piątek, 6 marca 2020

Eurazjatyzm albo śmierć!

Ponieważ ostatnio wyzłośliwiałem się nieco na szlachecką respublikę panów braci, że wbrew swemu starorzymskiemu pierwowzorowi nie wykształciła odpowiednio dyktatorskich form rządów co fatalnie miało zaciążyć na jej dziejach, wypadałoby teraz gwoli uczciwości przytoczyć przykłady pewnych niedoskonałych form autorytaryzmu jakie w niej jednak występowały na dowód, że idea ta nie była jej tak całkiem znowu obca. Ponieważ jednak wypadki przyspieszyły z intensywnością huraganowego wiatru piżdzącego właśnie za oknem gdy piszę te słowa, więc gwałcąc elementarne wymogi chronologii wywodu pora odnieść się jakoś do tego choćby wpisem na niszowym blogu, i przejść od razu do rzeczy. Przy czym zastrzegam dla porządku, iż nie zamierzam pajacować pozując na proroka, nie dane mi stąd było odkryć ''superstrukturę rzeczywistości'' ni dysponować magiczną ''szklaną kulą'', staram się jedynie widzieć rzeczy jakimi są na ile rzecz jasna pozwalają mi ograniczone władze poznawcze śmiertelnika. I otóż nie sposób nie dostrzec, że Polska orientalizuje się gwałtownie na naszych oczach wskutek masowego napływu migrantów zwłaszcza z najbliższego wschodu, Ukraińców ale i coraz częściej Białorusinów, jak i przyrastającej w ekspresowym tempie choć wciąż jeszcze dość nielicznej populacji przybyszy z drugiego krańca Eurazji. Proces ten będzie postępował niezależnie od wojny handlowej między dwiema największymi obecnie potęgami gospodarczymi świata i rwania łańcuchów dostaw, nawet jeśli Chiny pierdolną wskutek załamania się produkcji przez wiadomą epidemię, zaś USA utrzymają swój prymat, bo i tak one jak i cały Zachód doświadczają nieuchronnego regresu ''cywilizacji białego człowieka'' [ gdzie jak gdzie, ale w Polsce akurat nie powinniśmy nad tym specjalnie boleć mimo naszej rasy wiedząc, że to sami mniemani ''Aryjczycy'' pogrzebali swoją cywilizację - nigdy dość przypominania tej oto smutnej prawdy, iż ostatnią deską ratunku dla Europy, która okazała się jej kamieniem nagrobnym, miała być III Rzesza... ]. Nie stanowi to dla mnie żadnego zaskoczenia bom już na dobre parę lat wcześniej snuł na blogu Foxa wraz z kilkoma innymi komentatorami rozważania o ''neosarmackim'', rodzimym a nie duginowskim ''eurazjatyzmie'' o turano-łacińskim obliczu zaprzeczającym bredniom Konecznego [ dokładnie niemal osiem minęło niby-zim od tego - Boże jak ten czas leci! ], znam także gościa poruszającego podobną tematykę od dość dawna. Nie to abym był entuzjastą niniejszego procesu ślepym całkiem na zagrożenia jakie ze sobą niesie którym to postaram się poświęcić jeden z najbliższych wpisów, nie zamierzam jednak stulejarsko fochować się na rzeczywistość umierając na szańcach wyimaginowanej przez pana Feliksa ''cywilizacji łacińskiej'', temu również należałyby się osobne rozważania, tu jedynie nadmienimy, iż różnica między rzymskim dyktatorem a mongolskim chanem była znacznie mniejsza niż mogłoby się to wydawać rodzimym ''cyberłacinnikom'' pokroju Wielomskich. 

Tak więc historyczne wywody odłóżmy na bok póki co, i zajmijmy się aktualnymi skutkami jakie nieść może wspomniana orientalizacja obecnej RzPlitej - otóż jednym z nich będzie zapewne powrót do łask nad Wisłą autorytaryzmu jako właściwej dla Azji formy sprawowania rządów [ co powtórzę jeszcze raz z naciskiem wcale nie kłóci się z osadzoną w istocie Europy rzymską formą, wbrew temu co głoszą wyznawcy Konecznego czy kąserwatyści z ''Teologii Politycznej'' ]. Przy czym zastrzec należy, iż nie wymaga to zaraz gwałtownych przewrotów politycznych i usuwania fasady parlamentaryzmu czego dowodem choćby Japonia, gdzie od zakończenia wojny rządzi z kilkuletnią zaledwie przerwą ta sama partia, aby było śmieszniej ''liberalna'' z nazwy. Jawnymi niemal autokracjami za to są Singapur czy zwłaszcza Dubaj, którymi tak entuzjazmuje się kuceria kompletnie bez zrozumienia istoty ich fenomenu, bowiem stanowią one przykład udanego interwencjonizmu państwowego w gospodarce i szerokiego kształtowania przez nie swej polityki społecznej. Paradoksalnie dynamiczny rozwój globalnej ekonomii opartej na wysokich technologiach sprzyja tej wydawałoby się anachronicznej całkiem formie sprawowania władzy. Bowiem wbrew pieprzeniu o ''infoanarchizmie'' i ''cyberdemokracji'' najlepiej nadaje się do premiowanej przez tenże system optymalizacji, synchronizacji działań, stanowi najmniej ''energochłonną'' strukturę zarządzania zdatną do osiągnięcia tak pożądanego tu ''efektu synergii''. Dobrze widać to na współczesnym polu walki opartym na ''sieciocentrycznej'' strategii, którą wymusiło zastosowanie nowych technologii - owszem, wymaga ona wręcz większej samodzielności żołnierza w boju dynamizując zarazem jego relacje z dowództwem, nie są one już tak jednostronne jak to było jeszcze w niedawnym modelu toczenia wojen. Pomnę czytałem onegdaj na xportalu wywiad z jakimś francuskim ''ochotnikiem'' - cudzysłów, bo nie wierzę w spontaniczność zaciągu takowych osobników, podejrzewam, iż w ogromnej większości przypadków mamy do czynienia z komandosami i regularnymi agentami zalegendowanymi w ten sposób, tyczy to również coraz liczniejszych wśród nich kobiet-żołnierzy - walczącym w Donbasie po stronie Rosjan, a mimo to wyrzekającym na ich anachroniczny już całkiem, sowiecki sposób walki polegający na ślepym posłuszeństwie wobec najbardziej nawet idiotycznych rozkazów. Nadal jak za Stalina jeśli mają prikaz by bronić jakiegoś przyczółka będą to robić nawet jeśli sytuacja stanie się całkiem beznadziejna ginąc do ostatniego żołnierza. Zupełnie niepotrzebnie, dlatego prorosyjski ''ochotnik'' wyszkolony jednak wraz ze swymi współtowarzyszami już na nowoczesną, zachodnią modłę premiującą mobilność wycofywał się w takiej sytuacji, oczywiście nie po to by spierdalać tchórzliwie z pola walki, tylko dzięki metodom ''mapowania przestrzeni'' za pomocą zwiadu satelitarnego, dronów, noktowizorów itp. wyszukać bardziej korzystne miejsce dla obrony, a nawet jeśli istnieje taka możliwość obejść linie przeciwnika by dokonać nań ataku z zaskoczenia. Oczywiście to co mówiłem o zapóźnieniu wojennym Rosjan tyczyło jedynie jednostek rekrutujących się spośród mieszkańców Donbasu, a nie regularnych oddziałów rosyjskiej armii, która przeszła gruntowne reformy w duchu wspomnianego ''sieciocentryzmu''. Jak jednak sama nazwa wskazuje zasada przywództwa i centralnego dowodzenia jest tu utrzymana, nawet jeśli sztab nie tylko wydaje rozkazy, ale i modyfikuje strategię w zależności od informacji napływających od walczących w terenie żołnierzy, tak by nadać całej strukturze maksymalnej mobilności i zdolności do samoorganizacji, przystosowania się do zmiennych warunków pola walki. 

Analogiczny jak sądzę proces zachodzi obecnie w przekształceniach innych struktur zarządzania i władzy z państwami na czele, akurat Polski póki co tyczy to najmniej, bo gadanina o ''e-government'' służy u nas zwykle biciu piany, ale ciekawie pod tym względem prezentuje się pobliska Estonia z pozoru tylko nie związana z poruszaną tu tematyką. Wśród rodzimych rozwolnościowców nie ma końca zachwytów nad tamtejszą ''cyber-administracją'' rządową i wskutek tego sprawnością procedur także zakładania własnego biznesu bez zbędnych obciążeń podatkowych - nie mówi się już tylko, że ceną za to jest odpowiednio większa ''transparentność'' transakcji, czyli ich inwigilacja przez tamtejsze służby, które mają prawo zażądać od ''kryptowaluciarzy'' pełnego raportu z przeprowadzanych operacji finansowych za pomocą bitcoinów jeśli tylko powezmą podejrzenie, że służą one upłynnieniu kasy z handlu narkotykami czy bronią na ten przykład. Całe to pieprzenie o zdecentralizowanym ''państwie w chmurze'' ma przykryć fakt, iż jego status potencjalnego kraju frontowego i daleko wysuniętego przyczółka na rubieżach NATO wymusił zmiany i dostosowanie aparatu administracyjnego do wymogów zachowania bezpieczeństwa narodowego. Czynniki dowódcze Paktu doskonale zdają sobie sprawę, że jak głosi raport związanego z amerykańskim wywiadem wojskowym think tanku Rand Corporation wystarczy uderzenie ruskich oddziałów wyprowadzone z rejonu Pskowa, by zająć wszystkie ''nadbałtyckie tygrysy'' w ciągu zaledwie 3 dni, i wątpliwym niestety jest by nasze wojska mogły przynieść im wsparcie przez wąskie gardło łatwego do zablokowania Przesmyku Suwalskiego, pomijając już czy posiadamy w ogóle zdatne ku temu siły. Dlatego zapewne mieszczące się w estońskiej stolicy NATO-wskie Centrum Doskonalenia Cyberobrony stało za przeniesieniem zaczerpniętego z korporacyjnej praktyki konceptu ''ambasady danych'' na grunt strategii działań tamtejszego rządu, tak by umieszczona w Luksemburgu ''kopia zapasowa'' zdigitalizowanego e-państwa pozwoliła na jego odtworzenie w razie rosyjskiej inwazji. Skądinąd warto by zastanowić się nad statusem takowego ''elektronicznego rządu na wychodźstwie'', czy potrzebuje on jeszcze dla utrzymania swej egzystencji zajmowania określonego terytorium - kwestia niebagatelna w czasach, gdy największe korporacyjne potęgi zaczynają przypominać parapaństwowe twory z własną administracją, dysponującymi ogromnym kapitałem przewyższającym połączone budżety wielu oficjalnych państw, tajnymi służbami i siłami zbrojnymi a jeśli Pejsbukowi uda się wprowadzić Librę także swoją walutą. Spokojnie można więc założyć, iż nawet gdyby jakimś cudem spełniły się onanistyczne rojenia jebawczan o tym jak to będzie w akapie, i tak cała zabawa zaczęłaby się na nowo bo tylko święty dysponując takową potęgą i gotową właściwie strukturą rządu mógłby oprzeć się pokusie ustanowienia swojego imperium, a jak wiadomo władcy kapitału do nich nie należą [ nie zaradzi zaś temu ''oddolna demokracja'' bezmyślnych przeważnie i biernych konsumentów, nie mamy więc też zamiaru majaczyć z kolei o ''anarchokomunizmie'' fetyszyzując ślepe, podatne na manipulację masy ]. W każdym razie jest dla mnie oczywiste, iż w zglobalizowanym świecie państwo nie zaniknie lecz zmutuje niczym peezel w bliżej nie rozpoznaną jeszcze, wykuwającą się dopiero na naszych oczach postać, coś w rodzaju ''sieciocentrycznego autorytaryzmu'' jak wszystko na to wskazuje [ podobnie co się tyczy narodu, rasy etc. ]. Wcale nie kłóci się to z formalną ''decentralizacją'' i hasłami ''oddolnej demokracji'', ''samorządności'' etc., gdyż ukryty za ich parawanem i nie ujęty już w karby jawnej hierarchii nowy e-rząd może przez to dysponować znacznie większym zakresem władzy, o środkach inwigilacji i manipulacji opinią społeczną już nie mówiąc.

Potrzeba zaś zapewnienia sprawnej struktury zarządzania jawi się jako warunek dalszego istnienia wręcz polskiego państwa i narodu wobec czekających nas wyzwań, choćby w związku z globalną histerią wokół koronawirusa, i to niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z faktyczną pandemią, czy też jedynie gigantyczną ściemą pod której to pretekstem zarządzono generalny test zdolności mobilizacyjnych poszczególnych państw na wypadek jakiejś rzeczywistej rozpierduchy [ nie przesądzając sprawy z braku miarodajnych danych, a nie chcąc ulegać panice jak i lekceważyć ewentualnego zagrożenia zwrócę jedynie uwagę jakim to cudem, gdy to piszę otoczona zewsząd ogniskami zarazy Turcja pozostaje ''oazą'' wolną od choroby mimo jej obozów przepełnionych nachodźcami szturmującymi właśnie Grecję, podobnie powiązane ściśle więzami gospodarczymi z Chinami kraje Azji środkowej o w większości pokrewnej im rasowo ludności - ?! ]. Żywię mimo wszystko skromną nadzieję, że to fejk, bo inaczej nasze państwo z paździerza rozpadnie się od tego okazując całą swoją niekompetencję i systemowy burdel - jego dowodem choćby nadchodzące wybory prezydenckie: po jaką cholerę urządzać powszechne wybory strażnika żyrandola? Mają one sens tam gdzie panuje silna władza prezydencka jak w USA, gdzie przywódca jest de facto monarchą elekcyjnym, tyle że kadencyjnym a nie dożywotnim, lecz o prerogatywach właściwie tych samych jak nie większych nawet co król, a jaki niby ustrój posiada obecnie Polska? No właśnie, chuj wi jaki, w efekcie formalna jedynie ''głowa państwa'' napierdala się z premierem o dwa kluczowe resorty obronności i dyplomacji, szef rządu z kolei nie panuje ponoć nad własnymi ministrami z których każdy jest udzielnym księciem na swojej grzędzie, ci znowuż nie władają tylko nominalnie podległymi sobie aparatami administracyjnymi poszczególnych ministerstw, przerośnięta i przez to nieruchawa biurokracja państwowa nie kontroluje samorządów stanowiących faktyczne sobiepaństwo, rządy lokalnych sitw itd. Cud, że to wszystko w ogóle jakoś funkcjonuje, patologia dublujących się urzędów o niejasnych kompetencjach jest tu normą, generalnie dominuje kompletny systemowy rozpierdol, rezultatem zaś gigantyczne marnotrawstwo środków, czasu i energii potrzebnej do załatwienia spraw oraz paraliż decyzyjny od góry do dołu machiny administracyjnej kraju, grzech niewybaczalny z punktu widzenia sprawnego zarządzania państwem. Tworzy się przez to błędne koło: ponieważ państwo nie działa, więc nie idzie żyć bez kombinowania ''na lewo'', ale dlatego że każdy cwaniakuje garnąc wszystko pod siebie i traktując państwowe urzędy jak prywatną synekurę mamy państwo do dupy. Analogicznie - nieudolna biurokracja owocuje pogardliwym statusem ''urzędasów'' na czym żeruje korwinizm pospolity, rak toczący życie społeczne kraju, przez to jednak, iż nie ma prestiżu służby publicznej urzędnikami zostają zazwyczaj jakieś niekompetentne miernoty, więc... i tak w kółko. Dlatego zazdroszczę Rosjanom ich elit władzy, niechby i mafijnych: to wprawdzie kraj ogromnych kontrastów, pełno w nim swawolnej, rozbestwionej hołoty zwanej ''głubinnym narodem'', może jednak właśnie dlatego mają oni silnie rozwinięty instynkt państwowy, i stąd najlepsi ludzie spośród nich idą do armii i służb, zazwyczaj terminowali tam nawet jeśli później sprawdzają się w wielkim biznesie. W gruncie rzeczy tak samo jest z Amerykanami, którzy reszcie świata wciskają kity o ''wolnym rynku'' i ''prawoczłowieczyzmie'' łykane literalnie przez kucerię i jej podobne frajerstwo, lecz frazesy te nikt trzeźwo myślący nie traktowałby serio, gdyby nie stała za nimi potęga militarna USA, przede wszystkim floty kontrolującej główne szlaki handlowe oraz aktywnych na całym globie agencji jankeskiego wywiadu, tak wojskowych jak cywilnych. Owszem, finansjerę mają o niebo lepiej rozwiniętą niż Moskwa, ale do normy należy tam, iż po praktyce przy obsłudze prawnej Wall Street idzie się na służbę do CIA, a z drugiej jankeski generał nader często bywa inwestorem - i tak powinno być niezależnie od tego jaki ból rzyci odczuwają z tego tytułu ''rozwolnorynkowcy'', bo wielki biznes i wielki rząd zawsze szły pod rękę, czy to się komu podoba lub nie [ ponownie: nigdy dość przypominania, że choć w amerykańskiej retoryce politycznej króluje piewca ''decentralizacji'' i ''ograniczonego rządu'' Jefferson, faktycznym twórcą Stanów Zjednoczonych jest jego rywal Alexander Hamilton, zwolennik silnego rządu federalnego, stałej armii, imperialnej polityki zagranicznej oraz interwencjonizmu państwowego w gospodarce, który cieszył się przez to wsparciem rodzimego kapitału ]. Niby u nas jest podobnie, tyle że dawne jak i nowe ubectwo, podobnie co i zblatowana z nim lokalna pożal się finansjera to zazwyczaj zwykłe sługusy, nie dość, że dziwki dające na prawo i lewo obcym, to jeszcze o hańbo przy tym tanie, nawet kurwić się ta banda cwaniaczków nie potrafi, za to gorliwie zeżre każdy serwowany im przez takiego czy inszego hegemona szit niczym modelka kasztany w Dubaju.

Nieco światła na panujący w Polsce antysystemowy rozgardiasz i przyczyny powszechnego niestety nad Wisłą antypaństwowego nihilizmu rzucają rozważania o ''totemizmie inteligenckim'' autorstwa Tomasza Zaryckiego i byłego ''frondysty'' Rafała Smoczyńskiego. W skrócie: patologiczna egzystencja w ''strefie zgniotu'' między permanentnie wrogimi nam potęgami Niemiec i Rosji uniemożliwiała w formatywnych dla państwa narodowego czasach nowożytnych zapewnienie nad Wisłą trwałej w perspektywie pokoleń stabilności instytucjonalnej jak i majątkowej. Nie możemy więc poszczycić się tradycją ciągłości aparatu władzy, a nawet do pewnego stopnia i personalną rządzących jak na Wschodzie, i to mimo wszystkich tamtejszych wstrząsów rewolucyjnych i krwawych czystek - bolszewicy choć z powodów ideologicznych wykraczali daleko poza wymogi imperialnej rosyjskiej geopolityki musieli jednak na niej bazować, by zapewnić swemu reżimowi jako taką niechby stabilność, i realizować serio przyświecający im zamysł wywołania globalnej wojny rewolucyjnej z jakim ustanowili Sowdepię. Zarazem nie było tu też szans na rodzime rody finansowe o korzeniach sięgających często początków ''rewolucji przemysłowej'' a bywa nawet, że i późnego ''średniowiecza'' jak to ma miejsce na Zachodzie. W efekcie jedynym kapitałem jaki można było zgromadzić na tych ruchomych dziejowych piaskach nie doraźnie, a tak by przekazać go następnym pokoleniom była wiedza, stąd i hegemoniczna rola inteligencji jako warstwy społecznej dzierżącej nań w tych warunkach monopol niemalże - nie byłoby to złe gdyby nie nabywano jej w zwyrodniałych i przez to wypaczających ją okolicznościach narodowej niewoli. Do dziś niestety stanowi to przekleństwo krajowej polityki, gdyż wskutek tego typowy inteligent nie nabrał państwowej ani finansowej praktyki, stąd nie interesuje go rzeczywistość jaką ona jest, lecz którą powinna być wedle tego co mu się uroiło we łbie, chodzi więc wiecznie sfochowany, iż świat nie dorasta do jego durnych zazwyczaj i wydumanych wymogów, a też i daje sobie ożenić każdy najbardziej nawet ordynarny kit, byle w odpowiednio wygładzonej ''yntelektualnie'' oprawie np. pierdolenia o ''wartościach europejskich'', ''prawoczłowieczyzmie'', ''wolnym rynku'' etc. wedle uznania. Dlatego ludzie uchodzący tu za elitę roją o jakowychś ''szklanych domach'' jako pożądanej wizji ojczyzny, ale żaden z tych nadętych skurwysynów nie pomyśli, iż pierwej należałoby położyć fundament i zapewnić budowli państwa niezbędną kanalizację, o nie - takowe przyziemne, prozaiczne zajęcia są poniżej ich godności, bo to zajęcie dla ''chamów''. O ile przyznajmy przedwojenna inteligencja posiadała pewien etos służby państwowej i patriotyzmu [ choć nie było pod tym względem aż tak cukrowo jak to dziś się zazwyczaj mniema ], to po wymordowaniu większości najlepszych z nich przez obu okupantów, i sprostytuowaniu się oraz wynarodowieniu gremialnie reszty w PRL dziś to w swej masie już tylko rakowata banda patusów gorszych od byle chlora na mieście, bogatych jak na miejscowe warunki mentalnych sebixów takich jak sędzia Mataczak i jego synalek. Przy czym bynajmniej nie idealizuję obecnego ''plebsu'' także przeżartego w dużym stopniu tumiwisizmem i pospolitą samowolą, dowodem choćby tłumy debili na seansach filmideł Patryka Vegety czy SSmarzowskiego, albo posuniętych zazwyczaj mocno nie tylko w latach entuzjastek srogiego batożenia przez śniadych południowców a la ''365 dni''. Daleko mi więc do typowej dla komunistów ''nienawiści klasowej'', bowiem granica między antypaństwową hołotą a państwowcami przebiega dziś w poprzek podziałów społecznych i majątkowych, hierarchia i nierówność byle umiarkowana jest czymś zdrowym i pożądanym wręcz. Jedynie żywię skromną nadzieję, że tych ostatnich pobudzi do działania i zapewni im w końcu realne przywództwo wspomniany napływ przybyszów z Azji, i to właśnie z racji zagrożeń jakie niesie on ze sobą ze względu na stabilność wewnętrzną kraju, inaczej po nas. Poza tym jak już mówiłem na wstępie może wywrze to również pozytywny wpływ tworząc klimat przyjazny dla właściwych orientalnej mentalności autorytarnych form rządów dostosowanych do realiów XXI w., nawet jeśli czasem skrywających się za fasadą parlamentaryzmu i okcydentalnej ''demokracji''. Jeśli do tego rzeczywiście powróci z Wysp Brytyjskich nad Wisłę choć niewielka część emigrantów, bo nie mam złudzeń by kiedykolwiek tyczyło to większości z nich, ludzi co doświadczyli życia w kraju o długich tradycjach rozwiniętej finansjery z jej kulturą do bólu trzeźwej, merkantylnej kalkulacji, w połączeniu z powyższym może dać to niezwykle oryginalny, iście eurazjatycki stop cywilizacyjny. Nie twierdzę, że zaraz przyniesie nam to ustanowienie autorytarnego i zarazem quasi-wolnorynkowego ''polskiego Singapuru'', ale gdyby w rezultacie doprowadziło do obalenia dotychczasowej hegemonii już tylko antypolskiej, rakowatej inteligencji moglibyśmy sobie poczytać to jako naród za niemały historyczny sukces, tak bardzo nam dziś potrzebny, niezbędny wręcz.

Przy tym nie jest nam potrzebna dyktatura chamów [ nie z urodzenia i stanu konta, lecz postępowania i poglądów ], a ludzi inteligentnych - nie mylić z inteligentami, bo w przeciwieństwie do tamtych zainteresowanych poznaniem rzeczywistości jaką ona jest na ile pozwalają im ograniczone władze śmiertelnika, i stąd wyciągających odpowiednie dla się wnioski, czy to aby dostosować do rządzących nią praw swe działania, lub też przemienić ją w miarę posiadanych środków, warunkiem zaś skuteczności jest maksymalnie trzeźwa ocena faktycznego stanu spraw. Nazwij to ''merytokracją'' jeśli ''autorytaryzm'' źle się kojarzy, jeden pies byle wreszcie ktoś posprzątał cały ten burdel na miejscu zapewniając sprawne kierownictwo nawie państwowej, bo tylko dzięki temu mamy szansę przejść w miarę suchą stopą przez czekające nas niechybnie w najbliższej przyszłości dziejowe burze - to iż na szczęście historia toczy się już gdzie indziej, na drugim krańcu Eurazji nie wyklucza jednak, że możemy całkiem konkretnie dostać rykoszetem. Czy aby nie doszło jedynie do podmianki poznamy już po skutkach, póki co spróbować przynajmniej nie ma jak sądzę innego wyjścia, o ile rzecz jasna zarysowany tu scenariusz jest w ogóle realny i będą po temu jakiekolwiek możliwości i przychylna koniunktura, obaczymy. Zastrzec jednak należy, iż emanacją postulowanego przez nas ''turanołacinnizmu'' na pewno nie jest obecny PiS - prezes Kaczyński może by i chciał być nowym Piłsudskim, sęk w tym, iż bardziej przypomina Dmowskiego, nie z wyznawanej ideologii wprawdzie, ale podobnie stary kawaler zeń i polityk gabinetowy... Również jego formacja nie zasługuje na miano parodii nawet sanacji jak bredzą jej wrogowie: czy Ziuk dawałby sobie pogrywać tak jak to czyni z formalnie rządzącymi obecna, schamiała i zezwierzęcona całkiem opozycja? Za realnie piłsudczykowskiego reżimu kodziarstwo wraz z resztą ''patointeligencji'' już dawno miałoby zryte oficerskimi pasami tyłki, urządzono by im Brześć i wsadzono do Berezy, a nie cackano się jak z jajkiem - przykro mi, ale to jedyny język jaki rozumie mafia, a z tym mamy właśnie do czynienia. Sanacja także nie stanowi pod tym względem ideału, przynajmniej jeśli idzie o haniebną spolegliwość wobec przedwojennej globalistycznej banksterki, która nie pozwoliła oskarżanym o rzekome ''etatystyczne ciągoty'' sanatorom na prowadzenie rozsądnej interwencjonistycznej polityki w dobie Wielkiego Kryzysu, o ironio zalecanej przez zdeklarowanych wolnorynkowców Adama Krzyżanowskiego i Ferdynanda Zweiga. W efekcie II RP doznała największej na świecie zapaści ekonomicznej w owym czasie i trwała ona tu najdłużej aż do poł. lat 30-ych, bo piłsudczykowscy fejkowi ''socjaliści'' nie odważyli się zakłócić równowagi korwinowego ''homeostatu'', tak więc rządy pomajowe należy rugać za nadmierny liberalizm ekonomiczny, a nie jakowyś ''etatyzm'', którym jako żywo nie grzeszyły niestety przynajmniej za życia Marszałka. Niemniej obecna formacja rządząca stanowi niedoskonałą wprawdzie jak skurwysyn namiastkę zaledwie myślenia propaństwowego, ale jedyną póki co jaką dysponujemy, stąd objawem skrajnego zidiocenia i zatraty elementarnego instynktu narodowego i poczucia wspólnoty jest popularne wśród kucerii bredzenie ''PiS-PO jedno zło!'' zrównujące ugrupowanie odpowiedzialne za takie żywotne dla kraju projekty jak CPK, przekop Mierzei czy Via Baltica z antypolskimi kurwiami od: ''a po co nam lotnisko? przecież MAMY już w Berlinie!''. Zarazem jednak ponieważ nie jestem ślepym wyznawcą żadnej ideologii ni partii nie przechodzę do porządku nad tym, iż PiS ulega niechybnej ''peezelizacji'' zamieniając się w ugrupowanie ''trzymające za władzę'', stąd faktem jest, że mogą to spierdolić rozkradając olbrzymie publiczne środki między ''swoich'' jak wszystkie dotąd ekipy niby-rządzące obecną RP [ na co remedium nie stanowi bynajmniej postulowana przez zakutego libertariańskiego ćwoka Sośnierza prywatyzacja wszystkiego i wszystkich - debil sam sobie przeczy przyznając, iż KGHM nie jest państwowy, rząd posiada w nim jedynie mniejszościowy udział, więc za poronione rzeczywiście inwestycje zagraniczne tego molocha nie da się zwalić winy na rzekomy ''etatyzm'' ]. Nie jestem przywiązany do szyldów partyjnych, gdyby więc zaproponowano mi jaką sensowną alternatywę bez wahania przerzuciłbym na nią swój głos, nie ja jeden zapewne - i właśnie gdy otwiera się w obliczu postępującej z wolna dekompozycji i korupcji obozu władzy perspektywa dla faktycznie propaństwowej i pronarodowej formacji liderzy Konfederacji obrali kurs na zbydlęconą i wykorzenioną hołotę bredzącą, że ''państwo to złodzieje, a podatki to kradzież!''... Epickie zjebanie historycznej szansy ever, gratulacje skurwysyny: nie pozostawiliście mi więc wyboru chłopcy-narodoffcy i tym bardziej ty post-korwinowa kucerio, aczkolwiek skoro już tak całkiem obrzydły wam rządy obecnego reżimu głosujcie sobie na Krzysia, nawet rozumiem bo mi też robi się niedobrze na widok takich typów jak Tarczyński czy ''nasz'' Kurski, ostatecznie zawsze to jednak lepsze niż ''zawodowy sodomita'' Biedroń > lewicowiec wzorujący się na antyrobotniczym Macronie, tylko nie pierdolcie, że wyborcy PiS dali się kupić za 500+, bo znam mnóstwo przypadków ludzkich spierdolin pobierających to świadczenie a i tak głosujących na PO, i to dopiero jest kurewstwo! Tyle co do bieżączki niezbędnej wszakże by osadzić nasze rozważania w doraźnych realiach, pora wrócić do refleksji natury ogólnej wykazując, iż omawiane tu zagadnienia odpowiadają głębszym, podskórnym trendom pulsującym pod migotliwą, zwodniczą przez to powierzchnią codziennych wydarzeń.

Wszystko to zaś w duchu naszej epoki postmoderny z właściwym jej ''archeofuturyzmem'' bazującym nie tyle na jak to było poprzednio radykalnym przeciwstawieniu fetyszyzowanej ''nowoczesności'' temu co ''wsteczne'', a raczej syntezie obydwu. Powracają przeto do łask przebrzmiałe wydawałoby się formy ustrojowe jak dyktatura czy autorytaryzm, właściwe czasom ''neobarbarii'' w jakiej przyszło nam żyć, przy czym przedrostek ''neo-'' jest tu niesłychanie ważny, gdyż nie idzie o prosty regres do prehistorycznych fenomenów, lecz ich zupełnie nowe wydanie. Do rangi symbolu urastają tu ''eko-jurty'' - pomijając nieszczęsną nazwę tak by opchnąć towar leminżerii i całą ''zieloną'' otoczkę stanowią one połączenie archaicznego i orientalnego konceptu z okcydentalnym, nowoczesnym wykonaniem posiadając na wyposażeniu różne bajery dostosowane do potrzeb współczesnego mieszczucha jakich w oryginale nie uświadczysz. Toż samo tyczy całej polityki klimatycznej - ponieważ wskutek naturalnych zmian klimatu przy okazji których różni hochsztaplerzy próbują ubić interes także polityczny i braku opadów śniegu kurczą się zasoby wody w Polsce, przypomniano więc sobie, że doskonałym jej rezerwuarem są bagna. I tak oto, gdy znakiem nowoczesności w XX w. było osuszanie moczarów i trzęsawisk, tak w XXI przywraca się je na powrót odnawiając meandrowanie przebiegających przez nie rzek, które wcześniej wyrównano przez co woda nie ma jak się zatrzymać i wycieka z nich. A więc sztucznie odtwarza się to co naturalne, i stąd te dalekie wydawałoby się analogie dobrze ilustrują ducha naszych czasów re-konstruowanej tradycji, poniekąd stwarzanej na nowo przeszłości, by nie powiedzieć wprost manipulacji nią od czego nie wolna jest żadna z opcji ideowych, paradoksalnie na czele z programowo niby to ''postępową'' lewicą. Z pozoru przeczy temu proces globalizacji równający grunt pod planetarną gładź bez granic ni państw tak by nic już nie zakłócało doskonałej cyrkulacji kapitału i ludzi, sęk w tym, że jako wywrotowy, rewolucyjny wręcz jest on tym samym dialektyczny, to znaczy tworzy swe własne przeciwieństwo i karmi się nim, bo sam nie posiada natury jako system oparty na kreacji pustego, czysto wirtualnego pieniądza już wprost z powietrza. Dlatego im bardziej dąży do zniszczenia narodów i państw tym więcej wzmaga ich opór, próby zaprowadzenia planetarnego porządku siłą powodują chaos, wysiłki na rzecz światowego pokoju sieją terror i zniszczenie itd. Bowiem globalizm nie oznacza bynajmniej zanikania różnic dzielących ludzi NIEODWOŁALNIE, a nadanie im właśnie globalnego charakteru, tak że konflikt z jednego krańca świata przenosi się na drugi, dotyczy to nie tylko Europy, gdzie wraz z napływem migrantów egzotyczne dotąd spory trawiące ich społeczności stają się naszym udziałem, ale i innych rejonów planety np. w Malezji poważnym problemem jest przestępczość panująca wśród lokalnej nigeryskiej diaspory, z kolei w Indiach Murzyni spotykają się z rasizmem i przemocą ze strony Hindusów itd. można by długo przytaczać podobnych przykładów antagonizmów kompletnie nie przystających do siebie kultur i cywilizacji o jakich nie sposób do niedawna jeszcze byłoby pomyśleć, a dziś stają się niemalże codziennością i żadne banały w rodzaju ''jedna rasa ludzka rasa'' temu nie zaradzą. Nie przeczy temu nawet towarzyszący całemu procesowi nieuchronny metysaż, bowiem mieszańcy z racji zachwiania swej identyfikacji skłonni są do jej chorobliwego podkreślania, stąd większość czarnych rasistów bywa Mulatami, lub tworzą nową wyodrębnioną społeczność jak Metysi trzymający dystans tak wobec Kreoli jak Indian. 

Można by więc zapytać jak ma się do tego idea rzeczpospolitej jako ''dobra wspólnego'', gdzie szukać go w tak zróżnicowanym i pełnym antagonizmów świecie - w kontrze należałoby przypomnieć, iż ani starożytny rzymski republikanizm, ani też nowożytny ''sarmacki'' nie tworzyły jednorodnych etnicznie a tym bardziej politycznie społeczeństw, za to stanowiąc arenę wielu gwałtownych, bywało i morderczych często konfliktów, stąd idiotyzmem jest kreślenie ich sielankowego obrazu jak to niestety do dziś zdarza się w naszej historiografii. Należałoby rozpatrywać je jako miejsce dynamicznego agonu, żarliwego ciągłego sporu, wrzącego tygla gdzie niczym w alchemicznej retorcie uciera się polityczny konsensus tworzący rzeczpospolitą, i w tym wyraża się niesłychana aktualność tegoż ustroju. W tym kontekście sama Eurazja jawi się przez swój ogrom i płynące stąd zróżnicowanie geograficzne, rasowe i kulturowe zamieszkujących ją ludów towarzyszące nierównomiernemu rozmieszczeniu swych przebogatych zasobów jako coś w rodzaju gigantycznego pola geopolitycznego Chaosmosu, które z jednej strony wyłania z siebie pewne państwowotwórcze skupiska, cywilizacyjne ogniskowe jakby, zarazem jednak izolując je od siebie a w końcu skazując na wyniszczającą rywalizację, gdy nadmiernie przyrasta ich moc, egzystencję w wiecznym zagrożeniu inwazją przeciwnika i upadkiem lub implozją. Świadczy to o po-nowoczesnej aktualności ''neosarmatyzmu'' [ rozumianego tu ogólniej jako eurazjatyzm w skali kontynentu już ] paradoksalnie przez jego archaiczność, fundamentalną skłonność do tworzenia dynamicznych ale i przez to nietrwałych, efemerycznych w perspektywie ''długiego trwania'' struktur jak imperium mongolskie, wyłaniających się co i rusz w bulgoczącym ogromnym kotle Eurazji by zaraz po wypłynięciu na powierzchnię niemal natychmiast się weń zapaść dając pożywkę kolejnym, tworząc tym samym razem tętniący, wielobarwny palimpsest cywilizacyjny. Tym zaś o większej ciągłości jak Chiny, Indie czy w mniejszym stopniu Rosja nadając ''pulsacyjny'' charakter o względnie stałym obszarze rdzeniowym i gwałtownie przyrastających terytorialnie, to kurczących się w równie szybkim tempie peryferiach. Bowiem to swoista w swym ''konfliktowym'' charakterze współzależność i niedookreśloność zgodnie z ''entropijnym'' fatum jawią się podstawowymi wyróżnikami wszelkich bytów politycznych czy fenomenów kulturowych na tym ogromnym obszarze od Pacyfiku po Atlantyk. W każdym razie tak rozumiany eurazjatyzm doskonale odpowiada warunkom ''późnej nowoczesności'' z jej efemerycznością i rozpadem wszelkich niemal więzi, wspólnot i trwałych wydawałoby się struktur a przez to pozwala porać się z nimi widząc w tym nie tylko nihilistyczną destrukcję niosącą cierpienie i rozpacz, ale i czynnik twórczy, afirmatywny, odnaleźć jakoś w obecnej ''neobarbarii'' w jakiej przyszło nam żyć, ''nomadycznej'' kondycji współczesnego człowieka. Obala też fałszywą wizję jakoby ''biernego'' Wschodu przeciwstawianą zwykle pogrążonemu w aktywizmie Zachodowi, jak i z kolei tegoż ostatniego rzekomo ''wyjałowionego duchowo'' w przeciwieństwie do ''mistycznego'' Orientu wedle modły pierdolonych hippisów. Optyka takowa pilnie tropi potężne irracjonalne impulsy pulsujące pod powierzchnią ''stechnicyzowanego'' Okcydentu dostrzegając zarazem niemałą dozę racjonalizmu np. w materialistycznych systemach filozofii Wschodu. Nade wszystko jednak przeczy radykalnie wykluczającemu przeciwstawianiu ich postrzegając oba krańce Eurazji/Azjopy jako dwie strony tego samego medalu, akcentując jedność nie sztuczną wszakże, lecz afirmującą się paradoksalnie poprzez sprzeczności nabierające dzięki temu twórczego charakteru na wzór starożytnego ''agonu'', wspomnianego już ducha sporu i rywalizacji przenikającego całą kulturę dawnych Greków. Wprawdzie odpowiadał on za wyniszczające wewnętrzne konflikty z Wojną Peloponeską na czele, jednak stał również za ich bezprecedensowymi osiągnięciami cywilizacyjnymi z których przecież do dziś czerpiemy, sam hellenizm także może służyć za przykład udanej syntezy eurazjatyckiej, szczególnie jeśli idzie o istniejące przez kilka stuleci na terenach pokrywających się częściowo z dzisiejszym Afganistanem, Pakistanem i północnymi Indiami królestwo Indo-Greckie [ prawdziwy koszmar Konecznego ]. Po jego upadku wpływy Hellenów bynajmniej nie zanikły na tych terenach dając w efekcie unikalny amalgamat kulturowy w postaci sztuki greko-buddyjskiej indyjskiej krainy Gandhary, świadectwem czego wspaniałe posągi Buddy i bodhisattwów odzianych w greckie szaty:




Czy w związku z tym, że przywołam refleksję jednego znajomego, osobowość uformowaną przez doświadczenie tak szeroko rozumianego, egzystencjalnego wręcz ''pogranicza'' można by nazwać ''agonistyczną'' za Huizingą ? Stanowiłoby to wówczas remedium na bierność i tchórzostwo współczesnych Polaków, ich wieczne i daremne poszukiwanie nieosiągalnego tu na Ziemi ''świętego spokoju'' i przybierającego formy zbiorowej histerii wręcz lepienia wspólnoty na siłę wyrażające się w bezrefleksyjnym ''kochajmy się!''. Żądanie niemożliwej jedności owocuje paradoksalnie zaciekłością konfliktów do eksterminacji wroga włącznie, rozwiązaniem jawi się uznanie heraklitejskiej zasady ''wojny jako zasady wszechrzeczy'', bo dopiero w tej perspektywie istnienie antagonisty staje się czymś pożądanym, koniecznym wręcz dla obu stron konfrontacji. Gdzie jest powiedziane, że mamy stanowić jakowyś wydumany monolit, jeśli już to jedyną pożądaną jest właśnie ''jedność przeciwieństw'' dana w tym oto sporze, twórczym poróżnieniu nas samych ze sobą. Postawa takowa kończyłaby wreszcie raz na zawsze z chorobliwym kultem słabości w jakim wychowuje się nas jako naród, co trafnie zdiagnozował dr Piotr Kimla podczas dyskusji o recepcji Tukidydesa w nadwiślańskich realiach pocz. XXI w. czyniąc spostrzeżenie, iż ''Polacy mają problem z dystynkcją między siłą a nadużyciem siły''. Przekonał się o tym przeprowadzając mały eksperyment wśród swoich studentów, gdzie na kwestię wyboru między mocą a jej brakiem wszyscy jak jeden mąż reagowali odruchową niemalże identyfikacją ze słabszymi, siłę zaś kojarząc wyłącznie ze złem i przemocą - i dopóty tak będzie trudno się dziwić, byśmy zasługiwali na inny los jak nacji przegrywów szukających pocieszenia dla beznadziejnej karmy w kolejnych ''moralnych zwycięstwach''. ''Dystynkcja'' stanowi tu słowo-klucz, bo nie idzie o to by w kontrze gardzić słabszymi i czcić siłę dla niej samej, prometejskie napinki nie są żadną alternatywą dla godnego jedynie ''polaczków'' duchowego kundlizmu, tak więc nie ma mowy o komunistycznej lub nazistowskiej ''religii śmierci'' z jej świeckim, podszytym nihilizmem kultem męczenników-bohatyrów rewolucji czy rasy, o ''dziecięcej chorobie prawicowości'' jak parafrazując klasyka można podsumować evolianizm już nie wspominając. Tak pomyślany ''agonizm'' nie byłby histerycznym zaprzeczaniem własnym słabościom znajdującym kompensację w mitycznych rojeniach na jawie, a polegałby na spokojnym w miarę możności przyjęciu tychże za fakt i znalezieniu dla nich pozytywnego rozwiązania, choćby poprzez akceptację kondycji ''pogranicza'' w każdym jego wymiarze - politycznym, cywilizacyjnym, wreszcie egzystencjalnym, i mężnym stawianiu temuż czoła. Wprawdzie przyznać należy, że w świetle zarysowanego tu parę wpisów temu rosyjskiego wariantu osobowość takowa może przybierać mało zachęcające i to oględnie zowiąc, raczej ''agonalne'' wręcz formy, być może jednak znacznie mniejszy nacisk przestrzeni niż wytwarzany przez tamtejszy ich ogrom z jakim musimy się mierzyć i inne tego typu różnice pozwoliłyby nam na bardziej harmonijne, nie w tym stopniu nacechowane destrukcją pogodzenie przeciwieństw konstytuujących tak czy owak nas samych i rzeczywistość w której przyszło nam funkcjonować. Zresztą ''agonia'' posiadająca dziś niemal wyłącznie negatywne konotacje pierwotnie oznaczała dla starożytnych Greków, by jeszcze raz odwołać się do źródeł europejskiej cywilizacji, ''walkę o zwycięstwo'' wraz z towarzyszącym mu wysiłkiem i trwogą, napięciem rywalizacji [ z starogreck. ''ἄγειν'' - ágein : ''pędzić, prowadzić, święcić'', cytuję za słownikiem Kopalińskiego ] w tym sensie niosłaby więc pożądany ozdrowieńczy skutek dla wykastrowanych mentalnie zaborem Kresów i zamkniętych przez to na doświadczenie wielkich przestrzeni Wschodu obecnych post-Polaków. 

W takim świecie liberalizm w jego obecnym kształcie z właściwą mu programową polityczną neutralnością, fetyszyzacją indywidualizmu i racjonalności uniemożliwiającymi rozpoznanie natury zbiorowych tożsamości traci rację bytu, żyjemy stąd w okresie schyłku tej ''ostatniej z istniejących XIX-wiecznych wielkich ideologii'' jak słusznie konstatuje Marek Cichocki, co niechybnie poznać po konwulsjach uformowanego przez nią ''szklanego pałacu'' unijnej wspólnoty rozpadającego się pod naporem brutalnej rzeczywistości [ ''neomarksizm'' wbrew temu co twierdzi Karoń robił tu jedynie za rodzaj zasłony dymnej ]. Jeśli więc liberalizm w ogóle ma tu jeszcze sens to jedynie w ''agonistycznej'' właśnie postaci reprezentowanej przez Johna Graya, byłego thatcherystę, który na początku lat 90-ych w apogeum ''końcohistorycznego'' zajobca dokonał trafnej patrząc z obecnej perspektywy wolty, z gorliwego zwolennika Hayeka przemieniając się w jego równie żarliwego krytyka zarzucającego mu z ''wolnościowych'' pozycji ''socjalizm''. Bo też i liberałowie mimo wszystkich dzielących ich różnic tak wywodzący swój ród z austriackiej szkoły ekonomii, jak i ci z przedrostkiem ''neo-'' jednako uwierzyli w marksistowską z ducha rzekomą nieodwołalność postępu i uniwersalność swego programu w istocie politycznego mimo deklaratywnej neutralności światopoglądowej, wszakże w wydaniu wolnorynkowym rzecz jasna a nie komunistycznym. Co do zasady było to jednak i jest to samo zaślepienie polegające na podszytej porażającym infantylizmem wierze w zapanowanie ziemskiego raju, ostateczne rozwiązanie ludzkich sprzeczności tyle że nie za pomocą ''uniwersalnego zrzeszenia proletariuszy'' a systematu ''wolnego handełe'' i bezalternatywnej jakoby ''liberalnej demokracji''. ''Agonalny'' liberalizm nie żywi już takowych złudzeń, wbrew pieprzeniu wyłysiałego kuca Bożydara Wiśniewskiego zdaje sobie sprawę, iż ekonomią nie sposób wyrugować polityczności, dla tej zaś fundamentalną zasadą wedle trafnej diagnozy Schmitta jest oś sporu na linii ''przyjaciel-wróg'', innymi słowy jej konfliktogenna natura jest nieusuwalna, stąd ''wolnościowy'' program Greya polega już tylko na ''szukaniu sposobów współistnienia dla ludzi, którzy nie żywią wspólnych przekonań ani nawet wartości'' w nieodwołalnie poróżnionym świecie. Wszystko sprowadza się tu do ''sztuki wynajdywania doraźnych lekarstw na powracające nieuchronnie zło, serii doraźnych działań zamiast projektu doczesnego samozbawienia'' ludzkości - koncept ten czerpie ideowe źródła w specyfice wyspiarskiego Oświecenia odmiennego od kontynentalnego, przede wszystkim myśli Davida Hume'a, który w przeciwieństwie do zjebów pokroju Woltera nie wierzył w żaden ''postęp'' ani fetyszyzował rozumu: dzieje ludzkości były dlań historią nieustannych nawrotów do barbarzyństwa, w pełni zdawał sobie też sprawę z potęgi niszczących wszelką wspólnotę namiętności politycznych, odpowiadających za trawiącą je plagę ''fakcji'' i sekciarstwa. Kazało mu to poczynić uwagi niesłychane z perspektywy liberałów obecnej doby, które w ich oczach klasyfikowałyby go zapewne jako ''faszystę'' - otóż pisał wprost, że ''partie niweczą rząd'', wnoszą chaos w życie publiczne sprawiając, iż ''prawa stają się nieskuteczne'' i ''rodzą najsilniejsze spośród wrogości pomiędzy członkami tego samego narodu'', a co gorsza jest to proces nieunikniony, bowiem właściwy ludzkiej naturze rządzonej ślepymi namiętnościami. Stronnictwa polityczne zrzeszając swych zwolenników w ''małe narody'' wedle jego świetnego określenia, kanalizują doskonale ich emocje pozwalając poczuć się lepszymi od przeciwników uznawanych przeważnie całkiem arbitralnie za ostatnich nikczemników i kanalie. Remedium dla anarchicznej swawoli i zatrutej atmosfery permanentnej wojny domowej jaka przez to opanowywała wspólnotę skutkując nieuchronnie tyranią pokroju Tudorów, szczególnie Elżbiety I, której rządy nie wahał się zrównywać z despotyczną władzą sułtanów tureckich, upatrywał w ''uporządkowanej wolności'' ujętej w karby prawa i chronionej przez nieodzowne dla utrzymania porządku państwo. Jedynie tego typu ''trzeźwy liberalizm'' świadomy potęgi zbiorowych namiętności, wrażliwy na kwestie zapewnienia społecznego ładu posiada przyszłościowy potencjał i można go uzgodnić z republikańskim paradygmatem. Nie zaś pożal się ideologia kucowskich spierdolin dla których nie liczy się nic poza ich wyjebanym w kosmos ego, antypaństwowych idiotów za których wszystko załatwić ma wyimaginowany ''wolny rynek'', chrzaniących coś o ''społeczeństwie kontraktualnym'' biorąc liberalny MIT ''umowy społecznej'' za rzeczywistość i stąd godnych tylko by zapierdalać w imię swych rojeń do usranej śmierci w korpo.

Z podobnych co opisany tu ''agonalny'' liberalizm źródeł wyrasta idea republikańskiej dyktatury - nie stoi za nią bynajmniej chora fascynacja przemocą ni infantylne rojenia o zbawcy narodu na białym koniku czy tam kasztance, a mocne przeświadczenie, iż o wolność trzeba walczyć, stąd należy być gotowym zabijać w jej imię lub polec nawet w ostateczności. Odrażająca postać współczesnego liberalizmu jako ideologii wciąż hegemonicznej, choć gnijącej na naszych oczach polega na powszechnym przeświadczeniu jakoby ''wolność nic nie kosztowała'', była czymś poniekąd danym sprowadzając się do folgowania najgłupszym nawet zachciankom prowadzącym nieuchronnie do samozniewolenia jednostki, stąd gigantyczna hipokryzja jaka temu towarzyszy, peany niewolników na cześć kajdan i histerie wobec nieśmiałych nawet prób ich zerwania. Zero więc przy tym pomyślunku, że dla utrzymania właściwie pojmowanych swobód nieodzownym jest dyscyplina, instytucjonalna ochrona zapewniana przez państwo i jakaś forma elementarnej wspólnoty między poddanymi prawom obywatelami - tylko to jest w stanie zapobiec przekształceniu nieuniknionych między nimi sporów w anarchiczne rozpasanie i orgię przemocy. Nic debili nie uczą doświadczenia rewolucji i wojen domowych, a szczególnie w Polsce z jej katastrofami dziejowymi rozbiorów i okupacji jawi się to jako wyjątkowy wprost kretynizm - powtarzam: ''polaczek'' nie tylko przed, ale i po szkodzie głupi. Patologia obecnego systemu, której przeczyć nie sposób powinna stanowić asumpt do jego naprawy, której nie uda się zyskać w parę lat i to jeszcze przy tej skali politycznego oporu, a nie rojeń o jakowymś ''ładzie bezpaństwowym'' czy taniej pogardy wobec ''urzędasów''. Oto właśnie przejaw zdiagnozowanej przez Kimlę chorobliwej fobii na jakąkolwiek siłę - stoi za tym infantylne przeświadczenie, że rzeczywistość nie stawia oporu, stąd brak potrzeby posiadania koniecznej dla jej zmieniania mocy, wszystko samo się zrobi, ''rynek zweryfikuje'', ''niewidzialna ręka'' onanisty załatwi, tylko broń Boże nie ingerować by nie zaburzyć doskonałej równowagi światowego ''homeostatu'' jak głosi Janusz. K... mać, jak tępym trzeba być aby nie dostrzec, iż to program godny beznadziejnych przegrywów i stulei? Tu nie o prometejskie napinki rozchodzi się, a trzeźwe rozpatrzenie rzeczy. Nie kreślę stąd cukierkowej wizji wyłaniającego się na naszych oczach ładu, wręcz przeciwnie - egzystencja w multikulturowej, multietnicznej a w końcu i multirasowej rzeczywistości republikańskiego ''agonu'' to żadna sielanka, a permanentna napierdalanka, bez najmniejszych złudzeń. Paradoksalnie czyni to jednak koniecznym zaprowadzenie ładu uciekając się gdy trzeba do dyktatorskich form rządów, zbytecznych tylko tam, gdzie panuje względnie stabilny porządek fasadowej niechby demokracji parlamentarnej - wysoce dynamiczne układy społeczne i właściwa im temperatura sporów rozsadzą jednak takową w strzępy, stąd nieodzowność jakiejś formy autorytaryzmu. Jednostkę, której przyjdzie żyć w takowej ''strefie zgniotu'' będzie musiał cechować rozwinięty instynkt państwowy i wspólnotowy, inaczej stoczy się do poziomu zwykłego ludzkiego barachła i niewolnika. W nieodwołalnie poróżnionym świecie ''pluriversum'' konflikty są nieuniknione, z istoty żaden z nich nie znajdzie nigdy racjonalnego rozwiązania w jakimkolwiek uniwersalistycznym utopijnym projekcie, obojętnie wolnorynkowym czy komunistycznym. Paradoksalnie taka postawa dopiero pozwala na bardziej humanitarne toczenie walk i przekształcenie ich w ujęty określonymi prawidłami pojedynek ''agonu'', rzecz jasna o ile uznają je obie strony sporu, gdyż nie sposób zwalczać honorowo kanibala obdzierającego żywcem jeńców ze skóry - powtarzam to właśnie żądanie niemożliwej jedności każe traktować wroga jako pozbawionego wszelkich ludzkich praw zdrajcę i niesłychanego intruza śmiącego zakłócać sielankowy obraz świata, stąd eksterminacja go narzuca się tu poniekąd sama, skoro nie ma on w nim racji bytu [ dlatego postulowany tu porządek nie ma nic wspólnego ze zbrodniczymi konceptami ''walki klas'' czy też ''ras'' ]. W każdym razie jakaś forma dostosowanego do naszych obecnych uwarunkowań eurazjatyzmu jawi się jako naturalny wybór przy położeniu geopolitycznym jakie mamy - należy sobie wreszcie to uzmysłowić, iż nie istnieje żadna ''Europa środkowa'', bo to jedynie niemiecki wymysł czyli ''mitteleuropa'' właśnie, jest za to Europa zachodnia i wschodnia, my stanowimy rzecz jasna część tej drugiej, orientalnej poniekąd otwartej na wschód i południe i pora wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski. Nie mówię tu o rojeniach o jakowymś ''polskim imperializmie'' abyśmy się dobrze zrozumieli, bo dawna Rzeczpospolita na pewno przykładem takowego nie była wbrew pieprzeniu głupich Jasiów Sowów czy inszych Tokarczukowych - przyjdzie czas w którymś z następnych wpisów szerzej omówić to zagadnienie, dziś wystarczy nadmienić, że żaden możny ''koroniarz'' nie mógł poszczycić się posiadaniem tak rozległych dóbr na obszarze Wlk. Księstwa jak litewska czy ruska magnateria na terenie ówczesnej Polski, więc kto tu kogo ''kolonizował'' do cholery?!

Pora na podsumowanie meandrującej siłą rzeczy refleksji z racji wkroczenia na nieprzetarte jeszcze szlaki, dokazujemy tu poniekąd niemożliwego czyli pojęciowego ujęcia dopiero wyłaniającego się na naszych oczach przyszłego porządku świata, stąd programowa niedookreśloność i szkicowy nieledwie charakter niniejszych rozważań. Podkreślę jeszcze raz dla porządku, iż nie zamierzam pajacować pozowaniem na jakowegoś proroka mniejszego wyposażonego w ''trzecie oko'' i ''szklaną kulę'', a jedynie próbuję w miarę posiadanych możliwości jakoś ułożyć sobie we łbie otaczający mnie chaos. Przede wszystkim zaś chcę pobudzić do ożywczej refleksji dość elitarne śmiem twierdzić grono czytelników tegoż bloga, gdzie nie zajmujemy się zazwyczaj pierdołami nawet jeśli pozwalając sobie od czasu do czasu na drobne krotochwile zgodnie z przyświecającym mu ''stańczykowym'' duchem, stąd celowo prowokacyjny tytuł wpisu jaki nie wątpię zyska mi miano ''ruskiego agenta'', ale to... chromolę. Dokonajmy więc drobnej rekapitulacji postawionych dotąd tez dla przejrzystości wywodu:

1. Polska orientalizuje się wskutek masowego napływu migrantów z najbliższego, jak i dalekiego Wschodu, i jak wiele na to wskazuje proces ten będzie postępował niezależnie od obecnych zawirowań dziejowych.

2. obok niewątpliwych zagrożeń daje on być może także szansę na ustanowienie bardziej funkcjonalnej formy rządów nad Wisłą, stwarzając w dłuższej perspektywie bardziej przychylną atmosferę dla przystosowanej do miejscowych warunków i wyzwań obecnej doby formy autorytaryzmu jako naturalnego dla Azji systemu panowania.

3. wbrew temu co utrzymują domorośli obrońcy ''syfilizacji judeołacińskiej'' takowy ustrój dałoby się uzgodnić z europejską starożytnością w jej wydaniu greckim jak i rzymskim, oraz odpowiednio skorygowaną tradycją rodzimego republikanizmu i nie ''kremówkowym'' a la Hołownia, lecz zdrowo ''tradsowskim'' katolicyzmem.

4. korekta zaś obecnego ustroju RzPlitej z nazwy jedynie jest właśnie dlatego konieczna jeśli mamy jako Polacy istnieć jeszcze w ogóle jako godny tego miana naród i państwo.

5. praktycznym postulatem na teraz wynikającym stąd jest ustanowienie systemu rządów prezydenckich o dyktatorskich prerogatywach przyznawanych na ściśle określony czas w wypadku nadzwyczajnych wyzwań, jako właściwej dla neosarmackiego republikanizmu formy monarchii elekcyjnej przystosowanej do obecnych warunków. Zapewniłoby to jakże pożądaną na tle panującego dziś w kraju bezhołowia decyzyjność o szerokim wszakże mandacie społecznym, stąd takowy autorytaryzm unikałby mielizn zarówno anarchicznego demosu jak i totalitarnego zamordyzmu. 

6. nie są to li tylko nasze pobożne życzenia, pokładamy nadzieję w podskórnych trendach epoki pulsujących głęboko pod powierzchnią wydarzeń, niewątpliwie jakaś forma autorytaryzmu nazwana przez nas roboczo ''sieciocentrycznym'' odpowiada wymogom nowoczesnego zarządzania dyktowanym przez wdrażanie nowych technologii - jeszcze nie wiemy jak ten wyłaniający się dopiero na naszych oczach porządek będzie w szczegółach wyglądał, możemy jednak z grubsza nakreślić jego kształt i właściwe mu formy panowania.

7. postulowany tu ustrój nie jest żadną utopijną sielanką rodem z discopolowych piosneczek o Polakach jako ''jednej rodzinie'', a oznacza właśnie zgodę na permanentną napierdalankę - odpoczniesz to sobie w grobie chopie, zaś tu na tym padole ''bojowanie byt nasz podniebny''. Wszakże tylko skrajny idiota wyciągnie stąd uzasadnienie dla jakowegoś ''nazizmu'' czy bolszewickiej ''walki klas'', jest wręcz przeciwnie - dopiero wyrzeczenie się uzyskania niemożliwej docześnie a pożądanej przez te doktryny jedności otwiera perspektywę poszanowania wroga jako przeciwnika właśnie niezbędnego dla naszego trwania, inaczej zawsze traktować go będziemy jako niesłychane kuriozum zakłócające samą swą obecnością nasz wydumany ''ziemski raj'', i stąd w tej opcji domagające się wręcz eksterminacji. Oznacza to jednak mężną konfrontacją z tą oto gorzką prawdą, iż dany nam świat stanowi NIEODWOŁALNIE poróżnione ''pluriversum'', stąd konflikt wpisany jest w naturę rzeczy i należy znaleźć dlań cywilizowane formy pod sankcją surowych kar za ich łamanie - do tego sprowadzają się wszelkie rządy, niechby i ''liberalne'' z nazwy.

8. wspólnota odpowiadająca takiejż formie rządów może być jedynie paradoksalna, czyli dokonywać się poprzez źródłowe poróżnienie, zaś osobowość uformowana przezeń musi przybrać ''agoniczną'' postać, nastawioną na spór i konflikt choćby bezpośredni, nie unikającą wyzwań i wynikającej stąd odpowiedzialności za podjęte działania - nie jest i nigdy nie było ani będzie to udziałem wszystkich jednakowo, stąd generować musi niezbędne podziały i dość autorytarną formę podejmowania decyzji, aczkolwiek wymagany jest tu możliwie powszechny prestiż władzy. Można go zapewnić banalnym duraczeniem mas, jednakże tego typu cyniczna technokracja mści się wobec rządzących na dłuższą metę, wypadałoby więc umocować rząd w czymś trwalszym, choćby poprzez zmianę powszechnej mentalności na bardziej surową - ''człowiek bez właściwości'' jest wprawdzie idealnym konsumentem, ale wątpliwe aby taka pozbawiona kręgosłupa ludzka ameba zapewniła dalsze trwanie naszemu rodzajowi na tej planecie.

9. jednym słowem potrzebujemy ludzi odpowiednich dla życia w ''strefie zgniotu'', stawiając rzecz brutalnie całą resztę skurwiałej, przećpanej i wykorzenionej hołoty można spokojnie spisać na straty, i tak posłuży za nawóz dla Hunów i nie należy jej tego bronić skoro sama ochoczo nakłada sobie chomąto na pysk, dość cholernego ''białorycerzowania'', jedyne co nas uratuje o ile w ogóle to postawienie na jakość, bo bitwa na ilość już dawno przegrana czy to się komu podoba czy nie, należy więc jakoś zrekompensować ubytki, tak właśnie.

10. nie oznacza to w żadnym stopniu prometejskich napinek, chorej fascynacji przemocą, pozowania na ''wyklętych'' czy rewolucyonerów naszej epoki, nic z tych rzeczy, raczej do bólu trzeźwe widzenie rzeczy jakimi są na ile tylko pozwalają nasze ograniczone władze poznawcze śmiertelników, i wyciąganie z tego tytułu odpowiednich wniosków, by jakoś dany nam kawałek rzeczywistości wokół przekształcać w skromnym choćby wymiarze.

No i to może tyle na dzisiaj.