Ociągam się wciąż z formułowaniem wniosków i przewidywań co do naszej obecnej sytuacji, choć zarysy nowego porządku światowego wyłaniającego się właśnie na naszych oczach stają się coraz bardziej wyraźne pozwalając z grubsza przynajmniej je nakreślić. Nie mam zamiaru jednak dołączać do chóru proroków czy raczej pomroków pomniejszych jakimi nam ostatnio obrodziło, najczęściej zwykłych panikarzy albo cynicznych psychopatów chcących ugrać
coś na powszechnej histerii i zamieszaniu, a niestety wszelkie dziejowe
wstrząsy jak ten, którego doświadczamy oznaczają dla takich
złote żniwa. Tym bardziej więc należy bronić się przed podobnymi kanaliami i
typiarami leczącymi w ten sposób cudzym kosztem własne deficyty, stąd powtórzę
najbardziej nie obawiam się wcale epidemii, co długofalowych skutków społecznych i politycznych jakie może nam to przynieść. Każda jednak okazja, a zwłaszcza taka jak obecna jest dobra do szkalowania infantylizmu kucerzy, to nie obsesja boć sami się o to proszą, skoro właśnie teraz gdy widać jak na dłoni ostro tak że bardziej już nie można nieodzowność posiadania własnego państwa narodowego, ci debile uparli się akurat tym głośniej wrzeszczeć: ''państwo złodzieje a podatki to kradzież!''. Widać, że dupa im się pali, co znać też po kwaśnych pyskach rozwolnościowców, ich bardziej niż zazwyczaj histerycznym rezonatorstwie uprawianym na popularnych tubowych kanałach, i pogrążaniu się w najbardziej odjechanych teoriach spiskowych - przeczuwają już zapewne, iż nadchodząca fala kryzysu zmiecie ich na równi ze znienawidzonymi ''urzędasami'', bo nie da się zarządzać państwem w czasie radykalnego przesilenia ekonomicznego i politycznego z tak rozbudowaną a zarazem niesprawną machiną biurokratyczną jak obecna. Nie sposób jednak przejść w miarę suchą stopą i ograniczyć przynajmniej skutki nadchodzących wstrząsów bez jakiejś formy sensownego interwencjonizmu, tak jak to miało miejsce podczas poprzedniego Wielkiego Kryzysu, gdy właśnie dlatego, że nie zdecydowały się nań w odpowiednim ku temu momencie rządy sanatorów przedwojenna Polska pogrążyła się w wieloletniej strukturalnej zapaści - sanację należy więc napierdalać za zbytni liberalizm gospodarczy a nie jakowyś ''socjalizm'' w ekonomii z którym jako żywo nigdy nie miała nic wspólnego. Wszakże nie żywię złudzeń, że uda mi się kogokolwiek z wolnorynkowych kretynów przekonać, niniejszy wpis ma raczej na celu wykazanie właśnie czemu wchodzenie z takowymi w dyskusje nie ma najmniejszego sensu, bo to podobnie jak socjaliści świecka odmiana sekty millenarystów - normalny człowiek, gdy oczekiwana data Apokalipsy okazała się kłamstwem dałby sobie spokój, ale nie tacy jak oni, bowiem tak naprawdę nie interesuje ich sam Armageddon co niezdrowo podnieca życie w oczekiwaniu nań, ich zawołaniem mogłoby być hasło paryskiego maja '68: ''żądajmy niemożliwego!''. Beznadziejne utopijne zjeby z nich jednym słowem, mamy tu do czynienia w istocie z myśleniem magicznym opornym na jakiekolwiek racjonalne argumenty, co nie znaczy jednak, iż należy im folgować, wręcz przeciwnie - gdzie tylko się da atakować doprowadzając do szału, bo nic tak nie rozdrażnia tych agresywnych idiotów jak podważenie ich urojonej wielkości i zadufania, a im prędzej szlag trafi takowych od własnej wścieklizny tym lepiej dla reszty społeczeństwa, która zachowała zdrowy rozsądek i trzeźwy ogląd spraw. Najzabawniejsze, iż w swym zacietrzewieniu i wściekliźnie ideologicznej kucerze przypominają do złudzenia PiSowców wyzywających mnie od ''ruskich k...'' i ''agentów'' na nieistniejącym już forum ''rebelya'' bom od początku był ''majdanosceptykiem'' trafnie jak się okazało przewidując fatalne tegoż skutki ekonomiczne i polityczne dla samej Ukrainy, a i nas poniekąd także rozpatrując rzecz długofalowo, toż samo przeświadczenie o posiadaniu jedynie słusznej racji i przewagi ''mojszej'' nad ''twojszą'' nie zmącone jakąkolwiek wątpliwością, oporne na wszelką racjonalną argumentację, a więc powiadam tylko solidny merytoryczny kopniak może takowych przywołać do porządku, nic inszego. Zaczynam podejrzewać zresztą - skoro nastał sezon na ''teorie spiskowe'' to i ja zapodam swoją, a co - że PiS być może z premedytacją tak niemrawo zwalcza Kondomitów wystawiając na front tego ciecia Małpiana i serwując zużyte pitolenie o ''ruskiej agenturze'', które kupują już chyba tylko twarde ''mohery'', bo przecież typowe kucowskie pierdolenie, iż ''państwo to złodzieje a podatki kradzież'' i nie potrzebujemy nawisu administracyjnego ''bestii'', sami sobie poradzimy jako społeczeństwo i jednostki, gdyż każdy jest ''kowalem własnego losu'' itd. jest bardzo wygodne dla rządzących zwalniając ich z odpowiedzialności za dbanie o dobro ogółu i zapewnienie jako takiego choćby porządku publicznego. Tymczasem jesteśmy żałośnie niegotowi jak widać to dziś ostro na czekające nas wyzwania, i to niezależnie gdyby nawet obecne zamieszanie okazało się globalistyczną ściemą, bowiem zagrożenie atakiem bronią biologiczną czy chemiczną i bez tego jest realne, pusty śmiech mnie więc ogarnia gdy obserwuję wokół wzmożenie mobilizacyjne w kraju, gdzie Obrona Cywilna praktycznie leży, a w magazynach zalegają maski gazowe jeszcze z czasów stalinizmu. Rzeczpospolita nr 3 zachowuje się jak obsrany histeryk podejmujący w krytycznej chwili przesadne i przez to przynoszące odwrotny od zamierzonego, zabójczy wręcz skutek działania, stąd módlmy się wierzący czy nie aby nie doszło do jakiej rozpierduchy na serio, bo wtedy nie będzie nawet gdzie spierdalać, a spanikowani ludziska nieprzeszkoleni na taką okazję pozabijają się tratując nawzajem. Znowu który to już raz w dziejach odbija nam się czkawką brak porządnego państwa jakiego nie zastąpią żadne ''oddolne inicjatywy'' i poroniony z zasady ''antysystem'', jak zwykle nad Wisłą nieudolna władza bez względu na jej szyld partyjny i profil ideologiczny przerzuca na naród i poszczególnych obywateli koszta własnych zaniechań każąc radzić sobie samemu na własną rękę, a rozwolnościowi debile jeszcze uważają iż tak właśnie powinno być i to już na pełnej anarchokapitalistycznej kurwie, szkoda gadać.
Konkretnie postkorwinowa kuceria odgrzała dawny numer Ozjasza i jemu podobnych starych wyjadaczy UPR z lat 90-ych duracząc Singapurem jako rzekomym wolnorynkowym rajem, gdzie panują niskie podatki jak za Hitlera a ludzie sami mogą decydować na jakie usługi medyczne przeznaczą pieniądze z ubezpieczenia zdrowotnego. Faktycznie to dalekowschodnie polis cechuje ''najwyższy wśród krajów rozwiniętych odsetek finansowania służby zdrowia ze środków prywatnych a najmniejszy z publicznych'', tyle że już rodzimi rozwolnościowcy nie wspomną, że to tamtejsze państwo wymusza wpierw na obywatelach w tym celu obowiązkowe gromadzenie środków na medycznych kontach oszczędnościowych jak i odprowadzanie składek do centralnego funduszu emerytalnego CPF [ czyli ichniego urealnionego ZUSu ]. Nie ma więc warcholenia z nieopłacaniem wspólnej kasy, tamtejsza autorytarna władza rozporządza metodami radzenia sobie z opornymi, nie myślącymi o własnej przyszłości i aspołecznymi tumanami, a więc libertarianie nie mają tam czego szukać. Poza tym żaden kucerz nie zająknie się, iż rynek usług medycznych jest ściśle regulowany przez singapurski rząd jaki dba o to, by bogaci płacili za nie odpowiednio więcej dotując zarazem opiekę uboższym tak by zapewnić im choćby podstawowy poziom tejże, bo tego wymaga zachowanie ładu państwowego i elementarny solidaryzm społeczny - normalnie skandaliczny ''socjalizm'' i ''faszyzm'' w jednym dla korwinojeba ze zrytym od socjaldarwinizmu Ozjasza łbem, którego dziadyga oczywiście do siebie nie stosuje, inaczej dawno by już dał nam spokój eutanazując się. Nic o tym, że to państwo położyło podwaliny pod potęgę nie tylko finansową ale i przemysłową Singapuru oraz nadal kontroluje strategiczne działy gospodarki jak telekomunikacja, finanse bankowe czy reeksport i przetwórstwo paliw - w tym celu ''niewidzialna ręka'' rządu wybudowała olbrzymi kompleks industrialny Jurong łącząc poprzez rekultywację ziemi kilka wysp a nawet ryjąc w skale gigantyczne podziemne zbiorniki, by stworzyć dla działających tam przedsiębiorstw z branży petrochemicznej sprzyjające synergii ekonomicznej środowisko: podjęcie przedsięwzięć infrastrukturalnych na taką skalę wymaga obok rzecz jasna ogromnej koncentracji kapitału nade wszystko silnego poczucia u tamtejszych elit długofalowego interesu strategicznego państwa i patriotyzmu gospodarczego, kategorie kompletnie obce żyjącym w anarchokapitalistycznej nibylandii spierdolinom. Okazuje się, że wbrew temu co bredzi Dobromir ''cycu'' Sośnierz spółki skarbu państwa mogą być rentowne i dobrze zarządzane czego funkcjonujące w ''mieście lwa'' żywym dowodem, rzecz jasna i tam przydarza się nepotyzm i korupcja, ale nie wolne są od tego typu patologii również prywatne firmy, stąd forma właścicielska nie ma tu wielkiego wpływu na skalę ich natężenia dopóki przedsiębiorstwom nie przyszło działać na w pełni wolnym rynku co to niby ma ''zweryfikować'', a ten nigdy nie powstanie, gdyż jest beznadziejną utopią, dokładnie taką samą co do istoty bajką dla dorosłych jak ''społeczna własność środków produkcji'' socjalistów. Jakby tego było mało ponad 80% Singapurczyków mieszka w budownictwie komunalnym, a więc to ichni rząd zapewnił zdecydowanej większości obywateli dach nad głową o zgrozo - toż mówię, czysty ''socjalizm'' jak za PRL:))) -, i można by wymienić jeszcze sporo innych rzeczy jak obowiązkowa tam, powszechna służba wojskowa z powodu których strasznie bóldupią wolnościowcy. Dziwnie jakoś tamtejsze władze nie zdały się w zwalczaniu potencjalnej epidemii koronawirusa na ''niewidzialną rękę'' skazanego na III aksjomat onanisty, stosując za to rozwiązania bez mała ''faszystowskie'' z libertariańskiego punktu widzenia jak zarządzenie policyjnej mobilizacji i powszechna inwigilacja za pomocą aplikacji w telefonie oraz mediach społecznościowych, śledzenie ruchu mieszkańców przez kamery przemysłowe by zidentyfikować przemieszczanie się ognisk choroby, wreszcie bezwzględnie egzekwowany nakaz kwarantanny wobec zarażonych. A przecież zakładając, iż mamy do czynienia z faktyczną zarazą pozostawienie spraw własnemu losowi pozwoliłoby mieszkańcom Singapuru zweryfikować kto spośród nich godny jest tego by żyć, gdyż przetrwają najsilniejsi, ostatecznie jak głosi Ozjasz ludobójstwo przeprowadzone przez nazistowskie Niemcy na Żydach umożliwiło tym ostatnim pozbycie się słabszych czyniąc ich przez to potężniejszymi, tym bardziej więc tyczy to w pełni wolnorynkowego doboru naturalnego i postawienia na czysty żywioł. Niestety singapurscy ''socjaliści'' zaburzyli swoją ingerencją równowagę korwinowego ''homeostatu'' nie korzystając tym samym z proroctw Janusza Koran-Mekki, brutalnie naruszając jak na ''faszystów'' przystało wolność osobistą obywateli rządzonego przez nich miasta-państwa - głupcy nie wiedzą, że prywatną sprawą każdego z osobna jest odpowiedzialność za własne zdrowie i nikomu nic do tego, tako rzecze typowy wolnościowy debil, stąd nie przyjdzie mu do głowy, iż żyjąc w zatłoczonym megalopolis jesteś coś winny także innym, tym setkom tysięcy, milionom bodaj nawet jakie niechcący możesz zakazić, gdyż byłby to przejaw wyklętego ''kolektywizmu''. Ideologia psychopatów i wyobcowanych z wszelkiej ludzkiej wspólnoty aspergerów w całej okazałości - powiedzmy to wprost: fakt, iż tyle aż spierdolin tutaj szczególnie wśród młodych żywi entuzjastycznie podobne przekonania stanowi widomy dowód gnicia naszego społeczeństwa i narodu, oraz każe myśleć jak najgorzej o perspektywach przetrwania Polski. Powtórzę więc: przy tym stopniu anomii czyli rozpierdolu jakiegokolwiek poczucia tożsamości i wspólnoty post-Polaków tylko jakiś rodzaj republikańskiej dyktatury i narzuconego odgórnie siłą ładu może nas ocalić.
W tym sensie przykład Singapuru jest niesłychanie aktualny i interesujący jako autorytarne państwo dobrobytu na eurazjatycką modłę, które powinno z tego tytułu stanowić dla nas wzorzec. Oczywiście nie mam złudzeń, aby dało się przeszczepić co do joty tamtejsze rozwiązania ustrojowe na nasz grunt, choćby z powodu obecnej globalnej dekoniunktury, z drugiej właśnie dlatego należałoby potraktować kryzys jako okazję do zbudowania w przyszłości czegoś podobnego nad Wisłą. Sprzyjać temu będzie oczyszczenie miejscowego środowiska z libertariańskiego warcholstwa jakie mam nadzieję wyginie na własne życzenie przez swój ideologiczny autyzm i kompletny brak poczucia odpowiedzialności za wspólnotę narodową, której wrzód stanowi - tak po socjaldarwinowsku na Ozjaszową modłę tego sobie życzę, bo wolnościowcy to ''społeczeństwa cierń'', stąd powinien być zeń wyrwany. Inną przeszkodą jest przysłowiowo już ''teoretyczne'', zawodne często państwo, ale i brak niezbędnej ku temu samodyscypliny i zaufania do władz w społeczeństwie, w czym objawiają się zasadnicze różnice kulturowe i cywilizacyjne. Otóż nie jest przypadkiem, iż w językach Dalekiego Wschodu rozpowszechniona jest tzw. konstrukcja ergatywna zdania, która polega na przeniesieniu punktu ciężkości na samą czynność, podmiot zaś gramatyczny stoi w narzędniku pełniąc niejako rolę ''atrybutu'' jedynie czy wtórnej ''modalności'' opisanego słowem procesu [ tak przynajmniej twierdzi Ireneusz Kania, multilingwista tłumaczący sutry buddyjskie bezpośrednio z pali, sanskrytu i tybetańskiego na polski, więc facet chyba wie co mówi ]. W tej perspektywie nie tyle więc ty żyjesz ''swoim'' życiem, co życie żyje tobą, wizja dla nas kompletnie niepojęta, stąd groteskowe omyłki w postrzeganiu idei reinkarnacji jako rzekomo ''wcielania'' się po śmierci w żabę, kanarka itp., bo nie sposób wyobrazić nam sobie egzystencji jako ciągu aktów bez agensa, tak mamy nabite indywiduacją łby. Trudno się dziwić, skoro nasz język samym swym ustawieniem indukuje w nas poczucie osobności od dziecka, mówimy: ''poszedłem, zrobiłem, pomyślałem'' itd., ''ja'' zawsze stoi za daną czynnością jako jego sprawca, co jeszcze monstrualnie wzmacnia dziś rozpowszechniona znajomość angielskiego, a nie ma bodaj drugiej takiej mowy, gdzie ''I'' czyli ''ja'' właśnie grało tak olbrzymią rolę. Sprawia to, iż mamy głębokie, nieuświadamiane wręcz przeświadczenie posiadania indywidualności, aż wydaje nam się ono czymś tak realnym jakbyśmy nosili je za skórą, tymczasem jak widać wcale tak nie jest, oczywiście typowo orientalna ''nieobecność ego'' nie oznacza bynajmniej jego nieistnienia w ogóle, bo to byłby rzecz jasna absurd, lecz tylko i aż jego nie-absolutność, relatywny i procesualny charakter. Mówiąc prościej ludzie tam uczeni są postrzegać siebie jako istniejących jedynie w odniesieniu do innych, jako integralną część pewnej większej całości o charakterze społecznym, środowiskowym, religijnym w końcu, a nie byt sam w sobie i dla siebie - na tym polega z grubsza buddyjska doktryna ''współzależnego powstawania'', która wolnościowemu okcydentalnemu zjebowi musi jawić się jako prawdziwy horror, ''metafizyczny kolektywizm''. Powoduje to bowiem, iż na gruncie tamtejszej kultury nie sposób sformułować typowego dla libertarianizmu ostrego przeciwstawienia jednostki społeczeństwu, tegoż zaś państwu!
Oczywiście zaraz wyskoczy z mordą jakiś rozwolnościowiec, że czyni to tamtejsze wspólnoty podatnymi na totalitarną indoktrynację itd. przypomnę więc, że najohydniejsze kolektywne ideologie jak komunizm czy nazizm powstały na Zachodzie, są przejawem może i gnicia Okcydentu jednak, i zalęgły się w jego łonie. Poza tym indywidualizm miał sens, gdy był jeszcze zakorzeniony w chrześcijańskim personalizmie z którego w istocie wyrasta, wierze w osobowego Boga w Trójcy Jedynego będąc jego pochodną, ale dziś pozbawiony metafizycznych podstaw w tak zeświecczonych społeczeństwach jak obecne wyrodził się już tylko w groteskową, monstrualną wręcz próżność. Przyznaję, że jeszcze z dekadę temu sam łudziłem się, iż liberalny indywidualizm może stanowić jakąś przeciwwagę dla socjalistycznego kolektywizmu, dziś jednak dostrzegam ostro, że to dwie strony tego samego kolektywnego indywidualizmu w jakim przyszło nam żyć, typowego dla ponowoczesnych post-narodów. Rzygać mi się chce na widok kolejnego ''zmiennopłciowego'' Papuasa, neobarbarzyńcy z miejskiej dżungli wytatuowanego na całym ciele z ryjem często włącznie, okolczykowanego jak świnia na górnych jak i dolnych warach i z obowiązkowym różowym albo fioletowym czubem na zakutym łbie pierdolącego przy tym jak poparzony, że w ten sposób wyraża ''siebie'', swą ''niepowtarzalną osobowość'' dokładnie tak samo jak setki tysięcy, miliony wręcz identycznych idiotów i kretynek na całym świecie, gdziekolwiek tylko zaraza ta zapełzła. Nie mam pojęcia z jakiej linii produkcyjnej pochodzą te bioroboty, żywe mutanty postludzkie o śmieciowej mentalności napełnionej bzdurami z mediów społecznościowych, zanim otworzy toto gębę już wiem co powie, jaki frazes pochodzący stamtąd mi zaserwuje. A jakie to wszystko przy tym przeświadczone o własnej doskonałości, butne agresywne i zadufane tak jakby jego parszywe ego stanowiło epicentrum wszechświata! Serdecznie chromolę więc takowy ''indywidualizm'', gdzie każdy niemal uważa się za nie wiadomo co, a w gruncie rzeczy jest taki sam co inni, równie płaski tępy i pusty jak oni - dziś ''osobowość'' to jedynie synonim protezy i funkcja próżni. Patologia ta wydała zatruty owoc w postaci anomii społecznej w jakiej jesteśmy pogrążeni i masy post-ludzkich spierdolin zarówno korwinowych jak i lewackich przedkładających własny interes czy perwersje nad dobro ogółu i publiczny porządek. Tymczasem bez samodyscypliny i zdolności do organizacji zwyczajnie nie przetrwamy czekających nas dziejowych wyzwań, i to niezależnie od tego czy wiadoma epidemia jest fejkiem, bowiem w jej cieniu narasta przecież bodaj groźniejszy kryzys o potencjalnie ogromnych kosztach ekonomicznych i społecznych, wolę nie myśleć jakie przyniesie to u nas skutki - pewnie znowu anarchiczne Polactwo rzuci się jeden przez drugiego garnąć wszystko pod siebie w efekcie zostając z przysłowiowym g... w ręku, i da ograć jak dzieci bo niezdolne do solidarnego zawalczenia o własny interes. Wybór jest prosty: albo zorganizujemy jakoś sami przestrzeń w której przyszło nam żyć, albo ktoś inny zrobi to za nas z wiadomymi już z przeszłości konsekwencjami - czego tu kurwa nie rozumieć?! Po to właśnie potrzebne jest solidne państwo, najlepiej w autorytarnej postaci odpowiedniej na czas kryzysów i historycznych przesileń, do tego zaawansowanej technologicznie jak w Singapurze właśnie - Mentzen bóldupił niedawno po libertariańsku, że ''protekcjonizm przeniesie nas na Wschód'', i bardzo dobrze, nie ma problemu o ile będzie naśladował rozwiązania rodem z dalekowschodniego polis, którym tak jarają się kuce kompletnie bez zrozumienia istoty tamtejszego modelu ustrojowego. Przyznam szczerze, iż patrząc na tę rozbestwioną niczym dziadowski bicz hołotę, która nie potrafi się rządzić, bo dla niej każdy przejaw silnej i sprawnej władzy to ''faszyzm'', zaś nieśmiała choć próba wspólnotowego myślenia stanowi wyklęty ''kolektywizm'' zaczynam mieć wątpliwości, czy aby realna całkiem perspektywa wymiany populacji nad Wisłą nie jest znowu taka zła... Ostatecznie jeśli jakaś nacja zwija się poniekąd na własne życzenie nie należy jej tego bronić zbawiając na siłę, tym bardziej jeszcze z takim nie innym doświadczeniem historycznym z którego najwidoczniej nie jest w stanie wyciągnąć żadnej nauki, doprawdy po katastrofie rozbiorów i okupacji tylko skończona spierdolina umysłowa może bredzić, że ''państwo to złodzieje, a podatki kradzież'', lub pochwalać obcą agresję jak głupi Jaś Sowa, do tego trzeba być dosłownie ludzkim gównem. Dlatego narodowcem nie jestem, a popieram stricte nacjonalistyczny program gospodarczy i społeczny jedynie z powodów pragmatycznych, bo na teraz nie ma lepszego co narastający właśnie kryzys dowodnie okazuje, i już niedługo establiszmentowi narodowcy przekonają się boleśnie na własnej skórze w jakie szambo wdepnęli wchodząc w mariaż z wolnorynkową kucerią, stąd oenerowcy i reszta polskich nacjonałów broniących puryzmu ideologicznego słusznie postąpiła nie chcąc mieć z tym nic wspólnego, czas pracuje na ich korzyść i to w krótkiej dość perspektywie. Poza tym nie ma tu póki co miejsca na reprezentowaną przeze mnie ''egzotyczną'' dosłownie i w głębszym tego słowa znaczeniu opcję ideologiczną, to nadal rzecz politycznej ''szurii'' dla ogółu co tu kryć, choć pod naciskiem narastających lawinowo wypadków dotychczasowy beton światopoglądowy poczyna gwałtownie pękać, i widać już pierwsze zwiastujące nadzieję prześwity ''nowego'', obaczymy czy nie okaże się płonna, mimo wszystko jestem dobrej myśli, bo nie ulega wątpliwości, iż z liberalno-lewicowego miału nie ostanie się kamień na kamieniu.
W każdym razie przykład Singapuru stanowi żywy dowód na to, że lansowana tutaj rodzima wersja eurazjatyzmu wcale nie musi oznaczać niezdrowej fascynacji moskiewską kacapią, a tym bardziej chińskim komunizmem jak to ma miejsce w przypadku korwinowej gimbazy, która pierdoli, że w CHRL panuje ''wolny rynek'', widać istnieje alternatywa nie tylko w opisanej formie, ale i Tajwanu czy Korei Płd., Japonii może również. Wiadomo, że z racji wspomnianych różnic kulturowych, cywilizacyjnych i co tu kryć rasowych także o geopolitycznych już nie wspominając wierne przeniesienie tamtejszych rozwiązań jest powtarzam niemożliwe ani nawet potrzebne, wystarczy jedynie potraktowanie ich jako ogólnego wzorca do którego powinniśmy dążyć pod względem ułożenia stosunków państwowych, społecznych i gospodarczych. Żywię nadzieję, iż napływ migrantów ze wschodu, szczególnie coraz liczniejszych z drugiego krańca Eurazji przyniesie obok wielu negatywnych niewątpliwie konsekwencji przynajmniej ten dobry skutek, że uczyni nad Wisłą klimat bardziej sprzyjający dla autorytaryzmu jako typowej dla Orientu formy sprawowania władzy, co wbrew bredniom obrońców ''syfilizacji judeołacińskiej'' spod znaku Konecznego da się pogodzić z właściwymi europejskiej tradycji politycznej formami republikańskiej dyktatury czy rodzimej szlacheckiej konfederacji z jej sądami kapturowymi itp. Nie sądzę aby strumień migracji ustał wskutek gwałtownego rwania łańcuchów dostaw z którym mamy obecnie do czynienia, a kto wie może on nawet znacząco wzrosnąć dzięki zaburzeniom i utracie dotychczasowych miejsc pracy oraz pauperyzacji przez to tamtejszych społeczeństw, tym bardziej że nikt w Europie włącznie z Polską nie ma przy tym sposobie sprawowania władzy jaki tu panuje wystarczających sił jak widać, by radykalnie powstrzymać kolejne fale nachodźców, zaś Unia okazuje się skrajnie nieudolną strukturą pod tym względem, co kryzys właśnie bezlitośnie obnaża. Na koniec tej wyliczanki wypada wymienić jeszcze jedną istotną cechę realnego, a nie tego z kucowskich mokrych snów modelu singapurskiego - otóż stanowi on widome potwierdzenie, że liberałowie i socjaliści jedne durnie, bo na równi nie są oni w stanie sobie z nim poradzić bredząc, iż to ''połączenie wolnego rynku z socjalizmem'' co rzecz jasna jest bzdurą, gdyż wzajem się wyklucza. W zakutych łbach jednych jak i drugich nie mieści się jakim ''cudem'' można pogodzić niskie podatki i rozwój ekonomiczny z interwencjonizmem państwowym, sprawowaniem kontroli przez rząd nad strategicznymi działami gospodarki narodowej i szerokim kształtowaniem przezeń polityki społecznej niesprowadzalnym bynajmniej do ''socjalnego rozdawnictwa''. Bowiem alternatywa między wolnym rynkiem istniejącym jedynie na kartach pism Misesa a jednako odrealnionym socjalizmem jest fałszywa, wyjściem zaś kapitalizm państwowy, jedyny jaki naprawdę w historii istniał i istnieć ze swej natury może, natomiast odpowiednikiem dlań na płaszczyźnie politycznej autorytaryzm, najlepiej na eurazjatycką modłę łączący wysoki stopień dyscypliny społecznej i sprawnego zarządzania z dużą swobodą ekonomiczną i osobistą obywateli. W rozsądnym wyważeniu elementów etatystycznych i rynkowych tkwi istota sukcesu oraz uniknięcia pułapki zarówno zamordystycznego totalitaryzmu, jak i równie totalnego, a przez to anarchicznego demokratyzmu i swawoli rozbestwionej hołoty, która potrafi tylko drzeć ryja: ''ja, ja, mnie, moje!'' - czas pokaże czy będzie nam dane nad Wisłą urzeczywistnić takowy ustrój, oby.
Liberał jak i lewak może mnie nazwać ''eurazjatyckim faszystą'', proszę bardzo nie mam z tym problemu, bo właściwie rozumiany faszyzm wcale nie musi źle kojarzyć się w Polsce - przypominam, że główną faszystowską organizację przed wojną tworzyli tutaj radykalni żydowscy narodowcy z Betaru maszerujący w brunatnych mundurach i pozdrawiający się wiadomym gestem prawej ręki, to oni de facto wywołali powstanie w getcie ginąc co do jednego w nierównej walce z okupantem, z kolei utworzona przez polskich faszystów z RNR Falanga konspiracyjna Konfederacja Narodu i jej zbrojne ramię Uderzeniowe Bataliony Kadrowe odniosły największe procentowo straty spośród wszystkich formacji polskiego podziemia w walkach zarówno z Niemcami jak i Sowietami, jak widać można było więc być polskim jak i żydowskim antynazistowskim faszystą. Z drugiej strony nie jestem nim, bo faszyzm stricte oznacza statolatrię, ubóstwienie państwa jako ''ziemskiego boga'', natomiast mi daleko bliższa jest rodzima idea republikańska państwa jako dobra wspólnego, czyli rzeczpospolitej właśnie. Niemniej dla Grzegorza Brauna jestem ''mussolinistą'', bo takim mianem określił będzie już prawie dekadę temu Winnickiego tylko za to, iż ten ośmielił się zadeklarować jako zwolennik państwowej kontroli nad strategicznymi gałęziami gospodarki narodowej i utrzymania publicznej edukacji, a nie zostawienia wszystkiemu wolnemu rynkowi - ''Szczęść Boże'' jest beznadziejnym korwinoidem z jedynie bardziej tradsowskim pokostem niż Ozjasz, co do zasady jednak takie samo zeń rozwolnościowe łajno ideologiczne [ głosowałem na niego dla politycznej beki w I-ej turze poprzednich wyborów prezydenckich, także dlatego, że już wtedy nie wzbudzał we mnie entuzjazmu Duda jako młodsza i przede wszystkim inteligentniejsza wersja Komorowskiego o podobnie jak tamten korzeniach w Unii Wolności i ze względu na swe koszerne ''szwagrostwo'', wszakże nie mając złudzeń, że niewątpliwie inteligentny i utalentowany pan dokumentalista jest podejrzanym typem, w czym z biegiem czasu tylko utwierdziłem się ]. Polska niestety pod tym względem stanowi chyba ewenement na skalę światową, nie wiem czy jest drugi taki kraj, gdzie z zasady antypaństwowy i antynarodowy libertarianizm uchodzi za ''prawicę'' i do tego taką ''hard true'', a przy tym jego ślepi wyznawcy bezczelnie śmią wyzywać PiS od ''socjalistów''!!! Dlatego wolnorynkowcy są nawet gorszym ścierwem od lewactwa, bo neobolszewia przynajmniej nigdy nie udawała, że jest czymś innym jak bandą antypolskich gówien, natomiast libertarianie ukradli szyld rodzimej prawicy podszywając się podeń, stąd należy ich tępić ze szczególną zaciekłością jako ideologicznych dywersantów, i to też staram się na ile tylko siły mi pozwalają czynić. PiS więc co do zasady słusznie flekuje te mendy, niestety robi to na swój sposób czyli nieudolnie wysługując się choćby tym cwaniaczkiem Małpianem K., typowym post-korwinowym pasożytem, który jeśli juz powinien być użyty do kompromitowania narodowcuff, że wystawili takiego ordynusa, agresywnego idiotę na prezydenta. Nawet za oceanem, skąd przywleczono tę ideologiczną zarazę rozwolnościowcy to ugrupowanie marginalnych przegrywów, ignorantów i politycznych stulejarzy, którzy od blisko pół wieku nie są w stanie przebić się ponad poziom stanowej legislatury i w jakimkolwiek stopniu zagrozić tamtejszemu duopolowi partyjnemu. Dość powiedzieć, że o nominację kandydata na prezydenta amerykańskiej Partii Libertariańskiej ubiega się facet łażący z kaloszem na głowie, a niewiele ustępuje mu inny pajacujący z kolei w groteskowym cylindrze z napisem, a jakże: ''podatki to kradzież'' [ widać więc, iż resortowe szury pokroju Podleckiego nie są tylko wynalazkiem postkomunistycznej bezpieki ]. Ciekawe jednak, iż największe szanse w prawyborach ma absolwent Virginia Military Institute i szkoły piechoty w Fort Benning, oraz wieloletni żołnierz U.S. Army Reserve jak głosi jego oficjalny biogram, co bynajmniej nie przeszkadza mu głośno wyrzekać na agresywny imperializm rządu Stanów Zjednoczonych jak przystało na rasowego mundurowego wolnościowca. Nie on jeden bynajmniej w gronie libertariańskich kandydatów wywodzi się z wojska, by wymienić odpowiednio byłego ''NATO base commander'' czy weterana wojny w Iraku ''nawróconego'' na pacyfizm, jak nie szury więc to ubecy a najpewniej jedno i drugie, chyba że ktoś jest tak durny, iż po tym nadal nie dociera doń, że cały ten ruch libertariański w USA to kreacja ichniego ''głębokiego państwa'' [ skądinąd takie zagęszczenie resortowych wolnościowców może świadczyć o tym, iż jakaś jego frakcja postanowiła dzięki temu coś ugrać na zamieszaniu związanym z narastającym kryzysem, i przez to kaprale anarchokapitaliści mają wreszcie szansę przebić się niestety do amerykańskiego ''mejnstrimu'', obaczymy ].
Konkretnie postkorwinowa kuceria odgrzała dawny numer Ozjasza i jemu podobnych starych wyjadaczy UPR z lat 90-ych duracząc Singapurem jako rzekomym wolnorynkowym rajem, gdzie panują niskie podatki jak za Hitlera a ludzie sami mogą decydować na jakie usługi medyczne przeznaczą pieniądze z ubezpieczenia zdrowotnego. Faktycznie to dalekowschodnie polis cechuje ''najwyższy wśród krajów rozwiniętych odsetek finansowania służby zdrowia ze środków prywatnych a najmniejszy z publicznych'', tyle że już rodzimi rozwolnościowcy nie wspomną, że to tamtejsze państwo wymusza wpierw na obywatelach w tym celu obowiązkowe gromadzenie środków na medycznych kontach oszczędnościowych jak i odprowadzanie składek do centralnego funduszu emerytalnego CPF [ czyli ichniego urealnionego ZUSu ]. Nie ma więc warcholenia z nieopłacaniem wspólnej kasy, tamtejsza autorytarna władza rozporządza metodami radzenia sobie z opornymi, nie myślącymi o własnej przyszłości i aspołecznymi tumanami, a więc libertarianie nie mają tam czego szukać. Poza tym żaden kucerz nie zająknie się, iż rynek usług medycznych jest ściśle regulowany przez singapurski rząd jaki dba o to, by bogaci płacili za nie odpowiednio więcej dotując zarazem opiekę uboższym tak by zapewnić im choćby podstawowy poziom tejże, bo tego wymaga zachowanie ładu państwowego i elementarny solidaryzm społeczny - normalnie skandaliczny ''socjalizm'' i ''faszyzm'' w jednym dla korwinojeba ze zrytym od socjaldarwinizmu Ozjasza łbem, którego dziadyga oczywiście do siebie nie stosuje, inaczej dawno by już dał nam spokój eutanazując się. Nic o tym, że to państwo położyło podwaliny pod potęgę nie tylko finansową ale i przemysłową Singapuru oraz nadal kontroluje strategiczne działy gospodarki jak telekomunikacja, finanse bankowe czy reeksport i przetwórstwo paliw - w tym celu ''niewidzialna ręka'' rządu wybudowała olbrzymi kompleks industrialny Jurong łącząc poprzez rekultywację ziemi kilka wysp a nawet ryjąc w skale gigantyczne podziemne zbiorniki, by stworzyć dla działających tam przedsiębiorstw z branży petrochemicznej sprzyjające synergii ekonomicznej środowisko: podjęcie przedsięwzięć infrastrukturalnych na taką skalę wymaga obok rzecz jasna ogromnej koncentracji kapitału nade wszystko silnego poczucia u tamtejszych elit długofalowego interesu strategicznego państwa i patriotyzmu gospodarczego, kategorie kompletnie obce żyjącym w anarchokapitalistycznej nibylandii spierdolinom. Okazuje się, że wbrew temu co bredzi Dobromir ''cycu'' Sośnierz spółki skarbu państwa mogą być rentowne i dobrze zarządzane czego funkcjonujące w ''mieście lwa'' żywym dowodem, rzecz jasna i tam przydarza się nepotyzm i korupcja, ale nie wolne są od tego typu patologii również prywatne firmy, stąd forma właścicielska nie ma tu wielkiego wpływu na skalę ich natężenia dopóki przedsiębiorstwom nie przyszło działać na w pełni wolnym rynku co to niby ma ''zweryfikować'', a ten nigdy nie powstanie, gdyż jest beznadziejną utopią, dokładnie taką samą co do istoty bajką dla dorosłych jak ''społeczna własność środków produkcji'' socjalistów. Jakby tego było mało ponad 80% Singapurczyków mieszka w budownictwie komunalnym, a więc to ichni rząd zapewnił zdecydowanej większości obywateli dach nad głową o zgrozo - toż mówię, czysty ''socjalizm'' jak za PRL:))) -, i można by wymienić jeszcze sporo innych rzeczy jak obowiązkowa tam, powszechna służba wojskowa z powodu których strasznie bóldupią wolnościowcy. Dziwnie jakoś tamtejsze władze nie zdały się w zwalczaniu potencjalnej epidemii koronawirusa na ''niewidzialną rękę'' skazanego na III aksjomat onanisty, stosując za to rozwiązania bez mała ''faszystowskie'' z libertariańskiego punktu widzenia jak zarządzenie policyjnej mobilizacji i powszechna inwigilacja za pomocą aplikacji w telefonie oraz mediach społecznościowych, śledzenie ruchu mieszkańców przez kamery przemysłowe by zidentyfikować przemieszczanie się ognisk choroby, wreszcie bezwzględnie egzekwowany nakaz kwarantanny wobec zarażonych. A przecież zakładając, iż mamy do czynienia z faktyczną zarazą pozostawienie spraw własnemu losowi pozwoliłoby mieszkańcom Singapuru zweryfikować kto spośród nich godny jest tego by żyć, gdyż przetrwają najsilniejsi, ostatecznie jak głosi Ozjasz ludobójstwo przeprowadzone przez nazistowskie Niemcy na Żydach umożliwiło tym ostatnim pozbycie się słabszych czyniąc ich przez to potężniejszymi, tym bardziej więc tyczy to w pełni wolnorynkowego doboru naturalnego i postawienia na czysty żywioł. Niestety singapurscy ''socjaliści'' zaburzyli swoją ingerencją równowagę korwinowego ''homeostatu'' nie korzystając tym samym z proroctw Janusza Koran-Mekki, brutalnie naruszając jak na ''faszystów'' przystało wolność osobistą obywateli rządzonego przez nich miasta-państwa - głupcy nie wiedzą, że prywatną sprawą każdego z osobna jest odpowiedzialność za własne zdrowie i nikomu nic do tego, tako rzecze typowy wolnościowy debil, stąd nie przyjdzie mu do głowy, iż żyjąc w zatłoczonym megalopolis jesteś coś winny także innym, tym setkom tysięcy, milionom bodaj nawet jakie niechcący możesz zakazić, gdyż byłby to przejaw wyklętego ''kolektywizmu''. Ideologia psychopatów i wyobcowanych z wszelkiej ludzkiej wspólnoty aspergerów w całej okazałości - powiedzmy to wprost: fakt, iż tyle aż spierdolin tutaj szczególnie wśród młodych żywi entuzjastycznie podobne przekonania stanowi widomy dowód gnicia naszego społeczeństwa i narodu, oraz każe myśleć jak najgorzej o perspektywach przetrwania Polski. Powtórzę więc: przy tym stopniu anomii czyli rozpierdolu jakiegokolwiek poczucia tożsamości i wspólnoty post-Polaków tylko jakiś rodzaj republikańskiej dyktatury i narzuconego odgórnie siłą ładu może nas ocalić.
W tym sensie przykład Singapuru jest niesłychanie aktualny i interesujący jako autorytarne państwo dobrobytu na eurazjatycką modłę, które powinno z tego tytułu stanowić dla nas wzorzec. Oczywiście nie mam złudzeń, aby dało się przeszczepić co do joty tamtejsze rozwiązania ustrojowe na nasz grunt, choćby z powodu obecnej globalnej dekoniunktury, z drugiej właśnie dlatego należałoby potraktować kryzys jako okazję do zbudowania w przyszłości czegoś podobnego nad Wisłą. Sprzyjać temu będzie oczyszczenie miejscowego środowiska z libertariańskiego warcholstwa jakie mam nadzieję wyginie na własne życzenie przez swój ideologiczny autyzm i kompletny brak poczucia odpowiedzialności za wspólnotę narodową, której wrzód stanowi - tak po socjaldarwinowsku na Ozjaszową modłę tego sobie życzę, bo wolnościowcy to ''społeczeństwa cierń'', stąd powinien być zeń wyrwany. Inną przeszkodą jest przysłowiowo już ''teoretyczne'', zawodne często państwo, ale i brak niezbędnej ku temu samodyscypliny i zaufania do władz w społeczeństwie, w czym objawiają się zasadnicze różnice kulturowe i cywilizacyjne. Otóż nie jest przypadkiem, iż w językach Dalekiego Wschodu rozpowszechniona jest tzw. konstrukcja ergatywna zdania, która polega na przeniesieniu punktu ciężkości na samą czynność, podmiot zaś gramatyczny stoi w narzędniku pełniąc niejako rolę ''atrybutu'' jedynie czy wtórnej ''modalności'' opisanego słowem procesu [ tak przynajmniej twierdzi Ireneusz Kania, multilingwista tłumaczący sutry buddyjskie bezpośrednio z pali, sanskrytu i tybetańskiego na polski, więc facet chyba wie co mówi ]. W tej perspektywie nie tyle więc ty żyjesz ''swoim'' życiem, co życie żyje tobą, wizja dla nas kompletnie niepojęta, stąd groteskowe omyłki w postrzeganiu idei reinkarnacji jako rzekomo ''wcielania'' się po śmierci w żabę, kanarka itp., bo nie sposób wyobrazić nam sobie egzystencji jako ciągu aktów bez agensa, tak mamy nabite indywiduacją łby. Trudno się dziwić, skoro nasz język samym swym ustawieniem indukuje w nas poczucie osobności od dziecka, mówimy: ''poszedłem, zrobiłem, pomyślałem'' itd., ''ja'' zawsze stoi za daną czynnością jako jego sprawca, co jeszcze monstrualnie wzmacnia dziś rozpowszechniona znajomość angielskiego, a nie ma bodaj drugiej takiej mowy, gdzie ''I'' czyli ''ja'' właśnie grało tak olbrzymią rolę. Sprawia to, iż mamy głębokie, nieuświadamiane wręcz przeświadczenie posiadania indywidualności, aż wydaje nam się ono czymś tak realnym jakbyśmy nosili je za skórą, tymczasem jak widać wcale tak nie jest, oczywiście typowo orientalna ''nieobecność ego'' nie oznacza bynajmniej jego nieistnienia w ogóle, bo to byłby rzecz jasna absurd, lecz tylko i aż jego nie-absolutność, relatywny i procesualny charakter. Mówiąc prościej ludzie tam uczeni są postrzegać siebie jako istniejących jedynie w odniesieniu do innych, jako integralną część pewnej większej całości o charakterze społecznym, środowiskowym, religijnym w końcu, a nie byt sam w sobie i dla siebie - na tym polega z grubsza buddyjska doktryna ''współzależnego powstawania'', która wolnościowemu okcydentalnemu zjebowi musi jawić się jako prawdziwy horror, ''metafizyczny kolektywizm''. Powoduje to bowiem, iż na gruncie tamtejszej kultury nie sposób sformułować typowego dla libertarianizmu ostrego przeciwstawienia jednostki społeczeństwu, tegoż zaś państwu!
Oczywiście zaraz wyskoczy z mordą jakiś rozwolnościowiec, że czyni to tamtejsze wspólnoty podatnymi na totalitarną indoktrynację itd. przypomnę więc, że najohydniejsze kolektywne ideologie jak komunizm czy nazizm powstały na Zachodzie, są przejawem może i gnicia Okcydentu jednak, i zalęgły się w jego łonie. Poza tym indywidualizm miał sens, gdy był jeszcze zakorzeniony w chrześcijańskim personalizmie z którego w istocie wyrasta, wierze w osobowego Boga w Trójcy Jedynego będąc jego pochodną, ale dziś pozbawiony metafizycznych podstaw w tak zeświecczonych społeczeństwach jak obecne wyrodził się już tylko w groteskową, monstrualną wręcz próżność. Przyznaję, że jeszcze z dekadę temu sam łudziłem się, iż liberalny indywidualizm może stanowić jakąś przeciwwagę dla socjalistycznego kolektywizmu, dziś jednak dostrzegam ostro, że to dwie strony tego samego kolektywnego indywidualizmu w jakim przyszło nam żyć, typowego dla ponowoczesnych post-narodów. Rzygać mi się chce na widok kolejnego ''zmiennopłciowego'' Papuasa, neobarbarzyńcy z miejskiej dżungli wytatuowanego na całym ciele z ryjem często włącznie, okolczykowanego jak świnia na górnych jak i dolnych warach i z obowiązkowym różowym albo fioletowym czubem na zakutym łbie pierdolącego przy tym jak poparzony, że w ten sposób wyraża ''siebie'', swą ''niepowtarzalną osobowość'' dokładnie tak samo jak setki tysięcy, miliony wręcz identycznych idiotów i kretynek na całym świecie, gdziekolwiek tylko zaraza ta zapełzła. Nie mam pojęcia z jakiej linii produkcyjnej pochodzą te bioroboty, żywe mutanty postludzkie o śmieciowej mentalności napełnionej bzdurami z mediów społecznościowych, zanim otworzy toto gębę już wiem co powie, jaki frazes pochodzący stamtąd mi zaserwuje. A jakie to wszystko przy tym przeświadczone o własnej doskonałości, butne agresywne i zadufane tak jakby jego parszywe ego stanowiło epicentrum wszechświata! Serdecznie chromolę więc takowy ''indywidualizm'', gdzie każdy niemal uważa się za nie wiadomo co, a w gruncie rzeczy jest taki sam co inni, równie płaski tępy i pusty jak oni - dziś ''osobowość'' to jedynie synonim protezy i funkcja próżni. Patologia ta wydała zatruty owoc w postaci anomii społecznej w jakiej jesteśmy pogrążeni i masy post-ludzkich spierdolin zarówno korwinowych jak i lewackich przedkładających własny interes czy perwersje nad dobro ogółu i publiczny porządek. Tymczasem bez samodyscypliny i zdolności do organizacji zwyczajnie nie przetrwamy czekających nas dziejowych wyzwań, i to niezależnie od tego czy wiadoma epidemia jest fejkiem, bowiem w jej cieniu narasta przecież bodaj groźniejszy kryzys o potencjalnie ogromnych kosztach ekonomicznych i społecznych, wolę nie myśleć jakie przyniesie to u nas skutki - pewnie znowu anarchiczne Polactwo rzuci się jeden przez drugiego garnąć wszystko pod siebie w efekcie zostając z przysłowiowym g... w ręku, i da ograć jak dzieci bo niezdolne do solidarnego zawalczenia o własny interes. Wybór jest prosty: albo zorganizujemy jakoś sami przestrzeń w której przyszło nam żyć, albo ktoś inny zrobi to za nas z wiadomymi już z przeszłości konsekwencjami - czego tu kurwa nie rozumieć?! Po to właśnie potrzebne jest solidne państwo, najlepiej w autorytarnej postaci odpowiedniej na czas kryzysów i historycznych przesileń, do tego zaawansowanej technologicznie jak w Singapurze właśnie - Mentzen bóldupił niedawno po libertariańsku, że ''protekcjonizm przeniesie nas na Wschód'', i bardzo dobrze, nie ma problemu o ile będzie naśladował rozwiązania rodem z dalekowschodniego polis, którym tak jarają się kuce kompletnie bez zrozumienia istoty tamtejszego modelu ustrojowego. Przyznam szczerze, iż patrząc na tę rozbestwioną niczym dziadowski bicz hołotę, która nie potrafi się rządzić, bo dla niej każdy przejaw silnej i sprawnej władzy to ''faszyzm'', zaś nieśmiała choć próba wspólnotowego myślenia stanowi wyklęty ''kolektywizm'' zaczynam mieć wątpliwości, czy aby realna całkiem perspektywa wymiany populacji nad Wisłą nie jest znowu taka zła... Ostatecznie jeśli jakaś nacja zwija się poniekąd na własne życzenie nie należy jej tego bronić zbawiając na siłę, tym bardziej jeszcze z takim nie innym doświadczeniem historycznym z którego najwidoczniej nie jest w stanie wyciągnąć żadnej nauki, doprawdy po katastrofie rozbiorów i okupacji tylko skończona spierdolina umysłowa może bredzić, że ''państwo to złodzieje, a podatki kradzież'', lub pochwalać obcą agresję jak głupi Jaś Sowa, do tego trzeba być dosłownie ludzkim gównem. Dlatego narodowcem nie jestem, a popieram stricte nacjonalistyczny program gospodarczy i społeczny jedynie z powodów pragmatycznych, bo na teraz nie ma lepszego co narastający właśnie kryzys dowodnie okazuje, i już niedługo establiszmentowi narodowcy przekonają się boleśnie na własnej skórze w jakie szambo wdepnęli wchodząc w mariaż z wolnorynkową kucerią, stąd oenerowcy i reszta polskich nacjonałów broniących puryzmu ideologicznego słusznie postąpiła nie chcąc mieć z tym nic wspólnego, czas pracuje na ich korzyść i to w krótkiej dość perspektywie. Poza tym nie ma tu póki co miejsca na reprezentowaną przeze mnie ''egzotyczną'' dosłownie i w głębszym tego słowa znaczeniu opcję ideologiczną, to nadal rzecz politycznej ''szurii'' dla ogółu co tu kryć, choć pod naciskiem narastających lawinowo wypadków dotychczasowy beton światopoglądowy poczyna gwałtownie pękać, i widać już pierwsze zwiastujące nadzieję prześwity ''nowego'', obaczymy czy nie okaże się płonna, mimo wszystko jestem dobrej myśli, bo nie ulega wątpliwości, iż z liberalno-lewicowego miału nie ostanie się kamień na kamieniu.
W każdym razie przykład Singapuru stanowi żywy dowód na to, że lansowana tutaj rodzima wersja eurazjatyzmu wcale nie musi oznaczać niezdrowej fascynacji moskiewską kacapią, a tym bardziej chińskim komunizmem jak to ma miejsce w przypadku korwinowej gimbazy, która pierdoli, że w CHRL panuje ''wolny rynek'', widać istnieje alternatywa nie tylko w opisanej formie, ale i Tajwanu czy Korei Płd., Japonii może również. Wiadomo, że z racji wspomnianych różnic kulturowych, cywilizacyjnych i co tu kryć rasowych także o geopolitycznych już nie wspominając wierne przeniesienie tamtejszych rozwiązań jest powtarzam niemożliwe ani nawet potrzebne, wystarczy jedynie potraktowanie ich jako ogólnego wzorca do którego powinniśmy dążyć pod względem ułożenia stosunków państwowych, społecznych i gospodarczych. Żywię nadzieję, iż napływ migrantów ze wschodu, szczególnie coraz liczniejszych z drugiego krańca Eurazji przyniesie obok wielu negatywnych niewątpliwie konsekwencji przynajmniej ten dobry skutek, że uczyni nad Wisłą klimat bardziej sprzyjający dla autorytaryzmu jako typowej dla Orientu formy sprawowania władzy, co wbrew bredniom obrońców ''syfilizacji judeołacińskiej'' spod znaku Konecznego da się pogodzić z właściwymi europejskiej tradycji politycznej formami republikańskiej dyktatury czy rodzimej szlacheckiej konfederacji z jej sądami kapturowymi itp. Nie sądzę aby strumień migracji ustał wskutek gwałtownego rwania łańcuchów dostaw z którym mamy obecnie do czynienia, a kto wie może on nawet znacząco wzrosnąć dzięki zaburzeniom i utracie dotychczasowych miejsc pracy oraz pauperyzacji przez to tamtejszych społeczeństw, tym bardziej że nikt w Europie włącznie z Polską nie ma przy tym sposobie sprawowania władzy jaki tu panuje wystarczających sił jak widać, by radykalnie powstrzymać kolejne fale nachodźców, zaś Unia okazuje się skrajnie nieudolną strukturą pod tym względem, co kryzys właśnie bezlitośnie obnaża. Na koniec tej wyliczanki wypada wymienić jeszcze jedną istotną cechę realnego, a nie tego z kucowskich mokrych snów modelu singapurskiego - otóż stanowi on widome potwierdzenie, że liberałowie i socjaliści jedne durnie, bo na równi nie są oni w stanie sobie z nim poradzić bredząc, iż to ''połączenie wolnego rynku z socjalizmem'' co rzecz jasna jest bzdurą, gdyż wzajem się wyklucza. W zakutych łbach jednych jak i drugich nie mieści się jakim ''cudem'' można pogodzić niskie podatki i rozwój ekonomiczny z interwencjonizmem państwowym, sprawowaniem kontroli przez rząd nad strategicznymi działami gospodarki narodowej i szerokim kształtowaniem przezeń polityki społecznej niesprowadzalnym bynajmniej do ''socjalnego rozdawnictwa''. Bowiem alternatywa między wolnym rynkiem istniejącym jedynie na kartach pism Misesa a jednako odrealnionym socjalizmem jest fałszywa, wyjściem zaś kapitalizm państwowy, jedyny jaki naprawdę w historii istniał i istnieć ze swej natury może, natomiast odpowiednikiem dlań na płaszczyźnie politycznej autorytaryzm, najlepiej na eurazjatycką modłę łączący wysoki stopień dyscypliny społecznej i sprawnego zarządzania z dużą swobodą ekonomiczną i osobistą obywateli. W rozsądnym wyważeniu elementów etatystycznych i rynkowych tkwi istota sukcesu oraz uniknięcia pułapki zarówno zamordystycznego totalitaryzmu, jak i równie totalnego, a przez to anarchicznego demokratyzmu i swawoli rozbestwionej hołoty, która potrafi tylko drzeć ryja: ''ja, ja, mnie, moje!'' - czas pokaże czy będzie nam dane nad Wisłą urzeczywistnić takowy ustrój, oby.
Liberał jak i lewak może mnie nazwać ''eurazjatyckim faszystą'', proszę bardzo nie mam z tym problemu, bo właściwie rozumiany faszyzm wcale nie musi źle kojarzyć się w Polsce - przypominam, że główną faszystowską organizację przed wojną tworzyli tutaj radykalni żydowscy narodowcy z Betaru maszerujący w brunatnych mundurach i pozdrawiający się wiadomym gestem prawej ręki, to oni de facto wywołali powstanie w getcie ginąc co do jednego w nierównej walce z okupantem, z kolei utworzona przez polskich faszystów z RNR Falanga konspiracyjna Konfederacja Narodu i jej zbrojne ramię Uderzeniowe Bataliony Kadrowe odniosły największe procentowo straty spośród wszystkich formacji polskiego podziemia w walkach zarówno z Niemcami jak i Sowietami, jak widać można było więc być polskim jak i żydowskim antynazistowskim faszystą. Z drugiej strony nie jestem nim, bo faszyzm stricte oznacza statolatrię, ubóstwienie państwa jako ''ziemskiego boga'', natomiast mi daleko bliższa jest rodzima idea republikańska państwa jako dobra wspólnego, czyli rzeczpospolitej właśnie. Niemniej dla Grzegorza Brauna jestem ''mussolinistą'', bo takim mianem określił będzie już prawie dekadę temu Winnickiego tylko za to, iż ten ośmielił się zadeklarować jako zwolennik państwowej kontroli nad strategicznymi gałęziami gospodarki narodowej i utrzymania publicznej edukacji, a nie zostawienia wszystkiemu wolnemu rynkowi - ''Szczęść Boże'' jest beznadziejnym korwinoidem z jedynie bardziej tradsowskim pokostem niż Ozjasz, co do zasady jednak takie samo zeń rozwolnościowe łajno ideologiczne [ głosowałem na niego dla politycznej beki w I-ej turze poprzednich wyborów prezydenckich, także dlatego, że już wtedy nie wzbudzał we mnie entuzjazmu Duda jako młodsza i przede wszystkim inteligentniejsza wersja Komorowskiego o podobnie jak tamten korzeniach w Unii Wolności i ze względu na swe koszerne ''szwagrostwo'', wszakże nie mając złudzeń, że niewątpliwie inteligentny i utalentowany pan dokumentalista jest podejrzanym typem, w czym z biegiem czasu tylko utwierdziłem się ]. Polska niestety pod tym względem stanowi chyba ewenement na skalę światową, nie wiem czy jest drugi taki kraj, gdzie z zasady antypaństwowy i antynarodowy libertarianizm uchodzi za ''prawicę'' i do tego taką ''hard true'', a przy tym jego ślepi wyznawcy bezczelnie śmią wyzywać PiS od ''socjalistów''!!! Dlatego wolnorynkowcy są nawet gorszym ścierwem od lewactwa, bo neobolszewia przynajmniej nigdy nie udawała, że jest czymś innym jak bandą antypolskich gówien, natomiast libertarianie ukradli szyld rodzimej prawicy podszywając się podeń, stąd należy ich tępić ze szczególną zaciekłością jako ideologicznych dywersantów, i to też staram się na ile tylko siły mi pozwalają czynić. PiS więc co do zasady słusznie flekuje te mendy, niestety robi to na swój sposób czyli nieudolnie wysługując się choćby tym cwaniaczkiem Małpianem K., typowym post-korwinowym pasożytem, który jeśli juz powinien być użyty do kompromitowania narodowcuff, że wystawili takiego ordynusa, agresywnego idiotę na prezydenta. Nawet za oceanem, skąd przywleczono tę ideologiczną zarazę rozwolnościowcy to ugrupowanie marginalnych przegrywów, ignorantów i politycznych stulejarzy, którzy od blisko pół wieku nie są w stanie przebić się ponad poziom stanowej legislatury i w jakimkolwiek stopniu zagrozić tamtejszemu duopolowi partyjnemu. Dość powiedzieć, że o nominację kandydata na prezydenta amerykańskiej Partii Libertariańskiej ubiega się facet łażący z kaloszem na głowie, a niewiele ustępuje mu inny pajacujący z kolei w groteskowym cylindrze z napisem, a jakże: ''podatki to kradzież'' [ widać więc, iż resortowe szury pokroju Podleckiego nie są tylko wynalazkiem postkomunistycznej bezpieki ]. Ciekawe jednak, iż największe szanse w prawyborach ma absolwent Virginia Military Institute i szkoły piechoty w Fort Benning, oraz wieloletni żołnierz U.S. Army Reserve jak głosi jego oficjalny biogram, co bynajmniej nie przeszkadza mu głośno wyrzekać na agresywny imperializm rządu Stanów Zjednoczonych jak przystało na rasowego mundurowego wolnościowca. Nie on jeden bynajmniej w gronie libertariańskich kandydatów wywodzi się z wojska, by wymienić odpowiednio byłego ''NATO base commander'' czy weterana wojny w Iraku ''nawróconego'' na pacyfizm, jak nie szury więc to ubecy a najpewniej jedno i drugie, chyba że ktoś jest tak durny, iż po tym nadal nie dociera doń, że cały ten ruch libertariański w USA to kreacja ichniego ''głębokiego państwa'' [ skądinąd takie zagęszczenie resortowych wolnościowców może świadczyć o tym, iż jakaś jego frakcja postanowiła dzięki temu coś ugrać na zamieszaniu związanym z narastającym kryzysem, i przez to kaprale anarchokapitaliści mają wreszcie szansę przebić się niestety do amerykańskiego ''mejnstrimu'', obaczymy ].
Nie strzępiłbym tak ozora na tych zjebów, gdyby nie to, że zawłaszczając bezczelnie rodzimą prawicę pozbawili ją praktycznie perspektyw stworzenia sensownej alternatywy dla ulegającego nieuchronnej dekompozycji obecnego obozu władzy i to właśnie te skurwysyny torują drogę do władzy lewactwu swoim bełkotem o ''socjalistycznym rozdawnictwie'' utwierdzając w masach przesąd, iż lewica nic tylko chce rozdawać wszystkim pieniądze za darmo, zaś prawica jakoby pragnęła jedynie wyzyskiwać pracownika itd. Teraz, gdy w obliczu nadchodzących dziejowych wyzwań trzeba myśleć o jakimś rzeczywiście propaństwowym ''planie B'' utrzymanym w duchu solidaryzmu narodowego rzekomo prawicowa opozycja wobec PiS stacza się w bagno libertariańskiego nihilizmu przekształcając w formację nędznych stulejarzy bredzących o ''MADkach''!!! Bo tu nie rozchodzi się o to jakoby ''słuszną linię nasza władza ma'', więc maul halten, gdyż niestety obecny obóz rządzący jest póki co jedyną namiastką zaledwie myślenia państwowego jaką dysponujemy i żadną miarą nie sposób oczekiwać po nim realizacji opisanego tu singapurskiego modelu ustrojowego w nadwiślańskich realiach. Nie pozwoli na to beznadziejny demoliberalizm jego przywódców, bardzo chciałbym by w bełkocie kodziarzy o rzekomym ''autorytaryzmie'' i ''dyktatorskich'' zapędach PiS kryło się choć ziarno prawdy, ale powtórzę jeszcze raz: Kaczyński może i chciałby być nowym Piłsudskim, wszakże ironia losu sprawiła, że bliżej mu do Dmowskiego nie poglądami rzecz jasna, ale sposobem bycia jako stary kawaler, a nade wszystko to podobnie jak tamten polityk gabinetowy, tu zaś potrzebna jest ''skrajnie prawicowa, krwawa dyktatura/ operacja Bielik, rozpocznie się Dzień Sznura'', że zacytuję ''klasyka''. Bynajmniej rozchodzi się o typowe dla mentalnych gówniarzy pałowanie rządami ''silnej ręki'', boć pewna doza przemocy jest nieodzowna w porządku realnie wolnościowym czyli republikańskim, a nawet demokratycznym - do jasnej cholery czas najwyższy przypomnieć sobie wreszcie, że nie ma wolności bez odpowiedzialności z karą śmierci włącznie! Naprawdę jeśli nie wrócimy do rodzimej tradycji publicznego wieszania zdrajców polityczny burdel i sobiepaństwo będą trwały w najlepsze, a przecież nastawiano tyle pięknych nowiutkich latarni rzekomo za ''unijne pieniądze'', w rzeczywistości zaś na kredyt, które aż proszą się o nadzwyczajne ich użycie. Cóż, nie myląc jak typowy inteligent własnych ideałów z realiami, stąd kontentując trzeźwo tym co jest z braku alternatywy w obliczu gównianej opozycji z niby-prawicową włącznie, pozostaje nam stwierdzenie, iż Singapur stanowi żywy dowód pozorności prostackich ''alternatyw'' totalnego wolnego rynku i równie totalitarnej reglamentacji dosłownie wszystkiego, ekstremy demokratyzmu jak i nowożytnej satrapii, gdzie los milionów zależy od kaprysu byle tyrana, wreszcie przeciwstawiania tego co prywatne temu co publiczne. Bowiem wyjściem jest polityczny autorytaryzm, zaś w ekonomii kapitalizm państwowy i burżuazja narodowa mająca świadomość, że dla własnej prosperity konieczna jest otoczka instytucjonalna zapewniana przez własne silne państwo, co nie oznacza bynajmniej rozbudowanego aparatu biurokratycznego, wystarczy niewielka za to elitarna kadra urzędnicza dysponująca dużymi kompetencjami w kształtowaniu sfery stosunków społecznych i gospodarczych kraju. Singapur nie jest pod tym względem aż tak wyjątkowym fenomenem, inny podobny dość stanowi formalnie demoliberalna na okcydentalną modłę Korea Południowa, o której ekspert od tamtejszych realiów Oscar Pietrewicz pisze, iż to ''zarówno przykład sprawnego zaplecza, jak i ograniczania swobód i wolności obywatelskich w sytuacji kryzysowej'' bóldupiąc przy tym, że podobne obostrzenia ''mogą być trudne do zaakceptowania w liberalnych demokracjach Zachodu''. Jak z tego widać eurazjatyzm nie musi oznaczać admiracji dla Rosjan [ których szanuję, ale bez złudzeń jako wrogów ], czy tym bardziej rządzonych przez bolszewicką mafię Chin, rozbijając kolejną fałszywą alternatywę ślepego zapatrzenia w świat gnijącego Okcydentu z jego regresem ''cywilizacji białego człowieka'' na własne życzenie a równie niezdrową fascynacją orientalnymi despocjami, także przeżartymi patologiami tyle że umiejętniej skrywanymi, bez ostentacji typowej dla Zachodu.
Na finał przytoczę fragment artykułu rozprawiającego się z mitem ''wolnościowego'' Singapuru kreślący sylwetkę ''ojca założyciela'' jego politycznego i ekonomicznego sukcesu, prawdziwego patriarchalnego przywódcy jakiego życzyłbym sobie nad Wisłą, a którego rządy nie miały nic wspólnego z ekscesami populistycznych fuhrerów:
''Lee Kuan Yew jako jednostka miał olbrzymi wpływ na reformy w Singapurze. Był on swego rodzaju liderem instytucjonalistą
– uznającym, że warunkiem rozwoju gospodarczego jest stabilne
politycznie, prawnie i efektywne administracyjnie państwo. Dopiero
spełniając te warunki ludność może czynić wzrost gospodarczy w swojej
ojczyźnie.
Lee był też swego rodzaju hybrydą: wykształconym w duchu Common Law prawnikiem, który szanował Rule of law, z drugiej zaś strony ukazywał on cechy behawiorysty, może nawet radykalnego konserwatysty w kwestii statusu państwa, twierdząc, że władza musi czasem okazać siłę w celu zdyscyplinowania społeczeństwa. Sam LKY twierdzi, że ten dychotomiczny układ ukształtowały w nim zarówno rządy pod brytyjskim berłem – które dały mu szacunek dla prawa, akceptację wolnego rynku, dozę indywidualizmu, jak i japońska okupacja, która była dla niego szkołą życia. Dzięki niej, jak twierdzi, zrozumiał w/w dychotomię, gdzie państwo musi zawszę pozostawać Lewiatanem.
To wszystko dało Singapurowi korzyści także w dziedzinie gospodarki. Jak? Poprzez twarde, ale sprawiedliwe przywództwo w multikulturalnym Singapurze zapanował porządek – Chińczycy, Tamilowie oraz Malajowie żyli i pracowali ramię w ramię. Dzięki temu od czasów rządów Lee Kuan Yew i jego kontynuatorów nie dochodzi do zamieszek politycznych czy etnicznych, tak jak to miało miejsce pod koniec istnienia Kolonii. Przekłada się to na stabilność tej konfucjańskiej demokracji, dzięki której możliwy jest rozwój gospodarczy. Dodatkowo Lee miał niebywałe zdolności w dziedzinie strategii politycznej – rozumiał on, że położenie Singapuru obok cieśniny Malakka oraz dawne związki z metropolią mogą pozwolić na uczynienie z tego państwa swego rodzaju łącznika między wschodem i zachodem. Dlatego m.in. opuszczoną bazę Royal Navy zamieniono w port handlowy, który stał się jednym z największych miejsc przeładunkowych na świecie, a kapitał zagraniczny został dopuszczony do inwestycji na terenie państwa. Tymi działaniami Lee Kuan Yew utworzył ramy surowego, choć sprawiedliwego państwa, z otwartym rynkiem, ale ingerującym w gospodarkę rządem.''
Lee był też swego rodzaju hybrydą: wykształconym w duchu Common Law prawnikiem, który szanował Rule of law, z drugiej zaś strony ukazywał on cechy behawiorysty, może nawet radykalnego konserwatysty w kwestii statusu państwa, twierdząc, że władza musi czasem okazać siłę w celu zdyscyplinowania społeczeństwa. Sam LKY twierdzi, że ten dychotomiczny układ ukształtowały w nim zarówno rządy pod brytyjskim berłem – które dały mu szacunek dla prawa, akceptację wolnego rynku, dozę indywidualizmu, jak i japońska okupacja, która była dla niego szkołą życia. Dzięki niej, jak twierdzi, zrozumiał w/w dychotomię, gdzie państwo musi zawszę pozostawać Lewiatanem.
To wszystko dało Singapurowi korzyści także w dziedzinie gospodarki. Jak? Poprzez twarde, ale sprawiedliwe przywództwo w multikulturalnym Singapurze zapanował porządek – Chińczycy, Tamilowie oraz Malajowie żyli i pracowali ramię w ramię. Dzięki temu od czasów rządów Lee Kuan Yew i jego kontynuatorów nie dochodzi do zamieszek politycznych czy etnicznych, tak jak to miało miejsce pod koniec istnienia Kolonii. Przekłada się to na stabilność tej konfucjańskiej demokracji, dzięki której możliwy jest rozwój gospodarczy. Dodatkowo Lee miał niebywałe zdolności w dziedzinie strategii politycznej – rozumiał on, że położenie Singapuru obok cieśniny Malakka oraz dawne związki z metropolią mogą pozwolić na uczynienie z tego państwa swego rodzaju łącznika między wschodem i zachodem. Dlatego m.in. opuszczoną bazę Royal Navy zamieniono w port handlowy, który stał się jednym z największych miejsc przeładunkowych na świecie, a kapitał zagraniczny został dopuszczony do inwestycji na terenie państwa. Tymi działaniami Lee Kuan Yew utworzył ramy surowego, choć sprawiedliwego państwa, z otwartym rynkiem, ale ingerującym w gospodarkę rządem.''
''Głównym architektem sukcesu Singapuru był Lee Kuan Yew. Przez ponad trzy
dekady pełnił funkcję premiera kraju, a następnie, aż do swej śmierci,
był „ministrem mentorem” w rządzie swojego syna Lee Hsien Loonga. U
źródeł ideologii wyznawanej przez Lee Kuan Yewa leżało przekonanie o
decydującym wpływie czynnika kulturowego na rozwój gospodarczy. [...] Według Lee Kuan Yewa, bezrefleksyjne implementowanie demokracji nie
przyniosło niczego dobrego państwom postkolonialnym. Prawdziwą podstawą
sprawnej państwowości powinien być uczciwy i efektywny rząd. Premier
podkreślał również, że reformy polityczne nie muszą iść w parze z
liberalizacją gospodarczą, a rywalizacja i konkurencja nie sprzyjają
dobrobytowi. Ekspansję europejskiej idei praw jednostkowych oceniał negatywnie,
gdyż – jego zdaniem – wolność nie sprzyja harmonii społecznej.
Konsekwentnie podkreślał niebezpieczeństwa płynące z amerykanizacji i
westernizacji, konieczność balansowania pomiędzy interesami agresywnych
supermocarstw oraz zalety rozwoju gospodarczo-społecznego w „azjatyckim
stylu”. O sukcesie Singapuru przesądzić miały idee konfucjańskie:
rygoryzm etyczny, silne przywództwo (kojarzące się Europejczykom z
platońską ideą rządów merytokratycznych), poszanowanie hierarchii,
dyscyplina, lojalność, przywiązanie do wartości rodzinnych, dbanie o
dobro społeczne, a także cnoty ekonomiczne – wydajność i profesjonalizm. Społeczny porządek i stabilność polityczna są, jak twierdził Lee Kuan Yew, ważniejsze niż prawa indywidualne i demokracja. [...] W Singapurze nie wybuchnie rewolucja, na ulice nie wyjdą demonstranci
z żądaniami zmiany ustrojowej. Dlaczego? Zdaniem większości
Singapurczyków, wieloletnia ciągłość reżimu stanowi ważny element
stabilności państwa i jest podstawą niczym niezakłóconego rozwoju
gospodarczego. W całej metropolii singapurskiej, a na pewno w jej okazałym centrum,
trudno spotkać osobę bezdomną. Większość społeczeństwa żyje w
schludnych, czystych blokowiskach. O pracę też nietrudno. Singapur jest
obecnie jednym z najważniejszych na świecie węzłów komunikacyjnych,
posiada supernowoczesne lotnisko i port. To także główny ośrodek
finansowy i bankowy Azji oraz największa na świecie giełda kauczuku i
przypraw korzennych. Kraj, który nie posiada bogactw naturalnych i musi
importować nawet wodę pitną, buduje swój stały wzrost PKB w oparciu o:
stały napływ kapitału zagranicznego, który związany jest z przywilejami
podatkowymi dla inwestorów; nieustanną modernizację przemysłu, zwłaszcza
elektrotechnicznego i rafineryjnego; świetnie rozwiniętą
infrastrukturę; wysoko wykwalifikowaną siłę roboczą. To właśnie sukces
gospodarczy stanowi doskonałą zaporę dla wszelkich pomysłów
liberalizacji państwa.''
https://kulturaliberalna.pl/2015/03/24/anna-grzywacz-nieliberalna-demokracja-singapur/
https://kulturaliberalna.pl/2015/03/24/anna-grzywacz-nieliberalna-demokracja-singapur/
Co prawda na tym autorytarnym monolicie pojawiły się w ostatnich latach pewne rysy, ale to właśnie wskutek zbyt liberalnej polityki społecznej rządzących, która doprowadziła do znacznych nierówności wśród mieszkańców burząc dotychczasowy ład publiczny i porządek instytucjonalny państwa, miejmy nadzieję, że obecny kryzys ekonomiczny wymusi na nich otrzeźwienie by przywrócić je bardziej egalitarnymi działaniami w duchu solidaryzmu narodowego, oby.
W każdym razie nie ulega dla mnie wątpliwości, że eurazjatyzm jest naszym ''archeofuturystycznym'' przeznaczeniem, natomiast kwestią otwartą pozostaje jaką formę on przybierze, bo jeśli rządność nie stanie się nad Wisłą prawem zamiast namiastki choć Singapuru będziemy mieć tu realnie drugi Bangladesz...