poniedziałek, 18 lutego 2019

Definicja podczłowieka.

: gardzi Rumunami. Posłuchajta - i na kolana !!! :



''Ale Polak czuje, co to jest ten słynny „żal chopinowski”. Ale już do rumuńskiego ''dor'' nie ma dostępu.

– Dziwy folkloru?

– Może nie tylko folkloru. Ten „smutek” rumuński jest osobliwy. A warto jeszcze pamiętać o ich poecie Lucianie Blaga i jego „przestrzeni miorytycznej”, i o ''dor'' przezeń opiewanym.

– Jakiej przestrzeni?

– Miorica to słynna ballada ludowa, która owładnęła powszechną rumuńską świadomością artystyczną. Ciekawe, że w XX wieku nie tylko George Enescu, ale całej muzyce rumuńskiej przypisano to fundamentalne „nastrojenie” na dor.''

https://www.dwutygodnik.com/artykul/218-formy-chopina-dla-jasia-mazurek-2.html

Epifanicznie :



Epicko :



Śpiewnie i tanecznie - coś jakby tamtejsza Kayah, ale zdecydowanie bardziej estetyczna, nie z tak zrytym botoksem ryjem co uczestniczka festiwalu pieśni radzieckiej :







- kto chciałby zaznać rumuńskiego folkloru w nieco bardziej ''korzennej'' wersji może posłuchać Doiny Lavric czy Trei parale. Nie mam najmniejszego zamiaru umieszczać tutaj wykonawców niezwykle popularnej tam muzyki ''manele'' czyli jakby ichniego disco polo, ale tu z naciskiem na ''cygano'' ze słynnym już u nas Sandu Ciorbą na czele. Natomiast warto przytoczyć info z biogramu przedwcześnie zmarłej gwiazdeczki tego gatunku Denisy, bo takie właśnie liche, pogardzane przez mieszczańskich estetów odmiany popu więcej mówią o kondycji danego narodu niż dęte socjologiczne analizy, gdyż są autentycznym głosem zmarginalizowanych plebejuszy, w tym wypadku ''romskich'' jak i ''romańskich'' [ stąd budzą wściekłość szczególnie wśród przedstawicieli lewicy, że proletariusze i ''wykluczeni'' do których reprezentowania uzurpują sobie oni prawo, śmią tak radykalnie odstawać od narzucanych im przez ''oświeconych'' prometejskich wzorców postępowania ] :

''W jej piosenkach przewijają się też różne motywy muzyczne, od hitów światowej sceny pop w wersji rumuńskiej (np. „Eu acasa, tu plecat”) przez nawiązania do brzmień bollywoodzkich (np. „Nu trece un minut”), brzmień popowych zaczerpniętych ze stylistyki tanecznej muzyki bliskowschodniej (np. „Seara de seara”), pokrewnej manele bułgarskiej czałgi i jugosłowiańskiego turbofolku, np. „Să nu mă cerți”. [...] Denisa poruszała też w swoich piosenkach problem emigracji zarobkowej, znany ludziom w Polsce, Rumunii i innych krajach byłego bloku wschodniego, co zaowocowało utworami „Doamne grea-i străinătatea“ i „Prin străini“.''

https://folk24.pl/w-folkowym-tonie/blondwlosa-anielica/

''Początki manele to muzyka określana jako maneaua, która miała swoje korzenie w XIX wieku i była fuzją tradycyjnej muzyki rumuńskiej z wpływami muzycznymi Imperium Osmańskiego. [...] Samo słowo maneaua (jak i równoważne mu manea) jest pochodzenia tureckiego. Dziś manele to również muzyczna fuzja, choć brzmieniowo bardzo daleka od XIX-wiecznego pierwowzoru. Nurt ten na dobre zaistniał w czasach schyłkowego Ceaușescu, czyli pod koniec lat 80. XX wieku. Za kolebkę manele przyjmuje się bukareszteńską dzielnicę Ferentari, zamieszkałą do dziś w przeważającej ilości przez ludność cygańską. Tam właśnie po raz pierwszy doszło do zderzenia tradycyjnej muzyki romskiej z nowinkami płynącymi coraz szerszym strumieniem zarówno z tzw. Zachodu (w tym Włoch), jak i z krain orientalnych (Turcja i dalej). W Ferentari, leżącym – tak, jak i sam Bukareszt – na granicy różnych kultur, fuzja euro i orient disco z ludowizną blokowo-wioskową stała się sprawą niemalże naturalną. Powstało środowisko określane jako manelişti, które bardzo szybko na bazie granej przez siebie muzyki stworzyło rodzaj niezależnej od „mejnstrimu” subkultury, rozpoznawalnej tak wizualnie, jak i kulturowo. Było to po prostu wybuchowe zderzenie bardzo bogatej tradycji lautarów z nowatorskimi trendami muzyki cygańskiej (i nie tylko) z rumuńskich przedmieść. Jasny i prosty przekaz manelistów trafił tam na podatny grunt, a wiele młodych osób, nie tylko Romów, zaczęło się z nim w jakiś sposób utożsamiać, ku rozpaczy „bardziej wykształconej” części społeczeństwa. Prosta, bardzo często naszpikowana slangiem i błędami językowymi warstwa tekstowa, oscylująca wokół tematyki „szmal, fura, kobitki” w quasi-wulgarny lub przesłodzony (w zależności od wykonawcy) sposób, stała się w połączeniu z prostym, ale charakterystycznym „folkopolowym” brzmieniem, jednym z wyznaczników nurtu manele. Smaczku dodał fakt, że wiele melodii artyści wręcz „podkradali” sobie, niejednokrotnie przekraczając granice z Bułgarią, Serbią, a nawet sięgając do Turcji i Indii. Coś, co u nas miałoby znamiona plagiatu, tam stało się czymś dopuszczalnym, co określa się jako „muzica originala”. Oficjalne i państwowe media w Rumunii otoczyły manele zmową milczenia, co zupełnie nie miało wpływu na rosnącą popularność gatunku. [...] Co prawda, chociaż manele nie jest aż tak określone politycznie jak jego odpowiedniki z krajów sąsiednich, to jednak nie jest całkowicie obojętne. Na przykład turbofolk w byłej Jugosławii był bardzo zaangażowany i w świetle wojny, która się tam jeszcze nie tak dawno toczyła, jest to zrozumiałe. Swego czasu co najmniej kilku wykonawców brało udział w kampaniach bliźniaczo podobnych do kampanii prezydenckiej Aleksandra Kwaśniewskiego z discopolowym Top One w roli głównej – a to nie wszystkim się podobało.''

https://pismofolkowe.pl/artykul/manele-z-przedmiesc-i-blokow-4712

''Ludowa m.[uzyka] r.[umuńska] pozostawała długo pod wpływami tureckimi, słow. i węgierskimi; jest zróżnicowana w zależności od regionów, które zamieszkują: Dako-Rumuni (między Dunajem a Karpatami), Mołdawianie (między Karpatami a Dniestrem), ludność pochodzenia węgierskiego (Siedmiogród) i ludność osiadła w łuku Karpat i w Banacie (na południowym zachodzie); osobną grupę stanowią karpaccy Wołosi i Cyganie. W m.r. częste są skale ze zwiększonymi sekundami, przenikające się skale durowe i molowe naturalne, a także skale wąskozakresowe i pentatonika. W muzyce instrumentalnej i pieśniach, zw. hora lunga, uwidacznia się wpływ skal orientalnych ( makam hidżas ); często też występują rytmy aksakowe, ujawnia się skłonność do improwizacji. Pieśni powszechne (doina, hora lunga, cantecul liung ) są 1-głosowe, z licznymi melizmatami. Pomimo dość stabilnego wiersza (okto- i heksametr), w wielu pieśniach obserwuje się zanik zwrotki. Natomiast często pojawiają się refreny z ulubioną inwokacją do wina lub zielonych liści, ciekawe są też pieśni do gwiazd. Pieśni zazwyczaj towarzyszą różnorodnym obrzędom, np. związanym z przesileniem zimowym (archaiczny obrzęd colinde ), z zabiegami o płodność i dobre zbiory (orka, tańce z bykiem na Nowy Rok, symbolicznie przedstawiona koza). W wielu obrzędach ważną rolę odgrywa pasterz, częste są też przedstawienia Pana Boga i św. Piotra jako żebraków. Niektóre pieśni są interpretowane jako ballady, ich wykonaniu podczas wesela towarzyszą instrumentalne interludia, a także wstępy zw. taksim . W Wałachii częściej występują pieśni liryczne. Do tańców — wolnej hory i szybszej sirby, wykonywanych w okręgu lub półokręgu, akompaniują zwykle kapele, tzw. tarafy. Tańce związane z wiosennym zrównaniem dnia i nocy, tzw. koluszari, są pełne symboliki erotycznej; tancerze, ubrani w specjalne kostiumy, reprezentują wysoki poziom wykonawczy, często mistrzostwo akrobatyczne. Na lud. instrumentarium m.r. składają się instrumenty rodzime (gł. pasterskie: odmiany fletów, fletnia, bucium — odpowiednik trombity, dudy), instrumenty orientalne (lutnie zw. kobzą, lutnie z krótką szyjką — ud ) i cymbały.''

https://www.rmfclassic.pl/encyklopedia/rumunska-muzyka.html

Ciekawe jakby rumuński tygiel kulturowy zaklasyfikowali epigoni Konecznego : romański język z mnóstwem słowiańskich naleciałości zapisywany do poł. XIX w. cyrylicą ze względu na wyznawane przez posługującą się nim ludność prawosławie, do tego jeszcze wpływy tureckie zwłaszcza w muzyce wskutek wielowiekowej osmańskiej dominacji nad krajem - łaciński bizantynizm turański ? Piszę o tym, bowiem plejada światowej rangi intelektualistów, których wydała Rumunia takich jak Eliade, Cioran, Noica czy pomieniony na wstępie Blaga stanowi żywy dowód prawdziwej elity narodu poczuwającej się do odpowiedzialności za jego los, dzięki tytanicznemu wysiłkowi i pracy jakiej dokonali udało im się nadać formę i wyraz ludowej niemocie w jakiej pogrążona była ich chłopska w przeważającym stopniu dotąd ojczyzna, przezwyciężyć jej peryferyjność i a-historyzm dając moc swojskiej ''młodszości'' i ''gorszości'' o której w polskim kontekście pisał Gombrowicz [ nawet jeśli jak Cioran próbowali temu wręcz konwulsyjnie zaprzeczyć dziką fascynacją rewolucyjnym, antytradycjonalistycznym nacjonalizmem czerpiącym modernizacyjne impulsy z nazizmu jak i komunizmu, jakby jednak nie miotał się w kaftanie salonowej francuszczyzny, który narzucił sobie w dojrzałym wieku, nadającej mu upragniony sznyt europejskiego intelektualisty, i tak w końcu wyłaził zeń dziki wołoski pastuch w baranim kożuchu jakim był podszyty ]. Mówiąc wprost otwarty zwłaszcza na wpływy Orientu charakter rumuńskiej kultury, jej swoista ''bezforemność'' i pewna ''lichota'' nawet patrząc z perspektywy zdyscyplinowanego Okcydentu odpowiadająca egzystencji pół-nomadycznej, pasterskiej [ by nie powiedzieć ''pastoralnej'' ] wspólnoty oraz przekucie własnej marginalności w fenomen ''renesansu'' myśli, prawdziwą eksplozję talentów jaka miała tam miejsce w I-ej poł. XX. wieku jest przykładem udanej eurazjatyckiej syntezy cywilizacyjnej kompletnie niezależnej od wpływów Moskwy, a wręcz radykalnie z nią skonfliktowanej w pewnych istotnych aspektach [ do tego stopnia, że dotyczyło to nawet tamtejszego komunizmu przynajmniej za Ceausescu, a niechby i w groteskowej postaci tzw. protochronizmu czyli dakomanii reżimu o czym przekonamy się na finał niniejszego wpisu, co do intuicji jakie legły u jej podstaw zasadniczo jednak słusznej ]. Zwłaszcza Noica typowy dla Wschodniej Europy ''biedyzm'' podniósł do rangi filozofii pokazując jego iście metafizyczny wymiar :

''Jak, według Noiki, przejawia się osłabienie czy też słabość (slabiciunea) pojęcia bytu, widoczne w intuicjach znaczeniowych jego rodzimego języka i kultury? Przede wszystkim, pojęcie bytu (fiinta) nie ma charakteru mocnego ontologicznie, nie jest myślane jako trwała, ponadczasowa i niezmienna esencja silnie przeciwstawiona egzystencji, sferze przygodności i zdarzeniowości. „U nas byt nie wyraża wcale esencji [esenta], czyli zasady bycia, lecz egzystencję, to jest akt bycia; wyraża raczej aktualność niż potencjalność, życie niż prawo, to co naturalne niż to, co być powinno, stawanie się niż trwanie”. To intuicyjne doświadczenie bytu znajduje potwierdzenie w etymologii; słowo „byt” nie wywodzi się bowiem od słowa „być” (a fi), od którego derywowana jest np. natura (fire), lecz od łacińskiego fieri, stawać się, bliższego rumuńskiemu devenire. Pojęcie bytu czy też bycia nie przeciwstawia się (opune) takim terminom, jak możliwość, pozór, przejawianie się, egzystencja, przygodność, stawanie się, lecz raczej zestawia, współbrzmi z nimi, komponuje (compune), zbliża się więc do tej sfery, od której tradycyjna myśl metafizyczna oddzielała go wyraźną, nieprzekraczalną granicą. W swoją językową czy nawet gramatyczną strukturę ma także wpisany element dynamiki, stawania się, zmienności, nie sposób więc rozumieć go na podobieństwo np. platońskiego świata czystych idei, zastygłych w bezczasowości form. W Creatie si frumos natomiast Noica dowodzi, że ta słabość bytu, wpisana czy też zapisana w doświadczeniu języka rumuńskiego polega na tym, iż byt ten wciąż się ukrywa, wycofuje, nie pozwala w pełni uchwycić. „Bytowość” jest kategorią stopniowalną - jeśli można tak powiedzieć - ma różne poziomy natężenia, wykracza poza proste opozycje bycia i niebycia, obecności i nieobecności: „Byt ma poziomy prawdy, nie zaś prostą prawdę obecności lub nieobecności”. Ta drabina, czy też, jak mówi Noica, „kaskada” bytu znajduje swój wyraz w bogactwie nader trudnych do oddania w przekładzie form warunkowych rumuńszczyzny, sięgających od „prostej” rzeczywistości „jest” aż po różne poziomy możliwości, możliwości możliwości, przygodność etc. Podobna słabość, czy też miękkość, jest także znamiennym rysem kategorii poznawczych, wypracowanych przez tradycyjną kulturę rumuńską i jej wizję świata. To „nie człowiek myśli świat, lecz świat myśli w człowieku. Człowiek nie jest podmiotem, lecz częścią. Intelekt [ spiritul, też duch, umysł ] nie sytuuje się przed [ in fata] światem, ten zaś nie chce być zobaczonym czy też zrozumianym, lecz dopełnionym. Istnieje w tej rumuńskiej wizji łagodna ciągłość między naturą a duchem. Istnieje u nas osobliwe i w jakimś sensie niefilozoficzne pragnienie harmonii”, pisze filozof w szkicu Cum gandeste popurul roman. Człowiek i świat, myśl i rzeczywistość to nie dwie istotowo różne, przeciwstawione sobie substancje, lecz raczej dwie strony tego samego procesu, którym jest istnienie. Nie ma tu miejsca na dualizm podmiotu i przedmiotu ani na relację poznawczą, pojętą jako przed-stawianie rzeczy, jako „konstruowanie i proste nakładanie” na rzeczy ludzkich projektów lub siatek kategorialnych, jako ujmowanie rzeczy w kategoriach sensów, jakie mają dla świadomości. Zastanawiając się nad semantyką takich, niemal synonimicznych, wyrażeń jak sens, talc, rost, inteles, noima (to wyrażenie ostatnie pochodzi od greckiego noema), które znaczą, mniej więcej, sens, pojęcie, wyjaśnienie, Noica konstatuje ich osobliwe „osłabienie”. Terminy te nie odsyłają do wiedzy pełnej ani pewnej bądź do aktu jej uzyskiwania, lecz do zrozumienia częściowego, połowicznego, będącego także niezrozumieniem, a więc takiego, przed którym byt jednocześnie odkrywa się i zakrywa, któremu „daje się” i wymyka. Pojęcia czy znaczenia nie są pojęciami czy znaczeniami rzeczy (al lucrului) ani narzuconymi na nie z zewnątrz kategoriami (despre lucru), lecz tkwią w rzeczach samych (in lucru), myśl zaś schodzi do rzeczy, przesuwa się ku nim (catre lucru). Komentując starorumuński traktat ''Invataturile lui Neagoe Basarb catre filiul sau Theodosie'', Noica wskazuje na brak w nim problematyki epistemicznej, tak ważnej dla „faustycznego” człowieka Zachodu. Świadomość poznająca nie jest narzędziem pozwalającym uzyskać harmonię i pojednanie ze światem - a to jest właśnie celem, który stawia przed sobą autor Invataturile. Nie jest nim jednak także dyskurs etyczny, pojmowany jako akt moralny, rozpatrywany w kategoriach etyki racjonalnej i imperatywnej, które zakładają istnienie podmiotu aktywnego, biorącego świadomą odpowiedzialność, dokonującego ocen i wyborów. Na miejsce epistemologii i zracjonalizowanej etyki Noica proponuje pojęcie mila jako wyznacznik postawy człowieka wobec rzeczywistości. Pojęcie to słownikowo znaczy litość, miłosierdzie, sympatię w znaczeniu współodczuwania, ale można też je chyba przetłumaczyć jako zmiłowanie. Zakłada ono, że człowiek jest istotą ułomną, która potrzebuje odniesienia do tego, co od niej większe - o zmiłowanie prosi się Boga - ale też określa charakter relacji człowieka ze światem: „nasze stosunki ze światem nie są oparte na dobru racjonalnym, lecz na zmiłowaniu”. Człowiek nie stara się za wszelką cenę poznać świat i odczarować go, nie buduje na jego temat teorii czy projektów, ani nie poszukuje w nim nadających mu jednolitość pierwszych zasad i fundamentów, nie nakłada nań sensów, nie narzuca mu też własnych norm ani wartości, lecz „schodzi” ku światu, współodczuwa z nim, sam ułomny pochyla się nad jego ułomnością. Bardzo podobną, w swych rysach zasadniczych, charakterystykę tego doświadczenia bytu, jakie podpowiada język rumuński, można odnaleźć we wspomnianej wcześniej książce eseisty i znawcy chrześcijańskiej filozofii średniowiecznej, Mircei Vulcanescu (1904-1952), Dimensiunea romaneasca a existentei. „Słabe” znaczenie, jakie mają takie pojęcia, jak rzeczywistość czy też egzystencja, wynika stąd, że obecność (prezenta) jako pojęcie filozoficzne nie ma w rumuńszczyźnie statusu uprzywilejowanego w bycie. Być obecnym nie znaczy być danym w trwałych, uniwersalnych kategoriach, lecz, podobnie jak w przypadku niemieckiego terminu Dasein, - być tu i teraz, w konkretnym miejscu i czasie, „być w świecie”, „zdarzać się”. Konsekwencją takiego stanu rzeczy jest, po pierwsze, prymat wymiaru czasowego nad przestrzennym, gdyż zdarzać się (intamplare) to tyle co być usytuowanym w czasie, a także podlegać zmianom, przemijać; po drugie, prymat tego, co konkretne nad tym, co powszechne i uniwersalne - ontologia zarysowana w języku rumuńskim ma, zdaniem Vulcanescu, zawsze charakter regionalny, relatywny, zaś istota, esencja to jedynie pewien konkretny rodzaj czy też przypadek szerszego zjawiska istnienia; po trzecie wreszcie, prymat możliwego nad faktycznym, ponieważ to, co zrealizowane, jest jedynie częścią bogatszego, większego obszaru, jakim jest byt jako całość tego, co było, będzie, może być. Świat nie jest więc zbiorem przedmiotów, obiektów, rzeczy „obecnych”. Jest natomiast postrzegany w kategoriach religijnych jako obszar, w którym przejawia się świętość. Nie ma ona jednak charakteru transcedentnego, nie zakłada mocnej opozycji świata materialnego, nietrwałego, przygodnego, i świata idealnego, esencjalnego, doskonałego; świętość to immanentny wymiar rzeczywistości, przysługujący jej jako domenie ładu: „«Świętość» [svintenia] jawi się więc jako immanentna. Przenika wszystko. Słońce jest święte. Owca jest święta. Dom jest święty. Wszystko, co ma swój czas i miejsce, w zgodzie z porządkiem, sensem, jest święte”.''

http://rcin.org.pl/Content/54372/WA248_70343_P-I-2524_zawadzki-noica.pdf

''(...) Jak to możliwe, żeśmy przez siedem tysięcy lat nie dostrzegli pozytywnych stron śmierci? Język, zawsze od nas mądrzejszy, zna wyrażenia takie jak „dokonał żywota", które znaczy, że ktoś „całkowicie wypełnił swoje życie", „urzeczywistnił się". Dobra śmierć jest formą wypełnienia, dokonania mającego początek, środek i koniec. Pytać kogoś, co sądzi o śmierci, to tak, jakby pytać o milczenie zapadające po symfonii, która jest wypełnieniem. Ze swej strony wiecznością obdarzyłbym tych, którzy nic w życiu nie zrobili i nie wiedzą, jak z niego odejść, skoro niczego jeszcze ani nie zaczęli, ani nie skończyli. "Warto żyć — mawiał pewien mój znajomy, już nieżyjący — choćby po to, by codziennie czytać gazetę 'Universul'". Takim właśnie zwyczajnym widzom na niemającym kresu spektaklu świata, czytelnikom gazet i oglądaczom telewizji należałoby podarować wieczność jako rekompensatę za to, że nie potrafili niczego dokonać, a więc zrealizować się. 

(...) jak można się przestraszyć widokiem ludzi na Księżycu? Wyobrażam sobie, że coś podobnego nastąpiło też w chwili wynalezienia ognia. Kto wie, czy jakiś ponury staruch nie zaczął wówczas labiedzić: „Ludzie, nie zdajecie sobie sprawy, jakie nieszczęścia nas czekają. Ogień dostanie się do rąk jakiegoś dzieciaka, las się spali i co wtedy poczniemy? Ajajajajaj!!!". Mdło mi się robi od wszystkich tych katastroficznych wizji; prawdę mówiąc, zupełnie nie wierzę w Wielką Katastrofę i mam po temu argumenty. Ludzkość to wielkie zwierzę, wielka zbiorowa osoba musiałaby poczuć, że stoi na progu zagłady albo że właśnie ją przeżywa. Tonący człowiek w momencie iluminacji, tym ostatnim, widzi całe swoje życie. Gdybyśmy właśnie tonęli, jak sądzi wielu, gdyby było prawdą, że „tylko jakiś bóg może nas uratować", jak oznajmia Heidegger, to nie jest możliwe, byśmy tego nie czuli, byśmy nie doznawali ostatnich konwulsji, nie oglądali w skrócie całej naszej historii. Zresztą można to ująć inaczej. Powiedzmy, że w roku 2000 staniemy na progu zagłady. Jeśli tak, to też powinniśmy się cieszyć. Czy to błahostka być ostatnim pokoleniem ludzkości?".

(...) nie bij się z byle kim. Wroga wybieraj starannie. Z kim się bijesz — z jakimś profesorkiem na emeryturze, który przez całe życie niczego nie dokonał? Z garstką amatorów? Jeśli już się bić, to z bogami, nie z lokajami. Nie możesz być niewolnikiem własnego bouillonnement [wrzenia], bo grozi ci, że będziesz biegał z jednego pola bitwy na drugie i wojował o wszystko bez różnicy.

I rzecz trzecia: żyjemy w świecie, w którym trzeba tak postępować, żeby z jednej strony zachować godność, a z drugiej nie dać się złamać. Nie trwoń tej łaski, która przenosi cię poza samego siebie, w sferę szerszej odpowiedzialności, na jakieś sprawy, które później okażą się drugorzędne. [...]

Na pozycjach uniwersalizmu rodzajowego sadowią się teraz wszyscy ci, którzy prezentują problemy planety jako całości. Eliade jest typem człowieka planetarnego, „opowiadaczem" relacjonującym wszystko, co na Ziemi ma związek z duchem. Człowiekiem planetarnym jest również Cioran, skoro daje wyraz wszystkim beznadziejom świata. W młodości nie wychodził poza obręb rozpaczy rumuńskiej, tzn. tylko jednej odmiany beznadziei. Gdyby drążył dalej rozpacz rumuńską, aż do jej wewnętrznego „jądra", w którym może się rozpoznać nawet Japończyk, osiągnąłby uniwersalność w jej wariancie klasycznym, poprzez to, co lokalne. [ - i tak się stało, nawet jeśli wbrew niemu - przyp. mój ]

Przyznaję, że mówiąc to wszystko, z pobłażliwością spoglądam na owych ludzi uprawiających „planetarne włóczęgostwo" mające związek z jakimś aspektem cywilizacji, ale nie kultury ducha. Dlaczego jednak nie istnieje kultura planetarna? Dlatego że znajdujemy się w sytuacji Robinsonów: rozum nie napotkał jeszcze innej formy rozumu. Dopóki nie zetkniemy się z innym rozumem, dopóki nie nastąpi „konfrontacja z innym", a Gilgamesz nie spotka swojego pozaziemskiego Enkidu, dopóty nie będziemy wiedzieć, co to takiego kultura planetarna.

Problem tego „innego rozumu" nakazuje nam ostrożność, gdy we współczesnym świecie mówimy o „podmiotowości" i „antropologii". Musimy podmiotowości oddać należną jej miarę i nie redukować jej do psychologicznego „ja" ani nawet do człowieka. Nigdy w wielkiej filozofii, na przykład u Kanta czy Heideggera, nie kwestionowało się człowieka, jak sądzi Foucault, lecz tylko ludzki paradygmat rozumu. W gruncie rzeczy zarówno Kant, jak i Heidegger spotkali się z tym innym rozumem. Nie uprawiali „antropologii", skoro tylko uświadomili sobie ziemskie ograniczenia. Mówili o człowieku jako o pojedynczej gatunkowości, hapaks legomenon. Nasz dramat, gdy mówimy o rozumie, polega na tym, że mamy do czynienia z czymś jednostkowym, nie zaś mnogim. Otóż zarówno u Kanta, jak i u Heideggera człowiek jest „holomerem", częścią, która niesie w sobie całość, ale nie zawłaszcza jej do końca ani nie więzi. Oczywiście, że gdybyśmy chcieli poznęcać się nad Heideggerem, moglibyśmy mu wypomnieć to jego „poczekaj, zaraz ci wszystko wytłumaczę!". Znacie ten dowcip? — Otóż mąż wraca do domu i zastaje żonę w łóżku z kochankiem. „Poczekaj, zaraz ci wszystko wytłumaczę!" — mówi niewiasta. Jak gdyby trzeba było cokolwiek w tej sytuacji tłumaczyć. A więc jeśli chcę być złośliwy wobec Heideggera, muszę mu powiedzieć jak Derrida: „Jeśli Dasein nie jest człowiekiem, to nie jest też czymś różnym od człowieka". Na co Heidegger: „Poczekaj, zaraz ci wszystko wytłumaczę!". Co mi masz tłumaczyć, skoro, jak twierdzisz, język jest mieszkaniem Bytu i skoro mieszka w nim człowiek? Jednak nie mamy prawa być złośliwi wobec Heideggera. Dlatego że Dasein to nie po prostu i zwyczajnie człowiek. Jest ono może duchem języka w swej uprzywilejowanej, ziemskiej hipostazie".''

http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,4732

''Ukończyłem Wydział Filozofii (oczywiście marksistowskiej) Uniwersytetu Bukareszteńskiego w 1965. Na materiał wykładów i seminariów składały się głównie fragmenty dzieł Marksa, Engelsa i Lenina; niekiedy sięgano do ich praźródeł - materialistów francuskich, Feuerbacha, a nieraz nawet do Hegla. Fundamentalne dzieła filozoficzne przechowywano w "zbiorach specjalnych", do których studenci mieli dostęp jedynie za specjalnym zezwoleniem. Przez cały pięcioletni okres studiów nikt z nas nie oglądał ani razu ani jednego tekstu Platona. Pewnego studenta przyłapanego w akademiku na lekturze Kanta wyrzucono z uczelni. Literatura filozoficzna sprowadzała się do streszczeń istniejących przekładów z filozofów radzieckich, głównie z pisma "Woprosy fiłosofii". Odniesienia do "filozofii burżuazyjnej", pod którą to nazwę hurtem podciągano niemal wszystkich filozofów, od Platona do Schellinga, i całą współczesną filozofię zachodnią, można było czynić jedynie w duchu krytycznym i opierając się, rzecz jasna, wyłącznie na źródłach pośrednich. Możecie sobie wyobrazić, jaki był horyzont kulturalny i mentalny absolwenta takiego wydziału. Stawał się on wirtuozem nowomowy, znakomicie przygotowanym do roli "propagandysty", przyszłego funkcjonariusza Partii.''

https://kultura.onet.pl/wiadomosci/co-znaczy-byc-dzisiaj-europejczykiem-w-powojennej-europie-wschodniej/yjy5wjn

''Może najgłośniejszym za granicą elementem nowej polityki historycznej stał się tzw. rumuński protochronizm, czyli nakaz eksponowania wielkich osiągnięć Rumunów w wybranych dziedzinach kultury i nauki, jakie poczynili oni wcześniej, niż ludy Europy Zachodniej. W ten sposób Ceauşescu konsekwentnie budował polityczny mit wielkości narodu, czyniąc jego przeszłość obiektem zbiorowej dumy.''

http://www.mysl-polska.pl/1414

''Dacja niepodległa i Dacja rzymska są postrzegane przez rumuńską ideologię narodową jako archetyp Rumunii lub po prostu starożytna Rumunia. Rumuńska idea narodowa w pierwszej kolejności odwoływała się do identyfikacji ze starożytnymi Rzymianami, co miało wydźwięk okcydentalizacyjny i antyorientalny, a w Siedmiogrodzie było także narzędziem w walce z węgierską hegemonią polityczno-społeczną. Później, wraz z narastającą afirmacją wiejskości, natywizmem i dążeniami do emancypacji społeczno-politycznej chłopstwa, mit dacki zaczął stopniowo od końca XIX wieku zajmować w świadomości Rumunów miejsce mitu łacińskiego. Szczególnego znaczenia przeszłość dacka nabrała w ideologii Socjalistycznej Republiki Rumunii pod rządami Nicolae Ceauşescu (1965–1989). Prymordialistyczna wykładnia historii, tzw. dakologia (przez krytyków zwana dakomanią), uznawała Daków za najważniejszych przodków Rumunów. Przypisywała im także – ten aspekt określany jest mianem protochronizmu – szczególne osiągnięcia cywilizacyjne w skali światowej, np. stworzenie pierwszego alfabetu, państwa narodowego czy religii monoteistycznej. Według założeń dakomanii, Dacja była potężnym imperium oraz kolebką cywilizacji śródziemnomorskich i bliskowschodnich. Na portalu Dacia Revival International Society można znaleźć mapy imperium Dako-Tracji Zalmoksiańskiej w od 2000 roku p.n.e. do VI wieku p.n.e. rozciągającego się od Bałtyku i Łaby po Morze Kaspijskie i Anatolię! W legendach map państwo to jest opisywane jako centrum cywilizacji światowej, w którym zapoczątkowano epokę brązu i epokę żelaza oraz powołano do życia pierwszą w świecie religię monoteistyczną (zalmoksianizm) [ doradcą zarządu DRIS jest generał Nicolae Spiroiu – ur. w 1936 roku, minister obrony Rumunii w latach 1991–1994, zasłużony w procesie reformowania armii, jej odpolitycznienia i zbliżenia Rumunii do NATO (sic!) ]. [...] Rumuńskie środowiska naukowe już w II połowie XIX wieku wypracowały syntezę łacińskiej i dackiej teorii etnogenezy Rumunów. Niemal nieprzerwanie do dziś pozostaje ona paradygmatem akademickim i edukacyjnym: Rumuni są potomkami zarówno Decebala, jak i cesarza Trajana - wyjątkiem był okres stalinowski, kiedy to nauce rumuńskiej narzucono tezę o kluczowej roli wpływów Rusi Kijowskiej na proces historyczny na ziemiach rumuńskich. W czasie rządów Ceauşescu nauka akademicka zasadniczo stała na stanowisku syntezy dacko-łacińskiej, natomiast dakomania była uprawiana z ogromnym rozmachem przez tzw. naukę partyjną, literatów i państwowo-partyjny aparat propagandowy. Teoria dacko-łacińskiego pochodzenia jest narzędziem w konfrontacji rumuńskiej idei narodowej z nacjonalizmami innych narodów, zwłaszcza węgierskim, ale i ukraińskim, w sporze sporu o ciągłość zamieszkania w regionie dunajsko-karpackim. Etniczne dzieje ziem rumuńskich w okresie wędrówek ludów i średniowiecza są jednym z najbardziej kontrowersyjnych tematów w historii Europy. Historiografia rumuńska stoi zasadniczo na stanowisku koncepcji północnej (autochtonistycznej). Przyjmuje ona ciągłość etnogenezy Rumunów na terytorium Rumunii: po ewakuacji legionów z Dacji w 270 roku zromanizowana ludność dacka pozostała w kraju i zamieszkiwała go przez wszystkie ''wieki ciemne'' aż do odbudowania własnej państwowości w postaci hospodarstw Mołdawii i Wołoszczyzny w XIII–XIV wiekach. W myśl koncepcji południowej (migracyjnej) przodkami Rumunów jest zromanizowana ludność Bałkanów, która dopiero w średniowieczu przybyła na tereny obecnej Rumunii zza Dunaju, z ziem obecnej Serbii, Bułgarii lub Macedonii. Jeżeli przyjąć tę koncepcję, to nie ma ciągłości między starożytną Dacją a nowoczesną Rumunią. Co więcej, otwiera to drogę do tezy, że na będących przedmiotem XX-wiecznych konfliktów ziemiach Siedmiogrodu, Banatu, Bukowiny i Besarabii to Węgrzy i Słowianie są starszą warstwą ludności niż Rumuni, a sami Rumuni są w znacznej części zromanizowanymi Słowianami.'' 

- za : Grzegorz Skrukwa ''O czarnomorską Ukrainę...'' str. 167-9 :

https://repozytorium.amu.edu.pl/handle/10593/21717

ps. 

Oczywiście tematyka niniejszego wpisu tylko z pozoru nie ma nic wspólnego z obecnym ''momentem dziejowym'' w jakim znalazła się Polska i w rzeczywistości zawiera ukryty faszystowski przekaz - wiadomo, jak Rumuni to Żelazna Gwardia etc. a puszczana od tyłu ''Dalibomba'' to przemówienie Codreanu.