Andrzej Krajewski, przywoływany już tu komentator ''Dziennika'', popełnił niedawno zjadliwy jak to on tekst krytykujący PiS. Obwinia w nim formację Kaczyńskiego, że swą nadgorliwością ideową dobija konserwatyzm obyczajowy w Polsce. Cóż, jeśli tradycjonalizm nad Wisłą ma reprezentować prorosyjska szuria polityczna w osobie Lisickiego, Warzechy, Roli, Sumlińskiego czy Brauna, to niech się ten konserwatyzm pierdoli, dosłownie i w przenośni. Dlatego tak mnie wkurwia sprofilowanie konfliktu wokół ''homotęczawizmu'' na starcie zachowawczości z postępem. Tymczasem LGBT i gender to ordynarny zabobon i ciemnota, których istotą jest neonazistowskie wręcz upolitycznienie ludzkiej biologii. Zwracała na to uwagę cytowana w tym miejscu onegdaj lewicowa filozof polityki [ bo przecie nie ''filozofka''! ], węgierska Żydówka Agnes Heller. Za pierdoloną ''performatyką płciową'' stoi wiara w szamańską moc słów, władnych rzekomo kreować alternatywną rzeczywistość ''płci społeczno-kulturowej''. Ewentualnie transhumanistycznymi z nieczystego ducha ingerencjami w człowieczą biologię, czynić z ludzi okaleczone potwory - i to często na ich własne życzenie! Aczkolwiek trudno mówić o świadomych wyborach w przypadku niedojrzałych osób, dzieci właściwie jeszcze, co prowadzi do licznych już tragedii. Dowodem niedawna afera wokół słynnej kliniki Tavistock, wyspecjalizowanej w operacjach ''zmiany płci'', która doprowadziła do jej zamknięcia. Niestety do tego czasu władający nią psychopaci pozbawili nieodwracalnie tysiące dziewcząt i chłopców genitaliów lub piersi. Pomijam już, że genderyzm wchodzi także w zasadniczy konflikt z feminizmem, jako z istoty ''cis-płciowym'' tj. opowiadającym się za twardą tożsamością płciową, w tym wypadku kobiecą, jak i tak hołubionym do niedawna jeszcze homoseksualizmem. Ile to się nasłuchaliśmy tolerancjonistycznego bełkotu, że pederastia i lesbijstwo są jakoby wrodzone i nie można winić ludzi za ich ciągoty seksualne na które nie mieli wpływu, a tu się jednak okazuje, iż to rzekomo sprawa ''osobistego wyboru''. Tym samym więc nie daje prawa do nadzwyczajnych przywilejów ni ''dumy'', jak to geje manifestują na swych obleśnych, pełnych obyczajowej patologii paradach. Wracając do tekstu Krajewskiego - popełnia on w nim jeden, za to zasadniczy błąd: otóż zakłada, iż PiS jest autentycznie konserwatywny politycznie i obyczajowo. Tymczasem Kaczyński nigdy nie był tradycjonalistą, a jedynie nastawionym na ewolucyjne zmiany umiarkowanym progresywistą i takiż charakter posiadały kolejne jego formacje polityczne, włącznie z obecnie rządzącą Polską. Przynajmniej do czasu nieszczęsnej ''piątki dla zwierząt'' noszącej znamię brutalnie narzucanej odgórnie rewolucji, stąd spotkała się z takim uznaniem ze strony lewactwa i liberalnych radykałów. W każdym razie by przekonać się o powyższym, wystarczy sięgnąć po nieautoryzowany, a więc szczery wywiad z Kaczyńskim, jaki jeszcze w latach 90-ych przeprowadziła Torańska. ''Jarosław Polskę zbaw'' otwartym tekstem przyznaje w nim, że gdyby stworzył jak pragnął chadecką formację na zachodnioeuropejską modłę, nigdy w kraju nad Wisłą nie wyszedłby poza próg wyborczy. Nie interesowało go zaś li tylko budowanie sekty wzorem Korwina, więc dla uprawiania realnej polityki musiał zawrzeć czysto taktyczny sojusz z ''czarnosecinnym'' elektoratem radiomaryjnym. Nie znaczy to zaraz, że jest skrajnym cynikiem, a jedynie trzeźwo patrzy na polskie realia i nie może się na nie obrażać, by skutecznie działać. Dlatego specem od partyjnej kasy uczynił byłego ubeka, bo tylko takowymi były wówczas poobsadzane kurki z pieniędzmi, a kto ględzi o ''antysystemie'' ten pierwszy kurwa [ patrz Kukiz, Rola itd. ]. W każdym razie obecny konflikt w Polsce nie toczy się między jakowymiś konserwatystami i postępowcami, lecz zwolennikami ewolucyjnego zaprowadzania koniecznych zmian, z poszanowaniem rodzimej tradycji i możliwie w jej ramach, a radykałami jacy polskość najchętniej od razu posłaliby na ''śmietnisko historii''. W tym celu Kaczyński dokonał poniekąd ''wrogiego przejęcia'' nacjonalistycznego i umiarkowanie zachowawczego obyczajowo elektoratu, by nie dopuścić do powstania silnej endeckiej formacji politycznej, nastawionej jak jeszcze przedwojenna prorosyjsko. Nigdy tego nie ukrywał zresztą, czym zaskarbił sobie uzasadnioną przyznajmy nienawiść endokomuny i jej giertychopochodnych bękartów, aczkolwiek w obliczu kompromitacji Rosji widać wśród rodzimych narodowców narastający trend pozornie przeciwny. Coraz więcej przynajmniej głównonurtowych nacjonałów w Polsce zaczyna podążać szlakiem Jobbiku, by stać się w efekcie post-narodową już partią unijnych czyli niemieckich cweli. Jeśli tak się stanie, będzie to wprost wyjątkowa zdrada polskiego nacjonalizmu, bo dla endeków to nie Żydzi a Niemcy właśnie byli nieodmiennie głównym wrogiem. W czym mieli zresztą sporo racji przyznajmy, szkoda jedynie, iż nie dostrzegali takowego zagrożenia w równym stopniu ze strony Rosji. Aczkolwiek ten sam błąd, tylko w odwrotną stronę, popełniało także wielu piłsudczyków, czego do dziś nie pojmują tacy epigoni Marszałka jak Krzysztof Klotz. Tak czy siak tu nie o zatrutą Odrę się rozchodzi czy podręcznik autorstwa Roszkowskiego, lecz fakt iż Niemcy pozycjonują się na osobny ''biegun siły'' w globalnym starciu między USA a Chinami, zaś Polska im w tym bruździ. Nie jest to żadna ''PiSowska teoria spiskowa'', boć otwarcie prawią o tym jawni stronnicy Berlina jak folksdojcz ślązakowiec Kohout, czy niejaki Krzysiek Serpees - lobbysta Wielkiej Germanii na TT. Zresztą niemiecka bezczelność nie pozostawia pod tym względem złudzeń, czego przykładem choćby skandaliczna wypowiedź minister środowiska RFN, która wprost oświadczyła, że polskie inwestycje w rozbudowę Odry winne być wstrzymane, gdyż jakoby ''niszczą one tamtejszy cenny ekosystem''. Trudno o lepszy dowód, iż cała inba z niepotwierdzonym do dziś przez samych Niemców zatruciem rzeki, służyła tak naprawdę zablokowaniu strategicznych przedsięwzięć strony polskiej czynionych w tym rejonie. Tym bardziej obecne władze w Berlinie nie mają prawa stawiać podobnych zarzutów Polsce, gdy rządząca SPD dopiero co przedłużyła mandat skompromitowanej premier pogranicznej Meklemburgii, która by zakończyć budowę Nordstream2 powołała w tym celu ''fundację klimatyczną'' pod pozorem ''ochrony środowiska''! Nie dziwi stąd, iż land ten próbuje storpedować rozbudowę kluczowej dla naszego kraju infrastruktury transportowej u ujścia Odry. Wreszcie oświadczenie kanclerza Scholza podczas niedawnej wizyty w Pradze, gdzie nie tylko bredził zwyczajowo o rzekomym ''braku praworządności'', ale jeszcze dołożył nam z grubej rury jakowymś ''antysemityzmem i rasizmem'', zabrzmiało niczym jawne wypowiedzenie wojny Rzeczpospolitej. Nie pozostawiając przy tym najmniejszych wątpliwości, iż forsy z KPO i tak nie dostaniemy, stąd dalsze ustępstwa ze strony Warszawy przed UE, a więc Berlinem i Paryżem haniebnie rozbestwiają tylko ich neokolonialne chamstwo z jakim traktują polską suwerenność.
Dlatego Niemcy wraz z Francją powinny zostać złamane, bo każda próba prowadzenia przez nie samodzielnej polityki wiedzie je nieuchronnie ku śmiertelnie niebezpiecznemu dla Polski sojuszowi z Rosją! Opór wobec tego z naszej strony nie jest więc przejawem rzekomo anachronicznych uprzedzeń i resentymentów, lecz żywotnym interesem Rzeczpospolitej, a kto nie pojmuje tego żyjąc tutaj, ten kiep i frajer. Powyższe nie czyni mnie ślepym jankesofilem, entuzjazmującym się każdą bzdurą pochodząca zza oceanu, jak pomienione na wstępie LGBT+ i gender. Bowiem, czego nie kumają nasi niedorealiści, imperializm amerykański jest dla Polski mniej groźny od rosyjskiego czy niemieckiego właśnie poprzez swe oddalenie od naszych granic. Zapewne jako żyjący w jego bliskim sąsiedztwie Latynos byłbym mu wrogi, oskarżając o drenaż najlepszych sił narodu i zasobów mego kraju, co w istocie USA czynią. Jednak z polskiej perspektywy rzecz ma się inaczej i tylko bez farmazonów, iż geografia jakoby przestała mieć znaczenie, gdyż o wiele groźniejsze są elektroniczne massmedia we władaniu Amerykanów. Wszyscy co tak pierdolą nie dostrzegają najwidoczniej, że pejs-zbuki i im podobne możliwe są jedynie dzięki umieszczonej w konkretnej przestrzeni infrastrukturze przesyłowej, zawiadywanej przez formalnie prywatne podmioty, wszakże pod kontrolą rządów określonych geograficznie państw. Z USA na czele a jakże, tyle że Niemcy ani tym bardziej Rosja lub Chiny nie stanowią dla nich jakiejkolwiek korzystnej dla Polski przeciwwagi. Dlatego brzydząc się amerykańskim syfem i zachowując należyty doń dystans trzeba nam wchodzić z nim w układy, wszakże nie za cenę politycznego i obyczajowego przecwelenia. Debil Rola dworuje sobie z paradujących w sukienkach perwersów z administracji Bidena, jednak gorszym zbokiem i przebierańcem jest patriarcha Cyryl, pederasta w kostiumie zwierzchnika rosyjskiego prawosławia, który rzuca anatemy pod adresem LGBT. Tak samo jak Kirkorow, włażąca w tyłek Putinowi arcyciota i kacapski Liberace, albo lesba Skabiejewa jako sucz propagandowa ''homofobicznego'' rzekomo reżimu. Czekam wreszcie kto z głównonurtowych polityków lub publicystów zdobędzie się w końcu na odwagę, by powiedzieć głośno, iż zwalczanie przez Kreml ''tęczawizmu'' nie jest skutkiem jakowychś uprzedzeń rosyjskich decydentów wobec pedałów i lesb. Zwyczajnie czekiści tępią w ten sposób wrażą konkurencję na swym terenie, bo też i LGBT to jawna agentura wpływu obecnego Zachodu z USA na czele. Zanim jakiś tuman weźmie to za ''prawicową teorię spiskową'' i objaw mego rzekomo ''szuryzmu politycznego'', radzę mu pierwej zajrzeć na oficjalny tubowy kanał CIA, gdzie najdzie obszerny pean na cześć perwersów seksualnych zatrudnionych w tejże agencji wywiadowczej. Kimże u diabła jest taki Bart Staszewski, jak nie zawodowym prowokatorem wyhodowanym przez fundację Obamy?! Gnój wylansował się na ordynarnym kłamstwie, urządzonej przez się prowokacji właśnie ze ''strefami wolnymi od LGBT'', których jako żywo nigdy nie było. Nie muszę zresztą daleko sięgać po przykłady, mam tu pod bokiem takiego cudaka jak Sokała, zdeklarowanego LGBTarianina, który nie kryje swych powiązań z tajniakami i masonerią, służąc jako jej ''oficer lożowy''. Trudno więc, pora i mi w końcu ''wyjść z szafy'': otóż jeZdem ''ruskim agentem''! Tak przynajmniej wynika z niedawnej ''deski'' kieleckiego farmazona. Czyż bowiem od dawna nie piszę, że ''Niemcy (i ew. Francuzi, a nawet cała Unia) tylko udają, że chcą powstrzymywać Rosję, a tak naprawdę są z nią w porozumieniu, żeby podzielić się Ukrainą i wspólnie stworzyć imperium eurazjatyckie „od Lizbony po Władywostok”, albo przynajmniej nadal robić dobre interesy'', zaś ''Zachód to „Gejropa” i coraz bardziej tęczowe Stany, gnije z powodu „ideologii LGBT” ?! Wszystko się zgadza, zostałem więc zdemaskowany! Do tego jestem ''zdecydowanie wrogi ''dżenderowi'' i wcale nie uważam jak Sokała, by ''zagrożenie naszej cywilizacji przez ruchy LGBT'' było jakoby ''rzekome''. Cóż z tego więc, że Putin już w 2001 roku podczas gościnnej wizyty w Bundestagu otwarcie pierdolił o ''Wielkiej Europie'' zdominowanej przez Rosję wespół z Niemcami i Francją? Co nigdy bodaj nie spotkało się z ostrym sprzeciwem ze strony Berlina, a wręcz entuzjazmem i faktyczną akceptacją, zaś głośną aprobatą Paryża obojętnie czy krajem rządził Sarkozy, Hollande czy jak teraz Macron. Ba, nawet ojciec obecnego niedojebanego ambasadora USA w Polsce, w swej ''Strategicznej wizji'' kreślił pożądany przezeń ''rozszerzony Zachód od Vancouver po Władywostok'', obejmujący wspomnianą ''Eurosję'' wraz z Ameryką Płn. Synalek zaś najwidoczniej to realizuje, biegając z donosami do ''gejzety wybiórczej'' i afiszując się z najgorszą antypolską swołoczą na miejscu. Skądinąd polecam zapoznać się z archiwalnym już zapisem wystąpienia Putina przed niemieckim parlamentem. Dowodnie bowiem okazuje, jak rosyjski tyran cwanie duraczył zachodnich ''partniorów'', przedstawiając swą brutalną rozprawę z Czeczenią jako ''wojnę z islamskim terroryzmem'', hasłem dnia po zamachu 11 września. Kusił też niemieckich inwestorów niskimi podatkami zgodnie z modną wówczas neoliberalną retoryką, co spotkało się z wyraźną aprobatą Bundestagu. Nic dziwnego więc, iż na koniec nagrodził mowę Putina gromkim aplauzem, który tak naprawdę do dziś odbija się echem na Zachodzie. Chuj stąd, że jak się okazało lewacka [ bo nie lewicowa przecież ] Amnesty International kolportuje prorosyjski i antyukraiński agitprop, zaś tak wielbieni przez Sokałę LGBTarianie dopiero co spękali przed reżimem chińskich komunistów ws. Tajwanu. Kielecki farmazon wie lepiej - kto przeciw ''dżender'', ten za ''ruskim mirem''! Cóż, skoro taki ''antysocjalista'' rzekomo jak Korwin może być w jednej partii krążownika ''Moskwa'' wraz z kiblowym stalinistą towrzyszem Michałem, zaś wspomniany Kohut i takiż sam ślązakowski separatysta Maćko Kopiec, pedał od Biedronia w stronnictwie obrońców twierdzy ''Breslau'', to i mi przyjdzie najwidoczniej ''bratać się'' z panem Witkiem jednako w ''świeckim zakonie'' Wyspy Węży [ ale żadnej tam loży, o co to to nie! ]. Boć przecież niemożliwym jest, aby Sokała jedynie ''legendował się'' jako zaciekły tropiciel ''ruskiej agentury wpływu'', samemu zasiadając we władzach fundacji założonej przez ubeka, absolwenta PRL-owskiej szkoły wywiadu, rocznik '82... apogeum stanu wojennego, przypominam młodzieży.
Ostawmy jednak libków i farmazoniarzy, powracając do tytułowych ''koszerwatystów'' - przynajmniej co poniektórzy z nich jak Lisicki podjęli się obrony podręcznika Roszkowskiego. Problem wszakże jaki mam z jego utytułowanym autorem nie pozwala mi bezkrytycznie opowiedzieć się za nim, jak czyni to w obecnym sporze większość krajowej prawicy. Mimo iż podzielam zasadniczo jego tezy o końcu Zachodu jaki znamy, wszakże inaczej patrząc na przyczyny upadku Okcydentu. Roszkowski bowiem, podobnie jak większość decydentów PiS, słyszy wprawdzie dobrze, że gdzieś dzwonią tylko niestety nie w tym kościele co trzeba. Wikła się przeto co rusz w zabawne czasem sprzeczności, gdy np. w tym samym wywiadzie przeczy liberalnemu charakterowi obecnej cywilizacyjnej zapaści, by za chwilę trafnie spostrzec, że poczyniona przez jednego z klasycznych libków Isaiaha Berlina kłamliwa uwaga, jakoby wolność do urzeczywistnienia ideału w życiu grozi przymusem i ''fundamentalizmem'', skutkowała zaiste ''histerycznym relatywizmem'' naszych czasów. Nie on jeden zresztą sadził podobne farmazony, nigdy dość bowiem przypominać, że wedle Misesa nie istnieją rzekomo poza mechanizmem przyczynowo-skutkowym obiektywne kryteria ludzkiego działania, jego celem ma być zaspokojenie całkiem subiektywnie pojmowanego dobra, założenie jakie legło u podstaw libertariańskiej psychopatii. Niby Roszkowski to wie i wspominał nawet o tym w swej pracy sprzed paru laty traktującej o upadłym Okcydencie, a mimo to dalej próbuje bronić przyczyn przed ich własnymi skutkami, w myśl zasady: ''liberalizm - tak! Libertariańskie wypaczenia - nie!''. Będę więc z uporem maniaka to powtarzał, że mylony u nas dość powszechnie niestety z konserwatywną statecznością, liberalizm jest politycznym bękartem zamętu towarzyszącego Rewolucji Angielskiej. W istocie więc od samego zarania była to ideologia wywrotowa i takową pozostała do naszych czasów, czego zgubne owoce właśnie zbieramy. Fakt iż dotąd nie przybierała tak groteskowych, potwornych wprost form zawdzięcza jedynie dominacji wciąż utrzymujących się jeszcze do niedawna tradycyjnych struktur społecznych, kulturowych i religijnych. Dziś jednak w obliczu ich niemal kompletnego uwiądu, oraz bankructwa postępackiej konkurencji w postaci komunizmu i faszyzmu, triumfujący liberalizm ostał się sam na placu boju, przynajmniej jeśli idzie o szeroko pojęty Okcydent. Zdaję sobie sprawę, że podobną argumentację stosował Dugin, tyle że równie dobrze z faktu, iż jak widać nie brak homoseksualistów wychwalających Putina, można by wywieść poronioną tezę, jakoby każdy pedał to ''ruski agent''. Rosja zaś nie stanowi żadnej rzeczywiście antyliberalnej alternatywy, służąc za to wybitnie złej sprawie na ołtarzu której Dugin poświęcił własną córkę, oszustkę podobnie co i on pozującą na neofaszyzm. Dlatego trzeba mieć GWno we łbie, by zestawiać go z Roszkowskim, jak czyni to neoliberalny publicysta ''koszernej'' Witold Gadomski. Sądzę wszakże, iż jeśli idzie o krytykę rzeczywiście fatalnego stanu współczesnego Okcydentu, trafniej jego źródła diagnozuje Marek Cichocki. Czyni to w swej pracy traktującej o dobiegającym na naszych oczach kresu koncepcie ''końca historii'', czyli specyficznie europejskiej szajby na punkcie ustanowienia ''ziemskiego raju'', mniejsza już doprawdy czy na modłę wolnorynkową, komuszą lub też eugeniczno-rasistowską jak w wypadku nazizmu. Wszystko to może i bękarcie, jednak twory ideowe Zachodu, tudzież ''syfilizacji judeołacińskiej'' dla koszerwatywnych wyznawców Konecznego. Nie czas tu i miejsce by omawiać szczegółowo treść książki Cichockiego, wspominam o niej więc jedynie dla porządku gorąco zachęcając do jej lektury i porównania z pracami Roszkowskiego, jak dla mnie zdecydowanie na korzyść tego pierwszego. Ostatniemu bowiem brak konsekwencji i chyba zrozumienia, że w sytuacji uwiądu stricte europejskich utopii liberalizmu, socjalizmu ale też i retrospektywnej konserwatyzmu, tłumaczenie współczesnym różnicy między nimi ma sens jedynie dla objaśnienia korzeni obecnej dekadencji. Co czyni właśnie Cichocki, zarazem logicznie stąd wywodząc jałowość narzędzi opisu teraźniejszości, wyzwań przed jakimi stoimy dostarczanych przez owe ideologie, a tym bardziej odpowiedzi na przyszłość. A to właśnie ze względu na mający obecnie miejsce prawdziwy koniec ''końca historii'', nie w infantylnym znaczeniu świata bez wojen, chorób itd. lecz bankructwa poronionej koncepcji finalizmu dziejów, która wprost opętała nowożytnych Europejczyków aż do dziś, gdy dokonuje się ich cicha zagłada poniekąd na własne życzenie. W jednym wszakże afera nakręcona przez totalniacką opozycję wokół podręcznika Roszkowskiego niesie pozytywny skutek, dowodnie bowiem okazuje wagę prawdziwego konfliktu między resztkami kultury i cywilizacji jakie nam pozostały, a coraz agresywniejszym neobarbarzyństwem. Będzie on narastał paradoksalnie wraz postępem technologicznym, zwłaszcza w dziedzinie manipulacji ludzką i nie tylko biologią, bowiem jak tu już onegdaj pisałem przedrostek ''neo-'' przeczy prostej sugestii regresu do prehistorycznych form społecznych i politycznych, wskazując raczej na ich odradzanie się w zupełnie nowym wydaniu. Świadczy o tym plemienność naszych zwyczajów, rozrywek itd. o czym Roszkowski może i nieudolnie, ale wspomina co mu się jednak chwali, że nie udaje jak większość koszerwatystów, iż pop-kultura nie ma znaczenia, bo taką postawą prawica dała się zepchnąć do narożnika antykulturowemu lewactwu i liberałom.
Wszakże owa wspomniana już niekonsekwencja powoduje, iż staje bezradny wobec barbarzyństwa, którego z zasady nie ima się racjonalna argumentacja, odpowiadającym na nią jak teraz jedynie ordynarnym szyderstwem i chamówą. I to mimo, iż sam ma świadomość, że podobne środki okazują się jałowe wobec agresji poszczutego nań motłochu! Jedyne więc co skutkuje na dzicz to bat i paciorki, jak onegdaj wskazywałem, konkretnie zaś Julki powinny poczuć na mordzie upragniony przez się Zachód. Otóż jego wzorem należałoby je wziąć za twarz srogo flekując na równi z mężczyznami, tak jak postępowała choćby francuska policja z protestującymi ''żółtymi kamizelkami''. Mówiąc wprost chcę zobaczyć rozbestwione gówniary bez oka czy ręki, zamiast oglądać żałosne widoki polskich funkcjonariuszy grzecznie pytających je, czy nie zimno im w pupę od siedzenia na wilgotnym asfalcie w ramach protestu. Kaczyński fatalnie przeoczył kapitalną okazję jaką stwarzały Julkowe protesty, dla zaprowadzenia obowiązkowej służby wojskowej także dla kobiet, wzorem ''progresywnej obyczajowo'' Norwegii, której niesławne fundusze do dziś bodaj są głównym sponsorem manif i parad LGBT. Lewakom zaś bełkoczącym coś o ''faszyzmie'' z tego tytułu, można by zamknąć pysk kurdyjską Rożawą, oraz innymi przykładami rewolucyjnego, zbrojnego feminizmu maoistowskich partyzantek w Nepalu lub na Filipinach. Broń Boże nie mówię, by zaraz dawać psychopatkom karabin do ręki, wystarczyło odebrać iphone'a i posłać do kopania rowów przeciwczołgowych, by nie traciły czasu przesiadując na tiktoku lub oglądając głupoty z Netflixa. Przeciwnika bowiem pokonuje się najlepiej jego bronią, dlatego wszyscy zwolennicy Zachodu w Polsce winni poczuć go na własnej skórze, tylko w tegoż dogłębnie realnej postaci, a nie wydumanej jedynie przez nich. Niestety formacja Kaczyńskiego zabrnęła poniekąd wbrew sobie powiadam w koszerwatywne miazmaty, jakie pod tym względem ją ograniczają, a też samemu prezesowi brak dzikiej brutalności, z jaką nieraz postępował Piłsudski rozprawiając się ze swymi przeciwnikami. Bliżej niż do jego politycznego terroryzmu Jarosławowi raczej ku formule polityki gabinetowej znienawidzonego skądinąd przezeń Dmowskiego. Dlatego brak nam współczesnego Kostka-Biernackiego, wybitnego polskiego państwowca, który dobrze rozumiał, iż nie ma niepodległej Rzeczpospolitej bez wieszania zdrajców, szpiegów i sabotażystów. Co zaś najważniejsze, zamiast ględzić tylko o ''dniu sznura'' realnie czynił należyty zeń użytek, za co cześć mu i chwała! Owszem, zdaję sobie w pełni sprawę, że takowe postępowanie w obecnych warunkach stanowiłoby dla Niemiec i Francji wyśmienitą okazję do zrównania Polski z autorytarną Rosją. Osłabiając i tak niechętne, warunkowe wsparcie obecnej amerykańskiej administracji, która w osobie ambasadora USA nawet nie kryje specjalnie, iż wolałaby u steru rządów Rzeczpospolitej Czaskosky'ego czy Hołownię. Niemniej do Kaczyńskiego w końcu dotarło, iż dalsze ustępstwa wobec Brukseli, a tak naprawdę Berlina i Paryżewa niczego w praktyce nie dają, rozbestwiając jedynie prounijną hołotę na miejscu. Polska zwyczajnie nie ma już gdzie się cofnąć i zmiana rządu jak roją sobie to POjebańcy niczego tu nie zmieni, gdyż to nie kwestia fobii prezesa i jego wyborców, a jako się rzekło radykalnie odmiennych interesów Polski od Niemiec, Francji czy pomniejszych krajów Zachodu typu Holandia. No chyba, iż Berlin ulegnie jednak całkiem Waszyngtonowi zrywając całkiem z Pekinem i zbankrutowaną Rosją, wtedy trio Berman-Minc-Bierut Tusk-Hołownia-Trzaskowski opanuje ''rząd warszawski'', na szczęście dla nas to jednak mało prawdopodobne rozwiązanie. W sumie więc sytuacja RP jest wysoce paradoksalna: póki Niemcy wraz z Francją wierzgają przeciw anglosaskiemu ościeniowi, pozycja naszego kraju rośnie w oczach niechętnych nam skądinąd liberalnych Amerykanów. Zarazem jednak przez to narasta presja Berlina i Paryża na Warszawę, zwiększając ryzyko destabilizacji i tak napiętej sytuacji wewnętrznej w Polsce. Jedyne co więc pozostaje obecnym decydentom to nauczyć się wreszcie zarządzać tym chaosem, a omawiany tu koszerwatyzm średnio się raczej do tego nadaje, chyba tylko by wkurwiać libków. Bez złudzeń, sztucznie rozpętane zbiorowe histerie jak te wokół Odry, lub z podręcznikiem Roszkowskiego będą się jedynie nasilać, dlatego PiS winien raczej postawić na program konsekwentnie zaprowadzanej stopniowo modernizacji, w kontrze do odgórnie z zewnątrz narzucanych rewolucji lub buntów anarchicznego motłochu. Zamiast dać się zapędzić w ślepą ulicę koszerwatyzmu o twarzy Bartyzela, Sumlińskiego, Warzechy i tego typu knypów, zresztą pole to obstawiła już Konfederacja i niech tam kurwa zgnije. Postawa takowa skazuje bowiem na reaktywność wobec coraz bezczelniejszych zaczepek totalnej opozycji, oraz stojących za nią zewnętrznych agresorów, którym obecna polityka polska wybitnie bruździ jako się rzekło. Na to jak sądzę wskazywał niedawno Marek Wróbel swym apelem pod adresem polityków PiS, by nie ograniczali się do niezbędnej skądinąd antyunijnej retoryki, lecz wyszli także z pozytywną narracją o suwerennym rozwoju w kontrze do ględzenia, że obecny rząd odrzuca niemiecką ofertę udziału w budowie ''europejskiej wspólnoty ponadpaństwowej''.
W tym sensie głośna ostatnio wypowiedź Krasnodębskiego, która tak wzburzyła lokalnych opozycjonerów, była jak najbardziej na miejscu. Faktycznie dziś to Zachód w postaci UE, [ ale i trucizny sączonej przez amerykańskie portale antyspołecznościowe, na co wskazuje z kolei Zybertowicz ], stanowi bodaj większe zagrożenie dla Polski niż Rosja. Ostał jej się jej bowiem już tylko prymitywny szantaż surowcowy i tradycyjnie naga siła, acz i to na szczęście dla nas zaczyna szwankować, co nie znaczy wszakże, iż pozostało ją tak całkiem lekceważyć. Natomiast współczesny neokolonializm Zachodu wobec Polski oraz innych krajów regionu przybiera zdecydowanie perfidniejsze formy, opierając się głównie na korupcji i zawiadywaniu zbiorowymi emocjami mas, a przeto jest paradoksalnie trudniejszy do zidentyfikowania i zwalczenia. Zresztą dopóki Rosja poprzestawała na stosowaniu podobnych metod na Ukrainie, mogła poszczycić się znacznie większymi sukcesami, niż kiedy przeszła do otwartej agresji na ''bratni ruski naród'', która to dopiero otrzeźwiła wielu tamtejszych entuzjastów integracji z Moskwą co do jej prawdziwych intencji. Dziś sporo z nich napierdala więc kacapów na pierwszej linii frontu zajadlej niż mityczni ''banderowcy'', lub nawołuje głośno do nakładania coraz surowszych sankcji na niegdysiejszego sojusznika. Ponieważ jednak nam nie grozi w bliskiej przynajmniej perspektywie podobnie jawny atak ze strony Niemiec czy Francji, trudno liczyć na takowe przebudzenie u ich krajowych zwolenników i lobbystów. Dlatego śmiertelnie zagrażająca narodowej suwerenności centralizacja UE nie wywołuje w Polsce równej mobilizacji społecznej co widmo rosyjskiej inwazji zbrojnej. Prowadzona jest bowiem nie łatwymi do zidentyfikowania środkami militarnymi, lecz presją polityczną, propagandową i nade wszystko biurokratyczną a komu w kraju chce się śledzić nudne debaty nt. ''integracji europejskiej'', w jakich wszakże rozstrzyga się właśnie los naszej państwowości? Skądinąd toczący się zbrojny bój o sąsiednią dowodzi, jakim politycznym debilizmem jest stawianie na równi Krasnodębskiego czy Roszkowskiego z Duginem. Bowiem jak to już wykazaliśmy uprzednio, Zachód z USA na czele pragnął dalszego istnienia ZSRR, obaliła zaś go de facto sama Rosja wraz z ''bratnimi'' nomenklaturami partyjnymi Białorusi i Ukrainy właśnie, wbrew woli Waszyngtonu, Paryża i wtedy jeszcze Bonn. Niestety, ponieważ jako się rzekło strategia krajów zachodniej Europy z Niemcami na czele w kanibalizowaniu Polski jest przemyślniejsza, nie tak prymitywna jak Rosji, trudno raczej liczyć na podobnie solidarny przed nią opór rodzimych elit politycznych, gospodarczych i biurokratycznych. Niemniej geneza obecnej ukraińskiej państwowości, a także bój o jej zachowanie toczący się właśnie u naszych granic, najlepszym dowodem jakim kretynizmem jest ubieranie go w szaty konfliktu między Wschodem a Zachodem i to po którejkolwiek ze stron owego sporu. Wspominam o wojnie na Ukrainie w poświęconym ''koszerwatyzmowi'' tekście, bowiem dowodnie wykazała ona jego zbędność, a przynajmniej konieczność marginalizacji. Konkretnie oznacza to, iż prawica w Polsce nie powinna być w tym stopniu jak dotąd związana z katolicyzmem i nie idzie tylko o postawę obecnego papieża, litującego się nad Duginowym pomiotem nawołującym otwarcie do zbrodni wojennych na ukraińskich jeńcach, ale i krytykujących go ostro tradsów. Takich choćby, jak ks. Bańka z neotomistycznego kanału katolickich ortodoksów ''Szkoła Akwinaty'', powołujący się bez żenady w obecnym czasie na prorosyjskie małżeństwo Wielomskich, do tego za nimi powielając bzdury Konecznego o rzekomo ''bizantyjskiej'' Rosji, całkiem dziś anachroniczne. W kraju tym bowiem nieodwracalne spustoszenia poczyniła komusza rewolucja, reszty zaś dokonał nihilizm postmoderny po upadku bolszewickiego reżimu, z czego putinowski wyciągnął ostateczne konsekwencje, wbrew mitowi jakoby stanowił on nań ''konserwatywną reakcję'' [ rzecz godna osobnego potraktowania ]. Jeśli więc można w ogóle jeszcze mówić w przypadku obecnej Rosji o jej ''bizantynizmie'', to prędzej w sensie żywych wciąż w niej śladów neoplatońskiej gnozy, nie zaś chrześcijaństwa i to nawet we wschodnim wydaniu, jak to wykazywaliśmy za prawosławnym teologiem ks. Leonkiewiczem. Uczciwie trzeba zresztą przyznać, iż na tym zdaje się zasadzał główny błąd samego Jana Pawła II w postrzeganiu Moskwy, który przesądził o rzeczywistej porażce jego polityki wobec niej. Fatalnie bowiem zaciążyła recepcja przezeń myślicieli religijnych rosyjskiego ''srebrnego wieku'', takich jak Włodzimierz Sołowjow, czy Siergiej Bułgakow, jacy z ortodoksją chrześcijańską zwłaszcza w jej prawosławnej wersji nie mieli wiele wspólnego, za to ze wspomnianym bizantyjskim neoplatonizmem i owszem. Poza tym nie wiem, czy polski papież zdawał sobie sprawę z niebezpiecznych konsekwencji głoszonego przez rosyjskich gnostyków programu, gdyż np. Sołowjow kreślił wizję uniwersalistycznej teokracji pod duchowym zwierzchnictwem papieża, lecz przy tym polityczną władzą cara... Na szczęście ustanowienie podobnej utopii jest dziś niemożliwe, tak ze względu na niechęć doń samej Moskwy, której w zupełności wystarcza ubezwłasnowolniony przez nią całkiem miejscowy patriarchat, co i jej fundamentalnej słabości pokrywanej coraz bardziej bezsilną agresją militarną, ekonomiczną i propagandową. Przez co wielkoruska atrapa prawosławia traci gwałtownie wyznawców na Ukrainie, a dzięki haniebnym wyczynom ''papaja'' Franczesko podobny los spotkać może i tamtejszy grekokatolicyzm. Ze względu na jego w sporej mierze neobanderowski charakter byłoby to korzystne dla Polski, tak aby większość ukraińskich chrześcijan skupiła się w szeregach nierosyjskiego prawosławia podległego Konstantynopolowi, tylko w ten sposób mogłoby ziścić się wreszcie marzenie Jana Pawła II o ''dwóch płucach Europy'', czyli dowartościowanie dla równowagi tradycji wschodniego chrystianizmu. Wpierw jednak prawosławie musi odciąć się oficjalnie i potępić na zwołanym specjalnie w tym celu soborze herezję moskiewskiej cerkwi, stanowiącej prawdziwą ''synagogę szatana'', co oby nastąpiło jak najszybciej. W żadnym razie nie przemawia to za laicyzacją i liberalizmem obyczajowym, gdyż te jak widać nie przeszkadzają w szerzeniu zabobonów, a wręcz im sprzyjają śmiem twierdzić. Przecież jest nim sama LGBToza powtórzmy na finał naszych rozważań, dlatego koniecznie należy demaskować jej fałszywie ''progresywny'' charakter, w istocie niosący wszelkie znamiona regresu cywilizacyjnego do barbarzyństwa w nowym zupełnie wydaniu, co wykazaliśmy już na wstępie.
Kończąc wypada jeszcze poczynić wzmiankę o wymownym artykule umieszczonym na łamach ''Kretynyki Pederastycznej'' przez niewydarzonego pseudoartychę Tomasza Kozaka. Bowiem dowodnie okazuje on antyreligijne spierdolenie części miejscowego lewactwa, stanowiąc przy tym ostrzeżenie, że jeńców nikt po tamtej stronie brać nie będzie, o ile tylko im się na to pozwoli. Lekceważyć zaś tego nie można, gdyż to może być nawet przyszły minister [anty]kultury, czy co nie daj ''oświecenia publicznego'', kto wie. Tak więc bezczelnie domagający się tolerowania swej wynaturzonej gównosztuki, Kozak zarazem postuluje ustanowienie ''rejestru „przekonań” najbardziej niebezpiecznych – dlatego zakazanych''. Organizacje religijne zaś muszą być wedle niego ''ściśle kontrolowane, a ich funkcjonariusze – związani przysięgą na wierność demokracji'', oraz ''poddani weryfikacji psychologicznej'' i przymusowi ''pomyślnie zdanych egzaminów z ogólnej historii etyki, praw człowieka i konstytucjonalizmu''. Programy seminariów katolickich ''libertariański komunista'' chciałby nadzorować ministerialnie, docelowo natomiast – zlikwidować je zastępując szkołami dla religioznawców i terapeutów świadczących synkretyczne „usługi duchowe dla ludności”. Pomijam już, że trzeba mieć zawartość koszarowej latryny rosyjskiego wojska zamiast mózgu, aby bełkotać jak Kozak o ''bliźniactwie polskiego chrześcijaństwa i postsowieckiej ortodoksji religijno-politycznej'' - a któryż to z polskich hierarchów katolickich równie haniebnie skurwił się politycznie, co pederastyczny patriarcha Cyryl?! Czy któryś z nich usprawiedliwiał jak on zabijanie ludzi i niszczenie miast, byle tylko nie odbywały się w nich grzeszne parady zboczeńców? Szkoda gadać - antyreligijny oszołom nie pojmuje, iż rzekoma ''postsowiecka ortodoksja'', którą tak potępia jest trawiona bliźniaczo podobnym zachodniackim nihilizmem, jaki sam reprezentuje [ czemu poświęcę osobny tekst ]. Podziela tym samym paradoksalnie ślepotę ideową jednego z czołowych koszerwatystów kraju, Bartyzela seniora wielce żałującego zabitej przez rosyjskie specsłużby Duginej. Aczkolwiek od czasu, gdy pan Jacek porównał do św. Pawła żydowskiego turbogeja i sowieckiego agenta Gernera, występującego pod fałszywym nazwiskiem Krzeczkowski, nic mnie już w wykonaniu tego starego błazna nie zdziwi. Szkoda, bo miałem go kiedyś za inteligentnego człowieka o niewątpliwie znacznej wiedzy, jeśli idzie o historię idei. Okazał się jednak zwykłym durniem na poziomie Wielomskiego, nie różni ich już nic a toczyli onegdaj ostre spory. Jeśli stary Bartyzel nie rozumie, że Dugin nie jest żadnym ''prawosławnym chrześcijaninem'' a wrogim temu wyznaniu neoplatońskim gnostykiem [ czego sam wręcz nie skrywał ] znaczy to, iż cała jego wiedza na temat dziejów idei jest gówno warta. Tomasz Kozak przypomina mi natomiast zapoznanego poetę Briusowa - naczelnego dekadenta przedrewolucyjnej Rosji, głośno gardłującego przeciw carskiej cenzurze w imię totalnej ''artystycznej wolności''. Kiedy tylko bolszewicy zdobyli rewolucyjnym przewrotem władzę, ''wolnościowiec'' ten płynnie przedzierzgnął się w... szefa komunistycznej cenzury. Dlatego nie dowierzam libertarianom i anarchistom, bo zwykle podszyci są faszystami i wszelkim najgorszym zamordyzmem, stąd nie powinno być dla nich żadnej tolerancji, jakiej odmawiają innym. Wszakże zachowawczy siłą rzeczy koszerwatyzm nie jest jako się rzekło właściwym środkiem obrony przed podobną agresją. Trzeba stąd alternatywnej drogi rozwoju, PiS nie ma więc wyjścia, jak dać posłuch obserwatorom pokroju przywoływanego już Marka Wróbla, inaczej skończy na mieliźnie, gdzie utknęła Konfederacja z B[a]raunem i Memcenem na czele, tak ku przestrodze.