Dziś zajmiemy się wytłumaczeniem, czemu decydenci PiS mogą bezkarnie odp*****lać takie numery, jak partyjny ślub ''swojego'' Kurskiego, albo rezygnacja z resztek suwerenności narodowej - wiele na to wskazuje - na rzecz unijnego parapaństwa europejskiego, by wymienić tylko najświeższe przykłady? Dzieje się zaś tak nie tylko przez to, iż jak to objaśnialiśmy uprzednio, najgłupsza opozycja polityczna świata pokrywa swą polityczną nicość i programową pustkę knajackim ''ośmiogwiazdkowym'' chamstwem, histeryczną agresją i odrażającą ''klasową nienawiścią'' wobec uznanych de facto za podludzi rolników, starców, czy mieszkańców Podkarpackiego dajmy na to. Bodaj jednak główną przyczyną czemuż to prezes i jego kamanda mogą bezczelnie pogrywać ze swymi najwierniejszymi nawet zwolennikami, do których dalibóg nigdym nie należał, jest fakt, iż nie mają żadnej praktycznie konkurencji na prawicy. Bowiem pragnący za takowych uchodzić, są w rzeczywistości gospodarczymi liberałami bezczelnie drapującymi się w szaty ''ideowej prawicy''. Czyni ich to więc skrajnie niewiarygodnymi, i to szczególnie wtedy właśnie, gdy wypominają akurat faktyczne przeniewierstwa i zaniechania rządzącym. Trudno doprawdy traktować serio całkiem już niestety przecwelonego wolnorynkowo Bosaka, gdy staje w obronie górników jednocześnie umieszczając na swym tubowym profilu kelthuzowe peany na cześć skrajnych liberałów z ''austriackiej szkoły ekonomii''. Niechże więc zdecyduje się wieczny chłopak - prawa pracownicze, czy też ''wszystkie związki na Powiązki'', analogicznie: solidaryzm społeczny, albo zaciekła krytyka ''socjalistycznego rozdawnictwa'', bo wzajem się jedno z drugim wyklucza. Groteska zaś sięga szczytów absurdu, kiedy na obrońcę ''narodowej suwerenności'' pozuje zadeklarowany ''anarchokapitalista'' Jakub Kulesza, a więc programowy wróg każdego państwa jakie by ono nie było, obojętnie czy idzie o unijny ponadnarodowy federalizm [ a w praktyce paneuropejską Rzeszę ], czy też obecną Rzeczpospolitą Polską. Zwyczajnie ludzie dla których prawa jednostki stoją
''über alles'', nie są władni wypominać decydentom PiS
sprzeniewierzenia się fundamentalnej dla republikanizmu zasadzie, że nie
sposób być wolnym bez własnego, rzeczywiście niepodległego państwa.
Nie wiem, skąd powzięto dane jakoby blisko połowa wyborców Bosaka, i ponad 60% Konfederacji poparło Czaskosky'ego - jak dla mnie bardziej wiarygodne szacunki mówią odpowiednio o 1/3 i mniej więcej połowie, gdyż uwzględniają tych, co ostali się podczas II-ej tury w domach. Nawet jednak wtedy oznacza to całkowitą niemal kompromitację formacji mieniącej się ''ideową prawicą'', gdyż doprawdy trudno zgrywać polityczną cnotkę mając aż tyle kurew za popleczników - bynajmniej dlatego, iż nie wsparli kandydata [ niecałego ] PiS, lecz oddali głos na skończonego cwela i sprzedajną kanalię. Nie powinno to jednak dziwić, jeśli uwzględnimy wreszcie, iż Konfederacja stoi przede wszystkim wolnorynkowcami, dla których ''ekonomia jest podstawą wszelkiej racji'' [ podobnie zresztą jak i dla marksistów ], stąd obojętnie, a bywa wręcz, że i wrogo odnoszą się do kwestii dosłownie życia i śmierci jak aborcja, eutanazja czy obyczajowa deprawacja, uznając je za ''tematy zastępcze''. Tym samym więc nie stanowią wiarygodnych krytyków rozmaitych przeniewierstw i zaniechań w tym względzie ze strony PiS, tak naprawdę liczą się dla nich jedynie niskie podatki ''jak za Hitlera'', stąd gotowi są poprzeć każdego kto im je zagwarantuje, a przynajmniej wystąpi przeciwko ''socjalnemu rozdawnictwu'' na koszt podatników, ze zmitologizowanymi przedsiębiorcami oczywiście na czele. Jeśli dodamy do tego skrajny indywidualizm, przybierający często gęsto postać odrażającego sobkostwa, i jawnej pogardy wobec uznanych za ''przegrywów'' [ choć jako żywo nader wielu kucerzy w pełni samemu zasługuje na to miano ], otrzymujemy dość wiarygodny profil typowego Kondomity.
Oto źródło ignorancji dla interesów strategicznych państwa polskiego i narodu, jaką popisał się Dobromir Sośnierz na komisji sejmowej ws. CPK, bredząc coś o ''prywatnych pociążkach'' i rzekomo ''anachronicznym wynalazku'', przestarzałej jakoby technologii, którą wedle niego miałaby być w XXI wieku kolej. Tuman nie kuma najwidoczniej, iż to właśnie dzięki nowoczesnej i świetnie rozwiniętej infrastrukturze transportowej opartej głównie o sieć szybkich kolei, pozwalającej koordynować pracę zakładów na olbrzymich przestrzeniach, przerzucając sprawnie towary jak i potrzebne do ich wytworzenia surowce, tak trudno obecnie zastąpić Chiny w roli ''fabryki świata'', i przenieść stamtąd przemysł do innych krajów regionu. Bowiem nikt w Azji poza bodaj Tajwanem, Japonią i Koreą Południową nie może poszczycić się takowym systemem o równym stopniu ''połączoności'', a już na pewno nie na taką skalę. Przede wszystkim jednak idzie o kwestie strategiczne - nie jest przypadkiem, iż szybkie koleje podlegają chińskiej armii, bo też i pod jej głównie potrzeby ich sieć została zbudowana, umożliwiając szybki i sprawny przerzut wojsk nawet w najdalsze zakątki chińskiego imperium, a zarazem w razie inwazji tak z morza, jak i od strony kontynentu, zabezpieczyć produkcję przemysłową wycofując ją wgłąb kraju [ stąd tak ważna rola Wuhanu jako środlądowego portu, uznawanego za jeden z głównych ''pieców Chin'' ze względu na olbrzymią koncentrację w nim fabryk i magazynów ]. Podobnie jest w Rosji, gdzie armia tradycyjnie atakuje wzdłuż tras kolejowych, pod to jeszcze za Stalina sowieci rozbudowywali ich sieć, a wojsko do dziś posiada specjalne zbrojne platformy na szynach, zresztą mogą tam poszczycić się długą całkiem tradycją efektywnego wykorzystania pociągów pancernych, sięgającą co najmniej czasów wojny domowej wywołanej bolszewicką rewolucją. Żaden prywatny inwestor nie wiem nawet jak potężny, nie udźwignie finansowo inwestycji infrastrukturalnych na podobną skalę, a już na pewno nie podejmie się ich zaplanowania w takim wymiarze, bo do tego koniecznym jest świadomość długofalowego interesu państwowego i narodowego. Tłumacz to jednak wolnorynkowemu tumanowi, dla którego jedynie ''ekonomia jest podstawą wszelkiej racji'' jako się rzekło, a postulowanym ziemskim rajem świat oparty na dobrowolnej wymianie i pokojowej koegzystencji drobnych handlarzy i producentów. I nic to, że wojny często, zazwyczaj nawet mają wymiar konfliktu ekonomicznego - gdyby nie ''interwencjonizm państwowy'' znalazłby on zapewne polubowne rozwiązanie w prywatnym arbitrażu, się wie. Stoi za tym infantylna wizja ludzkości jako wioski skrzętnych Hobbitów, prowadzących rajską niemal egzystencję w anarchistycznym falansterze, zanim padli ofiarą inwazji Orków, którzy to narzucili im ''opresyjny system'' i podatki - i tak oto powstało państwo:))).
Nic dziwnego więc, że PiS tak się rozbestwił mając za pożal się konkurencję groteskową ''ideową prawicę'', złożoną głównie z wolnorynkowych przebierańców pozujących na ''tradycjonalistów'' czy ''narodowców''. Konfederacja stoi ograniczonymi umysłowo osobnikami, którym można ożenić najgorsze plewy, czego trwające właśnie piwne tournee Mentzena z jego zwolennikami najlepszym dowodem - sam fakt, że ktoś wpadł tam na podobny pomysł, i cieszy się on taką popularnością świadczy o ich poziomie [ oraz pogardzie jaką liderzy tejże formacji żywią do swego elektoratu, słusznie skądinąd ]. Trudno obawiać się, że rządy nad państwem przejmie stronnictwo programowo gardzące ''urzędasami'', pracę niezbędnego do sprawowania realnej władzy aparatu administracyjnego traktując jako ''pasożytnictwo'' na krwawicy stanowiących wedle niego ''sól tej ziemi'' przedsiębiorców. Oto proletariat liberałów, klasa pracująca ciemiężona przez biurokratycznych wyzyskiwaczy podatkami, i pochodzącym stąd ''socjalistycznym rozdawnictwem'' - precz z tym! Nikomu jednak z wywrzaskujących podobne farmazony ignorantów nie przyjdzie do zakutego łba, iż z góry skazanym na klęskę jest uprawianie polityki, głosząc przy tym jej podrzędność względem ekonomii, a wręcz zastąpienie kategoriami rynkowymi. Tym samym Kondomitom przeznaczony jest w dłuższej perspektywie wieczny polityczny przegrywizm, i to nawet gdyby znacząco powiększyli bazę zwolenników, bo nie sposób dążyć serio do zdobycia władzy w państwie, kwestionując sam sens jego istnienia, lub tak absurdalnie ograniczając kompetencje rządu, że w praktyce czyniąc go bezsilnym. Marksiści przynajmniej mając w gruncie rzeczy na celu to samo, tłumaczyli sobie przewrotnie w duchu heglowskiej dialektyki konieczność zaprowadzenia uprzednio komunistycznego zamordyzmu. Natomiast bez własnych kadr zdolnych zarządzać machiną biurokratyczną, wierząc ślepo, iż mityczny w pełni ''wolny rynek'' oraz ''uwolniona'' spod brzemienia podatków gospodarka władne będą powołać do życia jakowyś ''ład bezpaństwowy'', rozwolnościowcy dosłownie na własne życzenie stają się kuriozalną [anty]partią drobnych geszefciarzy, marnych krętaczy, miglanców i szołmenów wyżywających się w pustym rezonatorstwie, na podobieństwo Kurwina i jego pomiotu. Przykro, że i Mentzen jak widać do tego grona właśnie dołączył, mimo iż zdawał się rokować, ale biorąc powyższe inaczej być nie mogło: tak kończy każdy zdeklarowany wolnorynkowiec, próbujący uprawiać niemożliwą, idiotyczną z zasady a typową dla liberałów i szczególnie libertarian ''antypolityczną politykę''. No, chyba że zatriumfuje globalny kapitalizm, formujący planetarną gładź bez granic ni państw, tak by nic nie zakłócało doskonałej cyrkulacji kapitału i ludzi w skali planety już, którego forpocztą jest wolnorynkizm. Nawet jednak przy takim obrocie spraw oznaczałoby to jedynie, iż rozwolnościowym chłoptysiom pisana jest rola pożytecznych idiotów, i niczego ponad to, tak czy siak więc nędza i brak perspektyw, realnych szans na efektywne sprawowanie władzy.
Przyjrzyjmy się więc fenomenowi popularności mimo wszystko tych ostatnich - jego przyczynę, obok mniej lub bardziej uzasadnionego rozczarowania PiS, trafnie jak sądzę w niniejszych słowach zdiagnozował Okraska, jako widomy objaw alienacji i rozpadu struktur zapewniających do niedawna jeszcze Polakom elementarne poczucie wspólnoty:
''Konfederacja
to po prostu elektorat ukształtowany przez III RP i jej realia.
Elektorat darwinizmu społecznego, indywidualizmu, nie znający wspólnoty
innej niż ledwo trzymająca się w kupie rodzina, lub przygodne fandomy
internetowe, odspołeczniony, taki któremu wspólne, publiczne i państwowe
przeszkadza, lub nie zaznał go zbytnio. To nie są mohery podkarpackie,
kruchta, wieś i prowincja, starcy i zacofańcy, wszyscy ci co przez
liberalne media byli portretowani jako bagaż przeszłości i zaszłości,
lub przez liberalno-lewicowe analizy byli zapisywani do wszystkiego
czego tam się nie lubi. To po prostu dzieci Balcerowicza i ''etosu''
jaki on z kumplami promował. Z tą może różnicą, że to taka część tego
pokolenia przeoranego przez liberalizm i indywidualizm, która ma mniej
szans na sukces i samorealizację, niż wielkomiejskie i ''dobrorodzinne''
erasmusiątka i inni kreatywni. To liberalni indywidualiści, którzy
rozbijają sobie nosy o systemowe bariery kiepskiego państwa, kiepskiego
rynku i kiepskiej wspólnoty, więc frustracja pcha ich w tym kierunku. To
dzieci Balcerowicza realnego, a nie tego propagandowego z opowieści o
wielkim polskim sukcesie.''
Nic dodać ni ująć, co najwyżej mocniej podkreśliłbym wpływ nowych technologii polegający na cyfrowej barbaryzacji społeczeństwa, ich oddziaływanie poprzez polaryzację, tworzenie swoistych ''cyber-hord'' w sieci skupionych w efemeryczne wirtualne wspólnoty. Przebodźcowanie wskutek tego percepcji, i trwałe rozkojarzenie jakie temu towarzyszy, tłumi racjonalne myślenie zamieniając poddanych takowej obróbce ludzi w powodowane atawizmami, i kierujące się wątpliwej próby estetyką wirtualne mutanty, bioroboty niemalże. Wraz z postępami ''cyfrozy'' coraz więcej jednostek ma problemy z rozpoznaniem granicy między tym, co napotykają lub w czym uczestniczą w internetowej sieci, a rzeczywistością poza nią, stąd można wmówić im dosłownie wszystko skoro tracą elementarny kontakt z tym co dojmująco wydawałoby się realne. Sprzyja to zaprowadzeniu nowego zupełnie rodzaju zamordyzmu, perfidnie libertariańskiego, gdzie każdy sam będzie trzymał się za twarz, jak i pilnował sąsiadów, bez potrzeby uciekania się do instytucji ''opresyjnego państwa''. Przyszło nam bowiem żyć w epoce jakowegoś ''psychotycznego komunokapitalizmu'',
gdzie lewackie ideologie typu LGBT czy gender, ale i akapowy bolszewizm ''wolnościowy'' ściśle korelują z władzą
globalnego kapitału, sprowadzając ludzi jednako do poziomu bezmyślnego,
rządzonego popędami konsumenta z którym można poczynać sobie dowolnie - Marks z Engelsem głosili wprawdzie, że ''byt
kształtuje świadomość'', tyle że nie przyszło im do zakutych łbów, iż
może być to byt urojony... I to min. tłumaczy fenomen społeczny tych
biedaków, którzy mimo iż często ledwo wiążą koniec z końcem dali sobie wmówić, że gdyby
nie rzekome ''socjalistyczne rozdawnictwo'' rządzących też mogliby
zarabiać jak ludzie z warsiawki pracujący w korpo przy obsłudze
wielkiego, zagranicznego przeważnie biznesu. Nie przypadkiem wspominam w tym kontekście o postępującej wirtualizacji życia społecznego, w tym i politycznego, bowiem wizja w pełni wolnorynkowego ładu ''uporządkowanej anarchii'' posiada co tu kryć pewien zwodniczy urok, właściwy atrakcyjnym serialom, grom komputerowym czy pornografii. Libertarianizm jest ideologicznym odpowiednikiem ''simsów'', pozwalając na budowę od podstaw alternatywnej [nie]rzeczywistości, kusząc fikcyjną perspektywą nieograniczonej niemalże aktywności jednostek, w utopijnym ''społeczeństwie kontraktualnym'' opartym na pełnej ekonomizacji i urynkowieniu wzajemnych relacji ludzi-towarów de facto.
Dlatego niestety fenomen ''korwinizmu'' przeżyje swego twórcę, przyznaję przeceniłem jego wpływ na kucerię, jak okazały wyraźnie ''konfederackie'' prawybory nie cieszy się on mirem już nawet wśród swoich niedawnych wyznawców, coraz częściej traktujących go jak należy, tzn. jako brzydko starzejącego się pajaca. Zresztą gdyby Ozjasz zastosował do siebie głoszony przez się socjaldarwinizm, dawno już powinien wyeliminować się z polskiej sceny politycznej, a wręcz spośród żywych, z pożytkiem dla naszej wspólnoty, której tacy jak on są rakiem. Januszowa socjocybernetyka nigdy nie przynosiłaby jednak aż tak pustoszących zwłaszcza młode umysły skutków, gdyby nie niosła jej fala realnych zmian ekonomicznych i technologicznych, niszczących dotychczasowe struktury społeczne i polityczne. Innymi słowy odklejanie się tych ostatnich od rzeczywistości i ich rozpad, sprzyjają plenieniu się najgorszego rodzaju ideologicznego fantasy, obojętnie czy to w wydaniu ''tęczyzmu'' LGBT, czy też mokrych snów na jawie wyznawców wolnorynkowego nierządu. Jednako spotykają się one w podszytej nihilizmem, mimo szumnych odwołań do ''prawa naturalnego'' jak w rothbardiańskim akapie, i stąd histerycznie wyolbrzymionej do rangi absolutu aktywności jednostki. Posiada ona jakoby prerogatywę dowolnego dysponowania sobą, czy tyczy to elementarnych uwarunkowań typu płeć lub rasa, czy też swobodny dryf ''kontraktualnych'' relacji międzyludzkich, na mocy totalnego niemalże prawa samowłasności, jakie rzekomo jej przysługuje [ a w gruncie rzeczy sama je sobie arbitralnie nadała ]. Nie przeczy to wszakże wspomnianej wyżej politycznej jałowości takichże fenomenów, wręcz przeciwnie jak widać, i to nawet jeśli przybierają one rozmiary prawdziwej plagi społecznej trawiącej ocalałe resztki cywilizowanego świata. Zastrzegam przy tym zarazem, że sam
znam nader liczne wyjątki od powyższego, ludzi żywiących często
uzasadnione pretensje do obecnej władzy za jej przeniewierstwa i
niekonsekwencje, wszakże mylnie zazwyczaj identyfikujących źródło zła np.
nie pojmujących, iż samowola urzędników i buta, chamstwo wręcz okazywane
przez funkcjonariuszy publicznych dowodzi nie siły, a fundamentalnej
słabości władzy, jaka dozwala sobie poczynać tak swym formalnym jedynie
podwładnym. Stanowi to objaw swoistego anarchizmu biurokratycznego,
bodaj gorszego nawet niż burdy ulicznych zadymiarzy, bowiem
podważającego zaufanie do struktur państwa u zwykłych obywateli. Na tej
słabości pasożytuje roszczeniowy ''korwinus pospolitus'' i wszelkie
utopijne zajoby, doprawdy mniejsza już totalnie wolnorynkowe czy
komunistyczne, skoro i tak jednako antypaństwowe.
O ironio, to co zwykle w swej głupocie kuc określa mianem ''socjalistycznego rozdawnictwa'', to nic innego jak... liberalna z ducha polityka społeczna! Jak pisze dr Andrzej Karalus w artykule poświęconym konceptowi ''sprawiedliwości agrarnej'' Thomasa Paine'a, jednego z fundatorów myśli wolnościowej i autora najbardziej poczytnego pamfletu politycznego doby Rewolucji Amerykańskiej ''Common sense'', antycypował on tak palącą obecnie kwestię wprowadzenia jakiejś formy ''dochodu gwarantowanego''. Z jednej strony uznawał, iż nierówności społeczne są ceną za rozwój cywilizacyjny, oraz niemożność zaprowadzenia utopijnej równości majątkowej, i ''społecznej własności środków produkcji'' postulowanej przez współczesnych mu pre-komunistów jak Babeuf. Zarazem jednak nie oznaczało to u niego pochwały odrażającego socjaldarwinizmu a la Korwin, lecz wyciągał stąd wniosek o konieczności aktywnej polityki rządu dokonującego niezbędnej korekty na rzecz zmniejszenia chociaż rozwarstwienia społecznego, tak z powodów moralnych jak i utylitarnych, by zaradzić groźbie rewolty spauperyzowanych mas wykorzystanej przez fakcje polityczne do przejęcia władzy nad państwem. Służyłaby temu zapomoga wypłacana z podatku nałożonego na wielką własność, które to świadczenie nie byłoby ''pasożytowaniem na przedsiębiorczych, najbardziej utalentowanych jednostkach'' jak twierdzą psychopaci pokroju Ayn Rand, lecz rodzajem sprawiedliwego odszkodowania za pierwotne wywłaszczenie leżące u podstaw prywatnej własności, i niemożność jednakiego partycypowania przez wszystkich członków wspólnoty w podziale płynących z niej zysków. Powyższe nie oznacza bynajmniej jakoby PiS był partią ''liberalną'' w kontrze, a jedynie iż doktryna ta nie musi przybierać tak odrażającej postaci jaką nadała jej w Polsce ''socjocybernetyczna'' manipulacja Kurwina i wyhodowanego przezeń pomiotu, i do pewnego przynajmniej stopnia może być elementem rzeczywiście prospołecznych działań rządu. Redystrybucjonizm więc leży u podwalin takowej polityki, a nie żaden socjalizm mający polegać na utopijnym kolektywnym zarządzaniu post-kapitalistyczną gospodarką, prowadzący jakoby ku ''bezpaństwowemu ładowi'' spełnionego komunizmu. Rola państwa jest tutaj nie do przecenienia, i kłóci się całkiem z traktowanym serio lewicowym programem politycznym. Jak pisze brytyjski trockista John Molyneux w propagandowej broszurze ''Czym jest socjalizm odbytniczy?'', przepraszam - ''oddolny'', której to egzemplarz wydany w latach 90-ych nakładem rodzimej sekty wyznawców Lwa Bronsztejna, zawdzięczam uprzejmości znajomej, za co jej niniejszym dziękuję:
''Dość powszechnie mniema się, że marksiści ''wierzą'' w państwo. Tymczasem jest wprost przeciwnie. Jesteśmy przeciwnikami państwa. Państwo przez samą swoją naturę jest czynnikiem dominowania i ucisku. Jedna grupa ludności dąży w nim do podporządkowania sobie drugiej. Państwo jest zawsze instytucją przymusu. Jak powiedział Engels, składa się ono z grup ''uzbrojonych ludzi''. Posiadają oni broń, bądź to aby zabijać innych, bądź też aby ich zmusić do postępowania wbrew ich woli, czyli do pozbawienia ich wolności. [...] Co do kierowania gospodarką, w końcu raczej ekonomia kieruje państwem, niż odwrotnie. Fakt, że państwowe kierowanie gospodarką bardzo wzrosło w nowoczesnym świecie, ma dwa główne powody: usiłuje ono [ co prawda bez powodzenia ] łagodzić wewnętrzne sprzeczności kapitalizmu, i organizować współzawodniczące ze sobą siły narodowych kapitalizmów. W socjalizmie żadna z tych funkcji nie będzie potrzebna. Tak więc w socjalistycznym społeczeństwie przyszłości państwo będzie obumierać, co oznacza zanikanie ostatniej pozostałości okropnej spuścizny po społeczeństwie klasowym i ostateczny przeskok ludzkości z królestwa konieczności do królestwa wolności, które jest istotą socjalizmu.''
- gdyby w powyższym dokonać zamiany ''socjalizmu'' na ''kapitalizm'' każdy libertarianin i zadeklarowany akap mógłby spokojnie podpisać się pod tym. Zwłaszcza jeśli idzie o prymat ekonomii nad polityką, jednaki dla wolnorynkowców i socjalistów różniących się tylko i aż co do definiowiania podmiotu gospodarki, w zależności od wewnętrznych podziałów doktrynalnych dla pierwszych jest to przedsiębiorca lub konsument, drudzy zaś obok robotnika rzecz jasna w kolejnych mutacjach marksizmu uznają za takowy również kobiety, zboczeńców, nie-białe rasy lub mniejszości etniczne w danym kraju, zwierzęta nawet czy cyborgi, skolko ugodno. Zbrakło jedynie w zestawie kluczowych pojęć ''walki klas'', zaczerpniętej także od liberałów przez Marksa, pierwotnie oznaczającej bój emancypującej się burżuazji z feudalnymi przywilejami arystokratów i monarchią. Nie może więc dziwić, że w polemice z konserwatystami Rothbard wychwalał Marksa i Lenina jako ''wolnościowców'', Mao zaś był dlań niemalże spełnionym ''libertarianinem'', gdyż wedle niego zwalczali oni ''imperialistyczną opresję państwa''... Odsyłam także do lektury obszernego rozdziału pracy Dariusza Jurusia, w zgodnej opinii Marcina Chmielowskiego i Norberta Slenzoka największego obecnie w Polsce znawcy myśli liberalnej jak i libertariańskiej, traktującego o bynajmniej talmudycznej sprzeczności doktrynalnej między tymi ostatnimi. Jak przekonująco wykazuje, wbrew temu co twierdził Rothbard arbitralnie upatrujący w myśli Locke'a źródeł głoszonego przezeń radykalnego anarchokapitalizmu, istniały w ich postawie fundamentalne różnice min. co do roli państwa w kształtowaniu polityki społecznej. Otóż fundator liberalnej doktryny twierdził stanowczo, iż rząd winien zapewnić najuboższym poddanym jakieś minimum egzystencjalne choćby, tak by mieli co jeść, gdzie spać i co na grzbiet włożyć, zaś najlepszą rzeczą wedle niego jaką mógł on dla nich zrobić, to dać im pracę, a więc roboty publiczne jak za Roosevelta - John Locke lubi to!
Dla porządku wszakże należy zaznaczyć, iż opieka ze strony państwa w jego czasach niestety przybierała często koszmarną postać ''domów poprawczych'', prekursorów osławionych ''workhouse'ów'', stanowiących połączenie zasyfionego przytułku z obozem pracy przymusowej, niemniej po zniszczeniu wskutek wyspiarskiej rewolucji protestanckiej tamtejszych klasztorów pełniących rolę ośrodków charytatywnych, nie istniała dla tego systemu alternatywa. Póki co jednak poprzestawano zwykle na udzielaniu pomocy w postaci rozdawnictwa produktów pierwszej potrzeby, takich jak żywność czy pieniądze, finansowanych z lokalnych podatków nałożonych na majątek co bogatszych gmin [ czyli dzięki ''państwowej grabieży'' wedle wolnorynkowych anarchistów ]. Stało za tym przeświadczenie, któremu dał wyraz w swych pismach Locke, że własność nie istnieje bez spełniania istotnej funkcji publicznej. Dlatego rządowi przysługuje funkcja regulatywna dbania o jej zachowanie, wszakże nie jedynie w wąskim rozumieniu posiadanego majątku, jakie zwykle się temu pojęciu nadaje, ale również wolności i życia obywateli. Tym więc spośród nich, którzy z przyczyn od siebie niezależnych nie mogą utrzymać się o własnych siłach, państwo winne jest zapewnić niezbędne ku temu środki, niezależnie od tego czy pracują, lub nie. Co więcej rząd wedle niego ma wręcz obowiązek interweniować jeśli nierówności majątkowe i społeczne zagrażają spoistości wspólnoty, za pomocą redystrybucji finansowanej z opodatkowania najbogatszych dokonując bardziej sprawiedliwego podziału własności, pierwotnie przynależnej wszystkim na mocy praw naturalnych. Inaczej u Rotbarda, gdzie wyłącznie jednostce przysługuje absolutna niemalże prerogatywa samowłasności, co oznacza jej niezbywalność na wszelki rząd, oraz brak jakichkolwiek zobowiązań wobec innych - jak przynaje Norbert Slenzok w wykładzie poświęconym cadykowi anarchokapitalizmu, wedle tegoż jeśli posiadacz jedynego ujęcia wody w okolicy zablokuje do niej dostęp zależnym od niego sąsiadom, wszyscy muszą wyzdychać z pragnienia i nikt z nich nie ma prawa przywołać psychopaty do porządku, gdyż byłoby to złamaniem fundamentalnej ''zasady nieagresji'' błędnie zwanej ''aksjomatem''. Tak więc totalistycznie wolnorynkowy ''maksymalizm etyczny'' Rothbarda wiedzie go do jeśli nie pochwały zaraz, to na pewno przyzwolenia dla zbrodni ludobójstwa de facto, podobnie tyczy to jego usprawiedliwiania sprzedaży dziecka przez rodziców, czy aborcji co stanowi logiczną konsekwencję postulowanej przezeń całkowitej ekonomizacji i urynkowienia wszelkich relacji społecznych. Z powyższego płynie nieodparty wniosek, iż libertarianizm jest nie tylko rakowatą naroślą obecnej polskiej niby-prawicy, ale nawet liberalizmu jako takiego, stanowiąc w istocie czysty bolszewizm perfidnie ubrany w ''wolnościowe'' frazesy.
Jeśli ktoś nadal mimo wszystko żywi co do tego wątpliwości, przytoczmy na dowód niewiarygodnie wprost durne prosowieckie brednie Rothbarda z jego ''Manifestu libertariańskiego'':
''Gdy w 1917 roku bolszewicy przejęli władzę w Rosji, nie myśleli za wiele o przyszłej sowieckiej polityce zagranicznej, ponieważ byli przekonani, że rewolucja komunistyczna ogarnie wkrótce rozwinięte uprzemysłowione kraje Europy Zachodniej. Gdy te nadzieje rozwiały się po zakończeniu pierwszej wojny światowej, Lenin i inni bolszewicy za podstawę polityki zagranicznej państwa komunistycznego przyjęli teorię „pokojowego współistnienia”. Pomysł był następujący: jako pierwszy zwycięski ruch komunistyczny Rosja Sowiecka będzie stanowiła drogowskaz i posłuży za wsparcie dla innych partii komunistycznych na świecie. Jednocześnie jednak państwo sowieckie jako państwo będzie utrzymywało pokojowe stosunki z wszystkimi innymi państwami i nie podejmie prób eksportowania komunizmu na drodze wojennej. Chodziło tu nie tylko o realizację teorii marksizmu–leninizmu, lecz także o wysoce praktyczny sposób na przetrwanie istniejącego państwa komunistycznego, które stanowiło naczelny cel polityki zagranicznej. Sposób ten polegał na tym, by nigdy nie doprowadzić do zagrożenia państwa sowieckiego przez sprowokowanie konfliktu między państwami. Inne kraje miały wprowadzić u siebie komunizm na drodze wewnętrznych przemian. A zatem, przypadkowo, z mieszanki motywów teoretycznych i celów praktycznych Sowieci wypracowali politykę zagraniczną, którą libertarianie uznają za jedynie słuszną i uzasadnioną. Z biegiem czasu polityka ta ugruntowała się jeszcze dzięki „konserwatyzmowi” właściwemu wszystkim ruchom, które zdobędą władzę i utrzymają się przy niej przez pewien czas. Po jakimś czasie dążenie do utrzymania władzy nad narodem zaczyna spychać w cień początkowy ideał światowej rewolucji. Wzrost konserwatyzmu za Stalina i jego następców umocnił jeszcze zasadę powstrzymania się od agresji i „pokojowego współistnienia” w polityce zagranicznej. [...]
Po pierwszej wojnie światowej i przegranej Niemców nowe państwo polskie zaatakowało Rosję. Udało mu się zająć dużą część Białorusi i Ukrainy. [...] Trzeba jednak podkreślić, że podczas gdy hitlerowskie Niemcy przedsięwzięły drastyczne środki w celu odzyskania utraconych ziem, ostrożni i konserwatywni przywódcy sowieccy nie zrobili w tym celu absolutnie niczego. Dopiero po zawarciu paktu Stalin–Hitler* i podbiciu Polski przez Niemcy Sowieci odzyskali swoje utracone terytoria, nie narażając się już na żadne niebezpieczeństwo. W szczególności Rosjanie odzyskali Estonię, Łotwę i Litwę, a także należące od dawna do Rosji terytoria na Białorusi i Ukrainie, które stanowiły wschodnią część Polski. I zrobili to bez walki*. Rosja została w ten sposób odbudowana w granicach sprzed pierwszej wojny światowej, z wyjątkiem terytoriów Finlandii. [...]
Tak więc Rosja sprawowała władzę na terenie Europy Wschodniej, jako okupant wojskowy po zwycięstwie odniesionym w wojnie, którą prowadzono przeciwko niej. Pierwotnym celem Rosji nie było komunizowanie wschodniej Europy przy użyciu bagnetów. Jej celem było uzyskanie gwarancji, że Europa Wschodnia nie stanie się szeroką bramą dla ewentualnego najazdu na Rosję, tak jak miało to miejsce trzy razy w tym stuleciu – ostatnio w czasie wojny, w której zginęło ponad 20 milionów Rosjan. Rosja chciała mieć przy swojej granicy państwa, które nie byłyby antykomunistyczne w sensie wojskowym i których terytoria nie zostałyby wykorzystane jako trampolina do kolejnego najazdu. [...] Nawet w innych państwach wschodnioeuropejskich przez kilka lat po wojnie Rosja poprzestała na wprowadzeniu rządów koalicyjnych. Skomunizowała je w pełni w roku 1948, po trzech latach bezlitosnej zimnej wojny, za pomocą której Ameryka usiłowała zmusić Rosję do opuszczenia tych krajów. Z innych rejonów, z Austrii, Azerbejdżanu [ ?! ], Rosjanie wycofali się bez ociągania.[...] Po zwycięstwie nad Niemcami i ich sojusznikami w drugiej wojnie światowej Sowieci kontynuowali zachowawczą politykę wojskową. Swoich sił zbrojnych używali wyłącznie do obrony własnych terytoriów w bloku komunistycznym, a nie do zdobywania nowych terenów. Gdy Węgry zagroziły wystąpieniem z bloku komunistycznego w 1956 roku, a Czechosłowacja – w 1968 roku, Sowieci odpowiedzieli interwencją zbrojną.''
- itd. w ten deseń [ z rozdz. 14. ''Wojna i polityka
zagraniczna'' w ''polityka zagraniczna Związku Sowieckiego'' ] - mogę
jeszcze przymknąć oko na niektóre powyższe horrendalne pierdoły ze względu na typową dla Amerykanów ignorancję, brak rozeznania w
zawiłościach historii Starego Świata [ aczkolwiek jak widać Rothbard żywo się nią
interesował ], ale tłumaczenie oczywistego komunistycznego imperializmu i
brutalnego militarnego interwencjonizmu przez ''wolnościowca'', agresji
totalistycznego państwa w wykonaniu człowieka mieniącego się
''libertarianinem'', całkowicie dyskredytuje go kompromitując ostatecznie głoszoną
przezeń doktrynę. Wprawdzie to dość wczesny tekst cadyka libertarianizmu, ale niewiele
zmądrzał na starość, skoro w pisanych pod koniec życia artykułach sadził równie idiotyczne farmazony, snując
koncepcje rozwiązania konfliktów etnicznych, takich jak rozgorzały po upadku ZSRR między Ormianami a Azerami o
Górny Karabach, za pomocą totalnej wprost prywatyzacji. Wedle
niego zakończyłoby to krwawe walki poprzez nabycie przez Ormian prawa
własności do pasa ziemi łączącego sporną enklawę z Armenią. Niestety nie
raczył przy tym wyjaśnić kto lub co wymusiłoby na Azerach jego
respektowanie, bo jeśli któraś z zalecanych przezeń ''prywatnych agencji ochrony'', to
przecież tamci mogliby wynająć z kolei swoją naparzającą się mordeczo z
ormiańską i cała jatka poczęłaby się od nowa, więc cóż za różnica. Pomijam już idiotyczne założenie, iż wojna jest źródłem siły państwa - tak może to wyglądać z perspektywy Stanów Zjednoczonych, gdzie okres obu wojen światowych faktycznie oznaczał gigantyczny rozrost uprawnień rządu, ale jedynie skrajnie zdurniały kuc będzie utrzymywał, że podobnie rzecz ma się w przypadku Polski, która dzięki pierwszej odzyskała i tak niepewną niepodległość, podczas drugiej zaś padła ofiarą ponadnarodowych w istocie kolonialnych imperializmów III Rzeszy i ZSRR [ bowiem nazizm bazując na wszechniemieckim szowinizmie, stanowił jednak ruch paneuropejski, i przez to globalistyczny ].
Przedstawiciele i poplecznicy obozu rządzącego popełniają fatalny błąd jak zwykle, próbując nieudolnie obwiniać kucerię o wspieranie LGBT jej głosem oddanym na Czaskosky'ego, co u nich jako ''porno prawicy'' w osobie takich jak Dobromir ''cycu'' Sośnierz wywołuje najwyżej wzruszenie ramion. Nie może być inaczej w środowisku słynącym z akcji typu 2 pedałów+pies, czy zarażanie kiłą karyn przez łamiącego bezczelnie III aksjomat wyjątkowo jurnego kuca, tym bardziej tyczy to ośmieszania się PiSowców rytualnymi obelgami o ''ruskich onucach'', miotanymi pod adresem rozwolnościowców. Zamiast tego należy cisnąć ich tam, gdzie najbardziej zaboli, czyli za każdym razem, gdy kolejny chamowaty kurwinowiec z Konfy bluźnie w komentarzu rytualnie ''socjalistycznym rozdawnictwem'' PiS, natychmiast trzeba zamknąć ordynusowi gębę przytaczając powyższe cytaty, po czym zrugać w kontrze od komunistów, tak by dostał piany ze wścieklizny jaka go wskutek tego ogarnie, gwarantuję bom przetestował niniejszą strategię nie raz. Jakuba Kuleszę trzeba uparcie odpytywać, czy deklarowany przezeń ''anarchokapitalizm'' przeszkodzi mu świętować wraz z konfederackimi narodowcami odzyskanie przez polskie państwo niepodległości udziałem w marszu 11 listopada, a nade wszystko jak śmie pobierać państwowe apanaże jako poseł żerując na kasie podatników, zamiast wziąć się do porządnej roboty utrzymując pracą własnych rąk i pomyślunkiem jako przedsiębiorca?! Jedynie obnażając bezlitośnie prawdziwy charakter konfederackiej niby-prawicy, podważając jej pretensje do tego miana, wypominając nieustannie antypaństwowy, i antynarodowy charakter wolnorynkizmu jakim przeżarci są także Braun z Bosakiem, niczym pod tym względem właściwie nie różniący się od Kurwina, można zepchnąć tą formację do politycznego narożnika. Pytanie tylko po co, skoro nie stanowi ona właśnie przez swoje libertariańskie zboczenie ideologiczne właściwie żadnej konkurencji dla PiS, nawet wśród młodych, którym wystarczy uświadomić fundamentalną sprzeczność jaka zachodzi między konserwatywnym i republikańskim paradygmatem opartym o wspólnotowość, a posuniętym do granic psychopatii indywidualizmem rozwolnościowych rady-kałów z wolnorynkowego skrzydła Konfy. Kuceria świetnie nadaje się wręcz, by odstraszać co bardziej ogarniętą młodzież od libertarianizmu, byle tylko umiejętnie nad tym popracować, a to niestety jak wiadomo w PiS tradycyjnie kuleje, miejmy nadzieję, że znajdą się tam jednak ludzie jacy skutecznie to przeprowadzą. Za to Kondomici mogą odegrać mimowolnie pozytywną rolę wyjmując gówniażerię spod jadowitego wpływu PO a nawet mazgaja Hołowni, przynajmniej jakąś jej część, wprowadzając niszczący ferment i rywalizację wśród opozycji, no chyba że wszystkie ostatnie utarczki z nimi obozu rządowego mają właśnie służyć pozycjonowaniu liderów ''porno prawicy'' na totalnych przeciwników rządu i uwiarygodnieniu ich w tej roli, a to co inszego.
W każdym razie co do mnie nie miałbym pretensji do nich, gdyby zamiast ordynarnie palić głupa zgrywając się na jakowąś ''ideową prawicę'', otwarcie wystąpili jako liberałowie, co najwyżej nieco bardziej od innych zachowawczy, lub wręcz paleolibertarianie. Niechże więc sformują ugrupowanie na wzór niemieckiej FDP, albo Partii Libertariańskiej w USA, i skończą to pozowanie na ''konserwatystów'' czy ''narodowców'' nawet, bo nijak ma się to do deklarowanych przez nich celów, zwłaszcza ekonomicznych. Wprawdzie porażającym jest, iż tylu aż zwolenników znajduje doktryna kwestionująca de facto sens istnienia państwa narodowego akurat w Polsce, z jej bagażem doświadczeń nie tak znowu odległej historii, dowodząc tym samym, że nie są oni w stanie wyciągnąć z niej oczywiste wydawałoby się wnioski, z nieodzownością utrzymania lub dążenia do niepodległości na czele. Cóż, szerzenie się anarchistycznego wolnorynkowego nihilizmu stanowi ideologiczny trupi jad wydzielany przez rozkładającą się na naszych oczach dotychczasową postać polskiej wspólnoty narodowej, skupionej tradycyjnie wokół instytucji Kościoła, rodziny i przywiązania do patriotyzmu. Miejmyż wiarę, że będzie to jednak zaczynem nowego życia dla naszej państwowości i narodowej egzystencji, a nie jej ostatecznym końcem, obaczymy. Natomiast nie ulega dla mnie wątpliwości, iż rzekoma ''ideowa prawicowość'' utożsamiając się z radykalnym wolnorynkizmem, i to w tak obscenicznej formie jaką przybrał on nad Wisłą, zaorała się tym samym totalnie wpuszczając w kanał bez wyjścia, i niedługo zapewne przeżyje bolesne przebudzenie z rozwolnościowych majaczeń nawet nie z ręką, co wprost głupim ryjem w nocniku.