piątek, 26 marca 2021

Hitler jako wzorcowy ''przedsiębiorca idei'', czyli dlaczego libertarianie powinni czerpać inspirację z ''Mein Kampf''?

Najsampierw konieczne niestety wyjaśnienie dla niekumatych: niniejszy wpis stanowi jadowite szyderstwo z niecierpianych przeze mnie ''rozwolnościowców'', bowiem uznaję ich za wyjątkowo złośliwy rak ideologiczny jako taki, a w odmianie ''koliberalnej'' na prawicy w szczególności. Dlatego jeśli ktokolwiek posądzi mnie o choćby cień sympatii dla tytułowego opętańca, kanalii i zbrodniarza dowiedzie tym samym jedynie, że jest skończonym tumanem i stąd może już s...obie iść. Tak się bowiem składa, że jestem potomkiem polskich ofiar hitlerowskiej okupacji, którym usiłują przyprawić gębę rzekomych ''współsprawców Holocaustu'' różni ''aszkenaziści'', nie skrywający nawet specjalnie rasistowskiej pogardy wobec ''gojów''. Nie będę opisywał szczegółowo martyrologii moich dziadków i ojca, bom czynił to na blogu nie raz, i będzie jeszcze ku temu okazja, omawiając kolejne aspekty tak wielowątkowego dzieła jak ''Моя борьба'' Adika. Dodam więc tylko, że wszelkie ''czułe'' zdrobnienia nadane ludobójcy jak powyższe, stanowią z mojej strony jedynie odreagowanie i są wyrazem gorzkiej ironii, by nie rzec bezsilnej wściekłości na fakt, iż dotąd wciąż nie otwarto Mauzoleum Martyrologii Wsi Polskich w Michniowie. ''Niewolnicza kolonia zagranicy'' jaką była PRL nie zdobyła się na to mimo całego swego ''antyhitleryzmu'' w propagandzie głównie, o ''wolnej Polsce'' już nie wspominając - oby więc niedawna wizyta min. Glińskiego w Michniowie i złożone tam przezeń deklaracje przyniosły wreszcie oczekiwany efekt. Trzymam rządzących za słowo, że sprawa godnego upamiętnienia polskich ofiar niemieckiej okupacji znajdzie w końcu finał latem tego roku i zapowiadam bezwzględnie ich za to rozliczenie, obaczymy czy znowu nie skończy się na gromkich zapowiedziach. Na otwarcie zaś mają być ściągnięci ambasadorzy Niemiec, Izraela, Rosji i USA a jeśli którykolwiek ośmieli się nie przyjść, lub wypowiedzieć przy okazji obraźliwe dla nas słowa, ma wylecieć z kraju ze śladami obuwia na pośladach i statusem ''persona non grata''. Oczekuję, że nazwa ''Michniów'' podobnie jak ''Piaśnica'', gdzie niemieccy ''sąsiedzi'' wymordowali tysiące swych polskich znajomych z tej samej wsi czy miasta, staną się co najmniej tak samo znane w świecie, jak całkiem zakłamane skądinąd Kielce czy Jedwabne. I wcale nie przeczy to dobrosąsiedzkim relacjom z Berlinem jak twierdzą różni ''niedorealiści'', bo to właśnie w interesie Niemców leży również stworzenie takowego miejsca upamiętnienia, choćby jako widoma przestroga, jak nie postępować z ''Ost-Europą'', by nie skończyło się to klęską za którą znowu przyjdzie im dość srogo płacić. Osobny temat, czy są do tego zdolne dzisiejsze Niemcy reaktywujące tradycję Prus jako kraju ''przyjaznego migrantom'' [ serio - bo przyjmowały hugenotów uchodzących z Francji po anulowaniu edyktu nantejskiego ] i odbudowujące zamek królewski Hohenzollernów w Berlinie, oto postmodernistyczna ''polityka historyczna'' w praktyce. Nade wszystko zaś my sami jako kraj nie mamy przyszłości z trzodą historycznych ignorantów i kretynek, którzy dadzą sobie wmówić cokolwiek np. że to Polska ''wywołała'' II wojnę światową, i jakoby odpowiada za Holocaust, stąd musi ''zadośćuczynić'' bandyckim [u]roszczeniom Kosher Nostry do ''mienia bezdziedzicznego''. Tyle o rzeczach serio, pora więc przejść do zapowiedzianej, kolejnej już z całej serii na tym blogu rozprawy z wolnorynkowymi bałwanami.

Ostatnio miałem sporo złośliwej radochy, wysłuchując jak Marcin Chmielowski promujący swą najnowszą książkę ''Przedsiębiorca idei'', co i wolnościowy prankster Wapniak gorzko wyrzekają zgodnie na środowisko krajowych libertarian. Potwierdzili bowiem u źródła moje obserwacje, iż piewcy ''wolnego rynku'' mają tak gadane o kapitalizmie, bo zwykle o nim jedynie teoretyzują, a nieliczne wśród nich wyjątki pod tym względem poświadczają tylko regułę, że całe towarzycho stoi bieda-libertarianami. Wprawdzie w pracy intelektualnej nie ma niczego nagannego, sam przecież staram się ją wykonywać mniej lub bardziej udolnie, niemniej taki przechył na rzecz talmudystów ekonomii jest groteskowy wśród osób, potrafiących godzinami żarliwie i z psychotycznym fanatyzmem wręcz rozprawiać o przedsiębiorczości jako ''ludzkim działaniu''. Akurat Chmielowskiemu czy Wapniakowi zarzucić tego nie można, jednak ich dokonania na polu wcielania w życie swych idei i to z jak najbardziej wymiernym ekonomicznie zyskiem, bledną wobec osiągnięć nawet wczesnego etapu kariery Hitlera, co będzie zaraz do udowodnienia. Poza tym wątpię, aby zdolni byli do powtórzenia jego co tu kryć bezprecedensowego sukcesu, nawet jeśli zakończonego ostatecznie totalnym bankructwem ideowym, bowiem są do tego wprost organicznie niezdatni ze względu na deklarowany przez się ''wolnorynkowy'' anarchizm. Tymczasem führer jak przystało na rasowego menedżera doskonale pojmował, że dla skutecznego prowadzenia biznesu żelazną ręką, konieczna jest bezwzględnie egzekwowana zasada wodzostwa w firmie, oraz bezpośrednia odpowiedzialność współpracowników tylko przed przełożonym. Kolegialne zarządzanie kończy się zaś jałowym gadulstwem i sprzyja asekuranctwu oraz pierdzeniu w stołek podwładnych i członków zarządu, a przecież czas to pieniądz. Cuker może sadzić farmazony o ''współwłasności'' swego Fake-zbuka przez resztę pracowników firmy, prawda wygląda jednak tak, że to on jest jej twarzą i do niego należy podejmowanie ostatecznych decyzji co do kierunków przyszłego rozwoju czy inwestycji. A nawet gdyby potwierdziły się pogłoski, iż robi jedynie za słupa, nie zmienia to w niczym, że musi taką razą kryć się tam jakie ''ciało kierownicze'' za kulisami, na czele z führerem mniejsza jakiej płci, rasy czy dezorientacji seksualnej, decydującym o zarządzaniu mediami antyspołecznościowymi. Jak się zaraz przekonamy, Hitler stworzył NSDAP na wzór rentownego, przynoszącego zysk przedsiębiorstwa, które od początku miało zarabiać na siebie i wykazywać się skutecznością agitacji, jak i naboru nowych członków, co zakończyło się niewątpliwym sukcesem, tak politycznym jak i finansowym [ niestety ]. Sprzyjało temu zaprowadzone przezeń przejrzyste i sprawne przeto zarządzanie, polegające na pozostawieniu dużej swobody podwładnym na powierzonych im kierunkach działania, wyznaczonych przez führera tylko ogólnie. Dzięki temu nie dławiło to ich inicjatywy, ani obciążało kierownictwa nadmiernym ustalaniem szczegółów, zapewniając całej strukturze dynamiczną rzutkość przedsięwzięć, i zdolność do szybkiego reagowania na ataki konkurencji ideologicznej. Zarazem bezwzględna odpowiedzialność przed przywódcą i poszczególnymi kierownikami kolejnych szczebli hierarchii partii-firmy, dyscyplinowała wszystkich jej członków zmuszając do podejmowania ciągłych inicjatyw na polu walki politycznej, z których skuteczności byli bezlitośnie rozliczani. W efekcie, jak chwalił się Hitler, zaczynając od kompletnej nędzy jaką przedstawiało u swych pierwocin naziolskie przedsięwzięcie, udało mu się dzięki jednoosobowemu zarządzaniu jak i odpowiedniemu doborowi bliskich współpracowników, wypracować spory na owe czasy zysk, nie tylko polityczny, ale i finansowy zanim doszło do jego konfiskaty przez rząd wskutek nieudanego puczu monachijskiego [ wiadomo: ''państwo to złodzieje, a podatki kradzież'' ]. Wprawdzie przeszarżował wtedy jak przystało na rasowego spekulanta ideologicznego, ale też dość szybko odkuł się i to z jeszcze większym zyskiem, uwieńczonym sukcesem zdobycia przywództwa kraju, można więc bez żadnej przesady rzec, iż Hitler to prawdziwy ''self-made men'' i spełnienie ''amerykańskiego snu'' w polityce, a po części i ekonomii. Doprawdy więc nie pojmuję, czemu dla naszych kucerzy i pedolibków nie stanowi wzorca osobowego, i to mimo wytrwałego propagowania jego postaci przez pana Janusza - winę ponosi tu zapewne niekonsekwencja Qrwę, jak zresztą w wielu innych sprawach, który to nie może zdecydować się jakimże cudem za władzy tego ''narodowego'', a tak naprawdę rasowego socjalisty możliwe były ''niskie podatki''?! 

Dodać przy tym należy, iż wszystkim biznesowym inicjatywom führera towarzyszyło iście wolnorynkowe przeświadczenie o ''wolnej grze sił'', która w ramach swobodnej konkurencji w obozie pangermańskiego ''volkizmu'' zadecydować miała, jakie to z ugrupowań weźmie w końcu górę. I tak oto ''rynek zweryfikował'' można rzec - polityczna firma o nazwie NSDAP wygrała, oferując jak się okazało najlepszy produkt dla niemieckiego konsumenta. Za wszystko niestety przyszło płacić i nam w Polsce, bo tak wynikało z ''linii generalnej'' przedsiębiorstwa, jej rabunkowej polityki dla której słowem-kluczem był ''Lebensraum'', ale to już temat na inną okazję. Dziś wiemy rzecz jasna, iż z tym ''wolnym rynkiem idei'' nie do końca było tak, jak to ''słodził'' Hitler, jednak o ''dopalaczach finansowych'' jego partii pochodzących z różnych szemranych nie raz źródeł istnieje już całkiem obszerna literatura przedmiotu, odsyłam więc choćby do pierwszej z brzegu biografii Adika, których na krajowym rynku ukazało się dotąd całkiem sporo. Wszakże dowodzi to jedynie, iż führer był rzutkim i sprawnym ''fundraiserem'', potrafiącym pozyskiwać znaczne sumy od dość osobliwych nawet sponsorów - wystarczy, że nadmienimy, iż do wysiłku zbrojnego III Rzeszy walnie przyczyniło się zdominowane przez żydowskich producentów filmowych Hollywood. Nie ma co tu gadać o amerykańskich gigantach przemysłowych owej doby, które dały podwaliny potędze machiny militarnej tak hitlerowskich Niemiec, jak i stalinowskiej Rosji z podanych przed chwilą powodów. O ironio, najbardziej sprawne, ale i przynoszące zysk aparaty agitacji i partyjne w Republice Weimarskiej, stworzyli programowo zwalczający liberalizm naziole, co i komuniści. Wśród tych drugich za Goebbelsa, a po części i führera robił osławiony Willi Münzenberg, twórca olbrzymiego koncernu medialnego prowadzącego skuteczną propagandą bolszewicką, gdyż podawaną w atrakcyjnej dla zachodniego konsumenta formie. Zamordowany wszakże przez siepaczy Stalina najprawdopodobniej, bo nie podporządkował się wezwaniu do Moskwy w uzasadnionej obawie o swoje życie, po tym jak oględnie zresztą ośmielił się skrytykować ''procesy moskiewskie''. Natomiast czołowy bodaj konserwatywny liberał Niemiec Weimarskich, kanclerz Wilhelm Cuno, nawet jeśli sprawny dość przedsiębiorca żeglugowy, poniósł jednak klęskę jako polityczny bankrut, prowadząc zakończoną fiaskiem próbę doprowadzenia do ładu katastrofalnych w owym czasie finansów republiki. A nade wszystko nieudolny w jego wykonaniu sprzeciw wobec francuskiej okupacji Zagłębia Ruhry, co stało się rzecz jasna pożywką dla miejscowych komunistów jak i nazioli, jednako kontestujących działania rządu w tej sprawie. W każdym razie Hitler od początku wiedział to, na co tyle lat zmitrężył aspirujący do miana ''przedsiębiorcy idei'' Chmielowski, że propaganda musi poprzedzać konkretną działalność organizacyjną, przy okazji bezlitośnie punktując przyczyny politycznej jałowości przeteoretyzowanych ruchów, takich jak libertarianizm. Bowiem jak pisał w poświęconym tym zagadnieniom rozdziale ''Моя борьба'':

''...Po moim wstąpieniu do Niemieckiej Partii Robotników przejąłem natychmiast kierownictwo propagandą. Uważałem ten dział w owym czasie za zdecydowanie najważniejszy. Na razie w mniejszym stopniu chodziło o to, aby łamać sobie głowę kwestiami organizacyjnymi, niż przekazywać samą ideę większej liczbie ludzi. Propaganda musiała dalece wyprzedzać organizację, aby najpierw zdobyć dla niej materiał ludzki do obróbki. Także i ja jestem wrogiem zbyt szybkich i pedantycznych działań organizacyjnych. Najczęściej wychodzi z tego jedynie martwy mechanizm, rzadko zaś żywa organizacja. Albowiem organizacja jest czymś, co swoje istnienie ma do zawdzięczenia organicznemu życiu, organicznemu rozwojowi. [...] Z tego powodu bardziej celowe jest propagandowe rozpowszechnianie idei początkowo przez pewien czas z centrali, a stopniowo gromadzący się materiał ludzki [należy] następnie starannie przeglądać i badać na okoliczność obecności osób o cechach przywódczych. Wyjdzie przy tym niejeden raz na jaw, że sami w sobie niepozorni ludzie okazują się mimo to urodzonymi przywódcami. Byłoby jednak całkowitym błędem, gdyby w bogactwie wiedzy teoretycznej chcieć widzieć charakterystyczne dowody [na obecność] cech i zdolności przywódczych. Często bywa na odwrót. Wielcy teoretycy jedynie bardzo rzadko są świetnymi organizatorami, ponieważ wielkość teoretyka i autora programu polega w pierwszym rzędzie na rozpoznawaniu i ustalaniu abstrakcyjnie słusznych zasad, a tymczasem organizator musi być przede wszystkim psychologiem. Musi on brać człowieka takim, jakim on jest i dlatego musi go znać. Nie wolno mu go zarówno przeceniać, jak i w jego masie okazywać zbyt mało szacunku. Przeciwnie, musi on [psycholog] próbować na równi brać w rachubę słabość i okrucieństwo, aby przy uwzględnieniu wszystkich czynników wypracować twór, który jako żywy organizm, wypełniony jak największą i niezmienną siłą, będzie na tyle odpowiedni, aby ponieść ideę i utorować jej drogę do sukcesu. Jednak jeszcze rzadziej wielki teoretyk jest wielkim przywódcą. Znacznie szybciej będzie nim agitator, o czym wielu, którzy zajmują się tą kwestią tylko naukowo, niechętnie chce słyszeć; i to jest przecież zrozumiałe. Agitator, który ma zdolność przekazywania idei szerokim masom, musi być zawsze psychologiem, nawet jeśli byłby on jedynie demagogiem. Nawet wtedy będzie on ciągle lepiej nadawał się na przywódcę, niż obcy ludziom i światu teoretyk. Albowiem przewodzić znaczy: umieć poruszyć masy. Dar formułowania idei nie ma zupełnie nic wspólnego ze zdolnością przywódczą. Jałowy jest zatem spór o to, co ma większe znaczenie, czy ustanawianie ludzkich ideałów i celów, czy też ich urzeczywistnianie. Tak to tu jest, jak to często w życiu: jedno bez drugiego byłoby całkowicie pozbawione sensu. Najpiękniejszy zamysł teoretyczny pozostanie bez celu i wartości, jeśli przywódca nie wprawi mas w ruch w jego [zamysłu teoretycznego] kierunku. I odwrotnie: czym byłby cały geniusz i rozmach przywódczy, gdyby pełen inwencji teoretyk nie sformułował celów ludzkich zmagań, do których należy dążyć? Połączenie teoretyka, organizatora i przywódcy w jednej osobie jest czymś najrzadszym, co można znaleźć na tej ziemi; takie zespolenie tworzy wielkiego człowieka. [ ciekawe, kogo ma na myśli Hitler?:) - przyp. mój ] [...] Jeśli ruch ma zamiar zburzyć świat i na jego miejscu zbudować nowy, to wtedy w szeregach jego własnego przywództwa musi panować absolutna jasność co do następujących zasad: każdy ruch będzie musiał pozyskany przez siebie materiał ludzki podzielić najpierw na dwie grupy: na zwolenników i członków. Zadanie propagandy polega na pozyskiwaniu zwolenników, zadaniem organizacji jest pozyskiwanie członków. Zwolennikiem ruchu jest ten, kto deklaruje zgodność z jego celami, członkiem jest ten, kto o nie walczy. [...]

Ponieważ bycie zwolennikiem zakłada uznanie idei jedynie w sposób bierny, podczas gdy członkostwo wymaga aktywnego przedstawicielstwa i obrony, to na dziesięciu zwolenników trafia się zawsze najwyżej jeden do dwóch członków. Bycie zwolennikiem ma swoje korzenie jedynie w przekonaniu, bycie członkiem w odwadze reprezentowania przez siebie przekonania i jego dalszego rozpowszechniania. Przekonanie w jego formie biernej odpowiada większości ludzi, która jest gnuśna i tchórzliwa. Członkostwo zakłada podejście aktywne i dlatego odpowiada jedynie mniejszości ludzi. [...] Jeśli propaganda przepoiła ideą cały naród, organizacja może wyciągać z tego konsekwencje z garstką ludzi. Propaganda i organizacja, a więc zwolennicy i członkowie, pozostają zatem w określonym, wzajemnym stosunku. Im lepiej pracowała propaganda, tym mniejsza może być organizacja, im większa jest liczba zwolenników, tym skromniejsza może być liczba członków. I na odwrót: im gorsza jest propaganda, tym większa musi być organizacja, i im mniejszy pozostaje krąg zwolenników ruchu, tym większa musi być liczba jego członków, jeśli chce on w ogóle jeszcze liczyć na sukces. [...] Najskuteczniej sukces światopoglądowej rewolucji osiąga się zawsze wtedy, jeśli wpoi się możliwie wszystkim ludziom nowy światopogląd, i jeśli to konieczne później się go narzuci, podczas gdy organizacja idei, a więc ruch powinien obejmować tylko tylu [ludzi], ilu koniecznie potrzeba do obsadzenia centrów nerwowych wchodzącego w grę państwa. [...] Im idea jest większa i wewnętrznie bardziej rewolucyjna, tym bardziej aktywni staną się członkowie organizacji, ponieważ z wywrotową siłą doktryny wiąże się niebezpieczeństwo dla jego propagatorów, a to wydaje się przydatne, aby odstraszać od niej małych, tchórzliwych kołtunów. Będą w tajemnicy czuć się [jej] zwolennikami, ale nie zgodzą się, aby przez członkostwo przyznać się do tego z całą otwartością. [...] W ten sposób zaś organizacja idei prawdziwie przełomowej otrzymuje na członków tylko najaktywniejszych ze zwolenników pozyskanych przez propagandę. Właśnie ta oparta na naturalnym doborze aktywność członków danego ruchu jest warunkiem równie aktywnego dalszego jej propagowania, jak również warunkiem skutecznej walki o urzeczywistnienie idei. [...] Jako kierownik partyjnej propagandy bardzo starałem się nie tylko przygotowywać grunt pod wielkość przyszłego ruchu, lecz także poprzez bardzo radykalne podejście do tej pracy doprowadzać również do tego, aby organizacja otrzymywała jedynie najlepszy materiał [ludzki]. Albowiem im bardziej radykalna i podburzająca była moja propaganda, tym bardziej odstraszała słabeuszy i bojaźliwe natury, utrudniając im wniknięcie do podstawowego jądra naszej organizacji. Być może pozostali oni zwolennikami, ale z pewnością bez głośnego podkreślania, lecz z bojaźliwym przemilczaniem tego faktu. Ileż to tysięcy nie zapewniało mnie wtedy, że ze wszystkim w zupełności się zgadzają, niemniej jednak w żadnym razie nie mogłyby być członkami. Ruch jest bowiem [twierdzono] tak radykalny, że członkostwo w nim naraża poszczególne osoby na najcięższe bodaj szykany, a nawet na niebezpieczeństwa, tak iż szacownemu i pokojowo nastawionemu obywatelowi nie wolno mieć za złe, że przynajmniej na początku trzyma się na uboczu, nawet jeśli sercem całkowicie należy do sprawy. I tak było dobrze. Gdyby ci ludzie, którzy wewnętrznie nie zgadzali się na rewolucję, wstąpili wtedy do naszej partii i stali się jej członkami, to dziś moglibyśmy uchodzić za pobożne stowarzyszenie, ale już nie za młody i bojowo nastawiony  ruch. Żywa i zuchwała forma jaką nadałem wówczas naszej propagandzie, umocniła radykalną tendencję naszego ruchu i stała się gwarancją, że odtąd rzeczywiście tylko radykalne osoby - pomijając wyjątki - były gotowe na członkostwo. Ta propaganda odnosiła przy tym taki skutek, że już po krótkim czasie setki tysięcy nie tylko przyznawały nam w duchu rację, ale też życzyły nam zwycięstwa, jeśli nawet same były zbyt tchórzliwe, aby złożyć na jego rzecz ofiarę czy wręcz do nas przystąpić. [...]''

- tu w narracji Hitlera następuje bardzo oględny opis kryzysu jaki miał miejsce w NSDAP w poł. 1921 r., gdy wobec jawnej  frondy części kierownictwa zaszantażował je występując nawet na krótko z partii. Ryzykowne to posunięcie, do czego skłonność miała stać się z czasem jego znakiem firmowym, opłaciło mu się - konkurencja przegrała z kretesem, reszta przywództwa zaś skapitulowała przed przyszłym führerem, dając sobie narzucić zasadę jego bezwzględnego wodzostwa, wraz z napisanym przezeń programem politycznym. Umocniony na pozycji lidera, Hitler z tym większym zapałem przystąpił do zasadniczej reorganizacji partii, tak oto opisując żałosny stan w jakim wedle niego się wtedy znajdowała, oraz konieczne ku temu środki zaradcze:

''Próbując w sensie organizacyjnym wykorzystać efekty propagandowe, a tym samym je umocnić, musiałem zerwać z szeregiem dotychczasowych przyzwyczajeń i wprowadzić zasady, których nie stosowała ani też nawet uznałaby żadna z istniejących partii. W latach 1919 do 1920 kierował ruchem komitet, wybierany przez zgromadzenie członków, których wyłanianie regulowały przepisy. [...] Ten komitet, co było komiczne, ucieleśniał właściwie to, co sam chciał najostrzej zwalczać, a mianowicie PARLAMENTARYZM. [...] Posiedzenia komitetu, z których przebiegu sporządzano protokół i na których podejmowano decyzje większością głosów, w rzeczywistości przedstawiały sobą parlament w miniaturze. Również tutaj brakowało jakiejkolwiek osobistej odpowiedzialności i odpowiedzialności w ogóle. Również tutaj rządził ten sam absurd i ta sama głupota, co w naszych wielkich, państwowych ciałach przedstawicielskich. [...] To zdrowym umysłom wydaje się równie niezrozumiałe, jak gdyby w jakiejś fabryce zarządy lub konstruktorzy z innych wydziałów i gałęzi produkcji musieli zawsze rozstrzygać problemy, które z ich sprawami nie miały nigdy nic wspólnego. Nie poddałem się temu szaleństwu i już po bardzo krótkim czasie nie brałem udziału w posiedzeniach. Robiłem moją propagandę i nic ponad to; nie pozwalałem sobie zresztą, aby pierwszy lepszy ignorant próbował mi się wmieszać do tej dziedziny. Tak samo i ja nie ingerowałem również w sprawy innych. Gdy tylko przyjęcie nowego statutu i moje powołanie na stanowisko pierwszego sekretarza przewodniczącego dało mi konieczny autorytet i odpowiednie uprawnienia, temu absurdowi został natychmiast położony kres. Zamiast decyzji komitetu została wprowadzona zasada absolutnej odpowiedzialności. Pierwszy przewodniczący jest odpowiedzialny za całe kierowanie ruchem. Rozdziela zarówno pośród podległych mu członków komitetu, jak też poza tym pośród innych jeszcze niezbędnych współpracowników robotę, która powinna być wykonana. Każdy z tych panów jest tym samym całkowicie odpowiedzialny za powierzone mu zadania. Podlega jedynie pierwszemu przewodniczącemu, który musi troszczyć się o współdziałanie wszystkich, albo przez wybór osób i wydawanie ogólnych wytycznych sam musi doprowadzić do tej współpracy. Ta reguła pryncypialnej odpowiedzialności stawała się stopniowo czymś oczywistym wewnątrz ruchu, przynajmniej co się tyczy kierownictwa partii. W małych grupach miejscowych i być może także jeszcze okręgach i obwodach potrwa to całymi latami, zanim te zasady zostaną przeforsowane, ponieważ oczywiście tchórze i nieuki będą się zawsze przed nimi bronić; dla nich osobista odpowiedzialność za [każde] przedsięwzięcie będzie ciągle niemiła; czują się oni swobodniej i lepiej, jeśli przy każdej trudnej decyzji zabezpiecza im tyły większość tak zwanego komitetu. [...] Najlepszym środkiem unieszkodliwiania takich komitetów, które nie robiły nic lub podejmowały praktycznie niewykonalne uchwały, było przydzielanie im jakiejś realnej pracy. Zabawnie było, gdy wtedy takie towarzystwo po cichu się ulatniało i nagle zupełnie nie dawało się odnaleźć. Wspominałem przy tym naszą największą instytucję tego rodzaju, Reichstag. Jak nagle oni wszyscy by zniknęli, gdyby tylko zamiast gadaniny przydzielić im prawdziwą pracę, którą każda jedna spośród tych gaduł musiałaby wykonywać pod rygorem osobistej odpowiedzialności. [...] Wydaje mi się jednak rzeczą konieczną, aby wobec takiego podejścia zająć jak najostrzejsze stanowisko, nie robić żadnych koncesji na rzecz tchórzostwa przed odpowiedzialnością i w ten sposób, nawet jeśli będzie musiało to długo trwać, osiągnąć w końcu takie rozumienie obowiązku i zdolności przywódczej, że liderami przywódcami będą zostawać wyłącznie ci, którzy rzeczywiście są do tego powołani i wybrani. [...] Ta myśl doprowadziła do całkowitej reorganizacji wewnętrznej ruchu, a w logicznej konsekwencji do bardzo wyraźnego oddzielenia interesów ruchu od generalnego kierownictwa politycznego. Zasadniczo myśl o odpowiedzialności została rozciągnięta także na ogół działań partii i prowadziła nieuchronnie do ich uzdrowienia w takim zakresie, w jakim zostały one uwolnione od wpływów politycznych i podporządkowane czysto ekonomicznym punktom widzenia.'' [!!!]

- następnie Hitler powraca do opisu żałosnych początków NSDAP, gdy z garstką partyjnych towarzyszy musiał tułać się po jakichś zaplutych gospodach, czy tanich kawiarenkach. W końcu wynajęli pierwszą siedzibę w nędznej, ponurej suterynie, gdzie brak było elementarnego wyposażenia w postaci biurek, krzeseł i stołów o energii elektrycznej czy telefonie już nie wspominając, bo tylko na to było ich stać. Adi narzeka, że musiał dokładać do interesu z własnej kieszeni, ze skromnych oszczędności i tak pewnie byłoby nadal, gdyby ''cudownym zrządzeniem losu'' nie napotkał swego dowódcę z frontu, a w owym czasie urzędnika bankowego w Monachium Maxa Amanna. Pominę, czy faktycznie Hitler wiernie przedstawia okoliczności ich ponownego zetknięcia, czy też jakaś wolnorynkowa ''niewidzialna ręka'' w tym pomogła, poprzestańmy na skonstatowaniu, że przeniesione ze świata finansów przez ''towarzysza broni'' metody zarządzania, wydały znakomite efekty jeśli idzie o usprawnienie działań NSDAP. Führer nie może się ich wprost nachwalić, tak oto je opisując na kartach ''Mein Kampf'' [ skądinąd tytuł również podpowiedziany przez Amanna, jako bardziej nośny marketingowo w miejsce oryginalnych ''Czterech i pół roku walki przeciw kłamstwom, głupocie i tchórzostwu'', jak pierwotnie miały zwać się wynurzenia Hitlera ]:

''Niezbywalną zasługą tego pod względem handlowym rzeczywiście gruntownie wykształconego pierwszego dyrektora zarządzającego ruchem, było zaprowadzenie w instytucjach partyjnych porządku i przejrzystości. [...] Już w 1922 roku były, generalnie biorąc, twarde wytyczne dotyczące zarówno zarządzania, jak też czysto organizacyjnej rozbudowy ruchu. Istniała już kompletna kartoteka centralna, która obejmowała wszystkich członków partii. Również finansowanie ruchu zostało wprowadzone na właściwe tory. Bieżące wydatki musiały być pokrywane z bieżących wpływów, nadzwyczajne wpływy przeznaczano tylko na nadzwyczajne wydatki. Mimo trudnych czasów ruch, pomijając mniejsze rachunki bieżące, nie miał dlatego prawie żadnych długów, a nawet udało mu się doprowadzić do trwałego pomnażania swojego majątku. Pracowało się jak w prywatnej firmie: zatrudniony personel musiał wykazywać się osiągnięciami i w żaden sposób nie mógł powoływać się jedynie na powszechnie znany ''charakter'', bo ten u każdego narodowego socjalisty objawiał się przede wszystkim w jego gotowości do wykonania, na miarę swojej pilności i zgodnie z możliwościami, pracy zleconej przez narodową wspólnotę. [...] Nowy dyrektor zarządzający partii wbrew wszelkim możliwym naciskom reprezentował punkt widzenia, że instytucje partyjne nie mogą być synekurą dla niezbyt chętnych do pracy sympatyków czy członków. Ruch, który w tak ostrej formie walczy z partyjną korupcją naszego dzisiejszego aparatu administracyjnego, musi własny aparat utrzymywać w czystości przed takimi przywarami. [...] To oczywiste, że dobrze wykwalifikowani towarzysze partyjni byli przedkładani nad równie dobrze notowane osoby, ale nie będące towarzyszami partyjnymi. Nikt jednak nie otrzymał zatrudnienia wyłącznie na podstawie swojej przynależności do partii. Zdecydowanie z jakim nowy dyrektor zarządzający propagował te zasady i stopniowo, wbrew wszelkim oporom wprowadzał je w życie, przyniosło ruchowi wielką korzyść. Tylko dzięki temu w trudnych czasach inflacji, kiedy to bankrutowały dziesiątki tysięcy przedsiębiorstw i tysiące gazet przestawały istnieć, kierownictwo zarządzające ruchem nie tylko nie spoczęło na laurach i mogło realizować swoje zadania, ale także ''Völkischer Beobachter'' umacniał ciągle swoją pozycję. Dołączył on wtedy do szeregu dużych gazet. [...] W grudniu 1920 roku nastąpił zakup [gazety] ''Völkischer Beobachter''. Jak wskazuje już sama nazwa, [gazeta] występowała, generalnie biorąc, na rzecz zagadnień volkistowskich. Teraz miała zostać przekształcona w organ NSDAP. Ukazywała się najpierw dwa razy w tygodniu, na początku 1923 roku stała się dziennikiem, a późnym latem tegoż otrzymała swój znany później duży format. Musiałem wówczas jako całkowity nowicjusz w dziedzinie dziennikarstwa zapłacić też niemałe frycowe. Sam w sobie fakt, że wobec ogromnej liczby gazet żydowskich nie było ani jednej znaczącej gazety volkistowskiej musiał dawać do myślenia. Brało się to stąd, jak mogłem to sam stwierdzić niezliczoną ilość razy w praktyce, że przy bardzo dużej części tak zwanych volkistowskich przedsięwzięć nie zwracano w ogóle należytej uwagi na oprawę o charakterze biznesowym. Przeprowadzano je zbyt często uwzględniając taki oto punkt widzenia, że przekonanie jest ważniejsze od dokonania. Pogląd zupełnie błędny, jako że przekonanie nie może być przecież niczym zewnętrznym, lecz znajduje swój najpiękniejszy wyraz w dokonaniu. [...] Również ''Völkischer Beobachter'' był, jak mówi już nazwa organem volkistowskim ze wszystkimi zaletami oraz jeszcze większą liczbą błędów i słabości, typowych dla instytucji volkistowskich. To jak chwalebnie prezentowała się jego zawartość, tak zupełnie niemożliwie pod względem biznesowym przedstawiało się zarządzanie przedsiębiorstwem. Również w jego wypadku u podstaw leżało przekonanie, że volkistowskie gazety muszą się utrzymywać z volkistowskich subwencji zamiast tego, że trzeba przebijać się w walce konkurencyjnej z innymi [gazetami] i że jest rzeczą nieprzyzwoitą, jeśli chce się łatać subwencjami życzliwych patriotów zaniedbania lub błędy kierownictwa zarządzającego przedsiębiorstwem. Ja w każdym razie starałem się zlikwidować ten stan, którego położenie wkrótce krytycznie rozpoznałem. [...] Już wtedy ciągle stawiałem żądanie, aby tak jak wszędzie w życiu prywatnym, tak i w ruchu [narodowosocjalistycznym] szukać dla poszczególnych instytucji tak długo, aż znalazłoby się ewidentnie zdolnych i uczciwych urzędników, administratorów lub kierowników. Takiemu komuś należało następnie przyznać konieczną władzę i swobodę działania w dół przy nałożeniu całkowitej odpowiedzialności ku górze, przy czym nie dostałby władzy nad podwładnymi ten, kto sam nie zna się najlepiej na przydzielonej robocie. W ciągu dwóch lat coraz bardziej forsowałem ten pogląd i dzisiaj stał się on już oczywistością, przynajmniej o ile w grę wchodzi najwyższe kierownictwo. Widoczny sukces tej postawy objawił się jednak 9 listopada 1923 roku: kiedy cztery lata przedtem przyszedłem do ruchu, nie było nawet pieczątki. 9 listopada doszło do rozwiązania partii  i konfiskaty jej majątku. Opiewał on już, włącznie ze wszystkimi wartościowymi obiektami i gazetą, na sumę ponad stu siedemdziesięciu tysięcy marek w złocie.''

- przez Hitlera przemawia tu duma przedsiębiorcy i menedżera z osiągniętych zysków, prowadzącego swą partię a później i całą III Rzeszę niczym własną firmę, na wzór amerykańskich korporacji owej doby. I nie ma w tym za grosz przesady, Carl Schmitt choćby otwarcie przyznawał, że inspirację dla kontynentalnej wspólnoty nazistowskiego ''Grossraumu'', czyli paneuropejskiej ''gospodarki wielkiego obszaru'', stanowiły przemysłowe rozwiązania płynące zza oceanu. Oczywiście nie mam złudzeń, że niekumate po równi korwinozjeby jak i pedolibstwo potraktują to jednako jako dowód na nieodzowność rynkowych mechanizmów. I nie przyjdzie jakoś żadnemu głąbowi do łba trzeźwa a smutna dlań refleksja, iż jedynie antyliberałowie mogli poszczycić się sukcesami politycznymi, co i finansowymi na jakie próżno liczyć w przypadku wszystkich Misesów czy Rothbardów. Żadna ''wolnościowa'' fundacja a tym bardziej ruch dotąd nie zbliżyły się choćby znaczeniem do NSDAP, lub dowolnej partii komunistycznej na świecie, libertarianizm nawet w swym amerykańskim mateczniku nie jest w stanie od przeszło pół wieku wyleźć z nory poza poziom stanowej legislatury, robiąc obecnie co najwyżej za ''pożytecznych idiotów'' masowej migracji, zalewającej właśnie USA. Zostawmy jednak nieudaczników ich losowi, większość z tych ''anarchokapitalistów'' nie mających pojęcia o zarządzaniu czymkolwiek, nie poradziłaby sobie niechby jako kierownik zmiany w McDonaldzie. Nie zajmowałbym się w ogóle nimi, gdyby nie ich podszywanie pod ''prawicę'' również u nas, stąd należy tępić ich z całą bezwzględnością jako szkodników sprawy. Poza tym mącą w głowach wielu często poza tym sensownym ludziom swoimi wolnorynkowymi bajdami, które z realnym kapitalizmem nigdy nie miały żadnej łączności. Dlatego właśnie taki Hitler jako zdeklarowany wróg liberalizmu, mógł poszczycić się niedostępnymi im sukcesami, wprawdzie ostatecznie zbankrutował, ale taki już los spekulantów na rynku idei politycznych, za to miał odwagę przyznajmy grać va banque o naprawdę gigantyczną stawkę, i to z jakim rozmachem! I stąd tak spektakularny koniec nazistowskiej inwestycji w spopielonym Berlinie, bo w walce o globalną hegemonię Niemcy musiały podpalić niemal cały świat, czego straszne koszta ponieśli niestety i moi przodkowie. Uznanie zaś politycznej sprawczości wątpliwego ''bohatera'' niniejszego wpisu, podobnie jak i Lenina, Stalina czy Mao, nie czyni mnie w najmniejszym stopniu entuzjastą wyznawanych przez nich ludobójczych ideologii. Pora może wreszcie u cholery skonfrontować się z tym oto strasznym faktem, że psychopatyczni zbrodniarze i tyrani bywają zarazem wybitnymi jednostkami, zamiast robić z nich durni i pomyleńców, jak czyni to choćby głupio w swej publicystyce parahistorycznej Ziemkiewicz. Zwyczajnie obraża to pamięć ofiar ludobójstwa, takich jak mój dziadek, który zapłacił życiem za jak najbardziej zasadne z punktu widzenia Berlina imperialne plany ekspansji, co rzecz jasna w niczym nie usprawiedliwia tejże zbrodni, a jedynie ją tłumaczy. Jeśli zaś nadal ktoś nie pojmuje, że rozumieć nie znaczy akceptować, to niestety już mu do pustego łba nie zdołam nalać oleju, jakbym się nawet nie starał. Powróćmy więc do zapisków Hitlera: co zadziwiające, bez ogródek przyznaje on, że to żaden tam ''żydowski spisek'', ale nieudolność samych volkistowskich rasistów winna była ich porażkom na niwie propagowania swych idei, oraz brakowi sukcesów politycznych. Nie miał żadnej litości dla przegrywów z własnego obozu ideologicznego, o czym świadczy najlepiej poniższy, wyborny trzeba przyznać passus, jaki należałoby zadedykować Sommerowi i Wapniakowi, oraz całej reszcie kucerstwa bredzącego za nimi o Korwinie - ''my wszyscy z niego!'':

''W ogóle już wtedy, a także później, musiałem ciągle ostrzegać przed tymi niemiecko-volkistowskimi wędrownymi mędrcami, których pozytywne osiągnięcia są zawsze równe zeru, a których próżności nie dawało się przewyższyć. Młody ruch musiał i musi się wystrzegać napływu ludzi, których jedyna rekomendacja pochodzi od nich samych. Wynika z niej, że już od trzydziestu czy nawet czterdziestu lat walczą o tę samą ideę. Jeśli jednak ktoś występuje na rzecz tak zwanej idei przez czterdzieści lat, nie mogąc odnieść choćby najmniejszego sukcesu ani przeszkodzić w zwycięstwie czegoś przeciwnego, to dał przez czterdziestoletnią działalność prawdziwy dowód własnej nieudolności. Niebezpieczeństwo jednak leży przede wszystkim w tym, że takie kreatury nie włączają się do ruchu jako członkowie, lecz bredzą o kręgach przywódczych, w których na podstawie ich pradawnej działalności widzą dla siebie odpowiednie miejsce do dalszej aktywności. Biada jednak, jeśli młody ruch wyda się na pastwę takich ludzi! Tak jak przedsiębiorca, który przez czterdzieści lat działalności konsekwentnie niszczył duży interes, słabo pasuje do roli twórcy nowego [interesu], tak samo niezbyt nada się do kierowania nowym, młodym ruchem volkistowski Matuzalem, który właśnie w takim czasie spartaczył i doprowadził do skostnienia wielką ideę! [...] Zbyt dobrze poznałem tych ludzi, aby nie odczuwać najgłębszego wstrętu do ich żałosnego aktorstwa. Na szerokie masy oddziałują oni rozśmieszająco, a Żyd ma wszelkie powody, aby chronić tych volkistowskich komediantów, a nawet przedkładać ich jako rzeczywistych orędowników przyszłego państwa niemieckiego. Przy tym ci ludzie są jeszcze bezbrzeżnie zarozumiali. Chcą, mimo wszelkich dowodów ich całkowitej nieudolności, wszystko lepiej wiedzieć i stają się prawdziwym utrapieniem dla prostolinijnych i szczerych bojowników, których bohaterstwo w sposób godny szacunku objawia się nie tylko w przeszłości, ale starają się oni także o to, aby przez własne działanie przekazać taki sam obraz potomnym.''

- tak więc kuce jak i pedolibki, wszyscy zgodnie pełnym głosem: ''Korwin, spieprzaj dziadu!!!'' - możecie mu też posłać bardziej soczyste, ''lemparcie'' pozdrowienie... Dotyczy to także reszty przywódców starej gwardii, by wymienić równie wyleniałego Michalkiewicza, a nade wszystko skompromitowanej, prowadzonej przez nich dotąd nieudolnej strategii, oraz zwietrzałej już całkiem ideologii. Wystarczy, że w poniższych sformułowaniach za volkizm podstawi się wyznawany przez Korwina zaśmierdły, dziewiętnastowieczny jeszcze spencerowski liberalizm, skażony socdarwinizmem:

''Jest małostkowością i ułudą, jeśli jakiś zacofany teoretyk volkistowski, którego praktyczne sukcesy pozostają w odwrotnym stosunku do jego mądrości, wyobraża sobie, że zmieni charakter młodego ruchu jako partii przez zmianę nazwy. Przeciwnie. Jeśli coś jest nievolkistowskie, to właśnie szafowanie, zwłaszcza starogemańskimi określeniami, które ani nie pasują do naszych czasów, ani nie oznaczają czegoś konkretnego, a jedynie mogą prowadzić do tego, że znaczenie ruchu będzie postrzegane przez pryzmat jego zasobu językowego. To prawdziwy wybryk, który można jednak dzisiaj obserwować niezliczoną ilość razy. [...] Poza tym wszyscy ci ludzie jedynie w niewielkim ułamku dołączają do nowego ruchu, aby mu służyć i przydać się idei nowej nauki. W większości wypadków przyłączają się jednak [do nowego ruchu] po to, aby pod jego osłoną i dzięki możliwościom, które on oferuje, raz jeszcze unieszczęśliwić ludzkość swoimi własnymi ideami. Co to są jednak za idee, to daje się odtworzyć jedynie z trudem. Charakterystyczne w tych naturach jest to, że marzą o starogermańskim bohaterstwie, o dawnych czasach, o kamiennych siekierach, włóczni i tarczy [ ...albo o jakowymś ''wolnym rynku'', który rzekomo kiedyś istniał, a tak naprawdę jedynie w fantazjach tychże lunatyków ideowych - przyp. mój ]. W rzeczywistości jednak są to najwięksi tchórze, jakich można sobie wyobrazić. Albowiem ci sami ludzie, którzy wymachują w powietrzu starannie wykonanymi blaszanymi replikami staroniemieckich mieczy, wkładają przez brodatą głowę wypreparowaną skórę niedźwiedzią z rogami byka, ciągle głoszą, aby współcześnie walczyć jedynie bronią duchową i uciekają najspieszniej przed każdą pałką komunisty. Potomni będą mieli kiedyś mało powodów, aby sławić tych krzaczastobrodych.'' 

[ Ostatnie cytaty pochodzą ze stron 406-408 ''wydania krytycznego''. ]

- podobnie łysawych, czy rumianych na krągłej gębie i brzuchatych, można by dodać. Wszakże nie wygląda na to, aby nowe pokolenie kucerzy, jak i skonfliktowanych z nimi stricte libertariańskich pedolibków, wyciągnęło z dotychczasowej nędzy organizacyjnej swego ruchu jakiekolwiek wnioski, na co zresztą liczę. Zastanawiająca skądinąd jest ta afirmacja przegrywizmu u ludzi dążących wydawałoby się programowo do indywidualnego sukcesu, i fanatyczne usprawiedliwianie wciąż u przynajmniej części z nich każdej głupoty pana Janusza. Sęk w tym, że jak poprzednicy zdołają jednak zatruć sporą część młodego pokolenia co i sfery publicznej swymi chamskimi sloganami, i nade wszystko antypaństwowym nihilizmem, a to niewybaczalne zwłaszcza w Polsce z jej historycznym doświadczeniem, jak i wobec aktualnych wyzwań przed którymi stoi. Nawet sprzyjająca temu niestety głupota rządzących co i gorszej jeszcze opozycji, oraz serwowana przez nich jednako otumaniająca swym prymitywizmem propaganda tego nie usprawiedliwiają. Dlatego należy zwalczać libertarianizm jako fałszywą odpowiedź na realny problem dysfunkcji państwa, które nie służy samym Polakom, więc nawet trudno o nim rzec, iż jest w pełni polskie. Czego nie mogę wybaczyć zwłaszcza krajowym ''rozwolnościowcom'', to właśnie dorabiania ideologii do ''Polnische Wirtschaft'' mówiąc wprost, naszego narodowego bezformia i nieumiejętności należytego zorganizowania nadwiślańskiego ''Lebensraumu'' w jakim przyszło nam żyć. Przywara ta wydaje nas do dziś na łup obcych potencji czerpiących z tego faktu realne zyski, i tylko skończony dureń sądzić może, że zaradzą temu importowane zza oceanu LGBTariańskie pierdolety. Owszem istnieją przesłanki, iż w obecnym zglobalizowanym świecie ''państwo narodowe to przeżytek'', tyle że dokładnie tak samo twierdził Hitler i jego akolici. Wszechniemiecki szowinizm był wprawdzie podstawą nazizmu, jednak imperialne plany führera szły znacznie dalej, w kierunku budowy kontynentalnej europejskiej wspólnoty ''Aryjczyków'', opartej na z konieczności ponadnarodowym rasizmie. Konsekwentnie odrzucał postulat powrotu do ''narodowych'' granic Rzeszy sprzed 1914 roku jako ''absurd'', co wyróżniało go na tle niemieckich rewizjonistów owej epoki, głosząc konieczność imperialnej ekspansji na wschód. Z podobnych przesłanek, końca ciasnych ram państw narodowych i potrzeby zbudowania obejmującego już całe połacie kontynentu ''Grossraumu'', wychodził wspomniany Carl Schmitt. Srogich skutków tego doświadczyliśmy na własnej skórze, więc jeśli ktoś nadal twierdzi jako Polak, że anarchia obojętnie rynkowa czy komunistyczna jest lepsza od państwa, a napierdalanie się w pojedynkę przedkłada nad solidarną zespołową walkę o swoje, dowodzi jedynie totalnego frajerstwa i nieumiejętności wyciągnięcia lekcji z dziejowych tragedii własnej wspólnoty. Poza tym libertarianie przysłowiowe g*no wiedzą o kapitalizmie, hołdując zwykle jego bazarowej wersji na modłę ''wolnego ryneczku'', jak to właśnie czyni Chmielowski - z regułami na których oparty jest świat wielkiego przemysłu i finansjery zgoła nie ma to nic wspólnego. Rozwolnościowcom winien również dać do myślenia liberalny wręcz język, którym posługuje się Hitler w partiach swego ''dzieła'' jakie przytoczę na koniec, gdzie sławi iście wolnorynkową ''grę sił'', mających w ramach swobodnej politycznej konkurencji wyłonić zwycięzcę, zapewniając mu przy tym indywidualny sukces [ cytat z rozdz. pod znamiennym tytułem, który może spodobać się wszystkim kucom: ''Silny jest najmocniejszy, gdy jest sam'' ]:

''To, co dzisiaj określamy mianem ''volkistowskiego rozdrobnienia'', zawdzięcza swoją egzystencję bez wyjątku [...] drugiej z przytoczonych przeze mnie przyczyn: ambitni mężczyźni, którzy nigdy przedtem nie mieli własnych idei, a do tego posiadali o wiele skromniejsze własne cele, poczuli się ''powołani'' [do działania] akurat w momencie, w którym dostrzegli, iż sukces NSDAP stał się niezaprzeczalnie dojrzały. [...] Po prawdzie miarodajny był tylko jeden jedyny powód: osobista ambicja założycieli, którzy chcieli odegrać pewną rolę, do której ich karłowata postać sama z siebie rzeczywiście niczego nie wnosiła, poza wielką śmiałością w przejmowaniu cudzych idei, śmiałością, którą w dawniejszym mieszczańskim życiu zwykło się określać jako złodziejstwo. Nie było wtedy niczego w wyobrażeniach i ideach innych, czego taki polityczny kleptoman nie zgromadziłby w najkrótszym czasie dla swojego politycznego interesu. [...] Kiedy im to się jednak nie udało i rentowność nowych przedsięwzięć z powodu niewielkich możliwości intelektualnych ich posiadaczy nie była taka, jak sobie po nich obiecywano, to wtedy jednak starano się spuścić z tonu, będąc szczęśliwym, jeśli można było wylądować w jednej z tak zwanych wspólnot roboczych. Wszystko, co nie mogło wówczas utrzymać się na własnych nogach, zamykało się w takich wspólnotach roboczych, zapewne wierząc, że ośmiu powiązanych paralityków z pewnością złoży się łącznie na gladiatora. [...] Pogląd, że ze zgrupowania słabych grup musi wytworzyć się czynnik siły, jest niewłaściwy, ponieważ większość w każdej formie i pod każdym względem będzie zawsze, jak wynika z doświadczenia, reprezentantką głupoty i tchórzostwa, zatem każda mnogość związków, a do tego zarządzanych przez samodzielnie wybrane, wieloosobowe kierownictwo, jest skazana na tchórzostwo i słabość. Przez takie połączenie słabych grup zostanie także powstrzymana wolna gra sił, usunie się walkę o wyselekcjonowanie najlepszych i tym samym na zawsze przeszkodzi się nieodzownemu i ostatecznemu zwycięstwu zdrowych i mocniejszych. Tego rodzaju połączenia są więc wrogami naturalnego rozwoju, gdyż przeważnie znacznie bardziej utrudniają one niż ułatwiają rozwiązanie problemów, o które  się walczy. [...] Nie należy zapominać, że wszystko co wielkie na tym świecie, nie zostało wywalczone przez koalicje, lecz że stale było to sukcesem indywidualnego zwycięzcy. Sukcesy koalicyjne już przez sam rodzaj ich pochodzenia noszą [w sobie] zalążek późniejszej erozji, a nawet utraty tego, co zostało już osiągnięte. Wielkie, naprawdę odmieniające świat rewolucje duchowego rodzaju są w ogóle do pomyślenia i urzeczywistnienia tylko jako efekt tytanicznych bojów pojedyńczych twórców, a nigdy jako przedsięwzięcie koalicji. Dlatego także przede wszystkim volkistowskie państwo nigdy nie zostanie ustanowione dzięki woli kompromisu volkistowskiej Wspólnoty Roboczej, lecz tylko za sprawą twardej jak stal woli jedynego ruchu, który przebił się przeciwko wszystkim.''

- czyż to nie cudny zaiste tekst motywacyjny? Normalnie jakbym czytał psychopatę Grzesiaka, i jego ''ego-rcyzmy''. Pamiętaj kucu: führer jest tylko jeden - to jesteś ty sam!

 

sobota, 13 marca 2021

Pankosmizm Hitlera i nazistowska hodowla ''gwiezdnej rasy panów''.

Pobieżna nawet, wstępna jedynie lektura ''krytycznego wydania'' kanonicznego dziełka słynnego wiedeńskiego akcjonisty i politycznego performera wyraźnie okazuje, skąd taki ból rzyci u lewactwa z powodu ukazania się jego polskiego przekładu. Bowiem całe ustępy zeń do złudzenia przypominają bełkot, jakim posługują się na co dzień - ano porównajmy by nie być gołosłownym choćby takowe wywody Adiego z rozdziału traktującego o hitlerowskiej wizji państwa [ str. 455-61 ], z bredniami Kuźniarków i Lemparcic o kobietach zmuszanych do rodzenia ''potworów'', i ''biednych półmózgach'' godnych jedynie ''miłosiernego'' uśmiercenia [ przywołuję na prawie cytatu z zakupionego przez się egzemplarza ]:

''Ogólnie rzecz biorąc, już sama natura podejmuje określone decyzje korygujące, dotyczące rasowej czystości istot żyjących na ziemi. Jedynie w niewielkim stopniu kocha bękarty. Szczególnie dotkliwie muszą cierpieć pierwsze produkty takich krzyżówek - w trzecim, czwartym, piątym pokoleniu. Nie tylko odbiera się im znaczenie pierwotnie najważniejszej części składowej krzyżówki, ale [również] brakuje im przy niedostatecznym zharmonizowaniu krwi także jedności siły woli i decyzji [w kwestii] życia w ogóle. [...] W niezliczonych przypadkach, w których rasa trwa przy swoim, bękart przeżywa załamanie. Widać w tym korektę natury. Często idzie ona jednak jeszcze dalej, ograniczając możliwości rozmnażania. Przez to utrudnia ona w ogóle płodność zaawansowanych krzyżówek i skazuje je na wymarcie. [...] Kto nie chce, aby świat zmierzał w tym kierunku, musi skłonić się do poglądu, że to jest przede wszystkim zadanie państw germańskich, aby w pierwszym rzędzie zadbać o to, iżby położony został stanowczy kres dalszej bękartyzacji. Pokolenie naszych dzisiejszych notorycznych słabeuszy oczywiście podniesie zaraz przeciwko temu larum, skarżąc się i lamentując, że łamie się najświętsze prawa człowieka. Nie, istnieje tylko jedne najświętsze prawo człowieka, które jest jednocześnie najświętszym zobowiązaniem, a mianowicie: dbać o czystość krwi, aby przez zachowanie najlepszych przedstawicieli ludzkości dać możliwość godniejszego rozwoju tych istot [ludzkich]. Państwo volkistowskie będzie więc musiało w pierwszym rzędzie wydobyć małżeństwo ze stanu ciągłego hańbienia rasy i wyświęcić je na instytucję powołaną do tego, aby tworzyć istoty na obraz i podobieństwo Boga, a nie potworki, [będące czymś pośrednim] między człowiekiem a małpą.

Protest przeciwko temu z tak zwanych ludzkich powodów w szczególności diabelnie źle pasuje do czasów, które z jednej strony dają możliwość rozmnażania się każdemu wykolejonemu degeneratowi, przynosząc niezmierne cierpienie zarówno samemu potomstwu, jak też jego współczesnym. [...] W tym dzisiejszym państwie spokoju i porządku w oczach jego przedstawicieli, tego dzielnego świata mieszczańsko-narodowego, przestępstwem jest więc ograniczanie rozrodczości wśród syfilityków, gruźlików, [osób] genetycznie obciążonych, kalek i kretynów. [...] Jakże przecież całkowicie pozbawiony ideałów i nieszlachetny jest cały ten system! Już nikt nie stara się wytwarzać wszystkiego, co najlepsze na rzecz przyszłych pokoleń, pozostawiając rzeczy takimi, jakie one są. A że przy tym także nasze Kościoły grzeszą wobec obrazu Boga, którego znaczenie właśnie one akcentują najczęściej, to zgadza się to całkowicie z linią ich dzisiejszego działania, kiedy ciągle mówi się o duchu, a pozwala się na degenerację ludzi, będących jego [ducha] nośnikami, do poziomu wykolejonych prostaków. Potem wprawdzie człowiek dziwi się, mając głupią minę, niewielkiemu oddziaływaniu wiary chrześcijańskiej we własnym kraju, okropnej ''bezbożności'' tej cieleśnie zeszpeconej i tym samym naturalnie również duchowo zdemoralizowanej nędznej hołoty. Szuka się więc, z sukcesem i błogosławieństwem Kościoła, rekompensaty u Hotentotów i głupawych Zulusów. Podczas gdy nasze europejskie narody, Bogu niech będzie chwała i dzięki, popadają w cielesną i moralną zgniliznę, pobożny misjonarz wędruje do Afryki Centralnej i organizuje misje murzyńskie, aż nasza ''wyższa kultura'' również tam ze zdrowych, jeśli także prymitywnych i stojących niżej ludzi, tworzy zgniłą wylęgarnię bękartów.''

- ten swoisty hołd dla ''czarnego barbarzyństwa'' i pochwała ichniego prymitywu, trawionego ''dekadencją'' szerzoną przez europejskich najeźdźców, zaskakujące u białego rasisty jakim był Hitler, staną się jasne kiedy pojmiemy, że był on także zadeklarowanym przeciwnikiem kolonialnej ekspansji kajzerowskich Niemiec w Afryce. Założenie o jej bezsensowności, i przekierowaniu na Wschód ku Eurazji legło u podstaw kluczowego dla jego doktryny konceptu ''Lebensraumu'', o tym szerzej jednak inną porą, kontynuujmy więc temat eugenicznych rozważań przyszłego führera III Rzeszy:

''Bardziej odpowiadałoby to najbardziej szlachetnemu sensowi tego świata, gdyby nasze oba chrześcijańskie Kościoły [ Hitler ma tu na myśli dwie największe naonczas konfesje w Niemczech, luterańską i katolicką - przyp. mój ], zamiast naprzykrzać się Murzynom z misjami, których oni ani sobie nie życzą, ani nie rozumieją, nauczaliby życzliwie, ale z całą powagą naszych europejskich mieszkańców, że milsze Bogu jest, aby niecieszący się dobrym zdrowiem rodzice ulitowali się nad zdrową, biedną, małą sierotką i podarowali jej ojca i matkę, zamiast wydawać na świat chore dziecko, które przyniesie mu jedynie nieszczęście i cierpienie. To, co na tym obszarze jest dzisiaj zaniedbywane ze wszystkich stron, musi nadrobić volkistowskie państwo. Musi ono usytuować rasę w centrum całego życia. Musi troszczyć się o zachowanie jej czystości. [...] Musi troszczyć się o to, aby tylko ten kto jest zdrowy płodził dzieci; jest hańbą, jeśli się choruje i ma defekty, mimo to wydawać dzieci na świat, jest natomiast najwyższym honorem z tego zrezygnować. [...] Państwo musi przy tym występować jako strażnik tysiącletniej przyszłości, wobec której życzenie i egoizm jednostki jest niczym i wobec czego nie wolno się ugiąć. [Państwo] musi oddać na służbę tej idei najnowocześniejsze środki medyczne. Wszystko, co jest w jakiś sposób widocznie chore i obciążone genetycznie, [państwo] musi uznać za niezdolne do rozmnażania i przeprowadzić to także praktycznie. [...] Ktoś, kto fizycznie i psychicznie nie jest zdrowy i godny, nie ma prawa uwieczniać swojego cierpienia w ciele swego dziecka. Państwo volkistowskie musi wykonać na tym polu ogromną pracę edukacyjną. Będzie to czyn donioślejszy niż najbardziej zwycięskie wojny naszej obecnej mieszczańskiej epoki. [...] Także państwo musi zadbać w tej pracy wychowawczej o czysto duchowe uzupełnienie swojej działalności praktycznej. Musi w tym kierunku działać bez względu na zrozumienie lub niezrozumienie, aprobatę lub dezaprobatę. Jedynie sześćsetletnie zapobieganie zdolności i możliwości rozmnażania się osób cieleśnie zdegenerowanych i chorych psychicznie uwolniłoby ludzkość nie tylko od niezmierzonego nieszczęścia, lecz także przyczyniłoby się do uzdrowienia, które dzisiaj trudno sobie wyobrazić. [...] Światopoglądowi volkistowskiemu w państwie volkistowskim musi się w końcu udać doprowadzenie do nadejścia takiej szlachetniejszej epoki, w której ludzie nie będą się już więcej zajmować coraz doskonalszą hodowlą psów, koni i kotów, lecz udoskonalaniem samego człowieka.''

Brzmi znajomo, czyż nie? Wprawdzie obecnie eugeniczna selekcja ''podludzi'' odbywa się w oprawie całkiem innych z pozoru, czysto liberalnych haseł o ''indywidualnym wyborze'' i ''samostanowieniu kobiety'', cóż z tego jednak, skoro wszystko sprowadza się do tego samego - eliminacji ''bękartów'' i ''kalek''. Za pogardą i nienawiścią do nich stoi taż sama w obu wypadkach gnostyczna z ducha, lucyferyczna wręcz wizja Człowieka-Boga tworzącego mocą swego rozumu i woli świat, a nade wszystko kreującego siebie samego na nowo. Co najbardziej groteskowe, w świetle powyższych postulatów ich autor powinien odjebać się w pierwszej kolejności, doprawdy bowiem daleko mu było do wzorca ''aryjskiego'' Chada. Jeszcze bardziej żałośnie na tym tle prezentuje się reszta nazistowskiego politbiura: Goebbels - nadpobudliwy karzeł-erotoman i kuternoga, Göring - spasiony ćpun i pojeb, Ernst Röhm - psychopatyczny, władczy pederasta, który zrobiłby drogi czytelniku z twojego tyłka pogrom kielecki, tak że odbyt zapłonąłby ci żywym ogniem niczym stodoła w Jedwabnem. Wieńczy zaś ten istny pochód ''odpadów rasowych'' Himmler, z wyglądu jawiący się niczym archetyp żydowskiego intelektualisty - kto nie jest przekonany do tak zarysowanej wizji, niechże ubierze w myślach Woody Allena w mundur SS, i spróbuje znaleźć między nimi jakieś istotne różnice:). Cóż, tak to zwykle bywa z tymi Michnikami ''amoralnymi moralistami'' i ''otyłymi dietetykami'', że sami nie stosują się wcale do zasad, jakie namolnie i agresywnie stręczą innym. Dowodem wszyscy nieomal przywódcy ''ruchu robotniczego'' jak kapitalista Engels, utrzymywany przezeń z ''wyzysku'' proletariuszy burżuj Marks, anarchowie czyli arystokratyczni anarchiści Kropotkin i Bakunin, czy wreszcie rosyjski szlachciura Lenin. W każdym razie jak widzimy eugeniczna hodowla ludzi nie stanowiła wcale przygodnego naddatku do nazistowskiej doktryny, lecz wynikała wprost z pannaturalistycznego światopoglądu samego Hitlera. Bodaj najdobitniejszy temu wyraz dał on w rozdziale pod wymownym tytułem ''Naród i rasa'', gdzie tak oto wykłada swe programowe credo:

''Człowiek próbujący oburzać się na żelazną logikę natury, wdaje się w walkę z zasadami, którym on sam zawdzięcza swe istnienie. Tego typu działanie przeciw naturze musi więc prowadzić do jego własnego upadku. Tu zapewne pojawi się prawdziwie żydowska, bezczelna, ale tak samo głupia obiekcja współczesnych pacyfistów: ''To właśnie człowiek przezwycięża naturę!''. Miliony powtarzają bezmyślnie ten żydowski absurd i w końcu zaczynają rzeczywiście wierzyć, że stanowią rodzaj tych, którzy pokonują naturę; przy czym nie mają jednak do dyspozycji jako broni niczego więcej jak tylko ideę, do tego tak marną, iż rzeczywiście trudno sobie według niej wyobrazić świat. Już jednak zupełnie abstrahując od tego, że człowiek nie przezwyciężył natury jeszcze w żadnej sprawie, co najwyżej spróbował uchwycić i podnieść ten czy inny koniuszek jej ogromnej, potężnej zasłony wiecznych zagadek i tajemnic, że tak po prawdzie niczego nie wynajduje, lecz jedynie wszystko to odkrywa, że nie on opanowuje natury, lecz tylko na podstawie znajomości poszczególnych praw natury i [jej] tajemnic wyrósł na władcę tego rodzaju innych żyjących istot, którym tej wiedzy właśnie brakuje - a więc abstrahując od tego, idea nie może przezwyciężać uwarunkowań [umożliwiających] stawanie się i egzystowanie ludzkości, ponieważ sama ta idea zależy jedynie od człowieka.''

Myliłby się, kto naturalizm takowy redukowałby do li tylko ''reakcyjnej'' jakoby doktryny ''ziemi i krwi'', jak to niestety zwykle się czyni z powodu powszechnej dotąd ignorancji co do prawdziwej istoty nazizmu. U Hitlera bowiem przybiera on iście kosmicznego wymiaru, przenikniętego na wskroś prometejskim ''antropopanteizmem'', kreśląc jego wizję w końcowych partiach rozdziału traktującego o światopoglądzie NSDAP, w zdaniach jakie przyprawiły mnie o totalny opad szczęki [ cytat ze str. 437 ''krytycznego wydania'' ]:  

''W ten sposób światopogląd volkistowski odpowiada najgłębszej woli natury, ponieważ odtwarza jej wolną grę sił, co musi prowadzić do ciągłego, wzajemnego osiągania coraz wyższego poziomu hodowli [człowieka], aż w końcu najlepsza część ludzkości, gdy wejdzie w posiadanie tej ziemi, dostanie wolną drogę do działania na obszarach, które częściowo będą znajdować się ponad nią [ziemią], a częściowo poza nią [!!!]. Wszyscy pojmujemy, że w dalekiej przyszłości ludzie mogą zetknąć się z problemami, do których przezwyciężenia będzie powołana jedynie najwyższa rasa jako naród panów, dysponująca środkami i możliwościami całej kuli ziemskiej.''

- tłumacz Eugeniusz C. Król trafnie zauważył w przypisie, że ''mieści się tu, jak się zdaje, sugestia penetracji Wszechświata''. Oczywiście można sobie głupio śmieszkować z ''nazistów w kosmosie'', przypomnę jednakże, iż wszystkie poradzieckie, chińskie a w końcu i amerykańskie rakiety, jak te co to je seryjnie posyła w przestworza Elon Musk, stanowią jedynie wariacje ''cudownej broni'' Hitlera za jaką robiła V-2. Führer jak widać proroczo wykraczał daleko poza horyzont ziemskiego ''Lebensraumu'', być może kładąc podwaliny pod przyszły porządek światowy, którego zarysów wciąż jeszcze nie znamy... Wiele zdaje się też wskazywać, iż to samo stanowiło istotę komunistycznej utopii, w każdym razie na podobnym koncepcie okrutnej hodowli ''nadludzi'', tyle że w warunkach stalinowskiego tym razem totalitaryzmu, oparł narrację swej powieści ''Uniewinnienie'' rosyjski autor Dmitrij Bykow [ Żyd z pochodzenia, co w niniejszym kontekście ma swe znaczenie ]. Z kolei na motywie ''operacji zmiany człowieczeństwa'' bazowała nowela ''Psie serce'' Bułhakowa, zaś w ''Fatalnych jajach'' czynił on aluzje do rewolucji bolszewickiej  jako inwazji ''zmutowanych gadów''. Bogdanow, przywódca wraz z przyszłym ''ludowym komisarzem oświaty'' Łunaczarskim konkurencyjnej wobec leninowskiej bolszewickiej frakcji ''bogotwórców'', kreślił w swej fantastycznonaukowej powieści ''Czerwona gwiazda'' utopijną komunistyczną wspólnotę Marsjan, aczkolwiek niepozbawioną tragicznego patosu zmagań kolektywnej, zmodyfikowanej genetycznie ludzkości z żywiołami przyrody, proroczo przy tym przewidując katastrofę ekologiczną, i związaną z tym potrzebę produkcji syntetycznej żywności. Jako twórca ''tektologii'', kompleksowej nauki rozpatrującej holistycznie wszelkie struktury, tak złożone układy ludzkich społeczeństw na równi z występującymi w świecie natury, stanowi do dziś żywą inspirację cybernetyków i twórców ''sztucznej inteligencji''. Wszakże najbardziej jest znany ze swego konceptu ''braterstwa  krwi'' dosłownie przezeń pojmowanego, gdyż wedle niego powszechnie przeprowadzane transfuzje osocza miały zaradzić nie tylko procesom starzenia się organizmów, lecz nawet wyrównać różnice wynikające z podziałów płciowych i społecznych! Nie tylko o tym fantazjował, ale i praktykował także na sobie jako szef  utworzonego specjalnie dlań po przejęciu władzy w Rosji przez partyjnych kolegów Instytutu Przelewania Krwi [ akurat co jak co, ale komuniści znali się na tym znakomicie, można wręcz rzec, iż stanowiło to ich specjalizację ]. Przypłacił swe eksperymenty w końcu życiem, aczkolwiek student jakiemu podał swoją krew po przejściu początkowo wstrząsu organicznego i towarzyszących mu strasznych męczarni, żył jednak później jeszcze długie lata, ciesząc się przy tym dobrym zdrowiem. 

Jak widać eugenika pod rządami komunistów w ZSRR nie była li tylko fantazją literacką, czemu zapewne sprzyjała estyma jaką Lenin żywił wobec Pawłowa, mimo jawnie antybolszewickiego nastawienia uczonego [ który jednakże wiedziony koniunkturalnymi motywami chętnie  korzystał z przywilejów, jakimi  obdarował go znienawidzony przezeń tak poza tym reżim ]. Najdalej chyba na tym polu posunął się sowiecki akademik Władymir Demikow, tudzież zwany ''radzieckim dr. Frankensteinem'', gdyż przeprowadzał makabryczne eksperymenty na zwierzętach, polegające na przyszywaniu psom drugiej głowy. Znając niesławną pogardę wobec ludzkiego życia pod rządami bolszewików, gdy w czasie samego tylko ''Wielkiego Terroru'' zamordowano w przeszło rok niemal milion osób, a co najmniej drugie tyle powsadzano do łagrów, kto z ręką na sercu jest w stanie wykluczyć, iż podobne bestialstwa nie były czynione także wobec więźniów jakiegoś tajnego podobozu NKWD? Tym bardziej, iż nie kto inny jak ''żelazny Feliks'' stanął na czele utworzonego z inicjatywy politbiura zespołu uczonych, któremu zupełnie serio powierzono zadanie opracowania ''naukowej'' metody wskrzeszenia Lenina, tak więc hasło o ''wiecznie żywym'' przywódcy światowego proletariatu było przez czołowych komunistów rozumiane najzupełniej dosłownie. Kto wie stąd, jakie ponure tajemnice nie kryją wciąż niedostępne posowieckie archiwa, czy nie ma tam aby śladów upiornych badań i eksperymentów przeprowadzanych na ludziach, które powszechnie kojarzone są tylko z nazistami, lub makabrycznymi horrorami Cronenberga? Bodaj jednak największe ''sukcesy'' pod tym względem osiągnął tzw. ''wolny świat'' Zachodu, od dawna stosujący brutalną inżynierię społeczną perfidnie uszminkowaną w iście ''totalną swobodę'', modyfikując zbiorową [nie]świadomość swą ''schizopolityką'', konkretnie za pomocą powszechnego dostępu do narkotyków, jak i całkiem legalnych ''lekarstw'', ''wyzwoleniem seksualnym'' nawet już od płci jako takiej itd., zamieniając przez to ludzi w psychotyczne mutanty i ''żywe cyborgi''. Wprawdzie z punktu widzenia hitleryzmu powyższe jawi się jako totalny upadek i ostateczna degradacja człowieczeństwa, być może jednak stanowi jej radykalne a konieczne przepoczwarzenie, przynajmniej w zamyśle planistów tegoż procesu. Zakładając oczywiście iż takowi w ogóle istnieją i ma on faktycznie miejsce, a nie jest tylko kolejną ''teorią spiskową'' niczym ''syjonistyczna pajęczyna'' tkana przez reptilian, rodem z pism Davida Icke'a:). Nie brnąc więc w dalsze rozważania, by uniknąć podobnych mielizn, sygnalizujemy jedynie iż stanowczo zbyt pochopnie odsyła się w domenę pospolitego ''szurostwa'' fakt inicjacji Hitlera w okultystyczną gnozę, kultywowaną przez tajne stowarzyszenia pokroju ''organizacji Thule'', jakiej przecież był członkiem. Wprawdzie tzw. ''poważni badacze'' temu przeczą, trudno jednak będąc serio żywić co do tego wątpliwości, czytając na stronie 332-iej osobistych wynurzeń Adiego co następuje:

''Próżno rozpoczynać spór o to, która rasa lub rasy były pierwotnymi nosicielami ludzkiej kultury i tym samym rzeczywistymi twórcami tego, co jako całość określamy słowem ''ludzkość''.  Prościej jest postawić to pytanie wobec teraźniejszości, tu także odpowiedź będzie łatwa i jasna. To, co dzisiaj widzimy przed nami w zakresie kultury, w osiągnięciach sztuki, nauki i techniki, jest niemal wyłącznie twórczym produktem Aryjczyka. Akurat ten fakt pozwala na sformułowanie uzasadnionej konkluzji, że to właśnie on był w ogóle twórcą wyższej kategorii ludzkości, a zatem przedstawia sobą pierwowzór tego, co rozumiemy pod słowem ''człowiek''. On jest Prometeuszem ludzkości, z którego świetlistego czoła tryskają po wsze czasy boskie iskry geniuszu, zapalając ciągle od nowa ów ogień, rozświetlający noc milczących tajemnic, pozwalający ludziom wspinać się po drodze prowadzącej do opanowania innych istot tej ziemi. Jeśli się go usunie, to głęboka ciemność być może już po niewielu  tysiącleciach ponownie zapanuje na ziemi, ludzka kultura przeminie, a świat stanie się odludziem.''

O jego ''wtajemniczeniu'' mogłaby także świadczyć niezwykła aktualność niektórych przynajmniej spostrzeżeń, w kontekście mającej właśnie miejsce rywalizacji technologicznej między globalnymi mocarstwami, która najprawdopodobniej zadecyduje o przyszłym kształcie ziemskiego porządku rzeczy. Wystarczy, że w poniższych zdaniach podmienimy za Japonię inne, współczesne nam azjatyckie imperium, rzucające w bardziej przemyślany sposób zdaje się wyzwanie Amerykanom:

''Gdyby podzielić ludzkość na trzy rodzaje: twórców kultury, jej krzewicieli i w końcu niszczycieli, to jako przedstawiciel tego pierwszego [rodzaju] wchodziłby w rachubę tylko Aryjczyk. Od niego pochodzą fundamenty i mury wszystkich ludzkich dzieł, a jedynie zewnętrzna forma i barwa są zdeterminowane przez charakterystyczne cechy poszczególnych narodów. On dostarcza potężnego budulca i planów wszelkiego ludzkiego postępu, i tylko realizacja odpowiada istocie poszczególnych ras. Przykładowo biorąc, w ciągu niewielu dziesiątków lat cały wschód Azji uzna za własną tę kulturę, której ostateczną podwaliną będzie zarówno helleński duch, jak i germańska technika, tak jak to dzieje się w naszym wypadku. Tylko ZEWNĘTRZNA forma - przynajmniej w części - będzie nosić charakterystyczne znamiona azjatyckości. Nie jest tak, jak uważają niektórzy, że Japonia bierze do swojej kultury europejską technikę - to europejska nauka i technika są obramowane japońskimi właściwościami. Fundamentem rzeczywistego życia nie jest już szczególna kultura japońska - aczkolwiek zewnętrznie, na skutek wewnętrznych różnic, bardziej wpadając w oko Europejczyków, określa koloryt życia - lecz ogromna naukowo-techniczna praca Europy i Ameryki, a więc narodów aryjskich. Bazując na tych osiągnięciach, także Wschód może zatem podążać drogą powszechnego ludzkiego postępu. [...] Gdyby od dzisiaj ustał każdy dalszy aryjski wpływ na Japonię, zakładając że Europa i Ameryka uległyby zniszczeniu, to obecny rozwój Japonii w dziedzinie nauki i techniki mógłby jeszcze przez krótki czas trwać. Jednak już w ciągu niewielu lat studnia by wyschła, japońska specyfika na tym by zyskała, ale dzisiejsza kultura popadłaby w skostnienie i znowu pogrążyła się we śnie, z którego przed siedmioma dziesiątkami lat została wypłoszona przez aryjską falę kultury.''

Podczas lektury aż dudni tu w uszach od znanej do urzygu gadki, że ''Chińczycy niczego nie tworzą potrafiąc jedynie kraść zachodnie technologie, gdyż w ich kulturze brak niezbędnego dla osiągania innowacji ducha indywidualnej przedsiębiorczości i prywatnej inicjatywy'' etc. I tak oto z typowego przedstawiciela ''oświeconego'' Zachodu, wyłazi zwykły liberalny naziol:). Fascynująco trza przyznać brzmią przywołane przed chwilą wywody Adika, bowiem wskazywałyby na możliwość niechby biernej cywilizacyjnej inkulturacji ''niearyjskich'' nacji i ras, przecząc tym jego wypowiedziom o ''germanizacji ziemi a nie krwi'' w stosunku do Polaków, o czem inną porą. Hitlera można więc bez żadnej przesady uznać za prekursora kosmicznego wyścigu zbrojeń napędzającego rozwój technologiczny, jakiego nową odsłonę właśnie przeżywamy. Bowiem ten rzekomy ''wariat'' w zgodnej opinii Ziemkiewicza jak i prof. Żerko, doskonale pojmował, iż walka o władzę nad całą planetą stanowiąca kanwę II wojny światowej, wymagała także panowania w przestworzach, i to nie tylko na niebie za pomocą samolotów, lecz i wokółziemskiej orbicie a nawet dalej... Jeśli więc był on ''szurem'', to dokładnie takim samym jak Roosevelt i Stalin, oraz ich następcy nie żałujący środków i ofiar dla rozwoju broni rakietowej, a w końcu programów ekspansji w kosmosie. Dlaczego więc nikt z tego tytułu nie nazywa Kennedy'ego i Chruszczowa ''pojebami'', a jedynie ucieka się do szerzenia dezinformacji o jakoby nakręconym w studiach Hollywood lądowaniu na Księżycu, czy dowcipasów o Łajce? Nie bronię tym samym Hitlera, jestem ostatni by to czynić z powodów jakie tu dobitnie wykładam, niemniej choćby najgorszej kanalii należy się sprawiedliwy wyrok i ocena, może nawet zwłaszcza jej. Patrząc zaś trzeźwo z dzisiejszej perspektywy jawi się on jako złowrogi prekursor wielu istotnych trendów obecnej doby, daleko wykraczający poza opanowanie ziemskiego ''Lebensraumu'', wizjonersko wybiegając aż w kosmos, jak i wgłąb ludzkiego jestestwa wręcz poprzez jego biotechnologiczną modyfikację, której był upiornym wprost entuzjastą.

Miejmyż odwagę nazwać rzeczy po imieniu: ostatecznym dążeniem Hitlera była kosmiczna bez mała transformacja człowieka w istotę zdolną sięgać dosłownie gwiazd, do czego walnie przyczynił się swymi nie liczącymi się z niczym, zbrodniczymi metodami. Wszystkiemu zaś przyświecał głoszony przezeń lucyferyczny z ducha ideał ''aryjskiego Prometeusza'', Człowieka-Boga narzucającego planetarne władztwo ''totalnej mobilizacji'' wszelkich ziemskich sił, konieczne tak do podjęcia przezeń ekspansji na inne planety, jak i całkowitego przepoczwarzenia w tym celu swej ludzkiej natury, za pomocą ''najnowocześniejszych środków medycyny''. W tym sensie ''Mein Kampf'' jest prawdziwą ''biblią Szatana'', i rację miał przyszły papież Pius XII, oskarżany dziś przez niektóre środowiska żydowskie o rzekomą ''kolaborację'' z nazizmem, gdy jeszcze w 1924 roku nazywał tę doktrynę ''być może najbardziej niebezpieczną herezją naszego czasu''. Po objęciu rządów nad Kościołem nie zdecydował się na obłożenie zakazem ''dzieła'' führera, ograniczając do otwartego potępienia wyłożonej weń ideologii w osobnej encyklice, tylko dlatego aby nie pogarszać i tak trudnej sytuacji niemieckich katolików. Przypomnijmy był to czas nagonki w III Rzeszy na Kościół, nakręcanej głównie przez szczujnię medialną Goebbelsa, ale sprzyjał jej też okultystyczny ''czarny zakon'' SS, żerującej na rzeczywistych jak i domniemanych przypadkach pedofilii wśród księży i zakonników [ zupełnie jak niedawna w Polsce ]. Swoje zrobiło także zagrożenie ekspansywnym wówczas komunizmem, któremu przyświecała konkurencyjna wobec nazizmu, wszakże istotowo równie lucyferyczna gnoza marksizmu. Niemniej Stolica Apostolska zdecydowała się wciągnąć na ''indeks ksiąg zakazanych'' dzieło bez wątpienia najwybitniejszego ideologa nazizmu Alfreda Rosenberga ''Mit XX wieku'', ze względu na jego jawnie antychrześcijański charakter. Bowiem kreślona na kartach ''Mein Kampf'' przez Hitlera wizja Człowiek-Boga sytuowała się na antypodach chrystusowego Bogoczłowieczeństwa - mówiąc wprost w świetle chrześcijańskiej doktryny jego ''aryjski Prometeusz'' to Antychryst, nie inaczej. Napawająca grozą i obrzydzeniem prawda wygląda tak, że to on dał podwaliny dla obecnych programów podboju kosmosu, za co życiem zapłacili liczni więźniowie obozów koncentracyjnych. Mowa tu zarówno o tych, co ryli w potwornych warunkach sztolnie dla podziemnych wyrzutni V-2, jak i ofiarach zbrodniczych eksperymentów naukowych, przeprowadzanych w Dachau przez lekarza SS Hubertusa Strugholda. Dały one bowiem podstawy medycynie kosmicznej, ratując do dziś życie pilotom odrzutowców i kosmonautom. Elon Musk ma więc spory dług wdzięczności u Hitlera... czy mu się to podoba lub nie, podobnie jak Gagarin wraz z resztą po-radzieckiej kosmonautyki, co i chińskiej etc. Toż samo tyczy transhumanistów i pionierów badań genetycznych, zwłaszcza przeżywającej obecnie tak dynamiczny rozwój biotechnologii, niezależnie czy starczy im śmiałości, by to przyznać. Wszystko zdaje się więc wskazywać na to, iż Hitler był opętańcem, ale na pewno nie obłąkańcem, czego niestety nie pojmuje taki prof. Żerko, przykładający doń miary osadzonej w realiach XIX. wieku polityki Bismarcka. Projekt führera biopolitycznej transformacji człowieka nie stanowił żadnego kuriozum, lecz wyróżniał się na tle jego epoki zaledwie radykalizmem, co znakomicie wykazał w swych ''Higienistach'' Maciej Zaremba, można więc rzec, iż Adolf Kudliński wyszedł nim zanadto przed szereg, i dlatego dostał po łapach:). Dziś zaś jest on realizowany nieco innymi metodami i w oprawie z pozoru skrajnie odmiennej, wszakże istotowo równie gnostycznej ideologii ''praw post-człowieka''.

Na finał warto skonfrontować prometejskie wywody Hitlera z bliźniaczo podobnymi ze strony czołowego przedstawiciela tak znienawidzonego przezeń ''żydobolszewizmu''. Przedziwne splątanie obu zażarcie skonfliktowanych doktryn, przypominające iście patologiczną relację ''Hassliebe'', gdzie ''aryjskiego Prometeusza'' i ''wiecznego Żyda'' łączy braterski związek niczym między Chrystusem a Lucyferem w osobliwej ''teologii'' mormonów, domaga się osobnego omówienia. Z jadowitych ataków Hitlera na kartach ''Mein Kampf'' pod adresem ''międzynarodowego żydostwa'', wyziera ledwie skrywana fascynacja jego witalną żywotnością, nawet jeśli pasożytniczą wedle niego wobec ''aryjskiej''. Niemniej trudno nie traktować to jako wyrazu swoistego uznania w świetle wyznawanego przezeń biologizmu, zresztą sam führer niemal otwarcie to przyznawał, tak oto rzecz wykładając w rozdziale poświęconym światopoglądowi własnej partii [ cytata za stroną 523 ]:

''Tylko z tej fanatycznej nietolerancji mogła wytworzyć się apodyktyczna wiara; ta nietolerancja jest nawet jej nieodłącznym warunkiem. Można bardzo łatwo wysunąć zarzut, że przy tego typu zjawiskach w historii świata chodzi najczęściej o taki specyficznie żydowski sposób myślenia; tak że ten rodzaj nietolerancji i fanatyzmu wręcz ucieleśnia żydowski charakter. To może być po po tysiąckroć prawda i można nad tym faktem zapewne głęboko ubolewać i z aż nazbyt uzasadnionym niesmakiem skonstatować jego istnienie w historii ludzkości jako coś, co było dotąd obce - jednak nie zmienia to w niczym faktu, że ten stan jest właśnie dzisiaj OBECNY. Ludzie, którzy chcą wyzwolić nasz niemiecki naród z jego teraźniejszego stanu, nie muszą sobie łamać głowy nad tym, jak pięknie by było, gdyby nie było tego czy tamtego, ale muszą spróbować ustalić, jak usunąć to, co jest dane. Światopogląd wypełniony piekielną nietolerancją będzie złamany jedynie przez podobnego, prącego naprzód ducha, przez równie silną wolę, przy tym jednak przez samą w sobie czystą, w pełni prawdziwie nową ideę.''

Posłużmy się w tym celu fragmentem pomnikowej już pracy śp. Andrzeja Walickiego ''Marksizm i skok do królestwa wolności'', konkretnie fragmentem zaczynającym się od strony 367, gdzie omawia światopogląd komunistycznego ludobójcy żydowskiego pochodzenia Lwa Bronsztejna, znanego w historii pod rewolucyjnym pseudonimem ''Trocki''. Gdyby ktoś zarzucił nam zaś, że zajmujemy się jakimiś kompletnie oderwanymi od ziemi kwestiami przypominamy więc, iż przywołujemy świadectwa władczych psychopatów mających na rękach krew niezliczonych rzesz ludzkich, które uśmiercili dla realizacji swych lucyferycznych wizji:

''Broszura Trockiego ''Ich moralność i nasza'' (1938) — napisana w Meksyku, ostatnim miejscu jego wygnania — zawiera jeszcze bardziej drastyczne uzasadnienie przemocy i terroru. Nie odwołuje się w ogóle do (rzekomej) woli i interesów mas, mówi jedynie o „prawach historii”, o ideale komunistycznym, zgodnym z tymi prawami, i o głębokim sensie okrucieństw postępu. Podobnie jak Marks, Trocki utożsamiał komunizm nie ze sprawiedliwością dystrybucyjną, lecz z wolnością; nie indywidualną wolnością rzecz jasna, ale wolnością gatunkową, polegającą na sprawowaniu władzy nad przyrodą z jednej strony, oraz zniesieniu podziałów klasowych z drugiej. W jego oczach ideał ten usprawiedliwiał wszystkie metody działania, nawet najbardziej okrutne i zupełnie sprzeczne z konwencjonalną moralnością. Dla marksisty, wyjaśniał, usprawiedliwione jest wszystko, co „zwiększa władzę ludzkości nad przyrodą oraz przyczynia się do zniesienia władzy jednych ludzi nad drugimi”. Innymi słowy, dozwolone jest wszystko, co prowadzi do „rzeczywistego wyzwolenia ludzkości”. Tak więc zgodnie z Marksem komunizm utożsamiono z prawdziwą wolnością i vice versa. Należy dodać, że Trocki rozumiał Marksowską koncepcję wolności o wiele lepiej niż przeciętni marksiści jego czasów. Przewyższał Lenina i Bucharina wyraźnym zdawaniem sobie sprawy, że świadoma, racjonalna kontrola nad przyrodą i społeczeństwem jest tylko warunkiem prawdziwej wolności, ta ostatnia bowiem, wedle Marksa, znajdzie wyraz dopiero w nieskrępowanym rozwoju twórczych uzdolnień ludzkiego gatunku. Zrozumiałe jest przeto, że najlepsza wypowiedź Trockiego na temat wolności jest częścią jego rozważań o twórczości artystycznej w ustroju komunistycznym— twórczości wyzwolonej z zależności od ślepych sił ekonomicznych, nieskrępowanej interesami klasowymi, i po raz pierwszy w dziejach będącej celem samym w sobie.

Mam na myśli oczywiście zbiór artykułów Trockiego z 1924 roku [ czyli dokładnie w tym samym czasie, gdy Hitler z kolei spisywał swe pomienione tu polityczne wyznania w więzieniu Landsberg, o roku ów! - przyp. mój ] ''Literatura i rewolucja''. Trocki dowodził tam, że rewolucja bolszewicka musiała ratować społeczeństwo „za pomocą najbardziej okrutnych zabiegów chirurgicznych”, koncentrując wszystkie siły na walce politycznej i depcząc wszystko, co stało jej na drodze. Z tego powodu dyktatura proletariatu nie może być produktywna kulturalnie. Nie jest ona „organizacją do wytwarzania kultury nowego społeczeństwa”, ale jedynie „systemem rewolucyjno-wojskowym” kładącym podwaliny pod nowy porządek społeczny, w którym wyzwolenie kultury stanie się możliwe. W tym sensie rewolucja bolszewicka była istotnie początkiem nowej epoki. Engels miał rację, gdy określał rewolucję socjalistyczną jako skok z królestwa konieczności do królestwa wolności’'. Trzeba jednak  pamiętać, że „rewolucja jako taka nie jest jeszcze królestwem wolności”. Przeciwnie, doprowadza ona walkę klasową do najwyższego napięcia, stosując bezlitosną przemoc wobec wrogów i wymagając najwyższego poświęcenia od swych zwolenników. Ten okrutny okres rewolucyjny trwać będzie wiele lat, być może pół wieku. Ale wszystkie okrucieństwa okupione będą osiągnięciem ostatecznego celu : całkowitym wyzwoleniem ludzkości i stworzeniem nowego, wyższego typu człowieka. Na ostatnich stronicach ''Literatury i rewolucji'' Trocki kreślił taką oto wizję urzeczywistnionego ideału:

„Życie komunistyczne nie będzie powstawać na ślepo, jak rafy koralowe— będzie sprawdzane przez myśl, kierowane i korygowane [...] Człowiek, który nauczy się poruszać rzeki i góry, budować pałace na szczycie Mont Blanc i na dnie Atlantyku, zdolny będzie wyposażyć swe życie nie tylko w bogactwo, intensywność i blask, ale również w dynamizm najwyższej próby [...] Więcej nawet. Zdoła on wreszcie doprowadzić do harmonii samego siebie [ tu cię mamy, towrzyszu Trocki! - przyp. mój ]. Postara się osiągnąć piękno przez nadanie najdoskonalszej precyzji ruchowi swych kończyn, uzyska najwyższą celowość i ekonomię wysiłku w swej pracy, chodzeniu i zabawie. Spróbuje opanować półświadome i podświadome procesy we własnym organizmie, takie jak oddychanie, krążenie krwi, trawienie, płodzenie i w określonych granicach podporządkuje je kontroli rozumu i woli. Nawet życie czysto fizjologiczne poddane zostanie kolektywnym eksperymentom. Gatunek ludzki, stężony w homo sapiens, raz jeszcze wkroczy w okres radykalnej transformacji i stanie się przedmiotem, we własnych rękach, najbardziej skomplikowanych metod sztucznej selekcji i treningu psychofizycznego [...] Czy nie jest oczywiste, że największe wysiłki myśli badawczej pójdą w tym właśnie kierunku? Rodzaj ludzki przestanie pełzać na czworakach przed Bogiem, królami i kapitałem po to, aby w końcu pokornie podporządkować się ciemnym prawom dziedziczności i ślepej selekcji płciowej! Wyzwolony człowiek zechce osiągnąć większą równowagę w pracy swych narządów, większą proporcjonalność w rozwoju swych tkanek, aby zredukować strach przed śmiercią do racjonalnej reakcji zagrożonego organizmu. Nie ma bowiem wątpliwości, że skrajna dysharmonia w anatomii i fizjologii człowieka, skrajna dysproporcja we wzroście i powiązaniu jego organów i tkanek, rodzi dokuczliwy, chorobliwy i histeryczny strach przed śmiercią, który zacieśnia umysł i daje pokarm głupim, poniżającym fantazjom o życiu po śmierci. Człowiek postawi sobie za cel opanowanie własnych uczuć, wzniesie instynkty do wyżyn świadomości, uczyni je przejrzystymi, rozciągnie przewody swej woli do najbardziej ukrytych zakątków i w ten sposób wzniesie się na nową płaszczyznę egzystencji, stworzy wyższy typ społeczno-biologiczny, czyli, jeśli można się tak wyrazić, przekształci się w nadczłowieka [...] Człowiek stanie się nierównie silniejszy, mądrzejszy i subtelniejszy; jego ciało będzie bardziej zharmonizowane, jego ruchy bardziej rytmiczne, jego głos bardziej muzykalny. Formy jego życia staną się dynamiczne, dramatyczne. Średnia istota ludzka sięgnie wyżyn Arystotelesa, Goethego lub Marksa. A nad tymi wierchami wyrosną nowe szczyty ”.

Trocki uważał tę wizję za par excellence marksistowską i w zasadzie miał rację. Marks nie snuł wprawdzie fantazji na temat przyszłego nadczłowieka, zdolnego kontrolować nawet swą własną biologię; niemniej jednak fantazje takie były jedynie logicznym rozszerzeniem Marksowskiej koncepcji wolności jako świadomej samokontroli i autokreacji gatunku. Trudno było by zaprzeczyć, że wolność taka, wolność jako przekształcająca życie inżynieria społeczna, powinna była obejmować również eugenikę. Oczekiwanie, że komunizm spowoduje totalne odrodzenie ludzkości i wzniesie indywidualne istoty ludzkie na nowy, nieporównywalnie wyższy poziom egzystencji, było zupełnie zgodne z duchem marksizmu. Zarysowana przez Trockiego wizja wyzwolonego, zharmonizowanego wewnętrznie i bezprecedensowo twórczego czło­wieka przyszłości zbieżna była z Marksowskim poglądem na komunizm jako pozytywne przezwyciężenie alienacji. Myśl, że przeciętny człowiek przyszłości dosięgnie wyżyn Arystotelesa lub Goethego była logiczną konsekwencją Marksowskiej koncepcji triumfu w komunizmie ludzkiej istoty gatunkowej, czyli reapropriacji wyobcowanych uprzednio sił gatunkowych przez każdą pojedynczą jednostkę. Wyraźnie marksistowskie było również założenie, iż konieczną przesłanką tego cudownego odrodzenia ludzkości jest świadoma kontrola zorganizowanego kolektywu nad przyrodą pozaludzką z jednej strony, oraz ślepymi, quasi-przyrodniczymi siłami społecznymi z drugiej. [...]

Użycie przez Trockiego słowa „nadczłowiek” nasuwa skojarzenie z Nietzschem i ideami rosyjskich „nietzscheańskich marksistów”. Trudno może mówić o bezpośrednim wpływie, ale związek z „nietzscheańską atmosferą” epoki jest w tym wypadku oczywisty. Trocki znał niektóre prace Nietzschego; w młodości napisał nawet dość interesujący esej o „nadczłowieku”. Rosyjscy intelektualiści pokolenia Trockiego dostrzegali wyraźne podobieństwo między Marksem a Nietzschem jako dwoma wizjonerami typu prometejskiego, gotowymi poświęcić godną pogardy współczesną ludzkość na rzecz wspaniałego, potężnego i twórczego „nadczłowieka” przyszłości [!!!]. Zarówno Marks, jak i Nietzsche chwaleni byli lub potępiani za dostarczanie argumentów wszystkim tym, którzy pragnęli zastąpić ułomną miłość bliźniego, miłość do tego, co bliskie, miłością do tego, co dalekie, do wielkiego ideału na horyzoncie przyszłości. Gotowość do poświęcania teraźniejszości na ołtarzu przyszłości słusznie uważana była za charakterystyczną cechę marksizmu. Ona właśnie legła u podstaw teorii i praktyki komunizmu wojennego. Dzięki temu właśnie Lenin, Bucharin i Trocki mogli szczerze wierzyć, że polityka terroru i eksterminacji, fizycznej przemocy i bezprecedensowej presji ideologicznej, jest prawomocną metodą działania, dobrze służącą sprawie ogólnoludzkiej wolności.''
 
- gdzieś z tyłu głowy chodzi mi czytany przed laty tekst Trockiego, tyczący perspektyw komunizmu w USA, którego tytułu teraz nie pomnę, a upiornie wprost aktualny w kontekście tego, co teraz wyprawia się za oceanem...  Podsumowując: ukrytym celem zarówno nazizmu jak i komunizmu, była okrutna selekcja ''materiału ludzkiego'' za pomocą najnowocześniejszych narzędzi naukowych epoki, tak by stworzyć zeń ''prometejską rasę'' zdolną nie tylko do opanowania Ziemi, ale i przestworzy - innych planet, a może nawet i objęcia władztwem całego Wszechświata. I nie jest to żaden przesadny ''szuryzm'', ni ''teoria spiskowa'' cośmy wykazali przywołując obficie deklaracje programowe czołowych ideologów tychże doktryn. Dla zdecydowanej większości ich wyznawców pozostało to wszakże zakrytym, gdyż nie mieli ochoty ani nawet byli zdolni pojąć istotnego sensu procesów, w których brali jedynie bierny udział. Bowiem jak trzeźwo spostrzegł w swych wynurzeniach Adi, ludzie są generalnie powierzchowni i mają w przysłowiowej rzyci poruszane tu kwestie, stąd nie mamy złudzeń, że i my przebijemy się do szerszej publiczności z naszym przekazem. Porównać to można z przywoływanymi już tu mormonami, którzy przypomnę serio wierzą, iż Chrystus i Lucyfer są ''braćmi'', Bóg Ojciec zaś jest dla nich upadłym człowiekiem przybyłym na Ziemię z innego globu, a wybrani mormoni będą z kolei po śmierci wraz ze swymi haremami zaludniać planetę Kolob. Nie dowiecie się jednak tego od sympatycznych panów chodzących parami, i pod pozorem nauki języka uprawiających swą osobliwą ''ewangelizację'', ani też wyczytacie o tym w ''Księdze Mormona''. Gnostyczne systemy charakteryzują się bowiem ostrym podziałem na ''egzoteryczną'' wersję dla plebsu wyznawców, oraz ''ezoteryczną'' przeznaczoną jedynie ''wtajemniczonym''. O ironio większość z tych ''sekretów'' jest jawnie dostępna w przestrzeni publicznej, mało kto jednak chce po nie sięgać, czemu zresztą trudno się dziwić tak wszystko to jest dziwaczne, i co tu kryć strasznie pojebane. Z biegiem lat dochodzę do wniosku, że robimy wszyscy za igraszkę w rękach szaleńców, którzy do perfekcji opanowali techniki manipulowania ludzkim stadem, a nade wszystko maskowania trawiącego ich, lucyferycznego wprost obłędu... A to nam ''nieoświeconym'' przypada głównie płacić za to straszną cenę, nim prometejskim rojeniom o ''samozbawieniu'' człowieka, kres położy czekan we łbie jak u Trockiego, lub śmierć z własnej ręki w osaczeniu, wzorem Hitlera. I z tą oto jakże gorzką, lecz wszystko na to wskazuje trzeźwą refleksją ostawiam cię drogi czytelniku/czko, o ile w ogóle zdołałeś/aś tu dobrnąć:). Przykro mi, jeśli czujesz się rozczarowany/a, mogę więc jedynie odrzec, iż gdy Józef Mackiewicz pisał, że ''tylko prawda jest ciekawa'', nie twierdził wcale przy tym, iż także przyjemna i ładnie pachnie. Dziękuję za uwagę.
 
ps. Niniejsze rozważania znakomicie mym zdaniem korespondują z serią wpisów ''Phobos'' na blogu Foxa, gdzie kreśli on wizję fenomenu nazizmu jako iście kosmicznego spisku. Nie kryję, iż po lekturze pomienionych wynurzeń Adiego jak i ''władczego Lejby'', zaczynam łaskawszym okiem patrzeć na różne ''szurowskie'' teorie o UFO i reptilach, aczkolwiek nadal bronię się przed wyciąganiem z nich narzucających się wprost wniosków w obawie przed totalnym odlotem, wszakże przytoczone fakty i deklaracje ideowe są nieubłagane... Bowiem czyż tylko nie najbardziej zwariowane teorie spiskowe w stanie są opisać adekwatnie satanistyczną monomanię, żywioną przez władców tego świata?!