poniedziałek, 23 marca 2020

Ciemna roztyrkność.

Dziwne to słowo w staropolszczyźnie oznaczało ekstazę, oszołomienie, stan upojenia - wahałem się czy publikować niniejszy wpis aby nie zostało to odczytane wbrew moim intencjom jako wpisanie się w rozpętaną apokaliptyczną histerię. Bynajmniej, tak jak poprzedni karnawałowy nie był ucieczką od widma grozy, bowiem już starożytni wiedzieli, że bachanalia są czasem objawienia chtonicznych mocy, które jeśli nie zostaną w odpowiednim momencie przerwane okresem postu pogrążą świat w orgii krwawego chaosu. Również to co przywołuję niżej powinno służyć za sole trzeźwiące i mentalne przygotowanie się na wszelki wypadek, tak aby uniknąć ewentualnego szoku i histerii, bo jeśli płynie jaki pożytek z kryzysowych sytuacji jak ta, której właśnie doświadczamy to iż boleśnie weryfikują osobiste i powszechne złudzenia co do nas samych i natury ludzkiej jaka wtedy objawia się w pełni, i zazwyczaj nie jest to miły widok oględnie zowiąc. Powtarzam nie straszę ni sieję panikę, a jedynie upominam się o rozwagę, tak potrzebną właśnie gdy reszta pogrąża się w paranoi czy zwyczajnym kurewstwie. Nikt nie każe ci biedny człowieku być ''ostatnim sprawiedliwym w Sodomie'', po co te napinki, wystarczy jeśli zachowasz zimne nerwy i nie dasz się zwariować, a to wcale nie jest takie proste jak mogłoby się wydawać co czas jeszcze okaże [ przy czym przez mądrość nie rozumiemy tu bynajmniej bredzenia byłych ubeków o ''wirusowej mistyfikacji'' ]. Bardziej niż rozmiarów ewentualnej epidemii obawiam się szczerze mówiąc skutków jakie przyniesie zatarcie silnika globalnej ekonomii i rozpad dotychczasowej sieci powiązań handlowych dla porządku publicznego panującego we względnie sytych społeczeństwach Zachodu, którego jesteśmy peryferią - dopiero wtedy zaczną z ludzi wyłazić najgorsze brudy jeśli obecny stan potrwa dłużej przy tym stopniu powszechnej deprawacji i zdziczenia jakiego doświadczamy już dziś, to nie histeria a trzeźwe widzenie rzeczy jakimi są. Zwłaszcza w Polsce, gdzie nie tylko mamy paździerzowe państwo, ale co gorsza sami jesteśmy jeszcze bardziej teoretycznym społeczeństwem rozpanoszona tu anomia przyniesie najprawdopodobniej tragiczne żniwo, pożytek z tego przynajmniej taki, iż pod naciskiem faktów wyparują liberalne bzdety jakoby człowiek był ''kowalem własnego losu'', zaś państwo oraz naród ''fikcjami'' i zbędnym balastem przeszkadzającym konkurować na ''wolnym rynku'' indywidualistom. Obaczymy co z tego ostanie, gdy zanikną lub przynajmniej znajdą się w poważnym kryzysie wszelkie zorganizowane formy życia publicznego, czy nadal będziesz jeden z drugim ''liczyć tylko na siebie'', kiedy pod wpływem ogólnej paniki i zamieszania odmówią ci posłuszeństwa własne bebechy, o psyche już nie mówiąc. Człowiek powinien nade wszystko obawiać się samego siebie, czy raczej tego czym naprawdę jest, bo żyjąc we względnym dobrobycie i porządku zapewnianym mu przez otoczkę instytucjonalną państwa i rozwiniętej gospodarczo cywilizacji zapomina zwykle jakie bydlę w nim tkwi, smok nie przypadkiem symbolizujący w naszej archaicznej tradycji chaos i zniszczenie siane przez chtoniczne moce, które wypełzają na powierzchnię w momencie dziejowych przesileń, a zarazem wiedzę tajemną jako strażnik tejże, gorzką trudną i bolesną, przeto nie dla każdego. Tylko radykalne cięcie mieczem archanioła, pojawienie się chrześcijańskiego osobowego Boga albo kryształ buddyjskiej nibbany przerywa horror Wiecznie Tego Samego ucieleśniony przez Uroborosa, gnostyckiego węża pochłaniającego samego siebie. Polecam więc już teraz profilaktycznie pierdolnąć się czymś mocno w łeb, przynajmniej będzie mniej bolało, gdy nadejdzie nieuchronne zderzenie z realnością. Dobra, nie czas na morały i nie o to idzie - życzmyż sobie, aby to co nas czeka nie przybrało tak odrażającej postaci jak to miało miejsce podczas zarazy jaka dotknęła starożytne Ateny na początku Wojny Peloponeskiej, czego przejmujące świadectwo dał Tukidydes w swym pomnikowym dziele z którego rzeczony fragment niżej przywołuję. Lektura jak znalazł na obecne czasy, zwłaszcza dla kucerii podniecającej się wizją ''tysiąca Liechtensteinów'' czy inszych ''trzystu Rzeczpospolitych'', bowiem płynie zeń wyraźna nauka, iż najazd perski nie poczynił takich spustoszeń w Helladzie co morderczy konflikt wśród samych Greków toczony między blokami luźnych konfederacji i siecią drobnych ''polis'', nie tyle mikropaństewek co samorządnych ''społeczności obywatelskich'' w pełnym tego słowa znaczeniu, popełniających na sobie wszelkie możliwe zbrodnie wojenne, gwałty i okrucieństwa z ludobójstwem włącznie, sankcjonowanym bywało nader często w powszechnym głosowaniu przez ''demokracje oddolne'' równych i wolnych obywateli [ wiadomo, że historia nigdy nie powtarza się 1/1, niemniej reguły rządzące ludzkimi społecznościami są niezmienne, nie ma żadnego postępu w dziejach a jedynie rozwój, stąd nie da się wyrugować polityki ekonomią jak majaczą rozwolnościowcy pokroju wyłysiałego kuca Bożydara Wiśniewskiego ]. A więc do dzieła:

''Tymczasem w drugim roku wojny spadł na Ateny nieoczekiwany cios. Gdy latem 430 roku ponownie wkroczyły do Attyki wojska Archidamosa, w mieście zaczęła się szerzyć epidemia tajemniczej choroby. Podejrzewano Spartan o zatrucie studni, ale w rzeczywistości zaraza została przywleczona z Etiopii i z Egiptu". Tukidydes, który jak wielu innych zachorował, ale szczęśliwie uniknął śmierci, pozostawił dokładny opis zarazy, jaka przez trzy lata szalała w mieście, zbierając w nim straszliwy plon: „Ludzie w pełni zdrowia zapadali na nią nagle i bez żadnej przyczyny. Pierwszym objawem była silnie rozpalona głowa, oczy zaczerwienione i piekące: jama ustna i język nabiegały krwią, oddech stawał się nieregularny i miał przykry zapach: następnie pojawiał się katar i chrypka, a po niedługim czasie choroba atakowała płuca i pojawiał się silny kaszel: kiedy zaś zaatakowała żołądek, występowały nudności i wszelkiego rodzaju wymioty żółcią [...]: to wszystko połączone było z wielkimi bólami. Wielu chwytała czkawka z silnymi skurczami, które u jednych przechodziły szybko, u innych trwały znacznie dłużej. Ciało chorego przy dotknięciu nie wydawało się zbyt rozpalone: nie było także blade, lecz zaczerwienione, sine i pokryte pęcherzykami i wrzodami: wewnątrz zaś chory był tak rozpalony, że nie mógł znieść nawet najlżejszego odzienia ani najdelikatniejszego okrycia, lecz chciał leżeć nago, a najchętniej rzuciłby się do zimnej wody. Wielu pozostawionych bez opieki, a dręczonych nie dającym się ugasić pragnieniem, rzucało się istotnie do cystern: zresztą na jedno wychodziło, czy ktoś pił więcej, czy mniej. Również niepokój i bezsenność dręczyły chorych ustawicznie. Ciało w czasie największego nasilenia choroby nie marniało, lecz wykazywało wśród tych bólów zadziwiającą odporność, tak że przeważnie umierali w siódmym albo dziewiątym dniu ulegając wewnętrznej gorączce, chociaż mieli jeszcze trochę sił: jeśli zaś ten dzień przetrzymali, umierali później z osłabienia, kiedy choroba zaatakowała podbrzusze, wywołując silne ropienie i nieustanną biegunkę. Choroba bowiem, zaczynając od głowy przechodziła przez całe ciało w dół. Jeśli komuś udało się przetrzymać najgorsze, to jednak pozostawały ślady; choroba rzucała się bowiem na genitalia, na palce rąk i nóg i powodowała utratę tych części ciała, u niektórych także i oczu. Zdarzało się, że ludzie natychmiast po wyzdrowieniu tracili pamięć, nie zdawali sobie sprawy, kim są, i nie poznawali swoich krewnych" (Thuc. II, 49). Szerzeniu się zarazy sprzyjało stłoczenie wielkiej liczby ludzi w mieście. „Z braku mieszkań ludzie tłoczyli się w dusznych barakach - a było to lato - i umierali w zupełnym chaosie: trupy leżały stosami, chorzy tarzali się po ulicach i wokół źródeł na pół żywi z pragnienia. Także świątynie, gdzie mieszkali, pełne były trupów: ludzie umierali tam na miejscu" (Thuc. II, 52). Jak powiada Tukidydes, ginęli przede wszystkim najbardziej ofiarni, ci, którzy nie odwracali się w potrzebie od swoich przyjaciół i bliskich, lecz spieszyli im z pomocą. Większość, zajęta jednak sobą, nie zważała na przyzwoitość. W Atenach zaczęły rządzić wilcze prawa. „Kiedy zaś zło szalało z ogromną siłą, a nikt nie wiedział, co będzie dalej, zaczęto lekceważyć na równi prawa boskie i ludzkie. Odrzucono wszystkie zwyczaje pogrzebowe, których się dawniej trzymano: każdy grzebał trupy, jak mógł. Wielu z powodu licznych wypadków śmierci w rodzinie nie miało środków do palenia zmarłych i wpadło po prostu w bezwstyd: kiedy bowiem kto inny zbudował stos, uprzedzali go i położywszy na nim swego zmarłego podpalali: inni zaś, kiedy cudzy stos się palił, dorzucali zwłoki swego bliskiego i odchodzili. Zaraza była pierwszym hasłem do szerzenia w mieście także innego rodzaju bezprawia. Dawniej oddawano się użyciu po kryjomu, teraz jawnie korzystano z chwili, widząc, jak szybko umierają bogacze, a ich majątki przejmują biedni. Każdy chciał prędko i przyjemnie użyć życia, uważając zarówno życie, jak pieniądze za coś krótkotrwałego. Nikt nie miał ochoty trudzić się dla cnoty: uważał bowiem, że nie wiadomo, czy nie umrze wcześniej, niż ją osiągnie: uchodziło za piękne i pożyteczne to, co było przyjemne i służyło rozkoszy. Ani obawa przed bogami, ani żadne prawa ludzkie nie krępowały nikogo. Jeśli idzie o bogów, ludzie uważali, że pobożność tak samo nie ma żadnego znaczenia, jak i obojętność religijna: widzieli bowiem, że wszyscy na równi giną. Z pogwałcenia zaś praw ludzkich nikt sobie nic nie robił, bo nikt nie był pewien, czy doczeka wymiaru sprawiedliwości: o wiele cięższy wyrok wisiał nad nim już teraz w postaci zarazy, dlatego każdy chciał przynajmniej użyć życia, zanim go choroba dosięgnie" (Thuc. H, 52-53). Wielu ludzi gotowych jednak było widzieć w zarazie palec boży, przypominając sobie teraz zapowiedź pomocy, jaką uzyskali przed wojną Spartanie w wyroczni Apollona w Delfach. Czy można się zresztą temu dziwić, jeśli zaraza zupełnie ominęła Peloponez? Same niebiosa zdawały się wskazywać, po której stronie opowiedzieli się bogowie. [...]

Po niedługim czasie Perykles wrócił do łask. Znowu został obrany strategiem, ale jego kres był już bliski. Padł ofiarą szalejącej w Atenach choroby, która w jego wypadku miała przebieg mniej gwałtowny, powoli jednak niszczyła siły fizyczne i umysłowe Peryklesa. Świadczy o tym anegdota, którą za Teofrastem przytacza Plutarch. Gdy w czasie choroby zjawił się u niego jeden z przyjaciół, Perykles pokazał mu amulet, który zawiesiły mu na szyi kobiety. Miało to świadczyć o tym, jak bardzo cierpi, skoro zaakceptował coś aż tak bardzo pozbawionego sensu (Plut. Per. 38). Perykles, uczeń Anaksagorasa, przyjaciel Sokratesa, był racjonalistą, który świadomie odrzucał wszystko, co kłóciło się z rozumem. Kiedy w 430 roku zgromadzeni na wyprawę żołnierze wpadli w przerażenie, widząc jak w środku dnia w wyniku zaćmienia Słońca zrobiło się ciemno, Perykles miał zasłonić płaszczem twarz osłupiałemu sternikowi swojego statku, pytając: „A czy to wydaje ci się również czymś strasznym albo jakąś złą wróżbą?" Gdy zaś sternik odrzekł, że nie, Perykles ciągnął dalej: „Czymże więc różni się tamto zjawisko od tego, co ja zrobiłem? Na pewno niczym, prócz tego jednego, że przedmiot powodujący owo zaćmienie Słońca musi być jakiś większy niż mój płaszcz" (Plut. Per. 35). Śmierć Peryklesa na jesieni 429 roku była wielkim ciosem dla Aten.''

[ str. 94-99 ]

Gwoli uczciwości należy nadmienić, iż jak widać przywołałem fragmenty pracy znakomitego starożytnika Ryszarda Kuleszy zawierające jedynie cytaty z Tukidydesa, aczkolwiek i dzieło klasyka jest dostępne w sieci [ czytajmy póki nie wyłączą nam internet ]. Zachęcając do lektury artykułów i książek autorstwa tegoż historyka na koniec zaprezentuję jego trzeźwe uwagi na kanwie rozważań o zjawisku korupcji w starożytnych Atenach, bo jakże to współczesne i bardzo na czasie:

''W praktyce Ateńczyków, jak i generalnie Greków, cechował realizm w oce­nie natury ludzkiej. Całkowicie obca im była myśl, że człowiek jest z natury dobry, które to wygodne dla polityków założenie, co zaskakujące, przyjmuje w praktyce w odniesieniu do obszaru polityki świat nam współczesny. Ateńczycy zdawali się sądzić, że każdy, o ile będzie miał ku temu okazję, zanurzy ręce w kasie publicznej tak głęboko, jak się tylko da. Z drugiej strony zakładali, że wszystkim należy dać równą szansę (stąd też wyłaniali więk­szość swych urzędników za pomocą losowania), nagrodę zaś uzależnili od zasług. Stale też w związku z tym mieli baczenie na wszystkich tych, którym powierzyli choćby najmniejszą cząstkę spraw publicznych.''