Moskowici w przysłowiowej dupie mają rzekome ''pobratymstwo'' ze Słowianami. Bowiem przedkładają nań jako udawani Waregowie sojusze lub zaciekłą rywalizację z innymi Germanami, raz Anglosasami to znowuż Niemcami. Niestety działa to również w drugą stronę, dlatego jak by to wyzywająco nie zabrzmiało nad Wisłą, obecnie Polska jest beneficjentem rozpadu Zachodu. Na szczęście dla nas oraz innych krajów Europy Wschodniej Niemcy i Rosja, która przez wieki pełniła rolę faktycznej rubieży Okcydentu w Azji, nie chcą już grać na warunkach dyktowanych przez Anglosasów. Nigdzie lepiej tego nie widać jak na Ukrainie - mentalna kacapia powtarzająca bezmyślnie rosyjskie brednie o Putinie jakoby sprowokowanym przez NATO zapomina, że ledwie dekadę-dwie temu rzeczy wyglądały zgoła inaczej. Bowiem kraje Paktu z USA na czele stały wtedy de facto po stronie Moskwy, przeciw żywotnym interesom władz w Kijowie - przypomnę, że to administracja Clintona a konkretnie ówczesny wiceprezydent Al Gore, wymusił obcesowo na Ukraińcach wyrzeczenie się pozostałej im w spadku po ZSRR broni atomowej. Za prozachodniego ''banderowca'' Juszczenki zaś Ukraina pozbyła się swych zapasów min przeciwpiechotnych, których brak jest teraz dotkliwie odczuwalny przez jej armię zmagającą się w nierównym boju z rosyjskim agresorem. Jeszcze przed kacapską inwazją w lutym zeszłego roku, na froncie w Donbasie notowano trzecią na świecie po Syrii i Afganistanie liczbę ofiar tychże min. Portal Defence24 cytował wtedy wypowiedź ukraińskiego wojskowego, który rozżalony zwracał trzeźwo uwagę, że przez brak owej broni szanse Ukraińców w starciu z kacapskimi ''separami'' są mocno nierówne. Bowiem ''gdyby była możliwość wykorzystywania min przeciwpiechotnych, mielibyśmy
mniejsze straty. Otoczylibyśmy nimi nasze pozycje i separatyści nie
mogliby do nas podejść”. A tak ''w moim oddziale już ponad 10 osób zostało rannych po tym jak nastąpiły na miny. Młode chłopaki potraciły nogi. Będą kalekami do końca życia''. Przywoływany w tymże artykule polski specjalista wojskowy potwierdzał zaś, iż ''miny służą do ograniczenia możliwości
manewrowych wroga. Są szczególnie przydatne w walce pozycyjnej, w jaką
przekształciła się wojna na Donbasie”, gdyż ''zmuszają przeciwnika żeby podszedł do pozycji żołnierzy z wybranego
kierunku lub znacznie wolniej poruszał się rozminowując teren przed
sobą. Dlatego miny wraz z zasiekami stanowią istotny element umocnień wojskowych”. Rzygać się więc chce czytając dziś apel jakiejś pasożytniczej organizacji antyrządowej o zakaz tejże broni w Polsce, bowiem dla owych lalusiów ''miny są dziś bronią prymitywną, o podważalnej użyteczności wojskowej w obecnej dobie taktyki wojskowej, a co najważniejsze: są bronią niehumanitarną, a więc nielegalną w świetle międzynarodowego prawa humanitarnego i w cywilizowanym świecie nie mają racji bytu''. Prawoczłowieczych skurwysynów, ''humanitarystów'' jacy to gówno spłodzili posłałbym do rozminowywania pól w Donbasie, pod Chersoniem i gdziekolwiek toczą się walki na Ukrainie. Należałoby popędzić ich na nie za to pod karabinem, tak aby rozrywani żywcem owymi ładunkami poczuli sami, jaki to los zgotowali swym fanatyzmem ideologicznym tysiącom ofiar tychże min podłożonych przez Rosjan. Prawdziwie humanitarnym byłoby zastosowanie takowej broni wobec agresora, pozbawionego jak widać wszelkich skrupułów pod tym względem, gdyż wydatnie ograniczyłoby liczbę okrutnie okaleczonych i zabitych po stronie Ukraińców, nie tylko wojskowych ale i nade wszystko ludności cywilnej. Nawet jeśli zaś potwierdziłyby się [dez]informacje promoskiewskich ''separów'' i samych Rosjan o użyciu jakoby przez wojska ukraińskie tychże min, owa gówniana ''humanitarystyczna'' konwencja zmuszałaby je do niepotrzebnego krępowania się w równorzędnym i przeto adekwatnym potraktowaniu nimi bestialskiego, nie szanującego żadnych zasad przeciwnika. Tak się niestety kończy bycie bardziej prozachodnim od samego Zachodu, który własny ''prawoczłowieczyzm'' ma tak naprawdę głęboko w dupie. Bowiem ''traktatu ottawskiego'' o zakazie min przeciwpiechotnych nie podpisały nie tylko Rosja i Chiny, ale też Stany Zjednoczone czy taki bastion ''syfilizacji judeołacińskiej'' na Bliskim Wschodzie, co zdominowany przez posowieckich Żydów IZSRRael. Nie mówiąc już, że to Zachód z USA na czele wspierał Rosję w masowym mordowaniu przez nią Czeczeńców, a to w imię osławionej walki z ''islamskim terroryzmem''. Mimo, iż owa zdrada ''prawoczłowieczego'' Okcydentu i osamotnienie w walce, dopiero popchnęły wielu czeczeńskich bojowników w łapy muzułmańskich ekstremistów spod sztandaru Al-Kaidy a później ISIS. Wcześniej bowiem ruch niepodległościowy w Czeczenii, podobnie zresztą jak u innych ludów północnego Kaukazu, miał raczej skłonność do tradycyjnie zakorzenionych tam bractw sufickich, mocno nieortodoksyjnych na gruncie islamu. Tymczasem bushowski synalek obściskiwał w owym czasie Putina hodując żmiję jak dziś widać, kontynuując wątpliwe dzieło tatuśka obsobaczającego z kolei Ukraińców za ich dążenia niepodległościowe, bowiem obsrany był wizją rozpadu Sowdepii. Nie ma co słuchać przy tym kacapskiej propagandy o jakoby prokurowanych jedynie przez Zachód ''kolorowych'' rewolucjach. Bowiem w ''pomarańczowej'' na Ukrainie brały udział takie moskiewskie kreatury jak choćby Jewhen Czerwonenko - żydowski sponsor ''banderowca'' Juszczenki, zaprzeczający publicznie udziałowi Rosji w donbaskiej wojnie. O roli w ''demokratycznych przemianach'' na Ukrainie Kwaśniewskiego-Stoltzmana nawet więc nie chce mi się już gadać... Ba, jako ''proeuropejski reformator'' zaczynał polityczną karierę Wiktor Medwedczuk, dziś pacynka Putina i czołowy zdrajca narodowy Ukrainy. Skądinąd kontynuuje jedynie rodzinną tradycję, gdyż jego ojciec był z kolei hitlerowskim kolaborantem zaganiającym jako funkcjonariusz Arbeitsamtu tysiące ukraińskich, słowiańskich niewolników do pracy przymusowej w III Rzeszy. A sam Medwedczuk z ''hakiem'' w życiorysie jako syn ''wroga ludu'', został całkowicie dyspozycyjnym wobec władzy radzieckiej współpracownikiem KGB, oraz jej następców co widać. Innym przejawem bezmyślnego naśladownictwa Zachodu była narzucona przez UE ''deforma'' ukraińskiego sądownictwa. Sankcjonująca w imię zachowania jego rzekomej ''apolitycznej niezależności'' samowolę i korupcję swołoczy udrapowanej w togi [ zupełnie jak to ma miejsce w Polsce ]. Jednym słowem fakty mówią za siebie, bez względu na ich bluźnierczą dziś wymowę: NATO wydatnie ograniczyło potencjał militarny Ukrainy, przyczyniając się w ten sposób, a nie swą rzekomą ''ekspansją'' do rosyjskiej agresji na ów kraj.
Warto o tym pamiętać, gdy teraz potępia się głośno Arestowycza za jego niegdysiejsze kumanie z Duginem. Tymczasem fałszywy ''eurazjatyzm'' ostatniego, jawił się wtedy jako ideowy przeciwnik śmiertelnie groźnego dla takich krajów jak Ukraina ''atlantyzmu'' moskiewskich elit, wciągającego je w zachodnioeuropejskie i amerykańskie struktury ''rozszerzonego Zachodu'', o jakim roił stary Brzeziński. Niestety jak się przekonamy w toku dalszego wywodu, nie była to jak sądziłem jedynie czcza mrzonka zdemenciałego dziada, a w przypadku powstania takowego geopolitycznego lądolodu, globalistycznego Thule rozciągającego się ''od Vancouver po Władywostok'', pomniejsze kraje jak Polska czy Ukraina zostałyby przezeń całkiem zmiażdżone. Dlatego powtarzam szczęśliwym zbiegiem okoliczności dla nas jest, że Niemcy jak i Rosja nie chcą już grać na warunkach dyktowanych przez Anglosasów, bowiem ci nie mając innego wyjścia zmuszeni są inwestować w pomniejszych graczy z Europy Wschodniej i Azji. Tym bardziej, iż sami ulegają gwałtownej ''deokcydentalizacji'' - USA wskutek masowego napływu latynoskich migrantów stają się paradoksalnie dopiero teraz amerykańskie na skalę, jakimi nie były dotąd w swych dziejach. Z kolei najświeższe dane demograficzne z Wysp Brytyjskich jednoznacznie wskazują, że w dwóch największych metropoliach kraju biali ludzie są już mniejszością, zmajoryzowani nade wszystko przez Azjatów, w mniejszym stopniu zaś czarnych Afrykanów. Rzecz jasna powstałe z tego tytułu histerie o rzekomym ''końcu białej rasy'' są nadto przesadzone, nadal stanowi ona znaczącą większość wyspiarskiej ludności i wedle wszelkich prognoz tak pozostanie przynajmniej w ciągu najbliższych dekad. Wszakże istotny udział w niej mają migranci z Europy Wschodniej, w tym Polski ma się rozumieć, a też nie wiadomo jak klasyfikować takich Albańczyków, których jest tam od groma a są przeważnie europejskimi ''poturczeńcami''. Tak czy owak tłumaczy to czemuż Hindus ostał się brytyjskim premierem, Pakol jest burmistrzem stolicy, zaś Murzyn w efemerycznym rządzie Liz Truss forsował neoliberalne reformy ekonomiczne, na szczęście bez skutku. Nade wszystko jednak wyjaśnia, dlaczego status pośrednika między Ameryką Północną a Eurazją stanowi dziś kwestię być lub nie dla ''perfidnego Albionu''. Dopiero w tym świetle nabiera znaczenia Brexit, który dał swobodę Londynowi w ominięciu blokady kontynentalnej na wejściu do Eurazji, czynionej przez Francję a nade wszystko Niemcy. Wymownym tegoż wyrazem były trasy lotów brytyjskich samolotów wojskowych, zataczające szerokie łuki obok terytorium Szkopów, przywożąc broń na Ukrainę tuż przed rosyjską inwazją. Bowiem dla Angoli Kijów stanowi prawdziwą bramę ku Eurazji, a droga doń siłą rzeczy wiedzie przez Skandynawię i Polskę - oraz Turcję z którą Londyn również łączą bliskie stosunki. Dość rzecz, iż to Brytyjczycy walnie przyczynili się do sukcesu Bayraktarów dostarczając kluczowe komponenty technologiczne do ich produkcji. Łamiąc przy tym amerykańskie obostrzenia nałożone na reżim Erdogana po wymierzonym weń nieudanym zamachu stanu, sprokurowanym jakoby przez CIA. Tymczasem Albion z właściwą sobie perfidią jako bodaj jedyny kraj Zachodu nie poparł spiskowców, zaś jego wojskowi pomogli tureckim władzom w odbudowie armii i wyszkoleniu lojalnych wobec nich kadr dowódczych. Nie dziwi stąd, iż bierze ona udział we wspólnych manewrach z brytyjskimi lotnikami, a oba kraje łączą ścisłe i owocne relacje współpracy w dziedzinie technologii militarnych co i zwykłej wymiany ekonomicznej, której zasięg rośnie nawet mimo cowidowego zastoju. Dowodem zadziwiającej z pozoru, na tle ogólnej niestabilności politycznej na Wyspach, trwałości wojskowego zaangażowania Londynu na Ukrainie i w Turcji, jest Ben Wallace - ''wieczny'' minister obrony w kalejdoskopowo następujących po sobie rządach Johnsona, Truss i obecnym Sunaka. Utrzymuje on regularne kontakty ze swym tureckim odpowiednikiem i zapewne to jego antyrosyjskiej stanowczości zawdzięczać należy presję, jaką rząd brytyjski wywarł ostatnio na Niemcach,
opierających się dziko przekazaniu Ukraińcom niezbędnej im broni. Rękę
Londynu znać też w dostarczaniu Kijowowi Bayraktarów za pośrednictwem
Polski, ze względu na wspomnianą kluczową rolę Angoli w produkcji tychże
dronów bojowych. Wszystko to świadczy o
głębokim zamyśle strategicznym brytyjskich elit władzy, niezależnie
podkreślmy od trawiących je poza tym głębokich sporów na tle
ideologicznym, co do ''pivotu'' ich kraju na Eurazję. Sprzyja mu zaś
panturańska integracja państw Azji środkowej, dokonywana przez Turcję
jako konieczna przeciwwaga wobec rosnących w regionie wpływów Chin,
kosztem gwałtownie słabnącej jak wszystkie białe kraje Rosji. Dlatego
wojuje z nią na Ukrainie batalion ''Turan'' za którym ewidentnie stoją
tureckie służby, oraz krymscy Tatarzy jak modlący się w bachmuckim meczecie podczas walk o miasto Sajid Ismagiłow, były mufti kraju dziś czynnie stający w jego obronie na froncie. Wprawdzie tatarska autonomia na Krymie stwarza potencjalny drugi Donbas tym razem z Turcją w tle, nie sądzę wszakże by jej władze poszły na to legitymizując zagrażający im separatyzm Kurdów, podsycany jeszcze przez sowiecką Rosję. Mediacja Londynu koordynującego współpracę zbrojną i ekonomiczną Kijowa z Ankarą zapewne temu zaradzi, Brytyjczycy bowiem podchodzą ze zdrowym cynizmem do trąbionego przez Amerykanów ''prawoczłowieczyzmu'', stąd wolą działać dyskretniej skupiając się na korumpowaniu obcych rządów. Nie tylko zresztą pieniędzmi, ale i tradycyjnie prestiżowym wciąż dla wielu ich przedstawicieli członkostwem w ''sekretnych'' lożach i okultystycznych sektach, oraz przejmując bez rozgłosu kluczową infrastrukturę obsadziwszy ją ''zaufanymi'' ludźmi. Wyczuwa
to nieomylnie Kurwin i stąd tak histeryzuje ostatnio z powodu
Anglosasów chcących rzekomo ''podpalić świat'', wywołując jakoby kosztem
Polski i Ukrainy ''III wojnę światową'', gdyż jako starą moskiewską
kurwę piecze go od tego dupsko. Swoje również do owej paniki dokłada
oczywiście red. Warzecha, dla którego rosyjski ''telegram'' stanowi
''względnie wolne medium'' na tle wrażych Pejs-zbuków i ''ćwierkaczy''. Oczywiście przez Turcję idzie też główny szmugiel towarów i technologii do Rosji, ale oznacza to jedynie, że Erdogan trzyma Putina za... twarz oględnie zowiąc, więc kuratela ''perfidnego Albionu'' procederowi nie przeczy.
Z Amerykanami natomiast sprawy mają się zgoła inaczej nieco, gdyż nawet pomiędzy USA i Wlk. Brytanią zachodzi jak widać istotny podział co do pełnionych ról i metod działania. Acz i tu znać pewną cichą współpracę między Waszyngtonem i Ankarą, mimo oficjalnie chłodnych stosunków oraz napięć na tle oporu Turcji przeciw członkostwu Szwecji w NATO. W czym zresztą Erdogan ma sporo racji, ze względu na pomoc jaką lewackie do niedawna władze w Sztokholmie udzielały pokrewnym im ideologicznie kurdyjskim separatystom. Niemniej Stany Zjednoczone gdy trzeba potrafią pragmatycznie współdziałać z Turcją w zbrojnym wsparciu Ukrainy, czego dowodem przekazanie tej ostatniej przez Ankarę pocisków kasetowych amerykańsko-tureckiej produkcji, z zapasów zgromadzonych jeszcze w trakcie ''zimnej wojny''. Mimo to popularna niestety nad Wisłą, grzana przez takich jak Bartosiak fama głosi, jakoby USA nieuchronnie porzucić miały Europę obróciwszy się na Pacyfik. Otóż śmiem twierdzić, że to przysłowiowa gówno prawda i właśnie ze względu na chińskie zagrożenie szczególnie europejska Północ jest dla Jankesów niezwykle ważna, na potwierdzenie zaś przytoczę świadectwo pochodzące z samych antypodów. Konkretnie zaś wpływowej politolog i ekspert ds. Chin rodem z Nowej Zelandii Anne-Marie Brady - skuteczne demaskowanie przez nią rzekomo ''pokojowej'' polityki Pekinu skrywającej jego agresję, oraz korumpowania przezeń miejscowych polityków tak z lewa co i prawa, ściągnęło na ''naukowczynię'' kłopoty. Stała się bowiem obiektem kampanii zastraszania, w ramach której min. włamano się do jej pracowni uniwersyteckiej jak i domu, ale mimo iż australijski wywiad sugerował wyraźnie stojącą za tym inspirację chińskich [post]komunistów, była już na szczęście ''premierzyca'' NZ Jacinda Ardern całkiem to zlekceważyła. W czym zapewne niebagatelną rolę odegrały brane przez nią chińskie donejty, co być może tłumaczyłoby również czemu kraj pod jej nierządem kopiował niemalże wszystkie metody pekińskich genseków w zwalczaniu covida, obłąkanie represyjne a przy tym kompletnie nieskuteczne. Tym bardziej więc budzą zdumienie prawdziwe peany Brady pod adresem ''Dżasindy'', ale ostawmy to by skupić się na temacie naszych rozważań. Otóż nowozelandzka ''politolożka'' często okazuje podczas swych wystąpień oficjalną chińską mapę świata, odstającą wydatnie od jego obrazu do którego przywykliśmy w Europie. Brady słusznie bowiem zwraca uwagę, że za takim nie innym przedstawianiem globu i rozmieszczenia nań kontynentów, kryje się zawsze pewna nieobiektywna polityczna intencja. Oczywiście nie oznacza to, iż rzekomo żyjemy tak naprawdę na płaskiej ziemi lub w jej wnętrzu, bo i ponoć takie są teorie, lecz jedynie świadczy o zmianie postaci rzeczy a nie jej samej, perspektywy z której na nią patrzymy. Konkretnie w chińskiej wizji świata to Eurazja jest w centrum, niczym gigantyczna wyspa na podobieństwo mitycznej Atlantydy, pod nią jawi się cała Antarktyda a jeszcze niżej Ameryka prawdziwie tu Południowa, bo widziana od strony Patagonii. Najistotniejsze jednak, że w oglądzie władz w Pekinie Arktyka stanowi odpowiednik Morza Śródziemnego pomiędzy Eurazją a Ameryką Północną, stąd gdyby ''czerwonym'' Chinom udało się usadowić mocno w okolicach bieguna, korzystając z cesji ubezwłasnowolnionej przez nie Rosji, mogłyby nakurwiać Amerykanów dosłownie po łbie. Nie potrzebny im zaraz do tego zabór terytorium, o którym zdecydowanie zbyt często i bezsensownie się u nas gada. Wystarczyłaby przecież zgoda Moskwy na stałe bazy wojskowe i chińskie okręty podwodne z pociskami nuklearnymi na pokładzie, operujące w rosyjskich wodach arktycznych. Zdaję sobie sprawę, że desant Chińczyków na norweskie fiordy brzmi fantastycznie i absurdalnie, jednak nie śmieszkowałbym zeń, bo wyraz ''niemożliwe'' winien być wypierdolony ze słownika po kacapskiej inwazji na Ukrainę, a właściwie jeszcze pandemicznej ''infodemii'' jaka opanowała glob w trakcie szerzenia się covida. Rzecz jasna może być to rodzaj zmyłki ze strony Pekinu, odpowiednik japońskiego ataku na Aleuty by odciągnąć uwagę Amerykanów podczas bitwy o Midway. Nie wiadomo też, czy Chinole w ogóle dysponują technicznymi możliwościami przeprowadzenia takowej operacji, nawet w przypadku wciąż problematycznej zgody na to Kremla. Przynajmniej oficjalne doniesienia mówią o utrzymującym się nadal przestarzałym stanie okrętów podwodnych, jakimi dysponuje reżim w Pekinie, i to mimo ich intensywnej modernizacji. Zwyczajnie mają być zbyt głośne i przeto łatwe do wykrycia dla Amerykanów, jednak wiele świadczy o tym, że nie lekceważą oni płynącego stąd dla nich niebezpieczeństwa. Dowodem choćby otwarta rywalizacja między USA a Chinami o zasoby Grenlandii, strategiczne dziś surowce w postaci uranu i tzw. metali ziem rzadkich. Podobnie Brytyjczycy, którzy w zeszłym roku posłali lotniskowiec na wody wokół Arktyki, by obadać jak sprawuje się owa jednostka w tak srogich warunkach pogodowych. ''Ktoś'' też przeciął parokrotnie podmorskie kable łączące Wyspy Brytyjskie z Owczymi i Szetlandami, wprawdzie władze w Londynie wydały uspokajający komunikat, zrzucając winę za to na operujące tam kutry rybackie, niemniej natężenie ostatnimi czasy podobnych incydentów nie tylko w północnych rejonach Europy, wskazywałoby jednak na sprawstwo Rosjan [ i być może kogoś jeszcze...]. Wreszcie o tym, że to nie w kij dmuchał świadczą regularne amerykańskie manewry ICEX, mające na celu zintegrowanie działania sił morskich i powietrznych w rejonie Arktyki, przetestowanie nowych rodzajów broni typu podwodne drony, czy też wsparcie militarne udzielane przez USA Norwegii, jako de facto krajowi frontowemu NATO. Dopiero na niniejszym tle oczywistym jawi się źródło szalonego na pierwszy rzut oka konceptu ''globalnej Północy'', owego ''rozszerzonego Zachodu od Vancouver po Władywostok'', o jakim prawił pod koniec życia stary Brzeziński. Stała za tym żywotna obawa Amerykanów przed pchaniem brudnych chińskich paluchów w strategicznie ważny dla Jankesów region arktycznej Hiperborei.
Globalistyczny dziadyga wykombinował więc, zapewne w porozumieniu z KiSSingerem [ do niedawna jeszcze dobrym kumplem Putina ], że najlepszym sposobem zabezpieczenia USA przed takowym scenariuszem będzie odciągnięcie od Pekinu Berlina i Moskwy, skuwając je ze sobą za pomocą owej geopolitycznej czapy lodowej. Kosztem interesów pomniejszych państw Europy wschodniej, z Polską i Ukrainą na czele ma się rozumieć, jakimi w pierwszej kolejności zaspokojono by [u]roszczenia Rosji i Niemiec. Na szczęście dla nas model takowy jest dziś mało prawdopodobny, bowiem trudno powstrzymać teraz śmiech czytając wynurzenia Zbiggy'ego z jego ''Strategicznej wizji'', że dla jej spełnienia wystarczy usunięcie ''nacjonalisty'' Putina i zastąpienie go przez ''liberała'' Miedwiediewa. Tak, tego samego co to obecnie wygraża po pijaku w rosyjskich społecznościówkach Polsce i Bałtom, a nawet już całemu światu nuklearną apokalipsą w przypadku klęski Rosji na Ukrainie. Nie znaczy to wszakże, że możemy spokojnie machnąć ręką na ową bzdurę ''rozszerzonego Zachodu'', łączącego Eurosję z Ameryką w jeden blok polityczny wymierzony de facto w Chiny [ a pośrednio i świat islamu ]. Nadal bowiem pojawiają się niepokojące sygnały, że motyw jest wciąż grany - i tak oto żydowska lesba Masha Gessen, uosabiająca pożądaną przez obecny Zachód LGBTariańską Rosję, pucuje w amerykańskich mediach jako ''narodowego demokratę'' czarnosecińca Nawalnego. Jakby tego było mało, typ odsiadując wyrok w rosyjskim koncłagu napisał korespondencyjny artykuł do ''Washington Post'', na temat reformy ustrojowej kacapii - normalnie ''realizm magiczny''! Znakomicie jednak, że bruździ im Galijew przypominając na swym popularnym profilu TT, jak to ledwie nieco ponad dekadę temu obecny wodzuś rosyjskiej ''opozycji'' porównał muzułmanów do robactwa, co rzecz jasna ściągnęło nań wściekłe posądzenia stronników Nawalnego o ''agenturalność'' na rzecz Tatarstanu. Cóż, nawet gdyby w mojej opinii to komplement, podobnie jak każdego trzeźwo myślącego polskiego patrioty, który pojmuje za Mochnackim, że ''póty Rosja w Europie nie masz Rzeczpospolitej'', suwerennej czy w ogóle. Dlatego wbrew temu czym straszy nas obecna promoskiewska atrapa endecji, największym dziś zagrożeniem dla Polski nie jest powrót sojuszu Niemiec i Ukraińców jak za czasów Dmowskiego, lecz tworząca antyputinowską ''opozycję'' koalicja liberalnych Żydów i rosyjskich faszystów, których jednoczy pospólna odraza do Orientu utożsamianego przez nich z islamem! Stwarzają oni bowiem szansę ponownego wpisania Moskowii w struktury atlantyckiego Zachodu, utrzymania tradycyjnego dla rosyjskiego imperializmu proeuropejskiego kursu, oczywiście po dokonaniu odpowiedniego liftingu ideologicznego reżimu, przemalowując jego mordę w miłe dla współczesnego Okcydentu jarmarcznie kolorowe, ''tęczawe'' barwy. Rosja, gdzie parady LGBT zastępują militarne na Placu Czerwonym, ale nadal wyposażona w broń atomową i znajdująca chętny posłuch dla swych interesów w USA, jest dla nas o wiele groźniejsza niż jak teraz pod władzą Putina z przyklejoną mu ''gębą'' rzekomego ''gejofoba'', oraz skorumpowanych bandytów z jego otoczenia. Acz i on jak przystało na typowo kremlowskiego tyrana, postanowił przyparty do muru dosłownie wyrąbać sobie drogę ku Zachodowi, wbrew propagandowej gadaninie reżimu o prze-orientowaniu kraju, niemożliwej z istoty w jego dotychczasowej formule. Stawką bowiem w grze i pożądanym dla Polski scenariuszem wydarzeń nie jest ewentualny rozpad Moskowii, bo i cóż zeń za korzyść by nam przyszła, skoro wielokrotnie w swych dziejach rozpadała się jedynie po to, by odrodzić jako jeszcze gorsze monstrum? Nie, prawdziwy przełom dla wszystkich nieszczęsnych sąsiednich krain Rosji włącznie z nią samą, może stanowić dopiero jej radykalna deokcydentalizacja i nie duginowska a realna eurazjatyzacja. Konkretnie zaś przeniesienie ośrodków władzy na Powołże, tam gdzie Wschód spotyka się z Zachodem, chrześcijaństwo konfrontuje nie tylko z islamem, ale i buddyzmem a nawet żywymi wciąż w regionie reliktami pogaństwa w postaci kultów Maryjczyków. Wreszcie gdzie kapitał napływający z Niemiec, Francji czy Holandii równoważony byłby przez chińskie i tureckie inwestycje, bardzo już teraz silnie tam obecne. Bowiem w okolicach nadwołżańskich metropolii jak Samara koncentruje się pozostały jeszcze w Rosji przemysł maszynowy, dziś główna ofiara sankcji nałożonych przez Zachód, pozbawiających przeto kraj szans rozwoju utwierdzając jego status kolonii surowcowej, tyle że już nie Europy lecz Azji. Obecnie zaś Moskowia przypomina pokraczną, absurdalnie skrzywioną ku Zachodowi bestię o pysku Moskwy i zakutym łbie Kremla, z osadzonym nań rogiem Petersburga groźnie wycelowanym w Północ. Łapskami wbijając się za to w nadczarnomorski step, rozrywany teraz przez nie szponami wraz z Ukrainą, ale mocnym korpusem zalegającą na Powołżu, z długim syberyjskim ogonem wijącym się aż po kraniec Eurazji. Nie sposób więc zaprzeczyć, iż to nad Wołgą bije serce ekonomii kraju, ona stanowi jego kręgosłup i stąd narzucające się wprost potencjalne centrum nowej rosyjskiej władzy. Tym bardziej, że rejon Uralo-Powołża skupia aż połowę ponadmilionowych metropolii Rosji:
Śmiem więc twierdzić, że moskiewskiej polityce brak stabilności właśnie dlatego, iż jej czerep jest zbytnio wysunięty na Zachód w stosunku do reszty Rosji, dlatego nie może złapać koniecznej dla bezpiecznego trwania równowagi. Na tym zresztą polega grzech założycielski Moskwy: że jest ona prowincjonalną dziurą, której uwidziało się robić za stolicę i ośrodek ''zbierania ziem ruskich''. Podobna w tym Prusom, równie peryferyjnym w stosunku do reszty Niemiec, stąd min. tak dobra komitywa Moskali z Berlinem. Szkopy bowiem mają bliźniaczy problem, ich stolica winna mieścić się na zachodzie kraju w pasie od Nadrenii po Bawarię, gdzie koncentruje się ''wielki niemiecki przemysł'' i gros ludności, a nie w pustoszejącym byłym enerdówku, sztucznie podtrzymywanym polityką władz w Berlinie jako neopruski skansen. Oczywiście można argumentować, że ''juesej'' też nie są wolne od takowej nierównowagi, skoro większość ich mieszkańców gromadzi się między atlantyckim wybrzeżem a dorzeczem Missisipi. Tyle że silne i gęsto zaludnione ośrodki na Zachodnim Wybrzeżu Stanów zapewniają im częściowy przynajmniej balans, a też interwencjonizm państwa amerykańskiego wyczarował na pustynnych zadupiach jak Arizona bazy strategicznego przemysłu zaawansowanych technologii, przyciągające masowo robotników i specjalistyczne kadry. Zresztą rejony na pograniczu z Meksykiem przeżywają właśnie boom migracyjny i gospodarczy, więc mimo wszystko USA są bardziej zrównoważone i zdywersyfikowane niż Rosja, jeśli idzie o rozmieszczenie centrów władzy, gospodarki i kultury. Na szczęście, biorąc pod uwagę zajoby waszyngtońskiej administracji w które co i rusz popada, jak ostatnio ws. polityki zwalczania covida, naśladującej niemalże zamordyzm kontynentalnych Chin. Opór niektórych prowincjonalnych władz np. Florydy wobec regulacji narzucanych przez centrum, wydatnie zmniejszył niszczące skutki kompletnie nieskutecznych, wprowadzających jedynie chaos ''lokdałnów''. Acz inne z kolei, by wymienić tylko Nowy Jork czy Seattle, wykazywały się z kolei nadgorliwością w stosowaniu zamordyzmu wobec miejscowej ludności, stąd decentralizacja i lokalny separatyzm nie stanowią uniwersalnego remedium na opresję nadmiernie scentralizowanego państwa. Wprawdzie ośrodek polityczny USA także położony jest na peryferiach, tyle że wschodnich, ale Waszyngton nie dominuje tak nad resztą kraju co Moskwa, status Białego Domu jest inny niż Kremla. Poza tym Amerykanie ''graniczą'' de facto jedynie z oceanami, bo przy całym szacunku dla Meksyku i Kanady, nigdy nie mogły one równać się z jakimkolwiek europejskim mocarstwem, czy osmańskim imperium lub nawet Złotą Ordą. A jako że nie jestem ekspertem od wszystkiego trudno mi ocenić, na ile europejskie metropolie Moskwy i Petersburga posiadają realną wewnętrzną konkurencję, choć działalność takiego Galijewa wskazywałaby, iż z wolna w interiorze ''głubinki'' poczyna wrzeć. Przy czym nie idzie o tatarski separatyzm, jakiego rzecznikiem miałby jakoby być w opinii kacapskich nacjonałów, lecz stricte rosyjskie elity Powołża, bo to one jako się rzekło ponoszą najdotkliwsze konsekwencje mocarstwowej, prowadzonej ponad stan polityki Moskwy. Tak więc tylko skretyniali nadgorliwcy, jacy w gruncie rzeczy źle życzą a na pewno wróżą swym mocodawcom, mogą radować się wciąż pełnymi skarbcami Kremla. Reżim bowiem dosłownie morduje własny przemysł czerpiąc perwersyjnie zysk ze swego upadku, pogrążania się w bagnie jakim zamienia sam Rosję i stąd nie sposób potępiać Ukraińców, że tak zaciekle bronią się przed perspektywą pociągnięcia wraz z nią na dno [ nawet jeśli przychodzi im dziś płacić za to straszną cenę ]. Cóż, ze względu na naturalne, nie wywołane ręką człowieka zmiany klimatyczne i stąd osuszanie Ziemi, koniecznym staje się utrzymanie rezerwuarów wody w postaci moczarów, dlatego najwidoczniej sanhedryn globalistów z Klausem Schwabem i Billem Gatesem na czele zadecydował, aby dla dobra światowego ekosystemu zamienić Rosję w jedno wielkie cuchnące trzęsawisko, zaludnione przez postczłowiecze mutanty i zombie. Szydzę oczywiście, acz coś jest chyba na rzeczy, gdyż przywoływany tu onegdaj rosyjski wicepremier Biełousow zachwalał możliwości swego kraju w absorpcji szkodliwego ponoć dla planety dwutlenku węgla, a to właśnie przez jego rozległe bagniska i tajgę Syberii, czy niezmierzone połacie subpolarnej tundry etc.
Mówiąc zaś już zupełnie serio: kluczowe obecnie pytanie brzmi, czy w samej Rosji znajdą się siły zdolne do przeprowadzenia zarysowanej wyżej, radykalnej transformacji państwa i narodu? Rzeczywiście eurazjatyckiej, nie dającej się zwieść jej duginowskiej fałszywce czerpiącej chore inspiracje ze stricte zachodnioeuropejskiego, nazistowskiego okultyzmu. Na to bowiem Rosja musiałaby wreszcie zrzucić ze swych barków ciążący jej od wieków garb Moskowii, tradycyjnie zorientowanej na związki z Okcydentem. Najlepszym tegoż wyrazem Kreml - symbol moskiewskiego despotyzmu wzniesiony przez włoskich architektów i budowniczych, sprowadzonych z wczesnorenesansowej Italii przez wielkoruskich tyranów, jawna oznaka ich ambicji odegrania istotnej roli w europejskim koncercie mocarstw. Dziś prozachodni kurs dosłownie zżera Rosję, bowiem Moskwa kanibalizuje pustoszejącą w błyskawicznym tempie prowincję kraju, wysysając zeń ostatnie soki żywotne w postaci zasobów ludzkich i kapitałowych. Dlatego pod władzą Putina przypomina jak on golluma, z wielką łysiejącą głową i coraz bardziej cherlawym, gwałtownie starzejącym się ciałem, któremu nawet praktyki wampirycznego okultyzmu nie przyniosą ulgi wobec perspektywy tego co nieuchronne. Jedyną więc szansą dla Rosji na dalsze istnienie i rozwój, jawi się przemiana w Tartarię zorientowaną na Eurazję jako całość, co bynajmniej nie oznacza powrotu do ''mongolskiego jarzma'', konkretnie zaś podległości tym razem następcom Kubiłaj-chana w Pekinie. Sami bowiem Rosjanie mogą jedynie dokonać owej transformacji, przemiany w rzeczywistych Eurazjatów nie zaś ich symulację, gdyż tylko do tworzenia takowej zdolna jest okcydentalna z zasady Moskowia [ stąd fenomen Dugina wykreowany na potrzeby zachodnioeuropejskiej ''nowej prawicy'' ]. Wyłącznie to pozwoliłoby Rosjanom wpasować się w turańską integrację środkowoazjatycką wspieraną przez Anglosasów, ale korzystną i dla Chin pod pewnymi warunkami. Powołże stałoby się wówczas jej zwieńczeniem, dosłownie koroną zaś rosyjska mniejszość w północnym Kazachstanie niezbędnym pośrednikiem, nie zaś jak teraz potencjalnym źródłem separatyzmu i etnicznych rzezi. Niewątpliwie dojdzie do nich, jeśli Putin zwycięży co nie daj na Ukrainie, lub władzę po nim obejmie Nawalny czy ktoś w podobie, z błogosławieństwem LGBTariańskiego żydostwa tak samo jak on pełnego pogardy wobec ''orientalnego'' dlań islamu. Utrzymanie proeuropejskiego kursu Rosji stanowi też śmiertelne zagrożenie Polski i jej sąsiadów, bowiem tradycyjnie zorientowana na Zachód Moskowia siłą rzeczy tratuje wszystko co staje jej na drodze. Tymczasem obrócona ku wnętrzu Eurazji Tartaria, odwrócona dosłownie plecami do państw Europy Wschodniej z Ukrainą na czele, nie histeryzowałaby aż w tym stopniu jak okcydentalni czarnosecińcy z powodu ich dążeń niepodległościowych, wręcz sprzyjałaby im jako zapewniającym jej niezbędny dla bezpieczeństwa bufor ''od zaplecza''. Wreszcie tak zarysowana panturańska integracja środkowoazjatycka mogłaby stać się podstawą nowego porządku światowego, tym razem nie zagrażającego egzystencjalnie Rzeczpospolitej i jej sąsiadom, w przeciwieństwie do urojonego przez globalistów pokroju starego Brzezińskiego polarnego lodowca ''rozszerzonego Zachodu''. W którym obok Ameryki pierwsze skrzypce odgrywałaby EuRosja, miażdżąca swym ciężarem wszystkie krainy leżące pomiędzy Berlinem a Moskwą. Aczkolwiek Niemcy mimo oślego oporu zdają się wyczuwać nieuchronność globalnych zmian, przy czym nie idzie o produkcję na ich licencji tureckich łodzi podwodnych, to bowiem jeszcze wpisywałoby się w tradycyjną dla goebbelsów politykę ekspansji ku Eurazji poprzez Bałkany. Mam na myśli odrodzenie węgierskiego turanizmu, dzięki któremu za pośrednictwem Budapesztu kontrolujący go Berlin może oddziaływać również na Azję Centralną, wziąć udział w procesie integracji państw regionu pod auspicjami Turcji, wspieranej w tym przez Anglosasów acz w pewnym stopniu i czerpiących stąd zasoby Chin, by uniezależnić się pod owym względem od Rosji. Obaczymy więc czy uda się Brytolom i Jankesom znowu ujarzmić podnoszących łeb Niemców, czy też ponownie spróbują uniezależnić się tym razem w sojuszu z Rosją i kontynentalnymi Chinami, może też i Francją. Co mimo wszystkich związanych z tym zagrożeń, jest potencjalnie korzystne dla Polski i reszty państw regionu pomiędzy Berlinem a Moskwą, o ile dokona się nakreślony na wstępie scenariusz wydarzeń. Bowiem Niemcy jako pastuch Amerykanów na Europę, rozstawiający w ich imieniu wszystkich tu po kątach, to fatalny z perspektywy wschodnioeuropejczyków obrót spraw. W każdym razie jedno wydaje się pewne: współczesna Ukraina stanowi kluczowy element anglosaskiej Eurazji, wznoszonej na pohybel dogmatom klasyków ''gejopolityki'' bazującej na archaicznym już przeciwstawieniu mocarstw kontynentalnych i morskich. Z czego doskonale zdawał sobie sprawę jeszcze... Hitler, którego wymarzonym sojuszem była unia imperialnej Wlk. Brytanii i Niemiec, storpedowana na szczęście dla Rzeczpospolitej przez USA Roosevelta. Na owej eurazjatyckiej wspólnocie polega istota obecnego antyrosyjskiego sojuszu państw Europy Wschodniej, nie zaś piłsudczykowskim ''Międzymorzu'' sprzed stu laty już będzie, koncepcie tak samo przebrzmiałym co tezy Dmowskiego o antypolskim porozumieniu niemiecko-ukraińskim. Dotykamy tu fundamentalnego jak sądzę problemu obecnej polityki RP, gdzie pogrobowcy endecji jak i sanacji, o lewicy i liberałach już nie wspominając, kierują się zaśmierdziałymi naftaliną schematami, zabójczymi przeto dla nas w obecnej chwili. Zwłaszcza samozwańczy następcy Dmowskiego i Konecznego pierdolą niczym poparzeni, jakby nic się przez ten bagatela wiek mniej więcej od śmierci tamtych nie zmieniło wokół nas. Tymczasem przyszło nam żyć w zupełnie innej rzeczywistości niż owych czasów, stąd jeśli nie wypracujemy nowych narzędzi poznawczych, adekwatnych do zmieniającego się w gwałtownym tempie świata, pójdziemy na dno wraz z anachronicznymi paradygmatami, jakich zdaje się czepiać obecnie gros rodaków. Sądzę zresztą, iż współcześni ''międzymorzanie'' doskonale zdają sobie z tego sprawę, przemycając w znanej formie zupełnie już nową treść. Stosując koncept ''intermarium'' jako rodzaj ideowego lubrykantu, dla mentalnego przeruchania polskich mózgownic i oczyszczenia z zalegających w nich skorup umysłowych. Tak więc wybór przed rodakami obecnie jawi się prosty: utoną w ''antysystemowym'' szambie Marcina Roli i jego Wdupala24 czy stulejarza Atorka, lub utrzymają na powierzchni dziejów wychodząc odważnie naprzeciw wyzwaniom, jakie narzuca historyczny moment zasadniczej przemiany rzeczywistości politycznej a przez to i nas samych? Rosja zaś będzie musiała rozstrzygnąć czy jest zdolna do wyciągnięcia wniosków ze srogiego łomotu, jaki oby zebrała od Ukraińców tj. odstawienia imperialnej kokainy, piekielnym splotem nałogu wiążącej ją z Zachodem. Natomiast Polska nie powinna raczej robić sobie złudzeń co do perspektyw współpracy z ''łacińską'' Ukrainą, grekokatolicką i co tu kryć przeważnie jadowicie banderowską, lecz prędzej naddnieprzańską o ile tylko moskiewskie prawosławie zostanie tam zastąpione kijowskim - ale to już temat na zupełnie inne rozważania, wykraczające poza obraną tematykę.
Bezczelne oszczerstwa zaś Mashy Gessen, na łamach amerykańskiej prasy posądzającej Polaków o współudział w zbrodniach Niemiec hitlerowskich, stanowią zapowiedź tego co nas może czekać, gdyby co nie daj tacy jak ona ''koszerni niebinarnopłciowcy'' objęli schedę po Putinie, wraz z wielkoruskimi szowinistami pokroju Nawalnego. Jednoczy ich bowiem powtórzmy ''zapadnictwo'' i płynąca stąd pogarda wobec Azji, w rosyjskich warunkach utożsamianej głównie z ''muzułmańskim zagrożeniem'', podskórnie zaś ze strony Chin. Poróżnieni są tylko, za to ostro, co do afirmacji innych aspektów Zachodu - wielkomiejskie żydostwo z Moskwy i Petersburga ciąży ku skrajnemu liberalizmowi obyczajowemu, LGBTarianizmowi wręcz. Natomiast prawicy nacjonalistycznej siłą rzeczy bliższy jest zdecydowanie trumpizm, czy zachodnioeuropejscy ''populiści'' typu Le Pen a zwłaszcza niemiecka AFD, bo jak oni antyimigracyjna i wroga islamowi. Na gruncie obawy przed nim zawiązuje się ów przedziwny sojusz rosyjskich czarnosecińców i Żydów, co skądinąd powiela jedynie gest ślepego zapatrzenia w Izrael amerykańskich ''neokoszerwatystów'', głównie spośród protestanckich ''judeochrześcijan''. Wielkoruskim faszystom także nieobca jest podobna mimikra ideowa, czego dowodem choćby fundacja Nawalnego, w której zarządzie zasiadają takie kreatury jak Verhofstadt czy Applebaum, ''koszerna'' żona prowadząca Zdradka Sikorskiego - to się kurwa samo komentuje... Nie jest też przypadkiem, że współzałożyciel formatywnego dla współczesnego pokolenia rosyjskich nacjonalistów portalu ''Sputnik i Pogrom'' Jegor Proswirin, [ który skądinąd zginął w nader niejasnych okolicznościach dobry rok ponad temu ], był zdeklarowanym okcydentalistą i wrogiem eurazjatyckiej orientacji w polityce Moskwy. Putin rzecz jasna nie jest jej reprezentantem, jego deklaracje w tym względzie są tyle samo warte co ''konserwatyzm obyczajowy'', który głosi. Bowiem gdyby nie był ''zapadnikiem'' nie histeryzowałby tak z powodu dążeń niepodległościowych Ukraińców ale wręcz je podsycał wiedząc, że tym mocniej wiązałyby ich z Rosjanami, jako sojusznikami i protektorami Kijowa. Podkreślmy to stanowczo jeszcze raz: Rosja ze stolicą za Uralem w Samarze czy Jekaterynburgu dajmy na to, nie odczuwałaby takiej presji ''zbliżania się Zachodu'' do jej granic jak teraz z ciążącym jej coraz bardziej moskiewskim pasożytem na grzbiecie, kremlowskim kleszczem rujnującym dosłownie ostatki sił żywotnych Moskali. Dlatego w ''alternatywnym uniwersum'' polskojęzycznych portali kolportujących propagandę rosyjskich nacjonałów, bez ogródek twierdzi się, iż - cytuję niemal dosłownie: „żydowscy oligarchowie Federacji Rosyjskiej i Ukrainy, działając w porozumieniu i za pośrednictwem aktorów: Zełenskiego i
obecnego sobowtóra zmarłego na przełomie 2006/2007 na raka
figuranta-Putina, marionetkowych/teatralnych administracji obu państw,
pod patronatem żydowskiej zachodniej banksterki budują (zgodnie z
planem rabina Menachema Mendela Schneersona) za pomocą tzw. S[pecjalnej]W[ojskowej]O[operacji] ową Wielką
Chazarię, popychając tym do przodu agendę N[ew]W[orld]O[rder]''. Zabawne, iż na wybawcę kacapii z tejże opresji kreuje się ''judeoraszysta'' Girkin, którego matka przypomnę omal nie wyemigrowała do Izraela - tak przynajmniej twierdzi Borodaj, jego były współpracownik a dziś rywal i podobnie jak tamten funkcjonariusz rosyjskiej bezpieki. Cóż, kto chce niech wierzy w ''neokaganat'' na terenach południowej Ukrainy i Rosji, nic mu na to nie poradzę poza solidnym kaftanem i uspokajającymi zastrzykami w dupę. Z pozoru zresztą jak przystało na typową paranoję wygląda to racjonalnie, bowiem faktycznie kijowskiego ''wielkorządcę'' kraju Andrija Jermaka, zwanego z tego tytułu złośliwie ''mamką'' Zełeńskiego i podobnie jak on Żyda, łączyły jeszcze w niedalekiej przeszłości zażyłe interesy z niejakim Rachaminem Emanuiłowem. Dobrym znajomym jego ojca Borysa Jermaka z czasu wspólnej służby w radzieckiej armii podczas wojny w Afganistanie - wszystko świadczy, że pierwszy z wymienionych służył tam z ramienia KGB natomiast drugi GRU, czemu zresztą syn gorąco do dziś zaprzecza. Emanuiłowa z kolei jako członka przestępczej diaspory kaukaskich Żydów, łączą więzy nie tylko krwi ale i solidarnej współpracy z Ilhamem Rachimowem, znajomym Putina jeszcze ze studiów o którym chodzą słuchy, że trzyma pieczę nad ogromnym prywatnym majątkiem kremlowskiego mafiozy. Na pewno zaś umoczony był wraz z nim poprzez brata w mętne afery finansowe, gdy przyszły prezydent Rosji zaczynał dopiero zbijać kapitał na okradaniu własnego kraju, czyli błyskotliwą polityczną karierę pod patronatem ''demokratycznego'' mera bandyckiego Petersburga, także mega złodzieja Anatolija Sobczaka. Zamiast jednak dowodzić jakoby ''chazarskiego spisku'' czy też ''rosyjskiej agentury'', bardziej świadczy to w moich oczach o realnym konflikcie wśród posowieckich mafii rządzących na terenie b. ZSRR, bowiem nic tak bodaj nie dzieli partnerów w biznesie co podział zysków ze wspólnych interesów. Analogicznie lożowe ''braterstwo'' w świeckim zakonie, nie przeszkodziło rosyjskim i ukraińskim masonom poróżnić się ostro w kwestii niepodległości Ukrainy po wspólnym obaleniu przez nich caratu, skazując przeto jednych i drugich na klęskę w konfrontacji z bolszewikami. Tym bardziej, że na konflikt z ''bratem'' Kiereńskim nałożyła się jeszcze zaciekła polityczna rywalizacja o władzę wśród samym ukraińskich wolnomularzy: Skoropadskim, Petlurą i Mychajło Hruszewskim. Rzecz opisał w swych książkach i artykułach ukraiński historyk Daniło Janewski, z którego ustaleń jednoznacznie wynika, iż nowożytna Ukraina to projekt masoński. Wyjątkowej tępoty wszakże trzeba, by upatrywać dlań alternatywy w putinowskim reżimie pełnym ''koszernych mafiozów'' pokroju Rachimowa, czy też jakoby ''opozycyjnej'' wobec niego pokracznej koalicji Żydów i faszystów, jednako prozachodnich i wrogich Azji. W naszym zaś polskim interesie jest, jak pisałem od początku konfliktu pomiędzy Rosją a Ukrainą, wspierać mniej dla nas groźną z posowieckich mafii u władzy, gdyż słabszą i to nawet jeśli spełni się mokry sen neoendeków o jej sojuszu z Niemcami. Nigdy bowiem nie zastąpi im ona rosyjskiej ze względu na oczywistą różnicę potencjałów, zupełnie inaczej jednak wygląda to z perspektywy Anglosasów, na szczęście dla Rzeczpospolitej i samej Ukrainy. Rosji zresztą też, o ile tylko przestanie być wreszcie zapatrzoną tradycyjnie w Zachód Moskowią, a stanie się bardziej eurazjatycką Tartarią z nowym centrum władzy skupionym na Powołżu. Życzmy więc jej tego i sobie nade wszystko w finale naszych rozważań, bowiem pobliska wojna ogarnia nas wszystkich czy to się komu podoba lub nie, stąd żaden szczur nie uchowa się przed nią kryjąc do swej ''antysystemowej'' nory. Co tu zresztą gadać: nowożytny rosyjski imperializm jest dziełem Niemców i Ukraińców*, zaś globalny wymiar nadali mu Żydzi. Dzięki nim Moskwa stała się pełnoprawnym mocarstwem europejskim a w końcu światowym, bez nich więc nie znaczy nic, na powrót ostanie się peryferią Zachodu w Azji. No chyba, że okaże się jednak zdolna do omawianej tu, prawdziwie eurazjatyckiej transformacji. Inaczej największym, śmiertelnym wprost zagrożeniem dla ''wareskiej'' Rosji pozostanie Ukraina jako Ruś kijowska, odwołująca się do wschodniochrześcijańskich a zarazem nordyckich korzeni swej władzy. Delegitymizując tym przywłaszczającą sobie ową tradycję, zorientowaną na współpracę lub rywalizację z Okcydentem kremlowską bestię, którą siłą rzeczy spychałaby wgłąb Eurazji sama ku niej ciążąc. Nie zaś łaciński, proniemiecki i co tu kryć banderowski skansen z d. Galicji, jakim chcieliby Ukrainę widzieć goebbelsy wespół z Moskowitami. Jedynie więc pierwsza z wymienionych może liczyć na wsparcie Polski, także by pomóc Rosjanom uratować ich przed nimi samymi, dając im szansę stać się rzeczywistymi Eurazjatami a nie z rojeń Dugina, na to jednak muszą wpierw dla własnego dobra odebrać srogi wpierdol. Wybór bowiem dziś przed Moskalami stoi prosty - Eurazja albo śmierć!
*a także Białorusów, takich jak Symeon Połocki: wychowawca cara Fiodora, przezeń zaś jego młodszego brata Piotra I.