''Wymazanie Boga na Zachodzie jest straszne.''
https://www.pch24.pl/prefekt-watykanskiej-kongregacji-kultu-bozego-wspiera-benedykta-xvi,67544,i.html
https://www.pch24.pl/kard--sarah-sprzeciwia-sie-ukazywania-pomocy-migrantom-jako-nakazu-ewangelicznego,67533,i.html
I właściwie tyle z mojej strony, nie mam najmniejszego zamiaru brnąć w dociekania ''kto, po co i dlaczego'' bo zapewne jak ze Smoleńskiem czy mordem na JFK nie dowiemy się chyba nigdy o co tak naprawdę chodziło, a machina dezinformacyjna już ruszyła, stąd zamilczę, przynajmniej dopóty pogorzelisko jeszcze się tli a rozpalone emocje nie ostygły, z grubsza zaś można się domyślić kto lubi je grzać dorzucając do pieca by mieszać w kotle. Natomiast jest to dobra okazja by przywołać dłuższy cytat ze znakomitego artykułu naukowego autorstwa Jacka Żukowskiego na kanwie obrazu z Pałacu Biskupów Krakowskich w Kielcach traktującego o sądzie nad arianami jaki miał miejsce podczas sejmu w 1638 r., bowiem jego tematem jest ikonoklastyczna furia tych ostatnich i ogólnie protestantów jacy tą lokalną mutacją wrogiej życiu i antyludzkiej patologii próbowali zarazić Polaków-katolików na szczęście z marnym raczej skutkiem, sam tytuł rozprawy ''Kije strugane'' jest w kontekście omawianych zdarzeń nadto wymowny bo tym właśnie dla rzekomych ''braci polskich'' były krucyfiksy... Sięgnijmy więc do genezy rewolucyjnej pożogi i manii niszczycielskiej jaka spopieliła w końcu od wewnątrz Europę, a której dymiące już tylko szczątki i ruiny dane nam późnym wnukom opętanych przodków dziś oglądać [ o tym zresztą traktuje znakomity należy przyznać dokument Grzegorza Brauna o Lutrze ] bo płynie z tego paradoksalne pocieszenie, iż ''nihil novi sub sole'', stąd nie ma co histeryzować - gorzej to już było a ''cywilizację białego człowieka'' zniszczyli sami biali ludzie, ''kolorowa'' barbaria wchodzi jedynie na ogołocony przez rodowitych Europejczyków w imię utopijnego ''postępu'' lub wyimaginowanego ''powrotu do źródeł'' teren :
''Dziś jednak niewielu pamięta o polskim wkładzie w dzieje europejskiego ikonoklazmu. Już ks. Szymon Starowolski, piętnując arian za kontakty z obcymi mocarstwami, zarzucał im radykalizm, również ikonoklastyczny: „żeście obyczaje poczciwych przodków waszych zgwałcili, kiedyście rzecz od nich nigdy niesłychaną do Polski wnieśli, i co oni kościołów nabudowali i fundowali [...], toście wy sprofanowali, złupili, fundusze pobrali, ołtarze i obrazy popalili, kielichy i krzyże na kufle poprzerabiali i domy pańskie, domy modlitwy na stajnie i chlewy bydłu swojemu zobracali, gorszemi się w tej mierze nad Turki i Pogany pokazując. [...] Ale nie rąbajcie obrazów, nie strzelajcie do krucyfiksów...”. Miano „iconoclastas” wprost rezerwował dla rakowskich arian jezuita Mikołaj Cichowski. Jakub Wujek utyskiwał: „Nowowiernicy [...] domy modlitwy w jaskinie łoterskie, w chlewy a w spichlerze, a mało nie w wychody obrócili”. Podobne zapatrywanie wykazywali protestanci. Wacław Urban jako jeden z pierwszych arianologów zwrócił uwagę na obrazoburczy podtekst wspomnianego wydarzenia, sugerując, iż do aktu (sprowokowanego) wandalizmu doszło pod wpływem wpajanych zasad „wiary, która potępiała kult wyobrażeń boskich” . Edward Opaliński postępek uczniów rakowskich uznał za „zachowanie wręcz prowokacyjne”. [...] W swych wypowiedziach na temat stosunku protestantów do sztuki Michalski dowodzi, iż obrazoburstwo reformacyjne wynikało nie tylko z kontrowersji teologicznej; było fenomenem historycznym i kulturowym o złożonej naturze i nie zawsze jednoznacznej wymowie, formą walki in effigie z całym systemem starej wiary. Przez swą spektakularność i powszechność tworzyło pozór rewolucyjnego przeskakiwania etapów. Jego zaplecze stanowiły złożone procesy psychologiczne – zarówno w wymiarze jednostkowym (kompensacja), jak i masowym (projekcja agresywnej psychologii tłumów, autoafirmacja wspólnot miejskich) oraz chęć symbolicznego zerwania z własną przeszłością (wizualna demonstracja przemian), wreszcie strach przez mimetyzacją sacrum. Akcje w typie dekapitacji rzeźb, niszczenia ich atrybutów bądź części ciała, stanowiły przejaw swoistego myślenia magicznego (pozbawiania wizerunków mocy), ale przede wszystkim nawiązywały do panującego powszechnie systemu kar mutylacyjnych (odzwierciedlających). Figurom wykłuwano oczy, obrazy łamano, obsmarowywano nieczystościami, krwią krowią, wrzucano do kloak, studni oraz zbiorników wodnych; z otaczanych czcią wizerunków czyniono tablice strzeleckie. W skrajnych przypadkach sięgano po quasirytualne wieszanie na szubienicy lub palenie na stosie (protestanci uznawali ogień za element doświadczający). Niekiedy włączano akty obrazoburcze w karnawałową tradycję celebrowania „świata na opak”, w najlepszym razie zapisywano obrazy tekstem Dziesięciu Przykazań. Jak wykazuje David Freedberg, teoretyczna baza ikonoklazmu odgrywała w XVI wieku przemożną rolę, a poszczególne ruchy obrazoburcze prawie nigdy nie miały charakteru spontanicznych wystąpień. 9 II 1529 r. w Bazylei młodociani (w wieku 8, 10 i 12 lat) ikonoklaści przywiązali do wielkiego krucyfiksu kapitularnego linę i zaciągnęli go na rynek śpiewając: „O, biedny Judaszu”, a następnie spalili przy okrzykach: „Jeśli jesteś Bogiem, to się broń, jeśli jednak jesteś człowiekiem, giń”. W karnawale 1559 kościół w Poitiers zdemolowały kobiety ze swymi pociechami. Kronikarze opisujący analogiczne zjawiska często podkreślali, iż przestępstwo przeciwko wizerunkowi Ukrzyżowanego popełniali „młodzi chłopcy oraz dzieci”. Jak zauważa Lucan Burkart, uczestnictwo młodzieży w deliktach wymierzonych przeciwko przedmiotom kultu było rzeczą szeroko rozpowszechnioną. Dzięki swemu szczególnemu statusowi prawnemu dzieci nie mogły być pociągnięte do odpowiedzialności za swe czyny, co również wiązało ręce radzie miasta. Zapewne podobnie rzecz się przedstawiała w kazusie rakowskim, warto jednak uświadomić sobie szerszy kontekst tego wydarzenia. Latem 1520 r. Uly Anders z Kennelbachu został oskarżony przez włodarzy miasta Zurych o obalenie Grupy Ukrzyżowania w zajeździe Utznach, a następnie stracony za bluźnierstwo. W ciągu trzech-czterech lat tego typu zachowania przestano postrzegać w kategoriach zbrodni. Owo przewartościowanie zapowiadało protestancką rewolucję w pojmowaniu sztuki. Za swoisty ryt przejścia można uznać zniszczenie pod przewodem Klausa Hottingera wielkiego krucyfiksu stojącego na rozstaju dróg w Stadelhofen pod koniec września 1523 r., czy trzy lata późniejsze podeptanie krucyfiksu przez ikonoklastę z Bazylei, Fridelina Bergera. Heinrich Bullinger w swej kronice stylizuje Hottingera na pierwszego męczennika reformacji, a jego los porównuje wręcz do udręki samego Chrystusa. Ilustrator kopii kroniki z ok. 1605 r. przeznaczył ikonoklastom w sumie sześć miniatur – a zatem więcej niż poświęconych życiu Zwingliego ! Cztery kolejne sceny zaczerpnięte zostały z tradycyjnej ikonografii męki Chrystusa: pojmanie/aresztowanie, przesłuchanie/proces, niesienie krzyża / droga na miejsce kaźni oraz ukrzyżowanie/uśmiercenie. Powrót do ikonografii chrześcijańskiej (odrzuconej przez reformatorów!) stanowi intrygujący paradoks. Prosty, drewniany krzyż przydrożny obalano na analogicznych zasadach, na jakich oddawano mocz do kościelnych kielichów i karmiono psy hostią. Ani jedna Grupa Ukrzyżowania z belki tęczowej nie przetrwała pierwszej fali ikonoklazmu angielskiego! Mania palenia krucyfiksów (także wolno stojących), niekiedy uchodzących dotąd za cudowne (np. w Dovercourt) osiągnęła w Anglii szczyt ok. 1560 roku. Ich obalenie symbolizowało przezwyciężenie starego porządku oraz wyrażało swoistą publiczną deklarację; tak drastyczna napaść na symbol dotychczasowej wiary wiązała się jednak z podskórnym lękiem, czego przykładem obrazoburcze wypadki w kościele w Hasselt w 1567 roku. 4 II 1538 r. odegrano swoisty spektakl, którego tragicznym aktorem był animowany krucyfiks z klasztoru cysterskiego w Boxley, w hrabstwie Kent. Biskup Hilsey wygłosił wówczas obrazoburczą modlitwę, wzywając do zachowania drzazg krzyża na dowód wierutnego oszustwa, którego ofiarami były kolejne pokolenia. W zbliżonych okolicznościach w nocy z 22 na 23 V rozbito na drzazgi krucyfiks w parafii św. Małgorzaty w Londynie. W 1589 r. to samo spotkało krzyż (z 1346 r.) w Durham. W 1600 r. purytanie obalili tzw. Banbury High Cross. Trzy lata później z podjudzenia Johna Bruena siedmiu mężczyzn zrzuciło na ziemię kamienny krzyż na placu kościelnym w Wharton, w hrabstwie Cheshire. Po wielu uprzednich zamachach prywatnych, w maju 1643 r. ikonoklastyczny rytuał objął tzw. Cheapside Cross. W miejscu jego fundamentów jeszcze długo płonęły „papistowskie księgi”. Nieprzypadkowo uciekający z Francji do Niderlandów hugenoci znaczyli swą drogę poprzewracanymi figurami i krzyżami. Jednym z zasadniczych czynników niepowodzenia kalwinizmu jako ruchu masowego był właśnie ikonoklazm. Skupiający główne funkcje kultowe krucyfiks wiszący nad ołtarzem był solą w oku reformatorów z powodu kosztownego materiału, sprzyjającego bałwochwalstwu miejsca umieszczenia, a niekiedy ze względu na liczne zawarte w nim relikwie. W Augsburgu (1529) kaznodzieja Michael Keller zniszczył krucyfiks w kościele karmelitów bosych, a następnie parodiował odpustową sprzedaż, oferując słuchającym kazania jego fragmenty „po funcie”… Za powszechnie zrozumiały symbol uchodziła pozornie bluźniercza imitacja pasji, dokonywana na „fałszywym, diabelskim Chrystusie”, niejako w ramach kary za oszustwo polegające na reprezentowaniu boskości. W Saint-Jacques (1566) rzeźnik Guillaume zatknął głowę Chrystusa na latarni, a potem wraz ze swymi towarzyszami – bezsprzecznie imitując scenę biczowania – okładał ją gałęziami, krzycząc: „jeśliś Bóg, przemów”. Podobnie przy wrzucaniu na stos wielkiego krucyfiksu z Grossmünster w Szwajcarii wołano: „Bistu Got, se wer dich, bistu aber Mensch, so blut”. Czasem wykorzystywano nawet kościelne krucyfiksy jako prześmiewcze narzędzie kaźni. Około 1550 r. anglikański biskup Gardiner uskarżał się, że w Portsmouth Chrystusowi Ukrzyżowanemu wydłubano oko i przebito bok. W 1566 roku w Armentières niejaki Pierre Bien zrzucił krucyfiks na ziemię, żartując do swych towarzyszy: „Sprawdźcie, czy nie krwawi, czy nie trzeba wezwać medyka”. Także w Nîmes (1621) oraz w pobliskim Marquerittes (1621) doszło do ataków na krucyfiksy z użyciem lanc oraz kusz. Jeszcze w roku 1662 w rejonie Kleve pewien szlachcic kazał usunąć przydrożny krzyż i ustawić na jego miejscu szubienicę. Bardzo wyraźne związki symboliczne łączyły owe praktyki z prawnymi rytuałami karzącymi in effigie. Wieszanie na szubienicy bądź palenie „skandalicznych” obrazów należało w XVI w. do najpopularniejszych rytuałów prawnych. Powiązanie obrazoburstwa z napięciami społeczno-politycznymi stanowiło zasadę. Przykładowo, w XVI-wiecznych Niderlandach ikonoklazmu nie pojmowano w kategoriach rebelii – był aktem sterowanym przez siły polityczne dążące do własnej legitymizacji. Tytułowe zjawisko rodziło pustkę – po części wypełniła ją ideologia państwowa. Jednak w połączeniu z kwestią przedmiotów kultu oraz ich niszczeniem, pojęcie karania in effigie nabierało – w kontekście religijnego obrazu – symbolicznej wieloznaczności. Ów rytuał interpretowano jako ukaranie konkretnego bożka (w przypadku znanych dzieł – np. „natury pielgrzymkowej”) bądź też, idąc nieco dalej, jako karcenie wszystkich obrazów tego samego typu ikonograficznego. Wreszcie atak ten mógł być wymierzony, nawet symbolicznie, przeciwko samemu prototypowi (np. wszystkich kwestionowanych świętych). Zajście, jakie miało miejsce w 1621 r. w Nîmes, gdzie do pręgierza przymocowano zwłoki straconego przestępcy ułożone na kształt krzyża i zaopatrzone w koronę cierniową oraz poranione na wzór Chrystusowych, należy rozumieć jako wyszydzanie krzyża w znaczeniu obiektu wiary. Porównywalnie, jako „przedegzekucyjne” naigrywanie się można ujmować domniemany czyn Balthasara Hubmaiersa, który w listopadzie 1524 r. w Waldshut „miał przy pomocy sznurów wyciągnąć z kościoła obrazy przedstawiające naszego Pana na krzyżu”. W kategorii szydzenia z krzyża poprzez formy in effigie mieści się również kazus z października 1551: w kościele klasztornym w Riddagshausen w Dolnej Saksonii zdjęto wielki krucyfiks, a następnie figurze Chrystusa odrąbano głowę, pozostałe szczątki zawieszając za jedno ramię na drzewie. Na początku marca 1615 roku kalwińska partia dworska nakazała zniszczenie wielkiego krucyfiksu w katedrze berlińskiej oraz wrzucenie jego szczątków do rzeki Sprewy, co sprowokowało powstanie mieszczan. W czasie szturmu na dom powszechnie znienawidzonego kaznodziei Martina Füssela wykrzykiwano: „Ty czarny kalwinisto […] kazałeś nam rzucić się na obrazy i zniszczyć krucyfiks; teraz chcemy rzucić się na ciebie i na twoich kalwińskich klechów”. Ikonoklazm stał się publiczną manifestacją przejścia do przykładowej praxis pietatis, co nie wykluczało znamion rytuałów terapeutycznych lub apotropaicznych. Last but not least, u podstaw nowożytnej furii ikonoklastycznych „buntów” leżało przekonanie, że oglądanie obrazów ma moc transformatywną. Percypowano je jako proces aktywny, nie bez wpływu na charakter odbiorcy. Fobia wyobrażeniowa wynikała z rewolucji w pojmowaniu zmysłu wzroku i jego roli w oświeceniu religijnym; obrazowa kultura średniowiecza została u progu nowożytności wyparta przez kult słowa, z preponderancją zmysłu słuchu. Ów lęk wynikał także z przekonania o opresyjnym oddziaływaniu przedmiotu, który się ogląda – patrzeć oznaczało w jakimś stopniu uczestniczyć w przedmiocie postrzegania (w czego wyniku coś „zakazanego” mogło się dostać do naszej duszy; godząc się na to, aby nasze oczy patrzyły na idole, czynimy z nich sługi pseudobóstw). Wierzono, iż malowane wizerunki „penetrują” serca głębiej niż czytane czy słuchane słowo. Stąd mogą zwieść niewinnych odbiorców. Te prawidła były dobrze uświadomione przez reformatorów, szermujących przede wszystkim argumentami natury teologicznej. [...]
W
konkluzji krótkiego szkicu warto przytoczyć cztery bazowe zasady,
które – w ujęciu Carlosa Eirego – leżały u podstaw
ikonoklazmu protestanckiego. „Zasada władzy” wysuwała Słowo
Boże na pierwsze miejsce; zakorzeniony w wojowniczym „biblicyzmie”
triumf słowa nad obrazem oraz swoisty prymitywizm, chęć powrotu do
początków Kościoła (sprzed epoki błędów i wypaczeń) prowadził
niektórych protestantów do mimetycznego ekstremizmu. „Zasada
hermeneutyczna” bazowała na teorii radykalnej
transcendencji. Czerpiąca z tradycji neoplatonizmu ikonoklastyczna
hermeneutyka, wyrażająca się w sentencji „Finitum non est capa
infiniti”, głosiła niemożność zbliżenia się do
rzeczywistości duchowej poprzez kontemplację rzeczywistości
materialnej. Przekonanie Kalwina o tym, iż „Bóg jest
tak odmienny od ciała, jak ogień od wody” implikowało
niepoznawalność Jego istoty i redukowało właściwy kult do
wymiaru duchowego. Wiara w to, że świat fizyczny plasuje
się na niższym poziomie w hierarchii bytów, oraz w dualizm
duchowo-materialny pociągający za sobą odrzucenie teorii
obrazu i prototypu, skutkowały negatywnie: wszelkie
oddawanie czci obiektom materialnym równało się zaprzeczeniu
duchowości. Trzecia zasada sformułowana przez Eirego opiera się na
podejściu antropologicznym; zepsucie natury ludzkiej
jako konsekwencja upadku Adama i Ewy tworzy „upadły umysł”,
percypujący Boga jedynie w wymiarze materialnym; stąd
konieczność ochrony umysłu przed taką pokusą. Ostatnią regułę
warunkują okoliczności społeczne. Protestancka teoria
redystrybucji dóbr odrzucała pojęcie pobożności fundacyjnej
(cultus divorum), prowadzącej do wyzysku. Obrazy stanowią jedynie
element systemu kontroli i wsparcia kasty kleru. W ujęciu
kalwińskich ortodoksów, z jednej strony, krzyż poza światem słów
przestaje być krzyżem, a z drugiej – „pusty kościół jest
kościołem bez wątpliwości”. Sprzeciw wobec krucyfiksu miał
charakter kwalifikowany, ponieważ właśnie krucyfiks stanowił
najpowszechniejszy obiekt kultu, najbardziej popularny typ świętego
wizerunku, także w realiach Rzeczypospolitej.''
Marnym raczej pocieszeniem jest, niemniej należy to odnotować, iż nie tylko naszą cywilizację opanowała autodestrukcyjna przypadłość, podobne wypadki i to bodaj o jeszcze bardziej niszczycielskim zasięgu miały miejsce nieco tylko ponad pół wieku temu na drugim krańcu Eurazji podczas tzw. ''rewolucji [anty]kulturalnej'' w maoistowskich Chinach - trzeba przyznać, iż kryje się w tym uniwersalna, swoiście upiorna logika :
I tak oto ''Wschód jest czerwony'' od płomieni, które go spopieliły, Zachód zaś dogasa blaskiem krwawej łuny pożarów... czyżby Eurazja miała stać się na powrót jednym wielkim stepem i gigantycznym placem budowy pod piramidę Wielkiego Architekta ? [ sądzę, że odpowiedź zna tylko Juncker - i dlatego nigdy nie trzeźwieje ].