sobota, 22 lutego 2020

Tриста respublik.

Kontynuujemy wątek podjęty w poprzednim wpisie tym razem nadając mu szerszy historyczny kontekst, bowiem skandaliczna ignorancja panująca w tej materii, powszechna dziś niestety, skazuje na egzaltowanie się zleżałymi i dawno już skompromitowanymi ideami - tak więc libki wpadły w zachwyt nad wspomnianym mini-dokumentem Siryka, zwłaszcza Trader 21 wraz z Wapniakiem rozpływali się w komplementach ten pierwszy dodając przy tym, iż marzy mu się Europa i cały świat przemieniony w ''tysiąc Liechtesteinów'', takich wolnorynkowych kurników, globalny system mini-państewek stanowiących ''szare strefy'' oparte na niczym nieskrępowanej przedsiębiorczości, bez wojen za które rzecz jasna w tej porażającej infantylizmem wizji odpowiadają jedynie ''ci źli politycy'' i ściśle powiązana z nimi interesami, a wyklęta przez libertarian bankowość centralna. Kuce jakie w ogóle coś czytają [ co wśród nich wcale nie jest normą wbrew nazbyt wygórowanemu mniemaniu jakie mają o sobie ] wiedzą, że to koncept rodem z pism Hansa Hermanna Hoppego, czołowego obecnie teoretyka ''anarchokapitalizmu'', idę jednak o zakład, że niemal nikt z tych intelektualnych prowincjuszy pojęcia nie ma, iż równo 250 lat temu już niemal bliźniaczo podobne fantasmagorie snuł zapoznany polski myśliciel polityczny Adam Wawrzyniec Rzewuski. W swym dziełku ''O formie rządu republikańskiego'' będącym łabędzim śpiewem szlacheckiej ''złotej wolności'' kreślił wizję ''Europy 300 Rzeczpospolitych'' prowadzących pokojową koegzystencję dzięki wolnościowemu ustrojowi i swobodnej wymianie handlowej między nimi, bez wojen uniemożliwionych przez brak posiadania niezbędnych ku temu stałych armii itd. Wszystko to bardzo piękne jest i z grzybkami można by nawet podać, gdyby nie tragiczny kontekst dziejowy towarzyszący szlachetnym rojeniom i czyniący z nich pośmiewisko - otóż pan doktryner ogłosił drukiem swe zacne koncepta w 1790 roku... zaledwie na parę lat przed ostateczną katastrofą republikańskiej państwowości i wolnościowego ustroju, którego mienił się był obrońcą. A więc za moment zrobią wjazd na chatę bezwzględni reketierzy stawiając gospodarzy przed brutalną alternatywą - ''wypad z kasy skurwysyny, albo złamiemy rękę dziecku lub zgwałcimy żonę'' wobec której to przemocy będą zupełnie bezbronni, bowiem na przepędzenie kanalii trzeba by mieć państwo z prawdziwego zdarzenia wraz ze stałą, odpowiednio dużą armią co nie obeszłoby się bez ponoszenia znacznych ciężarów podatkowych, a przecież jak głosi wolnościowe credo ''państwo to złodzieje a podatki to kradzież!'' [ bezlitośnie gwałconym i grabionym pozostaną więc na obronę liberalne frazesy wraz z ustępami z dzieł Cycerona i trwanie w stuporze bezsilnego moralnego oburzenia ]. Co więcej lada chwila cała Europa stanie w ogniu, przetaczać się będą przez nią wzdłuż i wszerz gigantyczne na owe czasy wojska, setki tysięcy, miliony nieledwie mężczyzn ginąć w bitwach wojen rewolucyjnych i napoleońskich, które rozmiarami masakr przewyższą dopiero rzezie XX-wiecznych konfliktów, dotychczas panujący porządek zostanie przeorany i wywrócony na nice, a ten proto-libertariański polityczny idiota w obliczu apokaliptycznej zawieruchy dziejowej jak gdyby nigdy nic sadzi rozwolnościowe farmazony! [ bo też i był zdeklarowanym masonem wierzącym jak przystało na fartuszkowego zjeba w ''szczęście zjednoczonej ludzkości'' i nie wyleczył się z niniejszej przypadłości do końca żywota ]. Trzysta Rzeczpospolitych czy tysiąc Liechtensteinów jeden ch... za przeproszeniem, równie to infantylne i durne, całkiem oderwane od współczesnych jak i historycznych już realiów politycznych, społecznych, ekonomicznych zresztą także, stąd nie pojmuję jak można w ogóle dysponując choć odrobiną RiGCzu traktować serio podobne brednie?!

Dobre chociaż, że z pana Wawrzyńca nie była zdradziecka kurwia jak jego stryj, niesławnej pamięci czołowy ideolog obozu Targowicy Seweryn Rzewuski upatrujący w carskim zamordyzmie rękojmi dla wolnościowego porządku Rzeczpospolitej. Polecam lekturę pism tegoż i jemu podobnych wszystkim ewentualnym krytykom stawiającym zarzut ekstrapolacji obecnych uwarunkowań i nieuprawnionego mieszania porządków historycznych, że to niby dawno było i nieprawda - pomijając archaiczną formę językową co i rusz dopada przy tym nieodparte wrażenie deja vu niczym jakieś pierdolone flashbacki: toż samo puste rezonatorstwo, histeryczna obrona ''demokracji'' ograniczonej w praktyce do warstwy uprzywilejowanych w imię tego, aby ''było tak jak było''. Oczywiście historia nigdy nie powtarza się 1 : 1, co to jednak za różnica ostatecznie, że współcześni jurgieltnicy nie biegają z donosem i skarżą do Petersburga a Brukseli, skoro uprawiane przez nich polityczne kurewstwo w imię zachowania ich dotychczasowych swobód i wolności panoszenia się jednakie? Aktualność historycznych odwołań wyraża się także w fakcie, iż skoro targowiczanie stanowili bandę zaprzedanych dziwek i skompromitowanych przegrywów dokładnie jak dzisiejsza ''totalen opozyszyn'' nie oznacza wcale, że obóz patriotyczny także nie popełniał wielu fatalnych błędów podobnie co PiS np. z uporem godnym lepszej sprawy ówcześni reformatorzy forsowali dziedziczność tronu zupełnie niepotrzebnie antagonizując rzesze przywiązanej do idei wolnej elekcji szlachty. Tymczasem obieranie króla w powszechnych wyborach, należycie tylko zmodyfikowane i usprawnione by wraz z poszerzającą się z biegiem czasu nieuchronnie grupą elektorów odpowiadać aktualnym wyzwaniom, posiadało w perspektywie potencjał przekształcenia się w system prezydencki jaki panuje choćby w USA - prezydent Stanów Zjednoczonych jest de facto monarchą elekcyjnym, tyle że kadencyjnym a nie dożywotnim, ale o prerogatywach tych samych jak nie większych co król. W ten sposób zapewniono by za jednym zamachem godziwie mocną władzę wykonawczą i mandat demokratyczny dla niej chroniący przed osunięciem się w rzeczywiście absolutystyczną czy oligarchiczną tyranię, bez wyrzekania się porządku republikańskiego i prawdziwie wolnościowego - przypomnę tylko, że dla jego ochrony starożytni Rzymianie ustanowili urząd republikańskiego dyktatora, bynajmniej nie przyczynił się on wbrew powszechnemu mniemaniu do obalenia republiki, a właśnie zapewnił jej sukces w morderczych zmaganiach z Kartaginą pozwalając na bezprecedensową jak na owe czasy ekspansję, paradoksalnie zahamowało ją dopiero powstanie Imperium, zaś faktyczna populistyczna tyrania sprawowana przez Cezara była już tylko zwyrodniałą formą tejże instytucji. A już całkiem dopada wrażenie osuwania się w bezdziejową ''czarną dziurę'' wręcz z jej ''tunelem czasoprzestrzennym'' czytając opinie Adama Wawrzyńca na temat jurystów jego epoki, mimo swego wolnościowego zaślepienia przenikliwie trzeba przyznać zdiagnozował demoralizację ówczesnych prawników gubiących swym łajdactwem i zaprzedaniem Rzeczpospolitą, trutni gotowych dla zaspokojenia prywaty za byle ochłap zalegalizować nawet unicestwienie własnej ojczyzny. W obliczu trawiącego obecnie nasze państwo i podsycanego przez wrogie potencje ''kryzysu konstytucyjnego'' a stąd i histerycznej obrony ''wolności sędziowskiej'', która każe sfanatyzowanym kanaliom antyszambrować na obcych dworach siejąc przy tym w ich interesie chaos i zgorszenie w kraju, nie mogę oprzeć się pokusie przywołania paru przynajmniej jego wypowiedzi traktujących o tym palącym problemie - jak pisze Barbara Jedynak w poświęconym mu opracowaniu:

''A. W. Rzewuski widział dalekosiężne skutki I rozbioru i analizował przyczyny tej sromotnej klęski demokracji. Dostrzegał uwarunkowania zewnętrzne, (gromił Rosję na forum dyplomatycznym, cesarza Józefa II nazwał łajdakiem), ale też upowszechniał przekonanie, że Sejm zdradził Polskę, gdyż posłowie nie mieli prawa podpisywać traktatu. Ujawniał niebezpieczeństwa, jakie płyną z rozchwiania władzy ustawodawczej i sądowniczej. Posłów, a zwłaszcza prawników obciążał winą za I rozbiór, toteż w jego planie zabezpieczeń znalazł się nawet punkt zabraniający prawnikom zasiadania w Sejmie:

[...] na Sejmie 1775, gdy ojczyzna sprawę swoją przegrała, każdy przychodził po dekret pewny i zyskowny, a wzięte za przedaż ojczyzny od obcych pieniądze, były mu razem u przekupnego sądu wpisem, rejestrem i patronem; późniejsze Sejmy sądziły Radę Nieustającą, która nawzajem sądziła Sejmy, sądy prawa i ludzi.

A. W. Rzewuski, czytelnik ''O skutecznym rad sposobie'' S. Konarskiego, wreszcie sam poseł i obserwator, znał potęgę monety zaborców wspierającą agenturalną rolę państw ościennych. W czasie Sejmu Czteroletniego rozchodziły się pogłoski o zagrożeniu traktatowym; A. W. Rzewuski żądał od Deputacji Interesów Zagranicznych publicznego udostępnienia depesz, ale w końcu musiał odstąpić od swoich żądań po wpływem uspokajających zapewnień członków Deputacji. Czasy I rozbioru pokazały, jak tragiczną siłą destrukcyjną może stać się Sejm, jeśli posłowie nie zostaną ograniczeni bardzo szczegółowymi instrukcjami wyborców, co do zachowań i uprawnień. Taki Sejm, miast być gwarantem wolności, może ją sprzedać, traktując swoich obywateli jak „masę przetargową”. Zaborcy, zabezpieczeni traktatem, a więc niejako w glorii prawa popełnią „zbrodnię przeciwko ludzkości” (tak nazywał S. Staszic zachowania zaborcy pruskiego wobec Polaków). Sejm „podziałowy”, udający procedury prawne (pseudotraktat rozbiorowy), w istocie stał się despotą, który przypieczętował rozerwanie całości ziem Rzeczypospolitej: „[...] cóż albowiem jest despotyzm, jeśli nie moc wyższa nad prawa i wszelkie ustawy?” Rzewuski odróżniał prawdziwy despotyzm, który jest samowładny i lekceważy literę prawa, od „rzetelnego” despotyzmu, który nie jest w istocie niczym więcej jak respektowaniem zasad pisania i respektowania praw. W instytucji sejmu zawiodło „pierwsze wojsko Rzeczpospolitej”. [...] Problem zabezpieczenia pracy sejmu, aby była zgodna z wolą narodu jest w traktacie Rzewuskiego interesujący. Oto niektóre propozycje autora: 1) posłowie mogą podejmować decyzje tylko w zgodzie z instrukcjami wyborców, nie wolno im przekraczać kompetencji i uprawnień, 2) posłów obowiązuje zakaz poruszania się i kontaktowania, zwłaszcza z cudzoziemcami w czasie pracy Sejmu,a zwłaszcza ustalania praw, 3) ławy posłów z danych województw powinny być zamykane, 4) w Sejmie powinno być miejsce dla niezależnych arbitrów, którzy byliby świadkami i sędziami naturalnymi swych reprezentantów, 5) posłowie mają prawo uchwalać tylko to, czego żąda naród, 6) prawnicy nie mogą być posłami, gdyż demoralizują procedury prawne i służą korupcji, sprowadzają niebezpieczeństwo na państwo, 7) nad posłami mają czuwać specjalne sądy.''

- jakże to aktualnie brzmi dziś, gdy trwa cichy rozbiór Polski, podobnie jak poprzednie zaprowadzany w atmosferze ''praworządności'': czy więc ktoś jeszcze śmie twierdzić, że zajmujemy się jakimiś całkiem zdezaktualizowanymi pierdołami?! Powyższym uwagom Adama Wawrzyńca nie sposób patrząc trzeźwo odmówić słuszności, cóż z tego jednak skoro nie towarzyszyło im u twórcy konceptu ''trzystu rzeczpospolitych'' przekonanie o potrzebie radykalnego wzmocnienia instytucji państwowych, szczególnie armii i to nawet w obliczu jawnej już agresji i panoszenia się zaborców, oraz realnej groźby utraty tych resztek niepodległości, które do tego czasu Rzeczpospolita jeszcze zachowała, a wszystko przez widmo zastąpienia obcych despotii rodzimą i zniszczenia wskutek tego ''złotej wolności''. Remedium upatrywał więc w położeniu nacisku na edukację i kształtowanie młodych obywateli w duchu ''cnoty republikańskiej'' tak jakby sama moralność niechby i żywa, serio traktowane zasady przyzwoitości mogły zastąpić brak niezbędnego ku istnieniu niepodległego i rzeczywiście wolnego bytu narodowego ładu instytucjonalnego państwa. Podejście to, dość typowe niestety dla tradycyjnego polskiego republikanizmu do dziś, poraża infantylizmem, nie mam pojęcia skąd się ono bierze - być może w jakiejś mierze fatalnie zaciążyła tu recepcja dzieł nazywanego przez Dorotę Pietrzyk-Reeves ''nauczycielem stylu politycznego naszych mężów stanu'' Cycerona, niewątpliwie wybitnego myśliciela politycznego, lecz beznadziejnego w praktyce i przegranego polityka, który poniósł w końcu klęskę daremnie próbując powstrzymać proces przekształcania systemu władzy starożytnego Rzymu w cesarski imperializm. Na pewno znaczenie miało tu, iż gros swej działalności publicznej poświęcił zwalczaniu zwyrodniałej postaci dyktatury sprawowanej przez Sullę a później Cezara, które w małym stopniu przypominały swój republikański pierwowzór, z drugiej formuła jego autorstwa ''Salus populi Romani suprema lex esto'' czyli ''Dobro ludu rzymskiego niechaj będzie najwyższym prawem'', gdzie lud można traktować jako synonim Rzeczpospolitej, służyła jako uzasadnienie stanów nadzwyczajnych i czasowego zawieszenia swobód w imię zachowania ładu państwowego. Zdawał sobie też sprawę, iż wolnościowa treść będzie pozbawiona znaczenia jeśli nie znajdzie wyrazu w instytucjonalnej formie, stąd w duchu starorzymskiego pragmatyzmu kładł nacisk na istotną rolę jaką w etosie republikańskiego obywatela stanowiło pełnienie przezeń funkcji publicznych. Dlatego żadną miarą nie sposób pogodzić takowej postawy z pogardą wobec ''urzędasów'' rozpowszechnioną niestety do dziś wśród Polaków, dowodzącą jedynie ich niewolniczej wprost niedojrzałości, by nie powiedzieć wprost głupoty politycznej na której żeruje korwinizm i zupełnego pomylenia wolności z anarchiczną samowolą, tym wiecznym źródłem wszelkiej tyranii. Nie usprawiedliwiają tego najbardziej nawet traumatyczne doświadczenia z biurokracją państwową, bo faktyczna patologia wszelkich mafii i sitw jakimi niewątpliwie jest ona przeżarta powinna stanowić pobudkę do maksymalnego jak się da oczyszczenia jej z nich, a nie poronionych u swego zarania, nihilistycznych rojeń o ''ładzie bezpaństwowym'' obojętnie w wersji wolnorynkowej czy też anarchokomunistycznej, jednako zdradzieckich wobec rzetelnie pojętego republikanizmu. Jak trafnie zauważyła w przywołanym wyżej artykule Barbara Jedynak wolnościowe napuszenie A. W. Rzewuskiego, niechby powzięte ze szlachetnych i szczerze patriotycznych pobudek:

''Było zgodne z duchem pierwszego dziesięciolecia porozbiorowego, w którym chętnie pod sztandarami reform edukacyjnych i gospodarczych popularyzowano wzory dobrych obywateli, jak gdyby kompensując w ten sposób brak dyskusji na temat przyszłości państwa, w zasadzie pozbawionego silnego wojska, które byłoby w stanie ochronić pozostałe granice Rzeczypospolitej. Na pytanie o możliwość zachowania egzystencji państwowej bez prestiżu militarnego — i po odpisaniu „traktatowym” części ziem — przyszłość niebawem dała tragiczną odpowiedź.''

W efekcie twórca konceptu ''Europy 300 Rzeczpospolitych'', gdy klęskę poniosły reformy ustanowionej wskutek faktycznego zamachu stanu Konstytucji 3 Maja na którą to niechętnie wszakże przystał w przeciwieństwie do swego zdradzieckiego stryja, zmuszony był pogodzić się z brutalnie narzuconą obcą despotią skoro tak bardzo obawiał się widma rodzimej, i złożył w końcu przysięgę na wierność carycy. Na tym właśnie polega mój główny bodaj zarzut wobec libertarian wszelkich epok: przez to że tak fetyszyzują wolność kończą zwykle jako ordynarni niewolnicy, a sama swoboda myli im się w praktyce z ''róbta co chceta'', zaś rzetelnie pojmowana wolność wymaga dyscypliny, folgowanie własnym zachciankom prowadzi do zniewolenia, zmagający się z własnymi nałogami przekonują się o tym na własnej skórze. Nowi władcy w swej łaskawości pozwolili temu ''wolnościowcowi'' kompensować sobie rzeczywistą im podległość w rosnącym z biegiem lat zaangażowaniu w wolnomularstwo - historycy mają kłopot w wyliczeniu lóż masońskich gdzie zasiadał pełniąc rozliczne honory z tytułem wielkiego mistrza włącznie, noszących tak pompatyczne nazwy jak ''Rozproszona Ciemność'', ''Orzeł Biały na Wschodzie Petersburga'', ''Szczęśliwe Oswobodzenie'' czy ''Przyjaciel Ludzkości'' [ ich nabzdyczenie maskowało realne zniewolenie narodowe jakie się za tym kryło ]. Wszystko zaś w duchu ''pruskiego liberalizmu'' tak klarownie wyłożonego w programowym dziełku jego naczelnego ideologa, wybitnego królewieckiego filozofa Immanuela Kanta pt. ''Czym jest Oświecenie'' :

''Ale tylko ten panujący, który, sam oświecony, nie obawia się swego własnego cienia, a jednocześnie dla zapewnienia spokoju publicznego dysponuje liczną dobrze zdyscyplinowaną armią - tylko ten panujący może stawiać sprawę w taki sposób, na jaki nie może sobie pozwolić republika (ein Freistaat): myślcie ile chcecie i o czym chcecie, ale bądźcie posłuszni !''

- nie sposób oprzeć się wrażeniu, że libertarianie obecnej doby przygotowują jako pożyteczni idioci grunt dla takowego ''wolnościowego zamordyzmu'' swymi infantylnymi rojeniami o świecie bez granic ni państw... Jedno wszakże jest pewne: wszystko zdaje się wskazywać na to, iż Rzeczpospolita uległa rozbiorom przez ościenne mocarstwa, gdyż nie zdołała zmodyfikować swej struktury odpowiednio do zmieniającej się, korzystnej dotąd dla niej koniunktury geopolitycznej wzmacniając instytucje państwowe, co wcale nie oznaczało wyrzekania się republikańskiego paradygmatu ustrojowego i zaprowadzenia absolutystycznych porządków, anachronicznych już w dobie Konstytucji 3 Maja, bo wystarczyła w tym celu dyktatorska forma rządów i jakiś rodzaj powszechnej mobilizacji, której towarzyszyłby etos ''żołnierza-obywatela'' jak miało to miejsce w starożytnym Rzymie. Nawiasem: kontrast między ekspansjonistycznym i militarystycznym rzymskim republikanizmem, a raczej defensywno-pacyfistycznym kształtem jaki przybrał w rodzimym wydaniu i skłonnym przez to do toczenia wojen obronnych niż zaborczych jest wręcz uderzający, rozważanie domniemanych przyczyn tegoż stanu rzeczy, który tak fatalnie zaciążył na losach I RP to rzecz godna osobnego potraktowania. Dlatego oddając sprawiedliwość fenomenowi szlacheckiego ''sarmatyzmu'' sprowadzonemu do groteskowej wizji ''rubasznych czerepów'' przez ślepo zapatrzonych w Zachód reformatorów doby stanisławowskiej [ o ironio wywodzących się przeważnie spośród tejże szlachty ], nie jestem wszakże jego bezkrytycznym chwalcą, a staram się rozpatrywać go w swych blaskach jak i cieniach, które powinny stanowić dla nas przestrogę na przyszłość. Tyczy to również obozu patriotycznego, który nawet jeśli ze szlachetnych pobudek zaprowadzenia koniecznych reform ustrojowych nie ustrzegł się poważnych błędów, takich jak wspomniana dziedziczność tronu czy niepotrzebnie antagonizujące szlachtę pozbawienie praw obywatelskich ''gołoty'' przy jednoczesnym przyznaniu ich mieszczaństwu, w którym jak słusznie akurat podnosili to przedstawiciele obozu zachowawczego dominowały żywioły obce, przede wszystkim niemieckie - nie było to najszczęśliwsze rozwiązanie oględnie zowiąc w kontekście przysłowiowo nieudolnych rządów Sasów, i groziło zupełnie realnie obraniem na króla pruskiego Fryca, gdyby nawet byt Rzeczpospolitej dało się utrzymać, a więc i tak mogłoby dojść do zagarnięcia jej wskutek tego przez żarłoczny Berlin i to rękami miejscowych obywateli! Należy też oddać ogółowi szlachty, że choć początkowo oponowała przeciwko wprowadzanym zmianom, nie całkiem bez racji jak widać, postawiona przed faktem dokonanym uznała jednak gremialnie zaprowadzoną wskutek zamachu stanu konstytucję powodowana patriotycznym wzmożeniem, mobilizacją w obliczu realnej zatraty Ojczyzny, co wymusiło na targowiczanach szukanie ratunku w obcej protekcji skoro nie mogli liczyć na wystarczające poparcie wśród miejscowej opinii publicznej. Było już jednak za późno i to grubo: sądzę, że ostatnia realna szansa na naprawę państwa zaprzepaszczona została jeszcze tuż po skumulowanej katastrofie powstania Chmielnickiego, najazdu Moskali i szwedzkiego ''potopu'', gdy wstrząśnięta tym szlachta była gotowa na daleko idące reformy ustrojowe - choćby postulat podejmowania uchwał 2/3 głosów został przez nią wysunięty na sejmie w 1658 - wszakże w ramach republikańskiego paradygmatu, niestety Janowi Kazimierzowi, niepozbawionemu talentów wojskowych, lecz fatalnemu władcy upierdzieliło się za podszeptem małżonki, ówczesnej agentki wpływu Ludwika XIV przepychać kolanem ''absolutum dominium'' niwecząc tym możliwość uratowania RzPlitej jak okazały dzieje jej późniejszego upadku za Sasów i ostatecznej katastrofy rozbiorów. Szlacheckim ''wolnościowcom'' pozostało więc przyjąć w końcu na kark jarzmo obcej despotii skoro tak bardzo obawiali się zaprowadzenia rodzimej, jak uczynił to właśnie złotousty obrońca ''aurea libertas'' i głosiciel prekursorskiego konceptu ''Europy 300 Rzeczpospolitych'' Adam Wawrzyniec Rzewuski, wyznawany przezeń żarliwy ''republikantyzm'' nie przeszkodził mu wszakże w pełnieniu stanowiska senatora i tajnego radcy petersburskiego dworu, faktyczną podległość carskiemu samodzierżawiu kompensując sobie jako się rzekło masońskimi frazesami i groteskowo napuszoną lożową tytulaturą. Przyznajmy uczciwie, że nie wszyscy wolnomularze byli podobnymi konformistami, i część z nich napsuła sporo krwi zaborcom, cóż z tego jednak skoro uprawiane przez nich ''liberum conspiro'' nie mogło zrekompensować katastrofalnych skutków braku własnej niepodległości, i fatalnie zaciążyło na kolejnych formach odrodzonej polskiej państwowości praktycznie do dziś - mam na myśli perwersyjny związek łączący wszelkich spiskowców ze zwalczającymi ich tajnymi policjami, w których buty wszakże ochoczo włażą, gdy tylko sami dorwą się do władzy [ dowodem pewien były działacz antykomunistycznej opozycji o nazwisku na K. jaki zamiast zabrać się za zwalczanie lokalnych mafiozów i jawnych zdrajców woli załatwiać aresztami porachunki z konkurentami w swoim obozie władzy ].

Ryzykując miano ''ruskiego agenta'' należy powiedzieć prawdę, że omawiana tu zaraza antypaństwowego nihilizmu nie napływa do nas bynajmniej tylko od wrogich nam tradycyjnie mocarstw ościennych [ upadłych, lecz wciąż groźnych ] - jak trafnie zauważył Carl Schmitt w swym opracowaniu poświęconym zagadnieniu dyktatury:

''Z odwrócenia przedstawionego przez Mably'ego wynika pogląd, że państwo i rząd stanowią zło konieczne, które należy ograniczyć do minimum. U Amerykanów widać to najwyraźniej. Thomas Paine wyraził myśl, która całkowicie oddaje ducha północnoamerykańskiego liberalizmu, ale jest tak sformułowana, że mogłaby pochodzić z XIX w. kiedy odróżniano państwo i społeczeństwo [ zupełnie niezgodnie z duchem republikańskim - przyp. mój ], a w państwie widziano mechaniczny aparat nałożony na organicznie wzrastające społeczeństwo: społeczeństwo jest [ w tej wizji ] produktem rozsądnego współżycia ludzi, ludzkich potrzeb i ich zaspokajania, a państwo [ naturalnie Paine powiedział: government ] stanowi produkt naszych wad.''

- dziś dokładnie te same pierdoły kładzie się do głów kucom na miltoniadach finansowanych bynajmniej przez Moskwę, a różne ''prodżekty Arizona'', na które uczęszcza min. obecny poseł Konfederacji Jakub Kulesza, ''anarchokapitalista'' jak sam się określa. Przy czym libertariańska trzódka bierze za dobrą monetę gadki o wolnym handlu i swobodach obywatelskich nie dostrzegając przy tym, że pozostałyby one pustym hasłem, gdyby nie stała za nimi potęga militarna USA, nade wszystko floty kontrolującej odbywającą się nadal głównie szlakami morskimi globalną wymianę handlową, oraz kapitału bynajmniej zgromadzonego wskutek li tylko niczym nieskrępowanej przedsiębiorczości. W tym kontekście jakże złowieszczo aktualnie prezentuje się fascynacja świeżo powstałą za oceanem republiką u obrońców dogorywającej szlacheckiej RzPlitej, tak jeśli idzie o tych co niechętnie wprawdzie, jednak wsparli ostatecznie z pobudek patriotycznych program reform wnoszonych przez Konstytucję 3 Maja jak omawiany tu Adam W. Rzewuski czy Wojciech Turski, co i targowiczan pokroju Leonarda Olizara i Szczęsnego Potockiego - ten ostatni, jakobin, mason i główny macher obozu zdrady narodowej snuł nawet plany przekształcenia rodzimej monarchii w zdecentralizowany federalny ustrój na wzór ówczesnego USA. To tak do namysłu dla polskich patriotów obecnej doby, którym nader często powodowana trzeźwą oceną sytuacji opcja proamerykańska myli się niestety z naiwną jankesofilią, ślepą idealizacją ogólnie pojętego Zachodu - jak widać można takową postawę pogodzić z zaprzaństwem i niewolniczym wysługiwaniem się kontynentalnym zamordyzmom, mniejsza już czy to moskiewskie samodzierżawie czy też pruska militarystyczna mętownia. Nie wszystko co płynie do nas zza oceanu jest dobre i przynosi nam pożytek, ani da się uzgodnić z rodzimym wzorcem republikańskiego ustroju w jego pożądanej, czyli wzmocnionej instytucjonalnie postaci. Owszem, wiele z tego niesie potężny ładunek tendencji rozkładowych, zabójczy dla naszego trwania i rozwoju, stąd należy się im przeciwstawiać unikając wszakże mielizn równie naiwnej ruso- czy germanofilii, ordynarnego dawania d... ościennym imperializmom pomstując przy tym głośno jedynie na amerykański. Przyznam w największych koszmarach nie sądziłem, że gdzie jak gdzie ale w Polsce akurat pocznie się kwestionować masowo wręcz sens narodowej niepodległości, mimo iż nasze dzieje dostarczają aż nadto przykładów na zatrważające skutki katastrofalnej zapaści państwa, żywy to dowód powiedzenia, że Polak - polaczek chyba raczej - nie tylko przed, ale i po szkodzie durny. Przy czym uprzedzając zarzut zaznaczam, iż nie oznacza to ślepego lojalizmu wobec każdej formy państwowości, choćby tak wasalnej wobec Sowietów jak PRL, bo też i ustanowionej na bagnetach czerwonoarmistów. Uczciwie należy przyznać, że związki z tym parapaństwowym tworem obciążają i obecną III RP, niestety ale ''opcja zero'' nie była możliwa z róznych powodów, nade wszystko zbyt wiele środowisk tworzących ówczesną elitę władzy, nie tylko komunistów, podjęło w takim czy innym zakresie kolaborację z ZSRR, stąd pragmatyczny Zachód ukontentował się odsunięciem od rządu najbardziej skompromitowanych, resztę zaś zwyczajnie przekupił, i przykro mi, ale żadne patriotyczne frazesy temu nie zaradzą dopóki bycie suwerennym nie stanie się nad Wisłą opłacalne. Rasowy kuc zakrzyknie na to: ''no właśnie, a więc bogaćmy się!'' - sęk w tym, iż budowa ogarniającego jak największą rzeszę ludzi dobrobytu bez instytucjonalnej otoczki gwarantującej stabilność porządku i jego ochronę przed zakusami obcych agresorów oraz towarzyszącemu temu realnego solidaryzmu społecznego jest możliwa jedynie w onanistycznych fantazjach jebawczan. Dlatego tak niesłychanie istotną kwestią decydującą o naszym być lub nie być jest naprawa kompletnie dysfunkcyjnej struktury obecnej polskiej państwowości [ dowodem zbliżająca się prezydencka elekcja: może mi ktoś wytłumaczyć na ki chuj urządzać powszechne wybory ''strażnika żyrandola''? ], do której programowo niezdolni są wyznawcy ordynarnego wolnorynkowego anarchizmu w myśl hasła - ''państwo to złodzieje, a podatki kradzież!'' Na skrajną głupotę i zatratę instynktu samozachowawczego ze strony liderów Konfederacji zakrawa, że brną oni w tę stronę jak pajacujący z korwinową bródką Bosak, gdy zwalnia się właśnie z wolna na krajowej scenie politycznej miejsce dla propaństwowej i narodowej prawicy w obliczu narastającej kompromitacji PiS i dekompozycji obozu władzy. Nie w podatkach bowiem problem, lecz skandalicznym marnotrawstwie środków publicznych na wskutek panującego tutaj permanentnie apaństwowego rozpierdolu do którego naprawy, nie mam już złudzeń, nie są zdolne nieudolne lokalne elity jak i przeżarta anarchistycznym nihilizmem tubylcza ludność [ przykro mi, ale stopień społecznej anomii w jakim jest pogrążona sprawia, iż nie zasługuje ona na miano narodu z prawdziwego zdarzenia ]. Stawiając więc rzecz brutalnie - jeśli amerykański imperator nie zrobi na miejscu porządku we własnym interesie rzecz jasna, dotychczasowy burdel będzie trwał dalej aż do nowego rozbioru, pytanie tylko, czy zamorski hegemon ma zamiar na serio zaangażować się tutaj i nade wszystko posiada niezbędne ku temu środki, bo wcale nie stanowi takiej potęgi jak jeszcze niedawno wydawało się, tym bardziej, że jak widać i stamtąd napływa do nas zgnilizna ustrojowego rozkładu. Pozostaje więc powtarzać z uporem maniaka, nawet jeśli oznacza to jedynie głos wołającego na puszczy: ch... z Obozem Wielkiej Polski Liberalnej!!! Niech żyje ''opcja bannonowska'' w ruchu narodowym!:)

W następnych wpisach postaramy się wykazać, że wbrew globalistycznemu walcowi państwo narodowe ma przyszłość, a jedyną sensowną formę instytucjonalną stanowi republikański autorytaryzm unikający pułapek zbrodniczego, bandyckiego chaosu anarchii jak i ludobójczej tyranii totalizmu. Na finał zaś, skoro już przywołujemy zapoznanych, a jakże aktualnych polskich myślicieli politycznych, przytoczmy choć parę zdań traktujących o czołowym przedstawicielu i ideologu przedwojennego OZN Wacławie Makowskim, twórcy konceptu ''państwa społecznego'' o antykomunistycznym co i antyliberalnym nastawieniu - ''tfu! socjalizm'' jak rzekłby Ozjasz co winno stanowić wystarczającą rekomendację, bo wiadomo, że diabeł boi się święconej wody:

''Wacław Makowski przede wszystkim zwątpił w państwo liberalno-indywidualistyczne. Uczył, że ono „opierało się na metafizycznych przesłankach absolutnego znaczenia prawa i nieskrępowanej woli jednostki”, ale nie chciał zlikwidować inicjatywy jednostki. Pragnął „państwa społecznego”. [...] Makowski wychodził od przeświadczenia, że społeczeństwo nie jest bierną, podatną na działania władzy masą, ale realnym podmiotem politycznym. „Państwo społeczne” musi czynnie kształtować życie społeczne, musi go podejmować świadomie i planowo. Ale ustrój „państwa społecznego” nie jest oparty na dyktaturze monopartii. Utrzymanie wolności i równości ludzi uważał Makowski za potrzebne i możliwe, ale chciał „zorganizowanej demokracji”, z „władzą jednolitą i niepodzielną” głowy państwa. Odrzucenie faszyzmu i bolszewizmu jako dyktatur [ nowożytnych tyranii raczej - przyp. mój ] usiłujących realizować przebudowę społeczną przemocą jest dla Makowskiego charakterystyczne. Jego krytyka ustrojów totalitarnych nie dziwi. Przecież całkowicie odbierają one wolność jednostkom. Państwo wkracza głęboko w tkankę życia społecznego i sfery zastrzeżonej dla jednostki. Monopartia staje ponad prawem. [...] Makowski był i prawnikiem, i politykiem. Uprawiał naukę prawa, którą pojmował jako naukę i służbę społeczną. Zabiegał o „nową Polskę w „nowej Europie”, jak zresztą zatytułował jedną ze swych programowych książek. Jaka to miała być Polska? Odpowiedzieć można jednym zdaniem: państwo solidarystyczne w ramach autorytarnego porządku. [...] Państwo nie jest środkiem „na wszystkie niedomagania życia” – uczył Makowski. Nie stanowi ono ani „wymysłu szatana”, ani nie ucieleśnia „Królestwa Bożego na ziemi”. Jest tylko wytworem ludzkim, a więc z konieczności bytem niedoskonałym. Ów pragmatyczny stosunek do państwa zasługuje na uwagę, co autor komentowanej rozprawy wyraźnie podnosi. Kulesza widzi w osobie warszawskiego profesora jednego z najwybitniejszych teoretyków państwa autorytarnego w XX-wiecznej Europie. Był koronnym jurystą i legislatorem „pomajowej Polski”. [...] Autorytaryzm polski zrodził się z zamachu stanu. Wyłoniony w następstwie zamachu stanu przywódca nie chciał dyktatury bez ograniczeń. Późno przyszła nowa konstytucja — długo trwało prowizorium ustrojowe. Reforma konstytucyjna zniosła liberalną demokrację. Utrzymano wszakże zasadę odpowiedzialności parlamentarnej ministrów. Umiarkowana była represyjność państwa [ przynajmnej w porównaniu z tym co się wyprawiało za zachodnią granicą ówczesnej Polski a zwłaszcza na wschód od niej - przyp. mój ]. Nastąpiła przebudowa administracji i jej centralizacja. Doszło do ograniczenia uprawnień samorządu terytorialnego, ale go utrzymano (wraz z instytucją wolnych wyborów — dodałbym na marginesie). Rządy marszałka Piłsudskiego — powiedziałbym od siebie, czytając rozważania Kuleszy — były rodzajem samoograniczającej się dyktatury.''

http://orka.sejm.gov.pl/przeglad.nsf/0/FDB54A62978DA6DBC1258122004EB5AA/$file/14_PS2_2017%20nr%202%20s206-211_%20rec%203%20Marek%20Kornat.pdf


niedziela, 16 lutego 2020

Tauzen LiechtenSSteinów.

Wyjdę na obsesjonata i osobę niesłowną, bom przecie zadeklarował zamknięcie porachunków z kucerią, ale stanowi ona tak wdzięczny obiekt dla szyderstw, że tylko święty mógłby oprzeć się takowej pokusie. Nie ukrywam, iż uważam libków podobnie jak i pokrewne im lewactwo za wyjątkowo nędzny subgatunek ludzki, godny pogardy co najmniej równej tej, którą darzą wszystkich co śmią posiadać odmienne poglądy i sposób na życie, stąd należy bezlitośnie tępić to mentalne robactwo przy każdej nadarzającej się okazji. Najświeższej dostarczyła zbiorowa histeria w jaką wprawił kucerię tubowy program o Liechtensteinie, zrealizowany trzeba przyznać z rzadkim w tym środowisku profesjonalizmem przez Wojciecha Siryka, twórcę ociekającej wolnorynkizmem platformy ''NamZależy''. Przy czym do samego gościa nic nie mam i kibicuję nawet jego inicjatywie wytłumaczenia rodakom, że świat nie kończy się na zachodniej Europie i USA, skądinąd przechodzących gwałtowne przemiany demograficzne i kulturalne marginalizujące nieubłaganie ''cywilizację białego człowieka'', gdyby nie jego libertariańskie zjebanie - facet wprawdzie dobrze słyszy, że gdzieś dzwonią szkoda tylko, iż nie wie w którym kościele wyciągając obłędne wnioski z trafnych często intuicji, ale o tem potem. Pomijając już, iż Liechtenstein służy za globalną pralnię brudnych pieniędzy dla tak odrażających reżimów jak Putina czy Saudów, w kontrze Siryk zwraca uwagę na posiadaną przez ten kraik wysoko rozwiniętą bazę przemysłową, klepiąc typowe wolnorynkowe pierdoły jakoby był to efekt li tylko zapobiegliwości miejscowej ludności i niskich podatków. Przy tym ani słowem nie zająknie się złotousty pan redaktor, iż potęga ta ufundowana została na współpracy gospodarczej z III Rzeszą - istniejący do dziś koncern ThyssenKrupp Presta AG powstał w 1941 jako filia szwajcarskiego producenta broni Oerlikon-Bührle, którego przyciągnęły do Liechtensteinu niskie podatki i tania siła robocza [ hmm, skąd my to znamy? ]. W następnym roku wybudowany w ekspresowym tempie zakład podjął masową produkcję łusek do pocisków dla Wehrmachtu stając się największym przedsiębiorstwem przemysłowym kraju, od 1944 w obliczu zbliżającej się nieubłaganie klęski Niemiec przestawiając się stopniowo na produkcję cywilną. Firma ta funkcjonująca wówczas pod nazwą Press und Stanzwerk AG (Presta) jak w soczewce okazuje jaką fikcją była ''neutralność'' Liechtensteinu podczas wojny i uwikłanie tegoż we współpracę z nazistowskim reżimem - jej fundator, niemiecki przedsiębiorca Emil Bührle jako właściciel szwajcarskiego producenta broni Oerlikon zbił fortunę na dostawach dla armii państw Osi, w 1941 r. zainwestował pokaźne środki w obligacje księstwa a w '43 zainicjował sfinalizowaną już po wojnie budowę drugiej w kraju elektrowni wodnej Samina. Klęska militarna głównego sponsora bynajmniej nie przerwała jego aktywności biznesowej, zgromadzone dzięki kooperacji z III Rzeszą aktywa pozwoliły mu powołać jako inwestor strategiczny istniejącego do dziś potentata branży przemysłowej bazującego na zaawansowanych technologiach, firmę OC Oerlikon Balzers AG z siedzibą w Liechtensteinie a jakże. Nawiasem jej formalny założyciel fizyk Max Auwärter szlifował dosłownie swe umiejętności w dziedzinie produkcji przyrządów optycznych stojąc od 1936 r. na czele laboratorium przedsiębiorstwa W. C. Heraeus w Hanau pracującego na rzecz niemieckiego przemysłu zbrojeniowego [ oczywiście na oficjalnej stronie firmy o tym wstydliwym epizodzie w biogramie ''wizjonera'' industrializacji Liechtensteinu ani słowa - historia zaczyna się w 1946:))) ]. Inny fundator Presty niemiecki przedsiębiorca zbrojeniowy Rudolf Ruscheweyh działał co najmniej od 1936 r. jako agent nazistowskich tajnych służb, tak Abwehry jak i wywiadu SS a po wybuchu wojny pełnił funkcję doradcy ekonomicznego przy sztabie Wehrmachtu oraz w okupacyjnej administracji wojskowej we Francji. Za pośrednictwo w sprzedaży broni wspomnianego Oerlikona państwom Osi dorobił się ogromnej na owe czasy prowizji rzędu 10 mln franków szwajcarskich, którą zdeponował w założonych jeszcze w 1940 r. firmach z siedzibą w Liechtensteinie korzystając z faktu, że kraj ten już od lat 20-ych zeszłego stulecia posiadał status wolnorynkowej ''szarej strefy'' i pralni brudnych pieniędzy. Dlatego zapobiegliwie w latach 1942/3 wybudował tamże za drobną część fortuny okazałą willę, gdzie przeprowadził się jeszcze przed końcem wojny wraz rodziną załatwiając sobie u władcy Liechtensteinu księcia Franza Josefa II paszport dyplomatyczny a w końcu i nowe obywatelstwo przyznane w 1948 r. chroniące go skutecznie przed odpowiedzialnością za współpracę z nazistowskim reżimem, jego tajnymi służbami i machiną militarną. Pozwoliło mu to po wojnie pozostać aktywnym przedsiębiorcą branży zbrojeniowej działającym poprzez zarejestrowane w Liechtensteinie i Szwajcarii spółki pośrednicząc w zakupach dla odradzającej się w zachodnich Niemczech armii i tamtejszym lobbystą politycznym. Skądinąd nie był jedynym nazistowskim oficjelem przygarniętym przez podalpejskie ''wolnorynkowe'' księstewko - znalazł w nim schronienie także świeżo upieczony generał Wehrmachtu Borys Smysłowski-Holmston wraz z pół tysiącem niedobitków rosyjskich formacji kolaborujących z Niemcami, którymi dowodził [ w kontekście rewizjonistycznej polityki historycznej wszczętej przez Moskwę powinniśmy Putinowi skurwysynowi przypomnieć o takich jak oni ]. Nie będziemy zajmować się opisem tej barwnej choć mętnej postaci, bo wykracza to poza obraną tu tematykę, radzę jednak zainteresować się tym agentem Abwehry i masonem wykorzystującym do działalności wywiadowczej swoje lożowe koneksje w polskim oddziale rytu ''Misraim'', gdzie występował pod ''zakonnym'' imieniem ''Hermes'' z innym słynnym polskim gnostykiem i martynistą Robertem Walterem. Tu jedynie istotne, iż dzięki protekcji zapewnionej przez władze Liechtensteinu herr Smysłowski alias Artur Holmston alias von Regenau mógł spokojnie udać się po wojnie wraz z grupą ocalałych podkomendnych do Argentyny na zaproszenie rodziny Peronów, tamże działał w różnych faszyzujących ruchach ''białej'' emigracji rosyjskiej, po czym powrócił do księstewka w drugiej poł. lat 60-ych zeszłego stulecia, gdzie zmarł nie niepokojony za swe związki z III Rzeszą. Wreszcie szwajcarskim nazistą był formalny założyciel i dyrektor Presty Max Held, który jeszcze przed wojną podjął współpracę z niemieckim wywiadem i zarządzał ogromnym majątkiem Ruscheweyha zdeponowanym w kilku firmach z siedzibą w Liechtensteinie jakie w tym celu dla niego założył [ czyli klasyczny dla tamtejszej pralni finansowej fundusz powierniczy ]. Dzięki temu mógł wesprzeć w trudnym wojennym czasie milionowymi pożyczkami krajowy Liechtensteinische Landesbank (LLB) z większościowym udziałem państwa, nie może więc dziwić, iż wdzięczne władze przyznały mu w 1953 r. krzyż kawalerski a sześć lat później uczciły tytułem honorowego obywatela ichniej gminy Eschen. Od lat 60-ych pełnił także funkcję dyrektora Hilti, prawdziwego giganta obecnie na rynku narzędzi do prac budowlanych i wykończeniowych z siedzibą w Schaan w Liechtensteinie, prestiżowej marki słynącej z zaawansowanych technologicznie i wysokiej jakości maszyn, reprezentując jej interesy w Szwajcarii. Nie jest bynajmniej przypadkiem iż człowiek o takiej przeszłości doszedł do tak wysokich stanowisk w niniejszej firmie, gdyż jej kapitał początkowy również został ufundowany na współpracy z machiną militarną III Rzeszy - założyciel przedsiębiorstwa Martin Hilti zaangażował się do tego stopnia w lokalny ruch nazistowski, że w 1941 r. wstąpił na ochotnika do Waffen SS. Po odbyciu przeszkolenia wojskowego nie został jednak wysłany na front, władze słusznie uznały, że jego wiedza techniczna jaką nabył podczas studiów inżynierskich w Grazu i Wismarze lepiej zostanie spożytkowana ku chwale ''tysiącletniej Rzeszy'' w działalności biznesowej, stąd jeszcze w tym samym roku wraz z bratem Eugenem powołał rzeczoną firmę pod nazwą Maschinenbau Hilti OHG. Niemal do końca wojny funkcjonowała ona jako podwykonawca dla takich gigantów niemieckiego przemysłu wojennego, producentów podzespołów używanych w czołgach i samolotach jak Maybach-Motorenbau i Robert Bosch GmbH, co pozwoliło jej zyskać niezbędny dla dalszego rozwoju przedsiębiorstwa kapitał początkowy i doświadczenie. Na oficjalnych stronach przedsiębiorstwa również o tym ani dudu: pojmuję że nie ma za bardzo czym się chwalić, ale przez to powstaje fałszywe wrażenie, iż chłopaki osiągnęły wszystko własnym sumptem li tylko ciężką pracą, a później libertariańskie durnie łykają to niczym pelikany.

Jak widać z tego jasno to właśnie ścisła współpraca gospodarcza z machiną militarną III Rzeszy i rozliczne związki z jej reżimem łączące przedsiębiorców i polityków Liechtensteinu dały podwaliny dla obecnej potęgi przemysłowej tego mikroskopijnego kraju, a nie żaden ''wolny rynek'' jak pierdolą duracząc kucerię Siryk czy Trader 21! W nie mniejszym stopniu tyczy to również tamtejszego systemu finansowego - o zyskownej kryszy zapewnianej brudnej fortunie nazistowskiego agenta Ruscheweyha już pisaliśmy, ale przede wszystkim koniunktura wywołana niemieckimi zbrojeniami pozwoliła podreperować finanse księstwa z zapaści wywołanej kryzysem lat 30-ych, w tym podźwignąć się wspomnianemu już państwowemu Narodowemu Bankowi Liechtensteinu, który w związku z ożywieniem produkcji przemysłowej począł od 1942 roku notować silny przyrost kapitału. Również pierwszy prywatny tamtejszy bank LGT założony jeszcze w 1920r. kredytował obficie lokalny eksport do III Rzeszy, obie te instytucje finansowe zarządzały także majątkiem Żydów, którzy uciekli przed represjami nazistów [ niestety w zalinkowanych tu pod ich nazwami biogramach nie podano czy zdeponowanych przez tamtych dobrowolnie, czy też zarekwirowanych przez hitlerowskie władze, można jednak domyślić się iż to drugie ]. Zdobyte w ten sposób fundusze można było obrócić na wywołanie powojennego boomu industrializacyjnego w księstwie Liechtensteinu, sporo zrobiło także nabyte w tym czasie doświadczenie biznesowe i techniczne umiejętności wojennych specjalistów jakie przydały im się później w cywilnej produkcji, powtarzam nie byłoby to możliwe bez cichej a owocnej współpracy z maksymalnie zetatyzowaną gospodarką niemiecką pracującą na pełnych obrotach w warunkach ''totalnej mobilizacji'', niech więc kuce darują sobie czerstwe gadki o ''wolnym rynku'', niskich podatkach i uwolnionej w ten sposób przedsiębiorczości, które samoistnie poniekąd mają przynieść powszechne bogactwo i koniunkturę. I niewiele zmienia tu, że naziści nigdy nie cieszyli się poparciem wśród samej ludności Liechtensteinu a próba dokonania przez nich Anschlussu napotkała silny opór z jej strony, w czym dużą zapewne rolę odegrało rzymskokatolickie wyznanie zdecydowanej większości mieszkańców. Znamienne wszakże, iż pełniący obowiązki zastępcy szefa lokalnego rządu Alois Vogt, który walnie przyczynił się do udaremnienia tego zamachu stanu, zadbał później z równą gorliwością aby jego sprawcy uniknęli kary ekspediując ich po cichu do Niemiec, bowiem politycy księstewka na czele z Franzem Josefem II choćby z czysto koniunkturalnych względów kolaborowali de facto z państwem Hitlera utrzymując przez cały okres wojny serdeczne kontakty z tamtejszymi parteigenossen na szczytach władzy, co jak widać bardzo im się opłaciło, dosłownie. Sam władca skorzystał na tym bodaj najbardziej z połowę wojny przesiadując w stolicy Austrii, skąd zarządzał swymi rozlicznymi firmami i majątkami, w jego posiadłościach rolnych harowali jako robotnicy przymusowi więźniowie podwiedeńskiego obozu KL Strasshof ''wypożyczani'' mu w tym celu przez SS. Polityka miała tu ścisły związek z ekonomią czego dowodem, iż Hitler nie zdecydował się zająć mikropaństewka i powstrzymał zamach stanu lokalnych nazistów ze względu na bliskie relacje łączące Liechtenstein ze Szwajcarią czyniące zeń wręcz jej kolejny nieformalny kanton. Fikcja szwajcarskiej ''neutralności'' bowiem była potrzebna fuhrerowi do wykorzystywania tamtejszych instytucji finansowych jako gigantycznej pralni złota zrabowanego przez III Rzeszę krajom okupowanym. Dzięki temu przez cały okres wojny pomiędzy stronami konfliktu mogły zachodzić czysto ''wolnorynkowe'' transfery kapitału w obie strony w których to transakcjach główną bodaj rolę odgrywał osławiony ''bank wszystkich banków'' BIS z eksterytorialną siedzibą w Bazylei. Trudno więc dziwić się, iż także po wojnie ''szara strefa'' Liechtensteinu czyniąca zeń istne finansowe anus mundi przyciągała wszelką szumowinę i kanalię taką jak słynny onegdaj ''przedsiębiorca medialny'' i agent KGB oraz Mosadu Robert Maxwell, który został ''utonięty'' w dziwnych okoliczność po nieudanym puczu Janajewa, prawdopodobnie zlikwidowany przez moskiewskie lub izraelskie służby. Tym bardziej nie zdumiewa ''wątek krajowy'', obecność zarejestrowanych tamże podejrzanych fundacji w kapitale ITI, firmie powstałej na kasie wypranej w Panamie. W jednym wszakże należy Sirykowi przyznać rację: w swym wystąpieniu w ramach cyklu TEDx trafnie zauważył, iż Polska nie może już biernie polegać na roli montowni i podwykonawcy dla innych jak dotąd, lecz sama winna przejąć inicjatywę coraz śmielej ekspandując na rynki światowe przede wszystkim w Eurazji, ale również na innych kontynentach - i to zaczyna mieć właśnie miejsce w wykonaniu działających już na międzynarodową skalę krajowych firm jak wspominane tutaj Wielton czy grupa Boryszew. Tyle że wolnorynkowe zaślepienie nie pozwala mu dostrzec niezbędnej roli państwa bez wsparcia którego proces ten zwyczajnie nie obędzie się, z tych samych przyczyn myli etatyzm i interwencjonizm z nadmiernymi regulacjami, a protekcjonizm jebie mu się z ekonomiczną autarkią na modłę ''czerwonych Khmerów'', gdy tymczasem oznacza on tylko, iż obcy kapitał zostaje dopuszczony na naszych warunkach nie zaś zagarnia wszystko pod siebie nam ostawiając ochłapy. Młody zeń chłopak, więc gość ma szansę jeszcze otrzeźwieć w przeciwieństwie do zatraconych całkiem osiwiałych kuców, którzy nie wątpię odpokutują srogo w zaświatach swoje podszyte ohydnym socjaldarwinizmem kocopoły, serdecznie mu życzę ozdrowienia zakładając rzecz jasna, iż on tak na serio a nie jedynie cynicznie i na zlecenie duraczy publikę, bo nie ukrywam strasznie wkurwiają mnie serwowane przezeń infantylne libertariańskie brednie w duchu poronionej wizji przyszłego świata złożonego z ''tysiąca Liechtensteinów''.

Owszem, tego typu ''anarchokapitalistyczne'' szare strefy będą powstawać, ale tylko po to by zwaśnione państwa i działający na globalną skalę giganci biznesowi mogli załatwiać między sobą po cichu szemrane interesy i toczyć tajne negocjacje, a nie byle mikroprzedsiębiorca ''ciężką pracą bogacić się'' jak w bajkach dla grzecznych kucy. Jako konieczną odtrutkę polecamy naiwniakom by nie ulegali zwodzicielom pokroju Siryka czy różnych szemranych traderów zapoznać się z podsłuchaną rozmową Trumpa z jego współpracownikami sprzed dwóch lat, której przeciek kontrolowany zapewne nastąpił niedawno - nasze merdia dla białych Murzynów i durnych gojów nakręciły gównoburzę z powodu dziesięciorzędnej kwestii amerykańskiej ambasadorzycy na Ukrainie, gdy padają tam naprawdę grube teksty. Prezydent USA przemawia tu niczym rasowy kapitalistyczny imperator działający na skalę, której nie ogarnia przeciętny Janusz byznesu z perspektywy swojego straganu, stawiając twardo sprawę nieuniknionego konfliktu z wielkimi tego świata - ''że co, wszyscy chcą nas wydymać, a my jeszcze mamy dokładać do interesu? Płaćcie chamy, albo ustawimy was odpowiednio!''. Jak przystało na ''ruskiego agenta'', którego gębę dorobiły mu sprzedajne szczujnie dziennikarskie oburza się, że gdy Ameryka walczy z Rosją kraj NATO jakim są Niemcy hojnie łożą na reżim Putina, należy stąd wykończyć obu warchołów blokując Nord Stream sankcjami i eksportem amerykańskiego LNG - i teraz na dniach Komisja Europejska [ czyt. Berlin ] odkrywa nagle, że skroplony gaz z USA może być ''nieekologiczny'' poprzez wytwarzany przy jego produkcji i transporcie w dużych ilościach metan, ten kolejny obok wyklętego CO2 ''cichy zabójca planety'' jak oświadczyli usłużni ''eksperci'' od wszystkiego... Doprawdy jak durnym trzeba być, aby patrząc na to wszystko wierzyć nadal w prymat ekonomii nad polityką jak czynią to zaślepieni swymi wolnorynkowymi aksjomatami zdeklarowani libertarianie. Takim właśnie umysłowym spierdoleniem popisał się Dobromir Sośnierz, którego gwiazda jak szybko rozbłysła w unijnym parlamencie tak równie błyskawicznie gaśnie w polskim Sejmie, konkretnie podczas debaty w komisji nad procedowanymi zmianami w prawie tyczącym zarządzania polskimi bogactwami naturalnymi - nie będę wchodził w meritum sprawy by nie powiększać szumu dezinformacyjnego jaki się wokół niej rozpętał, już sam fakt, iż ostro bóldupią przeciwko temu takie podejrzane typy jak ewidentny prowokator Żuchewicz i mętne środowisko skupione wokół NaviTy skłania tutaj do zachowania daleko posuniętego sceptycyzmu. Natomiast pożal się uzasadnienie dla poparcia ''liberalizacji'' przepisów jakie przedstawił pan poseł to esencja rozwolnościowego zjebania - każda forma wspólnotowości to dla ateologa Sośnierza wyklęty ''socjalizm'' i ''faszyzm'' nieledwie, wszystko co państwowe śmierdzi i jest nieudaczne, a jedynym ratunkiem ''totale Privatisierung''! Nie mam pojęcia co ten dywersant robi w polskim parlamencie taką razą, ale wiem na pewno, że nie ma prawa wyzywać nikogo od ''szurów'' i to nawet jeśli takie kreatury jak Żuchewicz, które go napastują rzeczywiście zasługują na to miano - w państwie z prawdziwego zdarzenia a nie teoretycznym niestety jakie mamy, obaj gniliby już dawno w Berezie tam gdzie miejsce wszystkich apatrydów. Wapniak z Traderem 21 dziwują się i sarkają na prolewicowe trendy narastające wśród młodzieży także w Polsce, a przecież sami się do tego przyczyniają bredniami o rzekomym ''socjalistycznym rozdawnictwie'' - w ten sposób utwierdza się w powszechnej świadomości przesąd, iż lewicowiec nic tylko chce przychylić ludziom nieba rozdając im pieniążki za darmo, za to każdy zwolennik prawicy w kontrze najwidoczniej pożąda aby robotnik miał w dupę i ludzie zdychali z głodu na ulicy. Róbcie tak dalej durnie a towarzysz mikroprzedsiębiorca Zandberg zostanie w końcu prezydentem naszego nieszczęsnego kraju, zawodowy sodomita Biedroń zaś premierem i wtedy dopiero będziemy mieli przej... - i nie kto inny a wy egoistyczne, tępe buce będziecie za ten stan rzeczy współodpowiedzialni! Dlatego choć nie ukrywam chciałem oddać głos w I-ej turze na Bosaka, tak by PiS poczuł kolec w dupie za to, iż przegina sprowadzając bez umiaru migrantów, no i aby dowartościować frakcję narodową w Konfederacji kosztem kucerii, odechciało mi się jednak po lekturze tweeterowych wpisów Jakuba Kuleszy wrzucającego ''wolnościowe'' gospodarczo wypowiedzi pana Krzysia na profil okraszone triumfalnym: ''presja ma sens'' - owszem, ale to rzeczonemu ''anarchokapitaliście'' powinny wyparować jego libertariańskie bzdety ze łba pod wpływem narodowców, a nie na odwrót! Ronald Reagan Lasecki nigdy nie był mi postacią bliską ideowo, niemniej muszę przyznać jak rzadko trafnie zdiagnozował patologię polityczną do jakiej doszło w obozie Kondomitów:

''Krzysztof Bosak to najbardziej liberalny (a przy tym też najbardziej politycznie kunktatorski i oportunistyczny) element w środowisku narodowców. Świadomie dostosowuje też swoją retorykę i przekaz polityczny do oczekiwań odbiorców. [...] Rękami narodowców realizowane zatem będą idee libertariańskie. W środowisku narodowym wyciszone lub porzucone zaś zostaną wątki nieliberalne: solidaryzmu społecznego, tożsamości etnicznej, aktywnej roli państwa w formowaniu przestrzeni publicznej itp. Faktyczne kierownictwo tym ruchem zachowa Krzysztof Bosak, od lat - z powodzeniem - dbający by ze środowisk narodowych nie wyrosło nic o charakterze antysystemowym i niedemoliberalnym.''

https://www.salon24.pl/u/ronald-lasecki/1013273,ronald-lasecki-grzegorz-braun-przegral-prawybory-w-konfederacji 

Pozostaje więc tylko powtórzyć na finał gromkie zawołanie: ch... z Obozem Wielkiej Polski Liberalnej!!!

sobota, 1 lutego 2020

Ruś ''biała'' czy ''czerwona'' [ oś sporu na polskiej prawicy ].

Nie, bynajmniej nie zamierzam pisać o korwinowych kucach, bo moje porachunki z nimi uznaję za zakończone, com miał powiedzieć to uczyniłem poza wyraźnym stwierdzeniem, że krytyka omnipotencji państwa i narodu może mieć sens, gdy są nazbyt potężne a nie tam, gdzie ledwo dychają w ustawicznym zagrożeniu swego bytu jak w Polsce, bo wówczas to znęcanie się nad słabszym, czysty sadyzm za który należytą karą winno być wleczenie powrozem po gościńcach. Zresztą nawet do ozjaszowych tumanów dotarło wreszcie co za ziółko z Janusza po jego nieudolnych intrygach w konfederackich prawyborach, skądinąd wzorowanych na amerykańskich co stanowi kolejną poszlakę, iż nie o ''ruskie onuce'' wcale się rozchodzi - trza też przyznać, że Kondomici całkiem sprytnie rozładowali nimi dzielące ich różnice tak, że nawet Korwin nie był w stanie tego spierdolić swoim zwyczajem, stąd jestem przekonany, iż ''ktoś'' ich prowadzi i bynajmniej nie stawiam tu na Moskwę [ w ogóle programowa niezborność tego projektu może okazać się jego atutem odpowiadając pofragmentowanej rzeczywistości społecznej i politycznej postmoderny ]. Przypomnę więc tylko, że korwinizm z jego pogardą wobec ''nierobów'' to czysty bolszewizm w ''wolnorynkowym'' przebraniu, bo to nie św. Paweł jest tu punktem odniesienia a Lenin - komunistycznym ideałem jest skoszarowane społeczeństwo harujących do upadłego biorobotów tak wytresowanych, że nie istnieje już potrzeba zaganiania ich do niewolniczej pracy państwowym batem, bowiem ''arbeit macht frei''! Kuce nie tylko przysłowiowe gie wiedzą o socjalizmie, który niby tak krytykują, ale nie znają nawet podstaw własnej doktryny - przecież Mises wyraźnie pisał, iż najważniejszy wcale nie jest przedsiębiorca, tym bardziej nie pracownik a konsument, więc nie ten kto pracuje tylko ten kto je, i jeśli dany usługodawca nie zaspokaja należycie jego potrzeb jest w takim razie biznesowym nieudacznikiem, który w opresji państwowych ''urzędasów'' szuka wymówki dla swego spierdolenia [ o tak, wiem - to wszystko dlatego, że nie ma ''wolnego rynku'': sęk w tym, iż takowy system nigdy w historii nie zaistniał i jest nieziszczalnym ideałem, utopią jedynie co uczciwsi libertarianie otwarcie przyznają ]. Dzieje się zaś tak, gdyż choć formalnie kuceria powołuje się na anglosaską myśl polityczną i ''szkołę austriacką'' w ekonomii, korwinizm jest w rzeczywistości światopoglądową intoksykacją rosyjskim liberalnym autorytaryzmem, ''jaśniejszą'' czyli bardziej zwodniczą stroną tamtejszego imperializmu łączącą płynnie zamordyzm z typowo kapitalistycznym hasłem ''bogaćmy się!'', więc kiedy kurwiniątka wzdychają do ''Pinocheta'' mają tak naprawdę na myśli ''Putina''. Samo to połączenie silnego przywództwa z duchem przedsiębiorczości nie byłoby niczym złym - na tym przecież zasadza się z grubsza ''american school of economics'' leżąca u podwalin potęgi USA - gdyby nie to, że w polskich warunkach wyradza się w swe przeciwieństwo, rodzaj ''wolnorynkowej machnowszczyzny'', warcholstwa i nienawiści do wszelkiego porządku pogłębiających i tak już znaczny chaos społeczny i ekonomiczny naszego państwa, dlatego winny być tępione jako mentalne robactwo, śmiertelne zagrożenie dla idei Rzeczpospolitej jako dobra wspólnego [ przy czym należy mieć na uwadze, iż ta zaraza nie płynie jedynie ze Wschodu niestety ]. Co tu gadać, po ostatnich deklaracjach Bartusia piromana ogłaszającego PO obrońcą ''liberalizmu'' i ''wolnego rynku'' jasnym jest, iż jeśli Konfederacja pójdzie w tą stronę da dupy i skończy jak Jobbik, która to już ''konserwatywna'' przystawka establiszmętowa, o ile rzecz jasna nie sflekują jej całkiem po zużyciu tacy jak Sienkiewicz właśnie - przypominam, że z inicjatywy tej kanalii wszczęto polowania na domniemanych ''faszystów'', których ofiarą padł min. taki ''wolnościowiec'' jak Kelthuz. Pytanie więc, czy kuce faktycznie kupiły sobie Bosaka jak głoszą niektórzy, czy też chłopcy narodoffcy przynajmniej część z nich jaka nie zatraciła całkiem instynktu państwowego i narodowego zdołają przekonać, że dla rozwoju rodzimego kapitału koniecznym jest silne państwo, a to bynajmniej nie oznacza nazbyt rozbudowanej biurokracji ni groma przepisów, bo nie da się sprawnie zarządzać machiną administracyjną kraju, gdzie prawo podatkowe potrafi zmieniać się kilka razy w ciągu roku, to patologia i nie ma co do tego nawet dyskusji. Objawem słabości a nie siły państwa, jego skrajnej dysfunkcjonalności jest, gdy urzędnik skarbówki staje się inkasentem wysyłanym by ściągać haracz z drobnego przedsiębiorcy bo nie wydał należycie paragonu i tego typu pierdoły, kiedy korporacyjne ''grube misie'' wyprowadzają miliardowe zyski bez opodatkowania - kuce, którym uda się przetłumaczyć, że ''wolnorynkowa anarchia'' nie tylko nie zaradzi różnorakim sitwom i mafiom jakimi przeżarta jest nasza państwowość, ale w praktyce doprowadziłaby wedle wszelkich znaków do jeszcze większego rozbuchania patologii są do odratowania, całą zaś resztę jako beznadziejnych przegrywów na własne życzenie należy pozostawić ich własnemu losowi, bo i tak wszelkie przejawy wspólnotowego, narodowego myślenia to dla nich ''socjaluchy'' i ''brunatne robactwo'', niech więc skończą tam, gdzie ich miejsce: u Bartusia piromana i jego bandy.

Nie o tym więc chciałem traktować - zapowiadaną tu orkę merytoryczną historycznych bredni Putina można sobie na razie darować skoro nam odpuścił póki co, tym bardziej gdy i tak zajęli się tym na krajowym podwórku profesjonaliści, aczkolwiek nie łudźmy się to jedynie chwilowa przerwa i cisza przed burzą, stąd bez dołożenia swoich skromnych pięciu groszy w tej materii jednak nie obejdzie się. Poza tym nie o żadne argumenty tu idzie, a neoimperialne chamstwo, rodzaj buty i czystą nagą siłę, gdzie Polska ma pełnić rolę kozła ofiarnego dla sojuszu Rosji z Żydami, co oficjalne czynniki kremlowskie nawet nie skrywają specjalnie, dlatego bardziej martwi mnie uległość wobec takowej polityki historycznej znacznej części opinii publicznej w kraju. Nie tyle mam tu na myśli GWno po którym czegóż się spodziewać, jak nie hołdowania typowo polaczkowatej manierze niewychylania się by schować najlepiej we własnej dupie, że jak będziemy wszystkim naokoło robić gorliwie ''łaskę'' to nas polubią, a tak cóż, rzekomo mamy za swoje, pozostaje więc tylko przypomnieć, iż nie sposób szanować tego, kto sam robi z siebie ścierkę. Natomiast bardziej zależy mi z oczywistych względów na własnym obozie politycznym z którym jakoś tam identyfikuję się, a niestety wielu jego przedstawicieli także nie wykazuje należytej odporności na rosyjską intoksykację, i to właśnie tych co wydawałoby się powinni być na nią szczególnie wyczuleni wszędzie węsząc ''ruskie onuce''. Przykładem tego jest podbicie przez tweeterowiczów ''Krzysztofa Kloca'', ''Kapitana Nomadę'' i ''Lostsona'' [ ten ostatni sra na profilu postami w takim tempie, że nie wierzę, iż stoi za tym jeden człowiek a nie cały wydział jakieś nowej bezpieki ], wszystkich zadeklarowanych neopiłsudczyków, ''międzymorzan'' i PiSowców posądzających Konfiarzy co i rusz o wiadomą agenturalność, posta niejakiego ''Zenka Sztachety'', peezelowca z kolei co już zasługuje na uwagę, z miażdżącą dla Zychowicza recenzją naukową pracy tegoż o rzekomym ''pakcie Piłsudski-Lenin''. Nie byłoby to jeszcze takie dziwne, gdyby nie fakt, iż jej autor Rafał Igielski, historyk wojskowości sam nie określał się jednoznacznie na swym tweeterowym profilu jako ''endokomuna'', bynajmniej ironicznie co będzie do okazania. Nie przeczy to wszakże, iż jego kompetencje w dziedzinie militariów jako specjalisty są niepomiernie większe od Zychowicza, który nie jest zawodowym historykiem i stąd wypisuje niewiarygodne wprost farmazony stawiając Piłsudskiemu zarzut braku wsparcia dla ofensywy Denikina na Moskwę, co mogłoby rzekomo połączonymi siłami przeważyć szalę na stronę obozu kontrrewolucji. Otóż nie tylko Igielski, ale i zdecydowanie bardziej zasługujący na zaufanie prof. Andrzej Nowak trafnie wskazują na ówczesną rażącą dysproporcję sił, która wykluczała takowy scenariusz, bowiem liczącej wtedy jakieś trzy i pół miliona żołnierzy ''armii czerwonej'' [ która rok później w okresie wojny z Polską urosła do pięciu i pół miliona! ] ''biali'' mogli przeciwstawić zaledwie nieco ponad pół miliona walczących w ich szeregach... Mowa tu o połączonych armiach Denikina, Kołczaka i Judenicza, nawet doliczywszy ok. 600 tys. żołnierza polskiej armii, w 1919 r. wciąż w stanie formowania i niewystarczająco uzbrojonej, przewaga czerwonoarmistów i tak była miażdżąca. Nie zmienia tu niczego, iż stosunkowo niewielka część z nich faktycznie nadawała się do walki i była używana w boju, samą armię bolszewicką zaś trawiły rozliczne patologie na czele z dezercją, która przybrała gigantyczne rozmiary szacowane na 2 i pół miliona żołnierzy w ciągu całego okresu ''wojny domowej'' z czego gros - jakieś 1 800 tys. - przypada właśnie na 1919 rok, bowiem problemy te tyczyły w równym stopniu o ileż mniej licznych sił ''białych''. Przechodzenie całych oddziałów i armii wręcz na stronę wroga było wówczas normą, ''obrotowość'' chłopskiego przeważnie rekruta, ruskiego mużyka niechętnego przelewać krew za nie swoją sprawę tak bolszewików jak i kojarzonych z restauracją dawnego reżimu ich przeciwników znajduje potwierdzenie w rozlicznych świadectwach z epoki wszystkich walczących stron - niektórzy spryciarze potrafili po 3-4 razy zmieniać front byle tylko nie narazić skóry, i szczególnie komuniści zmuszeni byli uciekać się do nadzwyczajnych środków z ich ulubionym rozstrzeliwaniem włącznie, aby zapobiec pladze ''szwejkizmu'' w swoich szeregach. Biorąc pod uwagę wyżej wzmiankowaną miażdżącą przewagę ''czerwonych'' trudno się dziwić, iż jak wykazują zachowane protokoły obrad Rewwojensowietu za tamten czas zasiadający w nim doświadczeni ekscarscy oficerowie Sztabu Generalnego w służbie bolszewików latem i jesienią 1919 r. pozostali niezachwiani w sądach, że armia sowiecka dość łatwo poradzi sobie z siłami ''białych'', i już teraz należy skupić się na przygotowaniach do generalnej rozprawy z silniejszym przeciwnikiem, czyli Polską. Bowiem pokonanie ''polskiego przepierzenia'' jak to określił Stalin w artykule opublikowanym jeszcze jesienią 1918 r. było kluczowe dla osiągnięcia przez komunistów ich strategicznego celu jaki stanowiło przerzucenie rewolucyjnej pożogi ku Europie Zachodniej z Niemcami na czele, do czego przygotowania poczęli niemal natychmiast po przejęciu władzy w Rosji, a pełną parą ruszyły one już na początku 1919 r. - wówczas powstaje pierwszy ''Polrewowojensowiet'' czyli przyszły rząd ''czerwonej'' Polski zaniesiony na bagnetach bolszewików na półtora roku przed tym z Marchlewskim i Dzierżyńskim z lata 1920 r. Na szczęście realizacji tych planów zapobiegła energiczna akcja ''socjalisty'' Piłsudskiego i wojsk polskich, oraz konieczność skupienia się sowieckiej władzy na rozprawie z wewnętrznym wrogiem i oczyszczenia zeń tyłów, inaczej już wtedy mielibyśmy regularną wojnę z ''czerwonymi'' - to też a propos tych co łykają niczym pelikany szit jakoby ''wyprawa kijowska'' była atakiem na ''miłującą pokój'' Rosję bolszewicką, i rzekomo samiśmy se nagrabili tym zajazdem ''bitwę warszawską'', taki ch... pani Jolu. Ktoś może oczywiście zapytać czemu w takim razie bolszewicy mimo jeszcze większej przewagi posiadanych sił nad Polską nie odnieśli zwycięstwa latem 1920 ani nade wszystko byli w stanie kontynuować rewolucyjną wojnę? Otóż pomijając już strategiczny błąd z winy Tuchaczewskiego i Kamieniewa jakim było nadmierne rozciągnięcie linii bojowych, zasadnicza przyczyna ich klęski tkwiła w wyczerpywaniu się rezerw zagrabionego carskiego złota i całkowitym rozkładzie księżycowej komunistycznej ekonomii zwanej dla niepoznaki ''wojenną'', że to niby względy militarne podyktowały takowe eksperymenta a nie ideologiczne jak było w istocie, co w końcu wywołało falę ludowych buntów z powstaniem kronsztadckich marynarzy i antonowszczyzną na czele, które wstrząsnęły podstawami reżimu i wymusiły nań ''kapitalistyczną recydywę'' NEP-u, oraz ogromne redukcje etatów ''armii czerwonej'' lat 20-ych. Ciekawym też skąd niby w wyniszczonej wojną Polsce, pozbawionej na starcie rezerw złota w czasie obowiązywania jeszcze takowego standardu i własnego przemysłu zbrojeniowego, przy katastrofalnym stanie finansów publicznych - pierwszy budżet Niepodległej uchwalony w lutym/marcu 1919 r. miał na dzień dobry 60% deficytu, który do końca 1920 urósł do monstrualnych rozmiarów przekraczając 90% !!! - znaleźć środki niezbędne na postulowaną przez Zychowicza ''antybolszewicką krucjatę''? Gdyby Francuzi nie wsparli nas zbrojnie a USA pomocą żywnościową przede wszystkim nie wiadomo czy dalibyśmy radę bolszewikom, ale bynajmniej za darmo, trzeba było to później słono opłacać głównie koncesjami na Śląsku, natomiast Brytyjczycy w owym krytycznym dla ledwo co odzyskanej niepodległości momencie przysłali nam ''dar'' w postaci statku wypełnionego deportowanymi z Wysp żydowskimi kurwami i złodziejami... - po szczegóły odsyłam do wspomnień Mieczysława Jałowieckiego, który jako pełnomocnik rządu polskiego w Gdańsku miał okazję przyjąć ten osobliwy ładunek, rzecz bardzo na czasie w dobie inwazji nachodźców. Jedynie poziom infantylnych zjebów traktujących wojnę jako zabawę ołowianymi żołnierzykami może więc tłumaczyć stawianie serio tego typu żądań jak Zychowicz w ówczesnych realiach ekonomicznych i politycznych - przy okazji pan Piotr powtarza brednie do dziś kolportowane przez takich jak Coryllus jakoby bolszewicy oferowali nam podczas pertraktacji ryskich kawał Białorusi z Mińszczyzną, choć jako żywo nigdy takowa propozycja z ich strony nie miała miejsca.

Zychowicz jest całkiem ślepy na dziejowy sens katastrofy jaka wówczas dotknęła Rosję z jej własnej winy: owszem, rewolucja dokonała się nie bez zewnętrznych inspiracji Niemiec kajzerowskich jak i Anglosasów, którym mimo iż walczyli w jednym obozie z caratem wcale nie uśmiechało się zdominowanie przezeń Eurazji po przewidywalnym zwycięstwie Ententy, to wszystko fakt co znakomicie udokumentowały prace historyków Seana McMeekina i Antony'ego Suttona, więc tylko kompletny historyczny ignorant może to jeszcze kwestionować. Niemniej najbardziej przemyślna dywersja nie odniesie skutku, jeśli nie padnie na podatny grunt a tak właśnie stało się wówczas w Rosji: cara przecież obalili dokonując zamachu stanu ludzie z jego najbliższego otoczenia na czele z jednym z późniejszych przywódców obozu ''białych'' gen. Aleksiejewem, po czym rewolucyjną inicjatywę przejęła zmiótłszy kruchą w istocie rzeczy i stąd zmuszoną uciekać się do zamordyzmu państwowość samodzierżawia fala iście rosyjskiej, ludowej anarchicznej ''pugaczowszczyzny''. Dlatego rosyjskie elity władzy od zawsze niemal żyły w głębokim strachu nie tyle przed obcą inwazją, która ze względu na nieprawdopodobnie olbrzymie rozmiary kraju nie rokowała zwykle skuteczności - nawet Mongołowie, którzy ze wszystkich najeźdźców odnotowali bodaj największe sukcesy, nie byliby w stanie trwale narzucić swego panowania, gdyby na miejscu nie znaleźli usłużnego rekietera w postaci Moskwy gotowej ściągacz haracz z pobratymców dla chana - co nade wszystko tzw. ''głubinnym narodem'', wybuchem oddolnej i przez to całkiem chaotycznej rewolty ciemnej masy, tłuszczy gotowej rezać, rabować i bezmyślnie niszczyć wszystko co nawinie się pod rękę, nie bez podstaw jak widać. Bolszewicy jedynie dosiedli tej bestii podbechtując ją jeszcze jawnie bandyckimi hasłami typu ''grab nagrabione'', sankcjonując ideologicznie bezprawie i nawołując jak Lenin do pogromów, po czym, gdy także im zaczęła wierzgać ledwo ją opanowali uciekając się do metod, które okrucieństwem przewyższały represje najdzikszych orientalnych despotii, czego wcale nie skrywali. Tak więc poza garstką zmarginalizowanych nawet w obozie ''białych'' monarchistów nikt wówczas w Rosji nie pragnął powrotu samodzierżawia włącznie z większością samych kontrrewolucjonistów, nie zmienia to jednak w niczym faktu, iż wyznawaną przez tych ostatnich ideologią był nadal wielkorosyjski imperialny szowinizm jedynie w zmodernizowanej postaci, wolno stąd mniemać, iż w przypadku ich zwycięstwa, mało prawdopodobnego jako się rzekło, doszłoby tam do powstania autorytarnego reżimu, czarnosecinnego i pre-faszystowskiego na eurazjatycką modłę, coś pomiędzy Mussolinim a Czang-kaj-szekiem. Czy muszę więc mówić, że to zmilitaryzowane państwo w najlepszym wypadku mogłoby przystać na fasadową ''niepodległość'' karłowatej Polski i tak mu podporządkowanej wespół z Berlinem, ale już żadną miarą Ukrainy i Białorusi oraz państw nadbałtyckich, kluczowych dla naszego bezpieczeństwa i wolności przed możliwą kacapską agresją jako niezbędny ku temu ''bufor''? Jakiż więc interes niby miałby Piłsudski czy ktokolwiek inny w ówczesnej Polsce by ratować tyłek Denikinowi, i to gdy w okresie największych sukcesów ofensywy tegoż od miesiąca ponad trwał pogrom wojsk Kołczaka wycofujących się w popłochu przed siłami ''czerwonych'' pod dowództwem Tuchaczewskiego i Frunze, zaś bolszewicy dysponowali wtedy tak miażdżącą przewagą, iż nie musieli nawet ściągać części tych jednostek z Syberii dla odparcia inwazji ''białych'' z południa? ''Realistyczne'' jedynie z nazwy spekulacje Zychowicza oparte są na jednym podstawowym błędzie, gruntownej ślepocie wobec zasadniczej kwestii przesądzającej właściwie z góry klęskę obozu ''białych'' w starciu z ''czerwonymi'', a co trafnie zdiagnozował nie kto inny jak sam Stalin w programowym artykule opublikowanym w bolszewickiej ''Prawdzie'' już po ostatecznym pogonieniu Denikina i podaniu przezeń tyłów. Przyszły ''wódz światowej rewolucji'' i następca Lenina przenikliwie rozpoznał paradoksalną, absurdalną wręcz sytuację ówczesnych rosyjskich kontrrewolucjonistów: otóż ci wyznawcy wielkorosyjskiego szowinizmu atakujący z peryferiów obalonego dopiero co przez nich samych carskiego imperium, byli zdani na chwiejne poparcie i zagrożeni dywersją ciemiężonych przez toż samodzierżawie, niechętnych mu ludów stanowiących mniejszości etniczne i religijne u których trudno raczej było wzbudzić entuzjazm dla haseł ''jedinoj i niedielimoj Rassiji'', w równym niemal stopniu tyczyło to żywiołów separatystycznych i tradycyjnie skłonnych do anarchicznego buntu jak kozacy. Tymczasem bolszewicy opanowawszy obszar rdzeniowy Rosji pokrywający się z grubsza z terenem dawnego Księstwa Moskiewskiego i co najważniejsze jednorodny etnicznie stali się tym samym paradoksalnie dziedzicem imperialnej wielkorosyjskiej tradycji, aczkolwiek w diametralnie zmodyfikowanej postaci na co niestety ślepa była tak większość piłsudczyków jak i endeków upatrujących w tym jedynie przejście od ''białego do czerwonego caratu'' [ sądzę, iż można by to porównać przy wszystkich istotnych różnicach rzecz jasna do relacji między Bizancjum a władztwem Osmanów - sułtanowie po zdobyciu Konstantynopola uznali, iż przez to prawa należne cesarzom rzymskim przeszły na ich rzecz i serio dążyli do odbudowy Imperium Romanum wszakże na modłę muzułmańską, a to całkowicie zmieniało przyznajmy istotę sprawy ]. Powyższe nie oznacza bynajmniej uznania i chorej admiracji dla bezwzględnego mordercy i ludojada jakim niewątpliwie był Stalin, niemniej nawet takim kanaliom jak on czy Lenin, Mao i Hitler należy oddać, że nie byli żadnymi przygłupami i świrami bez mała jak duraczą ordynarnie kucerię różne Ziemkiewicze, lecz sukces w morderczej walce o władzę zawdzięczali oprócz bezlitosnej determinacji także innym przymiotom z bystrym rozpoznaniem słabości przeciwników na czele. Na pewno wyczulenie Dżugaszwilego na kwestie etniczne korzystnie wyróżniające go na tle innych bolszewików przesądziło w dużym stopniu o jego zwycięstwie nad partyjnymi rywalami w starciu o schedę po Iljiczu w eurazjatyckim mocarstwie jakim de facto były Sowiety, aczkolwiek w żadnym razie nie oznaczało rezygnacji z marksistowskich pryncypiów co do dziś zarzucają mu neotrockiści i wszelkiego typu ''rewizjoniści'', a jedynie cynicznej przebiegłości w posługiwaniu się nimi w myśl ukutej przezeń formuły, iż wprawdzie ''kultura [ podbitych przez ZSRR ludów ] ma być narodowa w formie, lecz socjalistyczna w treści''. W tym właśnie tkwią korzenie fenomenu ''narodowego bolszewizmu'' i upatrywania w Stalinie rzekomego rosyjskiego ''państwowca'', powszechnemu w Rosji a mylnemu całkiem przeświadczeniu, któremu z koniunkturalnych względów hołduje Putin, bowiem dla ''wodza rewolucji'' wielkoruski szowinizm był jedynie narzędziem dla ''totalnej mobilizacji'' w imię rozpętania rewolucji o globalnym zasięgu, rzecz godna osobnego omówienia.

Poza tym Zychowicz cukruje nadmiernie przedrewolucyjną Rosję, która prezentuje się korzystnie jedynie na tle ideologicznego piekła bolszewii jakie nastąpiło w niej później. Pieprzy coś o ''państwie cywilizacji europejskiej, opartym na zasadach praworządności i moralności chrześcijańskiej'' - na pewno jej dowodem było rozpędzanie za pomocą knuta i nahajek przez kozaczyznę choćby pokojowych demonstracji polskich patriotów w okresie zaborów. Tego typu opinie są dowodem skandalicznej ignorancji historycznej Zychowicza, uporczywego pomijania przezeń niewygodnych dla obranej przez niego wizji historii faktów - nie będę obszernie ich tu omawiał, gdyż znalazły one wystarczający wyraz w pracach specjalistycznych po które kto chce może bez trudu sięgnąć. Przywołam więc jedynie dane jakie podaje prof. Andrzej Nowak w książce pod znamiennym tytułem ''O historii nie dla idiotów'' [ lektura konieczna zwłaszcza dla kurwinowców ] - otóż tylko podczas tzw. ''nocy paskiewiczowskiej'' władze carskie wybrały z zaboru liczącego 4 i pół miliona ludności, która w tym okresie przyrosła o milion, ponad 200 tys. rekruta z czego po ciężkiej, trwającej ćwierć wieku służbie [ ! ] powróciło zaledwie... 25 000, reszta poległa w walce za nie swoją sprawę z kaukaskimi góralami lub wskutek trudów pełnienia straży na Syberii czy inszych rubieżach carskiego imperium, i to w efekcie haniebnej uległości mu a nie powstańczych zrywów. Oczywiście zaraz różni duporealiści zaczną rezonować, iż była to należna kara za rzekomo zawinione przez nas ''warcholstwo'' Powstania Listopadowego - znowu nie wchodząc w genezę tegoż oraz samej Kongresówki, które to rozważania przerosłyby rozmiary niniejszego skromnego studium warto jedynie nadmienić, iż dla każdego trzeźwego obserwatora jasnym była od początku prowizoryczność omawianego rozwiązania, car zwyczajnie nie mógł być na dłuższą metę zarazem samodzierżcą i liberalnym konstytucyjnym monarchą, co było oczywiste dla większości ówczesnych elit rosyjskich, szczególnie dekabrystów przewyższających nie raz w polakożerstwie oficjalne czynniki rządowe carskiego imperium o czym dziś nad Wisłą zwykle wolimy nie pamiętać. Tym bardziej ten stan rzeczy był nie do utrzymania po traumie nieudolnego powstania tychże dekabrystów, które naznaczyło długie panowanie cara Mikołaja, nie ukrywał on też iż celem polityki caratu wobec Polski jest tzw. ''obrusenije'' czyli ''zruszczenie'' kraju, i to najlepiej za pomocą bagnetów i kartaczy, bowiem tylko strach wywiera skutek na Polakach jak instruował w poufnej korespondencji gen. Paskiewicza. Dlatego patrząc na obecną nędzę Niemiec i Rosji mimo ich neoimperialnych napinek należy przyznać, że mimo wszystko rację mieli insurekcyjni ''szaleńcy'' a nie wszelkiej maści polskawi ''ugodowcy'', postulowane przez tych ostatnich roztopienie się w żywiole ruskim lub germańskim rozpatrywane z dzisiejszej perspektywy wcale by nam się tak nie opłaciło jak to się w owych czasach wydawać mogło. Nie należy także żywić złudzeń, że coś pod tym względem uległoby istotnej zmianie, gdyby jakimś cudem w Rosji władzę zdobyli ''liberałowie'' co stanowi mokry sen zdurniałej polskiej inteligencji - dla otrzeźwienia znowu przywołam prof. Nowaka, który cytuje hrabiego Mikołaja Orłowa, posła carskiego w Belgii robiącego za głos ''zapadnickiej'' części elit petersburskich, który bez ogródek komunikował w korespondencji z wlk. księciem Konstantym, iż ''należy ten kraj [ Polskę ] urządzić tak, aby nie wypuścić z rąk siły'', niech więc ''większość Polaków korzysta z możliwie dużego dobrobytu''. W tym celu należy tępić szlachtę i księży jako warstwy społeczne niosące pamięć historyczną polskości i zastąpić je klasą średnią [ sriednieje sosłowije ] jaka nastawiona na bogacenie się pomoże dokonać wymiany dotychczasowych elit z historycznych i narodowych na czysto ekonomiczne pogodzone już z panowaniem rosyjskiego ''liberalnego'' imperium nad Warszawą - hej kuce, nie brzmi aby znajomo? I jakże aktualnie... na szczęście Rosja nigdy nie miała szans na ustanowienie takowego ''imperium wolności'' - nieprawdopodobne rozmiary kraju i surowe warunki życia w nim powodują, iż w najlepszym wypadku można liczyć tam na ''oświeconą autokrację'', inaczej wszystko rozpada się pogrążając w chaosie ''pugaczowszyzny'', gdyby nie to trudno przewidzieć czy aby XIX-wieczna polska kuceria faktycznie nie dałaby gremialnie tyłka ''liberalnemu samodzierżawiu'', choć skądinąd trza przyznać, że insurekcjoniści nie mieli też dla niej atrakcyjnej alternatywy co wypominał im stąpający twardo po ziemi romantyk Słowacki [ naród nie może składać się jedynie z gotowych do walki bombiarzy, konieczni są także hreczkosieje, robotnicy i kupcy budujący jego dobrobyt ]. Podsumowując wątek: Zychowicz jest ahistorycznym durniem mieszającym w głowach rodzimej publice rosyjskim agitpropem w jego ''białej'', antykomunistycznej wersji dostosowanej do potrzeb tejże, i na skandal zakrawa, iż to g... żyrują swym autorytetem tacy uznani badacze jak Cenckiewicz [ czemu? ].

Gdyby więc wspomniany wyżej historyk wojskowości Roman Igielski skupił się na punktowaniu rozlicznych byków sadzonych przez Zychowicza w dziedzinie militariów nie miałbym z tym problemu, niestety wychodzi zeń w kontrze endokomunistyczne ścierwo wedle jego własnych deklaracji. Konkretnie ze zdumieniem przeczytałem we wzmiankowanej recenzji autorstwa tegoż jakoby ''czerwony terror'' przedsiębrany przez bolszewików był ''w gruncie rzeczy jedynie odpowiedzią na tego rodzaju praktyki w obozie przeciwnika powodowanym szczególnymi okolicznościami, nie zaś organicznie wpisany w doktrynę komunizmu''... Inaczej jak wyjątkowo bezczelnym skurwysyństwem nazwać tego nie sposób, dowodzącym skandalicznej ignorancji w dziedzinie bolszewickiej i marksistowskiej ideologii z kolei Igielskiego, tak więc z przykrością należy stwierdzić, iż jeden ''prawacki'' tuman poucza drugiego podobnego mu w rzeczy samej durnia, a obaj jednako powielają powtórzę ruski agitprop kłócąc się jedynie co do jego wersji ''czerwonej'' czy ''białej''. Z dętą gwiazdą Zychowicza już uporaliśmy się, by nie być gołosłownym przejdźmy więc do merytorycznej orki kocopołów serwowanych przez jego krytyka Igielskiego - nie będzie to trudne, bowiem w tym celu wystarczy przywołać parę krótkich, lecz jakże wymownych cytatów z pism samego Lenina, chyba że pan Roman lepiej wie odeń co tenże miał na myśli. W duchu lewowiernej marksistowsko ''walki klas'' przyszły wódz bolszewizmu już w pisanym podczas rewolucji 1905 r. artykule ''Nauki powstania moskiewskiego'' klarował bezwzględnie:

''I teraz powinniśmy wreszcie otwarcie i na cały głos uznać niedostateczność strajków politycznych, powinniśmy w najszerszych masach agitować za powstaniem zbrojnym, nie przesłaniając tego zagadnienia żadnymi ''stopniami przedwstępnymi'', nie obwijając w bawełnę. Ukrywać przed masami KONIECZNOŚĆ BEZWZGLĘDNEJ, KRWAWEJ, NISZCZYCIELSKIEJ WOJNY jako bezpośredniego zadania przyszłego wystąpienia - znaczy OSZUKIWAĆ SIEBIE i lud.[...] Pamiętajmy, że zbliża się wielka walka masowa. Będzie to powstanie zbrojne. Musi ono być, w miarę możności, jednoczesne. Masy powinny wiedzieć, że IDĄ NA WALKĘ ZBROJNĄ, KRWAWĄ, BEZWZGLĘDNĄ. Pogarda śmierci powinna rozpowszechnić się w masach i zapewnić zwycięstwo. Natarcie na wroga powinno być jak najenergiczniejsze: atak, a nie obrona, powinien stać się hasłem mas, NIEUBŁAGANE WYTĘPIENIE WROGA - stanie się ich zadaniem; [...] Partia uświadomionego proletariatu winna spełnić swój obowiązek w tej wielkiej walce.'' 

- tamże ciekawe rozważania o taktyce miejskiej wojny partyzanckiej, polecam lekturę zwłaszcza Igielskiemu i podobnym mu prosowieckim prawackim debilom. Z kolei w powstałym jeszcze w czasie trwania ''imperialistycznej'' I-ej wojny światowej ''Programie wojennym rewolucji proletariackiej'' Iljicz wykładał rzecz tak, że jaśniej już nie można: 

''Socjaliści nie mogą być przeciwko wszelkiej wojnie nie przestając być socjalistami.[...] Socjaliści nigdy nie byli i nigdy nie mogą być przeciwnikami wojen rewolucyjnych.[...] Wojny domowe - to także wojny. Kto uznaje walkę klas ten nie może nie uznawać wojen domowych, które w każdym społeczeństwie klasowym stanowią NATURALNY, w pewnych warunkach NIEUNIKNIONY ciąg dalszy, rozwój i zaostrzenie walki klasowej. Wszystkie wielkie rewolucje potwierdzają to. Negować wojny domowe lub zapominać o nich - znaczyłoby to wpaść w krańcowy oportunizm i wyrzec się rewolucji socjalistycznej.'' 

- to też a propos tych co robią z Lenina pociesznego dziadzia, jakowegoś ''pacyfistę''. Nie są to bynajmniej wyrwane z kontekstu sformułowania, podobnych dobitnych twierdzeń w pismach Lenina można naleźć od groma okazujących jego prawdziwe oblicze bezlitosnego i skutecznego niestety politycznego psychopaty, tak więc Igielski może i wyznaje się na wojskowości, ale za to ch... wie o doktrynie bolszewizmu, lub co gorsza świadomie łże jeśli o to idzie niczym bura suka. Biorąc powyższe tylko skończony tuman i zakłamana kanalia może przeczyć sprawstwu komunistów w wywołaniu wojny domowej w Rosji wraz z towarzyszącymi jej masowymi represjami, które to jak widać miały solidne podbudowanie ideologiczne w deklaracjach Lenina poczynionych już na dobrych parę lat przedtem. Sekundował tym krwawym bredniom inny naczelny ideolog ''czerwonego terroru'' i co najważniejsze jego praktyk, mózg bolszewickiego zamachu stanu zwanego ''rewolucją październikową'', żydowski ludobójca Lew Bronsztejn-Trocki w programowym dziełku pod wymownym tytułem: ''Terror i komunizm''. Nie bawił się tam w żadne pokrętne ''diamaty'' z jakich słynął bardziej perfidny odeń Stalin, i bez zbędnego pierdolenia wykładał rzecz wprost:

''Kto pryncypialnie wyrzeka się terroryzmu, tj. środków tłumienia i zastraszania zatwardziałej i zbrojnej kontrrewolucji, ten powinien wyrzec się politycznego panowania klasy robotniczej, jego rewolucyjnej dyktatury. Kto wyrzeka się dyktatury proletariatu, ten wyrzeka się społecznej rewolucji i stawia krzyżyk na socjalizmie. [...] Ale że płacić przyjdzie właśnie krwią, że w walce o zdobycie władzy i jej utrzymanie proletariatowi przyjdzie nie tylko umierać, lecz także zabijać co do tego nie miał wątpliwości ani jeden poważny rewolucjonista. [...]  Wroga trzeba unieszkodliwić a w czasie wojny oznacza to likwidację. Zadanie rewolucji, jak i wojny, polega na tym, by złamać wolę wroga, zmusić go do kapitulacji i przyjęcia warunków zwycięzcy. Wola jest oczywiście kwestią psychiki, ale w odróżnieniu od wiecu, publicznej dysputy czy zjazdu, rewolucja dąży do swego celu za pomocą środków materialnych chociaż w mniejszym stopniu, niż wojna. Gdyby nawet w tym czy innym kraju dyktatura proletariatu powstała w zewnętrznych ramach demokracji, bynajmniej nie pozwoliłoby to jeszcze uniknąć wojny domowej. Problem, kto będzie panował w kraju, tj. życia lub śmierci burżuazji, będzie rozstrzygany przez obie strony nie poprzez powoływanie się na paragrafy konstytucji, lecz poprzez zastosowanie wszelkiego rodzaju przemocy. Ile by Kautski nie badał pożywienia antropopiteków (patrz str. 85 i następne jego książki) i inne bliższe i dalsze okoliczności w celu określenia przyczyn ludzkiego okrucieństwa, nie znajdzie w historii innych środków do złamania woli klasowej wroga, prócz celowego i energicznego użycia przemocy. [...] Zastraszenie jest potężnym środkiem polityki międzynarodowej i wewnętrznej. Wojna, tak jak i rewolucja, opiera się na zastraszeniu. Zwycięska armia niszczy z reguły tylko nieznaczną część armii pokonanej, pozostałych zastraszając, łamiąc ich wolę. Tak samo postępuje rewolucja: zabija jednostki, zastrasza tysiące. W tym sensie czerwony terror zasadniczo nie różni się od zbrojnego powstania, którego jest bezpośrednią kontynuacją. „Moralnie” osądzać państwowy terror rewolucyjnej klasy może jedynie ten, kto zasadniczo odrzuca (słownie) wszelką przemoc w ogóle a więc każdą wojnę i każde powstanie. Do tego trzeba być po prostu obłudnym kwakrem. „Czym więc wasza taktyka różni się w takim razie od taktyki caratu?” zapytują nas kapłani liberalizmu i kautskizmu. Nie rozumiecie tego, świętoszki? Wyjaśnimy wam. Terror caratu skierowany był przeciwko proletariatowi. Carska żandarmeria dławiła robotników, którzy walczyli o ustrój socjalistyczny. Nasze czerezwyczajki rozstrzeliwują obszarników, kapitalistów, generałów, którzy dążą do przywrócenia ustroju kapitalistycznego. Możecie dostrzec tę... odmienność? Tak? Dla nas, komunistów, jest ona wystarczająca. [...] Walczyliśmy przeciwko karze śmierci, wprowadzonej przez Kiereńskiego, dlatego że ta kara stosowana była przez polowe sądy wojskowe starej armii przeciwko żołnierzom, którzy odmawiali kontynuowania imperialistycznej wojny. Wyrwaliśmy tę broń z rąk starych sądów wojskowych, zniszczyliśmy te sądy i rozwiązaliśmy starą armię, która je stworzyła. Niszcząc w Armii Czerwonej i w ogóle w kraju kontrrewolucyjnych spiskowców, dążących poprzez powstania, zabójstwa, dezorganizację do przywrócenia dawnego systemu, działamy zgodnie z żelaznym prawem wojny, w której chcemy zapewnić sobie zwycięstwo. [...] Jeśli chodzi o nas, to nigdy nie zajmowaliśmy się kantowsko-kapłańską, wegetariańsko-kwakrowską paplaniną o „świętości ludzkiego życia”. Byliśmy rewolucjonistami w opozycji i pozostaliśmy nimi u władzy. Aby uczynić jednostkę świętą, trzeba zniszczyć ustrój społeczny, który ją rozpina na krzyżu. A to zadanie może być wykonane jedynie żelazem i krwią. [...] O ile przodujący robotnicy wiedzieli, że matką prawa jest siła, to ich polityczne myślenie pozostawało jednak przeniknięte duchem possybilizmu i przystosowawczości do burżuazyjnej legalności. Teraz klasa robotnicza w praktyce uczy się pogardzać tą legalnością i przemocą ją niszczyć. Momenty statyczne w jej psychologii ustępują miejsca dynamicznym. Ciężkie działa wbijają do jej głowy myśl, że w tych wypadkach, kiedy nie sposób obejść przeszkody, pozostaje możliwość jej zburzenia. Prawie cała męska ludność przechodzi przez tę straszną w swoim społecznym realizmie szkołę wojny, która tworzy nowy ludzki typ. [...] O zniszczeniach, o które oskarżano Komunę [ Paryską ], jak oskarża się obecnie władzę radziecką, Marks mówi, jak o „nieuchronnym i stosunkowo nieznaczącym momencie w tytanicznej walce nowego, rodzącego się społeczeństwa z niszczejącym starym”. Zniszczenia i okrucieństwa są nieuchronne w każdej wojnie. Tylko sykofanci mogą uznawać je za zbrodnię „w wojnie zniewolonych przeciwko ich ciemiężycielom, jedynej sprawiedliwej wojnie w historii” (Marks). [...] Sama zasada obowiązku pracy jest dla komunisty całkowicie bezsporna: „Kto nie pracuje, ten nie je”. A jako że jeść powinni wszyscy, to wszyscy powinni pracować. Obowiązek pracy zaznaczony jest w naszej konstytucji i w kodeksie pracy. [...]  O tym bowiem, aby przejść od burżuazyjnej anarchii do budownictwa socjalistycznego bez rewolucyjnej dyktatury i bez przymusowych form organizacji pracy nie może być nawet mowy. [...] Na podstawę militaryzacji pracy składają się te formy państwowego przymusu, bez których zastąpienie gospodarki kapitalistycznej przez socjalistyczną na zawsze pozostanie pustym dźwiękiem. Dlaczego mówimy o militaryzacji? Rzecz zrozumiała, że to tylko analogia, lecz analogia bardzo bogata w treść. Żadna inna społeczna organizacja, oprócz armii, nie rościła sobie prawa w takim stopniu podporządkowywać sobie obywateli, w takim stopniu obejmować ich swoją wolą ze wszystkich stron, jak czuje się do tego uprawnione i robi to państwo proletariackiej dyktatury. [...] O ile gospodarka planowa jest nie do pomyślenia bez obowiązku pracy, to ten jest nierealny bez likwidacji fikcji wolności pracy, bez zastąpienia jej zasadą obowiązku, który dopełniany jest realnością przymusu. [...] Ci robotnicy, którzy bardziej od innych działają na rzecz wspólnego dobra, otrzymują prawo do większej części społecznego produktu od leni, niechlujów i dezorganizatorów. W końcu, nagradzając jednych, robotnicze państwo nie może nie karać innych, to znaczy tych, kto otwarcie łamiąc solidarność pracy, podważają wspólny wysiłek wnosząc ciężki uszczerbek socjalistycznemu odrodzeniu kraju. Represje dla osiągnięcia celów gospodarczych są niezbędnym narzędziem socjalistycznej dyktatury. [...] Chodzi o to, że w socjalizmie nie będzie samego aparatu przymusu państwa: całkowicie się ono rozpuści w komunie wytwórców i spożywców. Tym nie mniej, droga do socjalizmu wiedzie poprzez najwyższe natężenie państwowości. I my wszyscy przechodzimy akurat ten okres. Jak lampa, zanim zgaśnie, wybucha jasnym płomieniem, tak też państwo, zanim zniknie, przyjmuje formę dyktatury proletariatu, tzn. najbardziej bezwzględnego państwa, które władczo ogarnia życie obywateli ze wszystkich stron.''

Pozwoliłem sobie przywołać tak obszerne fragmenty ziejących psychopatią polityczną wynurzeń tow. Trockiego, by jasnym stało się, że masowy terror jest cechą immanentną rewolucji, każdej, nie tylko bolszewickiej, i ma on swe solidne ugruntowanie w samym marksizmie, a nie jest tylko jego jakowymś ''wypaczeniem''. Przywódcy bolszewiccy jak on czy wspomniany wyżej Lenin, podobnie Dzierżyński, Stalin czy Swierdłow nie rzucali słów na wiatr, lecz głoszone przez się tezy wcielali w czyn ''żelazem i krwią'' z wszystkimi tego potwornymi konsekwencjami, więc tylko kompletny umysłowy cwel może bagatelizować znaczenie cytowanych tu wypowiedzi komunistycznych zbrodniarzy bredząc jakoby polityczna przemoc nie była integralnym elementem wyznawanej przez nich doktryny, a to właśnie czyni Igielski. Na dowód morderczego charakteru socjalistycznej ''walki klas'' można przytaczać jeszcze wypowiedzi samego Marksa kreślone przezeń w programowym ''Manifeście komunistycznym'' czy na marginesie ''Ideologii niemieckiej'', gdzie wykłada o ''despotycznych wtargnięciach w prawo własności i burżuazyjne stosunki produkcji'' za pomocą żelaznej ''dyktatury proletariatu'' ustanowionej wskutek krwawej rewolucji, sądnego dnia, którego ''jutrzenką będzie odblask płonących miast, gdy zagrzmi melodia Marsylianki z nieuniknionym towarzyszeniem huku armat, a takt wybijać będzie gilotyna, kiedy nikczemna masa zawyje ''ça ira, ça ira'' i zniesie ''samowiedzę'' przy pomocy latarni ulicznej'', czy bezwzględnym narzuceniu w wyniku tych działań ''jednakiego przymusu pracy dla wszystkich'', militaryzacji samej wytwórczości poprzez zaprowadzenie dyscypliny ''armii przemysłowych'' itd. Albo przywołać publikowane za jego aprobatą w redagowanej przezeń czerwonej szmacie ''Neue Rheinische Zeitung'' ludobójcze bez mała rojenia Engelsa zapowiadającego histerycznie wytępienie w ostatecznej ''wojnie rewolucyjnej'' nie tylko całych reakcyjnych klas, ale i ''ahistorycznych'' narodów - tego com tu przedstawił chyba jednak aż nadto, by wykazać jakim endokomunistycznym ścierwem jest Igielski powielający bezkrytycznie sowiecką propagandę. Spuszczę więc litościwie zasłonę milczenia na inne serwowane przezeń brednie jak ta jakoby łączna liczba ofiar bolszewickiego ''czerwonego terroru'' miała nie przekroczyć 20 000, i ogólnie pomniejszanie skali komunistycznego ludobójstwa, a wręcz przeczenie by Korea Północna czy Kuba były w ogóle państwami totalitarnymi, na tej ostatniej wedle niego ustrój komunistyczny ''nigdy nie panował w jej historii''! Przykro mi, ale z takimi durniami jak on czy Zychowicz nie mamy szans w starciu z machiną rosyjskiego agitpropu, a już powielanie podobnych komunikatów przez ludzi wystawiających innym opinie ''ruskich onuc'' zakrawa na krańcową bezczelność, jest dla nich zwyczajnie kompromitujące. Nie można tego określić inaczej, gdy podbija się tekst bydlaka łżącego o jakoby ''większej generalnie dyscyplinie panującej wśród czerwonoarmistów, niż wojskach kontrrewolucjonistów'' - by przekonać się jak było naprawdę odsyłam choćby do prac innego historyka wojskowości zdecydowanie rzetelniej podchodzącego do zagadnienia Aleksandra Smolińskiego, który w pracy ''O czerwoną Rosję...'' przytacza liczne przykłady gwałtów, rabunków i bestialskich pogromów dokonywanych na polskich jeńcach wojennych czy ludności żydowskiej przez tych rzekomo ''moralnych'' krasnoarmiejców, konkretnie żołnierzy konarmii jaka wszakże nie odstawała pod tym względem od reszty bolszewickiej swołoczy. Igielski posuwa się w swym chamstwie do nazywania adm. Kołczaka ''zdrajcą Rosji''! - kto w takim razie był jej patriotą wedle niego: nasłany przez Niemców, opętany zbrodniczą ideologią mieszaniec germańsko-żydowsko-kałmucki Lenin, Żydzi Trocki, Kamieniew, Zinowiew czy Swierdłow, polski szlachcic Dzierżyński, albo może kaukaski bandyta i terrorysta Stalin? Dość - powiem wprost: chromolę z całego serca taką ''prawicę'' i nie chcę mieć z nią nic wspólnego.

Jako literaturę uzupełniającą poza wymienionymi w tekście źródłami odsyłam jeszcze do pracy amerykańskiego badacza militariów Earla F. Ziemke, konkretnie jego przekrojowej książki traktującej o sowieckiej armii, która ukazała się nakładem wydawnictwa ''Napoleon V'', skąd zaczerpnąłem informacje o artykule Stalina omawiającego beznadziejną strategicznie i politycznie sytuację ''białych'' na froncie ''wojny domowej'', oraz poniższych wywiadu i tekstu naukowego prof. Andrzeja Nowaka, bo szkoda tracić czasu na głupoty obojętnie Zychowicza czy Igielskiego:

https://muzhp.pl/pl/e/1164/bitwa-warszawska 
 
http://rcin.org.pl/Content/3961/WA303_4278_KH107-r2000-R107-nr4_Kwartalnik-Historyczny%2002%20Nowak.pdf

Ostateczną zaś odtrutką na zakłamane kocopoły endokomucha jest artykuł Damiana Winczewskiego ze skrajnie lewicowej ''Praktyki Teoretycznej'' traktujący w jednoznacznie afirmatywnym tonie o ''inherentnie militarnym charakterze marksizmu'', który wedle autora znalazł ''najpełniejszy wyraz w bolszewickiej polemologii'':

http://cejsh.icm.edu.pl/cejsh/element/bwmeta1.element.desklight-099b3f64-4b7b-4d49-b982-a4204caf8c95