sobota, 6 sierpnia 2022

Napierdała musi się leczyć, a Orban to zdrajca eurazjatyzmu.

...albo o tym, iż trzeźwa antyrosyjskość to nie ślepe zauroczenie Okcydentem. Do czego bowiem prowadzi takowe spierdolenie umysłowe, klinicznym okazem dohtor Napierdala. Jest bowiem zeń dość typowy niestety w Polsce stulejarz mentalny, który swe kompleksy leczy pozowaniem na jakowegoś ''liberalnego ojropejczyka''. Przy czym Zachód do jakiego aspiruje istnieje wyłącznie w jego tępym łbie, stąd nie dziwota, iż rozważa głosowanie na PO, gdyż to formacja stworzona dla takich jak on. Kiedyś podobnych mu przezywano na wsiach ''gulonami'', bo choć mieszkali w kurnych chatach z klepiskiem zamiast podłogi, zgrywali dziedziców i wielkich ''ponów''. Przychodzili stąd ''oguleni'' właśnie na wsiowe targowiska, zwracając się z wyższością do handlujących tamże chłopów: ''a cóż to tam macie, panie gospodarzu?''. Takowym pozerskim śmieciem jest Napierała i podobne mu pretensjonalne osobniki, jak Tokarczukowa obnosząca się ze swą ''klasistowską'' pogardą dla ''gorzej urodzonych'', choć sama jest zwykłym g... Napierdała wypominał Bartosiakowi, skądinąd słusznie, postkolonialną pogardę do Polaków, gdy ten odgrażał się, że zwróci bezpośrednio do amerykańskiego hegemona, by przeforsować swe poronione faktycznie militarne koncepty. Cóż z tego jednak, skoro sam buńczucznie deklaruje, iż założył swój kanał na YT, aby ''nauczyć Polaków rozumować jak na Zachodzie''. Przy czym przysłowiowego **uja on tam wie, czymże ten Okcydent faktycznie jest, bowiem jego tzw. prace historyczne na ten temat roją się wprost od kardynalnych błędów. Napierdała pozuje na ''świeckiego patriotę'' co to nie ''odda Polski gówniarzom'', jakim wedle niego jest Bartosiak, sam zaś popełnił panegiryk na cześć głównego inicjatora rozbiorów Rzeczpospolitej, starego Fryca. Do tego opierając swe proprusackie wysrywy na wywodach Wolfganga Venohra, postnazistowskiego propagandysty i byłego żołnierza Waffen SS! Wytknął mu to w fachowej recenzji Rafał Chwedoruk, do czego Napierdala oczywiście nie odniósł się merytorycznie, rzecz sprowadzając infantylnie do osobistych animozji i nieledwie akademickich ''spisków'' przeciwko niemu. Sprawa zaś jest istotna, biorąc pod uwagę rolę, jaką władcy Prus z Fryderykiem Wielkim na czele odgrywali w propagandzie III Rzeszy, czemu dohtor poświęcił ledwie pół stronicy swego parahistorycznego opracowania. Kreowanie przezeń despoty i wzorca pruskiego militaryzmu na ''liberalnego monarchę'', dowodzi jedynie wyjątkowego wprost spierdolenia umysłowego Napierdały. W tym właśnie problem, że Pietrek nie leczy się psychiatrycznie, ale o tem potem. Cham posuwa się do obleśnych insynuacji pod adresem Bartosiaka, że ten rozkręcił swój ''strategiczny'' biznes, by spłacić srogie alimenty. Owszem, dopiero co ''wyjaśniałem'' tu Girkina, bo wypomina publicznie Ukraińcom jakoby ''sprzedanie się'' zgniłemu obyczajowo Zachodowi, a sam gnój porzucił żonę z upośledzonymi dziećmi bez środków do życia, dla jakiejś kurwy z Donbasu. Postępując podle tak samo jak Filip Kirkorow, ''car'' rosyjskiego popu i tamtejszy Liberace, arcyciota wyspiewująca peany na cześć Putina. Zboczeniec seksualny dopiero co pojechał dawać dupy na Krymie, obściskując się bezwstydnie z raszystowskimi zbrodniarZami wojennymi pedał jebany. Ku rozpaczy Zachara Prilepina, bo frajer ubrdał sobie, że kacapska napaść na Ukrainę wywoła ''renesans'' i uzdrowienie rosyjskiej kultury, oczyszczając ją z degeneratów podobnych Kirkorowowi. Trzeba o tym przypominać nie tylko idiotom wierzącym jak Peterson w rzekomy ''konserwatyzm'' Putina, ale i niestety jednostkom robiącym dobrą robotę ws. Ukrainy. Pokroju choćby Marcina Strzyżewskiego sadzącego farmazony o ''prześladowanych gejach'' przez obecny reżim w Rosji. Jak widać jednemu z nich nie przeszkadzało to zostać naczelną gwiazdą tamtejszego popu i włazić w tyłek ''katehunowi'', wychwalając przy okazji mordy popełniane w jego imieniu, od czego rzygać się chce. Natomiast złotousty pan Jacek, cokolwiek by o nim nie rzec, nigdy nie kreował się na tradycjonalistę. Raz jeden tylko, czy dwa bąknął coś o ''Polsce prymasa Wyszyńskiego'', jako ofierze neoliberalnej ''transformacji ustrojowej'', słusznie skądinąd. Co ma więc do tego, że rozstał się z żoną-prawniczką, która zgoliła go ponoć srogo na alimentach, jak twierdzi Napierdała - nie masz głupi cwelu o co bardziej się doń przypierdolić?!

Proszę wybaczyć knajacki język, ale innymi słowy bezczelnego chamstwa dohtora nauk parahistorycznych określić nie sposób. W ogóle nie poświęcałbym uwagi temu pozbawionemu większego znaczenia bałwanowi, gdyby nie to, iż jako się rzekło stanowi kliniczny wprost okaz dwóch patologii polskiego życia umysłowego. Po pierwsze więc ślepego zauroczenia fantazmatem Zachodu, który z jego realiami nie ma zgoła nic wspólnego. Stanowi bowiem zwykle nędzną kompensację kompleksów prowincjusza, pozwalającą mu poczuć się lepszym od otaczającego dupka ''motłochu''. Patrz choćby tępa pretensjonalna cipa Tokarczukowa i zjebani KODeraści, jej wielbiciele. Napierała wbrew pozorom operuje na podobnie nikczemnym poziomie, jak ktoś z ''wykopczan'' trafnie to ujął, gość czerpie wiedzę o Zachodzie chyba z popularnego w latach 90-ych serialu ''Przyjaciele''. Wszyscy tam dlań to sympatyczni i serdeczni ludzie, co nie przeszkadza mu postępować obcesowo z innymi jak najgorszy buc, maskując swe chamstwo rzekomo okcydentalną ''bezpośredniością''. Przeciwstawiwszy ją także urojonemu przezeń Orientowi, gdzie za przewodniczkę wziął feminazistkę Joannę Bator, skompromitowaną już przed laty wysrywami o Japonii. Nie znając bowiem nawet języka i miejscowych realiów, obsmarowała ją jako kraj zamkniętych w domach kobiet, wyczekujących na wiecznie przepracowanych mężów. Co jest równie ''prawdziwe'', jak wizja Polski jako krainy ''Matek-Polek'' katoliczek, biernie znoszących razy nieustannie pijanych małżonków. Nawet lewicowo-liberalna krytyka literacka jej pisarstwa przyznaje, iż obojętnie czy traktuje ona o Japonii czy też Polsce, więcej w tym projekcji chorej wyobraźni autorki, niż opisu rzeczywistości. Trudno byłoby stawiać takowy zarzut zawodowej twórczyni fikcji, gdyby nie uprawiana przez nią tzw. ''literatura zaangażowana'' politycznie, zgodnie z jej deklaracjami ideologicznymi. Podobne zaślepienie cechuje też elukubracje Napierdały, o nieco innym tylko charakterze, ale mechanizm jest zasadniczo ten sam. Pozwala to rzekomemu przeciwnikowi zamordyzmu korzystać obficie z wątpliwego ''dorobku'' radzieckich, czy wręcz nazistowskich propagandzistów. Jak bardzo jego postrzeganie Zachodu jest infantylne dowodem choćby, iż za jedną z tegoż konstytutywnych cech, których tak brakuje mu w Polsce, uznał... ''kulturę śniadań'' jedzonych w knajpach i restauracjach, a nie w domu. Co ma się wedle niego przekładać rzekomo na bardziej wspólnotowy charakter tamtejszej przestrzeni publicznej, oraz tolerancję dla ''odmienności'' także seksualnej oczywiście i traktowanie innych z większą wyrozumiałością, a nie od razu z mordą - i kto to kurwa mówi?! Napierdala wg przyjętych przez się kryteriów jest więc ''barbarzyńcą ze Wschodu'' i ''ruskim chamem'', żadną miarą nie przynależy stąd do urojonej przezeń ''cywilizacji NATO-wskiej''. Serio, użył tak groteskowego pojęcia i nawet jeśli żartem, był to okaz wyjątkowo czerstwego humoru, typowego dlań skądinąd, bo trudno inaczej podsumować jego nieudolne wygłupy i pajacowanie w historycznych kostiumach. Pal licho zresztą żenadę dohtora, każdemu człowiekowi acz w różnym stopniu można by coś podobnego wytknąć, włącznie z autorem niniejszych słów. Problem z Napierdałą jest wszakże poważniejszy, bo podobne mu liberalne tumany, tak samo zresztą co lewicowe przygłupy pokroju Tomasza Walczaka, jednako nie pojmują, że wojna Rosji przeciw Ukrainie to żadne tam starcie ''wschodniej satrapii z demokratycznym Zachodem'' itp. głoszone przez nich bzdury. W Kijowie bowiem doskonale zdają sobie sprawę, iż tak rzecz stawiając nie wygrają z Moskwą i nie idzie tylko o bezmyślne i samobójcze w warunkach wojennych kopiowanie ideologiczne pierdolca obecnego Okcydentu, jak zajob na punkcie ''samoidentyfikacji płciowej'' o jakim wspominałem poprzednio. Zasadnicza trudność dotyka strategii, jaką obrał Zachód wobec Rosji a tej wbrew pierdoleniu Putina wcale nie zamierza zniszczyć ni ''osaczyć'', a jedynie co najwyżej mocno osłabić, co też i ma miejsce dzięki bezmyślnej agresji ''katehuna''. O Niemczech szkoda w ogóle gadać, tak wydawałoby się przezorny naród okazał się bandą idiotów spanikowanych wizją zapaści ekonomicznej i wręcz cywilizacyjnej kraju, gdy wredny kacap zakręci im kurek z gazem. Andrzej Krajewski trafnie porównał ich do gejowskiego kochanka trwającego w toksycznym związku z nieobliczalnym partnerem, który nieustannie bije go i gwałci a on i tak ślepo wierzy, że tamten jednak w końcu się zmieni. Skoro mowa o pedałach - Macron z kolei nie robi łachy posyłając ''cezary'' na Ukrainę, bo w ten sposób odgryza się tylko Putinowi za to, iż bruździ mu on w Afryce, kluczowej dla obecnej Francji ze względu na jej ''negryzację''. Wiadomo jednak kto o mały włos nie sprzedał kacapom ''Mistrali'', z którymi pewnie na wyposażeniu Rosjanie zdołaliby opanować Odessę, odcinając Kijów już całkiem od dostępu do morza. Wreszcie sami Amerykanie udzielają pomocy wojskowej Ukraińcom grubo poniżej swych możliwości, a za oceanem coraz częściej słychać głosy o konieczności ugadania się jakoś z Kremlem na nowych warunkach. Sygnałem do tego jest zdjęcie de facto przez Waszyngton embarga na rosyjskie nawozy i zapewne to nie koniec niestety ustępstw z jego strony na rzecz Moskwy. Dlatego czujący pismo nosem Ukraińcy tak spieszą, by chociaż do tego czasu odbić Chersoń, czego rzecz jasna im serdecznie życzę, ale na powrót do granic kraju sprzed zimowej rosyjskiej inwazji raczej szans nie mają, a cóż dopiero odzyskania całego Donbasu i Krymu. Odnieśli niemały sukces i bez tego, upokorzywszy butnych Moskali zadając im poważne straty, ogólnego jednak obrazu wojny na Ukrainie to nie zmieni. Dlatego co bardziej kumaci ludzie tamtejszej władzy są świadomi, iż ślepe zafiksowanie się na Europie i całym Zachodzie z USA na czele, musi skończyć się strasznym rozczarowaniem. Kijów stąd jest poniekąd skazany wręcz na wypracowanie samodzielnej strategii radzenia sobie z nieustannym zagrożeniem ze strony Rosji. Polska takoż dodajmy, dlatego każdy paraokcydentalny głupek pokroju Napierdały winien być bezwzględnie tępiony nad Wisłą, jako polityczny szkodnik i to nawet gdy jest poważnie sfiksowany.

Tak oto dotykamy drugiej kwestii serio, jaką afera nieopacznie rozpętana przez dohtora ukazała tj. fatalnego stanu zbiorowej psychiki polskiego narodu. Nie jesteśmy pod tym względem żadnym wyjątkiem skądinąd, niedawno przywoływałem na tych łamach fragmenty raportu sprzed kilkunasty laty rosyjskiego wicepremiera Andrieja Biełousowa, gdzie ten alarmował o trzykrotnym od rozpadu ZSRR wzroście liczby wariatów wśród Rosjan. Znamienne przy tym, iż dla jednego z głównych putinowskich czynowników kondycja psychiczna narodu stanowiła kwestię bezpieczeństwa państwowego, przesądzając o szansach rozwojowych kraju w nie mniejszym stopniu, co jego zasoby surowcowe itp. Czas więc, by i w Polsce zaczęto podchodzić do tego problemu równie poważnie, gdyż liczba samobójstw u nas przybrała rozmiary bez mała ludobójcze, bodaj dwukrotnie przekraczając i tak monstrualną ofiar wypadków samochodowych. Ponieważ zabijają się głównie mężczyźni, stąd jedynymi do niedawna mówiącymi o tym głośno w przestrzeni publicznej byli incele. Stulejarska mizoginia nie pozwalała im jednak dostrzec, że to Polki częściej zapadają na choroby psychiczne i to z tendencją narastającą, jakim to więc cudem wraz z niby postępami ''emancypacji'' nad Wisłą gwałtownie przybywa popierdolonych bab? W każdym razie Napierała ewidentnie ma coś nie tak z głową, aczkolwiek diagnozy zostawiam psychiatrom, ale że jest srogo pojebany to pewne. Żaden zarzut, takowy wypominając mu co tu kryć jego kalectwo stawiać mogliby jedynie podludzie i przegrywy, gdyż tylko tacy wyszydzają słabszych i chromych. Natomiast że nie ma świadomości własnej choroby, ani ją leczy to już owszem, należy stąd bezwzględnie tego odeń wymagać, gdy zaś stawia opór nawet kiedy trzeba zabrać musem na oddział zamknięty. Nie jest bowiem tylko gadającym do siebie wariatem, ale dzięki nowym mediom liczyć może na całkiem sporą publikę, choć oczywiście znikomą liczebnie w porównaniu z jakimiś tam Frizami, nie w tym jednak rzecz. Typ zatruwa przestrzeń publiczną szerząc szkodliwe treści i zawodzi nawet tam, gdzie z pozoru ma rację, choćby punktując Bartosiaka. Faktycznie patologiczny narcyzm kazał mu przekształcić swój profil na TT w ołtarzyk, gdzie jego wyznawcy palą nieustannie kadzidła na cześć ego pana Jacka. Trudno również patrząc trzeźwo nie zgodzić się z Napierałą, że Zychowicz to skompromitowany licznymi wpadkami historyczny mitoman, szkoda jedynie przy tym, iż dohtor nie stosuje takowej miary także do siebie. Za samo tylko stawianie przez autora ''Obłędu '44'' rzekomo ''realistycznej'' alternatywy przed Polską, iż pozostał nam jakoby wyłącznie ''sojusz'' z Niemcami lub Rosją, typ powinien zniknąć z debaty publicznej. Tymczasem jego kariera medialna nabrała jeszcze rozpędu, bo nie da się ukryć jest cwany i obrotny trza mu przyznać, inaczej zupełnie niż Warzecha, kompletny pojeb wyliczający Ukraińcom samochody zdając z tego relację na bieżąco w mediach społecznościowych, a przecież to nie jedyny taki wyczyn ''kierownika jeziora''. Piszę o nim w ten sposób bynajmniej dlatego, że się z nim nie zgadzam, gdyż Ziemkiewicz i Otoka także mnie wkurwiają a o szajbę wcale ich nie posądzam. Wręcz przeciwnie - to normalni polscy alkoholicy, jak na zawodowych publicystów przystało, do tego Frąckiewicz lubi popalać zioło z czym nigdy się nie krył. Co innego Jasio Piński, paranoik level hard i medialna dziwka Giertycha, który to z kolei jedynie cynicznie symuluje chorobę, by uniknąć odpowiedzialności karnej. Podobnie jak Gówin, w którego ''depresję'' nie wierzyłem ani przez moment, bo gnida schowała się w psychiatryku przed jadącymi ponoć już po niego śledczymi od afer finansowych. Jak widać obłędem na który rzekomo się cierpi, można z korzyścią dla siebie pogrywać, nie jest to jednak przypadek nieudacznego dohtora Napierdały. W tym świetle mam zgryz z reakcją Wolskiego, o którego urojoną przez Pietrka ''zdradę'' mu rzekomo poszło: z jednej dobrze, iż nie dopuścił do linczu na ''Wykopie'' jakby nie było mentalnego uchyła. Ohydnym bowiem jest znęcanie się nad kaleką, co innego niewydarzony aktorzyna Olszański kreujący tylko na żywo postać prorosyjskiego ''patridioty'', który winien za to być flekowany medialnie do spodu. Z drugiej wszakże odpuszczając świrowi w imię źle pojętej tolerancji czy świętego spokoju, jak na to wygląda uczynił pan Jarek, robimy zaburzonemu osobnikowi krzywdę utwierdzając go tym samym w jego szajbie. Reakcja Napierdały na rozpętaną przezeń inbę dowodzi, że nie wyciągnął z niej absolutnie żadnych wniosków, to niestety ''normalne'' dla psychotyków, iż po wybuchu irracjonalnych emocji następuje u nich pozorne uspokojenie, aż do następnej kumulacji. Jeśli więc teraz nie przerwie cyklofrenicznej karuzeli, na jakiej nieustannie zapieprza jego umysł, za niedługo znowu dojebie się do Wolskiego, albo znajdzie sobie kolejną ofiarę. Maska ''liberalnego ojropejczyka'' służy mu bowiem tylko do ukrycia przed samym sobą faktu własnej choroby. Dlatego powtarzam: Napierała nie tyle powinien, co wprost musi leczyć się psychiatrycznie, gdyż rzeczy z nim zaszły już za daleko. Publiczne napastowanie przezeń znanych osób spowodowało, że dysfunkcje na jakie cierpi przestały być jego prywatną sprawą do cholery! Tym bardziej stać go na konfrontację ze swą słabością, bowiem nie sposób odmówić mu jednak pewnej inteligencji. Nie jest więc wsiowym głupkiem jak Wiesiek Miernik, który mimo swego ograniczenia znalazł jednak sposób na twórcze ujście dla osobistej szajby. Suchedniowski schizofrenik prześladowany przez głosy we własnej głowie, jest autorem wybitnie kwasowej muzy, jaką na swój użytek ochrzciłem mianem ''acid-polo''. Wystarczy sięgnąć po takie jego klasyczne już utwory jak ''Budowa atomu'', bezpretensjonalne ''Tir ra rirra'' czy kultową ''Ścieżkę'', za którą w podzięce Aphex Twin powinien wykupić od pana Wiesława cały wagon leczniczych wisiorków z Buddą. Tak więc Pietrek, weź się za siebie chłopie, zamiast pieprzyć farmazony na jutubie i przypierdalać tylko do ludzi, już dosyć.

Nie zamierzam jak widać odpuszczać Napierdale ze względu na jego chorobę umysłową, bo naprawdę rozsierdził mnie do białości swą agresywną bufonadą, nie ustępująca wiele tak krytykowanemu przezeń Bartosiakowi. Przede wszystkim jednak politycznym spierdoleniem, pozowaniem na ''liberalnego Europejczyka'' i ''człowieka Zachodu'' urojonego jedynie w jego łbie. Dołączył tym samym do grona hiperokcydentalnych wykolejeńców pokroju Orbana, co to właśnie postanowił skompromitować się do reszty bredniami o zachowaniu ''rasowej czystości'' Europy. Sam będąc jako Węgier dalekim potomkiem koczowniczych najeźdźców z głębi Azji, ostentacyjnie przy tym celebrującym przecież związki swego narodu z ''Wielkim Turanem''. Nazwać więc Orbana debilem to obraza takim porównaniem dla upośledzonych umysłowo, ale to bardzo dobrze, iż nieformalnym przywódcą opcji prorosyjskiej w UE został podobny tuman. Z madziarskim führerem łączy Napierdałę również niewątpliwe zapatrzenie w Niemcy, stąd wyrzuca Zychowiczowi jedynie ''przesadną'' germanofilię. Naturalna uwaga dla skundlonego mentalnie folksdojcza, przypominam autora peanu na cześć pruskiego liberalnego zamordysty i głównego inicjatora rozbiorów Rzeczpospolitej. Węgry posądzane przez naszych kucfederatów o prowadzenie rzekomo ''polityki wielowektorowej'', to w rzeczywistości jedna wielka niemiecka montownia i polityczna kolonia Berlina. Za jej pomocą załatwia on zarówno swe wewnętrzne porachunki, jak to miało miejsce podczas ''kryzysu migracyjnego'' dobrych parę lat temu, tudzież pozwala mu na kontynuację dalekosiężnej strategii włażenia w dupę Rosji, co na razie czynić otwarcie jak dotąd Niemcom samym nie wypada. Wprawdzie madziarofilii akurat zarzucić Napierale nie sposób przyznaję, ale już progermańskie zboczenie jak najbardziej, o ile zostanie potraktowane szeroko wliczając doń nie tylko Prusy Fryca, ale i dalekich potomków Franków, a w końcu i Anglosasów. Dobrze więc będzie przypomnieć pokrótce omawianą szeroko onegdaj na tych łamach kwestię murzyńskiego niewolnictwa w Ameryce, bo godzi ona w kardynalne zasady tak hołubionego przez Napierdałę liberalizmu i stąd fundamenty ustrojowe USA. Idzie nade wszystko o popularny niestety dotąd przesąd głoszący, iż warunkiem wolności osobistych jest posiadanie własnego kapitału. Doprowadził on bowiem do zniewolenia określonej rasowo grupy ludzi, gdyż czarni niewolnicy stanowili właśnie prywatną własność swych białych, a często i żydowskich panów. Podlegali jako tacy niemal w pełni wolnorynkowej wymianie, będąc towarem o określonej cenie co do którego statusu toczył się jedynie spór między ich amerykańskimi posiadaczami a brytyjską monarchią, czy ''sprywatyzowanych Murzynów'' traktować należy jako ruchomość lub też nieruchomość, jak chciał tego Londyn. W efekcie od samego zarania Stanów Zjednoczonych rasa stała się tam kwestią ekonomiczną i biopolityczną, a tym samym antagonizm rasowy zastąpił w USA walkę klas. Plantatorzy bowiem świadomie sprowadzali niewolników z Afryki, aby zaradzić pierwszym buntom na nowej ziemi białych proletariuszy. Zdarzało się strajkujących zastępując swymi Murzynami wynajmowanymi do pracy w fabrykach, przy budowie dróg i kolei etc. Dość skutecznie zneutralizowało to w Ameryce rewolucyjny potencjał socjalizmu, dokładnie tak samo jak liberalizm ślepego na uwarunkowania etniczne i rasowe. Przecie kapitał co i robotnicy wedle Marksa ponoć narodowości nie mają, o rasie już nie wspomniawszy, choć sam pisał, że po likwidacji ''materialnej podstawy'' żydostwa, jaką wedle niego był pieniądz i handel, skazane jest ono na zagładę. Oczywiście wyznawcy austriackiego przedszkola dla ekonomicznych uchyłów mogą dalej pomstować za Misesem na ''polilogizm rasowy'', niechże jednak spróbują wytłumaczyć to potomkom czarnych niewolników za oceanem, którzy byli czyjąś rzeczą, prywatną własnością i przedmiotem handlu, towarem podlegającym rynkowej wycenie. Na tym oto polega skandal murzyńskiego zniewolenia w Ameryce, a nie tych wszystkich łzawych historiach o biednych, ciemiężonych strasznie ''czarnuszkach'', tudzież wizjach krwawej i bestialskiej pomsty za to na białych ludziach. Murzyństwa nie ma co żałować, gdyż nikt jak ono nie potrafi tak gnoić siebie wzajem - przypomnę tylko, że większość czarnych trafiła za ocean wskutek morderczych wojen plemiennych, jakie toczyli ze sobą w Afryce. Do dziś tam niewolnictwo jest szeroko praktykowane np. w Nigerii, gdzie ludzie masowo sprzedają się z biedy, lub brani są przemocą zgodnie ze starą rodzimą tradycją. Bez żadnej przesady można stąd rzec, iż brutalne walki czarnych gangów w Ameryce stanowią kontynuację zadawnionych konfliktów jeszcze ich dalekich przodków z rodzimego kontynentu, żadną miarą nie dając sprowadzić się do przyczyn ekonomicznych w takim znaczeniu, jakie nadaje im biała lewica co i liberałowie. Dlatego przedsięwzięta jako środek zaradczy dla murzyńskiego ubóstwa ''akcja afirmatywna'', skazana była na klęskę błędnie diagnozując problem. Aczkolwiek wychodziła ze słusznej obserwacji, iż skoro zniewolenie czarnych w USA oparte było na kolektywnym, biologicznym kryterium rasy niezależnej od ludzkiej woli, również zadośćuczynienie za to musi nosić takowy charakter. Weszło to jednak w zasadniczy konflikt ze źródłowo amerykańskim i arcyliberalnym indywidualizmem, stąd by uzgodnić z nim jakże kłopotliwą dlań kwestię rasy, jankeskie elity wpadły na desperacki koncept uczynienia z niej przedmiotu ''osobistego wyboru'', podobnie jak i płci, ''preferencji seksualnych'' jednostki, tudzież nawet samego człowieczeństwa! Tak więc to co nieprecyzyjnie zwie się ''marksizmem kulturowym'', jest w rzeczywistości posuniętym do absurdu liberalizmem przybierającym już otwarcie antycywilizacyjny charakter. Dopiero na tym tle widać całą głupotę wolnorynkowego kucerstwa, broniącego się przed rzekomym lewactwem w imię tego co właśnie zwalcza. Innymi słowy atakują skutki w obronie ich przyczyn, nazwać to monstrualnym wprost debilizmem byłoby nazbyt oględne. Tak oto triumfujący liberalizm doprowadzony do swych ostatecznych konsekwencji, przepoczwarzył się ''dialektycznie'' w neomarksistowsko-postnazistowskie biopolityczne monstrum. Co żeśmy już tu onegdaj zdiagnozowali wskazując z zamierzoną przesadą, by wyostrzyć problem, iż ''Ameryka Bidena stanowi spełnienie marzeń Hitlera''. Oznacza bowiem triumf zasady rasowej za oceanem, rzecz jasna tej jedynie słusznej wedle obecnej ''mądrości etapu'', czyli czarnej niemniej zasada pozostaje taż sama. Nie przeczy temu, iż rasa traktowana jest tu jako ''konstrukt społeczno-polityczny'', boć i podobnie podchodziło do niej wielu czołowych nazistów jak Himmler czy zwłaszcza Rosenberg, otwarcie piszący o niej jako pewnym ''micie XX wieku''. Rzecz jasna nie stawiam znaku równości między dzisiejszymi USA i Trzecią Rzeszą, a jedynie pokazuję niepokojącą łączność w upolitycznieniu rasy, płci czy ludzkiej seksualności. Cóż z tego, że tym razem w imię totalnej, by nie rzec totalistycznej właśnie ''emancypacji'' człowieka od wszelkich form ''opresji'', co paradoksalnie prowadzi do jego samozniewolenia. Boć tym razem to ludzie sami czynią siebie przedmiotem, rzeczą i towarem, czemu rzecz jasna nie zaradzi przeżarta do cna zgnilizną Rosja, ani tym bardziej pogrążone w jeszcze większym cyber-zniewoleniu Chiny. Narzucającym się przeto wnioskiem jest nieprzystawalność dotychczasowych formuł ideologicznych do opisu rzeczywistości bio-polityki i eko-nomii, w jakich przyszło nam żyć, tak liberalnych i socjalistycznych, co konserwatywnych. Z racji ich jałowości poznawczej wypada je stąd porzucić, pozostawiając brandzlowanie się nimi nieudacznikom pokroju Napierdały. Przed nami więc zadanie wypracowania nowych pojęć adekwatnych do wyzwań epoki, unikając zarazem intelektualnej pustoty metapolitycznej heidegerowszczyzny, jaką grzeszy właśnie zideologizowany biologicznie LGBTarianizm i jemu podobne. Nie zamierzamy bowiem popaść w pułapkę ''tęczawego führeryzmu'' i źródłowej dlań zasady niemieckiej gnozy uprawianej przez nazistowskiego filozofa, głoszącej że jakoby bycie to samo zło...

I w końcu jeszcze jedna, kluczowa za to obok ekonomizacji i upolitycznienia ludzkiej rasowości kwestia, na jaką wskazuje fenomen liberalnego utowarowienia człowieka w Ameryce. Otóż dowodnie okazuje on wbrew anarcholibertariańskim zjebom, że ludzka opresja może istnieć niezależnie od państwowości i władzy politycznej, kiedy to one podporządkowane są wymogom wolnorynkowej wymiany handlowej. Obrońcy liberalizmu zwykli zrzucać winę za murzyńskie niewolnictwo na angielską monarchię, jaka faktycznie była jego inicjatorem. Tyle że obłudnie przy tym pomijają, iż główny zrąb proniewolniczego ustawodawstwa stanowi dzieło już amerykańskich kolonialistów, nade wszystko lokalnych zgromadzeń Wirginii począwszy od drugiej połowy XVII stulecia, ostateczny kształt osiągając tamże na początku następnego. Tak więc decyzja o zniewoleniu czarnych miała raczej charakter oddolny, a na pewno nie została narzucona z góry przez państwo wbrew ogółowi ówczesnej opinii publicznej za oceanem. Warto o tym pamiętać, że ta haniebna praktyka była wtedy tam powszechnie akceptowana, a jej późniejsze radykalne odrzucenie miało bardziej przyczyny ekonomiczne i polityczne, niż humanitarne. W dodatku zaprowadzono je właśnie środkami brutalnego interwencjonizmu państwowego, wywłaszczeniem przez niepodległy już rząd przymusem wojennym klasy plantatorów, kapitalistycznych w rzeczy samej właścicieli z posiadanych przez nich murzyńskich niewolników. Cóż z tego, że za symbolicznym odszkodowaniem, dla pryncypialnego obrońcy nienaruszalności prywatnej własności, oraz zwolennika jak najdalej posuniętej deregulacji i urynkowienia, stanowić winno to niesłychany skandal. Nade wszystko nie pojmiemy jednak istoty Stanów Zjednoczonych, co i roli w ich genezie czarnego niewolnictwa, dopóty jasnym nie stanie się dla nas, że angielskie kolonie w Ameryce powstały jako przedsięwzięcia komercyjne. Od początku więc całość życia społecznego i politycznego w nich, jak i religijnego nawet była podporządkowana wymogom ekonomicznym fundujących je kompanii handlowych. Kapitalistycznych korporacji swych czasów, obdarzonych przez rząd w Londynie szeroką autonomią prawną i administracyjną, posiadających własne siły zbrojne dla ochrony interesów prowadzonych na miejscu. Tudzież ustanowione do zarządzania nimi bezpośrednio instytucje, lokalne zgromadzenia akcjonariuszy i obywateli zarazem tychże państw-przedsiębiorstw w jednym. Trudno więc o lepszy dowód ścisłego związku między ekonomią i polityką [ oraz religią, ale to osobny temat ], jak USA od ich pierwocin jeszcze jako kolonii brytyjskiej monarchii parlamentarnej. Zadaje stąd kłam liberalnej fikcji rozdziału tychże sfer ''ludzkiego działania'', jaka legła u podstaw trwającej do dziś ''fałszywej świadomości'' Ameryki, co do jej rzeczywistych źródeł ustrojowych. Oczywiście zdaję sobie sprawę, iż stwierdzenie tegoż faktu czyni mnie ''ruskim agentem'' w oczach mniemanych okcydentalistów pokroju Napierdały, zaślepionych urojonym przez nich Zachodem. Nie pojmują oni bowiem, że Moskwa doń przynależy, stanowiąc integralną część Europy właśnie przez swój despotyzm. Widomym tegoż symbolem mury Kremla, wyraz mocarstwowych ambicji władców Rosji i dzieło sprowadzonych przez nich z renesansowej Italii włoskich budowniczych. Znamienne przy tym, że gdy Moskwa wkracza na imperialną i proeuropejską drogę zrzucając ostatecznie mongolskie jarzmo w drugiej poł. XV stulecia, obiera od razu antypolski kurs wymierzonymi wówczas w Jagiellonów sojuszami wpierw z Węgrami, a potem niemieckimi Habsburgami. Jakież to aktualne można rzec, otóż są owe ''stałe warianty gry'' o jakich prawił Grisza Braun, kiedy legendował się wciąż jako ''polski patriota''. Wejściu Rosji na jeszcze nie salony, lecz pałacowe komnaty Europy służyć miał także omawiany już tutaj szeroko dynastyczny ożenek moskiewskiego władcy z bizantyjską wprawdzie, lecz zlatynizowaną arystokratką, pobłogosławiony przez rzymskiego papieża i skorumpowanego polityka zarazem. W tym samym celu Iwan Groźny wywodził swój carski tytuł i uzurpował prawo do zaboru ziem Rzeczpospolitej z całkiem fantastycznej genezy własnego rodu od Oktawiana Augusta i jego mitycznego brata Prusa, któremu rzymski cesarz miał nadać jakoby lenno w dorzeczu Wisły, co wyśmiewał otwarcie w korespondencji z nim król Stefan Batory. Imperialna mitomania od początku jak widać cechowała władców Kremla, polegając zresztą na adaptacji przez nich do własnych politycznych zamiarów szeroko rozpowszechnionych w ówczesnej Europie praktyk. Groźny miał zerżnąć koncept Prusa z kronik Długosza, podobnie jak parę innych jeszcze barwnych wymysłów, ale to już temat na inną okazję. Powtórzmy więc na pohybel wszelkim Napierdałom, iż Rosja stanowi śmiertelne zagrożenie dla Polski właśnie dlatego, że jest częścią Europy a nie Azji i przez wieki pełniła rolę faktycznego przedmurza Zachodu. Dążąc za wszelką cenę do udziału w europejskim koncercie mocarstw na pełnoprawnych warunkach, siłą rzeczy mogła dokonać tego jedynie kosztem Rzeczpospolitej oraz innych krajów stojących jej na drodze. 

Póty nie pojmiemy, że obecna wojna stanowi współczesną odsłonę odwiecznego konfliktu w obrębie tej samej politycznej rodziny państw Okcydentu, będziemy żywić nierealne co do niej oczekiwania niczym pan dohtor. Nie idzie przy tym o pełne zwycięstwo Ukrainy, bo co do tego Napierdała nie ma złudzeń przyznajmy, ale jego pro-NATO-wski ślepy triumfalizm, oraz rozpatrywanie przezeń wszystkiego jako starcia między ''liberalnym Zachodem'', a ''autorytarnym Wschodem''. Przypomnijmy więc, że po pierwsze Chiny to nie cała Azja, a nawet nie wszyscy Chińczycy, boć i Tajwan oraz Singapur także nimi stoją, wspierając twardo we własnym interesie Kijów w jego konfrontacji z Moskwą. Nade wszystko jednak główna dotychczas potęga Zachodu, jaką były USA przestaje właśnie nią być, przy czym nie idzie wcale o mityczny ''upadek Ameryki'', tylko jej formuły do której zdążyliśmy przywyknąć. A to przez utratę hegemonii rządzących dotąd tym krajem Anglosasów i ogólnie białych Europejczyków, wprawdzie z niemałym udziałem Żydów, lecz aszkenazyjskich a więc zokcydentalizowanych. W efekcie Stany Zjednoczone przekształcają się na naszych oczach w coś, na co nie mamy jeszcze nadto precyzyjnego określenia, ale na pewno nie będzie to już państwo tak integralnie ''zachodnie'' jak dotąd. Element rodzimy, stricte amerykański ulega w nim wzmocnieniu przez masowy napływ Latynosów, podobnie jak orientalny licznymi emigrantami azjatyckimi, wprawdzie i wcześniej odgrywali oni za oceanem ważką rolę, byli jednak dotąd raczej marginalizowani. Teraz dobiega to kresu, anglosasko-żydowski monolit amerykańskich elit pęka pod naporem nieeuropejskich ''nuworyszy'' politycznych i finansowych. Nawet jeśli akceptują oni liberalne jankeskie wartości, co wcale nie jest dziś takie oczywiste, przez swój radykalnie odmienny bagaż kulturowy, bywa często religijny a także nie bójmy się tego rzec rasowy, siłą rzeczy zmieniają ten kraj nie do poznania. Biorąc powyższe mocno sceptyczne uwagi co do genezy USA, nikt trzeźwo patrząc nie może posądzić mnie o apokaliptyczne histerie z tego tytułu. Wcale to nie przesądza również o szansach, lub ich braku na utrzymanie mocarstwowej pozycji Stanów Zjednoczonych, jedynie wskazując na anachroniczność opozycji Orient-Okcydent i samej kategorii szeroko pojętego Zachodu, do której niewolniczo nomen omen przywiązany jest Napierała i jemu podobni. Dlatego nie pojmą nigdy w swej tępocie, iż deimperializacja Rosji musi oznaczać także jej deokcydentalizację, co doskonale znać po dekabrystach, całkiem opacznie rozumianych przez polskich romantyków. Przecież jeden z głównych przywódców antycarskiego spisku, Paweł Pestel był wściekłym rosyjskim szowinistą, w czym nie przeszkadzało mu jego niemieckie pochodzenie. W jego wzorowanej na rewolucyjnej jakobińskiej Francji wizji nowej, demokratycznej Rosji nie było miejsca na odrębne słowiańskie etnosy, wszystkie one miały zlać się w jeden wielkoruski naród, zaś pozostałe ludy np. kaukaskie deportowane wgłąb kraju. Spokojnie więc można założyć, iż w przypadku powodzenia swych planów, urządziłby Polakom ludobójczą ''rzeź wandejską'', rozmiarami i bestialstwem przewyższającą brutalne represje ''krwawego Mikołaja'' wobec uczestników Powstania Listopadowego. Dziś także ''liberalna rosyjska opozycja'' to generalnie zwykłe g..., w czym zgadzam się ze wspominaną na tych łamach parokrotnie ostatnio ukraińską dziennikarką Janiną Sokołową. Acz w przeciwieństwie do niej od dawna nie żywiłem co do tego złudzeń, pisząc choćby o Nawalnym jako ''planie B'' reżimowych kremlowskich elit. Trudno doprawdy mieć co do tego jakiekolwiek wątpliwości patrząc na ostatnią inicjatywę czołowego ''antyputinowskiego przeciwnika'', który siedząc w rosyjskiej kolonii karnej... miał założyć ''międzynarodową antykorupcyjną fundację'' wraz Fukuyamą, Verhofstadtem i Applebaum, koszerną ''żoną prowadzącą'' Zdradzia Sikorskiego. Inny zaś moskiewski ''systemowy liberał'' Miedwiediew, okazał się godnym następcą Żyrinowskiego, wygrażając dopiero co Gruzji i Kazachstanowi wojną na swym profilu VK. Żałośnie później tłumacząc, iż został on jakoby ''zhakowany'' przez wraże siły, co jedynie dowodziłoby jakimi to pizdami okazali się w takim razie rosyjscy tajniacy, skoro dają niby sobą tak pogrywać. Omawiany tu dohtorek w niczym mu pod tym względem nie ustępuje, skoro najwidoczniej sądzi, że można kogoś obsobaczyć publicznie, a nawet posunąć się do stawiania zarzutów ''zdrady narodowej'' bez najmniejszych konsekwencji. Uciekając się przy tym do nędznych wybiegów, tłumacząc swe chamstwo i niezrównoważenie psychiczne rzekomo istotową dla Zachodu ''bezpośredniością wyrazu''. A ja w swej naiwności sądziłem, iż ''nie ma wolności bez odpowiedzialności'', cóż jednak mogę tam wiedzieć, skoro żaden ze mnie ''leberał''. O permanentnym lekceważeniu przez Napierdałę zagrożenia ze strony Chin  nie chce mi się już gadać - najwidoczniej Amerykanie sądzą inaczej, rozważając zaostrzenie sankcji i blokady eksportu kolejnych strategicznych technologii. W kontrze odsyłam do ekspertyzy Michała Bogusza, analityka OSW, traktującej o propagandowej histerii rozpętanej przez Pekin wokół wizyty Pelosi w Tajpej, która to nagonka skądinąd poniosła spektakularną porażkę nawet wśród samych Chińczyków. Wyraźnie mowa tam, że Tajwan szykując się do odparcia inwazji Chin pilnie studiuje taktykę obrony Ukrainy przed agresją Rosji. Nie jest w tym odosobniony, gdyż Australijczycy czynią podobnie zdając sobie sprawę, iż gra toczy się o wyparcie amerykańskich wpływów z całego rejonu zachodniego Pacyfiku, a nie tylko zagarnięcie przez Pekin strategicznej dlań wyspy u wybrzeży kraju. Trudno o lepszy dowód, iż eurazjatyzm to nie ekstrawagancka mrzonka, lecz twarda rzeczywistość geopolityczna [ akurat w tym kontekście to skompromitowane już pojęcie wciąż zachowuje sens ]. Nawet zaś jeśli rację ma Wojczal i lada moment Chiny czeka totalna zapaść, będzie mieć ona przyczyny raczej wewnętrzne i strukturalne, niż nastąpi wskutek aktywnej kontrakcji ze strony Zachodu. Co więcej, gros z nich jak katastrofa demograficzna, dewastacja środowiska naturalnego wskutek niepohamowanego rozwoju industrii, barbarzyńskie stosunki pracy i destabilizacja społeczna etc., jest pośrednio efektem ślepego podporządkowania się przez władze w Pekinie wytycznym agend globalizmu, zdominowanych przez Okcydent i jego kapitał. Tak więc choć bez dwóch zdań główna odpowiedzialność za to spada na reżim chińskich komunistów, Zachód również nie ma tu czystego sumienia, co może wywołać potężny resentyment przeciw niemu u Chińczyków, w obliczu katastrofy ich kraju. Czego Wojczal w swej analizie kompletnie nie uwzględnia, ale nawet on dostrzega realną możliwość poważnego konfliktu zbrojnego na drugim krańcu Eurazji, aczkolwiek na bardziej ograniczoną skalę, czyli ponowne rozpalenie wojny koreańskiej...

Podsumowując: zamiast trawić czas na wysrywy Napierdały, jak i tak krytykowanych przezeń gejopolityków, lepiej już sięgnąć po równie ''głębokie'' anal-izy obecnej sytuacji dziejowej, dokonywane przez pomienionego wyżej Wiesia Miernika. Ubaw z nich przedni, wprawdzie nie przystoi zbytnio naigrywać się z wynurzeń schizofrenika, ale suchedniowskiemu wizjonerowi i tak krzywdy to nijakiej nie czyni. Jest zaś niegroźny bo w przeciwieństwie do Napierały nie może poszczycić się tytułem ni dorobkiem naukowym, stąd nikt go nie traktuje poważnie, poza ''magiczną mocą'' w jego głowie. Na boku zaś pozostawiam spiskowe teorie niektórych kuców z ''Wykopu'', jakoby pan dohtor był ''PiSowskim agentem'' sprokurowanym celem ''skompromitowania liberalizmu'', bo dowodzi to jedynie mej dawno postawionej tezy, że korwinizm to stan umysłu - wybitnie chorobowy. Mówiąc natomiast serio, znakomitą odtrutką na filoprusactwo Pietrka będzie zapewniam lektura ''Długiego Kulturkampfu'', historycznego opracowania autorstwa Grzegorza Kucharczyka. Tudzież seria jego krótkich prelekcji na YT, nagranych w ramach serii ''Kanon21''; o ironio był on autorem pochlebnej recenzji naukowej książki Napierdały sprzed dekady już będzie, biografii politycznej czołowego holenderskiego przywódcy I-ej poł. XVIII stulecia Simona van Slingelandta. Nie dopuszczam myśli, by uczony tej klasy mógł aż tak mylić się w ocenie zawartości tego dzieła, pozostaje mi stąd jedynie widzieć w tym dowód na gwałtowny spadek formy intelektualnej od tego czasu u dohtora. Rzeczywiście, z dostępnych w internecie fragmentów wyłania się całkiem klarownie nakreślony przezeń obraz upadku republiki Zjednoczonych Prowincji w owej epoce, oligarchicznych i zanarchizowanych do tego stopnia, że nawet Rzeczpospolita pod rządami Sasów jawi się na ich tle niemal autorytarnym państwem. Pozostaje więc życzyć Napierale, by powrócił do tego co mu wychodziło bodaj najlepiej, czyli badania wciąż zbyt mało znanych w Polsce dziejów Anglii, Holandii i Niemiec przełomu XVII i XVIII wieku. Zamiast trwonić czas na pierdolenie przez pół godziny prawie o zawartości kinder-niespodzianki... nie śmieszne to bowiem, a straszne lub co najmniej bardzo niepokojące. W ramach antynapierałowej terapii rekomenduję też krótkie omówienie refleksji Michaela Sandela, czołowego bodaj dziś przedstawiciela amerykańskiej myśli wspólnotowej, w wykonaniu Przemysława Wewióra. Dobrze to bowiem okazuje, jak bardzo wolnorynkowe spierdolenie umysłowe zryło nam w Polsce łby, zamieniając w bandę egoistów i słabeuszy. Wewiór celnie diagnozuje fundamentalną słabość zachodniej, a szczególnie amerykańskiej ''lewicy'' trafnie nazywanej liberałami, bo co to za socjaliści co wyjebane mają na wszelkie normy społeczne, w imię totalnej afirmacji swego psychopatycznego narcyzmu? Nigdy bowiem dość przypominać, że mylony u nas ze statecznym ''konserwatyzmem'' liberalizm jest bękartem ideowym zamętu społecznego, politycznego i religijnego towarzyszącego Rewolucji Angielskiej. Przeto afirmuje patologię rozpadu jakiejkolwiek wspólnoty, jako rzekomo zbędnego ''balastu'' obciążającego niepotrzebnie jednostkę krępującymi ją w w ten sposób więzami społecznych zobowiązań. Owszem, marksiści takoż poprzez przejętą od liberałów ''walkę klas'' antagonizowali robotników i kapitalistów, ich dalecy epigoni zaś czynili to samo nastawiając kobiety przeciwko mężczyznom. Wciąż jednak chodziło im o duże i zwarte grupy społeczne, teraz jednak w imię tępej afirmacji wszelkiej ''inności'' staczają się na kompletny margines, a im bardziej dewiacyjny i kryminalny wręcz, tym lepiej. Cóż to więc za lewica, która odwołuje się ''wyłącznie do etyki autonomii, w której nadrzędną zasadą jest poszanowanie jednostki, niezgoda na zadawanie jej cierpienia i ograniczania jej wolności''?! Toż to czysto libertariańskie ścierwo, a odróżnianie go jak chce tego Napierała od klasycznego liberalizmu w imię potępiania tylko ''błędów i wypaczeń'', jest zasadniczo błędne, gdyż i on ma swoje za uszami, co już wyżej okazano. Remedium na jedno i drugie jest republikanizm, widzący w państwie nie zło, jak chcą tego obie te szkoły rozwolnościowego niemyślenia, lecz dobro wspólne a choćby i mocno niedoskonałe, bowiem inne na tym padole nie jest nam śmiertelnym dane. Polska znowu przepadnie marnie w obecnych dziejowych burzach, jeśli nie przestanie w końcu być Rzeczpospolitą tylko z nazwy, to więc nie sprawa dętych frazesów okolicznościowych, lecz przysłowiowej ''walki o byt''. Bez sprawnych instytucji państwowych z armią na czele, ale też odpowiedniej polityki społecznej i elementarnego choćby solidaryzmu narodowego, jesteśmy pozbawieni jakichkolwiek szans nie tyle nawet rozwojowych, co zwyczajnie perspektyw na przetrwanie. A tacy jak Napierała maskujący swym urojeniowym liberalizmem własne wyobcowanie ze społecznym norm, czy tym bardziej libertariańscy psychopaci pokroju Jacka Wilka, przesądzają o nich na naszą niekorzyść. 

ps.

Akurat publikacja niniejszego tekstu zbiegła się z wybuchem afery wokół skandalicznego raportu Amnesty International o Ukrainie. Potwierdza on znakomicie opisaną wyżej patologię wskazując przy tym, iż nie sposób stawić opór Rosji naśladując bezmyślnie ''prawoczłowieczy'' pierdolec ideologiczny obecnego Zachodu. Co do zasady liberalny dodajmy, bazujący na posuniętym do absurdu indywidualizmie, głoszący aborcję czy nawet ''wybór płci'' jako ''uprawnienie jednostki'', w myśl totalniackiej już zasady: ''ja ponad wszystko!''. Sekretarz Generalna nomen omen AI może się zarzekać, ale sfabrykowany przez jej organizację przestępczą raport de facto usprawiedliwia rosyjskie mordy na ukraińskich cywilach. Takie choćby, jak niedawny ostrzał rakietowy Winnicy, który nawet terrorysta Girkin wraz z jemu podobnymi raszystami uznali za zbrodnię wojenną, oraz kompletną głupotę z czysto militarnego punktu widzenia. Bowiem innego celu, jak zastraszenie napastowanych i złamanie ich woli oporu tego typu akty terroru nie mają, ale prawoczłowieczym spierdolinom jest to najwidoczniej obce podejście, taka empatia do zwykłych ludzi a nie abstrakcyjnych, wydumanych przez nich jednostek. Jeśli ktoś nie pojmuje, że ukraińska armia chroni w miastach cywilów przed masakrami bezbronnej poza tym ludności, powinien resztę życia spędzić trzymając durny łeb w wiadrze z zimną wodą. Nie zaś pierdolić bezczelnie farmazony, czyniąc ofiary współwinnym co najmniej przeprowadzanych na nich ataków! Pozostawiam na boku wyjaśnienie ewentualnych uwikłań kartelu pod nazwą Amnesty International, które tłumaczyły takie nie inne jej stanowisko ws. Ukrainy. Przypomnę stąd jedynie, iż organizacja rzekomo broniąca ''praw człowieka'' sama ma z tym poważny problem. Do tego stopnia, że jeden z jej najznaczniejszych działaczy na znak protestu popełnił parę lat temu samobójstwo. Okoliczności w jakich doszło do tragedii ujawniły skalę patologii i wykroczeń przeciw ludzkiej godności w Amnesty International, jako żywo przypominając niedawną aferę z Tomaszem Lisem. Szczególnie pod względem monstrualnej hipokryzji - gęba pełna napuszonych frazesów o ''wolności'' i ''demokracji'', a zarazem ordynarne poniewieranie pracownikami oraz ich wyzysk. O ironio, organizacja tak dbała u innych o ''transparentność'', zawarła poufną ugodę z wdową po samobójcy, płacąc jej prawie milion funtów nie wiadomo skąd właściwie, bo ponoć ''nie z darowizn ni składek członkowskich''. Co budzi także uzasadnione wątpliwości, jeśli idzie o przejrzystość finansów AI, czy aby nie mamy tu do czynienia z jaką ''pralnią brudnych pieniędzy'', a w każdym razie na pewno zwykłą korporacją obsadzoną cynicznymi kurwiszonami do wynajęcia, pół na pół ze sfanatyzowanymi doktrynerami. Jednako wysługującymi się jak widać najgorszym tyranom i doprawdy mniejsza już, za kasę czy ze zwykłej głupoty lub ideologicznego zaślepienia arcyliberalnym ''prawoczłowieczyzmem'', skutek ten sam. Tymczasem barbarzyństwo Rosjan na Ukrainie wprost domaga się należytego odwetu: bestialska kastracja ukraińskiego jeńca i podobne, coraz liczniejsze zbrodnie okupantów winny być pomszczone i to najlepiej ze zwielokrotnioną siłą. Nie sposób bowiem walczyć honorowo z kanibalem, nie respektującym żadnych ludzkich reguł, tylko więc naga siła może doń przemówić. Metody Włada Palownika są sprawdzonym sposobem wzbudzenia respektu wśród dziczy, a brużdżącym temu pedolibkom z Zachodu życzyć stąd należy rosyjskiej niewoli, z wszystkimi jej okrucieństwami. Żadne bowiem względy prawoczłowieczego chujmanitaryzmu nie powinny krępować obrońców w zbożnym dziele bezlitosnego tępienia psychopatycznego agresora, który posuwa się do tortur i zabijania bezbronnych jeńców. Bawiąc się zaś w przedstawicieli rzekomo wyższej syfilizacji judeołacińskiej, NATO-wskiej lub pedoliberalnej jak kto woli, stajemy na z góry straconych pozycjach i po to właśnie takowymi konceptami infekowana jest sfera publiczna.