sobota, 6 listopada 2021

Armia Starczego Znoju.

Miałem pastwić się dalej nad książką Kevina MacDonalda ''Kultura krytyki'', lecz wymagało to zagrzebania się w paru innych lekturach traktujących o historii USA, stąd moja dłuższa nieobecność na tymże blogu. Dziś więc pokrótce jak na jego standardy odniosę się do czegoś innego, gorącej ostatnio dyskusji nad reformą i nowym kształtem polskiej armii. Zaznaczam przy tym na wstępie, że jako beznadziejny cywil nie wyznający się na militariach nie będę się na ich temat wymądrzał, bo nie jestem głupim Jasiem Sową by pieprzyć bez pojęcia o  rzeczach, bezczelnym oszustem jakiego parahistoryczne brednie zostały merytorycznie zmiażdżone przez takich badaczy polskich dziejów co J. Matuszewski, W. Uruszczak czy H. Grala. Dlatego Bartosiak traktując tego lewackiego pajaca jako rozmówcę serio i powołując nań zwyczajnie się ośmiesza. Wszakże nie należy odbierać niniejszych uwag jako ataku na jego i M. Budzisza koncept ''armii nowego wzoru'' z wyłuszczonych już powodów. Zgadzam się wprawdzie z Janem Parysem, że o wojskowości i taktyce powinni wypowiadać się nie tyle adwokaci z zawodu co sami żołnierze i dowódcy sztabowi, tyle że gdzie oni niby wszyscy byli, podobnie jak złotousty były pan minister, przez ostatnie 30 lat kiedy nasza armia gniła, utkwiwszy beznadziejnie w post-PRL-owskim formacie? Zajmę się więc za to społecznymi i politycznymi warunkami ustanowienia wojska w postaci zaproponowanej przez Płaszczaka, a tu niestety trudno patrząc trzeźwo odmówić racji wielu argumentom jego krytyków. Szeremietiew trafnie wskazuje, że stworzenie tak licznej jak na nasze możliwości armii nie obędzie się bez przywrócenia masowego poboru, zawieszonego jedynie a nie zniesionego jak powszechnie się sądzi za władzy PO. Słusznie wytyka też kolejnym rządom III RP włącznie z obecnym, brak dotąd ustalenia strategii obronnej kraju, co czyni pozbawionymi większego sensu robione ''na ślepo'' zakupy najlepszej choćby broni, skoro nie mamy pojęcia jak i do czego jej użyć. Tyle że i on nie rozumie, iż powołanie obecnie 300-tysięcznego wojska z poboru jak tego chce, jest czystą fikcją - przynajmniej jeśli ma ono być rzeczywiście efektywne, a nie li tylko zbieraniną lebieg z łapanki. Zaznaczam, że sympatycznym jest mi jego koncept armii obywatelskiej, narodu pod bronią stojącego na straży swego kraju, jednak głosić coś takiego dziś znaczy niestety abstrahować całkiem od smutnych realiów Polski A.D. 2021. Kubeł zimnej wody wylewa na podobne romantyczne fantazmaty Marek Budzisz, przytaczając katastrofalne wprost dane o krajowej demografii - wynika z nich, że tylko w ciągu ostatniej dekady ubyło blisko milion Polaków spośród roczników najbardziej zdatnych do poboru, a w młodszych pokoleniach rzecz wygląda jeszcze gorzej, więc perspektywy pod tym względem są dla nas żadne. Z jego raportu wyziera obraz współczesnego wojska RP jako właściwie armii emerytów, pozbawionej w należytym stopniu następców, przesadzam ale doprawdy niewiele. Porażające są także przytaczane przezeń informacje z analizy NIK o braku niezbędnej bazy szkoleniowej i ćwiczebnej w większości jednostek, czy przestarzałym uzbrojeniu, szczegółowe roztrząsanie tego jednak ostawiam jako się rzekło specjalistom. Natomiast pan Marek pomija całkiem jeszcze jeden istotny czynnik przesądzający o naszej zdolności bojowej, z którym borykać się muszą także kraje posiadające o wiele lepiej uszykowaną niż my bazę przemysłową i technologiczną, zdatną do samodzielnego wystawienia silnej armii. Mowa o gwałtownie zmieniającym się na naszych oczach składzie etnicznym, a w całkiem bliskiej perspektywie i rasowym ludności Polski. Niemcy, o ileż bardziej przygotowani technicznie do wysiłku zbrojnego, nie garną się doń bynajmniej, powodowani jak sądzę nie tylko obawą przed kosztami ekonomicznymi i politycznymi takowej operacji, co nade wszystko świadomością, że dając broń do ręki swym jakże licznym obywatelom z ''obcych kręgów kulturowych'' [ tak to eufemistycznie nazwijmy ], zgotują sobie los jaki ich dalecy germańscy przodkowie sprawili Rzymianom. Mający podobny problem demograficzny Rosjanie, mogą sobie jednak w kontrze pozwolić na praktyki dyskryminacyjne, niedopuszczalne w skrępowanej terrorem politpoprawności Europie Zachodniej. Zwyczajnie wykluczają muzułmanów, Czeczeńcy od Kadyrowa walczą w osobnych formacjach, a dla reszty wyznawców islamu jest ponoć w ich armii niepisany ''szklany sufit'' co do awansów na wyższe stopnie dowódcze. Wprawdzie to i tak im wiele nie da na dłuższą metę, ani już teraz chroni przed narastającą w ich wojsku ''muzułmańską falą'', kaukaskich ''czornożopców'' gnojących stricte rosyjskich rekrutów, niemniej.

Jeśli idzie o nas wątpię byśmy mogli w pełni polegać, gdyby zaszła taka potrzeba, na wcielonych do naszego wojska coraz liczniejszych nad Wisłą Ukraińcach, i wcale nie mam na myśli recydywy banderyzmu, jaką straszą zazwyczaj pożyteczni idioci Putina w kraju. Prędzej już obawiałbym się z tej strony powrotu kultu sowieckich ''wyzwolicieli'' jak to opisałem niedawno, dając przy okazji sposoby poradzenia sobie z tym zagrożeniem, a przynajmniej jego mocnej neutralizacji, na to jednak trzeba by woli politycznej, której tu póki co nie widzę. Jeśli więc tak nieciekawie wyglądają perspektywy integracji wojskowej imigrantów bliskich nam cywilizacyjnie, etnicznie i - co tu kryć - rasowo, to o czym mowa w przypadku ''przybyszy skądinąd'', że tak to politpoprawnie ujmę. Tym bardziej, że zmagający się od dobrych paru dekad z podobnym problemem nasi sąsiedzi z Zachodu, w ogóle sobie pod tym względem nie radzą jako się rzekło, mimo posiadania o wiele korzystniejszego potencjału niż my jeśli o to idzie. Nie to, żebym bolał jako potomek polskich ofiar niemieckiej okupacji nad faktem, iż Bundeswehra jest nędzą w porównaniu z możliwościami jakie stwarza jej potężny nadal przemysł zbrojeniowy za plecami, a do tego trawią ją spiski tureckich ''Szarych Wilków'' i zapewne islamistyczna infiltracja wśród jej muzułmańskich żołnierzy. Trudno jednak o satysfakcję, gdy zatruwa ją świadomość iż lada moment będziemy w Polsce borykać się z takimiż kłopotami jak oni, nie mając jeszcze ku temu równego Niemcom pola manewru. Gwoli uczciwości należy oddać tamtejszym Turasom i im podobnym, że wymaga się od nich, aby byli ''dobrymi obywatelami'' kraju swego urodzenia, do którego przybyli ich rodzice i dziadkowie, a tymczasem rdzenna ludność stawiająca takowe żądania sama dziś nie wie, co to niby u cholery ma znaczyć? I tu pojawia się kolejna niewymieniona przez Budzisza, kluczowa śmiem twierdzić kwestia w kontekście potencjału mobilizacyjnego III RP - pal licho obcych, dla których bywa ona zwykle co najwyżej miejscem ciężkiej harówki, lub tylko przystankiem do bogatszych krajów Europy, trudno więc oczekiwać od nich, by narażali życie w jej obronie. Rad bym jednak wywiedzieć się od Szeremietiewa czy Płaszczaka, jak oni niby chcą uczynić patriotami gotowymi walczyć o swój kraj bandę Oskarków i Julek, mających ''wyjebane'' na Polskę mówiąc ich językiem?! Zdaję sobie sprawę, że to nie cała prawda o młodych rocznikach nad Wisłą, niemniej patologia gromadząca się tłumnie na koncertach beznadziejnego rapera Paty-Maty-Sraty stanowi dziś normę raczej, a nie chłopaki i dziewczyny z WOT. Grozą więc napawa wizja uzbrojonej swołoczy ćpunów i zwykłych kurew, dla której pokoleniowym doświadczeniem są ohydne memy szydzące z umierającego JPII, do czego takie bydło może być zdolne - prędzej do wywołania rewolucji o poziomie bestialstwa porównywalnym z bolszewicką czy francuską. Nie ma co się łudzić, większość jest nieodwracalnie stracona dla sprawy polskiej niepodległości, jako dzicz może być rządzona jedynie za pomocą bata i paciorków w zmodernizowanej, ''cyfrowej'' wersji behawioralnego warunkowania, niczym laboratoryjne szczury. Zaprowadzając wobec nich żelazną dyscyplinę rodem z pruskiej lub sowieckiej armii, tylko można by coś wycisnąć z tego post-ludzkiego gnoju, i tak właściwie są już automatami, więc może by się udało. Raz jednak, kto niby miałby obecnie w Polsce to zrobić, a nade wszystko biorąc pod uwagę wyzwania współczesnego pola walki, wymuszające u żołnierza własną inicjatywę, byłoby to wręcz szkodliwe. No chyba, że wzorem ruskich czekistów obecnej doby czerpiących pełnymi garściami z postmodernizmu, ożeniono by rozbestwionej gówniażerii wojnę jako ''orgię seksu i śmierci'', hardkorową imprezę na której można zginąć, ale przy okazji świetnie się zabawić [ co nawiasem zgodne byłoby do pewnego stopnia ze straszną prawdą ]. O ironio, Kaczyński zdaje sobie z tego sprawę, sam przecież mówił kiedyś w wywiadzie dla radia Wnet o ile pomnę, że ''dziś nie sposób zmusić nikogo do bycia Polakiem'', czy coś w podobie. Pomijam już, że dość żałosny stan instytucji państwowych i społecznych tzw. ''wolnej Polski'', niespecjalnie skłania oględnie zowiąc do brania jej zbrojnie w obronę, i to nawet u świadomie nastawionych obywateli... Mówiąc wprost nie mam najmniejszej ochoty umierać za ''wolne sądy'', a wręcz przyznam otwarcie z radością powitałbym obcego najeźdźcę, który robi wreszcie porządek z kanaliami w togach sędziowskich, skoro patriotyczna w gębie władza na miejscu nie jest do tego zdolna! Toż samo tyczy wielu ''lekarzy gazujących'', gotowych za ''dodatki covidowe'' do mordowania ''niewartych [u]życia'' itp., jeśli więc nie będę witał kwiatami Rosjan jak wiadoma ''mniejszość handlowa'' w '39, to głównie dlatego, iż dobrze wiem, że taki stan rzeczy bardzo im służy, podobnie jak innym ościennym tudzież zamorskim wrogom ojczyzny naszej.

Nie chodzi już nawet o powszechną dziś deprawację obyczajów, bo i ułani walczący za Polskę z bolszewikami, skreśleni na kartach powieści Mackiewicza i Rembeka nie byli wcale ''malowani'', jak na bogoojczyźnianym obrazku. Wręcz przeciwnie, grzesząc iście żołdackimi manierami szlajali się po burdelach, chlejąc przy tym na umór a i zdarzało im się wciągnąć ''krechę'' dla kurażu, czy zapalić skręta [ odsyłam do ''Lewej wolnej'' jak kto nie daje temu wiary ]. Rzecz więc nie w zbędnej pruderii, bo ci wszyscy nieświęci bynajmniej patrioci gotowi byli jednak bić się o wolną Polskę, przynajmniej wśród ówczesnych elit panowała co do tego zgoda, mimo ostrych podziałów na tle wizji ułożenia stosunków wewnętrznych już po odzyskaniu niepodległości. Wyrodne ścierwo w postaci komuchów czy beznadziejnych konserwatystów tęskniących za władczą knagą Franca Josefa, stanowiło na szczęście wśród nich margines a sęk w tym właśnie, iż proporcje obecnie uległy dokładnemu niemal odwróceniu. Emblematyczną postacią współczesnej antypolskiej patointeligencji są tacy jak wspomniany na wstępie Sowa, antypolski skurwysyn piejący peany na cześć rozbiorów Rzeczpospolitej, czy opisany tu niedawno Przemo Tacik, zdolne ale bydlę, bo zadeklarowany wróg własnego państwa narodowego, którego stypendiom zawdzięcza swą akademicką karierę. Jak stąd widać takiego nie przekupi żadne ''pińscet'' wbrew temu co bredzą korwinozjeby i POlactwo, owszem można okazuje się kąsać rękę która karmi, podpisując do tego apele o wpuszczanie wszystkich nachodźców Łukaszenki jak leci. Z takim gównem w miejsce przywództwa nigdzie nie zajdziemy, ani mamy przyszłość jako państwo, naród i kraj jako taki, w tym sedno. Gwoli uczciwości dodajmy też, że wielu rodaków garnęło się 100 lat temu do armii odrodzonej Polski bynajmniej z patriotycznych, a bardziej przyziemnych pobudek - głód wprawdzie nie osiągnął u nas wtedy równie zastraszających rozmiarów jak w bolszewickiej Rosji, niemniej blisko milionowa rzesza żyła na jego skraju poratowana jedynie dzięki amerykańskiej pomocy żywnościowej, za którą skądinąd przyszło rządom II RP później srogo płacić. Dlatego wielu ubogich Polaków owej doby wolało ryzykować życiem i zdrowiem wstępując w szeregi wojska, by zmagać się w morderczych nieraz walkach z wrogami Niepodległej dla lichego choćby wiktu, oraz koszarowego niechby dachu nad głową - cieszmy się stąd, że dziś nie doświadczamy podobnej nędzy przynajmniej w takiej skali, i oby te czasy już nie powróciły. Biorąc powyższe nie dostrzegam możliwości stworzenia równie licznej, silnej armii jak chcieliby tego Szeremietiew i obecnie rządzący, co najwyżej da się wykrzesać mniejsze wojsko postulowane przez team Budzisz, Bartosiak i Świdziński. Abstrahując całkiem czy takowe w zaproponowanym przez nich kształcie mogłoby skutecznie stawić czoła ewentualnej rosyjskiej, lub jakiejkolwiek obcej agresji, bo jako się rzekło nie mnie to rozstrzygać. Inna sprawa, że rekrutowałoby się ono spośród najlepszych elementów naszego narodu jakie nam jeszcze pozostały, na których utratę zwyczajnie Polski nie stać, w obliczu kurczących się gwałtownie pod tym względem krajowych zasobów. Inaczej pozostaną na miejscu już tylko same patusy i rozhisteryzowane rurkowce o niestabilnej tożsamości płciowej, a wtedy nastąpi prawdziwy Finis Poloniae, i to bez jednego wystrzału. Jeśli więc nie dokonamy w krótkim czasie jaki nam chyba pozostał technologicznego skoku w uzbrojeniu, co pozwoliłoby przynajmniej częściowo zrekompensować opisane braki, znowu utracimy najlepszy materiał ludzki, torując ponownie drogę rządom nad krajem z obcego nadania nowym Szmaciakom, gotowym dać dupy za byle plewy aby się tylko nażreć naszym kosztem. Nie jestem Bartosiakiem ni Szeremietiewem, by lansować nowe formy armii RP, więc tak tu tylko zostawiam pod rozwagę.

ps.

Niektóre reakcje na post uświadomiły mi, że może on zostać odebrany nazbyt defetystycznie, co nie jest bynajmniej mą intencją, dlatego w następnym wpisie postaram się pokrótce choćby nakreślić, po co nam u cholery w ogóle to wojsko? I to na przykładzie wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych, bo jeśli ktoś sądzi, iż wybiły się li tylko dzięki bohaterskiemu oporowi solidarnie walczących patriotów, to nie było tak słodko. Z ucieczką na Zachód w przypadku konfrontacji z Rosją bym uważał jednak - raz, że jeśli zacznie się naprawdę gruba rozpierducha zamkną pewnie przestrzeń powietrzną nad krajem i granice, a nie ryzykowałbym przemycania się z grupą miłośników ''uwarunkowanego kulturowo'' seksu analnego ze zwierzętami i dziećmi, nie wiadomo co takim strzeli do głowy, kiedy obaczą ''białe mięsko''. Osobiście wystarczy mi już jeden ''pogrom kielecki'' i nie potrzebuję, aby ktoś mi go robił jeszcze z tyłka, innym też odradzam, chyba że taka wola, to proszę bardzo. Poza tym nie jest wcale pewne, czy w ''lepszej'' rzekomo części Europy znowu byłoby tak bezpieczniej, teraz zamiast jednego frontu już są tam setki, tysiące wręcz mniejszych przebiegających np. między ''lepszymi'' i ''gorszymi'' dzielnicami metropolii: wystarczy skręcić nie w ten zjazd na estakadzie co trzeba, i można poczuć się jak w ''Ucieczce z Nowego Jorku'', nie każdy wychodzi z takiej kabały żywy. Nikt więc za nas nie posprząta tego burdelu na miejscu, stąd żywię nadzieję, iż cytowany przez Otokeła w jednym z ''Pitu'' wojskowy nie rzucał słów na wiatr grożąc, że w wypadku godziny ''W'' lokalne szwadrony śmierci zajmą się odpowiednio ''leśnymi Władkami'', czyszcząc z tego typu ścierwa tyły. Marudziłem kiedyś Foxowi, że nazbyt wychwala Kostka-Biernackiego, ale dziś posypuję głowę popiołem - facet wiedział bowiem dobrze, iż nie sposób zdobyć i utrzymać niepodległości bez wieszania zdrajców, dywersantów i sabotażystów, stąd jeszcze w trakcie walk w Świętokrzyskiem podczas I wojny światowej, zyskał zasłużone miano ''wieszatiel''. Niestety nastawiona zbyt romantycznie i mesjańsko część otoczenia Piłsudskiego nie pojmowała tejże konieczności, wymogła więc jego dymisję, ale gość i tak zrobił dobrą robotę. Cóż, innego państwa jak III RP nie mamy, i w najbliższej dającej się przewidzieć przyszłości mieć nie będziemy zdaje się, stąd mimo wszystko trza jakoś radzić nad jego ratowaniem - po namyśle zaryzykowałbym jednak przymusowy nabór psychopatycznych Julek i Oskarków, ale dając im jedynie do ręki atrapy broni, rezerwując prawdziwą tylko dla sprawdzonych jednostek. Albo nawet lepiej: niech pospolite ruszenie niebinarnych płciowo ''osobowiszcz'' ruszy na granicę ratować migrantów, witając post-sowieckie wojsko. Jeśli ruscy specnazowcy wyszkoleni w ''sambo'' zamiast ich załatwić popędzą przed sobą traktując serio numer na ''dzieci z Cedyni'', nasi powinni wiedzieć już co robić - oczekuję krótkiej, treściwej komendy ''cel, pal!'', panowie i panie z WOT: nie można przegapić takiej historycznej okazji!!!