Z góry uprzedzam, że tekst będzie obszerny nawet jak na mnie, ale bieg dziejów tak przyspieszył, że brak zwyczajnie czasu, aby rozwlekać opowieść na 10 wpisów. Można jednak przecież dawkować sobie lekturę, tudzież wydrukować treść jeśli ktoś ma taką możliwość - daję prawo kolportażu niniejszych informacji i to bez powoływania się na źródło. Dla mnie nawet lepiej, byle tylko bez wypaczania sensu i przypisywania sobie autorstwa moich słów. Zaznaczam też, że nie będę poświęcał zbytnio uwagi demaskowaniu wymienionego w tytule osobnika, bom już to onegdaj uczynił, a czemuż w takim razie o nim wspominam, to wyjaśni się w toku dalszego wywodu. Najsampierw drobna korekta do poprzedniego tekstu - Fox zwrócił mi uwagę, że Wolski może
mieć jednak rację, iż Rosjanie użyli zbyt małych, ledwie 200 tysięcznych
sił. Nie spieram się, zresztą zastrzegłem tam, że nie to jest mój
główny zarzut wobec pana eksperta. Wskazał zarazem, iż Moskale
posiłkowali się obficie paramilitarnymi formacjami jak Rossgwardia.
Znaczyłoby to jednak, że kacapy oprócz regularnych wojsk skoncentrowali
na
granicy dorównujące im liczebnością oddziały, będące współczesnym
odpowiednikiem ''wojsk wewnętrznych'' NKWD. Zapewne miałyby one czyścić
tyły ze
''zdrajców'' i to również mogło wpłynąć na determinację poradzieckich
kadr na Ukrainie, by stawić im zaciekły opór. I tak jest w istocie, Kamil Galijew, który faktycznie wygrał ostatnio internety jak trafnie wskazuje Zelig, na swym profilu TT wspomina o jakowychś ''milicjach ludowych'', czyli miejscowych kolaborantach rosyjskiego agresora, szykowanych do mordowania ukraińskich patriotów wraz z rodzinami. Promoskiewska chujnia zbiera i przekazuje poprzez profile na Telegramie, czyli rosyjskim fejsie dane wszystkich wrogów Rassiji, to tak jakby ktoś miał złudzenia co do ''dialogu'' z Moskwą, tudzież młodych i obytych w najnowszych mediach, jakoby innych od pamiętającej jeszcze czasy ZSRR swołoczy. To samo tyczy durniów bredzących, iż to rzekomo ''wojna Putina a nie Rosjan'' - owszem, nie ma już takiej euforii i zgody narodowej jak podczas inwazji na Krym i Donbas, ale nadal większość zwykłych Rosjan popiera agresję na bratni słowiański i do tego ruski naród. Zwykle idzie o starszych i osoby w średnim wieku, nie brak jednak wśród nich i młodych, nie wszyscy z nich są opłaceni i wielu zapewne ochoczo uczestniczy w propagandowych ustawkach, pajacując z naZistowskim symbolem. Skądinąd to również jest ciekawe, Galijew wiarygodnie jak sądzę domniemywa, iż PR-owcy Putina celowo skojarzyli w powszechnej opinii rosyjską napaść na Ukrainę z enigmatycznym ''Z'', aby nie utożsamiano jej z rosyjską flagą w razie niepowodzenia i wojskowej klęski. Przy
okazji wychodzi na jaw, czemuż to doszło do tak spektakularnego pogromu
kacapskich wojsk desantowych na kijowskim lotnisku - bo to w istocie
żadna armia, lecz siły policyjne służące zastraszaniu cywilów, coś w
rodzaju ichniego ZOMO zatrudniającego tępych osiłków i napinaczy,
ruskich Chadów, którymi prawdziwi komandosi w Rosji szczerze gardzą.
Sowieci nigdy w czasie realnej wojny nie zrzucali ich na spadochronach,
jak to pokazują jedynie podczas efektownych ćwiczeń, w rzeczywistości
spektakli propagandowych dla gawiedzi, bo obrona przeciwlotnicza i
zwykła artyleria na miejscu urządziłaby im rzeź, co właśnie stało się na
Ukrainie. Przed tym Rosjanie dwa razy jedynie zdecydowali się na podobne
użycie tychże ''wojsk'' - podczas antykomunistycznego powstania na Węgrzech
w '56 oraz inwazji na Czechosłowację w '68, czyli kiedy mieli pewność,
że nie stawią im oporu siły regularnej armii. Tym razem jednak trafił swój na swego
- po drugiej stronie mieli bowiem za przeciwników nie żadnych leszczy ani
''banderowców'' jak pierdoli Putin, lecz sowieckich jeszcze sztabowców,
którym kremlowski liberał z KGB napluł w twarz, nazywając ich poradzieckie państwo
''sztucznym tworem Lenina''. Na ich miejscu ziałbym chęcią wzięcia nań
za to srogiego odwetu i ten oto właśnie się dokonał w jakże widowiskowy
sposób, na nasze Polaków szczęście!
Wygląda na to, iż rosyjskie kierownictwo faktycznie zaplanowało agresję na Ukrainę jako ''operację specjalną'', nie zaś militarną inwazję z prawdziwego zdarzenia. Nie mogło być jednak inaczej, skoro Rosją włada obecnie czekistowska mafia
cosplayerów bawiących się w wojnę, przebierańców strojących w mundury
gierojów ''wojny ojczyźnianej'', na co przyznaję sam dałem się nabrać. Szojgu dowodzący rosyjską armią w stopniu generała wojsk, zaczynał jako inżynier i kierownik na sowieckich dalekowschodnich budowach, a całe jego doświadczenie militarne sprowadza się do udziału... w obronie cywilnej. Podczas defilad na Placu Czerwonym paraduje w mundurze, dumnie wypinając pierś sowieckim zwyczajem obsypaną medalami, ale ordery ma chyba za walkę z żywiołami. Chwali mu się, jeśli skutecznie obronił kraj przed powodziami, czy trawiącym cyklicznie całe połacie tajgi ogniem, tyle że do prowadzenia wojny z prawdziwego zdarzenia są chyba potrzebne nieco inne umiejętności. Wprawdzie ma od tego sztabowców, ale po co zgrywa ''jenerała'' regularnej armii?! Zupełnie jak gdyby na czele polskich wojsk stanął ''generał pożarnictwa'' Waldemar Pawlak. Zresztą Szojgu i tak prezentuje się korzystniej od swego poprzednika Sierdiukowa, bo okazuje się, że za reformę rosyjskiej armii odpowiadał były kapral, a w cywilu spec od marketingu w branży meblarskiej, który później zrobił karierę w ichniej skarbówce. Cały jego udział sprowadzał się pewnie do cięcia kosztów, co mogło przełożyć się na fatalny stan kacapskiego wojska, widoczny po jego krwawym pogromie na Ukrainie. Sierdiukow zmienił na stanowisku szefa rosyjskiego MON Iwanowa, ten z kolei był z kagiebistą po filologii angielskiej... i oczywiście dobrym kolesiem Putina. Ktoś może słusznie rzec, iż z polskimi ministrami od szeroko pojętej obronności w III RP, też różnie oględnie zowiąc bywało. Owszem, mieliśmy na ten przykład klinicznego psychiatrę, czyli Klicha jaki omal całkiem nie rozjebał naszych sił zbrojnych, tu jednak kluczowa jest nie tyle ilość wojsk zaangażowanych w agresję wobec Ukrainy, co stan rosyjskiej armii a ten jest wprost porażający. Wbrew moskiewskiej propagandzie ma ona tak niski status w obecnej Rosji, że mafia ściąga
tam haracze z całych jednostek i terroryzuje żołnierzy, szczególnie tych
co zarobili na kontraktach wojskowych w Syrii. Rosyjscy dowódcy zaś bywają
alfonsami własnych żołnierzy, zamieniając koszary w pedalskie burdele,
to tak a propos ''homofobii'' panującej rzekomo pod nierządem Putina. Czego się bowiem najbardziej obawia władza na Kremlu, to właśnie silnej armii i stojących na jej czele, cieszących się powszechnym autorytetem dowódców wojskowych. Przykładem ofiary stalinowskiej czystki militarnej jak Tuchaczewski, czy los generałów Lebiedzia i Rochlina z okresu jelcynowskiej ''smuty''. Ostatni z pomienionych żołnierzy, syn żydowskiego weterana walk z Niemcami po wojnie zesłanego do łagrów na śmierć, zyskał doświadczenie bojowe podczas inwazji ZSRR na Afganistan. Po rozpadzie sowieckiego imperium dowodził min. zwycięskim atakiem na Grozny, nie przyjął jednak za to orderu od Jelcyna, bowiem uważał konflikt w Czeczenii za ''wojnę domową'', o tyle słusznie, że po drugiej stronie także walczyli byli wysoko postawieni sowieccy wojskowi jak Dudajew czy Maschadow. Głęboki kryzys państwowy i ekonomiczny w jakim pogrążyła się Rosja pod koniec lat 90-ych spowodował, że z grupą podobnych sobie ''siłowików'' na serio począł dążyć do przeprowadzenia zamachu stanu. Zanim jednak doń doszło, zginął w dziwnych okolicznościach, zastrzelony we własnym łóżku jakoby przez żonę, a najprawdopodobniej własnych ochroniarzy, lub grupę nasłanych w tym celu żuli, których też zwłoki rychło odkryto nieopodal miejsca zbrodni. Ponoć w mord na Rochlinie miał być zaangażowany sam Putin, dziwnym zbiegiem okoliczności w tym czasie niemal błyskawicznie mianowany przez Jelcyna szefem bezpieki, rzekomo ''w nagrodę''. Jak było naprawdę tego prędko nie dowiemy się, jedno wszakże jest pewne: generał w Rosji to zawód wysokiego ryzyka i mowa bynajmniej o warunkach panujących na froncie podczas walki...
Bowiem na Kremlu nie rządzą obecnie wojskowi, lecz byli sowieccy tajniacy i to z cywilnych raczej służb, a to naprawdę zmienia postać rzeczy. Wyszkolono ich do ''operacji specjalnych'', czyli zastraszania przeciwników a nie otwartej konfrontacji z regularną armią, jak ukraińska dowodzona podkreślmy to jeszcze raz z całym naciskiem przez poradzieckie w większości kadry. Nie może więc dziwić, że wielu wojskowych w samej Rosji zapewne po cichu sprzyja kolegom z przeciwnej strony, do tego stopnia, że pojawiają się nawet podejrzenia, czy aby nie mamy do czynienia z sabotażem z ich strony, a może wręcz pełzającym zamachem stanu-? Czas rychło okaże jak jest w rzeczy samej, póki co wygląda, że kremlowskie elity są w ciężkim szoku, podobnie jak i politrucy nasłani przez nie na Ukrainę [ a nie ''w'' politpoprawne debile! ]. Jeden z nich, niejaki Igor Dimitriew musiał spierdalać w popłochu z Odessy, kiedy takich jak on miejscowych prowokatorów Ukraińcy słusznie spalili żywcem. W międzyczasie brał ponoć udział w operacjach wojsk rosyjskich w Syrii, prawie dekadę szykował się jednak do wzięcia odwetu na ''banderowcach'', o czym pisał otwarcie w rosyjskich społecznościówkach. I kiedy wreszcie nadeszła upragniona chwila zemsty zdębiał, porażony skalą nienawiści do najeźdźców ze strony swych rosyjskojęzycznych pobratymców na Ukrainie! Oczywiście bez złudzeń, Moskwa zapewne spacyfikuje terrorem i propagandą zajęte terytoria, znajdując sporo zdatnych do tego pożytecznych idiotów na miejscu. Niemniej coś się skończyło i to definitywnie, zbyt wielu zrusyfikowanych dotąd Ukraińców przekonało się dosłownie na własnej skórze, ile warta jest gadanina o ''słowiańskim braterstwie'' ze strony zaczadzonych imperialnym szowinizmem ich krewnych w samej Rosji. Cieszy mnie, że Galijew podkreśla wagę epokowego wprost wydarzenia, jakim jest upadek na naszych oczach idei ''ruskiego miru'', bo sam na to dopiero co wskazywałem. Podzielam też jego zdanie, iż zdecydowanie zbyt mało mówi się o tym, że właściwie większość Ukraińców jest rosyjskojęzyczna, nie tylko ci ze wschodnich i południowych rejonów kraju, ale i centralnych wokół Kijowa także. I to oni właśnie cierpią obecnie ataki swych ''braci Moskali'', którzy dość powszechnie radują się ich tragedią podjudzeni oficjalną propagandą reżimu! A dzieje się tak, bowiem Moskwa nie może dopuścić za wszelką cenę, aby w obrębie ''ruskiego świata'' i ogólnie Słowiańszczyzny, powstał jakikolwiek konkurencyjny wobec niej ośrodek władzy czy model społeczeństwa. Będzie go stąd bezlitośnie niszczyła, aż całkiem wytępi jak Nowogród, chyba że sama zostanie rzucona na kolana, co daj Boże bo my w Polsce jesteśmy dla niej następnym celem ataku, bez złudzeń. Przy czym nie chodzi jej wcale jak wielu dziś mylnie sądzi o zajęcie całej Ukrainy, lecz pogrążenie jej w totalnym chaosie, tak aby robiła za przestrogę dla poddanych moskiewskiej władzy ludów z Rosjanami na czele. Dopiero w tym świetle nabiera sensu z pozoru poroniony pomysł Putina, aby osadzić w Kijowie znienawidzonego powszechnie wśród Ukraińców Janukowycza, nawet tych prorosyjskich skądinąd uważających go za zdrajcę. O to właśnie Moskwie chodzi, aby w ''bratnim ruskim kraju'' zapanowała słaba, pozbawiona kompletnie poważania władza, tak by trwał w nim permanentny stan chaosu społecznego, gospodarczego i politycznego z powyższych powodów.
Rosyjska inwazja ma za przyczynę jeszcze jeden, niesłychanie istotny fakt a kompletnie niemal pomijany w debacie publicznej. Przyznam sam nie zwróciłbym nań uwagę, gdyby nie Galijew - mowa o przenoszeniu na Południe ośrodka władzy w Rosji, w kierunku właśnie basenu Morza Czarnego i Powołża, które stają się w ostatnich latach centrum gospodarczym kraju. Kubań i stolica regionu Krasnodar, przeżywa obecnie gwałtowny wzrost liczby mieszkańców, stając się już trzecią po tradycyjnie Moskwie i Petersburgu rosyjską metropolią, przyciągającą największą liczbę wewnątrzkrajowych migrantów. Przez pobliski port w Noworosyjsku przechodzi gros handlu Rosji z resztą świata, tamże również i pobliskim Rostowie znajdują się najżyźniejsze gleby, oraz centra produkcji żywności. Jeśli dodamy do tego, że umiejscowiona podobnie w południowych rejonach kraju Samara, wyrasta na główny bodaj dziś rosyjski ośrodek przemysłowy, widać stąd wyraźnie, iż Kubań i Powołże dystansują tradycyjne centra władzy z Północy Rosji, takie jak Moskwa czy Petersburg. Dla Polski to fakt o fundamentalnym znaczeniu, bo oznacza marginalizację a co najmniej zrównoważenie Bałtyku na rzecz Morza Czarnego, jako głównego celu rosyjskiej ekspansji strategicznej, gospodarczej nade wszystko i przeto militarnej [ bo wbrew temu co bredził debil Mises, ekonomia jest sprawą wojny a nie pokoju ]. Wprawdzie nadal łączny tonaż wymiany towarowej Rosji ze światem idący przez nadbałtyckie porty przewyższa czarnomorski handel, ale to ostatni jest bardziej perspektywiczny i do czasu wybuchu wojny zaliczał największe wzrosty. Inaczej nie miejmy złudzeń Kreml zacząłby od nas, podejmując próbę przebicia korytarza lądowego do enklawy królewieckiej i odcięcia Polski od Bałtyku, we współpracy z Berlinem rzecz jasna. Jeśli trend marginalizacji Północy Rosji utrzyma się, wskutek postępującego wyczerpywania dotychczasowych ulokowanych tam zasobów i nieopłacalności eksploatacji nowych, polarnych złóż, będzie to dla nas bardzo korzystne. Bowiem rozluźnieniu ulegną wtedy tradycyjne więzi Moskwy z Europą Zachodnią, szczególnie Berlinem a więc i zelżeje ucisk na gardle ze strony obu stolic, jaki cierpimy. Nie spełni się więc koszmarna wizja zarysowana w poprzednim tekście, czyli paneuropejskiej IV Rzeszy: dwugłowy, niemiecko-rosyjski orzeł czy raczej hydra przestanie nas wreszcie tak dusić, zaś wszyscy niedorealiści polityczni, cała ta zychowszyzna wraz z unijczykami i kacapofilami okażą się tkwić tam, gdzie w sumie zawsze byli - otóż w dupie. Rzecz jasna Niemcy nadal pozostaną istotnym graczem, zwłaszcza pod względem ekonomicznym, a to przez swą konsekwentną politykę ''Drang nach Osten'', która od początku miała znacznie szerszy zakres, niż zwykliśmy to nad Wisłą przyjmować, sięgając aż na drugi kraniec Eurazji. Tym bardziej, że dysponują tradycyjnym przyczółkiem w postaci resztek Niemców nadwołżańskich pozostałych w regionie, niemniej będzie to prawdziwy przewrót kiedy z perspektywy Moskwy, czy raczej już Krasnodaru co najmniej równym jak Niemcy i Francja, jeśli nie znaczniejszym partnerem co i rywalem stanie się Turcja, Iran a może nawet i Indie. Chiny także, ale nie tyle ze względu na coraz bardziej marginalny syberyjski Daleki Wschód, lecz kontrolę nad krajami Azji Centralnej czyli dawnym Turkiestanem, stanowiącym strategiczne ''miękkie podbrzusze'' kluczowego teraz dla Rosji Powołża. Niezwykłe w rosyjskich dziejach bliskie sąsiedztwo centrów władzy kraju z silnymi, azjatyckimi organizmami państwowymi i cywilizacyjnymi, pozwoliłoby zrównoważyć co najmniej dominujące dotąd w Moskwie czy Petersburgu wpływy zachodnioeuropejskie. Rosja dzięki temu dopiero zyskałaby w pełni eurazjatycki charakter, a Orient może wreszcie przestałby kojarzyć się jej li tylko z najazdami stepowych hord i ''mongolską niewolą'', wypieranym do dziś mimo szumnych deklaracji o ''zwrocie na Wschód'' dziedzictwem. Piękna wizja, lecz obawiam się a wręcz jestem pewien, iż Moskale nie okażą się zdolni do takowej korzystnej dla nich transformacji, w każdym razie nie z obecną ekipą u władzy, pozostając jak dotąd w swej masie rabami uzależnionymi od pomocy krajów Zachodu, obaczymy.
Jeśli zaś basen Morza Czarnego nabierze prymarnego dla rozwoju Europy znaczenia, a to się już właściwie dokonało czego dowodem tocząca się obecnie wojna na Ukrainie, strategicznie ważną arterią rzeczną zostanie Dunaj i wszystkie położone nad jego biegiem kraje. Dlatego powtórzę com tu już pisał onegdaj: tylko podludzie gardzą Rumunami i kto ma głowę na karku w Polsce, już powinien mościć sobie miejsce w Bukareszcie i okolicach. Węgry są zajęte przez Niemców a Orban to ich marionetka, kto tego jeszcze nie dostrzega ten tuman, z kolei Serbia jest oczywiście domeną Rosji, podobnie Bułgaria acz tam z pokaźnym udziałem Turcji, albańskie Kosowo robi za lądową bazę i przyczółek Amerykanów itd. Nam więc pozostaje tylko Rumunia jako kraj o narodzie romańskim, lecz zesłowiańszczonym czyli odwrotnie jak Polacy: zromanizowani Słowianie. Jest więc jakaś wspólnota kulturowa między nami i dzięki temu punkt zaczepienia, do tego poprzez swe prawosławie Rumuni mogą być w pewnym stopniu alternatywnym wobec Moskwy ośrodkiem ''cywilizacji bizantyjskiej'' dla Ukraińców i Białorusów, stając się naszą z nimi platformą współpracy. Wreszcie wieki podległości Osmanom obok mnóstwa cierpień, przyniosły też Rumunom do dziś żywe zwłaszcza w kulturze związki z Turcją i ogólnie światem islamu, stąd Bukareszt jest również z tego powodu dla Polski kluczowy, więc kto ma to za fantastykę ten kiep. Bowiem wygląda na to, iż z szumnej rywalizacji Wschodu z Zachodem zwycięsko może wyjść Południe, choć zdaję sobie sprawę, iż trudno w to uwierzyć patrząc na żałosny stan takich krajów jak Włochy, Hiszpania czy Grecja. Sytuacja jednak jest dynamiczna jak widzimy, zaskakując kompletnie niemal wszystkich ''ekspertów'', ''gejopolityków'' i tego typu mądrali, więc kto wie - ? Byłoby to naprawdę epokowym wydarzeniem, gdyby centra finansowe i polityczne Europy na powrót przemieściły się z protestanckiej Północy na katolickie Południe, w basen Morza Środziemnego z istotną odnogą w Czarnym. Mniejsza z tym, że w obu wypadkach już ''post-'', bo przewiduję falę iście ''neokontrreformacyjnego'' przebudzenia religijnego nad Wisłą, o ile tylko wzrośnie niebotycznie rola Banku Watykańskiego:))). W każdym razie skończonym przegrywizmem życiowym i głupotą z naszej strony, byłoby akurat teraz zrywać tradycyjne więzi Polski z Rzymem i ogólnie światem łacińskim, poprzez wpływ Kościoła Katolickiego cokolwiek byśmy o nim nie sądzili, a żywię doń spory dystans jak to wielokrotnie tu okazywałem. Coś mi się widzi, że ksiądz Jankowski odnalazłby się kapitalnie w nadchodzących czasach jako przedsiębiorczy klecha, sybaryta i pederasta niczym ''handlarz odpustami'' z purytańskich koszmarów [ he he ]. Galijew otwartym tekstem potwierdza co od dawna na krajowym gruncie głosił Coryllus, że oprycznina była fenomenem ściśle związanym z działalnością angielskiej Kompanii Moskiewskiej na północy Rosji w XVI jeszcze wieku. Ciekawym więc, kiedy zyska uznanie w naszej debacie publicznej inna jego ''szurowska'' rzekomo teoria, iż w genezie dawnej Rzeczpospolitej kluczową rolę odegrała kontrola północnej odnogi szlaków czarnomorskich, sprawowana przez włoskie miasta takie jak Wenecja czy Genua. Prawdziwe potęgi gospodarcze i finansowe późnośredniowiecznej Europy, których kres nastąpił dopiero w czasach nowożytnych, konkretnie drugiej połowie XVII wieku o czym zbyt często zapominamy, gdy uległy protestanckim krajom Północy jak Holandia i Anglia, później zaś Niemcy - aż do dziś? Oczywiście mowa o perspektywie najbliższych dekad, o ile w ogóle więc nie ma co się podniecać, że lada moment ustanowimy ''imperium lechickie'' od morza do morza. Co się zaś tyczy samej Rosji, jeśli żywotne centra jej gospodarczego rozwoju i polityki przemieszczą się wgłąb Eurazji, będzie to z korzyścią dla niej jak i dla Polski, kto wie może nawet wtedy rzeczywiście stanie się możliwą między nami autentycznie ''braterska'' współpraca? Wprawdzie nie zaraz w tak mistycznie natchnionym wydaniu, jak zarysowana przez Mickiewicza w ''Prelekcjach paryskich'', ale przynajmniej nie przypominająca obecnych relacji w patologicznej rodzinie, gdzie moskiewski psychopata terroryzuje słowiańskich krewnych siekierą. Tym bardziej, że dla Rosjan nie będzie to wcale taka łatwa operacja z przeniesieniem się do nowej stolicy, i nie mówię tylko o potężnym bólu tyłka, jaki to niechybnie wywoła wśród przyzwyczajonych do dotychczasowego statusu mieszkańców metropolii z Północy kraju.
Na to bowiem nakłada się lokalna specyfika etniczna: rosyjskie ''czarnomorie'' było zasiedlane przez ukraińskich najczęściej kozaków i mimo iż obecnie ich potomkowie są mocno zrusyfikowani, zachowali jednak wiele ze swej specyfiki tudzież więzi z ojczyzną przodków. W tych rejonach Rosjanin z Północy to zwykle nadal ''kacap'' jak nad Dnieprem, za co Moskale odpłacają się miejscowym typową dla nich pogardą, przezywając mieszkańców Krasnodaru i okolic ''kubanoidami'', szydząc ze specyficznej gwary i zwyczajów. Traktują ich jednym słowem jak rosyjski odpowiednik amerykańskiego ''rednecka'', czyli ''białej nędzy'' głosującej jakoby wyłącznie na Trumpa, albo naszej ''hołoty od pińscet'', dzięki którym to wyzwiskom byle swołocz, ale stołeczna może się dowartościować we własnych oczach. A ponieważ mowa o Rosji, nie można pominąć roli tradycyjnie rozwiniętych w tym kraju mafii - w latach 90-ych nie szanujący żadnych zasad bandyci wytępili praktycznie ''worów w zakonie'', sprawujących dotąd prawdziwą hegemonię w rosyjskim świecie przestępczym. Zwłaszcza Petersburg skąd wywodzi swój ród Putin, zyskał sobie miano stolicy gangsterów uosabiających etos ''nowych Ruskich'', od dawna wiadomo o bliskich związkach z tymi kanaliami Zołotowa, dowodzącego obecnie prezydencką Rosgwardią. Wszakże w dwóch rejonach kraju zachowały się tradycyjne ''dominia złodziejskie'' - dalekowschodnia Syberia i właśnie Kubań. Wszystko to wpływa na niepopularność raczej putinowskiego reżimu w tych okolicach, kojarzonego nie bez podstaw z bandyterką Moskali i panoszeniem się Wielkorusów. Zarazem wspomniane wyżej procesy gospodarcze i społeczne powodują, że to tam ''katechon'' przeniósł swą siedzibę władzy, czyli słynny już okazały pałac, gdzie ponoć przebywa częściej niż na Kremlu. Tłumaczy to również, co nie znaczy że usprawiedliwia, zabór Krymu i brutalne dążenie przywództwa Rosji do odcięcia Ukrainy od czarnomorskiego wybrzeża. Jedyne bowiem, co ta kacapska swołocz od wieków rzeczywiście potrafi, to sprawnie zarządzać eksploatacją poddanych swej władzy ziem i zasobów. Tak było, gdy jeszcze ruscy kniaziowie handlowali futrami i niewolnikami, drugim ich towarem eksportowym, tak samo kiedy za Sowieta wydobywali masowo złoto, węgiel czy rąbali tajgę zatrudniając w tym celu przymusowo miliony łagierników. Nie jest też przypadkiem, że nawet w okresie największej zapaści ekonomicznej po rozpadzie ZSRR, jedyną w miarę sprawnie działającą tam służbą państwową były koleje, jakich skądinąd moglibyśmy Rosjanom pozazdrościć - zwłaszcza korwinowy debil Sośnierz od ''prywatnych pociążków'', których mu kurwa nie zapomnę! Reszta kraju może dosłownie zdychać, ale transport surowej rudy i jej wywóz to krwiobieg samej Rosji, pozbawiona czego traci kompletnie sens jako przedziwna imperio-kolonia w jednym. Tajniacy i wszelka oprycznina wyśmienicie się do zarządzania takową eksploatacją nadają, stąd nie dziwota, iż wiecznym niemal przeznaczeniem Moskwy są rządy kolejnych mafii, wyrzynających się z monotonną regularnością w dziejach. Zastanawiające tylko jest toż wspomniane przenoszenie pól eksploatacji dostępnych złóż, a stąd i pasożytujących na nich ośrodków miejscowej władzy z Północy kraju na jego Południe. Jeszcze Nowogród zapuszczał się po futra i niewolników aż po Jamał, później car Iwan Groźny ustanowił w mroźnym Поморье swą domenę, skupioną wokół portu w Archangielsku, gdzie prowadził brudne interesy z angielską Kompanią Moskiewską, w międzyczasie bezwzględnie eliminując za pomocą opryczników konkurencję ze strony tegoż Nowogrodu. Jego dynastyczni poprzednicy dali mu przykład konsekwentnego przejmowania istotnych aktywów jak położona nad ważnym szlakiem rzecznym Wołogda, nie wzięta bynajmniej podbojem co za pomocą strategii przypominającej ''wrogie przejęcie'', realizowanej na przestrzeni dekad a wręcz stuleci. Stanowi to jak widać tradycyjny dla Moskwy model postępowania z przeciwnikami: długotrwałego osłabiania wewnętrznym rozstrojem i dopiero, gdy chwieją się na nogach bezlitosnego ich dobijania, stąd tylko wytrwały i przemyślny opór może zmóc jej podstępną agresję.
Jedyne bowiem co potrafi to pasożytować na innych, stąd Rosja bez Europy jest niczym, całkiem uzależniona od dopływu zachodnich technologii i takichże kapitałów. Pozbawiona tego stoczy się na powrót do czasów ''mongolskiej niewoli'' w nowym tylko wydaniu, tym razem zmuszona do upokarzających hołdów wobec chińskiego ''czerwonego'' cesarza a nie chanów ordy. Paradoksalnie najlepiej świadczy o tym szumnie tak określany przez putinowski reżim jego ''zwrot ku Azji''. Będący formalnie własnością Gazpromu, stanowiący kluczową część gazociągu ''Siła Syberii'' wielki zakład przeróbki gazu ''Amur'', został wprawdzie skredytowany przez chińskie banki, lecz większość jego infrastruktury i technologii dostarczyła niemiecka firma Linde Group - co ciekawe, z istotnym udziałem amerykańskiego kapitału i siedzibą w Wlk. Brytanii. Rosji kończą się z wolna tradycyjne złoża gazu i ropy z których eksportu dotąd głównie żyła, nowe zaś położone są w ekstremalnie trudnych dla wydobycia, polarnych rejonach kraju jak choćby tzw. formacja geologiczna Bażenow obejmująca szmat Zachodniej Syberii. Moskwa zwyczajnie nie posiada technologii niezbędnych dla zyskownej eksploracji tamtejszych, szacowanych na olbrzymie zasobów, sankcje zaś co najmniej wydatnie utrudniły ich pozyskiwanie z zagranicy. Przedsięwzięta w kontrze przez Kreml polityka ''substytucji'' tj. zastępowania importu krajowymi wynalazkami, jest tylko propagandowym picem i PR-ową wydmuszką, dokładnie taką samą jak zdecydowana większość rosyjsko-chińskich programów kooperacji. Nie może być zresztą inaczej, skoro podejmowanie wydobycia w coraz bardziej niedostępnych, podbiegunowych już obszarach, uzależnia Rosję od zagranicznych i zazwyczaj zachodnioeuropejskich koncernów jak holenderski Vitol, czy francuski Total, o chińskim CNPC lub singapurskim Trafigura już nie wspomniawszy. Jak praktycznie wygląda ''substytucja'' obcych maszyn i urządzeń, doskonale ilustruje kuriozalna afera byłej gubernator obwodu włodzimierskiego Swietłany Orłowej. Do złudzenia przypomina historię ''zawodowego dyrektora-racjonalizatora'' z filmu Barei, tylko że wydarzyła się naprawdę. ''Polityczka'' putinowskiej ''Jednej Rosji'' zainspirowała jakoby swym świetlanym przykładem miejscowe zakłady, do wytworzenia ciągnika rzekomo czysto rodzimej produkcji, za co spłynął na nią deszcz pochwał i rządowych nagród. Tymczasem babsko zakupiło czeski traktor, nawet nie licencję nań, ale wprost całe podzespoły składane tylko w Rosji i na bezczela przedstawiło rzecz jako wyrób krajowej produkcji. Kiedy sprawa stała się głośna ukarano leszcza, zaś główna winowajczyni dostała... awans i to na audytora rosyjskiej Izby Obrachunkowej, czyli oszustka dba teraz o uczciwość państwowych przetargów i wydatków publicznych. Przestaje to dziwić, gdy poznamy jej biogram tępej komunistycznej bździągwy przeflancowanej na ''przedsiębiorczynię'', gotowej bić głośno brawo i włazić w tyłek każdemu tumanowi postawionemu od niej wyżej w hierarchii władzy. Nieodrodny syn zaś Orłowej, rozpieszczony przywilejami matki jedynak, jako funkcjonariusz milicyjnej skarbówki założył resortową mafię ściągającą haracze z lokalnych biznesmenów, wdał się też w handel narkotykami. Patologia takowa to żaden wyjątek, lecz norma w obecnej Rosji, dowodem historia jedynej kobiety w męskim gronie członków tamtejszej Rady Bezpieczeństwa, firmującej oficjalnie agresję przeciw Ukrainie. Mowa o Walentynie Matwijenko, która jeszcze za czasów Komsomołu zyskała uznanie wśród swych towarzyszy, z racji ilości chlanej przez nią wódy i stąd dumny przydomek ''Wala szklanka''. Jak przystało na postępową obyczajowo kobietę zrobiła zawrotną karierę dając dupy, wiedząc cwaniara z którym to ustosunkowanym partyjniakiem iść do ruskiej bani. System promuje takowe miernoty, gdyż rządzi nim zwykła mafia, która nie potrafi niczego innego jak kraść i zarządzać eksploatacją cudzych zasobów. Dlatego krąg znajomków Putina obsiadł najbardziej lukratywny biznes wydobywczy, bo to nie wymaga od nich żadnej pomysłowości ni modernizacyjnego wysiłku, skoro i tak branża uzależniona jest od cudzoziemskich technologii, bezczelnie przedstawianych jako swoje. Wprawdzie oficjalnie nie wolno im ciągnąć kasy z budżetu państwa, ale od czegóż cwaniackie sposoby gangsterów takich co Żydorus Rotenberg czy Timczenko z otoczenia ''katechona''. Wystarczy metodą na przysłowiowego ''Misia'' zawyżyć ogromnie koszty budowanych rurociągów jak wspomniana ''Siła Syberii'', by zarabiać na tym krocie a że wskutek tego Rosja traci ogromne kwoty, co czyni żywotne dla niej wydobycie ropy i gazu coraz mniej opłacalnym, to już chuj - grunt, iż rządowa ferajna się pożywi, jak oznajmił kiedyś Urban z właściwym mu cynizmem.
Na samym dole mafijnej drabiny zarządzania są frajerzy do skubania, którzy w ogóle coś produktywnego i zaawansowanego technicznie wytwarzają, jak choćby Копейский машзавод z siedzibą w okolicach Czelabińska. Nie jest bowiem prawdą, że obecna Rosja stoi jedynie ropą i gazem, w ostateczności przetwórstwem surowej rudy, jak żyjący z niklu Norylsk. Znajdują się w niej również liczne zakłady przemysłowe, jak pomieniony producent maszyn górniczych 1ГПКС, potentat na krajowym rynku pokrywający zapotrzebowanie kopalni potasu i węgla. Rzecz jest wytworem rodzimej myśli technicznej, jednak dla jej wyprodukowania niezbędny jest sprzęt dostarczany przez niemiecki oddział japońskiej firmy. Sankcje zaś nałożone na Rosję po zajęciu Krymu i jej agresji w Donbasie, niesłychanie podrożyły koszta produkcji na miejscu takowych machin. Uderzyło to bezpośrednio w interesy prawdziwie innowacyjnych przedsiębiorców jak inżynier Anatolij Skurow, którego dziełem jest wspomniany sprzęt wydobywczy, szefuje on również wytwarzającym go zakładom. Posiada także udziały w firmie Uralkali, producencie nawozów potasowych bazującym na maszynach Skurowa, jej prezesem z kolei jest Siergiej Czemiezow, stary kumpel Putina jeszcze z czasów wspólnej pracy w KGB. Jako ''z zawodu dyrektor'' również postanowił zabawić się w ''racjonalizatora'' i zbyt kosztowną produkcję rodzimego sprzętu górniczego przeniósł w praktyce do krajów UE, a konkretnie Czech pod pozorem jego ''naprawy''. Ot i taka to ''substytucja'' importu odchodzi dziś w Rosji, kto zaś ośmieli się powiedzieć publicznie jak jest naprawdę, ten kończy w areszcie pod sfingowanymi zarzutami, choćby Diana Kaledina zatrzymana pod koniec zeszłego roku. Bowiem jako szefowa dużego dostawcy zbrojeniowego dla rosyjskiej armii przyznała otwarcie, iż nie sposób kontynuować produkcji broni na miejscu bez sprowadzanych z zagranicy komponentów. Co znamienne, oskarżono ją o dostarczenie rodzimemu wojsku sprzętu pochodzącego jakoby... z Chin! - ciekawy zarzut prokuratorski, dużo mówiący o rzeczywistym stanie współpracy militarnej i ekonomicznej między Moskwą a Pekinem. Dlatego spokojnie można domniemywać, że wiele z czołgów czy wyrzutni rakiet, które ''gieroje'' porzucili właśnie na Ukrainie, całe tony zniszczonego w walce żelastwa są w dużej mierze rosyjskie tylko z nazwy. Wymalowane na nich ''Z'' w sumie więc im pasuje, skoro pochodzą z Zachodu, a przynajmniej kupa zawartych w nich elementów zbrojnych na pewno. Jedyne co faktycznie hula w putinowskiej Rosji to eksport, nie tylko ropy i gazu ale i węgla oraz metali jak nikiel lub złoto, tyle że wzmaga to rabunkową eksploatację dostępnych złóż i wyczerpywanie zasobów. Krajowi grozi stąd bankructwo i zapaść ekonomiczna a w perspektywie i cywilizacyjna, z powodu niemożności uruchomienia nowych trudno dostępnych, polarnych pól wydobywczych oraz braku niezbędnych ku temu zachodnich technologii i kapitałów. Nie dziwota więc, że putinowska orda przenosi swe żerowisko na południe Rosji, gdzie wciąż zachowały się jakieś zasoby, sam ''kate-chan'' zaś odtworzył dla własnej wygody na Kubaniu replikę Lazurowego Wybrzeża, ulubionego dlań miejsca wywczasów jeszcze z lat 90-ych. Tak trzeba żyć a frajerzy niech zdychają, cała ta bieda materialna i umysłowa co dała się nabrać na ściemę ''denaZyfikacji Ukrainy''! Bowiem Rosja to wielkie zmyślenie jak trafnie głosił tytuł recenzowanej w tym miejscu onegdaj pracy, postmodernistyczny ''symulakr'' w którym postkomunistyczni tajniacy są liberałami ekonomicznymi, tworzącymi faszystowski bez mała reżim odwołujący się do komunistycznej, jak i prawosławno-chrześcijańskiej symboliki. Kraj, gdzie za czołowego ''opozycjonistę'' robi rosyjski faszysta Nawalny, który jeszcze z dekadę ponad temu podczas wojny z Gruzją porównywał jej obywateli do ''szczurów'', postulując przy tym deportację wszystkich Gruzinów z kraju. Tylko w Rosji bodaj na czele jawnie czarnosecinnej i antysemickiej formacji politycznej, może stać Żyd i pedał do tego Żyrinowski, tamże również czołowy ''wolnościowy'' portal informacyjny ''Meduza'', jest w stanie krytykować ostro jako ''separatystów'' deputowanych do Dumy z Tatarstanu, za ich sprzeciw wobec zamordystycznych praktyk obecnej władzy centralnej, zabierającej im resztki autonomii. ''Opozycyjni'' rosyjscy dziennikarze nie widzą w tym sprzeczności, że na mocy podobnej polityki uznano ich za ''obcą agenturę'', bowiem sami chcieliby dzierżyć równy monopol na władzę i przekaz propagandowy co putiniści, wścieka ich jedynie brak dostępu do płynących stąd apanaży.
W gruncie rzeczy dzisiejsza Rosja jest jak Jabłonowski - potrafi jedynie agresywnie pozorować siłę, ale gdy dostanie w zęby sra w portki. Bynajmniej nie należy lekceważyć z tego tytułu kacapów, bo jak przystało na psychopatycznych przegrywów gotowi są bestialsko znęcać się nad ofiarą, jeśli tylko okaże im się słabość, przed silnym oporem jednak zwykle ustępują, robiąc się wówczas zadziwiająco sflaczali, zupełnie jak Niemcy. Nie może stąd dziwić, że przywódcy takiego kraju to banda pajaców: zakompleksiony neurotyk Putin pozujący na ''silnego przywódcę'' i ''macho'', dowódca obrony cywilnej Szojgu paradujący w galowym mundurze generała prawdziwej armii, patriarcha ''Wszechrusi'' Cyryl sowiecki kapuś i pederasta, nawet przez rosyjskich czarnosecińców nazywany ''Metropolitą Sodomskim i Gomorskim''. Rosjanie to naród przebiegłych oszustów jakich próżno szukać w reszcie świata, dlatego w kacapii niemal każdy coś udaje i bodaj nikt nie jest sobą, pozór i blichtr rządzi wszystkim. Dlatego tak znakomicie przyjął się tam postmodernizm - kto jeszcze tego nie zdołał, niechże przeczyta wreszcie powieść Pielewina ''Generacja P'', a później obaczy nakręcony na jej podstawie film, w tej właśnie kolejności, bo kapitalnie ujęto tam rosyjskie demoniczne opętanie [ gdyż ''obłęd'' to zdecydowanie zbyt łagodna tu nazwa ]. Nie dziwota stąd, iż w rzeczonym obrazie znakomicie wypadli skurwiały propagandowo Sznurow z ''Leningradu'', odtwórca głównej roli Władimir Jepifancew, opisywany tu już pedofil i ''seksualny faszysta'', czy w epizodzie Michaił Jefriemow aktualnie odbywający wyrok w kolonii karnej za morderstwo kierowcy, zabitego przezeń kiedy pruł na pełnej po pijaku i naćpany głównymi arteriami Moskwy - wszyscy oni bowiem grali siebie. W realu też działają nieźli performerzy: oto choćby żywe ''sumienie liberalnej Rosji'', dziennikarz ''niezależnej'' stacji radiowej ''Echo Moskwy'' [ nieważne, iż kontrolowanej przez Gazprom ] Aleksiej Wieniediktow, fałszuje wybory w stolicy na rzecz putinowskiej partii rządzącej. Tymczasem jego polscy przyjaciele ze szmatławca Michnika, boleją strasznie nad losem skurwiela i upadkiem ostatnich jakoby ''wolnych mediów'', zamykanych przez ''homofobiczny'' reżim ''katechona'' - wiadomo, diaspora zawsze trzyma ze sobą ponad granicami krajów. Czy może stąd dziwić, że ''opozycjoniści'' z liberalnego ''Jabłoka'' są praktycznie niewybieralni, sam liberalizm zaś powszechnie znienawidzony w opinii przeciętnych Rosjan, słusznie utożsamiany przez nich ze złodziejstwem, politycznym zamordyzmem i pogardą wobec mas wyborców? Patologiczna sytuacja panująca pod tym względem w kraju powoduje, że współczesnym rosyjskim odpowiednikiem polskiej ''Solidarności'' sprzed stanu wojennego są... komuniści! Z podobnie ubezwłasnowolnionym przez reżim przywództwem - Ziuganow to taki Bolęsa, co biega ciągiem do cerkwi na liturgie sprawowane przez resortowych popów - lecz autentycznie wkurwionymi na system dołami partyjnymi. ''Czerwoni'' jako jedyne bodaj ugrupowanie w Rosji mieli odwagę być ''antyszczepowymi szurami'', bo Moskwa wprawdzie za granicą sprzyja takowym [ u nas choćby Socha, Braun czy Kurak robią co najmniej za pożytecznych idiotów Putina, jeśli o to idzie ], ale u siebie bezwzględnie tępi jako ''obcą dywersję'', zupełnie jak kiedyś hipisowską kontrkulturę, pedalstwo czy ruchy pacyfistyczno-ekologiczne. Nie jest też przypadkiem, że to wśród komunistów znalazła się trójca ''sprawiedliwych w Sodomie'' deputowanych do Dumy, którzy odważyli głośno zaprotestować przeciwko agresji na ''bratnią'' Ukrainę. Zdaję sobie sprawę, iż mówię straszne herezje również dla siebie, bo to upiorne, że główną bodaj nadzieją na prawdziwie wolnościowy zryw w putinowskiej Rosji jest postbolszewicka swołocz, jawnie czcząca komunistycznych ludobójców jak Lenin czy Stalin, ale fakty są nieubłagane.
Pojmiemy to dopiero, kiedy dotrze do nas, że to rosyjscy liberałowie powołali do życia autorytarny reżim Putina - na Kreml wprowadził go nie kto inny jak Anatolij Czubajs, syn wojskowego politruka i autor konceptu ''liberalnoj imperii'', czyli gospodarczej hegemonii Rosji nad krajami d. ZSRR, nie zaś jak dotąd sprawowanej siłowo. ''Katechona'' zaś ulepił zeń wspominany już na tych łamach nie raz Siergiej Dorienko, dziennikarski cyngiel żydowskiego oligarchy Bierezowskiego, on też napisał praktycznie na kolanie program partii władzy jaką jest ''Jedna Rosja''. Putinizm w gruncie rzeczy stanowi kontynuację jelcynizmu w o wiele większym stopniu, niż jego zaprzeczenie - skupiony wokół ówczesnego prezydenta Rosji krąg neoliberałów, z racji braku poparcia dla ich programu kontrrewolucyjnych przemian ekonomicznych i społecznych kraju, postanowił odwołać się do zamordystycznych praktyk rządzenia, by zmóc silną opozycję ze strony miejscowych komunistów co i resortowych złogów na czele z Primakowem. W efekcie powstało coś w rodzaju rosyjskiej odmiany pinoczetyzmu o podobnie neoliberalnym programie gospodarczym, z ''silnym człowiekiem'' jako przywódcą czy raczej na takowego wykreowanym przez kremlowskich ''polittechnologów'', w typie wspomnianego tu niegdyś Surkowa, ''szarej eminencji'' reżimu na której punkcie niekłamaną obsesję żywi Dugin, bo sam pragnąłby znaleźć się na jego miejscu. Galijew trafnie przypomina, iż neoliberalne reformy ekonomiczne były dziełem KGB, nie tylko w Rosji i reszcie krajów d. ZSRR, lecz i ''demoludach'' takich jak PRL-owska Polska. Jedynie skończony tuman będzie miał to za ''teorię spiskową'', wystarczy przypomnieć biogram ''rosyjskiego Balcerowicza'', czyli Jegora Gajdara pochodzącego z resortowej wybitnie rodziny - jego ojciec jako oficjalny rezydent sowieckiego wywiadu na Kubie, biesiadował wspólnie z Fidelem i Che Guevarą. Żadnego przypadku nie ma w tym również, iż wokół ''katechona wstrząsowej terapii'' ekonomicznej lat 90-ych, czyli samego pana Leszka kręcili się współpracownicy komunistycznej bezpieki jak Jerzy Milewski czy Jacek Merkel. Po jednych bowiem oni pieniądzach, gdyż liberalna fikcja rozdziału jakoby polityki od ekonomii, stała się wygodnym narzędziem emancypacji czekistów spod ciążącej im ideologicznej kurateli partii komunistycznej. Galijew celnie punktuje zachowawczy w istocie charakter zaprowadzonego przez nich reżimu, mimo postsowieckiej genezy skupionego na czysto reaktywnym zarządzaniu dostępnymi już zasobami, oraz niepohamowanej konsupcji płynących stąd zysków, wydawanych na wypasione rezydencje i samochody, a nie inwestycje w nowe elektrownie czy zapory wodne na ten przykład. W zupełnej kontrze do fanatycznych bolszewików żywiących prawdziwą obsesję na puncie ''postępu'' i rewolucyjnej zmiany, ich resortowym synalkom upierdoliło się, że są ''nową szlachtą'' [ dosł. Неодворяне ] jak bredzi jeden z najbliższych współpracowników Putina, były szef FSB i oczywiście kagiebista Nikołaj Patruszew. Faktycznie obecna Rosja poczyna przez to przypominać jakowyś ''thermidoriański'' reżim, z niegdysiejszymi jakobinami strojącymi się w szaty arystokratów, których sami posłali na gilotynę. Przejęli też od nich nepotyzm, czego przejawem choćby usankcjonowana przez rosyjskie państwo grabież lokalnych przewoźników, zmuszonych odgórnym nakazem do opłacania haraczu prywatnej firmie bękarta żydowskiego złodzieja Rotenberga, wspomnianego już wyżej dobrego przyjaciela Putina. Podległa jemu samemu Rosgwardia również nie tylko dzierży monopol na przyznawanie licencji ochronarskich w kraju, ale też sama świadczy takowe usługi, jeśli więc chcesz mieć posłuch na Kremlu musisz opłacić ''usługi bezpieczeństwa'' ze strony przedsiębiorczego ''katechona''. Czyż może istnieć lepszy przykład prywatyzacji rosyjskiego państwa, rozparcelowanego przez pasożytujące na nim rozliczne sitwy, koterie i mafie z prezydencką na czele? Dlatego jak słusznie podnosi Galijew, w przeciwieństwie do dawnych komunistów sami czekiści nie chcą niczego zmieniać, ale wolą aby wszystko zostało po staremu, bo szkolono ich właśnie do zwalczania wszelkiej rewolucji! Chociaż w imię obrony totalitarnego reżimu, oficjalnie hołubiącego wręcz do amoku wywrotową retorykę, ot paradoks.
Dylemat ten dotyczy także i nas tu w Polsce jako się rzekło, a wygląda on następująco: z jednej liberalizm tak na terenie d. ZSRR jak i w byłych ''demoludach'' typu III RP, w praktyce równa się wpływom postsowieckiej bezpieki i jej ''poputczyków'', do dziś obsiadających lukratywne stanowiska w zarządach kluczowych przedsiębiorstw i funduszy. Zarazem jednak liberalna ekonomia jest domeną hegemonii Anglosasów, sprawowanej raczej za pomocą instytucji finansowych i gospodarczych jak banki czy największe korporacje światowe, niż agend samego państwa typu armia dajmy na to. Przykładem tegoż splątania jest Korwin-Mikke: rosyjski agent wpływu otoczony amerykańskimi szpiegami w postaci mormonów, takich jak jego b. asystent Karol Wilkosz. Wprawdzie nie mam żadnych dowodów na związki ostatniego z CIA czy FBI, wiadomo jednak, że jego współwyznawcy wprost szczycą się swą służbą na rzecz USA w jego agencjach wywiadowczych, jak i bezpieczeństwa wewnętrznego. W każdym razie ile by Korwin nie właził w tyłek Putinowi, Grigorij Braun zaś pomstował na ''perfidny Albion'', póty jeden i drugi chwalą liberalne rozwiązania gospodarcze robią faktycznie ''łaskę'' Anglosasom, cokolwiek by o tym nie sądzili ich wyznawcy. Sommer, Gwiazdorski czy Warzecha i cała reszta wolnorynkowych frajerów robi tu za pożytecznych idiotów USA i londyńskiego City, niezależnie jak wiele by nie wygadywali na rzekomą ''zdradę liberalnych prycypiów'' przez globalistyczną banksterkę z Wall Street. Doskonale okazała to konfuzja sanhedrynu liderów Kucfederacji, wywołana jej banem na Pejs-zbuku przez ludzi Cukera i żałosna, pokrętna reakcja nań z ich strony. Wprawdzie można rzecz odwrócić powiadając, że w takim razie sam wychodzę na ''ruskiego agenta'', skoro jadę po liberałach jak burej suce, jednak to fałszywa symetria dopóki Rosja nie przedstawi sensownej alternatywy dla anglosaskich porządków, a jak widać z powyższego niczym takim nie dysponuje poza czysto propagandowymi projekcjami. Przyznaję wszakże, iż problem istnieje, mimo że teoretycznie można by go obejść odwracając liberalną zasadę oddzielenia ekonomii od państwa, godząc tym współpracę z Anglosasami na niwie politycznej i militarnej z odrzuceniem serwowanych przez nich rozwiązań gospodarczych, tudzież antykulturowej opresji w postaci LGBTarianizmu itp. Sęk jednak w tym, że podział ten jest umowny i nikt poza zdurniałymi kompletnie, infantylnymi misesologami nie traktuje go poważnie a już na pewno sami Amerykanie czy Brytole, pomysłodawcy tej propagandowej ściemy. Stany Zjednoczone powstały bowiem jako luźna federacja angielskich kompanii handlowych, kapitalistycznych korporacji swych czasów jakie stały się państwami, najpierw quasi-suwerennymi a w końcu niepodległymi realnie, zaś ich statuty handlowe posłużyły im za wzorzec politycznych konstytucji. Dlatego w USA generał może być bankierem, funkcjonariusz wywiadu giełdowym spekulantem, zaś religijna sekta zarazem przedsiębiorstwem i prywatną agencją szpiegowską w jednym, jak scjentolodzy dajmy na to czy wspomniani już mormoni. Nie dziwota, iż takowy model bardzo odpowiada rosyjskim czekistom i stąd postanowili go powielić u siebie, na szczęście z marnym raczej skutkiem...
...i na koniec nie mogę wspomnieć choćby o jeszcze jednej, bardzo ważnej dla mnie kwestii poruszonej przez Galijewa - otóż raduje mnie wielce, że rozprawia się on z bredniami o rzekomo
''azjatyckim despotyzmie'' Moskwy. Jakby tego było mało, powołuje w tym na polską
badaczkę Natalię Królikowską-Jedlińską, która niedwuznacznie sugeruje, iż system władzy panujący w chanacie przypominał... republikańską
monarchię dawnej Rzeczpospolitej! Wreszcie doczekaliśmy czasu, kiedy
zaczyna przebijać się w końcu do powszechnej świadomości ta oto prawda,
iż wraz ze zdobyciem Księstwa Halickiego, a później przejęciem od Litwy
podbitych przez nią ziem dawnej Rusi Kijowskiej, Polska znalazła się w
polu oddziaływania cywilizacji Wielkiego Stepu. Niestety do pełni sukcesu daleka jeszcze droga, a najlepszym tegoż dowodem, iż zdecydowana większość naukowych artykułów pomienionej badaczki jest napisana po angielsku. Z jednej o tyle dobrze, że dzięki temu przekaz rezonuje poza granicami naszego kraju u obcych jego odbiorców jak Galijew, zarazem jednak przez to w polskim obiegu nadal krążą idiotyczne stereotypy na temat ''turańskiej dziczy'' i nawet uznani historycy traktują serio takie zero co Koneczny. Tymczasem zakres realnej władzy tatarskiego chana w czasie pokoju był nader ograniczony i przypominał pozycję króla w szlacheckiej Rzeczpospolitej, kontrolowanego mocno przez oligarchię rządzącą i zwykłych wojowników. Dopiero w trakcie wojny nabierał iście dyktatorskich uprawnień, zupełnie jak to miało miejsce w starożytnym Rzymie za czasów republiki, z bezwzględnie podporządkowaną mu na okres jej trwania resztą plemienia. Mongołowie nie stworzyli więc rosyjskiego despotyzmu, ten osiągnął najbardziej brutalną postać dopiero w apogeum wpływów zachodnioeuropejskich w Rosji, wraz ze wstąpieniem na tron Piotra I i jego następców, szczególnie carycy Katarzyny. Towarzyszyło mu ustanowienie systemu prawdziwie niewolniczej eksploatacji rosyjskiego chłopstwa, przy którym bledną najdziksze patologie pańszczyzny w dawnej Rzeczpospolitej. Lud został pozbawiony przez ''oświecone'' elity ostatnich praw, nałożono zaś nań nie tylko ogromne podatki co nade wszystko barbarzyński wymóg dożywotniej służby wojskowej, zamieniony później na ograniczony do kilkudziesięciu lat okres, co wszakże nie przyniosło plebejskim rekrutom żadnej ulgi. Bowiem bestialska tresura musztry wzorowanej na pruskiej, której byli poddawani powodowała śmierć wielu z nich a reszty dopełniały podłe warunki jakie musieli cierpieć, tudzież bezmyślne szafowanie krwią żołnierzy przez carskich dowódców często obcego, zwykle niemieckiego pochodzenia. Tak więc ustanowiony w Rosji despotyzm był rodzajem wewnętrznej kolonizacji samych Rosjan, podbitych przez zachodnioeuropejskie raczej a nie azjatyckie elity władzy. Co nie znaczy, że Tatarzy nie mieli w nich udziału, jednak wpływ tychże polegał na czym innym - poza narzuconym za panowania chanów systemem podatkowym, wiele z mongolskich rodów przechodziło na służbę rosyjskich książąt. Na długo przed opryczniną władcy Moskwy poczęli tworzyć z nich swą gwardię przyboczną, wykorzystywaną nie tylko do walki z konkurentami takimi jak Nowogród, ale nade wszystko pacyfikowania własnej ludności. Bowiem jako obcy jej rasą jak i wyznawaną przez nich muzułmańską religią, byli całkiem uzależnieni od swych patronów na Kremlu i wskutek tego ślepo lojalni. W zamian książęta moskiewscy a później carowie obdarzali ich rozlicznymi łaskami, w tym nade wszystko poddaństwem prawosławnych, chrześcijańskich chłopów w powierzanych im majątkach. Dopiero Piotr I jako zapatrzony w ''oświeconą'' Europę despota, położył temu kres stawiając szlachtę tatarskiego pochodzenia przed wyborem: porzucenie islamu i chrzest w cerkwi, albo utrata dotychczasowych przywilejów. Wierni muzułmaństwu pozostali jednak wolnymi, choć zubożałymi teraz ludźmi, schrystianizowana reszta zaś stała się integralną częścią zeuropeizowanej rosyjskiej oligarchii.
Zdumienie może budzić, jak wielu przedstawicieli budzącej słuszne uznanie na Zachodzie rosyjskiej kultury, iluż to tamtejszych intelektualistów, pisarzy i kompozytorów miało orientalne korzenie! Wymieńmy choćby poetkę Annę Achmatową, której tatarscy przodkowie z rodu Ahmetów zostali uszlachceni przez carów jeszcze pod koniec XVI wieku. Mniej więcej w tym samym czasie podobny tytuł zyskali antenaci pisarza Iwana Bunina, wychodźcy z ordy jakich daleki potomek zdobył za swą twórczość literackiego Nobla [ w czasach, kiedy jeszcze on coś znaczył ]. Nazwisko jednego z najważniejszych pisarzy wielkiej literatury rosyjskiej XIX wieku Iwana Turgieniewa, wywodzi się od tatarskiego protoplasty jego rodu Lwa Turgena, na służbie moskiewskiej jeszcze w poł. XV wieku, nazwisko rzec można honorowe bo od tureckiego ''turgen'' co znaczy: ''odważny'', ''szybki''. Wreszcie w tej galerii literatów nie mogło zabraknąć samego Michaiła Bułhakowa z rodu Bułgakowów, który przywędrował do Moskwy ze Złotej Ordy także w XV-ym stuleciu, ''dumnych ludzi'' jak głosi ich tureckie nazwisko ''bułgak''. Mongolskie ludy dały Rosji również całą plejadę jej wybitnych kompozytorów jak Rachmaninow [ od arab. ''rahman'' znaczy ''miłosierny'', jego przodkami byli prawdopodobnie wychodźcy z Chanatu Kazańskiego ], Skriabin [ od Sokur-beja, ''ślepego księcia'' ] czy Rimski-Korsakow - tur. ''koń stepowy'', tak zwał się jego przodek Korsak, który jeszcze na przeł. XIV i XV wieku poszedł na służbę książąt litewskich, zaś jego potomkowie w końcu XVII stulecia przeszli na stronę moskiewską. Szczególnie zabawne, iż czołowi rosyjscy słowianofile i nacjonaliści mieli azjatyckie pochodzenie, by wymienić braci Iwana i Konstantego Aksakowów [ od tatarskiego ''aksak'' czyli ''kulawy'', tak zwali się ich przodkowie, wychodźcy z Ordy w XV wieku ], czy jeden z głównych ideologów panslawizmu Konstanty Leontiew - jego antenat Leontij był dalekim potomkiem murzy Batura, który poszedł na służbę ruskich władców Riazania jeszcze w 1408 roku. Z nich wszystkich tradycję stepowych wojowników, kontynuował bodaj tylko pomieniony już wyżej Tuchaczewski - carski oficer a później marszałek Armii Czerwonej, zamordowany w czasie stalinowskich czystek, cóż: tureckie nazwisko ''tuchaczi'' czyli ''chorąży'' zobowiązuje. Niemniej zdarzali się i wcześniej wierni rosyjskim władzom służbiści mongolskiego pochodzenia, gotowi w tym celu rzezać nawet własnych pobratymców. Dowodem choćby Kutlu-Muhammad Tewkielew, tatarski murza i bezwzględny eksterminator plemion baszkirskich, z pogardą traktujący koczownicze ludy jako ''stepowe bestie'' wedle własnych słów. Czyż może więc dziwić, że dla niego najbardziej proeuropejski z władców Rosji car Piotr I raczył uczynić wyjątek, łamiąc swój nakaz pozbawiania majątków tatarskiej szlachty wiernej muzułmańskiemu wyznaniu przodków, jak właśnie pomieniony czynownik. Przyznał mu otóż mimo to za wierną służbę 3 tysiące prawosławnych ruskich chłopów, de facto chrześcijańskich niewolników, mógł jednak to uczynić, bowiem jako despotę nie wiązały go jego własne prawa narzucane brutalnie innym. Wszystkie dane na temat europejskich elit intelektualnych Rosji o azjatyckim pochodzeniu, przytaczam za pomienioną już w jednym z ostatnich wpisów pracą Wojciecha Zajączkowskiego ''Rosja i narody''. Zachęcam więc niniejszym jeszcze raz do jej lektury, tudzież profilu TT Kamila Galijewa - co prawda podejrzewam tu projekt bliżej nierozpoznanych tajnych służb, niemniej a może właśnie dlatego warto doń sięgnąć dla zasięgnięcia wielu istotnych informacji, jakie w tym i tak nadto obszernym wpisie pominąłem. Szczególnie polecam wątek o genezie Rusi jako domenie panowania wikingów i samego miana ''Rusów'' nadanego przez Słowian germańskim Waregom, więc powinniśmy wreszcie zacząć te pojęcia oddzielać. Galijew słusznie też zwraca uwagę na źródła moskiewskiej autokracji w monarchicznym systemie władzy panującym w Księstwie Włodzimierskim, zniszczonym później przez Mongołów a więc to nie oni odpowiadają za rosyjski zamordyzm, mylnie do dziś zwykle utożsamiany z ''orientalnym despotyzmem''. Jest też w nim trochę o genezie konfliktu Moskwy z pogańską Litwą, a po jej nawróceniu i Unii z Koroną Polską także Rzeczpospolitą, jako narzędziem ''papieskiego Antychrysta'', stąd konflikt ten nabrał jak dziś charakteru religijnej krucjaty prawosławia... Na której czele stoi liberalny ''katechon'' z KGB, błogosławiony przez ''Metropolitę Sodomskiego i Gomorskiego'' Wszech Rusi:))).