Najsampierw drobna uwaga dla wszystkich zastrachanych obesrańców, histeryzujących byle tylko ''nie prowokować Rosjan przekazując myśliwce Ukrainie, bo nas Ruskie zbombardują, ło matko co to bedzie!'' i w ten deseń. Przede wszystkim czy wam się to podoba lub nie, to sam Srutin wciągnął Polskę w wojnę atakując sąsiedni kraj, mowa bowiem nie o konflikcie między Hutu a Tutsi w dalekiej Afryce, lecz ruskiej wojnie domowej niemal u naszych granic! Tak więc o ile rzekome udzielanie polskich lotnisk dla ukraińskich myśliwców byłoby niepotrzebnym wyjściem przed szereg w obecnej sytuacji, to już czym innym jest wsparcie walczącej także w naszym interesie Ukrainy posowieckim sprzętem wojskowym. Wszakże w ramach NATO, jak to właśnie rząd PiS rozsądnie zaproponował, pisałem już tu kiedyś, że kierujący polską dyplomacją Rau to łebski facet, i kolejny raz dowodnie to okazuje. Niestety widać, iż nasi amerykańscy sojusznicy wspierając Ukrainę jak i Polskę we własnym interesie, postanowili znowu wystawić nas na wabia i zabawić naszym kosztem. Zupełnie jak podczas nieszczęsnej antyirańskiej konferencji w Warszawie, gdy musieliśmy świecić oczyma przed ''Aryjczykami'' za chucpę Jankesów i Żydów, drugi raz nie możemy im na to pozwolić, zwłaszcza w takiej chwili, niech frajerów szukają gdzie indziej. Co najlepsze dla Rzeczpospolitej obecnie to kunktatorska taktyka stawiania bezwzględnego oporu, wszakże bez wchodzenia póki można w otwarte zwarcie z wrogiem, gdy nie mamy należytego wsparcia od sojuszników ani samodzielnie możemy stawić czoła przeciwnikowi. Powoływanie się na przykład Ukrainy jest nierozsądne - pamiętajmy, że Rosjanie nie weszli od razu na pełnej, gdyż liczyli na słaby opór ze strony ''bratniego narodu''. W przypadku ataku na Polskę nie mieliby już takich skrupułów, bo dla nich jesteśmy nacją wiecznych ''zdrajców Słowiańszczyzny'' jaką ją pojmują. Pora stąd, by i do Polaków też dotarło wreszcie, iż nie ma co liczyć na żaden dialog z Moskwą, o ile nie będzie on prowadzony z pozycji siły. Tylko taki język pojmują psychopaci, którzy stylizują place zabaw dla dzieci na okopy i stanowiska ogniowe artylerii. Trzeba być opętanym, aby z leju po bombie robić brodzik i piaskownicę, dokonując przy tym bluźnierczej na gruncie chrześcijaństwa sakralizacji wojennej przemocy. Wiara Chrystusowa zna wprawdzie krucjaty i wojny sprawiedliwe, ale nie święte jak islam, tymczasem Rosjanie zamianowali ''męczennikami'' komunistycznych ludobójców jak Stalin, przedstawiając żuli z Donbasu i samego Putina jako ''świętych'', na stylizowanych po bizantyjsku mozaikach w ''wojennoj cerkwi'', wzniesionej ku czci ''gierojów wojny ojczyźnianej''. Nie idzie już nawet o to, że ''relikwią'' jest tam zdobyczny mundur i czapka Hitlera, choć i to świadczy dobitnie o srogim, niemalże sadomasochistycznym popierdoleniu pomysłodawców satanistycznego w istocie chramu. Nie sposób bowiem oprzeć się wrażeniu, iż pomieszczona na ścianie cerkwi złota figura łże-Jezusa, przypomina raczej Lucyfera niosącego ''światło zbawczej gnozy'', w otoczeniu skrzydlatych demonów. Skojarzenia z antropozofią Steinera jakie to budzi u Coryllusa, są jak najbardziej zasadne, faktycznie mamy tu do czynienia z jakimś ''arymanicznym parachrześcijaństwem'', któremu bliżej do różokrzyżowców, niż prawosławnej niechby ortodoksji. Zresztą liczni rosyjscy artyści mieli znaczący udział we wznoszeniu steinerowskiego Goetheanum, o czym można przeczytać w rzeczonej pracy, traktującej o fenomenie popularności rozmaitych form okultyzmu w Moskowii, tak przeszłej jak i obecnej. Najważniejsze jednak, aby w Polsce stało się przyjętym przez ogół dogmatem, iż nie sposób racjonalnie polemizować z ludźmi, którzy upatrują inkarnacji prawosławnych świętych i obrońców dawnej Rusi w komunistycznych zbrodniarzach, czekistach, czerwonoarmistach lub bandytach z Donbasu! Jeśli ktoś nie dostrzega zasadniczej sprzeczności w ''święceniu'' bolszewickich sztandarów i umieszczaniu ich w cerkwi, zawierających wizerunek zaciekłego wroga religii Lenina, który takież sanktuaria wschodniego chrześcijaństwa kazał profanować a popów bestialsko zabijać, nie przetłumaczy mu się tego nijak w rozsądny sposób. Równie dobrze można by wznieść żydowską synagogę ku czci Hitlera, z chorągwiami Waffen SS i nazistowską symboliką w środku, oraz egzemplarzem ''Mein Kampf'' na honorowym miejscu zamiast zwoju Tory. Pojmuję jaka intencja stoi za kuriozalną świątynią, Rosjanie desperacko próbują znaleźć jakąś nić przewodnią w dramatycznych, pełnych sprzeczności dziejach swej ojczyzny. Nawet bym im współczuł, że muszą uciekać się do równie drastycznych estetycznie i rozpaczliwych rozwiązań, gdyby nie były one groźne dla innych, czego właśnie doświadczają Ukraińcy, a wkrótce i my możemy, o ile teraz Moskale nie zostaną należycie pogromieni. Wolę nie wiedzieć, co dzieje się w duszy człowieka, który gotowy jest wznosić modły do morderców i pospolitych przestępców, otaczając kultem najgorsze kanalie, jaki bezmiar opętania tam się kryje. Naprawdę mamy tu do czynienia z religią demona, czemu wcale nie przeczy, iż ruskim zwyczajem kacapy zrobiły z niej toporne dicho i kiczowaty cyrk na lodowisku zarazem - a tak szydzono z Lichenia... kufa mać, lepiej toż obaczcie!
Wszakże nie oznacza to, iż w pozornej kontrze mamy równie głupio pajacować z flagami Ukrainy, wznosząc jeszcze przy tym banderowskie okrzyki. Bez złudzeń: obecnie za naszą wschodnią granicą walczą zaciekle ze sobą dwie posowieckie mafie, i w naszym żywotnym polskim interesie jest wesprzeć w tym konflikcie mniej dla nas groźną z nich, bo słabszą. Przypominam, że Ukraina wyrzekła się broni jądrowej i o tyle dobrze, iż w przeciwnym wypadku mielibyśmy pewnie już tam wojnę nuklearną, nie zaraz na miarę Hiroshimy oczywiście, jednak nie mam złudzeń, że obie strony konfliktu zawahałyby się jej użyć, gdyby tylko doszło do zwarcia już na całego. Bowiem powtórzmy na com zwracał uwagę poprzednio - obecnie zmagają się z Rosją na Ukrainie żadni tam ''banderowcy'' jak bredzą mentalne kacapy, lecz postkomuchy i sowieciarze, wyszkoleni jeszcze na radzieckich akademiach wojskowych. Znają stąd świetnie taktykę i metody walki Rosjan i dlatego całkiem dobrze sobie z nimi radzą, zupełnie jak wspominani w poprzednim tekście Czeczeńcy. Przecież przywódca Iczkerii, czyli niepodległej Czeczenii Dżochar Dudajew był generałem Armii Czerwonej, dowodzącym eskadrą strategicznych bombowców mających obrócić w promieniotwórcze zgliszcza metropolie Europy Zachodniej, w razie konfliktu ZSRR z krajami NATO. Wśród jego bojowników nie brakowało byłych Specnazowców rodem z Kaukazu, wyszkolonych przez Sowietów w bestialskich i terrorystycznych sposobach walki, a choć zdarzały się tam podejrzane kreatury, o ile nie wprost agenci Moskwy jak Szamil Basajew, nikt rozsądny nie będzie twierdzić, iż wojny czeczeńskie lat 90-ych były jakowąś ''ustawką'' i tylko medialnym spektaklem, na którym nie ginęli po obu stronach masowo ludzie, tak żołnierze co cywile. Owszem, to Gorbaczow ponosi sporą odpowiedzialność za ich wybuch, ten cacany dla Zachodu radziecki przywódca od ''pierestrojki'', gdyż w zgubnej dla siebie rywalizacji z Jelcynem podsycał separatyzmy etniczne i religijne rozrywające ZSRR. Imperium sowieckie upadło bowiem dlatego, iż sama Rosja miała już go serdecznie dość i chciała pozbyć się tegoż brzemienia, a Putin jako polityczna kreatura klanu Jelcyna, kontynuuje dzieło owego rosyjskiego nacjonalisty rozwalając poradziecką zonę. Co za groteskowa ironia, że były kagiebista dokonuje inwazji na bratni, słowiański a do tego ruski kraj pod pretekstem, jakoby ukraińska państwowość stanowiła ''sztuczny twór Lenina''! Przyjrzyjmy się stąd, jacy to konkretnie ludzie dowodzą armią bojowników, stawiających zaciekły opór jego wojskom. Otóż jedynym bodaj ''banderowcem'' w sztabie ukraińskiej armii jest Oleg Mikac, odpowiedzialny właśnie teraz za obronę kraju na kierunku donbaskim. Faktycznie startował on nawet bez powodzenia w wyborach do ukraińskiego parlamentu z list ''Prawego Sektora'', tyle że to pierwszy wysokiej rangi dowódca ukraiński po rozpadzie ZSRR, który nigdy nie służył w Armii Czerwonej... Od biedy ''nazistą'' w putinowskiej nomenklaturze paranoicznej rzecz jasna, można by nazwać jeszcze Ołeksandra Kosińskiego, komandosa wyszkolonego przez Amerykanów i Brytyjczyków, który walczył w szeregach ochotniczego batalionu ''Ajdar'' w trakcie wojny w Donbasie. Obecnie pełni on funkcję starszego sierżanta sztabowego o ile dobrze pojmuję, bowiem nie znam się na stopniach wojskowych a jedynie staram wierne zdać sprawę z tego, jak się rzeczy mają naprawdę wbrew propagandzie Moskwy. I tyle właściwie tych ''banderowców'', jacy robią tu za kwiatek do ''czerwonego'', poradzieckiego kożucha wśród najwyższych rangą ukraińskich wojskowych. Wprawdzie głównodowodzący armią Ukrainy gen. Walerij Załużny, jak i stojący na czele wojsk broniących południa kraju Andrij Kowalczuk, kończyli ukraińskie państwowe uczelnie wojskowe w drugiej poł. lat 90-ych, czyli już po uzyskaniu formalnej niepodległości przez Kijów, obaj też cieszą się zaufaniem ze strony NATO. Pomnijmy wszakże, iż ukraińskie wojsko zostało oficjalnie zdesowietyzowane, wyzbywając się poradzieckich odznaczeń i takiegoż nazewnictwa jednostek dopiero... pod koniec 2015, a więc ponad rok po wybuchu wojny w Donbasie!
Czy może więc dziwić, że obecny szef sztabu generalnego armii Ukrainy Serhij Szaptała, ukończył
jeszcze przed upadkiem ZSRR w 1990 r. kijowską ''czerwoną'' akademię
wojskową im. Frunzego, bolszewickiego dowódcy z czasu wojny domowej w Rosji, prawdopodobnie ''zginiętego'' z rozkazu Stalina? O tym w biogramie ukraińskiego wojskowego na polskiej Wikipedii rzecz jasna nie przeczytamy, dobrze chociaż, iż nasze krajowe źródła nie kryją, że jego zastępca Wiktor Bokij ''w 1992 r. ukończył Akademię Wojskową w syberyjskim Omsku''. Jeszcze
''wyrazistszym'' przykładem ''czerwonej generalicji'' walczącej z Putinem, jest dowódca połączonych sił zbrojnych
Ukrainy gen. Serhij Najew - absolwent moskiewskiej akademii wojskowej
kształcącej kadry dowódcze rocznik '91. Służył jako oficer w wojskach
radzieckich w byłej NRD w trakcie ich wycofywania do krajów d. ZSRR,
później zaliczył dwuletnią służbę w rosyjskiej armii na Syberii i
dopiero w '93 r. znalazł się w ukraińskim wojsku. Co ciekawe, jego młodszy brat pozostał na Krymie po
zajęciu półwyspu przez Rosję, czego Najew bynajmniej nie kryje. I
zast. szefa sztabu Ukrainy gen. Ihor Kolesnyk ukończył sowiecką
akademię wojskową w Kijowie w 1983 r., po czym odbył rzecz jasna służbę w ''krasnej
armii'', zaś inny
zastępca szefa sztabu gen. Radion Timoszenko w tymże wojsku stacjonował od
końca lat 70-ych min. w jednostkach z Azji Centralnej, w
wojskach ukraińskich znalazł się dopiero w '94 roku. I tak można by jeszcze długo wyliczać biogramy ukraińskich generałów z radziecką przeszłością, jak choćby byli szefowie Sztabu Generalnego Rusłan Chomczak i Wiktor Mużenko, albo Oleg Gulak, Ołeksandr Łokota, Artur Artemenko czy Ołeksandr Pawliuk. Owszem, zdarzają się i ''świeżaki'', obok pomienionych Kosińskiego i Mikaca tacy jak dowódca ukraińskich oddziałów szturmowych Maksym Mirchorodzkij. Nie oni jednak nadają ton w tym mocno ''czerwonym'' gronie, jakie stanowi ukraińska generalicja, stąd kłamstwem jest co piszą niektóre polskie media, jakoby ''starych, kształconych jeszcze w czasach ZSRR
dowódców zastąpiło nowe pokolenie, w większości z doświadczeniem bojowym
wyniesionym z walk w Donbasie.'' A jakby tego było mało obecny szef wywiadu zagranicznego Ukrainy Ołeksandr Litwinienko, to ''szyfrant'' po czekistowskiej akademii im.
Dzierżyńskiego w Moskwie... Natomiast ichnia Prokurator Generalna Irina Wenediktowa wywodzi się a jakże z rodziny poradzieckich ''resortowców'' - ot, same ''faszysty'' z tych ''ukrów''! Przypomina to jako żywo omawiany tu przypadek Bośni i Hercegowiny, na której czele wprawdzie stanął były ''opozycjonista-islamista'' Izetbegowić, ale dowódcami muzułmańskiego wojska zostali oficerowie jugosłowiańskiej do niedawna armii, tacy jak Rasim Delić, Sefer Halilowić, Stjepan Šiber czy też Atif Dudakowić. Wszyscy co do zasady takie same postkomuchy, jak serbscy wojskowi z którymi zaciekle walczyli, tyle że w przeciwieństwie do tamtych antyrosyjscy. Zresztą sam Tito, choć wściekły bolszewik, był jednak antysowiecki, gdyż obawiał się, że ''towarzysze radzieccy'' pozbawią go władzy w ramach ''bratniej pomocy''. Przypominam też, że niedawno mieliśmy kolejną odsłonę permanentnej wojny Azerów z Ormianami o Górny Karabach, gdzie tak naprawdę starły się dwa postradzieckie nacjonalizmy, jeden w formie islamu, drugi zaś chrześcijaństwa. Nikt jakoś nie pierdolił wtedy głośno, że to ''medialna ustawka'' pomiędzy komuchami, a że każda pliszka swój ogon chwali w ramach walki informacyjnej, to nie żaden powód, aby bełkotać o całkowitej ''wirtualności'' zmagań na Ukrainie.
Doprawdy trzeba być faktycznie mentalnym kacapem ze śmierdzącą ruską onucą zamiast mózgu, aby dalej wierzyć w podobne brednie putinowskiej propagandy, tak durnej przy tym i chamskiej, że aż wykręca od niej człowiekowi flaki. Trudno bodaj też o lepszy dowód tym razem prawdziwego rozpadu ZSRR, co powyższa wyliczanka obecnych dowódców i polityków z radziecką przeszłością, naparzających się teraz zaciekle z byłym czekistą, który zmierza do likwidacji postsowieckiej republiki Ukrainy! Nie może stąd dziwić, że ichni minister Obrony Narodowej Ołeksij Reznikow również odbył w latach 80-ych służbę w radzieckiej armii, konkretnie w jej wojskach lotniczych, ale jakiego to państwa tego już nie dowiemy się z jego polskiego biogramu na Wiki. Natomiast Ihor Łapin, jeden z dowódców pomienionego wyżej batalionu ''Ajdar'', był politrukiem w armii schyłkowego ZSRR. Kto chce, wysnuje z tego ''spiskową teorię'' jakoby wojna na Ukrainie była ordynarną ustawką komuchów, tylko że w takim razie na to samo miano zasługują wojny w Czeczenii, lub opisany pokrótce w poprzednim tekście konflikt w byłej Jugosławii. Co do mnie wolę w tym widzieć autentyczny rozpad posowieckiej zony, na którym jako Polska możemy sporo ugrać, acz wiąże się to dla nas ze sporym ryzykiem. Nie mamy jednak wyjścia, to nie my postawiliśmy kraje regionu w takowej sytuacji, tylko Rosja pod przewodem Putina. Wszczęła bowiem wojnę, gdyż jest za słaba już na samodzielne zbudowanie imperium, wbrew temu co bredzi Sykulski, wszystko zresztą co ten gad ma do powiedzenia na temat polityki Moskwy należy czytać zupełnie na opak. Na tym tle blasku nabierają okazuje się nawet tak odrażające postacie jak Zełeński, odgrywający właśnie rolę życia jako przywódca walczącego z obcą agresją państwa. Zastanawiające jest to medialne bohaterstwo u człowieka, w którego otoczeniu roiło się od powiązanych z Rosją kreatur, jak choćby Rusłan Demczenko - I zastępca sekretarza Rady Obrony Narodowej i dyplomata, a zarazem wychowanek kagiebistowskiej szkółki im. Andropowa w
Moskwie. ''Żydobanderowiec'' Ihor Kołomojski, który swego rasowego pobratymcę wylansował na prezydenta Ukrainy, otwarcie postuluje ''zwrot ku Rosji'' w polityce Kijowa, strasząc przy okazji chamsko Polskę najazdem ruskich czołgów na Warszawę i Kraków. Najwidoczniej więc postsowieckie elity krajów b. ZSRR załatwiają brudne porachunki między sobą kosztem ruiny, cierpień i śmierci swych obywateli, cóż to dla tych bolszewickich sukinsynów, przywyklim. Nie ma co się jednak obrażać na rzeczywistość, lecz podchodzić do sprawy bez zbędnej egzaltacji, ale i histerii czy udawania brytyjskiej ''splendid isolation'' jak tuman Warzecha, z którego połowa polskiego TT totalnie już szydzi i słusznie - wiadomo: raz korwinowiec, zawsze korwinowiec. Zamiast więc tracić czas na jałowe spory, pora może zastanowić się o co chodzi w tym konflikcie Putinowi i samej Rosji, oraz jaki by zapanował ład w kontynentalnej Europie, gdyby co nie daj wygrała. Zresztą nie łudźmy się, Zachód w końcu coś jej tam da, pytanie tylko ile a to już zależy od wyniku militarnego i politycznego rozstrzygnięcia nad Dnieprem. W tym akurat rację ma Zelig, pisząc: ''jeśli nasze libki chcą kraju, który wypnie się na Ukraińców, zapewni niskie podatki z wieloma możliwościami ich unikania, odbierze socjal, z większości obywateli uczyni tanią siłę roboczą i pozwoli się pławić w tanim paliwie, to informuję, że tym krajem jest Rosja''. Faktycznie, zdecydowanie zbyt mało mówi się u nas w Polsce, że ogromna większość rosyjskich mężczyzn nie ma szans dożyć do emerytury, po podwyższeniu limitu wieku przez putinowski neoliberalny w tym względzie reżim. Moskwa oferuje zagranicznym inwestorom prawdziwie ''wolny rynek'', jeśli idzie o rabunkową eksploatację zasobów naturalnych, co i barbarzyńskie obchodzenie się z tubylczą ludnością, poddaną władzy knuta. Nie dziwota stąd, że wiele zachodnich koncernów ''wolnego świata'', opornie podchodzi do perspektywy wycofania biznesów z tego mafijnego państwa jakim jest Rosja. Na liście nie brak wrażej amerykańskiej siecówki gastronomicznej KFC, o której to pisaliśmy niedawno w kontekście narzucanych przez lokalne władze syberyjskiej Chakasji radykalnych obostrzeń ''antypandemicznych''. Rujnują one miejscowych drobnych przedsiębiorców, lecz może je mieć w dupie ''zagraniczny agent'' z kraju wspierającego znienawidzonych ''ukrów'', bo ma glejt samego ''katechona'' na Kremlu. Z Putinem więc jest jak z Gestapo - zapłacisz, a dostawią cię z getta bezpiecznie na szwajcarską granicę, choćbyś miał semickiego nochala jak Barbra Streisand! Nie, to pożegnaj się nie tylko z kasą, ale i życiem - proste, bandyckie zasady ''worów w zakonie'' i takiż knajacki język przywódców skurwiałego kraju zwanego Moskowią. Póki co KFC pod presją polityczną i finansową zawiesił jedynie działalność w Rosji, bardzo dobrze ale ponieważ to ''perspektywiczny'' dla firmy rynek, jak stwierdza oficjalnie jej zarząd, wątpię by wytrwał w bojkocie świadczenia usług na dłuższą metę.
Co więc się stanie, jeśli kacapia co nie daj zwycięży jednak, choćby mocno poraniona stratami zadanymi jej przez ''pobratymczą'', także ruską przecież Ukrainę? Pomnijmy bowiem, że ta wojna toczy się tak naprawdę na dwóch frontach, nie tylko militarnym na Wschodzie, ale i politycznym oraz gospodarczym na Zachodzie. Dzieje się tak, gdyż Niemcy wespół z Rosją postanowiły zniszczyć podmiotowość państwową i narodową tak Ukrainy, co i Polski. Dla tej ostatniej powiedziałbym wręcz, iż głównym wrogiem jest obecnie przede wszystkim zachodni sąsiad, a dopiero później wschodnie monstrum. Nie łudźmy się, że Berlin nam odpuści w związku z obecną dramatyczną sytuacją w regionie, wręcz przeciwnie - tym bardziej będą nas cisnąć za pomocą Brukseli, mniejsza już czy przez rzekomy brak ''praworządności'', albo niewystarczające w opinii Niemców dogadzanie pedałom, pretekst zawsze się znajdzie. Nie wiem czego trzeba jeszcze, by stało się jasnym, że PO wraz Lewicą i PSL to autentyczna V kolumna, a nie żaden wymysł PiSowskiej propagandy. Oni właśnie ponoszą bezpośrednią odpowiedzialność za rządy formacji Kaczyńskiego, dlatego każdy zwolennik ruchu ''ośmiu gwiazdek'', gdyby miał choć odrobinę rozumu, tym bardziej powinien napierdalać w Platformę, peezelaków czy lewactwo [ oczywiście daremne szukać śladu choćby podobnej refleksji u tego typu idiotów ]. Trzeba więc być politycznym debilem, by z aprobatą pierniczyć jak Jarosław Wolski w wywiadzie co następuje:
''Myślę, że w Niemczech przyszedł czas generałów, nie polityków. Słowem: politycy niemieccy zaczną słuchać generałów, którzy od dawna mówili, że Bundeswehra musi rozwinąć pewne zdolności i jest za mała w stosunku do potrzeb. Osobiście mnie to cieszy, bo Niemcy uważają, że najważniejszą tarczą dla nich jest Polska. Połączenia gospodarcze między nami są tak silne w tej chwili, że dla nich absolutnie kluczowym interesem jest nasza obecność w orbicie wpływów Unii Europejskiej. Stąd można się spodziewać, że Niemcy naprawdę poważnie będą podchodzili do sojuszniczych zobowiązań względem Polski.''
- zakładając nawet, że autor tych słów ma rację, i Niemcy rzeczywiście dokonały z dnia na dzień radykalnego zwrotu w swej polityce wobec Rosji, okazując się wiarygodnym członkiem NATO, co jest nader wątpliwe bardzo oględnie zowiąc, oznaczałoby to, iż Polska stanie się niemiecką marchią owszem dozbrajaną obficie przez Berlin i wspieraną przezeń kapitałowo, lecz za cenę całkowitego już podporządkowania politycznego i gospodarczego. Narażoną w dodatku z racji swego ''pogranicznego'' charakteru na ataki słabnącej i przez to właśnie coraz bardziej agresywnej w swej nieobliczalności Rosji. Nie wyznaję się na militariach jak szczerze powiadam od dawna, stąd nie mnie oceniać kompetencje Wolskiego jako ''eksperta ws. wojskowości'', aczkolwiek zastanawiające jest branie przezeń za dobrą monetę rosyjskiej dezinformacji, jakoby Moskale dokonali inwazji na Ukrainę siłami zaledwie 200 tysięcznej armii. Co do mnie wolę już polegać na opinii zawodowych żołnierzy, jak choćby gen. Samol, który jako przysłowiowy PRL-owski ''trep'' [ w kontekście ww. ukraińskich wojskowych to żadna obelga ] doskonale orientuje się w metodach Rosjan, stąd zapewnia o zgromadzeniu przez nich przedtem liczących co najmniej pół miliona wojsk na granicy. Sam Wolski zresztą przyznaje otwarcie w rzeczonym wywiadzie, że mylił się co do krytycznej początkowo oceny WOT, jak i polityki zbrojeniowej polskiego rządu, tak czy siak niezależnie od kwestii militarnych powtórzę to polityczny dureń i szkodnik jest, skoro każe nam wierzyć w ''dobrą wolę'' niemieckich władz ws. Ukrainy. Przecząc sobie przy tym, bowiem z jednej gada jakoby Francja ''przymusiła'' Niemcy do zmiany swego haniebnego, prorosyjskiego stanowiska [ prędzej już połączony blok anglosaski Wlk. Brytania/USA ], z drugiej zaś trafnie skądinąd zwraca uwagę, iż tak nagły zwrot w przypadku Berlina nie mógł być przypadkowy, lecz przygotowywany po cichu od dawna i obecna wojna stanowiła dlań jedynie pretekst. Co do mnie, nie wierzę weń ani trochę - Niemcy zbyt wiele zainwestowały politycznie i nade wszystko kapitałowo w Rosję, by ot tak wszystko teraz porzucać. Hołdujących podobnym mrzonkom odsyłam do wywiadu z ''opozycyjnym'' rosyjskim dziennikarzem Siergiejem Dorienką, który to w rzeczywistości wykreował medialny wizerunek Putina, jako ''męża opatrznościowego'' i ''katechona''. Z bezwzględną szczerością klarował w nim, iż jedynym w oczach Rosji partnerem godnym rozmowy w Europie są Niemcy, a o krajach pomiędzy jak Polska wyrażał się per ''cieśniny''. Taki to mamy realnie status zarówno dla Moskwy jak i Berlina, najwyżej karty przetargowej we wzajemnych rozgrywkach i na nic więcej liczyć z ich strony nie możemy, póty sami tego na nich nie wymusimy. Zapomnijmy więc o sentymentach, nic bowiem one nie znaczą w realnej polityce o jakiej tyle rozprawiają kompletni frajerzy, nabierający się na ''słowiańskie braterstwo'', tudzież ''europejskie wartości'', których nie ma. Parszywy Szkop właśnie dowodnie okazuje ile są one dlań warte, cynicznie wykorzystując kryzys uchodźczy a wkrótce może nawet i katastrofę humanitarną wskutek rosyjskiej agresji na Ukrainę, do bezlitosnego flekowania Polski nie tylko politycznie, co nade wszystko finansowo. Opłacona zaś przezeń rodzima kanalia, gdy tylko kremlowska swołocz dokona podmiany na kogoś o bardziej strawnym dla Zachodu stosunku do LGBT co ''katechon'', będzie nam rychło zachwalać Rosję jako wzorzec liberalnego prawa aborcyjnego z równą gorliwością, jak dziś pajacuje z flagami Ukrainy i śle twitterowe gromy na głowę Putina. Na szczęście dla nas wariant ''spiskowy'', czyli przewrotu pałacowego w Moskwie, jest raczej mało prawdopodobny, póki co obowiązuje wersja, że jakiś wraży agent ''oszukał'' dobrego cara-batiuszkę. Bardzo chciałbym mylić się w sprawie obecnych relacji Niemcy-Rosja, sam nie cierpię ludzi co zawsze muszą mieć rację, ale w tym wypadku niestety wygląda, że tak właśnie rzeczy się mają. Najlepiej widać to po nagonce w Niemczech na Schroedera, okazuje się bowiem, że Berlin nie tyle chciał zrobić zeń ''kozła ofiarnego'' wobec porażki swej dotychczasowej proputinowskiej polityki, co nade wszystko storpedować próby mediacji między Ukrainą a Rosją w obecnym konflikcie. Wyszło na jaw dopiero co, iż to sam rząd w Kijowie zwrócił się do starego wygi, by ten wykorzystał swe wpływy w Moskwie dla zmiękczenia nieprzejednanego stanowiska Kremla, na co tenże chętnie przystał, bo mu sankcje brużdżą w interesach z Gazpromem. Czekam też na podobne nałożone przez UE na Putina i jego reżim za wywołanie ''katastrofy klimatycznej'' wojną na Ukrainie - taki jeden czołg choćby, ile to żelastwo spala szkodzących planecie paliw kopalnych, w ostateczności dla Timmermansa ujdzie nawet ''inwazja humanitarna'' rosyjskich wojsk, ale tylko o napędzie elektrycznym!
W podsumowaniu naszych rozważań wypada jeszcze zacytować wybitnego nazistowskiego teoretyka prawa Carla Schmitta. Konkretnie przytoczyć fragmenty jego wykładu wygłoszonego na parę miesięcy przed wybuchem II wojny światowej, a wydanego później pod tytułem: ''Porządek wielkoobszarowy w prawie międzynarodowym''. Zasadniczą jego tezą jest przeświadczenie, zgodne z nazistowskim imperializmem głoszącym, jakoby nastąpił ''koniec państw narodowych'' i ich zniesienie na rzecz mocarstwowej Rzeszy. Nie oznacza to bynajmniej formalnej likwidacji państw i narodów jako takich, [ przynajmniej tych uznanych za ''postępowe'' w swej ''aryjskości'' ], lecz bezwzględne podporządkowanie słabszych z nich najsilniejszemu w danym regionie świata, ubrane przez niemieckiego jurystę w gładkie i oględne formuły prawne. Pomnijmy wszakże, iż Grossraum o jakim tu mowa, czyli budowany właśnie na krwi Ukraińców, a może wkrótce i Polaków wielkoobszarowy porządek kontynentalny IV Rzeszy Europejskiej, to jednak wciąż nie hitlerowski Lebensraum z nieuchronnie towarzyszącym mu masowym ludobójstwem, w ramach polityki ''germanizacji ziemi a nie krwi''. Nie ma więc co histeryzować, ale podejść do tego jako wyzwania i pobudki ku mobilizacji narodowej. Jakże aktualnie brzmią uwagi Schmitta w obecnym kontekście po niemal 100 latach od ich wygłoszenia:
''Kiedy upadają państwa i toczy się walka o nowe porządki, z całą wyrazistością uwidacznia się struktura systemów prawa międzynarodowego przyporządkowanych starym krajom. Odpadają wtedy odwodzące od zasadniczej kwestii - którą jest zawsze kwestia przestrzeni - przemalowania wtórnego pozytywizmu. Dominujące i stanowiące nośnik wszystkiego podstawowe pojęcia każdego prawa międzynarodowego, wojna i pokój, uwidaczniają się w całym swym konkrecie związanym z daną epoką i jawnie ukazuje się charakterystyczne dla każdego systemu prawa międzynarodowego wyobrażenie przestrzeni Ziemi i jej przestrzennego podziału. Horyzont tego prawa zamykała nam dotąd wielowiekowa ciasnota niemieckiego myślenia o państwie, prawie zawsze będącego myśleniem małego lub średniego państwa. Dziś jest przezwyciężana z tą samą prędkością, z jaką następują wielkie militarne i polityczne wydarzenia, torując drogę rozpoznaniu, że prawdziwymi ''kreatorami'' prawa międzynarodowego nie są państwa, lecz Rzesze. [...] Z chwilą jednakże uznania Rzesz, a nie państw za prawotwórcze nośniki rozwoju prawa międzynarodowego terytorium państwowe przestaje być jego jedynym wyobrażeniem przestrzeni. Terytorium to ukazuje się wtedy jako coś, czym w rzeczywistości jest, jako jedynie pewien przypadek wyobrażeń przestrzennych możliwych od strony prawa międzynarodowego, mianowicie przypadek zabsolutyzowanego wówczas, a dzięki pojęciu Rzeszy zrelatywizowanemu pojęciu państwa. Inne, dziś niezbędne pojęcia przestrzeni to w pierwszej kolejności ziemia, którą w specyficzny sposób [?] trzeba przyporządkować narodowi, a potem przyporządkowany Rzeszy, sięgający poza ziemię narodu i terytorium państwa, wielki obszar kulturalnego i gospodarczo-przemysłowo-organizacyjnego promieniowania. Powtórzmy w obliczu nowych nieporozumień wokół wcześniejszego ujęcia: Rzesza nie jest po prostu powiększonym państwem, tak jak wielki obszar nie jest powiększonym małym obszarem. Rzesza nie pokrywa się też z wielkim obszarem, ale każda Rzesza ma pewien wielki obszar i dzięki temu rozciąga się na państwo określone przestrzennie wyłącznością swego terytorium i na narodową ziemię danego narodu. Twór władzy bez tego, wielki obszar spinający sklepieniem terytorium państwowe i ziemię narodową nie byłby Rzeszą. Także w dotychczasowej historii prawa międzynarodowego, która w rzeczywistości jest historią Rzesz, nie było Rzeszy bez wielkiego obszaru, choć jego zawartość, struktura i spójność różniły się zależnie od epoki. [...] Miary i mierniki naszych wyobrażeń przestrzeni faktycznie zmieniły się w istotny sposób. Ma to kluczowe znaczenie także dla rozwoju prawa międzynarodowego. Prawo to w XIX-wiecznej Europie o słabym środku i z zachodnimi mocarstwami w tle jawi nam się dziś jak mały świat w cieniu olbrzymów. Ten horyzont nie jest już możliwy dla nowocześnie pojmowanego prawa międzynarodowego. Dziś myślimy globalnie i wielkoobszarowo. [...] Idea Rzeszy Niemieckiej jako jednego z nośników i kreatorów prawa międzynarodowego byłaby wcześniej utopijnym marzeniem, a zbudowane na nim prawo międzynarodowe - prawem tylko życzeniowym. Dziś jednak powstała potężna Rzesza Niemiecka. Środkowa Europa ze słabej i bezbronnej stała się mocna i niezwalczona, zdolna swej wielkiej idei politycznej poszanowania każdego narodu jako rzeczywistości życiowej ukształtowanej przez jej specyfikę i źródło, krew i ziemię zapewnić promieniowanie na terytoria środkowej i wschodniej Europy oraz odeprzeć ingerencje obcych, antynarodowych sił. Czyn Führera zagwarantował tej idei naszej Rzeszy polityczną rzeczywistość, historyczną prawdę i wielką przyszłość w sferze prawa międzynarodowego.''
- dodajmy, obecnie tym führerem wcielającym zbrojnie w czyn ideę Wielkiej Rzeszy Europejskiej ''od Atlantyku po Pacyfik'', okazuje się rosyjski katechon... Poświęcający dla tegoż celu na naszych oczach bratni słowiański, a do tego ruski naród, o ile nie zostanie powstrzymany nad Dnieprem, co daj Boże! Trzeba bowiem pamiętać, że wraz z gwałtownym ubywaniem ludzi i zasobów materiałowych w Europie, będzie postępował brutalny proces koncentracji władzy w nielicznych ośrodkach na miejscu. Wiedzą o tym zarówno Moskwa jak i Berlin, stąd przystąpiły do równania gruntu pod przyszłą ''wielkoobszarową'' wspólnotę na skalę kontynentu, ową ''IV Rzeszę'' wspomnianą w tytule niniejszego tekstu. Czyż muszę jeszcze mówić, że w razie powodzenia będzie to oznaczać zmiażdżenie tak Polski jak Ukrainy i pomniejszych państw regionu, środkami militarnej tudzież finansowej i politycznej presji, stosowanymi przez oba z pomienionych krajów? Na tym tle dopiero widać całą głupotę i krótkowzroczną nędzę polityki Orbana, niewolniczo wprost uzależnionej od Berlina, bowiem obecne Węgry to jedna wielka niemiecka montownia. Nie zdadzą się nam też na nic skandaliczne z polskiej perspektywy, duporealistyczne kocopoły Mearsheimera. Przy całej swej
niewątpliwej inteligencji nie pojmuje on bowiem jednego: że Rosja powstała jako
peryferyjne państwo europejskie, które dąży od swego zarania do ostania
się jednym z głównych mocarstw Europy. A na drodze ku temu z
konieczności stoją jej takie państwa Europy Wschodniej [ błędnie zwanej z
niemiecka ''środkową'' ] jak Ukraina czy Polska właśnie, dlatego musimy
zadbać o ''bufor'' na wschodzie blokujący ekspansję Moskwy, żywotnie
zagrażającej naszej egzystencji jako państwa i narodu. Dziś nie tyle
przez zabór terytorium, co dławienie wespół z Niemcami naszych aspiracji
politycznych i ekonomicznych prowokacjami granicznymi, szantażem
surowcowym, a w końcu może i nawet otwartą agresją militarną. Tak więc to nie NATO sprowokowało Rosjan do agresji na
Ukrainę, tylko oni sami wykorzystują obecną słabość Zachodu na czele z
USA do wypchnięcia Amerykanów z Europy, które jak słusznie spostrzegł Mearsheimer, oznaczać będzie koniec nie tylko Paktu, ale i samej UE. Wychodzi tu
jeden z podstawowych mankamentów teorii amerykańskiego politologa, która generalnie trafnie opisuje ''koncert mocarstw'', ale
nie mówi właściwie nic jak w jego obliczu radzić sobie mają małe i
średnie państwa jak nasze, co sam przyznał indagowany na tę okoliczność przez Bartłomieja Radziejewskiego. Poza tym jeśli ''Ameryka
jest fundamentalnie liberalnym krajem'' wedle słów Mearsheimera, nie mogła
prowadzić innej polityki jak ta w dobie rzekomego ''końca historii'',
bez wyrzeczenia się swych podstaw ustrojowych, nawet jeśli korygowanych
wymogami realpolitik. Obecne sole trzeźwiące w postaci kontry ze strony
innych mocarstw, mogą więc tylko wyjść jej na zdrowie, niestety nie
można tego samego powiedzieć o krajach naszego regionu, tu sytuacja jest
patowa jak trafnie spostrzegł Radziejewski: wbrew Mearsheimerowi
rozszerzenie NATO na wschód jest w polskim interesie, ale Zachód obecnie
nie ma na to wystarczającej siły, a wątpię by państwom Europy
wschodniej udało się samym powstrzymać ekspansjonizm Moskwy nawet przy
wsparciu Amerykanów, i to jeszcze z niemal jawnie sabotującymi nasz
wysiłek obronny Niemcami i Francją za plecami, w tym sęk. Obym jednak nie miał racji, póki co zbrojny opór Ukrainy dowodem, że można pomieszać Moskwie jak i Berlinowi szyki, tak więc ''ruskie piderasy zdochnitie bladz'!'', jak głosi ten cudnie ''homofobiczny'' zapis militarnych zmagań z rosyjskim monstrum. Widok masy zniszczonego sprzętu putinowskiej armii, czołgów i transporterów opancerzonych wraz z ciężką artylerią, raduje me serce i mimo wszystko cieszę się, że doczekałem tego stąd proszę o więcej:).
I na sam koniec jako postscriptum właściwie, krótka uwaga co do ''przeklętej kwestii ukraińskiej''. Nie łudźmy się - wkrótce opadną emocje i obudzimy się ponownie z ciężkim kacem w II Rzeczpospolitej, jak trafnie wskazuje Wojciech Stanisławski na łamach ''Nowej Konfederacji''. Przy czym dodam od siebie, nie tyle należy obawiać się powrotu terroryzmu rusińskich ''faszystów'', co raczej nowej partii komunistycznej Zachodniej Ukrainy - wystarczy uświadomić sobie, jaki eksplozywny potencjał zawiera relacja: polski pracodawca vs. ukraiński lub białoruski pracownik, o ile barbarzyńskie stosunki pracy nad Wisłą nie ulegną wreszcie ucywilizowaniu! Temat godny osobnego omówienia, lecz nie czuję się w nim kompetentny, stąd jedynie sygnalizuję problem. Oczywiście do liberalnych debili z Kucfederacji to nie dotrze, będą sadzić wolnorynkowe farmazony nawet, kiedy rusińscy prole poczną zarzynać w odwecie polskich ''januszy byznesu'' w ramach nowej ''koliszczyzny''. Jedno wiem na pewno: powinniśmy jako Polacy unikać w naszym stosunku do bratnich słowiańskich nacji ze Wschodu zarówno śmiesznych póz ''zachodnioeuropejskich kolonizatorów'', jakie zwykle niestety przybieramy, co i powielania okcydentalnego ''brzemienia białego człowieka'' w lokalnym wydaniu. No chyba, że chcemy skończyć jak polski szlachcic Włodzimierz Antonowicz, który ostał się świadomie ukraińskim działaczem niepodległościowym Wołodymyrem Antonowyczem. Na zarzuty zdrady narodowej ze strony przedstawicieli swej warstwy społecznej, odpowiadał śmiało: ''jestem renegatem i szczycę się tym tak samo, jakbym w Ameryce szczycił się, że z plantatora stałem się abolicjonistą''. Przewiduję wkrótce w III RP wysyp podobnie ''nawróconych'', jaja to dopiero będą jak tow. Zandberg czy Żukowska przywdzieją w tym celu ukraińskie koszule, ''żydokomuna'' ma przecież genetyczną skłonność do chucpy... Tak to tutaj ostawiam dla otrzeźwienia, które przyjdzie nieuchronnie wraz z dotkliwym dziejowym kacem. Przeklęte kacapy i germańska dzicz postawiły nasze narody w sytuacji przymusowej współpracy, inaczej przepadniemy z kretesem, by jednak do niej doszło realnie, nie możemy opierać zgody na wzajemnych kłamstwach co do naszej trudnej historii. Rosyjski ''katechon'' dał nam przykład jak mit Wojny Ojczyźnianej z niemiecką przecież III Rzeszą, przekuć we wzajemną zgodę między Moskwą a Berlinem. Uczmy się więc odeń, nie powielając wszakże jego błędów, abyśmy nie stworzyli czegoś równie monstrualnego, jak pomieniona na wstępie ''wojenna cerkiew'' i otaczający ją militarny plac zabaw, przyuczający rosyjskie dzieci od maleńkości do roli mięsa armatniego w ramach ''russkiego miru'' - precz!