrzną kraju, inaczej po nas. Poza tym jak już mówiłem na wstępie może wywrze to również pozytywny wpływ tworząc klimat przyjazny dla właściwych orientalnej mentalności autorytarnych form rządów dostosowanych do realiów XXI w., nawet jeśli czasem skrywających się za fasadą parlamentaryzmu i okcydentalnej ''demokracji''. Jeśli do tego rzeczywiście powróci z Wysp Brytyjskich nad Wisłę choć niewielka część emigrantów, bo nie mam złudzeń by kiedykolwiek tyczyło to większości z nich, ludzi co doświadczyli życia w kraju o długich tradycjach rozwiniętej finansjery z jej kulturą do bólu trzeźwej, merkantylnej kalkulacji, w połączeniu z powyższym może dać to niezwykle oryginalny, iście eurazjatycki stop cywilizacyjny. Nie twierdzę, że zaraz przyniesie nam to ustanowienie autorytarnego i zarazem quasi-wolnorynkowego ''polskiego Singapuru'', ale gdyby w rezultacie doprowadziło do obalenia dotychczasowej hegemonii już tylko antypolskiej, rakowatej inteligencji moglibyśmy sobie poczytać to jako naród za niemały historyczny sukces, tak bardzo nam dziś potrzebny, niezbędny wręcz.

Przy tym nie jest nam potrzebna dyktatura chamów [ nie z urodzenia i stanu konta, lecz postępowania i poglądów ], a ludzi inteligentnych - nie mylić z inteligentami, bo w przeciwieństwie do tamtych zainteresowanych poznaniem rzeczywistości jaką ona jest na ile pozwalają im ograniczone władze śmiertelnika, i stąd wyciągających odpowiednie dla się wnioski, czy to aby dostosować do rządzących nią praw swe działania, lub też przemienić ją w miarę posiadanych środków, warunkiem zaś skuteczności jest maksymalnie trzeźwa ocena faktycznego stanu spraw. Nazwij to ''merytokracją'' jeśli ''autorytaryzm'' źle się kojarzy, jeden pies byle wreszcie ktoś posprzątał cały ten burdel na miejscu zapewniając sprawne kierownictwo nawie państwowej, bo tylko dzięki temu mamy szansę przejść w miarę suchą stopą przez czekające nas niechybnie w najbliższej przyszłości dziejowe burze - to iż na szczęście historia toczy się już gdzie indziej, na drugim krańcu Eurazji nie wyklucza jednak, że możemy całkiem konkretnie dostać rykoszetem. Czy aby nie doszło jedynie do podmianki poznamy już po skutkach, póki co spróbować przynajmniej nie ma jak sądzę innego wyjścia, o ile rzecz jasna zarysowany tu scenariusz jest w ogóle realny i będą po temu jakiekolwiek możliwości i przychylna koniunktura, obaczymy. Zastrzec jednak należy, iż emanacją postulowanego przez nas ''turanołacinnizmu'' na pewno nie jest obecny PiS - prezes Kaczyński może by i chciał być nowym Piłsudskim, sęk w tym, iż bardziej przypomina Dmowskiego, nie z wyznawanej ideologii wprawdzie, ale podobnie stary kawaler zeń i polityk gabinetowy... Również jego formacja nie zasługuje na miano parodii nawet sanacji jak bredzą jej wrogowie: czy Ziuk dawałby sobie pogrywać tak jak to czyni z formalnie rządzącymi obecna, schamiała i zezwierzęcona całkiem opozycja? Za realnie piłsudczykowskiego reżimu kodziarstwo wraz z resztą ''patointeligencji'' już dawno miałoby zryte oficerskimi pasami tyłki, urządzono by im Brześć i wsadzono do Berezy, a nie cackano się jak z jajkiem - przykro mi, ale to jedyny język jaki rozumie mafia, a z tym mamy właśnie do czynienia. Sanacja także nie stanowi pod tym względem ideału, przynajmniej jeśli idzie o haniebną spolegliwość wobec przedwojennej globalistycznej banksterki, która nie pozwoliła oskarżanym o rzekome ''etatystyczne ciągoty'' sanatorom na prowadzenie rozsądnej interwencjonistycznej polityki w dobie Wielkiego Kryzysu, o ironio zalecanej przez zdeklarowanych wolnorynkowców Adama Krzyżanowskiego i Ferdynanda Zweiga. W efekcie II RP doznała największej na świecie zapaści ekonomicznej w owym czasie i trwała ona tu najdłużej aż do poł. lat 30-ych, bo piłsudczykowscy fejkowi ''socjaliści'' nie odważyli się zakłócić równowagi korwinowego ''homeostatu'', tak więc rządy pomajowe należy rugać za nadmierny liberalizm ekonomiczny, a nie jakowyś ''etatyzm'', którym jako żywo nie grzeszyły niestety przynajmniej za życia Marszałka. Niemniej obecna formacja rządząca stanowi niedoskonałą wprawdzie jak skurwysyn namiastkę zaledwie myślenia propaństwowego, ale jedyną póki co jaką dysponujemy, stąd objawem skrajnego zidiocenia i zatraty elementarnego instynktu narodowego i poczucia wspólnoty jest popularne wśród kucerii bredzenie ''PiS-PO jedno zło!'' zrównujące ugrupowanie odpowiedzialne za takie żywotne dla kraju projekty jak CPK, przekop Mierzei czy Via Baltica z antypolskimi kurwiami od: ''a po co nam lotnisko? przecież MAMY już w Berlinie!''. Zarazem jednak ponieważ nie jestem ślepym wyznawcą żadnej ideologii ni partii nie przechodzę do porządku nad tym, iż PiS ulega niechybnej ''peezelizacji'' zamieniając się w ugrupowanie ''trzymające za władzę'', stąd faktem jest, że mogą to spierdolić rozkradając olbrzymie publiczne środki między ''swoich'' jak wszystkie dotąd ekipy niby-rządzące obecną RP [ na co remedium nie stanowi bynajmniej postulowana przez zakutego libertariańskiego ćwoka Sośnierza prywatyzacja wszystkiego i wszystkich - debil sam sobie przeczy przyznając, iż KGHM nie jest państwowy, rząd posiada w nim jedynie mniejszościowy udział, więc za poronione rzeczywiście inwestycje zagraniczne tego molocha nie da się zwalić winy na rzekomy ''etatyzm'' ]. Nie jestem przywiązany do szyldów partyjnych, gdyby więc zaproponowano mi jaką sensowną alternatywę bez wahania przerzuciłbym na nią swój głos, nie ja jeden zapewne - i właśnie gdy otwiera się w obliczu postępującej z wolna dekompozycji i korupcji obozu władzy perspektywa dla faktycznie propaństwowej i pronarodowej formacji liderzy Konfederacji obrali kurs na zbydlęconą i wykorzenioną hołotę bredzącą, że ''państwo to złodzieje, a podatki to kradzież!''... Epickie zjebanie historycznej szansy ever, gratulacje skurwysyny: nie pozostawiliście mi więc wyboru chłopcy-narodoffcy i tym bardziej ty post-korwinowa kucerio, aczkolwiek skoro już tak całkiem obrzydły wam rządy obecnego reżimu głosujcie sobie na Krzysia, nawet rozumiem bo mi też robi się niedobrze na widok takich typów jak Tarczyński czy ''nasz'' Kurski, ostatecznie zawsze to jednak lepsze niż ''zawodowy sodomita'' Biedroń > lewicowiec wzorujący się na antyrobotniczym Macronie, tylko nie pierdolcie, że wyborcy PiS dali się kupić za 500+, bo znam mnóstwo przypadków ludzkich spierdolin pobierających to świadczenie a i tak głosujących na PO, i to dopiero jest kurewstwo! Tyle co do bieżączki niezbędnej wszakże by osadzić nasze rozważania w doraźnych realiach, pora wrócić do refleksji natury ogólnej wykazując, iż omawiane tu zagadnienia odpowiadają głębszym, podskórnym trendom pulsującym pod migotliwą, zwodniczą przez to powierzchnią codziennych wydarzeń.

Wszystko to zaś w duchu naszej epoki postmoderny z właściwym jej ''archeofuturyzmem'' bazującym nie tyle na jak to było poprzednio radykalnym przeciwstawieniu fetyszyzowanej ''nowoczesności'' temu co ''wsteczne'', a raczej syntezie obydwu. Powracają przeto do łask przebrzmiałe wydawałoby się formy ustrojowe jak dyktatura czy autorytaryzm, właściwe czasom ''neobarbarii'' w jakiej przyszło nam żyć, przy czym przedrostek ''neo-'' jest tu niesłychanie ważny, gdyż nie idzie o prosty regres do prehistorycznych fenomenów, lecz ich zupełnie nowe wydanie. Do rangi symbolu urastają tu ''eko-jurty'' - pomijając nieszczęsną nazwę tak by opchnąć towar leminżerii i całą ''zieloną'' otoczkę stanowią one połączenie archaicznego i orientalnego konceptu z okcydentalnym, nowoczesnym wykonaniem posiadając na wyposażeniu różne bajery dostosowane do potrzeb współczesnego mieszczucha jakich w oryginale nie uświadczysz. Toż samo tyczy całej polityki klimatycznej - ponieważ wskutek naturalnych zmian klimatu przy okazji których różni hochsztaplerzy próbują ubić interes także polityczny i braku opadów śniegu kurczą się zasoby wody w Polsce, przypomniano więc sobie, że doskonałym jej rezerwuarem są bagna. I tak oto, gdy znakiem nowoczesności w XX w. było osuszanie moczarów i trzęsawisk, tak w XXI przywraca się je na powrót odnawiając meandrowanie przebiegających przez nie rzek, które wcześniej wyrównano przez co woda nie ma jak się zatrzymać i wycieka z nich. A więc sztucznie odtwarza się to co naturalne, i stąd te dalekie wydawałoby się analogie dobrze ilustrują ducha naszych czasów re-konstruowanej tradycji, poniekąd stwarzanej na nowo przeszłości, by nie powiedzieć wprost manipulacji nią od czego nie wolna jest żadna z opcji ideowych, paradoksalnie na czele z programowo niby to ''postępową'' lewicą. Z pozoru przeczy temu proces globalizacji równający grunt pod planetarną gładź bez granic ni państw tak by nic już nie zakłócało doskonałej cyrkulacji kapitału i ludzi, sęk w tym, że jako wywrotowy, rewolucyjny wręcz jest on tym samym dialektyczny, to znaczy tworzy swe własne przeciwieństwo i karmi się nim, bo sam nie posiada natury jako system oparty na kreacji pustego, czysto wirtualnego pieniądza już wprost z powietrza. Dlatego im bardziej dąży do zniszczenia narodów i państw tym więcej wzmaga ich opór, próby zaprowadzenia planetarnego porządku siłą powodują chaos, wysiłki na rzecz światowego pokoju sieją terror i zniszczenie itd. Bowiem globalizm nie oznacza bynajmniej zanikania różnic dzielących ludzi NIEODWOŁALNIE, a nadanie im właśnie globalnego charakteru, tak że konflikt z jednego krańca świata przenosi się na drugi, dotyczy to nie tylko Europy, gdzie wraz z napływem migrantów egzotyczne dotąd spory trawiące ich społeczności stają się naszym udziałem, ale i innych rejonów planety np. w Malezji poważnym problemem jest przestępczość panująca wśród lokalnej nigeryskiej diaspory, z kolei w Indiach Murzyni spotykają się z rasizmem i przemocą ze strony Hindusów itd. można by długo przytaczać podobnych przykładów antagonizmów kompletnie nie przystających do siebie kultur i cywilizacji o jakich nie sposób do niedawna jeszcze byłoby pomyśleć, a dziś stają się niemalże codziennością i żadne banały w rodzaju ''jedna rasa ludzka rasa'' temu nie zaradzą. Nie przeczy temu nawet towarzyszący całemu procesowi nieuchronny metysaż, bowiem mieszańcy z racji zachwiania swej identyfikacji skłonni są do jej chorobliwego podkreślania, stąd większość czarnych rasistów bywa Mulatami, lub tworzą nową wyodrębnioną społeczność jak Metysi trzymający dystans tak wobec Kreoli jak Indian. 

Można by więc zapytać jak ma się do tego idea rzeczpospolitej jako ''dobra wspólnego'', gdzie szukać go w tak zróżnicowanym i pełnym antagonizmów świecie - w kontrze należałoby przypomnieć, iż ani starożytny rzymski republikanizm, ani też nowożytny ''sarmacki'' nie tworzyły jednorodnych etnicznie a tym bardziej politycznie społeczeństw, za to stanowiąc arenę wielu gwałtownych, bywało i morderczych często konfliktów, stąd idiotyzmem jest kreślenie ich sielankowego obrazu jak to niestety do dziś zdarza się w naszej historiografii. Należałoby rozpatrywać je jako miejsce dynamicznego agonu, żarliwego ciągłego sporu, wrzącego tygla gdzie niczym w alchemicznej retorcie uciera się polityczny konsensus tworzący rzeczpospolitą, i w tym wyraża się niesłychana aktualność tegoż ustroju. W tym kontekście sama Eurazja jawi się przez swój ogrom i płynące stąd zróżnicowanie geograficzne, rasowe i kulturowe zamieszkujących ją ludów towarzyszące nierównomiernemu rozmieszczeniu swych przebogatych zasobów jako coś w rodzaju gigantycznego pola geopolitycznego Chaosmosu, które z jednej strony wyłania z siebie pewne państwowotwórcze skupiska, cywilizacyjne ogniskowe jakby, zarazem jednak izolując je od siebie a w końcu skazując na wyniszczającą rywalizację, gdy nadmiernie przyrasta ich moc, egzystencję w wiecznym zagrożeniu inwazją przeciwnika i upadkiem lub implozją. Świadczy to o po-nowoczesnej aktualności ''neosarmatyzmu'' [ rozumianego tu ogólniej jako eurazjatyzm w skali kontynentu już ] paradoksalnie przez jego archaiczność, fundamentalną skłonność do tworzenia dynamicznych ale i przez to nietrwałych, efemerycznych w perspektywie ''długiego trwania'' struktur jak imperium mongolskie, wyłaniających się co i rusz w bulgoczącym ogromnym kotle Eurazji by zaraz po wypłynięciu na powierzchnię niemal natychmiast się weń zapaść dając pożywkę kolejnym, tworząc tym samym razem tętniący, wielobarwny palimpsest cywilizacyjny. Tym zaś o większej ciągłości jak Chiny, Indie czy w mniejszym stopniu Rosja nadając ''pulsacyjny'' charakter o względnie stałym obszarze rdzeniowym i gwałtownie przyrastających terytorialnie, to kurczących się w równie szybkim tempie peryferiach. Bowiem to swoista w swym ''konfliktowym'' charakterze współzależność i niedookreśloność zgodnie z ''entropijnym'' fatum jawią się podstawowymi wyróżnikami wszelkich bytów politycznych czy fenomenów kulturowych na tym ogromnym obszarze od Pacyfiku po Atlantyk. W każdym razie tak rozumiany eurazjatyzm doskonale odpowiada warunkom ''późnej nowoczesności'' z jej efemerycznością i rozpadem wszelkich niemal więzi, wspólnot i trwałych wydawałoby się struktur a przez to pozwala porać się z nimi widząc w tym nie tylko nihilistyczną destrukcję niosącą cierpienie i rozpacz, ale i czynnik twórczy, afirmatywny, odnaleźć jakoś w obecnej ''neobarbarii'' w jakiej przyszło nam żyć, ''nomadycznej'' kondycji współczesnego człowieka. Obala też fałszywą wizję jakoby ''biernego'' Wschodu przeciwstawianą zwykle pogrążonemu w aktywizmie Zachodowi, jak i z kolei tegoż ostatniego rzekomo ''wyjałowionego duchowo'' w przeciwieństwie do ''mistycznego'' Orientu wedle modły pierdolonych hippisów. Optyka takowa pilnie tropi potężne irracjonalne impulsy pulsujące pod powierzchnią ''stechnicyzowanego'' Okcydentu dostrzegając zarazem niemałą dozę racjonalizmu np. w materialistycznych systemach filozofii Wschodu. Nade wszystko jednak przeczy radykalnie wykluczającemu przeciwstawianiu ich postrzegając oba krańce Eurazji/Azjopy jako dwie strony tego samego medalu, akcentując jedność nie sztuczną wszakże, lecz afirmującą się paradoksalnie poprzez sprzeczności nabierające dzięki temu twórczego charakteru na wzór starożytnego ''agonu'', wspomnianego już ducha sporu i rywalizacji przenikającego całą kulturę dawnych Greków. Wprawdzie odpowiadał on za wyniszczające wewnętrzne konflikty z Wojną Peloponeską na czele, jednak stał również za ich bezprecedensowymi osiągnięciami cywilizacyjnymi z których przecież do dziś czerpiemy, sam hellenizm także może służyć za przykład udanej syntezy eurazjatyckiej, szczególnie jeśli idzie o istniejące przez kilka stuleci na terenach pokrywających się częściowo z dzisiejszym Afganistanem, Pakistanem i północnymi Indiami królestwo Indo-Greckie [ prawdziwy koszmar Konecznego ]. Po jego upadku wpływy Hellenów bynajmniej nie zanikły na tych terenach dając w efekcie unikalny amalgamat kulturowy w postaci sztuki greko-buddyjskiej indyjskiej krainy Gandhary, świadectwem czego wspaniałe posągi Buddy i bodhisattwów odzianych w greckie szaty:




Czy w związku z tym, że przywołam refleksję jednego znajomego, osobowość uformowaną przez doświadczenie tak szeroko rozumianego, egzystencjalnego wręcz ''pogranicza'' można by nazwać ''agonistyczną'' za Huizingą ? Stanowiłoby to wówczas remedium na bierność i tchórzostwo współczesnych Polaków, ich wieczne i daremne poszukiwanie nieosiągalnego tu na Ziemi ''świętego spokoju'' i przybierającego formy zbiorowej histerii wręcz lepienia wspólnoty na siłę wyrażające się w bezrefleksyjnym ''kochajmy się!''. Żądanie niemożliwej jedności owocuje paradoksalnie zaciekłością konfliktów do eksterminacji wroga włącznie, rozwiązaniem jawi się uznanie heraklitejskiej zasady ''wojny jako zasady wszechrzeczy'', bo dopiero w tej perspektywie istnienie antagonisty staje się czymś pożądanym, koniecznym wręcz dla obu stron konfrontacji. Gdzie jest powiedziane, że mamy stanowić jakowyś wydumany monolit, jeśli już to jedyną pożądaną jest właśnie ''jedność przeciwieństw'' dana w tym oto sporze, twórczym poróżnieniu nas samych ze sobą. Postawa takowa kończyłaby wreszcie raz na zawsze z chorobliwym kultem słabości w jakim wychowuje się nas jako naród, co trafnie zdiagnozował dr Piotr Kimla podczas dyskusji o recepcji Tukidydesa w nadwiślańskich realiach pocz. XXI w. czyniąc spostrzeżenie, iż ''Polacy mają problem z dystynkcją między siłą a nadużyciem siły''. Przekonał się o tym przeprowadzając mały eksperyment wśród swoich studentów, gdzie na kwestię wyboru między mocą a jej brakiem wszyscy jak jeden mąż reagowali odruchową niemalże identyfikacją ze słabszymi, siłę zaś kojarząc wyłącznie ze złem i przemocą - i dopóty tak będzie trudno się dziwić, byśmy zasługiwali na inny los jak nacji przegrywów szukających pocieszenia dla beznadziejnej karmy w kolejnych ''moralnych zwycięstwach''. ''Dystynkcja'' stanowi tu słowo-klucz, bo nie idzie o to by w kontrze gardzić słabszymi i czcić siłę dla niej samej, prometejskie napinki nie są żadną alternatywą dla godnego jedynie ''polaczków'' duchowego kundlizmu, tak więc nie ma mowy o komunistycznej lub nazistowskiej ''religii śmierci'' z jej świeckim, podszytym nihilizmem kultem męczenników-bohatyrów rewolucji czy rasy, o ''dziecięcej chorobie prawicowości'' jak parafrazując klasyka można podsumować evolianizm już nie wspominając. Tak pomyślany ''agonizm'' nie byłby histerycznym zaprzeczaniem własnym słabościom znajdującym kompensację w mitycznych rojeniach na jawie, a polegałby na spokojnym w miarę możności przyjęciu tychże za fakt i znalezieniu dla nich pozytywnego rozwiązania, choćby poprzez akceptację kondycji ''pogranicza'' w każdym jego wymiarze - politycznym, cywilizacyjnym, wreszcie egzystencjalnym, i mężnym stawianiu temuż czoła. Wprawdzie przyznać należy, że w świetle zarysowanego tu parę wpisów temu rosyjskiego wariantu osobowość takowa może przybierać mało zachęcające i to oględnie zowiąc, raczej ''agonalne'' wręcz formy, być może jednak znacznie mniejszy nacisk przestrzeni niż wytwarzany przez tamtejszy ich ogrom z jakim musimy się mierzyć i inne tego typu różnice pozwoliłyby nam na bardziej harmonijne, nie w tym stopniu nacechowane destrukcją pogodzenie przeciwieństw konstytuujących tak czy owak nas samych i rzeczywistość w której przyszło nam funkcjonować. Zresztą ''agonia'' posiadająca dziś niemal wyłącznie negatywne konotacje pierwotnie oznaczała dla starożytnych Greków, by jeszcze raz odwołać się do źródeł europejskiej cywilizacji, ''walkę o zwycięstwo'' wraz z towarzyszącym mu wysiłkiem i trwogą, napięciem rywalizacji [ z starogreck. ''ἄγειν'' - ágein : ''pędzić, prowadzić, święcić'', cytuję za słownikiem Kopalińskiego ] w tym sensie niosłaby więc pożądany ozdrowieńczy skutek dla wykastrowanych mentalnie zaborem Kresów i zamkniętych przez to na doświadczenie wielkich przestrzeni Wschodu obecnych post-Polaków. 

W takim świecie liberalizm w jego obecnym kształcie z właściwą mu programową polityczną neutralnością, fetyszyzacją indywidualizmu i racjonalności uniemożliwiającymi rozpoznanie natury zbiorowych tożsamości traci rację bytu, żyjemy stąd w okresie schyłku tej ''ostatniej z istniejących XIX-wiecznych wielkich ideologii'' jak słusznie konstatuje Marek Cichocki, co niechybnie poznać po konwulsjach uformowanego przez nią ''szklanego pałacu'' unijnej wspólnoty rozpadającego się pod naporem brutalnej rzeczywistości [ ''neomarksizm'' wbrew temu co twierdzi Karoń robił tu jedynie za rodzaj zasłony dymnej ]. Jeśli więc liberalizm w ogóle ma tu jeszcze sens to jedynie w ''agonistycznej'' właśnie postaci reprezentowanej przez Johna Graya, byłego thatcherystę, który na początku lat 90-ych w apogeum ''końcohistorycznego'' zajobca dokonał trafnej patrząc z obecnej perspektywy wolty, z gorliwego zwolennika Hayeka przemieniając się w jego równie żarliwego krytyka zarzucającego mu z ''wolnościowych'' pozycji ''socjalizm''. Bo też i liberałowie mimo wszystkich dzielących ich różnic tak wywodzący swój ród z austriackiej szkoły ekonomii, jak i ci z przedrostkiem ''neo-'' jednako uwierzyli w marksistowską z ducha rzekomą nieodwołalność postępu i uniwersalność swego programu w istocie politycznego mimo deklaratywnej neutralności światopoglądowej, wszakże w wydaniu wolnorynkowym rzecz jasna a nie komunistycznym. Co do zasady było to jednak i jest to samo zaślepienie polegające na podszytej porażającym infantylizmem wierze w zapanowanie ziemskiego raju, ostateczne rozwiązanie ludzkich sprzeczności tyle że nie za pomocą ''uniwersalnego zrzeszenia proletariuszy'' a systematu ''wolnego handełe'' i bezalternatywnej jakoby ''liberalnej demokracji''. ''Agonalny'' liberalizm nie żywi już takowych złudzeń, wbrew pieprzeniu wyłysiałego kuca Bożydara Wiśniewskiego zdaje sobie sprawę, iż ekonomią nie sposób wyrugować polityczności, dla tej zaś fundamentalną zasadą wedle trafnej diagnozy Schmitta jest oś sporu na linii ''przyjaciel-wróg'', innymi słowy jej konfliktogenna natura jest nieusuwalna, stąd ''wolnościowy'' program Greya polega już tylko na ''szukaniu sposobów współistnienia dla ludzi, którzy nie żywią wspólnych przekonań ani nawet wartości'' w nieodwołalnie poróżnionym świecie. Wszystko sprowadza się tu do ''sztuki wynajdywania doraźnych lekarstw na powracające nieuchronnie zło, serii doraźnych działań zamiast projektu doczesnego samozbawienia'' ludzkości - koncept ten czerpie ideowe źródła w specyfice wyspiarskiego Oświecenia odmiennego od kontynentalnego, przede wszystkim myśli Davida Hume'a, który w przeciwieństwie do zjebów pokroju Woltera nie wierzył w żaden ''postęp'' ani fetyszyzował rozumu: dzieje ludzkości były dlań historią nieustannych nawrotów do barbarzyństwa, w pełni zdawał sobie też sprawę z potęgi niszczących wszelką wspólnotę namiętności politycznych, odpowiadających za trawiącą je plagę ''fakcji'' i sekciarstwa. Kazało mu to poczynić uwagi niesłychane z perspektywy liberałów obecnej doby, które w ich oczach klasyfikowałyby go zapewne jako ''faszystę'' - otóż pisał wprost, że ''partie niweczą rząd'', wnoszą chaos w życie publiczne sprawiając, iż ''prawa stają się nieskuteczne'' i ''rodzą najsilniejsze spośród wrogości pomiędzy członkami tego samego narodu'', a co gorsza jest to proces nieunikniony, bowiem właściwy ludzkiej naturze rządzonej ślepymi namiętnościami. Stronnictwa polityczne zrzeszając swych zwolenników w ''małe narody'' wedle jego świetnego określenia, kanalizują doskonale ich emocje pozwalając poczuć się lepszymi od przeciwników uznawanych przeważnie całkiem arbitralnie za ostatnich nikczemników i kanalie. Remedium dla anarchicznej swawoli i zatrutej atmosfery permanentnej wojny domowej jaka przez to opanowywała wspólnotę skutkując nieuchronnie tyranią pokroju Tudorów, szczególnie Elżbiety I, której rządy nie wahał się zrównywać z despotyczną władzą sułtanów tureckich, upatrywał w ''uporządkowanej wolności'' ujętej w karby prawa i chronionej przez nieodzowne dla utrzymania porządku państwo. Jedynie tego typu ''trzeźwy liberalizm'' świadomy potęgi zbiorowych namiętności, wrażliwy na kwestie zapewnienia społecznego ładu posiada przyszłościowy potencjał i można go uzgodnić z republikańskim paradygmatem. Nie zaś pożal się ideologia kucowskich spierdolin dla których nie liczy się nic poza ich wyjebanym w kosmos ego, antypaństwowych idiotów za których wszystko załatwić ma wyimaginowany ''wolny rynek'', chrzaniących coś o ''społeczeństwie kontraktualnym'' biorąc liberalny MIT ''umowy społecznej'' za rzeczywistość i stąd godnych tylko by zapierdalać w imię swych rojeń do usranej śmierci w korpo.

Z podobnych co opisany tu ''agonalny'' liberalizm źródeł wyrasta idea republikańskiej dyktatury - nie stoi za nią bynajmniej chora fascynacja przemocą ni infantylne rojenia o zbawcy narodu na białym koniku czy tam kasztance, a mocne przeświadczenie, iż o wolność trzeba walczyć, stąd należy być gotowym zabijać w jej imię lub polec nawet w ostateczności. Odrażająca postać współczesnego liberalizmu jako ideologii wciąż hegemonicznej, choć gnijącej na naszych oczach polega na powszechnym przeświadczeniu jakoby ''wolność nic nie kosztowała'', była czymś poniekąd danym sprowadzając się do folgowania najgłupszym nawet zachciankom prowadzącym nieuchronnie do samozniewolenia jednostki, stąd gigantyczna hipokryzja jaka temu towarzyszy, peany niewolników na cześć kajdan i histerie wobec nieśmiałych nawet prób ich zerwania. Zero więc przy tym pomyślunku, że dla utrzymania właściwie pojmowanych swobód nieodzownym jest dyscyplina, instytucjonalna ochrona zapewniana przez państwo i jakaś forma elementarnej wspólnoty między poddanymi prawom obywatelami - tylko to jest w stanie zapobiec przekształceniu nieuniknionych między nimi sporów w anarchiczne rozpasanie i orgię przemocy. Nic debili nie uczą doświadczenia rewolucji i wojen domowych, a szczególnie w Polsce z jej katastrofami dziejowymi rozbiorów i okupacji jawi się to jako wyjątkowy wprost kretynizm - powtarzam: ''polaczek'' nie tylko przed, ale i po szkodzie głupi. Patologia obecnego systemu, której przeczyć nie sposób powinna stanowić asumpt do jego naprawy, której nie uda się zyskać w parę lat i to jeszcze przy tej skali politycznego oporu, a nie rojeń o jakowymś ''ładzie bezpaństwowym'' czy taniej pogardy wobec ''urzędasów''. Oto właśnie przejaw zdiagnozowanej przez Kimlę chorobliwej fobii na jakąkolwiek siłę - stoi za tym infantylne przeświadczenie, że rzeczywistość nie stawia oporu, stąd brak potrzeby posiadania koniecznej dla jej zmieniania mocy, wszystko samo się zrobi, ''rynek zweryfikuje'', ''niewidzialna ręka'' onanisty załatwi, tylko broń Boże nie ingerować by nie zaburzyć doskonałej równowagi światowego ''homeostatu'' jak głosi Janusz. K... mać, jak tępym trzeba być aby nie dostrzec, iż to program godny beznadziejnych przegrywów i stulei? Tu nie o prometejskie napinki rozchodzi się, a trzeźwe rozpatrzenie rzeczy. Nie kreślę stąd cukierkowej wizji wyłaniającego się na naszych oczach ładu, wręcz przeciwnie - egzystencja w multikulturowej, multietnicznej a w końcu i multirasowej rzeczywistości republikańskiego ''agonu'' to żadna sielanka, a permanentna napierdalanka, bez najmniejszych złudzeń. Paradoksalnie czyni to jednak koniecznym zaprowadzenie ładu uciekając się gdy trzeba do dyktatorskich form rządów, zbytecznych tylko tam, gdzie panuje względnie stabilny porządek fasadowej niechby demokracji parlamentarnej - wysoce dynamiczne układy społeczne i właściwa im temperatura sporów rozsadzą jednak takową w strzępy, stąd nieodzowność jakiejś formy autorytaryzmu. Jednostkę, której przyjdzie żyć w takowej ''strefie zgniotu'' będzie musiał cechować rozwinięty instynkt państwowy i wspólnotowy, inaczej stoczy się do poziomu zwykłego ludzkiego barachła i niewolnika. W nieodwołalnie poróżnionym świecie ''pluriversum'' konflikty są nieuniknione, z istoty żaden z nich nie znajdzie nigdy racjonalnego rozwiązania w jakimkolwiek uniwersalistycznym utopijnym projekcie, obojętnie wolnorynkowym czy komunistycznym. Paradoksalnie taka postawa dopiero pozwala na bardziej humanitarne toczenie walk i przekształcenie ich w ujęty określonymi prawidłami pojedynek ''agonu'', rzecz jasna o ile uznają je obie strony sporu, gdyż nie sposób zwalczać honorowo kanibala obdzierającego żywcem jeńców ze skóry - powtarzam to właśnie żądanie niemożliwej jedności każe traktować wroga jako pozbawionego wszelkich ludzkich praw zdrajcę i niesłychanego intruza śmiącego zakłócać sielankowy obraz świata, stąd eksterminacja go narzuca się tu poniekąd sama, skoro nie ma on w nim racji bytu [ dlatego postulowany tu porządek nie ma nic wspólnego ze zbrodniczymi konceptami ''walki klas'' czy też ''ras'' ]. W każdym razie jakaś forma dostosowanego do naszych obecnych uwarunkowań eurazjatyzmu jawi się jako naturalny wybór przy położeniu geopolitycznym jakie mamy - należy sobie wreszcie to uzmysłowić, iż nie istnieje żadna ''Europa środkowa'', bo to jedynie niemiecki wymysł czyli ''mitteleuropa'' właśnie, jest za to Europa zachodnia i wschodnia, my stanowimy rzecz jasna część tej drugiej, orientalnej poniekąd otwartej na wschód i południe i pora wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski. Nie mówię tu o rojeniach o jakowymś ''polskim imperializmie'' abyśmy się dobrze zrozumieli, bo dawna Rzeczpospolita na pewno przykładem takowego nie była wbrew pieprzeniu głupich Jasiów Sowów czy inszych Tokarczukowych - przyjdzie czas w którymś z następnych wpisów szerzej omówić to zagadnienie, dziś wystarczy nadmienić, że żaden możny ''koroniarz'' nie mógł poszczycić się posiadaniem tak rozległych dóbr na obszarze Wlk. Księstwa jak litewska czy ruska magnateria na terenie ówczesnej Polski, więc kto tu kogo ''kolonizował'' do cholery?!

Pora na podsumowanie meandrującej siłą rzeczy refleksji z racji wkroczenia na nieprzetarte jeszcze szlaki, dokazujemy tu poniekąd niemożliwego czyli pojęciowego ujęcia dopiero wyłaniającego się na naszych oczach przyszłego porządku świata, stąd programowa niedookreśloność i szkicowy nieledwie charakter niniejszych rozważań. Podkreślę jeszcze raz dla porządku, iż nie zamierzam pajacować pozowaniem na jakowegoś proroka mniejszego wyposażonego w ''trzecie oko'' i ''szklaną kulę'', a jedynie próbuję w miarę posiadanych możliwości jakoś ułożyć sobie we łbie otaczający mnie chaos. Przede wszystkim zaś chcę pobudzić do ożywczej refleksji dość elitarne śmiem twierdzić grono czytelników tegoż bloga, gdzie nie zajmujemy się zazwyczaj pierdołami nawet jeśli pozwalając sobie od czasu do czasu na drobne krotochwile zgodnie z przyświecającym mu ''stańczykowym'' duchem, stąd celowo prowokacyjny tytuł wpisu jaki nie wątpię zyska mi miano ''ruskiego agenta'', ale to... chromolę. Dokonajmy więc drobnej rekapitulacji postawionych dotąd tez dla przejrzystości wywodu:

1. Polska orientalizuje się wskutek masowego napływu migrantów z najbliższego, jak i dalekiego Wschodu, i jak wiele na to wskazuje proces ten będzie postępował niezależnie od obecnych zawirowań dziejowych.

2. obok niewątpliwych zagrożeń daje on być może także szansę na ustanowienie bardziej funkcjonalnej formy rządów nad Wisłą, stwarzając w dłuższej perspektywie bardziej przychylną atmosferę dla przystosowanej do miejscowych warunków i wyzwań obecnej doby formy autorytaryzmu jako naturalnego dla Azji systemu panowania.

3. wbrew temu co utrzymują domorośli obrońcy ''syfilizacji judeołacińskiej'' takowy ustrój dałoby się uzgodnić z europejską starożytnością w jej wydaniu greckim jak i rzymskim, oraz odpowiednio skorygowaną tradycją rodzimego republikanizmu i nie ''kremówkowym'' a la Hołownia, lecz zdrowo ''tradsowskim'' katolicyzmem.

4. korekta zaś obecnego ustroju RzPlitej z nazwy jedynie jest właśnie dlatego konieczna jeśli mamy jako Polacy istnieć jeszcze w ogóle jako godny tego miana naród i państwo.

5. praktycznym postulatem na teraz wynikającym stąd jest ustanowienie systemu rządów prezydenckich o dyktatorskich prerogatywach przyznawanych na ściśle określony czas w wypadku nadzwyczajnych wyzwań, jako właściwej dla neosarmackiego republikanizmu formy monarchii elekcyjnej przystosowanej do obecnych warunków. Zapewniłoby to jakże pożądaną na tle panującego dziś w kraju bezhołowia decyzyjność o szerokim wszakże mandacie społecznym, stąd takowy autorytaryzm unikałby mielizn zarówno anarchicznego demosu jak i totalitarnego zamordyzmu. 

6. nie są to li tylko nasze pobożne życzenia, pokładamy nadzieję w podskórnych trendach epoki pulsujących głęboko pod powierzchnią wydarzeń, niewątpliwie jakaś forma autorytaryzmu nazwana przez nas roboczo ''sieciocentrycznym'' odpowiada wymogom nowoczesnego zarządzania dyktowanym przez wdrażanie nowych technologii - jeszcze nie wiemy jak ten wyłaniający się dopiero na naszych oczach porządek będzie w szczegółach wyglądał, możemy jednak z grubsza nakreślić jego kształt i właściwe mu formy panowania.

7. postulowany tu ustrój nie jest żadną utopijną sielanką rodem z discopolowych piosneczek o Polakach jako ''jednej rodzinie'', a oznacza właśnie zgodę na permanentną napierdalankę - odpoczniesz to sobie w grobie chopie, zaś tu na tym padole ''bojowanie byt nasz podniebny''. Wszakże tylko skrajny idiota wyciągnie stąd uzasadnienie dla jakowegoś ''nazizmu'' czy bolszewickiej ''walki klas'', jest wręcz przeciwnie - dopiero wyrzeczenie się uzyskania niemożliwej docześnie a pożądanej przez te doktryny jedności otwiera perspektywę poszanowania wroga jako przeciwnika właśnie niezbędnego dla naszego trwania, inaczej zawsze traktować go będziemy jako niesłychane kuriozum zakłócające samą swą obecnością nasz wydumany ''ziemski raj'', i stąd w tej opcji domagające się wręcz eksterminacji. Oznacza to jednak mężną konfrontacją z tą oto gorzką prawdą, iż dany nam świat stanowi NIEODWOŁALNIE poróżnione ''pluriversum'', stąd konflikt wpisany jest w naturę rzeczy i należy znaleźć dlań cywilizowane formy pod sankcją surowych kar za ich łamanie - do tego sprowadzają się wszelkie rządy, niechby i ''liberalne'' z nazwy.

8. wspólnota odpowiadająca takiejż formie rządów może być jedynie paradoksalna, czyli dokonywać się poprzez źródłowe poróżnienie, zaś osobowość uformowana przezeń musi przybrać ''agoniczną'' postać, nastawioną na spór i konflikt choćby bezpośredni, nie unikającą wyzwań i wynikającej stąd odpowiedzialności za podjęte działania - nie jest i nigdy nie było ani będzie to udziałem wszystkich jednakowo, stąd generować musi niezbędne podziały i dość autorytarną formę podejmowania decyzji, aczkolwiek wymagany jest tu możliwie powszechny prestiż władzy. Można go zapewnić banalnym duraczeniem mas, jednakże tego typu cyniczna technokracja mści się wobec rządzących na dłuższą metę, wypadałoby więc umocować rząd w czymś trwalszym, choćby poprzez zmianę powszechnej mentalności na bardziej surową - ''człowiek bez właściwości'' jest wprawdzie idealnym konsumentem, ale wątpliwe aby taka pozbawiona kręgosłupa ludzka ameba zapewniła dalsze trwanie naszemu rodzajowi na tej planecie.

9. jednym słowem potrzebujemy ludzi odpowiednich dla życia w ''strefie zgniotu'', stawiając rzecz brutalnie całą resztę skurwiałej, przećpanej i wykorzenionej hołoty można spokojnie spisać na straty, i tak posłuży za nawóz dla Hunów i nie należy jej tego bronić skoro sama ochoczo nakłada sobie chomąto na pysk, dość cholernego ''białorycerzowania'', jedyne co nas uratuje o ile w ogóle to postawienie na jakość, bo bitwa na ilość już dawno przegrana czy to się komu podoba czy nie, należy więc jakoś zrekompensować ubytki, tak właśnie.

10. nie oznacza to w żadnym stopniu prometejskich napinek, chorej fascynacji przemocą, pozowania na ''wyklętych'' czy rewolucyonerów naszej epoki, nic z tych rzeczy, raczej do bólu trzeźwe widzenie rzeczy jakimi są na ile tylko pozwalają nasze ograniczone władze poznawcze śmiertelników, i wyciąganie z tego tytułu odpowiednich wniosków, by jakoś dany nam kawałek rzeczywistości wokół przekształcać w skromnym choćby wymiarze.

No i to może tyle na dzisiaj.