''Tymczasem w drugim roku wojny spadł na Ateny nieoczekiwany cios. Gdy latem 430 roku ponownie wkroczyły do Attyki wojska Archidamosa, w mieście zaczęła się szerzyć epidemia tajemniczej choroby. Podejrzewano Spartan o zatrucie studni, ale w rzeczywistości zaraza została przywleczona z Etiopii i z Egiptu". Tukidydes, który jak wielu innych zachorował, ale szczęśliwie uniknął śmierci, pozostawił dokładny opis zarazy, jaka przez trzy lata szalała w mieście, zbierając w nim straszliwy plon: „Ludzie w pełni zdrowia zapadali na nią nagle i bez żadnej przyczyny. Pierwszym objawem była silnie rozpalona głowa, oczy zaczerwienione i piekące: jama ustna i język nabiegały krwią, oddech stawał się nieregularny i miał przykry zapach: następnie pojawiał się katar i chrypka, a po niedługim czasie choroba atakowała płuca i pojawiał się silny kaszel: kiedy zaś zaatakowała żołądek, występowały nudności i wszelkiego rodzaju wymioty żółcią [...]: to wszystko połączone było z wielkimi bólami. Wielu chwytała czkawka z silnymi skurczami, które u jednych przechodziły szybko, u innych trwały znacznie dłużej. Ciało chorego przy dotknięciu nie wydawało się zbyt rozpalone: nie było także blade, lecz zaczerwienione, sine i pokryte pęcherzykami i wrzodami: wewnątrz zaś chory był tak rozpalony, że nie mógł znieść nawet najlżejszego odzienia ani najdelikatniejszego okrycia, lecz chciał leżeć nago, a najchętniej rzuciłby się do zimnej wody. Wielu pozostawionych bez opieki, a dręczonych nie dającym się ugasić pragnieniem, rzucało się istotnie do cystern: zresztą na jedno wychodziło, czy ktoś pił więcej, czy mniej. Również niepokój i bezsenność dręczyły chorych ustawicznie. Ciało w czasie największego nasilenia choroby nie marniało, lecz wykazywało wśród tych bólów zadziwiającą odporność, tak że przeważnie umierali w siódmym albo dziewiątym dniu ulegając wewnętrznej gorączce, chociaż mieli jeszcze trochę sił: jeśli zaś ten dzień przetrzymali, umierali później z osłabienia, kiedy choroba zaatakowała podbrzusze, wywołując silne ropienie i nieustanną biegunkę. Choroba bowiem, zaczynając od głowy przechodziła przez całe ciało w dół. Jeśli komuś udało się przetrzymać najgorsze, to jednak pozostawały ślady; choroba rzucała się bowiem na genitalia, na palce rąk i nóg i powodowała utratę tych części ciała, u niektórych także i oczu. Zdarzało się, że ludzie natychmiast po wyzdrowieniu tracili pamięć, nie zdawali sobie sprawy, kim są, i nie poznawali swoich krewnych" (Thuc. II, 49). Szerzeniu się zarazy sprzyjało stłoczenie wielkiej liczby ludzi w mieście. „Z braku mieszkań ludzie tłoczyli się w dusznych barakach - a było to lato - i umierali w zupełnym chaosie: trupy leżały stosami, chorzy tarzali się po ulicach i wokół źródeł na pół żywi z pragnienia. Także świątynie, gdzie mieszkali, pełne były trupów: ludzie umierali tam na miejscu" (Thuc. II, 52). Jak powiada Tukidydes, ginęli przede wszystkim najbardziej ofiarni, ci, którzy nie odwracali się w potrzebie od swoich przyjaciół i bliskich, lecz spieszyli im z pomocą. Większość, zajęta jednak sobą, nie zważała na przyzwoitość. W Atenach zaczęły rządzić wilcze prawa. „Kiedy zaś zło szalało z ogromną siłą, a nikt nie wiedział, co będzie dalej, zaczęto lekceważyć na równi prawa boskie i ludzkie. Odrzucono wszystkie zwyczaje pogrzebowe, których się dawniej trzymano: każdy grzebał trupy, jak mógł. Wielu z powodu licznych wypadków śmierci w rodzinie nie miało środków do palenia zmarłych i wpadło po prostu w bezwstyd: kiedy bowiem kto inny zbudował stos, uprzedzali go i położywszy na nim swego zmarłego podpalali: inni zaś, kiedy cudzy stos się palił, dorzucali zwłoki swego bliskiego i odchodzili. Zaraza była pierwszym hasłem do szerzenia w mieście także innego rodzaju bezprawia. Dawniej oddawano się użyciu po kryjomu, teraz jawnie korzystano z chwili, widząc, jak szybko umierają bogacze, a ich majątki przejmują biedni. Każdy chciał prędko i przyjemnie użyć życia, uważając zarówno życie, jak pieniądze za coś krótkotrwałego. Nikt nie miał ochoty trudzić się dla cnoty: uważał bowiem, że nie wiadomo, czy nie umrze wcześniej, niż ją osiągnie: uchodziło za piękne i pożyteczne to, co było przyjemne i służyło rozkoszy. Ani obawa przed bogami, ani żadne prawa ludzkie nie krępowały nikogo. Jeśli idzie o bogów, ludzie uważali, że pobożność tak samo nie ma żadnego znaczenia, jak i obojętność religijna: widzieli bowiem, że wszyscy na równi giną. Z pogwałcenia zaś praw ludzkich nikt sobie nic nie robił, bo nikt nie był pewien, czy doczeka wymiaru sprawiedliwości: o wiele cięższy wyrok wisiał nad nim już teraz w postaci zarazy, dlatego każdy chciał przynajmniej użyć życia, zanim go choroba dosięgnie" (Thuc. H, 52-53). Wielu ludzi gotowych jednak było widzieć w zarazie palec boży, przypominając sobie teraz zapowiedź pomocy, jaką uzyskali przed wojną Spartanie w wyroczni Apollona w Delfach. Czy można się zresztą temu dziwić, jeśli zaraza zupełnie ominęła Peloponez? Same niebiosa zdawały się wskazywać, po której stronie opowiedzieli się bogowie. [...]
Po niedługim czasie Perykles wrócił do łask. Znowu został obrany strategiem, ale jego kres był już bliski. Padł ofiarą szalejącej w Atenach choroby, która w jego wypadku miała przebieg mniej gwałtowny, powoli jednak niszczyła siły fizyczne i umysłowe Peryklesa. Świadczy o tym anegdota, którą za Teofrastem przytacza Plutarch. Gdy w czasie choroby zjawił się u niego jeden z przyjaciół, Perykles pokazał mu amulet, który zawiesiły mu na szyi kobiety. Miało to świadczyć o tym, jak bardzo cierpi, skoro zaakceptował coś aż tak bardzo pozbawionego sensu (Plut. Per. 38). Perykles, uczeń Anaksagorasa, przyjaciel Sokratesa, był racjonalistą, który świadomie odrzucał wszystko, co kłóciło się z rozumem. Kiedy w 430 roku zgromadzeni na wyprawę żołnierze wpadli w przerażenie, widząc jak w środku dnia w wyniku zaćmienia Słońca zrobiło się ciemno, Perykles miał zasłonić płaszczem twarz osłupiałemu sternikowi swojego statku, pytając: „A czy to wydaje ci się również czymś strasznym albo jakąś złą wróżbą?" Gdy zaś sternik odrzekł, że nie, Perykles ciągnął dalej: „Czymże więc różni się tamto zjawisko od tego, co ja zrobiłem? Na pewno niczym, prócz tego jednego, że przedmiot powodujący owo zaćmienie Słońca musi być jakiś większy niż mój płaszcz" (Plut. Per. 35). Śmierć Peryklesa na jesieni 429 roku była wielkim ciosem dla Aten.''
[ str. 94-99 ]
Gwoli uczciwości należy nadmienić, iż jak widać przywołałem fragmenty pracy znakomitego starożytnika Ryszarda Kuleszy zawierające jedynie cytaty z Tukidydesa, aczkolwiek i dzieło klasyka jest dostępne w sieci [ czytajmy póki nie wyłączą nam internet ]. Zachęcając do lektury artykułów i książek autorstwa tegoż historyka na koniec zaprezentuję jego trzeźwe uwagi na kanwie rozważań o zjawisku korupcji w starożytnych Atenach, bo jakże to współczesne i bardzo na czasie:
''W praktyce Ateńczyków, jak i generalnie Greków, cechował realizm w ocenie natury ludzkiej. Całkowicie obca im była myśl, że człowiek jest z natury dobry, które to wygodne dla polityków założenie, co zaskakujące, przyjmuje w praktyce w odniesieniu do obszaru polityki świat nam współczesny. Ateńczycy zdawali się sądzić, że każdy, o ile będzie miał ku temu okazję, zanurzy ręce w kasie publicznej tak głęboko, jak się tylko da. Z drugiej strony zakładali, że wszystkim należy dać równą szansę (stąd też wyłaniali większość swych urzędników za pomocą losowania), nagrodę zaś uzależnili od zasług. Stale też w związku z tym mieli baczenie na wszystkich tych, którym powierzyli choćby najmniejszą cząstkę spraw publicznych.''