sobota, 27 czerwca 2020
Uncle Tom's band składa hołd muzyce Wielkiej Białej Człowieczyni.
Postanowiłem jednak mimo danej zapowiedzi odpocząć nieco od wymagających intelektualnie treści, choć nie odpuszczamy tak całkiem jak to zaraz będzie do okazania, wszakże dziś mniej poważnie, w konwencji buffo. Czas przypomnieć sobie o sowizdrzalskiej stronie tego bloga, ostatecznie nie przypadkiem nosi stańczykowe miano, bowiem tylko groteska i szyderstwo odczynić może śmiechem przynajmniej to co wyprawia się obecnie w niegdyś ''wolnym świecie''. Doczekaliśmy czasu, gdy na Zachodzie, któremu oszczędzono doświadczenia komunizmu, zrewoltowana tłuszcza w autodestrukcyjnym szale obala pomniki mniej lub bardziej zasłużonych postaci jakie zbudowały jego potęgę, w kontrze zaś stawia je marksistowskim zbrodniarzom i ideologom. Natomiast kapitalistyczne korporacje cenzurują ''nieprawomyślne'' treści z należących do nich portali informacyjnych i społecznościowych, my zaś wschodnioeuropejskie białe Murzyny pamiętające jeszcze komunę przypatrujemy się temu z niedowierzaniem. Zdumienie to za przyczynę ma jednakże tylko nasze do dziś żywe złudzenia wynikłe z izolacji, trzymania nas za ''żelazną kurtyną'' i zasiekami na granicach przez bolszewicki reżim, co siłą rzeczy wobec zakłamania i nędzy przy tym komuszej propagandy sprzyjać musiało idealizowaniu tego, co po drugiej stronie więziennego muru. Typowe: człowiek pogrążony w koszmarze codzienności szuka naturalnie ucieczki w fantazjowaniu o ''życiu na swobodzie'' nadmiernie je cukrując. I tak oto dociera do nas wreszcie, iż tam jest bodaj jeszcze większa chujnia i syf, przynajmniej jeśli idzie o stan ideologicznego zakłamania. Nic to nowego zresztą - już prawie 200 lat temu hiszpański myśliciel reakcyjny Juan Donoso Cortes przenikliwie zauważył, iż rewolucje to choroby wcale nie ubogich, lecz bogatych społeczeństw, rzecz spasionych arystokratów, sam socjalizm zaś stanowi jedynie schizmę liberalizmu, on też stwierdził dobitnie i zaiste proroczo, że jedynym co można przeciwstawić dyktaturze sztyletu symbolizującego rewolucyjny terror, jest dyktatura szabli broniącej ładu. Jak zapowiadałem jednak nie będę rozwijał tak poważnych kwestii sprzyjających co tu kryć ponurym refleksjom, a więc do rzeczy - na pomysł niniejszego wpisu wpadłem oglądając klipy i wystąpienia na żywo Kate Bush, nigdy wprawdzie nie byłem jej specjalnym fanem, choćby dlatego, że charakterystyczna dla jej twórczości teatralna przesada czyniła ją idolką wiedźmowatych bab i ciot, ale ostatnio coś mnie najszło, pewnie przez to, iż wraz z wiekiem zamieniam się w jedno i drugie:))) Uderzyło mnie w nich, iż zawierają treści jakie dziś po czterech już dekadach [ sic! ] będzie nie przeszłyby, neobolszewiccy demagodzy politpoprawności bowiem z łatwością dopatrzyliby się w nich ''demonów'' rzekomego rasizmu, seksizmu, nacjonalizmu, a może nawet i homo- oraz islamofobii, i to zupełnie wbrew intencjom artystki rzecz jasna. Całkiem możliwe więc, że jej płyty będą płonąć na stosach, ale nie za okultystyczne treści od jakich się w nich wręcz roi, co będzie jeszcze do okazania, tylko wykroczenia wobec prawideł ''nowej normalności'', natomiast ona sama przez to zostanie ''zniknięta'' z przestrzeni publicznej, oby nie dosłownie. Na dowód, że nie jest to wcale nierealna perspektywa wystarczy przytoczyć publiczny donos funkcjonariuszki brytyjskiego agitpropu i potępienie przez nią Kate Bush jako ''politycznie podejrzanej'' - dosłownie szmacisko użyło wobec niej takowego zwrotu: ''politically dodgy''. Wszystko zaś jedynie dlatego, iż biedaczce wyrwało się nieopatrznie pochwalić premier May, i później musiała tłumaczyć się, że wcale nie czyni jej to zwolenniczką brytyjskich tzw. ''konserwatystów'', a tylko miała na myśli sprawowanie rządów przez kobiety jako oznakę ich emancypacji, ble ble. Jak widać czujnych angielskich zetempówek takim sposobem nie zwiedzie, tym bardziej że nie ułatwia jej sprawy Borys ''corona'' Johnson, który sprzedał artystce zatruty pocałunek powołując się na nią publicznie jako jedną z pięciu najbardziej inspirujących dlań kobiet - ''społeczność LGBT'' aż zaniemówiła z przyczyny takowego chamstwa w wykonaniu brytyjskiego premiera, co to miał czelność sprofanować ich popkulturową ''ikonę'': zlitujże się człeku nad starszą już kobietą, mało to ci kłopotów, chcesz jeszcze pognębić zasłużoną ''chudożnicę'' zmuszając ją do składania kolejnych upokarzających samokrytyk przed rozbestwionym neobolszewickim motłochem?! Nie może więc dziwić, iż nauczona przykrym doświadczeniem pani Kasia zachowuje odtąd w wywiadach zasadną powściągliwość, i pytana o Brexit odpowiada dyplomatycznie, czyli na okrętkę, iż ''zmiany są ważną częścią życia'':))).
Tak więc i ja pragnę donieść Szanownemu Panu Towarzyszowi ''tęciowe'' Gejstapo, że obywatelka Katarzyna Buszowa, zamieszkała obecnie gdzieś w okolicach Londonistanu, na terenie przyszłego Wielkiego Kalifatu Lechickiego [ takowym mianem obdarzonego na cześć kalifa Al-Amakota, polskiego poturczeńca, który przed nawróceniem jako ''kafir'' zwał się Zdzisław Lebioda, i zyskał sobie wśród poddanych zaszczytny przydomek ''great sheepfucker'' ], szerzy ona ta ladacznica w swych miauczących wyrzygach syrenich przemoc wobec ''innoskórych'', pochwałę kobiecego gwałtu, w sposób nieuprawniony i zaborczy jak na białą imperialistkę przystało posługuje się instrumentalnie elementami obcych kultur i religii czerpiąc z tego dla się zyski, a obłudnie ukrywając proceder pod pozorem pomocy dla tychże wyzyskiwanych przez nią cywilizacji itd. Ośmielam się przeto przedłożyć Jaśnie Panu Towarzyszowi tę oto krótką, a jakże wymowną listę myślozbrodni przeciwko politpoprawności w wykonaniu tejże kreatury, a przeze mnie poczynioną własną lewicą com ją oderwał na chwilę od ustawicznego walenia gruchy. Oto i spis, tych występków znaczy - w wideoklipie towarzyszącym utworowi ''Them Heavy People'' brutalnie nie dozwala ubogacić się kulturowo dwóm ciapatym beżowym, a co gorsza podczas koncertowego wykonu ''James and the cold gun'' rozwala ich shotgunem niczym rasowa biała dziołcha z jakowegoś shitholu w Arizonie czy inszej Nevadzie! Natomiast w ''Eat the music'' wciela się w rolę białej wiedźmy wprawiającej w trans jakoweś murzyńskie plemię podczas rytuału voodoo, utwierdzając tym samym przesąd jakoby byli oni zabobonnymi ''czarnuchami'' niezdatnymi do racjonalnego myślenia, i zatracającymi się w opętańczym tańcu. Z kolei w klipie do ''Rubberband girl'' ciemnoskóry tancerz tak jakby ją baletowo zapinał, wszakże jego wyraźne skądinąd preferencje wskazują, że wolałby zdecydowanie męskie poślady, więc się nie liczy, a poza tym wygląda jakby zabawiał jedynie swą białą lady. W ''Love and Anger'' dwaj pet nigga Piętaszki tańczą u jej stóp niczym niewolnicy, w ogóle klip do tego kawałka epatuje chrześcijańską symboliką berła i krzyża na królewskim jabłku dzierżonych pospołu przez panią Katarzynę, co uraża uczucia religijne innowierców oraz ateistyczne bezwyznaniowców, wreszcie zawiera instrumentalizację muzułmanów, konkretnie wirujących sufich wstawionych tam z doopy, a to i tak nic wobec pokaźnej dawki ''islamofobii'' w ''Egypt'', że to jakoby fanatyczne ''arabusy'' nic tylko kobity ciemiężą itp. ''Hammer horror'' jest faktycznie upiorny jako ilustracja kobiecych fantazji o gwałcie, zdominowaniu przez władczego zamaskowanego agresora, układ taneczny w klipie stanowi niby zapis walki i oporu ze strony niewiasty, ale jakiś taki nieprzekonujący, gest napastnika zaciskającego w finale dłoń na jej gardle jest nadto wymowny, żeby on chociaż był czarny lub beżowy, to można by potraktować to jako akt dziejowej sprawiedliwości, ale białas z niego, zgroza. Natomiast ''The sensual world'' epatuje średniowiecznym zabobonem począwszy od otwierającej utwór sekwencji kościelnych dzwonów, podobnie ''Breathing'' traktujący o tym jakoby zlepek komórek w łonie matki odczuwał strach przed wizją atomowej pożogi - przecież cadyk libertarianizmu Murray Rothbard wyjaśnił już, że to jedynie pasożyt naruszający akjomat samoposiadania kobiety, która może ze swoim brzuchem zrobić co chce np. popełnić seppuku mylnie zwane harakiri. Jakby tego było mało bezwstydnie ckliwe w swym sentymentalizmie ''This woman's work'' odwołuje się do patriarchalnej więzi łaczącej cispłciowców w nuklearnej rodzinie, opisując trwogę męża w obliczu zagrożonej ciąży i porodu małżonki, co wyklucza mężczyzn z waginami i kobiety z jajami, a przecie szczęśliwe dzieci rodzą się także w jednopłciowych związkach jako rzekła profesora Płatek. Występków gadziny tej oto Buszowej nie zliczysz, a tych co przytoczyłem aż nadto, by postawić ją przed
Najwyższym Trybunałem Waszej Wielmożności, po czym przykładnie ukarać zamianą w
nekropersonę, co by pożytek z niej przynajmniej był jaki, i użyźniła
jako ludzki kompost Matulkę Ziemię naszą przenajukochańszą! To piszę ja, typowy lewacki przegryw, którego pomysłem na [paso]życie jest donoszenie na innych, bom do niczego inszego niezdatny, bywszy biały człek obecnie pasowany na ćwierć-Murzyna po udanym transrasowym przepoczwarzeniu ideowym. Only Black Lives Matter!
Mówiąc zaś serio: wściekłe ataki neokomuny nie czynią bynajmniej z takich jak Kate Bush ''konserwatystów'', i poniekąd faktycznie ma rację odżegnując się od przypisywania jej takowych ciągot, bowiem stanowi ona wraz z sobie pokrewnymi jedynie tę część obozu postępu, co nie skumała ''mądrości etapu'', stąd została odstawiona na boczny tor. Niech nie zwiodą nas liczne dość odwołania w jej twórczości do chrześcijańskiej symboliki - mimo iż urodzona w katolickiej rodzinie, oraz odebrała takąż formację w gimnazjum prowadzonym przez zakonnice, jak sama wyznała po latach katolicyzm ''never touched my heart'' [ być może też dlatego, że jak głosi biogram szkoły, uczące w niej siostrzyczki były ''postępowe'' ]. Z udzielanych przez nią wywiadów i zawartych tam wypowiedzi jednoznacznie wynika, iż zachowała co najwyżej sentymentalne przywiązanie do pewnych wyniesionych z dzieciństwa i wczesnej młodości religijnych obrazów, nic więcej, świadomie wykorzystując w swej twórczości emocjonalne konotacje jakie one z sobą wciąż niosą w naszym post-chrześcijańskim świecie. Bardziej więc przypomina to różokrzyżową gnozę, niż wiarę w Chrystusa szczególnie w jej katolickiej wersji, stąd nie może dziwić, że uległa fascynacji Gurdżijewem, ormiańskim oszustem udającym mistyka, dość popularnym wśród brytyjskich muzyków w owym czasie lat 70-ych min. jego wyznawcą ostał się wtedy gitarzysta ''King Crimson'' Robert Fripp. Dokonało się to za sprawą Johna G. Bennetta, brytyjskiego agenta, który jako szef wywiadu wojskowego na Bliski Wschód w kluczowym momencie rozpadu Imperium Osmańskiego i powstania reżimu Atatürka zapoznał się z ''naukami'' Gurdżijewa, gdy ten trafił do Turcji salwując się wraz ze swoją sektą ucieczką przed inwazją bolszewickich wojsk, zajmujących jego rodzinny Kaukaz. Nie mnie rozstrzygać na ile serio przejął się ideami ormiańskiego guru, ciężkiego ściemniacza i psychopaty, a na ile kierując się fachową intuicją wywiadowcy uznał to za świetne narzędzie manipulacji wpływowymi ludźmi podatnymi na sugestie, oraz wykorzystania społeczności wyznawców do budowania siatek agenturalnych, co wydaje mi się bardziej prawdopodobne, ale to jedynie moja opinia. Niebagatelną zapewne rolę w zadzierzgnięciu ''duchowej'' więzi z Bennettem odegrały już wcześniejsze kontakty Gurdżijewa z brytyjskim wywiadem - jego pierwszym zagranicznym wyznawcą jeszcze w czasie I-ej wojny światowej był inny wybitny szpieg ''perfidnego Albionu'' Paul Dukes, zalegendowany jako pianista konserwatorium w Petersburgu/Piotrogradzie, gdzie miał wykazać się licznymi sukcesami w infiltrowaniu władz carskich jak i bolszewickich podczas pierwszych lat sowieckiego reżimu. W każdym razie Bennett poniósł dalej płomień ''nauk'' Gurdżijewa, nie bez sekciarskich perturbacji wprawdzie, ale to nas nie interesuje, istotne że w ten sposób trafiły one do Wielkiej niegdyś Brytanii, i przez to mogli zapoznać się z nimi tacy artyści jak Kate Bush, czy Robert Fripp - nie może więc dziwić, iż ten ostatni związał się z post-punkową wiedźmą Toyah Willcox, i teraz pospołu jako para wesołych emerytów odstawiają pszczółkę Maję w przydomowym angielskim ogrodzie, albo radosne kuchenne hołubce na swym tubowym kanale [ moja kobieca ''anima'' mówi mi też, iż sir Robert lubi być zapinany w dupala straponem przez małżonkę, o ile rzecz jasna pokona ona wpierw opór jego przysłowiowo sztywnych wyspiarskich pośladów, a do tego zaiste konieczne są czarowskie moce, to zapewne cały rytuał ]. Wprawdzie Buszowa była za młoda jeszcze, by zapałapać się na wizytę w okultystycznym ''klasztorze'' Bennetta, niemniej inspiracje Gurdżijewem są ewidentne w jej wczesnej twórczości, nazwisko ormiańskiego ściemniacza pojawia się otwarcie w tekście wyżej wspomnianej piosenki ''Them Heavy People'', nie będzie chyba też nadużyciem stwierdzenie, że w dziwnej ''mesmeryzującej'' choreografii jej wideoklipów i występów koncertowych dostrzec można pewne przynajmniej wpływy rytualnego tańca wyznawców sekty ''Czwartej Drogi''.
Artystka później odżegnywała się od gurdżijewowskich pobudek, niemniej chyba tak całkiem nie wyzbyła się ich czego dowodem hicior ''Cloudbusting'' pochodzący z kapitalnego zaiste albumu ''Hounds of Love'', który w dużej mierze wyznaczył brzmienie muzyki pop lat 80-ych, i w mojej przynajmniej opinii do dziś świetnie się broni. Inspiracją były tu wspomnienia syna prekursora ''rewolucji seksualnej'' Wilhelma Reicha, zresztą odwołanie doń otwarcie umieszczono w klipie, gdy odgrywająca postać chłopca Kate Bush wyciąga z kieszeni ojca, szalonego naukowca [ w tej roli Donald Sutherland ], wspomnianą książkę w scenie ok. minuty i 50 sek. Tytuł kawałka nawiązuje do skonstruowanej przezeń machiny mającej jakoby wpływać na pogodę za pomocą skupienia wiązek ''orgonu'', seksualnej energii przenikającej wedle niego cały Wszechświat:))). Przypomina to w swej wymowie utwór przyjaciela Kate Bush, z którym nagrała wspaniały hicior ''Don't give up'', Petera Gabriela, konkretnie idzie o jego ''Here Comes the Flood'' wyprodukowane przez Frippa, i zawierające recytację wspomnianego wyżej Bennetta. Kawałek traktuje o apokaliptycznej wizji, gdzie jak pisze jeden z interpretatorów:
''Gabriel’s lyric seems to
point towards the inhabitants of an island (England?) joining forces
(telepathically?) to save themselves from a pending (apocalyptic?)
tsunami. In doing so, the islanders taken on mystical, extra-sensory
powers.''
- Hmm, Brexit jako efekt sprzężonych pozazmysłowo umysłów obrońców wyspiarskiej niezależności przed inwazją kontynentalnych, unijnych ''barbarzyńców'', wewnątrzmasońskie ''magic wars''? To by tłumaczyło postawę takich ''konserwatystów z przypadku'' jak Kate Bush... neobolszewiccy śledczy z gadzinówek brytolskich lewaków powinni więc ryć głębiej:). Co do mnie postrzegam wspomniany utwór Gabriela raczej jako antycypację swoistego ''info-komunizmu'' w którym przyszło nam żyć, sieciowego ekshibicjonizmu, gdzie ''wyspiarska'' indywidualność zanika przepoczwarzając się w próżność cyfrowej bestii, ''halbermenscha-półczłowieka'' z albumu Einstürzende Neubauten, pędzącej żywot sprowadzonego do animalnych i wegetatywnych wręcz odruchów jakowegoś ''biorobota'', a zarazem wyalienowanej z rzeczywistości, wirtualnej istoty. Nasuwa to skojarzenia z H.R. Gigerem, a tak się składa, iż onże właśnie, twórca scenografii do słynnego, pierwszego z serii i najlepszego ''Obcego'', zaprojektował ''działo orgonalne'' specjalnie na potrzeby klipu Kate Bush, w zdecydowanie bardziej estetycznej postaci od porażającego brzydotą reichowskiego oryginału. Znamienne także, iż artystka natrafiła na książkę nieszczęsnego syna wizjonera ''seksualnego wyzwolenia'', ciężkiego ''foliarza'' jak widać, szkodnika i psychopaty, buszując w najstarszej londyńskiej księgarni ''ezoterycznej'' założonej jeszcze pod koniec XIX stulecia przez brytyjskiego współpracownika Helki Bławatskiej, robiącej w owych latach za medium słynące ze swych mesmeryzujących jakoby zdolności. Najbardziej odsłoniła się w swym okultystycznym zajobie Kate Bush w utworze ''Lily'' pochodzącym z wydanego w 1993 r. albumu ''Red shoes'' - wtajemniczony w arkana magii autor opracowania na które tu się powołamy zauważył, iż tekst kawałka jak i dołączony doń klip wykazują ''zadziwiające'' podobieństwo z rytuałem ''przejścia'' stosowanym przez ''zakon złotego brzasku'', różokrzyżową paramasonerię jakiej członkami były tak prominentne postacie jak autor ''Sherlocka Holmesa'' Arthur Conan Doyle, słynny irlandzki bard William Butler Yeats, czy kolejny brytyjski agent wywiadu-ezoterysta, a przy tym ciężki skurwysyn Aleister Crowley [ twórca ''magii seksualnej'' Thelemy wyznawcą której i szerzycielem obecnie nad Wisłą jest Nergal z Behemotha ]. Zarazem nie omieszkał on opieprzyć artystki za powierzchowne tegoż potraktowanie jak na okultystycznego doktrynera przystało, czegóż jednak spodziewać się po satanistce w wersji pop jaką jest niewątpliwie [ umieszczony na okładce jej debiutanckiej płyty obraz piosenkarki rozpiętej w błazeńskiej parodii Ukrzyżowania na chińskim latawcu widomym tego dowodem ], podobnie jak wspomniany już Fripp, czy nie kryjący się z chorą fascynacją crowleyowskim thelemizmem inszy brytolski artycha David Bowie, nie wspominając już o Darylu Hallu - połowie święcącego także w latach 80-ych zeszłego stulecia triumfy duetu, który stworzył takie do dziś żywe hiciory jak ''Maneater'': wspomniany gitarzysta ''King Crimson'' wyprodukował i nagrał wspólnie z nim album ''Sacred songs'' inspirowany Thelemą, druidyzmem, kabałą etc. I pomyśleć jakie mroki kryją się za postawionymi na żel włosami i wywatowanymi marynarkami gwiazd popu owej epoki już, tak oto mit o ''ejtisach'' jako okresie rzekomej niewinności idzie się... chromolić. Nie sposób stąd lekceważyć uproszczonego siłą rzeczy na modłę kultury popularnej przekazu tychże wykonawców, nawet jeśli zdecydowana większość odbiorców ich muzy nie zdawała sobie w ogóle sprawy jak toksycznie duchowym łajnem gwałci się ich przez uszy w niepozornej całkiem formie, jak widać to żadna szurowska ''teoria spiskowa'' a nieodparty fakt.
Po co to wszystko piszę? Na pewno nie, aby nawoływać do spalenia Kate Bush jako współczesnej czarownicy na stosie wzorem neobolszewickich cenzorów wspomnianych na wstępie. Idzie jedynie o wykazanie, iż tacy jak ona nie zasługują na współczucie tylko dlatego, iż okazali się ofiarami wściekłego ataku ze strony komunistycznej swołoczy naszych czasów, bo w gruncie rzeczy to zaledwie obraz porachunków między obecnymi trockistami i stalinistami, cóż więc nam ludziom prawicy po ich sekciarskich ustawkach, a niechże się wytłuką nawzajem, byle szybciej! Poza tym Kate Bush należy do grona artystów co jak Morrissey drżą, aby muzułmańska brać z ''ummy'' nie dobrała im się do ich pedalskich tyłków, choć sami przy tym nie dostrzegają, że wydatnie przyczynili się do tego stanu rzeczy, więc pies im mordę lizał. Warto przy tym dodać, że Bennett utrzymywał kontakty obok buddyjskich i hinduistycznych guru również z islamskimi sufi jak choćby Idris Shah, który pod koniec życia czynnie wspierał afgańskich mudżahedinów zapewne w tajnych misjach jako agent JKM, co tłumaczyłoby być może niezależnie od inspiracji gurdżijewowskich obrazy wirujących derwiszy w wideoklipach Kate Bush. Politycznym odpowiednikiem takowych obesrańców jak ona byli żydowscy komuniści nawróceni na ''neokoszerwatyzm'' akurat dziwnym trafem, gdy dominujący nurt lewicy obrał antyizraelski i proarabski kurs, należy więc stowarzyszać się taktycznie z podobnymi im ''poputczykami'' naszej sprawy trzymając ich na długość kija, dzierżąc przy tym mocno w dłoni gotowy do użycia solidny nóż za plecami, nie inaczej. W rzeczy samej bowiem stanowią oni neopogańską reakcję równie wrogą łacińskiemu i chrześcijańskiemu dziedzictwu Europy, co neobolszewicka hołota pustosząca od środka świat szeroko pojętego Okcydentu, widomy objaw jego dekadencji i zgnicia już ze szczętem. Groźniejszy nawet, bo w przeciwieństwie do tamtych nie tyle występujący otwarcie przeciw, co perfidnie zżerający od środka niczym rak libertarianizmu i ''wolnorynkizmu'' toczący obecnie polską prawicę. Idolka wiedźm [ nawiasem twórcą ''wiccanizmu'' był, nie bez crowleyowskich inspiracji, jeszcze inny brytyjski agent i mag w jednym Gerald Gardner ], szurowskich druidów i wściekle antychrześcijańsko histerycznych ciot zwyczajnie nie może robić za autentyczną prawicę, to co najwyżej część ''obozu postępu'' jaka nie skumała obowiązującej ''mądrości etapu'' jak zaznaczono już wyżej. Wszakże nie musi to oznaczać potępienia jej powabnej przyznaję dźwiękowo twórczości w czambuł, wystarczy jeśli zabezpieczymy się przeciw syrenim śpiewom Kate Bush ostrą świadomością jakie to ezoteryczne łajno próbuje nam przy tym ożenić, i nie damy się zwieść. Przykro to stwierdzić, ale jej ostatnie wypowiedzi artystyczne wyraźnie wskazują, że nie otrzeźwiała ze swych młodzieńczych okultystycznych fascynacji nie tylko systematem Gurdżijewa, ale i UFO oraz zjawiskami ''paranormalnymi'', raczej wygląda na to, iż rzecz znalazła u niej finał w panteistycznej neognozie ''zrównoważonego rozwoju'', swoistym ubóstwieniu natury i ''matki Ziemi'' - tak oto ewolucja ludzkiego rodzaju, również duchowa i estetyczna, zatoczyła koło staczając się na powrót do barbarzyństwa poganizmu, aczkolwiek tym razem w oprawie wysoko rozwiniętych technologii. Cóż, na pocieszenie więc przypomnijmy, iż ''nie trzeba być masonem, aby słuchać Mozarta'', stąd możemy rozkoszować się muzyką Kate Bush nie podzielając jej zajobów i ezoterycznych trucizn jakimi jest przesiąknięta, mając na uwadze to com pisał a propos lucyferycznego, a przy tym niezwykle wysublimowanego dzieła Debussy'ego w tym miejscu onegdaj. Zakończmy odkryciem poczynionym przy okazji zbierania materiału do niniejszego wpisu, utworem z jej mniej komercyjnego i co tu kryć mocno popierdolonego dźwiękowo albumu ''The Dreaming'', ewidentnie słychać iż podczas nagrywania go artystka nadużywała gandzi co kazało jej w finałowym kawałku symulować ryk osła, niemniej pochodzący zeń a nieznany mi wcześniej ''Pull Out the Pin'' wywarł na mnie duże wrażenie, być może także dlatego, iż antycypuje brzmieniem późniejsze arcydzieło pop jakim niewątpliwie jest ''Hounds of Love'', a więc miłego słuchania.
ps. Aj, byłbym zapomniał! - wedle brytyjskiej ''konspiratolożki'' Jenny Randles Kate Bush ''...was the president of a West Country UFO group'' i ''incarnated from the Sirius system'':))). Hmm, przyznaję, iż mimo całego foliarstwa jakie się z tym wiąże wizja jakowychś ''onych'' komunikujących się z ludzkością za pomocą przebojów jest pociągająca, przecie gwiazdeczki choćby takiego k-popu już i tak wyglądają na kosmitów, więc kto wie?
piątek, 19 czerwca 2020
Polityczny spinozyzm Czaskosky'ego.
Uprzedzam, że niniejszy wpis nie jest odpowiedni dla śmieszków nie kumających, że idee mają swe konsekwencje, często nader srogie co akurat w kraju jaki padł w swej historii ofiarą zbrodni motywowanych ideo-logicznie powinno być oczywiste, a niestety dla całkiem sporej rzeszy miejscowych, ''oświeconych'' w swoim jedynie mniemaniu tumanów nie jest. Nie czyni mnie to więc bynajmniej naiwniakiem ślepym jakoby na wpływ pobudek całkiem irracjonalnych, i przez to właśnie przemożnych na ludzkie działanie, idealizm jak widać wcale nie musi oznaczać czegoś szlachetnego, wręcz przeciwnie: idee mogą również nieść ludobójcze przesłanie, zaś idealista równać się fanatycznemu psychopacie gotowemu w ich imię rezać wszystko, co tylko nawinie mu się pod rękę. Tym bardziej nie zamierzam wikłać się w rozstrzygnięcia na ile idee są jedynie narzędziem popędu władzy, bogactwa i seksu, a w jakiej mierze podsycają je stojąc w gruncie rzeczy za nimi, bo najwybitniejsze umysły ludzkości poległy na takowych spornych kwestiach. Przyjmijmy więc na użytek niniejszego wywodu kompromisowe rozwiązanie, iż napędzają się one wzajem w takim stopniu, że trudno doprawdy ustalić co tu jest przyczyną, a co skutkiem np. konflikt między Stalinem a Trockim był w równej mierze konfrontacją osobistą i ambicjonalną, jak i kluczową dla przyszłości nowego jeszcze w owym czasie, bolszewickiego tworu państwowego kontrowersją strategiczną oraz ideologiczną w łonie samego ruchu komunistycznego. Również fakt, iż nieudolny PiSowski agitprop, z którego szydziłem okrutnie zanim to było modne, ''spalił'' temat swoim zwyczajem, nie oznacza bynajmniej, iż nie wymaga on bardziej pogłębionej refleksji, wręcz przeciwnie! O randze deklaracji Czaskosky'ego była przekonana już parę lat temu Agata Bielik-Robson, którą doprawdy trudno posądzić o jakiekolwiek sympatie wobec PiS, i przenikliwie należy przyznać rozpoznała nie tylko jej jednoznaczny charakter, ale nade wszystko iż mimo metafizycznego sztafażu posiada ona konkretny wymiar polityczny - przywołajmy na prawach cytatu krótki felieton, gdzie dała temu wyraz, pomijając zeń typowe dla patointeligencji śmieszkowate suchary silące się na humor:
''W tekście opublikowanym w "Dużym Formacie" Rafał Trzaskowski zapytany o
poglądy religijne odpowiada prosto i precyzyjnie: "Wierzę w Boga
Spinozy. [...] Choć Baruch (Benedykt) Spinoza, żydowski filozof z
XVII-wiecznego Amsterdamu, przez wieki podejrzewany był o panteizm i
ateizm, w istocie stworzył pierwszego Boga Filozofów, istotę, która
zachowała wszystkie religijne atrybuty Boga Wiernych – dobro, piękno i
pełnię bytu – tyle że wyobrażone nie pod postacią osobowego bóstwa, lecz
pewnej abstrakcyjnej zasady. Rafał Trzaskowski przyznaje się też do ciągot panteistycznych [...], ale w systemie Spinozy oznacza to tylko to, że świat rzeczy
skończonych, w którym żyjemy, jest wartością samą w sobie: jest dobrem, o
które należy się troszczyć, a nie porzucać w ascetycznym geście pogardy
dla spraw doczesnych w oczekiwaniu na wieczystą nagrodę w przyszłym
świecie. Spinoza został wprawdzie ekskomunikowany z żydowskiej wspólnoty
Amsterdamu, nie dlatego jednak, że był ateistą. Odważył się jedynie
zakwestionować dogmat o istnieniu duszy nieśmiertelnej – dla Spinozy
liczyło się tylko to jedno życie, które upływa tu, pod słońcem, między
narodzinami i śmiercią. Nie umniejszał on jego znaczenia na rzecz bytu
wiecznego; wierzył, że życie skończone jest dobrem najwyższym i trzeba
je wypełnić po brzegi etycznymi uczynkami. Był też pierwszym prawdziwym
liberałem, który wierzył w wolność myśli i sumienia, a także pierwszym
socjaldemokratą przekonanym, że dobrze wieść życie można tylko wśród
innych, którym również się powiodło. Co zatem można wnioskować z religijnej deklaracji Rafała Trzaskowskiego?
[...] Po pierwsze, okazuje
się, że Rafał Trzaskowski nie jest w kwestiach religii bezrefleksyjną
papugą, co w Polsce, raczej pozbawionej metafizycznego ucha, stanowi
rzadkość. Po drugie, wybór religii oświeconej oznacza wybór świata, w
którym nowoczesność może iść w parze z wiarą. I po trzecie, daje
nadzieję, że socjalliberalny Bóg Spinozy, przywołany przez kandydata
Platformy, będzie opatrznie czuwał nad socjaldemokratyczną korektą całej
zjednoczonej opozycji – o co my, wyborcy, pokornie prosimy. Amen.''
- wprawdzie lubię szydzić, że Rosjanie mają Dugina, a nam musi wystarczyć Bielik-Robson, niemniej nie sposób odmówić babie erudycji i lotności umysłu [ wszakże nie równoznacznej z mądrością ], stąd wie co mówi. Pitolenie o ''bogu'' Spinozy stanowiło wyraźny sygnał pod adresem stołecznej patointeligencji, gdzie normą jest udział w kółkach wzajemnej adoracji, bynajmniej różańcowych a prędzej już różokrzyżowych, że Rafalala jest ''nasz'' czyli ''ich'', jak widać dobrze odczytany, bo pani Agate niewątpliwie może robić za modelowego wręcz reprezentanta tychże ''elyt''. Pojmuję czemu Czaskosky'emu i Bielikowej może się podobać system Barucha, jako ideologiczne uzasadnienie cynicznej manipulacji masami, antycypujące późniejsze o parę wieków, omawiane na tym blogu niedawno z okazji koronawirusa eksperymenty społeczne Edka Bernaysa, by przywołać krótki a nadto wymowny cytat z ''Traktatu politycznego'' Spinozy pomieszczony w tym oto artykule:
''Tymczasem ludźmi trzeba kierować tak, aby im się wydawało, że nie kieruje się nimi, lecz że żyją według swego własnego usposobienia i swojej wolnej woli, a zatem tak, aby trzymały ich w karbach umiłowania wolności, dążenie do pomnożenia dóbr i nadzieja pozyskania godności państwowych”.''
- gdyby nie wzmianka na końcu o ''urzędasach'', wypisz wymaluj czysty ''libertarianizm''!:) Ma to swe głębokie uzasadnienie w jego filozofii, o czym będziemy mieli okazję jeszcze się przekonać. Oczywiście już zaczęło się rżnięcie głupa w czym przoduje naczelny śmieszek Czasku - spin doktorzy najwidoczniej polecili mu ni to kajać się i lekceważyć w publicznych wystąpieniach własne deklaracje światopoglądowe:
''Kiedyś zapytano mnie, czy jestem katolikiem. Tak, odpowiedziałem,
jestem katolikiem, ale chciałem się trochę popisać i dodałem, że cenię
również Spinozę, dla którego Bóg był wszędzie. [...] Spinoza był nade wszystko niepokorny i niezależny, tak, jak większość
Polek i Polaków. "Z niezależności, niepokorności, solidarności: z tego
nas znają I nikt nam tej dumy nie zabierze".''
- sęk jedynie w tym, że Baruch był ofiarą żydowskiej nietolerancji [ gmina w Amsterdamie obłożyła go rytualną klątwą, zwaną z hebrajska ''cherem'', i ostracyzmem za herezję wobec judaizmu ], więc wychodzi na to, iż takowym karkołomnym porównaniem strzelił sobie jak to on w stopę, wylazł zeń typowy ''polski antysemita'':). Na ratunek pospieszyło mu a jakże W ŁOKO press koderastów, aczkolwiek nawet jego ''eksperta'' przyznaje poniekąd wbrew poczynionym na wstępie gromkim deklaracjom, iż nie sposób spinozyzmu uzgodnić z serio pojmowanym chrześcijaństwem, szczególnie w jego katolickiej wersji podkreślającym rangę człowieczej ''wolnej woli'':
''Nie chodzi jednak o Boga-Stwórcę, osobowy byt rządzący się własną
wolną wolą, jak wyobrażali go sobie scholastycy. Bóg rozumiany jest
przez Spinozę nie jako osoba, ale jako Natura sama, przyczyna
zaistnienia wszystkich zjawisk i rzeczy, jak również ich charakteru,
choć nie jest z nimi tożsamy. Nie tworzy jednak tych wszystkich rzeczy
dzięki działaniu własnej woli. Bóg nie ma woli, choć jest wolny w tym sensie, że tworzy wszystko,
sam nie będąc poddany żadnemu oddziaływaniu. Wszystko, co powstaje,
powstaje nie z jego woli, ani nie dla jego przyjemności, ale tylko z
jego bezwzględnej natury i mocy. Oto zatem Bóg Spinozy, w którego wierzy, zgodnie ze swą deklaracją, Rafał Trzaskowski. Ale trzeba dodać jeszcze jedną ważną uwagę. Otóż skoro Bóg nie ma wolnej woli, nie może jej mieć także człowiek. Wola, pisze Spinoza, jest tylko złudzeniem, że mamy kontrolę nad swoim postępowaniem, któremu ulega każdy z nas. Etyka Spinozy jest etyką dla niektórych tragiczną, dla innych
realistyczną. Wynika z przekonania, że nie mamy wolnej woli i że w
świecie panuje całkowity determinizm.''
Przykre, iż do tego chóru ściemniaczy dołączył Piotr Paziński, żydowski pisarz, tłumacz i krytyk literacki, przecząc temu co sam przekonująco tłumaczył onegdaj, jak doniosłe konsekwencje polityczne i społeczne mają powyższe metafizyczne założenia poczynione przez Spinozę, i nawet znalazło wyraz w tytule jednego z jego dzieł ''Traktat teologiczno-polityczny'' - przywołajmy w tym celu znowu na prawach cytatu nieco większy ustęp z artykułu p. Piotra traktującego o liberalnej utopii [post]żydowskiego filozofa:
''Synajska konstytucja
Żydowskie prawo nie było dla Spinozy objawionym w całości systemem,
który lud Izraela otrzymał na Synaju wraz z wszystkimi komentarzami,
czyli tak zwaną Torą ustną, spisaną później na kartach Talmudu. Od Boga
otrzymał Mojżesz jedynie podstawowe nauki moralne; całą resztę sam
opracował nadając Izraelowi rodzaj konstytucji regulującej wszystkie
dziedziny życia i wyróżniającej Żydów wśród innych ludów. [...] To Mojżesz zatem, a nie Pan Bóg był autorem specyficznego ustroju
starożytnego państwa Izraela, trafnie określanego mianem teokracji.
Miała ona Najwyższego za króla oraz dwie władze, cywilną i duchowną z
precyzyjnie rozdzielonymi kompetencjami, ale też i możliwością
kontrolowania się nawzajem. [...] Poglądy te przynoszą kilka poważnych konsekwencji. Spinoza jest przekonany, że całość prawa rytualnego (a więc większość prawa zawartego w Torze) obowiązywać miała Żydów jedynie wówczas, gdy przebywali oni we własnym państwie. "Nie ulega więc żadnej wątpliwości, że Żydzi po upadku swego państwa nie byli już więcej zobowiązani do trzymania się prawa Mojżesza, tak jak nie byli do tego zobowiązani, zanim powstało ich społeczeństwo i państwo".
Z chwilą upadku Jerozolimy Żydzi, jak przedstawiciele każdego narodu,
winni przestrzegać jedynie podstawowych nakazów etycznych i dać sobie
spokój z judaizmem. Tora była zatem rodzajem tymczasowo obowiązującej konstytucji. Taka postawa pociąga za sobą coś więcej: uznanie, że zawarte na Synaju
przymierze narodu wybranego z Bogiem, będące fundamentem judaizmu, miało
charakter polityczny, a nie religijny. Że Izrael nie jest w żaden
szczególny sposób wybrany (prorokowali wszak ludzie innych nacji, o czym
opowiada sama Biblia: Melchicedek, Bileam), a Żydzi nie są konieczni do
niesienia świadectwa istnienia Boga żywego i Jego wiecznych praw. Jest przekonany, że przymierze było jedynie etapem w rozwoju narodu.
Mówi to, zdając sobie jednocześnie sprawę, że właśnie judaizm pozwolił
przetrwać Żydom jako odrębnemu narodowi w diasporze. Niczym starożytny
prorok przewiduje: "bezwzględnie w to wierzę, że Żydzi, jeśli tylko nie
zniewieścieją pod wpływem zasad swej religii, kiedyś, przy sprzyjających
warunkach - rzeczy ludzkie są wszak zmienne - znów zbudują swoje
państwo i Bóg ich na nowo wybierze. W kilku miejscach swoich rozważań filozof posuwa się nawet do twierdzeń,
że tradycyjne żydowskie prawo nakazuje Żydom nienawidzić
przedstawicieli innych narodów, co z kolei sprowadza na nich samych
nienawiść innych. Tym bardziej - dowodzi - należy zerwać z judaizmem i
skończyć raz na zawsze z żydowską wyjątkowością i odrębnością. Judaizm
poza krajem Izraela jest zbędny, z drugiej strony tylko judaizm jest w
stanie utrzymać naród żydowski - oto dylemat, którego Spinoza nie
pragnął rozwiązywać. Poglądy jego doprowadziły do tego, że przestał być
Żydem w sensie przynależności religijnej.
Powszechna religia etyczna.
Zerwanie z judaizmem, typowe dla asymilujących się Żydów, nie doprowadziło Spinozy do chrześcijaństwa. Liczne cytaty z Nowego Testamentu wplecione w dyskurs ''Traktatu'' dowodzą jedynie, iż nie było ono dla Spinozy niczym więcej jak tylko religią etyczną ''wynalezioną'' przez Chrystusa - człowieka obdarzonego szczególną duchową intuicją. Z punktu widzenia wyznawcy chrześcijaństwa jakiegokolwiek obrządku Spinoza [...] ze swoją dyktowaną przez rozum religią, ewentualnie wysnutą z Pisma ''wiarą powszechną'', w ogóle nie był chrześcijaninem, a więc człowiekiem skłonnym w Jezusie z Nazaretu upatrywać wcielonego Syna Bożego, który za grzechy ludzkie poniósł męczeńską śmierć na krzyżu, po czym zmartwychwstał. Chrześcijaństwo rozumiał Spinoza jako judaizm rozciągnięty na cały rodzaj ludzki, pozbawiony rytuału religii żydowskiej. [...] Ściśle rzecz biorąc religia Spinozy w ogóle chrześcijaństwem nie była, tak jak i nie była judaizmem. Stanowiła jeszcze jedną, nie pierwszą i nie ostatnią próbę stworzenia wiary filozoficznej, która po odrzuceniu obrzędów i drobiazgowego prawa byłaby prostym systemem etycznym, umocowanym wszak na pojęciu bóstwa. Systemem uprawomocnionym na dwa sposoby: poprzez rozumową spekulację, odkrycie w sobie prawa boskiego, oraz dzięki powadze Pisma Świętego. [...]
Liberalizm i asymilacja.
Jak wielu asymilujących się Żydów, którzy zaznali antysemityzmu, jak i niewygód życia w diasporze, snuł Spinoza plany powołania do życia ustroju dobrego dla całej ludzkości, gdzie nie będzie już miejsca na spory religijnej natury. Tego tyczy się zawarty w ''Traktacie teologiczno-politycznym'', i ''Traktacie politycznym'' projekt umowy społecznej i państwa demokratycznego, strzegącego bezpieczeństwa i wolności obywateli, oraz gwarantującego swobodę wyrażania poglądów. Religią takiego państwa byłaby powszechna wiara sprawiedliwości i miłosierdzia, usankcjonowana przez prawo. Tak zredukowana religia miała stanowić podstawę ustroju. Demokracja Spinozy nie byłaby więc państwem całkiem świeckim [ w XX-wiecznym sensie tego terminu ], ani też stricte wyznaniowym. Wszelki kult religijny winien być wyrugowany z życia państwa, zepchnięty ze sfery publicznej do ściśle prywatnej. Podobnie z wszelką ideologią - państwo Spinozy ma być neutralne [ typowe dla liberalizmu złudzenie światopoglądowe. i jego bodaj zasadnicza hipokryzja - przyp. mój ]. Jako przykład liberalnej demokracji wskazuje Spinoza - trochę na wyrost - Amsterdam. Współczesny komentator jego myśli Steven B. Smith, w swej pracy ''Spinoza, Liberalism, and the Question of Jewish Identity'' wspomina o Stanach Zjednoczonych. Uznając Spinozę za ''wynalazcę'' nowoczesnego liberalizmu wskazuje, że ów zamieszkały w Niderlandach portugalski Żyd znalazł sposób na rozwiązanie problemów swego narodu: proponował asymilację. Nie polegającą wszakże na przyjęciu chrztu, owego, by użyć słów Heinego ''biletu do cywilizacji europejskiej'', lecz asymilację liberalną, zakładającą rozproszenie się Żydów w zsekularyzowanym społeczeństwie państwa demokratycznego. Zakładał również, że przedstawiciele innych nacji zechcą się zasymilować i zsekularyzować. Końcowym efektem takiego procesu miałoby być wielokulturowe społeczeństwo, wierzące w wywiedzioną z żydowskiej Biblii racjonalną etykę. Ustrój najkorzystniejszy dla Żydów [ i całej ludzkości przy okazji ], a jednocześnie najbardziej zagrażający ich istnieniu jako narodu. I to podwójnie, czego Spinoza wiedzieć nie mógł, nieświadomie dostarczając bodaj najsmakowitszej obok pism Marksa pożywki pokoleniom nowoczesnych antysemitów, wyciągających z ''Traktatu'' jedynie to, co pasuje do ich wizji świata: rzekomą nienawiść wobec gojów, i chęć narzucenia wszystkim ''żydowskich porządków''. O Spinozie- prekursorze liberalizmu antysemici nie wspominają.''
- ależ uznajemy w nim takowego, na dowód przytaczając tak obszernie powyższe cytaty:). Teraz już wiadomo skąd czerpie źródło parareligijne wzmożenie, którego amok i paroksyzmy możemy właśnie obserwować w USA, polityki ''wyrównywania szans'' różnym ciemiężonym w przeszłości grupom społecznym, a raczej nadawania w ramach historycznych rewindykacji wyróżnionego statusu i nadzwyczajnych praw: homoseksualistom, Murzynom, kobietom, Żydom... Na dowód, iż nie ma w tym za grosz przesady ni nadużycia posłużymy się kolejnym obszernym cytatem, tym razem z artykułu Michała Pospiszyla, jednego z sygnatariuszy niedawnego apelu o pozostawienie ordynarnych mazajów na pomniku Kościuszki poczynionych przez lewacko-murzyńską żulię polityczną, co to bredził onegdaj, że islamska chusta to ''linia ujścia
opresyjnego systemu'' oraz narzędzie emancypacji muzułmańskich kobiet:))) [ na skandal zakrawa, że podczas seminarium na katedrze ''filozofii Boga'' papieskiego
uniwersytetu !!! ], autora związanego z ''Praktyką teoretyczną'', organem propagandowym ''marksistów-ezoterystów'' - otóż czytamy w nim co następuje:
''W tym kontekście możemy też lepiej zrozumieć na czym polega immanentystyczne pojęcie Boga u Spinozy :
niewyrażające nic innego jak tylko moc natury ludzkiej,
manifestującej się i rozwijającej w poszukiwaniu „najpotężniejszego”.
Jeśli zawiera z konieczności ideę Boga, to dlatego, że ludzie odnajdują
tę ideę we własnej aktywności.
Nie
ma zatem sensu mówienie o Bogu jako rzeczywistości zewnętrznej wobec
życia (naturalnego i społecznego). Treścią tego pojęcia są społeczne
działania, bo to w nich dopiero ujawnia się nieograniczona potencjalność ludzkiego życia. Żyć kierując się miłością do Boga – zdaje się podpowiadać Spinoza – to chcieć być jak Bóg,
to znaczy chcieć tak ułożyć społeczne relacje, by maksymalizowały one
możliwości wszystkich oraz każdej i każdego z osobna. Z tej perspektywy
kluczowym podmiotem życia społecznego okazuje się wielość (multitudo)
komunikujących się ze sobą, ale niepodlegających ujednoliceniu
jednostek; obiekt niekończących się koszmarów liberalnych i
konserwatywnych teoretyków państwa od Hobbesa aż po Schmitta. W
przeciwieństwie do przepełnionych lękiem krytyków wielości, ujmowanej
jako Behemot nowoczesnego życia społecznego, Spinoza pokazuje, że jeśli
ktokolwiek służy tutaj jakimś demonicznym siłom, to są to krytycy tego
niebezpiecznego politycznego pojęcia. Bo właśnie nieskrępowana i
produktywna wielość – pisze w swoich Traktatach – jest miejscem
prawdziwie naturalnego i boskiego życia (którego obietnicę zawiera życie społeczne organizowane w rozumny sposób).
[...] Różnica między ludem a wielością – jak twierdzą już współcześni
komentatorzy Spinozy – polega na wyrażonym w wielości rewolucyjnym
pragnieniu rzeczywistego samo-rządu, w którym rządzenie (imperium)
przestanie być zbywane na zawsze ułomne i skończone ciała
reprezentujące, a stanie się polem realizacji nieograniczonych możliwości
(potentia), w aktualnej sytuacji hamowanych przez pasożytującą na nich
władzę (potestas). [...] Dość dobrze opisują ten skomplikowany moment Hardt i Negri w Multitude:
Carl
Schmitt [...] zawsze próbował pozbyć się władzy konstytuującej za
pomocą strachu. Jednak władza konstytuująca jest czymś zupełnie innym.
Jest decyzją, która wyłania się ze społecznych i ontologicznych procesów
produkcji; jest instytucjonalną formą, która prowadzi do wspólnej
treści; jest użyciem siły w obronie historycznego postępu wyzwolenia i emancypacji; jest to, w skrócie, akt miłości.
Ludzie dziś nie są w stanie zrozumieć miłości jako pojęcia
politycznego, ale pojęcie miłości jest tym, czego właśnie potrzebujemy,
by uchwycić konstytuującą władzę wielości.
Jak podkreślają kilka zdań dalej, wymaga to rezygnacji z burżuazyjnego pojęcia miłości,
ograniczonej do pary lub nuklearnej rodziny, i powrotu do
judeochrześcijańskiego pojęcia miłości jako siły z jednej strony
politycznej i zdolnej ustanowić nowe społeczeństwo, a z drugiej –
ontologicznej i konstytuującej nowy byt. Jeśli przestaniemy pojmować
miłość w jej utartym znaczeniu, jako coś pasywnego, co tylko się
przydarza, a zaczniemy rozumieć ją jako siłę aktywną, przemieniająca rzeczywistość w sposób radykalny, zrywającą z tym, co stare i ustanawiającą coś nowego,
to czy nie dochodzimy do punktu, w którym konstytuuje się nowa
ontologia potencjalności? Jest to zresztą moment istotnego przecięcia
tradycji materialistycznej i radykalnej teologii, w której problem
relacji między miłością a ubóstwem postawiony zostaje w polityczny
sposób i gdzie ubóstwo przestaje być redukowane – jak to ma miejsce w
głównej linii tradycji religijnych – do nędzy opartej wyłącznie na
płaskiej wierze w pozaświatową i zbawczą interwencję, a staje się
elementem produktywnego politycznie gniewu.
Miłość w obrębie tak rozumianej tradycji materialistycznej i teologicznej staje się elementem konstruowania wspólnoty nieopartej o żadne twarde tożsamości czy granicę. A nawet więcej. Można powiedzieć, że miłość staje się momentem rozumianej ontologicznie poliamorycznej gry,
w której każda relacja oparta zostaje nie na utożsamieniu, ale na
częściowej identyfikacji, będącej podstawą efektywnego znoszenia każdego
już osiągniętego określenia. Tworząc tym samym wspólnotę złączonych
solidarnością i niepodobnych jednostek.''
-
iście lucyferyczne ''odwrócenie pojęć'', upiorna wizja
wszechobejmującej społecznej pulpy i kitłaszenia się z której NIE MA
WYJŚCIA, niczym w anarchistycznym totalitaryzmie postulowanym w
''Państwie i rewolucji'' Lenina, gdzie nie ma już potrzeby utrzymywania w
spełnionym bolszewickim ''raju'' jakiejkolwiek dyscyplinującej z
zewnątrz społeczeństwo policyjnej struktury, bo tam każdy jest dla siebie
i innych swoim własnym czekistą a zbiorowość ludzka jednym wielkim
Golemem, obozem koncentracyjnym poza którym nie ma innej rzeczywistości [
stąd właśnie tam pada klarowna definicja komunizmu : ''ewidencja i
kontrola'' na określenie społecznej machiny ]. Prawdziwa
''immanentyzacja eschatonu'' wedle określenia Voegelina i to jak
cholera, komunistyczny Eden czyli piekło na Ziemi - i tak oto liberalna utopia zeświecczonego Żyda o roztopieniu się w zsekularyzowanej ''wielokulturowości'', owocuje totalitarnym neobolszewickim terrorem i chaosem społecznych walk na tle rasowym, etnicznym, politycznym, religijnym etc. Istotę owego paradoksu, prawdziwej tragedii nowożytności, dobrze uchwyciła Nina Gładziuk w swej pracy ''Druga Babel'' traktującej o fermencie intelektualnym towarzyszącym rewolucji angielskiej, będzie jeszcze czas na jej omówienie w zapowiadanym już tu wpisie o konsekwencjach amerykańskich zadym, którego publikację opóźniło nagłośnienie deklaracji Czaskoskiego, a zbyt ważki to temat by ot tak go zbyć jak widać. W świetle powyższego nie może już zdumiewać sponsorowanie przezeń antyfiarzy, dziwny tylko z pozoru sojusz liberalnego burżuja z lewackimi terrorystami - Rafalala to jedynie ugrzeczniona, bardziej strawna dla ogółu twarz wściekłego globalnego komunizmu, ustanawianego właśnie w interesie garstki światowej oligarchii, współczesnych ''optymatów'' podjudzających w tym celu bezmyślny motłoch, oraz sfanatyzowaną bandycką tłuszczę, jakim jedynie współczesna republikańska dyktatura może dać radę. Przysłowiową kropkę na i stawia pod tym względem inny mentor i mistrz intelektualny Czaskosky'ego, żydowski komunista i prekursor globalizmu Edgar Morin [ a tak naprawdę Nahoum ], którego z fascynacji Stalinem, ale bynajmniej bolszewizmu, wyleczyło dopiero czyszczenie przez ''Soso'' z jego pobratymców wschodnioeuropejskich partii komunistycznych - przy okazji warto pogratulować konfederackiemu ćwokowi Jackowi Wilkowi, i sekundującym mu tumanom, że chcą zwalczać ''PiSowską żydokomunę'' wspierając człowieka chlubiącego się tak ''koszernymi'' autorytetami, do tego sponsorowanego hojnie przez żydowskiego miliardera i globalistę Michaela Bloomberga: brawo wy, kuce!:))) Otóż jak podaje bloger historyczny o nicku Szpak80:
''W lipcu 2018 r., przed wyborami samorządowymi, Trzaskowski opublikował
narcystyczny wpis, z którego żartowano, nie wczytując się za bardzo:
"Bronisław Geremek uczył mnie Cywilizacji europejskiej w Kolegium Europejskim w Natolinie, po francusku. Był poważny, zadumany i srogi. Dostałem najwyższą notę na roku, bo mój ówczesny francuski nie pozwolił na oratorskie popisy i zmusił do wypowiedzi chłodnej, precyzyjnej i oszczędnej. Profesor lubił konkret. Pamiętam, że referowałem credo Edgara Morina z „Penser l’Europe”. Czułem się, jakbym zdawał egzamin życia u biblijnego patriarchy z obrazów Rembrandta. Książkę zrozumiałem 10 lat później. A kiedy w 2015 roku wręczałem Edgarowi Morinowi nagrodę na szczycie ministrów europejskich Trójkąta Weimarskiego w Paryżu, miałem nieodparte wrażenie, że z obrazów zawieszonych na ścianie pałacu przy Quai d’Orsay spogląda na mnie lekko rozbawiony profesor. A jednak warto było czytać Morina".
"Bronisław Geremek uczył mnie Cywilizacji europejskiej w Kolegium Europejskim w Natolinie, po francusku. Był poważny, zadumany i srogi. Dostałem najwyższą notę na roku, bo mój ówczesny francuski nie pozwolił na oratorskie popisy i zmusił do wypowiedzi chłodnej, precyzyjnej i oszczędnej. Profesor lubił konkret. Pamiętam, że referowałem credo Edgara Morina z „Penser l’Europe”. Czułem się, jakbym zdawał egzamin życia u biblijnego patriarchy z obrazów Rembrandta. Książkę zrozumiałem 10 lat później. A kiedy w 2015 roku wręczałem Edgarowi Morinowi nagrodę na szczycie ministrów europejskich Trójkąta Weimarskiego w Paryżu, miałem nieodparte wrażenie, że z obrazów zawieszonych na ścianie pałacu przy Quai d’Orsay spogląda na mnie lekko rozbawiony profesor. A jednak warto było czytać Morina".
Pomijając formę i... treść wpisu Trzaskowskiego, nie wiedzieć czemu postrzeganego jako wyraz snobizmu. Co jeśli potraktujemy to jako
deklarację polityczną, którą jest. [...] To, co obserwujemy od jakiegoś czasu, w tym ostatnio, i co robi
Trzaskowski (znaków od niego jest znacznie więcej), a wydaje się być
sporem politycznym jest tak naprawdę elementem realizacji pomysłów
eurokomunistów w rodzaju Morina na zniszczenie państw narodowych: Morin: "społeczności w miejsce narodów", "władza państw narodowych musi
być ograniczana z góry, na poziomie ponadnarodowym, i z dołu, na
poziomie regionalnym".
- dokładnie: miarą infantylizmu naszej pożal się debaty publicznej jest, iż skończyło się jak zwykle na drwinach z faktycznie nadętego gamonia, wszakże prześlizgując jedynie po powierzchni zagadnienia, bowiem ktoś poważny używa bufona do realizacji dalekosiężnych celów, i na tym polega fenomen popularności kreatury. Żadne to ''teorie spiskowe'', wystarczy czytać uważnie i ze zrozumieniem czynione przez nią deklaracje, wszystko niemal jak widać podane wręcz na talerzu, ale komu się to chce poza takimi świrami jak autor niniejszego bloga, i garstka jego czytelników? No właśnie: powtórzę więc me świeże odkrycie, iż nędza takowych figurantów jak Czaskosky bierze się stąd, iż są oni tylko aktorami do wynajęcia, i to porno biorącymi udział w ordynarnym [anty]politycznym pornosie, a nie choćby ''społeczeństwie'' spektaklu jak jeszcze do niedawna powtarzałem za Debordem. Nie może więc dziwić, iż byle menel jak Dżordżu staje się męczennikiem na miarę naszych czasów - o tempora! ...kto wie, może przyjdzie mu teraz stoczyć w zaświatach pojedynek na pały z wielką zaiste ''nadzieją białych'' Johnem Holmesem, godnie broniącym honoru ''Aryjczyków'':). Niech mi będzie wybaczona ta idiotyczna dygresja, i popadanie samemu w śmieszkizm, ale to jedynie jadowite szyderstwo odczyniające osaczający nas zewsząd zdaje się polityczny mrok, niewesołe refleksje jakie w związku z powyższym mnie nachodzą. Na finał więc oddajmy jeszcze na chwilę głos wspomnianemu Morinowi-Nahoumowi, który tak oto wyjaśniał postawę post-żydowskich myślicieli jak Spinoza, proponując na określenie ich intrygujący termin ''judeogoja'' - jak referuje jego myśl w tym względzie Natalia Krasicka na stronach ''Kultury Liberalnej'':
''Morin nie godzi się na binarne widzenie rzeczywistości, dzielące
świat nowożytny i współczesny na Żydów i gojów. Głos autora to głos
scalający te dwie tożsamości i zarazem przekraczający je. „Wydało mi się
konieczne – pisze Morin – by na określenie Żydów obywatelsko
zintegrowanych, przyswajających kulturę gojów, zaproponować pojęcie
judeogoja”. Pojęcie to oddaje w jego rozumieniu lepiej niż inne kondycję
nowożytnego Żyda, wyrosłego w uniwersalistycznej kulturze europejskiej,
łączącej pierwiastki judeochrześcijańskie z helleńsko-rzymskimi.
„Pojęcie Żyda – kontynuuje filozof – niweluje całą złożoność tożsamości
nowoczesnego świata. Redukuje judeogoja do samych tylko żydowskich
determinantów i zamyka go w nich”.
Pierwszymi judeogojami byli wedle Edgara Morina św. Paweł i wcześni chrześcijanie. Jednak dopiero marranizm, czyli religijna kondycja XV-wiecznych hiszpańskich i portugalskich konwertytów, przechowujących sekretnie żydowski obyczaj, jest pierwszą archaiczną wersją nowoczesnej judeogojowskiej tożsamości. Mówiąc o potomkach marranów, u których mentalne zderzenie obu wierzeń wywołało kryzys wiary, Morin posługuje się terminem neo- lub postmarranizmu. Niektórzy w środowisku bardziej tolerancyjnym powracali do żydowskich korzeni, inni wstępowali na drogi sceptycyzmu i racjonalizmu. Tych ostatnich właśnie nazywa filozof postmarranami, zaliczając do nich między innymi Michela de Montaigne’a, Barucha Spinozę i Uriela Acostę.
Tak jak nie sposób mówić o historii Żydów w oderwaniu od historii innych ludów, tak niemożliwe jest rozważanie historii świata w całkowitym oderwaniu od historii Żydów. Judeogoje odegrali rolę fermentu w okresie pierwszej nowoczesności. Tworząc globalną sieć handlowo-kupiecką, afirmując i propagując uniwersalistyczne wartości europejskiego humanizmu, przyczynili się do gospodarczego i intelektualnego rozkwitu świata zachodniego. Ich stały wpływ na ekonomię i kulturę w XIX i w pierwszej połowie XX wieku stanowił impuls dla globalizacji i tworzenia się świata metanarodowego. [...]Mimo procesów emancypacji, laicyzacji i niekiedy pełnej asymilacji, u
judeogojów pokutuje kompleks odrzucenia, syndrom duchowego getta,
wypływający na powierzchnię zawsze, kiedy spotykają się z przejawami
jakiejkolwiek dyskryminacji. To one jednoczą ich w tragicznej wspólnocie
losu, o której, mając na myśli Zagładę, pisał Jean Améry. Zdaniem
Morina właśnie Zagłada położyła ostatecznie kres absolutnemu wyzwoleniu
judeogoja z jego składowej żydowskiej. Filozof pisze wprost:
„Nazistowski eksterminacjonizm ustanowił absolutną segregację Żydów i
gojów”. [...]
Francuski myśliciel stoi na stanowisku, iż nowy antyjudaizm, utożsamiany
zresztą błędnie a nader często z nowoczesnym europejskim
antysemityzmem, prowokowany jest nieustannie przez sam Izrael,
ucieleśniający nowy rodzaj społeczno-państwowej psychopatologii.
Współczesna żydowska obsesja tropienia i odpierania wszechobecnej
wrogości jest zjawiskiem szkodliwym. Stanowi także wstrząsający dowód na
„intelektualne spustoszenia wynikłe z mentalnej interioryzacji dwóch
tysiącleci poniżeń i prześladowań”.''
Powyższe stanowi kliniczny wręcz zapis szamotaniny typowej dla ''judeogojów'' wedle świetnego przyznaję sformułowania Morina-Nahouma, miotających się między nieprzezwyciężalnym żydowskim ekskluzywizmem, a równie nieprzepartą chęcią wyzbycia tego brzemienia, poprzez utopijne roztopienie w zsekularyzowanym i zarazem panteistycznym uniwersum, którego politycznym odpowiednikiem ma być zeświecczone całkiem ''wielokulturowe społeczeństwo'' ze stojącym na jego straży liberalnym, ''neutralnym światopoglądowo'' państwem-minimum. Dlatego owocuje to niechby wbrew ich zamierzeniom politycznym i obyczajowym chaosem, panowaniem kulturowego i ekonomicznego bolszewizmu, tyranią libertynów i wszelkiej rewolucyjnej swołoczy, czyli wszystkim tym co mamy okazję właśnie obserwować na bardziej od naszych peryferii zaawansowanym w perwersyjnej ''nowej normalności'' świecie Okcydentu, a zapewne wkrótce i nas czeka, już tacy jak Czaskosky i jego możni sponsorzy o to zadbają, o ile jakowaś republikańska, wolnościowa z ducha dyktatura nie zmiażdży łba systemowej bestii. Zakończymy więc przypomnieniem ku przestrodze smutnego losu jednego z pomienionych wyżej ''judeogojów'' Uriela Acosty - nie to nawet, by jakoś specjalnie zasługiwał na użalenie się nad nim znając jego poglądy, a jedynie na dowód żydowskiego pogromu, linczu jaki zgotowali mu prawowierni współbratymcy. Przytoczymy w tym celu niezbyt profesjonalnie fragmenty poświęconego mu popularnego hasła na Wiki, ale na usprawiedliwienie rzec należy, iż takowe biogramy potrafią przechodzić zadziwiające transformacje, a wręcz znikać z sieci, szczególnie o tak niepoprawnej politycznie wymowie jak niniejsze ustępy:
''Pochodził z rodziny, która zmieniła wyznanie z żydowskiego na katolicyzm, by uniknąć prześladowań na tle religijnym. Pilnie studiował prawo kanoniczne i Biblię. Skłoniło go to do rozważenia powrotu do judaizmu.
Po śmierci ojca da Costy cała rodzina porzuciła wiarę katolicką i
powróciła do religii żydowskiej (w roku 1617). Acosta przeniósł się do
Holandii (która była tolerancyjna dla Żydów), jednak wkrótce zobaczył,
jak wygląda judaizm w praktyce. Dostrzegł w nim obłudę przywódców
religijnych, trzymających się przede wszystkim ludzkich tradycji,
uciążliwych rytuałów i praw obciążających zanadto wyznawców. [...]
Próbował zreformować judaizm, za co w roku 1640 był publicznie biczowany w synagodze (otrzymał 39 uderzeń). W tym samym roku, uwięziony przez holenderskie władze, popełnił samobójstwo, nie mogąc znieść upokorzenia i nietolerancji.''
ps. Wyborcy Czaskosky'ego - podludzie gotowi zlinczować każdą ofiarę winną wykroczenia przeciw ich burackiej etykiecie:
''Jestem winocentrykiem, choć staram się nad tym panować i coraz
częściej odkrywam w sobie nieznane wcześniej pokłady wyrozumiałości. [...]
Więcej nawet: poczułem autentyczne zażenowanie, czytając fejsbukową
połajankę innych winocentryków, których o winocentryzm bym nie
posądzał. Koleżanka podsłuchała oto w restauracji, jak para przy
sąsiednim stoliku do tatara, żurku, krewetek i sernika zamówiła
półsłodkie wino. Żartom i szyderze nie było końca. Prześmiewcy
zaproponowali borygo z ranigastem udekorowane tabletką alkaprim,
Dorato, Szampanskoje Igristoje („bo pasuje do wszystkiego”). Ktoś
podsumował wreszcie, że „Ferdek Kiepski za 500+ wdrapał się na szczyt i
szaleje”. Zrobiło mi się od tego wszystkiego bardzo smutno i jeszcze
krytyczniej na własny winocentryzm spojrzałem. W końcu od dwudziestu
lat powtarzam, że najlepsze jest to wino, które nam smakuje. Jakie mam
prawo zaglądać komuś do kieliszka?''
- dlatego jedyne co temu zaradzić może to albo łacińska z ducha, republikańska dyktatura, lub też najazd nowych Hunów, ord Batu-chana, które to ścierwo wezmą na powróz. Zresztą sądzę, że państwo polskie powinno proceder usankcjonować, samo sprzedawać w jasyr bydło, jakie i tak do niczego innego się nie nadaje, a przynajmniej byłby z niego jakiś pożytek dla ogółu - starczy na tak pogardzane przez nich 500+, i to z nawiązką, skończy się liberalne pierdolenie o rzekomym ''socjalistycznym rozdawnictwie'', bo już nie będzie komu sadzić takowych farmazonów.
ps.2 Bosak podał dalej na swym profilu wypowiedź jakiegoś koliba bulwersującego się nie tylko określaniem amerykańskiego lewactwa mianem liberałów, ale i biorącym w obronę przed nimi ''progresywizm'', co szczególnie kuriozalne u człowieka deklarującego się jako ''monarchista'' i ''reakcjonista'':))) Gościu musi mieć naprawdę niezły chaos we łbie, skoro łączy to z katolicyzmem oraz leSYFeryzmem gospodarczym, typowy kuc tyle że nieco bardziej oczytany niż przeciętny przypadek tegoż marginesu społecznego, co to jednak nie przetrawił odpowiednio intelektualnie pożartych przez się lektur, inaczej dostrzegałby niemożność pogodzenia tak heterogenicznych ideologii i tradycji umysłowych. Nie! - jak widać z powyższego to co możemy obserwować obecnie w USA i zachodniej Europie, a i z wolna nas zaczyna podgryzać, to objaw liberalizmu, progresywnego z samej jego natury i niosącego zdziczenie społeczne, mniejsza z tym świadomie czy nie, przez swą programową anty-polityczność, iście lucyferyczne ubóstwienie jednostki postawionej w miejscu Boga, i obdarzonej wedle tej doktryny podobnymi prerogatywami. Nie posądzam Bosaka, by nie zdawał sobie z tego sprawy, skoro uczęszczał na seminaria poświęcone myśli Voegelina z udziałem min. Bartyzela, inteligencji odmówić mu nie sposób, więc albo łże cynicznie w żywe oczy ze względów koniunkturalnych, albo też co gorsza dał się rozwolnościowcom całkiem przekabacić, stąd tak czy siak głosu mojego nie dostanie. Pojmuję wprawdzie pragmatyczną potrzebę takowej strategii politycznej, aby przejąć część liberalnego elektoratu PO czy Hołowni, bo o to tak naprawdę toczy się zaciekła rywalizacja, a nie między Konfederacją a PiS - obozy zwolenników tych formacji są zbyt skonfliktowane i za wiele je dzieli, zwłaszcza po ''kucoskrętnym'' kursie obranym pod wpływem korwinowej czeredy przez Kondomiarzy [ fakt ten dotarł wreszcie do nieudolnych luminarzy rządowego agitpropu, stąd zbastowali z dotychczasowymi atakami na pozorną jedynie konkurencję we własnym obozie politycznym, i wyzywaniem jej głupio od ''ruskich onuc'' ]. Niemniej w dłuższej perspektywie okaże się to zabójczym dla szeroko, aczkolwiek właściwie pojętej formacji prawicowej w Polsce - jeśli gangrena libertarianizmu jaka ją toczy szczególnie w młodszych pokoleniach zwolenników, nie zostanie bezwzględnie wypalona na czas żelazem, czeka ją los Jobbiku, na szczęście pojmują to co poniektórzy jej działacze i sympatycy jak choćby przywoływany tu niedawno Karol Kaźmierczak, czy ostatnio Dakowski, nawet jeśli przy tym wciąż błądzą po omacku utożsamiając choćby jak ten ostatni wszystkich libertarian z sektą ''obdżektywistów'' Ayn Rand, ale dobre i to.
Dlatego w wyborach świadomie oddam głos na Dudexa w pierwszej, jak i drugiej turze jeśli do niej dojdzie, nie żywiąc przy tym specjalnych doń złudzeń, ani całej formacji PiS, która ponownie stała się partią obciachu, tym razem na własne życzenie, przede wszystkim za sprawą swego nędznego agitpropu - doprawdy forowanie zawiadujących nim skompromitowanych miernot jak Kurski, Lichocka czy Czabański przez Kaczyńskiego, wytłumaczyć można chyba tylko niestety jego starczym uporem i zatratą instynktu politycznego. Jak zawsze zresztą w moim wypadku będzie to jednak nie tyle głos ''na'' co przeciwko, i to nie tylko Czaskosky'emu, jego globalistycznym mocodawcom jak i zwolennikom rekrutującym się spośród miejscowego buractwa, strasznie stąd zakompleksionemu i rekompensującemu sobie to mniemaną, groteskową ''europejskością''. Przede wszystkim jednak tym razem chcę usłyszeć wściekły wrzask psychopatycznych kucerzy miotających pod adresem takich jak ja anatemy o ''pisowskiej hołocie'' co to rzekomo dała się przekupić 500+, w czym wcale nie przeszkadza, iż pobiera takowe świadczenie na swe liczne bachory nierób Korwin. Ciekawym także co na to jedna znajoma, która mimo iż przyznano jej ''pińcset'', i to z wyrównaniem jest zdeklarowaną zwolenniczką Bosaka, i uczciwie zastrzec należy, że ma swe powody ku temu, stąd nie potępiam w czambuł wszystkich wyborców Konfy, sęk jedynie w tym, że nie takimi jak ona formacja ta stoi, lecz gros jej zwolenników to niestety kucowskie spierdoliny, ideologiczni patole jakich tępić należy z podanych wyżej powodów.
piątek, 12 czerwca 2020
Przywilej białych lewackich świń.
Dajemy póki co pokój anarchokapitalistycznej kucerii podszywającej się pod ''prawicę'', i przerywamy na moment ''łacińską'' serię blogową powracając do starego dobrego orania lewactwa, bo mnie podkurwiło swym bredzeniem o rzekomym ''białym przywileju''. Od biedy można było jeszcze o tym prawić na Zachodzie, ale od dawna jest to już nieprawdą, natomiast trzeba wyjątkowego skurwysyństwa i bezmiaru podłości zmiksowanej z mamucią wręcz głupotą, aby mówić o tym akurat w Polsce, kraju białych ludzi który padł w swej historii niejednokrotnie niestety ofiarą kolonialnej eksploatacji, i to przez innych białych! Czym innym bowiem były zabory, jak nie wyzyskiem niewolniczym miejscowej ludności, który przybierał postać czy to monstrualnego wprost fiskalizmu z jakiego słynął zwłaszcza rzekomo ''liberalny'' zabór austriacki [ stąd przysłowiowa już ''nędza galicyjska'' ], czy też wojskowej ''branki'' szczególnie uciążliwej w kacapskiej despotii, zmuszającej setki tysięcy Polaków z wszystkich warstw społecznych od szlachty po chłopów do walki za nie swoją sprawę, w imię oddawania pod jarzmo Moskali ludów kaukaskich i azjatyckich - nie wątpię jednak, że bezmózgie lewackie spierdoliny i o to ich obwinią. Tym bardziej tyczy to obu okupacji, szczególnie niemieckiej co wynikało ze zbrodniczego założenia jakie legło u podstaw hitleryzmu, iż zdobycie ''przestrzeni życiowej'' na wschodzie Europy wymaga ''germanizacji ziemi'', a nie ''krwi'', oznaczając w praktyce zniewolenie i eksterminację zamieszkujących na tych terenach głównie słowiańskich nacji z polską na czele. To samo rzec można o sowieckiej, z tą wszakże różnicą, iż przybrała ona bardziej perfidne formy, stąd pod pewnymi względami nawet groźniejsze, bo bardziej długotrwałe niż niemiecka, musimy więc do dziś borykać się z jej skutkami - przykra prawda wygląda tak, iż mieliśmy swoich nader licznych kolaborantów, tyle że komunistycznych, a nie nazistowskich jak tępe dzidy próbują bezczelnie przeinaczać historię, i do dziś rzetelnie się z fenomenem prosowieckich renegatów nie rozliczyliśmy. Moja wściekłość ma swe źródła stąd, iż nie jestem w stanie zachować dystansu emocjonalnego do podobnych nikczemnych oskarżeń jako tak się składa potomek polskich ofiar hitlerowskiej okupacji, którym banda chamskich parchów [ nie mylić z Żydami! ] wmawia rzekomą uległość wobec Hitlera, a wręcz czynną kolaborację. Przypomnę, bo jak nie to kto, iż jeden z moich dziadków, polski robotnik wzięty musem w 1941 r. jako pracownik miejscowej Huty ''Ludwików'' do niemieckiego obozu pracy o idiotycznej nazwie ''Diana'', zmarł tam dwa lata później wskutek chorób i głodowych, niewolniczych warunków jakie w nim panowały [ do tego dochodziło brutalne traktowanie szczególnie robotników przymusowych ze Wschodu jakiego padł ofiarą jako Polak i Słowianin, a więc przedstawiciel ''gorszej rasy'' wedle nazioli ]. Z kolei drugi, robotnik tartaczny, cudem omal przeżył alianckie bombardowania Saksonii, wprawdzie nie w Dreźnie jak mylnie onegdaj podawałem, a w sąsiednim Halle, niemniej - nie pojechał tam bynajmniej na saksy, wzięty także musem podczas ulicznej łapanki w '44. Ich żony, a moje babcie jakie ostały się na miejscu przeszły prawdziwy horror pod niemiecką okupacją np. jedna z nich pomnę opowiadała jak była świadkiem, gdy pewien niemiecki esteta w mundurze żandarma złapał w dzikiej furii za włosy jej koleżankę, polską robotnicę, i tak długo tłukł jej głową o metalową siatkę, aż dostała od tego pomieszania zmysłów. Z kolei inni przedstawiciele niemieckiego ''narodu malarzy i poetów'', oraz obrońcy cywilizacji europejskiej przed azjatycką ''turańską dziczą'', urządzili na jej oczach oraz innych polskich robotników zakładu gdzie pracowała, bestialską pokazówkę terroryzując widokiem więźniów żywcem rozszarpywanych przez napuszczane na nich psy bojowe. Mam gdzieś, że może i zabrzmi to patetycznie, ale fakty są takie, iż ojciec podczas ostatniej rozmowy na szpitalnym łożu śmierci wyznał mi z goryczą, że miał takie dzieciństwo jak dzieci w Syrii, i nie było w tym za grosz przesady... Pytam więc jak mam się niby czuć, kiedy pierdolony lewacki burżuj z ''Razem'', przeważnie rozpuszczony niczym dziadowski bicz synalek lub chamica jakim ich rodzice, Janusze i Mariole byznesu zafundowali elitarne licea i studia, zasrana patointeligencja z tzw. ''dobrych domów'' śmie mówić mi, potomkowi polskich proletariuszy i chłopów pańszczyźnianych, jakobym cieszył się ''białym przywilejem'', i stąd mam klękać przed byle czarnym żulem, ćpunem i degeneratem, który sterroryzował ciężarną kobietę przystawiając jej pistolet do brzucha z dzieckiem w łonie, i jakiego jedynym życiowym dorobkiem jest rola w pornosie? - K[urwa]J[ebana]WD[upę]M[mać]D[o]Ch[uja]W[acława]!!! Najchętniej zarżnąłbym to komusze ścierwo tępym nożem, gdyby nie to iż szkoda brudzić sobie rąk takim gównem, lepiej więc byłoby wynająć do tego kanibala z nigeryjskiego gangu, on już wiedziałby jak sprawić się z ''białym mięskiem'' lewaków, i jeszcze przyprawić je odpowiednio do smaku.
Nie będę już szczegółowo obalał bredni o rzekomym ''kolonializmie'' szlacheckiej Rzeczpospolitej, bom wystarczająco napisał się na tenże temat przy okazji merytorycznego orania żeńskiego tumana jakim jest Tokarczukowa. Przywołam więc tylko pokrótce argumenty znakomitego historyka Hieronima Grali, jakich użył on do wykazania nicości głupiego Jasia Sowy i jego bełkotu o rzekomych ''polskich rugach'' na Wschodzie, tak się składa że w rzeczywistości będących dziełem głównie rusińskiej szlachty i magnaterii, oraz takiegoż chłopstwa. Badacz przypomina te oto nieodparte fakty, iż I RP miała w swych dziejach jedynie dwóch stricte polskich władców: Sobieskiego i Leszczyńskiego, Jagiellonowie zaś wywodzili się z rzekomo ''kolonizowanych'' przez to państwo ludów będąc zruszczonymi Litwinami. Wazowie po kądzieli potomkowie tychże Jagiellonów nie mieli w sobie ani kropli polskiej krwi, podobnie niemiecka dynastia saska czyli Wettynowie, wreszcie ''Kluchosław'' Poniatowski wywodzący się po ojcu wprawdzie z małopolskiej szlachty, zawdzięczał jednak wyniesienie na tron nie tylko niemieckiej carycy, ale i protekcji na miejscu potężnej wówczas ''Familii'' Czartoryskich - ruskich kniaziów. Możnowładcy o takichże korzeniach dochodzili do najwyższych stanowisk w tym rzekomo ''imperialnym na brytyjsko-francuską modłę'' państwie, by wymienić choćby prawosławnego kniazia Konstantego Ostrogskiego, hetmana wsławionego pogromem wojsk moskiewskich pod Orszą [ co zresztą wywołało ból dupy stricte litewskiego możnowładztwa, że polski król honoruje ''schizmatyka'':) ], albo Chodkiewicza również dzierżącego buławę triumfatora spod Kircholmu, gdzie wspaniałą szarżą husarii wprost rozniósł Szwedów, jakiego nazwisko wskazuje na rusińskie pochodzenie - jego dziadek wyznawał jeszcze ''grecką wiarę''. Na pewno ofiarą ''polskiego kolonializmu'' wedle Jasia był Józef Sołtan[owicz], prawosławny biskup Smoleńska, który jednak podczas oblężenia miasta przez wojska moskiewskie dochował wierności Jagiellonom, i hojnie za to przez nich wynagrodzony, późniejszy metropolita kijowski wbrew posądzeniom Moskali niechętny unii z Rzymem, dbający o zachowanie autonomii i podniesienie rangi prawosławia w RzPlitej, łącząc to z lojalnością wobec jej władz. Nawiasem polityka takowa wzmocnienia rodzimego prawosławia w kontrze do konkurencyjnego moskiewskiego, byłaby zapewne skuteczniejsza z punktu widzenia interesów państwowych szlacheckiej Rzeczpospolitej, niż forsowany na siłę i co gorsza niekonsekwentnie ''unityzm'', skądinąd z inicjatywy części miejscowej hierarchii prawosławnej, ale bez należytego wsparcia jako się rzekło ze strony króla przede wszystkim, niepotrzebnie tylko antagonizujący resztę wyznawców obrządku wschodniego pchając ich tym samym w carskie łapy, jego ''łacinizacja'' i tak by postępowała naturalnie tworząc ciekawy mariaż doktrynalny, ale to temat do osobnej dyskusji. Żaden ''koroniarz'' nie mógł się poszczycić tak rozległymi latyfundiami, jak wywodzące się spośród litewskich i ruskich kniaziów oraz szlachty ówczesne kresowe ''królewięta'', których polski chudopachołek z szablą jako często jedynym majątkiem mógł być jak pisałem jedynie klientem, pytam się więc kto tu kogo w takim razie do kurwy nędzy ''kolonizował''?!
Nie przypominam sobie jakoś aby w brytyjskim imperium któryś z indyjskich radżów, czy afrykański królik plemienny zasiadł w ichnim parlamencie, albo został uhonorowany tytułem lorda lub para dajmy na to, o wchodzeniu w jakieś koligacje z domem panującym już nie wspominając, toż samo tyczy masońsko-rasistowskiej republiki francuskiej, tej od ''Liberte, Egalite, Fraternite''. Podobny mechanizm panował nawet w kieszonkowych imperiach kolonialnych Holandii czy Belgii, jedyny bodaj wyjątek stanowiła Hispanoameryka, gdzie konkwistadorzy z racji szczupłości własnych sił musieli dla dokonania podboju pójść na daleko idące koncesje dla tamtejszych indiańskich elit plemiennych, ale nawet pod władzą katolickich królów istniał dla nich ''szklany sufit'' co wywoływało rzecz jasna rozgoryczenie owocując w końcu buntami, z największym z nich powstaniem Tupaca Amaru na czele. Poza tym skoro lewica akurat trąbi, że ówczesna RP była jakowymś ''obozem koncentracyjnym'' dla chłopów, to co mi do tego jako potomkowi ciemiężonych w niej plebejuszy? A co w takim razie z
uszlachconymi muzułmańskimi Tatarami obdarzonymi władzą nad
chrześcijańskimi pańszczyźnianymi, co zresztą wywoływało niemałe
kontrowersje w owym czasie - oni też mają klękać za to przed Ukraińcami,
Białorusami czy polskimi plebejami przepraszając za ''wyzysk'' i
''islamską niewolę'' sprawowaną nad tamtymi przez ich przodków? Toż samo
tyczy potomków spolonizowanej szlachty niemieckiej, szkockiej,
węgierskiej, włoskiej etc.? I zakładając nawet fałszywie, że mieliśmy do czynienia z ''polskim kolonializmem'' to jak w takim razie bredzić o rzekomym ''białym przywileju'' wobec niewolonych jakoby tak się składa równie białych ludów czy warstw społecznych nie tylko rusińskiego, ale i polskiego chłopstwa? Pomijam już jakim to cudem ''fantomowe'' wedle głupiego Jasia Sowy państwo miałoby prowadzić tąż ekspansję - wirtualnie?! Mamy więc wedle tego zjeba czy równie durnej Tokarczukowej [ choć przy tym cwanej jak na pazerną babę przystało ] realnie odpowiadać za urojone ''podboje'' i ''wyzysk'' - nie powinno to jednak dziwić, gdyż lewactwo programowo kontestuje logikę jako przejaw ''fallogocentryzmu'', zastępując przy tym fakty ''faktyszami'', i będzie tak czynić u nas przynajmniej dopóty liberalna kanalia Gówin oraz jego następcy hojnie sypią im kasą z budżetu [ ta menda to współczesny Kiereński torujący nowej bolszewii drogę do władzy, póki co nad polskimi już chyba tylko z nazwy uczelniami ]. Jasiu przyznał to zresztą otwarcie w swej pożal się odpowiedzi na koncertową wprost refutację jego bredni w wykonaniu dwóch badaczy ustroju dawnej RzPLitej - Jacka Matuszewskiego i Wacława Uruszczaka, w kontrze strzelił jednego wielkiego focha jak na pseudointelektualną ciotę z pretensjami przystało, ale przyparty do muru argumentami mógł jedynie bezradnie wybełkotać:
''...ani nie jestem historykiem, ani nigdy nie aspirowałem do instytucjonalnego rozpoznania jako historyk. Nie mam też ambicji, aby moje teksty były częścią historiografii. A nawet więcej: żadna z moich prac nie jest historyczna w ścisłym sensie, ponieważ jej przedmiotem nie jest ustalanie, co stało się w przeszłości rozumianej jako zamknięty zbiór faktów. Z tego powodu nie mam obowiązku dokonywać przeglądu całej istniejącej w historiografii literatury na jakikolwiek temat ani tym mniej odwoływać się do niej...''
- doprawdy jak wypierdolone w kosmos ego ta kreatura posiada, a przy tym monstrualną dozę arogancji i zadufanej w sobie głupoty, aby przyznając się do braku argumentów, nicości warsztatowej oraz [nad]zwyczajnej ignorancji, mieć czelność pouczać jeszcze tych co obnażyli merytorycznie śmieszność Jasia o ''standardach naukowych''!!! Typowe: cham prowokuje agresywnymi wygłupami fachowców poświęcających mnóstwo czasu i wysiłku na rzetelne poznanie tego, co on ostentacyjnie wprost lekceważy mając w dupie jak widać, po czym gdy traktują go odpowiednio jako pętaka sprzedając mu orzeźwiającego liścia biegnie z płaczem, że mu się krzywda kurwa dzieje kreując się na ofiarę ''opresji'', i wygrażając na odchodne piąstką pod adresem rzekomych ''prześladowców'', co za przegryw i psychopata przy tym.
Wedle zakompleksionych spierdolin pokroju Sowy&towarzyszy centra cywilizacji istnieją jedynie na Zachodzie, sam więc grzeszy i jemu podobni tak potępianym niby przez lewicę, a skądinąd faktycznie ohydnym ''orientalizmem'', dla którego Wschód - w tym również Europy! - jest synonimem barbarii, ''turańskiej dziczy'', niewolnictwa, despotii i w ogóle wszystkiego co najgorsze. Czyni go to paraintelektualnym ''kompradorem'', rodzajem kapo utwierdzającego bezpośrednio władzę swych panów nad rzeszami miejscowych niewolników - czyż trzeba lepszego dowodu na to, że socjalizm, podobnie zresztą jak liberalizm, jest wrogim nam Polakom przeszczepem ideologicznym, narzędziem upokarzającego poddaństwa obcym wpływom, perfidnym w dodatku, bo wmawiającym jarzmo jako ''wyzwolenie''? Co do bredni o szlacheckiej Rzeczpospolitej jako rzekomo jednym wielkim ''obozie koncentracyjnym'' dla chłopów rzec jedynie można, iż byłby to pierwszy w dziejach Gułag, lub Oświęcim do którego ludzie ochoczo sami zdążali, a nie szukali zeń ucieczki. Szkoda strzępić ozora na kłamstwa komunistów i peezelowców, przesądy niestety do dziś utrzymujące się w powszechnej świadomości, bowiem nikt nie czyta fachowych prac rozprawiających się z nimi merytorycznie badaczy takich jak Piotr Guzowski, poza jedynie specjalistami i pasjonatami historii jak niżej podpisany. Nikt więc poza tym wąskim kręgiem nie zna jego nazwiska, podobnie jak i przywoływanych już tutaj Grali, Anusika, Litwina czy Uruszczaka oraz ich dorobku - a po co, lepiej klepać bezmyślnie farmazony po ignoranckich tumanach jak Tokarczukowa czy głupi Jaś Sowa, skończony miastowy dureń. Owszem, nikt nie mówi, że było sielankowo, zdarzali się psychopaci pokroju Marcina Mikołaja Radziwiłła, który założył sobie harem z porywanych przez się, i przy tym często mocno nieletnich nawet jak na ówczesne standardy wiekowe chłopek, zmuszał je do aborcji owoców gwałtu jaki na nich czynił, po czym preparował płody. Do tego cierpiał na okultystyczny zajob, otaczał kabalistami i sam uznał w końcu za Żyda - tego już było dość utytułowanej rodzinie, podobnie jak i jego dzikich i bezprawnych zajazdów na sąsiednie folwarki skąd brał seksualne niewolnice, więc ubezwłasnowolniła go siłą wtrącając do aresztu domowego, co było i tak surową sankcją na owe czasy w porównaniu z równie krwawymi ekscesami zachodnich arystokratów, o moskiewskiej despotii już nie wspominając, jakie zwykle nie doczekały się żadnej kary. Nie można jednak uogólniać przypadku pojeba i pedofila w stosunku do całej grupy społecznej, tak jak i nie każdy przedsiębiorca w Polsce jest nieudacznym Januszem byznesu pokroju Tołajno, ''człowieka sukcesu'' co dorobił się firmy zatrudniającej ''aż'' kilku pracowników, oczywiście na śmieciówkach a jakże, wyjebanego z poprzedniego interesu przez współwłaścicieli, bo ich okradał znęcając się przy tym nad podwładnymi jak typowy przegryw. Jako potomek pańszczyźnianych nie będę przecież piał peanów na cześć
dybów, aczkolwiek i tu należy zachować proporcje, bowiem na owe czasy
była to ''humanitarna'' kara zastępująca dość powszechnie wtedy
wymierzane ćwiartowanie żywcem, łamanie kołem etc. wywodzące się z prawa niemieckiego - już Szymon Starowolski celnie szydził, iż charakteryzuje się ono germańskim systemowym, a bezmyślnym okrucieństwem, tak że ''wpierw cię powieszą, a dopiero później zastanawiają się za co'':). Natomiast rodzime znając niniejsze dzikie metody wymierzania sprawiedliwości cechowało się jednak naciskiem na kary cielesne i finansowe, zaś sędzia był tu raczej arbitrem polubownie rozsądzającym spory sąsiedzkie na mocy niepisanego autorytetu jaki posiadał w swojej wspólnocie, niż surowym i bezlitosnym czynownikiem jak to miało miejsce później w pruskiej lub ruskiej despotii.
Ciekawie pisze na ten temat zmarły niedawno historyk prawa Stanisław Grodziski, który przebadał zachowane akta sądów wiejskich z czasów Rzeczpospolitej szlacheckiej, dochodząc do zdumiewających wniosków z punktu widzenia ignoranta, czyli przeciętnego Polaka niestety, a szczególnie ''postępowego inteligenta'' za przeproszeniem, co do rzekomej ''chłopskiej niewoli'' jaka miała panować za I RP. W niczym nie deprecjonuje ich fakt, że autor był esbeckim kapusiem, jak i nazistowskie uwikłanie Carla Schmitta nie przekreśla dorobku tego znakomitego jurysty, na który powołują się nawet lewicowi intelektualiści pokroju Chantal Mouffe, a prace jak ''Teoria partyzanta'' wydaje ''Kretynyka Polityczna'' - cóż, powtórzę: nie trzeba być masonem, aby słuchać Mozarta, to iż ktoś był świnią polityczną i w codziennym obcowaniu nie przeczy, że może być znakomity w swoim fachu. A więc jak pisze w recenzji jego pracy badacz Andrzej Wyczański:
''Dla przeciętnego historyka, przyzwyczajonego do obrazu gnębionego chłopa i rujnującej go pańszczyzny, obserwacje,
jakie autor wyprowadził z wiejskich ksiąg sądowych, mogą stanowić
zaskoczenie. Wprawdzie wiejskie księgi sądowe zachowały się głównie z
Małopolski, ale są dostatecznie liczne i Stanisław Grodziski zna je zbyt
dobrze, by jego obraz i wnioski mogły być łatwo zakwestionowane. Po
pierwsze księgi wiejskie z ich kompetencjami procesowymi i notarialnymi
prezentują się nie jako sądy pańskie, pilnujące głównie interesów dworu,
ale jako wyraz samorządu wiejskiego. Rzadko widać ingerencję pańską w ich działania,
a pracowały one przede wszystkim na podstawie wiejskiego prawa
zwyczajowego. Według autora sąd nie był wprawdzie profesjonalny, ale
działał racjonalnie, znał dobrze środowisko i dbał o jego dobro i
interesy. Autorytet gromady, która stanowiła zaplecze dla tego sądu,
prowadził do podporządkowania się stron jego decyzjom, czyli do
efektywności jego działania, wreszcie do humanitarnego podejścia do
winnego, od którego wymagano poprawy, a nie dokonywano odwetu. Bliższa analiza ksiąg wiejskich, w tym przypadku od strony zapisów notarialnych, pozwoliła autorowi na odnotowanie
jeszcze jednego, zaskakującego zjawiska. Otóż historycy powszechnie
przyjmują, że właściciel dóbr był jedynym niepodzielnym właścicielem
gruntów, a chłop tylko czasowym, warunkowym użytkownikiem swej działki.
Zapisy w księgach pozwalają na stwierdzenie, że chłop
posiadał dziedziczne uprawnienia do gruntu, na którym gospodarował, że
mógł go przekazać w spadku, dawać krewnym, sprzedawać, obciążać długiem
itp. Według prawa zwyczajowego chłop czuł się właścicielem swego
gospodarstwa i ingerencja dworu w tym zakresie była praktycznie
ograniczona tak interesem pana (obawa
zbiegostwa), jak i stanowiskiem gromady wiejskiej, uznającej
dziedziczne prawo chłopa do uprawianej przez niego ziemi.''
Pastwię się nad patologią, bowiem nie jest to niestety bynajmniej przypadłość jedynie lewicy, aczkolwiek dzierży ona jeśli o to idzie palmę głupoty niewątpliwie - np. wujek ''Szarpanki z życiem'' z tubowego kanału dla inceli pojechał w czasie kwarantannowej posuchy w tym [bez]guście. Najwidoczniej znudziło mu się już ciśnięcie chamowatym i psychopatycznym karynom, co i owszem należy się, sęk w tym, iż gość bezzasadnie rozciąga swe niewesołe obserwacje na ogół kobiet, a konkretnie zwłaszcza naszych rodaczek, przez co przyciąga beznadziejnych stulejarzy wyżywających się w komentarzach bredząc nikczemnie o rzekomych ''p0lkach'' pisanych jak widać z małej litery i przez ''zero''. Cóż, typowa samonienawidząca się tłuszcza zakompleksionych ''polaczków'', białych ''czarnuchów'', ale nie o tym mowa - facet jak wspomniałem zmienił nieco tematykę na moment, i zaczął cisnąć starym ludziom, że łażą po sklepach poza wyznaczonymi dla nich specjalnie godzinami otwarcia, co i faktycznie ma prawo irytować, nie ukrywam iż miałem nie raz podobnie w czasie pandemii, czy tam ''plandemii'' jak kto woli. Podkurwił mnie jednak pierdoleniem o jakowychś ''boomersach'' i ''zoomersach'' w obecnej Polsce, powołując się jeszcze przy tym na jakiegoś pedała, że to nieodpowiedzialne pokolenie ''baby boomers'' obciążyło długami swe dzieci i wnuków z ''pokolenia Z'' obecnej młodzieży, pozbawiając ją w ten sposób perspektyw itd. Takowe kategorie faktycznie mogą pasować do opisu tego co wyczyniało się na szeroko pojętym Zachodzie w okresie kontrkultury i później, a i to od biedy jedynie bowiem i tam nie było znowu tak różowo, nie wszyscy wówczas puszczali bańki mydlane, łykali kwasy i ruchali się z kim popadnie - czytałem kiedyś wywiad z gitarzystą R.E.M., który był wtedy amerykańskim prolem, stąd wspominał, że ''lato miłości'' przeżył zapierdalając w kieracie przez większość tygodnia, a za całą rozrywkę służyła mu oraz jego kolegom z pracy skrzynka ichnich jaboli jakimi uchlewali się łyk-end, dosłownie, by z nastaniem poniedziałku wrócić do roboty na trzymającym ich jeszcze ciężkim kacu, takie proletariackie rozrywki. Niemniej rzeczywiście spora część pokolenia ''baby boomers'' dobrze się bawiła, straceńczo nie raz, korzystając z ówczesnego dobrobytu i prosperity Okcydentu, tyle że gdy po tamtej stronie ''żelaznej kurtyny'' panował niepodzielnie w pewnych przynajmniej kręgach społecznych ''sex, drugs&r'n'roll'', u nas w sowieckich de facto demoludach była za to co najwyżej ''wóda, dupa i harmonia'', a poza tym ciężki zapierdol i kombinowanie jak tu związać koniec z końcem do pierwszego. Kogo więc tumanie jeden z drugim nazywasz polskimi ''boomersami'' - dziadków i babcie wypruwających sobie nieraz żyły w PRL-owskiej gównorobocie, ciułających liche oszczędności na ''książeczkach mieszkaniowych'', które i tak ukradła im ''ludowa'' władza, a resztę zeżarła inflacja, wegetujących teraz na bieda-emeryturach i rentach?! Owszem, nie tyczy to zazwyczaj dobrze uposażonych byłych ubeków jak i solidaruchów, przeważnie byłych agentów tychże uboli jak ''Bolo'', ale ilu takich jest nad Wisłą, i robią oni zakupy w bieda-marketach?
Powyższe stanowi objaw głębokiej choroby polskiego ducha nie waham się rzec, być może jako efekt wojennej traumy, którą jak wiadomo dziedziczy się, a polegającej na potwornym wręcz zakompleksieniu i niewolniczym uleganiu obcym wpływom. Rozpatrywana z tej perspektywy polskość faktycznie może jawić się jako ''nienormalność'', tyle że to jedynie patologiczne skrzywienie optyki wskutek oglądu naszych spraw w krzywym zwierciadle - większość nieszczęść Polaków [ i Polek ] bierze się z patrzenia na siebie cudzymi oczami i przykładania obcych nam zupełnie miar. Nie idzie w kontrze zaznaczam, aby kreślić sielankowe wizje przeszłości, bo skoro niby było tak wspaniale czemu w takim razie skończyło się chujowo katastrofą państwowości, i narodową niewolą z której skutkami borykamy się do dziś, a jedynie zaprzestać należy wreszcie tego niewolniczego pierdolenia, aby tutaj ''było jak na Zachodzie'' czy gdziekolwiek indziej. Polacy jako naród Europy Wschodniej, orientalnej więc poniekąd, posiadają swoją specyfikę odmienną tak od Zachodu jak i Azji, podobnie zresztą jak Węgrzy czy Rumuni dajmy na to [ pisałem o tym w poświęconym im poście ], pora więc fakt ten uświadomić sobie zdobywając tym samym mentalną przynajmniej niepodległość. Stwierdzenie powyższego nie czyni mnie bynajmniej wrogiem Okcydentu, ani też zwolennikiem kacapskiej despotii, akurat Moskwa jest germano-mongolskim tworem, czy raczej ściśle mówiąc chińskim, bowiem takowi urzędnicy w służbie chana byli kreatorami wielu jej instytucji. Rosja w swej istocie stanowi przedziwną imperio-kolonię na równi Zachodu jak i Azji, jednak dostrzeżenie tego pierwszego komponentu obecnego choćby w murach Kremla wybudowanych przez włoskich ''wolnych mularzy'', stanowi nieodmiennie problem dla naszych okcydentalistów. Zgadzam się z Markiem Cichockim, iż Polacy są zromanizowanymi Słowianami i nikim innym nie będą, cywilizacyjnie związani przez to z łacińskim Południem, z pochodzenia zaś Wschodem zapewne, gdzieś z dorzecza Dniepru, a niektórzy badacze jak Andrzej Piskozub twierdzą nawet, że uralskiej Kamy. W każdym razie nie przeszkadzałoby mi, gdyby prawdziwą okazała się teza, iż nasi dalecy przodkowie przybyli tu wskutek ekspansji Hunów, którzy rozgromili leżące na obecnych ziemiach polskich królestwo gocko-sarmackie, a może wręcz wraz z protoplastami Attyli. Jeszcze większą radochę zaś budzi we mnie świadomość, że te słowiańskie ''dzikusy'' przyjęły religię a przez to i cywilizację z Rzymu, nie bez oporu wprawdzie brutalnie tłumionego przez Chrobrego co w końcu wywołało pogańską reakcję, niemniej - choćby ze względu na ból dupska jaki tenże ''turanołaciński'' mariaż wywołuje u wyznawców Konecznego:).
Jak tam było tak było, jedno jest pewne: nasza natura, podobnie jak i innych narodów tej części Europy, nie mieści się ani w stricte azjatyckich, ale też i okcydentalnych formach, i to iż rodzima patointeligencja roszcząca sobie pretensje do przywództwa nie zdobyła się na stworzenie własnej, ograniczając w zdecydowanej większości do biernego kopiowania cudzych wzorców napływających zwykle z Zachodu, ochoczo kibicując narzucaniu ich nam z wściekłym fanatyzmem, dowodzi jej całkowitego bankructwa ideowego przesądzając o jej losie. Mówiąc wprost ta banda pasożytów niezdatnych nawet do pracy przy frytkownicy, i co gorsza szkodników najpodlejszego gatunku powinna wyzdychać czego jej rzecz jasna serdecznie życzę, a co i tak wedle wszelkich znaków niechybnie nastąpi. Nadzieję paradoksalnie pokładam w procesach antykulturowych jak rzekłby Karoń, które obok wielu negatywnych konsekwencji o jakich będzie jeszcze mowa, niosą przynajmniej taki pozytywny skutek, iż czynią zbędnymi uczelnie i teatry opanowane dziś przez prawdziwą dzicz z doktoratami, lewacki motłoch gorszy od kanibali z nigeryjskich gangów, lub islamistycznych bojówek, bo ryjący jako zdeklarowani niszczyciele Logosu u podstaw naszej cywilizacji, czy raczej tego co z niej wskutek ich kreciej roboty pozostało. Doprawdy byle Czukcza pojony kumysem ma więcej RiGCzu niż takie spierdoliny jak Hartman, Środzina czy inszy genderowy pomiot, być może więc wcale tak dystopijnymi nie są wizje przyszłości rodem z performansów nie pomnę już którego to polskawego artychy, o nomadach pomykających na wierzchowcach między blokami po zrujnowanych osiedlach naszych miast - jeśli tylko wzięliby na powróz wspomniane kanalie, lub jeszcze lepiej z właściwą sobie brutalnością, ale i zdecydowaniem jakiego brak tak bardzo jest obecnie nad Wisłą odczuwalny, zlikwidowaliby ich ''ślad węglowy'' zamieniając je w ''nekropersony'', ludzki kompost użyźniający swym ścierwem glebę, byłoby to nie tylko dobre i pożyteczne dla planety, ale wręcz cnotliwe. Idą takie czasy, wszystko zdaje się na to wskazywać, gdy z jednej
owszem postępować będzie odklejenie od realiów coraz bardziej wirtualnej
ekonomii, ale zarazem najprawdopodobniej w cenie i to na wagę złota
dosłownie staną się podstawowe dobra jak dostęp do wody, ziemia i żywność, o
zdrowiu biologicznym już nie mówiąc, a te dwa sprzeczne z pozoru trendy
spotykają się w handlu powietrzem przynoszącym dziś największe zyski.
Czy to dobrze czy źle to osobny temat, w każdym razie nie ulega dla mnie
wątpliwości, że przyszło nam żyć w epoce jakowegoś ''biokapitalizmu'' [
niektórzy nazywają to wprost ''kapitalizmem somatycznym'' ] - tacy jak
Czaskosky i jego globalistyczni mocodawcy wyciągają z tego jak widać po
ich działaniach i deklaracjach wniosek o konieczności zbudowania
planetarnego ''zielonego ładu'', z nimi jako rzecz jasna tegoż
przywódcami z czym wcale się nie kryją podkreślam jeszcze raz. Co do
mnie jednak sądzę iż przeliczą się, bowiem ''archeofuturystyczny'' duch
neobarbarzyństwa jakie temu procesowi towarzyszy, obok wielu negatywów
niesie chociaż ten oto pozytywny w mojej ocenie skutek, że pozwala na
odradzanie się przeżytych już wydawałoby się całkiem form i instytucji
jak państwo narodowe właśnie, choćby w postaci jego pierwocin jako
plemiennej hordy, dobre i to:). Teza zaś o rzekomo ''podzielonym narodzie'' jest z gruntu fałszywa, gdyż nie
ma obecnie żadnych ''dwóch narodów'', bowiem część Polaków, a wygląda
nawet, że ich większość jest nimi jedynie z nazwy, uważając się
za ''Europejczyków'' [ jakby jedno wykluczało drugie, ale najwidoczniej w
ich opinii owszem tak ] lub wręcz ''obywateli świata'' i
''kosmopolitów'', albo zwyczajnie ma na to wyj... za przeproszeniem,
byle pełna micha była to dadzą tyłka każdemu kto lepiej zapłaci, więc to
nie ja wykluczam ich arbitralnie ze wspólnoty narodowej, lecz oni sami
to czynią. Dlatego Polska powinna być tylko dla Polaków, bo niby dla
kogo innego - ziemniaków? Cała reszta zaś winna stulić mordy, skoro sama
gdzieś ma los tego kraju, więc tym samym pozbawiła się prawa do
zabierania głosu w jego sprawie, ot co.
Tyle na dziś - w następnym wpisie postaram zająć się głębszym nieco namysłem nad fenomenem wykreowania takiej nicości jak Dżordżu na ''antysystemowego'' męczennika, i co to mówi o niewesołym oględnie zowiąc stanie Okcydentu, którego jesteśmy daleką eurazjatycką de facto peryferią [ na szczęście! ]. Wprawdzie Martin Looter King także był kurwiarzem i złodziejem, ale przy tym miał gadane przynajmniej i dobrze ściemniał, tak iż do dziś wielu ma problem z przyznaniem prawdy o tym komuszym bydlaku, tu zaś już nawet nikt nie udaje specjalnie, że z Floyda był menel i skończona kanalia, a wręcz poczytuje mu się to za powód do chwały!
Subskrybuj:
Posty (Atom)