czwartek, 1 maja 2025

''Patrioci Europy'' czy... Izraela?

Dylemat bezpieczeństwa dla Polski dziś wygląda następująco: faktyczny kres euratlantyzmu i chwiejny sojusz USA z Rosją, zawiązany pewnie dla zgnojenia Iranu, są nam o tyle na korzyść, iż blokują powstanie ''EuRosji'' i nawrót polityki ''wandel durch handel'' [ której rzekomo ''nie było'', jak bezczelnie łże Merkelowa ]. O ile tylko nie służą ustanowieniu ''Globalnej Północy'', czyli ''rozszerzonego Zachodu od Vancouver po Władywostok'' rodem ze ''strategicznej wizji'' starego Brzezińskiego, ale na prawacką modłę w imię zwalczania ''transgenderu'' itp. Nade wszystko jednak grozi to powrotem do jawnie antypolskiego porozumienia Izraela i Rosji, regularnych pielgrzymek Satanjahu na Kreml i presji Waszyngtonu w sprawie ''mienia bezdziedzicznego'' już na pełnej. Głupotą bowiem jest liczyć, że Amerykanie ostawią nas w spokoju jeśli będziemy im nadskakiwać, w przeciwieństwie do nadto krnąbrnego przywództwa Ukrainy. Na odwrót: wyczuwając słabość tym bardziej potraktują podle rzekomymi ''polskimi obozami koncentracyjnymi'', a może nawet i jakoby ''pogromem kieleckim''! Z tak proizraelską administracją prezydencką USA jak obecna to niemal pewne, acz Trump to ''polityczny kubit'', stąd na dwoje babka z nim wróżyła. Dlatego mianując szefem Pentagonu zjebanego Hegsetha, ''syjonokrzyżaka'' jaki chętnie wszcząłby wojnę nuklearną z Iranem, zarazem przydał mu jako doradcę od Bliskiego Wschodu Michaela DiMino, typa z CIA stanowczo przeciwnego konfrontacji z ajatollahami. Niestety tyczy to w jego wypadku i Rosji, ale przynajmniej jest konsekwentny nie postępując jak hipokryci ze stronnictwa ''Israel first!'', gotowi marnować amerykańską broń i miliardy dolarów na wsparcie Gudłajstanu, żałując ich zarazem o ileż bardziej potrzebującej tego Ukrainie. Przeto jeśli niniejszy opis ma pozostać adekwatny, nie może być jednoznaczny ni klarowny, skoro tyczy ''cudoków'' o zwichrowanej tożsamości z jakich składa się ''transprawicowa'' MAGA. Dowodem stojąca za nią militarno-szpiegowska firma Palantir, której szefem jest afrożydowski lewak Alex Karp, zaś nominalnym przynajmniej właścicielem Peter Thiel. Niemiecki pederasta pozujący na ''konserwatystę'', libertarianin i zadeklarowany wróg państw narodowych, który zbił kapitał na kontraktach dla amerykańskiego wojska i bezpieki. Z kolei jego polityczną kreaturą, nigdy dość o tym przypominać, jest Vance - nie ten dzielny co nakurwiał kacapię na Ukrainie a jego scwelony politycznie kuzynek, jakiemu rzekomy ''katolicki tradycjonalizm'' nie przeszkodził wziąć ślub w hinduistycznym obrządku. Facet więc nie traktuje poważnie deklarowanej jedynie wiary w Chrystusa, inaczej wiedziałby że nie sposób pogodzić jej z oddawaniem czci pogańskim bałwanom [ nawet jeśli upatruje się w nich tylko niezliczone przejawy jednej ''duszy świata'' Atmana/Brahmana ]. Wszakże w jego wypadku mamy raczej do czynienia z czysto politycznym mariażem, gdyż krewną indyjskiej żony ''DJ'' Vance'a jest hinduska faszystka, stąd zapewne realne spoiwo ich związku stanowi wrogość do islamu, jaka w ogóle łączy syjonistyczne żydostwo z okcydentalnym prawactwem i stronnikami hindutwy. Pokroju Tulsi Gabbard dzierżącej obecnie kontrolę nad amerykańskim wywiadem, gdy psychopatyczny Hindus Kash Patel sprawuje pieczę z kolei nad jankeskim kontrwywiadem, a więc jedynie tępy zimnowojenny głąb może posądzać jeszcze Trumpa, iż jest zeń jakoby sowiecki agent ''Krasnow'' - prędzej TW ''Ganesz'' czy inszy ''Wisznu'':))). W Indiach już otwarcie nawołuje się do uczynienia z muzułmańskiego Kaszmiru drugiej Palestyny, co nawiasem grozi jawnie wojną z Pakistanem, oby nie nuklearną. Tłumaczyłoby to również czemu przywódczynią wspieranej przez MAGA niemieckiej antymigracyjnej prawicy jest stara lesba żyjąca na co dzień w Szwajcarii z Tamilką, a więc hinduistką ze Sri Lanki. Dlatego z AFD musiał pożegnać się jej lokalny działacz Artur Wagner, gdyż przeszedł na islam czego nie sposób było pogodzić z członkostwem w owej ''konserwatywno-libertariańskiej'' formacji. Ciekawe iż nawrócić miał się podczas swej podróży do Rosji, zaś niedawno w okupowanym przez nią Dagestanie uroczyście inaugurowano budowę ''transreligijnego'' ośrodka w zamierzeniu jednającego zarazem meczet, synagogę i cerkiew o znamiennej nazwie ''Kaukaska Jerozolima''. Na ceremonię specjalnie przybył główny kremlowski rabin Berel Lazar, jaki zhańbił się błogosławieniem izraelskich rzeźników dokonujących masakr w strefie Gazy, ewidentnie więc Putin uczynił tym samym gest pod adresem władz bliskowschodniego Gudłajstanu, a zapewne i ''syjonolubnego'' przecież Trumpa. 

Zwłaszcza iż w przeciwieństwie do ''zgniłego Zachodu'' w Rosji praktycznie nie było propalestyńskich demonstracji, jedyna próba takowej w Machaczkale skończyła się aresztem i wyrokami dla prawie setki protestujących przeciw żydowskim ludobójcom. Wygląda stąd, że jeśli ''Niebiańska Jerozolima'' zamiast pozostać urojeniem prorosyjskich konspirologów ma faktycznie ziścić się, to jeno dzięki łasce Kremla na znajdujących się pod jego władaniem ziemiach dawnego kaganatu chazarskiego. I bez tego Dagestan pozostaje obiektem szczególnej uwagi kacapskich specsłużb, narzędziem zaś ich kontroli nad tamtejszym muzułmaństwem jest lokalny muftiat, przywództwo którego sprawuje formalnie jakiś stary pajac, ale realnie pełni je władcza żona onego dziadygi Ajna Gamzatowa. Otwarta prowokacja wobec patriarchalnych stosunków panujących w kaukaskich społecznościach, zapewne sprokurowana przez moskiewskiego protektora tejże ''imamki'', jakim jest Roman Silantiew. Podwładny z kolei patriarchy Kiryłła, podobnie jak szef powiązany z kremlowskim tajniactwem, czym wręcz jawnie się chełpi, tak samo jak stworzeniem pseudonaukowej ''destruktologii'', a to jakoby w celu zwalczania ''duchowych zagrożeń Rosji'' na czele z islamizmem. Przeto nawołuje gorąco putinowski reżym do zaprowadzenia publicznego zakazu muzułmańskich okryć dla kobiet, ale dokonana przezeń na dniach legalizacja talibów już nie wzbudza u niego protestu. Skądinąd ową decyzję Kremla także można odczytać jako część miłej Izraelowi strategii osaczania ajatollahów, bowiem z wrogości do nich jako szyickich ''heretyków'' znani są afgańscy islamiści. Satanjahu i jego gangowi judeonazistów mogą również podobać się areszty i procesy uczestników pogromowego tłumu, jaki wypatrywał Żydów w samolotowych turbinach na dagestańskim lotnisku, toczące się na bezprecedensową w putinowskiej Rosji skalę, gdyż dotąd podczas nich skazano już ponad setkę muzułmanów. Widać przeto, jaki to wspólny interes łączy Kreml z Orbanem, protestanckim syjonistą jak przystało na kalwina, który to onegdaj wpadł na ''cudowny'' pomysł dokooptowania Izraela do krajów ''Grupy Wyszehradzkiej''. Nie dziwota stąd, że węgierski przywódca wespół z Bosakiem, Salwinim i antymuzułmańskim pedałem premierem Holandii zawiązali sojusz prawicowych ugrupowań ''Starego Kontynentu'' pod dumnym mianem ''Patriotów Europy'', dołączając wszakże doń na zasadzie ''obserwatora''... partię Likud władającą Gudłajstanem! Rad bym stąd wywiedzieć się jakim to sposobem Izrael niby broni Europę przed inwazją islamu - czyniąc próby masowej deportacji na jej teren palestyńskich Arabów? Siejąc chaos w Syrii i reszcie Bliskiego Wschodu, co grozi nawrotem fali nachodźców gorszej może nawet niż ta sprzed blisko dekady? Wchodząc w mętne porozumienia ze Zjednoczonymi Emiratami, wspierającymi zbrojnie i finansowo wespół z Rosją bandy terroryzujące bestialsko rzesze Afrykanów, co pcha wielu z nich do szturmowania brzegów Europy wpław przez Morze Śródziemne? Rzekome ''przedmurze syfilizacji judeołacińskiej'' zadzierzgnęło również ścisłe więzi z Saudami, głównymi promotorami fanatycznego salafizmu, najgorszego islamistycznego ścierwa jakie tylko może być. Z Satanjahu taki ''judeokrzyżowiec'', iż musiał dopiero co zwolnić szefa swego wywiadu militarnego, gdyż ten jął nadto węszyć przy korupcyjnych relacjach izraelskiego przywódcy z Katarem, sprawującym akurat rolę protektora Hamasu. Skądinąd owych terrorystów wypromowała onegdaj sama izraelska bezpieka aby bruździć Arafatowi, teraz zaś próbuje ich zwalczać jeszcze gorszymi islamistami z ''neokalifatu'' ISIS, tylko dureń więc może wciąż twierdzić, że Żydzi słyną jakoby z inteligencji:). Prędzej ohydnego sadyzmu z jakim odnoszą się do innych semickich ludów, w niczym im pod tym względem nie ustępując a może nawet i przewyższając w okrucieństwie, na pewno zaś skali przemocy wojennej jaką wobec nich stosują dzięki wsparciu militarnemu USA. Trump również nie pali się do bycia ''katechonem Zachodu'' broniącym go przed dżihadystami, powiązany rodzinnym biznesem z muzułmańskimi emiratami traktowanymi przezeń niczym dojne krowy, przeto jego ''koszerny'' zięć trzyma spółkę z szejkami, drugi zaś jest arabskim chrześcijaninem/maronitą z Libanu. Wyznaczony przezeń na posłańca do Rosji Witkoff, nawiasem Żyd rodem z dawnych ziem carskiego zaboru co zapewne wpływa na jego uniżoną postawę wobec Fiutina, wprost oznajmił w niedawnym wywiadzie Carlsona, że obecnie dla USA i zwłaszcza Izraela ważniejsza od Europy jest islamska zachodnia Azja.  

Tak więc jak to już tu wspominano bliskowschodni Gudłajstan ma stać się czymś w rodzaju żydowskiego ''wilajatu'' przy muzułmańskiej ''ummie'', tworzonej przez emiraty znad Zatoki Perskiej wespół z Saudami. Brużdżący temu zanadto szyicki Iran wymaga stąd pacyfikacji, acz nie wiem jak Trump i jego ekipa wyobrażają sobie dopiąć tego li tylko samymi nalotami bez lądowej inwazji? Chyba że mowa aż o użyciu bomb nuklearnych, jakimi co poniektórzy straszą, ale to wywołałoby pożogę nie tylko w regionie, która prawie na pewno rykoszetem położyłaby też kres ''rajowi dla bogaczy'' w Dubajsku. Z drugiej irański reżim sam może i bez tego doznać zapaści, gdyż stanowczo przeinwestował się własną wersją ''kieszonkowego imperializmu'', marnując ludzi i środki na zdradziecką dlań swołocz jaką okazał się Asad. Współpracujący potajemnie z syjonistami wzbraniając szyitom ataku od strony wzgórz Golan, podobnie jak Rosjanie w Syrii dziwnie tolerujący niszczenie tuż pod okiem swych wojsk składów broni dla Hezbollahu przez izraelskie lotnictwo. Poza tym Iranowi grozi katastrofa humanitarna, z powodu długotrwałej suszy w kraju poczyna brakować wody i wręcz mówi się o potrzebie jej racjonowania, ale czy wystarczy tego dla obalenia reżimu pozostaje kwestią otwartą. Żaden ze mnie ''ajatollaholog'', wszak podejrzewam iż bez wewnętrznego zamachu stanu jednak się nie obędzie, tyle że wyłącznie ktoś na wzór Ahmadineżada mógłby tego dokonać a na pewno nie tamtejsza ''liberalna'' i prozachodnia ''opizdycja''. Wymagałoby to zaś od USA mocnej rewizji polityki wobec Izraela, na co zwłaszcza z obecną administracją prezydencką raczej się nie zanosi, acz Trump potrafi jeśli o to idzie zaskakiwać, więc pozostaje obserwować rozwój wypadków. Co prawda zachowywał się uniżenie niczym lokaj podczas ostatniej wizyty Satanjahu w Białasowym Domu, ale tylko by zaraz podać mu czarną polewkę cierpko odmawiając pomocy w storpedowaniu polityki Erdogana, coraz śmielej rozpychającego się na Bliskim Wschodzie ku wkurwowi Gudłajstanu. Waszyngton ewidentnie sprzyja pogodzeniu interesów Turcji i Izraela w Syrii, wywierając także presję na tamtejszą kurdyjską anarchokomunę dla zawarcia porozumienia z dżihadystami, jacy niedawno opanowali ów kraj. Skądinąd stanowią oni przykład niezmiernie ciekawego procesu upaństwowienia muzułmańskich ''dżamaatów'' i unarodowienia pierwotnie wrogiego nacjonalizmom islamizmu, jaki obecnie możemy obserwować wśród kozojebów mahometan. Bowiem choć mają oni za sobą dziejowe doświadczenie własnej mocarstwowości w postaci kalifatów, czy imperiów Osmanów lub Wielkich Mogołów w Indiach, nowożytne państwo narodowe do dziś pozostaje dla wielu z nich obcym europejskim tworem. Stanowiąc przejaw ''fitny'', wyklętego podziału muzułmańskiej ''ummy'', czyli wspólnoty wyznawców Allaha, stąd gdy Atatürk jął wznosić takowe na gruzach dawnej potęgi Ottomanów, nadał mu z konieczności agresywnie sekularny i antyislamski w istocie charakter. Przeto objęcie rządów w Turcji przez stronnictwo Erdogana, traktowane nie bez podstaw jako oddział wrogiego nacjonalizmom Bractwa Muzułmańskiego, wzbudziło do dziś żywe obawy i posądzenia go o próbę restytucji osmańskiego imperium. Zupełnie bezpodstawne z obecnej perspektywy, gdyż zachował on dziedzictwo Atatürka demonstracyjnie oddając mu hołd ceremonialnymi pielgrzymkami do jego mauzoleum, usiłując jedynie przydać bardziej islamski charakter niczym chrześcijanie, którzy nawrócili na swą wiarę prześladujące ich rzymskie imperium. Syryjscy dżihadyści idą tym śladem, acz mają znacznie trudniej nie tylko przez dziedzictwo wojny domowej, czy bardziej zróżnicowany etnicznie i nade wszystko religijnie kraj pod swymi rządami niż Turcja, ale grozi im także zaborcza polityka Izraela tudzież obciążenie całych dekad związków asadowskiego reżimu z ZSRR a później putinowską Rosją. Wciąż posiada ona potężne narzędzie nacisku w postaci rezerw walutowych Syrii, jeśli więc instytucje finansowe Zachodu i bogatych krajów muzułmańskich nie dopomogą zmienić ów stan rzeczy, obecność kacapskich wojsk na miejscu będzie pewnie niestety zachowana, acz w ograniczonej mocno postaci i zmuszona zabiegać o koncesje u niedawnych wrogów, dobre więc i to. Natomiast co się tyczy przegranych niemal całkiem w owej sprawie ajatollahów liczę, iż jednak nie wypali porozumienie Trumpa na tle ich kwestii z Putinem, kosztem Ukrainy a poniekąd także innych państw naszego regionu Europy, bo to kiepski wariant zdarzeń dla Polski. Wprawdzie Rosja zadzierzgnęła mocno współpracę militarną i wywiadowczą z Iranem, ale żaden z owych krajów nie zobowiązał się do zaangażowania swych wojsk po stronie drugiego w razie obcej agresji. Moment próby nastąpi rychło podczas parady 9 maja w Moskwie, jeśli na trybunie obok Fiutina stanie wówczas Satanjahu lub podobny mu judeonazista, autorytarna i syjonofilska ''oś zła'' trumpowej MAGA z Izraelem i Rosją znajdzie swe ostateczne potwierdzenie.

Nawet jeśli spełni się ów fatalny scenariusz nie zamierzam brnąć w gadaninę przeciwników Trumpa, iż jest on zwykłym idiotą, tudzież ruskim czy chińskim agentem, otoczonym przez zgraję monstrualnych wprost durniów, jakimi zresztą faktycznie się oni jawią. Przyjdzie im stąd rychło obudzić z mordą w kałuży, jeśli Waszyngton postanowi nie tylko Ukrainę poświęcić na ołtarzu ewentualnej ugody z Kremlem, już teraz więc należy wyzbyć się złudzeń co do hipokrytów zza oceanu głośno deklarujących powrót ''białej chrześcijańskiej Ameryki'', gdy naprawdę skrycie pragną jeno murzyńskiej pały w ich bladych tyłkach. Idzie o Mike'a Waltza, głównego winowajcę afery z ujawnieniem ''supertajnego'' czatu na chińskiej apce, a więc śledzonej przez towrzyszy z Pekinu, gdzie czołowi decydenci obecnej trumpowej administracji omawiali plany ataku na Jemen, ekscytując się tym niczym banda gówniarzy. Otóż miał on również niefrasobliwie podpisać się na X-owym profilu czarnego gwiazdora porno dla pedałów, który przybrał wdzięczne i jakże klarowne miano ''big dick bottom'':))). Waltza łączą też ścisłe więzi z obecnym rządem Izraela, do tego stopnia iż posądzany jest o szpiegostwo na jego rzecz, poza tym był gorącym stronnikiem ''opcji atomowej'' w konfrontacji z Iranem wadzącym pokojowym negocjacjom, stąd cała afera świadczy o ostrej walce frakcji na owym tle w Białasowym Domu. Zarazem wstrzymywałbym się przed pochopnym spisaniem już ostatecznie na straty Trumpa i jego ekipy jako epickich nieudaczników, niezależnie jak szalonymi lub skazanymi na porażkę jawiłyby się nam ich poczynania. Bowiem wiele z nich ma całkiem zasadne powody, na ten przykład ''wojny handlowe'' wszczęte z Kanadą i Meksykiem służą w istocie przeciwdziałaniu rosnącym w owych krajach wpływom Chin, dosłownie na przedpolach Stanów Zjednoczonych! Nie tylko gospodarczym, ale i politycznym a nawet w dziedzinie wojskowej czego rzecz jasna amerykańskim władzom nie sposób dłużej znosić, stąd potrzeba tak zdecydowanych działań, nawet jeśli uderzają one rykoszetem w same USA. W istocie wbrew głośnym deklaracjom administracji Trumpa co i jej przeciwników, kontynuuje ona politykę Bidena w tym względzie, zaostrzając jedynie i tak już srogą presję antymigracyjną, zwalczanie karteli przemycających do kraju chiński fentanyl, czy dokładając kolejne cła na towary z sąsiednich państw do nałożonych jeszcze za poprzedniej prezydentury. Nie kto inny też jak ''sleepy Joe'' i jego podwładni martwili się, że narastający konflikt ówczesnego premiera Kanady Trudeau z władzami Indii na tle wsparcia przezeń sikhijskich separatystów, miesza im ostro w strategii przeciwstawienia się Chinom na Dalekim Wschodzie. W owym kontekście nie dziwi już tak wizyta hinduskiej małżonki Vance'a wraz z nim samym na Grenlandii, acz nie pojmuję czemu ma służyć obrana przez Trumpa groteskowa poza imperialnego zaborcy owej arktycznej wyspy? Przecież i tak pozostaje ona pod faktyczną okupacją wojskową USA i to za pełną zgodą samej Danii, jaka sprawuje nad nią kontrolę głównie nominalnie. Amerykanie zupełnie niepotrzebnie nastawili przeciw sobie niechby znikomą populację Grenlandczyków, traktując ich niczym ''dzikusów'' stanowiących jakoby przedmiot targu mocarstw, gdy przetestowali już pomyślnie metody przekonywania ich do siebie. Ledwie parę lat wcześniej forsując objęcie władzy tam przez lokalnych ekologów, jacy dali po łapach Chińczykom usiłującym zagarnąć miejscowe zasoby strategicznych surowców typu uran czy metale ziem rzadkich, jedynie by udzielić następnie koncesji na ich wydobycie firmom Bezosa i Gatesa:). Nawet jako wroga demonstracja wobec UE nie ma to żadnego sensu, bo Grenlandia nie jest jej członkiem już od dawna, jeszcze w połowie lat 80-ych zeszłego stulecia dokonując na drodze referendum swego ''grexitu'' wówczas z EWG, co może budzić tylko szacunek dla stopnia własnej suwerenności, jakim cieszą się mieszkańcy owej ''Ultima Thule'', niedostępnego wielu o ileż znaczniejszym państwom kontynentu. Skoro zaś Trump chciał tym sposobem pogrozić Rosji a zwłaszcza Chinom, co mu szkodziło zrobić to wprost zamiast zgrywać mocarstwowego dupka rodem z XIX wieku, pogrzało go czy jak? Inaczej pewny jestem, że Grenlandia dobrowolnie i za zgodą Danii stałaby się terytorium zależnym Stanów Zjednoczonych na wzór choćby Samoa Amerykańskiego, podobnie strategicznie położonych wysp tyle że na Pacyfiku i również o silnej obecności wojsk USA, obdarzonym sporą autonomią z lokalnym parlamentem i obieralnym gubernatorem. Czemu więc służyć ma cała ta chucpa w wykonaniu Trumpa pojęcia nie mam-?

Wszakże narzucająca się wręcz przyznaję wizja obecnego prezydenta USA jako durnia i zdrajcy mimo to pozostaje dla mnie problematyczna, gdyż kompromituje ona jej głosicieli zwłaszcza spośród wrogich mu dotychczasowych elit amerykańskich, które w takim razie wychodzą na skończonych nieudaczników, skoro dali się ograć tak nikczemnej kreaturze, jaką wedle ich słów ma być ów niewydarzony deweloper i oszust Donald T. Pozwalając im przechodzić do porządku nad własną porażką i popełnionymi błędami, zwalając winę za nie na barki rzekomych białych ''rasistów'', latynoskich ''seksistów'', tudzież murzyńskiej ''braci'' zazdrosnej jakoby o sukces swej czarnej ''siostry'' Kamali, jako rzecze Mulat Obama. Nie zapominają też oczywiście napiętnować skądinąd rzeczywiście niedojebanych stronników Fuentesa i Endrju Tejta, nikt się nie chce z nimi ruchać a przeto są sfrustrowani seksualnie i nienawidzą kobiet, stąd nagle okazuje się, że owe ''przegrywy'' zadecydować miały o przegranej kandydatki amerykańskich Demokratów, tak na pewno to wszystko ''tłumaczy''. W istocie zaś powody fenomenu Trumpa są głębsze niż li tylko kulturowej natury, mają charakter systemowy i tkwią w zapaści politycznej i socjoekonomicznej struktury samych USA jako globalnego mocarstwa. Bowiem gdzieś tak od lat 70-ych zeszłego stulecia wzrost bogactwa kraju przestaje przekładać się na zamożność przeciętnego Amerykanina, za co winę ponosi głównie triumf neoliberalizmu, jaki akurat wówczas następuje za oceanem. Spowodowany tym demontaż państwa opiekuńczego, odżegnanie się przez nie od roli redystrybutora kapitału w imię bezpieczeństwa narodowego, zachowania w miarę stabilnej struktury społecznej zdewastował ją, czego rezultatem był niesłychany wzrost nierówności w Stanach. Zarazem ów proces realnie pomnożył szeregi oligarchii finansowej USA, przez co przybyło tam pretendentów do władzy, gdyż ludzie obracający astronomicznymi z punktu widzenia przeciętnego śmiertelnika sumami zwykle doskonale wiedzą, że pieniądze same w sobie nie mają większego znaczenia [ to jedynie biedacy są tak chorobliwie zafiksowani na ich punkcie, bo im wciąż brak kasy, przeto znają jej wagę ]. Natomiast liczą się one jako narzędzie zyskania takich czy inszych wpływów na politykę w pierwszej kolejności, sęk zaś w tym iż pula synekur w dotychczasowym systemie koniecznych do tego pozostała mniej więcej taż sama. Przestał on więc obsługiwać nie tylko interesy rosnącej rzeszy zwykłych Amerykanów, ale i części elit nastawiając obie te grupy jednako przeciw sobie. Co stworzyło sytuację sprzyjającą obecnej rewolucji, gdyż ta jest zawsze dziełem kontrelit bazujących na frustracji mas, wszakże one same nie są w stanie jej przeprowadzić, bo ku temu niezbędny jest kapitał intelektualny i finansowy, jakiego nie posiadają. Dopiero więc przywództwo zbuntowanej części oligarchii, lub pretendentów do owego miana, może zapewnić pomyślność ewentualnemu przewrotowi i z tym właśnie mamy teraz do czynienia w Stanach Zjednoczonych. Należy stąd porzucić wreszcie durne i płonne nadzieje, że Trump się ''opamięta'' i będzie niczym dawniej, jakkolwiek potoczą się dalsze wydarzenia powrót do epoki neoliberalnego globalizmu nie nastąpi, bo zmiana ma charakter trwały nawet jeśli spora część forsowanych dziś przez amerykańskie władze rozwiązań poniesie fiasko. Rewolucja zaś nieuchronnie prowadzi do mniej lub bardziej masowego terroru politycznego i nade wszystko wojny, domowej lub międzynarodowej, w nich znajdując swe ostateczne spełnienie. Dla mnie jeszcze przed ostatnimi wyborami prezydenckimi USA było jasne, że ów kraj obierze kurs na autorytaryzm niezależnie od ich wyniku, pytanie jedynie czy poprzestanie w tym na ustanowieniu dyktatury o jej pierwotnym republikańskim znaczeniu, czy też pójdzie dalej w kierunku tyranii na wzór rosyjskiej ostentacyjnie urągającej własnemu państwu i jego prawom-? Na razie niestety zmierza to ku zaprowadzeniu za oceanem proizraelskiego zamordyzmu, z wiodącą rolą kreatur pokroju Stephena Millera, koszernej wersji Goebbelsa wydzierającego się histerycznie na jednym z elekcyjnych parteitaigów MAGA, że ''Ameryka ma być tylko dla Amerykanów!''. Nie pojmuję stąd co ów żydowski przybłęda jeszcze tam robi, niech taką razą pakuje walizki i spieprza z kraju oddać go prawowitym właścicielom: Apaczom, Czejenom czy inszym Szoszonom. W każdym razie pewnym jest mym zdaniem, iż za obecnymi działaniami administracji Trumpa nie stoją racje ekonomiczne, lecz logika wojennej mobilizacji na konfrontację z Chinami - lub Iranem w interesie Izraela, bo z czysto gospodarczej perspektywy rzecz wygląda wprost fatalnie.

Przykro mi, ale nie przemawia do mnie argumentacja jakoby celem było tu obniżenie wartości faktycznie monstrualnego zadłużenia Stanów Zjednoczonych, tudzież wynegocjowanie nowego ''układu Plaza'' zapewniającego pomyślne warunki dla krajowego przemysłu i konsumenta. Bowiem trudno o uzdrowienie finansów publicznych przy zwiększeniu jednocześnie na bezprecedensową skalę budżetu Pentagonu, jaki ma notoryczny problem z audytem wydatków: mowa o marnotrawstwie rzędu setek miliardów dolarów, nawet cięcia socjalu dokonane przez zespół Muska nijak tego nie wyrównają! Podobnie z rwaniem na siłę więzi handlowych z Chinami, co grozi min. opustoszeniem półek w popularnych za oceanem sieciach sklepów typu Walmart, a przeto i niepokojami społecznymi o ile nie wprost już głodem. Natomiast może mieć to sens jako przygotowanie rzesz Amerykanów na nieunikniony szok, który nastąpi w razie otwartej konfrontacji wojennej, przećwiczenie rozwiązań kryzysowych na ów wypadek. Podobnie z groźbami pod adresem Kanady i Meksyku -  ekonomicznie Trump sra tu dosłownie na siebie niwecząc dorobek swej pierwszej kadencji, narzuconych wtedy przezeń obu państwom korzystnych dla USA układów gospodarczych, wszakże jak to już wyjaśniliśmy o co inszego się tutaj rozchodzi. Mówiąc złośliwie, Stany Zjednoczone najwidoczniej uznały, że nie mają już na tyle silnych kart w ręku, by naciskiem jedynie finansowej natury wymóc ustanowienie nowego globalnego porządku na własnych zasadach, stąd pozostało im odwołać się do ostateczności: środków natury militarnej. Kwestią otwartą pozostaje natomiast, czy pójdą one na konfrontację zbrojną z samymi Chinami, czy też dojdzie między nimi do wojny zastępczej kosztem państwa trzeciego, w tym wypadku wygląda będzie to Iran-? Bowiem jako jedyny z pozostałych krajów tworzących ''oś zła'', czyli Rosji wraz z Koreą Północną i pomienioną już ChRL, nie posiada wciąż jeszcze broni nuklearnej, przeto stanowiąc jej najsłabsze ogniwo. Obym się mylił, bo jestem ostatnią osobą jaka życzyłaby sobie wojny i to jeszcze na taką skalę, ale niestety wszystko niemal mym zdaniem wskazuje na ów scenariusz zdarzeń w niedalekiej przyszłości. Biorąc powyższe dostrzegam jeno trzy możliwe, wzajem przy tym sprzeczne motywy działań obecnych amerykańskich władz, każdy zaś bardziej chory od poprzedniego, a więc po 1. powrót Trumpa do władzy oznaczał przejęcie rządów nad USA przez syjonistyczną ''Koszer Nostrę'' na skalę niebywałą w dziejach tegoż kraju. Inaczej bowiem, jak bezwzględnym podporządkowaniem jego interesów Gudłajstanowi nie umiem wytłumaczyć niesłychanych postulatów usankcjonowania rosyjskiego zaboru Krymu, gdyż to wręcz zachęta dla Chin aby siłą wziąć Tajwan! Wszakże jest zgodne z polityką Izraela dążącego bezwzględnie do wymazania ostatnich śladów palestyńskiego osadnictwa na własnym terytorium, czy raczej tym co za nie uznaje a czemu przeszkadzają uznane międzynarodowo granice państw. Niemniej przyznać należy, iż Trump wbrew pozorom nie jest aż tak ''syjonolubny'', aby w równym stopniu podporządkować się dyktatowi izraelskiego lobby, jak to już dowiedliśmy w sprawie Turcji czy nawet Iranu. Zdaje się wciąż wahać przed podjęciem decyzji o ataku na ów kraj, poza tym z czysto amerykańskiej perspektywy może mieć on sens jako próba generalna przed starciem z Chinami, lub właśnie rodzaj wojny zastępczej dla uniknięcia bezpośredniej konfrontacji o nieprzewidzianych skutkach w skali bez mała całej planety. Wprawdzie gdyby do niej doszło siły flot wojennych przeciwników byłyby stanowczo bardziej wyrównane niż w przypadku Iranu, ale za to idąc z nimi w bój US Navy mogłaby przynajmniej sprawdzić odporność swych okrętów na uderzenia morskich dronów, zaś lotnictwo przekonać się czy faktycznie jest aż tak niedostępne rakietom wroga. Co prowadzi nas do następnego, zarysowanego już motywu działań obecnej trumpowej administracji, czyli 2. scenariusza militarnej i wywiadowczej mobilizacji Stanów Zjednoczonych, przesądzonego wydawałoby się acz przyznać należy, że i on ma swe wątpliwe strony [ na szczęście ]. O ironio dostrzegam je głównie po stronie Chin, gdzie od dłuższego już czasu trwa wściekła czystka wśród dowództwa wojsk, generałowie przepadają często bez wieści lub nawet zdarza im się popełniać samobójstwa w dziwnych okolicznościach wskazujących na obecność przy tym ''osób trzecich''. Nieustanna karuzela stanowisk jaka ma tam miejsce świadczy o zaciekłej walce frakcji w komunistycznym politbiurze, lub jego nieufności wobec kierownictwa samej armii, pytanie na ile uzasadnionej-? Wygląda bowiem, że chińskie komuchy odziedziczyły po sowieckich poprzednikach ''antybonapartystowską'' psychozę, jaka wręcz obsesyjnie przewija się przez pisma Lenina, Trockiego czy Stalina. Idzie o grozę zamachów wojskowych jakimi kończyły się wszystkie rewolucje przed bolszewicką: angielska Cromwella, zaś francuska właśnie Napoleona. Szczególnie widmo ostatniego wprost prześladowało wymienionych przywódców sowieckiego przewrotu, stąd to nie Stalin a Trocki jął pierwszy rozstrzeliwać dowódców własnej armii, choć owa praktyka zakrawała na samobójczą przyznać należy, iż w ostateczności jednak opłaciła się, bo dzięki temu ZSRR uniknęła losu poprzedników. Żaden ''komandir'' nie śmiał pomaszerować na Kreml po władzę do samego końca systemu, a i rokosz Prigożyda takoż poniósł fiasko.

Bowiem stała za nim wojskowa bezpieka GU [ dawne GRU ] a nie rosyjska armia, która przeto zachowała podczas niego bierność i słusznie z jej perspektywy, skoro rzecz miała charakter zbrojnej przepychanki wśród kremlowskich tajniaków, a ponieważ jak wiadomo ''kurwa kurwie łba nie urwie'', więc taki nie inny finał całej chryi z połowicznym i żałosnym ''zamachem stanu'' w wykonaniu ''wagnerowców''. Co się zaś tyczy Chin rzec tylko mogę, iż coś się tam ostro kiełbasi i nie styka na linii między komuszym przywództwem a generalicją, trzeba też pamiętać że wojsko nie pełni w owym systemie roli podstawy struktury państwowej jak w normalnym kraju, lecz w istocie jest gigantyczną bojówką partyjną. Tyle że zamiast pał i kastetów wyposażoną w broń pancerną, samoloty, okręty wojenne i rakiety z głowicami nuklearnymi, ale zasada bezwzględnej podległości ideologicznemu przywództwu pozostaje taż sama. Nie ma przy tym większego znaczenia na ile ono samo wciąż jeszcze wierzy w komunizm, grunt iż struktura owej władzy nadal pozostaje z istoty bolszewicka, nawet jeśli nadano jej swoiście chińską postać. Przeto rozdziera ją typowy również dla sowietów paradoks: z jednej armia jest komuchom niezbędna z racji wyznawanej przez nich wojowniczej doktryny ''walki klas'', zarazem jednak obawiają się jej jako potencjalnie konkurencyjnego ośrodka rządów. Co kryje ich głębszą nienawiść do państwa, którego armia jest przecież fundamentem, dla nich wszakże stanowi przynajmniej formalnie obmierzły ''instrument opresji klasowej'' w rękach burżuazji wedle formuły Marksa. Dlatego komuniści nie potrafią uczynić z wojska w pełni skutecznego narzędzia walki, dobijając się celów militarnych kosztem potwornych strat ludzkich i terrorem, jakich spokojnie można by uniknąć, gdyby nie awersja do etatyzmu powodowana ideologicznym zaślepieniem [ niechby mechanicznie już przekazywanym, bez autentycznej wiary ]. Czy wszakże starczy tego dla uniknięcia chińskiej inwazji na Tajwan, lub przesądzi o przegranej Pekinu w ewentualnej konfrontacji z USA pojęcia nie mam, dopiero czas to okaże. Poza tym wobec tezy o wojennej mobilizacji Amerykanów można wysunąć zarzut ich nierozumnego zachowania taką razą, boć przecież czemu nastawiają przeciw sobie własnych sojuszników zamiast budować wraz z nimi zbrojną koalicję na wzór państw Ententy czy antyhitlerowskiej-? Wszakże kryje się za nim sądzę niezrozumienie mechanizmu rządzącego swoistym ''chaosmosem'', jaki zapanował obecnie w miejsce dotychczasowego ładu neoliberalnej globalizacji. Otóż powoduje on nie tyle zanikanie państw jako scentralizowanych aparatów biurokratycznych, co ich rozpełzanie się w amorficzne strefy wpływów sięgające daleko bywa poza granice kraju, aż w ''egzotyczne'' często dlań rejony. W takowej strukturze tradycyjna dla imperiów i mocarstw hegemoniczna relacja ''centrum-peryferie'' ulega mocnemu rozmyciu, więcej nawet: węzłowy ośrodek władzy ceduje wiele ze swych kompetencji na podległe mu dość formalnie podmioty, z ich aktywności dopiero czerpiąc własną siłę jako niezbędny im pośrednik w zawieranych transakcjach, tudzież negocjator jeśli dochodzi między nimi do konfliktów. Tak właśnie funkcjonuje opisywany tu poprzednio Katar, podobnie jak i wrogie mu Zjednoczone Emiraty, które zbudowały w regionie konkurencyjną sieć wpływów sięgającą aż po Sudan i nawet Libię, dzięki czemu przyczółki tam zyskała współpracująca z nimi ściśle Rosja. W zadzierzgnięciu owych relacji wiodącą rolę zaś odegrał Kiryłł Dmitriew, onże sam główny faktycznie negocjator Kremla z USA, gdzie przypomnę studiował na wiodących uczelniach amerykańskich, oraz terminował u tamtejszej banksterki. Rezultatem co drugi bodaj kacapski oligarcha ma nieruchomości w ''Dubajgradzie'', a często żyje tam wraz z rodzinami, zaś rzesze muzułmanów kolonizują rosyjskie metropolie na czele z najbardziej europejskim z nich Petersburgiem [ czy raczej już ''Peterbadem'' ]. Przedstawiciele Emiratów uczestniczyli również w pomienionej inauguracji ''kaukaskiej Jerozolimy'', bo też i władze Abu Zabi obawiają się islamistów wspieranych przez konkurencyjny Katar, stąd mają w zwalczaniu ich wspólny interes z Izraelem, Rosją jak widać a takoż i USA. Kreml zaś dla swej globalnej ekspansji obmyślił koncept ''ruskiego miru'', który nie jest nawet ruski, ale za to leżąca u jego podstaw brednia o ''suwerenności wspólnot językowych i kulturowych, a nie narodowych'' pozwala mu na dosłowne przekraczanie granic nie tylko sąsiednich państw, co wręcz kontynentów. Szerząc dzięki temu ''afrosławie'' dla werbowania Murzynów do walki za ''ruski mir'' na peryferiach Europy, gdyż wygląda że rosyjskie władze w obliczu nieodwracalnego wymierania rdzennej ludności postanowiły zrekompensować jej ubytek robiąc już nie Rosjanami jak dotąd, a wprost ''Ruskimi'' ugrofińskich Erzian, muzułmańskich Tatarów i Baszkirów, wyznających buddyzm Tuwińców a nawet właśnie Murzynów, czy jak ich tam zwą ''czornorusów''.

Zarazem zgodnie ze swoistą logiką wspomnianego już ''chaosmosu'', czyli paradoksalnego ładu opartego na ''walce przeciwieństw'', w Rosji narasta trend odwrotny twardego szowinizmu etnicznego i rasowego, nade wszystko zaś antymuzułmańskiego, przeto coraz więcej meczetów zwłaszcza na prowincji ulega tam podpaleniom przez ''nieznanych sprawców''. Mnożą się również ataki na samych wyznawców islamu, bowiem gówno znaczy iż Putin rzuci parę ciepłych słów pod adresem Palestyńczyków, jakie nic go nie kosztują, tudzież nawet pośle im ''pomoc humanitarną'', a jego czynownicy przyjmą na Kremlu delegację Hamasu. Skoro czekiści aresztują znaną w Rosji propalestyńską działaczkę Nadieżdę Keworkową, zatrzymaną onegdaj przez Izrael za jej udział w próbie przerwania morskiej blokady strefy Gazy, podejmując także inne opisane już tu zakrojone szeroko represje wobec muzułmanów w kraju. Niemniej na owym przykładzie doskonale widać, iż obecnie centrum władzy rozmywa się w peryferiach, przez co nabierają one bardziej podmiotowego charakteru i sądzę to jest prawdziwym zamiarem Amerykanów. Neoimperialna retoryka zaś jaką stosują służy im jedynie jako środek wymuszenia na partnerach większej samodzielności, bowiem traktowana dosłownie rzeczywiście zakrawa na idiotyzm, gdyż nie można cieszyć się nadal statusem globalnego supermocarstwa czerpiąc zeń profity, nie ponosząc zarazem kosztów jego utrzymania a to właśnie stanowi istotę przesłania ''America First!'', jeśli podejdziemy doń literalnie. Błąd ów popełnia Bartosiak i jego ekipa, kierując się anachronicznymi ''mapami mentalnymi'', tudzież niestety i część PiS skandująca głupio na cześć Trumpa, ze szlachetnym wyjątkiem chyba jedynie prezesa i jego otoczenia [ acz w niczym nie zdejmuje to zeń odpowiedzialności za nabór do partii tylu debili, z drugiej taki urok masowych ugrupowań ]. Skoro dziś wręcz wymaga się od dowódcy na polu boju sporej dozy własnej inicjatywy, oczywiście w ramach przyjętej z góry strategii, a ideałem jest by dron zgodnie z zaprogramowanym doborem celów samodzielnie już wynajdywał sobie do nich drogę bez potrzeby kierowania nim bezpośrednio, czemuż owa zasada nie miałaby tyczyć również przywództwa samych państw? Armia przecież stanowi ich fundament, a więc i model postępowania w polityce czy biznesie oczywiście przy uwzględnieniu specyfiki każdej z owych dziedzin, gdzie nie można dosłownie stosować technologii zabijania. Sądzę też iż to właśnie w sferze ''uczenia maszynowego'' [ bo nienawidzę mylnego całkiem pojęcia jakoby ''sztucznego intelektu'' ] tkwi źródło obecnych burzliwych przemian dziejowych. Celem jego, o ile dobrze pojmuję, jest autonomizacja poszczególnych składowych systemu, by te możliwie szybko odnajdywały się w ekstremalnie zmiennym środowisku. Innymi słowy nowe technologie mają tendencję do tworzenia wysoce niestabilnych układów podlegających nieustannym fluktuacjom, których chaotyczność jest integralną częścią a nie jakąś incydentalną przypadłością czy chwilowym kryzysem. Co więcej, zdolność do wzniecania przysłowiowej ''gównoburzy'' jaką niewątpliwie cechuje się Trump, stanowi paradoksalnie bodaj najlepszy sposób zarządzania tak chwiejną strukturą co wyżej opisana! Chaos jest wprost żywiołem tego człowieka w którym się pławi, ot i cały jego fenomen odpowiedni dla logiki obecnej mobilizacji wojennej, jaka w przeciwieństwie do poprzednich w fazie imperialnej czy totalitarnej, które polegały na koncentracji ośrodków władzy, ekonomii i dowodzenia, teraz odwrotnie - zasadza się na ich rozproszeniu. Dlatego nawet i najwięksi producenci dronów bojowych na Ukrainie, gotowi wytwarzać do 100 tysięcy ich egzemplarzy za miesiąc, nie robią tego w jednej fabryce ze względów bezpieczeństwa, gdyż pojedyncze uderzenie rosyjskiej rakiety czy atak ''szahedów'' mógłby wszystko zniweczyć. Podobnie w dziedzinie energetyki niektóre tamtejsze metropolie testują awaryjne rozwiązania na wypadek zniszczenia lokalnej elektrowni, gdzie ideałem jest by nie tylko poszczególne dzielnice miasta, ale wręcz niemal każdy dom czy blok mieszkalny posiadał własne źródło zasilania, zdolne zapewnić przynajmniej bazowy stopień dostępności prądu. Biorąc to należy wszakże odnotować, że istnieją jak powiedziano także kontrargumenty dla scenariusza militarnego, gdyż do tego czasu Chiny same mogą się zajebać z podanych wyżej powodów, a poza tym niby jak Trump dokonać ma niezbędnej ku temu reindustrializacji USA, skoro zabawiając się nakładaniem ceł zaporowych odżegnał jednako od drugiego koniecznego elementu protekcjonizmu, jakim jest polityka przemysłowa państwa, co razem stanowi przepis na gospodarczą katastrofę! Nawet przy uwzględnieniu, że nie oznaczałoby to przywrócenia do Ameryki produkcji starego typu służącej jak dotąd rozbuchanej konsumpcji wszelakich konkretnych dóbr i usług, a cyfrowemu Molochowi AI. Technologii w istocie wojskowej, gdzie trwa zażarty wyścig między dwoma głównymi rywalami w owej dziedzinie po obu stronach Pacyfiku, daleko w tyle zostawiającymi resztę peletonu z innych krajów Europy czy Azji.

Niezbędna ku temu budowa gigantycznych baz danych, tudzież odnowa pogrążonej w zapaści krajowej energetyki, jakiej stan prawdopodobnie odpowiadał za wzniecenie pustoszących niedawno Kalifornię pożarów, żre się z drastyczną polityką antymigracyjną drugiej prezydentury Trumpa. Bowiem branża budowlana ze wszystkich bodaj w USA jest zależna od ''nieamerykańskiej siły roboczej'' by tak rzec, jej przedsiębiorcy już teraz narzekają na brak rąk do pracy, acz kiedy uwzględnimy wymogi bezpieczeństwa państwa w danej sytuacji rzecz wygląda zgoła nieco inaczej. Wszystkie owe sprzeczności wariantu rozwiązania wojennego wiodą stąd do następnego możliwego motywu działań obecnej amerykańskiej administracji. Najbardziej z nich bezsensownego i o ironio przeto najprawdopodobniejszego: 3. Trump choć tak zażarty krytyk lewactwa, sam jest pierwszym postmodernistycznym prezydentem Stanów Zjednoczonych, który programowo neguje realność. Dokładnie jak zwalczane przezeń ''transgendery'' za którymi stoi absurdalne założenie, jakoby płeć stanowiła sztuczny ''konstrukt społeczno-kulturowy'' podlegający rzekomo indywidualnemu wyborowi. Sęk w tym jednakże, iż Trump czy Hegseth podobnie rżną głupa nijak nie odnosząc się merytorycznie do stawianych im często poważnych zarzutów, wszystko zwalając na intrygi ''deep state'' jakby sami nie stanowili jego integralnej części, co najwyżej tylko inną fakcję skonfliktowaną z dotychczas rządzącą. Zamierzone przez nich wypędzenie z amerykańskich uniwersytetów politpoprawności nie służy wcale, jak łudzi się dziś wielu konserwatystów, przywróceniu tam klasycznej edukacji opartej na nauczaniu twardych faktów, lecz zastąpieniu lewackiego ''wokeismu'' jego prawacką odmianą. W roli ofiar rzekomej ''dyskryminacji'' obsadzającą już nie jak dotąd pederastów i wszelakich ''cudoków'', lecz syjonistyczne żydostwo, piętnując zamiast ''homofobii'' jakoby ''antysemityzm'' a w rzeczywistości krytykę Izraela. Modelowa więc ilustracja przysłowia o stryjku co ''zamienił siekierkę na kijek'' - serdecznie to pierdolę, czym bowiem skandal wykładów takiego judeonazisty jak Ben Gwir na amerykańskich uczelniach rożni się od podobnych w wydaniu ziejących rasistowską nienawiścią do białych ludzi działaczy BLM? Trzeba było dopiero ich otwartej wrogości do Żydów wspierających Izrael, aby możliwą stała się jakakolwiek czystka podobnego ścierwa wśród akademickiej kadry za oceanem, trudno o lepszy dowód monstrualnej hipokryzji panującej tam pod owym względem. Tak więc Trump nie zwalcza ''transgenderu'' w imię ''konserwatyzmu obyczajowego'' o jaki trudno doprawdy go posądzić, ale jako konkurencję ideologiczną w równej mu negacji realiów, której nie znosi niczym rasowy kapitalista. Co tłumaczyłoby również zadziwiającą łatwość z jaką na stronę MAGA przeszła spora część techoligarchii chowu Obamy i Bidena, przemianę Bezosa jaki ledwie w parę lat od popierania BLM jął korumpować małżonkę Trumpa. Amerykańskiej prawicy stąd już nie wadzi, że Musk dalej handluje powietrzem - dosłownie bo jego Tesla jako producent elektrycznych samochodów, a więc bazując na rzekomo ''czystej technologii'' dysponuje sporą pulą tzw. kredytów węglowych, jakie może udzielać za ciężką kasę tradycyjnym koncernom motoryzacyjnym typu Forda, nadal opierającym produkcję w dużej mierze na silnikach spalinowych. Przeto znany tropiciel ''globalistów'' Alex Jones stał się zwykłym sprzedawcą takiego gówna jak ''cybertruck'', zaprojektowany chyba jedynie po to by obrzydzić ludziom wszelaki indywidualny transport na drogach. Niestety podobnie co i sam Trump, który zamienił podejście do Białego Domu w salon wyprzedaży samochodów ''Tesli'', bo ta bez rzeczonego mechanizmu handlowania niedwutlenkowym powietrzem nie zaliczyłaby w tym roku jakichkolwiek zysków. Co generalnie stanowi objaw typowego dla ''schizokapitalizmu'' modelu biznesowego, gdzie produkcja konkretnych dóbr o ile w ogóle ma miejsce, służy jedynie za pretekst do uprawiania wirtualnej chucpy przynoszącej o ironio realne profity. Dowodem ''Amazon'' nie zarabiający wcale na wymianie towarów jakich sam nie tworzy, a ściąganej przy okazji z rynku chmurze danych o swych klientach, owa firma też przynosiła wiele lat straty a mimo to dziwnym trafem jakoś nie udało jej się zbankrutować, ba - wyrosła na prawdziwego giganta handlu wbrew ''prawom ekonomii'':). Wszakże jest i druga strona medalu: spekulacja ''shitcoinami'' to jeno brudna piana kryjąca mechanizm doskonalenia technologii szyfrowania danych jaką jest ''blockchain'', tudzież wypróbowania mocy procesorów na których cały proceder bazuje w skali już przemysłowej, zaś obrót monstrualnymi sumami robi tylko za naddatek.

Dopiero w owym kontekście jasnym staje się czemu wspierający obecnie Trumpa techoligarchowie Musk, Bezos czy Thiel zasługują na miano ''schizokapitalistów'', tworząc razem istną galerię wszelakich uchyłów, ćpunów i zboczeńców. Wystarczy porównać ich wygląd z tzw. ''robber barons'' przełomu XIX/XX wieku pokroju Morgana czy Rockefellera, by uświadomić sobie jak nietrafioną jest próba rzekomego powrotu do epoki ''Gilded Age'' w dziejach USA, którą przynajmniej nominalnie podjął ruch MAGA. Wprawdzie tamci nie byli święci, niejeden miał krew na rękach swych strajkujących pracowników nasyłając na nich najętych siepaczy albo policję, wystarczy zaznajomić się z genezą święta 1 maja, jednakże przynajmniej tworzyli do tego konkretne dobra a tutaj mamy do czynienia z przedsiębiorcami, których produkty jak i sam kapitał noszą coraz bardziej wirtualny charakter. Do rozporządzania nim są też potrzebne zupełnie inne umiejętności niż u statecznych mieszczan, stąd na sukces paradoksalnie liczyć dziś mogą zwykle najgorsze ''przegrywy'', obecną politykę i biznes przeto opanowali ludzie z dawnego marginesu społecznego, niestabilni psychicznie i emocjonalnie. Niczym Musk, którego ''prawicowość'' sprowadza się do nienawiści ku związkom zawodowym, bo syna ''transgendera'' o jakiego rzekomo tak boleje to on ma w dupie, podobnie co resztę z dwadzieściorga dzieci jakie napłodził właściwie cholera wi po co, skoro nijak nie nadaje się na ich ojca. Zawsze był pojebany a nie rzekomo dopiero teraz zwariował jak utrzymują lewacy, by zatrzeć przed sobą hańbę wspierania owego ''faszysty'' w niedawnej jeszcze przeszłości, nijak też istotnie nie zmienił poglądów nawet przyjmując, że jego obecny proizraelski ''nazizm'' to coś więcej niż tylko poza, bo przecie ''krew i ziemia'' doskonale wpasowuje się w ekologiczny paradygmat. Podoba nam się więc czy nie, przyszłość amerykańskiej prawicy stanowią tacy jak gardzący otwarcie Europą Vance - pal to licho zresztą, ale bodaj najgorsze w nim iż sra on na własne plebejskie korzenie. Sam rodem z białej amerykańskiej biedoty, obwinia ją za swój los marginalizując wpływ nań czynników ekonomicznych jak dezindustrializacja USA, za to kładąc nacisk na aspekty kulturowe typu skłonność do przemocy domowej czy erozja rodziny. Wyjaśnia to czemu zachował się jak skończony dupek, sprowadzając upadek poprzemysłowej dziury z ''pasa rdzy'' do histerii wokół żarcia psów i kotów przez haitańskich migrantów, tak jakby to oni ponosili odpowiedzialność za nędzę tamtejszego lumpenproletariatu, a nie wywołany globalizacją transfer produkcji do innych krajów. Chuj mnie obchodzi co na ów temat gada, swym postępowaniem dowiódł, że nie sposób traktować jego deklaracji w tej materii serio, tym bardziej iż Vance posuwa się do wyśmiewania swych ziomków za upatrywanie dyskryminacji w ''akcji afirmatywnej'', systemie preferencji rasowych dla czarnych Amerykanów oraz innych mniejszości. Tak jakby nie tworzył on prawdziwego świata na opak, gdzie przedstawiciele ''kolorowej'' burżuazji są rzekomo tymi ''uciskanymi'' przez proletariat europejskiego pochodzenia! Poglądy Vance'a w owej sprawie kształtowały się pod wpływem jego mentorki ze studiów w Yale Amy Chua, Chinki zamężnej z Żydem. Oboje napisali pracę, której istotne novum na amerykańskiej prawicy leżało w zastosowaniu tradycyjnego dla niej wytłumaczenia patologii trawiących murzyńską społeczność w USA jej ''kulturową degeneracją'' do białej biedoty za oceanem. Zwanej pogardliwie ''white trash'', czego autobiograficzna ''Hillibilly Elegy'' Vance'a była już tylko ilustracją. Przykro to rzec, ale trzeba nam wreszcie skonfrontować się z tym oto smutnym faktem, iż obecnie ''korpolewicę'' zastąpiła równie odrealniona ''korpoprawica'', jednako traktująca rzeczywistość jako ''konstrukt socjo-kulturowy'' tylko na swoją pseudokonserwatywną modłę. Do czego walnie przyczynił się Alex Karp, przypomnijmy afrożydowski lewak z amerykańskiej cyberbezpieki, który studiował pilnie myśl ''szkoły frankfurckiej'' jaką dyletanci zwykli określać nieprecyzyjnym  mianem ''marksizmu kulturowego''. Wszakże to jej przedstawiciele faktycznie odpowiadają za odwrót na lewicy od materializmu, pogłębiający się dekadami jej rozziew z realnością społeczną, polityczną i ekonomiczną, jaki swój kres i ostateczne spełnienie znalazł w postmodernistycznym ''transgenderyzmie''. Nie wchodząc w szczegóły momentem przełomowym dla Karpa i Thiela miał być zamach 11 września i wstrząs, jaki wywołało u nich uświadomienie sobie, że motywacją terrorystów nie stała się wcale nędza ni ''wykluczenie'', a nosiła ona religijny i cywilizacyjny charakter. Nie mógł więc jej zaradzić świecki biedaekonomizm zachodnich liberałów jak i lewicy, kontra wymagała przeto sięgnięcia do bardziej pierwotnych pokładów ludzkiej natury. Generalnie koncept techoligarchów polega na wydobyciu chtonicznych mocy władających zbiorową psyche mas na powierzchnię życia społecznego i zarządzaniu nimi za pomocą nowoczesnych technologii inwigilacji i nadzoru, zamiast stygmatyzować je lub tłumić jak czyniła to moderna. Wszystko zaś w imię obrony ''wolnego świata'', ale nie dla wszystkich a jeno ''autorytarian'' pokroju twórców ''Palantira''.

W gruncie rzeczy sięgają oni jeno do korzeni gnostyckiej tożsamości USA, ''chaosmosu'' jakim były podszyte od swego zarania, gdyż Ameryka powstała z rozpadu Europy - najsampierw wspólnoty łacińskiego chrześcijaństwa przez rewolucję protestancką, a później i Anglii wskutek rewolucyjnej wojny domowej. Od początku zamorskie kolonie po drugiej stronie Atlantyku zasiedlały politycznie zwaśnione stronnictwa republikańskich purytanów i monarchistycznej szlachty, a to jakby w jednym kraju przyszło żyć niechby w odseparowaniu bolszewikom i ''białym oficerom''. Na to jeszcze nakładały się inne typowe dla protestantyzmu sekciarskie podziały, tudzież etniczne i rasowe, stąd wizja przeszłości ''białej chrześcijańskiej Ameryki'' jest mirażem lewactwa, który za dobrą monetę wzięła obecna prawica. Co rodzi pytanie o jakie chrześcijaństwo tu konkretnie idzie - katolickie czy protestanckie? Skoro zaś ostatnie to mowa o anglikanizmie lub kalwinizmie, w nim natomiast rzecz tyczy purytanów, independentów czy prezbiterian itd. Nie dziwota stąd, że masońskie ''Ordo ex Chao'' legło u podstaw owej amerykańskiej ''różni'', a loże były tak rozpowszechnione w pierwszych latach istnienia Stanów Zjednoczonych, iż można wręcz mówić o wsiowym wolnomularstwie i takimże folklorze. Z niego począł się mormonizm, pierwsza religia powstała na nowym kontynencie, jej fundator Joseph Smith wywodził się z rodziny okultystycznych nawiedzeńców, a przy tym ubogich farmerów i drobnych przedsiębiorców. Matką jego była wróżbitka, ojciec zaś masonem i nekromantą wykorzystującym syna jako medium dla duchów zmarłych, które jak wierzył przywoływał z zaświatów stając w ''magicznym kręgu''. Poza tym parał się różdżkarstwem wraz z grupą podobnych mu miejscowych poszukiwaczy skarbów w okolicznych indiańskich grobowcach, jaka nazwała się mianem ''świętych dni ostatnich'' przybranym później przez mormonów. Nie dziwota stąd, iż chłopak wychowywany w takowej atmosferze miał doznać później wizji, iż na poddaszu jego chatki z bierwion objawił mu się jakoby anioł Moroni, który wskazał miejsce ukrycia na wzgórzu opodal domostwa ''złotych tablic'' spisanych w ''staroegipskim reformowanym''. Nieistniejącym oczywiście języku, który to Józek Smith ''przetłumaczył'' za pomocą magicznych kamieni, indiańskich amuletów używanych przezeń do szukania zakopanych w ziemi artefaktów wzorem ojca. Pozwoliły mu one na odkrycie tej oto ''szokującej prawdy'', że rdzenni mieszkańcy północnej Ameryki są rzekomo zdegenerowanymi potomkami Żydów, jacy mieli przepłynąć onegdaj Atlantyk w podwodnych dłubankach. Po wielu burzliwych przejściach założyciel sekty na bazie tzw. ''Danitów'', czyli mormońskich ''szwadronów śmierci'' uformował własną armię, jaka liczbą żołnierzy sięgnęła ponad czwartej części ówczesnych wojsk USA. Sam przybrał tytuł generalski i jął snuć plany ustanowienia swoistej teokracji, co doprowadziło do jego linczu za którym stały pewnie miejscowe elity zaniepokojone politycznymi ambicjami ''proroka'' nowej religii, tudzież być może i amerykańscy masoni obwiniający mormonów o bezzasadne użycie ich symboliki i rytuałów w swym kulcie. Wspominam o tym by jasno okazać, że Trump nie jest żadnym kuriozum w dziejach Stanów Zjednoczonych i nie takich ekscesów już one zaznały. Bowiem wbrew histeriom lewactwa o jego rzekomym ''faszyzmie'' sprawowana przezeń obecnie prezydentura jawi się jako niemożliwe połączenie dwóch wzajem sprzecznych, a zarazem jednako arcyamerykańskich tradycji politycznych: opartego na protekcjonizmie etatyzmu Alexandra Hamiltona i wolnorynkowego populizmu Andrew Jacksona. Dlatego próbuje ożenić ogień z wodą usiłując despotycznymi metodami złamać kark własnej administracji, zaprowadzając tak prawdziwy nierząd i siejąc chaos w szeregach waszyngtońskiej biurokracji. Wszakże na tym może polegać nowy sposób zarządzania ''Imperium Americanum'', czas okaże na ile skuteczny. Natomiast z naszej europejskiej perspektywy budzi niepokój skryte pokrewieństwo podszytej okultyzmem amerykańskiej [nie]tożsamości z rosyjską ''gównozą'', jakiej omówieniu poświęciłem onegdaj sporo miejsca. Co tłumaczyłoby nie tylko doraźne motywy ciągot Muska do Kremla...

Z kolei jeśli amerykańscy Demokraci ogarną się ich przywództwo obejmie ktoś w podobie Ocasio Cortez, stąd w razie powrotu do władzy poszukają oszczędności głównie w Pentagonie, gdzie wprawdzie faktycznie jest największy korupcyjny gnój i marnotrawstwo budżetowych pieniędzy, lecz tak samo jak z cięciami finansowymi dokonywanymi obecnie przez Republikanów przy okazji zdewastują nieodwracalnie wiele produktywnych inicjatyw, tym razem w dziedzinie obronności. Niezależnie więc kto będzie sprawował rządy w Stanach Zjednoczonych, nie można już w tym stopniu jak dotąd opierać na nich swej polityki bezpieczeństwa, przeto stają się one i sam Trump ''toksycznym aktywem'' nie tylko dla europejskiej prawicy, gdyż odebrał on właśnie pewne wydawałoby się zwycięstwo kanadyjskim konserwatystom swym bredzeniem o ''51 stanie USA''. Zaczyna pojmować to coraz bardziej dystansujący się odeń Farage, Meloni a chyba nawet i Le Penowa, dobrze stąd by PiS również podążył ich śladem, czego żadną miarą nie należy mylić z poparciem dla Unii Antyeuropejskiej w istocie, bowiem ta jako poczęta z ducha globalistycznego neoliberalizmu jest przeto beznadziejnie już anachroniczna. Zdrowy kubeł zimnej wody serwuje w owej kwestii generał Załużny, pełniący obecnie funkcję ambasadora Ukrainy w Wielkiej Brytanii. Podczas niedawnego spotkania ze studentami katolickiego uniwersytetu we Lwowie nie pozostawiał złudzeń, iż NATO jest głównie wspólnotą polityczną i gospodarczą a dopiero na ostatnim miejscu wojskową, zdolną pod tym względem do zwalczania jakichś rebeliantów na Saharze Zachodniej, a nie długotrwałej konfrontacji zbrojnej nawet z tak upadłym mocarstwem co Rosja. Wyjawił też, że przywództwo państw bałtyckich, Polski czy Rumunii nie robi sobie złudzeń co do osławionego art. V, doskonale zdając sprawę z jego fikcyjności! Dlatego wedle jego słów Finlandia i Szwecja nie wstąpiły tak naprawdę do NATO, ale zawiązanego w jego ramach węższego sojuszu militarnego pod patronatem Brytyjczyków, obok Skandynawii obejmującego także Bałtów. Póty co nie znajdzie się w nim miejsca dla Ukrainy, formalnie bo nie jest państwem północnoeuropejskim, faktyczne jednak przeszkody jak twierdzi Załużny są dwie: raz, iż wyspiarze nie zbudowali jeszcze siły wojskowej odpowiedniej do obecnych wyzwań, drugą zaś stanowi... Polska, jaka pierwsza chce dołączyć do owego paktu, stąd i cała przepychanka z Ukrainą w przedpokojach owej ''Angloeurazji''. Za to na pewno nikt już w Waszyngtonie, tym bardziej zaś Tel Awiwie nie żywi ochoty do obrony Europy przed najazdem ''muzułmańskiej dziczy'', jak to sobie roją jej samozwańczy ''patrioci'' a w rzeczywistości jeno durne szabes goje syjonistów. Kałfederacja przepadła beznadziejnie w owym politycznym szambie, PiS zaś czeka podobny los jeśli nie wyzbędzie się ostatecznie swych ciągot ku temu. Nie potrzeba w kontrze głośnych deklaracji i krzykliwych gestów, wystarczy zachować głuchą wrogość wobec Izraela i wszelkich jego popleczników, bez względu na ich pochodzenie czy orientację ideologiczną. Unikając zarazem pułapki autentycznego neonazizmu lub islamizmu, pozwalającej syjonistom na stygmatyzację każdego przeciwnika ''rasizmem'' i ''terroryzmem'', co rzecz jasna nie powstrzyma ich przed dorabianiem mu takowej ''gęby''. Niemniej można zwalczać ową zarazę podobnym sposobem, wykazując związki żydowskich szowinistów z wielbicielami Hitlera czy muzułmańskimi integrystami, co też i właśnie czynię zachęcając do tego innych, jeśli nie chcą skończyć niczym Bosak i Memcen. Rejterada zaś z Kucfederacji samego Gerszona Klauna nie tworzy realnej wobec niej alternatywy, bo choć brak dowodów iż jest zeń izraelski prowokator jego akcja z gaśnicą wygląda niczym instruktaż Mosadu, stąd trzeba być durnym gojem aby się na nią nabrać. Niestety takowych nie brakuje, ale to żaden argument, panu ''choinkarzowi'' należy się przeto gromkie ''wypier...''. Dlatego trudno mi traktować serio histerie lewactwa o szerzącym się jakoby dziś ''faszyzmie'', gdy czołowym amerykańskim neonazistą jest teraz całkiem pojebany Murzyn, zaś fuhrerem niemieckich ''hitlerowców'' stara lesba żyjąca jawnie w związku z ciapatą ''żoną'' [ ''mężyną''? ]. Poza tym biały rasizm służy obecnie syjonistom, tak powtórzmy jako sposób dyskredytacji wrogów, co imponując innym pogrobowcom KKK czy NSDAP bezkarnością swych czystek etnicznych o jakich mogą oni jedynie pomarzyć. Rzecz więc nie w politpoprawności jakiej zaprzeczam tu niemal każdym zdaniem, ale ze względu na pamięć o polskich ''robotnikach przymusowych'' III Rzeszy, tak się akurat składa że w tym i mych przodkach, mogę żywić wyłącznie obrzydzenie wobec fascynacji słynnym wiedeńskim ''akcjonistą'' i twórcą bestsellerowego podręcznika motywacyjnego traktującego o ''jego walce''. Nick Fuentes stąd nigdy nie będzie mym idolem, acz przyznaję bywa czasem pomysłowy w swych prowokacjach, natomiast taki Andrew Tate to jedynie ponury alfons godny więziennego scwelenia. W każdym razie nie powinno już ulegać wątpliwości, iż rzeczywiście europejska prawica winna trzymać niemal równy dystans do Rosji, Izraela co i USA. Z ostatnimi współpracując jedynie o tyle póty jeszcze Europa jest im potrzebna, szczególnie jej północ dla zabezpieczenia przed Moskalami i nade wszystko Chinami, o czym niedawno w przemówieniu wygłoszonym podczas wizyty na Grenlandii wspominał Vance, nic wszakże ponad to. Bowiem jak obskuranckim i despotycznym nie byłby reżim ajatollahów, sam IRAN MA PRAWO SIĘ BRONIĆ!

ps.

W nawale informacji zapomniałem dodać, iż Niemcy przystąpiły do rywalizacji z USA i Rosją o własną wersję ''Niebiańskiej Jerozolimy''. Na dniach ''chadecki'' burmistrz Berlina ogłosił partnerstwo swego miasta z Tel Awiwem, wspierając już wcześniej syjonistów aż do mdłości. Bowiem wedle swoistej doktryny Merkel zachowanie Izraela stanowi ''rację stanu'' Niemiec, które tym samym de facto uczyniły się jego protektorem. Przeto wszystkie główne formacje polityczne za Odrą od lewaków po prawaków są jadowicie prosyjonistyczne, tak wspomniana już na wstępie AFD co i ''Zieloni''. Nie przeczy temu bynajmniej, iż ostatnio w stronnictwie Alice Weidel narasta bunt jawnie już nazistowskich dołów partyjnych z byłego ''enerdówka'' przeciw wsparciu dla Izraela, gdyż i one pracują na jego rzecz nadając krytyce ludobójstwa dokonywanego przez Żydów w strefie Gazy piętno ''antysemityzmu''. Acz należy dodać, że niedawne uznanie w Niemczech AFD za ''organizację ekstremistyczną'', co nie oznacza wcale jej delegalizacji jak bredzą u nas różne ''Atory'' czy insze Międlary, miało za powód wrogość do wyznawców islamu a nie rzekomego ''narodu wybranego''. Niemniej wszystko to mym zdaniem jednoznacznie świadczy, iż jeśli Europa ma realnie powstać z kolan musi nie tylko strząsnąć ze swych barków okupację przez UE, oraz spacyfikować same Niemcy, ale takoż zerwać jakiekolwiek więzi z Izraelem i Rosją, natomiast wobec USA zachować należyty dystans. Z pozoru brzmi to utopijnie, ale mnóstwo rzeczy jakie do niedawna jeszcze wydawały się absurdalnym szaleństwem, dziś stały faktem ''nowej normalności'' w jakiej przyszło nam żyć podoba się to czy też nie. Polska winna stąd brać przykład z Norwegii czy Słowenii, które sprzeciwiły się otwarcie ludobójczym planom Izraela, zagrażającym również Europie kolejną falą nachodźców - jakież to upokarzające, że mały bałkański kraj ma większe jaja niż my, by postawić się w owej kwestii ''wielkim tego świata''! Do namysłu rodakom ostawiam...

ps. 2

Na szczęście nie sprawdziły się me czarne przewidywania co do parady 9 maja w Moskwie, przebiegła ona nadzwyczaj pomyślnie z naszej perspektywy tj. przypieczętowała sojusz Rosji i Chin. Kreml tym samym okazał środkowy palec Amerykanom, przeto żadnego ''odwróconego Kissingera'' nie będzie, stąd nawet Vance jął tracić cierpliwość do kacapów. Pytanie tylko co dalej, czy Trump i jego ludzie w końcu pojmą, że jedynym sposobem na ''dogadanie się'' z Moskalami jest realne wsparcie Ukrainy? Zamiast marnować broń i miliardy dolarów na Gudłajstan, jaki pod pretekstem walki z ''terrorem'' i rzekomej ''obrony Zachodu'' przed islamem, toczy swoją ''świętą wojnę'' ze współczesnymi Amalekitami, czyli masową rzeź innych Semitów.

sobota, 22 lutego 2025

Posteuropejska Ameryka.

Na wstępie wypada uprzedzić, że jakakolwiek jednostronna postawa wobec prezydentury Trumpa nie ma żadnego sensu, gdy uczynił on z niej dosłownie przedmiot spekulacji. Dlatego jedynie skończony tuman ''inwestujący'' oszczędności życia w kryptowalutę będzie pokładał w niej wszystkie swe nadzieje, ale też i całkiem ją odrzucał. Generalnie lepiej czerpać zeń profity, wszakże będąc gotowym i na straty, nie ma to więc nic wspólnego z jakowymś ''symetryzmem'' a tym bardziej udawanym ''niezaangażowaniem'', lecz stanowi jedyną możliwą strategię na czas politycznej dwubiegunówki. Tym bardziej kiedy Amerykanom najwidoczniej znudziła się już rola dobrych wujków dla Europejczyków, stracili do nich cierpliwość uznając, że skoro nie idzie po dobroci trzeba powrotu ''bad guya'' i jego ekipy groteskowych killerów, niczym z kreskówki o jankeskich prostakach. Zaprowadzana obecnie przez Trumpa kakistokracja, by nie rzec wprost KAŁOKRACJA służy więc za rodzaj politycznej lewatywy dla systemu, który zabrnął w ślepy zaułek i grozi mu stąd zawalenie pod własnym ciężarem. Tak w samych USA co i na arenie międzynarodowej, a czy lekarstwo nie okaże się tu aby trucizną dopiero czas pokaże. Jedynie biorąc powyższe zrozumiałą staje się histeria zachodnioeuropejskich liderów wywołana przemówieniami Hegsetha i Vance'a w Monachium. Bowiem w wojnie Rosji przeciw Ukrainie chodziło tak naprawdę o wypędzenie Amerykanów z Europy za cichym przyzwoleniem głównie Niemiec i Francji, by tak ustanowioną ''EuRosję'' uczynić trzecią globalną siłą między USA a Chinami. Kosztem Europy wschodniej, stąd dobrze iż rzecz skończyła się porażką, gdyż Polska stałaby się wtedy niemiecko-rosyjskim kondominium pod wiadomym zarządem powierniczym, biorąc ilu to żydowskich podJUDzaczy wojennych zasiada na Kremlu ukrytych pod przybranymi nazwiskami typu Kowalczuk czy Kirijenko. ''Unijczycy'' więc chcieliby jak dotąd grzać się w cieple Ameryki, zarazem brużdżąc jej układami na boku z Rosją czy Chinami, stąd cały wrzask o rzekomą ''zdradę'' i dogadywanie się z Kremlem ponad ich głowami. Zupełnie bezsensowny, bo Trump z Putinem odstawiają jeno imperialne kabuki, dwóch dziadygów zabawia się w anachroniczny ''koncert mocarstw'' kosztem zachodnioeuropejskich elit, dowodzących tylko swej głupoty traktując ów teatrzyk serio. Nie sposób podejść doń poważnie pamiętając 1. jak niby Amerykanie mają zapewnić trwały pokój na Ukrainie, skoro właśnie jasno dali znać, że nie są w stanie gwarantować bezpieczeństwa reszcie Europy? 2. co takiego mogą przedłożyć Rosji, jeśli niemal wszystko czego ona potrzebuje ma Europa Zachodnia [ technologie, kapitały etc. ] i 3. bodaj najważniejsze: czymże to spłacą ich Rosjanie np. jakim sposobem pomogą USA pokonać Chiny, gdy nie starczy im nawet sił by zmóc Ukrainę? Spójrzmy prawdzie w oczy: Stanom Zjednoczonym Rosja potrzebna jest tylko jako ziejąca w Eurazji geopolityczna ''czarna dziura'', szerząc w niej przydatny im chaos i tyle. Przecież coś tak chwiejnego nie da żelaznych gwarancji, iż zablokuje Chinom dostęp w strategicznie ważny dla Jankesów rejon arktycznej Hyperborei, by owe nie mogły ich łupić rakietami dosłownie po łbie. Konieczna im stąd jest do jego zabezpieczenia nie tylko Grenlandia, ale i co najmniej północ Europy, przeto płynące zza oceanu wezwania do jej wojennej mobilizacji, jakim nie byłoby potrzeby, gdyby mieli całkiem ją porzucać. Podobnie co się tyczy twardego żądania przez Hegsetha realnych tj. zbrojnych gwarancji dla Ukrainy, nie zaś tylko jak dotąd głównie frazesów bez pokrycia i pomocy ''humanitarnej'', by uniknąć następnego ''Mińska 3.0''. Debile pokroju Otoki radują się zaś wizją nowego ''resetu'' akurat, gdy sczezł ład międzynarodowy umożliwiający takowe układy. Należy bowiem jasno to sobie uświadomić, że Amerykanie wraz z trumną Cartera złożyli do grobu swój ''prawoczłowieczyzm'', tym samym globalistyczna fasada instytucji typu ONZ traci na znaczeniu, a sprawczość polityczna powraca do państw i podmiotów pretendujących do ich miana.

Przekonała się o tym boleśnie nie tylko Rosja, ale równie upadły co ona Izrael ponosząc upokarzającą porażkę w starciu z Hamasem. Tym bardziej dojmującą, iż armia ''Gudłajstanu'' nie mogła jak dotąd tłumaczyć się rzekomym ''humanitaryzmem'', otwarcie już nie szczędząc kobiet ni dzieci masowymi bombardowaniami równo szkół czy szpitali. Przyznał to izraelski generał Giora Eiland, sam główny planista czystki etnicznej w strefie Gazy, wytykając główny błąd Satanjahu i jego żołdaków polegający na traktowaniu palestyńskich islamistów niczym terrorystycznej bandy, a nie struktury protopaństwowej jaką w istocie stanowi Hamas. Wprawdzie niezdolnej jeszcze toczyć regularnej wojny, ale do kierowania zdyscyplinowaną partyzantką owszem już tak - nie zrównuję tym samym obu przypadków, świadomy dzielących je różnic na tle politycznym, etnicznym, religijnym etc. do rzeczy podchodząc jeno by tak rzec ''technicznie'', jako potencjału sił i organizacji. Skoro więc sprawa Ukrainy ma być rzekomo ''przegrana'', to cóż dopiero mówić o Palestyńczykach bez własnego niechby upadłego państwa ni armii?! Pierdolenie Trumpa o ''bliskowschodniej rivierze'' na ruinach Gazy dowodzi tylko jego bezradności w radzeniu sobie z nimi, bo nawet realizacja owego poronionego planu rozjątrzy jeszcze sprawę. Generałom egipskiej junty musiałoby paść na łeb, by wzmacniać u siebie zbrojne skrzydło wrogiego im Bractwa Muzułmańskiego, a ową rolę pełni de facto Hamas. Z kolei nie po to jordańscy monarchowie onegdaj zrobili Palestyńczykom z dupy ''czarny wrzesień'', aby teraz ryzykować zmajoryzowanie własnego kraju masowym napływem takowych nachodźców. Izraelscy durnie deportacjami arabskiej ludności ze strefy Gazy czy Zachodniego Brzegu zyskaliby tym sposobem u granic realne palestyńskie państwo, jeśli więc ktoś żywi niepotrzebne zupełnie kompleksy wobec jakoby ''inteligencji'' Żydów, wystarczy mu dla ich wyzbycia się przyjrzeć działaniom Satanjahu i jego gangu zbrodniczych głupków. Wątpliwe również, by zazdrośni o władzę Saudowie wykroili skrawek choćby swego terytorium palestyńskim Arabom, gdyż daliby wtedy zachętę do podniesienia buntu miejscowym szyitom, oraz innym grupom dysydenckim w kraju. Zresztą na miejscu Izraelczyków nie radowałbym tak pożal się ''planem Trumpa'', bowiem jego realizacja uczyniłaby współwłaścicielami ich ''świętej ziemi'' tychże Saudów wraz z bogatymi emirami znad Zatoki Perskiej. Z którymi to spółkę trzyma żydowski zięć amerykańskiego prezydenta, pragnący na ruinach Gazy powtórzyć numer ze zbrodniczą deweloperką Putina w zgruzowanym przez jego wojska Mariupolu, a to już lepsza dla kibucników wieczna napierdalanka z palestyńskimi dżihadystami. Albowiem dowodzi to, że Izrael może dalej istnieć jedynie jako żydowski ''wilajat'' przy islamskiej ''ummie'', co przyznaje poniekąd sam Netanjachuj, próbując wraz z Trumpem agresywnie wymóc na muzułmańskich sąsiadach realne gwarancje bezpieczeństwa z ich strony. Obaj w gruncie rzeczy niczym innym się nie zajmują, jak wbijaniem koszernego implantu tak głęboko w arabską dupę, aby nie dało się go już z niej usunąć:))). Żywię więc skromną nadzieję, iż obserwujemy jeno ''łabędzi śpiew'' izraelskiego lobby w USA, inaczej Stanom Zjednoczonym konieczna będzie druga wojna o niepodległość tym razem spod jego okupacji. Owej insurekcji zaś przewodzić będą zapewne amerykańscy Żydzi, z których większość jest wroga Trumpowi, mimo a może właśnie przez jego poparcie dla Izraela, za którym stoją głównie protestanccy syjoniści. Gotowi z chorego uwielbienia dla żydowskiego parapaństwa sprowadzić nań zagładę, byle tylko przyspieszyć powrót Jezusa na Ziemię [ z planety Kolob, jak dodaliby mormoni ]. Rad bym stąd wywiedzieć się od ''neoreseciarzy'' czemuż to serio liczą, że USA zawrą trwały pakt z Rosją niechby kosztem Ukraińców, skoro wyraźnie nie są one nawet w stanie skutecznie spacyfikować Palestyńczyków bez własnego państwa ni armii?

Bowiem owi ''kremlinofile'' zdają się nie pojmować, iż Ukraina trwa nie tyle dzięki co raczej wbrew Zachodowi. Na dowód odsyłam choćby do dalekiej od hagiografii książki o Zełeńskim, czego świadectwem już sam jej tytuł: ''Showman'' [ acz właściwie to komplement po obiorze Trumpa, który zwyciężył ponownie opowiadając na wiecach wyborczych sprośne facecje o wielkich kutasach, tańcując przy tym niezgrabnie do pedalskiego disco ]. Wspomina się tam o presji, jaką podczas monachijskiej konferencji niemal w przeddzień rosyjskiej inwazji wywierali zachodnioeuropejscy liderzy na ukraińskim przywódcy, żądając odeń wprost aby skapitulował przed ultimatum Kremla. Dyplomatyczna reprezentacja USA zaś pod przewodem samej Harris cisnęła Zełeńskiego i jego ekipę, by przyznali zagrożenie zbrojnym najazdem Moskali, zarazem odmawiając nałożenia sankcji czy podjęcia innych środków prewencji, co Ukraińcy odebrali jako pośrednie wymuszenie na nich poddania się Rosji. Najgorszy cyrk zaczął się jednak już po rozpętaniu przez Putina tzw. ''specoperacji'': Załużny wkurwiony zerwał łączność ze swym amerykańskim odpowiednikiem gen. Milley'em, bo na monity o rozpaczliwie brakującą ukraińskiej armii broń ów odpowiadał, że wywiad Pentagonu raportuje mu, iż niczego jej pod tym względem nie zbywa. Podobnie zresztą działo się i wcześniej - Trump jeszcze za swej pierwszej kadencji próbował wykorzystać Ukrainę do skompromitowania i tak mocno skorumpowanej familii Bidena, ten zaś z kolei jako wiceprezydent Obamy nawoływał w Kijowie miejscowe władze do usankcjonowania mińskiego dyktatu tj. faktycznego zaboru części terytorium kraju przez Rosję. Nie dziwota, iż naukę jaką Zełeński stąd wyciągnął to ''nie ufać nikomu'', bo ''w polityce są same niewiadome'' i każdy jej uczestnik ''myśli jedynie o własnych interesach''. Dlatego państwo jak Ukraina fatalnie zakleszczone między Stanami Zjednoczonymi, Rosją a Chinami musi ''ostro manewrować'', aby samemu ''nie zostać zmiażdżonym'' [ cudzysłowy za cytatami z rzeczonej książki ] - lekcja, jakiej i Polska winna się uważnie przypatrywać wyciągając z niej odpowiednie dla siebie wnioski. Przede wszystkim, iż niczego nam nie da kurczowe czepianie się cudzych portek, ni paniczne chowanie we własnym tyłku, dla przetrwania zaś konieczna jest maksymalna jak się tylko da suwerenność, nawet jeśli paradoksalnie wymaga ona współdziałania z różnymi okresowymi ''sojusznikami''. Gotowymi wszakże ubić przy tym własny interes, stąd jeśli ktoś posądza ukraińskie przywództwo o naiwność jakoby wobec Zachodu, lub uczynienie się jego li tylko biernym narzędziem, dowodzi jedynie kompletnego niezrozumienia sytuacji panującej u naszego wschodniego sąsiada. Wspomniany już Załużny nie kryje nawet, iż czerpał z rosyjskiej doktryny wojennej, stosując ją wraz z Syrskim bodaj skuteczniej od samych kacapów obróciwszy przeciw nim ich własne strategie. W czym niewątpliwie mocno pomogło studiowanie przez ostatniego wespół z nimi na elitarnej uczelni dla radzieckich oficerów w Moskwie, albowiem Rosjanie obrali sobie najgorszego możliwego wroga, gdyż tak bardzo pod wieloma względami im podobnego [ acz nie zakłada to żadnego ''symetryzmu'', ni równego rzekomo barbarzyństwa walczących na Ukrainie stron - akurat tego uczciwie nie można rzec ]. Niemniej bezwzględność cechuje obu, Załużny więc bez ogródek deklaruje na kartach omawianej pracy konieczność zabijania w obronie swego kraju. Od siebie dodam: jeśli nie wprost, to wspierając jak się da tych, co gotowi czynić to w naszym imieniu, bowiem wojna na Ukrainie nie stanowi żadnego ''ekscesu'', lecz zapowiedź brutalnych realiów w jakich przyjdzie nam [wy]żyć. Dlatego silna armia i takież państwo są niezbędne Polsce niezależnie, czy zasrana Rosja nas zaatakuje lub nie, w dobie nierządu światowego i narastającego z każdym dniem planetarnego chaosu. Wprawdzie niczego to nie gwarantuje, los II RP najlepszym dowodem, ale kiedy nadciąga dziejowy sztorm lepiej mieć niechby chybotliwą krypę, niż liczyć na ocalenie rzucając się samemu wpław na wzburzone wody, lub ślepo ufać cudzej pomocy, bo to świadczy już tylko o wprost straceńczej głupocie.

Jedynie więc skończony dureń oczekiwać może zaprowadzenia przez Trumpa ''wiecznego pokoju'' na Ukrainie, a tym bardziej jeszcze Bliskim Wschodzie, nie sądzę też aby to było jego prawdziwym celem. Całe owo neoimperialne kabuki powtórzę, jakie odgrywa wespół z Putinem stanowi w istocie negocjacje USA z Chinami ponad głowami Rosji i zachodnich Europejczyków dowodząc im, że Amerykanów również stać na podobne nieczyste zagrania co przez nich stosowane. W gruncie rzeczy ciekawe tu jest tylko, że Kreml na to poszedł może także licząc, że postraszy tym ''unijczyków'' a pośrednio i Chiny? Przy czym w przeciwieństwie do Amerykanów zdecydowanie bardziej zależy mu na Niemcach i reszcie zachodniej Europy, stąd odpalił na dniach jednego z głównych doradców Putina, niejakiego Aleksandra Łosiewa. Typ zasłynął przebiciem memicznych już ''2-3 dni'' za jakie rosyjskie wojska miały zająć Kijów grożąc, że dokonają one tego... w półtorej godziny! Dziś nie jest takim ''optymistą'', za to na dniach odkrył przysłowiową Amerykę, iż Chiny dostarczają komponenty do produkcji dronów bojowych nie tylko Rosji, ale i Ukrainie. Oburzał się stąd w kacapskich mediach na niedawne uroczyste obchody chińskiego Nowego Roku w Moskwie i włazidupstwo Zacharowej oficjalnie składającej z tej okazji życzenia po mandaryńsku. Jawiło mu się to kpiną z rosyjskich żołnierzy masowo zabijanych dronami, zaś samą kulturę Chin uznał za marną i obcą dla Rosjan. Generalnie zresztą kremlowski agitprop jest wyjątkowo tępy, każe nam on bowiem dzisiaj wierzyć, że jeszcze do niedawna wedle niego ''upadła Ameryka'' teraz będzie niby to dzielić świat z rzekomo ''wielką Rosją''! Wszystko zaś dlatego, iż Putinowi i jego wojskom dosłownie pali się dupa, rosyjskich żołnierzy na froncie mogłyby nie tyle zdziwić co mocno wściec brednie o tym jakoby Ukraina ''przegrywa''. Owszem, dla jej armii to również nie jest spacerek, ale nacierająca kacapia ponosi znacznie większe straty, nakręcane jeszcze stosowanymi przez Moskali ludobójczymi metodami walki rodem ze stalinowskich ofensyw. W każdym razie żadnego poczucia triumfu nawet u Rosjan wspierających wojnę nie ma, góruje za to przytłaczająca świadomość ceny ofiar, jaką następują wątpliwe ''sukcesy'' ich wojsk, a takoż narasta gorzki zawód niby to własnym państwem, w istocie zaś służącym jeno interesom kremlowskiej władzy. Bowiem ochoczo rzucając się ku rzekomym ''negocjacjom'' z Amerykanami dowiodła tylko, że desperacko łaknie uznania przez Zachód a całe to jej pieprzenie o zwrocie ku Azji i ogólnie ''globalnemu Południu'' było wyłącznie nędznym łgarstwem. Rosja nie może istnieć inaczej jak tylko kopia Okcydentu, której znamieniem przynależności doń jest despotyzm, czego dowodzi długi szereg władających nią tyranów. Iwan Groźny, Piotr I, caryca Katarzyna [ skądinąd Niemra ], Stalin, wreszcie Putin - wszyscy modernizatorzy kraju na zachodnią modłę i masowi zbrodniarze. Lewacy objawiają Izrael ''projektem kolonialnym'' Zachodu, ale owo pojęcie jeszcze bardziej tyczy samej Rosji, dlatego też oba kraje czeka podobny los i nie przetrwają w dłuższej perspektywie przynajmniej o takiej postaci jak dotąd. Raz, że kończy im się renta dziejowa po Hitlerze na jakiej oparły swą legitymizację, budując kapitał polityczny czy to ''Holocaust Industry'', to znowu dosłownie opętańczego kultu ''pabiedy''. Oba zaś są związane nierozerwalnie z najnowszymi dziejami coraz bardziej marginalnej Europy, na Azjatów czy tym bardziej Afrykanów to już niezbyt działa, a też i nieuchronnie odchodzi w przeszłość. Nade wszystko jednak Izrael i Rosja, jako hitlerowsko-stalinowskie bękarty totalitaryzmów XX wieku, tudzież relikty zachodniego kolonializmu skazane są na zagładę w ich obecnej formie wraz z implozją Okcydentu. Padł on bowiem ofiarą własnego sukcesu, gdy stworzony przez USA w trakcie ''zimnej wojny'' liberalny ład gospodarczy objął po tzw. ''upadku komuny'' nie tylko kraje b. ZSRR, ale i nawet post-maoistowskie Chiny. Szczególnie ostatnie stanęły mu kością w gardle, mówiąc obrazowo to jakby majtki o standardowych rozmiarach białej kobiety, czy tym bardziej Azjatki naciągnąć na pupę Murzynki, musiało więc trzasnąć:). Wreszcie Rosja popełnia dokładnie ten sam błąd co Izrael wobec Palestyńczyków, nie uznając w Ukrainie państwa a samych Ukraińcach narodu, przeto uniemożliwiając sobie odniesienie pełnego zwycięstwa jednakim lekceważeniem przeciwnika.

Oba kraje wpadły w pułapkę anachronicznego zupełnie imperializmu, podobnie zresztą co Trump nie ukrywający wcale, że jego zamiarem jest powrót Stanów Zjednoczonych epoki przełomu XIX/XX wieku, gdy dopiero nabierały one mocarstwowego charakteru coraz bardziej panosząc się w Ameryce Łacińskiej, na Karaibach a nawet Oriencie. Żywi przy tym złowrogi dlań podziw ówczesnego prezydenta USA Williama McKinleya, bo ledwie w pół roku po inauguracji swej drugiej kadencji odjebał go polski anarchista Leon Czołgosz... Tak się zaś składa, że antytrumpowej insurekcji w mediach elektronicznych przewodzi obecnie dwóch amerykańskich lewaków polskiego pochodzenia: Kyle Kulinski i Ian Kochinski znany tudzież jako Vaush. Nie twierdzę, że któryś z nich powieli zaraz ''wyczyn'' towrzysza Leona, ale ktoś w podobie czemu by nie? Na szczęście dla Trumpa historia, wbrew znanemu do urzygu frazesowi, zwykle nie powtarza się nawet jako farsa i bardzo dobrze, gdyż utorowałoby to drogę ku władzy bubkowi Vance'owi i dopiero wtedy nastałby horror! Wszakże rzecz tyczy również polityki obecnej amerykańskiej administracji niepomnej jakby, iż czasy kiedy można było posłać kanonierki na drugi koniec świata, by przywołać ''dzikusów'' do porządku minęły zdaje się bezpowrotnie. Na szczęście dziś można już relatywnie tanim kosztem spuścić powietrze z różnych dętych mocarzy, dlatego gdyby Trump i jego banda niewydarzeńców okazali się na tyle durni, by nie w interesie USA a Izraela ruszyć na wojnę z Iranem, wypada życzyć im zebrania takiego samego wpierdolu co putinowska Rosja na Ukrainie. Epoka imperiów i supermocarstw przepadła ze szczętem - jakichkolwiek, Chin również coby tam sobie Bartosiak i wyznawcy jego sekty nie roili, dlatego żadnej ''nowej Jałty'' którą straszą nie będzie. Przyznają to poniekąd sami Amerykanie, szukając teraz na gwałt nie tyle ślepych wykonawców swej woli co pełnomocników, gotowych wziąć na siebie część odpowiedzialności i ponieść ryzyko w zamian za pewne koncesje i profity. Trump więc testuje różne warianty stosując chamską presję i próbując choćby narzucić iście kolonialne warunki Ukrainie, jakby była jakimś drugim Haiti czy Panamą. Skądinąd Polska także może rychło doświadczyć tego na własnej skórze, bo nie sądzę by akurat równie filoizraelska prezydencja odpuściła sobie kwestię żydowskich roszczeń do prawnego kuriozum, jakie stanowi rzekome ''mienie bezdziedziczne'', tak jeno przestrzegam. Trzeba nam więc być gotowym na twarde negocjacje z Amerykanami, a póty co tego nie widzę obserwując jedynie skomlenie Tuska i jego żałosne tyrady pod adresem Trumpa, tudzież nędzne włażenie mu w zad części PiS [ acz sam prezes dał tu przykład godnej naśladowania rezerwy ], wreszcie coraz śmielsze zerkanie ku Rosji przez Kucfederatów, jakby po tym co odpierdoliła na Ukrainie można było jeszcze żywić złudzenia do jej wiarygodności. W kontrze do wymienionych ośmielam się zaś postawić za wzór... syryjskich islamistów, jacy tocząc boje nie tylko z wojskami Asada oraz ich rosyjskimi czy irańskimi sojusznikami, ale też krwawe potyczki z protureckimi siłami na miejscu wywalczyli sobie autonomiczną i bardziej partnerską relację z Erdoganem. Nie są więc bynajmniej żadnymi jego ''najmitami'', prędzej już Kataru a i to jest on zbyt słaby, by zajmować równie hegemoniczną pozycję wobec nich co Iran przy Hezbollahu. Oczywiście nie mówię, że Polska ma zaraz otwarcie wojować z Amerykanami, idzie mi jedynie by na celowo ''egzotycznym'' dla nas przykładzie tym ostrzej ukazać pewną postawę daleką od czołobitności wobec sojuszników. Dlatego życzyłbym sobie od premiera RP, by zamiast wchodzić w głupie utarczki słowne z Trumpem i jego ludźmi przedłożył im konkretną ofertę, zarazem stawiając przy tym twarde warunki tyczące pewnych koncesji, transferu technologii i kapitału w zamian za poniesione ryzyko. Dokładnie jak uczynił to Zełeński waląc ściemę o niebotycznych bogactwach jakie kryć ma ukraińska ziemia, mimo iż jak pisałem uprzednio tamtejsze złoża strategicznego litu nie robią szału nawet w europejskiej skali, zaś wartość reszty kopalin jest oględnie zowiąc mocno przeszacowana. Nieważne, bo dzięki temu Trump będzie mógł z kolei wciskać ciemnotę sekciarzom MAGA jaki to ''dil stulecia'' tym samym kręci, skoro opchnął im shitcoina na grube miliardy dolarów tego niby nie dokona stary oszust? Rzecz jasna swym zwyczajem podbił stawkę próbując narzucić Ukraińcom iście kolonizatorskie warunki dalszej pomocy zbrojnej, a gdy posłali go za to w chuj jak należało, jął wywierać na Zełeńskim chamską presję. Wszakże dla ukraińskiego przywództwa jako się rzekło nie pierwszyzną są podobne zachowania ze strony butnych Jankesów, stąd nie dało się im sprowokować taktownie, lecz stanowczo dając do zrozumienia, że Trump jest zdziadziałym idiotą ulegającym bezwolnie rosyjskiej dezinformacji i tyle. Naiwnością jest zaś sądzić, iż jeśli Polska będzie wobec niego czołobitna ominie ją podobna furia, jeszcze usłyszymy z jego strony, że jakoby ''pomagaliśmy Hitlerowi mordować Żydów kolaborując masowo z III Rzeszą'', jeśli nie przystaniemy na umowne ''447''. Z tak jadowitymi parchami u boku Trumpa jak Stephen Miller to niemal pewne, radzę stąd być gotowym szczególnie krajowej prawicy życzeniowo i entuzjastycznie nastawionej do obecnej amerykańskiej prezydencji, by później nie histeryzować o ''zdradzie'' i tym podobnych - a czego się niby spodziewać od stronnictwa ''Israel first!''?

Bierzmy pod tym względem przykład ze wspomnianego już Kataru, jaki zmógł zaprowadzoną przez Saudów i Zjednoczone Emiraty blokadę kraju, początkowo ze wsparciem Trumpa za czasu jego pierwszej kadencji. Walnie przyczynił się do tego szyicki Iran, z którym katarscy władcy dzielą złoża gazu utrzymując przy tym dobre kontakty, mimo iż są wahhabickimi monarchami na wzór potężniejszego arabskiego sąsiada i głównego wroga zarazem. Trump zaś jak to on dał się w końcu przekupić emirom zamówieniami amerykańskiej broni na ciężkie miliardy dolarów, grubo ponad potrzeby małego państwa znad Zatoki Perskiej, byle tylko udobruchać jankeskiego gbura. W ogóle Katar może robić za ''mokry sen'' wszystkich wyznawców ''polityki wielowektorowej'', bowiem udzielając schronienia przywództwu Hamasu gości zarazem na swym terenie strategiczną bazę wojsk USA i jest ich ''największym sojusznikiem poza krajami NATO'' wedle słów samego Bidena. Dzięki temu sprytnie unika zarzutów o ''zdradę'' jakoby świata muzułmańskiego ze strony islamistów sprawując nad nimi protektorat, co też pozwoliło mu odegrać kluczową rolę w ostatnich negocjacjach z Hamasem o zawieszenie broni w strefie Gazy. Sądzę również, że dobre relacje z Iranem pozwoliły Katarowi skłonić ajatollahów, by porzucili Asada pozbawiając tym samym Izrael pretekstu do bezpośredniej konfrontacji [ tym bardziej, gdy jak teraz już wiadomo syryjski despota po kryjomu współpracował z syjonistami ]. Czy jednak zaradzi to ewentualnej amerykańskiej agresji dopiero się okaże, bo z takowym ''judeokrzyżowcem'' jak Hegseth na czele Pentagonu nie jest to wcale przesądzone. Inna sprawa, że jest on tylko posłusznym wykonawcą woli Trumpa i to od niego, oraz stojącej za nim frakcji amerykańskiego ''deep state'' będzie zależeć ostateczna decyzja w owej kwestii. Wreszcie Katar doświadczywszy na własnym przykładzie agresji potężniejszego sąsiada uważającego go za ''państwo teoretyczne'', gdy w połowie ostatniej dekady zeszłego stulecia Saudowie usiłowali podporządkować bogaty w zasoby emirat, wespół z podobnie straumatyzowanym przez Saddama Kuwejtem najbardziej ze wszystkich krajów Zatoki Perskiej wspierają Ukrainę w walce o zachowanie suwerenności. Oczywiście ma to swe granice i oba rządy podobnie jak reszta państw regionu nie przyłączyły się do zachodnich sankcji na Kreml, sami Katarczycy zaś pozostawili swe udziały w Rosniefti co wszakże nie przeszkadza im konkurować bezwzględnie z Moskalami, jako potężny eksporter skroplonego gazu stając się jednym z głównych beneficjentów zmniejszenia dostaw rosyjskich surowców do Europy. Pomogli też wespół z Turkami syryjskim islamistom pogonić marionetkę Putina, tak że nawet jeśli wojska jego pozostaną na Bliskim Wschodzie będą trwać jedynie z łaski tych sił, jakie dopiero co zwalczały jako terrorystów i jak widać daremnie. Dlatego Zełeński na długo przed ''specoperacją'' zadzierzgnął ścisłą więź z Katarem, w kontaktach ze światem islamu szukając jednej z dróg ujścia fatalnego zakleszczenia swego kraju między Rosją a Zachodem. Bo też i ów emirat stanowi pouczający dowód zasobnego, lecz słabego instytucjonalnie państwa żyjącego w cieniu silniejszego sąsiada, stwarzającego dlań zagrożenie paradoksalnie przez swe polityczne i cywilizacyjne pokrewieństwo, co kompensuje ono sobie szukając oparcia w szerokiej strefie wpływów tak wśród radykałów muzułmańskich, co i potęg Okcydentu a nawet strategicznie ważnych krajów Europy Wschodniej. Wykorzystując w tym celu nie tylko bogactwo ufundowane na handlu surowcami, ale i masową broń medialnego rażenia jakiej rolę pełni należąca doń ''Al Jazeera'' - bodaj najlepsza dziś stacja informacyjna na świecie, przy której jakiś tam Fox News może spierdalać. Wprawdzie Polska nie ma takiego pola manewru wobec Rosji co Katar, ale za to jego wroga relacja z Saudami i sposoby radzenia sobie z ową trudną sytuacją mogą posłużyć nam tu za wzór, oczywiście w bardzo ogólny sposób uwzględniając tamtejszy kontekst niemożliwy do przeniesienia w europejskie warunki. 

Łącznikiem wszakże może stać się Turcja z jaką rzeczony emirat ściśle współpracuje, tak korzystając z obecności jej wojsk na swym terytorium, co pospólnie wspierając syryjskich dżihadystów w obaleniu Asada i przejęciu po nim władzy. Zełeński stąd udał się do Erdogana z oficjalną wizytą akurat, kiedy u konkurujących z Ankarą o prymat świata islamu Saudów odchodziła parodia ''koncertu mocarstw'', gdzie Jankesi błaznowali wespół z Moskalami. Korzystając z okazji turecki przywódca, mający niełatwe relacje z Amerykanami głównie na tle palącej dlań ''kwestii kurdyjskiej'', zapewnił ostentacyjnie prezydenta Ukrainy o swym niezłomnym wsparciu dla jej integralności terytorialnej, popierając zarazem członkostwo w NATO wbrew obecnej polityce Waszyngtonu. Rzecz jasna bez złudzeń, Erdogan współpracuje również z Rosją potrzebując jej jako regionalnej przeciwwagi chroniącej przed popadnięciem w całkowitą zależność od Zachodu. Niemniej także nie może dopuścić, by zdominowała ona kluczowy dla Turcji rejon Morza Czarnego, a pod tym względem zachowanie suwerenności Ukrainy pełni nieocenioną wprost rolę, swoje robi też rywalizacja o Azję Centralną poprzez budowaną pod auspicjami Ankary ''wspólnotę turańską'' państw owego regionu. Nade wszystko jednak skoro Amerykanie mają znacząco ograniczyć obecność wojskową w krajach Paktu Północnoatlantyckiego, Turcja stanie się wiodącą siłą militarną NATO w Europie posiadając wtedy największą armię spośród wszystkich tworzących ów sojusz. Wówczas to nie ona będzie zabiegać wiecznie o względy UE jak dotąd, lecz na odwrót - jej przywództwo starać się usilnie o dobre relacje z kluczowym dla własnego bezpieczeństwa państwem, acz po tym co jego władze odstawiły podczas ''nachodźczego kryzysu'' rzecz jest mocno dyskusyjna. Wszakże innego wyjścia nie ma, o czym wiedzą doskonale choćby Włosi na dniach puszczając wolno libijskiego zbrodniarza wojennego wbrew wyrokom międzynarodowego trybunału, byle zabezpieczyć się przed masowym napływem niechcianych migrantów, tudzież zapewnić strategiczne surowce dla swej gospodarki czerpane z północnej Afryki. Zełeński więc dobrze czuje pismo nosem zmierzając w podobnym kierunku, obierając przy tym naturalną dla swego kraju strategię. Przypomnę bowiem, iż jeszcze celem Chmielnickiego było powołanie ruskiego państwa niezależnego nie tylko od Rzeczpospolitej, ale i Rosji za to pod protektoratem osmańskiej Turcji. Dopiero gdy okazało się, że nie mogła ona wesprzeć go zbrojnie uwikłana wtedy ciężko w trwającą blisko dwie dekady wojnę z Wenecją, kozackie przywództwo zwróciło się ku caratowi acz pod pewnymi warunkami, jakie z czasem Moskale oczywiście złamali. W każdym razie powinno być teraz już oczywistym, iż dla Polski Ukraina jest bramą ku Eurazji, podobnie zresztą co Turcja i bez ułożenia relacji z tymi co tu kryć trudnymi partnerami nie ma co marzyć nawet o zbudowaniu nowej architektury bezpieczeństwa, kluczowej w obliczu ostatecznego rozpadu euratlantyckiej struktury przynajmniej w jej dotychczasowej postaci. Na szczęście nie jesteśmy w tym odosobnieni i możemy skorzystać z doświadczenia Brytyjczyków, tworzących swą odmianę ''anglo-eurazjatyzmu'' wbrew dogmatom ''gejopolityki'' przeciwstawiającym ląd morzu. Pod żadnym pozorem nie należy utożsamiać tego z nową odsłoną wyspiarskiego imperium, gdyż powtarzam czas takowych bezwzględnie minął, prędzej widząc w tym rodzaj strefy wpływów na wzór budowanej przez Katar, jaki zresztą wchodzi również w jej zakres. Rzeczony emirat bowiem łączą z Londynem i samą brytyjską monarchią doskonałe relacje, podobnie jak Turcję oraz wspieraną przez nią ''panturańską'' wspólnotę państw Azji Centralnej, a takoż bliskowschodni Szaam czyli ''wielką Syrię''. Drugim zaś sposobem wyspiarzy dla ominięcia blokady kontynentalnej na wejściu do Eurazji, tworzonej przez Francję wespół z Niemcami, jest ''droga północna'' wiodąc od Skandynawii poprzez państwa bałtyckie i Polskę ku Ukrainie, czyli to co obejmuje z grubsza anachroniczne już miano ''Międzymorza''. Dość mylne skoro stanowi integralną część znacznie szerszego ''eurazjatyckiego commonwealthu'' zawiązanego pod auspicjami Londynu, gdzie wszakże Wielka Brytania pełni rolę jeno zwornika owej luźnej i niesformalizowanej struktury, odpowiadającej przeto anarchicznym stosunkom panującym między tak diametralnie często różnymi państwami jak Syria czy Norwegia. USA najwidoczniej również zmierzają w podobną stronę, a więc skoro umarł euratlantyzm niechże żyje nam angloeurazjatyzm!

Inaczej nie idzie w dobie posteuropejskiej już Ameryki, jakiej zwiastunem była jeszcze prezydentura Obamy. Dlatego niezrozumiałą jawi się obecna histeria i zdumienie, przecie co Mulat zaczął to ''old white nigga'' Donald T. kończy, było czasu od cholery się przyzwyczaić. Kto nosi zupełnie niepotrzebną żałobę po ''białej anglosasko-nordyckiej Ameryce'', powinien wyleczyć się patrząc na jej żywy relikt za jaki robi Pete Hegseth. Typowy za oceanem protestancki syjonista, dla którego Europa to ''polityczny skansen'' rzekomo ''skazany na islamizację'', za to Izrael stanowi wzorzec zmilitaryzowanego społeczeństwa, jakim pragnąłby widzieć swój kraj. Dlatego w jednym z podcastów jeszcze przed oficjalną nominacją parokrotnie zarzekał się, iż nie chciałby aby jego syn ''umierał za Donbas'' - a kto niby tego odeń wymaga? - lecz ani razu w podobnym kontekście nie wymienił wzgórz Golan. W zaczadzonym łbie owego syjonokrzyżaka Gudłajstan jawi istnym przedmurzem syfilizacji judeołacińskiej, zaś kibucnicy i handełesy pojebali mu się z rycerzami krucjat! Co gorsza mimo względnie jeszcze młodego wieku ZSRR nadal dlań istnieje, a jego rolę pełni Rosja skoro jak raczył się był wyrazić Putin atakując Ukrainę szedł jakoby tylko ''po własne g...''. Facet stanowi kwintesencję zła drugiej prezydentury Trumpa jako libertariański syjonista, gdyż po służbie w armii zatrudniła go fundacja braci Koch, żydowskich miliarderów pełniących rolę Sorosa dla rozwolnościowców. Nie będę się za to czepiał jego osobistych występków, bo ostatecznie co to za żołnierz, który nie lubi bab i wylewa za kołnierz? Acz skoro jest zeń ''seryjny monogamista'' winien przejść na islam a najlepiej twardy mormonizm, gdyż muzułmanie mają limit czterech żon [ więc jeszcze trochę mu brakuje ], ''święci dni ostatnich'' zaś nie, przynajmniej w odłamach wiernych posłaniu Josepha Smitha. Podobnym Hegsethowi spierdoleńcem jest mianowany przez Trumpa ambasadorem w Izraelu Mike Huckabee, nawiedzeniec mówiący o okupowanym Zachodnim Brzegu nie inaczej jak ''Judei i Samarii'', wedle którego żyjących tam Palestyńczyków winien czekać los biblijnych Amalekitów. Tyle może co się tyczy odchodzącej w przeszłość Ameryki białych protestantów, entuzjastycznie wspierających mordowanie arabskich chrześcijan przez ''naród wybrany'', bo tak im zryła łby dosłowna lektura ''Pisma Świętego'' i fanatyczna wiara w ''Słowo Boże''. Natomiast zapowiedzią posteuropejskich już USA w nowej administracji Trumpa jest Tulsi Gabbard - nie Hinduska, za jaką zwykle wielu mylnie ją bierze a hinduistka. Córka katolickiego Samoańczyka i białej protestantki, których na krysznaicki wisznuizm nawrócił biały guru z Hawajów Chris Butler. Potomek z kolei kontrkulturowego lewaka, co intrygujące żywiący odrazę do pederastów winionych przezeń za ''seksualne bestialstwo'', jednym słowem pełna egzotyka z polskiej perspektywy. Również polityczna, gdyż Butler założył sektę mocno zaangażowaną w życie publiczne, co dało zaczyn działalności samej Gabbard. Z racji szerzonej przez nią prorosyjskiej chujni i admiracji dla Asada sporo osób upatruje w niej agentkę Kremla, wszakże jeśli już bardziej można by mówić tu o kreaturze indyjskich służb wywiadowczych. Tulsi bowiem w pełni popiera władający obecnie subkontynentem, wrogi islamowi hinduski szowinizm Narendry Modiego, któremu to składała oficjalne wizyty jeszcze dobrych parę lat temu i jako pierwsza w dziejach USA kongresmenka została zaprzysiężona składając ślubowanie nie na Biblię, Torę czy nawet Koran lecz Bhagawadgitę - świętą księgę hinduizmu. Oto więc jak w praktyce pod rządami Trumpa Ameryka ''ponownie staje się wielką'', powracając do swych ''judeochrześcijańskich korzeni'' [ w sumie dobrze patrząc na osobników pokroju Hegsetha czy Huckabee, ale jak widać żadna to dla nich alternatywa ]. Ciekawe iż teraz hinduistka będzie przynajmniej formalnie [ oby ] kontrolować amerykański wywiad, zaś Hindus stanie na czele wewnętrznej bezpieki USA, jakiej rolę pełni z grubsza FBI, więc jeśli już nie tyle ''ruskimi agentami'' w nowej amerykańskiej administracji bym się tak przejmował. ''Żonę prowadzącą'' z Indii posiada również Vance...

...ultrakatolik niby, acz konwersja do nowej konfesji nie za bardzo mu się przyjęła, skoro nadal pierdoli jak protestancki syjonista jeśli idzie o Izrael. Nieba by mu przychylił i wszelką broń z arsenałów US Army posłał na pomoc bez jakichkolwiek limitów, zupełnie co innego zaś dlań Ukraina i nawet fakt pozostawania tam u władzy przedstawiciela ''narodu wybranego'' jakoś do niego nie przemawia. Najwidoczniej w optyce Vance'a Żyd ma znaczenie tylko siedząc na ''ziemi świętej'', poza nią traci chyba wszelką wartość i stąd można go pewnie ''utylizować''. Dlatego o ile mowie Hegsetha w Monachium zarzucić można jedynie, iż o wartości politycznego realizmu śmie pouczać typ ślepo zapatrzony w Gudłajstan, tak wyłączną zaletą wygłoszonego tamże przemówienia amerykańskiego wiceprezydenta było wkurwienie Niemców i ogólnie wszelkich ''unijczyków''. Może i nabrałbym się na jego ''wolnościową'' i ''konserwatywną'' retorykę, gdyby nie świadomość, że posługuje się nią zakłamany skurwiel nawołujący do relegowania z uczelni niemiłych mu antyizraelskich demonstrantów. Nie to, abym specjalnie przeżywał sprawę Palestyńczyków, ale po co Vance bluźnierczo wyciera sobie gębę cytatami z Jana Pawła II apelując o tolerancję wobec odmiennych poglądów, kiedy sam postępuje zupełnie wbrew głoszonym tu hasłom! Kogo ma na myśli mówiąc o ''represjonowanych'' przez unijne elity - może Andrew Tate'a, muzułmańskiego alfonsa wyzyskującego bezlitośnie wschodnioeuropejskie kobiety, idola wszelkich stulejarzy w którego sprawie lobbował ostatnio u władz Rumunii trumpowy pedał Richard Grenell? Vance'a oburza unieważnienie w tymże kraju niedawnych wyborów prezydenckich - owszem, sprawa cuchnie ale bronić nie ma kogo, bo ów ''antysystemowy kandydat'' o jakiego idzie to agent globalistycznej jaczejki z mętnymi powiązaniami w miejscowej ubecji, wspierany nie tylko przez Rosję co także Izrael i tu pewnie boli ''katolickiego ultrasa''. Pojmuję za to obawy PiS, iż rzecz stworzy niebezpieczny precedens dla tuskowej mafii, by uwalić pod byle pretekstem Nawrockiego, radziłbym jednak trzymać się od tego szamba z daleka i nade wszystko samego Vance'a. Nie wierzę jak psu owej gnidzie, politycznej kreaturze niemieckiego pederasty Thiela, skądinąd żyjącego w ''homozwiązku'' a więc można rzec rodzinny zeń człowiek. ''Konserwatysta'' jak znalazł dla amerykańskiego wiceprezydenta, dlatego ochoczo spotkał się z Alice Weidel - lansowaną przez Muska na liderkę ''niemieckiej antymigracyjnej prawicy'' lesbę, żyjącą na co dzień w Szwajcarii z ''nachodźczynią'' ze Sri Lanki:). Oby to była jedynie drwina z Niemców, jakiej dopuszczają się trumpiści, acz widząc kierunek w jakim obecnie zmierza prawica nabieram ochoty by zapisać się do ''antify''. Budzi mą odrazę ów toksyczny miks obleśnego socjaldarwinizmu z wolnorynkową mitomanią, proizraelski i do tego filorosyjski. Smutne, że prawica wyzwoliła się z okowów neoliberalizmu tylko po to, aby popaść w jeszcze gorsze libertariaństwo ''autorytarian'' - zastanawiając się nad przyczynami tak żałosnego stanu rzeczy dochodzę do gorzkiego wniosku, iż powodem jest brak rokowań u białego proletariatu, nieodwracalnie zdeprawowanego dekadami globalistycznego turbokałpitalizmu. Doskonale znać było to po Springfield w Ohio, ''postrobotniczym'' mieście trawionym strukturalnym upadkiem wywołanym dezindustrializacją USA co najmniej od czasów Cartera, gdzie Trump i powolne mu ślepo tumany MAGA nakręciły aferę z afrokaraibskimi migrantami zżerającymi jakoby psy i koty. Niechby nawet, tak jakby to oni byli przyczyną degradacji tamtejszej populacji, białego lumpenproletariatu pustoszonego przez wszelkie możliwe choroby cywilizacyjne i nałogi, nie tylko banalny alkoholizm ale i ćpanie fentanylu, starzejącego się w oczach oraz skundlonego rasowo

Szczególnie drastycznego charakteru analogiczne procesy nabrały w poradzieckiej Rosji, właściwie jeśli istnieje w ogóle jakiś ''sens'' wojny na Ukrainie dla kremlowskiej władzy, jest nim by tak rzec ''utylizacja'' masy zbędnych jej ludzi, jak określił to bez ogródek czekista Borodaj, który wespół z Girkinem poczynał krwawą ''dwiżuchę-rozpierduchę'' na Donbasie. Bowiem trzeba było jakoś zagospodarować mieszkańców umierających ''monomiast'', osad przyfabrycznych pobudowanych za ZSRR a teraz w zgodnej opinii rosyjskich ekonomistów skazanych na zagładę. Przeto użyto ich do rozkręcenia koniunktury dosłownie morderczym konsumeryzmem napędzanym wypłatami dla mięsa armatniego zakontraktowanego dobrowolnie na front. Mówiąc wprost kremlowski reżim cynicznie żeruje na nędzy materialnej i umysłowej rosyjskiego mężczyzny z tzw. ''głubinki'', interioru rozciągającego się poza Moskwą i Petersburgiem, jego desperacji, głupocie i braku perspektyw. Amerykańscy Demokraci i lewactwo wyją teraz, że USA jakoby zamieniają się w Rosję, ale tak naprawdę jedyne co Trump ma wspólnego z Putinem, iż obaj sprzedają liberalne gówno w mocarstwowej oprawie. Kremlowscy ''gopnicy'' robią de facto za syndyk posowieckiej masy upadłościowej, jaką bezlitośnie ''optymalizują'' tnąc koszty a przy tym wyzbywając się niepotrzebnych im ludzi ile się tylko da. Wygląda zaś na to, iż Trump i jego kamanda chcą wykonać podobny numer z pozostałościami ''Imperium Americanum''... Co mnie jednak powstrzymuje przed ostatecznym skreśleniem jego drugiej prezydentury, iż obserwuję wyraźne poparcie jakim cieszy się u części amerykańskiego ''deep state''. Konkretnie mam przez to na myśli choćby ''America First Policy Institute'' robiący za bodaj główne zaplecze ideowe i kadrowe obecnej amerykańskiej administracji, o którym Kamallah i sami Demokraci w ogóle nie wspominali podczas kampanii wyborczej, w przeciwieństwie do nakręconej przez nich histerii wokół Heritage Foundation i Project 2025. Z rzeczonego instytutu zaś wywodzi się choćby gen. Keith Kellogg, jakiemu Trump powierzył karkołomną misję wynegocjowania ''pokoju'' a de facto rozejmu między Rosją a Ukrainą, czy rodem z CIA Fred Fleitz. Żaden z nich nie postuluje porzucenia Kijowa na pastwę Moskwy, wręcz przeciwnie - zapewnienie Ukraińcom realnych gwarancji bezpieczeństwa poprzez wsparcie militarne i gospodarcze. Zamiast jak dotąd czynił Biden jeno dawkowania broni w oprawie dętych frazesów, bez szans więc na rozstrzygnięcie krwawego impasu w jaki popadła wojna przeciw Ukrainie, a co gorsza łudząc ją mirażem ''członkostwa w NATO'' podsycającym tylko paranoję Putina. Należy stąd mym zdaniem pamiętać, iż Trump to doświadczony szachraj, który dorobił się na notorycznym bankructwie, wynajęty do ''mokrej roboty'' przez autorytarian z amerykańskiej cyberbezpieki. Podoba więc nam się czy nie prezydentem Stanów Zjednoczonych ponownie został tamtejszy Ryszard Ochódzki, tyle że o wiele bardziej cwany i nade wszystko mataczący już na skalę świata. Dlatego to co ostatnio Trump odpierdala to jeden wielki ''miś'', choćby bredzenie o ''rivierze'' na ruinach Gazy traktowane literalnie jest zbrodniczą wprost głupotą, ale może mieć sens jako chamska presja na muzułmańskich sąsiadów ''Gudłajstanu'', by wzięli na siebie pacyfikację Hamasu skoro nie sprawił się z nią Izrael, udzielając mu przy tym realnych gwarancji bezpieczeństwa godząc się wreszcie z istnieniem owej żydowskiej dziury w ich arabskiej dupie. Podobnie z ''kolonizowaniem'' przezeń Ukrainy, powielaniem najbardziej ordynarnych łgarstw rosyjskiej propagandy wojennej, czy impertynencjami pod adresem Zełeńskiego w którym upatruje pokrewnego sobie politycznego showmana, stąd nie znosi jako konkurenta w branży tolerując o wiele bardziej nijakiego Putina z jego czerstwymi facecjami. Wszystko to zaś ma go uładzić lecząc imperialne kompleksy jakie cierpi, przeto i spektakl mocarstwowego kabuki na który tylu zdaje się nabierać, oby i sam Chujło.

Podsumowując: moja opinia o Trumpie była ugruntowana już dobrze przed jego reelekcją - jest niczym Karel Gott, bo nie wie kiedy warto zejść ze sceny, może spierdalać za obleśne umizgi do syjonistów i nade wszystko skurwienie prawicy poddaniem jej dyktatowi autorytarian. Wszakże póty nie odstrzelił go żaden polski anarchista, zaś MAGA nie została rozpędzona w pizdu trzeba się z nim jakoś układać, a histerie i rwanie włosów na głowie nie są oględnie zowiąc najlepszą taktyką negocjacyjną. Trump bowiem pozostaje przywódcą najpotężniejszego mimo wewnętrznego kryzysu państwa świata, jakie stanowią USA - właśnie tak, a nie żadnego ''supermocarstwa'' czy inszego imperium. Należy więc odnosić się doń bez czołobitności, ale i lekceważenia, nie wznosić durnych okrzyków na jego cześć, tym bardziej zaś zrównywać go z najgorszymi zbrodniarzami. Przyznaję wprawdzie, iż patrząc na ludzką menażerię spierdolin, z których w bezprecedensowo znaczącym stopniu składa się obecna amerykańska administracja, można faktycznie doznać grozy. Wciąż jednak za nimi kryją się kumaci ludzie, jak choćby wyżej pomienieni Kellogg i Fleitz, więc chyba nie wszystko jeszcze stracone, zachowajmy stąd zdrową rezerwę zamiast ulegać panice tłumu. Owszem, Trump stosuje zagrania ordynarnego akwizytora, handluje państwami jak garnkami, podrabianą Biblią, przaśnymi trampkami czy shitcoinem a w ogóle to cała ta jego ''Make America Great Again'' jest ''Made in China''! Co jednak w związku z tym się pytam, jakie remedium na to istnieje i alternatywa, bo póty co nawet elektorat amerykańskich Demokratów przyznaje, że ich przywództwo to jeno banda politycznych truposzy. Zachodnim Europejczykom trzeba było dopiero solidnego kopa w zad od ludzi nasłanych przez ''old white nigga'' zza oceanu, jakby ich tam nie oceniać, żeby w końcu dotarło co mieli grzecznie komunikowane jeszcze za czasów Obamy. Wszak nie znaczy to nawrotu ''resetu'' a raczej skończy się podobnie, choćby ze względu na zagrożenie jakie niestabilność polityczna Rosji stwarza w strategicznie ważnej dla USA Arktyce. Wspominał o tym nie kto inny co Vance, uzasadniając ''przejęcie'' Grenlandii a w istocie usankcjonowanie militarnej okupacji owej wyspy przez wojska amerykańskie jeszcze od czasów ''zimnej wojny''. Acz bez dwóch zdań różne Orbany będą próbowały montować prawacką odmianę ''resetu'', tj. cyberautorytarną ''oś zła'': MAGA-Izrael-Rosja, wespół z wszelkimi ''euroautonomistami'' pokroju węgierskiego bubka. Wszak nie sądzę, by rzecz powiodła się na dłuższą metę z ww. przyczyn, bo należy sobie to w końcu uświadomić, iż wojna na Ukrainie jest sprawą całej Europy, sam ów fakt świadczy o jej upadku i przegranej, niezależnie od tego kto w tym konflikcie ''zwycięży''. Co właśnie Trump zakomunikował w Monachium ustami Hegsetha, przy okazji wytrącając Kremlowi z ręki jego pożal się ''argumenty'' tj. rzekome członkostwo w NATO Ukrainy i status jej okupowanych ziem, jakimi Rosja szantażuje resztę Zachodu. Sama nie traktując ich jako swoich mimo formalnej jedynie aneksji, o czym świadczy utrzymywanie przez nią granicy z Donbasem. Rosyjskie wojska tamże niszczą w oprawie imperialnych i mocarstwowych haseł industrialny dorobek jeszcze caratu i ZSRR. Pustosząc w istocie najbardziej zachodni rejon Ukrainy, gdzie zręby przemysłu wznosili przedsiębiorcy i technicy z Wlk. Brytanii, USA czy Belgii. Na terenach zaś gdzie nie toczą się walki okupowanej ludności poczyna brakować elementarnych wydawałoby się wody, gazu i prądu. Iście afrykańskie standardy, stąd nie dziwota, że Rosja coraz chętniej korzysta w walce z ''czornoruskich'' najmitów, zaś ''wagnerowcy'' używanie więźniów jako ''mięsa armatniego'' mieli przynieść z Sudanu - trudno o bardziej dobitne świadectwo zmurzynienia Europy... Dlatego musi ona wreszcie zrobić porządek na własnym podwórku, a pierwszym ku temu krokiem powinno stać się położenie kresu UE, która jako struktura globalistyczna niewolniczo przywiązana jest do organizacji międzynarodowych, jakie zwyczajnie nie działają ni dają realnych gwarancji bezpieczeństwa. Tak żywotnych w dobie panowania jedynej prawdziwej anarchii - MIĘDZYPAŃSTWOWEJ, co nie wyklucza a wręcz determinuje ''angloeurazjatyzm'' przez swój luźny, w żadnym stopniu nie ponadnarodowy charakter. Pokój zaś - i to względny - nastanie rzeczywiście dopiero, kiedy dwa najpotężniejsze państwa USA wraz z Chinami osiągną równowagę na polu ''sztucznej inteligencji'' [ skądinąd chujowe miano ]. Technologii w istocie militarnej, stąd dla obu z nich wojna Rosji przeciw Ukrainie była jej wyśmienitym, a przy tym bardzo krwawym testem

ps.

Na zdjęciach z amerykańsko-rosyjskiego ''koncertu mocarstw'' [ korzystających z gościny u handlarzy wielbłądami ] uderza znamienna asymetria, puste miejsce ziejące po kacapskiej stronie naprzeciw głównego negocjatora USA Steve'a Witkoffa. Żydowskiego dewelopera o znakomitych relacjach z katarskimi emirami, który to wymógł na Satanjahu ugodę z Hamasem. Odpowiednikiem jego zaś u Rosjan i owym ''brakującym ogniwem'' na fotografiach był Kiryłł Dmitriew, mąż bliskiej przyjaciółki jednej z córek Putina, co ważne w jego opartym na kumoterstwie reżimie. Nade wszystko jednak absolwent Stanforda i Harvardu, finansista terminujący u Goldman Sachs, doskonale więc osadzony w anglosaskiej banksterce. Utrzymywał kontakty jeszcze z pierwszą administracją Trumpa, spotykając się potajemnie na Seszelach z dowódcą kompanii wojennej ''Blackwater'', takoż korzystając przy tym z pośrednictwa szejchów, tyle że wówczas ze Zjednoczonych Emiratów. Tak oto panowie Dmitriew i Witkoff negocjowali zapewne gwarancje bezpieczeństwa dla kremlowskiej sitwy, może również jakie koncesje polityczne i gospodarcze, a kto wie czy nawet współpracę koncernów Muska z rosyjską zbrojeniówką dajmy na to. Wszystko tylko nie żaden pieprzony ''koncert mocarstw'' i jakoby ''nowy podział świata'' między Rosją a USA, dlatego odstawiającego ów cyrk Ławrowa posadzono naprzeciw Rubio bo obaj są pajacami. Sam fakt, iż rzecz odbywała się w pałacu arabskich książąt najlepiej okazuje kompletną śmieszność stosowania dziś podobnych kategorii, jakby nadal europejskie mocarstwa kolonizowały resztę globu rywalizując ze sobą o części Azji czy Afryki. Co stanowi objaw głębszego problemu, jakim jest narastający gwałtownie rozziew między oficjalną polityką a realiami, bowiem paradoks leży w tym, iż kiedy zmiany na świecie przyspieszyły tak niesłychanie, że aż wypadł on z dotychczasowych ram, do miana jego władców pretendują ludzie w podeszłym wieku kierujący się przeto anachronicznym jego obrazem. Nie tylko Biden przecież, ale i Trumpenko, Fiutin, Satanjahu, Ali Chujmeneji czy Sizi Ping-Pong, wszyscy oni to stare dziady po 70-tce a niektórzy wręcz grubo ponad. Nawet jeśli Trump był na tyle elastyczny, że potrafił docenić rolę nowych mediów, stąd poszedł pogadać z bywało dużo młodszymi odeń podcasterami, nie zmienia to faktu iż formatywny dla każdego okres młodości w jego wypadku przypadł na czasy ''kryzysu kubańskiego''! Facet stąd jest żywą skamieliną, politycznym amonitem a w świetle tego co ostatnio pieprzył o Rosji wygląda, iż ZSRR nadal dla niego istnieje:). Śladem wielbionego przezeń prezydenta McKinleya może więc nie dożyć końca swej drugiej kadencji...

ps. 2

Putin postanowił przebić Zełeńskiego i również zaoferował Amerykanom złoża metali ziem rzadkich samej Rosji co i zdobycznego Donbasu. Tak więc o to chodziło w owej wojnie Kremlowi: by zaprzedać własny kraj USA! Nawet jeśli wzorem Zełeńskiego i Putin handluje tu powietrzem, staje się tym samym oczywiste, że jedyną szansą dla ''gejostratega'' na pokonanie Ukrainy pozostał już tylko Trump - ''szachy 5D'' na pełnej, stronnicy ''ruskiego miru'' w totalnym szoku:). Kacapia przeto wojowała ''z Ameryką'' o Donbas po to wyłącznie, by sama go jej przekazać, ot logika! W gruncie rzeczy Chujło powtarza jeno numer od jakiego zaczynał, jeszcze w czasach ''bandyckiego Petersburga'' pod merem Sobczakiem spylając Zachodowi rosyjskie surowce wraz z miejscowymi gangusami. Wszystko stąd zdaje się zmierza ku temu, by Rosję zamienić w chińsko-amerykańskie kondominium pod żydowskim zarządem powierniczym. Bo jedyne czym Kreml może zapłacić Amerykanom to swą Arktyką, od Czukotki po Nową Ziemię a nie sądzę, by Pekin biernie się temu przyglądał, inaczej po cóż USA miałyby odpuszczać wciąż lukratywny europejski rynek energii zdjęciem sankcji, skoro Putin de facto im go podarował? Wprawdzie pojawiła się wieść, pytanie na ile realna, że teraz USA będą współwłaścicielem ruskiej gazrury na dnie Bałtyku, co wprawiło Niemców w istny popłoch:). Niemniej jakoś nie widzę perspektyw dla jankeskich firm na rosyjskim rynku, po cóż bowiem miałyby tam inwestować, żeby działać na łasce tego czy innego kremlowskiego tyrana, drżąc w trwodze czy aby znowu nie zachce mu się ''dwiżuchy''? Prawda wygląda tak, że amerykańskie interesy w Rosji mogą być bezpieczne jedynie pod osłoną wojsk USA, a powtórzę to oznaczałoby ''casus belli'' dla Chin, więc nie wiadomo jeszcze przez czyją to politykę może wybuchnąć ''III wojna światowa'', którą tak lubi straszyć Trump. Chyba że wcale nie o żywotne interesy Stanów Zjednoczonych tu się rozchodzi, a pewnego bardzo specyficznego kraju...