środa, 13 maja 2009

''Deżawi'' ?

Ostatnio całkiem przypadkiem natrafiłem na stronie ''Teologii Politycznej'' na ciekawy wywiad ze Zdzisławem Krasnodębskim, naukowcem od wielu lat mieszkającym w Niemczech i pracującym na uniwersytecie w Bremie, człowiekiem jak mało kto w Polsce [ a zwłaszcza politycy i komentatorzy ] znającym tamtejszą kulturę, obserwującym od podszewki sytuację w tym kraju, a przez to bardziej wiarygodny w jej relacjonowaniu od zdecydowanej większości naszych mediów. Mimo że rozmowa odbyła się ponad rok temu, jest nadal, a nawet powiedziałbym coraz bardziej aktualna [ patrz : poprzedni post ], dlatego poniżej umieszczam jej obszerne fragmenty. Czas chyba przypomnieć sobie riebiata, co to było Rapallo...

'' [...] JE: Wróćmy jednak do zmian w postrzeganiu Niemców przez samych siebie. Gdzie należy szukać intelektualnych i politycznych inspiracji tych przemian?

ZK: Zmiana polityki historycznej, polityki tożsamościowej w Niemczech nastąpiła za czasów kanclerza Gerharda Schroedera. To w Republice Berlińskiej drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych, w czasach rządów koalicji zielonych i czerwonych zaczyna się renacjonalizacja Niemiec. Zmianę tożsamością przeprowadziła lewica [ podkr. moje ]. Prawica by tego nie dokonała, ponieważ byłaby kontestowana przez lewicę, choć sama idea redefinicji pamięci zbiorowej z całą pewnością bliższa była środowiskom CDU-CSU. Tak więc Schroeder ułatwił Merkel działania. Ona kontynuuje tylko to, co rozpoczął jej poprzednik.

W latach dziewięćdziesiątych, a w szczególności w drugiej połowie, zmienia się retoryka polityczna. Pojawiają się pojęcia zapomniane w języku publicznym Niemiec, na przykład nagle zaczyna się mówić o suwerenności. Otto Schily, kiedyś radykał i obrońca w procesach terrorystów, w latach dziewięćdziesiątych jeszcze jako członek Bundestagu, a później jako minister spraw wewnętrznych w rządzie Schroedera mówi o odzyskaniu suwerenności. Ponownie jesteśmy - mówią politycy - selbstbewußte Nation, selbstbewußte Mittelmacht – pewnym siebie mocarstwem średniej wielkości. Schroeder znajdując wsparcie u intelektualistów przedstawiał swoją wizję Niemiec, jako podnoszącego się z kolan, pewnego siebie narodu i dlatego nawoływał do egzorcyzowania duchów II wojny światowej. Wreszcie słynna za sprawą niezwykłej kanclerskiej wolty niemiecka polityka energetyczna. Kiedy Polska zwracała uwagę na konieczność wspólnych działań, nie kto inny jak Gerhard Schroeder mówił, że niemiecka polityka zagraniczna i energetyczna jest „robiona w Berlinie”, i nigdzie indziej.Polityka CDU jest kontynuacją rozpoczętej przez poprzednią koalicję polityki państwa przekonanego o swym rosnącym znaczeniu na arenie światowej. Obok znaczenia siły gospodarczej zaczyna rosnąć przekonanie o sile politycznej i kulturowej. Niemcy wydają się więc coraz pewniejsze siebie i coraz bardziej przekonane o powszechnej ważności swych celów i wartości. Zdają się mówić: „jesteśmy i chcemy odgrywać rolę w świecie, w ramach struktur, w których się znajdujemy”. [...]

JE: I jeszcze jedna kwestia. Wspominał Pan o swojej narastającej niechęci do Niemiec...

ZK: Nie, nie powiedziałbym tak. Czy czuję niechęć do Niemców? Po pierwsze, nie narzekam na swoich sąsiadów, nie narzekam na swoich studentów, lubię znaczącą część niemieckiej tradycji filozoficznej, intelektualnej, słucham muzyki niemieckiej. Jestem natomiast rozczarowany stanem stosunków polsko-niemieckich, tym, jak w gruncie rzeczy mało udało się zmienić. Jestem zaniepokojony narastającą bezkrytycznością Niemców w stosunku do siebie. Z drugiej strony muszę powiedzieć, że gdybym był Niemcem, byłbym zapewne także zadowolony z osiągnięć, z tego, jak udało się wyjść z tak strasznej klęski politycznej, militarnej i moralnej. Ponieważ nie jest Niemcem, dostrzegam lepiej niż oni odradzanie się kolonizacyjnych tendencji w sposobie postrzegania świata, szczególnie Europy wschodniej i Polski, w sposobie myślenia.

W ubiegłym roku zorganizowałem jedną konferencję polsko- niemiecką w Nowym Jorku, a potem miałem organizować drugą, w której mieli brać udział parlamentarzyści niemieccy i polscy. Podczas przygotowań za każdym razem strona niemiecka musiała wpływać na skład referentów ze strony polskiej. Jak się wydają oni z góry ustalają, z kim można rozmawiać, a z kim nie, istnieje obawa przed rozmową z kimś spoza „klucza”, z kimś kto „zafałszowałby” pożądany obraz. To moim zdaniem przykład „kolonializmu”. Uważam, że media niemieckie są katastrofalnie nieobiektywne, to znaczy są wyraźnie zainteresowane politycznie, a nie analitycznie.

Nie wiem, czy to jest niechęć. Gdybym był Holendrem czy Francuzem, zapewne nie przejmowałby się tymi tendencjami. Ale widzę też potworną słabość Polski, naiwność, nieznajomość świata, którą jestem zaniepokojony. Powiedziałbym tak – im bardziej ktoś jest w Polsce, rzekomo, wykształcony, tym mniej zdaje się pojmować rzeczywistość., Pamiętam, jak Ryszard Legutko podczas jednej z dyskusji wyśmiewał postawę stypendysty, który przyjeżdża na parę miesięcy do jakiegoś kraju, dzielnie kopiuje artykuły i wyjeżdża, myśląc, że pojął świat, w którym na chwilę się znalazł, będąc w nim jednocześnie w gruncie rzeczy na zewnątrz, na prawach gościa, turysty czy stypendysty.

Powiedziałbym raczej, że to nie jest niechęć do Niemców, lecz obawa, co z tego nowego spotkania Niemców i Polaków wyniknie dla obu stron. Przed paru laty napisałem, że Niemcy po ‘45 roku zbudowały demokrację, która co prawda miała swoje słabości, ale w gruncie rzeczy była to historia sukcesu, jednak prawdziwy test przychodzi teraz. Tym prawdziwym sprawdzianem nie są stosunki francusko-niemieckie, dlatego że Niemcy zawsze miały i mają kompleksy wobec Francji, ani nawet nie relacje niemiecko- amerykańskie. Jest nim stosunek do tak zwanego Wschodu i kwestia nowego otwarcia się Europy Wschodniej dla Niemców. To test, na ile przemiana po 1945 roku jest rzeczywiście głęboka. Dzisiaj nie jest problemem powrót do Hitlera, do III Rzeszy czy do tamtych tendencji. Problemem natomiast jest powrót do XIX wieku, do myślenia w tamtych kategoriach, kategoriach Kaiserreichu, choć oczywiście w innych ramach, w ramach UE. I jest to postawa, która we mnie, w polskim patriocie, budzi niepokój. Dlatego uważam, że to nie jest niechęć w stosunku do Niemców, bo ja nie życzę im nic złego. Uważam tylko, że powtórzenie tamtej drogi jest powtórzeniem tych samych błędów. Nieuznawanie w Polakach partnera, tendencja braku samokrytycyzmu, potraktowanie rządu PiSu i Kaczyńskich tak, jak go Niemcy potraktowali, obraca się w gruncie rzeczy przeciwko samym Niemcom, bo przecież napisanie uczciwie o polskim problemie lustracji, czy też próba wyjaśnienia, skąd się wzięły wyniki wyborów z 2005 roku, posłużyłoby również i im.

Kiedyś byłem krytykiem tej „Republiki Bońskiej”. Uważałem to za sztuczny twór, ale zasady tamtej polityki były słuszne. Wtedy Niemcy scalały Europę dzięki temu, że będąc państwem silnym, byli państwem skromnym. Myślę, że tego potrzeba więcej i dziś. Jeszcze, paradoksalnie, u Kohla konserwatysty i też niemieckiego patrioty, widać było ów sposób myślenia, dlatego wzbudzał zaufanie. Natomiast ani u Schroedera, ani u Merkel, ani u tych nowych, młodszych polityków tego nie dostrzegam. Co więcej, widzę, jak rośnie bezkrytyczna pewność siebie.

Jestem zaniepokojony jeszcze jedną rzeczą – apolitycznością tego społeczeństwa, tym że jest ono takie karne. Zupełnie inne niż polskie, często nadmiernie i jałowo rozgadane politycznie, ale to tutaj to antypody. Gdy coś się dzieje, gdy podejmowane są jakieś politycznie ważkie decyzje, młodzi ludzie, studenci pozostają bierni i obojętni. Dla przykładu - następny krok w integracji europejskiej. To nie jest tak, że oni są entuzjastycznie proeuropejscy, po prostu pasywnie to akceptują.

JE: Gdzie w Niemczech Polska może znaleźć sojuszników, aby wpływać na opinię publiczną, aby zmienić tę dysproporcję, o jakiej Pan mówi i o jakiej możemy czytać w raporcie poświęconym niemieckim mediom z ostatnich lat? Z którymi intelektualistami, publicystami, politykami warto rozmawiać?

ZK: Jest wielu sensownych młodych ludzi, wielu znakomitych intelektualistów i sporo rozsądnych polityków (choć z tym jest najgorzej), z którymi powinniśmy rozmawiać. Powinniśmy ich zapraszać do Polski na dyskusje, zapoznawać ich z naszym punktem widzenia, z naszymi debatami. Trzeba poszerzać grono tych, którzy uczestniczą w takich spotkaniach. Unikać natomiast trzeba grupy zawodowych specjalistów od stosunków polsko niemieckich, nudziarzy, którzy zawsze mówią to samo i których głównym zajęciem jest podlizywaniem się sobie nawzajem i dążenie się do ustanowienia i utrzymania lukratywnego monopolu na to, co nazywają „pojednaniem”.

Brema, luty 2008

[ całość można przeczytać > tutaj ]