- cytat ten autorstwa Oliviera W. Holmesa, amerykańskiego pisarza i medycznego innowatora, zaczerpnięty z dzieła historycznego Charlesa Bearda dobrze sądzę oddaje istotę obecnej ''woke'' i ''cancel culture'' [ choć nie było to oczywiście intencją żyjącego w XIX wieku literata ]. W związku z tym uznałem, iż należy przyjrzeć się ukazanemu mimowiednie w omawianej już tu pracy Kevina MacDonalda absurdalnemu, z pozoru niemożliwemu związkowi między anglosaskim liberalizmem a rasizmem. Dlatego nie mogę zgodzić się z takimi autorami jak Zbigniew Janowski, który w swym najnowszym dziele traktującym o ''Homo Americanusie'' zdaje się bronić ''starego, dobrego liberalizmu'' XIX-ego stulecia przed jego obecnymi ''wypaczeniami'', w postaci wspomnianej ''[anty]kultury unieważniania''. Powszechne niestety obecnie na prawicy utożsamianie tej ostatniej z jakowymś ''marksizmem kulturowym'' ignoruje choćby istotny wkład, jaki do tej zarazy wnieśli naziol Heidegger czy belgijski faszysta Paul de Man, który przeniósł jej bakcyle ideowe za ocean. Wszakże padły one tam jak widać na podatny grunt, musiało więc już istnieć coś w samej atmosferze liberalnej Ameryki, co sprawiło szerzenie się niczym pożar takowych bzdur. Ukazaniem tegoż stąd dziś się zajmiemy, jeśli zaś nazwany zostanę z tej racji ''socjalistą'' jakoby nienawidzącym patologicznie USA, przypomnę to nikt inny jak sam Karol Marks piał peany na część tego ''postępowego'' dlań kraju, uzasadniając przy tym niewolnictwo czarnych jako kategorię ''konieczną ekonomicznie'' [ poniekąd słusznie w ówczesnych realiach, jak się przekonamy ]. Natomiast w prywatnej korespondencji z Engelsem wyzywał od ''żydowskich czarnuchów'' Ferdynanda Lassalle'a, swego politycznego konkurenta do przywództwa w obozie lewicowych radykałów, nie krył również odrazy do ''dziedzictwa rasowego'' swego zięcia-Mulata Paula Lafargue'a. Rodzimym jankesofilom zaś, utożsamiających trzeźwą krytykę darzonego przez nich ślepym uwielbieniem mocarstwa z atakiem ''ruskiej agentury'' zwracam uwagę, że Rosją rządzą obecnie przecweleni politycznie na anglosaski neoliberalizm czekiści, na czele ze znanym entuzjastą podatku liniowego Włodzimierzem Putinem. Jakby tego mało, Kreml sprokurował ostatnio sobie ultrawolnorynkową, reżimową przystawkę w postaci partii ''Nowi ludzie'', a to by przeforsować balcerowiczowskie z ducha rozwiązania jak podwyższenie wieku emerytalnego, w Dumie zdominowanej dotąd przez nacjonal-bolszewickich ''populistów''. Bowiem nie idzie o to, że ''w Ameryce Murzynów biją'', gdyż obecnie to oni tam leją i zabijają innych, a nade wszystko samych siebie i to na skalę, o jakiej mógłby tylko pomarzyć Ku Klux Klan. Jestem pełen uznania dla osiągnięć cywilizacyjnych Stanów Zjednoczonych, tak w dziedzinie ustroju politycznego co i przemysłowej inwencji oraz budowy infrastruktury, niezależnie od ceny jaką przyszło za nie zapłacić w postaci niszczenia przyrody, rugowania Indian czy też omawianego tu zniewolenia czarnych ludzi. Wszakże nie powinno to czynić nas ślepymi na fakt, że wiedziony bezmyślną liberalną chciwością swych mieszkańców, kraj ten zafundował sobie ''przeklęty dylemat rasowy'', z jakim nie może poradzić do dziś na gruncie własnych fundamentów ideowych, więc brnie w coraz większe absurdy niczym w klasycznym schemacie ''ucieczki do przodu''. Pal licho, gdyby rzecz tyczyła jedynie samych amerykańskich elit, sęk w tym iż te sukinsyny wypierają problem winiąc zań nie tylko swych białych proletów, których przodkowie cierpieli często wyzysk i nędzę większe nawet od czarnych niewolników, ale co gorsza uczynili z tego swój ''towar eksportowy'' wciskając to gówno i nam, mieszkańcom Europy Wschodniej błędnie zwanej z niemiecka ''środkową''. Należy więc przeciwstawić się zarazie z całą stanowczością, a nie pomoże niestety w tym bezmyślne kopiowanie od amerykańskich ''neokoszerwatystów'' gadek o ''marksizmie kulturowym'', jako objaw co do zasady tegoż samego mentalnego kolonializmu, jak wszelkie ''dżendery'' i ''elgiebety'' na lewicy i u libertarian. Pora stąd na rzeczywistą emancypację od Zachodu poprzez porzucenie trawiących go wewnętrznych sporów ideowych i politycznych, tym bardziej kiedy jego czołowa dotąd potęga jaką były USA, zamienia się w odrębną ''państwo-cywilizację'' na wzór Chin czy Rosji [ o czym pisał ostatnio Marek Cichocki w ''Teologii Politycznej'' ]. Innymi słowy uznać należy oczywistą klęskę roszczeń do uniwersalizmu anglosaskiej [anty]kultury liberalnej, a nie ma bodaj lepszego dowodu na to niż kwestia murzyńska właśnie, i być może po to sami Amerykanie grzeją BLM i ''wokeizm'', by kolejny już raz w swych dziejach ''zrzucić skórę'', pozbywając się z właściwym im bezlitosnym pragmatyzmem zbędnych form ustrojowych, kto wie. Co jednak dla nich posłuży jako taran jedynie rugujący miejsce pod nowe rozdanie polityczne, przy naszych jakże odmiennych warunkach dziejowych musi okazać się wprost zabójcze, niwecząc zdolności mobilizacji i tak już słabnących mocno sił Polski. Zwyczajnie nie stać nas na takowe eksperymenty, bośmy krajem frontowym i nie posiadamy luksusu życia w otoczeniu ''mocarstw'' pokroju Kanady czy Meksyku. Tak więc precz z inwazją antycywilizacyjnego terroru zza oceanu, którego instrumentami są tak groteskowe instytucje, jak ''spec-komórka ds. równego traktowania'' na UJ!
Przyjrzyjmy się stąd źródłom tegoż opętania ideologicznego, jakie liberalna Ameryka sprokurowała sobie poniekąd na własne życzenie, bowiem to jej kontekst polityczny czyni murzyńskie zniewolenie ewenementem historycznym, a nie jest ono bynajmniej nim jako takie. Nam akurat Polakom mówić tego nie trzeba, przynajmniej świadomym dziejów swego kraju - nie jest przecież przypadkiem, że pierwsze pisane świadectwo z terenów obecnej Polski pochodzi od żydowskiego handlarza niewolników Ibrahima ibn Jakuba, a właściwie Abrahama ben Jakoba [skądinąd ciekawym jak, i czy w ogóle przedstawiono rzecz na wystawie w muzeum ''Polin''? ]. Przybył on po nich do kraju Polan na zlecenie ówczesnego kalifa Kordoby Al-Hakama II, agresywnego pederasty i tyrana posiadającego harem słowiańskich i czarnych ''katamitów'', typ więc hołdował zasadzie, że ''aby życie miało smaczek, raz Murzynek - raz blondasek''. Oczywiście zgodnie z obecnie panującą modą kanalia została przedstawiona w haśle internetowej ''encyklopedii LGBT'', owszem jest takowa, jako mecenas sztuk wszelakich i nieomal ''humanista'' za przeproszeniem, bez wzmianki nawet o morderczych najazdach dżihadysty i łupieniu sąsiednich chrześcijańskich królestw, na jakich spędził prawie cały okres panowania [ poza gwałceniem w międzyczasie swych seksualnych niewolników ]. ''Słowiańskie nabrzeże'' w Wenecji nosi miano od targów niewolników jakie tam odchodziły, stąd miasto to może jak dla mnie spokojnie iść pod wodę, za wyjątkiem jedynie bazyliki św. Marka. Dziś kiedy przeżywamy małą inwazję nachodźców z Iraku na nasze granice warto przypomnieć, że tysiąc lat wcześniej niewolniczy szlak wiódł w drugą stronę, do Bagdadu i muzułmańskich krajów Azji Środkowej. Haniebny proceder odżył w czasach nowożytnych wraz z najazdami czambułów tatarskich na wschodnie ziemie dawnej Rzeczpospolitej, porywających głównie Rusinów aczkolwiek zdarzali się wśród nich także Polacy, i podobnie jak w epoce Abrahama ben Jakoba monopol handlu nimi na targach w Stambule dzierżyli żydowscy kupcy. Taki sam posiadali również na Antylach w stosunku do czarnych niewolników z kolei, o czym wzmiankę czyni w swym dziełku pod wymownym tytułem ''Żydzi, świat, pieniądze'' Jacques Attali, sam ''koszernego''' pochodzenia a w dodatku mason, stąd trudno posądzać go o antysemityzm. Pękam ze śmiechu widząc nazioli paradujących z flagami Konfederacji niewolniczego Południa USA, bowiem jednym z jej przywódców był żydowski plantator, właściciel murzyńskich niewolników Judah Benjamin. Wielu jego pobratymców posiadało również takowych, nie tylko w Stanach Zjednoczonych owej doby co nade wszystko w Brazylii, czynnie współuczestnicząc nawet w planach powołania wspólnego imperium opartego na ''darmowej'' pracy Murzynów, czemu kres położyła dopiero Wojna Secesyjna. Jak to już opisywaliśmy, przywołując obszerne fragmenty książki belgijskiego autora, jeszcze w XIX wieku europejscy kolonizatorzy musieli stoczyć batalię o Kongo z tamtejszymi muzułmańskimi handlarzami czarnych niewolników, w ogóle świat islamu w nie mniejszym stopniu uczestniczył w tym procederze, a nie słyszałem by któryś z jego prominentnych duchowych przywódców, szejk czy inszy imam przeprosili za to. W każdym razie akty ekspiacji, o ile w ogóle do nich dochodzi, równać się nie mogą ze skalą histerii ''Black Lives Matter'' na Zachodzie, poniekąd o tyle słusznie, iż stanowi ona jego poronione dziedzictwo i stąd problem, jak to zaraz wykażemy. Nikt zresztą nie handlował bardziej Murzynami co sami czarni Afrykanie, wiele tamtejszych królestw plemiennych zbudowało swą regionalną potęgę na łupiestwach i porywaniu pobratymców rasowych na ''żywy towar'', by wymienić choćby Dahomej - co ciekawe, istotną rolę odgrywały tu oddziały złożone z miejscowych kobiet, których okrucieństwo zyskało im miano ''matek-wiedźm''. Gwoli uczciwości należy dodać, że byli w tym podobni dawnym władcom Słowian, w tym niestety tyczy to również Polan zanim Mieszko ochrzcił swe państwo, a nawet i po tym akcie czeska Praga długo jeszcze pozostawała lokalnym centrum nikczemnych transakcji, o czym świadczy żywot św. Wojciecha. W ogóle zagadnienie słowiańskiego niewolnictwa wymaga pogłębionych badań i odpowiedniego nagłośnienia, niestety jednak tak się zapewne nie stanie z podanych wyżej przyczyn, bowiem zajmujący się nim naukowcy zachowując uczciwość naraziliby na zarzuty o ''antysemityzm'' oraz ''islamo-'' a nawet ''homofobię'', powtórzmy więc - pierdolić amerykańską ''poprawność polityczną'' i jej ''krytyczną antyhistorię''!
Sami Anglosasi zanim poczęli masowe niewolenie czarnych Afrykanów, wcześniej praktykowali je powszechnie na swych białych pobratymcach - tak pisze o tym Beard:
''Purytanie angielscy również nie wzdragali się szczególnie przed zapędzaniem białych mężczyzn i kobiet w służbę niewolną. Cromwell uważał Irlandczyków za odpowiednich do tego rodzaju stanu, sprzedał bowiem w niewolę na wyspy Barbados cały garnizon, który nie został wyrżnięty podczas masakry w Drogheda, a jego agenci trudnili się wyłapywaniem w Irlandii chłopców i dziewcząt celem sprzedawania ich na licytacji plantatorom angielskim w Indiach Zachodnich. Zdarzało się, iż nawet właśni rodacy Cromwella wpadali w sieci. W archiwach Londynu znajduje się żałosna petycja 70 Anglików uprowadzonych z Plymouth i sprzedanych na Antylach mniej więcej za ,,1550 funtów cukru za każdego z nich''. [...] Ten ponury handel stał się regularnym procederem tonącym w mroku licznych tragedii, ulice Londynu roiły się od kidnapperów nazywanych ''zjawami''. Żaden robotnik nie był bezpieczny; nawet żebracy bali się rozmawiać z kimkolwiek, kto wymówił przerażające słowo ''Ameryka''. Kupowano dzieci, sprzedawane przez zdeprawowanych ojców, sieroty - przez ich opiekunów, biednych lub niepożądanych krewnych - przez rodziny, którym sprzykrzyło się utrzymywanie ich. [...] Stwierdziwszy, że zapewnienie wystarczającego napływu białej służby przymusowej jest rzeczą trudną, założyciele kolonii z biegiem czasu zwrócili uwagę na niewolnictwo Murzynów. Ani purytanie, ani ich monarchistyczni przeciwnicy nie mieli skrupułów w czynieniu niewolnikami swych bliźnich, tego samego lub innego koloru skóry. Wydaje się, że uciekli się oni do Afrykańczyków raczej z konieczności, aniżeli na skutek własnego wyboru. Zarówno jedni jak i drudzy próbowali przekształcić w niewolników Indian, co jednak powiodło im się w nieznacznym stopniu.''
- dowodzi to, iż pierwotnie za niewolnictwem Murzynów nie stały motywy rasistowskie, co nade wszystko ekonomiczny pragmatyzm Anglosasów. Dopiero z czasem wraz z postępami retoryki emancypacyjnej i abolicjonistycznej o paradoksie, pojawiła się potrzeba uzasadnienia ''szczególnej instytucji'' jak niewolnictwo poczęli zwać plantatorzy, w kontrze do swych oponentów. Niewolnicy byli konieczni nie tylko prywatnym właścicielom, Korona brytyjska dawała tu przykład nabywając ich masowo do służby w armii - w zapoprzednim wpisie wspominałem już o przymusowym wcielaniu skazańców do wojska, ale dodać należy, iż jak szacuje Roger N. Buckley w swej pracy ''Slaves in Red Coats'', w latach 1795-1807 blisko 13 i pół tysiąca żołnierzy zakupiono, by służyli Imperium w kolonialnych regimentach na Antylach.
Stąd więc to nie samo niewolnictwo Murzynów w Ameryce jest niesłychanym skandalem, lecz czyni go rzeczywiście takowym towarzyszący mu liberalny kontekst dziejowy. Bowiem doszło doń nie w jakowejś ponurej satrapii pokroju carskiej Rosji, gdzie wszyscy poddani byli ''rabami'' cara, lecz w kraju opartym o idee wolnościowe, swobody handlu jak i nieskrępowanego wyrażania swej opinii. Rzecz w tym, iż ludzie mający gęby pełne frazesów o przysługujących wszystkim jakoby z natury prawach jednostkowych, bez względu na ich kolor skóry czy pochodzenie etniczne i klasowe, doprowadzili do urzeczowienia określonej rasowo grupy ludzi, a więc opartej o kryterium biologiczne i kolektywne. Lub co najmniej proceder tolerowali wbrew głoszonym publicznie zasadom radykalnego indywidualizmu, stojącego rzekomo przed wszelką wspólnotą. Stworzyło to piekielny wprost, niemożliwy do rozwiązania praktycznie do dziś problemat rasowy, podważający fundamenty ustrojowe USA zwyczajnie je kompromitując przyznajmy. Zwykle podnosi się w obronie argument, że przecież panująca za oceanem atmosfera liberalnych wolności doprowadziła w końcu do wyzwolenia czarnych - rzeczywiście, tyle że pomijany jest przy tym fakt, iż znoszeniu niewolnictwa Murzynów towarzyszył wzrost segregacjonizmu rasowego wobec nich w stanach Północy, które to jakoby ruszyły przeciw niemu do wojny z Południem. Gówno prawda za przeproszeniem - jak to już opisywaliśmy, poza nielicznymi na szczęście abolicjonistycznymi radykałami pokroju terrorysty Johna Browna, zdecydowana większość białych ludzi porwała się ochoczo na walkę z plantatorami min. po to właśnie, aby uwalniając spod jarzma tamtych wypieprzyć nienawistnych im ''czarnuchów'' z powrotem do Afryki. Bo też i masowa przestępczość, brutalne zbrodnie tych ostatnich nie poczęły się szerzyć dopiero w okresie amerykańskiej kontrkultury, lecz już wiek wcześniej zbiegli niewolnicy zasilali obficie lumpenproletariat miast na Północy USA, z wszystkimi tego konsekwencjami dla sąsiedztwa białych. Nie usprawiedliwia to wszakże drastycznych obostrzeń jakie zaprowadzali oni w swej obronie, wobec głoszonych przez się ''rozwolnościowych'' haseł np. cóż z tego, że teoretycznie Murzyn miał tam prawo oddać głos w wyborach, skoro zjawienie się w lokalu wyborczym groziło mu linczem? A też trudno u niego było o uzasadniony entuzjazm dla demokracji i liberalnych wolności, gdy wyznający te zasady rezerwowali je tylko dla siebie, tyranizując go niemal na każdym kroku swą pogardą i poniżeniem. Nic więc nie kompromituje bardziej liberalizmu i samej Ameryki opartej na jego wartościach, co taż monstrualna obłuda panująca w dziedzinie stosunków rasowych praktycznie od zarania tego kraju. Obnaża ona bowiem bezzasadność uniwersalistycznych roszczeń ideologii liberalnej, jej w istocie czysto anglosaski etnicznie i kulturowo charakter, któremu musi przeczyć aby pozostać nadal sobą, inaczej strąciłaby z piedestału tak hołubiony przez się indywidualizm, uznawszy prymat czynników wspólnotowych. W liberalnym ''stanie natury'' ludzie żyją osobno, nie ma w nim miejsca na żadne byty kolektywne ni przedustawną harmonię zgodnej jedności, dopiero jednostki mogą powołać takową na mocy ''umowy społecznej'' zawiązanej między nimi, tworząc w ten sposób efemeryczne z zasady ''społeczeństwo kontraktualne''. Nijak się to więc ma do opartych na kolektywnych kategoriach rasy, płci czy etniczności bytów społecznych czy politycznych, stanowiących dla każdego liberała w najlepszym wypadku groźny majak, horror wprost. Podkreślmy to z całym naciskiem: rzecz nie w skażonym białym paternalizmem litowaniu się nad ''biednymi Murzynkami'', bo ich barbarzyństwo jakiego do dziś nie zmogły biliony władowane w ''akcje afirmatywne'' jest wprost przysłowiowe, ale nie ma ono tu nic do rzeczy. Wedle liberalnej doktryny bowiem z samej natury poniekąd przysługują im ''prawa człowieka'', jeśli zaś dotąd nie nauczyli się z nich korzystać, to na jej gruncie jedynym uprawnionym wytłumaczeniem są relatywne okoliczności historyczne, społeczne lub ekonomiczne a Boże broń rasowe. Uznanie tych ostatnich wysadziłoby liberalny gmach ustrojowy Stanów Zjednoczonych, przecząc wierze w samodoskonalenie się jednostki na którym został ufundowany, skoro już na starcie byłaby ona predeterminowana do czegoś, lub też nie przez swe pochodzenie. Nie można stąd pogodzić jak tego chce Kevin MacDonald anglosaskiego indywidualizmu, z postulowaną przezeń ''obroną etniczną'' białych protestantów w Ameryce opartą o kolektywistyczny siłą rzeczy socjaldarwinizm, jak to już wykazaliśmy.
Tak oto sami Amerykanie stworzyli trawiące ich do dziś rasowe monstrum, z którym by sobie poradzić uczynili w końcu zeń... ''konstrukt społeczno-kulturowy''!:))). Trudno bodaj o lepszy przykład miary absurdu, w jaki zabrnęli chcąc pogodzić ''umowny'' i z konieczności indywidualistyczny charakter własnej doktryny liberalnej, z wymogami narzucanymi przez biologiczne, zbiorowe fenomeny rasy, płci czy homoseksualizmu, z jakimi przyszło im obecnie się mierzyć. Jest w tym przyznajmy swoista, popierdolona całkiem ale logika, by uzgodnić zasadę jednostkowego wyboru z przeczącymi jej fetyszyzowaniu, wymuszanymi przez naturę czy okoliczności dziejowe ograniczeniami. Ba, kwestią jednostkowej identyfikacji do ustalenia staje się sam status człowieczeństwa, stąd mowa już nie tylko o ''prawach zwierząt'', ale i roślin a nawet materii nieożywionej, przyznaniu praw wyborczych dla ropy, gazu czy węgla. Jeśli idzie o to ostatnie popieram w całej rozciągłości - pozwać tu za jego dyskryminację Unię Europejską, oskarżając o ''karbonafobię'' narzucane przez nią Polsce ''zielone łady''! Mówię serio, bowiem nie ma co wchodzić w rzeczowe dyskusje z cynicznymi szujami jak i nade wszystko opętanymi ideologicznie fanatykami, trzeba stąd wyznawane przez nich absurdy obrócić przeciwko nim samym, inaczej się nie da - chyba, że spuścić im wpierdol, ale kto to niby zrobi? Bo ruski agent Olszański jest mocny tylko w gębie, jak przystało na typowego napinacza; wracając do tematu: murzyńskie niewolnictwo w Ameryce kompromituje także wolnorynkową postać kapitalizmu, bowiem takową reprezentowały właśnie plantacje na południu USA i swoisty biznes jaki się wokół nich rozkręcił. Nie jest bowiem prawdą jakoby było ono ''zacofane'' względem Północy, wręcz przeciwnie - do czasu aż rozhulała się w pełni za oceanem rewolucja przemysłowa, to właśnie oparte na przymusowej pracy Murzynów plantacje były największymi na kontynencie przedsiębiorstwami! Stosującymi w dodatku złożone metody uprawy, odpowiadając przy tym za innowacje technologiczne jak słynna odziarniarka bawełny, niepomiernie przyspieszająca proces produkcji, cały czas udoskonalany przez właścicieli niewolników. Największe plantacje były w istocie gigantycznymi na owe czasy koncernami rolnymi, skrzyżowanymi przy tym z fabryką szczególnie jeśli idzie o przetwórstwo cukru w Luizjanie i jego wymogi, zaś sami biali plantatorzy mimo pozowania na ''arystokrację'' i czasami faktycznie takiegoż pochodzenia, nade wszystko rzutkimi przedsiębiorcami elastycznie reagującymi na zmienne koniunktury rynkowe, dostosowując sprawnie do nich produkcję. Dowodzą tego klasyczne badania autorstwa Stanleya Engermana i Williama Fogla, upada stąd mit rzekomo ''niskiej efektywności'' pracy niewolniczej, w przeciwieństwie do opartej o wolny najem robotnika, czy jak chciał Marks sprzedawanie przezeń własnej ''siły roboczej''. Wreszcie plantatorów można uznać za prekursorów korporacyjnego zarządzania ''ludzkim kapitałem'', by wycisnąć zeń jak najwięcej, opracowane przez nich w tym celu metody doczekały się usystematyzowania w postaci szeregu artykułów prasowych i podręczników, na czele z o jakże wymownym tytule: ''Management of Negroes''. Niewolnictwo okazuje się świetnie też współgrało z industrializacją, wbrew marksowskiemu jak i liberalnemu mitowi o ''postępie'' jaki nieść miała ''rewolucja przemysłowa'', znosząca jakoby feudalizm. Tymczasem plantatorzy z Karoliny Południowej i Georgii, starych niewolniczych stanów, byli w awangardzie przemian zarabiając krociowe sumy na wynajmie swych Murzynów do pracy w powstających tam fabrykach. Historyk Ira Berlin następująco przedstawia rzecz w książce ''Pokolenia w niewoli'':
''Dostępność niewolników na wynajem była także bodźcem do rozwoju wielu nowych przedsiębiorstw. Na terenach wiejskich kopalnie, kuźnie, warzelnie soli, a także rogatki, kanały i koleje polegały na pracy najemnych niewolników, ponieważ nowa klasa przedsiębiorców czerpała korzyści z zatrudniania ludności niewolniczej. W latach 40-ych i 50-ych XIX wieku w niektórych branżach wynajęci niewolnicy zajęli miejsce najemnych robotników. Najbardziej znanym przypadkiem były intensywnie rozwijające się zakłady Tredegar Iron Works w Richmond, gdzie strajk białych odlewników stał się pretekstem do przestawienia się na w większości niewolniczą siłę roboczą.''
Świadczy to wprawdzie o efektywności gospodarczej wolnorynkowej ekonomii panującej wówczas na Południu USA, lecz bazując na prywatnej własności ludzi ośmiesza ona całkiem liberalne idee - okazuje się zatem, iż można zagonić batem człowieka do produktywnej roboty, i uzgodnić to ze ''swobodą handlu''. Ta bowiem prawie nie schodziła z ust plantatorom i ich rzecznikom jak Calhoun, a to dlatego iż jako eksporterzy ziemiopłodów z bawełną na czele, byli wrogami wszelkiego protekcjonizmu w obronie słabego jeszcze wówczas przemysłu amerykańskiej Północy. Nie pozwalał im bowiem za dostarczany przędzalniom w Manchesterze surowiec kupować tanio produktów brytyjskich fabryk, zaawansowanych technicznie bardziej niż rodzime manufaktury, o niższej stąd jakości wytwarzanych towarów. Jednym słowem wolnorynkowi plantatorzy niewolniczego Południa Ameryki byli przedstawicielami kapitalizmu ''kompradorskiego'', uzależnionego od rynków zewnętrznych szkodząc tym samym sprawie uzyskania przez kraj samodzielnej siły ekonomicznej, opartej o własny przemysł i handel wewnętrzny. Owszem, industrializacja jak widać była do uzgodnienia z niewolnictwem, ale ciągle w niewystarczającym stopniu: do podnajmowania swych Murzynów fabrykantom zmusiło białych plantatorów ze ''starego Południa'' wyczerpywanie się rezerw posiadanych niewolników, na skutek ich masowego eksportu na Zachód dla potrzeb przeżywającego wówczas szczyt ekspansji biznesu plantacyjnego, w nowo powstałych wówczas stanach jak Teksas. Proceder ten napędzany wciąż trwającą koniunkturą na bawełnę i cukier dyktowaną głównie przez rynek brytyjski, siłą rzeczy stawał okoniem przeciw uzyskaniu gospodarczej niepodległości Stanów Zjednoczonych rozpatrywanych jako całość, a nie tylko poprzez pryzmat partykularnych interesów plantatorskiej ''arystokracji'' parweniuszy i dorobkiewiczów. Dlatego należało w tym celu złamać ich potęgę przemocą, skoro nie sposób było już uzgodnić interesów obu stron politycznego i ekonomicznego sporu rozdzierającego w owym czasie USA, tak daleko on wtedy zaszedł. W tym jedynie sensie niewolnictwo Murzynów stanowiło rzeczywiście kwestię kluczową, ze względu na jego kontekst gospodarczy i polityczny antagonizujący ostro białych Amerykanów. Można stąd rzec wbrew Marksowi, iż Wojna Secesyjna była ''rewolucją, w której jedna fakcja kapitalistów brutalnie wywłaszczyła drugą'', tak aby utorować drogę do rozwiniętej w pełni produkcji wielkoprzemysłowej, oraz uzyskania tym mocarstwowej pozycji kraju. Innymi słowy Ameryka aby stać się wielką musiała złamać ''święte prawo własności'', jedną ze swych konstytutywnych zasad, pozbawiając majątku w postaci czarnych ludzi niemałą, liczącą ok. 350 tys. grupę plantatorów. Z nich zaledwie jakieś 8 tysięcy rodzin było potentatami posiadającymi więcej niż 50 Murzynów, całą resztę stanowili ''mikroprzedsiębiorcy'', zazwyczaj właściciele 2-3 a najdalej 10 niewolników. Razem jednak w ich ręku znajdował się człowieczy kapitał szacowany na olbrzymią do dziś sumę 4 miliardów ówczesnych dolarów [!], było to więc zaiste gigantyczne wywłaszczenie w pełni zasługujące na miano rewolucji - i to przeprowadzone rękoma innych liberałów i kapitalistów z Północy. Oczywiście sami Murzyni odegrali w tym procesie bierną rolę, zdatni z racji swego prymitywizmu jedynie do barbarzyńskich rabacji jak rebelia Nata Turnera, wyzuci niemal z osobistej własności poza skromnymi poletkami przydzielanymi z łaski pana, nie mając na to w wystarczającym stopniu odpowiednich instytucji politycznych i kulturalnych [choć nie całkiem ich pozbawieni jak się później przekonamy]. Dlatego mimo iż w czasie wojny z Południem do wojsk Unii wcielono ponad 200 tysięcy czarnych żołnierzy, nie poprawiło to w istotnym stopniu losu reszty ''afroamerykańskiej'' wspólnoty, skazując ją z ww. powodów na rolę instrumentu w krwawej próbie sił między konkurencyjnymi stronnictwami białych Amerykanów. Słabe elity murzyńskie, do tego skonfliktowane wzajem i pozbawione szerszego oparcia w masach czarnych wyzwoleńców, nie były w stanie zdyskontować wolności politycznych wywalczonych nie samodzielnie, lecz danych z inicjatywy białych radykałów z Północy, którzy uczynili to głównie we własnym interesie.
Doskonale rzecz ilustruje historia powstania Czternastej Poprawki do konstytucji USA, jaka pod pozorem zagwarantowania ''Afroamerykanom'' przyznanych im świeżo swobód, zabezpieczała tak naprawdę korzyści ekspansywnego wówczas przemysłu kolejowego. Borykać się on bowiem musiał z wywłaszczeniami dokonywanymi przez lokalne władze i nakładanymi takoż podatkami, co uniemożliwiała wspomniana korekta wprowadzając nadrzędność prawa federalnego nad stanowym. Nie dziwota stąd, iż jej współautorem był John A. Bingham - prawnik towarzystw kolejowych, zwyczajnie centralizacja i ujednolicenie przepisów leżały w interesie wielkoprzemysłowego kapitału operującego już na skalę całego państwa, dla własnej pomyślności nie mógł on więc zależeć od kaprysów poszczególnych legislatur stanowych. Plantatorzy przeciwstawiali się również napływowi białej siły roboczej z Europy niezbędnej tymże fabrykantom z Północy, jak i bezpłatnym de facto przydziałom publicznej ziemi na Zachodzie rodzimym farmerom, co przesądziło ich los słusznie wysyłając na ''śmietnisko historii''. Główna wina tejże społeczności polega wszakże na sprowadzeniu do Ameryki rzesz ludzi obcych całkiem wartościom przyświecającym powstaniu Stanów Zjednoczonych, i nie mogło być zresztą inaczej, skoro wyznający je doprowadzili do urzeczowienia tychże czarnych mas. Coś niesłychanego - pal licho, gdybyśmy mieli chociaż do czynienia z jawnymi podziałami kastowymi, usankcjonowanymi kulturowo i religijnie jak w Indiach, ale tu doszło do zniewolenia barbarzyńskich wprawdzie, ale ludzi w otoczce liberalnych haseł wolności politycznych i swobody handlu! Do dziś przekleństwem ''afroamerykańskiej'' wspólnoty kładącym się na niej cieniem jest, iż jej przodkowie nie trafili na kontynent choćby jako biedacy, zmuszeni koniecznością ekonomiczną do poniżających zajęć, było znacznie gorzej: Murzyni od początku stanowili czyjąś własność, prywatny majątek swych białych panów, arcyliberalnych jeszcze do tego:). Należy więc skonfrontować się z tym oto smutnym faktem, iż wolność białego człowieka zarówno na Północy jak i Południu USA ufundowano kosztem zniewolenia lub wyzucia z wszelkich praw czarnego - oto piekielny wprost paradoks jaki legł u podstaw Ameryki i do dziś ją rozsadza. W niczym to jednak nie usprawiedliwia agresywnych rewindykacji murzyńskich bandytów z takich organizacji jak BLM czy też ''Czarne Pantery'' - raz, że jako koncesjonowane przez miejscowy reżim stanowią jedynie narzędzie w rozgrywkach państwowych elit, a ponieważ sami czarni nie posiadają ich tradycyjnie w wystarczającym stopniu, więc robią tylko za ''pożytecznych idiotów'' czy wręcz hołotę do wynajęcia. Kevin MacDonald w przywoływanej już pracy ''Kultura krytyki'' tak chętny do wyliczania faktycznie nader licznych Żydów wśród działaczy i -ek wspomagających, a faktycznie kierujących organizacjami czarnych rebeliantów w XX wieku, pomijając całkiem przy tym dużą grupę uwielbianych przezeń WASP-ów także udzielającym im wsparcia, trafnie akurat zauważył, iż nigdy nie zdarzyło się, aby na odwrót jakiś Murzyn czynnie przyczynił się do emancypacji żydowskiej mniejszości, lub którejś z białych np. dyskryminowanej i do dziś przez wielu otaczanej pogardą jak polska. Wymowne, ale czegóż się spodziewać po ludziach, którzy posiadali status czyjejś rzeczy powtarzam, nie wywalczyli sobie wolności ani byli zdolni ją zagospodarować, lecz dostali ją z przydziału poniekąd i w obcym im interesie. Oczywiście groteskowym byłoby sprowadzać historię USA tylko do tej jednej kwestii rasowej, poza jej obrębem pozostaje choćby ogrom dziejów podboju i zagospodarowania cywilizacyjnego przestrzeni północnoamerykańskiego kontynentu. Niemniej powtórzmy w kontekście liberalnych fundamentów ustrojowych tegoż państwa, rzecz faktycznie jawi się jako niesłychany wprost skandal, z czego waszyngtońskie elity najwidoczniej zdają sobie sprawę, skoro poczęły zacierać perfidnie tę czarną plamę na historii swego kraju lansowaną przez nie ''[anty]kulturą unieważniania''. W istocie jako ograniczone głównie do sfery polityki i obyczaju, jest to i tak mniej radykalne rozwiązanie, niż opisane wyżej pozbawienie ''ludzkiego majątku'' klasy plantatorów, podważające bowiem jedną z kardynalnych zasad liberalizmu jaką stanowi nienaruszalność prywatnej własności. O ironio powzięto je w imię pomyślności rozwoju w Ameryce Północnej kapitalizmu wielkoprzemysłowego, jak i rolnictwa jednako opartych o wolną pracę najemną, zakończonym niewątpliwym dziejowym sukcesem. Ukoronowaniem tegoż procesu stało się udzielenie przez amerykańską finansjerę pod koniec XIX wieku kredytu Imperium Brytyjskiemu, na wojnę jaką w owym czasie prowadziło ono z południowoafrykańskimi Burami. Rzecz dotąd nieprawdopodobna i symboliczna, wobec opisywanego w zapoprzednim wpisie uzależnienia USA od angielskiego kapitału jeszcze na początku stulecia.
Przy okazji wychodzi też obłuda Brytyjczyków, którzy owszem znieśli handel niewolnikami, lecz jednocześnie korzystali z niego pośrednio nakręcając koniunkturę na bawełnę, co doprowadziło do niepomiernego rozrostu plantatorskiego biznesu w Ameryce, przeżywającego swój największy rozwój właśnie w ostatnich dekadach istnienia. Argument, że nie mogli temu zaradzić, gdyż embargo oznaczałoby znienawidzony dla liberałów ''interwencjonizm państwowy'' w gospodarce dowodzi jedynie, iż nie sposób było obalić niewolnictwa li tylko środkami ekonomicznymi, bo te jak widać doskonale mu sprzyjały. Powtórzmy stąd, bo to istotne: niewolnicza praca Murzynów byłą podstawą gospodarki wolnorynkowej panującej w południowych stanach USA, zarządzanej przez kastę zbijających na tym procederze ogromny kapitał zdeklarowanych libków. Zaślepieni chciwością rozwolnościowi durnie sprawili własnemu krajowi żywy do dziś problem rasowy, sprowadzając ogromne rzesze dzikusów wyrwanych przemocą z epoki kamienia łupanego przez swych afrykańskich ziomali, by opchnąć ich pazernym białasom. Żaden więc z potomków plantatorów, ni epigonów ideowych mlących ozorem liberalne komunały, nie ma prawa narzekać teraz na przestępczość i terror, jaki sieją obecnie na ulicach amerykańskich miast późne wnuki tychże niewolników. Jeśli ktoś sądzi, że takowy stan można by utrzymać, gdyby tylko nadal ''czarnuchy znały swoje miejsce'' nie pojmuje najwidoczniej, iż wedle wyznawanej przez ich właścicieli liberalnej doktryny posiadanemu przez nich ludzkiemu ''bydłu roboczemu'' przysługiwały przyrodzone mu prawa, z kardynalną zasadą ''samoposiadania'' na czele. Nijak to więc nie miało się do praktyki oraz realnego statusu Murzynów, no chyba że każden jeden dokonałby aktu całkiem dobrowolnej sprzedaży siebie w niewolę, o tym jednak zazwyczaj nie mogło być tu mowy - pomijając, czy takowa transakcja w ogóle znajduje uzasadnienie na gruncie ''wolnościowych'' reguł rynkowych, bo najtęższe liberalne łby wyłożyły się na roztrząsaniu tym podobnych sofizmatów. Uprzedzając ewentualne posądzenie o marksowski ''ekonomizm'' nadmienić wypada, iż sprawa miała swój wymiar polityczny i to na tyle zasadniczy, że dociekanie co tu robi za ''bazę'' a co jedynie ''nadbudowę'' jest równie bezsensowne jak dylemat ''kura czy jajko''. W całej ostrości problem objawił się już podczas uchwalania amerykańskiej konstytucji, gdy dla zrównoważenia przewagi ludnościowej północnych stanów, doliczono południowym by wzmocnić ich siłę głosu zamieszkujących je czarnych niewolników. Mniejsza już z tym, że nie posiadali oni żadnych praw politycznych, bo to jeszcze było do uzgodnienia z typowo liberalnym cenzusem majątkowym, ale formalnie nie stanowili nawet ludzkich jednostek jako własność, dosłownie ''rzecz'' swych panów! Równie dobrze można by w tworzonych później na ''dzikim Zachodzie'' stanach o ludności złożonej głównie z farmerów, traktować ich łącznie z posiadanym inwentarzem domowym: drobiem, świniami czy wołami etc. Wikłało to plantatorów w coraz bardziej groteskowe pseudouzasadnienia stanu niemożliwego w świetle wyznawanych przez nich samych haseł, prowadząc do prokurowania tak kuriozalnych kategorii prawnych jak ''zbiegła własność'', która to padła w niesławnym uzasadnieniu wyroku sprawy Dreda Scotta, wydanym przez Sąd Najwyższy USA. Owszem, krowa też może uciec chłopu z pola, ale nie jest zdolna do wytoczenia nikomu procesu w swym interesie, jak wspomniany przed chwilą czarny niewolnik:). Powoływanie się w kontrze na jakowąś ''niższość rasową'', pomijając już czy w ogóle zasadne, jest niezgodne z liberalnym indywidualizmem jako fenomen biologiczny i niezależny od jednostkowej woli, no chyba iż uznamy go za ''konstrukt społeczno-kulturowy''... Paternalistyczne argumenty wysuwane przez wspomnianego już Johna C. Calhouna, najwybitniejszego niewątpliwie rzecznika niewolniczego biznesu, nie miały żadnego oparcia w ówczesnych amerykańskich realiach. Powoływał się on bowiem na przykład demokracji ateńskiej, faktycznie ufundowanej na niewolnictwie, bo ktoś musiał zapierniczać za wolnych obywateli, by mogli oddawać się swobodnym politycznie deliberacjom na agorze. Tyle że starożytne greckie polis były oparte na prymacie wspólnoty przed wszelką jednostkowością, zupełnie inaczej niż w modelu nowożytnej demokracji liberalnej. Ta zakładała na odwrót pierwotne, i co najważniejsze NIEODWOŁALNE poróżnienie ludzkich jednostek, a wynikająca stąd społeczna atomizacja była paradoksalnie jej warunkiem. Bowiem zabezpieczała przed tyranią większości, uniemożliwiając wytworzenie jakiejkolwiek wspólnoty na tyle znacznej, aby narzucić reszcie swą wolę, jak wykładał to w jednym z ''papierów federalistycznych'' James Madison. Kontrował on w ten sposób klasyczne już zarzuty przeciwko republice jako ustroju realnym do zaprowadzenia tylko na małym terytorium - faktycznie tak było w starożytnym paradygmacie, opartym na politycznej spoistości wspólnoty. Tymczasem liberalizm zastępował go pojęciem multitudo, czyli wielości nieuzgadnialnych wzajemnie jednostkowych dążeń tworzących razem chaotyczną kakofonię, wedle jednak takich ''ojców założycieli'' amerykańskiej niepodległości jak Madison to dobrze, gdyż rozproszenie ludzi na ogromnych obszarach i w stosunkowo nielicznych jeszcze wtedy w Ameryce skupiskach ludzkich, dawało gwarancję wolności od demokratycznego Behemota jakim była ''tyrania większości''. Oczywiście podobny [nie]ład był do utrzymania jedynie przy braku w sąsiedztwie jakiegokolwiek silnego państwa, co żeśmy uprzednio wykazali, stąd Calhoun mógł snuć bezpiecznie swe pre-libertariańskie, uczone dla nas brednie - i tak przyznajmy mu przynajmniej starał się jakoś uzasadnić swą postawę, wznosząc przy tym na szczyty sofistycznego zakłamania. Natomiast wyłącznie temu, że zdecydowana większość plantatorów jako pazernych i nastawionych do bólu pragmatycznie dorobkiewiczów, nie zadawała sobie w ogóle takowych pytań zawdzięczać należy, iż nie dostrzegali oni rażącej sprzeczności między ''wolnościowymi'' ideałami jakim oficjalnie hołdowali, a ich polityczną i społeczną praktyką wobec ludzi innej rasy. Nieważne powtarzam, iż w swej masie beznadziejnie wprost barbarzyńskich i niezdatnych do rządzenia się samemu, bo to jedynie dowodziło fałszywości uniwersalizmu liberalnych frazesów, jakimi posługiwali się sami właściciele czarnych niewolników. Beard cytuje w swej pracy jednego z tych bałwanów, jakiegoś masona zapewne a okultystę na pewno, gdyż nadał on ''szczególnej instytucji'' eksploatacji Murzynów alchemiczną wprost sankcję. Konkretnie:
''pewien ,,duchowny'' ze szkoły Swedenborga noszącej nazwę ''Kościół Nowej Jerozolimy'', już był sformułował ''filozofię duchową'' niewolnictwa w terminologii swej sekty: ''Przez niewolnictwo duchowo-cielesna zasada Afrykanina podporządkowana zostaje naturalnym lub naukowym elementom życia białego człowieka. Biały za niego myśli i wyraża wolę, decyduje o jego postępkach, odżywianiu się, odpoczynku, pracy itp. ... Jakież jest następstwo takiego stanu rzeczy? Cielesno-duchowa istota niewolnika zostaje wprzęgnięta w służbę ożywczej natury białego człowieka i zasilana przez nią. Jego przyrodzona tępota jest rozproszona. Sfera porządku, sprawiedliwości i pracy w którą został włączony, przeciwstawia się tkwiącemu w nim duchowi zła, jaki stopniowo go opuszcza... Przechodzi on proces, który przewidział dlań Stwórca, a który doprowadzi go do prawdziwej wolności i ostatecznego zbawienia. Więzy czynią wolnym, a zatem są to więzy sprawiedliwe.''