piątek, 13 lipca 2018

Fu-ko.

Ostatnio miałem okazję obaczyć wykład o myśli Foucaulta tłumacza jego prac na polski Michała Herera [ skądinąd ''antyfaszystowskiego'' zjeba, ale to osobny temat ] stąd postaram się z grubsza przynajmniej zreferować koncepty francuskiego post-filozofa tak jak je omówił rzeczony antyfiarz i insi badacze by nakreślić to co widzę w nich ciekawego i wartościowego ale też i dyskusyjnego co najmniej. Wiele wyjaśnił mi istotny szczegół jego biografii, otóż nie był to pierwszy lepszy goszysta z ulicy ale wychowanek a później wykładowca Ecole Normale Superieure, elitarnej uczelni kształcącej kadry administracyjne zarządzające Francją [ faktycznie bez jej ukończenia - i przynależności do loży masońskiej - nie ma szans na zaistnienie w tamtejszej polityce obojętnie czy tyczy to prawicy czy lewicy, więc ''równość'' na sztandarach to jedno, ale w praktyce ktoś musi trzymać ''motłoch'' za pysk:) ], a to dlatego, że można by określić jego ''doktrynę'' jako coś w rodzaju ''filozofii zbuntowanego biurokraty'' albo ''antysystemowego systemowca'' - szydzę rzecz jasna ale coś w tym jest analizując jego badania nad naturą władzy. Otóż ''przewrót kopernikański'' w rozpatrywaniu przezeń tego zagadnienia polega na tym, że władza nie jest dlań czymś narzuconym z zewnątrz społeczeństwu i stanowiącym je jednostkom ale oddolnym fenomenem, organicznym wręcz można rzec dany rząd zaś czy władca nie tyle nawet zwieńczeniem bo to by sugerowało hierarchiczną strukturę, ile ogniskową jakby rozproszonej sieci wszechobecnych stosunków panowania konstytuujących daną wspólnotę i składające się nań poszczególne podmioty. Szokująco brzmi ale jest logicznym wnioskiem w tej perspektywie rola przypisywana mechanizmowi kontroli państwowej i społecznej, który nie dławi tu bynajmniej indywidualności ale ją właśnie stanowi - Foucault tłumaczy to na przykładzie szpitali-przytułków, gdzie początkowo z racji niedoskonałych, mało wyrafinowanych narzędzi nadzoru osadzeni byli traktowani jako anonimowa ciżba, bezkształtna masa ale wraz z postępem cywilizacyjnym i rozwojem środków kontroli zaczęto indywidualnie podchodzić do pacjentów każdemu przydzielając w końcu kartę choroby, odpowiednio klasyfikując i wciągając do ewidencji nadając im ten sposób paradoksalnie podmiotowość [ no czyż nie jest to spojrzenie typowego biurokraty ? aczkolwiek przyznaję może zarazem służyć jako dobre narzędzie opisu obecnych ''społeczeństw kontroli'' wedle terminologii Deleuza, gdy instytucje właściwe poprzedniemu ''społeczeństwu dyscypliny'' czyli rodzina, Kościół, państwo czy fabryka przeżywają kryzys o ile wręcz nie rozpad co owocuje rozbuchanym indywidualizmem, frazesami o ''samorealizacji'' itd. a zarazem wszechobecne kamery niedługo będą zaglądać nam do tyłka ]. Igra przy tym ze słowami co typowe dla poststrukturalistów traktujących filozofię programowo jako literaturę wskazując, iż w wyrażeniu ''assujetissement''/''ujarzmienie'' kryje się ''podmiot'' - ''sujet'' [ podobnie w jęz. polskim jak widać ], który co ciekawe we francuskim oznacza także ''poddanego''... Skrajną postacią tego swoistego ''upodmiotowienia'' przez władzę w której manifestuje się ona najpełniej jest kara śmierci co nazywa ''logiką daniny'' i faktycznie takim się jawi w myśl przyjętych przezeń założeń jakby to paradoksalnie nie zabrzmiało - skoro podmiot jest tylko ''pustym miejscem'', ''fałdą rzeczywistości'', nikim mówiąc wprost [ bo jest nie-tożsamy z sobą, wytworzony przez stosunki władzy i czymś konstytuującym się na styku zewnętrznej i wewnętrznej rzeczywistości ] to spełnieniem jego nie-istnienia jest u-nicestwienie siebie czy innych, przy czym francuski badacz rezerwuje takową prerogatywę jedynie dla ''władzy suwerennej'' utożsamianej przezeń z absolutyzmem ''króla Słońce'', ale moim zdaniem fenomen ten towarzyszy w o wiele większym jeszcze stopniu narodzinom ''społeczeństwa dyscypliny'' podczas rewolucji francuskiej - dotąd jak pisze Foucault podmiotem był tylko monarcha, suweren i świecący jego światłem odbitym dworzanie zaś reszta li tylko anonimową masą poddanych, rewolucja obalając ten porządek upodmiotowiła lud ''deklaracją praw człowieka i obywatela'' tyle że zgodnie z krwawą ''logiką daniny'' zaprzęgła go tym samym do państwowej machiny powszechnym poborem do wojska i szkolnictwem [ także traktowanym wówczas jako forma jakobińskiego terroru i nie bez podstaw ] oraz odpowiednio poszerzając zakres przemocy najpełniej wyrażony w pierwszym nowożytnym ludobójstwie katolickich chłopów w Wandei. Różnicę i nie/ciągłość między obu systemami widać na przykładzie swoistych dla nich sposobów egzekucji - opisywaną przez Foucaulta wielogodzinną makabrę ćwiartowania żywcem, szarpania rozpalonymi obcęgami itp. kar wymierzanych buntownikom za monarchii co jednak z racji swej czasochłonności ograniczało zasięg stosowania takowych represji, zastąpiono wraz z nastaniem nowożytnej republiki demokratyzacją procesu poprzez uproszczenie procedur i usprawnienie narzędzi represji, rzecz jasna mowa o gilotynie ale też innych morderczych wynalazkach jakobińskich jak rozstrzeliwanie powstańców w Lyonie armatami na polach pod miastem czy topienie kontrrewolucjonistów hurtem wraz ze statkami, barkami etc. [ pomysł ten świadomie zaadoptował i rozwinął w Rosji Lenin ]. Słabością konceptów Foucaulta jest jego ewidentnie uwikłanie nazbyt we francuską historię i czerpane z niej przykłady co naturalne skądinąd, spójrzmy jednak jak upiornie jawi się dialektyka ''upodmiotowiającego uJArzmienia'' w kontekście nowożytnej historii naszej części Europy, zwłaszcza okupacji komunistycznej i nazistowskiej - gdyby ktoś pozwolił sobie u nas na konsekwentne rozwinięcie w duchu francuskiego filozofa rozważań o ''indywidualizującym charakterze mechanizmów kontroli'' w Gułagu a zwłaszcza Auschwitz musiałby liczyć się z bolesnymi konsekwencjami, jeszcze czyniąc to wobec Polaków pół biedy bo groziłoby mu co najwyżej oburzenie części opinii publicznej i tyle, natomiast stosując wobec Żydów miałby jak nic wizytę smutnych panów z rana, zarekwirowany komputer i sprawę w sądzie a może i nawet areszt wydobywczy, w rezultacie pozbawiony wsparcia i o słabym charakterze skończyłby jak Ratajczak zapity w samotności ku przestrodze. 

W moich oczach fundamentalny błąd obranej przez Foucaulta optyki polega na czym innym - skoro tożsamość, tak zbiorowa [ narodowa, klasowa etc. ] jak i jednostkowa jest czymś z natury rzeczy opresywnym, wytwarzanym przez władzę i nieodłącznie towarzyszące jej mechanizmy kontroli a nie tłumionym rzekomo przez nie, to logicznym jest iż proces emancypacji musi polegać na wyzwoleniu się z niej, stąd podtytuł [anty]Biblii gender autorstwa Judith Butler brzmi ''subversion of identity'' czyli ''podważenie/obalenie tożsamości'' a nie jakoweś ''uwikłanie w płeć'' jak stoi w fatalnym polskim przekładzie [ dlatego jako motto rodzimego instytutu dżenderyzmu stosowanego służy hasło ''nikt nie rodzi się sobą'':))) ] zaś obalenie tożsamości to nic innego jak obłęd bo schizofrenia nie polega jak głosi powszechny mit na ''rozdwojeniu jaźni'' lecz jej rozpadzie, formuła koordynująca nasze myśli i czyny odpowiadająca za poczucie ''ja'' ulega w chorobie destrukcji stąd niezborność wypowiedzi, bełkot szaleńca i jego niekontrolowane odruchy lub stupor, dlatego Deleuze wraz z Guattarim postulują w ''Anty-Edypie'' programową schizofrenizację społeczeństwa posługując się figurą ''schizola'' wedle ich określenia jako czymś pożądanym, symbolem wyzwolonego pragnienia, które obaliło ''edypalne super-ego'' na rzecz ''swobodnych przepływów'' tego co ''inne'' w człowieku, twórczego wg nich chaosu irracjonalnych popędów [ nie obchodzi mnie, że to metafora aktywizmu, której nie należy utożsamiać z klinicznym pacjentem - czystym skurwysyństwem typowym dla lewicy jest taka polityczna instrumentalizacja i kolonialne zawłaszczanie Innego jakiego arbitralnie rzecznikiem się czyni nie pytając czy aby sobie on tego w ogóle życzy ]. Tak się składa, że nie teoretyzowałem o tym a otarłem się mocno w pewnym okresie swego żywota i do końca mych dni będę nosił traumę z tego tytułu, dlatego każdy zachwalający to g... nieodpowiedzialny zjeb jakiejkolwiek płci, orientacji i narodowości by nie był jest moim osobistym wrogiem i będę go tępił póki starczy mi sił - jak powiedziała mi jedna schizofreniczka na oddziale zamkniętym ''zwracając wzrok do wewnątrz, zaglądając wgłąb duszy można się przerazić'' i nie idzie jedynie o to, że na dnie umysłu spoczywają takie nieczystości, iż najbardziej nawet odrażające, cuchnące wydzieliny ludzkiego ciała są przy tym niczym, rzecz przedstawia się znacznie gorzej : zieje tam otchłań bez dna, u spodu kryje się czarna dziura z której wszystko się poczęło i prawdopodobnie zasysa je w końcu... W każdym razie zaglądanie weń nie należy do przyjemnych zajęć oględnie zowiąc, przypomina zapuszczanie się w zatęchłą piwnicę pełną robali, szczurów, wszelakiego plugastwa z potwornością czyhającą na nas ''u kresu nocy''.

Oddajmy sprawiedliwość Foucaultowi, że sam nie głosił podobnych ''schizoemancypacyjnych'' bredni, choć się nimi entuzjazmował, jego wina polega na tym iż stworzył podwaliny dla programowego ''obalenia/wyzwolenia z tożsamości'', które podchwycili inni wyżej wymienieni, natomiast borykał się z inną aporią swojej metody - zakładana przezeń wszechobecność i anonimowość władzy nie tyle wykluczała praktycznie kontestację co paradoksalnie czyniła z niej wręcz warunek panowania, prowadząc w ten sposób do odtworzenia się go w innej konfiguracji np. zamianę reżimu dyskryminującego homoseksualistów na represjonujący ''homofobów'' jak to jest obecnie itp. bo przecież nie można obalić systemu od wewnątrz, nie tyle nawet siedząc w brzuchu Lewiatana co będąc jego integralną częścią, na-rządem [ już łapię Foucaultowską manierę:) ]. Dlatego w ostatnim etapie rozwoju swej myśli próbował wybrnąć z tego składając pryncypialną samokrytykę iż zbytnio położył nacisk na mechanizm wytwarzania podmiotu czyniąc go niejako biernym narzędziem władzy i począł głosić jego aktywną rolę jako samo-stwarzającego się w procesie swoistej auto-paidei, samowychowania jakby tyle że tym samym popadł w kolejną sprzeczność, gdyż w praktyce nie zmieniało to nic w układzie panowania jako takim interioryzując go jedynie bo tam, gdzie pan/pani tam i niewolnik/niewolnica, więc skoro pan-ujemy nad sobą to kto jest naszym niewolnikiem/niewolnicą ?... Nie mówiąc że takowy mechanizm wpisuje nas w system zarządzania sprawowany przez wzmiankowane wyżej ''społeczeństwo kontroli'', gdzie nie tyle tłumi się popędy i pragnienia co wręcz podsyca je umiejętnie przy tym kanalizując a sama ''wyzwolona'' rzekomo z pęt dyscypliny indywidualność staje się narzędziem niewidzialnej tyranii jak postulował już 300 lat temu Spinoza, w projektowanym przezeń systemie społecznej kontroli masy ludzkie trzyma w karbach ''wolność osobista'', dziś zaś odbywa się to dodatkowo w myśl hasła : ''bądź niezależny - weź kredyt !'' [ serio, nie wymyśliłem sobie, dokładnie w tym nieczystym duchu pierdolił w reklamie tv Marek ''beczka'' Kondrat vel ''bankier'' ]. Oczywiście Foucault był zbyt inteligentny aby nie dostrzec kolejnej aporii swych dociekań więc próbował rozwiązać ją ostatecznie postulatem ''permanentnie krytycznego podmiotu'', czegoś w rodzaju ''a-totalnej nie-tożsamości'', tyle że to figura beznadziejnie utopijna, od praktykowania czegoś podobnego szlag trafiłby każdego na miejscu najdalej po tygodniu jak sądzę, musielibyśmy wówczas rozważać i podważać zarazem każdy krok dosłownie, życie możliwym niestety czyni bezmyślność i bez-wiedność podstawowych procesów, jedziemy głównie na automatyzmach i odruchach w niewielkim stopniu będąc ''sobą'' i co najwyżej bywamy wolni, zakres dostępnej nam autonomii jest mocno ograniczony, ale też właśnie dlatego tym bardziej cenny i należy go pielęgnować wszakże pod warunkiem, że nie będziemy mu nadawać przesadnie wielkiego znaczenia bo wówczas grozi nam popadnięcie w prometejską ''hybris'' i wskutek tego paradoksalnie totalne zniewolenie tak jak to stało się udziałem wyrastającego z podobnych założeń marksizmu/socjalizmu/komunizmu.

Nie chciałbym jednak aby powyższe zabrzmiało jako potępienie w czambuł i kompletna dyskredytacja, bynajmniej, o przydatności metody Foucaulta do opisu naszych zniewalających konsumpcją i opartym na niej długiem ''społeczeństw kontroli'' z ich tak wszechobecnym, że niewidzialnym cyfrowym szpiegostwem i ''sieciową, rozproszoną strukturą władzy'' już pisałem, nikt nie musi mnie też przekonywać o pozorności istnienia podmiotu i jego nie-tożsamości po tym co przeżyłem, podoba mi się także jako zdeklarowanemu reakcjoniście demaskowanie rzekomej oczywistości ''dziejowego postępu'' i tym podobnych oświeceniowych przesądów, niemniej w mej optyce na francuskim post-filozofie ciążą poważne błędy podważające wręcz cały głoszony przezeń projekt. Najcenniejszym poznawczo wszakże jawi się tu paradoksalny status buntu jako warunku wszelkiej władzy, dzieje się tak bowiem ta ostatnia nie jest  utożsamiana przez Foucaulta z jej spetryfikowanymi, hierarchicznymi formami obalanymi przez rewolty itp., a - przypomnijmy - istnieje jako sieć anonimowych w dużej mierze, rozproszonych relacji konstytuujących społeczeństwo wobec której to ''stosunek dominacji i zwalczającego go oporu to zjawisko wtórne, efekt prowizorycznego ustalenia się relacji sił'' na wzór homeostazy całego układu, tym samym kontestacja nadaje systemowi życiodajnej dynamiki pozwalając odtwarzać się potencjalnie w nieskończoność. Tłumaczy to dziwną z pozoru zażyłość między komunistami a kapitalistami omawianą w poprzednim wpisie i nie idzie tu jedynie o prostą zbieżność interesów czy naturalne poniekąd wchodzenie przez panów rewolucjonerów [ i panie ] w buty burżujów jak to miało miejsce w ZSRR, gdy po zniesieniu prywatnej własności bolszewickie państwo i zarządzająca nim kasta partyjniaków stając się właścicielem środków produkcji i samych robotników chcąc nie chcąc zaczęła prowadzić działalność gospodarczą w ramach kapitalistycznej buchalterii zysków i strat wraz z nieodzownie towarzyszącym jej systemem bankowym, emisją pieniądza, kredytem etc. nawet jeśli charakteryzowała się ona w ich wykonaniu gigantycznymi kosztami, makabrycznym wręcz marnotrawstwem sił ludzkich i materiałowych oraz stopniem imbecylizmu decyzyjnego na który nigdy nie mogłoby sobie pozwolić żadne prywatne przedsiębiorstwo nie wiem nawet jak znaczne. Sedno sprawy w tym, iż lewacy świadomie lub nie torują drogę kapitalizmowi, są jego narzędziem de facto właśnie poprzez swoją strategię oporu wobec niego, w tym sensie Marks miał słuszną intuicję, że w samym systemie tkwi jakaś wewnętrzna sprzeczność całkiem opacznie jednak wyprowadził stąd wniosek, że stanowi to warunek jego zniesienia, bynajmniej - w tym jego siła, an-archia ta nadaje mu witalności pozwalając odtwarzać się wciąż w nowych formach. Na tym polega mój podstawowy zarzut wobec kapitalizmu - że jego głównym produktem rynkowym są komuniści, przecież socjalizm nigdy nie był tak naprawdę ''ruchem robotniczym'' a dziełem właśnie burżujów i wyzyskiwaczy [ Marks i Engels ], arystokratów [ Saint-Simon ] etc. o czym zresztą otwarcie pisał w swej sztandarowej pracy ''Co robić'' obszarnik Lenin. Wprawdzie można zarzucić takowemu podejściu, że to jakby oskarżać papiestwo iż generuje heretyków, tyle że system kapitału nie ma swoich dogmatów, jako taki doskonale obywa się bez oficjalnej hierarchii a swych domniemanych kapłanów traktuje z buta jako bandę nadwornych klaunów potrzebnych co najwyżej do szerzenia ''freemarketowej'' ściemy dla doraźnych korzyści, no i aby ciężko opłacani czerpiącą z [wy]zysku i spekulacji grantozą hołubieni lewacy mieli kogo flekować poprawiając sobie i tak już nazbyt dobre samopoczucie. Z tego płynie jakże ironiczny wniosek iż miłość wszelkich liberałów/libertarian do kapitalizmu była nieodwzajemniona i od początku skazana na porażkę bowiem oparta na fatalnym ''wolnorynkowym'' złudzeniu, tymczasem obiekt ich adoracji okazał się zwykłą suczą, która najwięcej satysfakcji, czerpiąc przy tym całkiem realny zysk, ma z tymi co ją źle traktują a nie jakimiś żałosnymi beta-orbiterami o spoconych łapskach nie wiedzącymi nawet jak zabrać się do rzeczy:) Bo też i większość z nich teoretyzuje jedynie a nie uprawia realnej działalności gospodarczej na wzór erotomanów-gawędziarzy czy netowych stulei, przeważnie to cwani naciągacze pokroju Michalkiewicza czy Janusza Koran-Mekki albo w najlepszym wypadku naiwni idealiści jak Marcin Chmielowski albo Sośnierz, przy całym szacunku należnym ostatnim z wymienionych. W każdym razie strategia ''afirmatywnego oporu'' jest bardzo poręcznym ideologicznym uzasadnieniem dla postawy nowolewicowych pasożytów sprowadzając się do tego jak zarobić a się nie narobić, korzystać w pełni z możliwości i owoców zaawansowanego kapitalizmu zarazem głośno nań psiocząc - przewrotne to, chamskie i bezczelne ale skuteczne niestety.

W uzupełnieniu wywodu załączam omówienie sporu Focaulta z Chomskym, pracę doktorską referującą myśl francuskiego post-filozofa, krytykę jego kontestacji ''totalizujących dyskursów'' opartej o totalizujący dyskurs ''wszechobecności władzy'' czy błędne upatrywanie przezeń w poprzednich systemach filozoficznych li tylko ''logocentrycznych'' ciągot a przecież choćby największy ze scholastyków Tomasz z Akwinu był w pełni świadom wymykającej się całościowemu racjonalizującemu ujęciu ''ślepej plamki'' Trójcy Św., niepokalanego poczęcia, zmartwychwstania etc., dalej parę istotnych w tym kontekście tekstów, wreszcie na koniec sam wykład Herera :

''W ramach postfoucaultowskich badań nad dyskursem rzeczywistość społeczna, a także konstytuujące ją relacje władzy, jest na tyle złożona, iż jakiekolwiek proste jej kategoryzowanie nie jest w ogóle możliwe. Z tej perspektywy wyłania się konieczność ciągłego poszukiwania nowych metod krytyki społecznej, będących w stanie wyprowadzić na światło dzienne symptomy panowania ukryte w miejscach najmniej oczekiwanych. Bez względu jednak na sposoby prowadzenia krytyki, jedynym jej efektem może być wyłącznie zmiana pewnych arbitralnych relacji władzy na inne, przy czym żadnym z nich nie przysługuje uniwersalna wartość. W tej optyce przejawów panowania sprawowanego mocą środków dyskursowych i pozadyskursowych należy szukać również tam, gdzie dominującą pozycję zajmują postulaty autonomizacji i emancypacji dyskursów i grup dotąd podległych. Z kolei przypisywanie im takiej wartości, co może być zarzutem wobec perspektywy Chomsky’ego formułowanym na gruncie postfoucaultowskim, nadaje tylko dynamikę zmianom relacji władzy, ale ich w sposób ostateczny nie uzasadnia. W ramach antyesencjalistycznej perspektywy inspirowanej Foucault jest sprawą oczywistą, iż obrona wartości traktowanych jako uniwersalne odbywa się zawsze na gruncie partykularnych warunków historycznych, których produktem są przekonania aksjologiczne. Jednocześnie, nie sama zmienność warunków oraz brak ponadczasowych podstaw filozoficznych jest barierą na drodze do uzyskania trwałych, teoretycznych podstaw dla społecznej emancypacji, ale właśnie natura relacji władzy. Nawet najbardziej inkluzywna wizja porządku społecznego jest w ujęciu Foucault zawsze ograniczająca, ponieważ jej realizacja oznacza marginalizację innych możliwych porządków. Stąd już domaganie się uznania modelu społeczeństwa, dla którego naczelną własnością miałby być szacunek dla właściwości natury ludzkiej, oznacza homogenizację różnorodności działań w ramach takiego społeczeństwa oraz ekskluzję innych modeli, a to już przejaw władzy, zalążek nowych mechanizmów kontroli. Przykładem mogą tu być wszelkiego typu „prawa do” traktowane jako rdzeń współczesnego społeczeństwa liberalnego. „Dyskurs praw” miałby w tym ujęciu implikować powrót do władzy suwerennej ograniczającej tożsamość podmiotów do treści, które te prawa powołują do życia i na których w konsekwencji bazują. Ta zasada dotyczy także prawa do jednostkowej autonomii i nieskrępowanej twórczej ekspresji. W tym sensie Chomsky niezamierzenie miałby mylić pojęcie sprawiedliwości (choć potencjalnie również takie, warte społecznego zaangażowania, pojęcia jak: szacunek, godność, równość) z mechanizmami panowania. Tak zarysowane spojrzenie zmusza do traktowania badań nad dyskursowymi nośnikami władzy w sposób dość przewrotny, a przy tym kłopotliwy, bowiem miałyby one prowadzić do odbierania badaczowi oręża, przy użyciu którego chce on krytykować i stawiać opór władzy. W świetle stanowiska wyrażanego w debacie przez Chomsky’ego oznacza to ciągłe poruszanie się po niepewnym gruncie i przewlekłą niezdolność do rozwiązywania palących problemów społecznych wynikających z presji władzy. Foucault permanentnie dąży do ujawnienia zakamuflowanych mechanizmów dominacji, co sprawia, iż krytyce prowadzonej na mocy innych założeń teoretyczno-badawczych stale grozi zarzut o ożywianie władzy, której miała się ona sprzeciwiać. Jako rekompensatę „niepraktyczności”, perspektywa Foucault oferuje zyski poznawcze wynikające z niemal narzucającego się wymogu przyjęcia postawy zdystansowanej, której podstawą miałyby być nieufność wobec jakichkolwiek koncepcji porządku społecznego oraz podejrzenie maskowania arbitralności reguł nadających temu porządkowi kształt.''


''Jednak przemiany w przedmiocie i metodach badań historycznych są tylko echem przemian społecznych, politycznych i gospodarczych. Głos słabych i uciskanych jest słyszalny tylko dlatego, że nabierają oni siły i wyzwalają się. Słabi nie mają prawa głosu, nie mają prawa do swojej historii i do swoich racji. Tylko silni mogą stale i skutecznie głosić swoje idee i wcielać je w życie (istnienie silnych implikuje istnienie słabych). Siła (wynikająca z liczebności, metod działań, dostępnych środków) przeradza się we władzę, która potrzebuje legitymizacji, by trwać i w tym celu tworzy historię oficjalną. Nie zachodzi współistnienie „nowych” i „starych” historii, ale ich starcie, w którym musi dojść do rozstrzygnięcia – powrotu do starego systemu lub zamiany ról – zwycięzcy stają się zwyciężonymi, zwyciężeni zwycięzcami. Precyzuje to Ewa Domańska słowami: ''niekonwencjonalne przeciw-historie stają się po pewnym czasie konwencjonalnymi Historiami legalizującymi nową władzę''. Stosunek rządzących do rządzonych nie zanika, władza jedynie przechodzi z jednych na drugich, umożliwiając tworzenie nowych dyskursów i modyfikowanie już istniejących. Władza rozumiana może być jako przewaga fizyczna (w wymiarze jednostkowym), ilościowa, instytucjonalna, ekonomiczna (i wynikająca z niej materialna), kulturowa, polityczna. Czynniki te są ze sobą skorelowane, choć nie musi zachodzić między nimi stosunek wynikania. Nasuwa się wniosek, że historia zawsze będzie wersją zwycięzców, czyli grupy mającej większe wpływy i/lub większe zasoby. Demokracja liberalna tylko pozornie stwarza warunki do wyrażania swojego zdania, opowiedzenia swojej historii. Mimo braku instytucjonalnych barier (wyłączając nieliczne zapisy w prawodawstwie) informacja i sposoby jej przekazywania są kontrolowane przez media, których działanie determinowane jest przez siły ekonomiczne lub polityczne. Wydaje się więc, że instytucja państwa zawsze będzie tworzyła ramy, w których nie wszyscy się mieszczą, i pozostawiała pewne grupy czy jednostki na marginesie. Klasyfikując i hierarchizując, wytwarza dość sztywną strukturę, której trwałości ma bronić system prawny. Państwo, by istnieć, musi nakładać ograniczenia – także w sferze ideologicznej, co skutkuje m.in. narzucaniem określonej wizji przeszłości i dyskryminowaniem bądź prześladowaniem innych koncepcji (współcześnie np. propagowanie faszyzmu zagrożone karą więzienia). Funkcje historii pozostają więc niezmienne (aktualny wydaje się zaproponowany przez Foucaulta podział na genealogiczną i upamiętniającą), mimo że ona sama przybiera różne formy i zostaje nasycona różnoraką treścią.''


''Sam Foucault zresztą konstatuje, że być może zbyt jednostronnie podchodził do zagadnienia i nie doceniał roli, jaką może odgrywać władza nad samym sobą rozumiana jako kształtowanie siebie, samorealizacja, praca nad sobą, pisząc :

„Być może kładłem zbyt duży nacisk na techniki dominacji i władzy. Teraz jednak coraz bardziej interesuje mnie interakcja między >>mną<< a innymi oraz techniki indywidualnej dominacji, historia tego, jak jednostka oddziałuje sama na siebie poprzez technikę siebie”.

Te „techniki siebie” (które nazywa też innymi określeniami: „zabiegi koło siebie”, „sztuki życia”, „estetyki istnienia”, „techniki samorealizacji”) to nic innego jak praktyki, dzięki którym ludzie mogą przekształcać samych siebie, pracować nad sobą, samorealizować się, wreszcie „uczynić z własnego życia dzieło”. W tekście Techniki siebie z kolei pisze, że są to praktyki pozwalające „jednostkom dokonywać, za pomocą własnych środków bądź przy pomocy innych, pewnych operacji na własnych ciałach oraz duszach, myślach, zachowaniu, sposobie bycia, operacji, których celem jest przekształcenie siebie tak, by osiągnąć pewien stan szczęścia, czystości, mądrości, doskonałości czy nieśmiertelności.” Zwrot, jaki się dokonał w późnej twórczości Foucaulta, Bartłomiej Błesznowski nazywa przejściem od podmiotu opanowanego do podmiotu panującego. Kreśli zatem Foucault starożytnych Greków „zabiegi wokół siebie”, ich „troskę o siebie”, przeciwstawiając je chrześcijańskim sposobom „poznania siebie”.''

[ str. 156-7 ] :



''Ludźmi trzeba kierować tak, aby im się wydawało, że nie kieruje się nimi, lecz że żyją według swego własnego usposobienia i swojej wolnej woli, a zatem tak, aby trzymały ich w karbach umiłowania wolności, dążenie do pomnożenia dóbr i nadzieja pozyskania godności państwowych”. 

''Antonina: – Wojtek i Ben często podkreślali równość wszystkich członków kolektywu. Dlatego trudno było dostrzec, kto rzeczywiście ma władzę. Gdyby hierarchia była oficjalna, byłoby jasne, skąd się biorą pewne decyzje i jak reagować. Władza niejawna jest nieograniczona.''