sobota, 8 sierpnia 2020

Biomasa z wielkich miast.

W poprzednim wpisie traktującym o ''psychopłciowym'' zajobie, zapomniałem wspomnieć o bodaj najważniejszym: biopolityka, czyli zafiksowanie na kwestiach rasy i płci, mniejsza że często urojonej przy tym, jest ściśle skorelowana z biokapitalizmem, postacią jaką przybrała obecna ekonomia światowa. Wobec tego fenomenu bezradne są wszelkie Mysesy jak Marksy, doskonale to widać po stosunku obecnej prawicy jak i lewicy wobec przemysłu pornograficznego. Konserwatyści, bo nie mówię o ''porno prawicy'', poprzestają zwykle na głośnym, lecz jałowym raczej pomstowaniu na upadek obyczajów. Owszem, o tyle jest to dobre, że dzięki temu zachowano jeszcze w ogóle jakieś tabu, boć przecież z pozycji czysto wolnorynkowych nie ma właściwie żadnych przeciwwskazań wobec używania dzieci do kręcenia pornoli. ''Żelazne prawa ekonomii'' mówią wyraźnie, iż skoro istnieje popyt, tu na pedofilską pornografię, powinna więc temu odpowiadać podaż takowej - tym bardziej iż cadyk libertarianizmu Rothbard wykładał, że dogmat ''samowłasności'' nie obowiązuje dziecka, które jako zależne od rodziców należy przez to całkiem do nich, stąd mogą poczynać sobie z nim dowolnie np. sprzedać jakiemuś oblechowi, by je ruchał [ ostatnie to już mój dopisek, niemniej naprawdę uzasadniał on w ten sposób handel dziećmi, czy aborcję ]. Bolszewia niewolnorynkowa także apelowała jeszcze w latach 70-ch XX w. o legalizację pedofilii, by wymienić Foucaulta, Deleuza czy feminazistowską fuhrerzycę Simone de Beauvoir, przecież ''miłość nie wyklucza'', czemu niby więc i dzieci miały być pod tym względem ''dyskryminowane''. Dobrze stąd powiadam, iż autentyczni konserwatyści a nie żadne tam kolibowe ich podróbki, stosują nacisk by wprowadzić przynajmniej pewne obostrzenia w tej mierze, niemniej w niczym to nie zmienia rozmiarów patologii, ani też uderza w sedno. Z kolei lewica, przynajmniej jej główny nurt, pieprzy coś nadal o ''rewolucji seksualnej'' - jak niby można o niej prawić w przypadku przemysłowej eksploatacji ludzkiej seksualności, bo z tym właśnie mamy tu do czynienia?! To zaś jest częścią szerszego procesu, jaki stanowi biokapitalizm, dokonujący zamiany człowieka w ''Menschenmaterial'' - człowieka-rzecz lub produkt, ''homo ferramentum'' [ w zamyśle trans-humanistycznych opętańców ma to być wstęp do przekształcenia go w ''homo apparatus'', czyli cyborga ]. Sługusami ''organicznego'' kapitału są fanatyczni zwolennicy ''tęczawej'' anarcho-komuny, znamię jej biopolityczności nosi widoczne zezwierzęcenie jakie właśnie prezentują na dniach, zachowując się niczym agresywne małpy wypuszczone z klatek zaśmierdłych skłotów i kloacznych darkroomów, by terroryzować ludzi na ulicach. Wszystkich włącznie z Małgorzatkiem przebił ten pajac co to smerał się po jajach niczym szympans w klatce na oczach manifestantów ku czci Powstania Warszawskiego, i dla takich jest miejsce w post-człowieczym zoo, typ już się transhumanistycznie przepoczwarzył w ''nieludzkie zwierzę''.

Ilustracją powyższego stanowi również przemysł aborcyjny, przecież jego ekonomicznym uzasadnieniem są gigantyczne zyski osiągane na handlu organami zamordowanych w łonie MADek ''przedludzi'', pamiętamy chyba jeszcze upiorny śmiech nagranych potajemnie wiedźm z ''Planned Parenthood'', gdy przechwalały się jakie Bentleye czy insze wypasione samochody sobie za to sprawią. Dlatego każda pożyteczna idiotka jaka dała sobie wmówić, że to ''jej brzuch i sprawa'' jest potencjalną dostarczycielką surowca do obróbki biotechnologicznej. Proces jaki przed paru laty wygrała antyaborcyjna działaczka z Nowicką jasno jak na dłoni ukazał, iż ta ostatnia jest typową lewacką dziwką ''tęczawego'' kapitału, ordynarną lobbystką koncernów farmaceutycznych produkujących piguły na sztuczne poronienie itp. - wyrok zawiera skrupulatne wyliczenie takowych firm, stąd żadną miarą nie jest to jakowaś ''teoria spiskowa'', wystarczy zajrzeć doń by zweryfikować fakty. Na tym min. polega skrajny idiotyzm kucerii uznającej kwestie dosłownie życia i śmierci jak aborcja za ‘’tematykę zastępczą’’, mimo iż mają one jak widać konkretny wymiar ekonomicznej eksploatacji już człowieka jako takiego. Pora to sobie wreszcie uświadomić, iż przyszło nam żyć w czasach, gdy samo życie i jego podstawowe procesy jak oddychanie uległy kapitalizacji, stąd dziś najlepsze pieniądze zarabia się na handlu wydychanym w powietrze dwutlenkiem węgla. Każdy z nas czy tego chce lub nie, staje się tym samym generatorem wartości wymiennej, przeliczalnej na konkretne sumy, przez sam nagi fakt biologicznej egzystencji, choćby żrąc i pierdząc przy tym, bo nie zapominajmy o wpływie metanu na globalne ocieplenie klimatu:))). Szydzę, ale naprawdę w nomenklaturze ''zielonego ładu'' Słońce, które nas oświetla darząc życiodajną energią, wiatr działający orzeźwiająco podczas upału, samo powietrze, którym oddychamy, a nawet piękny krajobraz otaczający nas jeśli udało nam się w takowe miejsce utrafić, wszystko to stanowi ''usługi ekosystemowe'' świadczone nam przez przyrodę. Po to więc grzana jest histeria klimatyczna, wykorzystująca cynicznie upośledzone dziewczynki z zapałkami do podpalenia świata pokroju Grety, bo jeśli wszystkie te dane nam przez naturę rzeczy staną się dobrem rzadkim jakoby z winy człowieka, należy je tym samym wycenić i dostęp doń odpowiednio reglamentować.

Jeśli ktoś uważa to za niemożliwą szurię przypomnę, że już dziś właściwie wnosimy opłatę z tytułu samego faktu życia, bo do tego w gruncie rzeczy sprowadza się ''opłata klimatyczna'', a będzie tylko ''lepiej'' czyli gorzej. Z drugiej nie ma co szarpać się z koniem, zbyt poważne siły globalnego kapitału czerpią niepomierne zyski z opisanego tu procederu, byśmy w pojedynkę byli w stanie z nimi wygrać. Prędzej należy znaleźć jakiś alternatywny, ''ekologiczny'' sposób wyzyskania rodzimych pokładów węgla, walcząc oczywiście przy tym o zachowanie jak największego polskiego stanu posiadania w tej mierze. Wreszcie najdobitniejszym ostatnio objawem biopolityki jest rzecz jasna pandemia koronawirusa, i powstały wskutek tego stan chaosu, wymuszający zasadnicze przewartościowanie dotychczasowego porządku gospodarczego, oraz ustrojowego poszczególnych państw. Doprawdy mniejsza z tym, czy przyczyną była tu zaraza jaka zalęgła się ponoć w trzewiach pancernego szczura na drugim końcu Eurazji, czy też jest to atak bronią biologiczną sprokurowaną w tajnych laboratoriach Chin lub USA, jak twierdzą niektórzy. Tym bardziej tyczy to ''szurowskiej'' na pierwszy rzut oka ''teorii spiskowej'', głoszącej jakobyśmy mieli do czynienia z masową histerią rozpętaną w interesie koncernów farmaceutycznych, by nabić kabzę producentom szczepionek. Przyznam szczerze, iż wszystkie te i podobne tłumaczenia mało mnie obchodzą, ze względu na niemożność ich osobistej weryfikacji, stąd nie zamierzam niepotrzebnie zaprzątać sobie nimi głowy. Dla ''szarego obywatela'' jak ja, pozbawionego istotnego wpływu na bieg wydarzeń dziejowych, interesujące są jedynie doświadczane przezeń mniej lub bardziej bezpośrednio skutki ''koronarskiej'' pandemii, te zaś rozpatrując je na chłodno, możliwie trzeźwo sprowadzają się do zaprowadzenia stanu quasi-militarnej mobilizacji, wszakże bez otwartego wypowiadania wojny. W związku z tym przewiduję powstanie Ruchu Wyzwolenia Bakterii i Wirusów walczącego o ich ''emancypację'' atakując farmaceutów i podpalając apteki, na wzór już istniejącego biopolitycznego ''antyspecyzmu'', który uznaje zwierzęta za ''uciskany proletariat'', co każe jego zwolennikom przeprowadzać zamachy terrorystyczne na rzeźników i masarnie. Niestety wróży to również koniunkturę dla rozwolnościowców, żerujących na oporze wobec drakońskich i chaotycznych często obostrzeń ''antypandemicznych'' wprowadzanych przez poszczególne państwa, jak choćby te zarządzone na dniach w Australii. I trzeba przyznać, że niezależnie jak szurowskie formy partyzantka ta przyjmuje, groteskowa przesada sankcji i mnogość wzajemnie sprzecznych rozwiązań panujących w tej materii, stwarza okazję dla szerzenia się najgorszego rodzaju anarchii, bo biurokratycznej, samowoli urzędników i funkcjonariuszy podważającej w rezultacie autorytet państwa.

Niemniej cóż z tego pojmuje przeciętny kuc z jego januszowym, straganiarskim kapitalizmem, co to niby jak ten Atlas z grafomańskich powieścideł Ayn Rand dźwiga na sobie ciężar całej gospodarki? Tym bardziej marksista obecnej doby, którego co najwyżej stać na bełkot o wyzysku ''sexworkerek'', czyli zwyczajnego kurewstwa - jedni i drudzy ze swoimi zdezaktualizowanymi jeszcze w XIX wieku ideologicznymi bzdetami, stoją jednako bezradni wobec opisanych tu biokapitalizmu, jak i towarzyszącej mu biopolityki, czy to idzie o ruch Black Lives Matter, czy też wszelkie postacie ''transpłciowizmu'', ze zmaskulinizowanym, agresywnym [anty]feminizmem włącznie. Co najwyżej koliby sprowadzają to do ''lewackiej szurii'' i efemerycznego ekscentryzmu, a niestety jak widać w tym obłędzie jest metoda. Żaden wolnorynkowiec powtarzam, programowo przywiązany do swej wizji kapitalizmu jakiego świat nie widział, nie ogarnie tematu bełkocząc za to jak Hans-Hermann Hoppe, którego lekturę niedawno sobie odświeżyłem, że wszystkiemu winne a jakże państwo, zwłaszcza stosowane przezeń ''socjalistyczne rozdawnictwo'', które rzekomo rozbiło tradycyjne struktury społeczne, w tym rodzinę. Jest dokładnie na odwrót: rozwój cywilizacyjny, nade wszystko przemiany technologiczne, i stąd przejście z fazy produkcyjnej w konsumpcyjną kapitalizmu, a w końcu obecną biologiczną i zarazem wręcz psychotyczną, spowodowały konieczność przywrócenia przez państwo narodowe ładu, polepienie na powrót w sztuczny sposób wspólnoty, zanikłej wskutek wspomnianych wyżej procesów. Do tego umożliwiły one stosowanie inżynierii społecznej na bezprecedensową w dotychczasowych dziejach ludzkości skalę, bo nigdy dość powtarzania, iż wymiar ekonomiczny konsumeryzmu jest wtórny wobec jego przydatności jako narzędzia politycznej kontroli mas [ omawiałem to we wpisie poświęconym Edziowi Bernaysowi, i tam odsyłam kto chce po szczegóły ]. Nie mam pojęcia co nas wskutek tego czeka, ani nawet jaki nadać temu możliwie adekwatny opis, wiem tylko iż na pewno nie nadaje się do tego zarówno misesowski jak i marksowski talmudyzm, cokolwiek by sobie nie roili fanatyczni wyznawcy obu doktryn, jednako w tym bezradni i to żenująco wręcz, bo niezdolni na gruncie własnych systemów do postawienia choćby samego problemu, nie mówiąc już o jego pojęciowym ujęciu.

Dziś bowiem zapewnienie podstawowych środków do życia wymaga minimalnych w porównaniu z jeszcze nie tak odległymi czasy nakładów sił i pracy, oraz angażuje znikomą w stosunku do ogółu populacji liczbę producentów żywności, czy odzieży itp. Dlatego jak wszystko na to wskazuje kryzys, którego skutki dopiero odczujemy, zwiększy jeszcze zapotrzebowanie na ''gównopracę'', i nie nastąpi żadne ''urealnienie'' gospodarki wydumane przez kucerzy jak i socjalistów, na równi hołdujących podobnie co i Karoń anachronicznym kategoriom ekonomicznym, stąd próbują zawracać kijem Wisłę. I wcale przeczyć temu nie będzie, że najprawdopodobniej idą takie czasy, iż pogardzane tak obecnie buraki mogą stać się nawet na wagę złota dosłownie, bo mieścić się to będzie w opisanej logice biokapitalizmu, podobnie jak lukratywny wielce handel gazem wychodzącym odruchowo z naszych ust, czy wyczarowywanie już wprost z powietrza wirtualnej całkiem waluty. Obecnie kupczy się nie tyle realnym towarem, co przedmiotem sprzedaży jest status, najczęściej urojony - nowobogaccy obnoszą się z wypaśnymi brykami z leasingu, żyjąc w luksusowych apartamentowcach i domach na kredyt, nawet markowe ciuchy na nich bywa są wypożyczone. Jeśli i pieniądze z kont cwelebrytów i januszexów byznesu staną się już całkiem wirtualne, co zresztą byłoby jedynie usankcjonowaniem stanu faktycznego, wyjdzie na to, że te pajace nic tak naprawdę nie posiadają. Poza swym nadętym do niemożliwości ego, i wydumanym statusem rzecz jasna, stąd bronią go tak zaciekle niczym ostatniej urojonej reduty, żywiąc przy tym jadowitą pogardę do stojących od nich niżej w swej opinii, całkiem arbitralnej. Bowiem tam, gdzie zaczyna brakować realnych wyznaczników hierarchii społecznej, w tym majątkowej, niesłychanego znaczenia nabierają jego niematerialne, wyobrażone symulakry jak prestiż płynący z wykształcenia [ coraz bardziej wątpliwy wobec jego dewaluacji ], medialna popularność czy jedyne słuszne poglądy ''lepszego towarzystwa'', tylko w swoim mniemaniu oczywiście. Jednym słowem decyduje to co się akurat dobrze nosi w danym sezonie, ot i cała tajemnica ''konformistycznego buntu'' LGBT czy BLM, ściśle powiązana z psychotycznym charakterem obecnej ekonomii, gdzie biologiczne kategorie płci, seksu i rasy nabierają politycznego, jak i urojeniowego wymiaru, stając się przez to chodliwym towarem na rynku. Zwyczajnie aby uczynić to co do niedawna jeszcze intymne przedmiotem kupna i sprzedaży, należało dokonać na nim takowej operacji reklamiarskiej ideologizacji, nadawszy tym sposobem chwytliwą medialnie markę, w rodzaju fejkowej ''tęczy'' jako rozpoznawalnego w przestrzeni publicznej znaku handlowego.

Państwo w jego narodowej postaci jawi się na tym tle jako bodaj jedyne ''realne'', i kontra wobec procesu niszczenia wszelkiej wspólnotowości, stąd taką nienawiścią i pogardą obdarzają je globaliści wszystkich opcji, tak wolnorynkowych jak i komunistycznych, niezależnie od zaciekłych poza tym sporów między nimi o kształt przyszłego światowego ładu, do ustanowienia jakiego otwarcie już dążą. Przymiotnik ''narodowe'' jest tu kluczowy, gdyż państwo może pełnić też rolę służebną wobec globalizmu, rozbijając wspólnotę na neoplemienne hordy, czyniąc z niej zezwierzęcone ludzkie stado, o to więc jaki będzie mieć ono charakter idzie zasadniczy dla naszej epoki spór. Groteskowo w tym kontekście jawią się archaiczne resentymenty Hoppego, jego postulaty przywrócenia prywatnej jurysdykcji sprawowanej niegdyś przez ''pater familias'', patriarchalnych tyranów jako panów życia i śmierci członków swych rodzin. Owszem, ''archeofuturystyczne'' neo-barbarzyństwo biopolityki pozornie temu sprzyja, tyle że przedrostek ''neo-'' odgrywa tu kluczową rolę. Bowiem nie idzie o prosty regres do prehistorycznych form, lecz odtworzenie ich w zupełnie nowych warunkach, poniekąd stworzenie na nowo, jak by to paradoksalnie nie zabrzmiało. Na tym jednak zasadza się postmodernizm, jako epoka ''po-przyszłości'' i przez to re-konstruowanej tradycji - jeśli komuś brzmi to w wydumany i abstrakcyjny sposób, niechże spojrzy na putinowską Rosję jako żywy dowód tegoż procesu: kraj gdzie kagiebista zgrywa ''katechona'' rewolucji konserwatywnej, zaś Stalin robi za ikonę ''żywej cerkwi''. Wątpię stąd, by restytucja klanowego systemu sprywatyzowanej na powrót [nie]sprawiedliwości jaka marzy się Hoppemu, była akurat możliwa, i nade wszystko pożądana w obecnych warunkach. Śmieszy mnie okrutnie jak kuceria broni kapitalizmu przed nim samym, paradoks polega na tym, że są oni nie mniej żarliwymi krytykami jego obecnej postaci co lewactwo, tyle że czynią to w imię swej ''wolnorynkowej'' utopii, która jako żywo nigdy nie miała nic z nim wspólnego, nawet w mitycznym XIX-ym stuleciu. Konkretnie idzie o ich ból dupy z powodu szykowanego przez globalny kapitał ''wielkiego resetu'' światowej ekonomii, wszystko zaś pod szyldem ''zielonego ładu'', nie będzie więc to oznaczało żadnego ''urealnienia'' ekonomii wymarzonego przez rozwolnościowców, czyli powrotu do wyidealizowanych przez nich zaprzeszłych uwarunkowań gospodarczych, raczej wręcz przeciwnie, takim kierunku o jakim tu mowa: wirtualizacji waluty, automatyzacji produkcji, kapitalizacji podstawowych zasobów jak ziemia, woda, powietrze, wiatr, samo życie wreszcie. Nic z tego nie kumają poza nielicznymi doprawdy wyjątkami, o czym najlepiej świadczą ich brednie utożsamiające etatyzm państwowy z komunizmem nieledwie, gdy ten ostatni ma oznaczać właśnie ich upragniony ''ład bezpaństwowy'', tyle że kucerze roją o nim jako wolnym rynku już na pełnej kurtyzanie [ pisałem o tym obszernie w poprzednim wpisie, i tamże kto chce odsyłam po szczegóły ].
 
Poświęcam im jednak tyle miejsca w kontekście rozważań o biokapitalizmie, gdyż wpisują się weń na równi z ''tęczystami'' czy murzyńskimi rasistami - patrz choćby Zoltan Istvan i jego ''Partia Transhumanistyczna'', choć on przynajmniej stanowi niesłychanie rzadki przykład libertarianina ''wrażliwego społecznie''. Otóż zwraca uwagę na realny problem, jakim już teraz jest rosnąca automatyzacja usług i produkcji, co wcale nie przekłada się automatycznie nomen omen na faktyczny wzrost dobrobytu w świecie Okcydentu, a raczej wydaje się powodować wręcz jego zastój gospodarczy i pauperyzację szerokich mas, zwłaszcza starych ludzi zmuszonych przez brak osłon socjalnych do pracy w podeszłym już wieku. Stawia to pod znakiem zapytania dotychczasową formułę systemu ubezpieczeń społecznych, czemu nie zaradzi podwyższanie wieku emerytalnego noszące wszelkie znamiona ucieczki do przodu, i ma też swe granice - chyba że serio roimy o żwawo zapierniczających w fabrykach 90-latkach. Tak więc w cieniu darcia ryja o rzekomo zagrożonych ''prawach'' wszelkich możliwych dewiantów i grup rasowych, etnicznych czy religijnych, narasta realny problem biopolityczny o którym prawie w ogóle nie prawi się w przestrzeni publicznej, może dlatego, iż stanowi prawdziwą tym razem tykającą bombę zegarową. Otwarcie przyznał to Ralf Fücks, niemiecki eko-bolszewik w swej pracy traktującej o ''zielonej rewolucji'' - między rytualnymi frazesami o ludzkim rzekomo sprawstwie zmian klimatycznych, zawarł jednak sporą dawkę trzeźwego oglądu spraw, zaskakującą jak na lewackiego oszołoma. Otóż napisał on wyraźnie co następuje, cytuję z setnej strony:

''Wobec wykazującej tendencję spadkową liczby ludzi prowadzących działalność zarobkową finansowanie zadań publicznych nie może już odbywać się poprzez podatki i obciążenia nakładane na dochody z pracy. Będzie ono w przyszłości przesuwać się w kierunku podatków za zużywanie i wykorzystywanie zasobów. Musi również zwiększyć się wkład dochodów z majątku. W wyniku zmiany demograficznej zdolność państwa socjalnego do świadczeń będzie się ostatecznie wyczerpywać. Tym ważniejsza staje się zdolność społeczeństwa do samopomocy. Zaangażowanie obywatelskie, działalność honorowa, inicjatywy sąsiedzkie i projekty spółdzielcze staną się ważniejsze niż dotąd.''

- ot, i całe wyjaśnienie takiego parcia na zaprowadzenie ''eko-porządku'' w gwałtownie starzejącej się Europie, stanowiącej jak sam przyznaje ''przypadek szczególny'', gdzie ''po raz pierwszy w historii ludzkości rozpoczął się długotrwały spadek liczby ludności w czasach znacznego dobrobytu i trwałego pokoju'', co ''odwraca całkowicie dotychczasowy wzorzec ewolucji'', bowiem ''dotąd wzrost ludności szedł równolegle z rozwojem sił wytwórczych''. Niestety, zdaje się, że ofiarą tego pada właśnie polskie górnictwo, przynajmniej węglowe bo jakoś dziwnie zaraza omija póki co kopalnie miedzi:). Szydzę, ale nie jest mi do śmiechu, sądzę zresztą, iż nie przypadkiem do jakże niewdzięcznego zadania PiS wyznaczył nieudacznika Sasina, o którym już parę lat temu pisałem w komentarzach na blogu Foxa, iż powinień siedzieć na równi z Tuskiem i Komorowskim za to, co wyprawiał w Smoleńsku, i to podtrzymuję. Nie ujmą się jednak za górnikami kucerze, dla których wszystkie pracownicze związki należałoby posłać na Powiązki, zaś same kopalnie ''sprywatyzować'' czyli porosprzedawać obcemu kapitałowi, boć przecież wszystko co państwowe i narodowe przy tym im cuchnie, jest ''nieefektywne''. Tym bardziej autentycznym rzecznikiem rodzimych proletariuszy nie będą ''razemkowe'' burżuje na czele z towarzyszem-mikroprzedsiębiorcą Zandbergiem, skompromitowane w dodatku niedawną aferą z przepierdalaniem publicznej kasy - mają zresztą ''poważniejsze'' problemy, jak uczczenie z ich inicjatywy Róży Luksemburg, fanatycznie wrogiej polskiej niepodległości żydowskiej komunistki, więc samo wniesienie takowego kuriozum pod obrady Sejmu stanowi przykład wyjątkowo bezczelnej głupoty, bo to niemal jakby domagać się od Knesetu upamiętnienia Hitlera. Ostawmy to, realnym problemem biopolitycznym jest nieuchronna ''konwergencja katastrof'' w lokalnym wydaniu jaka nas czeka w najbliższych latach, czyli kumulacja kryzysu demograficznego, ''koronawirusowego'' i wskutek tego potrzeby radykalnej przebudowy dotychczasowego porządku ekonomicznego i społecznego, w tym edukacji a nade wszystko strategicznej wręcz w tej perspektywie służby zdrowia.

Stanowi to konieczność, bowiem i nasze społeczeństwo trawi plaga niemal całego współczesnego świata [ za wyjątkiem bodaj Afryki ] radykalnego zerwania ciągłości pokoleń, masowej już samotności, by dać obraz skali zjawiska szacuje się, że w samej tylko Wielkiej niegdyś Brytanii dotyczy to bezprecedensowej w dotychczasowych dziejach liczby ponad 7 i pół miliona osób. W tym szczególnie przykry los czeka starzejące się ''singielki'', które wesoło balując do 40-tki budzą się nagle z twarzą w nocniku bez męża i dzieci, ani szans na założenie rodziny, bo też i z cudem graniczy znalezienie godnego zaufania małżonka w świecie przygodnych związków, tym bardziej gdy samemu ochoczo praktykowało się ''poliamorię'' czyli pokątne dawanie dupska, o biologicznych ograniczeniach możliwości rodzicielstwa już nie wspominając. Czeka więc je los wspominanej już tu żony Macrona, tak zdesperowanej i przerażonej wizją samotnej starości, że gotowej przykleić się do byle pedała, który będzie traktował jak ścierkę stare pudło i zdradzał notorycznie z homo-Chadami. Żadne operacje plastyczne i tony botoksu nie uchronią je przed samotnym końcem w przytułku, ze zrytym przez setki Enrique'ów i Mokebe tyłkiem podczas sexturystycznych wypadów, gdzie czarna lub ciapata rasistowska pielęgniarka będzie napierdalała wściekle ich siwym łbem o ścianę, wyzywając je przy tym od ''białych suk''. Zresztą pacjentki domów starości mogą zdechnąć z głodu nawet bez złej woli personelu, bo ten zwyczajnie nie będzie znał ich języka, stąd i rozumiał poleceń, jak to ma miejsce choćby coraz częściej w Szwecji. Dlatego zgłaszane są już jawnie postulaty zaprowadzenia przymusowej eutanazji po 75-ym roku życia, jak niedawno w Holandii a jakże, oraz praktyki ''kompostowania'' zwłok, zamiany człowieka w ''nekropersonę'', czyli ludzki obornik, i związanej z tym likwidacji ''nieekologicznych'' praktyk pochówku jak drewniane trumny z metalowymi okuciami i solidne, wykonane z trwałych materiałów nagrobki, zastąpienie ich ''biodegradowalnymi'' mogiłami z sadzonkami drzew coby trup posłużył za nawóz dla nich, ''dając życie'' nowym formom istnienia przyrody. Żadne to ''lewackie szaleństwo'' jak pierniczą kuce, a perspektywiczny biznes w świetle opisanych wyżej trendów masowej samotnej starości i śmierci, oraz logiczne poniekąd wyście, skoro i tak nie będzie komu z braku potomków dbać o groby i cmentarze na których spoczną zmarli bezdzietnie ludzie - a ponieważ patologia trawi również nasz naród, więc zapewne stanowimy ostatnie pokolenia celebrujące Wszystkich Świętych, przynajmniej na taką skalę. I tak oto konsument i -tka sami zostaną skonsumowani, zutylizowani po zużyciu się na własne poniekąd życzenie - aby osłodzić nieco grozę nieuchronnego użyźnienia swym ścierwem gleby, już otwarcie bez łudzenia się co do jakichkolwiek form upamiętnienia na tym padole wyjałowionej ze szczętem egzystencji, dotychczasowe antropocentryczne religie, w tym szczególnie chrześcijaństwo polegające na wierze w Boga Żywego i Wcielonego w konkretną osobę, ustąpią powszechnie panteistycznej tech-gnozie, doktrynom post-natury sankcjonującym biotechnologiczne praktyki manipulacji życiem, włącznie z wspomnianym czynieniem z ludzi obornika. 
 
Powtórzę więc, com już pisał a propos ''nekropersonalizmu'' Ewy Domańskiej, iż bolszewicy i naziole byli skończonymi durniami tak brutalnie i mechanicznie przyspieszając procesy ''humifikacji'' całych społeczności - macherzy ''zielonego ładu'' mają od nich zdecydowanie więcej rozumu, i działają przemyślniej, dzięki temu masy współczesnych pożytecznych idiotów a kretynek zwłaszcza same ochoczo dają się zamykać w auszwicach naszych powszednich, gotowe dobrowolnie ubrać ''tęczawy'' elgiebetowy pasiak i żreć wegańską breję z lebiody, by na koniec poddać się utylizacji, oczywiście ''dla dobra planety''. ''Zielony'' eko-bolszewizm nieuchronnie więc wypiera związany z industrializacją ''czerwony'', i niestety ma on wszelkie szanse dalszej ekspansji w świetle opisanych wyżej procesów, podobnie jak ''transpłciowe'' i post-rasowe formy biopolityki. W takim świecie na szaleństwo wręcz zakrawa zakładanie rodziny, i to nie z powodów ekonomicznych, co nade wszystko obyczajowej i cywilizacyjnej wręcz natury, aczkolwiek ma to swój wymiar gospodarczy, wszakże tyczący współczesnego ''biopsychokapitalizmu'', stąd nie zaradzą temu anachroniczne metody rodem z XIX stulecia, typu postulowane przez post-korwinowych stulejarzy niskie podatki ''jak za Hitlera''. Ryzykujemy bowiem w ten sposób, że skończymy u boku pomiatającej nami i zdradzającej notorycznie ''poliamorystki'' ze zrytym serialami łbem, bachory zaś nam się spedalą, lub ostaną pospolitymi degeneratami nie szanującymi rodziców. Z drugiej ''niezależne'' od nikogo życie na kredyt skazuje nieuchronnie na jałową, samotniczą egzystencję, choćby nie wiem jak desperacko wypełniać powstałą w ten sposób próżnię wszelkimi używkami i wyuzdanym seksem, by w końcu przepaść całkiem bez śladu jako post-ludzki kompost. Dlatego mimo wszystko ten a zwłaszcza ta kto podejmuje choć próbę wyjścia z matni, zakładając rodzinę w możliwe młodym wieku, i rodząc dzieci ma jednak większe szanse chociaż uniknięcia strasznego losu starego ''singla'' i szczególnie ''singielki'' - rodzina dziś to wielce ryzykowna, szalenie niebezpieczna wręcz, wszakże opłacalna summa summarum inwestycja, nawet przy uwzględnieniu ponoszonych na jej rzecz kosztów i wyrzeczeń [ rzecz jasna za wyjątkiem tych, co z przyczyn od się niezależnych np. bezpłodności lub obłędu, pozbawieni zostali ku temu możności ]. Ku przestrodze powinien zostać nakręcony serial ''Śmierć w wielkim mieście: Carry Bradshaw 40 lat później'': byłby to ponury dramat w najgorszym bergmanowskim stylu, przedstawiający ją jako starą, spłukaną ćpunkę ze spauperyzowanej klasy średniej uzależnioną od opiatów, a niechby i obrzydliwie bogatą, lecz przeraźliwie samotną, zmuszoną przez to opłacać żigolaków i Chadów, by ją pieprzyli, bo nikt inny dobrowolnie nie chce już ruchać starego próchna, cuchnącego jak mokry pies.

Nieciekawie w świetle powyższego jawią się perspektywy tytułowej wielkomiejskiej biomasy, najczęściej przyjezdnych ćwoków z kompleksem prowincjusza, stąd dumnych wielce ze świeżo zyskanego statusu ''światowca''. Jak trafnie spostrzegł ostatnio Marek Cichocki, ich egzystencja przestanie być już tak wesołkowata jak dotąd, wskutek obostrzeń zaprowadzanych w ramach zwalczania koroniarskiej pandemii. Abstrahując całkiem, czy faktycznie mamy z takową do czynienia, lub też grzaną celowo masowo histerią, skutkiem tego możliwe jest zaprowadzenie stanu wyjątkowego i jako się rzekło niemalże militarnej mobilizacji społecznej, bez otwartego wypowiadania wojny. Dzięki temu nastąpiło min. faktyczne urealnienie ekonomii np. okazało się, iż większość korporacyjnej ''gie-roboty'' można spokojnie wykonywać zdalnie, i ludzie nie muszą przesiadywać w niej po 12 godzin, dusząc się wzajem niczym stadne szczury w biurowcach, te ostatnie więc będą najprawdopodobniej pustoszeć, a na pewno użytkowana przez znajdujące się w nich firmy przestrzeń gwałtownie skurczy się. Toż samo jednak tyczyć będzie swobody poruszania się, i rosnącej samoalienacji w wielkim mieście człowieka, wskutek konieczności zachowania ''dystansu społecznego'', oraz innych obostrzeń szczególnie ostro odczuwalnych właśnie w metropoliach. Rzecz jasna wielu nie podporządkuje się ograniczeniom, a skala wykroczeń zależeć będzie od czynników dwojakiej natury, tak siły oporu ze strony mieszkańców, jak i na ile samej władzy starczy mocy niezbędnej do wyegzekwowania własnych rozporządzeń. Nawet jednak jej przewidywalna niestety nieudolność, i pospolitość ''antypandemicznej'' przestępczości będzie związana z ryzykiem płynącym z łamania prawa, nie mówiąc już jakie demoralizujące skutki przyniesie to przy takowym obrocie spraw. Zresztą znając podatność ludzi na oddziaływanie zbiorowej histerii grzanej przez media antyspołecznościowe zwłaszcza, spokojnie można przewidzieć, iż zdecydowana większość jednak ulegnie, i sama będzie trzymać się za twarz własnym strachem, obawą o życie, oraz pilnować sąsiadów a nawet członków sypiącej się i tak szczególnie w metropoliach rodziny. W tle zaś następuje fenomen znacznie poważniejszy, jaki już od pewnego czasu możemy obserwować w Stanach i Europie Zach., ale zapewne stanie się on wkrótce i naszym udziałem, w odpowiednio tylko mniejszej skali [ bo na szczęście dla nas samych jesteśmy ''zachodnią peryferią Azji'' ] - o tym jednak następną razą...