sobota, 27 lutego 2021

Jaro Bratkiewicz - uosobienie nędzy [anty]polskiej ''polityki wschodniej'' III RP.

Odpoczniemy jednak mimo zapowiedzi od afrykańskiej tematyki na moment, aczkolwiek nadal pozostaniemy w kręgu rozważań o neokolonialnym w istocie statusie Polski, oraz innych państw regionu Europy Wschodniej z Ukrainą na czele. Asumpt do niniejszego wpisu dała wieść od znajomego, o świeżo wydanej przez Universitas pracy, właściwie pamflecie na ponad 700 stron [!] pod pretensjonalnym acz znamiennym wielce tytułem: ''Eurazjatyzm na wspak. Polscy tradycjonaliści przeglądają się w zwierciadle Eurazji i udają, że to nie oni''. Żeby było zabawniej, rzecz ukazała się z rekomendacją ''samego'' Michnika - doprawdy nie pojmuję komu jeszcze może imponować stary pajacyna, chyba już tylko skończonym ''KODerastom''. Autorem pomienionego wysrywu przegenialnego zapewne ''dzieła'' jest wspomniany w tytule Jarosław Bratkiewicz, którego osobie warto poświęcić nieco uwagi, bowiem jak to wyłożono na wstępie ucieleśnia wprost całą nędzę dotychczasowej pożal się ''polityki wschodniej'' III RP. Dzięki temu ujrzymy w ostrym świetle, z jakich to przyczyn służyła ona dotąd realizacji agendy Zachodu jak i w gruncie rzeczy samej Rosji, nie zaś naszym żywotnym interesom państwowym i narodowym. Tak więc krótko o zjebie: jest on co ciekawie absolwentem ufundowanej jeszcze za Stalina a istniejącej do dziś moskiewskiej szkoły dyplomacji, podobnie jak i obecny minister spraw zagranicznych Rosji Ławrow, acz niestety jak się przekonamy wyciągnęli odmienne całkiem nauki z lat studiów. Ruski niedźwiedź bowiem jest zwolennikiem srogiego i trzeźwego przez to realizmu w polityce, zaś u polskawego jedynie mentalnego kundla tradycyjnie frazes robi za rzeczywistość [ a może tylko realizują powierzone sobie inne zadania... ]. Imć Bratkiewicz, choć urobiony w stalinowskiej szkółce mentalny sowiet, po powrocie do PRL ostał się jednak koncesjonowanym ''opozycjonistą'' - niestety znaleźć nie mogę w sieci śladów choćby opisu jego cudownego zaiste ''nawrócenia'' na zachodni demoliberalizm. Podobnie jak i świadectw antykomunistycznego zaangażowania jako członka reżimowego PAN, nu ale glejt udzielony przez świetlaną postać Adama Michnika, który przecież napisał w PRL-owskim więzieniu całą wymierzoną w system książkę, winien rozwiać wszelkie co do tego wątpliwości. Jedynie skończony ''oszołom'' stąd pozwalałby sobie na obleśne sugestie wobec osoby towarzysza Bratkiewicza, iż jego ''podziemna'' działalność w ''Solidarności'' z prikazu zapewne sowieckich mocodawców, miała na celu li tylko słać zeń raporty bez pośrednictwa SB wprost do moskiewskiej centrali na Łubiance - co to to nie!!! Z tak zasłużoną kartą ''antykomunistyczny opozycjonista'' po moskiewskiej szkole dyplomacji, przeznaczony był wprost do pełnienia kluczowych funkcji w polityce zagranicznej ''wyzwolonej'' już spod sowieckiej zależności, ''wolnej'' Polsce. Przez następne dekady więc kształtował ją w znaczącym stopniu, na węzłowych stanowiskach odpowiednio jako ''wicedyrektor Departamentu Strategii i Planowania Polityki Zagranicznej oraz dyrektor Departamentu Wschodniego MSZ'', cytując za jego biogramem na Wiki. ''GP'' zaś podaje, iż ''na początku lat 90. trafił [on] do Biura Bezpieczeństwa Narodowego – co przez pewien czas ukrywał w oficjalnym życiorysie'', po czym jako szefowi ww. departamentu odpowiedzialnego za ''politykę wschodnią'' III RP, powierzono mu nadzór nad katyńską wizytą prezydenta Lecha Kaczyńskiego w 2010 roku. On to miał poinformować swego ówczesnego pryncypała Radzia Sikorsky'ego o tragedii jaka miała miejsce w Smoleńsku, i jeszcze w tym samym 2010-ym ostał się gławnym ''dyrektorem politycznym'' polskiego [ czyżby? ] MSZ.

W świetle powyższego nie może więc dziwić gromka deklaracja, jakiej dopuścił się publicznie rok później podczas odbywającego się we Wrocławiu ''I Polsko-Rosyjskiego Kongresu Mediów''. Prawił tam o ''politycznych celach polskiej prezydencji w UE'' na 2011, w tym serwilistycznym wcielaniu tzw. ''Partnerstwa Wschodniego'', sprowadzającego się do realizacji agendy Zachodu [ a poniekąd i Moskwy ] wobec państw Europy Wschodniej głównie, acz sięgającej aż po Kaukaz, konkretnie Gruzję, Armenię i Azerbejdżan. Przy okazji wygłosił nie pozostawiające żadnych wątpliwości oświadczenie, wymowne w kontekście rozpalonego w owym czasie kryzysu migracyjnego - cytuję za oficjalną enuncjacją prasową:

''Jego [ tj. Bratkiewicza - przyp. mój ] zdaniem istotnym elementem stosunków Unii Europejskiej z Rosją powinna być również kwestia migracji ludności. "Dziś w Europie zaczynają pojawiać się problemy związane z migracją ludności i budową społeczeństwa multikulturowego, to zaś rzutuje na postrzeganie problematyki otwarcia na Wschód" - mówił Bratkiewicz. Jak podkreślił Polska "nie odczuwa bojaźni" wobec napływu do kraju sąsiadów ze wschodu. "W tej materii deklarujemy wsparcie dla działań, które połączą Rosję z UE" - mówił.''

- jako żywo przypomina to farmazony Brzezińskiego, wydalone przezeń tuż przed powrotną teleportacją z Ziemi na rodzinną planetę [ info dla niekumatych - to żart ], o poszerzonym o Rosję Zachodzie rozciągającym się ''od Vancouver po Władywostok'', które to referowałem parę wpisów temu. Powyższe wskazywałoby, iż ''broń masowej migracji'' stanowi narzędzie budowy takowej ''globalnej Północy'' z epicentrum w Arktyce, jaką to jawi się na mapie pomieszczonej w ''strategicznej wizji'' Big Zbiga, chuj nołs. Dodać przy tym należy, iż Bratkiewicz nadal żywi sentyment do swej moskiewskiej ''Alma Mater'', skoro w 2013 zadeklarował udział w odbywającym się wówczas w Baku ''I-ym Międzynarodowym Forum Absolwentów MGIMO'', czyli rzeczonej sowieckiej szkoły ''dyplomatów'', a realnie jawnych szpiegów i czekistów w cywilu. Bowiem uczelnia ta kształciła głównie ''czerwone książątka'', synalków komuszych burżujów z partyjnej arystokracji, stanowiąc przeto prawdziwą ''kuźnię kadr'' ZSRR jak i posowieckiej już Rosji. Z tej okazji wspomniany wyżej artykuł w ''GP'' podaje, iż:

''Jak piszą w oświadczeniu organizatorzy – przedsięwzięcie ma służyć konsolidacji absolwentów MGIMO „prezentujących służbę państwową i biznes z całego świata, nawiązaniu współpracy w ramach międzynarodowego grona „mgimowcew”. Organizatorzy mają nadzieję, że Forum stanie się tradycją i będzie organizowany po kolei w tych krajach, w których istnieją organizacje Stowarzyszenia Absolwentów”.
 
Wśród „gwiazd” spotkania w Baku są wymieniani – prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew, szef MSZ Rosji Siergiej Ławrow, zastępca sekretarza generalnego ONZ Kassim Tokajew, wicepremier Ukrainy Kostiantyn Hryszczenko, oligarcha Aliszer Usmanow (właśnie żona Usmanowa Irina Winer [ on uzbecki muzułmanin i najpotężniejszy bodaj obecnie oligarcha ''wsiej Rusi'', ona zaś sowiecka Żydówka - przyp. mój ] trenowała przez lata gimnastyczkę Alinę Kabajewą, której przypisuje się związek z Władimirem Putinem), wicepremier i szef MSZ Słowacji Miroslav Lajčák, wicepremier i minister spraw zagranicznych i integracji europejskiej Mołdawii Iurie Leancă, minister kultury Rosji Władimir Miedinski, wiceszef MSZ Wietnamu Nguyễn Phương Nga. Oprócz tego przedstawicieli dużych firm i banków (Gazprom, Lukoil, Socar).''

Obraz imć Bratkiewicza kreślony przez media partyjne PiS jest wszakże niepełny, bowiem pomijane są w nim pewne niewygodne dla prezesa tegoż ugrupowania fakty, o czym zaraz się przekonamy. Sięgnijmy więc po niezbędne szczegóły z braku innych źródeł do post-komuszego ''Przeglądu'', gdyż bodaj jako jedyny z ukazujących się w kraju periodyków prowadzi rubrykę traktującą o dyplomacji III RP, oczywiście prezentowaną w szczególny sposób, niemniej tylko tam znaleźć można potrzebne nam informacje. Tak więc:

''Zanim premier wyjechał do Moskwy, żeby otwierać naszą politykę wschodnią, nastąpiły w MSZ ciekawe zmiany. Najpierw szefem Departamentu Europy Wschodniej został Jarosław Bratkiewicz. Kiedyś o nim wspominaliśmy, ale teraz można by przypomnieć parę elementów – otóż Bratkiewicz jest po MGIMO, więc z punktu widzenia PiS-owców powinien być uznany za człowieka absolutnie podejrzanego. Tylko że rzecz jest bardziej skomplikowana – bo Bratkiewicz nie chciał po szkole pracować w MSZ, wybrał Polską Akademię Nauk, no i w dorosłym życiu kontestował PRL i ludzi z czasów PRL. No i związki polsko-rosyjskie. Więc gdy przyszedł do MSZ, i z uwagi na przeszłość, i na prezentowane poglądy, zaliczano go do prawicy. Tenże Bratkiewicz zaczął budować sobie w MSZ ekipę. I na wicedyrektora departamentu ściągnął Mariusza Maszkiewicza. Człowieka spoza MSZ. Ten Maszkiewicz był w ostatnim czasie wprawdzie poza MSZ, ale przecież temu ministerstwu zawdzięcza sławę – bo pracował tu w latach 90. Był najpierw konsulem w Grodnie, a potem ambasadorem w Mińsku (1998-2002). Na tym stanowisku zyskał pewien mir, bo nawet mówił o nim sam prezydent Łukaszenka. Otóż nazwał go pewnego razu szkodnikiem. Maszkiewicza pamiętamy też z innego wydarzenia – w marcu 2006 r. został aresztowany na głównym placu w Mińsku, w miasteczku namiotowym, gdzie kilkaset osób demonstrowało przeciwko sfałszowaniu wyborów prezydenckich. I spędził w białoruskim areszcie kilkanaście dni. Potem pamiętamy go z telewizyjnych komentarzy dotyczących Białorusi i Łukaszenki. W ostatnim zaś czasie był on kojarzony z ekipą Jarosława Kaczyńskiego. W MSZ, po jego nominacji, przypominano, że jakiś czas temu chwalił się białoruskim niezależnym mediom, że jest doradcą premiera ds. polityki wschodniej i że premier bardzo ceni jego opinie. No i że przeszkadza mu w pracy ambasada Białorusi w Warszawie, która nie zaprasza go na przyjęcia. To teraz będzie. Jak opisujemy ekipę, która kształtować będzie polską politykę wschodnią, dodajmy do tego jeszcze jedną osobę. To Wojciech Zajączkowski, do niedawna dyrektor Departamentu Europy Wschodniej. Pisaliśmy o nim niedawno – Zajączkowski, ponieważ nie może wyjeżdżać do Rosji, miał iść na długi urlop, a po jego zakończeniu odejść z MSZ i iść do biznesu prywatnego. I widocznie nie poszedł, bo wrócił do gmachu. Ale już na stanowisko wicedyrektora, choć w Departamencie Planowania i Strategii (u Jacka Czaputowicza).''

- co tłumaczy nominację ostatniego z wymienionych dyplomatów, czyli Zajączkowskiego na ambasadora w Chinach już za rządów PiS. Jak widać więc opisana ekipa czynnie kształtuje nadal ''politykę wschodnią'' III RP nie tylko w stosunku do najbliższych nam krajów, lecz i sięgającą po drugi kraniec Eurazji. Wyznaczenie jako reprezentanta Polski w kluczowym obecnie państwie świata nie waham się rzec, od ułożenia stosunków z którym zależeć może wręcz przyszłość naszego kraju, byłego dyrektora ''Forum Europy Środkowo-Wschodniej'' niesławnej fundacji im. Elżbiety Batory w latach 90-ych, a następnie członka ekipy Kwaśniewskiego towarzyszącego mu podczas tzw. ''pomarańczowej rewolucji'' na Ukrainie w 2004, i to przez rząd ''dobrej zmiany'' jest zwyczajnie dlań kompromitujące. Znamienne, iż Kaczyńskiemu i jego akolitom nie przeszkadzało, iż tenże Zajączkowski robił za głównego doradcę premiera Tuska w 2008, a następnie do końca niemal władzy PO był ambasadorem w Rumunii, zaś od 2010 w samej Rosji [ choć placówkę objął już po katastrofie-zamachu-ustawce-wpisz dowolne w Smoleńsku ]. W świetle powyższego tylko skończony szur i zwyczajny idiota odrzucający z góry wszelkie ''teorie spiskowe'', kwestionować może narzucający się wprost wniosek, iż pan Wojciech jest przedstawicielem jakowegoś ''głębokiego państwa'', i to bynajmniej polskiego... Ponieważ to jednak wpis poświęcony Bratkiewiczowi, ''prawicowcowi'' i ''antykomuniście'' nieledwie rodem ze stalinowskiej szkoły dyplomacji, stąd przyjrzyjmy się jego człowiekowi w MSZ, czyli pomienionemu wyżej Maszkiewiczowi, bowiem wyjdą przy okazji na jaw jeszcze bardziej intrygujące informacje, sensacyjne wręcz rzekłbym. Sięgamy w tym celu po artykuł Mai Narbutt sprzed dekady ponad, umieszczony w ''Rzepie'' a zarchiwizowany na nieocenionej stronie ''niniwa'', gdzie tamże czytamy co następuje:

''Kiedy białoruski kagiebista wypuszczał mnie z aresztu, powiedział: i tak dostaniemy cię w tej twojej Polsce - opowiada dziś Mariusz Maszkiewicz. Niedwuznacznie sugeruje, że jego kłopoty to efekt zemsty służb Łukaszenki. W białoruskim areszcie Maszkiewicz znalazł się w 2006 roku, gdy pojechał jako osoba prywatna do Mińska i wziął udział w demonstracji opozycji. Jego ojciec rozpoczął wówczas głodówkę przed polskim MSZ, by wymusić na naszych władzach zdecydowaną interwencję. Wszystkie polskie media, stacje telewizyjne, poważne gazety, a także tabloidy, relacjonowały bulwersującą sprawę aresztowanego dyplomaty. Gdyby uwierzyć, że białoruskie służby mają tak długie ręce, jak mówi Maszkiewicz, i chciały go zniszczyć, to działały opieszale. Maszkiewicz ściągnięty przez Radosława Sikorskiego z powrotem do MSZ zdążył objąć stanowisko wicedyrektora Departamentu Wschodniego i zdobyć ogromny wpływ na politykę Polski, a co za tym idzie, również UE, wobec Białorusi

- To prawda, namawiałem Sikorskiego na ocieplenie naszych stosunków z Białorusią. Zgodził się w końcu polecieć na Białoruś, by spotkać się z szefem białoruskiej dyplomacji Siarhiejem Martynauem - przyznaje Maszkiewicz. - Wtedy wydawało się to dobrym pomysłem. Niestety, Martynau zaczął wkrótce oczerniać Polskę w instytucjach unijnych. [...]

Kiedy Mariusz Maszkiewicz zaczął szukać dziennikarskiego wsparcia w walce o odzyskanie dostępu do tajnych informacji, wydało mi się oczywiste, że takiego wsparcia nie można udzielić bezwarunkowo. Jego kompetencji w sprawach wschodnich nikt nie może podważyć. Musiałam jednak sprawdzić - na ile to było możliwie - czy w jego życiu i karierze dyplomatycznej nie ma jakichś spraw, które rzeczywiście mogłyby "budzić niedające się usunąć wątpliwości" ABW. I dlatego zadałam mu pewne pytanie: czy źródłem problemów nie jest jego związek z Białorusinką 

- To jakiś absurd, musiałbym uwierzyć, że moja żona Katia jest jakąś Matą Hari - odpowiedział Maszkiewicz. 

W kręgach dyplomatycznych małżeńskie perypetie Maszkiewicza są doskonale znane. Podczas pobytu jako ambasador na Białorusi poznał kobietę, z którą zamieszkał w rezydencji. Żona z czwórką dzieci wróciła do Polski. Ta sytuacja na pewno nie budziła entuzjazmu w MSZ i po zakończeniu kadencji ambasadora jego kariera uległa zahamowaniu. W pewnym momencie zaczął pracować w jakiejś fundacji, potem założył firmę konsultingową. Przez parę miesięcy był doradcą do spraw wschodnich w Kancelarii Premiera za rządów PiS, by w końcu już za rządów PO triumfalnie wrócić do MSZ. Czy małżeństwo z Białorusinką jest wystarczającym powodem, by polskie służby specjalne uznały dyplomatę za osobę niewiarygodną? Wiele wskazuje na to, że białoruski wywiad działa w Polsce bardzo aktywnie - ostatnio ABW ujawniła, że jej funkcjonariusz z delegatury w Białymstoku został przewerbowany przez białoruską agentkę. [...] Przez parę tygodni zadaję osobom związanym z dyplomacją pytanie, gdzie leży granica, której nie może przekroczyć dyplomata. Dochodzę do wniosków zdumiewających. Gdyby Krzysztof Piesiewicz nie był senatorem, lecz dyplomatą, dziwne zdjęcia pana w kwiecistej sukience wciągającego biały proszek w towarzystwie rozbawionych pań zapewne nie trafiłyby na pierwsze strony gazet, a jego kariera nie doznałaby szwanku

- Dyplomaci mają to szczęście, że media się nimi nie interesują. Bardzo rzadko ktoś wyciągnie coś kompromitującego dyplomacie - wtedy, gdy chce uderzyć w krajowych polityków, z którymi ten jest związany - przyznaje Jan Piekarski, który jako ambasador spędził wiele lat na różnych placówkach, by potem kierować protokołem dyplomatycznym. Podczas gdy dziennikarze i fotoreporterzy tropią zawzięcie i stawiają pod pręgierzem opinii publicznej posłów, którzy przemykają pod ścianami, bo w restauracji sejmowej pili nie tylko herbatę, znacznie cięższe przewinienia dyplomatów pozostają tajemnicą.

- Kiedy miałem obowiązkowe badania psychologiczne, lekarz zdradził mi, że połowa naszych dyplomatów ma poważne problemy, zwłaszcza dotyczące uzależnień - mówi mi jeden z dyplomatów. - To oczywiście ma fatalne konsekwencje. Dyplomata, prowadząc po pijanemu samochód, może wjechać w miejski autobus lub wóz strażacki - ujdzie mu to na sucho, pod warunkiem że zasłoni się immunitetem, a nie - jak niedawno konsul RP w Vancouver - potulnie uda się na posterunek policji i pozwoli zbadać poziom alkoholu we krwi.

- Jestem dyskretny, nie będę więc operował nazwiskami. Ale ponieważ nie muszę tak uważać na słowa jak czynny dyplomata, powiem, że jeśli chodzi o liczbę skandali związanych z naszą dyplomacją, to jest ona naprawdę duża. Skandale dotyczą zarówno panów - jednym z najbardziej bulwersujących epizodów jest romans ambasadora z kierowcą - jak i pań, które również na stanowiskach ambasadorów potrafią prowadzić się dość swobodnie - mówi ambasador Jan Piekarski. Milczenie mediów, jakie towarzyszy wybrykom dyplomatów, nie wynika tylko z faktu, że ambasador X czy konsul Y jest dla nich postacią mniej interesującą niż najmniej nawet znany poseł. Do Polski zazwyczaj po prostu nie docierają nawet najbardziej bulwersujące historie, czasem tylko napisze o nich lewicowy "Przegląd", a skserowane kopie artykułu krążą potem po gabinetach i korytarzach MSZ. A przecież jeśli się oburzamy, czasem obłudnie, że parlamentarzyści prowadzą niekonwencjonalny tryb życia za pieniądze podatnika, to podobne zachowania dyplomatów są znacznie bardziej niebezpieczne. Stanowią nieodpartą pokusę dla obcych służb wywiadowczych, które szukają haka na dyplomatów, koncentrując się na sprawach, które chcą oni ukryć.- Jaka jest granica tolerancji MSZ i co tak naprawdę wolno dyplomacie? - powtarza moje pytanie ambasador Piekarski. - Tak naprawdę to sprawa indywidualna. Wszystko zależy, z czyjego kalendarzyka wypadł ambasador. Niektórym wolno prawie wszystko, innym znacznie mniej. [...] A więc w końcu muszę spytać Mariusza Maszkiewicza, kim naprawdę jest Białorusinka, którą poznał, gdy był ambasadorem w Mińsku, a potem ściągnął do Polski. Teraz nazywa się Katarzyna Maszkiewicz, jest matką jego dziecka, oficjalnie przedstawianą w Polsce i za granicą jako żona. Czy rzeczywiście jest jego żoną, a może, choć brzmi to nieprawdopodobnie - jego macochą

- To prawda. Ożenienie jej z moim ojcem wydawało się dobrym pomysłem. Ułatwiało zdobycie polskiego obywatelstwa, na czym zaczęło nam zależeć - mówi Maszkiewicz. - Ale proszę nie pisać, że to było fikcyjne małżeństwo, bo przecież mój ojciec mógł się w niej naprawdę zakochać. Może cała sytuacja trochę zaszokowała oficerów ABW, chyba pochodzą z małych miasteczek i są konserwatywni. Ja też zresztą jestem konserwatywny.'' 

- przepraszam wszystkich wrażliwców i dobrze wychowanych, o ile takowi[-e] jeszcze uchowali się w naszej epoce rozbestwionego chamstwa, niechże mi wybaczą ale muszę odreagować lekturę przytoczonych dopiero co ustępów tzw. ''wiązanką świętokrzyską'': kurwajebanawdupęmaćipizdęzasranąchujemskurrrwysyńskim!!! Zrekapitulujmy: ambasador III RP na Białorusi wdaje się w romans z miejscową babą, i porzuca dla niej żonę wraz z czwórką dzieci - już samo to winno być dlań dyskwalifikujące, nawet nie tyle z powodów moralnych, co uzasadnionych jeśli idzie o reżim Łukaszenki podejrzeń, że kobita została mu podstawiona przez miejscowe służby. Przecież to klasyczna metoda werbunku stosowana przez wszystkie tajne policje świata, lecz [post]sowieckie chyba ze szczególnym upodobaniem, w myśl nieśmiertelnej zasady: ''korek, worek i rozporek''. Tymczasem zjeb sprowadza sobie białoruską agentkę kochankę do kraju, stręcząc ją w dodatku dla zalegalizowania pobytu własnemu ojcu, stawszy się tym samym ''konserwatywnym kazirodcą'' de facto. Po czym jako [s]ex-dyplomata przypominam, zakłada ''firmę doradczą „Biuro Promocji Gospodarczej Europa Wschód”, pomagając polskim przedsiębiorstwom w kontaktach gospodarczych na rynkach byłego ZSRR'', jak głosi biogram na Wiki. Następnie po latach skompromitowany pajacyna powraca na Białoruś, by wziąć udział w demonstracji tamtejszej opozycji, podczas której to zostaje aresztowany - otwarte zaangażowanie po stronie przeciwników Łukaszenki byłego niechby ambasadora RP w tym kraju zakrawa na skandal, gdyż daje dyrektorowi kołchozu uzasadnienie dla oskarżania polskich władz o wtrącanie się w wewnętrzne sprawy sąsiedniego narodu. Owszem, powinniśmy jak każde szanujące się państwo utrzymywać kontakty z wszystkimi siłami politycznymi na strategicznie dla nas ważnej Białorusi, również tymi niemile widzianymi przez władze, lecz robić to jak wszyscy po kryjomu, maksymalnie jak się tylko da zacierając ślady udzielanego im wsparcia. Na prowokację więc i ordynarne zalegendowanie agenta niemalże wygląda idiotyczna akcja Maszkiewicza - a mimo to błazen zostaje po powrocie do kraju z honorami przyjęty przez ówczesnego premiera PiS Marcinkiewicza, ''wraz z rodziną'' jak głosi oficjalny komunikat, co oznacza zapewne także jego białoruską konkubinę, żonę i macochę w jednym:) [ sądzę, że jako ''konserwatywny kazirodca'' musiał stanowić inspirację Kazia do rychłego porzucenia przezeń z kolei małżonki i dzieci, oraz słynnego już romansu z Isabel ]. Co więcej, sam ''Jarosław Polskę zbaw'' bierze go na doradcę ds. ''polityki wschodniej'' za swego premierowania, i nie przeszkadza mu najwidoczniej wcale ciągnący się za typem smrodliwy ogon mętnych powiązań! Wprawdzie ekipa Tuska wskutek jakichś niejasnych przepychanek i wewnętrznych intryg w ówczesnym obozie władzy, odbiera mu w 2010 certyfikat bezpieczeństwa - do tego pije Maszkiewicz w wyżej przytoczonym artykule - wszakże sprawie dość szybko ukręcono łeb. Inaczej być nie mogło skoro obrotowy jak na dyplomatę przystało kolo, stał się przecie także protegowanym Sikorskiego jak wspomniano, a może nade wszystko ''bohatyra'' niniejszego wpisu, pełniąc u boku szefa MSZ z ramienia PO tym razem, analogiczną rolę jak za pierwszych rządów PiS. Nie może już stąd dziwić, że po powrocie tejże formacji do władzy zostaje mianowany ambasadorem w Gruzji, gdzie min. odwala jakieś wałki finansowe - jak sam skromnie przyznał, podpisana przezeń umowa na kupno miejscowej siedziby reprezentacji RP w tym kraju, ''nie jest najkorzystniejsza''. Kończąc wątek wypada nadmienić, że cierpiący najwyraźniej na ''kompleks EdUpa'' Maszkiewicz, zaczynał polityczną działalność w strrrasznie antykomunistycznym ruchu ''Wolność i Pokój'', co zasługuje na szczególną uwagę. Wydał on przecie wielu przezacnych ''ojców polskiej niepodległości'' odzyskanej po rządach sowieckich namiestników, by wymienić choćby znanego piromana Bartusia Sienkiewkę, nie mniej zasłużonego ''hiszpańskiego łącznika'' Jacka Ciaputowicza, czy wreszcie zginiętego w do dziś niejasnych okolicznościach ''Kostka'' Miodowicza. Jednym słowem wszystkich tych pułkowników, którzy nie wiadomo kiedy zdążyli być majorami, jak trafnie spostrzegł jeden ze znajomych - istna ''kuźnia kadr'' III RP z tego widać, szkoda jedynie uczciwych ludzi, którzy dla takich jak oni robili za tło w WiP-ie, sam miałem okazję takowych spotkać.

Nie pozostaje więc nic innego w świetle przytoczonych faktów, jak powtórzyć com już pisał w kontekście obecnego ambasadora Polski [?] w Chinach - pojęcia nie mam, komu naprawdę służą pomienione sk*syny, ale na pewno nie naszym interesom narodowym... Faktycznie jeśli idzie o dyplomację RP przynajmniej ''PiS-PO jedno zło'', i toż samo tyczy reszty ''bandy czworga'' z SLD i PSL rzecz jasna. Żadnej alternatywy wszakże nie stanowi tu Konfidencja stojąca korwinozjebami, zachwyconymi wielce wzorem swego guru putinowskim reżimem, tym samym który każdego roku bandycko wywłaszcza kilkuset co najmniej średnich i drobnych przedsiębiorców na rzecz ''liberalnych czekistów'', biurokratów państwowych i biznesmenów w jednym. Powiadam nie wiem na czyje zlecenie działają opisani wyżej, bo nie siedzę na szczęście w szambie zwanym ''dyplomacją'' III RP i jej tzw. ''polityce wschodniej'', niemniej jedno jest dla mnie pewne: nawet jeśli realizują oni w istocie interesy moskiewskie, pozując przy tym bezczelnie na antykremlowskich ''opozycjonistów'' dla niepoznaki, nie mogliby odstawiać swego nędznego teatrzyku bez co najmniej przyzwolenia ze strony państw Zachodu, na czele z USA. Uświadomienie sobie tego pozwala na pozbycie się wszelkich niemal złudzeń, i maksymalnie trzeźwy dla postronnego obserwatora ogląd ''polskich'' jedynie z nazwy spraw na szeroko pojętym Wschodzie, stąd cudzysłów. Polska ''polityka wschodnia'' - ona nie istnieje, gorzka ta refleksja jest konieczna dla dalszego wywodu, by nie marnotrawić czasu na niepotrzebne dywagacje. Powróćmyż więc do opisu działalności tytułowego ''bohatyra'', którego osoba jak w soczewce ukazuje wyraźnie całą ''teoretyczność'' naszego państwa niby, oraz prowadzonej jakoby przezeń polityki zagranicznej, szczególnie wobec kluczowego obecnie rejonu szeroko pojętej Eurazji. Najlepszą ilustracją będą tu kocopoły jakimi raczył złotousty Jaro Bratkiewicz zebranych podczas swego wykładu w Bydgoszczu prawie siedm laty temu będzie, pełniąc wówczas stanowisko ''dyrektora politycznego'' MSZ, cokolwiek to na miłość Boską znaczy. Pominę prawione przezeń standardowe u folksdojczów obecnej doby peany na cześć dobrodziejstw płynących jakoby z naszego członkostwa w UE, ze szczególnym uwzględnieniem samorządów - nic rzecz jasna nie bąknął nawet, o ściśle z tym związanym przytłaczającym ciężarze długów pod jakimi się one uginają, co właśnie mam okazję obserwować po katastrofalnym wręcz stanie finansów rodzimego miasta. Nie będę także komentował jego bredni o rzekomym ''duchu zaufania'' i ''atmosferze otwartości'' oraz ''przejrzystości działań'', panujących ponoć wśród państw członkowskich UE, bo to nadaje się jedynie na poczęstowanie ''wiązanką świętokrzyską'' z turbodoładowaniem, a po co się żołądkować przez jakiegoś zjeba. Jeden wszakże passus z wypowiedzi ''antykomunistycznego sowieciarza'' wprost obezwładnił mnie swym idiotyzmem:

''Jarosław Bratkiewicz wspomniał tu na dowód swej tezy swoją wizytę w Iranie. – Wiceminister irański ds. europejskich zapytał mnie “Co Polska uzyskała poprzez członkostwo w Unii Europejskiej?”. Powiedziałem, że weszliśmy w strefę krajów, co do których żywimy rzecz tak ważną jak zaufanie. Irańczyk patrzył na mnie podejrzliwie, kiwał z zatroskaniem głową i ja miałem później poczucie, że nie wierzył ani jednemu mojemu słowu. Bo on wiedział, że dyplomacja to jest podróż przez Park Jurajski. Mówiąc o Radzie Spraw Zagranicznych UE Bratkiewicz stwierdził, że:Debatą tam rządzi racjonalny argument. Nie knowania, nie zwodzenie i nie uwodzenie, ale właśnie racjonalny argument. Działa to oczywiście tylko wtedy, kiedy wszyscy podporządkowują się tym argumentom. Dyrektor polityczny MSZ przyznał, że taka dyplomacja funkcjonuje obecnie na ograniczonym terenie, właściwie tylko w Europie. – Pytanie o skuteczność postmodernizmu politycznego strzeliło ze szczególną siłą w obliczu konfrontacji pomiędzy Unią a Rosją w sprawie Ukrainy. Rosja w tym wypadku stosuje politykę wybitnie premodernizacyjną.''

- jak w praktyce wygląda ''miękka siła'' UE w zderzeniu z realistyczną do bólu, trzeźwą dyplomacją rosyjską, mieliśmy okazję niedawno obserwować w Moskwie, gdzie Ławrow przeczołgał koncertowo hiszpańskiego pajaca Borella, czy jak mu tam [ nieważne bo on i tak się nie liczy, jest tylko kolejną unijną amebą pozbawioną jakiejkolwiek realnej sprawczości ]. Minister z ''krainy Ariów'' musiał srogo dumać nad głupotą [anty]polskiego dyplomaty, dziwując się zapewne jakim cudem podobny tuman zyskał reprezentacyjne stanowisko w polityce zagranicznej ''Lechistanu''. Przyznajmy trudno aby Polskę traktowano poważnie na arenie międzynarodowej, kiedy za jej przedstawiciela robi rżnący głupa błazen, o ile nie wręcz obcy agent. Przez takich właśnie Bratkiewiczów przejebaliśmy dosłownie ostatnie 30 lat ''wolnej Polski'', karmieni iluzjami ''postmodernistycznej polityki'' i ''miękkiej siły UE'', gdzie niby liczy się tylko sławetna ''otwartość'' na ''innego'', nie zaś twarda gra interesów i walka o swoje. W efekcie okazaliśmy się kompletnymi gołodupcami, pozbawionymi niemalże realnych narzędzi polityki jak: silna i dysponująca zaawansowanym technologicznie uzbrojeniem armia, budzące u obcych respekt tajne służby, wreszcie zasobna w rodzimy kapitał - czy kuce mnie słyszą?! - ekonomia. I to właśnie, gdy wkraczamy w trudny, rodzący wiele zagrożeń okres dziejowych zawirowań, z którego obronną ręka wyjdą jedynie silne organizmy państwowe i narodowe [ a nie rozbite na wyalienowane indywidua o jakich roją libertariańskie spierdoliny ]. Na szczęście nie wszyscy jeszcze w kraju zgłupieli, o czym świadczy trzeźwe podsumowanie bratkiewiczowych kocopołów w lokalnej bydgoskiej gazecie, które wypada tu przytoczyć, gdyż dosłownie nic dodać mu ni ująć:

''Charyzmatyczny Jarosław Bratkiewicz wygłosił inauguracyjny wykład. Opowiadał tak piękną polszczyzną, że nie sposób o tym nie wspomnieć. Bez zająknięcia, w sposób spójny i treściwy mówił o współczesnej dyplomacji. Nie brakło przy tym europejskiego zadęcia, ale to rzecz typowa. Bratkiewicz namalował pastelowy obraz polskiej dyplomacji, która dzięki integracji z Unią Europejską zdobyła cywilizacyjny szczyt. Z tego szczytu spoglądał dyrektor polityczny z góry na Rosję, która, jak wynikało z wykładu, znajduje się w fazie premodernistycznej, a zatem dwie epoki za Polską, która dumnie kroczy ścieżką “racjonalnej”, “opartej o argumenty”, “nowoczesnej”, “postmodernistycznej dyplomacji”. Kto wierzy, że dyplomacja postmodernistyczna to rzeczywiście jest jakiś postęp, tego wykład Jarosława Bratkiewicza musiał zachwycić nie tylko formą, ale także esencją przekazu. Mnie przekonuje dyplomacja, która nie odwołuje się do siły militarnej nazbyt często, ale która siłę taką posiada. Jakby potraktować słowa Bratkiewicza nazbyt poważnie to należałoby dojść do wniosku, że fatalny stan polskiego wojska jest powodem do dumy. I że puste deklaracje oraz umizgi są czymś lepszym niż argument siły oraz twarda gra polityczna rzekomo niedojrzałych azjatyckich krajów, na czele z Rosją.''

Co do pomienionej na wstępie książki jeszczem jej nie czytał, gdyż biorąc pod uwagę wyżej przytoczone informacje o autorze jasno widać, że nie jest ona warta wydania na nią choćby złamanego grosza, poczekam więc aż będzie dostępna w wolnym obiegu. Wszakże sam fakt jej ukazania się i to z rekomendacją Adama ''przeproś parchu za brata!'' Michnika, oraz rozdęty groteskowo na prawie 1000 stron, pretensjonalny już po tytule pamflet na widmo rodzimego eurazjatyzmu, świadczą nadto wymownie o prawdziwym pożarze w burdlu jaki ta wizja u obu wywołuje. Istny popłoch wśród pożal się elit III RP uosabianych przez dwóch wspomnianych dziadygów, zjednoczonych strachem przed ożywieniem zapoznanej polskiej tożsamości, cudne zaiste. Nie kryję mej satysfakcji stąd płynącej, boć przecież od przeszło dekady ponad już będzie głoszę wraz z nielicznymi póki co niestety, że tylko jakaś forma rodzimego ''eurazjatyzmu'', odmiennego całkiem od jego duginowskiej wersji, może stawić czoła epokowym wyzwaniom przed którymi stoi obecnie Polska. W tym zaradzić nieuniknionej i tak  zbiorowej traumie ''szoku kulturowego'' i wstrząsom społecznym, jakie nastaną w kraju wskutek masowego napływu migrantów ze Wschodu, tak najbliższego nam jak i nawet z drugiego krańca Eurazji. Niestety radość psuje mi trzeźwa świadomość, iż jest to nadal wołanie jedynie na puszczy, dobywające się z internetowej niszy w jakiej tkwię oraz mi podobni, a bodaj nikt z naszych decydentów nie formułuje takowych postulatów w przestrzeni publicznej. Cała dyskusja wokół kwestii migranckiej krąży wciąż beznadziejnie zapętlona na ekonomicznej zasadności lub nie pracy gastarbeiterów, pomijając niemal całkiem kluczowe zagadnienie możliwej syntezy cywilizacyjnej, lub konfliktu na tym tle jaki nad nami wisi, a to przecież rzecz zasadnicza. Świadomy zaś tego jest Bratkiewicz, gdy przenikliwie oddajmy mu rozpoznaje płynące stąd śmiertelne wprost zagrożenie dla takich jak on, składając we wstępie do swej książki deklarację programową uosabianego przezeń stronnictwa okcydentalistów po moskiewskiej szkole dyplomacji, zapatrzonych w urojony w ich łbach Zachód poszerzony o Rosję niczym z przedagonalnych majaczeń Brzezińskiego. Oto więc co pisze, zacytujmy z dostępnego w sieci fragmentu pracy:

''Celem poniższego wywodu będzie w pierwszej kolejności ukazanie, jak treść ideologiczna, zgoła cywilizacyjna, nazywana eurazjatyzmem, na którą tradycjonaliści w dzisiejszej Polsce mogą prychać i ekskomunikować ją jako przywabiające z Rosji ''jądro ciemności'', przejawia się - paradoksalnie - w doktrynie Prawa i Sprawiedliwości jako tenże eurazjatyzm, tyle że przenicowany à la manière polonaise [ oczywiście jak na yntelygęta przystało musiał wtrącić coś po francusku, w języku dupków jakby nie można było napisać wprost ''na modłę polską''; matko jak mnie irytują te zapatrzone ślepo w Paryż intelektualne *urwy, normalnie jakbym Czaskosky'ego słyszał! - przyp. mój ]. Innymi słowu, idea eurazjatycka z Rosji wywiedziona odzwierciedla się [ czy raczej karykaturuje ] w polskim tradycjonalizmie, który - choć pali świeczki przed demokratycznym wyborem, kadzi gospodarce wolnorynkowej i przybiera europejskie miny - przeistacza się w groteskowy epifenomen eurazjatyzmu. Właśnie w eurazjatyzm à rebours [ znowu! - przyp. mój ]. Powiadają astrofizycy, że antymateria przybiera zwierciadlanie podobne kształty jak materia. Jednak wystarczy, że obie się zetkną a zachodzi wtedy proces wzajemnego unicestwienia [ anihilacji ]. Metaforycznie ilustruje to konfliktowość rosyjskiego pierwowzoru eurazjatyzmu w odniesieniu do jego polskiego ''antymateryjnego'' pobłysku. [...] Słowem, dzięki ''wzmożeniu'' w polityce polskiej, które ujawniło się w 2005 roku, ale wkrótce wygasło, i które teraz po kolejnym - w odstępie lat dziesięciu - zwycięstwie wyborczym Prawa i Sprawiedliwości rwie do przodu, coraz to odkrywam, że immanentna zdawałoby się europejskość Polski i Polaków tai w tradycjonalistycznym ''id'' - czyli podświadomości - liczne wzorce i archetypy z gruntu eurazjatyckie. Zważywszy zaś na fakt, iż wyraziciele tych archetypów krzykliwie pozują - narodową demagogią, białoczerwonym oflagowaniem i bogoojczyźnianymi gadżetami - na kwintesencję polskości, rodzi się fundamentalne pytanie: jeśli oni są ''prawdziwymi Polakami'', to kimże są ci [ w tym piszący te słowa ], którzy w inny sposób pojmują polskość?''

- już spieszę z wyjaśnieniem towrzyszu Bratkiewicz: wynarodowionymi bolszewickimi *urwami i unijnymi folksdojczami, zapatrzonymi ślepo na równi ze znienawidzonym przez was PiS-em w urojony Zachód, dogorywający właśnie na naszych oczach wraz z takimi jak ty. I teraz dochodzimy do kluczowej konkluzji moskiewskiego dyplomaty, przenikliwie oddajmy mu rozpoznającej istotę sporu między polskimi ''zapadnikami'' a ''eurazjatami'', jak i naturę cywilizacyjnego rozdroża na jakim obecnie stoimy jako [post]naród i [nie]państwo:

''Wydawałoby się, że to co się w Polsce dzieje od 2015 roku, przedstawia najbardziej chyba fundamentalny spór o nowożytną tożsamość polską. Spór o to kim są i kim mają być Polacy jako naród, jeśli chcą dotrzymać kroku nowoczesności [ i nawet już ponowoczesności ]. Doniosłość owego sporu polega na tym, że obecne uwarunkowania dziejowe stwarzają najbardziej realistyczną - na przestrzeni ostatnich 300 lat historii Polski - szansę przyspieszenia modernizacyjnego, które mogłoby wywindować nasz kraj do czołówki państw świata zachodniego. [...] Krótko mówiąc: trajektoria polskich dziejów osiąga dzisiaj punkt historycznej kulminacji. Ponad 40 lat temu, kiedy realia ustrojowe PRL zatęchły - zdawałoby się - w bezalternatywności, Adam Michnik wypowiedział myśl [ noo, nie mogło obyć się bez czołobitnej wzmianki o guru i patronie książki, który łaskawie obdarzył ją w zamian swą rekomendacją - przyp. mój ], że to wolna wola wybiera ze schedy, jaką zakumulowała tradycja narodowa. ''Zawsze ważny jest wybór tradycji; pozwala to na rozpoznanie jakie wartości chcą realizować i kontynuować ci wszyscy, którzy mówią o potrzebie ciągłości''. Czyni to dzisiejsza Polska pod rządami Prawa i Sprawiedliwości, która wytoczyła się na rozstaje cywilizacyjne i musi wybrać, z jakiego dziedzictwa dziejowego pragnie zapożyczać i kędy chce podążać dalej. Rozsądzeniu tego wyboru niech posłuży następująca prawidłowość, wskazująca na fluktuacje polskiego poczucia tożsamości cywilizacyjnej: im bardziej Polska kreowała się na odrębny ośrodek wpływów kulturowo-politycznych w Europie Środkowo-Wschodniej [ ''centrum jagiellońskie'' ], tym silniej z niej wyparowywała europejska apercepcja, a w jej miejsce wciskała się eurazjatycka samoświadomość [ - dokładnie radykalny okcydentalisto na moskiewskich papierach, trza przyznać dobrze was tam wyuczyli na tym MGIMO - przyp. mój ]. Oznacza to, że paradygmat kulturowy Polski bynajmniej nie wydoskonalił się w europejskości na dorobku monarchii Jagiellonów i spadkobierczej Rzeczpospolitej Obojga Narodów i jej epigońskiej przybudówki - II RP. Atoli innym, choć niezbyt chętnie wprowadzanym do dzisiejszego dyskursu historyczno-politycznego, wcieleniem Polski jest Polska Piastów. Piastowscy Polacy nie przypominają zanadto wyglądem i postępowaniem sarmackich podgolonych łbów, ich podejście do spraw państwa, jego geopolityki i prawideł gospodarki samorzutnie odróżnia się od jagiellońsko-sarmackiego modus operandi. Powiem wprost: postawa Polski piastowskiej emanuje europejskością. Nie bucha z niej stepowe rozkiełznanie, nie zawodzi ona pijacką zapamiętałością [ ''Jezus Maria, bij zabij, kto w Boga wierzy!'' ], po której nawiedza skacowane panikarstwo - jak w obozie pod Piławcami w 1648 roku; duch piastowski promieniuje rycerskością i odwagą - a zarazem rozwagą, umiarem, zapobiegliwością. Dla mnie to polskość w postaci praźródlanej.''

- ba, gdybyż to było prawdą, że rządy PiS stanowią emanację arcypolskiego eurazjatyzmu, niestety! To zaledwie strachy na lachy dwóch pierdzieli Bratkiewicza&Michnika, zatrwożonych realną perspektywą utraty resztek władzy, nade wszystko rządu dusz jaki dotąd nad Wisłą dzierżyli. Formacja braci Kaczyńskich odegrała zapewne wbrew swym zamiarom, jedynie rolę katalizatora pewnych procesów społecznych i cywilizacyjnych, które ją przerosły podobna w tym przełomowi, jakiego dokonał Trump w Ameryce. Przypomnę w tym kontekście com tu już pisał, że dziś Piłsudski oszkalowany by został mianem ''ruskiego agenta'' i to w pierwszej kolejności przez tych właśnie, co się tak gromko nań obecnie powołują. Ostro bowiem i dosadnie jak to on przeciwstawiał się dość typowemu niestety u Polaków włażeniu w tyłek mocarstwom zachodnim, naszej podmiotowości upatrując w ścisłych związkach z najbliższym nam Wschodem Europy. Postawa takowa stawiała go również na kursie kolizyjnym z przeciwnikami politycznymi w kraju, na czele z endecją. Bowiem sojusz Dmowskiego z Rosją brał się paradoksalnie z jego pogardy wobec niej, a nade wszystko ówczesnego sojuszu caratu z tak hołubionymi przezeń Londynem i Paryżem. Faktyczne unarodowienie endecji przyszło dość późno, dopiero wraz ze wstrząsem zamachu majowego i wyautowaniem jej z głównego nurtu krajowej polityki. Nowe pokolenie młodych narodowców, nie skażone okcydentalnym pozytywizmem i związanymi z tym liberalnymi miazmatami, nadało wreszcie rodzimy charakter rzeczywiście polskiemu nacjonalizmowi. Najpełniejszy bodaj wyraz znalazł on w fenomenie polskiego faszyzmu nie bójmy się rzec, bowiem jakże różnego od swego włoskiego pierwowzoru, a zwłaszcza niemieckiego nazizmu, za to bliski w tym rumuńskiemu. Niestety tak dobrze zapowiadająca się formacja ideowa została zmiażdżona dosłownie przez tragiczne żniwo, jakie przyniosła jej krwawa okupacja niemiecka. Trzebiński i Gajcy polegli, bestialsko zamordowani przez niosący ''słowiańskim podludziom'' kaganek cywilizacji  zachodniej ''naród myślicieli i poetów''. Pozostałą zaś przy życiu resztę działaczy, o ile nie wyemigrowali oni, zgnojono i skompromitowano do reszty kolaboracją z komuną jak Piaseckiego [ który owszem, miał z tego wraz z towarzyszami całkiem niezłe frukty na owe czasy, jednak płacił przy tym upodleniem i ciągnącym się do dziś za środowiskiem PAX-u niemiłym odium ''endokomuny'' ]. Powyższe tłumaczy czemu Bratkiewicz za aprobatą Michnika odwołuje się wprost do charakterystycznego dla starych endeków konceptu ''Polski piastowskiej'' i przeciwstawienia jej jagiellońsko-sarmackiej RzPlitej. Nadredaktor ''Wybiórczej'' nie raz przecież chwalił otwarcie Dmowskiego, acz osobliwie tylko w rozmowach z Rosjanami, potępiając go za to srodze na użytek opinii krajowej. Wyjaśnieniem tegoż paradoksu jest ów słynny ''realizm'' w stosunkach z Moskwą, jaki rzekomo cechował wczesny okres działalności pana Romana, na równi wynikając z jako się rzekło jego ślepego zapatrzenia w Okcydent. Nie to co, gdy pod koniec żywota ciążyć począł w kierunku ''antysemickiej'' kato-endecji i wręcz ''eurazjatyckiego faszyzmu'', aczkolwiek przemiana ta nastąpiła w nim właściwie już znacznie wcześniej, znamienne iż wskutek wstrząsu kulturowego jakiego doznał podczas wizyty w Japonii, gdzie udał się by storpedować zamiary Piłsudskiego. Dopiero tam z klasycznie zachodniego, liberalnego nacjonalisty przedzierzgnął się stopniowo w jego bardziej dostosowany do realiów Europy Wschodniej typ, gdy dotarło doń pod wpływem kontaktu z Orientem, że tożsamość narodowa nie jest wcale kwestią ''indywidualnego wyboru'', lecz czymś organicznym wręcz i osadzonym głęboko w zbiorowej nieświadomości, nie należy stąd mylić jej z czysto materialistycznym, opartym o biologię rasizmem.

Tak czy siak Kaczyński może robić za sułtana lub mongolskiego chana, zaś jego partyjna horda ''turańską dzicz'', jedynie w obleśnych fantazjach jakichś skończonych KODerastów. Tym bardziej nie można rzec tego o pretendującej do miana prawicowej alternatywy Konfidencji, stojącej zaślepionymi anglosaskim liberalizmem korwinowymi stulejami. Na czele z Mentzenem jako ''gwiazdą'' błyszczącą w rozwolnościowych mediach, gdzie straszy widmem protekcjonizmu jaki wedle jego słów miałby ''przesunąć Polskę na Wschód'' - no i w czym u cholery problem Sławciu?! Przecie Azja to nie tylko putinowski zamordyzm i totalitarna Korea Północna, ale i choćby taki Singapur, którym jarają się tak kuce kompletnie nie pojmując istoty panującego tam reżimu. Bowiem budząca zasłużony podziw zamożność dalekowschodniego polis, nie jest bynajmniej efektem ślepego zastosowania do lokalnych realiów zaczerpniętych z Zachodu wzorców, na czele z *ujowym z założenia ''wolnym rynkiem''. Na szczęście dla Singapuru fundator jego potęgi Lee Kuan Yew, w niczym nie przypominał ''liberalnego reformatora'' pokroju towrzysza Baalcerowicza, wolny przez to całkiem od miazmatów ekonomicznego, a tym bardziej obyczajowego rozpasania, charakterystycznego dla rozwolnościowców. Nie będę rozwijał wątku, bom już wystarczająco to uczynił w innym miejscu, stąd starczy tego dobrego. W każdym razie arcypolski, właściwy nam eurazjatyzm o jakim tu mowa, nie ma i mieć nie może nic zgoła wspólnego z jakowymś ''ideokratycznym totalitaryzmem'', a tym bardziej ''sakralnym imperium'' o jakim roili ideolodzy jego rosyjskiej wersji, Trubieckoj&s-ka. Nade wszystko nie pozwala na to osadzone głęboko w naszej tożsamości narodowej łacińskie dziedzictwo, które wcale nie jest przeciwstawne całkiem Azji, jak to za Konecznym głosi Bratkiewicz. Przecież z perspektywy starożytnych Rzymian to właśnie Zachód był domeną barbarzyńców, zaś zhellenizowany Wschód jawił im się jako ostoja cywilizacji! Żywili oni wobec niego poważne kompleksy z racji swego zapóźnienia kulturowego, i tak właściwie było przez cały okres trwania Imperium Romanum, a nawet i po jego upadku, gdyż przynajmniej wczesne Bizancjum można uznać za jego prawowitego dziedzica, dopóty mordercza konfrontacja z islamem oraz związany z tym wstrząs ikonoklastyczny, nie spowodowały zasadniczych w nim przemian. Bratkiewicz wychwalając tak ''Polskę piastowską'', stawianą w kontrze do potępianych przezeń historycznych wypaczeń okresu panowania w naszych dziejach ''jagiellonizmu-sarmatyzmu'', jednocześnie pieje peany na cześć szarży husarii pod Kłuszynem, gromiącej wedle niego ''turańską dzicz'' nieledwie. Tak jakby pokaźną część walczących tam wojsk moskiewskich nie stanowiła zbieranina najmitów, ściągnięta z całej niemalże Zachodniej Europy a dowodzona przez Szwedów, zaś świetne zwycięstwo odniesione przez armię RzPlitej, było udziałem także stojących po stronie hetmana Żółkiewskiego wcale licznych chorągwi kozackich. Tym bardziej tyczy to bitwy pod Kircholmem na którą również się powołuje, gdzie Chodkiewicz pokonał przecież nie tatarskie zagony, lecz szwedzkie odziały, których trzon obejmował holenderskich, szkockich i niemieckich rajtarów! Nie przeszkadza mu to wszakże bredzić o jakowychś polskich Leonidasach, Aleksandrach Kwaśniewskich Wielkich i Cezarach, heroicznie gromiących w jego obleśnych fantazjach o ileż liczniejsze ''barbarzyńskie mrowie''. Bowiem wedle ''piastowskiego okcydentalisty'' na moskiewskich papierach dyplomatycznych, ożywiał ich duch ''zachodniej cywilizacji'', emanujących zeń cnót na czele z kardynalnymi dla Zachodu ''wolnością'' i ''przedsiębiorczością'', oraz płynącą stąd pogardą dla ''pędzonych batogiem wrażych hord''... 

Nie sposób dać wyraz w słowach poczuciu zażenowania, jakie wzbudzają we mnie podobne durnoty, prawione przez jakby nie było mocno już posuniętego w leciech człeka, i do tego pełniącego dotąd o zgrozo funkcje reprezentacyjne - przecie ten pajacyna mylący elementarne fakty historyczne, robił za ambasadora i nieledwie kreatora strategii politycznej III RP wobec państw Wschodu, u cholery! Bodaj mało co jest gorszego od niespełnionych militarnych mitomanów uwięzionych w dyplomatycznej rutynie, ubierających w marzeniach wirtualny kontusz i toczących na starość boje papierową szablą, mimo gromkiego potępiania przez się ''sarmatyzmu''. Pojmuję, że można mieć serdecznie dość prawienia na okrągło gładkich formułek, niezbędnych dla toczenia wymagających taktu negocjacji, gdy chciałoby się przeciwnika ot tak rozsiekać paroma prostymi cięciami. Niemniej dowodzi to jedynie, iż zachwalana żarliwie przez Bratkiewicza ''postmodernistyczna dyplomacja'' UE, jest zwyczajnie łajno warta co sam poniekąd potwierdza swym groteskowym pozowaniem na ''piastowskich'' Leonidasów. Nie chcę bawić się w psychologizowanie, ale wprost narzuca się tu podejrzenie, czy aby autor nie bierze wirtualny odwet za jakoweś upokorzenia doznane podczas moskiewskich studiów, być może odgrywa się na ''czerwonych burżujach'', rozwydrzonych bachorach radzieckich genseków, jakie dały mu odczuć, iż jest tylko poddanym ich władzy perelowskim ''pariasem''? Tłumaczyłoby to jego napinkę na Okcydent w kontrze, ślepe wprost tegoż umiłowanie oraz jadowitą wzgardę dla ''turańskiej dziczy'', aczkolwiek przeczą temu żywe kontakty z macierzystą uczelnią i kręgiem absolwentów, jakim Bratkiewicz nadal hołduje - nie wracałby przecież tam, gdzie zbierał za młodu srogi wpierdol. No chyba, że lubuje się w batożeniu i ostrym S/M, ale może nie kontynuujmy niniejszego wątku, bo nie wiadomo gdzie nas to w końcu doprowadzi... aż strach pomyśleć, co się kotłuje pod czerepami przykutych za biurkiem, tonących w urzędowych papierzyskach kucerzy, wyżywających się w krwawych fantazjach o falangach Wielkiej Lechii miażdżących azjatyckie hordy:). Od historycznych ''byków'' jak pomienione wyżej aż roi się w samym tylko wstępie ''dzieła'', skąd przywołałem drobne jedynie cytaty, cierpnie skóra więc na myśl ile jeszcze takowych mieści się w przeszło 700-stronicowym, i to grubo ponad paszkwilu na możliwość zaistnienia rodzimego eurazjatyzmu, jaki wydzielił ze swego zatrutego ''piastowskim europeizmem'' mózgu bywszy ambasador. Facet nie może zdecydować się, czy widmo ''polskiego turanizmu'' jakie zwalcza z histeryczną wprost zaciekłością, jest sztucznie wykreowaną atrapą zaledwie tradycjonalizmu, utrzymaną w konwencji disco-polo a la Kurski tv jak sam twierdzi, po czym przeczy sobie stronę-dwie dalej twardo obstając, iż jednak stanowi organiczną część zbiorowej psyche naszego narodu. Samym już sformułowaniem o europejskiej ''apercepcji'' jedynie sugeruje wyraźnie, iż jest ona czymś obcym i narzuconym nam z zewnątrz, zaś eurazjatycka ''samoświadomość'' przecież głęboko osadzonym w polskiej tożsamości, wielce swoistym archetypem, zapoznanym wszakże przez wpływy Okcydentu. Bratkiewicz w iście straceńczej intelektualnej szarży papierowych ułanów, próbuje przeciwstawić temu wydumany przezeń czysty rasowo, ''piastowski europeizm'', coś w rodzaju wykoncypowanej od podstaw a mówiąc wprost wziętej z doopy Wielkiej Lechii na modłę UE - nie wiadomo śmiać się czy poradzić mu dobrego lekarza, aczkolwiek wiele on tu nie pomoże, gdyż nie ma niestety tabletek na głupotę.

Podkreślić więc wypada na finał jeszcze raz z całym naciskiem, iż postulowana przeze mnie od przeszło dekady już będzie ponad, konieczność ustanowienia polskiej wersji eurazjatyzmu, nie ma zgoła nic wspólnego z bredniami rosyjskich ''jewriazijców'' o ''ideokratycznym totalizmie'', ani tym bardziej duginowskm okultyzmem politycznym, zainfekowanym mocno coś przymało azjatyckim, za to arcyeuropejskim bo typowo niemieckim mętniactwem intelektualnym, rodem z pism Heideggera. Jak wykazaliśmy proces ten nie wymaga wyrzekania się łacińskiego dziedzictwa naszej cywilizacji, o ile tylko jest ono właściwie pojęte, nie zaś stanowi jej groteskową atrapę a la Koneczny, jaką świadomie lub nie posługuje się Bratkiewicz. Jeśli kogoś razi jednak termin ''eurazjatyzm'' zbytnio kojarząc się z moskiewskimi miazmatami, niechże będzie i ''neosarmatyzm'' w takim razie, aczkolwiek rodzi to obawę wyrodzenia się rychło w kontuszowe pajacowanie, rodzaj ''rekonstrukcjonizmu historycznego'' i muzealnictwa z właściwym mu przybieraniem napuszonej tytulatury pseudo-arystokratycznej, obcej zresztą duchowi szlacheckiego republikanizmu. Jedyne bodaj co w tym dobre, to odnowienie tradycji walki polską szablą, stanowiącej żywą syntezę zaczerpniętych z Okcydentu technik posługiwania się bronią, którym to rodzimi szermierze w toku pojedynków toczonych głównie z Moskalami, Turkami i Tatarami, oraz kozaczyzną także przecież rodem ze Wschodu, nadali typowo orientalnej giętkości i płynności cięć. Wszakże idzie nade wszystko o stawienie czoła aktualnym wyzwaniom, co tu zresztą gadać - skoro londyńskie City inwestuje w modernizację czarnomorskich portów i posyła tam okręty wojenne, oraz wspiera Turcję patronując zapewne jej sojuszowi z Ukrainą, znaczy iż nawet byłe już imperia morskie pogodziły się z faktem, że kontynentalna wspólnota Eurazji staje się rzeczywistością dosłownie na naszych oczach. Nie taję satysfakcji, że udało mi się trafnie przewidzieć obecny bieg wypadków, wszakże psuje mi ją gorycz świadomości, iż z racji słabości własnego [ nominalnie li tylko ] państwa a także związanego z tym braku należytej organizacji, nie my raczej będziemy podmiotem tegoż procesu ni spijać zeń największe frukta, lecz wspomniany Londyn, Moskwa i pewnie może Berlin, by wymienić tylko kraje z naszego regionu świata. Dlatego przy całej odrazie żywionej do ''czarnej legendy'' I Rzeczpospolitej, choćby ustawicznego dorabiania jej gęby jakowegoś ''obozu koncentracyjnego dla chłopów'', co tym ostatnim uwłacza w pierwszej kolejności, nie mogę jednak być ślepy na fakt, iż ustrój ten w ostateczności zakończył się bezprecedensową w dziejach nowożytnej Europy klęską. Doszło zaś do tego w dużej mierze z winy sprawującego w niej rządy szlacheckiego ''ludu politycznego'', który nie ogarnął najwidoczniej, że ''złota wolność'' pozostaje jedynie nędznym frazesem, o ile nie znajdzie wyrazu w konkretnych instytucjach państwowych. Inaczej okazuje się żałośnie bezbronna w obliczu agresji obcego tyrana, i by temu zapobiec koniecznym jest dla zachowania wolnościowego ustroju stojąca na jego straży silna armia, wraz ze sprawnym system fiskalnym dla jej utrzymania. Bowiem nie ma wolności bez podatków, więc każda libertariańska kanalia drąca ryja, iż stanowią one ''złodziejstwo'' sprzyja mniejsza świadomie czy nie zaprowadzeniu zamordyzmu, lub jest pospolitym acz przez to nie mniej szkodliwym w swej naiwności idiotą.

Zwyczajnie za wolność płaci się, niekoniecznie pieniędzmi jak mniemają liberałowie wyciągający stąd uzasadnienie rządów zarezerwowanych li tylko dla zamożnej oligarchii, z prawem wyborczym zawarowanym cenzusem majątkowym. W prawdziwej a nie tylko III Rzeczpospolitej, każdy obywatel zobowiązany byłby do świadczenia na rzecz swej wspólnoty w skromnym choćby wymiarze, aspołeczne zachowania zaś podlegałyby surowym i egzekwowanym należycie sankcjom. Bynajmniej nie oznacza to niewolniczego posłuszeństwa coraz bardziej chaotycznym i bzdurnym obostrzeniom, zaprowadzanym przez władzę partii, która już chyba tylko na urągowisko nosi miano ''prawej i sprawiedliwej'', w znikomym doprawdy stopniu różniąc się od PO i reszty lewackiej czeredy w obrzydliwym wysługiwaniu obcym interesom. Jedynie więc monstrualna i groteskowa ślepota polityczna Bratkiewicza wraz z Michnikiem, a najpewniej ich obleśny cynizm polityczny, każą upatrywać w formacji Kaczyńskiego współczesnej postaci ''turańskiej dziczy''. Łączy ich to paradoksalnie z LPR-em Giertychów, nawołującym w tym celu do oddania głosu na Czaskosky'ego w ostatnich wyborach, jako ''katechona'' broniącego przedmurza ''syfilizacji judeołacińskiej'' przed uosabiającymi rzekomo nadwiślański orientalizm hordami PiSowców. Tradycja szlacheckiej Rzeczpospolitej z jej ''sarmatyzmem'' winna stąd być traktowana z należytym respektem, ale i dystansem jako rezerwuar budujących przykładów historycznych zwycięstw, co i przestroga aby nie popełniać błędów, jakie sprowadziły nań katastrofę dziejową, nie ma więc mowy o bezmyślnej uległości o której bredzi poradziecki ambasadorzyna. Kuriozalny ''piastowski europeizm'' postulowany w kontrze przez Bratkiewicza, stanowi wyłącznie emanację jego kompleksów wobec urojonego przezeń Zachodu, a może i realizację planu celowego osłabiania na rzecz Moskwy i tak mocno rozstrojonej politycznie obecnej Polski. Na szczęście czas takich jak on kanalii nieodwołalnie zdaje się kończyć, acz przez podobnych mu przesraliśmy praktycznie ostatnie 30 lat, i wątpliwym jest by zdążono odrobić teraz dopiero powstałe wskutek tego straty, tym bardziej iż czas nagli, bieg wypadków dziejowych przyspiesza wprost w zawrotnym tempie - obym w tej akurat sprawie okazał się nadmiernym pesymistą. Jako że prawdziwa eurazjatycka tożsamość narodowa Polaków została okaleczona, zgwałcona wprost przez Okcydent [ osobliwie także rękoma zeuropeizowanej na zachodnią modłę carskiej Rosji, a zwłaszcza zbolszewizowanego ZSRR, a nie tylko Prus oraz III Rzeszy ], i przeto zepchnięta w sferę zbiorowej nieświadomości jak trafnie akurat zauważył Bratkiewicz, próba wydobycia na jaw ukrytych w niej i ocalałych pierwiastków ''sarmatyzmu-jagiellonizmu'', musi z konieczności być skażona niejasnością, by nie rzec wprost pewną mętnością wywodu. Bowiem stanowi ona ów ''żmut'' o jakim pisał Rymkiewicz, jako obraz dziejowego ''splątania'' w jakie popadła w okresie kilkuset ostatnich lat Polska. Warto mieć to na uwadze, przystępując do lektury naszych o niej dywagacji, o ile rzecz jasna ktoś w ogóle będzie miał ochotę potrudzić się tym - skoro nie, może od razu przejść do pomieszczonych na końcu, wyliczonych punktowo wniosków, jakie dla nas z tego tytułu płyną. Wszystkich zaś Bratkiewiczów i Michnikoidów wysługujących się na równi Zachodowi jak i Rosji, należy stąd posłać w diabły, rzucając im na odchodne gromkie, napełniające ich śmiertelną trwogą - ''eurazjatyzm, albo śmierć, wy ...!!! Na finał wisieńka - nasz ''bohater'' w otoczeniu ''leśnego dziadka'' Kozieja, Rotfelda i ''okrągłowostołowego machera'' Cioska, rodem z czerwonej jak zryta dupa starego cwela Jeleniej Góry, wszyscy oni po jednych pieniądzach, bynajmniej tylko moskiewskich:

https://www.bbn.gov.pl/pl/wydarzenia/2398,Seminarium-BBN-Nowe-otwarcie-w-stosunkach-polsko-rosyjskich-szanse-i-zagrozenia.html