niedziela, 15 września 2019

Zwierzoczłekoupiór.

Prawicowy internet kręci ostatnio bękę z niejakiej Spurek, typowego wytworu ''gender mainstreamingu'', która faktycznie sadzi niemożebne kocopoły o ''dyskryminowach płciowo'' krowach postulując wprowadzenie zakazu spożywania ich mięsa itd., czy szwedzkiego naukowca co to w imię dbania o ''dobro planety'' nawołuje do zjadania ludzi z kolei [ debil najwidoczniej nie słyszał o ''kuru'', śmiertelnej chorobie kanibali ]. Jak zwykle jednak wszystko poprzestaje na ordynarnych podśmiechujkach i chamówie bez próby głębszego drążenia tematu, tymczasem język jakim posługują się wspomniane wyżej tumany i przyświecające ich działalności koncepty znikąd się nie wzięły, ktoś wcześniej musiał je obmyślić im pozostawiając jedynie wcielanie w życie post-człowieczej biopolityki dążącej w imię ''wkluczania'' wszystkich i dosłownie wszystkiego do przyznania praw wyborczych już nie tylko zwierzętom, ale nawet i drzewom wraz z resztą flory, przede wszystkim zaś całkowitego zniesienia ludzkiej płciowości, temu służy w istocie obłęd LGTB, i przekształcenia człowieka w amorficzną hybrydę ludzko-zwierzęcą i cyborga zarazem. Wiem, że to brzmi ''foliarsko'' niczym z kiepskiego SF, niestety nie są to wytwory mojego chorego umysłu na dowód czego przytoczę obszerne fragmenty prac omawiających idee głoszone przez jedną z naczelnych ''ideolożek'' trans-humanizmu Donnę Haraway, która - cytuję za biogramem na Wiki - jeszcze ''w 1985 r. opublikowała w piśmie „Socialist Review” Manifest cyborga - esej, w którym twierdziła, że cyborg to nie tylko połączenie człowieka i maszyny, lecz także istota uwolniona z przymusu binarności, pochodząca ze świata bez płci''... I teraz już wiadomo skąd się wzięła ''niebinarna kobieta z penisem'' - wprawdzie Wikipedia jest średnio wiarygodnym źródłem informacji, ale ta akurat znajduje potwierdzenie w fachowych źródłach co będzie zaraz do okazania, mnie tylko intryguje jedno : jaka jest ISTOTNA różnica między pierdoleniem Podleckiego o ''parchach oddziałujących na poziomie subatomowym'', a ''współstawaniem się z bakterią'' postulowanym przez panią Donnę, bo jedyną jaką dostrzegam to ta, iż pan Marek tłucze się zdezelowanym busem po Polsce zamulając swoim szurowskim kontentem profile społecznościowe, gdy Haraway wykłada na najbardziej prestiżowych uczelniach dla entuzjastycznie reagującej na serwowane przez nią treści publiki uważającej się za elitę intelektualną świata [ Otoka-Frąckiewicz nie ma więc racji, że tylko zwykli durnie mogą nabierać się na takie plewy i wszystkiemu winny brak solidnej edukacji, jest wręcz na odwrót - jak ktoś świetnie to ujął : ''dziś najgorsi patostreamerzy działają na uniwersytetach'' ]. Cipa pieprzy jak potłuczona nawołując by zamiast płodzić dzieci kultywować związki z naszymi biologicznymi ''krewniakami'' czyli zwierzętami, roślinami itd., ciekawym czy na starość jej ulubiony piesek lub kotek podetrze jej tyłek lub chociaż poda szklankę wody, gdy będzie dogorywać zniedołężniała - a, zapomniałem, remedium na wszystko ma być eutanazja na żądanie, tyle że umrzeć nie jest wcale tak łatwo, jeśli ktoś sądzi inaczej oszukuje jedynie sam siebie. Dobra, lećmy z tym szitem :

''Według Haraway, biorąc pod uwagę niewiarygodne spustoszenie świata przyrody, jakiego dokonał człowiek i niepewność oraz nieprzewidywalność konsekwencji tego spustoszenia, nie można okresu przejściowego, w jakim się na Ziemi znajdujemy nazywać antropocenem. Stąd propozycja, by używać określenia „chthulocen” z odwołaniem do figury pająka „Pimoa cthulhu”, odniesieniem do języka Goshute mieszkańców Utah, oraz mieszkającego na dnie oceanu bóstwa czy ośmiornicy o wielu mackach (swoistego pająka mórz). [...] W rozdziale czwartym Autorka przedstawia raz jeszcze, jak rozumie chtulucen, zasięg zmian, jaki przynosi, sposoby reagowania na nie w nauce i w praktykach polityczno-społecznych. Zastanawiając się nad tym, jakim przykuwającym uwagę sloganem można by go zilustrować, wybiera „Make Kin, Not Babies” („Twórzmy relacje, a nie dzieci”). Warto przywołać tutaj jej ciekawy pogląd na problem przeludnienia naszej planety. Przypomina ona, że to myśl i działalność feministyczna nieustannie domagały się, by kobiety miały wybór w sprawie dzieci; by sensu ich istnienia nie sprowadzać do ich posiadania; by mogły wybrać nieposiadanie dzieci. Potrzebując rodziny, bliskich, więzi, mamy skupić się na poszerzaniu naszego myślenia o tym, kim mogliby być nasi najbliżsi. Nasi bliscy to wszystkie te ziemskie istoty, z którymi jesteśmy w danym miejscu i czasie powiązani, wszystkie te, o które należy się zatroszczyć, także dla naszego dobra. [...] Haraway na razie podpowiada zmianę sposobu myślenia, polegającą na dostrzeżeniu roli roślin, bakterii, grzybów, z którymi się komunikujemy i z którymi wzajemnie się potrzebujemy [...] Nie oznacza to tylko tego, co dobre, czy idylli, lecz również komunikację, pochodzenie z tej samej materii, troskę i wzajemne „matkowanie”. Haraway nie po raz pierwszy oddaje to metaforą w postaci sekwencji słów: „mutter, matter, mother” („mamrotanie, materia, matka”) [...] Ze względu na przeludnienie Ziemi, zachęca się do powoływania do życia innych niż ludzkie stworzenia, zachowuje wolność reprodukcyjną, przyjmuje się jednak, że pojawienie się każdego nowego życia to zmiana struktury całej wspólnoty, musi zatem ona być częścią tego procesu. Dlatego ludzkie dzieci przychodzą na świat jako symbionty ze stworzeniami z jakiegoś ginącego gatunku. Częścią edukacji jest nauka współżycia z symbiontem i wszystkich istnień z nim związanych przez kolejne pięć ludzkich pokoleń. Nowa istota może wybrać płeć bądź nie wybrać jej wcale, może dowolnie przekształcać ciało, wzbogacać je o mikroorganizmy ze zwierzęcego świata, by poszerzać swoją percepcję tak, aby doświadczać świata podobnie jak symbiotycznie z nią związane zwierzęce stworzenia. Ta ingerencja dotyka jedynie ludzi, nie przeprowadza się ich na zwierzętach i roślinach, ale ze względu na zmiany w funkcjonowaniu ludzi, flora i fauna zmieniają się wraz z nimi. [...] Miliony rodzajów różnych stworów tworzy symbionty z ludźmi, przy czym zwierzęce symbionty nie zostają zmienione za pomocą ludzkich genów. Ludzkie symbionty przejmują wiele z własności swoich zwierzęcych partnerów...''

http://avant.edu.pl/wp-content/uploads/Aleksandra_Derra-Tworzmy.pdf 

''Epokę wzmożonej działalności człowieka na ziemi, w której dominuje myślenie antropocentryczne, Haraway oraz inni naukowcy określają „antropocenem”. Epoka antropocenu jest ściśle skorelowana z kapitalistyczną wizją świata, dookreślaną przez Autorkę mianem kapitalocenu, tzn. nastawioną na sukces ekonomiczny człowieka, nierzadko kosztem dewastacji środowiska naturalnego. Wydaje się zatem, że praktyki charakterystyczne dla epoki antropocenu mają charakter egoistyczny i służą zaspokajaniu ludzkich potrzeb i interesów. Haraway zaznacza, że w epokę tę wpisuje się proces globalizacji, realizowany przez człowieka, który ma na względzie przede wszystkim własne dobro. Konsekwencjami tego procesu są m.in.: postępujące ocieplenie klimatu, topniejące lodowce, płonące lasy i obumieranie istot żyjących w oceanach. Ponadto w epoce antropocenu człowiek jest ukazywany jako jednostka-indywidualista mogąca zmieniać świat i kształtować środowisko naturalne zgodnie z własnymi pragnieniami i potrzebami. Antropocen kształtuje więc swoisty homogeniczny system (earth-human system), w którym człowiek jest jednostką dominującą, w przeciwieństwie do pozostałych istot, które są dookreślane jako jemu podległe. Autorka jest przeciwna konstruowaniu i stabilizowaniu antropocentrycznego status quo, ponieważ jej zdaniem systemy, które ukazują człowieka jako dominującą jednostkę-indywidualistę, są niestabilne, a praktyki w ramach nich podejmowane nie są odpowiedzialne, gdyż służą realizacji wyłącznie ludzkich interesów. Dla Haraway natomiast istotne jest, aby praktyki podejmowane przez człowieka sprzyjały również realizacji interesów pozostałych gatunków. Dlatego też badaczka postuluje, aby odejść od antropocentrycznej wizji świata oraz zdestabilizować epokę antropocenu. [...] Dzięki zmianie perspektywy wszystkie istoty żyjące na Ziemi mogą wkroczyć w kolejną epokę, którą Haraway opisuje jako chthulucen. Charakteryzuje się ona myśleniem kolektywnym, a zatem antyindywidualistycznym. Jest to typ myślenia wspólnotowego, które jest wynikiem działania wszystkich istot. Jest to wreszcie myślenie międzygatunkowe, uwzględniające interesy i potrzeby wszystkich. W epoce chthulucen wszystkie gatunki tworzą jedną wspólnotę – jeden kolektyw – mającą wspólne dobro, jakim jest środowisko naturalne, należące w takim samym stopniu do wszystkich. [...] Nazwa ta nawiązuje do fikcyjnego bóstwa Cthulhu, mającego głowę ośmiornicy pełną macek; symbolika ta ma istotne znaczenie dla narracji Haraway. Macki bowiem mają za zadanie ukazać to, jak daleko sięga myślenie kolektywne, tzn. łączy to, co ludzkie z tym, co pozaludzkie; to, co na lądzie, z tym, co głęboko w morskich otchłaniach, a także z tym, co w powietrzu. Wszystkie te przestrzenie, wymiary, wzajemnie się przenikają w ramach jednego kolektywu. Dlatego też Haraway pisze o tzw. „myśleniu mackami” (tentacular thinking), uwzględniającym to, co ukryte, (nie)widoczne, a bardzo istotne dla funkcjonowania wszystkich gatunków oraz ekosystemów. Myślenie tego typu nie jest praktykowane w epoce antropocenu i z tego też powodu antropocentryczne praktyki są tak bardzo egoistyczne. Opisując sposób „myślenia mackami”, Haraway wskazuje na zwiększoną liczbę aktorów wnoszących czynny udział w kształtowanie naturokultury. Ponadto wartość myślenia wielowymiarowego polega na tym, że człowiek w owej kolektywnej perspektywie jest ukazywany w roli współaktora, współpracownika, który nie jest jako jedyny zdolny do działania i bycia odpowiedzialnym. Odarcie epoki chthulucenu z myśli antropocentrycznej prowadzi do uwzględnienia potrzeb i interesów wszystkich gatunków, czyniąc je zdolnymi do udzielania odpowiedzi (resposneability). [...] W związku z tym badaczka proponuje, aby o wszystkich istotach żyjących na ziemi, będących członkami jednego kolektywu, systemu sympojetycznego, mówić, że są humusem – społecznością kompostu. Podkreślmy, że humus to z języka angielskiego próchnica, tj. organiczny składnik gleby. Ta głęboka metafora wskazuje na wspólne więzy pokrewieństwa łączące wszystkie gatunki; na to, że wszyscy jesteśmy sobie nawzajem potrzebni. Ponadto postuluje, aby zerwać z tradycyjną filozoficzną terminologią, tak bardzo skoncentrowaną wokół transcendentnego, często przekraczającego rzeczywistość, pojęcia bytu i zwrócić się ku mówieniu o biontach, tj. organizmach, jednostkach żywej materii, ponieważ zdaniem Haraway „być zwierzęciem [w tym także człowiekiem – wtrącenie M. B.], to stawać się razem z bakterią”. Kategoria pokrewieństwa jest bardzo ważna dla filozofki, ponieważ ukazuje wymiar i wagę myślenia kolektywnego, „myślenia mackami” (tentacular thinking), obejmującego interesy i potrzeby wszystkich istot: mikrobów, roślin, zwierząt, istot ludzkich i nie-ludzkich, a czasami nawet maszyn. Podkreślając bowiem, że żyjące na Ziemi, tj. na lądzie, pod ziemią, pod wodą i w powietrzu gatunki są sobie pokrewne, odchodzimy od homogenicznej epoki antropocenu, na rzecz zwrócenia się ku heterogenicznej epoce chthulucenu. Wejście w epokę chthulucenu, zdaniem Haraway, doprowadzi do ukonstytuowania się nowej ontologii, w której czas, przestrzeń, relacyjność, przyczynowość, konieczność, możliwość, istnienie i sposób istnienia bytów-biontów, będą dookreślane z perspektywy międzygatunkowego pokrewieństwa – „myślenia mackami”. Zdaniem filozofki ontologia tego typu możliwa jest do wypracowania wtedy, gdy dokona się zwrot ku animizmowi, będącemu „jedyną rozsądną wersją materializmu” [tłum. M. B.]. Animizm podkreśla bowiem znaczenie, wkład i poświęcenie na rzecz planety wszystkich biontów, bez ich wartościowania. Możemy zatem zasadnie sformułować wniosek, że w ontologii proponowanej przez Haraway człowiek usytuowany jest pośród innych istot, nie zaś ponad nimi. Wydaje się więc, że konsekwencją przyjęcia owej ontologii będzie także zerwanie z myśleniem kolonialnym. Kolonializm to myślenie głęboko antropocentryczne, stawiające człowieka w roli najważniejszej z istot, uzurpującej sobie prawo do tego, by móc wykorzystywać pozostałe gatunki do własnych celów, podporządkowywać je sobie i czynić je sobie podległymi. Człowiek przesiąknięty myśleniem kolonialnym nie jest w stanie zatroszczyć się o pozostałe istoty, gdyż sam stawia siebie w roli suwerena, ukierunkowanego wyłącznie na eksploatowanie, podbijanie i zdobywanie władzy kosztem pozostałych istot. Dlatego też potrzebne jest przyjęcie perspektywy dekolonialnej, jeśli chcemy dążyć do tego, aby człowiek działał i pracował kolektywnie z pozostałymi istotami, ponieważ nie ma przestrzeni na praktykowanie myślenia sympojetycznego tak długo, jak jeden system myślenia dyskredytuje i unieważnia drugi poprzez „kolonialne rekurencje”. Ponadto Haraway podkreśla, że zerwanie z myśleniem kolonialnym nie jest proste dla człowieka, niemniej powinien on nauczyć się „żyć kolektyw-nie w bliskiej i ziemskiej symbiozie z pozostałymi gatunkami, będącej praktyką naprawiania szkód i tworzenia kwitnącej, międzygatunkowej przyszłości”.''

https://repozytorium.umk.pl/bitstream/handle/item/5346/RF.2017.017%2CBomastyk.pdf?sequence=1 

Lovecraft przewraca się w grobie... i nikt nie wytyka babie, że powołuje się na zdeklarowanego białego rasistę i stulejarza?! 

''Podstawowe idee transhumanistycznego subsystemu postgenderyzmu sformułowała w 1984 roku Donna Haraway. W eseju A Cyborg Manifesto (Manifest cyborga) dokonała konstrukcji świata postpłciowego zamieszkałego przez cyborgi rozumiane nie tylko jako miksy technoludzkie, ale także jako jednostki bez płci. Stworzyła ona zatem koncepcję technoprogresu, w którym technika wyzwala człowieka z binaryzmu płci. Należy jednak szczególnie zaznaczyć, że idee postgenderyzmu, choć ukierunkowane na likwidację patriarchalizmu, nie zostały skonstruowane w racjonalności technowalki o równość płci, ale jako postulat jej technolikwidacji. Donna Haraway pisała w tym kontekście: „Wolę być cyborgiem niż boginią(I would rather be a cyborg than a goddess), co miało podkreślić, że nie dąży do społecznej promocji kobiet, ale do życia ponad-płciowego. Pomimo tego system postgenderyzmu wydał się inspirujący dla wielu zwolenników feminizmu, co ukonstytuowało powstanie takich jego nurtów, jakcyberfeminizm i technofeminizm. Donna Haraway uznała, że wszelkie działania podejmowane dla zrównania płci,a zatemżnego typu aktywności reformatorskie, społeczne, edukacyjne, polityczne i gospodarcze, nigdy nie przyniosą ostatecznej likwidacji binaryzmu płci. Postgenderyzm proponuje zatem, by dokonać końcowego zrównania płci poprzez jej technolikwidację, a zatem poprzez wykorzystanie techniki do konstrukcji cyborga ponadpłciowego. Ponadpłciowy cyborg to jak spostrzega Magdalena Kamińska jednostka zmierzająca ku przyszłemu szczęściu cyberandrogynii”, nieuznająca „kulturowo zakorzenionych granic między męskością a kobiecością, ponieważ z definicji nie posiada ani płci, ani genderu”. [...] Dostrzec można zatem, iż w świecie postgenderystycznym wraz z likwidacją idei płci, likwidacji uległa także idea matki i ojca. Być może jednak statut rodzica posiądą w świecie tym projektanci kierunków modyfikacji klonu lub kodu źródłowego (lecz czy ma to jakieś znaczenie?). Aseksualność reprodukcji nie jest jednak dla postgenderystów równoznaczna z ogólną aseksualnością cyborgów. Artur Kudlatz dookreśla, iż transi postludzie będą doznawać przeżyć seksualnych, jednak będzie to inna seksualność niż ludzka, bo niezwiązana z ciałem, a tylko z umysłem, egzystującym w technorzeczywistości. Pisze w tym kontekście : 

Przy przemieszczaniu bitów nie jest konieczne przemieszczanie atomów, bowiem jak to określił ojciec cybernetyki Norbert Wiener „Informacja to nie jest masa ani energia; informacja to informacja”. Jakiś czas źniej Gregory Bateson dodał: „Informacja to żnica, która tworzy żnicę”, co sprowadziło rzeczywistość do formuły IN/OUT i systemu 01. Właśnie w takiej rzeczywistości cyborgi przeżywają swoje seksualne przygody: wirtualizują osobowości i ciała, kompilują i żnicują sekskody, transferują orgazmbity, multyplikują sensoryczne wyładowania, łechtają się interfejsami, ocierają aplikacjami, halucynują, implantują, generują i reprodukują. 

Przeżycie seksualne cyborga ma być zatem z jednej stronyjak już wcześniej pisałem zmaksymalizowane i permanentne, z drugiej natomiast realizowane jedynie (aż?) na poziomie umysłu ma być „esencją erotycznej wyobraźni”.''

[ rozdz. ''Postgenderyzm'' str. 130 ] :

https://repozytorium.amu.edu.pl/bitstream/10593/12406/4/narodziny_cyborgizacji.pdf;narodziny;narodziny 

Nie zgadzam się z autorem ostatniego z zacytowanych opracowań, i to stanowczo, jakoby transhumanistyczny post-genderyzm nie był ''ideowo powiązany z interseksualizmem, biseksualizmem, hermafrodytyzmem czy poszukiwaniami trzeciej płci'' - najzupełniej logiczną konsekwencją rozmywania płciowości do którego dąży LGTB i tzw. ''feminizm'' jest jej kompletna destrukcja co czołowi ideolodzy i ''ideolożki'' otwarcie przecież postulują, dlatego ten ostatni jest tak naprawdę ruchem antykobiecym niezależnie od tego co się wydaje przeciętnym jego zwolenniczkom robiącym jedynie za pożyteczne idiotki, ''walka płci'' jest absurdem bowiem obrócenie w perzynę ''patriarchatu'' i tak nachalnie obecnie promowana maskulinizacja kobiecości w efekcie prowadzą do jej unicestwienia, gdyż nie ma ona sensu bez męskości, i vice versa [ celem jednak jest jak widać ''wyzwolenie człowieka z binaryzmu płci'' i z niego samego w ogóle ]. Kwestią drugorzędną więc w tej perspektywie staje się, czy zmutowany zwierzoczłekoupiór upragniony przez posthumanistów będzie przeżywał wirtualne technoorgazmy, czy też smerał się w realu z innym podobnym mu potworem mechanicznymi sromami, w każdym z tych wypadków mamy do czynienia z wizją rodem z mózgu psychopatycznego stulejarza dowodzącą ciężkiego spierdolenia umysłowego, najwidoczniej pani Donna, która ją spłodziła musi być żeńską [?] wersją piwniczaka. Niemniej problem jest realny bowiem już obecne, skromne przecież wciąż wobec upiornego rozmachu trans-człowieczej utopii, możliwości technologiczne pozwalają na bezprecedensowe w dziejach majstrowanie przy ludzkich bebechach, a wynalazek wyciskania forsy z powietrza może zapewnić temu nieograniczone wręcz finansowanie. Dostrzegają to nieliczni kumaci ludzie nauki jacy się jeszcze ostali pokroju dr Grzegorza Osińskiego sygnalizującego monstrualną perspektywę futurystycznego niewolnictwa perfidnie sprzedawanego ogłupiałej publice jako ''wolność morfologiczna''. Entuzjaści tego projektu nie ukrywają nawet specjalnie wprost satanistycznej intencji jaka mu przyświeca - jedna z ''performerek'' dokonująca radykalnych modyfikacji własnego ciała by przezwyciężyć wynikającą z naszych przyrodzonych ograniczeń ''chorobę na starość i śmierć'' otwarcie deklaruje : ''Moja praca jest walką przeciwko naturze i idei Boga…'' ...co mi przypomina historię opowiedzianą niedawno przez znajomą : otóż jej przyjaciółka wchodząca właśnie w okres klimakterium oświadczyła jej, iż ''nie uznaje przemijania'', stąd wraz z podobnymi sobie idiotkami zmawiają się na pejsbuku na wspólne botoxowanie ryja. Najzabawniejsze, że głupia cipa jest zdeklarowaną feministką, a jakże, więc znajoma zapytała ją jak się mają do tego jej ideały, ona zaś na to wypaliła szczerze : ''A ch... z tym!'' Mogę jeszcze zrozumieć, nie znaczy akceptować, że czyni tak z powodów pragmatycznych aktor lub aktorka, prezenter telewizyjny itp., zarabiający na życie świeceniem własną gębą, ale jeśli ktoś serio sądzi, iż w ten sposób oszuka czas i swoje przeznaczenie śmiertelnika... nie mam słów ni pytań.

Do czego w praktyce prowadzi hołdowanie hasłu ''Make kin, not babies'' można obaczyć na przykładzie Anny Czepiel ''politolożki i filozofki'' uprawiającej post-człowieczy z ducha ''feminizm groźnostworzeniowy'' - wariatka nie ma typowego odlotu na kotki ani psy, tylko ptaszki, podczas głośnej lektury Heideggera wypuszcza kanarki czy inne pliszki z klatki, które fruwają jej nad głową po całym pokoju, a zapewne jeszcze większe stadko kołuje regularnie pod czaszką, do tego prowadzi dialogi z kaczką-zabawką na ramieniu, to trzeba obaczyć :



Nie szydziłbym z niej, gdyby uczciwie postawiła sprawę, że cóż - ewidentnie jest chora psychicznie i nie ma szans ni powinna wręcz mieć dzieci i męża, stąd w filozofii postanowiła szukać pocieszenia pozwalającego jej jakoś porać się z własnym kalectwem. Natomiast nie można tolerować, gdy ktoś dorabia sobie do własnego spierdolenia umysłowego ideologię np. z pogardą wypowiadając się podczas publicznych wystąpień o instynkcie macierzyńskim samemu tuląc ptaszki na filmikach, które są jednym wielkim wołaniem o radykalną bolcoterapię [ nawet od wariata trzeba coś wymagać, przede wszystkim konfrontacji z nie wiem jak przykrą rzeczywistością co stanowi niezbędny warunek każdej skutecznej terapii ]. I to tyle z mojej strony - nie będę się już rozpisywał w swoim stylu, bowiem poruszałem niniejszą tematykę nie raz, i nie dwa tamże więc odsyłam jeśli ktoś chciałby jeszcze podrążyć omawiane tu kwestie, ja zaś idę się wyrzygać, pa.