''Potężne państwo sięgające nieomal wszystkich krajów Europy, wrogie w swoich zamiarach i zajęte nieustanną walką z wszystkimi [...] tym państwem są Żydzi.''
[ - cytat za analizą rewolucji francuskiej autorstwa Johanna Gottlieba Fichtego, wybitnego niemieckiego masona i twórcy omawianej tu onegdaj idei ''zamkniętego państwa handlowego'', jaka legła u podstaw ''Zjednoczonej Europy''. ]
Zabawną książkę ostatnio czytałem - mimowiednie, bo wbrew intencjom autora [?] stanowiącej jeden wielki pean na cześć ewolucyjnego triumfu żydowskiego kolektywizmu nad anglosaskim liberalnym indywidualizmem. Mowa o pracy amerykańskiego badacza Kevina MacDonalda pt. ''Kultura krytyki'', gdzie oskarża wprost amerykańskie żydostwo o zniszczenie białej protestanckiej Ameryki. Sęk w tym, że nawet jeśli tak jest, na gruncie przyjętego przezeń socjaldarwinowskiego paradygmatu nie ma czego się czepić - silniejszy, bardziej zwarty społecznie gatunek ludzki zdominował słabszy, mechanizm grupowego ''doboru naturalnego'' zadziałał prawidłowo, o co więc kurna chodzi? Facet sam dostarcza dowodów na to, że anglosaska biała Ameryka, jakiej mieni się być obrońcą, aż prosiła się wręcz o zaoranie przez sprytnych, cwanych Żydów wystawiając na ich łup przyrodzonym jakoby ''rasie nordyckiej'' wolnościowym indywidualizmem - bez zbędnych wstępów oddajmy głos autorowi, by mógł on wyłożyć zasadnicze tezy swej pracy, przywołując odpowiednie fragmenty na prawie cytatu:
''W niniejszej książce dowodziłem, że ewoluowanie w warunkach klimatu północnego zaszczepiło Europejczykom dwie kluczowe cechy, które wśród tradycyjnych kultur całego świata przysługują tylko im, a są to:
1. niewielka rola rozległej rodziny i względny brak etnocentryzmu;
2. skłonność do indywidualizmu ze wszystkimi jego konsekwencjami, takimi jak uprawnienia jednostki wobec państwa, rząd przedstawicielski, uniwersalizm moralny i nauka. [...]
Teza podstawowa głosi, że społeczności europejskie są wysoce podatne na podbój ze strony etnocentrycznych społeczności kolektywistycznych, ponieważ indywidualizm zmniejsza społeczną zdolność do obrony przed takimi agresorami [no właśnie! - przyp. mój]. Przewaga społeczności zwartych i ściśle współpracujących w rywalizacji ze społecznością indywidualistów jest oczywistością [...]. W kulturach indywidualistycznych funkcjonuje słabe przywiązanie uczuciowe do grup własnych. Nadrzędne są cele osobiste, socjalizacja wpaja przywiązanie do samodzielności, niezależności, odpowiedzialności osobistej i ''odkrywania siebie''. Indywidualiści są nastawieni bardziej przychylnie do obcych i członków nieswoich grup i chętniej postępują wobec nich w sposób altruistyczny i prospołeczny. Członkowie kultur indywidualistycznych są mniej wyczuleni na swojskość i obcość, w następstwie czego nie przyjmują wysoce nieprzychylnej postawy wobec członków grupy obcej. Nastawienie takowe występuje wprawdzie w społeczeństwach indywidualistów, ale jest bardziej ''racjonalne'' niż w innych społecznościach w tym sensie, że oznacza mniejszą skłonność do zakładania, iż wszyscy członkowie obcej grupy są źli. Indywidualiści zadzierzgują słabe więzi z wieloma grupami, podczas gdy kolektywiści są głęboko przywiązani do niewielu grup własnych i silnie się z nimi identyfikują. Indywidualiści są zatem stosunkowo słabo przygotowani do rywalizacji międzygrupowej, która odgrywa tak wielką rolę w historii Żydów. Historycznie biorąc, Żydzi jawią się jako znacznie bardziej etnocentryczni i kolektywistyczni niż typowe społeczeństwa zachodnie [bowiem] na ostatnim etapie ewolucji Europejczycy podlegali mniejszej presji międzygrupowego doboru naturalnego niż Żydzi i inne grupy ludnościowe na Bliskim Wschodzie. Hipotezę tę jako pierwszy wysunął Fritz Lenz [ wybitny niemiecki genetyk i nazistowski eugenik rasowy - przyp. mój ], który twierdził, że z powodu surowych warunków środowiskowych w epoce lodowcowej ludy nordyckie ewoluowały w małych grupach i rozwinęły skłonność do izolacji społecznej kosztem skłonności do tworzenia zwartych społeczeństw. Twierdzenie to nie znaczy, że ludy północnoeuropejskie są pozbawione kolektywistycznych mechanizmów rywalizacji międzygrupowej, lecz głosi jedynie, że te mechanizmy są u nich mniej rozwinięte i włączają się przy wyższym poziomie napięcia międzygrupowego niż w przypadku innych ludów. Przypuszczenia te są zgodne z ekologiczną teorią rozwoju społecznego. W nieprzychylnym środowisku przystosowanie jest ukierunkowane bardziej na zdolność do radzenia sobie z surowymi warunkami fizycznymi, niż na rywalizację z innymi grupami, wobec czego takie środowisko w mniejszym stopniu niż inne faworyzuje rozbudowane systemy pokrewieństwa i grupy wysoce skolektywizowane. Zgodnie ze schematem pojęciowym ewolucjonizmu etnocentryzm pojawia się jako mechanizm użyteczny w rywalizacji międzygrupowej. Znaczy to, że jest stosunkowo nieistotny w walce z nieprzychylnym środowiskiem naturalnym, które nie sprzyja wyłanianiu się wielkich społeczności. Społeczności europejskie należą do obszaru, który Burton i inni badacze nazwali północnoeurazjatyckim i okołobiegunowym obszarem kulturowym. Kultury wyłonione w tym obszarze wywodzą się od myśliwych-zbieraczy przystosowanych do nieprzychylnego zimnego klimatu. Takie warunki klimatyczne faworyzują grupy, w których zdobywaniem środków do życia zajmują się mężczyźni i monogamię, ponieważ nie pozwalają na przetrwanie poligynii, ani dużych grup przez czas istotny z ewolucyjnego punktu widzenia. Kultury wyłonione w tym obszarze cechuje obustronnie rozwijający się system więzi pokrewieństwa, w którym liczy się zarówno linia ojca jak i matki, w następstwie czego kształtuje się bardziej wyrównany status płci, niż można by oczekiwać w warunkach monogamii. Zarazem mniejsze znaczenie niż w innych kulturach mają dalekie więzi pokrewieństwa, a pod względem zawierania małżeństw występuje tendencja do egzogamii [ czyli poszukiwania partnera poza grupą krewniaczą ]. Jak wskażemy niżej, wszystkie te cechy są przeciwstawne w stosunku do odpowiednich cech kultury żydowskiej.''
- a więc bardziej przystosowane ewolucyjnie do rywalizacji międzygrupowej ''parchy'' wzięły górę nad słabszymi pod tym względem germańskimi Anglosasami, w czym więc masz pan problem Kevinie ''sam wśród Żydów'', można by rzec? Narzucający się wniosek stąd jest taki, że biali amerykańscy protestanci, aby ocalić swą opartą na indywidualistycznym etosie tożsamość, musieliby się jej wyrzec - przecież to jakiś absurd! Powyższe uwagi znakomicie korespondują z obserwacjami nazistowskich naukowców i ''naukowczyń'' z instytutu ''rasologicznego'' powołanego przez Niemców w okupowanym Krakowie, którzy to w trakcie wojny tropili ślady ''nordyckiej aryjskości'' wśród podhalańskich górali. Sięgnijmy więc do przywoływanego już tu obszernego studium traktującego o tymże zagadnieniu, autorstwa Zbigniewa Libery, gdzie tak oto rzecz wyłożono:
''Polska nie tworzyła zwartego i jednorodnego terenu, z wyraźnymi naturalnymi granicami (przeciwnie niż Niemcy i Europa Zachodnia, co jest podstawą, z odpowiednią substancją rasową, zbudowania trwałej formy państwowej), więc była od tysięcy lat drogą migracji, miejscem mieszania się ras, ludów i kultur, istnienia krótkotrwałych form państwowych. Na tych ziemiach do wyjątkowych należy Podhale: „zamknięty wielki kocioł ras i narodów”, obszar otoczony wysokimi górami, z ciężkim klimatem, trudnymi warunkami przyrodniczo-geograficznymi. Te określiły „przestrzeń życiową” górali (strefy osadnicze, zajęcia gospodarcze itd.), sprzyjały zachowaniu się starych form rasowych, przetrwaniu w koloniach niemieckich elementów nordyckich, dynarskich i śródziemnomorskich oraz starych form plemiennych i kulturowych. W tym „kotle”, otwartym tylko od północy na zewnętrzne wpływy, Fliethmann i Sydow [ nazistowskie ''antropolożki'' - przyp. mój ] opisywały Szaflary i Witów – wsie wywodzące się ze średniowiecznej kolonizacji niemieckiej – jako „zamknięte” i „izolowane”, leżące na uboczu dróg, gdzie warunki środowiskowe działają jako czynniki sprzyjające stabilizacji – trwaniu dawnych form życia – gdzie przyroda wychowuje te „dzieci gór” na ludzi ze specyficznymi cechami charakteru. Te cechy górali są – uzasadnienia tego trzeba szukać w pracach innych uczonych – cechami rasowymi, przystosowanymi do warunków geograficznych: gościnność i przyjaźń, odporność na przeciwności życia są charakterystyczne dla typów środziemnomorskich; pracowitość i inteligencja, umiłowanie wolności to cechy rasy nordyckiej; przywiązanie do ziemi – element dynarski. Fizjonomię i „duszę” ras dawało się odczytać z „fizjonomii” miejscowej przyrody czy z form osadniczych (określonych geograficznie). Relację z badań w Szaflarach Sydow rozpoczyna od panoramicznego opisu okolicy, ogólnego wyglądu wsi, z wyróżniającą się częścią środkową – najstarszą (co potwierdził ustnie Szatkowski z Zakopanego), z rozproszonymi zagrodami i domami. O takich formach osad na Podhalu, ze względu na ich cechy kulturowe i rasowe, pisał wcześniej Plügel, powołując się na Graula. Trzeba rozeznania w niemieckiej nauce, żeby w tych opisach rozpoznać, że rozluźnione formy osad są charakterystyczne dla rasy germańskiej z jej indywidualizmem i heroizmem, bo siedliska usytuowane blisko siebie, stłumione, są charakterystyczne dla ras wschodnich. Badania Plügla wykazywały – potwierdzały je badania Fliethmann (1942) – że górali charakteryzował duży odsetek elementów nordycznych i dynarskich, ale z udziałem ras prymitywnych, przyniesionych przez późniejsze i słabsze rasowo oraz kulturowo osadnictwo wołoskie, tatarskie czy polskie. Te małowarościowe elementy rasowe i kulturowe wyjaśniały następnie tym badaczom złe cechy charakteru górali, uleganie wpływom nowoczesności idącej od północy – z miast, od turystów i letników itp. Góral – wnioskowała Sydow – „był odseparowany od polskiej północy i dlatego do dziś zachował resztki osobnej kultury”. Metoda geograficzna była częścią niemieckich szkół historycznych w etnologii, tym samym antropologii rasowej. Na antropogeograficzne prawdy Schurtza, że ludzie żyją, „jak nakazuje natura”, powoływała się Sydow: „góry wychowują” górali na ludzi twardych, wytrwałych, pracowitych, inteligentnych, giętkich i skocznych (co widać w ich tańcach), miłujących ojczyste strony (słychać to w ich pieśniach, widać w ich powrotach z emigracji) i wolność (niezbyt słuchają poleceń każdej władzy); żyją oni w zgodzie z miejscową przyrodą, więc zachowują „dziecięcą prostotę ducha”: wiarę w duchy, stare przesądy i zabobony (pomimo katolickiej pobożności).''
- no proszę, germański anarchizm: oksymoron wydawałoby się, ale wykazywaliśmy uprzednio, że w nazistowskiej doktrynie państwo odgrywało jedynie służebną rolę wobec naczelnej dlań zasady ''walki ras''. Ta zaś dobrze komponuje się z duchem czy raczej w tym wypadku naturą żydostwa, jaką wykłada ją MacDonald:
''Żydzi wywodzą się z obszaru kulturowego zwanego Środkowym Starym Światem i kultywują nadal główne aspekty kultury społeczności przodków. Znamienną cechą kultur należących do tego obszaru są rozległe grupy krewniacze oparte raczej na powinowactwie po linii ojca (patrylinearnym) niż na związkach obustronnych, jak w społeczeństwach europejskich. Takie grupy podporządkowane mężczyznom funkcjonowały jako oddziały zbrojne do pilnowania stad, a konflikt międzygrupowy jest znacznie istotniejszym czynnikiem ich ewolucji niż w innych kulturach. W tej sytuacji występowała silna presja na powiększanie grupy, czemu służyła między innymi instytucja sprowadzania dodatkowych kobiet poprzez kupowanie żon. (Kupowanie żon polegało na przekazaniu dóbr materialnych w zamian za prawa małżeńskie do kobiety, jak w przypadku małżeństw Abrahama i Izaaka opisanych w Starym Testamencie). W rezultacie w tamtejszych kulturach normą była raczej poligynia niż znamienna dla kultur europejskich monogamia. Inna różnica polega na tym, że tradycyjne społeczności żydowskie opierały się na rozległych rodzinach, w których w istotnej mierze kultywowano endogamię (czyli małżeństwo pomiędzy członkami jednego rodu) i małżeństwa kuzynów (czyli zawierane między krewniakami), w tym usankcjonowane w Starym Testamencie związki wuja z siostrzenicą. [...] Podczas gdy członkowie kultur indywidualistycznych skłonni są separować się od szerszych grup, członkowie społeczeństw kolektywistycznych - z powodu większego znaczenia rywalizacji międzygrupowej w historii ewolucyjnej tych społeczeństw - silnie identyfikują się z grupą i żywią wyczuloną świadomość granic grupy wyznaczanych przez więzi genetyczne. Społeczeństwa bliskowschodnie antropologowie klasyfikują jako „społeczeństwa segmentarne”, podzielone na stosunkowo zamknięte grupy oparte na więzach krwi. Granice grupy podkreśla się często za pomocą oznak zewnętrznych, takich jak fryzura lub ubiór, jak nieraz czynili Żydzi w ciągu całej swojej historii. Poszczególne grupy osiedlają się na osobnych obszarach, gdzie w otoczeniu innych jednolitych grup kultywują własną jednolitość. Carleton Coon (1958) tak opisuje społeczeństwo bliskowschodnie: ,,Ideałem nie było podkreślanie jednorodności mieszkańców kraju jako ogółu, lecz jednorodności w łonie każdego segmentu i możliwie wielkiej różnicy między segmentami. Członkowie każdej grupy etnicznej czują potrzebę identyfikowania się za pomocą jakiegoś układu symboli. Jeśli za sprawą dziejów mają jakiś swoisty rys rasowy, będą go podkreślać, na przykład poprzez szczególną fryzurę czy inne tego rodzaju zabiegi; niechybnie zaś będą nosić specyficzne stroje i specyficznie się zachowywać.'' W takich społeczeństwach konflikt międzygrupowy z reguły tli się nieustanie tuż pod powierzchnią. Na przykład Dumont opisał, jak pogorszenie się warunków życia w Turcji pod koniec XIX wieku wywołało natychmiast przypływ antysemityzmu. W wielu miastach Żydzi, muzułmanie i chrześcijanie żyli w swego rodzaju sztucznej harmonii i nawet zamieszkiwali te same dzielnice, „ale wystarczyła najdrobniejsza iskra, aby doszło do wybuchu”. Żydzi są zaiste skrajnym ucieleśnieniem tej bliskowschodniej tendencji do hiperkolektywizmu i hiperetnocentryzmu, co w wielkiej mierze wyjaśnia chroniczne wrogości w tej części świata. W swojej trylogii podaję wiele przykładów żydowskiego hiperetnocentryzmu i w wielu miejscach wysuwam hipotezę, że skłonność ta ma podłoże biologiczne.''
- na boku pozostawiam, czy tłumaczenie w ten sposób genezy społeczności żydowskiej i anglosaskiej jest zasadne, istotnym dla mnie jest, że facet dokonuje koncertowego wprost samozaorania na gruncie przyjętej przezeń metody. Tyczy to również ukształtowanych jakoby ewolucyjnie cech obu kultur, jakie przesądzić miały o triumfie jednej i zaniku drugiej, na czele z owym sławetnym liberalnym indywidualizmem, którym tak pałuje się wynarodowione polactwo od lewa do prawa, czy to w postaci ''wolnego rynku'', lub też ''prawa do aborcji''. MacDonald broni go przed jego własnymi konsekwencjami z uporem godnym lepszej sprawy, nie pojmując jakby, że w świetle głoszonego przezeń paradygmatu darwinizmu społecznego, jawi się on jako wyjątkowo szkodliwa, zabójcza wprost dla przetrwania gatunku aberracja, przytaczając na to mnóstwo dowodów wbrew sobie. Dokonuje tego mimowiednie na kanwie pomieszczonej w tomie ''Kultury...'' recenzji pracy kanadyjskiego badacza Erica P. Kaufmanna, traktującej o upadku białej anglosaskiej Ameryki:
''W książce The Rise and Fall of Anglo-America Eric P. Kaufmann stawia tezę, że Anglo-Ameryka popełniła swego rodzaju ''ideowe samobójstwo''. Przywiązanie białych anglosaskich protestantów do oświeceniowych ideałów indywidualizmu i wolności popchnęło ich do oddania etnicznej hegemonii. Anglo-Amerykanie po prostu wyciągnęli ostateczne konsekwencje logiczne z tych ideałów i w rezultacie umożliwili imigrację wszelkim ludom z całego świata; wielokulturowość stała się ideałem kulturowym, a biali dobrowolnie pozwolili zepchnąć się z dominujących pozycji w biznesie, mediach, polityce i w świecie akademickim. [...] W niniejszej recenzji dowodzę, że Kaufmann się myli [ śmiem wątpić - przyp. mój ] - głównie za sprawą przeoczenia roli Żydów w tym wszystkim, co doprowadziło do upadku Anglo-Ameryki. Trzeba jednak przyznać, że zarysował fascynującą panoramę historyczną upadku białych w Stanach Zjednoczonych. Jak zauważa, Ameryka jeszcze niedawno silnie podkreślała, że jest narodem północno-zachodnich Europejczyków i chce nim pozostać. [...] W okresie poprzedzającym wojnę z Meksykiem podobne deklaracje dumy etnicznej składało wielu intelektualistów i polityków. Na przykład w 1846 roku Walt Whitman [ głośny poeta amerykański i skądinąd jawny pederasta - przyp. mój ] pisał: ''Cóż żałosny i nieudolny Meksyk pocznie z misją zaludnienia Nowego Świata szlachetną rasą?''. [...] Jeden z kluczowych aspektów indywidualizmu polega na tym, że granice międzygrupowe są dość przepuszczalne, a asymilacja to rzecz normalna. Jak zauważa Kaufmann, już w XIX wieku indywidualizm owocował asymilacją innych białych, zamiast zamykania się wśród swoich: ''Stosunki międzyetniczne rozwijały się wedle reguły upodobnienia się do Anglosasów. Imigranci mogli stawać się Amerykanami na modłę WASP-ów poprzez przyswojenie amerykańskiej angielszczyzny, amerykańskiego protestantyzmu oraz, co było ukoronowaniem tego procesu, poślubienie Amerykanina czy Amerykanki''. Np. pod koniec XVIII wieku w obliczu wzmożonego osadnictwa niemieckiego w Pensylwanii odrzucono niemiecko-amerykański separatyzm i wielokulturowy model Ameryki. Storpedowano próby ustanowienia niemieckiego jako języka urzędowego i objęcia Niemców prawami spisanymi po niemiecku. W rezultacie niemieccy Amerykanie zangielszczali nazwiska, żeby lepiej pasować do amerykańskiego otoczenia. Powszechnie nawet wśród liberałów zakładano, że ludzie etnicznie obcy zaczną wyglądać i postępować jak Anglo-Amerykanie. [...] Dziewiętnastowieczni Amerykanie skłonni byli wytwarzać, jak rzekł Ralph Waldo Emerson, ''podwójną świadomość'' - z jednej strony chcieli uważać Amerykę za kraj zaangażowany w nierasistowski liberalny kosmopolityzm, z drugiej zaś głęboko utożsamiać się z etnosem anglosaskim. Przejawy owej podwójnej świadomości łatwo znaleźć w wypowiedziach przedstawicieli ówczesnej elity, która deklaracje tożsamości anglosaskiej łączyła z głośnym manifestowaniem swego uniwersalizmu. Sam Emerson był przykladem owej ''podwójnej świadomości''. Zanotował, że Ameryka jest ''schronieniem wszystkich narodów [...] energia Irlandczyków, Niemców, Szwedów, Polaków, Kozaków i w ogóle wszystkich plemion europejskich, energia Afrykanów i Polinezyjczyków wytworzy nową rasę [...] tak żywotną jak nowa Europa wyłoniona z tygla wieków ciemności''. Ta myśl będąca wyrazem uniwersalizmu nawiedziła Emersona w tym samym mniej więcej czasie co myśl, że ''nikt szczerze nie może twierdzić, iż rasa afrykańska kiedykolwiek zajmowała lub prawdziwie obiecywała zająć wysoką pozycję w rodzinie ludzkości [...] Irlandczycy nie mogą, Indianie nie mogą; Chińczycy nie mogą. W obliczu rasy białej wszystkie inne rasy truchleją i oddają hołd''.''
- osobliwe i zarazem symptomatyczne jest to wyłączenie przez Emersona białych irlandzkich katolików ze wspólnoty rasy białej, oraz postawienie ich w jednym rzędzie z amerykańskimi autochtonami i Azjatami, bowiem miano w pełni białego człowieka przysługiwało w jego opinii rasowego WASP-a jedynie takim jak on. Powróćmy do narracji MacDonalda:
''Wbrew twierdzeniu Kaufmanna te idee nie są logicznie sprzeczne [?] - twierdzenie, że istnieją różnice między rasami, pozwala się pogodzić z poglądem, że ostatecznie rasy się wymieszają i skorzystają na tym. W książce English Traits Emerson uznaje różnice rasowe: ''Rasa ma przemożny wpływ na Żyda, który przez dwa tysiąclecia we wszelkiego rodzaju klimatach zachował ten sam charakter i te same zatrudnienia. Rasa u Murzyna ma upiorną wymowę''. Mimo to Emerson twierdzi, że granice rasowe są wątłe i że ''najlepsze narody są najszerzej spowinowacone; żeglarstwo zaś, skoro wytwarza mieszankę światową, to najlepszy polepszacz narodów''.''
- tyle że tu mamy do czynienia z ostrym wartościowaniem, i to na jednym wydechu z deklarowanym kosmopolityzmem, jednych ras kosztem drugich co logicznie sugerowałoby raczej mocny separatyzm, o ile wręcz nie morderczą ''walkę ras'' na wyniszczenie. Sam MacDonald wbrew sobie zaraz przyznaje, że stanowi to jednak kompletne pomieszanie racji:
''Osobliwe jest natomiast przeświadczenie Emersona, że rasa angielska pozostanie sobą nawet po wchłonięciu innych ras. Emerson sądził, że imigranci przybywający do Ameryki całkowicie się upodobnią do rasy angielskiej: w Ameryce ''obcy element, jakkolwiek byłby znaczny, szybko się asymiluje'', i w rezultacie powstaje populacja ''o angielskich korzeniach i mówiąca po angielsku (podkreślenie autora). Oto przykład mętnego myślenia o rasach, jakie charakteryzowało wielu XIX-wiecznych intelektualistów. Kaufmann analizuje rozmaite nurty ówczesnego liberalizmu, których przedstawiciele nie przywiązywali szczególnej wagi do tożsamości białych czy Anglosasów. Nie były to poglądy większości, niemniej świadczyły o wyłanianiu się wśród świeckich i religijnych elit wywodzących się z purytańskiej tradycji Nowej Anglii dość jednoznacznej postawy wykorzenionego kosmopolityzmu. Emerson niewątpliwie był liberałem, podobnie jak jego towarzysze transcendentaliści i unitarianie. [...] Etniczna skłonność do indywidualizmu sprawia, że maleje prawdopodobieństwo odgradzania się od innych grup etnicznych. Ale nawet indywidualiści na ogół mają pewne poczucie tożsamości etnicznej. W rzeczy samej widzieliśmy, że Anglosasi dość powszechnie uważali swój indywidualizm za element dziedzictwa etnicznego. Indywidualiści są jednak mniej etnocentryczni niż inni ludzie, dzięki czemu mogą przeważyć odmienne motywacje. W rozważanym wypadku rozciągają sie one od libertariańskiej samorealizacji do egoistycznej postawy biznesowej, która na przykład każe zabiegać o napływ kolorowych imigrantów, jeżeli przyniesie to korzyść ekonomiczną. Wśród elity protestanckiej Kaufman dostrzega powszechną skłonność - wyraźnie widoczną i dzisiaj - do zawierania sojuszy z określonymi grupami imigrantów (w tym również kolorowymi, jak choćby z Chińczykami na zachodnim wybrzeżu, w latach 70-ych XIX wieku) w imię ułatwienia ich napływu. Takim tendencjom sprzeciwiały się siły obrony etnicznej reprezentowane przez anglo-protestantów z klas średniej i robotniczej, i to w kręgach zwolenników obu głównych stronnictw. ,,Żeby wyciszyć wewnątrzpartyjne waśnie, elity republikańskie oskarżały skrzydło populistyczne o rasizm i bigoterię etniczną'', co i dziś jest typową strategią. Podobnie jak i teraz ludzie o najbardziej liberalnych poglądach nie byli osobiście zagrożeni konsekwencjami postawy liberalnej (np. opowiadania się za szerokim napływem Chińczyków, podczas gdy mieszkali w regionie, gdzie ich w ogóle nie było). Bywało też, że liberałowie wierzyli, iż ,,opatrzność boża utrzyma liczbę Chińczyków w Stanach Zjednoczonych na niskim poziomie'' [cudo! - przyp. mój]. Jak zwykle w tym kontekście w grę wchodziła niemała doza zamętu pojęciowego. Na przykład byli Republikanie jak William Seward, ''który opowiadał się za równością praw czarnych, sprzyjał chińskiej imigracji gorąco zarazem wierząc w odrębność ras i jednorodność narodu''. Amerykanie tacy jak ja, głęboko zaniepokojeni zmierzchem i degradacją białych, rozwojem wielokulturowości i masową migracją ludów kolorowych, muszą przyjąć do wiadomości istnienie silnych tendencji w kulturze amerykańskiej, które sprzyjają tym zjawiskom [ otóż to! - przyp. mój ]. Z jednej strony indywidualizm i sprzęgnięty z nimi wachlarz cech (takich jak uniwersalizm moralny i nauka) to podstawowe aspekty zachodniej modernizacji, które umożliwiły kulturom zachodnim zapanowanie nad światem i kolonizację obszarów leżących daleko od europejskiej ojczyzny. Z drugiej strony, indywidualizm łączy się z względnym brakiem etnocentryzmu i skłonnością do osłabiania podziału na swoich i obcych oraz do asymilacjonizmu, wskutek czego istotny nurt amerykańskiego indywidualizmu wytworzył niesłychanie optymistyczną i idealistyczną wizję przyszłości Ameryki. Jak się przekonaliśmy, XIX-wieczni teoretycy liberalni wyobrażali sobie przyszłą Amerykę jako kraj zdominowany przez ludzi takich jak oni, jako że nawet przedstawiciele innych ras mieli zamienić się w końcu w białych anglosaskich protestantów. [...]
XIX-wieczna liberalna tradycja intelektualna transcendentalistów i unitarian wyrosła z tradycji purytańskiej zogniskowanej w Nowej Anglii i na jej elitarnych uniwersytetach. Inny nurt nowoangielskiego liberalizmu reprezentowali libertariańscy anarchiści typu Benjamina Tuckera, który wierzył w niczym nieskrępowany indywidualizm i odrzucał jakiekolwiek zakazy w odniesieniu do zachowań nieinwazyjnych (''wolna miłość'' i tak dalej). Ale nawet ci libertarianie byli świadomi, że ich postawy wynikają z dziedzictwa etnicznego [ raczej rodzimej kultury, ośmielam się rzec - przyp. mój ]. Kaufmann zauważa, że ''tradycja radykalizmu (libertariańskiego anarchizmu) niekoniecznie wskazywała w kierunku kosmopolityzmu, lecz często jak choćby w przypadku takich radykałów jak Thomas Jefferson, Horace Greeley, Emerson czy Walt Whitman, potwierdzała dumę etniczną i narodową [...] Anarchistyczna logika nie wymazywała do końca przywiązania do tożsamości białego anglosaskiego protestanta. Oczywiste jest, że paradygmat kosmopolityczny nie uwolnił się w pełni od schematu pojęciowego dominującej etniczności''.''
- dodajmy podobnie było w przypadku omawianych w innym miejscu przez MacDonalda żydowskich z kolei anarchistów typu Emmy Goldman, u której zaangażowanie polityczne ściśle związane zostało ze sprawą emancypacji jej rasy -
''[Już] w 1915 roku żydowski filozof pluralizmu kulturowego Horace Kallen wyraził znamienną opinię na temat ówczesnego amerykańskiego indywidualizmu: ,,Dawniejsza Ameryka, której głosem i duchem była Nowa Anglia, odeszła w zapomnienie. Artystami i myślicielami w tym kraju nadal są głównie Amerykanie pochodzenia brytyjskiego, ale pracują osobno, bez wspólnej wizji ani wspólnych ideałów. Nie mają już etosu. Starsza tradycja opuściła życie i odeszła wgłąb pamięci.'' [...] Kaufmann wyróżnia kilka nurtów liberalnego protestantyzmu w myśli XIX-wiecznej. Założone w 1867 roku Free Religious Association było bardziej liberalną odroślą unitarianizmu i najbardziej liberalną z amerykańskich religii. Ale i członkowie FRA uważali, że ich liberalizm wynika z dziedzictwa etnicznego. Oświadczywszy, że jego ruch religijny ma na celu zhumanizowanie (już nie schrystianizowanie) całego świata, założyciel FRA Francis E. Abbot stwierdził, że ''reszta tego czego mi trzeba, nie wypływa już z duchowego zniewolenia, lecz wymaga odnalezienia w ludzkim doświadczeniu wolności. Słowa me kieruję do tych, którzy czują w sercu ów anglosaski instynkt wolności, nie do tych, których nie uwiera wygodne jarzmo''. Rektor Rutgers College i kaznodzieja kongregacjonalny Merrill Gates (1848-1922) również łączył zaangażowanie religijne z przeświadczeniem, że jego posunięcia polityczne wynikają z dziedzictwa etnicznego: ,,Dla nikogo nie ma innego ''oczywistego przeznaczenia'' [prócz wolności]. Do tego nas liberałów zobowiązuje logika dwóch tysięcy lat teutońskiej i anglosaskiej historii, odkąd Arminiusz stanął w imię wolności przeciwko legionom Rzymu'' [!]. Kaufman zastrzega, że ,,należy pamiętać, iż członkowie FRA w tamtym czasie nie porzucili duchowej reduty anglo-protestanckiej i że żaden z nich nie nawoływał do oddzielenia narodu od utajonego dziedzictwa białych Anglosasów czy protestantów''. Wielu protestantów wierzyło, że wszyscy Amerykanie w końcu nawrócą się na protestantyzm. Przywódcy religijni, zwłaszcza metodystów i baptystów, odrzucali ideę zapisania chrześcijaństwa w konstytucji USA, ale wierzyli, że rząd Stanów Zjednoczonych jest chrześcijański. ,,Anglo-protestanci pragnęli, aby ich tradycja stała najwyżej, ale ze względu na uniwersalistyczne zobowiązanie do liberalizmu odrzucali regulowanie tej sprawy na drodze legislacyjnej''. [...] Ponadto przywódcy kościołów protestanckich, chociaż nie pochwalali katolicyzmu [nazbyt oględne ujęcie ''antypapistowskiej'' wścieklizny żywionej przez fanatycznych purytanów i ich następców - przyp. mój], w latach 40-ych XIX wieku nie sprzeciwiali się imigracji katolików, wierząc, że nawrócą ich na ''amerykańską wiarę'' i wprowadzą do rasy anglosaskiej [co gładko łączyli z jawną pogardą okazywaną katolickim Meksykanom - przyp. mój]. W sumie [wedle nich] wszystkie rasy powinny przybywać do Ameryki w imię ''nowego millenium''. Pewien wybitny baptysta pytał w owym czasie: ,,Czyż w gromadzeniu się wszelkich ras na naszych brzegach nie doświadczamy opatrznościowych przygotowań do drugiego zesłania Ducha Świętego, które wprowadzi nas w tysiąclecie chwały?''. Wszystkie rasy zostaną wchłonięte przez rasę anglosaską, przekazując jej swoje lepsze własności, ,,a jednocześnie pozostanie ona w zasadzie niezmieniona'' [ jakim k... cudem?!! - przyp. mój ]. Jak zauważa Kaufman, ,,musimy rozumieć, że liberalizm i anglo-protestantyzm nie były postawami przeciwstawnymi, lecz należały do jednego mityczno-symbolicznego kompleksu dualistycznych przekonań etnicznych, których sprzeczności przesłaniał euforyczny, ekspansjonistyczny duch optymizmu''. Istotnie jest to skrajna forma egocentryzmu. Ów dobry pasterz stwierdził w istocie, że wszystkie ludy w końcu wzajemnie się upodobnią pod względem rasy i religii, by wyglądać oraz postępować w zasadzie tak jak on [dokładnie! - przy. mój]. W pierwszej dekadzie XX wieku poczęła się też formować liberalna elita protestancka gotowa złożyć marzenie o nawróceniu na ołtarzu uniwersalistycznej humanitarnej etyki [ ale nadal mimo deklarowanego ''uniwersalizmu'' tkwiącej korzeniami w anglosaskim protestantyzmie - przyp. mój ]. Po 1910 roku wiara w nawrócenie całego świata przez Anglosasów na protestantyzm - powszechna jeszcze pod koniec XIX wieku - jęła zanikać. Owa elita była bardziej otwarta na relatywizm religijny i krytykowała bezrefleksyjnie założenie, że chrześcijański misjonarz musi być biały. Utworzona w 1908 roku Federal Council of Churches stała się główną siłą organizatorską liberalnego protestantyzmu. [...] Ta elita zadomowiła się na szczytach kultury długo przed ostatecznym upadkiem Anglo-Ameryki: ,,W latach 1918-1955 pojęcie tożsamości narodowej podtrzymywane przez anglo-protestanckie władze uniwersyteckie, intelektualistów, federalnych biurokratów i władze wykonawcze uległo istotnej przemianie od koncepcji WASP-ów [ White Anglo-Saxon Protestants ] do idei bardziej pluralistycznej''.''
- czyli Amerykanie już u zarania swej niepodległości wytworzyli paradoksalny, absurdalny wręcz kosmopolityczny liberalny rasizm zasadzający się na tym oto, że zaakceptują każdego odmieńca, ale tylko pod warunkiem, że stanie się takim jak oni anglosaskim białym protestantem, nawet Murzyn oczywiście po jego ''wybieleniu'' i ''ucywilizowaniu'' w myśl hasła: ''nauczymy czarną małpę jeść nożem i widelcem, i zachowywać się po ludzku, czyli jak biały człowiek''. Takie napięcie między oficjalnym uniwersalistycznym liberalizmem opartym o prawa jednostki, ignorującym podziały etniczne i rasowe przy tak zróżnicowanym pod tym względem społeczeństwie i to od początku jak amerykańskie, musiało skończyć się gigantycznym kacem politycznym, gdy białym Anglo-protestantom zeszło zaczadzenie owym ''euforycznym duchem optymizmu'' wyczekującym ''nowego millenium'' :
''Radykalizację XIX-wiecznych amerykańskich tendencji uniwersalistycznych aż do zupełnego odrzucenia etniczności Kaufmann przypisuje dwóm Żydom: Feliksowi Adlerowi (1851-1933) i Israelowi Zangwillowi (1864-1926). W 1876 roku Adler założył New York Society of Ethnical Culture, a w 1878 został prezesem Free Religious Association. Kaufmann cytuje Adlera wieszczącego rozmycie judaizmu przez asymilację i ostateczne wygaśnięcie: ,,Przedstawiciele rasy żydowskiej rozejrzą się wokół i zauważą równie wielką lub nawet większą wolność religijną poza obrębem swojej rasy, wyzbędą się swej specyfiki i zaniknie ich wyjątkowość, aż w końcu rasa żydowska zginie''. Adler jednak wierzył, że Żydzi powinni unicestwić się przez zuniwersalizowanie siebie, gdy zadanie [etnicznego rozmycia nie-Żydów] zostanie wykonane'' [ czyli dokładnie tak samo, jak biali anglosascy protestanci głosili ustami cytowanych tu nieco wcześniej przedstawicieli swych elit - przyp. mój ]. Istotnie, Adler oświadczył, że ,,póki istnieć będzie jakiś powód istnienia judaizmu, póty poszczególni Żydzi będą trzymać się osobno i będzie to słuszne postępowanie''. Zatem wedle Adlera ''powodem istnienia'' judaizmu jest głoszenie jego nowej uniwersalistycznej religii kultury etycznej, aż nawróci się cały świat. Kaufmann zauważa, że pod wpływem Adlera ,,myśliciele anglo-protestanccy mieli wzywać do położenia kresu anglo-protestantyzmowi równie otwarcie, jak Adler wzywał do położenia kresu Żydom''. W rzeczy samej ''Anglosi'' zastosowali doktrynę Adlera gorliwiej, niż on sam optował za tym w odniesieniu do własnej grupy etnicznej. [...] Niezależnie od faktu, że kraj jako całość skłaniał się ku idei obrony etniczności [ a na jakiejż to podstawie, skoro jak tu stwierdzono w anglosaskim ''genotypie'' leżał kosmopolityczny z założenia liberalny indywidualizm? - przyp. mój], często z jawnie darwinowskim uzasadnieniem, Adler należał do sieci lewicowców, którzy starali się rozbijać kulturową i etniczną jedność USA [ jaka k... nie istniała - przyp. mój ]. Do istotnych w tej mierze przedsięwzięć należał ruch Settlement House z końca XIX i pocz. XX wieku. Było to przedsięwzięcie anglosaskie i odznaczało się pewną szlachetnością, którą i dzisiaj przejawiają niektóre kręgi białej lewicy [ ja bym to nazwał raczej jej ideologicznym zaślepieniem - przyp. mój]. Chodziło o tworzenie siedlisk, w których działaliby ,,wywodzący się z wyższej klasy średniej ''pracownicy'', czyli idealistycznie nastawione osoby o pochodzeniu anglosaskim, zamieszkałe w suburbiach, w wieku dwudziestu kilku lat, mające wyższe wykształcenie''. Animatorzy tego ruchu otwarcie odrzucali pogląd, że imigranci powinni wyrzec się swojej kultury i upodobnić do Amerykanów. ,,Żeby nadać imigrantom (jako jednostkom) równy status symboliczny z autochtonami, potrzebne było pojęcie narodu nienaruszające godności imigrantów przez umniejszanie ich kultury''. Pochwalano pluralizm kulturowy: ,,Naród należy namawiać do wyzbycia się przeświadczenia o zasadniczo anglosaskiej tożsamości etnicznej i do rozwijania kultury kosmopolitycznego humanizmu, zwiastuna nadchodzącej solidarności globalnej''. Jane Addams, przywódczyni ruchu Settlement House, stała na stanowisku, że Ameryka powinna całkowicie odżegnać się od tożsamości anglosaskiej. Addams pochodziła ze środowiska liberalnych kwakrów, którzy tworzyli osobny nurt w amerykańskiej kulturze protestanckiej, podobnie jak purytanizm wywodząc się z pewnej brytyjskiej subkultury. Ogólnie biorąc kwakrzy wywierali mniejszy wpływ niż purytanie, ale zajmowali stanowisko bardziej konsekwentnie liberalne niż intelektualiści wywodzący się z purytanizmu, którzy tworzyli dominującą elitę liberalną XIX wieku. Na przykład John Woolman, ''prawdziwy kwakier'', już w XVIII wieku sprzeciwiał się niewolnictwu, żył skromnie i co najbardziej wymowne w kontekście obrony etnicznej, miał poczucie winy, że bardziej dba o swoje dzieci, niż o dzieci z drugiego krańca świata.
Jane Addams była w pewnym stopniu związana z purytańską tradycją intelektualną, jako że harvardzki filozof William James wywarł wpływ na nią i pochwalał jej idee. James należał do Adlerowskiego Society for Ethnical Culture - środowiska, które Kaufman uznał za ''źródło żydowskiego kosmopolityzmu'', a jego studentem był Horace Kallen, pierwszy teoretyk wielokulturowej Ameryki i gorliwy syjonista. William James był uniwersalistą moralnym wierzącym, że ,,postęp moralny ma większą wartość niż przetrwanie jakiejkolwiek grupy'', co ,,potwierdza kardynalną tezę Adlera, że poszczególne grupy etniczne mają obowiązek złożyć swoje istnienie na ołtarzu postępu ludzkości'' [!]. ,,Dominująca grupa anglosaska nie ma żadnego argumentu na rzecz swego przetrwania, natomiast musi oddać się dziełu urzeczywistniania nowej kosmopolitycznej ludzkości''. Była to jednak wyszukana postawa zaledwie niewielkiej części elity [ za to znaczącej jak się okazało dla przyszłości - przyp. mój ], jako że nawet wielu pracowników społecznych Settlement House wierzyło w Amerykę anglosaską i popierało ograniczenia imigracji. Klasyczną prezentacją ideału wielokulturowości dla Ameryki jest ogłoszony w 1916 roku na łamach ''Atlantic Monthly'' artykuł Randolphe'a Bourne. Pisze on w nim, że niektórych niepokoi fakt, iż w Ameryce narody się nie wymieszały, on jednak postuluje, żeby Ameryka stała się pierwszym ''narodem międzynarodowym'' - ''kosmopolityczną federacją kolonii narodowych''. Grupom etnicznym należy pozwolić, by zachowały tożsamość i spójność. Kosmopolitami mają się stać tylko Anglosasi. Bourne min. stwierdził, że ''niebezpieczny dla Ameryki nie jest Żyd, który dumnie kultywuje wiarę ojców i chwali się czcigodną kulturą, lecz Żyd, który zatracił żydowską żarliwość i zamienił się w zwykłe prymitywne, zachłanne zwierzę'' [czyli ''goja'' dopowiadając... - przyp. mój ]. [...] Jak widzieliśmy, pogląd głoszący, że Ameryka jest wytworem etnosu anglosaskiego, elita intelektualistów liberalnych łączyła z optymistyczną wizją przyszłości Anglosasów. Pod koniec XIX wieku, kiedy Ameryka zmagała się z wielką imigracją ze wschodniej i południowej Europy, tego rodzaju optymizm stawał się coraz bardziej wątpliwy, tym bardziej, że bardzo wielu imigrantów uważano słusznie za radykałów politycznych i osoby niepodatne na asymilację. Dekady poprzedzające uchwalenie ustawy imigracyjnej z 1924 roku były okresem obrony etnicznej. [...] W rezultacie zawiązał się nieformalny sojusz między bostońską elitą intelektualną o proweniencji purytańskiej i białymi prowincjuszami, jako że obydwie te grupy dążyły do likwidacji zagrożeń stwarzanych przez imigrację. ,,Ilekroć północno-wschodnia elita ''WASP-owska'' jednoczy siły we wspólnej sprawie ze swymi mniej szacownymi, lecz licznymi prowincjonalnymi pobratymcami, tylekroć odżywa anglo-protestancki etniczny nacjonalizm''. W 1885 roku pewien duchowny kongrecjonalistyczny zauważył, że ,,jedną z wad narodu amerykańskiego jest polityczny optymizm [...] Uważamy się za naród wybrany i skłonni jesteśmy wierzyć, że sam Wszechmocny zobowiązał się dbać o naszą przyszłość. Jeszcze kilka lat temu chyba nikt z nas nie wątpił w bezpieczeństwo naszej przyszłości. Tego rodzaju optymizm jest równie niedorzeczny, co pesymizm wiarołomny''. Postawy optymistyczne i leseferystyczne zanikały, a myśliciele protestanccy dostrzegając potrzebę spójności społecznej, zaczynali brać stronę ludzi pracy, nie zaś kapitału [!]. W latach 90-ych XIX wieku baptyści ,,powszechnie uznawali'' potrzebę ograniczenia imigracji, a podobne tendencje występowały w innych wyznaniach protestanckich, nawet wśród elity liberalnych kongregacjonalistów. Wierni swym uniwersalistycznym intencjom protestanci nie sprzeciwiali się imigracji dopóki nie uzmysłowili sobie, że nowi imigranci są niepodatni na nawrócenie [ he he - co za nawiedzone barany! - przyp. mój ]. [...] Przypływ nastrojów restrykcjonistycznych Kaufman kładzie na karb popularności wśród osób religijnych ruchu Social Gospel, który ,,przyspieszył proces zamykania grup etnicznych poprzez skupienie umysłów protestanckich na doczesnych sprawach społecznych, takich jak powstanie miasta przemysłowego, konflikt pracy i kapitału i potrzeba legislacji - sprawach, które wcześniej ludzie religijni rozpatrywali niechętnie''. Prócz tego jako katalizatory tego procesu Kaufmann wymienia uzmysłowienie sobie, że nowi imigranci nie nawrócą się na protestantyzm, a także powstanie teorii rasowych, chociaż właściwie nie rozważa tego ostatniego zjawiska''.''
- dodajmy, że ta motywowana rasistowsko a niemożliwa z zasady obrona ''indywidualistycznego kolektywu'' była wymierzona nie tylko w żydowską imigrację z Europy Wschodniej, ale i inne nacje napływające wówczas masowo do Ameryki z tej części świata, w tym również Polaków rzecz jasna. MacDonald przechodzi też do porządku nad fenomenem względnej łatwości z jaką ''Anglosi'' ustąpili w końcu pola Żydom w sprawie ''otwartych granic'', a przesądził o tym obok liberalnego kosmopolityzmu osadzonego wedle niego przecież w ich ''genotypie'', także żarliwy filosemityzm wywodzący swój ród z purytańskiej tradycji, której fundamentalne znaczenie amerykański badacz odnotowuje wprawdzie, lekceważąc wszakże nazbyt jej konsekwencje. Zwyczajnie nie da się uzgodnić zachowania spójności etnicznej z istotowo liberalnym indywidualizmem, dlatego taka formacja polityczna jak Konfederacja próbująca ożenić na rodzimym gruncie jedno z drugim jest wprost absurdalna, poroniona jak opisany tu ruch obrony ''kosmopolitycznego narodu'' Anglosasów przed nim samym :
''Zlekceważenie teorii rasowych [ przez Kaufmanna ] to wielka wada. Do najważniejszych trendów ok. 1900 roku należał rozwój darwinistycznych teorii rasowych. W innej pracy pisałem: ,,Chrześcijaństwo było głęboko zakorzenione w kulturze Europejczyków z Północy, ale odgrywało osobliwie niewielką rolę w sporach z powstającą elitą żydowską [ bo jako protestanckie było zasadniczo filosemickie, szczególnie w jego dominującej wciąż w owym czasie w Ameryce post-purytańskiej odmianie - przyp. mój ]. O wiele większy wpływ na tworzenie ram pojęciowych tych sporów miały darwinistyczne teorie rasowe. Początek XX wieku to apogeum oddziaływania darwinizmu w naukach społecznych. W tamtym czasie powszechnie sądzono, że rasy różnią się między sobą pod doniosłymi względami - chociażby inteligencji i jakości moralnych. Uważano, że nie tylko się różnią, lecz również walczą między sobą o supremację. Zaznajomione z teoriami Madisona Granta, Lonthropa Stoddarda, Henry'ego Pratta Fairchilda, Williama Ripleya, Gustave'a Le Bone'a, Charlesa Davenporta i Williama McDougalla ówczesne pokolenie oficerów armii amerykańskiej [i innych elit] uważało się za członków konkretnej rasy i wierzyło, że jednorodność rasowa jest warunkiem sine qua non stabilności każdego państwa narodowego [!]. Swoją grupę etniczną uważali za wyjątkowo utalentowaną i mającą rozwinięty zmysł moralny. Co jednak ważniejsze, niezależnie od opinii na temat talentów i słabości własnej rasy, elity te przywiązywały najwyższą wagę do utrzymania władzy nad ziemiami odziedziczonymi po przodkach, którzy podbili kontynent i oswoili dzicz. I mimo władzy posiadanej wówczas przez ich rasę ludzie ci sądzili, że przyszłość maluje się w ciemnych barwach, czego świadectwem są tytuły klasycznych dzieł tamtego czasu: The Passing of the Great Race Granta, a także The Rising Tide of Colour Against White World Supremacy i The Revolt Against Civilization: The Menace of the Under-Man Stoddarda. Wywodzący się z purytanów patrycjusze tacy jak Henry Cabot Lodge i Madison Grant, wysławiali cnoty Europejczyków z Północy i finansowali działania na rzecz położenia kresu imigracji - walkę, która doprowadziła do uchwalenia w 1924 roku ustawy imigracyjnej o charakterze obrony etnicznej. A. Lawrence Lovell, potomek purytanów, rektor Uniwersytetu Harvarda i wiceprezes Immigration Restriction League sprzeciwił się z powodu zaangażowania syjonistycznego Louisa Brandeisa jego nominacji na sędziego Sądu Najwyższego, popierał ustanowienie kwot dla studentów żydowskich (15%), aprobował segregację rasową i potępiał homoseksualistów [ no proszę, czyli ''getta ławkowe'' były jedynie naśladownictwem patentów ''imperium wolności'', najlepsze wzorce liberalne czerpane z Zachodu - przyp. mój ]. Darwinowskie teorie ras przeważały nie tylko w Stanach Zjednoczonych, lecz również wśród intelektualistów europejskich. Na tym gruncie stali min. Benjamin Disraeli [ Żyd skądinąd - przyp. mój ], Arthur de Gobineau, Houston Stewart Chamberlain, Gustave Le Bon i liczni żydowscy teoretycy ras, głównie związani z syjonizmem.''
- a więc nie można posądzać Żydów, jak czyni to MacDonald w tej samej recenzji, o gremialny sprzeciw wobec teorii rasistowskich, owszem jak widać podzielali je ochoczo z Anglosasami owej doby, co rezonowało zresztą z przesądami właściwymi ich kulturze. Co więcej, pomija on zupełnie fakt, iż jednym z liderów ''obrony etnicznej'' Ameryki jaką tak wychwala, był żydowski związkowiec Samuel Gompers. Przeciwstawiał się on masowej migracji pracowników z Europy i Azji, pozwalającej wielkiemu kapitałowi stosować dumping płacowy wobec rodzimego robotnika, wsparł też zbrojny interwencjonizm USA na Kubie oraz udział kraju w I wojnie światowej. Nawiasem wymowna jest miażdżąca wprost przewaga angielskich nazwisk wśród wymienionych przez amerykańskiego badacza autorów prac z zakresu nowoczesnego rasizmu, co dowodnie okazuje, iż jest on dziełem nade wszystko świata anglosaskiego. Tłumaczy to również admirację Hitlera dla Brytyjczyków i ogólnie Anglosasów, nie bez wzajemności dodajmy - łabędzim tegoż śpiewem było przywołane także przez MacDonalda pacyfistyczno-rasistowskie :
''przemówienie Charlesa Lindbergha, wygłoszone w Des Moines (Iowa) w przededniu przystąpienia Stanów Zjednoczonych do II wojny światowej. Sprzeciw Lindbergha wobec interwencji wypływał nie tylko z przerażenia niszczycielskimi skutkami wojny nowoczesnej, którą uważał za samobójstwo kultury europejskiej, lecz również z przeświadczenia, że druga wojna w Europie będzie samobójstwem białej rasy. W artykule ogłoszonym na łamach prasy popularnej w 1939 roku, krótko po wybuchu II wojny światowej, twierdził, że jest to wojna ''o władzę między ludami panującymi, wojna ślepa, nienasycona, samobójcza. Narody zachodnie znów toczą ze sobą wojnę, która będzie zapewne bardziej wyniszczająca od wszystkich wcześniejszych, wojnę na której biała rasa musi stracić, a inne rasy zyskać, wojnę jaka śmiało może wepchnąć naszą cywilizację w nowe wieki ciemności, o ile ta cywilizacja w ogóle przetrwa''. Lindbergh był przekonany, że w celu utrzymania przewagi nad innymi rasami biali powinni się zjednoczyć w imię powstrzymania naporu nieprzebranych zastępów niebiałych, które są prawdziwym zagrożeniem w dłuższej perspektywie czasowej. Lindbergh nie głosił supremacji rasy nordyckiej. Przyjmował długofalowe założenie, że Rosja wystąpi jako wschodni bastion rasy białej strzegący nas przed Chińczykami [!]. Opowiadał się za rasowym sojuszem białych, którego ostoją będzie ,,swego rodzaju Zachodni Mur rasy i wojsk, który potrafi powstrzymać zarówno Czyngiz-chana, jak i napływ gorszej krwi, flota brytyjska, lotnictwo niemieckie, armia francuska i naród amerykański''.''
- oczywiście za podżeganie USA do wojny obwiniał Żydów, którzy owszem posiadali już wówczas znaczne wpływy w amerykańskich mediach z Hollywood na czele, tyle że nie przeszkadzało im to jeszcze niedawno umizgiwać się obleśnie do nazistowskich oficjeli i posłusznie cenzurować na ich życzenie filmów, byle dopuścili je na zyskowny niemiecki rynek [ pragmatyzm godny ''wyznania handlowego'' ]. Biedny Lindbergh zaślepiony całkiem swym rasizmem polityczny fantasta i naiwniak nie pojmował, że jego kraj miał żywotny interes w przystąpieniu do tej wojny, com wyłożył w poprzednim wpisie przytaczając klarowną ocenę działań Roosevelta autorstwa Tomasza Gabisia. Gdyby nie to faktycznie istniejące lobby żydowskie w Ameryce przysłowiowe gie by zdziałało, mimo niewątpliwej potęgi nie zdołało jakoś ocalić swych wschodnioeuropejskich pobratymców, a też i gremialnie miało ich w dupie na co jest obszerna literatura przedmiotu, kto chce niech poszuka. W świetle powyższego widać jasno, że tylko skończony lewacki dureń utożsamiać może rasizm z nacjonalizmem - ten ostatni z perspektywy pierwszego jawi się jako bezsensowny podział o tragicznych wprost konsekwencjach dla ''przetrwania gatunku''. Popularność zaś rasistowskich przesądów wśród tylu znamienitych przedstawicieli elit anglosaskich początku XX wieku dowodzi ich postępującego wówczas gwałtownie zeświecczenia, zastępowania dawnej filosemickiej żarliwości purytanów pozytywistycznym kultem nauki, opartej o biologiczne kategorie rasy i gatunku. Nie zdołał on jednak przeważyć ''fenotypu ideowego'' Anglo-Amerykanów, opartego o liberalny i z zasady kosmopolityczny indywidualizm, co najwyżej wykorzystany jedynie na swą korzyść przez Żydów robiących niezbyt słusznie za całe zło w wizji MacDonalda. Jakoś nie przychodzi mu też do łba, że opierając postulowaną przezeń ''obronę etniczną'' na skompromitowanych hitlerowskimi ciągotami socjaldarwinizmie i eugenice, skazuje ją tym samym na przegraną. Tym bardziej, że była obca anglosaskiej kulturze protestanckiej, ufundowanej na radykalnym indywidualizmie, przez swój oczywisty wspólnotowy charakter, stąd :
''...kiedy w 1965 roku doszło do ostatecznego zwycięstwa polegającego na usunięciu kryteriów narodowościowych i rasowych z polityki imigracyjnej i na otwarciu drzwi przed imigrantami ze wszystkich ludzkich grup, boasowska teoria determinizmu kulturowego i nieistotności czynników biologicznych była już traktowana w kręgach akademickich jako oczywistość. W rezultacie ,,w dobrym tonie było w ogóle zaprzeczanie istnieniu jakichś trwałych różnic etnicznych. Ta intelektualna moda w świecie naukowym pozbawiła potoczne intuicje rasowe potężnej broni biologicznej''. Porażka darwinizmu miała doniosłe skutki, ponieważ likwidowała jedyne naukowe uzasadnienie sprzeciwu wobec ideologii kosmopolityzmu i wielokulturowego modelu Ameryki. Bez szanowanego w kręgach intelektualnych uzasadnienia obronę etniczną sankcjonowały wyłącznie konserwatyzm religijny i powszechne odczucia ludzi mniej wykształconych. Rzecznicy tego stanowiska nie byli równym przeciwnikiem kosmopolitycznych intelektualistów, którzy szybko obsadzili wszystkie elitarne instytucje w Stanach Zjednoczonych - zwłaszcza w sferze medialnej i akademickiej.''
- z powyższego jednoznacznie wynika, że liberalizm jest dla historycznych przegrywów, znamieniem wymierających ras i cywilizacji poniekąd na własne życzenie. Nawet jeśli faktycznie Żydzi odegrali tak złowrogą rolę w upadku białej protestanckiej Ameryki, a trzeba przyznać MacDonaldowi, że dostarcza na to wielu przekonujących przykładów, nie tłumaczy wcale co sprawiło tak szybkie poddanie się WASP-ów obcej agresji kulturowej, nie na drodze przecież bezpośredniej przemocy fizycznej ni państwowej. Jest to zaś nic innego, jak hołubiony tak przezeń, istotowy ponoć Anglosasom liberalny indywidualizm osłabiający w zabójczym stopniu naturalne mechanizmy obronne każdej grupy, wystawiając ją na żer solidarnie działających społeczności i sprawnych organizacji jak żydowska. Biali protestanci mogli w ten sposób brać górę najwyżej nad prymitywnymi co tu kryć w swej masie tzw. Indianami, podzielonymi w dodatku mocno na wiele nienawidzących się wzajem szczepów, do ich zwalczania więc podobnie jak i murzyńskich ruchawek zbuntowanych niewolników, wystarczały im stosunkowo nieliczne oddziały lekkiej kawalerii i pospolitego ruszenia a reszty dopełniły zatrute koce i wóda. Natomiast w konfrontacji ze starożytną rasą i cywilizacją mającą za sobą wielowiekową tradycję grupowego i najczęściej potajemnego działania, musieli wcześniej czy później ulec ze swą programową niezdolnością do kolektywnego oporu, wymagającego ustanowienia silnych organizmów mafijnych lub wprost państwowych o mocno opresyjnym z konieczności charakterze. Tymczasem Kevin ''amerykaniec'' dalejże zachwalać zbawczy jakoby dla ''jułesej'' socjaldarwinizm, wbrew przytoczonym przez się faktom o niemożliwości pełnego urzeczywistnienia takowego programu w kraju ufundowanym na skrajnym, liberalnym indywidualizmie. Zwyczajnie albo ''więzy krwi'' albo kontraktualizm społeczny, czyli swobodne umowy zawiązywane między jednostkami wyalienowanymi ze swych wspólnot, ale trudno by pojął to ktoś bredzący o etnicznych, a wręcz rasowych korzeniach indywidualizmu :
''Moja alternatywna historia Ameryki w XX wieku głosi, że gdyby zdrowa darwinowska elita intelektualna utrzymała swoją pozycję, odparłszy ataki boasowców, szkoły frankfurckiej, marksistów oraz intelektualistów nowojorskich, rewolucja kosmopolityczna by nie nastąpiła, a anglosaski ruch obrony etnicznej, który doprowadził do przyjęcia ustawy imigracyjnej z 1924 roku, zwyciężyłby i uległ instytucjonalizacji. Liberalna anglosaska tradycja kosmopolityczna trwałaby na obrzeżach społeczeństwa amerykańskiego kultywowana przez osoby, dla których ograniczająca anglosaska kultura małomiasteczkowa jest nie do zniesienia. Ponadto całkiem możliwe jest, że na gruncie bardziej wyrafinowanego biologicznego i ewolucjonistycznego rozumienia zachowań człowieka kultura anglosaska zmierzałaby w kierunku akceptacji rozmaitych form nawracającego, uwarunkowanego biologicznie nonkonformizmu takiego jak choćby homoseksualizm [!]. Zdrowa wyrafinowana kultura darwinowska dostarczałaby potężnych argumentów na rzecz obrony etnicznej. Kluczowym jej aspektem byłaby potrzeba stworzenia kultury respektującej indywidualizm jako wartościowy rys etniczny Anglosasów - jak to było w XVIII i XIX wieku. Przepisy imigracyjne formułowano by w taki sposób, aby zapewnić genetyczne podobieństwo imigrantów do populacji założycielskiej, co gwarantowałoby utrzymanie dominacji osób skłonnych do indywidualizmu - zgodnie z tym, jak kształtowano politykę imigracyjną do 1965 roku.''
- hmm, nie kryję intrygująco zabrzmiało zdanie o ''zdrowej kulturze opartej na darwinowskim indywidualizmie, respektującym biologiczny nonkonformizm homoseksualizmu'', w dodatku jeszcze ''nawracający'': prawdziwy brylant gówna z pedalskiej dupy rzecz by można, dlatego je wytłuściłem. Przepraszam za sformułowanie, ale inaczej nie sposób tego określić - nasuwa się stąd podejrzenie, czy aby z MacDonalda nie jest ''pedek''? Jako ''homofob'' nie mam ochoty tematu, ehm, drążyć natomiast tłumaczyłoby to w jakimś stopniu jego antyżydowską obsesję. Wiadomo przecież, że tak jak Żydzi faktycznie nadliczbowo zaliczali udział w szeregach komunistów, tak samo homoseksualiści wśród faszystów, nie wiem o co idzie, może męskie towarzystwo ubrane w seksowne mundury? W każdym razie powyższe przypomniało mi zdania skreślone przez Szymanowskiego, zdeklarowanego pederastę, o ''aryjskiej męskiej zmysłowości'' przeciwstawionej żydostwu, przywołane onegdaj na blogu Ebenezera. Jakie dobrze też korespondują z przytaczanymi przez amerykańskiego badacza głośnymi wyrzekaniami dwóch znanych amerykańskich ciot literackich na ''mafię żydowską'', panującą ponoć nad tamtejszą kulturą [ całkiem możliwe skądinąd, bo zupełnie jak u nas ]:
''Ze względu na rozmaite zachodzące na siebie powiązania i koterie wytwarzane przez środowisko żydowskie pojawiły się utyskiwania, że to żydowski establishment literacki decyduje o powodzeniu w świecie literatury i promuje kariery pisarzy żydowskich. Np. Truman Capote i Gore Vidal, którzy narzekali, że o randze pisarza decydują intelektualiści żydowscy, skłonni podziwiać przede wszystkim pobratymców, dawali do zrozumienia, że wynika to z kumoterstwa Żydów. Według Capote'a w świecie literackim działa ''mafia żydowska'', czyli ''klika nowojorska'', która dzięki panowaniu nad pismami literackimi i intelektualnymi rozdaje karty na scenie literackiej. Wydawnictwa te są zdominowane przez Żydów wykorzystujących je do tworzenia i niszczenia pisarzy przez podsycanie lub tłumienie zainteresowania ich twórczością.'' [ - cytat ze str. 553 nowego polskiego wydania pracy MacDonalda sprzed 2 lat będzie, jakie ukazało się nakładem renomowanego wydawnictwa Aletheia, poświęconego popularyzacji filozofii ]
- nie da się ukryć, Ernst Röhm lubi to... Nie mam zamiaru dołączać do parchatej sfory ujadającej na Kevina MacDonalda, stąd oddaję mu, że trafnie w wielu miejscach swej pracy punktuje niewątpliwy rasizm Żydów, ich obłudę i polityczne zacietrzewienie o częstokroć terrorystycznym wręcz charakterze. Trudno jednak uznać podjętą przezeń próbę dania im odporu za w pełni udaną, a to przez liberalne zaślepienie autora, nie do pogodzenia z postulowaną w jego pracy obroną etniczności. Ta bowiem wymagałaby porzucenia indywidualistycznych miazmatów, zabójczych dla spoistości każdej społeczności i skutecznego odparcia obcej agresji, nawet a może zwłaszcza tak perfidnej, jak opisana na kartach ''Kultury krytyki''. Czynione przezeń desperackie wysiłki pożenienia wykluczających się wzajem stanowisk prowadzą go w ślepą uliczkę tworzenia coraz bardziej karkołomnych antynomii, owocując w końcu prawdziwą ''potwornością gówna i ognia'', że przywołam ''klasyka''. I tak: facet marginalizuje znaczenie liberalnego kosmopolityzmu anglosaskich elit, po czym przyznaje, iż wskutek ich obcości i wykorzenienia masy białych protestantów pozbawione intelektualnego i politycznego przywództwa, są praktycznie bezradne wobec agresji mniejszości etnicznych i rasowych, bowiem nie mogą przez to wyartykułować odpowiednio i przeforsować swych racji. Zaprzecza roli czynników ekonomicznych w proemigracyjnym nastawieniu amerykańskiego świata przemysłu i wielkiej finansjery, samemu przytaczając na to dowody. Nie mówiąc już o tym, że gość chciałby, aby wymarzona przezeń społeczność indywidualistów przeciwstawiła się na sposób kolektywny innym grupom, mimo iż wykazuje dobitnie, że indywidualizm osłabiając spoistość danej zbiorowości to uniemożliwia! Jednym słowem ktoś tu mocno kontestuje ''fallogocentryczną'' logikę... Od takich absurdów i niekonsekwencji w myśleniu na kartach książki MacDonalda aż się roi np. oskarża Żydów, iż lobbowali skutecznie za zniesieniem kwot etnicznych i rasowych restrykcyjnego prawa migracyjnego USA, a sam przecież pisał, że istotowy dla Anglosasów liberalny indywidualizm ''polega na tym, iż granice międzygrupowe są dość przepuszczalne, zaś asymilacja to rzecz normalna''. W tym sensie amerykańskie żydostwo bardziej dochowywało wierności ''oświeceniowemu'' duchowi konstytucji Stanów Zjednoczonych, niż WASP-owska elita Nowej Anglii, która wespół z masami białych protestantów powzięła na przełomie XIX/XX wieku desperacką próbę obrony przed konsekwencjami własnej doktryny i głoszonych przez się oficjalnie wartości. Darwinizm społeczny w niczym by ich nie uratował, wręcz przeciwnie - należycie przyjęty wymusiłby porzucenie tychże cnót liberalnych, jakie legły u podstaw protestanckiej Ameryki, jako zabójczych dla jej dalszego zachowania ''wad rozwojowych gatunku''.
Innymi słowy jeśli Anglosasi mieli faktycznie zabezpieczyć się przed zgubną dla nich, opisywaną przez MacDonalda żydowską infiltracją polityczną, sami musieliby stać się jak Żydzi tj. tak samo jak oni wedle niego kolektywistyczni i perfidni w zbiorowym niszczycielskim działaniu. Sęk w tym, że - co pan Kevin pomija całkowitym niemal milczeniem - Anglo-Amerykanie mają więcej wspólnego z wybranym we własnym mniemaniu ''ludem pustyni'', niż to na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać. Dzielą przede wszystkim niesłychaną obłudę co do swojego rasizmu maskowanego bezczelnie napuszoną moralistyką, pełną ''uniwersalistycznych'' frazesów, oraz takąż ślepotę na skutki wyznawanych zasad. Głoszą pochwałę ''inności'', ale tak naprawdę chcieliby, aby wszyscy stali się tacy jak oni, a zarazem panicznie obawiają się tego, że utracą w ten sposób swą ''unikalność'' - normalnie pojeby! Dlatego zaciekle zwalczają biały ''natywizm'' i rasizm, łożąc przy tym nieprzebrane sumy na promocję ''eldżibiti'' i ''transdżenderu'' rozsadzających nie-białe i nie-żydowskie wspólnoty od środka, bo ''inność'' może być dla nich do strawienia tylko wyzuta z tego, co dla niej swoiste a więc czyniące ją rzeczywiście odrębnym. Biała rasa ma zaniknąć, po to by cała reszta ludzkości stała się jak ona przyswajając jej ''liberalne wartości'' - mowa rzecz jasna o tych ''najbielszych'' czyli ''nordyko-ojropejczykach'', a nie tych tam ''zazjatyzowanych'' mocno Słowianach, godnych jedynie ''polish jokes''. Toż samo rzec można o Żydach, mających jedną twarz dla obcych a inną dla plemienia, zgrywających ''latarnię ludzkości'' zazdrośnie przy tym strzegąc granic swej tożsamości. Dlatego nawet jeśli faktycznie handełesy opanują świat, natychmiast sami zamkną się w murach getta, bo zwyczajnie nie mogą bez niego żyć jako iż najlepiej chroni ono tak cenną im odrębność od ''gojów''. Ci zaś konieczni są Żydom, by mogli nimi gardzić jako rzeczywiście ''innymi'' i bać się ich panicznie zarazem - nie wiem jak się leczy tę jednostkę chorobową zwaną ''judaizmem'', ale na pewno nie gazem ni równie zbrodniczymi metodami. Być może faktycznie najlepszym rozwiązaniem jest izolacja nieszczęśników w murach getta, jako swoistym szpitalu dla wariatów, tym bardziej że sami tego pragną, więc czemu im to bronić. Znamienne przy tym, że MacDonald tak chętny do posądzania Żydów, słusznie skądinąd, o gremialne popieranie radykalnej lewicy, pomija zupełnie ich niemal równie znaczny udział w tak drogiej mu myśli liberalnej. Na kartach jego pracy nie padają w ogóle nazwiska Misesa ani Rothbarda, zaś Ayn Rand [ czyli Alissa Zinowjewna Rosenbaum ] wymieniona jest tylko raz, ale bez najmniejszej choćby wzmianki o jej ekstremalnie indywidualistycznym, libertariańskim ''obdżektywiźmie''! Innym wielkim nieobecnym książki MacDonalda są loże masońskie, które przecież stanowiły matecznik liberalizmu i to w jego najbardziej wywrotowych, politycznie rewolucyjnych formach - temat tak ważki, podobnie jak i szeroko rozpowszechniony w Ameryce od jej zarania okultyzm, że godny osobnego omówienia. Jedynie gdzieś na marginesie półgębkiem odnotowuje, ubolewając:
''Zgodnie z ustaleniami Roberta Putnama występuje również potężna tendencja spadkowa w dziedzinie stowarzyszeń i kapitału społecznego białych. Stowarzyszenia takie jak Benevolent and Protective Order of Elks, Shriners International, United States Junior Chamber (Jaycees) i masoneria szybko się kurczą'' [ i bardzo dobrze! - przyp. mój ].
Nie sposób też pojąć filosemickiego obłędu Anglosasów bez fundamentalnego dla nich pod każdym niemal względem dziedzictwa purytańskiego protestantyzmu, jakie odcisnęło niezatarte do dziś wbrew pozorom piętno na ich umysłowości. Wymowne, że MacDonald nie poświęca wiele miejsca temu zagadnieniu w swym dziele, bo musiałby wówczas skonfrontować się z faktami jakie obalają stawiane przezeń tezy, a też pewnie jako były katolik podobnie co i Pat Buchanan, nie pojmuje WASP-ów i stąd z żarliwością neofitów patriotyzmu bronią obaj Ameryki przed nią samą. Tymczasem dla białych protestantów XIX i pocz. XX stulecia, jakich tak hołubią, stanowiliby co najwyżej ''white trash'' - ''białą hołotę'', ubogich kuzynów rasowych do pokrewieństwa z którymi wstyd przyznać się przed ludzką rodziną...
...i w tym miejscu zmuszony jestem przerwać, gdyż nawet jak na moje standardy wpis robi się nazbyt obszerny, a nie jestem chyba nawet w połowie, znowu odzywa się przekleństwo ciasnej formuły blogowej notki. Dlatego nigdy tak naprawdę nie byłem ''blogierem'', bo już kiedy zaczynałem tę przygodę ponad dekadę temu będzie, stanowiło to zabawę głównie niedojebanych lasek i narcystycznych pedałów, poza nielicznymi szlachetnymi wyjątkami jak Fox czy Coryllus, stąd do dzisiaj jeszcze ciągniemy ten wózek. Na dalszą więc część merytorycznej orki liberalno-rasistowskich kocopałów MacDonalda zapraszam za tydzień jak dobrze pójdzie, tym bardziej że treści jakie szykuję są nader eksplozywne dla potocznych mniemań Polaków na temat USA, mimo iż będą przysłowiowym i dosłownym zarazem ''odkryciem Ameryki'' uprzedzam. Nie muszę zaś chyba przekonywać o ich aktualności, wbrew historycznemu charakterowi naszych rozważań, w świetle obecnych wydarzeń na naszej wschodniej granicy - a to przecież dopiero początek tego co nas czeka...